Wstęp - Dawid kontra Goliat
W 12 lat po upadku muru berlińskiego, światowa hegemonia elit
finansowo-przemysłowych wydaje się powoli likwidować wszelkie pozory demokracji
i praworządności. W polityce zagranicznej obalane są legalne rządy, masakrowana
ludność cywilna, lekceważone opinie parlamentów i zasada domniemanej niewinności
przed ogłoszeniem wyroku. W polityce wewnętrznej łamane są kodeks pracy, wolność
słowa, obniża się poziom nauczania, rosną obszary skrajnej nędzy i
oszałamiającego bogactwa, jedne i drugie stają się siedliskiem degrengolady
moralnej i intelektualnej, przypominając upadający Rzym - mamy nawet
gladiatorów.
"Zrywając z założeniem, że wymiar sprawiedliwości, szczególnie
sprawy karne, należy wyłącznie do kompetencji władz narodowych, 14 państw UE w
ciągu kilku tygodni porozumiało się w kwestii ustanowienia wspólnego nakazu
aresztowania. Każde z państw Unii byłoby obowiązane wydać w ciągu 60 dni
przebywającego na jego terytorium podejrzanego o jeden z 32 rodzajów aktów
terroru /.../ Ustalono precyzyjną definicję terroryzmu. Są nim wszelkie próby
zastraszenia ludności, wymuszenia na rządach określonych działań oraz
destabilizacji struktur politycznych, ekonomicznych i społecznych. /.../
ustalono, że za przywództwo organizacji terrorystycznej będzie grozić co
najmniej 15 lat więzienia, a za popieranie terroryzmu co najmniej
8".
"Rzeczpospolita", 12 grudnia 2001 r.
"Prawdopodobnie wymyślono
skuteczny sposób likwidowania zamieszek ulicznych, który wywołuje jednak wiele
kontrowersji. Specjaliści z Air Force Research Laboratory w Nowym Meksyku
zakończyli badania nad nowym rodzajem broni mikrofalowej (ADT). Mikrofale
wytwarzane są przez urządzenia umieszczone na nisko latających samolotach.
Napromieniowanie falami o długości trzech milimetrów powoduje szybkie
nagrzewanie się skóry do ponad 45 stopni C, czyli temperatury uważanej za próg
odczuwania bólu. Oddziaływanie na człowieka przez sekundę temperaturą 50 stopni
C powoduje, że w naturalnym odruchu zaczyna on uciekać. Osoby poddane
eksperymentom uderzanie mikrofalami odczuwały jak "szybkie prześlizgiwanie się
po ciele gorących banieczek. Zdaniem zwolenników nowej broni, testy wykazały,,
że ten system ten nie jest niebezpieczny dla człowieka. Przeciwnicy wynalazku
sądzą jednak, że taki sposób rozpraszania tłumu może spowodować nieodwracalne
uszkodzenia rogówki".
"Wprost", 18 listopada 2001 r.
Jak widać z
powyższych cytatów, a są to tylko przykłady wzięte z całej masy tego typu
publikacji, zgodnie z najczarniejszymi i "spiskowymi" scenariuszami, światowa
technooligarchia postanowiła wykorzystać zamach na World Trade Center do
rozprawienia się z tą opozycją, która próbuje "destabilizować struktury
polityczne, ekonomiczne i społeczne". Inaczej mówiąc, chodzi o rozprawę z
wszystkimi tymi, którzy jak demonstranci z Seattle, Davos, Pragi i Genui
uważają, że obecne struktury rzeczywistej władzy są zbrodnicze i prowadzą do
zagłady życia biologicznego na ziemi, a w związku z tym starają się te struktury
"zdestabilizować". Ciekawe, czy Arystoteles piszący o tym, "że w różnych
czasach, w różnych miejscach najlepsze są różne ustroje polityczne", nie
zostałby przez Unię Europejską objęty "europejskim nakazem aresztowania" wszak
czasy się zmieniają, a ustroje?
W 12 lat po upadku muru berlińskiego,
światowa hegemonia elit finansowo-przemysłowych wydaje się powoli likwidować
wszelkie pozory demokracji i praworządności. W polityce zagranicznej obalane są
legalne rządy, masakrowana ludność cywilna, lekceważone opinie parlamentów i
zasada domniemanej niewinności przed ogłoszeniem wyroku. W polityce wewnętrznej
łamane są kodeks pracy, wolność słowa, obniża się poziom nauczania, rosną
obszary skrajnej nędzy i oszałamiającego bogactwa, jedne i drugie stają się
siedliskiem degrengolady moralnej i intelektualnej, przypominając upadający Rzym
mamy nawet gladiatorów. Rząd III RP niestety gorliwie uczestniczy w tych
procesach. "Nasi" żołnierze wybierają się do Afganistanu, by pomagać budować tam
bazy nowego hegemona w ważnych strategicznie regionach Eurazji. Niestety, za
wyczyny wychowanków generała Petelickiego będą płacić polscy obywatele. Raz jako
podatnicy, a drugi raz jako "niewinne ofiary", kiedy tak zwani terroryści dojdą
do wniosku, iż czas uświadomić nam, że jeżeli za coś płacimy, jeżeli godzimy się
na czyjeś rządy, to znaczy, że za to, co one robią, odpowiadamy w znacznie
większym stopniu niż afgańscy wieśniacy za działalność bin Ladena.
W historii
wiele razy wojna z wrogiem zewnętrznym służyła do rozprawy z opozycją
wewnętrzną. Tym razem jednak skala zagrożenia wydaje się przekraczać wszystko,
co znamy z dziejów, tak jak technika, którą dysponują prawdziwe siły zła na
naszej planecie różni się od tradycyjnej tajnej policji i dawnej cenzury.
Jednocześnie zagrożone jest samo istnienie życia na planecie, gdyż elity, które
nią rządzą są nie tylko złe, ale i nie posiadają żadnej rozsądnej wizji
rozwiązania narastających problemów społecznych, ekologicznych i ekonomicznych.
W takiej sytuacji destabilizacja obecnego reżimu staje się nie tylko prawem, ale
i obywatelską powinnością, bo zagrożone jest także to wszystko, co czyni nas
obywatelami. Więc zastanów się czytelniku, czy nie podpadasz już pod definicję
terrorysty i co z tego dla ciebie wynika, bo wkrótce możesz "przeżyć szok" i
zacząć cierpieć na "nieodwracalne uszkodzenia
rogówki".
Redakcja
Maciej
Muskat - Handel uber alles
Pod koniec XIX wieku w USA koncerny otrzymały równe prawa w stosunku do
obywateli, teraz chcą otrzymać równe prawa suwerennych narodów. Oto przykład: w
1997 roku rząd Kanady zakazał importu tzw. MMT, dodatku do benzyny produkowanego
przez Ethyl Corporation, korporację, która wcześniej dała nam ołów w benzynie.
Powodem była opinia ekspertów, według której MMT zawiera neurotoksyny,
asymilowane szczególnie sprawnie podczas oddychania. Dyrektorka Sierra Club
Canada, jednej z największych organizacji ekologicznych w Ameryce Północnej,
okreÂśliła to następująco: "Jeśli chcemy dostarczyć truciznę do krwi i mózgów
naszych dzieci, wyjątkowo wydajnym sposobem jest dodanie jej do benzyny".
Zagrożony odszkodowaniem wysokości 250 milionów dolarów, rząd Kanady odwołał
podjętą wcześniej decyzję i wypłacił korporacji 13 mln USD.
W mieście o
nazwie Doha, w małym państewku Katar, gdzieś w morzu piasków Półwyspu
Arabskiego, odbyło się niedawno spotkanie WTO Światowej Organizacji Handlu.
Nazwa sugeruje, że WTO powinno się zajmować sprawami handlu, jednakże jak to
powiedział Renato Ruggiero, były dyrektor generalny tej organizacji naszym celem
jest stworzenie nowej, światowej konstytucji. Od czasu wydarzeń w Seattle, WTO
robiło wszystko co możliwe, aby odzyskać utraconą twarz i powrócić na szybką
ścieżkę integracji globalnej gospodarki. W dniach 9-14 listopada, pod osłoną
amerykańskich okrętów stacjonujących tuż obok, w Zatoce Perskiej, radzili więc
panowie delegaci o naszej i waszej przyszłości.
Tym razem w naszych mediach
panowała cisza. Czyżby antyglobaliści zajęli się czymś innym? Odpowiedź jest
prozaiczna Katar leży tam, gdzie trudno się dostać, a wizy do tego kraju
otrzymali tylko nieliczni przedstawiciele znaczących organizacji, które od lat
krytykują WTO i których nie można było zignorować. Dzięki gościnności Greenpeace
na ich statek Rainbow Warrior, który wpłynął do Doha wraz z rozpoczęciem obrad,
zabrała się kolejna niewielka grupa obserwatorów oraz niezależnych dziennikarzy.
Z zewnątrz wszystko wyglądało spokojnie. Nie było krwi, ważniejszy był
Afganistan, więc temat nie wszedł na główne łamy.
Tymczasem brak krwi nie
oznaczał miałkości podejmowanych tam decyzji. Ich waga była taka, jak w Seattle,
niektórzy twierdzą nawet, że większa. W ostatnim numerze Obywatela
(Powstrzymajmy GATS) można było przeczytać, jakie konkretne dziedziny miały tym
razem wejść pod skrzydła WTO. Jednakże okazało się, że to nie wszystko sytuacja
polityczna zaistniała po 11 września dała kreatorom światowej polityki
gospodarczej szansę realizacji tego, co jest ich marzeniem od czasu pamiętnej
porażki układu MAI (Wielostronna Umowa o Inwestycjach) jednym słowem, poddania
prawodawstwa krajowego pod jurysdykcję WTO.
Historycy przyszłości będą
się zapewne dziwić, w jaki sposób handel, który został wymyślony jako środek na
zdobycie tych dóbr, które nie mogą być wytworzone lokalnie, stał się celem samym
w sobie. Handel stał się miarą postępu gospodarczego w daleko większym stopniu
niż dobrobyt tych, którzy konsumują wszystkie krążące po świecie dobra.
Prezydent Bush ogłosił niedawno, że wolny handel jest moralnym imperatywem.
W
sensie technicznym wolny handel wiąże się ze znoszeniem ceł oraz innych barier,
które mogą powstrzymywać nieograniczony przepływ usług i towarów przez granice
międzynarodowe. Ale w sensie praktycznym jest marketingowym narzędziem, dzięki
któremu takie organizacje jak WTO, NAFTA (Północnoamerykańska Umowa o Wolnym
Handlu), czy FTAA (Układ o Wolnym Handlu obu Ameryk) umożliwiają transfer praw
własności do dobra wspólnego lub do tego, co należy do słabszych graczy (zarówno
wewnątrz krajów, jak i na arenie międzynarodowej) do tych, którzy nie wiedzą, co
znaczy dość korporacji i inwestorów, które muszą rosnąć, bo tego wymaga logika
dzisiejszego rynku.
O tym jak GATT stał się WTO
15
kwietnia 1994 roku porozumienie GATT (Układ Ogólny w Sprawie Ceł i Handlu)
zostało przekształcone w WTO. Jednak żeby słowo stało się ciałem parlamenty
krajów członkowskich musiały ratyfikować układ. O tym, jak to wyglądało, może
nam wiele powiedzieć przykład najstarszej, amerykańskiej demokracji. W momencie
wejścia traktatu WTO pod obrady Kongresu organizacja Public Citizen ogłosiła, że
przekaże 10 tys. dolarów na cel charytatywny wybrany przez kongresmena, który
zrobi dwie rzeczy:
1. Złoży oświadczenie pod przysięgą, że zapoznał się z
treścią umowy (550 stron);
2. Odpowie na 10 prostych pytań dotyczących
tekstu.
Początkowo nie zgłosił się nikt. Pamiętajmy o tym, że głosowanie
miało de facto dotyczyć tego, czy prawa chroniące bezpieczeństwo środowiska
naturalnego, konsumentów i pracowników, które zostały stworzone w ciągu
ostatniego półwiecza, zostaną podtrzymane, czy nie. W końcu, przed samym
głosowaniem, zgłosił się senator-republikanin, Hank Brown, który zaakceptował
wyzwanie, złożył przysięgę i przed kamerami odpowiedział na wszystkie 10 pytań.
Następnie wziął udział w konferencji prasowej, podczas której przyznał, ze
zamierzał głosować za WTO, ale po przeczytaniu tekstu układu postanowił zmienić
swą decyzję.
1 grudnia 1994 r. Kongres i Senat USA przegłosowały ratyfikację
WTO nie wiedząc, co zawiera umowa. Polska również ratyfikowała umowę. Pytanie
jak to u nas wyglądało pozostawiam bez odpowiedzi.
