Gazeta Wyborcza - 24/12/1998
MONIKA PIĄTKOWSKA
Ślad wierszy na moich plecach
W filmie zagrają bliscy Rafała. Ale nie mogli zagrać siebie samych, bo są już za starzy - mówi reżyser Lech Majewski. Dostali epizody.
Scena z filmu: Rafał Wojaczek siedzi w kawiarni pełnej literatów. Rozmowy. Zaduch. Na stoliku paczka papierosów. Rafał sięga po nią, wyjmuje papierosa. Ktoś protestuje: "Najpierw poproś, dzieciaku". Rafał z pogardą: "Do mnie się nie mówi takim tonem" i wylewa mu kawę na koszulę.
- Naprawdę było tak, że Rafał wziął filiżankę kawy i rozbił na czole Ludwika G., znanej wrocławskiej postaci. Ludwik się wściekł. Chciał go o to pozwać do sądu - opowiada poeta Janusz Styczeń, ostatni przyjaciel Rafała. - Awantura trwała kilka sekund. W filmie scenę ciągle powtarzano. Poszło na nią chyba dziesięć koszul.
Janusz Styczeń dobiega sześćdziesiątki. Najłatwiej spotkać go w kinie Polonia, gdzie ma zaprzyjaźnioną kierowniczkę i wchodzi za darmo, albo w redakcji miesięcznika "Odra". Można też próbować w mieszkaniu, ale Styczeń nie ma telefonu. Chodzi trochę rozczochrany, trochę przykurzony.
- W tej scenie ja siedzę przy innym stoliku. Jestem starym literatem i rozmawiam o Rafale. Miałem wtedy 30 lat, byłem starszy od Rafała o siedem. I naprawdę to mnie tam nie było. Był inny kolega, Bolo - mówi Styczeń.
Żył, jak chciał, umarł młodo
Pierwszy wiersz Rafała Lech Majewski przeczytał w pociągu, gdy miał 18 lat. - Takie zdanie: "Lecz nagle zwisła ręka i wolne palce czeszą chłodne włosy przeciągu". Ono mną wstrząsnęło. Obok nekrolog, że Rafał umarł. To był 1971.
Kilka lat później, już jako kierownik literacki warszawskiego klubu studenckiego Hybrydy, zorganizował wieczór trzech poetów: Baczyńskiego, Bursy i Wojaczka. Przyszedł tłum, pod naporem pękła szyba. Pojawił się Andrzej Wojaczek - brat poety. - Zrobił niesamowite wrażenie, bo wyglądał i zachowywał się jak Rafał. Jakby chciał być Rafałem i wcielił się w niego - opowiada Majewski.
Potem Majewski pisał wiersze, komponował i robił filmy. Jego "Ewangelia wg Harry'ego" pobiła rekord nieoglądalności. W kinach obejrzało ją 770 osób. - W Polsce zawsze mam fatalne recenzje - mówi.
W Nowym Jorku napisał nowelę do filmu o kultowym amerykańskim malarzu Jean-Michelu Basquiacie, bo odnalazł w nim Wojaczka. Basquiat żył, jak chciał, i umarł młodo w wieku 27 lat. Dwa lata temu film o Basquiacie wszedł na ekrany. Teraz Majewski kręci film o Rafale. - Wiedziałem, że do niego wrócę, bo Rafał i jego wiersze we mnie siedzą. Zaraziłem się nim - mówi.
Film ma być czarno-biały. Majewski postanowił, że zagrają w nim bliscy Rafała: brat, narzeczona, ostatni przyjaciel.
- Bo z umarłymi jest tak, że chociaż materialnie nie istnieją, dla niektórych są przekleństwem - mówi.
Jak Bolek i Lolek
Rafał napisał o sobie w "Dzienniku": "Urodziłem się w 1945 r. Chodziłem do szkół, dorastałem w bibliotekach, na dworcach kolejowych, w domach cudzych i mniej cudzych, w barach lepszej i gorszej kategorii".
- Metrykalnie dzieliło nas półtora roku. Była z nas taka para jak Bolek i Lolek. Robiliśmy razem doświadczenia chemiczne. Parę razy podpaliliśmy mieszkanie. W dzieciństwie byliśmy na siebie skazani - mówi Andrzej Wojaczek, młodszy brat Rafała, aktor. - Mieliśmy jeszcze brata Piotra, starszego o 12 lat. Rodzice dużo pracowali, ojciec rzadko przyjeżdżał do domu.
