INFRA - 01.04.2012
Mike Dash
Nieznajomy z plaży Somerton
W
1948 r. na australijskiej plaży znaleziono zwłoki mężczyzny w garniturze.
Nie wiedziano kim był. Wkrótce jego zagadka zaczęła się pogłębiać i
wikłać. Wszystkie metki w jego ubraniach zerwano, a kieszenie zaszyto. W
jednej z nich znaleziono zwitek papieru z perską inskrypcją "Tamám Shud",
która prowadziła do wciąż nierozwiązanego kodu... Choć wiele morderstw udaje się zwykle wyjaśnić dość
szybko, są też sprawy trudniejsze, w których trudno wskazać zabójcę i
gdzie motywy są co najmniej dziwaczne. Problem tego typu miała policja z
Adelajdy - stolicy stanu Australia Południowa. Teoretycznie rozpoczęte w
1948 r. śledztwo pozostaje otwarte; do dziś nieznane są personalia ofiary,
zabójcy a nawet status zbrodni. Jedno jest pewne - sprawa "zagadki z plaży
Somerton" (lub "tajemnica Nieznanego Mężczyzny" - jak określają to
Australijczycy), należy do najbardziej enigmatycznych spraw kryminalnych na
świecie. Skupmy się jednak na faktach. 30 listopada 1948 r. o 19:00, jubiler John Bain Lynos
wybrał się z żoną na spacer po plaży Somerton oddalonej o kilkanaście
kilometrów od Adelajdy. Gdy zbliżali się do miejscowości Glenelg zauważyli
elegancko ubranego mężczyznę leżącego na piasku. Człowiek ten podniósł
rękę do góry, po czym opuścił ją na ziemię. Lynos pomyślał wówczas,
że to pijany próbujący zapalić papierosa. Pół godziny później mężczyznę
widziała inna para. Zaskoczyło ich, że był ubrany w garnitur i nowe,
eleganckie, wypolerowane do połysku buty - strój dość nietypowy jak na
plażę. Człowiek leżał w bezruchu; zdawało się, że śpi. Następnego ranka okazało się jednak, że nie żyje.
John Lynos, wracając z porannego treningu, dostrzegł grupkę ludzi. Okazało
się, że to gapie tłoczący się wokół ciała mężczyzny, którego widział
poprzedniego dnia. Na ciele denata nie widać było śladów przemocy. Na kołnierzyku
koszuli spoczywał do połowy wypalony papieros, który najwyraźniej wypadł
z jego ust. Po trzech godzinach ciało trafiło do szpitala w
Adelajdzie. Tam dr John Barkley Bennett określił moment zgonu na drugą w
nocy. Za prawdopodobną przyczynę śmierci uznał zawał serca, który mógł
nastąpić w wyniku działania toksyny. W kieszeni zmarłego znaleziono: bilet
na plażę, paczkę gum do żucia, zapałki, dwa grzebienie i paczkę papierosów
Army Club, w której znajdowało się 7 sztuk papierosów droższej marki.
Brakowało pieniędzy, portfela i jakichkolwiek dokumentów. Na ubraniu nie było
żadnej naszywki z nazwiskiem, a wszystkie metki zostały starannie odprute.
