Wina, kara, polityka: rozliczenia ze zbrodniami II wojny światowej

Paweł Machcewicz, Andrzej Paczkowski

2021
 

 

(...)

 

Niemcy (RFN)
 

Koniec "systemu norymberskiego"

W swoim expose wygłoszonym we wrześniu 1949 r., po objęciu urzędu kanclerza dopiero co utworzonej Republiki Federalnej Niemiec, Konrad Adenauer zapowiedział ostateczne zamknięcie rozliczeń z przeszłością. Według przywódcy chadecji denazyfikacja spowodowała "wiele nieszczęść i zła", a podział "ludzi w Niemczech na dwie klasy" - tych, na których ciążą, zarzuty odnoszące się do przeszłości, oraz tych "politycznie bez zarzutu" -  musi w nowo utworzonym państwie zachodnioniemieckim "jak najszybciej zniknąć". Rząd federalny, zadeklarował kanclerz, stoi na stanowisku, że "to, co było, minęło". Adenauer zapowiedział też podjęcie starań na rzecz uwolnienia Niemców skazanych przez alianckie sądy.

Od pierwszych dni istnienia Republiki Federalnej Niemiec jej władze, wspierane przez wszystkie partie polityczne, Kościoły i przeważającą część opinii publicznej, podjęły konsekwentne wysiłki na rzecz, jak ujęła to niemiecka badaczka Annette Weinke, demontażu tego, co wówczas w RFN z powszechną, dezaprobatą nazywano "systemem norymberskim", którego filarami były denazyfikacja i ściganie na drodze sądowej sprawców nazistowskich zbrodni. Wysiłki te przedstawiano jako naprawianie krzywd wyrządzonych Niemcom w poprzednich latach przez aliantów.

Pierwszym krokiem była ustawa amnestyjna, przyjęta przez Bundestag bez ani jednego głosu sprzeciwu w grudniu 1949 r. jako jedna z pierwszych ustaw. Przewidywała ona uwolnienie od kary wszystkich odpowiedzialnych za przestępstwa popełnione przed powstaniem Republiki Federalnej, zagrożone karą do sześciu miesięcy więzienia lub roku w zawieszeniu. Wśród około 800 tysięcy ludzi, których objęła amnestia, ogromną większość stanowili, ci którzy dopuszczali się przestępstw związanych z czarnym rynkiem, ale ocenia się, że skorzystało też z niej kilkadziesiąt tysięcy przestępców nazistowskich. W niemieckim kodeksie karnym dolną granicą kary za zabójstwo umyślne było sześć miesięcy pozbawienia wolności, a więc z ustawy amnestyjnej mogli skorzystać ludzie z krwią na rękach. Stworzyła ona też możliwość ujawnienia się tysiącom nazistów ukrywających od 1945 r. swoją prawdziwą tożsamość, którzy w pierwszym powojennym okresie byliby narażeni na znacznie bardziej surowe konsekwencje (choćby w postaci ostrych procedur denazyfikacyjnych z początków ich istnienia).

Kolejna ustawa amnestyjna została uchwalona w lipcu 1954 r. Zawierała ona niezwykle istotny paragraf umożliwiający uwolnienie od winy odpowiedzialnych za przestępstwa zagrożone karą do trzech lat więzienia, popełnione w okresie załamania państwa, między październikiem 1944 a lipcem 1945 r. Na jego podstawie uwalniano od odpowiedzialności sprawców wielu drastycznych zbrodni popełnionych w końcowej fazie istnienia III Rzeszy. Według Norberta Freia, autora najważniejszej pracy o stosunku do narodowosocjalistycznej przeszłości w pierwszym okresie istnienia RFN, amnestia z 1954 r. na wiele lat de facto kładła kres jakimkolwiek rzeczywistym działaniom zachodnioniemieckiego wymiaru sprawiedliwości na rzecz stawiania przed sądem nazistowskich sprawców, zarówno poprzez swoje konkretne zapisy, jak i - może jeszcze bardziej jako jednoznaczny sygnał polityczny i moralny dla organów ścigania i opinii publicznej. W 1954 r. liczba wszczynanych postępowań w sprawie przestępstw nazistowskich spadła do rekordowo niskiego poziomu -184 w ciągu roku, wobec jeszcze około 2,5 tysiąca w 1950 r.

