Rzeczpospolita - 25.09.2010

 

Maja Narbutt

Nikt nie lubi Cyganów

 

- Mieliśmy nadzieję, że problem się rozwiąże, bo wyemigrują do Francji - mówi rumuńska dziennikarka radiowa. - Ale Sarkozy wszystko nam zepsuł

 

Z parterowego domu dobiega zgiełk. Głosy kobiet wznoszą się wysoko, a gdy na chwilę milkną, słychać wzburzone głosy mężczyzn. Wydaje się, że za chwilę dojdzie do jakichś dramatycznych wydarzeń. Jednak nie jest to kłótnia, krzyk zaś ma dotrzeć do niebios.

- Ludzie modlą się na nabożeństwie zielonoświątkowców, by było dobrze na świecie. Żeby nie było powodzi, nieszczęść. I by dostali to, o co proszą - mówi Ion Cutitaru, mer miasteczka Barbulesti.

Nietrudno zgadnąć, o co proszą w Barbulesti. Każdy chce wrócić do Francji, jeśli już tam był. A jeśli nie - to pojechać po raz pierwszy.

Siedmiotysięczne Barbulesti jest rodzinną miejscowością setek Romów deportowanych z likwidowanych cygańskich obozów. Wrócili na chwilę, tak przynajmniej mówią. Kiedy we Francji opadnie fala emocji i zmaleje zapał Sarkozy'ego do pozbywania się rumuńskich Romów, znów spróbują szczęścia.

Trasa jest prosta: najpierw trzeba dotrzeć do oddalonego o 60 km Bukaresztu. Tam zaufani kierowcy inkasują po 100 euro od pasażera i zapełnione mikrobusy ruszają w drogę.

- Francuzi nie byli mili. Jak widzieli mego wujka, to się denerwowali - mówi 12-letni Radu. Z dużym zapałem demonstruje, jak zachowywali się Francuzi: opędzając się, gwałtownie macha rękami i spluwa. Ale chociaż Francuzi są niemili, to wujek i tak przyjedzie do nich znowu.

Radu z grupą kolegów bawi się na szutrowej drodze przecinającej wieś. Droga jest pusta, czasem przejedzie nią furmanka. Chłopcy otaczają mnie i tłumaczą. "Do you speak English?" - recytuje Radu i usatysfakcjonowany twierdzącą odpowiedzią rzuca jeszcze "ca va?". Czuje się bardzo światowo. Bo chociaż on sam jeszcze nie był za granicą, to jego bliscy już tak.

A poza tym od paru tygodni do Barbulesti przyjeżdżają dziennikarze ze świata. Prawdę mówiąc, miejscowi mogą być już nimi znudzeni. Opowiedzieli sto razy, co kupią za przywiezione pieniądze. Pokazywali, jak udawali kaleki, by zmiękczyć serca Francuzów.

Nawet mer Cutitaru, jedyny cygański mer w Rumunii, okazuje przesyt zainteresowaniem, jakie spadło na jego miejscowość. Kiedy budzi się z południowej drzemki, jest jednak gotów do dyskusji o wielkiej polityce. Czyli o trudnym do zaakceptowania postępowaniu Nicolasa Sarkozy'ego, który czepia się Romów, w przeciwieństwie do Jacques'a Chiraca, któremu ich obecność w ogóle nie przeszkadzała.

- Romowie pojechali do pracy - mówi mer. - Jakiej pracy? Myć okna w samochodach.

Temat żebrania wydaje się dość niezręczny. W końcu Ion Cutitaru wprowadza istotne rozróżnienie - złe jest agresywne żebranie. Zwykłe żebranie nie jest złe, bo przecież można dać pieniądze albo nie. Kradzież jest niedobra. Ale jak ktoś weźmie coś do jedzenia albo rzecz, która jest mu koniecznie potrzebna, to trudno to nazwać kradzieżą.

Wyjeżdżając z Francji, każdy dorosły Cygan dostał 300 euro, a nieletni - 100. W zamian musieli się zobowiązać, że już tam nie wrócą.