Rafał opisał ojca w poemacie "Sanatorium": "Tłumacz przysięgły języka niemieckiego, wciąż czynny zawodowo. Chłop, trzeci nie ostatni syn gospodarski, który biegał do gimnazjum pięć kilometrów piechotą. Po wojnie dyrektor gimnazjum, następnie nauczyciel liceum".
Paweł Targiel, przyjaciel Rafała z liceum: - On miał z ojcem bardzo dobry kontakt. Pamiętam taką scenę. Rafał idzie z ojcem. Rafał wysoki, wielki, jego tata z laseczką, dystyngowany pan. I rozmawiają. Zazdrościłem mu tego intelektualnego kontaktu z ojcem. Matkę miał miłą, ciepłą.
Matka nazywała go Rafusiem i czytała jego wiersze.
- W dzieciństwie Rafał imponował mi erudycją - mówi Andrzej Wojaczek. - Ja byłem sprawniejszy fizycznie. Kiedy szliśmy grać w piłkę, nikt go nie chciał mieć w drużynie.
Paweł Targiel: - Mikołów to było małe miasto. Przed wojną żydowskie. Rynek i jedna reprezentacyjna ulica 1 Maja, przy której mieszkał Rafał. Spotykaliśmy się całą paczką w Myśliwskiej, takiej knajpie na Rynku. Zwykła mordownia z piwem. Mówiło się wtedy - kuflolot.
Na zdjęciu zrobionym przez 16-letniego Rafała widać szyld restauracji Myśliwska, postać przechodzącą przez drzwi. Na pierwszym planie stara warszawa. Zdjęcie jest ponure, ciemne, jak wszystkie zrobione przez niego fotografie Mikołowa. Niektóre z podpisami: "ponuro, wilgotno".
- Byliśmy sobie bliscy. Łączyło nas duchowe porozumienie - mówi Andrzej Wojaczek. - Ale potem ja zacząłem studia na PWST w Krakowie, a Rafał wyjechał do Wrocławia.
Żeby był normalny, a nie poeta
Z Wrocławia Rafał do domu przyjeżdżał rzadko. Przywoził wiersze: "Kochanka powieszonego w kucki przy jego głowie rodzi małe z czarną twarzą".
Ojcu nie podobało się, że nie studiuje i pije. Krzyczał, kazał brać się do pracy. "Wykorzystywał nas" - powiedział ojciec o Rafale w jedynym wywiadzie, jakiego udzielił.
Matka posyłała Rafałowi paczki z kiełbasą i herbatą. Andrzej krzyczał na Rafała, że nie może tak traktować rodziców. Pobili się.
- Wolałem, żeby był normalny, niż żeby był poetą - mówi Andrzej.
Rafał próbował się zabić. Odkręcił gaz, uratował go ojciec.
Andrzej: - Rodzina przeszła przez niego straszne chwile. Ostatnie dwa lata to już było czekanie na wiadomość o jego śmierci.
Krzysztof G., dawny przyjaciel szkolny Rafała: - Tu mało kto czytał jego wiersze, ale pamiętało się go z hec. Wszedł do Myśliwskiej przez szybę. Myśmy już siedzieli w środku, a jego nie chcieli wpuścić. Aż nagle leci szyba i Rafał wchodzi. Albo ta historia z kolegą Bubbim. Obiecał Bubbiemu, że zapłaci za wódkę, ale w zamian ten będzie słuchał jego wierszy. Poszli pić. Rafał czytał wiersze, potem pytał Bubbiego, co myśli, a Bubbi za każdym razem, że w porządku. Na koniec Rafał się wkurzył. Nakrzyczał na biednego Bubbiego, że nic nie zrozumiał, rozbił butelkę, za wódkę nie zapłacił i poszedł.
Kiedy pięć lat temu postanowiono nadać peryferyjnej ulicy w Mikołowie imię Wojaczka, mieszkańcy zaprotestowali, że pijak i hulaka. Nazwa jednak przeszła.
Czy ten wir jeszcze trwa?
Teresa Ziomber, narzeczona Wojaczka: - On mnie sobą zaraził. Tak to czuję. Mam schizofrenię, 17 pobytów w szpitalu, sześć prób samobójczych. Mam córkę, dwóch wnuków. Mąż odszedł. Biorę psychotropy. Prozac. Z Rafałem wszystko było chwilą. Bez przyszłości. Jakąś niezwykłością, złudą. Pisał mi wiersze na plecach. Przegadaliśmy kiedyś całą noc. Rano Rafał wyskoczył poszukać czegoś do jedzenia. Czekałam dwie godziny: wrócił z flaszką żubrówki i papierosami. Mówię, że to bardzo pięknie, ale tym się nie najemy, a on rozkłada ręce - tylko to było w tym kiosku, który rozbiłem. Potem napisał wiersz "Która zmęczona śpi". Takie z nim było życie.