Mechanizm
działania
Wydaje się, że specyfiką WTO, będącego teoretycznie
organizacją zajmującą się rozstrzyganiem sporów handlowych oraz obniżaniem ceł i
subsydiów, jest to, aby wszelkie dokumenty były tajne. Inaczej niż w przypadku
skarg, odwołań i zeznań pod przysięgą w normalnej rozprawie sądowej, dokumenty w
sprawach rozstrzyganych przez trybunał WTO są niedostępne. Spośród innych cech
systemu prawnego WTO odróżniających go od wzorca, który jest uważany przez
cywilizowane społeczeństwa za standard, wymieniane są najczęściej:
Członkowie
trybunału nie muszą spełniać warunku bezstronności lub braku indywidualnych
korzyści ekonomicznych;
Wymagania w kwestii kwalifikacji członków trybunału
dotyczą wcześniejszego doświadczenia w roli członka delegacji handlowej danego
kraju lub w roli prawnika reprezentującego interesy korporacji. Takie wymagania
sprawiają, że członek trybunału jest postacią popierającą współczesne mechanizmy
wolnorynkowe;
Wszystkie dokumenty, transkrypty i protokoły są tajne;
Żadne
media ani obywatele nie mogą brać udziału w postępowaniach trybunału;
Nie ma
możliwości przedstawienia gremiom decydującym w danej sprawie alternatywnych
opinii lub zdań ekspertów związanych ze sprawami środowiska, bezpieczeństwa
konsumentów, pracy itd.;
Nazwiska członków trybunału, którzy poparli dane
stanowisko lub wniosek nie są ujawniane;
Nie ma możliwości odwołania lub
rewizji na zewnątrz WTO.
Wyniki pracy
Organizacje ekologiczne były jednymi z
pierwszych, które zdały sobie sprawę, że WTO nie ma wiele wspólnego z wolnym
handlem. WTO tworzy dynamiczną mieszaninę protekcjonizmu i liberalizmu, której
kształt każdorazowo zależny jest od aktualnego kompromisu pomiędzy najbogatszymi
państwami oraz głównymi organizacjami zrzeszającymi korporacje. Od samego
początku powstania decyzje WTO jednoznacznie świadczyły na niekorzyść krajowych
regulacji ekologicznych, niezależnie od kraju, w którym regulacje te zostały
wydane. Powód jest prosty stanowią barierę dla handlu. Jeśli jakiś krajowy
przepis obniża zyski zagranicznego podmiotu, to kraj-matka tego podmiotu skarży
się do WTO, a ono zezwala na zastosowanie sankcji handlowych jak formy
odwetu.
To jednak nie jest jeszcze najgorsze. Znacznie bardziej
niebezpiecznym mechanizmem jest coś, co w ramach NAFTA znane jest pod nazwą
rozdziału 11, a w nowych projektach WTO nazywane testem konieczności (patrz obok
WTO w Europie). Dzięki takim mechanizmom zagraniczni inwestorzy dostają prawo
pozywania do sądów demokratycznie wybranych rządów w przypadkach, w którym rząd
wprowadził regulację ograniczającą ich zyski. Pod koniec XIX wieku w USA
koncerny otrzymały równe prawa w stosunku do obywateli, teraz chcą otrzymać
równe prawa suwerennych narodów. Oto przykład: w 1997 roku rząd Kanady zakazał
importu tzw. MMT, dodatku do benzyny produkowanego przez Ethyl Corporation,
korporację, która wcześniej dała nam ołów w benzynie. Powodem była opinia
ekspertów, według której MMT zawiera neurotoksyny, asymilowane szczególnie
sprawnie podczas oddychania. Dyrektorka Sierra Club Canada, jednej z
największych organizacji ekologicznych w Ameryce Północnej, określiła to
następująco: Jeśli chcemy dostarczyć truciznę do krwi i mózgów naszych dzieci,
wyjątkowo wydajnym sposobem jest dodanie jej do benzyny. Zagrożony
odszkodowaniem wysokości 250 milionów dolarów, rząd Kanady odwołał podjętą
wcześniej decyzję i wypłacił korporacji 13 mln USD.
Pomysł rozdziału 11 miał
być wprowadzony tylnymi drzwiami do wszystkich krajów OECD i tak powstał słynny
układ MAI, który był już prawie zakończony, gdy w 1996 roku sprawa ujrzała
światło dzienne i opinia publiczna dowiedziała się o jego istnieniu. Był to
moment powstania pierwszej skutecznej opozycji wobec globalizacji: koalicja
ponad 500 organizacji pozarządowych pracowała przez 3 lata i w końcu osiągnęła
cel MAI upadł.
Jak w klasycznym horrorze, ciało było martwe, ale duch żywy.
Szukając nowego wcielenia, duch przewędrował do takich ciał jak WTO. Zwolennicy
nowego Drakuli przedstawiają go jako szansę dla krajów biednych, które w ten
sposób mają uzyskać dostęp do wszystkich rynków. Faktycznie jest to kolejna
próba przyznania korporacjom prawa veta stosunku do jakichkolwiek narodowych
regulacji środowiskowych, zdrowotnych czy pracowniczych. Ów trend oznacza zakusy
na prawo obywateli do rządzenia we własnym interesie. Oznacza też przesunięcie
możliwości podejmowania decyzji ekonomicznych z parlamentów krajowych które,
przynajmniej potencjalnie, są odpowiedzialne przed wyborcami do ciał
ponadnarodowych, pozostających poza wszelką kontrolą.
Źródło
Poruszając się w kanonie tradycyjnej ekonomii można
dostrzec, iż żaden rodzaj polityki ekonomicznej nie spotyka się wśród
ekonomistów z bardziej zgodnym chórem pochwał niż reguła wolnego handlu oparta o
tzw. zasadę korzyści komparatywnych. Zakłada się z góry, że wolny handel jest
korzystny dla wszystkich, chyba że dowody wykażą coś krańcowo
przeciwnego.
Istnieje wystarczająco wiele dowodów, że to założenie powinno
zostać odwrócone znacznie bardziej rozsądnym jest twierdzenie, że należy
wspierać krajową produkcję dostarczającą dobra na krajowe rynki. Ponieważ żaden
kraj nie jest w stanie sam produkować wszystkich potrzebnych mu dóbr, musi
istnieć możliwość prowadzenia zbilansowanego handlu międzynarodowego, ale nie
może to oznaczać, że zezwala się na takie zarządzanie krajem, które prowadzi do
niebezpieczeństwa katastrofy społecznej czy ekologicznej. Jak powiedział to
pewien ekonomista: Gospodarka krajowa powinna być psem, a handel międzynarodowy
winien być ogonem.
Jeden z najbardziej znanych ekonomistów, John Maynard
Keynes, znany ze swych zasług i mniej znany ze swych błędów, pod koniec życia
powiedział coś, co zostało uznane za przejaw starczej demencji zarówno przez
jego przeciwników jak i zwolenników: Podzielam zdanie tych, którzy raczej
ograniczaliby niż tych, którzy chcą maksymalizować gospodarczą zależność
pomiędzy narodami. Idee, wiedza, sztuka, gościnność, podróże oto rzeczy, które
ze swej natury są międzynarodowe. Jednakże jeśli chodzi o dobra, starajmy się,
aby były produkowane lokalnie, gdziekolwiek jest to rozsądne i możliwe do
osiągnięcia. I ponad wszystko niechaj finanse będą przede wszystkim finansami
krajowymi. Kreatorzy obecnej polityki liberalizacji gospodarczej mają dokładnie
przeciwne zdanie w tej kwestii.
Przede wszystkim musimy więc odrzucić ową
wygodną nazwę, jaką jest wolny handel, bo przecież któż z nas chciałby
występować przeciwko wolności? Bardziej odpowiednią jest
zderegulowany-handel-międzynarodowy-w-którym-przewagę-zawsze-mają-najwięksi-gracze.
Po drugie, należy zerwać z jednym z największych dogmatów ekonomii teorią
korzyści komparatywnych, której założenia wymyślone przez jej kreatora, Davida
Ricardo, przestały być dawno aktualne. Standardowe argumenty za tą teorią bazują
na statycznym pojmowaniu wydajności wolny handel promuje np. eksport
zanieczyszczeń tam, gdzie w danym momencie cena składowania jest niższa. Skutek
jest znany. Dynamiczne spojrzenie wymagałoby prawnego zakazu eksportowania
odpadów w ten sposób koszty utylizacji musiałyby być ponoszone w miejscu
wytworzenia. Taka polityka tworzy naturalny bodziec do poszukiwania technicznie
lepszych sposobów radzenia sobie z wszelkimi szkodliwymi substancjami, których
jest więcej z roku na rok, oraz przede wszystkim do unikania ich produkcji.
Dzisiejsza droga prowadzi do tego, że WTO, której jednym z zadań miało być
przecież redukowanie subsydiów, nie dostrzega największego z nich. Wynika ono z
odmowy USA przyjęcia na siebie zobowiązań wypływających z traktatu z Kyoto.
Dzięki temu koszt energii używanej w tym kraju dotowany jest przez resztę świata
a energia jest konieczna do wytworzenia większości dóbr i usług, zwłaszcza w tak
energożernym kraju jak USA.
Na koniec najważniejszy argument spod znaku
wolnego handlu handel międzynarodowy tworzy konkurencję, a ta redukuje koszty,
czyli teoretycznie będziemy mniej płacić za produkt. Jedno małe ale: konkurencja
może redukować koszty na dwa sposoby poprzez zwiększanie wydajności albo
obniżanie standardów. Duży gracz może oszczędzić na kosztach rezygnując z opieki
zdrowotnej pracowników, redukcji zanieczyszczeń lub zwyczajnie, płacąc głodowe
stawki wykorzystując pozycję monopolisty. I dopóki będzie to łatwiejsza droga,
tak właśnie będzie postępować mechanizm ten nosi wiele mówiącą nazwę: wyścig do
dna.
Jeśli zatem w przyszłości chcemy handlować z innymi w taki sposób, żeby
dało to korzyść nie tylko tym, którzy nie znają słowa dość, znacznie lepszym
wyjściem jest przyjęcie zasady: nieskrępowany handel pomiędzy krajami powinien
być traktowany jako niekorzystny, chyba że dowody w konkretnym wypadku wykażą,
że jest przeciwnie.
PS. Informacje nt. działalności WTO są znacznie
łatwiej dostępne za granicą niż w Polsce. Ale Obywatel wychodzi w Polsce i
dlatego redakcji zależy na tym, żeby ważne informacje dotyczące stanowiska i
ustępstw naszego kraju w poruszonych wyżej kwestiach ujrzały światło dzienne.
Nie mamy żadnego zielonego telefonu, ale będziemy wdzięczni za każdą miarodajną
informację w tej sprawie.
Maciej Muskat
Witold Stanisław Michałowski - Choroba
elit
To już nie jest tylko zatrważający sygnał, że w naszym społeczeństwie
zachodzą niekorzystne procesy mające związek z transformacją systemową
gospodarki. To znak, że zaczęliśmy się cofać w rozwoju cywilizacyjnym. Tak jest
- cofać, mimo że w wielkich miastach pełne wszelkiego dobra witryny sklepowe i
ilość sprzedawanych samochodów będą jeszcze przez pewien czas dość skutecznie
maskowały stan faktyczny.
Realizowana przez każdy Rząd III RP polityka
techniczno-ekonomiczna powinna być jednym z zasadniczych elementów polityki
wewnętrznej. Powinna też prowadzić do intensyfikacji procesów transferu
nowoczesnych technologii z zagranicy oraz wdrażania ich w kraju.
W zakresie
małych i średnich przedsiębiorstw było to ustawowe i podstawowe zadanie
powołanej do życia w 1996 roku, a obecnie przeznaczonej prawdopodobnie do
likwidacji, Agencji Techniki i Technologii. Zadanie tym bardziej ważkim, że
przygotowując integrację gospodarki z Unią Europejską staje się ono sprawą
wyjątkowo pilną, ponieważ koniecznym jest chociażby zharmonizowanie krajowych
standardów technicznych oraz systemów jakości z obowiązującymi w UE. Warto na
tym tle choćby skrótowo zająć się problematyką dotychczas pomijaną przez
przeważająca większość naukowo utytułowanych autorów podejmujących temat
transferu technologii.
Przez ostatnie dziesięciolecia nastąpił drastyczny
spadek innowacyjności naszej gospodarki. Zgodnie z Rocznikiem Statystycznym, w
latach 1980-1990 ilość zgłoszonych projektów wynalazczych w skali całego kraju
spadła aż o przeszło 1/3, osiągając wskaźnik 1:10000. Oznacza to zaledwie jeden
zgłoszony projekt wynalazczy na 10 tys. mieszkańców. Należy podkreślić, że
chodzi tu tylko o projekty. Podobnie kompromitujące dane dotyczą ilości
zarejestrowanych patentów, wzorów użytkowych etc.
