Gazeta Wyborcza - 19/09/2002

 

FABRYKA BAJKI

 

PANCERNIK MOSFILM

ANNA ŻEBROWSKA

 

Wycieczka filmowców japońskich zwiedza ogromne przestrzenie Mosfilmu. Na zakończenie goście wylewnie dziękują: - Imponujące muzeum! A gdzie kręcicie filmy? Siergiej Eisenstein żartował, że w Mosfilmie są miejsca, gdzie nigdy nie stanęła stopa ludzka

 

Zapach Mosfilmu był mi droższy niż najdroższe perfumy - Nikołaj Burlajew jako nastolatek zagrał tytułową rolę w "Dziecku wojny" Andrieja Tarkowskiego, występował w kilkudziesięciu filmach, dwa reżyserował. - Niepowtarzalny zapach szminki charakteryzatorskiej... Po korytarzach spacerowała cała historia naszego kina - Iwan Pyriew, Grigorij Czuchraj, Siergiej Bondarczuk. Na jubileusze wytwórnia wynajmowała Kremlowski Pałac Zjazdów. Potem przyszła pierestrojka i Mosfilm zniszczono, jak całe państwo.

Burlajew czuje się tu dzisiaj jak przybysz z innego świata. W dawnej stołówce pracowniczej otwarto restaurację. Charakteryzatornię, która zajmowała drugie piętro, wynajęto różnym firmom. Ze wszystkich sztuk najważniejsze jest zarabianie forsy.

- To nasza wina: głosowaliśmy za demokratyzacją związku filmowców i finansową samowystarczalnością wytwórni. Rezultat: zwolniono setki wybitnych reżyserów, operatorów, zlikwidowano stały zespół aktorski. Tu miało etaty prawie 5 tys. pracowników. Dwa razy tyle czekało w gotowości bojowej - na rolę, na zamówienie scenariusza. Dzisiaj większość z nich żyje poniżej minimum socjalnego.

Oddzielenie przemysłu filmowego od państwa to zbrodnia przeciw narodowi - uważa Nikołaj Burlajew. Na jakich wartościach będą się wychowywać młode pokolenia? Producentów prywatnych obchodzi tylko komercja.

Aktorka Lidia Fiedosiejewa-Szukszyna nie żałuje utraconego etatu; pieniądze były nieduże i tylko dla tych, którzy mieli przestoje w pracy. Ona grała film za filmem, za rolę Luby w "Kalinie czerwonej" pokochał ją cały kraj.

Ostatnio reżyserzy proponują jej role caryc. W rosyjsko-ukraińskim musicalu "Wieczory na chutorze w pobliżu Dikańki" była Katarzyną II.

- To ja, płacąc podatki od honorariów, podkarmiałam czterystu etatowych aktorów Mosfilmu angażowanych głównie do dubbingu.

Kolczyk w pępku, jak to u Czechowa

Adres: ulica Mosfilmowska 1, dziś to prawie centrum Moskwy. Od stacji metra Kijowska przez rozpalone kamienie nadbrzeża Bierieżkowskiego trolejbus dojeżdża do oazy zieleni. Żelazne pręty ogradzają 34,5 hektara ziemi i ukryte wśród drzew gmachy. Butny robotnik i piersiasta kołchoźnica niestrudzenie demonstrują anachroniczne narzędzia pracy. Oryginał rzeźby Wiery Muchiny, znany światu z czołówek filmowych, stoi na drugim końcu stolicy.

Obok szyldu historycznego - współczesny. Federalne Przedsiębiorstwo Państwowe Koncern Filmowy "Mosfilm" reklamuje swoje usługi. Kierownik wydziału broni i pirotechniki Maksim Łucenko poleca "obsługę grupy zdjęciowej efektami pirotechnicznymi i orężem na wysokim poziomie technicznym". Puszczam wodze fantazji: zadzwonię przed imieninami, zapłacę, włączę kamerę wideo. W niebo strzelają fajerwerki najnowszej generacji, pruje kałasznikow, wybuchają granaty, goście mają uciechę...

Baza Środków Scenicznych oferuje "pół miliona jednostek odzieży męskiej, damskiej i wojskowej, nakrycia głowy, obuwie, meble"... Wypożyczenie smokinga i fraka - 122,5 rubla dziennie (niespełna 4 dolary), sutanna - 60 rubli, kaftan chłopski - 50, tyle samo para łapci. Najdroższe są kostiumy Dziadka Mroza i Śnieżynki - 235 rubli. Największych wrogów, mole, pomaga zwalczać wyspecjalizowany Instytut Naukowo-Badawczy.

W portierni na tablicy ogłoszeń wiadomość, że zespół filmowy Krug Siergieja Sołowiowa szuka nastolatki do filmu według Czechowa.

Okna dla interesantów zaprojektowano tak, że trzeba dobrze zgiąć kark. "Mam się zgłosić do zespołu Krug, Rumiancewa Katia". Biedne dziecko, pryszcze na palec zasmarowane fluidem, buty na niebotycznej platformie, a przepustki nie ma. "Sama tam zadzwoń!" - odmawia twardo portierka. Dziewczynka staje w kolejce do automatu, w pępku nerwowo pobłyskuje kolczyk - jak to u bohaterek Czechowa.

Mam więcej szczęścia. Przepustka jednorazowa numer 157 opiewa na nazwisko Żirbowska, ale strażnik nawet nie rzuca okiem.

Za bramą banalne ulice, stalinowsko-breżniewowska zabudowa. Myśliwiec z roku 1942 jako dekoracja trawnika. To tak wygląda fabryka marzeń, radziecki Hollywood?