- Starczy na prosiaka na święta i drewno na zimę - mówi mer Cutitaru. - A kiedy pieniądze się skończą, to nawet na piechotę Cyganie zaczną się przedzierać do Francji. Każdy człowiek ma takie same potrzeby. Chce mieć kotlet i wino do niego. Tutaj tego nie dostanie.

Jednak kiedy porozmawia się z merem dłużej, można dojść do wniosku, że potrzeby mieszkańców Barbulesti są bardziej skomplikowane. I w końcu Ion Cutitaru przyznaje - będą wyjeżdżać tak długo, aż każdy zbuduje nowy dom.

Za czerwonym murem

Idealny dom powinien być czerwony. I musi być duży, jak największy. Trudno powiedzieć, ile ma mieć pokoi. W każdym razie nie zależy to od liczebności rodziny, ale jej statusu materialnego. W wielu romskich miejscowościach w Rumunii można zobaczyć gigantyczne kilkupiętrowe wille, na których piętrzą się liczne wieżyczki.

Barbulesti nie jest bogate, więc domy są zazwyczaj parterowe. Jednak i tak w rumuńskim pejzażu wyglądają surrealistycznie, szokują nie tylko krwistoczerwonym intensywnym kolorem murów, ale i dziwacznymi elementami architektonicznymi przypominającymi chińskie pagody.

- Nawet ci, którzy wędrują taborami i nie zatrzymują się w jednym miejscu długo, i tak muszą mieć dom, który stoi pusty. Po co jest im potrzebny? Sam się ich o to pytałem - uśmiecha się Ion Cutitaru.

Ale Romowie z Barbulesti już nie wędrują. Chyba że do zachodniej Europy. Ta wielka wędrówka zaczęła się natychmiast, gdy Rumunia weszła do UE. I teraz nie ma już we wsi rodziny, której członkowie nie dotarliby do jednego z krajów starej Europy.

- Największe zasiłki dają w Anglii. Jak się podliczy wszystkie dodatki na dzieci, da się żyć - rozmarza się 32-letni Zoltan, ojciec ośmiorga dzieci. Jest doskonale zorientowany w europejskim systemie opieki socjalnej. Tak jak i inni mieszkańcy wsi, którzy wprawnie przeliczają waluty, podliczają dochody, wyliczają tornistry i posiłki, jakie dostaną na Zachodzie ich dzieci. A co można dostać w Rumunii? Zaledwie równowartość dziesięciu euro na dziecko. Nic, co mogłoby zatrzymać ich na miejscu.

Chodząc po Barbulesti, myślę o tym, co czytałam o niej w zachodniej prasie. Dręczy mnie poczucie, które często towarzyszy mi, gdy zagłębiam się w lekturę reportaży z Europy Wschodniej - opisywana rzeczywistość jest jakaś nierealna, zgadzają się pewne detale, ale całość wydaje się obca i nieprawdziwa.

Nie chodzi o to, że widzę inne rzeczy - tam gdzie francuski dziennikarz zobaczył bose dzieci biegające po zakurzonej drodze, ja widzę chłopców w podróbkach firmowych adidasów i obsesyjne zaczynam sprawdzać, kto w Barbulesti chodzi boso. Ale nikogo nie znajduję - młodzież zadaje szyku tandetnymi lakierowanymi butami ze spiczastymi czubkami, starsi noszą bardziej tradycyjne obuwie.

Bardziej istotne wydaje mi się to, że romska wieś Barbulesti nie jest wcale tak malowniczym gettem, jak usiłuje się ją przedstawić. Jeśli pojedzie się kilkanaście kilometrów dalej, zobaczy się takie same polne drogi i studnie na podwórkach, choć nie będą tam już mieszkać Romowie.

- Całkiem zwyczajna miejscowość ta Barbulesti. Tak wygląda wiele wsi w Rumunii - mówi mój tłumacz. W końcu to Rumunia i Bułgaria są najuboższymi państwami Unii.

Uroda za 5 tysięcy euro

Liczy się tylko to, by dziewczyna miała urodę. To jest najważniejsze, może być analfabetką. Jeśli jest ładna, to ojciec dostanie za nią nawet 5 tysięcy euro. No i oczywiście musi być dziewicą - mówi Mariana Gheorghe, dyrektorka szkoły.