Paweł Targiel: - Rafał tworzył wokół siebie wir. Jedni w niego wpadali, wirowali razem z nim, innych wyrzucało.
W wirówce byli poeci, krytycy, dziewczyny, orszak pijaków spod budki z piwem, niepoliczalni jednodniowi znajomi.
W kawiarni do Teresy podszedł człowiek cały w złocie i skórze. Powiedział, że ma w Niemczech firmę samochodową i że kiedyś z Teresą i Rafałem jechali pociągiem towarowym, wszyscy przykryci jedną derką.
- Nie pamiętam tego, nie wiem, czy jechaliśmy po alkohol czy po alkoholu, bo po wódce dużo się działo. Dla tego faceta to była najpiękniejsza chwila w życiu.
Paweł Targiel: - Ten wir. Czy jeszcze trwa? Nie wiem.
Teresa jest niska, ciemnowłosa i poważna. Nosi obszerne kamizele i dużo pali. Trzyma listy od Rafała, dokumenty, rękopisy. Zdjęcie, które jej zrobił. Włosy już nie są takie ciemne jak wtedy, ale oczy są tak samo skośne. - To cała ja - wodzi palcem po fotografii. - Sukienka z golfikiem, ale przed kolanko, gołe ramiona. Skromna i sexy.
Teresa mieszka sama, w kawalerce, na parterze bloku w dobrej dzielnicy Wrocławia. Ma dużego psa, wilczura, którego musi oddawać na trochę, gdy chce przyjąć gości.
- Nazywałam go Rafałuuu, a on mnie Pumą.
Rok 1966. Rafał bryluje w empiku na wrocławskim placu Kościuszki. W prochowcu, zamiata stoliki połami płaszcza. W empiku wypada bywać. Jest tani. Kawa kosztuje 2,50 zł.
- Podesłał mi kartkę z cytatem z "Dzienników" Kafki: "weź mnie, weź mnie, splot błazeństwa i bólu". On miał wtedy żonę Hankę i Hanka była w ciąży. Wiem, jak to brzmi, ale młodość bywa okrutna. To małżeństwo nie przetrwało nawet roku. Mama Rafała jakoś tak wszystko załatwiła, że nie musiał się stawiać na rozprawy rozwodowe. Córki chyba nigdy nie widział - mówi Teresa.
Z listu do Teresy: "Nie mogę spać, długo siedzę w noc nasłuchując - słuchając siebie taki dobry ciemny, mocny smak Twojego ciała".
- Nie mieszkaliśmy razem, bo to nie pasowało do związku. Wtedy był czas pokoików sublokatorskich.
Rafał mieszkał w willi na Śniadeckich, Teresa z koleżanką na Małachowskiego w tej samej dzielnicy Zacisze.
Gospodyni była wdową. - Bardzo Rafała lubiła. Mówiła: "On to dobry człowiek", bo brał jej ratlerka na ręce i patrzył mu w nos. Komiczna scena: wielki Rafał i ten piesek - mówi Teresa.
Z listu do Teresy: "Położyłem się ale nie spałem, tylko półsny, wilgotny niepokój. Takie mi się zdanie ułożyło w tym, Ważyk nazywa: infrasennym stanem - Blondyn wyszedł dopilnować siedmiu świec. Co mam zrobić z tym zdaniem?".
- Kłóciliśmy się i razem piliśmy. Alkohol to była dla niego próba zapomnienia. On nie miał skóry - nadwrażliwiec.
Alkohol pozwalał przetrwać. Najbliższe piwo sprzedawali na dworcu, więc świat kręcił się trochę wokół dworca: picie na peronach, kupowanie piwa w budkach, nasypy, menele.
- Przy tym wszystko między nami było takie poetyckie. Mówiłam do niego poetyckim żargonem. A on te zdania wkładał w wiersze. Kiedyś po jakiejś awanturze wybiegł ode mnie. Za chwilę wrócił, "Dawaj kartkę, coś napiszę" - mówi. Napisał testament, w którym zostawiał mi całą swoją twórczość, i wyszedł.
