Gazeta Wyborcza - 08/07/1998

 

 

 

Maria Kruczkowska

SIŁACZKA '98

 

 

 

Kim są ludzie, od których zależy los reformy oświaty? Sprawdził to naukowiec z Torunia. Wyniki okazały się przerażające.

Ponad połowa nauczycieli z prowincji (dokładnie 58 proc.) zmieniłaby swój zawód. Piszą: "Wybrałbym pracę z dala od dzieci". "Na pewno nie byłbym nauczycielem". Najchętniej zmieniliby zawód nauczyciele młodzi, jeszcze nie zużyci - właśnie ci, na których liczą twórcy wielkiej reformy systemu edukacji.

Takie wyniki przyniosły badania przeprowadzone przez prof. Aleksandra Nalaskowskiego, pedagoga z Uniwersytetu im. M. Kopernika w Toruniu ("Nauczyciele z prowincji u progu reformy edukacji", Wyd. Adam Marszałek).

- Znałem ich z zajęć dla studentów zaocznych - mówi Nalaskowski. - Postanowiłem przed reformą zrobić coś w rodzaju inwentarza tego, co powszechnie się przemilcza, czyli polskiej prowincji oświatowej.

Za czyje pieniądze?

Przez wiele miesięcy jeździł od szkoły do szkoły, prowadząc osobiście wywiady. Rozesłaną przez profesora ankietę wypełniło 330 nauczycieli z 14 województw (gdańskie, elbląskie, olsztyńskie, suwalskie, łomżyńskie, białostockie, siedleckie, lubelskie, ciechanowskie, ostrołęckie, toruńskie, bydgoskie, włocławskie i płockie) uczących w miejscowościach do 50 tys. mieszkańców.

Sama zapowiedź opublikowania wyników badań wzbudziła duże emocje. "Gazeta Pomorska", która zamieściła wywiad z Nalaskowskim, otrzymała anonimowe listy z pogróżkami i retorycznymi pytaniami: za czyje pieniądze? Kto za tym stoi? Ale pisali też rodzice i nauczyciele, którzy rozstali się ze szkołą, by w oparciu o własne doświadczenia potwierdzić wnioski profesora.

Andrzej Pery od pół roku kieruje departamentem doskonalenia nauczycieli w MEN. Nie wie, dlaczego podległy mu departament nie bada kompetencji nauczycieli u progu reformy. O badaniach Nalaskowskiego słyszał, ale się z nimi nie zapoznał.

W krajach zachodnich od lat prowadzi się systematycznie badania kompetencji nauczycieli. Tylko w roku 1995 w Wielkiej Brytanii ukazały się 44 książki i ponad 200 artykułów naukowych poświęconych kondycji tego zawodu. W polskim ministerstwie o tym wiedzą, ale wiedzą też, że środowisko nauczycielskie alergicznie odbiera każdy głos krytyczny. By je pozyskać dla reformy, lepiej nie być zbyt dociekliwym.

Zawód jak wyrok

Typowa Siłaczka '98 jest kobietą (trzy czwarte respondentów) stosunkowo młodą, absolwentką studium zawodowego lub licencjatką (studia wyższe bez dyplomu magistra). Pracuje w szkole podstawowej. Co trzecia uczy w klasach początkowych.

Nalaskowski chciał się dowiedzieć, czym żyją nauczyciele i czym jest dla nich szkoła. Podzielił więc zwyczajny dzień z życia pedagoga na cztery segmenty: od godziny 8 do 14, od 14 do 17, od 17 do 20 i od 20 do 22. Nauczyciele mieli odpowiedzieć, co w danym czasie robią i przypisać każdemu segmentowi ocenę od 1 (poczucie klęski) do 5 (pełne zadowolenie). Mogli też postawić zero, co oznaczało wykonywanie czynności obojętnych, nie przynoszących ani satysfakcji, ani niezadowolenia, typu wynoszenie śmieci czy dojazd do pracy.

60 proc. respondentów postawiło zero przy pierwszej części dnia - tej, którą spędzają w szkole. Satysfakcja osobista rośnie z chwilą powrotu do domu, gdy wreszcie można zabrać się do sprzątania i gotowania. Najwyższe oceny zyskały: wieczór przed telewizorem (43 proc. zadowolenia), kąpiel (59 proc.) i seks (16 proc.). Nareszcie nauczyciel jest sobą, robi to, co chce i co naprawdę lubi.