Jedna z kieszeni spodni denata była zaszyta pomarańczową nitką. Dzień później przeprowadzono sekcję zwłok, jednak
nie udało się ustalić tożsamości zmarłego. Autopsja wykazała, że jego
źrenice były "mniejsze niż normalnie i nietypowe" oraz, że z ust ściekała
strużka śliny, której "prawdopodobnie nie mógł połknąć". Jego śledziona
była "zadziwiająco duża i twarda, trzy razy większa niż normalnie" a
wątroba rozdęta i wypełniona krwią. W żołądku denata, patolog John Dwyer odnalazł
resztki ostatniego posiłku (makaronu) oraz sporą ilość krwi. Potwierdzałoby
to wersję o zatruciu, jednak w resztkach jedzenia nie znaleziono śladów
trucizny. Leżenie na piasku i unoszenie ręki wydawało się w tej sytuacji
nie symptomem upojenia alkoholowego a wynikiem zażycia śmiertelnej dawki
czegoś, co zabijało powoli. Mimo to, kolejne badania krwi i narządów wewnętrznych
nie wykazały nawet śladowych pozostałości trucizny: "Byłem zdumiony, że
niczego nie znaleźliśmy" - zanotował Dwyer w raporcie. Ostatecznie nie
ustalono, jaka była prawdziwa przyczyna śmierci człowieka z Somerton. Anonimowy mężczyzna posiadał także pewne zauważalne
cechy zewnętrzne. Jego łydki były bardzo mocne i umięśnione - mimo, że
miał już grubo po 40-tce posiadał nogi sportowca, natomiast palce u jego stóp
dziwnie zniekształcone. Jeden z ekspertów zanotował: "Nigdy nie widziałem
tak dobrze rozwiniętych mięśni łydek. Wygląd stóp był uderzający i
sugerował - to jest tylko moja prywatna opinia - że człowiek ten nosił
spiczaste buty na wysokim obcasie." Inny specjalista sugerował, że denat w
przeszłości był baletmistrzem. Wszystko to wprawiało w niemałe zakłopotanie biegłego
Thomasa Clelanda. Prof. Sir Cedric Stanton Hicks - ekspert od medycyny sądowej
poinformował go, że śmierć człowieka z plaży wywołała bardzo rzadka
trucizna, która "tuż po śmierci rozkłada się w organizmie", nie
pozostawiając śladu. Hicks podejrzewał zatrucie naparstnicą lub strofantyną
- rzadką substancją pozyskiwaną z niektórych roślin afrykańskich. Tymczasem policja kontynuowała śledztwo. Komplet
odcisków palców rozesłano po Australii, a następnie do innych krajów Wspólnoty
Brytyjskiej. Niestety, żadna z rodzin poszukujących zaginionych bliskich nie
rozpoznała w denacie z Somerton swego krewnego. Do 11 stycznia 1949 r.
australijska policja sprawdziła praktycznie wszystkie dostępne tropy. Sprawę
próbowano rozwiązać przy pomocy biura rzeczy znalezionych i co ciekawe,
przyniosło to efekt. 12 stycznia na dworcu głównym w Adelajdzie śledczy
natrafili na brązową walizkę, którą ktoś porzucił 30 listopada 1948 r. Pracownicy stacji nie mogli nic powiedzieć o jej właścicielu;
sama zawartość również nie była imponująca. W środku znaleziono kłębek
pomarańczowej nici - takiej samej, jaką zaszyto spodnie mężczyzny z
Somerton. Niestety, ktoś zadbał, aby usunąć resztę przedmiotów tak, by
nie można było zidentyfikować właściciela. Na walizce nie było żadnych
napisów ani naklejek; z ubrań znalezionych wewnątrz odpruto metki, choć na
jednej zachował się napis "Kean" lub "T. Keane". Jak się jednak
potem okazało, była to celowa próba zmylenia policji. Poza tym był tam rodzaj szablonu - "taki jakich używają
oficerowie na statkach handlowych, gdy rejestrują ładunek"; nóż kuchenny
ze złamanym trzonkiem oraz płaszcz, którego krój, według krawca, był
popularny w Ameryce. Po przebadaniu rejestrów statków nie natrafiono jednak
na żaden nowy trop. W tej sytuacji policja zwróciła się do kolejnego
eksperta, Johna Clelanda - emerytowanego profesora patologii z Uniwersytetu
Adelajdy, który raz jeszcze przebadał zwłoki i rzeczy osobiste denata. W
kwietniu 1949 r., cztery miesiące po znalezieniu ciała, badania Clelanda
ujawniły coś, co okazało się największą tajemnicą całej sprawy. W
spodniach zmarłego odkryto małą, zaszytą kieszonkę, w której znajdował
się starannie zwinięty skrawek papieru z wydrukowanymi słowami "Tamám
Shud". Frank Kennedy, dziennikarz śledczy gazety Advertiser
uznał, że pochodzą one z języka perskiego i zasugerował policjantom, aby
przyjrzeli się tomikowi poezji pt. "Rubajjaty Omara Chajjama". To
XII-wieczne dzieło stało się popularne w Australii głównie za sprawą tłumaczenia
Edwarda Fitzgeralda. Istniało jego wiele wydań, jednak policyjne
poszukiwania w księgarniach i bibliotekach nie dały rezultatu - czcionka
żadnego z nich nie odpowiadała znalezionemu fragmentowi. "Tamám shud" to ostatnie słowa z tomiku Chajjama,
jak się okazało nieprzypadkowe. Oznaczały one: "Jest skończone", co
poniekąd faworyzowało wersję, że denat z Somerton popełnił samobójstwo.
