Focus Historia -
28/09/2009
Andrzej Gass
Ostra gra Zagra-lina
Dziś byłby
uznany za zwykłego terrorystę mordującego kobiety, dzieci i starców. A
jednak jest bohaterem. Józef Lewandowski podczas II wojny światowej podkładał
bomby w niemieckich miastach
Był zimny lutowy dzień
1943 r. Eksplozja wstrząsnęła centrum Berlina. Wybuch nastąpił na dworcu
Friedrichstrasse. Zginęły 4 osoby, w tym dwóch wojskowych, 60 zostało
rannych. Berlińscy policjanci w ciągu kilku godzin zebrali z peronu dowody
rzeczowe. Było tego sporo: małe strzępy materiału, dwa gwoździki, jeden
nit, pogięte blaszki, fragmenty połamanego metalu, osmalone kawałki waty
szklanej oraz trybiki i tylna ścianka koperty naręcznego zegarka z numerem -
17015551.
HISTORYCY NAWALILI
Ustalono, że ładunek
wybuchowy został umieszczony w małej ciemnogranatowej walizce. Była
tekturowa, pokryta lakierowanym płótnem imitującym skórę. Takich walizek
nie produkowano w Rzeszy. Fragmenty metalowych elementów znalezione na miejscu
wybuchu wyprodukowano za pomocą technologii nieużywanej w Rzeszy, za to
stosowanej na terenie Górnego Śląska. Wata szklana została zrobiona we
wschodniej Europie.
W Szwajcarii ustalono, że
zegarek, który stanowił część mechanizmu zapłonu, był taniej marki
Tavannes. Produkowano takie w latach 1933-1935. Eksportowano na cały świat,
jednym z większych odbiorców była Polska. Berlińscy eksperci ustalili też,
że bomba została napełniona trotylem i gwoździami.
Po tygodniu powstał
kryminalistyczny raport. Załączono go do pisma z 20 lutego 1943 r. szefa
gestapo Heinricha Müllera. Raport rozesłano w 80 egzemplarzach do placówek
gestapo we wschodniej Rzeszy i Generalnej Guberni. Do tej ostatniej trafiło aż
71 egzemplarzy. Policja nie miała wątpliwości: zamachu dokonali Polacy. Szef
gestapo zalecił, aby jego podwładni podjęli śledztwo na swoim terenie. Do
raportu dołączono cztery fotografie dowodów rzeczowych. Dokument przez wiele
lat znajdował się w archiwum KC PZPR. Dziś powinien być w Archiwum Akt
Nowych.
O istnieniu niemieckiego
raportu i "bombowej" akcji w Berlinie Polacy w PRL dowiedzieli się po raz
pierwszy z artykułu pt. "10 piekielnych walizek" w tygodniku "Dookoła Świata"
z 1958 r. Tekst zilustrowano fotografiami dowodów rzeczowych. Z tym raportem
jest pewien kłopot. Niemieccy policjanci napisali, że zamach miał miejsce 13
lutego 1943 r. Tę datę podaje także większość polskich publikacji.
Tymczasem szef zamachowców
Bernard Drzyzga we wspomnieniach milczy o 13 lutego. "Niestety, ciągle brak
pełnego wykazu tych akcji, nie mówiąc już o ich szczegółach" - napisał
na początku lat 60. Aleksander Kunicki, pseudonim "Rayski", szef wywiadu
dywersyjnego oddziału AK, do którego należeli zamachowcy. Do dziś niewiele
się zmieniło. Daty zamachów, przynajmniej w kilku przypadkach, nie są pewne,
podobnie jak liczba ofiar. Do dzisiaj nie powstała rzetelna monografia akcji
sabotażowych AK w Rzeszy. Praca Juliusza Pollacka "Wywiad, sabotaż,
dywersja: polski ruch oporu w Berlinie 1939-1945", publikowana w latach 80.
w prasie i wydana w książce w 1991 r., wątpliwości nie wyjaśniła. Polscy
historycy nie pofatygowali się do niemieckich archiwów.