Kurosawa się dziwi

- Było to techniczne złomowisko - opowiada operator Fiodor Dobronrawow, który pierwszy raz przekroczył progi Mosfilmu w roku 1950. - Urządzano nam zamknięte seanse zachodnich hitów, ale o technologii hollywoodzkiej mieliśmy mętne pojęcie. Nakręciłem 20 filmów, wiążąc sprzęt sznurkiem i zbijając go gwoździami. Taśmę filmową produkowały fabryki w Tatarstanie i na Ukrainie, mam nadzieję, że je piorun spalił - połowa była wybrakowana. Kodak był za drogi i niepatriotyczny.

Dobronrawow robił film z Akiro Kurosawą "Dersu Uzała" w szerokim formacie, 75 mm. Pracowali w trudnych warunkach tajgi ussuryjskiej. Naświetloną taśmę wysyłali do Moskwy i po kilku dniach przychodził telegram: od kadru takiego do takiego występuje jasne pasmo, prawdopodobnie wada fabryczna. Kurosawa nie mógł zrozumieć: człowiek ma prawo schrzanić, nie fabryka! Japończycy proponowali swoją Fuji, ale w ZSRR nikt nie umiał jej wywołać. Najbliżej potrafili to w Pradze czeskiej, co podrażało koszty.

Teoretycznie radziecka błona filmowa miała te same parametry co Kodak - 50 jednostek czułości. Przy produkcji masowej ich liczba malała do 18, a w szerokim formacie nawet do dziewięciu jednostek. Niedawno za 80 tys. dol. Mosfilm odrestaurował ekranizację "Wojny i pokoju" Lwa Tołstoja w reżyserii Siergieja Bondarczuka. Nakręcona w latach 1962-67 była pierwszym eksperymentem z radziecką taśmą szerokoformatową i pozytywy od dawna nie nadają się do pokazu.

- To była męka, nie praca - mówi drugi reżyser epopei Władimir Dostal. - Trzeba było mnóstwa przyrządów, by kontrolować czułość, ze względu na defekty kręcić na zapas. Taki nasz fałszywy patriotyzm: radziecka taśma, rodzima kamera, wszystko ojczyste. Koszty systemu.

W kolejce do renowacji czeka cała radziecka klasyka.

Perkalowa zasłonka

Broszura z lat 70. opiewa Mosfilm jako najpotężniejszą w Europie i największą z 20 radzieckich wytwórni. Stąd pochodziła jedna trzecia całej produkcji filmowej Związku Radzieckiego. 13 pawilonów, 13 tys. m kw., mieszkania dla pracowników, własny hotel dla gości. Pod Moskwą w Ałabinie baza wojskowo-techniczna: 170 czołgów, wozy pancerne, katiusze. Mosfilm zwiedzali Charlie Chaplin, Yves Montand, Pablo Picasso.

- Mosfilm był w ZSRR symbolem kina w ogóle, lud uważał, że wszystko nakręcono w Mosfilmie - śmieje się historyk kina i krytyk Siergiej Ławrientiew. - To była fabryka radzieckiej bajki. Nie zastanawialiśmy się wtedy, jak bardzo fałszowała rzeczywistość.

Zgodnie z bolszewickim hasłem "Rabuj to, co zrabowane" zaczęto od nacjonalizacji prywatnych atelier filmowych Aleksandara Chanżonkowa i Iosifa Jermoljewa, ojców rosyjskiej kinematografii. Tak powstawały fabryki Goskina. W styczniu 1924 roku nakręcono pierwszy film, co po latach uznano za datę narodzin Mosfilmu (nazwa wytwórni i jej symbol pochodzą z końca lat 30.).

"Bez zapraszania, nie pobierając pensji, codziennie, jak do pracy, przychodzili Izaak Babel, Wiktor Szkłowski, Osip Brik, pomagali robić napisy, dzielili się pomysłami, krytykowali bezlitośnie... Salkę projekcyjną przedzielono perkalową zasłoną, w jednej części montowałem swoją >>Zatokę śmierci<<, w drugiej pracował Eisenstein. Od czasu do czasu zasłonkę odsuwano i patrzyliśmy nawzajem, co nam wyszło, kłócąc się przy tym niewyobrażalnie" - wspominał Abram Room, jeden z pionierów kina radzieckiego.

W roku 1925 Eisenstein zmontował za zasłoną "Pancernik Potiomkin". Nowatorskie kadry okrętu na wzburzonym morzu to w istocie makieta pancernika na wodzie basenu łaźni Sandunowskich, także znacjonalizowanych.

Eisenstein bije się w piersi

Fragmenty narady aktywu twórczego u ministra kinematografii tow. Szumiackiego, dotyczącej zakazu ekranizacji filmu "Łąki bieżyńskie" reżysera Eisensteina, 19-21 marca 1937 roku.

Uczestniczą m.in. zastępca ministra Władimir Usijewicz, dyrektor Mosfilmu Jelena Sokołowska, przedstawiciele rady artystycznej wytwórni, twórcy filmu Siergiej Eisenstein i operator Eduard Tisse.

Boris Szumiacki: - Trzeba podkreślić, że najpoważniejszą wadą filmu jest jego strona ideowa. Eisenstein uważa, że w scenariuszu pisze się jedno, a filmuje co innego; kierownictwo wytwórni na papierze posiada władzę, a w rzeczywistości nie stosuje jej. Jest to najobrzydliwsza forma tolerancji, prowokacyjnego liberalizmu, której należy wydać zdecydowaną walkę. Widząc formalizm i akcenty religijne, zakazaliśmy ekranizacji pierwszego wariantu filmu, ale nie wyciągnęliśmy wniosków po bolszewicku. Zezwoliliśmy na współudział Babla, który tylko spotęgował błędy scenariusza. Jak teraz mamy popatrzeć w oczy milionom czytelnikom naszych gazet? Skoro ekranizacja po raz drugi zostaje zakazana, uznają, że ich okłamujemy.