W grudniu 1950 r. Bundestag uchwalił zalecenie zakończenia denazyfikacji, co miało głównie znaczenie symboliczne, bo znajdowała się ona w kompetencji władz landów, które i tak już jej w praktyce nie realizowały. Znacznie większą wagę miało uchwalenie w maju 1951 r. nowego artykułu zachodnioniemieckiej ustawy zasadniczej (art. 131), który miał naprawić "krzywdy" wyrządzone w latach bezpośrednio powojennych i odwracał znaczną część skutków denazyfikacji. Na jego podstawie przywracano do pracy urzędników usuniętych w trakcie czystek narzuconych przez aliantów, a także gwarantowano wypłacanie emerytur zarówno urzędnikom, którzy utracili swoje stanowiska, jak i oficerom oraz żołnierzom Wehrmachtu. W sumie nowe ustawodawstwo objęło około 55 tysięcy osób usuniętych ze stanowisk w ramach denazyfikacji, w tym nawet funkcjonariuszy Gestapo i oficerów Waffen SS. Tych pierwszych, co prawda, zasadniczy tekst ustawy expressis verbis wykluczał z grona jej beneficjentów, ale przepisy końcowe mówiły, że nie odnosi się to do funkcjonariuszy oddelegowanych z innych formacji policyjnych do Gestapo tworzonego jako nowa służba po objęciu władzy przez nazistów. Dotyczyło to w rzeczywistości większości funkcjonariuszy Gestapo, zwłaszcza zajmujących stanowiska kierownicze. W ten oto sposób szeroko otwarto drzwi do policji Republiki Federalnej ludziom współtworzącym tajną policję Hitlera, uznaną w Norymberdze za organizację zbrodniczą. O ówczesnym nastawieniu opinii publicznej świadczy to, że w trakcie dyskusji w Bundestagu poprzedzających uchwalenie artykułu 131 nawet posłowie komunistyczni twierdzili, że wśród funkcjonariuszy Gestapo byli "porządni ludzie", którzy nie powinni być krzywdzeni. Uchwalenie tego artykułu było decydującym krokiem na drodze do likwidowania skutków denazyfikacji, faktycznej rehabilitacji nazistowskich kadr urzędniczych, wojskowych, a nawet policyjnych i ich reintegracji w ramach nowo utworzonego, demokratycznego państwa zachodnioniemieckiego. Spośród naczelników wydziałów w ministerstwach w Bonn, którzy zostali mianowani w ciągu półtora roku od uchwalenia ustawy, około 60% należało w przeszłości do NSDAP. W tym samym czasie byli członkowie partii nazistowskiej zajmowali stanowiska aż do szczebla sekretarza stanu w różnych resortach.

Aby całkowicie rozmontować system norymberski, trzeba było przede wszystkim doprowadzić jeszcze do zwolnienia skazanych przez alianckie sądy w powojennych procesach. Był to od początku jeden z najważniejszych celów gabinetu Adenauera, popierany przez praktycznie wszystkie ugrupowania polityczne, liczne stowarzyszenia, a przede wszystkim Kościoły, które jeszcze przed utworzeniem Republiki Federalnej w zastępstwie nieistniejących władz państwowych występowały do okupantów z apelami o łagodność, zaniechanie procesów i zwalnianie osadzonych w aresztach i więzieniach. W pierwszej kolejności zabiegano o zwolnienie wojskowych, ale stopniowo rozszerzano te starania o inne kategorie skazanych, nie wyłączając dowódców Einsatzgruppen odpowiedzialnych za mordowanie Żydów na Wschodzie. Po wybuchu wojny w Korei i decyzji zachodnich aliantów o odbudowie potencjału militarnego RFN los skazanych przebywających w trzech więzieniach znajdujących się pod kontrolą władz okupacyjnych - w Landsbergu, Werl i Wittlich - ściśle zależał od rozmów na temat tworzenia zachodnioniemieckich sił zbrojnych. W październiku 1950 r. grono niemieckich generałów przekazało Adenauerowi memorandum, w którym uzależniali swój udział w odbudowie armii od "rehabilitacji niemieckiego żołnierza" przez zachodnich aliantów oraz zwolnienia wszystkich więzionych wojskowych. Podobne apele wojskowych były przekazywane także na ręce przedstawicieli władz okupacyjnych. W kwietniu 1951 r., w trakcie debaty w Bundestagu przed uchwaleniem artykułu 131, Adenauer ogłosił de facto rehabilitację Wehrmachtu, gdy zauważył, że liczba żołnierzy, którzy dopuścili się zbrodni wojennych, była "nadzwyczaj znikoma". Kilka lat później posunął się jeszcze dalej, mówiąc: "ludzie z Waffen SS byli takimi samymi żołnierzami, jak wszyscy inni. Od dawna wiem, że żołnierze Waffen SS byli ludźmi przyzwoitymi".

