Rzeczpospolita - 17.03.2004
Gdyby nie ujawnienie informacji, że dyrygent Polskich Słowików jest nosicielem HIV, część poznańskich elit byłaby skłonna zbagatelizować skandal
MAJA NARBUTT
Maestro i jego miasto
Wchodząc do sklepu w swej rodzinnej, oddalonej o 20 kilometrów od Poznania, miejscowości, 12-letni Krzysztof wie, że zaraz usłyszy, aby niczego nie dotykał, bo na pewno jest zarażony. Jego koledzy z chóru są w trochę lepszej sytuacji - łatwiej zachować anonimowość w dużym mieście
Odkąd prasa podała, że były dyrygent chóru Polskie Słowiki, oskarżony o pedofilię Wojciech K., jest nosicielem wirusa HIV, a nawet choruje na AIDS, wbrew oczekiwaniom do sanepidu nie zaczęły zgłaszać się masowo osoby, by wykonać test.
- Gdybym przyszedł z synem na badanie, jutro wiedziałoby o tym całe miasto. Musiałbym zabrać dzieciaka i się wynosić - mówi ojciec jednego z chórzystów, wyraźnie nie wierząc w możliwość zachowania tajemnicy. Wiele osób uważa, że wykonanie testu byłoby publicznym przyznaniem się do seksualnych kontaktów z Wojciechem K.
I tylko (domniemany) partner byłego dyrygenta, 25-letni Maciej D., przychodząc na przesłuchanie w prokuraturze, rzucił na biurko zaświadczenie, że nie jest nosicielem HIV, choć nikt o to nie prosił.
W Poznaniu mówi się o aferze Wojciecha K. dużo i chętnie. Padają drastyczne szczegóły, formułuje się śmiałe hipotezy dotyczące biografii pana K. i okoliczności, w których miałby nabyć pedofilskich skłonności. Opowiada się o znanych artystach, którzy są wychowankami chóru, i kariery nie potrafią połączyć ze szczęśliwym życiem osobistym. Można też usłyszeć opinie, że niektóre osoby byłyby bardzo zaniepokojone, gdyby Wojciech K. zdecydował się przerwać milczenie przed sądem.
- Decyzję, że proces zostanie wznowiony, przyjmuję z ulgą. Zawieszenie postępowania doprowadziło jedynie do wzrostu społecznych emocji - mówi obrońca Wojciecha K. znany mecenas Eugeniusz Michałek. - Z procesu cieszę się z dwóch powodów: będzie dla mnie intelektualnym wyzwaniem. I oczywiście opinia biegłych może świadczyć o tym, że mój klient ma przed sobą jeszcze długie życie, co jest rzecz jasna faktem radosnym.
Nic nie wiadomo na temat stanu zdrowia siedzących już w więzieniu dawnych chórzystów Wiesława B. i Rafała P., którzy uwiedzeni przez Wojciecha K., gdy byli chłopcami, w wieku dorosłym stali się pedofilami. Z aktu oskarżenia wynika, że molestowali również chłopców, pracując w bibliotece szkoły chóralnej.
- Pierwszy przypadek HIV ujawniony w chórze byłby tragedią. Choroba Wojciecha K. wielu osobom uświadomiła grozę sytuacji - mówi wiceprezydent Poznania Maciej Frankiewicz.
Można niekiedy usłyszeć opinię, że gdyby nie ujawnienie nosicielstwa dyrygenta Polskich Słowików, część poznańskich elit byłaby skłonna zbagatelizować skandal. Potraktować go jako dewiację artysty, wyolbrzymianą przez media. Uspokajać się, że na pewno nie doszło do niczego drastycznego. Uznać, że nie ma niezbitych dowodów winy Wojciecha K. - tak jak podchodzi się do sprawy arcybiskupa Juliusza Paetza.
- Na część imprez arcybiskup jest zapraszany, na część nie. Kiedy się go nie zaprosi, zawsze słychać oburzone pytania: dlaczego został pominięty? Przecież nic mu nie udowodniono - przyznaje wiceprezydent Frankiewicz.
Ostracyzm spotkał za to chór Polskie Słowiki, który - odcinając się od przeszłości - przyjął nazwę Poznański Chór Chłopięcy i działa pod nowym kierownictwem. Kiedy dyrygentem był Wojciech K., poznańskie firmy i biznesmeni chętnie wspierali chór finansowo. - Teraz traktują nas jak zgniłe jabłko. Ktoś powiedział nawet, że da wszystkim, ale nie nam - mówi osoba, która zajmuje się organizacją pierwszego po przerwie wielkiego koncertu. - Na razie tylko jedna firma obiecała wsparcie, ale dyskretnie.
Garnitur zamiast aksamitów
Grupka młodzieży stojąca przed budynkiem z czerwonej cegły wybucha śmiechem: - Pedalstwo to tam dalej.