Władimir Nilsen (operator filmów "Świat się śmieje", "Cyrk", ulubionych przez Stalina): Niektórzy towarzysze mówią, że może film politycznie jest nieprzekonujący, ale jego siła artystyczna nie ulega wątpliwości. Nie wolno tak stawiać sprawy: rzecz politycznie błędna nie może pretendować do rangi utworu artystycznego. Odpowiedzialność za katastrofę filmu niesie i operator Eduard Tisse, i kierownictwo wytwórni, i ministerstwo kinematografii.

Siergiej Eisenstein dwukrotnie składa samokrytykę, biorąc na siebie winę za błędy całej ekipy. Zebranie kończą samokrytyczne wystąpienia Jeleny Sokołowskiej i Borisa Szumiackiego.

Rok później czwórka uczestników narady: Szumiacki, Usijewicz, Sokołowska i Nilsen, zostaje aresztowana i rozstrzelana. Dwa lata później ginie Izaak Babel.

Nowy minister kinematografii, kadrowy enkawudzista, przypomina filmowcom, że zatwierdzenie scenariusza wymaga opinii dziewięciu instancji. Po wojnie dochodzi kolejne ograniczenie: reżyser praktycznie nie ma prawa do wyboru aktorów - o tym, kto zagra w jego filmie, decyduje rada artystyczna ministerstwa. Jeszcze w latach 70. Włodzimierzowi Wysockiemu buntownicze pieśni zamknęły drogę do wielu ról.

Kara za "Nieuchwytnych mścicieli"

- Kolejna zmora - planowanie! - wylicza nestor operatorów Fiodor Dobronrawow. - W ciągu ośmiogodzinnej zmiany należało nakręcić odpowiednią ilość metrów. A tu zła pogoda albo aktor nie może się uporać z epizodem. Plan zdjęciowy niewykonany, trzeba pisać zobowiązanie, że jutro nadgonimy zaległości. Kierownik produkcji godzinami wypełniał formularze.

Pierwszy radziecki western "Nieuchwytni mściciele" obejrzało w ciągu roku 1966 ponad 60 mln widzów. Na Zachodzie operator takiego hitu budzi się po premierze jako milioner. Dobronrawow pamięta, że z 1600 rubli honorarium odliczono mu 600 za przekroczenie planu zużycia taśmy i terminu zakończenia zdjęć.

Za to satyryk Arkadij Inin, który napisał scenariusze do 32 komedii, ma o gospodarce planowej jak najlepsze zdanie. - Zakładano, że rocznie Mosfilm wyprodukuje ileś tam filmów o kołchozach, kilkanaście o klasie robotniczej, kilkadziesiąt komedii. Rano budzi mnie telefon kierownika zespołu komedii: w planie jest fabuła młodzieżowa. Na drugi dzień kładę mu na stół zajawkę, dwie strony maszynopisu, podpisuję umowę, inkasuję zaliczkę. Wystarczyło zrobić jeden film rocznie, bym żył jak panisko.

Główny optymista kina radzieckiego (jak nazwał Inina minister kultury) od czterech lat nie miał zamówienia na scenariusz. Pisze skecze dla popularnych artystów, występuje w telewizji, ma tury koncertowe po Rosji, Ameryce, Izraelu.

- Finansowo jest mi lepiej niż w ZSRR. Ale jak mawiał poeta Michaił Swietłow: Siedzę w prezydium, a sczastja niet!

Nieinteligentne drzwi

Masza Jeżewska ma polskiego dziadka i dlatego oprowadza Wojtka Duszenkę i mnie po wytwórni. Ma 21 lat, studiuje zaocznie na wydziale ekonomicznym szkoły filmowej. Mosfilm zna jak własne podwórko, tu pracowali jej rodzice, a teraz Masza dorabia sobie jako administrator planu.

- Jestem człowiekiem do wszystkiego. Na planie muszę być pierwsza, by pokierować ustawieniem dekoracji. Załatwiam zgodę strażaków na zdjęcia, wypisuję przepustki, zamawiam obiady, pilnuję porządku.

Przechodzimy obok wiekowego świerku. Korpulentna pani zbiera szyszki i pociera je w dłoniach, uważnie nasłuchując. - Jakaś wariatka - myślę. Ale Masza kłania się jej z szacunkiem.

- Wysuszona szyszka, jeśli obracać ją przed mikrofonem, imituje trzask płonącego ogniska - wyjaśnia Ałła Markowna Mejczyk.

Jej studio imitacji dźwięków natury to zabałaganiony pokój z rozstawionymi mikrofonami. Kilkanaście drzwi - plastikowych, obitych dermą, żelaznych. Każde skrzypią inaczej. Żelazne nadają się do podłożenia dźwięków bramy więziennej. Typowe, ze sklejki, do mieszkania w bloku.

- Te są chyba za mało inteligentne - mówi Ałła Markowna i Irina Dmitrijewna szuka inteligentniejszych drzwi.

Pracują razem od 45 lat. Zżyte jak bliźniaczki. Podkładały dźwięk dzwonów, stuk kopyt końskich, szum przypływów i odpływów morza. W minipiaskownicy nagrają mozolny marsz karawany przez pustynię. Jeśli reżyser poprosi o kroki na śniegu, upewnią się: puszystym czy mokrym (czy rozsypać mąkę ziemniaczaną, czy sól gruboziarnistą?). Dzisiaj ich poszukiwania twórcze obserwuje z nadzieją zza szyby Żanna Sokołowa, dla której 25-minutowy film jest dyplomem reżyserskim.