Kwestia więźniów stała się pierwszoplanowym wątkiem w rozmowach Adenauera z przedstawicielami Waszyngtonu, Londynu i Paryża w trakcie negocjacji na temat powołania Europejskiej Wspólnoty Obronnej i udziału w niej niemieckich żołnierzy. Żądania generalnej amnestii, a w wersji bardziej umiarkowanej - natychmiastowego zaniechania wykonywania egzekucji przestępców skazanych przez alianckie sądy na śmierć oraz przekazania wszystkich więźniów zachodnioniemieckiemu wymiarowi sprawiedliwości, łączyły ogromną większość opinii publicznej. Prasa i politycy przedstawiali skazanych jako ofiary "sprawiedliwości zwycięzców", a pisząc i mówiąc o nich, bardzo często używali określenia "tak zwani przestępcy wojenni", z góry odrzucając możliwość, że spoczywa na nich (zwłaszcza na wojskowych) jakakolwiek odpowiedzialność za rzeczywiste zbrodnie. Przed alianckimi więzieniami odbywały się wielotysięczne manifestacje ludzi domagających się uwolnienia skazanych. Nastawienie opinii publicznej dobrze pokazuje historia związana z ucieczką z brytyjskiego więzienia w Werl jesienią 1952 r. dwóch przestępców skazanych za zabicie rosyjskich jeńców, oraz zamordowanie strąconych nad Niemcami kanadyjskich lotników. Zbiegowie zostali ujęci przez policję, którą poinformował działacz SPD z fryzyjskiego miasteczka, gdzie się ukrywali. Spotkał go za to ostracyzm ze strony innych mieszkańców, którzy zorganizowali demonstrację pod jego oknami, wybili szyby i wywiesili transparent: "Tu mieszka zdrajca". Został też jako "denuncjator" wykluczony z własnej partii, a prasa głównego nurtu wyraźnie sympatyzowała ze zbiegami.

Poddane tak zmasowanej presji mocarstwa zachodnie zmuszone były uwzględnić przynajmniej część niemieckich żądań. Dotyczyło to zwłaszcza Waszyngtonu, który bez włączenia RFN w zachodni system obronny nie widział możliwości skutecznej obrony przed sowiecką ekspansją. O ile do schyłku lat czterdziestych Stany Zjednoczone poważnie traktowały realizowany przez siebie program rozliczeń sądowych, uznając go za ważny element antynazistowskiej i prodemokratycznej edukacji Niemców, o tyle od początku lat pięćdziesiątych zimna wojna przesłoniła wszystkie inne względy, stosunek do nazistowskich przestępców został podporządkowany wymogom aktualnej polityki, a oni sami zaczęli być traktowani jako kłopotliwe obciążenie w stosunkach z Bonn.

Waszyngton nie uwzględnił jednak żądania generalnej amnestii ani przekazania więźniów w ręce niemieckie, wszczął za to procedury przeglądu wszystkich orzeczonych wyroków, oficjalnie w celu kontroli ich prawidłowości i wyeliminowania dysproporcji w ich wysokości. W rzeczywistości procedury te, połączone z decyzjami o skracaniu wyroków w zamian za dobre sprawowanie w więzieniu, prowadziły do szybkiego przedterminowego zwalniania skazanych, nie tylko zresztą przez Amerykanów, ale również przez Brytyjczyków i Francuzów, którzy kierowali się podobnymi założeniami. Od 1953 r. o losie więźniów decydowały mieszane komisje złożone z przedstawicieli państwa okupacyjnego oraz osób mianowanych przez władze niemieckie, a ze względu na niemiecką opinię publiczną decyzję o utworzeniu tych komisji ogłoszono tuż przed wyborami parlamentarnymi (sam Adenauer w trakcie kampanii odwiedził więzienie w Werl i spotkał się z odbywającymi tam karę, m.in. z generałem SS).