Na małej uliczce Hipolita Cegielskiego były kiedyś koszary. Teraz w dziewiętnastowiecznych gmachach otoczonych solidnym ogrodzeniem mieszczą się szkoły. W budynku usytuowanym tuż za bramą sąsiaduje ze sobą szkoła sportowa i chóralna.
Gdy po południu przekracza się drzwi, przy których wisi tablica "Poznańska Szkoła Chóralna im. Jerzego Kurczewskiego", uderza cisza. Grube mury tłumią dźwięki śpiewu. Trzeba wejść na trzecie piętro, by odkryć, że w auli odbywa się próba chóru.
- Nicoletta spotkała pięknego pana. Ach, czy chcesz być moja? - stojąc naprzeciw chłopców Agata Steczkowska, pomagając sobie gestami, interpretuje pieśń Ravela.
Od września ubiegłego roku chórem kierują: uważany za jednego z najlepszych polskich dyrygentów chórów Jacek Sykulski oraz mająca duże doświadczenie pedagogiczne Agata Steczkowska. Ich wybór nie był przypadkowy i nie zadecydowały o nim wyłącznie względy muzyczne. Nikt nie ukrywa, że początki pracy z chórzystami były trudne - pewne problemy pokonać mogła tylko kobieta. Zdecydowano, że to właśnie Agata może za pomocą dotyku pokazać, jak mają wyglądać ćwiczenia oddechowe. Jacek Sykulski, stateczny ojciec czworga dzieci związany ze środowiskami katolickimi, budził w chórzystach daleko posuniętą rezerwę - sam fakt, że jest mężczyzną, wywoływał lęk.
- Sytuacja w chórze przypomina to, co było w Polsce w 1989 r. Zaczęła się wolność. Potrzebna jest gruba kreska, by odciąć się od przeszłości. Nie można powtórzyć jednak błędu Mazowieckiego, wszystko musi być rozliczone - mówi wicedyrektor chóru Marcin Poprawski.
Gruba kreska ma odciąć prawie wszystko. - Chłopcy nie będą już nosić aksamitnych ubranek, kubraczków, krótkich spodenek i podkolanówek. Będą wyglądać jak konkretni faceci w garniturkach. I nie ma już rytmiki w rajtuzkach. Zamiast tego, by wyczuć rytm, chłopcy walą w bębny.
- Nie spocznę w grobie, póki nie wprowadzę do tej szkoły dziewcząt - wybucha Agata Steczkowska. - Tradycja! Tak wszyscy mówią, gdy o tym wspominam. Ale tradycję można zmienić.
Pełna temperamentu Steczkowska - desant ze Stalowej Woli - ośmiela się mówić rzeczy, na które nie odważyłby się żaden poznaniak. - Tylko w tym mieście mogło przez tyle lat dziać się to, co w Polskich Słowikach - oświadczyła kiedyś publicznie. Dzisiaj mówi mi, że nadejdzie czas, gdy powie wszystko i do końca, i będą to rzeczy mocne. Na razie, po skandalizujących publikacjach, jakie ukazały się w prasie, nie chce zabierać głosu.
Nowi dyrygenci chóru są w specyficznej sytuacji i czują się trochę jak na polu minowym, gdy nieostrożny ruch grozi wybuchem. - A za pana K. było inaczej. I było dobrze. Po co te wszystkie zmiany - takie zdania często padają na wywiadówkach z ust rodziców. Wielu z nich jest w stanie permanentnego buntu. Epoka Wojciecha K., zwanego przez nich z szacunkiem Maestro, to dla nich złote czasy, które wspominają z nostalgią. - Nigdzie na świecie nie jest tak, by dzieci utrzymywały starych i wybijcie to sobie już z głowy - usłyszeli na pierwszym zebraniu, gdy pytali, jak będą teraz wyglądać sprawy finansowe.
Kogo ruszyć nie można
- O homoseksualizmie Wojciecha K. wiedzieli wszyscy. O pedofilii zaczęło się napomykać dwa i pół roku temu. Mniej więcej od tego czasu docierały do mnie sygnały rodziców chórzystów, którzy mówili, że dzieją się niedobre rzeczy - przyznaje wiceprezydent Poznania Maciej Frankiewicz. Rozkładając ręce, zapewnia, że był bezradny. - Nie mówiono nic konkretnego. Prosiłem o cokolwiek. Nikt nie złożył zeznania. Brak było dowodów, że pan K. wykorzystuje dzieci.
Nieśmiałe próby odsunięcia dyrygenta Polskich Słowików skazane były na niepowodzenie. - Gdy ktoś sugerował, że pan K. powinien odejść, natychmiast pojawiały się ostre pytania: a konkretnie co macie przeciwko niemu? Chyba nie chodzi o orientację seksualną?