Na ekranie dziewczynka idzie po schodach, a przed mikrofonem Ałła Markowna klepie się po brzuchu. - Nie - mówi, przesłuchawszy ścieżkę dźwiękową - za mało dynamiczne. I przy powtórce klepie się dwa razy mocniej. Krok bohaterki nabiera energii. Ałła przepasała się białym fartuchem i materiał wspaniale rezonuje.

Wśród tysięcznej załogi Mosfilmu są nawet specjaliści od charakteryzacji... koni. Rymarz wujek Witia wykształcił zdolnych następców, więc rosyjski MSW zamawia kabury pistoletów tylko w Mosfilmie.

Szósta łyżka

Najwybitniejszy dyrektor Mosfilmu Iwan Pyriew (1901-68) był gospodarzem stalinowskiego typu. Wiedział, kiedy skromnie kiwać głową, a kiedy tupać nogą i krzyczeć. W komediach "Traktorzyści", "Świniarka i pastuch", "Kozacy kubańscy" lakierował kołchozowe realia na wzór potiomkinowskich wsi, nie bez talentu wszakże. Chłopak z Syberii stał się instytucją i za jego czasów do wytwórni płynęły miliony rubli. Większość budynków stanęła po wojnie, za Pyriewa. Część od tamtego czasu nie była remontowana, na balkonach i dachach wyrosła trawa po pas.

Galina Borisiewicz pracuje w Mosfilmie od roku 1957. Pamięta Pyriewa eleganckiego, zawsze w czarnym garniturze. Idąc do KC, zawiązywał czarny krawat, do Związku Filmowców - muszkę.

Operator Fiodor Dobronrawow był przy tym, jak Pyriew kazał skrócić scenę w filmie "Trzpiotka", gdy bohater je zupę i sześć razy podnosi łyżkę do ust. Reżyser Samson Samsonow sprzeciwił się: "To Czechow, muszę mieć pauzy fabularne". "Ale wytnij szóstą łyżkę". Spór ciągnął się kilka tygodni, aż Pyriew złapał za nożyczki. - Wyciął i zabrał szóstą łyżkę ze sobą, żeby nie można jej było wkleić. Miał rację, scena była rozwlekła.

Grigorijowi Czuchrajowi (1921-2001) Pyriew swoją ruchliwością i autorytaryzmem przypominał Suworowa, który klnie przy tym jak skacowany szewc. Kiedy debiutant Czuchraj przedstawił do oceny scenariusz, dama z rady artystycznej kręciła nosem, że bohaterka "się wyraża". "My, filmowcy, musimy nieść kulturę w masy". Pyriew aż podskoczył: "A co, rosyjska chłopka mówiła po francusku?!". - Biegał po gabinecie, machał łokciami i pokrzykiwał: "Och, pardon! Ach, merci!". Potem walnął pięścią w stół: "Wsio! Jutro, Czuchraj, wyjeżdżasz na zdjęcia!". Tak powstał film "Czterdziesty pierwszy", nagrodzony w Cannes.

Dom Sołowiowa

Kierownikiem Zespołu Filmowego "Krug" jest Siergiej Sołowiow. Paraduje w opadających dżinsach, ale na wieszaku wisi czarna marynarka i biały szalik - to na wypadek, gdyby musiał odbyć jakieś ważne spotkanie.

Ma 58 lat, zrobił 25 filmów, w tym znany w Polsce "Zapamiętajmy to lato". Zdobył worek nagród, odkrył nowe gwiazdy, z kilkoma się ożenił. Pod koniec pierestrojki przewodniczył Związkowi Filmowców, wykłada reżyserię.

- Film to cygańskie rzemiosło - opowiada. - Mniej więcej raz na rok zbieramy się w wielki tabor. Potem ostatni klaps i możemy się już nigdy nie zobaczyć.

Do pierwszego filmu Sołowiowa "Jegor Bułyczow i inni" (według Gorkiego) w piątym pawilonie zbudowano dwupiętrową dekorację: dom, w którym było 19 umeblowanych pokoi. Doprowadzono gaz, elektryczność, w łazience można się było wykąpać.

- Kręciliśmy przez trzy miesiące na dziennych i nocnych zmianach, wychodziłem z pawilonu tylko na papierosa. Siadałem na ławeczce, za sobą miałem dom, który sam zbudowałem, część lokatorów spała, ktoś uczył się tekstu. Pachniały bzy, śpiewały słowiki, nocą spadały gwiazdy - jak w hollywoodzkim filmie. Albo radzieckim. Miałem 25 lat i świadomość, że niczego więcej od życia nie potrzebuję. I dzisiaj nie chcę niczego więcej.

Uważa, że wytwórnie filmowe są podobne do siebie jak krople wody. Pojechał do Japonii, miał nadzieję, że zobaczy trzeci wiek kina: po terenie snuli się robotnicy, w kątach rdzewiało żelastwo. Przeszedł się po Columbii - istny Mosfilm!

- Tutaj jest tyle malowniczych zakątków, że można się obejść bez dekoracji. W podziemiach nakręciłem epizody z kostnicy. Gabinety i korytarze imitują Łubiankę lub szkołę. A warsztaty mechaniczne? Ściany obdarte, poobijane, sterczą z nich rury, przez które zimą i latem wali para. Próbowałem się dowiedzieć, co to za para, skąd się bierze. - Nikt nie wie. A ona od 40 lat wali w najlepsze.