Podczas gdy na początku 1951 r. w trzech alianckich więzieniach na terenie RFN znajdowało się jeszcze około 1800 skazanych, to rok później było ich już tylko około 700, pod koniec zaś 1954 - zaledwie 173. W 1957 r. zamknięto brytyjskie więzienie w Werl i francuskie w Wittlich, uwalniając ostatnich 20 skazanych. W maju 1958 r. na wolność wyszło ostatnich czterech więźniów przetrzymywanych w amerykańskim więzieniu w Landsbergu, z których trzej byli dowódcami Einsatzgruppen na froncie wschodnim, skazanymi wcześniej na karę śmierci. O zwolnienie jednego z nich apelował sam prezydent RFN. Ze znienawidzonego systemu norymberskiego pozostali już tylko więźniowie ze Spandau, skazani przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy, o których losie współdecydował Związek Sowiecki.

Historyk Norbert Frei wskazał trzy filary, na których oparto Republikę Federalną Niemiec: amnestię dla narodowosocjalistycznych przestępców, integrację byłych nazistów w ramach zachodnioniemieckiego państwa i społeczeństwa oraz antynazistowski konsensus w sferze publicznej. Ten ostatni oznaczał, że z życia politycznego i mediów głównego nurtu zostały wykluczone te środowiska, które otwarcie broniły narodowego socjalizmu. Jednym z największych paradoksów w powojennych dziejach Niemiec było to, że zachodnioniemiecka demokracja i państwo prawa zostały zbudowane w znacznej mierze przez byłych nazistów, a przynajmniej ludzi, którzy należeli do NSDAP i w latach 1933-1945 często zajmowali ważne stanowiska w aparacie państwowym i gospodarce. Zwolennikiem takiego podejścia do przeszłości był kanclerz i przywódca chadecji Konrad Adenauer, którego antynazistowskie poglądy nie ulegają wątpliwości i który w czasach III Rzeszy znajdował się na marginesie życia publicznego, kilkakrotnie był nawet aresztowany. Ojciec założyciel Republiki Federalnej (a także jeden z największych promotorów integracji europejskiej) uważał, że bez udziału byłych nazistów zachodnioniemiecka demokracja nie uzyska szerokiego wsparcia społecznego ani stabilizacji, a także nie zostanie trwale zakotwiczona w zachodnioeuropejskich strukturach politycznych i obronnych. Pragnienie odcięcia się od nazistowskiej i wojennej przeszłości, a także okresu powojennego "zamętu" - oddzielenia się od nich "grubą kreską" (ein dick Schlusstrich), jak często wówczas mówiono - stanowiło jeden z najważniejszych rysów społecznej atmosfery w pierwszym okresie istnienia Republiki Federalnej Niemiec.

Ceną za taki sposób budowy nowego państwa niemieckiego była amnezja, którą można uznać za jego czwarty filar. O zbrodniach III Rzeszy i winie Niemców w pierwszych latach Republiki Federalnej mówiono bardzo niewiele. Występowały rzecz jasna istotne różnice między radykalnymi ugrupowaniami narodowej prawicy, usytuowaną w centrum chadecją a socjaldemokratami czy prezydentem Theodorem Heussem, którzy w wielu sytuacjach dystansowali się od dominującej kultury "milczenia i zapomnienia". Nawet jednak antynazistowsko nastawieni politycy musieli się liczyć z przeważającą większością opinii publicznej. Według sondażowych badań prowadzonych przez Amerykanów w 1951 r. tylko 7% Niemców uważało, że istniały uzasadnione podstawy wyroków skazujących wydanych po wojnie przez alianckie sądy, a niemal 60% respondentów uważało, że prawa byłych nazistów nie powinny być w żaden sposób ograniczane. Wypieraniu, a przynajmniej relatywizowaniu nazistowskich zbrodni sprzyjał też antykomunizm, który był jedną, z dominujących cech kultury politycznej Republiki Federalnej w jej pierwszym okresie. Walka przeciwko przedstawianemu jako największe zło Związkowi Sowieckiemu, w której Niemcy występowali teraz u boku Amerykanów, Brytyjczyków i Francuzów, pozwalała w pozytywny sposób postrzegać przynajmniej część spuścizny III Rzeszy i doskonałe wpisywała się w nastroje ukształtowane przez lata antybolszewickiej indoktrynacji z czasów III Rzeszy