Praca w szkole, która w myśl założeń reformy winna stać się pasjonującym wyzwaniem, to dla większości bezmyślna rutyna. Dwie trzecie nauczycieli, wymieniając szczegółowo codzienne czynności, nie wspomina o przygotowaniu się do lekcji. 12 proc. przygotowuje się raz w tygodniu. Czy lekcje powtarzane rok po roku z tych samych konspektów mogą przynieść satysfakcję?

W pedagogice istnieje pojęcie "zawodowego wypalenia" objawiające się "wyczerpaniem emocjonalnym i psychofizycznym, obniżeniem satysfakcji i zaangażowania zawodowego, zobojętnieniem w stosunku do uczniów i dystansowaniem wobec trudnych spraw zawodowych" (M. Sęk, "Wypalenie zawodowe u nauczycieli", w: "Edukacja wobec zmiany społecznej", 1994 r.). Jego powodem może być "przewlekły stres" - żałosne płace, brak możliwości awansu, brak szacunku społecznego.

- Skoro jednak większość respondentów, ludzi młodych, żałuje wyboru zawodu, powstaje pytanie: czy można się wypalić, jeśli się nigdy nie zapłonęło? - zastanawia się Nalaskowski.

Świat z "Tiny"

Nauczyciele narzekają na zanik czytelnictwa w młodym pokoleniu. Czy jednak sami są lepsi?

Jedna piąta respondentów nie przeczytała w ciągu roku ani jednej książki. 51 proc. czyta wyłącznie harlequiny i "ludlumy". Nawyk czytania literatury pięknej czy literatury faktu zachował tylko co trzeci nauczyciel. W tym środowisku książka jako prezent ma znacznie niższą rangę niż sprzęt AGD. Ten ostatni pod choinkę dostaje 54 proc. nauczycieli, książkę - 8 proc.

Spadek czytelnictwa wśród nauczycieli jest częścią ogólnopolskiego zjawiska kryzysu czytelnictwa. Rzecz w tym, że właśnie od szkoły oczekuje się, by odwróciła tę fatalną tendencję.

Na stole w pokoju nauczycielskim leżą najczęściej: "Tina", "Bravo", "Claudia", "Życie na Gorąco", "Cztery Kąty" (60 proc. czytanych periodyków). 40 proc. nauczycieli nie czyta prasy codziennej, 88 proc. nie sięga po prasę fachową.

Skąd czerpią wzory życiowe? Na pięciu nauczycieli dla dwóch wzorami są Cristal Carrington, Rambo, bohaterki serialu "Matki, żony, kochanki". Dla trzeciego - ludzie sukcesu: Aleksander Kwaśniewski, Andrzej Lepper, Andrzej Gołota, Claudia Schiffer, Zbigniew Niemczycki. Znacznie mniej respondentów utożsamia się z ogólnie uznanymi autorytetami moralnymi - np. z Janem Pawłem II tylko 12 proc. Dla zaledwie kilku ankietowanych wzorem byli bohaterowie książek. Nalaskowskiego najbardziej jednak uderzyło, że nauczyciele nie widzą osób godnych naśladowania w swoim otoczeniu, w rodzinie, wśród przyjaciół.

Co to jest profit?

Prowincjonalni nauczyciele, podobnie jak większość Polaków, nie interesują się polityką i niewiele o niej wiedzą. Dla 67 proc. "konkordat" to ubiór, urząd stanu cywilnego, ewentualnie wizyta Papieża. Od co drugiego nauczyciela uczeń dowie się, że "koalicja rządowa" to opozycja, siły porządkowe bądź ustawy prawne. Większość nauczycieli nie wie, co oznaczają słowa i wyrażenia: "proces legislacyjny", "prohibicja" (zakaz palenia? głosowanie w Sejmie? porozumienie?), "profit" (wyścig kolarski? pozór? element teatru? kradzież?), "triduum paschalne", "alternatywność", "wybory powszechne", "środki halucynogenne" (na cukrzycę? typ żarówki?), "kooperacja".

Wyobcowanie z nowej rzeczywistości widać też w rozpiętości rozumienia terminów z tamtej epoki i obecnej. Niemal 100 proc. nauczycieli bezbłędnie odczytuje skróty PRL, PSL i PZPR. Tracą pewność, gdy pojawiają się skróty z lat 90. Co właściwie znaczy UOP: Urząd Opinii Publicznej? Urząd Obrony Prawa? A UPR - Urząd Pracy Rzeczypospolitej? SdRP to Stronnictwo Demokratyczne Rzeczypospolitej Polskiej?