"Cichy Don" w londyńskim sejfie

Wizytówką wytwórni były wielkie formy. "My z Kronsztadu" Jefima Dzigana, "Upadek Berlina" Mikaela Cziaureli, "Wyzwolenie" i "Stalingrad" Jurija Ozierowa. Wyprodukowano tu niezliczone szturmy Pałacu Zimowego. I przede wszystkim - "Wojnę i pokój" Siergieja Bondarczuka, na który to film, zdaniem złośliwych, pracował cały Mosfilm i pół radzieckiej armii.

- Na "Wojnę i pokój" pracował cały kraj - uściśla Władimir Dostal, drugi reżyser epopei i jedyny ponoć człowiek, którego Bondarczuk czasem słuchał. - Było to wielkie zamówienie państwowe. Co nie zmienia faktu, że jednocześnie realizowano jeszcze 30 innych projektów.

W roku 1952 Stalin oglądał film "Taras Szewczenko" z Siergiejem Bondarczukiem (1920-94) w tytułowej roli. "Jak nazywa się ten artysta ludowy ZSRR?" - zapytał i na drugi dzień 22-letni aktor był najmłodszym artystą ludowym w kraju. Tak zaczęła się jedna z największych karier Mosfilmu. Na jego projekty zawsze były pieniądze, a złych recenzji po prostu nie drukowano. Nepotyzm Bondarczuka był przysłowiowy: grał wraz z żoną Iriną Skobcewą i dwójką dzieci; w Mosfilmie pracowali córka z pierwszego małżeństwa Natalia Bondarczuk i jej mąż Nikołaj Burlajew.

- Gdy kończyłem studia, nazwisko Bondarczuka było wśród nas traktowane jak obraźliwe słowo. Reżimowy reżyser numer 1, uosabiał na ekranie niezłomność człowieka radzieckiego - mówi krytyk Siergiej Ławrentiew. Przyznaje jednak, że nawet na Zachód Bondarczuka nie wstyd było wysłać; ceni jego film "Los człowieka".

Sześć lat pracy nad "Wojną i pokojem" było złotą epoką wytwórni: wszystkie warsztaty pracowały pełną parą. Do scen batalistycznych przyjęto na etat pułk kawalerii, 1,5 tys. żołnierzy. Ponieważ potrzebne były setki kostiumów, w jednej z fabryk odzieży otwarto po prostu nową linię produkcyjną, która obsługiwała tylko film. Meble, porcelanę, srebra stołowe kupowano w antykwariatach Leningradu. Scena w klubie angielskim wymagała bicia kryształowych kielichów, zamówienie na parę ton poszło do słynnej huty szkła w Gusiu Hrustalnym. - Tamtejszy dyrektor za głowę się łapał: tyle pieniędzy zapłaciliście, żeby wszystko stłuc? - opowiada Władimir Dostal.

Ten najdroższy projekt radziecki kosztował 28 mln dol. Byłby znacznie droższy ("Amerykanie wydali 100 mln"), gdyby nie to, że 12 tys. statystów dała armia, która z pobudek patriotycznych nie żądała za- płaty. Mosfilm zwracał tylko koszty paliwa.

- Cokolwiek mówić o artyzmie, film sprzedano do 130 krajów i w 1968 roku otrzymał Oscara - przypomina Dostal. - Bondarczuk nie mógł pojechać po odbiór, bo kręciliśmy już "Waterloo" we Włoszech i producent Dino De Laurentis nie puścił go. Ale przywiózł nam do Neapolu oryginał Oscara; przedstawiciele ambasady musieli się zadowolić kopią.

Pod koniec życia los okrutnie poigrał z ekranowym symbolem ZSRR: w epoce pierestrojki koledzy usunęli go ze wszystkich stanowisk, a zachodni producent okazał się niewy-płacalny. Ostatni film Bondarczuka "Cichy Don" od kilku lat leży w sejfie londyńskiego banku.

Do łóżka w piżamie

Po Pyriewie dyrektorem Mosfilmu został były trębacz z Teatru Wielkiego Władimir Surin. Miał absolutny słuch na nowatorstwo: wyławiał najlepszy moment filmu i żądał jego wycięcia. W "Lecą żurawie" chciał usunąć epizod śmierci bohatera: padające ciało i korony drzew, które zakręciły się w obiektywie - scena weszła do klasyki światowej.

Po nim mianowano generała Nikołaja Sizowa, byłego szefa wydziału kryminalnego milicji. Sekretarce wydawał polecenie: "Proszę wprowadzić reżysera!" i nie miał elementarnego wykształcenia humanistycznego.

- Zażądał ode mnie zmiany końcówki filmu "Jegor Bułyczow i inni" - mówi Siergiej Sołowiow. - Odpowiedziałem delikatnie, że to nie mój pomysł, tak napisał Gorki. - "Gdyby Gorki żył - o zmianach scenariusza rozmawiałbym z nim. A ponieważ Gorki umarł - rozmawiam z panem! Wykonać!". Pomogła dopiero uwaga, że Gorki korespondował z Leninem i ten zaakceptował końcówkę.

Anegdotą stała się opinia Sizowa na kolaudacji filmu Nikity Michałkowa "Pięć wieczorów", że bohater jest źle ubrany. "Nikita, po co mu ten kapelusz i długi płaszcz? Nasi ludzie się tak nie noszą. Przebierz go!".

W dodatku naczalstwo było bardzo cnotliwe. Sceny łóżkowe aktorzy grali w piżamach i podkoszulkach. Szef Goskina Aleksiej Romanow przed skierowaniem filmu na ekrany uprzedzał: "Jeśli jest tam golizna - nie będę tego nawet oglądał". W Związku Radzieckim seksu nie było.