Większość Niemców w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych uważała się za ofiary wojny: "wypędzeń", sowieckich zbrodni, alianckich bombardowań. Wszyscy oni, a także polegli żołnierze i wdowy po nich, jeńcy wciąż przetrzymywani w niewoli na wschodzie wymieniani byli jako "ofiary narodowego socjalizmu" przy okazji corocznych obchodów ustanowionego w 1952 r. Dnia Żałoby Narodowej. Innym kategoriom ofiar poświęcano znacznie mniej uwagi. W 1953 r. zamknięto wystawę w Dachau, na terenie pierwszego nazistowskiego obozu koncentracyjnego, gdzie w czasie wojny przetrzymywano także więźniów z innych krajów, otwartą zaledwie trzy lata wcześniej w wyniku międzynarodowej presji. Tylko za sprawą tej ostatniej udało się zachować budynek krematorium, który lokalne władze planowały wyburzyć. Używano argumentu, że pozostałości obozu koncentracyjnego, pod koniec lat czterdziestych przekształconego w tymczasowe miejsce zamieszkania dla "wypędzonych" ze wschodu, budzą "złe emocje" i godzą w wizerunek współczesnych Niemiec. Od końca lat czterdziestych byłych więźniów często przedstawiano jako kryminalistów, którzy do obozów trafili nie bez uzasadnionych powodów. Najważniejszy związek byłych więźniów w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych był oskarżany przez władze o komunistyczną infiltrację i poddawany dokuczliwym szykanom administracyjnym.

Jedynym istotnym wyłomem w tej polityce amnezji były odszkodowania dla ofiar Holokaustu, które według Adenauera miały budować pozytywnywizerunek nowego państwa na arenie międzynarodowej i w gruncie rzeczy zastąpić jakiekolwiek wewnętrzne rozliczenia z narodowym socjalizmem.

Republika Federalna Niemiec już na początku lat pięćdziesiątych rozpoczęła wypłatę finansowych odszkodowań dla Izraela, organizacji żydowskich i osób indywidualnych. Ocenia się, że do początku lat dziewięćdziesiątych wypłaciła z tego tytułu gigantyczną kwotę 110 miliardów marek.

 

"Powinniśmy skończyć z węszeniem za nazistami"

 

Prowadzona konsekwentnie przez Adenauera polityka amnestii, prawie całkowitego zaniechania sądowych rozliczeń ze zbrodniami narodowego socjalizmu i zatrudniania byłych nazistów na niemal wszystkich szczeblach zachodnioniemieckiego państwa doprowadziła do tego, że ważne stanowiska publiczne - także w sądownictwie, prokuraturze i policji - zajmowali ludzie, którzy nie tylko mieli za sobą znaczące kariery w III Rzeszy (nie wyłączając struktur bezpieczeństwa i SS), ale niekiedy osobiście byli odpowiedzialni za najbardziej drastyczne zbrodnie. Gdy ich przeszłość wychodziła na jaw - nasiliło się to od końca lat pięćdziesiątych, a zwłaszcza w latach sześćdziesiątych - zazwyczaj nie ponosili zbyt dotkliwych konsekwencji, bo często ograniczały się one do ustąpienia z eksponowanego stanowiska czy przejścia na emeryturę. Kierownictwo Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (niemieckiego kontrwywiadu cywilnego) jeszcze w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych w znacznej części składało się z byłych funkcjonariuszy SS i Gestapo, w tym ludzi pracujących w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy (Reichssicherheitshauptamt, RSHA). Pod koniec lat pięćdziesiątych byli oficerowie Gestapo i SS piastowali stanowiska szefów policji w Kolonii, Dusseldorfie, Dortmundzie, Gelsenkirchen, Bonn. Zwierzchnik policjantów w Dusseldorfie był współodpowiedzialny za mordowanie Polaków w Bydgoszczy jesienią 1939 r. Georg Heuser, szef policji kryminalnej w Palatynacie, okazał się byłym dowódcą Einsatzkommando mordującego Żydów na wschodzie w 1941 r. oraz szefem mińskiego wydziału Gestapo odpowiadającego za sprawy żydowskie. W jego wypadku można mówić o spóźnionej sprawiedliwości, ponieważ po odbywającym się w latach 1962-1963 procesie, w którym udowodniono mu osobiste zamordowanie co najmniej dwustu osób, Heuser został skazany na 15 lat więzienia.