BYŁO ICH OSIEMNASTU
Zamachy na dworcach
kolejowych w Rzeszy były dziełem niewielkiej grupy sabotażowo-dywersyjnej
Armii Krajowej o nazwie "Zagra-lin" (liczyła 18 osób). Nazwa oznaczała,
że działa ona za granicą. Utworzono ją w grudniu 1942 r. Wchodziła w skład
"Osy" (Organizacja Specjalnych Akcji), a potem "Kosy" (Kierownictwo
Akcji Specjalnych). Dowódcą "Osy-Kosy" był ppłk Józef Szajewski
"Philips", a jednym z jego zastępców por. Mieczysław Kudelski
"Wiktor".
"Zagra-linem" dowodził
porucznik saperów Bernard Drzyzga (urodzony w 1911 r.), który w maju 1942 wraz
z trzema kolegami uciekł z obozu jenieckiego w Woldenbergu (dziś Dobiegniew w
woj. lubuskim). Znał język niemiecki, gdyż pochodził ze Śląska. Podczas
wizyty w Częstochowie u kolegi z wojska Sylwestra Goślińskiego poznał jego
szwagra Józefa Lewandowskiego. Był to mieszkaniec Bydgoszczy, urodzony w
stolicy Rzeszy, mówiący z berlińskim akcentem i mający obywatelstwo
niemieckie. Pracował w niemieckich firmach budowlanych. Lewandowski służbowo
jeździł po całych Niemczech. Miał biuro w Warszawie. Drzyzga zasugerował mu
pracę dla AK. Lewandowski wyraził zgodę. Został zaprzysiężony i otrzymał
pseudonim "Jur". Lewandowski wciągnął do współpracy swego brata Jana,
żonę, kuzyna Wojciecha, matkę, krewnych i zaufanych znajomych.
Bomby przewoził w bagażu
Józef Lewandowski. Niemieckie dokumenty, znajomość języka, "aryjski wygląd"
sprawiały, że go nie rewidowano. Uzbrajał bomby, nastawiał czas eksplozji i
wnosił je na perony w walizce lub w teczce. Zwykle towarzyszyli mu: Stefania
Lewandowska ("Halina I"), kuzynka Maria Wasilewska ("Halina W"), brat
Jan ("Jan"), kuzyn Wojciech Lewandowski ("Wojtek") oraz znajomy Leon
Hartwig ("Leon").
Nie były to pierwsze
polskie zamachy bombowe w Berlinie. Te zaczęły się jeszcze w 1939 r. Oficer
Abwehry mjr Helmuth Groscurth zanotował w "Dzienniku" ("Tagebucher eines
Abwehroffiziers 1938-1940", Stuttgart 1970), że 16 września 1939 r. wybuchły
w Berlinie bomby: przed Prezydium Policji i przed gmachem Ministerstwa
Lotnictwa. "Wiele szkła na ulicach, jedna osoba zabita" - zapisał.
Zdaniem gestapo, eksplozje były dziełem Polaków. Potem jeszcze kilkakrotnie
dokonywano zamachów, najczęściej podkładając bomby w pociągach, berlińskiej
rafinerii oraz na dworcach klejowych. Akcji dokonywali AK-owcy ze Śląska, którzy
bez przeszkód podróżowali do Rzeszy. Przeprowadzanie zamachów bombowych w
miejscach publicznych Rzeszy nakazał komendant główny AK generał Stefan
Grot-Rowecki. Musiał liczyć się z cywilnymi ofiarami. Ale zamachy były
odpowiedzią na niemiecki terror na ziemiach polskich. Stwierdzono to w
specjalnym komunikacie, opublikowanym w "Biuletynie Informacyjnym".