Wojciech K. bardzo dobrze wykorzystywał swój homoseksualizm, praktycznie był nie do ruszenia. Gdyby ktoś go zaatakował otwarcie, skutek byłby jeden - musiałby go przeprosić na łamach gazet.
W mieszczańskim i statecznym Poznaniu wszyscy znakomicie odrobili lekcję politycznej poprawności. Tylko Agata Steczkowska, nie owijając w bawełnę, potrafi głośno wykrzyknąć, że homoseksualista może być dyrygentem chóru męskiego w Amsterdamie, ale nie chłopięcego w Poznaniu.
Homoseksualizm Wojciecha K. nie był, jak napisała jedna z gazet, tajemnicą poliszynela. Był faktem, którego on sam nie ukrywał. Dzisiaj zbulwersowane skandalem poznańskie elity powtarzają, że wszyscy mieli nadzieję, iż pan K. ograniczy się do swego stałego partnera, z którym ostentacyjnie się pokazywał.
Maciej D., obecnie pełnoletni, bo liczący 25 lat, zamieszkał w willi Wojciecha, gdy był jeszcze chórzystą i miał lat 13. Maciek nie miał matki, zmarła jakiś czas wcześniej. Ojciec nie interesował się dziećmi. Chłopakiem zajmowała się tylko parę lat starsza siostra. - Byłem jej kolegą w liceum, powiedziałem jej kiedyś, że nie powinna pozwolić, by brat mieszkał u pana K. Ale ona powiedziała: no coś ty, on nam tylko pomaga. Może nie mogła nic zrobić. Jakiś czas potem pan K. załatwił jej pracę w Holandii - opowiada jeden z dawnych chórzystów.
Trudno obronić pogląd, że zainteresowanie Wojciecha K. bardzo młodymi chłopcami z chóru było faktem nieznanym. Może wywołałoby reakcję, gdyby dyrygent nie wybierał starannie swych ofiar. Molestowani przez niego chłopcy mieli z reguły dwie cechy - odznaczali się subtelną, anielską urodą i pochodzili z rozbitych i dość biednych rodzin. W Polskich Słowikach były też dzieci z prominenckich rodzin - ale tych Wojciech K. nie molestował. - Nie lubiliśmy pana K., budził w nas instynktowną odrazę, ale czuliśmy się dość bezpiecznie - mówili mi dwaj byli chórzyści, którzy są doskonale świadomi faktu, że pozycja społeczna ich ojców gwarantowała im bezpieczeństwo.
Dobra szkoła i kariera
Siedząc w poznańskiej kawiarni naprzeciwko pana J., słucham, że zawsze chciał dla swojego dziecka dobrze. - Przekonałem żonę, że w szkole chóralnej dzieciak będzie bezpieczny. Bo to mała szkoła, nauczyciele znają wszystkich uczniów. I że będzie uczył się samodzielności, jeździł po świecie. Ale synowi już pierwszy wyjazd się nie podobał. Rozdzielono go z kolegą, tamten spał gdzie indziej. I w ogóle syn skarżył się przez telefon, że wcale nie było miło.
Teraz pan J. ma żal do wielu osób. - Wygłupiony zostałem. Jak pan K. trafił za kratki, poszedłem do dyrektora szkoły pana Lehmanna i pytałem, dlaczego nam nie mówili, że dzieje się coś złego? Przecież chodziłem zawsze na wywiadówki, żeby wszystko wiedzieć. A pan Lehmann, który przecież dwóch synów do chóru posłał, tłumaczył, że co prawda były pogłoski, ale nie było dowodów.
Pan J., zresztą były chórzysta, który zapewnia, że nie miał pojęcia, iż w chórze może istnieć jakiekolwiek zagrożenie pedofilią, jest jednym z nielicznych rodziców, którzy podjęli współpracę z nowymi dyrygentami. - Na początku nie bardzo mi się to wszystko podobało. Pani Agata fikała rękami i tłumaczyła, że wszystko chce zmienić. A przecież chór był dobry, prawda? Wszyscy go chwalili, występował i u prezydenta, i u papieża. To znaczy, że pan K. chyba znał się na tym. Ale widzę, iż teraz syn jest naprawdę zadowolony, więc może jest lepiej.
Większość rodziców nie wybaczyła Jackowi Sykulskiemu i Agacie Steczkowskiej, którzy - obejmując chór - powiedzieli, że zastali gruzy i zgliszcza. Mówili, że chórzyści mają sforsowane głosy, guzki na strunach głosowych i nie potrafią prawidłowo oddychać. Nie spodobało się założenie Jacka Sykulskiego, że dzieci najpierw ze zrozumieniem powinny śpiewać prostsze utwory, a nie od razu porywać się na mechanicznie wykonaną Pasję Bacha.