Wysokie stanowiska zajmowali także przestępcy, których wojenna przeszłość była dobrze znana. Wilhelm Harster był generałem SS, w latach 1940-1943 szefem Służby Bezpieczeństwa (SD) w Holandii, współodpowiedzialnym za deportacje Żydów z tego kraju do obozów zagłady, a następnie szefem Gestapo w okupowanej przez Niemców części Włoch. Skazany przez holenderski sąd na długoletnie więzienie, został zwolniony w 1955 r. i natychmiast po powrocie do kraju zatrudniony na wysokim stanowisku w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Bawarii. Gdy w 1963 r. publicznie została ujawniona jego przeszłość, przeszedł na emeryturę. Pobierał od niemieckiego państwa ponad tysiąc marek miesięcznie, co na ówczesne czasy było bardzo wysokim świadczeniem. Dopiero w 1967 r., w zmienionej już atmosferze społecznej, został skazany na 15 lat więzienia, ale opuścił je po dwóch latach. Za okoliczność uzasadniającą przedterminowe zwolnienie uznano skruchę okazaną w czasie procesu.

W 1957 r. powstał film dokumentalny pod prowokacyjnym tytułem Urlaub auf Sylt (Urlop na Sylcie). Ta wyspa na Morzu Północnym była jednym z ulubionych miejsc wakacyjnych wyjazdów Niemców korzystających z dobrodziejstw "cudu gospodarczego" lat pięćdziesiątych. Filmowcy (jak dzisiaj już wiadomo - inspirowani i finansowani przez Niemiecką Republikę Demokratyczną) nagrali wywiad z burmistrzem Westerlandu, jednego z najważniejszych miast na Sylcie. Był nim Heinz Reinefarth, były generał SS, w początkowej fazie Powstania Warszawskiego dowodzący oddziałami policji i SS, które wymordowały na Woli kilkadziesiąt tysięcy cywilów. Po wojnie znajdował się w rękach Amerykanów i Brytyjczyków (ci ostatni w 1950 r. odrzucili wniosek ekstradycyjny Warszawy), a od lat pięćdziesiątych robił karierę polityczną jako działacz środowisk "wypędzonych" w Szlezwiku-Holsztynie. "Urlop na Sylcie" został wyemitowany przez wschodnioniemiecką telewizję, co nie przeszkodziło Reinefarthowi w uzyskaniu mandatu do Landtagu w wyborach w 1958 r. Zapewniał mu on immunitet, który pod naciskiem opinii publicznej został uchylony dopiero w 1961 r. Śledztwo przeciwko niemu prowadzono w sposób bardzo opieszały i umorzono w 1967 r. bez skierowania sprawy do sądu.

W pierwszych latach Republiki ciągłość personalna z czasami III Rzeszy wzbudziła publiczne kontrowersje właściwie tylko w wypadku jednego środowiska: Urzędu Spraw Zagranicznych, którego pracownicy ze względu na kontakty międzynarodowe byli wysunięci na pierwszy plan i z powodu swojej przeszłości narażeni na krytykę w innych krajach, jeszcze niedawno będących w stanie wojny z III Rzeszą. Na wniosek SPD w październiku 1951 r. Bundestag powołał komisję parlamentarną, która ustaliła, że 66% wyższych urzędników resortu (od referenta w górę) należało do NSDAP, co notabene, jak z kolei ustalili historycy, wcale nie odróżniało go od innych ministerstw w Bonn. Na zarzuty socjaldemokratów Adenauer odpowiedział w sposób oddający jego stosunek do byłych nazistów w aparacie państwowym: "Jeśli państwo zastanowią się nad tym spokojnie, nie będą mogli państwo powiedzieć, że można było postąpić inaczej. Nie można przecież tworzyć ministerstwa spraw zagranicznych, nie mając przynajmniej na początku na kierowniczych stanowiskach takich ludzi, którzy by cokolwiek rozumieli z wcześniejszej historii (...). Uważam, że powinniśmy skończyć z węszeniem za nazistami".