BERLIN - CEL, PAL
13 lutego 1943 r. wybuchła
pierwsza bomba na berlińskim dworcu. 24 lutego 1943 r. eksplodował ładunek na
peronie miejskiej kolejki S-bahn. Udział w akcji wzięli bracia Lewandowscy: Józef
i Jan, kuzyn z Kalisza Janusz Łuczkiewicz "Mały" oraz Leon Hartwig z
Bydgoszczy. Lewandowski twierdził, że zginęło wtedy 36 "gestapowców i
SS-manów, jak również innych Niemców" a 78 osób zostało rannych.
Zamach z 9 kwietnia 1943 r.
w raporcie Bernarda Drzyzgi (przechowywany w londyńskim Instytucie Historycznym
im. gen. Sikorskiego) opisany został czterema zdaniami: "Zespół nasz wysiadł
w Berlinie na Friedrichstrassebahnhof i przygotował bombę. Po jej
przygotowaniu i dokładnym ustawieniu na czas nadejścia dwóch pociągów, zespół
wyszedł na peron. Na pięć minut przed nadejściem pociągów bomba
przygotowana w dużej teczce została podłożona na odpowiednim peronie. Na
dwie minuty przed nastąpieniem eksplozji, zespół opuścił perony".
O szczegółach akcji można
przeczytać we wspomnieniach Drzyzgi. Z Lewandowskim odwiedzili cichociemnego
-"Brata", czyli Ewarysta Jakubowskiego, który zapoznał ich z nowym
angielskim materiałem wybuchowym. "Brat" wręczył "Jurowi" paczkę z
bombą, wyjaśniając, jak ma ją złożyć, połączyć z zapalnikiem i ustawić
na konkretną godzinę.
Zamachowcy wyjechali z
Warszawy z Dworca Głównego 8 kwietnia o 10 rano. "Jur" jechał w wagonie 1
klasy "Nur für Deutsche" z oficerami SS. Walizkę (z bombą i mechanizmem
detonującym) rzucił na półkę. "Halina I" (Stefania Lewandowska) i
"Halina W" (Maria Wasilewska) siedziały w innym wagonie. Drzyzga, wyposażony
w dokumenty białoruskiego komisarza do spraw zatrudnienia robotników w
Niemczech, także wsiadł do wagonu "Nur für Deutsche", ale 2 klasy.
Kontrola celna w Kutnie nie zainteresowała się nimi. Przenocowali w Bydgoszczy
w domu matki "Jura". Następnego dnia, 9 kwietnia, każde osobno, poszli na
dworzec i o 22.30 wsiedli do pociągu do Berlina. Tuż przed odjazdem matka
"Jura" przyniosła paczkę z bombą i podała synowi. Józef Lewandowski
jechał w przedziale z Leonem Hartwigiem. Drzyzga znajdował się w kolejnym
wagonie, a "Halina W" w jeszcze innym. W razie kłopotów miała wrócić do
Warszawy i poinformować "Kosę".
O szóstej rano 10 kwietnia
1943 r. zamachowcy wysiedli na berlińskim Ostbahnhof (Dworzec Wschodni) i
przeszli na stację S-bahna Friedrichstrasse. W dworcowej ubikacji Lewandowski
uzbroił bombę i nastawił czas eksplozji na godz. 7.02. Potem "usiadł
bezczelnie na ławce, gdzie siedziało już kilku oficerów". Postawił walizkę
z bombą obok ławki i wyszedł z dworca. Wszyscy, oprócz Drzyzgi, poszli na
Westbahnhof, skąd odjechali do Eberswalde, miejscowości 50 km od Berlina.
Drzyzga szedł w kierunku Bramy Brandenburskiej. "Nagle nad stacją ukazał się
ogromny błysk a następnie setki mniejszych błysków, aż długi język
czerwonopomarańczowego ognia pokrył dach budynku. W tej samej chwili rozległa
się straszliwa eksplozja, która zatrzęsła chodnikiem, na którym stałem".
Drzyzga przez Wrocław pojechał do Katowic, skąd dotarł do Krakowa, gdzie
wsiadł w pociąg do Warszawy. Po dwóch dniach spotkali się z Lewandowskim w
jego lokalu przy Nowym Świecie 26. Drzyzga twierdzi, że eksplozja zabiła 14
"oficerów bezpieczeństwa i wojskowych".