To już nie jest tylko
zatrważający sygnał, że w naszym społeczeństwie zachodzą niekorzystne procesy
mające związek z transformacją systemową gospodarki. To znak, że zaczęliśmy się
cofać w rozwoju cywilizacyjnym. Tak jest cofać, mimo że w wielkich miastach
pełne wszelkiego dobra witryny sklepowe i ilość sprzedawanych samochodów będą
jeszcze przez pewien czas dość skutecznie maskowały stan faktyczny.
Do
głównych stymulatorów innowacyjności gospodarki powinien należeć odpowiednio
wysoki poziom i zakres badań naukowych. Tak jest na całym cywilizowanym świecie.
Należy zgodzić się z stwierdzeniem że w rozwoju cywilizacyjnym, ogromną rolę
ogrywają elity intelektualne, kulturotwórcze, opiniotwórcze, to oczywiste. Tylko
że mało kto uświadamia dziś sobie, iż mechanizm generacji elit jest w Polsce od
paru wieków zainfekowany śmiertelną chorobą. Ona właśnie doprowadziła do upadku
i wyeliminowania z mapy politycznej Europy jedno z największych terytorialnie
państw, jakim była pod koniec XVIII wieku I Rzeczypospolita. Za tragedię
rozbiorów nie wińmy sąsiadów. Warto zapoznać się z opinią Carla von Clausewitza
o współczesnych jemu polskich elitach: Ich nikczemne obyczaje państwowe i
niezmierzona lekkomyślność szły ręka w rękę i w ten sposób pędzili w przepaść.
Na długo przed podziałem Polski Rosjanie czuli się tam jak u siebie w domu
pojęcie niepodległego, odgraniczonego z zewnątrz państwa już nie istniało i było
rzeczą najpewniejszą, że Polska, gdyby nie uległa rozbiorom, stałaby się
prowincją rosyjską... Żądać jednak, aby utrzymanie jakiegoś państwa było troską
tylko sił zewnętrznych, to doprawdy zbyt wiele".
Pamiętających niedawną
wypowiedź Jana Jeziorańskiego w wywiadzie telewizyjnym poraża zbieżność ocen
dotyczących zdolności do obrony naszego terytorium byłego dyrektora radia Wolna
Europa z wcześniejszą o blisko dwieście lat niemieckiego generała i...
opublikowanym nie tak dawno na łamach Gazety Wyborczej stanowiskiem rosyjskiego
MSZ w sprawie agresji Armii Czerwonej w dniu 17 września 1939 roku.
Musimy
niestety sine ira et studio uświadomić sobie, że pożal się Boże elity III RP są
w znaczącej części nader kontrowersyjnej proweniencji, co znacząco rzutuje i
musi rzutować na ich jakość. W którym z demokratycznych krajów świata zaliczano
by do elity władzy osobników, których nazwiska wprawdzie nie znikają od lat z
pierwszych stron gazet, ale okazali się być w niezbyt odległej przeszłości
płatnymi agentami tajnych służb utrwalającymi dominację nad krajem śmiertelnego
wroga lub agentami zaoceanicznego imperium traktującego nader instrumentalnie
lokalnych wojowników o wolność? To przecież członkowie naszych obecnych elit
finansowych zajmujący czołowe miejsca w rankingach najbogatszych, skutecznie
unikają płacenia podatków. Oni też są bohaterami różnego rodzaju afer
przekrętowych.
Jest powszechnie znane nazwisko np. Henryka G., b.
przewodniczącego ważnej sejmowej komisji człowieka, który jako wysoki urzędnik
państwowy przeforsował swego czasu zawarcie wyjątkowo niekorzystnego dla naszego
kraju kontraktu z GAZPROM-em, w wyniku czego płatnicy podatków w III RP będą
tracili przeszło miliard dolarów rocznie. Jest również powszechnie znane
nazwisko oficjalnego agenta wpływów tegoż koncernu, który często korzystając z
pośrednictwa pozostającego w jego służbie adwokata-parlamentarzysty wpływał
nader skutecznie na kogo trzeba, aby interesom spółki GAZPROM-u w III RP nie
stała się krzywda.
To są obecnie wybitni przedstawiciele polskich elit. Chyba
zresztą w dalszym ciągu należą do nich najzwyklejsi osądzeni już przestępcy w
rodzaju panów Bagsików, Grobelnych, senatorów Baranowskich etc. etc.
Moje
pokolenie zna pojęcie burżuazji kompradorskiej formacji, która za godziwą cenę w
dawnych krajach kolonialnych wiernie służyła interesom kolonizatorów. Obecnie
zbliżoną pozycję zajmuje, dość niestety liczna, grupa polskich naukowców,
ekonomistów, techników, polityków itp. wiernie i gorliwie, ze szkodą niestety
dla nas wszystkich, służących interesom obcych, globalnym organizacjom
finansowym i koncernom, wśród których GAZPROM wcale nie jest największy i
najbardziej drapieżny. Ludzie ci w pełni chyba zasługują na miano inteligencji
kompradorskiej.
W sytuacji, w której uważa się powszechnie, że elity naukowe
są w Polsce zbyt wąskie, a finansowanie nauki zbyt szczupłe wobec potrzeby
rozszerzenia elit, zagadnieniem pierwszoplanowym jest znalezienie odpowiedzi na
pytanie jakie naprawdę mają być te elity. Jak ukształtowane i jakie wartości
uważające za własne. Bez jasnego i uczciwego rozstrzygnięcia tego problemu
trudno będzie stawić czoła wyzwaniom, jakie nas jako naród i społeczeństwo będą
nas czekały w niezbyt odległej przyszłości.
Kształcenie dobrych inżynierów
jest kosztowne. Kształcenie wysokokwalifikowanych ludzi nauki jest procesem
trudnym i niezwykle drogim. Nie wolno narażać pieniędzy podatników na
gigantyczne marnotrawstwo, jakim jest obserwowany na przestrzeni ostatniego
ćwierćwiecza exodus absolwentów polskich wyższych uczelni i młodych pracowników
naukowych do krajów o wyższym poziomie materialnego bytowania. W tej sytuacji
apele o zwiększenie kwot na rozwój nauki polskiej mogą zabrzmieć fałszywie i
uderzać w pęknięty dzwon.
Bez wyhodowania tak jest: wyhodowania, a jest to
proces dość długotrwały i wcale niełatwy nieskażonych bakcylem służalczości
wobec obcych interesów, zarówno tych z wschodu jak i tych z zachodu, nowych
prawdziwie polskich elit, jest niezwykle dyskusyjną sprawą dalsze utrzymywanie
istniejącej struktury organizacyjnej i systemu finansowania rozwoju nie tylko
nauk technicznych. Z zagadnieniem tym jest nierozerwalnie związany problem
maksymalnie efektywnego transferu nowych technologii i wytworzenia w ramach
narodowej gospodarki struktury innowacyjności otaczanej w krajach Unii
Europejskiej szczególną opieką.
Polska dla krajów Unii Europejskiej ma w
zasadzie tylko dwa atuty. Unikalne pomostowe czy też tranzytowe położenie
geograficzne i niedługo już przeszło 40 milionowy rynek zbytu. Niestety, ciągle
jeszcze nie potrafimy w wystarczający sposób tych atutów wykorzystać, a
przecież. każdy z krajów o gospodarce rynkowej zażarcie walczy o rynek zbytu na
swoje towary i dla pokonywania konkurencji gotów jest do daleko idących
kompromisów. Polską racją stanu powinno być utrzymanie bazującej na własnych
paliwach kopalnych suwerenności energetycznej oraz maksymalne rozszerzenie
współpracy małych i średnich przedsiębiorstw, a więc tych które są w stanie
przysporzyć stosunkowo najwięcej nowych miejsc pracy, z tymi zagranicznymi
firmami, które gotowe byłyby właśnie u nich ulokować swoje
zlecenia.
Obszarami takiej współpracy już od dawna może i powinien być
przemysł rolno-spożywczy przy maksymalnym wykorzystaniu pracy nakładczej
członków gospodarstw rodzinnych, wykorzystujących w możliwie szerokim zakresie
alternatywne źródła energii, w tym biogaz i ekopaliwa, oraz uruchomienie
szerokiego asortymentu produkcji części zapasowych i różnego rodzaju podzespołów
dla stosowanej w wojskach NATO broni.
Polską racją stanu jest też, dziś tak
jak i przed wiekami, wykorzystanie pomostowego położenia geograficznego i
udzielanie pomocy polskim firmom w zacieśniania różnego rodzaju kontaktów z
partnerami na Ukrainie oraz w islamskich krajach basenu Morza Kaspijskiego.
Trudno jest przecenić w tym przypadku rolę jaką mogłyby i powinny odegrać nasze
elity biznesowo-techniczno-naukowo-polityczne. Najbliższa dekada pokaże czy i
jak potrafiły temu zadaniu sprostać?
Witold Stanisław
Michałowski
Marek Głogoczowski - Wykład na temat rozwoju
potrzeb
Jak wpływa na człowieka używanie ułatwień poznawczych takich jak samochód czy
telewizja? Gdy jedziemy samochodem zmysły wzroku dostarczają nam doznań
euforycznych związanych z przemieszczaniem się: zmienia się krajobraz, "czujemy"
pęd. Z drugiej strony, mózg nie odczuwa nieprzyjemnych sygnałów, które związane
są z wykonaniem jakiegokolwiek wysiłku: nasze ciało jest całkowicie
znieruchomiałe. Podobne stany euforyczne odczuwamy w czasie oglądania obrazu
filmowego bądź telewizyjnego, czytając gazetę bądź książkę. Od strony
fizjologicznej, akcja tych ułatwień poznawczych jest identyczna z akcją morfiny:
zostaje zagłuszony przekaz do mózgu sygnałów od reszty ciała, ogarnia nas czysta
euforia wywołana zaspokojeniem potrzeby poznania. Poprzez mechanizm regeneracji
z nadmiarem systemu nerwowego, z czasem musi u nas powstać potrzeba używania
tych ułatwień dla ich używania, winno wystąpić totalne uzależnienie człowieka od
artefaktów ułatwiających jego życie: cała aktywność społeczeństwa "rozwiniętego"
obraca się wokół zaspokajania potrzeby używania ułatwień życiowych, które to
środki muszą wywoływać jeszcze większą zależność od nich. Potrzebujemy coraz
zrywniejszych samochodów, coraz bardziej wyszukanych aparatów pomiarowych i
komputerów, precyzyjniejszej stereofonii i doskonalszych telefonów
komórkowych.
Zawsze chciał czynić zło i zawsze stwarzał
dobro...
Goethe o Szatanie
Na X konferencji na popularny temat
Człowiek i jego potrzeba zniszczenia środowiska" jeden z członków Klubu
Rzymskiego (ekonomista) wygłosił taką oto metaforę konieczności naszego rozwoju:
sprawna ekonomia to jak wanna z ciepłą wodą, w której przyjemnie się siedzi.
Niestety ta wanna przecieka i aby się przyjemnie siedziało trzeba do niej
dolewać coraz więcej wody". Zaproponowana przez członka Klubu Rzymskiego Wanna z
ciepłą wodą" symbolizować może całokształt otoczki technologicznej jaką sobie
człowiek zbudował w ciągu ostatnich kilkuset lat: począwszy od kolejek linowych
wożących klientów siedzących w realnych wannach z ciepłą wodą (widziałem takie
na zdjęciach z niezwykle rozwiniętej Japonii), poprzez wyposażone w klimatyzację
domy, komfortowe samochody, aż do telewizji i gór papieru, które służą
delikatnemu masażowi intelektualnemu".
Mojego prelegenta zaskoczył fakt, że
wanny" nasze coraz bardziej przeciekają, choć wraz z postępem technologii winny
one być przecież szczelniejsze: utrata ciepła przez dom zbudowany przed stu laty
jest wielokrotnie mniejsza niż przez dom budowany współcześnie, samochód sprzed
30 lat wytrzymywał statystycznie ponad 10 lat używania, podczas gdy trwałość
samochodu produkowanego obecnie oceniana jest na zaledwie 5 lat, meble sprzed
200 lat o wiele lepiej wytrzymują wstrząsy niż meble wprost z fabryki
itd.
Drugą zagadką, na którą przedstawiciel Klubu Rzymskiego nie mógł znaleźć
żadnej odpowiedzi, była konieczność stałego podnoszenia temperatury w naszej
,,wannie" z nowoczesnym społeczeństwem: według statystyk szwajcarskich, przed I
wojną światową, uznana za normalną, średnia temperatura ogrzewania mieszkań
wynosiła 14°C, przed II wojną 18°C, a obecnie 21°C. Naszym dziadkom (i rodzicom)
do szczęścia wystarczyło skrzeczące radio i patefon na korbkę, podczas gdy
naszym dzieciom niezbędna jest perfekcja zapisu płyt kompaktowych.