- Miałam na niego takie kobiece sposoby, sposobiki. W czasie rozmowy dotykałam, niby przypadkiem, jego kolana, ramienia. A ja mam podwyższoną temperaturę i bardzo gorące ręce. I to ciepło go podniecało. Do sukienek nosiło się takie pończochy, że kiedy się zakładało nogę na nogę, szeleściły. Nazywały się chyba nylony. Kiedyś jechaliśmy pociągiem do mojej mamy do Bytomia. On mnie odwoził kilka stacji, taki miał zwyczaj. Ja byłam w kostiumiku przed kolano, w koronkowej bluzce i tych pończochach. Wszystko czarne, bo nosiłam żałobę po ojcu. Rafał siedział naprzeciwko mnie, a ja nogę na nogę i trzask - szeleszczą pończochy. On mówi "przestań", ja jeszcze raz. Aż uciekł, wysiadł na najbliższej stacji i, jak mi potem opowiadał, skorzystał z praktyki Onana.
Z listu do Teresy: "Teresa, tak się staram powiedzieć wszystko, i zawsze zaczynam list. Teresa, zajrzałem do lustra przed chwilą, przy silnym świetle. Jakie ja mam niebieskie oczy, z takimi złotymi promykami od środka".
Byli razem trzy i pół roku. - To długo jak na jego 26 lat życia - mówi Teresa.
Mama Teresy nie chciała tego związku. Pojechała do rodziców Rafała do Mikołowa: - Teresa za Rafała nie wyjdzie, bo poeta to nie jest żaden zawód.
Rafał i Teresa mieli już papiery w urzędzie stanu cywilnego. - Ale je wycofałam, podarłam i rozsypałam mu nad głową - mówi Teresa.
Zrozumiała, że związek stygnie, kiedy przestał reagować na ciepło jej rąk.
- Jeszcze przychodziłam do Rafała na Śniadeckich, tylko że on już mnie nie chciał. Już mnie przeżuł, cała ta miłość jego była wpisana w mit poety przeklętego, który już za życia tworzył. Aż w końcu nie było ze mnie nic do wyciśnięcia, już wszystkie wiersze o mnie napisał i mnie wypluł. Nieładnie odszedł, nic nie powiedział. Było mu wszystko jedno, dla kogo odchodzi, chciał uciec. Ta nowa, Grażyna L., to była moja koleżanka, miała pokój w tej samej willi, w której mieszkał Rafał. Złodziejka jedna. Ukradła mi jego słowa. On mnie nimi rozpuścił.
List: "Śpię w Tobie. I właściwie to jestem zupełnie bezpieczny teraz. Smakuję Twoje ciało. Odległe. Cokolwiek będę robił, gdziekolwiek będę się obracał, będę spokojnie spał w Tobie".
Empik przy pl. Kościuszki we Wrocławiu. Rozmowy, zaduch. Janusz Styczeń czyta gazetę. Podchodzi Rafał. - Czy można? - Tak. - Pan Styczeń? - Tak. - Wojaczek.
- Tak się poznaliśmy. Wziąłem go na spotkanie młodych pisarzy do Klubu Związków Twórczych. Właśnie się kończyło. A ja staję w drzwiach i mówię: przyprowadziłem wam Wojaczka. A oni patrzą wielkimi oczami, że ja i Wojaczek przyszliśmy razem - opowiada Janusz Styczeń.
Był wtedy obiecującym poetą, członkiem Związku Literatów. Rafała tam nie przyjęli za złe prowadzenie. Ale dawali zapomogi, na buty, na płaszcz. Mówiło się o nim "rimbauidalny". - Włóczyliśmy się razem - opowiada Styczeń. - On mnie godził z moim dziewczynami. Ja go godziłem z Teresą. "Teresa, przyprowadziłem Rafała", mówiłem, a on stał na półpiętrze pijany. Mamrotał: "Teresa jest taka teresiasta dzisiaj". Byłem najbliższym przyjacielem.
Spotykali się co dwa dni. Czytali "Sport" i rozmawiali o poezji. Pili. Rafał napisał wiersz zatytułowany "Notatki do opisu Janusza Stycznia": "Janusz Styczeń, ten znakomity Styczeń, zarzygał lokal, napisał reportaż, ogłosił opowiadanie, o życiu intymnym wiem mało".
Janusz: - Rafał przyjechał do Wrocławia, bo tu miał starszego brata Piotra. Brat go wyrzucił, a Rafał wybijał mu okna.
W poemacie "Sanatorium" Rafał napisał o oknach: "Nocą przechodząc pod oknami domu, w którym brat jego odpoczywał po znoju dnia powszedniego, dla bandyckiej i wysoce niespołecznej fantazji budził śpiącego oraz żonę jego, kamieniami tłukąc szyby w oknach, z których połowa prawnie należała do niego".
- Te okna wybijał, bo mu zazdrościł. Spokojnego życia, porządku, dywanu, wieczorów przed telewizorem. Ja myślę, że w Rafale siedział kawał mieszczucha - mówi Teresa.