ŚMIERTELNE CYGARA
Mniej więcej w tym samym
czasie przeprowadzono inną operację bombową. 3 marca 1943 r. z Poczty Głównej
nadano 12 paczek do hitlerowskich dostojników w Warszawie (9 paczek) i
Krakowie. Były to pudełka cygar. Opakowania wypełniono ładunkiem
"plastiku" i trotylu. Bomby wyposażone były w zapalniki pomysłu inżyniera
Zbigniewa Lewandowskiego (po wojnie naukowiec, wykładowca na Politechnice
Warszawskiej), kierownika Biura Badań Technicznych przy Wydziale Saperów
Komendy Głównej AK. "Jeden, chemiczny zapalnik, odbezpieczał minę po upływie
5 godzin (chodziło o to, aby nie wybuchła przypadkowo w czasie jej montażu i
nadawania na poczcie), drugi - awaryjny przeznaczony był do natychmiastowej
detonacji w przypadku zagrożenia w czasie jej przenoszenia, a trzeci -
elektryczny - detonował, powodując wybuch bomby w momencie otwierania pudełka"
- relacjonował docent Lewandowski (Henryk Nakielski, "Biret i rogatywka",
Warszawa 1985).
Do eksplozji doszło 4
marca w Pałacu Brühla - siedzibie gubernatora Dystryktu Warszawskiego
Ludwiga Fischera, w Pałacu Blanka - siedzibie stadthauptmanna (starosty)
Ludwiga Leista, oraz w biurze przy ul. Długiej, gdzie urzędował Kurt Hofmann,
dyrektor urzędu pracy - Arbeitsamtu, a także w siedzibie kierownictwa partii
hitlerowskiej NSDAP w Krakowie. Bomby eksplodowały podczas otwierania pudełek.
Zginęło dwóch Niemców (wśród nich jeden pirotechnik) i dwóch zostało
rannych. "Według informacji wywiadu AK natychmiastowy alarm telefoniczny i
telegraficzny do wszystkich urzędów niemieckich w GG uratował większość
odbiorców" - napisał Tomasz Strzembosz ("Akcje zbrojne podziemnej
Warszawy 1939-1944", Warszawa 1983).
"Cygarowa" akcja AK była
też przyczyną wypadku w Warszawie. Trzej pracownicy poczty ukradli kilka worków
z przesyłkami. Tomasz Strzembosz twierdzi, że działali w komórce przechwytów
pocztowych AK. Zawieźli paczki do domu przy ul. Grochowskiej 63. "W trakcie
przeglądania przejętych paczek jedna z nich wybuchła zabijając konwojenta
Budzyńskiego i właściciela mieszkania oraz raniąc ciężko szofera
pocztowego Sikorskiego".
TRAGICZNY KONIEC
"Zagra-lin" istniał
siedem miesięcy. 5 czerwca 1943 r. niemiecka policja aresztowała 89 osób w kościele
św. Aleksandra przy pl. Trzech Krzyży podczas ślubu Mieczysława
Uniejewskiego, żołnierza "Kosy". Połowę zatrzymanych stanowili jego
koledzy z oddziału, członkowie rodzin, znajomi. Wśród aresztowanych w kościele
byli także: kapitan Jan Papiewski, zastępca szefa "Kosy", i łączniczka
oddziału - "Władka" (Władysława Sokalówna).
12 lipca został zatrzymany
zastępca szefa Kosy, por. Mieczysław Kudelski "Wiktor", któremu podlegał
"Zagra-lin". Drzyzdze udało się uniknąć aresztowania. Wysłano go do Łodzi,
gdzie został zastępcą dowódcy Kierownictwa Dywersji w Komendzie AK Okręgu
Łódzkiego. Lewandowski został oddany do osobistej dyspozycji komendanta głównego
AK.
Józef Lewandowski zakończył
wojnę odznaczony Virtuti Militari V klasy oraz Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi
z Mieczami.