Wielu ankietowanych nie potrafiło wymienić polskich uniwersytetów; aż 9 proc. respondentów nie znało żadnego.

Pytano też o słynnych ludzi. Jasio ciekawy, kim był Dzierżyński, dowie się od pani w szkole, że był prezydentem Warszawy albo sportowcem (62 proc. nieprawidłowych odpowiedzi). Nie chodzi tu o sympatie polityczne pedagogów, gdyż o nie lubiącym komuny Melchiorze Wańkowiczu nic nie wie ok. 70 proc. respondentów (ukraiński zbrodniarz wojenny? znany lotnik?). Mało znanymi postaciami są Szekspir (nie zna go 60 proc. nauczycieli) i Steven Spielberg (nie zna go 75 proc.).

Na te same pytania wyraźnie lepiej odpowiedziała grupa kontrolna - osoby prowadzące działalność gospodarczą na własny rachunek.

Jednym z celów szkoły ma być wyrabianie u dzieci umiejętności komunikowania się w nowoczesnym świecie. Od tego zależy, czy nasze dzieci potrafią sprawnie wypowiedzieć swe myśli, obronić pogląd, zareklamować pomysł, załagodzić konflikt.

Z badań Nalaskowskiego wynika, że nauczyciel z prowincji ma podstawowe problemy w posługiwaniu się polszczyzną. W 330 kwestionariuszach znalazło się 476 błędów ortograficznych. Nauczyciele piszą "rząt", "śrotki odóżające", "porzegnalna kolacja", "saładka z duńczyka". Albo: "Dla naprzykładu kapłanowie nie powinni tylko chcieć pieniędzy ale nawet dawać biźnim co ich potrzebują". Czy też: "Moją potrawą ulubioną jest coś małego bo nie mogę się tak objadać jakbym chciała i tylko mogę trochę od okazji do okazji, ale to bardzo rzadko, np. lubię truskawki".

Przez wiele lat "Filipinka" drukowała nadsyłane przez młodzież co zabawniejsze kwiatki z uwag nauczycieli do dzienniczków. Nie wydaje się jednak, by z żenującego poziomu językowego wielu nauczycieli ktoś wyciągnął jakiś wniosek.

Życie na wygnaniu

Szkoła samorządowa może stać się centrum lokalnej kultury i aktywności społecznej. Może, ale nie musi. Wśród animatorów życia na prowincji nie ma bowiem nauczycieli. I nie bez powodu. Trudno działać na rzecz miejsca, w którym żyje się jak na wygnaniu.

- Poprosiłem respondentów, żeby mnie zachęcili lub zniechęcili do zamieszkania na stałe w miejscowości, w której sami żyją - mówi Nalaskowski. - Zachęty były nieliczne i brzmiały urzędowo. Rozpisali się od serca, gdy przyszło mnie zniechęcać. Dwie trzecie nauczycieli nie znosi swego miejsca zamieszkania. Ich "mała ojczyzna" jawi im się jako miejsce brzydkie, skażone, pozbawione zabytków, zamieszkałe wyłącznie przez głupców i zawistników. Nauczyciel z prowincji zamyka się na ogół w kręgu rodzinnym. Tylko co trzeci badany przynajmniej dwa razy uczestniczył w imprezach towarzyskich. Co czwarty nie wypuszcza się wcale z domu.

Jednak tylko co piąty nauczyciel marzy o przeprowadzce do dużego miasta. Reszta ze świata marazmu i frustracji ucieka w świat telewizyjnych oper mydlanych. Ich dom marzeń to pałac z sauną i siłownią, "taki jak u Carringtonów".

Nie podejmujący żadnej inicjatywy, pełni pretensji do świata żalą się, że w ich miejscowości brakuje rozrywek kulturalnych: kina, teatru, księgarni. Lecz tylko co piąty wybrał się w ciągu ostatnich pięciu lat do kina czy teatru.

Połowa badanych ocenia swoje życie jako "przeciętne i monotonne". Nie znaczy to, by chcieli je zmienić. Właśnie ci, którzy uznali swe życie za monotonne, są też najliczniej reprezentowani w grupie, która twierdzi, że nie planuje już żadnych zmian w życiu.