Ale tak naprawdę bardzo wielu rodziców nie może wybaczyć nowym dyrygentom jednego - że nie są panem K. Do dziś Wojciech K. jest dla nich niedościgłym wzorem dyrygenta, umiejącym pchnąć dzieci na ścieżki kariery. I nie zmieniły tego doniesienia o HIV. - To już nie chodzi o pieniądze z wyjazdów, o których się pisze - uświadamia mnie pan J. - To nie te czasy. W latach 80., jak dostałem sto marek po tourn'e, to moja rodzina mogła żyć z tego kilka miesięcy. Teraz oczywiście diety dewizowe też się liczyły, ale wielu rodziców wręcz by dopłaciło, by syn koncertował, a potem nagrał płytę.
Kiedy na wieść o aresztowaniu dyrygenta Polskich Słowików rodzice pomaszerowali pod areszt z transparentami "Wojtku, jesteśmy z tobą", całą Polskę zamurowało z wrażenia. Jeden z obserwatorów uświadamia mi, że niekoniecznie był to wyraz gorących uczuć do pana K. - Tych transparentów nie mógł widzieć z okien celi, podobnie jak nie widział dzieci, które rodzice zaprowadzili pod areszt. Nie mógł też słyszeć okrzyków poparcia. Zresztą transparenty znikały, a okrzyki milkły, gdy odjeżdżała telewizja.
Demonstracje pod aresztem miały być ostentacyjnym sygnałem, że z chórem wszystko jest w porządku i może działać dalej. Mroczną psychologiczną zagadką jest to, czy rodzice wierzą, że ich dzieciom nie stała się krzywda. - Maestro na pewno nie tknął mego syna. Wiem, bo wiem - histerycznie krzyczała pewna matka, której syn zwierzył się niedawno nowym opiekunom chóru, że myśli o samobójstwie.
Niebezpieczny artysta w szalu
Znana poznańska dziennikarka Alina Kurczewska, córka nieżyjącego założyciela chóru, przekonuje mnie, że nie miała pojęcia, iż Wojciech K. może być pedofilem. - Proszę mi wierzyć, do głowy mi nie przyszło, że w chórze mogły się dziać takie rzeczy. Przez lata nie utrzymywałam z Polskimi Słowikami żadnych kontaktów. Wojciecha K. znałam z dawnych czasów, kiedy to jako sierota właściwie wychowywał się w naszym domu. Wiadomość o jego aresztowaniu była dla mnie szokiem.
To Jerzy Kurczewski naznaczył pana K. na swego następcę. Musiał jednak mieć wątpliwości. Powiedziałam pani Alinie, że pewien człowiek, który śpiewał w Polskich Słowikach w latach 80., opowiadał mi, iż podczas tourn'e usłyszał w autokarze, jak jej ojciec mówił Wojciechowi K., że nigdy nie odda mu chóru.
Pani Alina przez chwilę milczy. - Nie będę się wypowiadała o powodach, dla których mój ojciec przekazał chór panu K. Powiem jednak, że byłam pewna, iż K. nie tknie żadnego dziecka. Myślałam, że skoro osiągnął wszystko, co chciał, ma za dużo do stracenia.
Poniewczasie można stwierdzić, że w tych kalkulacjach nie wzięto pod uwagę tego, iż Wojciech K. czuł się bezkarny. - To jest człowiek o niebezpiecznej, wręcz nieludzkiej inteligencji. Potrafi nieprawdopodobnie manipulować otoczeniem - mówi obecny dyrygent Jacek Sykulski.
Nawet nieznoszące Wojciecha K. osoby niekiedy przyznają się do dawnej nim fascynacji. - Imponował chłopcom. Otaczała go aura sukcesu. Zapraszał nas na imieniny do swojej willi, podziwialiśmy olbrzymie akwarium, w którym pływały piranie. Tak jak on też chcieliśmy palić drogie papierosy, nosić szal i czuć się artystami - mówi współpracujący z chórem Przemysław Kieliszkowski, który sam kilkanaście lat temu śpiewał w Polskich Słowikach.
- Myślę, że gdyby pan K. wyszedł na wolność, byłoby różnie. Na pewno niektórzy przyjęliby go dobrze. Ile jest takich osób? No cóż, mogę sądzić tylko z tego, że lepiej się wśród rodziców nie wychylać i głośno go nie krytykować. Ale to się zmieni, jeśli przekonają się, iż pan K. już na pewno nie wyjdzie na wolność. Już teraz jedna z matek, która najgłośniej chwaliła K., z takim samym zapałem chwali nowych dyrygentów. Bo przecież najważniejsze jest dobro dziecka, by były koncerty i nagrania - mówi pan J. I dodaje z nadzieją. - Kto wie, może pan K. rzeczywiście wróci i okaże się, że był niewinny?