Takich
przykładów rozwoju" można dostarczać do woli. Bez żadnej przesady możemy
stwierdzić, że postęp to wielka przygoda ludzkości w wannie z coraz cieplejszą
wodą: bezwzględna walka o gładsze i prostsze drogi, większe, cieplejsze i lepiej
wyposażone mieszkania, większą ilość koni mechanicznych oraz decybeli na głowę
każdego mieszkańca. To co Alvin Toffler w Szoku przyszłości" nazwał
przyspieszeniem ewolucji" jest po prostu, wymiernym w kilowatach i tonach ropy
naftowej, rozgrzewaniem się otoczki technologicznej ludzkości.
Skąd się
bierze potrzeba bezustannego podnoszenia temperatury w wannie z
ludzkością?
Na seminarium ekskluzywnej Grupy Bellerive w Genewie
przedstawiciel firm budujących elektrownie atomowe oświadczył: większość chce
mieć więcej energii, no to im tę energię dostarczamy". Kropka. Demokracja
realizacja woli większości od budowy wanny z coraz cieplejszą wodą nie ma
odwołania.
Głos większości jest skumulowanym głosem jednostek i rzeczywiście,
życie przeciętnego normalnego" obywatela w każdym nowoczesnym kraju to
bezustanna pogoń za lepszą i większą wanną. Nawet zasadniczą różnicę życia
między krajami demokratycznymi i (byłymi) totalitarnymi można sprowadzić do
faktu, że te ostatnie produkowały wanny w niewystarczającej ilości, złej jakości
albo po prostu grzały wodę na niby", udając tylko, że podnoszą stopę
życiową.
Jaki mechanizm powoduje, że człowiek po przyzwyczajeniu się do
ciepłej wody, dla osiągnięcia szczęścia domaga się wody jeszcze cieplejszej?
Otóż by znaleźć odpowiedź na to podstawowe dla zrozumienia naszej cywilizacji
pytanie, na próżno będziecie wertować uczone księgi współczesnych fizjologów,
lekarzy i biologów. Trochę światła na temat powstawania nowych potrzeb dostarcza
Filozofia Zoologiczna" Lamarcka z 1809 roku, ale współcześnie ten drażliwy temat
zniknął prawie zupełnie z kręgu zainteresowań nauki: nieodpowiedzialne
zajmowanie się tym zagadnieniem mogłoby bardzo szybko doprowadzić do kontestacji
racjonalności nowoczesnych systemów społecznych.
Mimo prawie oficjalnego tabu
na ten temat w krajach rozwiniętych, mechanizm powstawania nowych potrzeb może
być zrozumiałym dla każdego, kto posiada jako-takie wykształcenie w naukach
ścisłych. Jeśli popatrzymy od strony podszewki molekularnej" na zachowanie się
naszych organizmów, to literackie pojęcia takie jak potrzeba", chęć" a nawet
wola" możemy zdefiniować jako stan niezrównoważenia chemicznego* substancji
wyprodukowanych przez organizm. Najprościej zilustrować ten koncept na
przykładzie potrzeby jedzenia": gdy soki trawienne wyprodukowane przez żołądek
nie mają nic do trawienia, to zaczynają trawić" membrany komórek czuciowych
żołądka. Komórki te reagują na ich trawienie" nadaniem do mózgu sygnałów
domagających się od człowieka pokarmu zezwalającego na odwrócenie uwagi" soków
żołądkowych od trawienia" komórek czuciowych.
Te fakty są dobrze znane
specjalistom od fizjologii. Natomiast starają się oni nie poruszać
niebezpiecznego tematu, co powinno się stać, jeśli: l. zaspokoimy naszą
chemiczną potrzebę, 2. nie zaspokoimy jej.
Otóż w pierwszym przypadku,
poprzez zaspokojenie naszej potrzeby stwarzamy warunki do odtworzenia się tej
potrzeby po pewnym czasie: zaspokojenie głodu gwarantuje nam powtórzenie się
tego uczucia za kilka lub kilkanaście godzin, po pewnym czasie od wypicia
pierwszego kieliszka w gardle zasycha nam znowu i to nawet intensywniej itd. To
ciągłe odtwarzanie się potrzeb" przypomina bardzo zachowanie się wody w
zbiorniku w WC: spuszczanie wody powoduje automatycznie ponownie napełnienie się
zbiornika.
Taka wewnętrzna konstrukcja naszych organizmów gwarantuje nam, że
nie mamy żadnych szans na zrealizowanie wiecznego szczęścia" (czyli pełnego i
trwałego zaspokojenia naszych potrzeb) w ciągu życia: życie polega na ciągłej
syntezie białek i gotowe do połączenia się" z innymi substancjami, wiązania
chemiczne tych białek gwarantują nam, że ciągle czegoś potrzebujemy i ciągle
jesteśmy zmuszani do wykonywania czynności mających na celu zneutralizowanie
rozmaitych wyprodukowanych przez nasz organizm peptydów, enzymów i hormonów.
Trwale zaspokojenie potrzeb jest możliwe tylko przez zatrzymanie procesów
metabolicznych. Oznacza to po prostu: śmierć.
System cybernetyczny ukryty
wewnątrz naszych komórek gwarantuje nam nie tylko to, że zaspokojone potrzeby
będą się odtwarzać. Zaspakajane w pełni potrzeby muszą z czasem wzrastać.
Najbardziej drastyczną i najlepiej znaną ilustracją tego faktu jest potrzeba
stworzona przez używanie środka chemicznego zwanego morfiną. Morfiny używa się,
by uśmierzyć silny ból i przed pierwszym jej spożyciem organizm nie odczuwa
żadnego zapotrzebowania na ten narkotyk. Po kilku dawkach, w organizmie pojawia
się zapotrzebowanie na morfinę nawet bez bodźca, który był pierwotną przyczyną
jej użycia. Zaspokajanie tej potrzeby po pewnym czasie wzmacnia zapotrzebowanie
na narkotyk i cała działalność życiowa narkomana zamienia się w krąg bez wyjścia
zdobywania i zażywania coraz większych dawek morfiny. To pozorne zaspokojenie
potrzeb" wywołuje uczucie euforii i szczęścia, a jednocześnie chwilowy brak
potrzeb jest sygnałem do zatrzymania aktywności motorycznej u będącej pod
wpływem narkotyku osoby; w najcięższych przypadkach zostaje nawet zatrzymane
oddychanie (śmierć na skutek przedawkowania).
Po pewnym czasie, receptory
zneutralizowane przez morfinę zostają zregenerowane. Po wielokrotnym użyciu
morfiny nie regenerują się one w tej samej co poprzednio ilości: jest ich dużo
więcej. Nadmiar niezaspokojonych wiązań chemicznych tych receptorów drażni inne
komórki nerwowe, które sygnalizują do mózgu zapotrzebowanie na morfinę w celu
ich neutralizacji. Realizacja tego zapotrzebowania przez narkomana prowadzi go
do coraz większej zależności od morfiny.
Otóż twierdzę, że to zjawisko
fizjologiczne, przez psychologa (a jednocześnie i biologa) Jean Piageta nazwane
wyrównaniem z nadmiarem" (la requilibration majorante), jest kluczem do
zrozumienia całokształtu przemian społeczno-politycznych zachodzących we
współczesnym świecie.
Na podstawie tego mechanizmu, jakakolwiek dająca
zadowolenie czynność powtórzona wielokrotnie, po pewnym czasie musi stać się
przyzwyczajeniem a nawet koniecznością: u robotników wykonujących zrutynizowane
zajęcia pojawia się z czasem przywiązanie do pracy, u pisarzy potrzeba pisania
na maszynie, u programistów zależność od komputera, a u sportowców rodzaj
upajania się wielokroć powtórzonym wysiłkiem.
Wyrównanie z nadmiarem nie
ogranicza się do nadregeneracji" receptorów komórek neuronalnych, ale jest
charakterystyczne dla wszystkich tkanek zdolnych do regeneracji oraz dla
wszystkich białek. Regenerację z nadmiarem i uniezależnianie się syntezy białek
od bodźców pierwotnych potwierdza mało znana obserwacja lekarzy, że wszystkie
leki używane przez dłuższy okres czasu mają podobny do narkotyków wpływ na
organizm: by zachować ich efekt trzeba coraz bardziej zwiększać dawki, u
niektórych pacjentów występuje nawet silne uzależnienie.
Automatyczne
szukanie medykamentu w momencie odczucia bólu jest przykładem odruchu
warunkowego. Uniezależnianie się odruchu warunkowego od bodźców pierwotnych
powoduje powstanie całkiem nowych potrzeb, a szukanie sposobów ich zaspokojenia
prowadzi do wzbogacenia się możliwości zachowań, do jakich jest zdolny organizm.
Taki jest w ogólnych zarysach schemat naszego rozwoju, zarówno fizycznego jak i
umysłowego.
W wieku dorosłym część ludzi kontynuuje w sposób coraz bardziej
wysublimowany swe pasje poznawcze zainicjowane w młodości: jedni próbują
zdobywać najbardziej niemożliwe szczyty, inni opływają świat dookoła, jeszcze
inni nie mogą się powstrzymać od dociekań, jak to się dzieje, że ciągle czegoś
nam się chce. Pewne systemy społeczne były nawet całkowicie podporządkowane
realizacji potrzeby poznania: nie tak dawno w Tybecie 20% ludności stanowili
mnisi-improduktywy, medytujący nad sposobami unikania potrzeb, platońska
arystokracja miała za swój cel samodoskonalenie się zarówno fizyczne, jak i
duchowe. Od Renesansu jednak, w cywilizacji europejskiej pojawił się coraz
wyraźniejszy odwrót od tej rozwojowej koncepcji wychowania człowieka. Rozwój
środków technicznych i masowe wprowadzenie do obiegu pieniądza, spowodowało u
niektórych osób, a nawet u całych społeczeństw, powstanie potrzeby obrotu i
akumulacji pieniądza dla obrotu i akumulacji pieniądza. Koncept doskonalenia
indywidualnego został zastąpiony postępowym" konceptem doskonalenia otoczki
technologicznej zbiorowości ludzkiej. Współcześnie, zapotrzebowanie normalnych"
dorosłych ludzi skupione jest na zbijaniu forsy, pogoni za komfortem i nowinkami
technologicznymi, a swą potrzebę poznania zaspokajają oni poprzez czytanie
gazety, oglądanie telewizji i jazdę samochodem.
Jak wpływa na człowieka
używanie ułatwień poznawczych takich jak samochód czy telewizja? Gdy jedziemy
samochodem zmysły wzroku dostarczają nam doznań euforycznych związanych z
przemieszczaniem się: zmienia się krajobraz, czujemy" pęd. Z drugiej strony,
mózg nie odczuwa nieprzyjemnych sygnałów, które związane są z wykonaniem
jakiegokolwiek wysiłku: nasze ciało jest całkowicie znieruchomiałe. Podobne
stany euforyczne odczuwamy w czasie oglądania obrazu filmowego bądź
telewizyjnego, czytając gazetę bądź książkę. Od strony fizjologicznej, akcja
tych ułatwień poznawczych jest identyczna z akcją morfiny: zostaje zagłuszony
przekaz do mózgu sygnałów od reszty ciała, ogarnia nas czysta euforia wywołana
zaspokojeniem potrzeby poznania. Poprzez mechanizm regeneracji z nadmiarem
systemu nerwowego, z czasem musi u nas powstać potrzeba używania tych ułatwień
dla ich używania, winno wystąpić totalne uzależnienie człowieka od artefaktów
ułatwiających jego życie: cała aktywność społeczeństwa rozwiniętego" obraca się
wokół zaspokajania potrzeby używania ułatwień życiowych, które to środki muszą
wywoływać jeszcze większą zależność od nich. Potrzebujemy coraz zrywniejszych
samochodów, coraz bardziej wyszukanych aparatów pomiarowych i komputerów,
precyzyjniejszej stereofonii i doskonalszych telefonów komórkowych.
Czy
zachowanie się ludności w krajach rozwiniętych nie jest zachowaniem się
osobników odurzonych narkotykiem? Każdy, kogo percepcja nie ogranicza się do
gazety i programu telewizyjnego, miał możność widzenia ziemi zrytej przez
maszyny do budowy autostrad, poznał ponury krajobraz kopalń, czuł smród hut
aluminium i rafinerii, kąpał się w niewiarygodnie zanieczyszczonych morzach,
podziwiał brzydotę nowoczesnych osiedli we wszystkich miastach na świecie.
Amerykański psycholog B.F. Skinner zatytułował swą książkę o kontroli zachowania
ludzkiego Poza wolnością i godnością" to jest dokładny opis zachowania się
narkomanów i taka właśnie jest realność życia ludności w krajach najbardziej
rozwiniętych. Jak mogłem sprawdzić to naocznie, ludność Nepalu nie przepracowuje
się, żyje sobie całkiem zdrowo i wesoło i nie wykazuje żadnego zapotrzebowania
na technologię i dobrobyt.