W połowie września zaczął się w Barbulesti rok szkolny, w pokoju nauczycielskim piętrzą się sterty nowych podręczników. Niektóre dzieci są nadal we Francji, ale te, które już wróciły, przyszły do szkoły. Oczywiście nie wszystkie. Dyrektorka może tylko z nostalgią pomyśleć, że jeszcze parę lat temu było łatwiej - czeki z zasiłkiem rodzinnym przychodziły do szkoły, matki były wściekłe, ale wiedziały, że jak dzieci do szkoły nie poślą, mogą mieć problemy. A teraz czeki przychodzą pocztą do domów.

- Jakie są te romskie dzieci? Bystre. Przychodzą, często nie znając rumuńskiego. Już wkrótce płynnie nim mówią. Jeśli coś je zainteresuje, uczą się szybko - mówi Mariana Gheorghe. - A interesuje je to, co może się przydać, by lepiej żyć.

Uśmiechając się, dodaje, że nauczyciele często słyszą od uczniów: - Ty przecież nie masz dużo pieniędzy, choć skończyłeś szkoły.

Bo tak naprawdę chodzi o to, kto ma pieniądze, a kto nie. - Nie szanuje się lekarza czy profesora. Ale ktoś, kto pożycza na procent lub robi nielegalne interesy, jest ważną figurą, nawet jeśli nie umie czytać i pisać - mówi dyrektorka Gheorghe.

W jej ponaddwudziestoletniej karierze pedagogicznej zdarzyło się, że dwie romskie dziewczyny poszły na studia. Bo tak normalnie to kończą edukację zazwyczaj w wieku 12 lat, gdy przychodzi pora, by szukać im mężów.

Ale wieś takiej emancypacji nie zaakceptowała. Rodziny studentek zostały odrzucone, żyły w izolacji.

To był początek lat 90.

- Nie mam już żadnych złudzeń, że integracja Cyganów jest możliwa. To, co widzę na co dzień, to regres. Z każdym rokiem następuje powrót to starych tradycji - podkreśla Mariana Gheorghe.

A jednak w tradycyjnej cygańskiej społeczności, jaka mieszka w Barbulesti, można dostrzec pozytywne wartości: - Nie oddają starych ludzi do przytułków, nie maltretują dzieci. Za bardzo nie kradną, choć prawdę mówiąc, tu nie bardzo jest co ukraść. W każdym razie nie ma tu rozbojów.

Tajemnica rodziców chrzestnych

Nic nie wiemy o Cyganach. Jesteśmy naiwni, coś tam sobie wyobrażamy. A oni ukrywają swe tajemnice, żyją własnym życiem i pozwalają nam w nie wniknąć tylko na tyle, na ile zechcą - mówi Oana Giurgiu, producent filmowy. Nie chce mówić inaczej niż "Cyganie". "To jakaś bzdura, zawsze mówiliśmy i będziemy mówić Cyganie" - słyszę stale od swych rozmówców.

Oana nakręciła film dokumentalny o rumuńskich Cyganach. Przygotowywała się długo, przeprowadziła wiele rozmów. I jeśli miałaby powiedzieć jedną, najważniejszą rzecz, to byłoby to właśnie stwierdzenie, że snując rozważania o Cyganach, błądzimy we mgle.

- Każdy Cygan u nas wybiera dla swojego dziecka rodziców chrzestnych, którzy nie są Cyganami. My, Rumuni, uważamy, że to dowód szacunku dla nas. Że Cyganie chcą, byśmy ich zaszczycili. Tak jak dawniej chłopi marzyli, by bogaty pan zgodził się zostać ojcem chrzestnym ich dziecka - opowiada Oana Giurgiu. - Ale im głębiej wchodziłam w cygański świat, tym bardziej mnie to intrygowało. Bo przecież oni wcale nas nie szanują.

I w pewnym momencie zrozumiała, o co chodzi. - Poprosiłam jednego Cygana, który pracował jako konsultant, by powiedział tylko, czy odgadłam. Powiedział "tak". A ja spytałam go wcześniej, czy dlatego wybiera się na rodziców chrzestnych nie-Cyganów, że nie umieją rzucać uroków.