Grzegorz B.: - Można powiedzieć, że byłem kilkudniowym znajomym. Ale każdy chciał się o niego otrzeć. Postawić piwo. Słowem - mieć wspomnienie. Były licytacje, kto jest bardziej jego przyjacielem. On był sk... Nikogo nie szanował, olewał konwenanse. Ale to było niezwykłe, obrzydliwe, ale niezwykłe.
- Rafał miał dwie natury - mówi Janusz Styczeń.
Pierwsza natura: Rafał pokazuje się na mieście z twarzą pociętą żyletkami. W Ratuszowej zgniata w ręku szklanki z kawą. Plami obrus krwią. Owija rękę papierem toaletowym. Wiesza portiera za szelki w szatni. Wyskakuje z drugiego piętra na bruk, po awanturze. Druga natura: Rafał nie wstaje od biurka.
- Kiedy pisał, to 72 godziny bez przerwy. Jak pisał, nie pił. Bo najważniejsza była poezja. A zaraz po niej legenda, którą tworzył już za życia. Uważam, że świadomie, to cięcie się po twarzy żyletkami, zgniatanie szklanek z kawą... - zastanawia się Teresa.
Stycznia nie było przy śmierci Rafała. - Ale nikogo przy nim nie było. To się zdarzyło w jego pokoju na Śniadeckich. 12 maja 1971. Zapisał na skrawku gazety nazwy wszystkich proszków, które zażył.
Rano gospodyni weszła, bo przyszedł list. Rafał siedział oparty plecami o ścianę. Już nie żył.
Teresa: - Potem wielu próbowało pójść w jego ślady. Jeden wyskoczył z tramwaju na zakręcie. W garniturze, z teczką. Taki niby drugi Wojaczek. A tylko sobie pobrudził marynarkę. Śmierć Rafała tylko dla niego była finałem. Dla innych niczego nie zakończyła.
Przecież on całkiem jak Rafał
Scenariusz do filmu o Rafale powstawał rok. Pisał go z Majewskim Maciej Melecki, 29-letni poeta z Mikołowa. Znał rodziców Wojaczka, do jego mamy chodził na korepetycje z angielskiego. Fascynował się wierszami Rafała i wygrał konkurs poetycki jego imienia. Jeździł do Katowic na spotkania z reżyserem i opowiadał wszystko, co wie o Wojaczku. Potem wybierali sceny. - Bardzo wiele wypadło - mówi Maciej Melecki.
Nie zmieściły się sceny z dzieciństwa, bo film opowiada tylko o ostatnich trzech dniach Rafała.
Wypadł opis onanizowania się butelką po mleku, znaleziony przez Meleckiego w poemacie "Sanatorium".
Nie ma spotkania Wojaczka ze Styczniem, bo to scena, która niewiele mówi o bohaterze.
Kobiety Rafała połączyły się w jedną postać. Z żony został zawód - pielęgniarka. Z Teresy - imię i historia ich miłości.
Potem Melecki przyprowadził na plan poetę Krzysztofa Siwczyka. Dostał rolę tzw. stojaka, oświetleniowcy mierzyli na nim światło.
Majewski wciąż nie mógł znaleźć odtwórcy głównej roli. W Mikołowie, gdy pojechali na dokumentację, jakaś kobieta krzyknęła za Siwczykiem: "Przecież on całkiem jak Rafał". - Dlatego go wybrałem - mówi Majewski.
Siwczyk ma 21 lat, lekko odętą wargę, ciekawe spojrzenie. Według Teresy jest podobny, ale szczuplejszy i subtelniejszy niż Rafał.
- Każdy poeta musi odkryć Wojaczka - mówi Krzysztof Siwczyk. - Odkryć i odrzucić.
Sam odkrył Wojaczka, gdy miał 16 lat. Przeczytał jego wiersze w zbiorze "Kaskaderzy literatury".
- Byłem tak zachwycony Wojaczkiem, że wymyśliłem, że pojadę do Mikołowa - opowiada. - Ode mnie z Gliwic do Mikołowa jest niedaleko. Znalazłem ulicę, na której mieszkał, i kamienicę. Siedziałem na schodach i czułem, że coś się musi wydarzyć. Ale nic się nie działo. Dzwoniłem do drzwi jego mieszkania. Nikt nie otwierał. Dzwoniłem do sąsiadów, mówili, że już tu nikogo nie ma, rodzice nie żyją. Przyjeżdżałem jeszcze dwa razy i siedziałem po kilka godzin. Aż w końcu ta klatka stała się tak boleśnie znajoma, że przestałem przyjeżdżać.