Koniec z końcem

O czym więc marzą? Dwie trzecie o poprawie sytuacji materialnej: kupnie lepszego samochodu, wyjeździe na winobranie do Francji, większym mieszkaniu. Dla 42 proc. respondentów celem jest "być przykładną i szczęśliwą rodziną". Cele życiowe zamykają się w obrębie rodziny i pieniędzy. Nikt nie mówi o potrzebie samodoskonalenia, o hobby, zainteresowaniach, nie tęskni do sportu, turystyki, zdrowego życia. Ani jeden z respondentów nie napisał, że marzy o tym, by być lepszym nauczycielem czy wychowawcą.

Zdaniem Nalaskowskiego szkoła tworzona przez takich pedagogów jest instytucją, z której młodzi ludzie wynoszą lęk przed światem i potrzebę chronienia się w kręgu najbliższych.

Czy wszystko da się wytłumaczyć przysłowiową nauczycielską biedą? Z badań Nalaskowskiego wynika raczej, że status materialny tej profesji nie odbiega zasadniczo od średniej krajowej. 66 proc. nauczycieli posiada samochód, 80 proc. sprzęt wideo, niemal co drugi antenę satelitarną, a 40 proc. komputer, którego jednak nie używa jako narzędzia pracy, lecz jako zabawkę dla swoich dzieci. Ten całkiem znośny standard materialny nauczyciel zawdzięcza często współmałżonkowi. 39 proc. małżonków badanych nauczycieli to właściciele i pracownicy prywatnych firm.

Gdyby mogli przyznać sobie nagrodę, to za jakie zasługi? - spytano w ankiecie. Nauczyciele odpowiadali: za osobiste zalety, cierpliwość, życzliwość, uczciwość albo za wiązanie końca z końcem. Większość respondentów nie udzieliła zresztą odpowiedzi na to pytanie. Rzecz znamienna, że przedstawiciele środowiska, które bezustannie podkreśla swe poświęcenie zawodowe, nie przyznawali sobie nagród za pracę z dziećmi. Tylko 2 proc. uważa się za mistrzów w pracy pedagogicznej. Natomiast aż 80 proc. odrzuca pogląd, jakoby nauczyciel był lepiej kwalifikowany do wychowywania dzieci niż jakakolwiek inna osoba.

Portret czy karykatura

Ilu spośród 700 tys. polskich nauczycieli jest właśnie takich?

- Z nauczycielami z prowincji spotykam się na uczelni, jestem też częstym gościem w ich szkołach - mówi prof. Jadwiga Puzynina z Instytutu Języka Polskiego Uniwersytetu Warszawskiego. - To ludzie bardzo spauperyzowani, lekceważeni przez swoje dyrekcje i przez uczniów, rozgoryczeni, że państwo traktuje ich jak obywateli drugiej kategorii. Ale też prawdą jest, że ich poziom umysłowy jest często bardzo niski.

Nalaskowski odrzuca tezę, by całe zło brało się z nędzy oświaty. Wyjaśnień szuka w psychice nauczycieli. - To miernoty utyskujące na swój los, choć ogólnie nie powodzi im się gorzej niż innym. Podwyżka pensji też nie doda im skrzydeł.

Zastrzega, że badał jedynie najsłabsze ogniwo przyszłej reformy. Jak obliczył, jego badania są reprezentatywne dla jednej szóstej polskich nauczycieli. To nie znaczy, że MEN nie powinien się nimi przejmować. Jak uczy stare przysłowie, "tyleż wart dyliżans, ile najgorszy koń w jego czwórce".

Wynikami badań nie jest zaskoczony pedagog prof. Zbigniew Kwieciński z uniwersytetu w Toruniu. - W latach 80. robiłem podobne badania metodą obserwacji uczestniczącej, zatrudniając się w szkołach wiejskich. I doszedłem do podobnych wniosków. A w szkolnictwie niewiele się zmienia.

Czy nauczyciele w dużych miastach są inni? Kwestionuje to Janina Zawadowska, były dyrektor Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli, dziś odpowiedzialna za informacje o reformie systemu edukacji w Internecie. Mówi: - Podział nie przebiega między prowincją a dużymi ośrodkami. Na korzyść nauczycieli z prowincji można powiedzieć, że często są życzliwsi dla uczniów, mają też w sobie więcej pokory niż wielkomiejscy koledzy. Łatwiej ich namówić, by się czegoś douczyli.