Zaciągając się papierosem, Oana mówi, że ma psychologiczny problem. Taki sam, jaki ma wielu Rumunów, kiedy myślą o Cyganach w swoim kraju.

- Zastanawiam się, jak zachowałabym się, gdyby na progu mego studia filmowego stanął Cygan, który szukałby pracy przy sprzątaniu. Czy zgodziłabym się, dałabym mu klucze? Naprawdę nie wiem - mówi Oana Giurgiu. - W sumie cieszę się, że nie muszę zdać tego testu.

Tak jak wielu Rumunów, którzy bliżej zetknęli się z problemem Romów, ma wątpliwości, czy ich integracja będzie na większą skalę możliwa.

- Zawsze zachowywaliśmy się w stosunku do nich głupio. I dlatego są tacy, jacy są. Kiedy przed wiekami pojawili się na terenach dzisiejszej Rumunii, podawali się za egipskich książąt, którzy muszą wędrować, bo taką mają pokutę. Ale kiedyś dotrą do Jerozolimy - opowiada Oana Giurgiu, która do potrzeb filmu przekopywała się przez źródła historyczne. - I nasi zachwyceni możnowładcy dawali im wielkie stada baranów, by w Jerozolimie pomodlili się za nich.

Bez trudu znajduje współczesną analogię. Dzisiaj też świat nie umie sobie radzić z Cyganami. Czy można sobie wyobrazić większe głupstwo niż obdarowywanie ich we Francji 300 euro jako prezentem pożegnalnym? Każdy idiota, mówi Oana, wiedziałby, że wrócą po kolejne pieniądze.

Zakrwawione prześcieradło

46-letni Nicolae Paun jest jedynym romskim deputowanym w rumuńskim parlamencie. To miejsce mniejszość romska ma zagwarantowane, podobnie jak pulę miejsc w średnich szkołach i uczelniach.

- Ilu jest Romów w Rumunii? Na pewno ponad 2 miliony, chociaż oficjalnie mówi się o 500 tysiącach. Jako obywatele rumuńscy mają prawo do swobodnego przemieszczania się w Unii, a więc zmuszając ich do wyjazdu, Sarkozy łamie unijne prawo - mówi Paun.

Nie chce rozmawiać o problemie rumuńskich Romów we Francji. Patrząc chłodno zza swego biurka, podkreśla, że jest to problem napływu ludzi z nowej, biedniejszej części UE do tej bogatszej. A Romowie nie wyróżniają się niczym szczególnym. Mówi się, że popełniają przestępstwa kryminalne. Ale taki zarzut trzeba udowodnić, a odpowiedzialność zbiorowa nie istnieje.

- Czy Romowie są przygotowani, by podporządkować się zasadom prawnym obowiązującym we współczesnej Europie? Ma pani na myśli wczesne małżeństwa? - pyta Paun. - To nieporozumienie. Zgodnie z naszą tradycją tak wcześnie odbywają się tylko zaręczyny, a związki oczywiście nie są skonsumowane - zapewnia.

Brzmi to nieźle, ale kompletnie nie zgadza się ze znanymi mi faktami. Choćby historią ślubu 12-letniej córki króla rumuńskich Cyganów Florina Cioaby. Wykazała wyjątkową asertywność. Z okrzykiem: "dajcie mi święty spokój", wybiegła z wesela. Ale i tak sprowadzono ją z powrotem, a następnego dnia pokazywano zakrwawione prześcieradło.

Skandalu nie udało się zatuszować. Władze rumuńskie postanowiły odseparować ją od męża do momentu ukończenia 15 lat, a ojciec panny młodej oświadczył, że być może 12 lat to trochę za mało jak na ślub, ale taka jest tradycja.

- W mojej rodzinie nikt nie zmuszał mnie ani sióstr do małżeństwa przed 18. rokiem życia - mówi mi asystentka Pauna, kiedy zostajemy same. Ona sama wychodzi dopiero teraz za mąż, gdy kończy uniwersytet. Płynnie mówi po angielsku. - Musiałam być dwa razy lepsza niż inni, by mnie zaakceptowano. A i tak, kiedy koledzy z uczelni się dowiedzieli, że jestem Romką, niektórzy zaczęli mnie traktować z rezerwą. Tak jakbym nagle stała się brudna czy głupsza - mówi.