W następnych latach sytuacja w zachodnioniemieckiej służbie dyplomatycznej nie uległa większej zmianie, a byli nazistowscy dyplomaci w dalszym ciągu obejmowali najbardziej newralgiczne stanowiska. Pod koniec lat pięćdziesiątych na 83 ambasadorów, których miała Republika Federalna, 72 było dyplomatami ze stażem w III Rzeszy. Prowadziło to do międzynarodowych skandali. W 1958 r. konsul w Nowym Jorku, Hans von Saucken, nazwał korespondenta "Neue Zürcher Zeitung" "brudnym Żydem" w odpowiedzi na jego zarzuty, że boński Urząd Spraw Zagranicznych zatrudnia człowieka, który zadenuncjował go na Gestapo. Ambasadorem RFN w Waszyngtonie, a wcześniej jednym z najważniejszych doradców Adenauera do spraw polityki zagranicznej był Wilhelm Grewe, były członek NSDAP, a przede wszystkim profesor prawa, który w czasie wojny opublikował artykuł uzasadniający decyzję o odrzuceniu przez III Rzeszę propozycji Stalina, by obie strony stosowały przepisy konwencji genewskiej chroniące jeńców. Ze względu na bestialskie traktowanie w niemieckiej niewoli straciły życie ponad trzy miliony sowieckich żołnierzy. Grewe został odwołany z Waszyngtonu w 1962 r. na żądanie administracji Kennedy’ego. Znamienne, że nawet socjaldemokrata Willy Brandt, jako minister spraw zagranicznych w rządzie "wielkiej koalicji" CDU-SPD w latach 1966-1969, a następnie jako kanclerz rządu federalnego, chronił przed atakami wielu dyplomatów o nazistowskiej przeszłości, a nawet wspierał ich w trakcie śledztw prokuratorskich i procesów sądowych, które w zmienionej atmosferze drugiej połowy lat sześćdziesiątych wytaczano także ludziom z Urzędu Spraw Zagranicznych. W przekonaniu Brandta stabilność tej instytucji służyła państwu zachodnioniemieckiemu. Ta wstrzemięźliwość odnośnie do personalnych rozliczeń kontrastowała zarówno z biografią przywódcy SPD, w latach 1933-1945 antynazistowskiego emigranta, jak i z przełomem dokonanym przez niego w niemieckiej polityce zagranicznej, prowadzącym do normalizacji stosunków z krajami bloku wschodniego, a także z wielkim, symbolicznym gestem ekspiacji, jakim było uklęknięcie przez niego w Warszawie w grudniu 1970 r. przed pomnikiem Bohaterów Getta.

W tej ostatniej wizycie kanclerzowi towarzyszył Ernst Achenbach, prawnik i polityk FDP, jeden z najbardziej znanych obrońców nazistów, w tamtym czasie poddawany w RFN bardzo silnej publicznej krytyce ze względu na rolę, jaką odegrał w deportacjach francuskich Żydów jako szef sekcji politycznej ambasady Rzeszy w Paryżu w latach wojny.

Rozliczenie - nie tyle już personalne, ile historyczne - z nazistowską kartą niemieckiej dyplomacji nastąpiło dopiero za czasów ministra spraw zagranicznych z partii Zielonych. Joschka Fischer w 2003 r. zakazał publikowania w wewnętrznych ministerialnych biuletynach nekrologów dyplomatów o nazistowskiej przeszłości, co spowodowało prawdziwy bunt emerytowanych pracowników resortu, którzy między innymi opublikowali skierowany przeciwko ministrowi list otwarty. W konsekwencji Fischer w 2005 r. powołał niezależną komisję historyków, która uzyskała wgląd - choć nie bez problemów - do nieudostępnianych wcześniej dokumentów Urzędu Spraw Zagranicznych i po kilku latach pracy przygotowała monumentalny raport przedstawiający udział jego urzędników w prowadzeniu narodowosocjalistycznej polityki (m.in. w zbrodniach wobec Żydów) oraz dotyczący obecności byłych nazistów w jego powojennych strukturach.