- Autor wyciąga zbyt daleko idące wnioski - twierdzi Janusz Ślot, wicekurator toruński, przyznając jednak, że pracy Nalaskowskiego nie czytał.

"Tak długo, jak będziemy sobie zdawali sprawę z własnych braków i starali się je zniwelować, podnosząc swe kwalifikacje, nie będzie miał Pan prawa obrażać ludzi, którzy rzetelnie zarabiają na swego schabowego, którego również i pracownicy UMK z takim apetytem zjadają na studenckiej stołówce" - napisała w liście do Nalaskowskiego oburzona nauczycielka.

Dyrektor Andrzej Pery z MEN nie wyklucza, że ministerstwo zamówi własne badania, by ocenić sytuację oświaty prowincjonalnej.

Z kim reformować?

- W punkcie wyjścia tej reformy tkwi fałsz - ostrzega Nalaskowski. - Reformatorzy założyli, że nauczyciel to taki intelektualista-transformator. Ale takich nauczycieli jest w Polsce może tysiąc. Dlatego na wsiach, na obrzeżach kraju, reforma będzie realizowana jedynie "sprawozdaniowo". W słabych szkołach pogłębi tylko kryzys. W rezultacie zamiast Polski B będziemy mieli Polskę Z, opóźnioną kulturowo, z zastraszającym poziomem analfabetyzmu.

Prof. Puzynina: - Znam nauczycieli z małych miejscowości i jestem przerażona na myśl, co zrobią, gdy damy im wolną rękę i zwolnimy z rygoru realizowania programu. Podstawy programowe nauczania z języka polskiego są okropnie ogólnikowe, do niczego nie obligują. Ci słabsi nauczyciele muszą zostać zobowiązani do przekazywania jakiegoś minimum wiedzy, bo inaczej nauczanie zawali się.

Puzyninę niepokoi fikcja podnoszenia kwalifikacji przez pośpieszne zdobywanie przez nauczycieli stopni magisterskich na studiach zaocznych. - Te studia niewiele dają, gdy idzie o poziom wykształcenia. Na uczelniach jesteśmy świadomi, jak bardzo obniżamy próg wymagań.

Sceptyczny wobec reformy jest też prof. Kwieciński: - Dzisiejszym nauczycielom brakuje aktywnego warsztatu pracy, nie są innowacyjni, nie potrafią pracować w zespole. Są ukształtowani przez pracę w instytucji autorytarnej, w której mieć władzę to to samo, co mieć rację.

- Przecież są i nauczyciele fantastyczni - replikuje Zawadowska. - Taka twórcza mniejszość może w oświacie pełnić rolę drożdży. Weźmy nauczycieli matematyki. Jest ich w całym kraju ok. 30 tys., z czego ok. 2 tys. należy do Stowarzyszenia Nauczycieli Matematyki - grupującego zwolenników aktywnych form nauczania, korzystających z doświadczeń zagranicznych. To znaczy, że każdy nauczyciel matematyki w Polsce miał szansę zetknąć się z kolegą, który już uczy inaczej. A pamiętajmy, że wskutek niżu demograficznego ze szkół i tak musi odejść jedna piąta nauczycieli. Z chwilą, gdy się zacznie ruch kadrowy, gdy wprowadzanie nowych metod będzie miało wymierny wpływ na pensje, pani, która dziś uczy biologii, dyktując do zeszytu, jutro zainteresuje się pomysłami koleżanki, która wychodzi na wycieczki i korzysta z mikroskopu.

- A jakie jest wyjście? Nie reformować? - pyta retorycznie Pery. - Z badań, jakimi dysponujemy, wynika, że przy obecnych, werbalnych metodach nauczania najlepsi uczniowie wynoszą ze szkoły 8-10 proc. wiedzy, którą im się wpaja. Coś się więc musi szybko zmienić, bo tak dalej być nie może.

Ministerstwo rozumuje mniej więcej tak: gdy wystartuje reforma, jedne szkoły pójdą do przodu, inne nie. Zacznie się jednak ruch kadrowy na wielką skalę - część nauczycieli przejdzie na wcześniejsze emerytury lub odejdzie, inni awansują, np. ze szkół podstawowych do gimnazjów i zaczną lepiej zarabiać. Państwo da więcej pieniędzy na dokształcanie, warsztaty metodyczne. I powoli ruszy odbudowanie stanu nauczycielskiego.

To jednak musi potrwać. Przynajmniej kilkanaście lat.