Znalezisko z kieszonki nie wyjaśniło zatem przyczyny jego śmierci.
Anonimowego mężczyznę zdecydowano się pochować, jednak wpierw
zabalsamowano ciało wykonując również odlew twarzy i torsu. Ciało złożono
w specjalnym grobie zalanym betonem, na wypadek gdyby kiedykolwiek zaistniała
potrzeba ekshumacji. Co ciekawe, jeszcze do 1978 r., od czasu do czasu, ktoś
kładł kwiaty na grobie. W lipcu 1949 r., osiem miesięcy od rozpoczęcia
dochodzenia, wreszcie natrafiono na poszukiwany egzemplarz "Rubajjatów".
23 lipca do komendy policji w Adelajdzie zgłosił się pewien mieszkaniec
Glenelg wraz z egzemplarzem książki i dziwną opowieścią. Jak zeznał, na
początku grudnia poprzedniego roku (a więc zaraz po odnalezieniu ciała),
wraz z kuzynem wybrał się na przejażdżkę do Somerton. Na podłodze, przy
tylnym siedzeniu auta, jeden z mężczyzn odnalazł egzemplarz "Rubajjatów".
Książka, choć nie wiedziano skąd się wzięła, wylądowała potem w
samochodowym schodku. Kiedy w prasie ukazały się informacje o policyjnych
poszukiwaniach, świadkowie postanowili bliżej przyjrzeć się znalezisku
zauważając, że brakuje mu ostatniej strony. Śledczy Lionel Leane po dokładnej analizie znaleziska
dostrzegł na tylnej okładce napisany ołówkiem numer telefonu oraz kilka
liter. Wydawało się, że wreszcie pojawił się solidny trop. Szybko okazało
się, że był to numer młodej pielęgniarki, która mieszkała niedaleko plaży.
Jej personaliów, podobnie jak danych znalazców książki, nigdy nie podano
do publicznej wiadomości. W literaturze poświęconej temu przypadkowi
kobieta funkcjonuje jako "Jestyn". Świadek, mieszkająca ze swym
narzeczonym, dość niechętnie przyznała, że podarowała kiedyś książkę
poznanemu w czasie wojny mężczyźnie, Alfredowi Boxallowi. Policjantom wydawało się wówczas, że zagadka ciała
z plaży Somerton została wyjaśniona. NN był najprawdopodobniej Boxall. W
ciągu kilku dni ustalono, że mieszka on w Maroubra w Nowej Południowej
Walii... i nadal żyje, a co więcej, posiada swoje "Rubajjaty". Książka
zawierała dedykację i była w nienaruszonym stanie. Kolejne przesłuchanie
pielęgniarki ujawniło jednak interesującą informację. Kobieta przypomniała
sobie, że przed rokiem (choć nie była pewna dokładnej daty), po powrocie
do domu okazało się, że szukał jej jakiś nieznajomy. Kiedy policjanci
pokazali jej odlew twarzy anonimowego denata, Jestyn "była kompletnie
zszokowana i bliska omdlenia" - choć wydawało się, iż go rozpoznaje,
do niczego się nie przyznała. W tej sytuacji ostatnim śladem pozostały litery
znalezione na książce z Glenelg. Badając je pod światłem ultrafioletowym
odczytano 5 rzędów dużych liter (drugi był przekreślony). Pierwsze trzy
były oddzielone od pozostałych parą linii i znakiem "x". Wyglądało,
że jest to rodzaj szyfru. WRGOABABD
WTBIMPANETP
MLIABOAIAQC
ITTMTSAMSTGAB
Jego złamanie było niezwykle trudne, ale policja zrobiła
wszystko, co było w jej mocy. Tekst wysłano do najlepszych szyfrantów z
wywiadu Marynarki Wojennej oraz zezwolono na jego publikację w prasie. Pociągnęło
to za sobą radosną twórczość różnej maści amatorów, jednak specjaliści
rozkładali ręce: "Z rozkładu przedstawionego na oryginale wynika jasno,
że każda linia wskazuje na lukę w treści. Brak odpowiedniej liczby liter
do wyciągnięcia określonych wniosków, jednak [...] można stwierdzić, że
nie jest to żaden prosty szyfr lub kod. Częstotliwość występowania liter
[...] odpowiada występowaniu pierwszych liter słów języka angielskiego;
zgodnie z dającym się zaakceptować wyjaśnieniem, wersy te są pierwszymi
literami słów wiersza lub czegoś podobnego." W ten sposób, mimo usilnych starań i ogromu wysiłku,
zagadka pozostała nierozwiązana. Nie wiadomo, co zapisano w książce, ani
kim jest mężczyzna z plaży. Zmarła kilka lat temu Jestyn nie ujawniła
nic, co mogłoby mieć przełomowe znaczenie dla sprawy. Raport biegłego sądowego
z 1958 r. stwierdzał: "Nie da się określić, kim był zmarły. Niemożliwe
jest określenie przyczyny, jak i okoliczności śmierci." W ostatnich latach "sprawa Tamám Shud" przyciągnęła
uwagę na nowo. Pojawiło się wielu amatorów analizujących jej poboczne,
jak i nowe wątki. Na szczególną uwagę zasługują dwaj "nowi"
eksperci: Gerry Feltus - autor książki poświęconej zagadce mężczyzny z
plaży Somerton oraz prof. Derek Abbott z Uniwersytetu Adelajdy, którzy
twierdzą, że udało im się dokonać przełomu w tej sprawie. Tożsamości mężczyzny nie udało się jednak ustalić.