Jednym z najbardziej bulwersujących przykładów braku rozliczeń jest środowisko lekarskie. "Eutanazja", czyli zabijanie upośledzonych psychicznie i fizycznie, była masową zbrodnią, uczestniczyło w niej tysiące lekarzy, pielęgniarzy i pielęgniarek. Jednak oficjalne stanowisko zachodnioniemieckiego środowiska medycznego, przyjęte na zjeździe lekarzy w Stuttgarcie w 1949 r., głosiło, że splamiły się tylko nieliczne "czarne owce": "około 300 do 400 lekarzy" na ogólną liczbę 90 tysięcy praktykujących w Niemczech. Większość personelu medycznego uczestniczącego w nazistowskiej "eutanazji" w pierwszym dziesięcioleciu RFN nadal pracowała w szpitalach, często zajmując odpowiedzialne stanowiska, wielu innych prowadziło prywatną praktykę i wykładało na uczelniach. Werner Catel, jeden z inicjatorów akcji mordowania upośledzonych dzieci i głównych ekspertów III Rzeszy w tej dziedzinie, w 1947. r. przeszedł pomyślnie procedury denazyfikacyjne i objął funkcję dyrektora sanatorium dziecięcego w górach Taunus. W 1954 r. został powołany na stanowisko profesora pediatrii na uniwersytecie w Kolonii. Dopiero gdy w 1960 r. media zainteresowały się jego rolą w programie nazistowskiej "eutanazji", został zmuszony do przejścia na emeryturę, ale nawet wtedy publicznie, w wywiadzie dla "Spiegla", opowiadał się za uśmiercaniem dzieci, które nie wykazują żadnych "emocji duchowych".

O ile jeszcze w latach czterdziestych za udział w "eutanazji" niemieckie sądy skazały na śmierć 22 lekarzy, o tyle od powstania RFN ścigania tej zbrodni praktycznie zaniechano. Jeżeli zdarzały się w latach pięćdziesiątych przypadki postawienia lekarzy przed sądem, to najczęściej uwalniano ich od odpowiedzialności, uznając, że działali na gruncie prawa. Jeszcze w 1961 r. hamburska Izba Lekarska przyjęła oficjalne stanowisko, że udział w "eutanazji" nie może być powodem do odebrania lekarzowi prawa wykonywania zawodu.

Od końca lat pięćdziesiątych grupa zdeterminowanych prokuratorów zaczęła prowadzić śledztwa przeciwko lekarzom uczestniczącym w zabijaniu niepełnosprawnych, ale nie oznaczało to jeszcze zmiany orzecznictwa sądów W 1959 r. rozpoczęto śledztwo przeciw Wernerowi Heydemu, który przez pewien czas kierował całą akcją "T4" (którym to kryptonimem kamuflowano zabijanie niepełnosprawnych). Heyde popełnił samobójstwo w więziennej celi tuż przed rozpoczęciem procesu sądowego. W latach sześćdziesiątych odbyły się procesy kilku innych lekarzy. Charakterystyczne, że w ich obronie występowały liczne i wpływowe środowiska. Wspierające ich listy podpisało tysiące ludzi, w tym inni lekarze, księża, politycy, włącznie z ministrem sprawiedliwości Dolnej Saksonii. W procesie zakończonym w 1967 r. trzej oskarżeni lekarze zostali uniewinnieni, ponieważ sąd uznał, że działali na gruncie, prawa. Sala sądowa przyjęła wyrok oklaskami. Uniewinnieni praktykowali jeszcze przez kolejne dwa dziesięciolecia.

Środowisko lekarskie rzetelny rozrachunek ze swym udziałem w zbrodniach III Rzeszy podjęło dopiero w latach osiemdziesiątych. Zmiana społecznej atmosfery doprowadziła do wznowienia w 1986 r. - po niemal dwudziestu latach - procesu wspomnianych wcześniej, trzech lekarzy uniewinnionych w latach sześćdziesiątych. Jeden z nich został wyłączony z procesu ze względu na stan zdrowia, ale dwóch pozostałych zostało skazanych na cztery lata więzienia, obniżone następnie przez Trybunał Federalny do trzech. Trafili nawet do więzienia, skąd zostali przedterminowo zwolnieni.