Nie wątpię w tę rezerwę. Od Oony Giurgiu usłyszałam, że kiedy jej znajomy, młody socjolog, którego cygańskie pochodzenie wypisane było na twarzy, wszedł do restauracji w Bukareszcie, usłyszał, że nie mogą go obsłużyć. Sala była kompletnie pusta, ale powiedziano mu, że wszystkie stoliki są zarezerwowane.

Walka o prąd

Rumun postawił piękny dom. Jego cygańska sąsiadka natychmiast zbudowała identyczny. Potem Rumun wykopał duży basen, zrobił ogrodzenie. Cyganka dokładnie wszystko skopiowała. W końcu Rumun wywiesił kartkę, że sprzeda posiadłość za 100 tysięcy euro. Cyganka wywiesiła kartkę, że jej dom jest na sprzedaż za 200 tys. euro, "Jak to? Przecież nasze domy są identyczne?" - oburzył się Rumun. "Tak, ale ja nie mam cygańskiego sąsiedztwa" - stwierdziła Cyganka.

To jeden z dowcipów kursujących w Bukareszcie, które dotyczą społeczności romskiej.

Nikt nie chce mieć cygańskiego sąsiedztwa. Pół biedy, jeśli w bloku zamieszka jedna, dwie rodziny romskie. Głośna muzyka, głośne rozmowy, krzyki bawiących się dzieci. Gorzej, jeśli rodzin jest więcej. A jeśli gdzieś mieszkają sami Cyganie, to Rumun boi się nawet tam wejść.

- Do bukareszteńskiej dzielnicy Ferentari posyła się specjalne jednostki policji, jeśli chodzi o wszelkie sprawy związane z prądem. Bo tam Cyganie nielegalnie podłączają się do prądu, ale trudno wyobrazić sobie, by mogli interweniować jacyś inkasenci czy urzędnicy - mówi mi jeden z moich rozmówców.

Co jakiś czas w Ferentari płoną opony i ustawia się prowizoryczne barykady. Powód jest zwykle ten sam - zakłady energetyczne odcinają prąd.

- Nie płacą za prąd, nie płacą podatków. To irytuje społeczeństwo. Bo tak robią nawet najbogatsi Cyganie. Nie chcą zaakceptować umowy społecznej. Notorycznie kradną. Na widok Cygana każdy instynktownie łapie się za portfel - mówi Grigore Virsta, popularny dziennikarz telewizji publicznej.

Po paru dniach spędzonych w Rumunii przyzwyczaiłam się nie tylko do litanii zarzutów pod adresem Romów, jakie natychmiast formułuje większość moich rozmówców. Przestało mnie szokować, że zaraz na wstępie spotykam się z deklaracjami, jak bardzo ktoś nie znosi Cyganów.

Kilka lat temu mer rumuńskiego miasteczka Piatra Neamt zbulwersował opinię publiczną, przedstawiając projekt stworzenia zamkniętej dzielnicy pilnowanej przez policję, w której mieszkaliby Cyganie. Zapewniłoby to bezpieczeństwo reszcie mieszkańców oraz zagwarantowało, że Cyganie pod eskortą będą się udawać do pracy. Zarzuty, że byłoby to getto, mer bagatelizował - zapewniał, że w dzielnicy byłby i stadion, i kościół, a więc jego zdaniem nie byłoby problemu.

Szybko musiał się wycofać ze swego pomysłu, choć - jak sporo na to wskazuje - nie tylko on uważał go za całkiem dobry.

Życie i opera mydlana

Mała dziewczynka z arystokratycznej rodziny bawiła się w parku. Porwali ją Cyganie. Traktowali fatalnie, jak służącą. Ale kiedy dorosła, wszystko skończyło się happy endem dzięki policjantowi, który przeniknął incognito do tego środowisko i odkrył prawdę. Tak wygląda skrót telewizyjnej opery mydlanej "Regina", którą streszcza mi Cristina Grecu, rumuńska dziennikarka.

Druga opera mydlana, chętnie oglądana przez Rumunów, mówi o dwóch bulibaszach, czyli przywódcach cygańskich. Jeden jest dobry: mówi swoim ludziom, by nie kradli i prowadzili uczciwie interesy.