Niektórzy dziennikarze zaobserwowali, że
najbardziej zaawansowane ekonomicznie kraje wytworzyły ustrój społeczny, który
należałoby określić mianem grzeczny faszyzm": absolutny konformizm i
partycypację wszystkich warstw społecznych w jednej jedynej czynności: rozwoju
ekonomii. Robotnicy są po to, by produkować przedmioty, biznesmeni, by je
wpychać ludności, inżynierowie, by konstruować nowe przedmioty. Nauczyciele i
lekarze mają za zadanie tak zreformować swe dyscypliny, aby hodować niedouków,
niedojdy i ludzi chorowitych, którzy są najlepszym materiałem na obywateli
całkowicie uzależnionych od wytworzonych przedmiotów. Wszystkie inne,
pozaekonomiczne cele działalności ludzkiej w krajach rozwiniętych są zepchnięte
na zupełny margines.
Czyli w zasadzie, przed kimś, kto chce się zaadaptować
dynamicznie do życia w krajach rozwiniętych, otwarta jest tylko jedna możliwość:
świadomy bądź nieświadomy udział w zwiększaniu polucji (u nas zwanej zatruciem
środowiska), w podgrzewaniu 'zupki' w której się z czasem ugotujemy.
Pisałem
ongiś o wpływowej kaście specjalistów" w dziedzinie nauk o życiu, tak zwanych
nowych uczonych" opłacanych za swe umiejętności odwracania uwagi społeczeństwa
od zagrożenia, jakie stanowi rozwój technologiczno-ekonomiczny. Specjaliści ci
uzasadniają w sposób bardzo prosty przesłanki moralne będące motorem ich
działalności: realizują oni zapotrzebowanie i wolę większości. Gdyby większość
ludzi miała zapotrzebowanie na poznanie prawdy, to takie zachowanie uczonych
byłoby zgodne z celami nauki. W wypadku, gdy większość ma zapotrzebowanie tylko
na wannę z ciepłą wodą" (pieniądze i dobrobyt), to udział w realizacji jej woli
jest przykładem korupcji i zniewolenia środowiska uczonych: nie dość, że
wynajdują coraz bardziej wyszukane środki odurzające, to jeszcze starają się
ukryć prawdę o tym, co się dzieje z ludźmi pod wpływem tych
środków.
Francuski historyk nauki Pierre Thuiller pisał już 20 lat temu, że
nowi uczeni" domagają się coraz głośniej prawa do kierowania światem, bo tylko
oni dzięki dziesiątkom lat wytężonej pracy poznali prawdę o życiu i posiadają
kwalifikacje do robienia tego. Poniżej przytoczę krótki przegląd odkrytych praw
i aktów wiary", którymi uzasadniają swe żądania:
1. Niezachwianie wierzą oni,
że przy odpowiednim wkładzie sił i środków można zbudować świat w którym
większość będzie wiecznie szczęśliwa natomiast według proponowanych przez nich
schematów zachowania się organizmów, taka wiara jest równoważna przekonaniu, że
szarpiąc wystarczającą wytrwale za łańcuszek w klozecie, będzie można trwale
osuszyć zbiornik wody.
2. Robią oni pieniądze i karierę na genach i w związku
z tym ich najważniejszym zadaniem naukowym jest niedopuszczenie do odkrycia,
skąd się bierze regeneracja z nadmiarem struktur ożywionych. W tym celu wierzą
że:
3. Zachowanie się człowieka, a w ogólności, procesy życiowe są mało
ważne, gdyż nie mogą mieć żadnego wpływu na kontrolujące to zachowanie geny.
Geny te pozostają poza zasięgiem praw fizyki gdyż: a) nie zużywają się pod
wpływem ich użycia (choć dobrze znane są wyniki doświadczeń dokumentujące, że
kwasy nukleinowe po kilkudziesięciu replikacjach pękają z tego samego powodu co
zużyty wał w samochodzie); b) segmenty solidnego łańcucha kwasów nukleinowych
mogą zmieniać swe pozycje, rozmnażać się (bądź znikać) tylko same z siebie",
albo poprzez ich zewnętrzne uszkodzenie. Mimo tej podstawowej tezy Nowej
Biologii", enzymatycznie kontrolowana regeneracja, jak i regeneracja z
nadmiarem" jednostronnie uszkodzonej spirali DNA, jest doskonale potwierdzona
doświadczalnie.
4. Uczeni ci twierdzą, że poprzez wyeliminowanie z nauki
subiektywnych poglądów osobistych będą mogli (osobiście) stworzyć naukę
obiektywną": przekraczającą możliwości ludzkich zmysłów i niezależną od nich
samych. Dzięki takiej praktyce zmysł obserwacji tak się u nich wyostrzył, iż nie
potrafią (bądź nie chcą) zauważyć, że (osobista) próba oderwania się od własnych
zmysłów jest równoważna próbie podniesienia się w powietrze poprzez podciąganie
się z wystarczającą siłą za własne kolana...
Aby uczynić nauki ścisłe
jeszcze ściślej zgodne z wolą ,,nowych uczonych", proponuję usunąć z programów
szkolnych nauczanie III prawa Newtona (akcji i reakcji) bo to niepoważne prawo
jest odpowiedzialne za to, że wszystkie rzeczy używane muszą się zużywać. Mało
wydajną matematykę nowoczesną" należałoby zastąpić nową matematyką" opartą na
aksjomacie, że l l nie może być równe dwa. W ten sposób kandydaci na uczonych
już od dziecka wyrabialiby w sobie przekonanie, że sprzeczność teorii z
doświadczeniem nie przeszkadza, by ta teoria była naukowa" odzwierciedlała
opinię większości i przynosiła dochód.
Jaki mechanizm spowodował, że uczeni
nie chcą widzieć tych sprzeczności? Zostali oni wychowani od dziecka pod kloszem
podgrzewanym dokładnie do temperatury utrzymującej ich w bezustannym
szczęściu**, wszystko w ich otoczeniu było zawsze sterylne, niezawodne i
bezpieczne jak szyba telewizora, przed którą spędzali od drugiego roku życia po
kilka godzin dziennie. Nie mieli potrzeby ani możliwości sprawdzać jak odrasta
urwany ogon u traszki, jaki mechanizm ukryty jest wewnątrz zbiornika wody w
ustępie czy jak regeneruje się skóra na obitych kolanach. Bez tych bodźców
dostarczonych przez doświadczenie osobiste nie mogli rozwinąć receptorów
neuronalnych i połączeń w korze mózgowej, które zezwoliłyby im na dostrzeżenie,
że organizmy żywe są zdolne do samoregeneracji i to w dodatku do samoregeneracji
z nadmiarem co jest motorem ich rozwoju.
Wobec utraty zdolności
przewidywania, jak rozwijają się organizmy żywe, nowi uczeni robią kariery na
tworzeniu fikcji naukowej, która uspokajałaby przypadkowo-naturalnie wybraną"
ludność, że kierunek postępu przez nią obrany jest zgodny z prawami biologii. Do
tego rodzaju science fiction należy zarówno O powstawaniu gatunków" Darwina, jak
i Przypadek i konieczność" Monoda i nawet Szok przyszłości" Tofflera. Ojcem
chrzestnym tego typu literatury był niewątpliwie Cervantes w okresie Renesansu i
podejrzewam, że to od niego zaczerpnęli późniejsi pisarze swe opinie na temat
biologii.
Otóż według Cervantesa, Don Kichot co chwila beznadziejnie spadał z
konia próbując zatrzymać wiatrak. Gdy popatrzymy na tę historię poprzez pryzmat
teorii Jeana Piageta, to zauważymy, że te upadki winny doskonale rozwinąć jego
organizm (co dobrze zaobserwowali na sobie alpiniści). W dodatku, po kilku
nieudanych próbach winien on się nauczyć, gdzie należy wsadzić swą dzidę, by
zatrzymać tę machinę. Być może nawet by odkrył, że lepiej i praktyczniej jest
zająć się zdrowiem młynarza, gdyż wiatrak po pewnym czasie sam musi stanąć z
powodu zużycia jego części.
Uzupełnijmy nasze rozważania nad zdrowiem
maszynisty (i pasażerów) pociągu do postępu" poprzez analizę sytuacji, jaka
powstaje, gdy nie spełnimy naszych potrzeb i aktywne białka wyprodukowane przez
nasz organizm pozostaną bez substratu, który mógłby je zaspokoić. Z własnego
doświadczenia (powrót z ekspedycji na Alaskę) mogłem zauważyć, że nie
zaspokojone soki trawienne w pierwszym dniu głodu powodują istne męczarnie. Już
na drugi dzień układy sprzężone w żołądku albo zmniejszyły produkcję tych soków,
albo wyprodukowały substancję je neutralizującą tak, że mogliśmy przekraczać
łańcuchy górskie w pełni sił i bez uczucia głodu. Nawet gdy w końcu znaleźliśmy
skład z żywnością, nie odczuliśmy potrzeby rzucenia się na jedzenie" (zanik
potrzeby jedzenia u ludzi, którzy przekroczyli pewne stadium głodówki, jest
znanym faktem).
Podobny w zarysie jest przebieg znikania wszystkich innych
potrzeb: odzwyczajenie się od palenia bądź picia jest z początku bardzo trudne i
wymaga substytutów albo nawet środków zniechęcających, zaś u żyjących we
wstrzemięźliwości mnichów występuje ponoć z czasem zanik popędów płciowych. Przy
okazji można zaobserwować, jak powstają potrzeby coraz bardziej zróżnicowane:
używanie substytutów może spowodować powstanie nowych potrzeb, a samo szukanie
nowych środków do złagodzenia niezaspokojonych dążeń jest sednem ludzkiej
twórczości. Ogólnie, poprzez niezaspokajanie tak zwanych potrzeb materialnych"
stymuluje się rozwój potrzeb ,,duchowych" i ,,szlachetnych".
Pomimo swej
zwodniczej nazwy, potrzeby duchowe" też polegają na nienasyceniu chemicznym
pewnych białek wytworzonych przez komórki nerwowe więc ich realizacja może
prowadzić do hipertrofii i nawet zależności od nich: sam przyznaję, że potrzeba
dociekania, skąd się biorą nasze dążenia pojawiła się u mnie jako rezultat wielu
lat szkolenia, kiedy to inne potrzeby (na przykład zarabiania pieniędzy,
zapewniania sobie komfortu czy robienia kariery) były stosunkowo mało istotne i
słabo zaspokojone. Tradycyjne systemy wychowawcze dość umiejętnie manipulowały
zachowaniem człowieka w celu rozbudzania potrzeb szlachetnych" (choć
bezproduktywnych): za grzech uważano obżarstwo i chciwość, za cnotę odwagę i
honor. Możliwość bezustannego szczęścia" odsuwano na okres życia pozagrobowego,
co w związku z konstrukcją biochemiczną naszych organizmów było ideą jak
najbardziej racjonalną.
Czyli ciągle jest otwarta alternatywa naszego
rozwoju: próbować zastąpić nasz rozwój ekonomiczny rozwojem psychosomatycznym. W
przeciwnym razie czekają nas interesujące zjawiska społeczne, które dobrze
przewidział francuski przyrodnik J.B. Lamarck już dwieście lat temu: Interesy i
zwiększone potrzeby sprawią, iż będą oni pożądać jeszcze więcej, co spowoduje,
że powoli większość z nich ucieknie z miejscowości izolowanych, opuszczą oni
wsie i skumulują się w liczbie w pewnym sensie przeogromnej w wielkich miastach.
(...) Osobniki ze wszystkich klas społecznych, które składają się na te wielkie
zespoły ludzkie będą na pastwie ciągłych napięć i podniet coraz bardziej
niezdrowych, ich zdrowie będzie się pogarszać choć nie będą tego zauważać (...)
w ich organizacji będą powstawać rozmaite zaburzenia, będzie ich nękać ciągle
rosnąca ilość rozmaitych chorób, które będą powiększać się z pokolenia na
pokolenie...".
Mogę dodać do tego opisu jaka choroba staje się obecnie
największym problemem człowieka: rak. Jest to choroba typowa dla ludności miast
i dla zwierząt udomowionych. W dodatku, podobnie do chorób umysłowych, podatność
na raka wzrasta z pokolenia na pokolenie: według statystyk, córki kobiet u
których rak piersi pojawił się w 60. roku życia wykazują tendencję do jego
pojawienia się już w 45. roku.
Nad rozwojem raka pracuje w tej chwili chyba z
milion specjalistów i podejrzewam, że liczba ta jest najlepszą barierą
zabezpieczającą przed większym postępem w tej dziedzinie. Nie dość tego, że
jeżeli się zaakceptuje założenie że l l nie może być równe 2, to nawet przy
największym wkładzie pracy nie odkryje się nigdy, ile wynosi 2 2. Chyba
najważniejsze jest to, że ci uczeni stoją twardo nogami na ziemi i doskonale
wiedzą, że gdyby któryś z nich w nieodpowiedzialny sposób odkrył jak powstaje ta
choroba, to tylu badaczy mogłoby zostać bez chleba...