Dwa lata później zadebiutował zbiorem "Dzikie dzieci". Dostał za niego nagrodę poznańskiego "Czasu Kultury". Krytycy skomentowali tomik: niespodziewanie dojrzały talent. Skończył liceum i zdecydował, że będzie poetą.
W połowie zdjęć reżyser zorientował się, że Krzysiek zaczyna zamieniać się w Wojaczka. Potem dostrzegli to inni. Poza planem powtarzał gesty Rafała, grymas twarzy, minę.
Teresę to przestraszyło: - Łatwo się zakazić Wojaczkiem. A ten Krzysiek taki młody, jeszcze nieukształtowany.
Reżyser wziął Krzysztofa na rozmowę. - Wydaje mi się, że się z tego wyzwolił - mówi.
Film otwiera scena przechodzenia przez szybę. Jest szary poranek w Mikołowie. W barze samotny człowiek coś pije, drugi w płaszczu wstaje i wychodzi prosto przez szybę.
Dwie godziny, a trzy zdania
Mieszkanie Janusza Stycznia na 14. piętrze gierkowskiego wieżowca. Dostał je dwa lata po śmierci Wojaczka. Sufit zachlapany betonem. Krople osiadły na drzwiach, ścianach. Cztery lata temu odpadł tynk. Podobnie jak w 20 innych mieszkaniach w bloku. Styczeń ledwie wystaje z książek i pism, które leżą na stole, na podłodze.
- Mam świetną wymówkę z tą plamą - mówi. - Kiedy ksiądz przychodzi po kolędzie, a u mnie tak brudno, mówię: "O, tu właśnie sufit mi spadł, dlatego taki kurz, książki poprzykrywane płachtą...". I takie mam szczęście, że za każdym razem przychodzi inny ksiądz.
Janusz Styczeń opowiadał już o Wojaczku dziesiątki razy. Kiedy dziennikarze chcą zrobić materiał o Wojaczku, zawsze trafiają do Andrzeja Wojaczka i do niego. - Tylko myśmy zostali - mówi. - Ludzie się rozpierzchli, jedna koleżanka wyjechała do Meksyku, druga do Paryża, Mietek M., którego poezję Rafał bardzo cenił, do Warszawy. Inni nie żyją.
Styczeń ma już wszystko w pamięci poukładane. Daty, nazwiska, miejsca, nazwy, które wyskakują jak za naciśnięciem guziczka z podpisem "Wojaczek". W wielu anegdotach, które przytacza, nie uczestniczył, bo zdarzyły się bez jego udziału, ale wie o nich ze sprawdzonych źródeł.
Prostuje nieścisłe informacje.
- Teresa mówi, że rzucił ją Rafał? To ona go rzuciła. Brat Rafała wygładza legendę o nim. A ja mówię prawdę o wszystkim. Tylko najczęściej jest tak, że nagadam się dwie godziny, a dziennikarze biorą ze mnie trzy zdania.
O sobie nie opowiada, bo twierdzi, że nie ma o czym. Trudno wyżyć z poezji. Chciałby mieć gdzieś etat, w czasopiśmie. Ostatnio wydrukował wiersze w piśmie polonijnym. Za albo przed poezją Szymborskiej.
- Dziennikarze nie pytają o mnie - mówi. - Pytają o Wojaczka. Czy mówiłem, że mam parę jego wierszy? Nie publikowane dotąd, w rękopisach i w maszynopisie.
Na początku listopada Teresie urodził się drugi wnuk. - Będzie mnie trzymał przy życiu - mówi Teresa. - Biorę leki, ale nie dają mi ich do ręki, wszystko przechodzi przez córkę. Nie jestem niebezpieczna dla otoczenia, tylko dla siebie. Ze schizofrenią to jest tak, że człowiek nosi w sobie ten gen i w sprzyjających okolicznościach on się uaktywnia. Czy to przez Rafała? Nie wiem.
Kiedy Rafał zmarł, była już mężatką. Mąż nie był człowiekiem banalnym. Dziennikarz, znawca jazzu.
- Ale ja chciałam, jak z Rafałem, żeby wszystko było niezwykłe. Tylko nic nie smakowało. To jest tak jak z pomarańczą. Kiedy człowiek zje bardzo słodką, to chciałby jeszcze słodszą, a słodszej już dla mnie nie ma - mówi Teresa.
Mąż sądził o Rafale: poeta jednego sezonu. Albo: za dwa lata nie będzie nikt o nim pamiętał.
Przychodzili dziennikarze. Pytali o dwie rzeczy: czy Rafał był bardziej genialny, czy chory psychicznie, i jak to było z seksem. Czy był wyuzdany?