- Przeklinaliśmy cenzurę, choć teraz widzimy, że to było przedszkole, gra w klasy, i wszyscy znali reguły tej gry - mówi scenarzysta Arkadij Inin. - Dyrektor wytnie epizod - pójdziemy do Goskina, do KC partii. Walniemy się kułakami w pierś: my dla narodu, dla ojczyzny się staramy! Oczywiście temu i owemu życie złamano, Paradżanow siedział w więzieniu, Tarkowskiego zmuszono do emigracji. O ileż straszniejsza jest jednak cenzura pieniężna! Teraz zleceniodawca mówi: pół godziny prania po pyskach i trzy sceny łóżkowe. I nie ma dyskusji.

Robaki na mięsie

23 stycznia 1962 roku - scenariusz "Pasji według Andrieja" (tytuł ostateczny "Andriej Rublow") przyjęto w Pierwszym Zespole Filmowym Mosfilmu kierowanym przez Siergieja Bondarczuka.

Wiosną 1963 roku Tarkowski zmienia zespół i pisze trzeci wariant scenariusza.

25 kwietnia 1965 roku - Goskino (ministerstwo kinematografii) wydaje zgodę na przystąpienie do zdjęć.

We wrześniu rada artystyczna zespołu ogląda nakręcony materiał zdjęciowy, zaleca skróty. Tarkowski skraca.

W styczniu 1966 roku - rada artystyczna zaleca kolejne skróty. Tarkowski oponuje, ale skraca.

12 marca wiceminister kinematografii Władimir Baskakow wytyka filmowi naturalizm i rozwlekłość. Wiadomo już, że "Andriej Rublow" bardzo się nie spodobał w KC. Rada artystyczna obiecuje, że film będzie "podczyszczony".

9 kwietnia Andriej Tarkowski prosi o dwumiesięczny urlop w związku ze złym stanem zdrowia, leczy się psychicznie.

29 lipca na kolaudacji w Mosfilmie film zostaje oceniony jako "znaczące wydarzenie sztuki radzieckiej".

2 września Goskino domaga się skrótów, "by zachować miarę w pokazywaniu śmierci, krwi, okrucieństw".

3 listopada Tarkowski pisze list do ministra kinematografii Romanowa, wylicza 37 uwzględnionych przez siebie poprawek.

W grudniu reżyser pisemnie zgadza się na wycięcie epizodów śmierci konia, psa, skrócenie epizodu z płonącą krową.

W lutym 1967 roku Goskino przesyła do Mosfilmu dodatkowy spis żądanych poprawek.

Tarkowski protestuje: "Zarzuty naturalizmu są niedorzeczne: w >>Pancerniku Potiomkinie<< Eisenstein >>naturalistycznie<< pokazał robaki na mięsie, wypływające oko kobiety rannej na odeskich schodach. Nie mogę się zgodzić na poprawki, które zniszczą film".

31 maja - rada artystyczna Mosfilmu wypowiada się w obronie "Andrieja Rublowa". Pozytywną recenzję pisze do KC m.in. reżyser Grigorij Kozincew.

Styczeń 1969 roku - Goskino decyduje o skierowaniu filmu na ekrany.

18 lutego - jedyny seans publiczny w moskiewskim Domu Kina. Film zostaje sprzedany za granicę.

Maj - dystrybutor francuski pokazuje "Andrieja Rublowa" poza konkursem w Cannes; otrzymuje nagrodę FIPRESCI.

W ZSRR odbywają się seanse zamknięte dla członków partii. "Film poniża Rosjan, pokazuje ich jako dzikusów i nie zaznajamia z twórczością wielkiego malarza Andrieja Rublowa. Uważamy, że w obecnej formie nie zostanie zrozumiany" - z listu sekretarza włodzimierskiego obkomu partii do władz.

Grudzień 1970 roku - "Andriej Rublow" pojawia się w kinach radzieckich. Mimo małej liczby kopii w roku następnym obejrzały go prawie 3 mln widzów.

Marzyłem o półce, to honor

System wynagradzania był prosty jak konstrukcja taboretu. Ukończony film zaliczano do jednej z pięciu kategorii. Za najwyższą (często były to fabuły kręcone na zamówienie państwowe) reżyser otrzymywał 10 tys. rubli, operator - 8, scenarzysta - 6. Samochód Łada kosztował 6 tys. rubli. Po wejściu filmu na ekrany twórcom wypłacano jeszcze dwa razy tyle premii, niezależnie od tego, czy film cieszył się powodzeniem. Cennik uwzględniał wszystkich członków ekipy.

Kategoria czwarta oznaczała klęskę artystyczną, ekipie nie płacono honorariów, tylko gołą pensję za okres zdjęć. Otrzymywały ją także filmy szkodliwe ideologicznie.

"Marzyłem o czwartej kategorii. Za każdym razem! Siedem kopii, premiera w Domu Kina, niczego więcej nie chcę. Marzyłem o półce - to też był finał honorowy. Byle tylko nie odebrano mi filmu i nie ukończył go inny reżyser, zgodnie z ich życzeniami. To dopiero była kara!" - z wywiadu z wybitnym reżyserem Aleksiejem Germanem, którego filmy latami leżały na półkach.

"Bitwę o Moskwę" Jurija Ozierowa (najwyższa kategoria, 788 kopii), chałę z setką czołgów i tysiącami piechoty, obejrzało w 1986 roku 13,6 miliona osób. "Pokuta" Tengiza Abuładze, pierwszy film rozrachunkowy pierestrojki, miała o połowę mniej kopii, ale trzy razy więcej widzów. Dziś głośną premierę rodzimego filmu ogląda 70 tys. widzów.