Komórki nowotworowe
potrafią z niewiarygodną szybkością uczyć się" neutralizowania wszelkich środków
chemicznych bądź fizycznych, jakie wymyślają lekarze. (Oczywiście, uczą się"
poprzez regenerację z nadmiarem" swych zneutralizowanych przez leki
mikroorganów.) Jedynym ratunkiem przed grożącą nam epidemią tej choroby jest
kształcenie od dziecka systemu immunologicznego: poprzez zmniejszenie
sterylności naszego życia, narażanie dzieci na niegroźne dawki chorób
(szczepienia) i nawet na niewielkie ilości środków rakotwórczych. Po prostu
twierdzę, że jedynym racjonalnym ratunkiem ludzkości przed epidemią zarówno
ekonomii jak i raka jest... obniżenie temperatury w wannie z ludzkością, wzięcie
orzeźwiającego zimnego prysznica".
W krajach, które się dobrze zaadaptowały
do swych wanien" i podgrzewanych kloszy, gdzie ludność domaga się chórem wygód
jeszcze bardziej wyszukanych, głoszenie takich poglądów jest w zasadzie
niemożliwe: nie dość że niezgodne są one z wolą większości, to jeszcze
odpowiedni ,,specjaliści" bezbłędnie wykryją i zdemaskują zbrodnicze plany
wrogów ludu" jakichś nieodpowiedzialnych pięknoduchów, którzy chcieliby
storpedować program podgrzewania.
Nie we wszystkich krajach rozwój jest
równomierny. Żaby, które już od dłuższego czasu grzeją się w ciepłej wodzie,
rozleniwiają się i nie są w stanie zmobilizować się do ucieczki, gdy woda będzie
za ciepła z czasem się ugotują. Natomiast żaba z zewnątrz, wrzucona do zbyt
gorącej wody, wyskoczy z niej natychmiast (doświadczenie takie zostało
wykonane). Kraje, których tradycyjna kultura oparta była na hamowaniu potrzeb
materialnych i które zbyt gwałtownie wskoczyły na drogę rozwoju" mogą zachować
się w sposób podobny do tych żab, które przerażą się warunkami panującymi w
wannie.
Martin Heidegger napisał w swym testamencie, że przed samobójstwem
spowodowanym utratą kontroli nad technologią może nas uratować ewentualnie tylko
Bóg. Ja sam twierdzę, że bez pomocy materialistycznego Szatana, nawet Bóg nie da
sobie rady z rozwiniętym" człowiekiem, u którego system połączeń neuronalnych
wykształcił się w ten sposób, że zaspokaja on potrzebę metafizyki przy pomocy
bałwochwalstwa ekonomii.
Według opinii nieżyjącego już krakowskiego lekarza,
prof. Aleksandrowicza, w wypadku masowego zatrucia jakimś narkotykiem, nawet
niewielka garstka ludzi, która zachowała trzeźwą głowę" ma moralny obowiązek do
podejmowania działań wbrew woli większości". Oczywiście, wymuszanie siłą swych
racji" może mieć tylko sukces doraźny. Na dalszą metę, zgodnie z faktem
regeneracji z nadmiarem", daje ono zazwyczaj skutek wręcz odwrotny.
S.I.
Witkiewicz wyobrażał sobie, że jedynym ratunkiem przed postępującym
cywilizacyjnym samozdebilnieniem ludzkości jest jakaś zorganizowana akcja mająca
na celu uświadomienie ludziom niebezpieczeństwa takiego samo-zatrucia. Osobiście
nie bardzo wierzę, aby inicjatywa przekonywania społeczeństwa, że szczęścia
należy szukać gdzie indziej niż w domku jednorodzinnym, samochodzie czy
kolorowej telewizji mogła spotkać się z przychylnym nastawieniem mas pracujących
znarkotyzowanego swymi osiągnięciami technicznymi Zachodu. Mimo tego jednak,
kiedyś, w zamierzchłych czasach szczytowego rozkwitu poprzedniej cywilizacji
europejskiej, wygłoszono już te niepopularne" idee i nawet współcześni nowi
katolicy" niechętnie przyznają, że te niezrozumiałe ideały nadal nas obowiązują.
Przypomnijmy zatem, co dawni catholicos myśleli o ekonomii: A zatem nie pytajcie
co będziecie jedli i w co będziecie się przyodziewać... O to wszystko bowiem
poganie zabiegają... Ojciec wasz wie, że tego wszystkiego potrzebujecie.
Starajcie się wprzódy pozyskać jego królestwo, a te rzeczy przydane wam będą"
(Ewangelia Św. Łukasza, XII, 5-31).
* Niezrównoważenie chemiczne (bądź
fizyczne) powoduje ruch w kierunku punktu równowagi (II prawo Newtona). W ten
sposób odczuwana potrzeba" powoduje akcję organizmu w celu (teleonomii patrz
Monod) jej zaspokojenia.
** W ten dokładnie sposób Skinner hodował swe
dziecko przez pierwszy rok życia. J. Voneche, psycholog, który był przez pewien
czas w Bostonie nauczycielem córki Skinnera, opowiadał mi, że miała ona duże
trudności we współżyciu z innymi dziećmi.
Marek
Głogoczowski
Tekst ten został napisany w Genewie w 1981 roku, z
zamiarem jego publikacji w paryskiej Kulturze", z którą autor współpracował.
Udało się go opublikować dopiero po powrocie autora z emigracji do kraju, w
miesięczniku Twórczość" nr 2, 1983. Tu prezentujemy skróconą i nieco
uwspółcześnioną wersję, zaakceptowaną przez autora. Szersze rozważania autora na
temat mechanizmu molekularnego wyrównania z nadmiarem" (rĂŠequilibration
majorante) zawarte są w książce autora pt. Atrapy oraz paradoksy nowoczesnej
biologii"(Kraków 1993).
Maciej Muskat - Zrób sobie własny
wskaźnik
Nie, nie oszalałem, ani nie bluźnię. Pierwszy raport tej agencji został już
zaprezentowany rządowi czeskiemu przez giganta tytoniowego Philip Morris (no
dobra, resztę przykładów wymyśliłem - niedługo się okaże, czy przesadziłem).
Według niego, przedwczesna umieralność spowodowana paleniem pozwoliła rządowi
czeskiemu zaoszczędzić w 1997 roku 147 mln brytyjskich funtów z pieniędzy, które
ów rząd - gdyby Czesi np. palili tylko z okazji zawartych umów - musiałby wydać
na emerytury. Raport wydaje się mieć na celu przekonanie czeskiego rządu do
"szerszego obrazu", który wygląda mniej więcej tak: palenie jest dobre na
poziome makroekonomicznym, więc jakiekolwiek ruchy w celu jego ograniczenia, jak
np. opodatkowanie, ostrzeżenia lekarskie, ograniczenia reklamy, są sprzeczne z
celami gospodarczymi.
Według raportu opublikowanego w lipcu przez jedną z
najbardziej znanych firm konsultingowych Arthur D Little International, palenie
może być korzystne dla gospodarki, ponieważ palacze umierają młodo i dlatego w
mniejszym stopniu korzystają z usług publicznych niż niepalący. Ci ostatni
częściej dożywają wieku emerytalnego, co naraża państwo na kosztowne zasiłki
emerytalne i świadczenia opieki lekarskiej w tym drugim przypadku bardzo
niepraktyczne jest to, że korzystają z nich jednostki nieprodukcyjne. Mówi się o
tym, że konsultanci pracowali też nad szeregiem innych zagadnień związanych z
zagadnieniem wydajności ekonomicznej prawdopodobne wyniki mają potwierdzać, że
rozwój przemysłu budowniczego można osiągnąć przez zniesienie przepisów BHP,
ponieważ taniej jest zastąpić martwego pracownika niż opłacać wydatki związane z
bezpieczeństwem pracy. Inna propozycja: dzieci, które nie dają sobie rady w
szkole, w wieku jedenastu lat powinny być natychmiast wysyłane do prostej pracy
fizycznej, nie można tracić pieniędzy na kosztowne wykształcenie, które nie
przyniesie odpowiednich korzyści ekonomicznych. Podobno nowym pomysłem na
zrównoważenie bilansu płatniczego ma być propozycja, aby przestać wypłacać
emerytury i zaoszczędzone w ten sposób pieniądze zainwestować w produkcję broni
na eksport.
Nie, nie oszalałem, ani nie bluźnię. Pierwszy raport tej agencji
został już zaprezentowany rządowi czeskiemu przez giganta tytoniowego Philip
Morris (no dobra, resztę przykładów wymyśliłem niedługo się okaże, czy
przesadziłem). Według niego, przedwczesna umieralność spowodowana paleniem
pozwoliła rządowi czeskiemu zaoszczędzić w 1997 roku 147 mln brytyjskich funtów
z pieniędzy, które ów rząd gdyby Czesi np. palili tylko z okazji zawartych umów
- musiałby wydać na emerytury. Raport wydaje się mieć na celu przekonanie
czeskiego rządu do "szerszego obrazu", który wygląda mniej więcej tak: palenie
jest dobre na poziome makroekonomicznym, więc jakiekolwiek ruchy w celu jego
ograniczenia, jak np. opodatkowanie, ostrzeżenia lekarskie, ograniczenia
reklamy, są sprzeczne z celami gospodarczymi.
Myślę, że większość ludzi
czytając powyższe stwierdzenia pomyśli: to jakiś absurd cóż, aberracje wydarzają
się w każdej populacji od czasu do czasu. Jest mi przykro, ale muszę im
powiedzieć, że się mylą. Nie jest to przykład odchylenia, ale "nieubłaganej
logiki" stojącej za raportem brytyjskich konsultantów, która po prostu bazuje na
treściach nauczanych w większości podręczników ekonomii. Czeszka zajmująca się
kampaniami związanymi ze zdrowiem wskazała, że idąc dalej tym tropem powinno się
zabijać emerytów w chwili osiągnięcia wieku emerytalnego.
Jeśli każdy z nas
weźmie do ręki gazety gospodarcze, to bez trudu odnajdzie podobne wątki.
Naturalnym pytaniem podsuwanym przez zdrowy rozsądek jest: czemu, gdzie tkwi
błąd? Odpowiedź leży w naszym własnym postrzeganiu tego, co ważne, komunikowaniu
tego innym i bo diabeł tkwi w szczegółach w sposobach, w jakich mierzymy te
rzeczy.
Czym jest wskaźnik i dlaczego jest ważny
Ludzie od zawsze myśleli o wskaźnikach z podstawowych powodów dzięki nim
każdego dnia staramy się zrozumieć i przewidywać otaczający nas skomplikowany
świat. Czasem jesteśmy zmuszeni konstruować bardziej skomplikowane wskaźniki,
jednak zazwyczaj posługujemy się znacznie prostszymi: sen i apetyt dziecka da
nam wskazówkę co do jego zdrowia, ilość robaków w ziemi powie nam coś o jakości
gleby, a ptaki i chmury nad oceanem są oznaką pobliskiego lądu. Mało ludzi ma
jednak świadomość, że źródłem wskaźników są wartości (to, na czym nam zależy, o
co dbamy). Filtrujemy więc wiele szczegółów w naszym życiu starając się zwracać
uwagę na to, co wydaje nam się ważne i właśnie owe najważniejsze rzeczy staramy
się "mierzyć". Jeśli coś uznajemy za ważne, to znaczy, że ma dla nas wartość.
Napotykamy na te wartości w momencie, gdy docierają do nas takie pytania jak:
Dlaczego czuję się dobrze/źle w miejscu, w którym pracuję? Dlaczego chciałbym
pozostać albo opuścić miejsce, w którym żyję?
Idąc dalej nie da się nie
zauważyć, że nasze środowisko naturalne i kultura ukształtowały różnorodność
wartości, które są dla nas ważne. I tak w np. w USA ludzie uważają za "ważne"
takie kwestie jak: Czy musimy zamykać nasze domy i samochody? Czy w naszych
rzekach pływają łososie (stan Washington)? Inaczej wygląda rzecz np. w
Portugalii, gdzie częstszymi pytaniami są: ile mamy kilometrów czystej plaży?
Czy kiedy idę ulicą ludzie odnoszą się do mnie przyjaźnie? Natychmiast nasuwa
się wniosek, że aberracją jest narzucanie wszystkim jednakowego wskaźnika
dobrobytu, bo prędzej czy później musi się to skończyć konfliktem.