Teresa napisała do czasopisma literackiego, że może im sprzedać listy Rafała. Przesłała próbkę. Odpisali, że spodziewali się czegoś pikantniejszego.
- Mąż miał ze mną ciężkie życie. Walczył z Rafałem codziennie. Był pedantem. Wszystko miało być ułożone: skarpetki, garnki i życie. A ja się trułam. Kładliśmy się do łóżka obok siebie spać, z tym że ja wzięłam tyle tabletek, że wiedziałam, że się nie obudzę. I taki cudowny odjazd. Uspokojenie. Rano mąż wstał do pracy, ja spadłam z łóżka. Po tym się zorientował. Innym razem złapał mnie za kark, gdy skakałam przez okno - opowiada Teresa.
Odszedł po 20 latach. - Nie dziwię się. On się brzydził cierpieniem, odwracał się od niego.
Została z córką Agnieszką. Agnieszka ją straszyła: "Mamo, w końcu cię sparaliżuje". Liczyła leki. Szorowała Teresę, gdy ta wpadała w depresję i przestawała się myć.
- Nasze stosunki nie były łatwe. Agnieszka krzyczała: "Nienawidzę cię". Wypominała moją przeszłość, Rafała. Ja jej mówiłam, że Osiecka była taka cudowna, a ma taką przeciętną córkę. Po tym artykule w "Wyborczej" tak jej powiedziałam. Że to niby tak jak ja i ona. Nie byłam dobrą matką, nie stawiałam na stole obiadów.
- Wszystko dlatego, że ja powinnam żyć tylko w tamtych czasach. W moich cudownych latach sześćdziesiątych.
Myśli teraz o dwóch sprawach: żeby ze swoim bratem, plastykiem, zrobić film o Rafale, i żeby wydać listy, które Rafał pisał dla niej. Nie może tego zrobić, bo prawa autorskie ma córka Wojaczka - ta, która miała się urodzić, gdy się poznali. Teresa napisała do niej list, ale nie dostała odpowiedzi. Zastanawia się nad sądem, bo ma testament. Ale testament nie jest notarialnie potwierdzony.
- Rafał chyba do mnie wrócił w chwili śmierci - mówi Teresa. - Podobno znaleziono przy nim też wiersz pt. "Źrenica", który dla mnie kiedyś napisał. Wiersz był poszerzony. Więc pracował nad nim. Więc myślał o mnie.
Nie mogli zagrać siebie samych
W filmie Wrocław końca lat 60. zagrały Katowice. We Wrocławiu z atmosfery Wojaczka nic nie zostało. W kultowym empiku jest elegancka księgarnia i perfumeria. Łatwiej było znaleźć ludzi niż miejsca.
- Wymyśliłem sobie, że w filmie zagrają bliscy Rafała. Ale nie mogli zagrać siebie samych, bo są już za starzy - mówi Majewski.
Dostali epizody. Styczeń jest starym literatem, któremu nieźle się w życiu wiedzie. Uwodzi na ekranie kobietę. Pojawia się w dwóch kilkuminutowych scenach. Mówi parę zdań. Andrzej Wojaczek jest lekarzem. Bada Rafała w gabinecie i wypowiada jedną kwestię: "Jest pan nienagannie zdrowy". Teresa Ziomber dostała rolę bezdomnej. Siedzi na wrocławskim Dworcu Głównym w kilku płaszczach, z lisem na ramieniu i kapeluszu z woalką. Rafał wysiada z pociągu, patrzy na nią i powtarza jej gesty, ona pije z butelki, on pije z termosu. Ona maluje usta szminką, on dotyka ust papierosem. Na ekranie scena ta będzie trwać kilkadziesiąt sekund.
W tekście korzystałam z materiałów zawartych w książce Macieja M. Szczawińskiego: "Rafał Wojaczek który był".
Rafał Wojaczek (1945-1971) obok Andrzeja Bursy i Edwarda Stachury jedna z legendarnych postaci powojennej poezji polskiej. Debiutował w 1965 roku. Za życia wydał dwa tomy poezji, "Sezon" (1969) i "Inna bajka" (1970). Jego wiersze zwróciły uwagę dzięki szczerości, brutalności i prowokacyjności. Powracają w nich stale motywy śmierci, seksu, kazirodztwa i głodu. Wojaczek leczył się psychiatrycznie, walczył z alkoholizmem, ciągle popadał w konflikty z prawem. W wieku 26 lat popełnił samobójstwo.
List do Królowej Polski
Nie mogę Ci uwierzyć, że szukasz mnie, choć widziałem:
Twoje niebieskie włosy umyślnie się zaplątały
w niską chmurę na której
zwiedzał Polskę mój głód.