W roku 1986 Mosfilm wyprodukował 42 filmy fabularne. W ubiegłym roku - dwa: "Trucizny, czyli światowa historia otruć" w reżyserii i ze scenariuszem dyrektora generalnego koncernu Karena Szachnazarowa i remake filmu wojennego z 1949 roku "Gwiazda", w którym Szachnazarow wystąpił jako producent.

Koniak ze śmietanką

W bufetach twórczych do koniaku ormiańskiego (trzy gwiazdki, 4,12 rubla) brano na zakąskę serdelki i jajka na twardo.

- To był zestaw godzien dżentelmena - wspomina Siergiej Sołowiow. - Po jakimś czasie na stolikach stały puste butelki, leżała góra skórek i skorupek. Potem Nikita Michałkow nauczył mnie zapijać koniak słodką śmietanką. Naprawdę smaczne, proszę spróbować.

- Alkohol sprzedawano tylko za Pyriewa, bardzo dyskretnie - oponuje Władimir Dostal. - Patrząc znacząco, prosiło się bufetową Szurę o kawę, a Szura nalewała do filiżanki koniak. Dopiero w czasie pierestrojki pojawiły się prywatne jadłodajnie z alkoholem, Sołowiowowi coś się pomyliło. Za Breżniewa na bramie wejściowej rewidowano wchodzących. Wtedy przerzucano alkohol przez ogrodzenie. Reżyserowi wręcz wypadało być lekko nietrzeźwym, na dowód, że toczy się proces twórczy. W wytwórni piło się nie więcej, ale i nie mniej niż w całym kraju, "Mosfilm nie był enklawą jak Kaliningrad" - kwituje Dostal.

Za żelazne pręty ogrodzenia każda ze znaczących indywidualności wnosiła cząstkę siebie i narzucała swój styl. Wytwórnia miała własnych konformistów i własnych buntowników.

Reżyser Andriej Smirnow ("Dworzec białoruski") był zawsze pod dobrą datą i zuchwale wyklinał partię; za dobre słowo o Breżniewie mógł dać po fizjonomii.

Andriej Konczałowski ("Historia Asi Klaczyny", "Syberiada") wpuścił bakterie kosmopolityzmu: ożenił się z Francuzką, jeździł volvo, czytał Nabokova.

Andriej Tarkowski ("Zwierciadło") upowszechnił trudne kino - im mniej zrozumiałe rzeczy działy się na ekranie, tym lepiej. Leonida Gajdaja, twórcę prześmiesznych komedii, z których każda miała miliony widzów ("Kaukaska branka", "Brylantowa ręka"), koledzy traktowali wtedy lekceważąco - jego filmy rozumiał byle plebejusz.

Nikita Michałkow ("Niewolnica miłości", "Niedokończony utwór na pianolę") wprowadził modę na sukces, przy nim nie wypadało być nieudacznikiem.

Siergiej Sołowiow ("Melodia białej nocy", "Assa") przyjechał z prowincji, dostał się bez znajomości. Koledzy z dynastii filmowych przestali chwalić się koneksjami, udowadniali, że też mają talent.

- A z młodym pokoleniem w modę weszła trzeźwość. Przyjęło się: albo pracujemy, albo pijemy - mówi Sołowiow.

King Kong na Kremlu

- Załóżmy, że mam milion dolarów i chcę nakręcić tu film - zagajam rozmowę z dyrektorem Mosfilmu Karenem Szachnazarowem. Trwa bankiet dla gości Moskiewskiego Festiwalu Filmowego, przystojny Karen z wdziękiem przełyka oliwkę i rozkłada ramiona.

- Witamy w naszych progach! U nas, jedynych w Europie, nakręci pani swoje arcydzieło od a do zet. Jesteśmy lepsi od Cinecitta, bo tam nie ma wydziału montażu dźwięku. Lepsi od Bawarii, gdzie nie zarejestrują wielkiej orkiestry symfonicznej. Mamy dwa fortepiany, klawesyn i oczywiście najnowszego macintosha do obróbki dźwięku. Josif Kobzon nagrywa tu wszystkie swoje płyty, Amerykanie - "Aidę", teatr z Barcelony - muzykę do spektaklu. Oferujemy scenariusz, reżysera, obsadę aktorską, ale nie narzucamy się - może pani realizować swój pomysł z własną ekipą.

- To ja bym chciała, żeby w moim filmie King Kong skakał przez mury Kremla.

- Zdjęcia trikowe? Przykro mi, ale efekty specjalne i montaż komputerowy to nasz słaby punkt. No i King Kong za milion dolarów? To budżet kameralnego dramatu.

W roku 1989 na fali demokratyzacji filmowcy zażądali dla siebie wolności i państwo zrezygnowało z kurateli nad kinematografią. Zwłaszcza że jej rolę propagandową przejęła telewizja. Odtąd Mosfilm nie dostaje na utrzymanie ani jednego rubla budżetowego. Wraz ze słodkim słowem "wolność" pojawiły się gorzkie realia wolnego rynku. W ZSRR 1 proc. ceny sprzedanego biletu do kina szedł do kasy producenta. Teraz sprywatyzowane kina nie płacą, zresztą publiczność woli amerykańskie kino akcji. Wytwórniom filmowym grozi śmierć - jak dinozaurom.

Lidia Fiedosiejewa-Szukszyna pamięta wizytę w Mosfilmie w połowie lat 90. Poodkręcane tabliczki gabinetów, rozbite umywalki, pustka. Chodziło się jak po cmentarzu. W ostatnich latach sporo budynków odnowiono, aż miło popatrzeć.

- Zarabiamy na siebie dzięki telewizji, która kręci tu filmy, seriale, reklamę, klipy - wyjaśnia dyrektor.