Nie wiem
dokładnie jak to się stało, ale faktem jest, że nie zauważamy pewnego cyklu:
wskaźniki potrafią tworzyć wartości i odwrotnie. Jeśli w naszej świadomości
często goszczą takie miary jak indeksy giełdowe, wskaźniki cholesterolu,
wydajność spalania benzyny przez samochód (litry na 100 km), czy wreszcie PKB,
to większość z nas myśli, że owe miary muszą być istotne w przeciwnym razie nie
słyszelibyśmy o nich tak często. Owo sprzężenie zwrotne sprawia, że właśnie te
wskaźniki wydają się ważne, niezależnie od tego, czy dobrze mierzą nasze
zadowolenie lub dobrobyt, czy też w ogóle się do tego nie nadają. Są
wykorzystywane w edukacji, propagandzie i dyskusjach politycznych. Lecz jeśli są
wybrane arbitralnie lub źle zbudowane, mogą napełnić nasze mózgi bezużyteczną i
mylącą informacją, zniekształcać nasz obraz świata i sprawiać, że przestajemy
dostrzegać nasze wartości. Co więcej, w takim przypadku jest dużo trudniej
znaleźć naprawdę ważne informacje i przekazać je innym. Tak czy inaczej wpływają
na rzeczywistość wyobraźmy sobie, jak odmiennie wyglądałoby nasze dążenie w
kierunku dobrobytu, gdyby zamiast PKB jego głównym wskaźnikiem był stosunek
bogactwa najbogatszych i najbiedniejszych 10% społeczeństwa!
Jest jeszcze
jedna sprawa. Miary, których używamy, potrafią bardzo szybko zmieniać percepcję
ludzi i kreować siły zdolne zmieniać przyszłość. Ogromna ilość podejmowanych
decyzji, od szczebla gospodarstwa domowego do poziomu państwa, kręci się wokół
wybranych wskaźników, ponieważ większość z nas polega na ich "odpowiedniości".
Jeśli np. niezależnie od całej różnorodności świata najważniejszym indeksem
staje się PKB per capita, to kraje zaczynają postępować tak, aby go
maksymalizować, do czego świetnie nadaje się między innymi promocja palenia
tytoniu.
Zrób to sam
Czy naprawdę dobrym wskaźnikiem zdrowia ludzi jest
ilość pieniędzy wydawana na opiekę zdrowotną? Czy o poziomie edukacji świadczy
ilość komputerów w szkole? Czy wzrost PKB oznacza to samo co rozwój gospodarczy,
jeśli może następować dzięki zwiększonej przestępczości, handlowi bronią lub
rozkwitowi takich dziedzin gospodarczych jak hazard? Czy wzrost oznacza to samo
co rozwój? Idę o zakład, że większości z czytelników tego typu pytania przyszły
choć raz do głowy. Niektórzy zdają też sobie sprawę, że większość wskaźników,
których się dziś używa, została stworzona w tzw. Pierwszym Świecie i zazwyczaj
właśnie jego instytucje dysponują zasobami zdolnymi do zbierania potrzebnych
informacji (pieniądze, uniwersytety, infrastruktura). Podejście ich twórców i
rodzaje informacji, które są zbierane, mogą być zwyczajnie niedopasowane w
stosunku do rzeczywistości nawet tak zbliżonego do Zachodu kraju jak
Polska.
Zatem pierwszą zasadą, kiedy czytamy że coś wzrasta albo spada,
powinna być wzmożona uwaga, żeby nie powiedzieć nieufność. Potem najlepiej zadać
sobie pytania: czy dany indeks nie jest zbyt ogólny, czy nie nastąpiło wyraźne
przekłamanie, czy nie odwraca uwagi od tego, czego bezpośrednio doświadczamy
(większość wskaźników gospodarczo-społecznych), czy jego heroldzi nie są zbyt
pewni siebie i w końcu, dla najbardziej dociekliwych czy wskaźnik nie został
oparty na fałszywym obrazie świata.
Obywatelu, jeśli uważasz się za takiego,
powinieneś śmiało zastanowić się, czy nie jest możliwe, abyś wymyślił swój
własny indywidualny, wskaźnik dobrobytu. Co jest dla Ciebie ważne, w Twoim
mieście, regionie, w Polsce? Co jest ważne dla Twojej rodziny? Może następnie
warto pogadać o tym z sąsiadami i zastanowić się, jakie są wspólne elementy
waszych "linijek". Podobno sam dialog na ten temat potrafi wiele
zmienić...
Nie twierdzę, że jest to proste zadanie, ale ważne jest choćby to,
że my sami stajemy się świadomi, co jest nam drogie, co jest możliwe do
osiągnięcia, a co nie. Jeśli stwierdzamy, że warto takie ćwiczenie
przeprowadzić, powinniśmy wiedzieć o kilku zasadach:
wskaźniki nigdy nie
są doskonałe, ponieważ tylko częściowo oddają rzeczywistość. Nasze mózgi nie
"zawierają" rzeczywistości, ale pewne założenia na temat naszego otoczenia,
oparte na naszej osobowości, kulturze czy doświadczeniu. Choć dzięki
konstruowanym miarom staramy się ograniczyć niepewność, to lepiej pamiętać, że
nigdy nie są one doskonałe. Jedna z czołowych postaci XX wieku piszących na ten
temat, niedawno zmarła Donella Meadows, napisała kiedyś: "stosowanie złego
modelu albo błędnego wskaźnika nie jest jeszcze powodem do wstydu; jest nim
kurczowe trzymanie się tego wskaźnika pomimo podważających go
dowodów".
czasem potrzebujemy "obiektywnych" wskaźników, które mierzą ilość,
ponieważ możemy ich użyć do zmierzenia czegoś przez dowolną osobę albo w
dowolnym czasie (np. wszystkie miary, które służą nam do ostrzegania przed
nadchodzącą powodzią). Zazwyczaj uważamy je za bardziej wiarygodne, co więcej są
łatwiejsze do zakomunikowania lub powtórnego przetestowania. Lecz jednocześnie
są też bardziej niebezpieczne, bo mają tendencję do zagłuszania wskaźników
"subiektywnych", które mierzą jakość, zazwyczaj nie stosując liczb. Przypomina
mi się zasłyszane kiedyś zdanie: "Najpiękniejsze rzeczy w życiu wolność,
harmonia, miłość, nawet piękno naukowej precyzji nie są rzeczami".
Wzrost
oznacza, że coś staje się większe, rozwój, że coś staje się lepsze. Co dla
Ciebie oznacza lepsze życie: nowy samochód, czy lepsze powietrze w Twoim
mieście, a w kraju więcej autostrad, czy lepiej zorganizowany system
komunikacji?
I na koniec: myślenie konsultantów firmy Arthur D Little, jak
każde "rozumowanie" będące żonglowaniem fragmentarycznymi danymi, przypomina
węża zjadającego swój własny ogon. Badania medyczne potwierdzają, że palenie
może być przyczyną niewydolności jajników lub wcześniejszej menopauzy. W związku
z tym, niestety, palenie może być przyczyną nie tylko usuwania "zużytych"
podatników, ale także może ograniczać produkcję nowych.
Jednak ten fakt nie
zrazi krawców posługujących się ową "logiką". Według niej możesz być tylko
urzędnikiem, konsumentem, przedsiębiorcą, pracownikiem bądź podatnikiem; z tej
"logiki" wypływają wskaźniki, którymi żonglują ekonomiści, politycy i gazety.
Jeśli nie chcemy, aby owi krawcy przycinali nas stosując miary, które uważamy za
głupie bądź szkodliwe, musimy zacząć myśleć o miarach własnych i sprawdzić, czy
inni ludzie obok nas przypadkiem nie myślą podobnie.
Maciej Muskat - Ameryko - co dalej? (zapis dyskusji
redakcyjnej)
Od wielu lat Waszyngton świadomie wspierał Osamę bin Ladena, a jednocześnie
FBI wpisała go na listę najbardziej poszukiwanych terrorystów. Schizofrenia tej
polityki polega na tym, że FBI - działająca w wielu aspektach niezależnie od CIA
- wypowiedziała wojnę terroryzmowi, podczas gdy ta ostatnia agencja wspierała
międzynarodowy terroryzm poprzez swoje tajne operacje.
Od wielu lat
Waszyngton świadomie wspierał Osamę bin Ladena, a jednocześnie FBI wpisała go na
listę najbardziej poszukiwanych terrorystów. Schizofrenia tej polityki polega na
tym, że FBI działająca w wielu aspektach niezależnie od CIA wypowiedziała wojnę
terroryzmowi, podczas gdy ta ostatnia agencja wspierała międzynarodowy terroryzm
poprzez swoje tajne operacje. Okrutna ironia polega na tym, że islamski dżihad,
winiony za zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie, stanowił kluczowy instrument
operacji wywiadu amerykańskiego na Bałkanach i w byłym Związku Radzieckim. Jeśli
prawdą jest, że bin Laden jest odpowiedzialny za niedawne wydarzenia, oznacza to
jednocześnie, że obecny styl uprawiania polityki zagranicznej doprowadził tym
razem do śmierci niewinnych ludzi w kraju, który jak dotąd nie doświadczał jej
skutków.
Media polskie i zachodnie naśladując styl oficjalnych wystąpień,
budują poparcie dla akcji odwetowych nawet w przypadku niszczenia obiektów
cywilnych. Wszelka dyskusja o faktycznych źródłach tego aktu przemocy jest wręcz
uciszana. Głównym podejrzanym jest Osama bin Laden, który o czym media milczą od
początku lat 80. pośrednio współpracował z CIA, tworząc swoją sieć Maktab el
Khidamar, zbierającą fundusze i rekrutującą bojowników Dżihadu zwanych Afghan
Arabs.
W tym samym czasie Osama bin Laden został współpracownikiem
pakistańskiej ISI (Inter-Services Intelligence wywiad tego kraju) w ramach
wspólnej z CIA próby przekształcenia wojny afgańskiej w ogólnomuzułmańską wojnę
przeciwko ZSRR. Fundusze na te działania były w części generowane przez handel
narkotykami powstającymi w rejonie zwanym Złotym Półksiężycem. CIA brała główną
rolę w szkoleniach i dostarczaniu broni dla afgańskich mudżahedinów, używając
ISI jako pośrednika. Dżihad w Afganistanie, sponsorowany przez CIA, został
zintegrowany z nauczaniem islamu, w którym szczególny nacisk kładziono na to, że
święty Islam został zbezczeszczony przez ateistyczne oddziały
sowieckie.
Pośrednikiem między Waszyngtonem a Afganistanem była wspomniana
pakistańska ISI (której zatrudnienie, licząc wojsko, struktury urzędnicze,
tajnych agentów i informatorów było oceniane na 150 tys. ludzi), dzięki czemu, z
wyjątkiem najwyższych szczebli hierarchii wywiadu, islamscy bojownicy natchnieni
religijnym ferworem nie byli świadomi, iż pracują na rzecz USA. Relacje pomiędzy
CIA i ISI zostały wzmocnione po usunięciu Benazzir Bhutto przez generała Zia ul
Haq'a. Niektóre źródła podają, że po wycofaniu się wojsk sowieckich pakistańska
ISI wspierała obie strony konfliktu w Afganistanie i że połowa wyposażenia w
Afganistanie pochodziła z właśnie z tego źródła.
Historia handlu narkotykami
w rejonie Azji Centralnej jest bezpośrednio związana z tajnymi operacjami CIA w
tym regionie. Przed wojną sowiecko-afgańską, produkowane tu opium było kierowane
na rynki lokalne. Produkcja heroiny nie istniała. Badania potwierdzają, że w
ciągu dwóch lat od zaangażowania CIA, rejony graniczne między Pakistanem a
Afganistanem stały się głównym miejscem produkcji heroiny, zaspokajając 60%
amerykańskiego popytu na ten narkotyk. W Pakistanie uzależnienie od heroiny
wzrosło od prawie zera w roku 1979 do 1,2 mln uzależnionych w 1985 r. jest to
najszybszy wzrost zanotowany na świecie.
W miarę jak mudżahedini opanowywali
terytoria Afganistanu, wprowadzali obowiązek sadzenia opium jako podatek
rewolucyjny. Afgańscy liderzy rewolucji pod ochroną wywiadu Pakistanu prowadzili
setki laboratoriów w okolicach wspólnej granicy. Amerykańscy urzędnicy odmówili
zbadania zarzutów o handel heroiną prowadzony przez ich afgańskich
sprzymierzeńców, ponieważ polityka USA w sprawie narkotyków w Afganistanie była
podporządkowana działaniom przeciwko ZSRR. W roku 1995 dyrektor CIA ds. operacji
afgańskiej, Charles Cogan, przyznał, że CIA poświęciła sprawę narkotyków dla
celów "zimnej wojny". Region Centralnej Azji jest regionem strategicznym nie
tylko ze względu na zasoby ropy, ale również dlatego, że prosperuje tam ogromny
biznes produkujący aż światowego opium będącego źródłem wielkich zysków
konsorcjów, instytucji finansowych, wywiadów i zorganizowanej przestępczości.
Roczne dochody z transakcji narkotykowych w strefie Złotego Półksiężyca są
oceniane na 100 do 200 mld dolarów, co reprezentuje blisko 1/3 światowych
obrotów z handlu narkotykami, ocenianego przez Narody Zjednoczone na 500 mld
dolarów.