Nie mogę Ci uwierzyć choć w nocy nad Jasną Górą
łóżka stanęłaś: żółto świecąca mgła i wyciekła
spod niej kwaśna kropelka
gwiazdy prosto do ust.
Nigdy Ci nie uwierzę bo kiedy wyszły mi z jelit
wszystkie glisty i ciało wyparowało w kulisty
piorun który wirując
unosił się ku mgle
to wtedy nagi Murzyn, co wyszedł z dna mgły, przez tubę
powiedział: Obudź się!
Modlitwa bohaterów
Na brednię naszą i na naszą nędzę
Na zatwardziałość w naszym szaleństwie
I na naszego głodu głośny krzyk
Na dom nasz który opuściły sny
Na naszą mowę wielce bełkotliwą
Na rozpaczliwie niedorzeczną miłość
I na znikomość wszelkich naszych prac
Na koszmar nocy i na bezsens dnia
Na naszych mistrzów bezradnych i smutnych
Oraz na sędziów ponuro okrutnych
Na biedne matki dogorywające
Przez nasze winy chcące i niechcące
Na nasze serca obrzękłe wątroby
Na nasze wargi popękane szorstkie
Na roztrzęsione fatalnie ręce
Oraz na mózgi w daremnej męce
I na te płuca co bez powietrza
Na strach bezsenny Na koszmarny zegar
Na wszystko co jest udziałem naszym
Błagamy wzgląd miej ironiczna Pani
Była wiosna, było lato
Była wiosna, było lato, i jesień, i zima
Był poeta, co sezony cierpliwie zaklinał
Na mieszkanie i na miłość, na trochę nadziei
Na obronę ode klęski, oddalenie nędzy
Na ojczyznę, tę dziedzinę śmierci niechybionej
Na jawną różę uśmiechu pięknej nieznajomej
Na prawo ważnego głosu, na wiersz nie bez echa
Na Księgę, który by mogła nie zwać się gazeta
Na dzień dobry, na noc cichą, na sen, nie na koszmar
Na matkę, na ojca, wreszcie i na litość Boga
Ale choć się wierszem wolnym trudził albo rymem
Sennym szeptem, pełnym głosem, rozpaczliwym krzykiem
Wiosna przeszła, lato przeszło, i jesień, i zima
I poeta nie zaklina już ale przeklina
1969
Ojczyzna
Matka mądra jak wieża kościoła
Matka większa niż sam Rzymski Kościół
Matka długa jak transsyberyjska
Kolej i jak Sahara szeroka
I pobożna jak partyjny dziennik
Matka piękna niczym straż pożarna
I cierpliwa jak oficer śledczy
I bolesna jak gdyby w połogu
I prawdziwa jak gumowa pałka
Matka dobra jak piwo żywieckie
Piersi matki dwie pobożne setki
I troskliwa jakby bufetowa
Matka boska jak Królowa Polski
Matka cudza jak Królowa Polski
1968
Mit rodzinny
To jest kiełbasa
To jest moja matka jadalna
Ona wisi na niklowym haku
i pachnie kominem
Ona jest tania zresztą nigdy się nie drożyła
była wyrozumiała i znała możliwości
Ja jestem synem mojej matki
i pewnego młodzieńca
który nie był ostrożny
a pewnie był złośliwy
a może tylko nie wiedział
Matka wtedy była zamroczona
a potem było jej żal
Teraz ja jestem głodny
a moja matka wisi
Więc wpatruję się w wystawę
i czuję
jak mi cieknie
ślina i sperma
Wiem za chwilę już nie będę się wahał
wejdę i poproszę
tę właśnie
To jest kiełbasa
To jest moja matka jadalna
A to jest mój głód dziecinny
Gwałt
Moje ciało wciągane na kół
Promień bólu tkanki mi zapala
Jakie konie wprzągnięte do stóp
Ciągną Dobra trawa prześcieradła
Nigdy jeszcze nie rósł taki krzyk
Przez sufity w głuche okno nieba
Teraz słyszą wszyscy Jestem dziś
Z Twojej łaski prawdziwa kobieta
Powalona już zawsze na wznak
Chcę pozostać Kość bólu już w gardle
Niechaj nigdy nie skończy się gwałt
Jak kół długi jest tak niech się stanie
Krzyżem by się we mnie zakotwiczyć
Wierzę mój krzyk kamień nieba słyszy
Wiersze pochodzą z książki: Rafał Wojaczek "Utwory zebrane", Ossolineum, Wrocław 1976.