Szachnazarow jest przeciwny prywatyzacji wytwórni, którą chciał przeprowadzić jego poprzednik Władimir Dostal.

- Nie chodzi tylko o 34 hektary w centrum - mamy prawa autorskie do ponad 2 tys. powstałych tutaj filmów. To więcej niż miliony dolarów, to dorobek narodowy. Ministerstwo kultury podziela nasz pogląd, że powinniśmy być wytwórnią państwową.

Większość reżyserów idzie dalej: należy przywrócić zasadę finansowania filmów z budżetu. Skoro na "Cyrulika syberyjskiego" Nikita Michałkow dostał miliony dolarów, to innym też się należy! Dotacji państwowych starcza jednak na dwa-trzy projekty rocznie.

Lew i szare eminencje

Władimir Dostal to jedna z legend Mosfilmu. Syn reżysera, tragicznie zmarłego podczas zdjęć, zaczął karierę jako nastolatek od szczękania klapsem przed kamerą. Współpracował z Bondarczukiem, robił własne filmy. W latach 1987-98 dyrektor generalny wytwórni (pierwszy wybrany demokratycznie przez załogę) i wiceminister kinematografii.

Opracowany pod jego kierunkiem projekt prywatyzacji oddawał 51 proc. akcji w ręce załogi i filmowców. O pozostałe 49 proc. walczyli mer Moskwy Jurij Łużkow, magnat medialny, właściciel NTW Władimir Gusiński oraz szare eminencje z najwyższych urzędniczych szczebli. Gdy Władimir Putin wygrał wybory prezydenckie, Łużkow uciszył ambicje, Gusiński musiał emigrować. A projekt prywatyzacji Mosfilmu (dwa tysiące stron) rząd odrzucił bez podania przyczyny.

Dostal pogodził się z przegraną.

- Złożyłem wymówienie i zakończyłem pracę dla państwa - mówi. - Ale jestem filmowcem, niczego innego nie umiem i nie chcę robić. Cztery lata z Dino De Laurentisem przy zdjęciach "Waterloo" nauczyły mnie, że kino jest biznesem. Od roku 1998 moja firma producencka nakręciła prawie 600 odcinków seriali telewizyjnych, z których dochód wspomógł produkcję 35 filmów fabularnych. A Mosfilm robi dwa filmy rocznie i żyje z obsługi klientów, jak nie przymierzając, panienka wiadomych obyczajów.

Wąsaty, siwogrzywy, podobny do sytego lwa Dostal przyjmuje mnie w eleganckim gabinecie, dwie miłe sekretarki proponują coś do picia.

- Jak pan widzi dalsze losy Mosfilmu?

- To już na szczęście nie mój problem. Myślę, że skończy się jakąś formą akcjonariatu państwowego, jak z Gazpromem. Gdy trzeba było Gazprom ukraść dla kogoś z własnej drużyny, zrobiono to jednym pstryknięciem, jednym dekretem. Schemat jest prosty, dopracowany na piątkę: państwo przejmuje 100 proc. kapitału Mosfilmu, a potem zainteresowani ludzie odkupują wytwórnię.

- Zna pan tych ludzi?

- Oczywiście!

Ostatni klaps, Mosfilm 2002

- Teraz piwnice - prowadzi Masza Jeżewska. - Droga tędy jest dwa razy krótsza niż po powierzchni. - Przez podziemny labirynt idziemy z Maszą do Fotocechu, na przeciwległy kraniec wytwórni. Pleśń na ścianach przybrała fantastyczne kształty, zmieniając nudną lamperię w dzieła sztuki. O minionej świetności przypomina kunsztowna kamienna mozaika posadzki.

W budynkach administracyjnych jest 3,5 km korytarzy. - Wraz z podpiwniczeniem będzie z 10 km - twierdzi główny inżynier Jurij Simonow. Eisenstein żartował, że w Mosfilmie są miejsca, gdzie nie stanęła stopa ludzka. Siergiej Sołowiow przez pierwsze pół roku pracy nie ruszał się bez przewodnika, bo natychmiast błądził.

- Najgorzej jednak było, gdy kupiłem samochód. Wjeżdżałem, zostawiałem samochód i biegłem na zdjęcia. A około północy zaczynałem go szukać. Czasem omal nie płakałem: ogromny teren, a ja, zmachany, obchodziłem go na piechotę. Psy, które pilnują terenu, obszczekiwały mnie zza krzaków. Wpadałem na tresowanego niedźwiedzia, którego wieczorem prowadzano na spacery. W klatkach mieszkały lwy morskie, nikt już nie pamiętał, kto i po co je przywiózł, człowiek zbliża się zamyślony, a ten jak ryknie! Można się było sfajdać ze strachu!

Na betonowym placu do zdjęć plenerowych swego czasu Włosi zbudowali Wenecję, jak żywą. Nakręcili film z Isabellą Rossellini i wyjechali, a Wenecja stała na betonie rok, dwa, trzy... Stałaby pewnie do dzisiaj, gdyby nie spłonęła. - Tutaj uprzątnięcie czegokolwiek świadczy o złym wychowaniu. Stoi, to niech stoi; leży - widocznie komuś jest potrzebne! - śmieje się Masza.

I wreszcie chluba Mosfilmu - sad. Stworzył go Aleksander Dowżenko, gdy po wojnie nie pozwalano mu kręcić filmów. Zmarł w roku 1956, ale drzewa nadal kwitną i rodzą kwaśne jabłka.

Rozstawione ławki zapraszają, ale Maszy Jeżewskiej kończy się przerwa obiadowa, musi wracać na plan.

- Maszo, a kim będziesz w przyszłości?

- Nie powie pani nikomu? Dyrektorem Mosfilmu.