Reakcja Jestyn wskazywała, że mogła go rozpoznać, ale nie chciała niczego
wyjawić. Jedna z możliwości wskazywała, że znaczną rolę mogła tu
odegrać jej działalność z czasu wojny. Abbott twierdził z kolei, że udało
mu się ustalić prawdziwą tożsamość kobiety oraz fakt, że miała syna.
Porównując jego zdjęcia z wizerunkiem NN z Somerton widać pewne podobieństwo.
Czy był to zatem jej były partner, ojciec jej dziecka, który z jakichś
powodów popełnił samobójstwo? Przeciwnicy tej teorii wskazują jednak na dość
"unikalną" przyczynę jego śmierci. Czy wiarygodne jest, że ktoś
aplikuje sobie niezwykle rzadką truciznę? Zarówno preparaty naparstnicy jak
i strofantyna są dostępne wyłącznie na receptę (jako specyfiki stosowane
w chorobach serca). Nietypowa śmierć sugeruje, że mężczyzna mógł być
szpiegiem. Spekulowano, że truciznę zaaplikowano mu w papierosach. Denat z
Somerton zmarł w początkowych fazach Zimnej Wojny, w miejscu leżącym
kilkaset kilometrów od bazy Woomera - jednego z najbardziej tajnych miejsc
na świecie, gdzie testowano rakiety balistyczne. To nie jedyne dziwne wątki w sprawie Tamám Shud.
Przede wszystkim nie udało się zlokalizować innego egzemplarza "Rubajjatów"
przekazanego policji w 1949 r. Feltusowi udało się odnaleźć niemal
identyczny egzemplarz, z tą samą okładką, opublikowany przez
nowozelandzkie wydawnictwo Whitcombe&Tombs. Jednak wydanie to jest
mniejszego formatu. Sprawę skomplikowało jeszcze jedno odkrycie Abbotta.
Okazało się, że w Australii znaleziono kolejnego jednego zmarłego mężczyznę,
który miał przy sobie tom poezji Chajjama. Był to George Marshall - żydowski
imigrant z Singapuru. Jego "Rubajaty" były siódmym wydaniem dzieła
wydrukowanym w Londynie przez wydawnictwo Methuen. Nie byłoby w tym nic
dziwnego, gdyby nie fakt, że biblioteczna kwerenda ujawniła istnienie tylko
pięciu wydań. Innymi słowy, znaleziona przy Marshallu ksiązka nie powinna
w ogóle istnieć. Czy w rzeczywistości były to nie tomiki poezji, a
szpiegowskie tabele kodów? Przeglądając akta sprawy Feltus zauważył coś
jeszcze: złożone w 1959 r. zeznanie świadka mówiło, że w nocy, kiedy
zmarł NN, w pobliżu miejsca gdzie go znaleziono widziano "mężczyznę
niosącego na ramieniu drugiego człowieka, który szedł przy brzegu".
Niestety, nic więcej nie udało się ustalić. Leżącemu na plaży mężczyźnie,
którego uznano za pijanego, nikt się dokładnie nie przyjrzał. Czy możliwe,
że była to inna osoba niż ta, którą znaleziono rankiem ubraną w
garnitur? Wydaje się, że to pozostanie tajemnicą na zawsze... Źródło oryginalne: Charles Fort Institute, blogs.smithsonianmag.comMLIAOI