Część funduszy z handlu narkotykami zasiliła muzułmanów w Bośni oraz
Armię Wyzwolenia Kosowa. To wyjaśnia, dlaczego Waszyngton przymknął oczy na
sposób panowania Talibów w Afganistanie.
Według dyrektora grupy specjalnej
Kongresu USA ds. Terroryzmu i Wojny Niekonwencjonalnej, Osama bin Laden, wraz z
wysoko postawionymi urzędnikami wywiadu irańskiego i pakistańskiego, był obecny
również podczas spotkania w Mogadiszu (Somalia) w 1996 roku, na którym planowano
wojnę w Czeczenii. Nastepnie Szamil Basajew i jego oficerowie przeszli gruntowne
szkolenia w obozach wojskowych w Afganistanie, przygotowane przez ISI i CIA i
prowadzone m.in. przez znanego dowódcę afgańskiego Gulbuddina
Hekmatyara.
Pomimo oficjalnego potępienia przez Amerykanów "terroryzmu
islamskiego" pośrednimi beneficjentami tej wojny były angloamerykańskie koncerny
naftowe, które starają się o przejęcie roponośnych terenów i rurociągów
naftowych w okolicach Morza Kaspijskiego. Dzisiaj droga do tych terenów wiedzie
przez Afganistan. Można spodziewać się, że jeśli rosnące uzależnianie się od
ropy naftowej nie zostanie przerwane, to w połączeniu z naciskiem na wzrost
gospodarczy może rodzić konflikty o niespotykanym dotąd zasięgu.
Pomimo
antyamerykańskiej retoryki, islamski fundamentalizm w ogromnym stopniu służył
interesom Waszyngtonu w rejonie Azji Środkowej. Opozycje nam przedstawiane, jak
"demokracja kontra terror" czy "chrześcijaństwo i judaizm kontra islam" są
fałszywymi strachami na wróble, które mają odwrócić naszą uwagę od prawdziwych
problemów i wzmocnić rolę tych, którzy najwięcej skorzystają na ostatnich
wydarzeniach, czyli administracji i wojska.
Administracja amerykańska
wypowiedziała z początku wojnę nie wiadomo komu, a następnie wybrała na cel
Afganistan, podczas gdy główne źródła operacji bin Ladena pochodziły z
Pakistanu, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, czyli państw
będących beneficjantami amerykańskiej pomocy wojskowej i gospodarczej w tym
regionie. Nawet ktoś taki jak prezydent Bush musi wiedzieć, jakie państwa
"wspomagają światowy terroryzm". W tej sytuacji wybór Afganistanu jest więc
elementem teatru cieni, którego realnymi ofiarami mogą być niewinni ludzie i
demokratyczne prawa (propozycja otwartej inwigilacji Internetu etc.) każdego z
nas. Natomiast Palestyna, niezależnie od obrazków w telewizji, nie jest krajem
odpowiedzialnym za bin Ladena, ale jego przeciwnikiem, a teraz potencjalną
ofiarą tego, co zdarzyło się w Ameryce 11 września.
Jest to de facto
manipulacja niewinnymi ofiarami, która spowoduje nowe cierpienia w krajach
Trzeciego Świata oraz niebezpieczeństwo ataków terrorystycznych w krajach
będących sojusznikami USA. Zyskają na niej głównie koncerny zbrojeniowe,
medialne lewiatany oraz wzmocni się pozycja arabskich mułłów, jastrzębi z
Pentagonu oraz władz Rosji i Chin, które również zaczynają wykorzystywać
zaistniałą sytuację. Monstrum stworzone przez CIA wciąż służy tym samym
celom.
Wydaje się też, że Kongres USA stopniowo traci swoją rolę na rzecz
prezydenta-monarchy, co było widoczne od 1999 roku, kiedy to Clinton pomimo
braku poparcia w Kongresie nie zaprzestał wojny w Jugosławii. Teraz kolejna
administracja jeszcze dalej przesuwa granicę władzy prezydenta w kwestii wojny
gdziekolwiek i przeciwko komukolwiek. Pozostaje chyba tylko czekać na oficjalną
ustawę Kongresu w sprawie sklonowania Johna Wayne'a.
Niektórzy już wiedzą, że
połowa budżetu wojskowego USA wystarczyłaby na rozwiązanie światowego problemu
głodu. Nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy wie, że nędza stanowi glebę, na
której łatwo może wyrosnąć terroryzm. Każdy myślący człowiek wie, że nędzy nie
da się zlikwidować bombardowaniami.
To ludzie o mentalności Busha i bin
Ladena są problemem, nie zaś abstrakcyjny "terroryzm". Terroryzm i przemoc nie
powstają z niczego są wynikiem myślenia, że ślepa siła jest w stanie rozwiązać
jakiś problem. Dżihad i McŚwiat mają podobne cele, współpracowały ze sobą i
nawet jeśli rzeczywiście doszło teraz do konfliktu między nimi, to jest to wojna
jedynie pomiędzy doktorem Frankensteinem i jego chorym tworem.
Remigiusz Okraska - Ameryko - co dalej? (zapis dyskusji
redakcyjnej)
W tym całym zamieszaniu najbardziej zasmuca mnie to, że Europa i Polska nie
są w stanie prowadzić samodzielnej polityki, nie potrafią określić, kto jest ich
wrogiem, a kto przyjacielem i dlaczego. Potrafią tylko spacerować na pasku
Ameryki. Mam jednak nadzieję, że dożyję takich czasów, gdy w huku amerykańskich
i islamskich bomb mój kontynent i mój kraj zerwą kajdany i zaczną wreszcie mówić
własnym głosem, odwołując się do wartości własnej cywilizacji. I z chaosu
narodzi się porządek...
Jedni nad Ameryką się użalają, inni z zadanego jej
ciosu cieszą. Mnie nie jest po drodze ani z jednymi, ani z drugimi. Przy okazji
zamachów na instytucje-symbole potęgi Stanów Zjednoczonych znów wyszła na jaw ta
przywara rodzaju ludzkiego, która nosi nazwę głupoty pospolitej.
Ci, którzy
zadowoleni są z prztyczka w nos, jaki stał się udziałem butnych i pewnych siebie
Amerykanów wskazują, iż Stany Zjednoczone dostały wreszcie nauczkę za swoje
niecne poczynania. Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę zdają się mówić
komentatorzy przywołujący dotychczasowe postępki Ameryki, dokonywane pod
płaszczykiem "humanitarnych interwencji" zbrodnie na cywilach wszystkich
szerokości geograficznych. Syta, zadowolona z siebie potęga odczuła wreszcie na
własnej skórze, co to znaczy być poniżonym, jak smakują krew, pot i łzy.
Inni
z kolei lamentują nad bestialskim terroryzmem, fanatyzmem i w ogóle postawami
"skrajnymi". Dla nich Ameryka jest symbolem wartości naszej cywilizacji,
rozwoju, eliminowania tych przypadłości, które czynią ludzką egzystencję
nieznośną. Traktują zamachy na WTC i Pentagon jako element wojny cywilizacji:
naszej dobrej, pokojowo nastawionej, dbającej o prawa człowieka i umożliwiającej
współistnienie różnych grup i etosów, opartej na konsensusie; tamtej
(prawdopodobnie islamskiej) złej, wojowniczej, zacofanej, narzucającej wszystkim
jakiś jeden totalny wzorzec postępowania, jeden światopogląd, realizującej swój
projekt ideologiczny "po trupach". W ich mniemaniu, najlepszym rozwiązaniem
powstałego problemu byłaby zbrojna rozprawa z "fundamentalistami".
Obie te
postawy są głupie i krótkowzroczne. Ci, którzy głoszą peany na cześć islamskich
bojowników, nie raczą nawet dostrzec, że cios zadany Ameryce jest pomijając
względy prestiżowe niczym ukłucie komara. Niczego nie zmieni w światowym
układzie sił, ba, jeszcze bardziej wzmocni hegemonistyczne tendencje. Mieszkańcy
Stanów Zjednoczonych poprą teraz bez mrugnięcia okiem wszelkie rozwiązania
mające zapewnić im naprawdę lub rzekomo większe bezpieczeństwo. Ponieważ Ameryka
ma nieporównywalny z żadnym innym krajem potencjał dotyczący rozwoju aparatu
kontroli i represji, efekty tego nowego "wyścigu zbrojeń" mogą okazać się
przerażające nie tylko dla krajów postronnych, lecz także dla samych obywateli
USA. Zamachy bombowe sprzed kilku tygodni stanowią znakomity pretekst do
rozprawienia się z wszelką opozycją wobec amerykańskiego status quo. Po
"islamskich fanatykach" przyjdzie czas na "amerykańskich fanatyków", czyli
tamtejsze milicje stanowe, środowiska antyrządowe i w ogóle wszelkiej maści
"skrajnych typków".
Jednak nie tylko amerykański rząd dobierze się do skóry
antysystemowej opozycji. Także ona sama strzeli sobie niejednego samobójczego
gola. Takie sytuacje, jak zamachy terrorystyczne stymulują na wielką skalę
myślenie spiskowe. Już dzisiaj możemy się dowiedzieć, że CIA celowo nie
interweniowała w porę, by zyskać pretekst do rozprawy z fundamentalistami; kto
wie zresztą, czy to nie tajne służby amerykańskie (przy współpracy z Izraelem,
rzecz jasna) przygotowały i przeprowadziły rękami szkolonych przez siebie ludzi
całą operację. Wiadomo, rząd potrzebuje nowych uprawnień do ingerowania w życie
obywateli, lobby wojskowe potrzebuje nowych zamówień itp., itd. inwencja
głosicieli spiskowych teorii jest wprost niewyczerpana. W tym wszystkim zupełnie
zatracony będzie sens oporu wobec patologicznych zjawisk trapiących dzisiejszą
Amerykę, zło zostanie totalnie zakłamane, a zamiast rozsądnych zmagań z realną
nieprawością opozycjoniści wpakują się w kanał walki z wyimaginowanym wrogiem.
No i para pójdzie w gwizdek. W dodatku zaś, co jest chyba najbardziej tragicznym
ze spodziewanych następstw zaistniałej sytuacji, w myśl zasady "wróg naszego
wroga jest naszym przyjacielem" jeszcze bardziej wzmoże się fascynacja różnego
rodzaju szaleńcami, byle tylko byli to szaleńcy "nasi". Tymczasem mnie osobiście
nie interesuje zamiana dżumy na cholerę i jest mi obojętne, czy na świecie
dominować będzie fanatyzm i głupota rodem z Ameryki, czy też fanatyzm i głupota
przybrane w szaty wyznawców nie mojego Proroka.
Z kolei ci, którzy opowiadają
się w tym starciu za Ameryką, są chyba dokumentnie ślepi i głusi. Nie wiem,
naprawdę nie wiem, co wspólnego z naszą cywilizacją ma postawa rządu Stanów
Zjednoczonych. Jaka to wyznaczana interesem naszej cywilizacji logika kazała im
atakować Serbię w imię obrony prymitywnych, fanatycznych i ekspansjonistycznie
nastawionych islamskich Albańczyków? Co wspólnego z wartościami naszej
cywilizacji mają bombardowania bezbronnych cywili, niszczenie "pokojowej"
infrastruktury, sankcje gospodarcze, w wyniku których z głodu i braku lekarstw
umierają dzieci? Co wspólnego z wartościami zachodniej, chrześcijańskiej
cywilizacji ma propaganda oparta na kłamstwie i prostackich schematach, etos
ufundowany na stawianiu zysku na piedestale, zwykłe tchórzostwo, brak honoru i
minimum odwagi cywilnej? To nie jest moja cywilizacja: Ameryka i jej wartości są
równie obce Europie, jak fanatyczny bełkot talibów i ich "braci w wierze". Obie
strony konfliktu są karykaturą tych wartości, które stanowiły o wielkości i
wspaniałym dorobku Starego Kontynentu.
Nie zamierzam użalać się nad
niewinnymi ofiarami zamachów, nie zamierzam także płakać na ewentualnymi
ofiarami amerykańskich akcji zbrojnych (co więcej, nie po drodze mi z tymi,
którzy będą teraz pastwić się nad "bestialstwem" Ameryki, gdy ta, zapewne,
uderzy na oślep w moim odczuciu każda zagrożona wspólnota może się bronić, a
każdy naprawdę suwerenny kraj ma pełne prawo podjąć decyzję o tym, w jaki sposób
ta obrona ma wyglądać). W tym całym zamieszaniu najbardziej zasmuca mnie to, że
Europa i Polska nie są w stanie prowadzić samodzielnej polityki, nie potrafią
określić, kto jest ich wrogiem, a kto przyjacielem i dlaczego. Potrafią tylko
spacerować na pasku Ameryki. Mam jednak nadzieję, że dożyję takich czasów, gdy w
huku amerykańskich i islamskich bomb mój kontynent i mój kraj zerwą kajdany i
zaczną wreszcie mówić własnym głosem, odwołując się do wartości własnej
cywilizacji. I z chaosu narodzi się porządek...