Drugi bulibasza jest zły - każe kraść, napadać i rabować.

W opinii widzów bardziej realistyczna jest postać druga, choć pierwsza ma walor dydaktyczny.

Kiedy Cristina Grecu tak się zastanowi, to może wskazać jeden pozytywny przykład zachowania Cyganów - kiedy była w szpitalu położniczym, widziała, z jaką miłością matka przytula swoje narodzone dziecko.

Przykładów negatywnych może podać znacznie więcej. - Mam złe doświadczenia - mówi, choć potem okazuje się, że chodzi raczej o wiedzę powszechną, a nie jakieś traumatyczne osobiste przeżycia.

O złych bulibaszach kierujących gangami może mówić każdy Rumun i nie jest to wiedza czerpana z seriali.

Miasteczko Tandarei, w którym mieszka też dwutysięczna mniejszość romska, zaczęło przeżywać od momentu wejścia Rumunii do Unii, czyli 2007 roku, niesłychany rozwój. Jak grzyby po deszczu wyrosły gigantyczne wille, na ulicach pojawiły się rolls-royce'y i land rovery na angielskich rejestracjach. Wielka akcja rumuńskiej i brytyjskiej policji ujawniła oprócz niezwykłej ilości gotówki i fałszywych brytyjskich paszportów także kałasznikowy.

- Problem rumuńskich Romów to nie jest tylko problem Rumunii. Co z tego, że legitymują się paszportami z rumuńskim godłem. Granice są dla nich sprawą umowną. A teraz Francja usiłuje zepchnąć problem na nasze barki - mówi Julian Chifu, znany politolog. - Jeśli Sarkozy uważa, że nie radzimy sobie z integracją Romów, niech pokaże, jak ją przeprowadzić. Nadszedł czas na europejska debatę na temat zderzenia cywilizacji.

Doktorat z kradzieży

"Nasze dzieci nie chodzą do szkoły, ale mają doktoraty z kradzieży kart bankomatowych" - śpiewa kabaretowy artysta. Ucharakteryzowany na Cygana wygląda groteskowo w bordowej jedwabnej koszuli. Miota się i tańczy na tle prawdziwych Cyganów, których sfilmowano w ich taborze. W tle portret Sarkozy'ego, przebitki z aranżowanych scenek żebrania i kradzieży. Teledysk wrzucony w tym tygodniu do YouTube obejrzały już tysiące Rumunów, którzy uważają, że jest bardzo zabawny.

Zastanawiam się, co myślą o nim Cyganie, których przy okazji sfilmowano. Niektórzy porwani muzyką tańczą, jednak większość ma nieruchome, kamienne twarze.

W Rumunii mało kto przejmuje się polityczną poprawnością. Chyba właśnie na tym polega fenomen otwartości Rumunów w rozmowach dotyczących Romów. Nie mają autocenzury, jeśli czują niechęć czy wręcz odrazę do Cyganów, mówią prosto z mostu, nie myśląc nawet, że może to zaskoczyć rozmówcę.

- Doszedłem do wniosku, że Cyganie wykorzystują odrazę, jaką budzą. Żebrząc, przysuwają się blisko, by osoba, którą zaczepili, dała im pieniądze, chcąc się ich jak najszybciej pozbyć - mówi mi jeden z dziennikarzy.

"Cyganie śmierdzą". To zdanie, wygłaszane, jako pewnik, słyszałam w Bukareszcie wielokrotnie. Zresztą sam prezydent Traian Basescu został przyłapany na tym, że zirytowany nagabywaniem go przez romską dziennikarkę telewizyjną powiedział o niej do żony, że to "agresywna, śmierdząca Cyganka". Zdanie niefortunnie się nagrało. Przeprosiny prezydenta były lakoniczne - wyraził żal, że prywatna opinia została upubliczniona.

- Nikt u nas nie lubi Cyganów. Mieliśmy nadzieję, że problem się rozwiąże, bo wyemigrują do Francji - mówi mi Cristina Grecu, dziennikarka radiowa. - Ale Sarkozy wszystko nam zepsuł.