Kultura, nr 7-8, 1992

Kronika kulturalna

 

 

Pisarze niedocenieni - pisarze przecenieni

 

ANKIETA "KULTURY"

 

W dodatku literackim do francuskiego dziennika Le Figaro z 16 marca 1992 r. została opublikowana ankieta poświęcona pisarzom współcześnie "przecenianym" (surévalués) i "niedocenianym" (sousévalués). Autorzy ankiety wyszli z założenia - którego oczywistości trudno nie uznać - że notowania na tzw. giełdzie literackiej stale się zmieniają, a książki i nazwiska, które kiedyś były wydarzeniami i fascynowały czytelników, po pewnym czasie tracą swych wyznawców. Bywa też odwrotnie - książki i autorzy niegdyś nie zauważani stają się obiektem fascynacji dla generacji późniejszych czytelników.

Redaktor Jerzy Giedroyc zaproponował mi przeprowadzenie identycznej ankiety dotyczącej współczesnej literatury polskiej.

Ponieważ czas przeznaczony na odpowiedź był krótki, zwróciłem się tylko do osób mieszkających lub przebywających w Polsce. Czterdziestu trzem osobom, krytykom i historykom literatury, zadałem więc następujące pytanie:

Które z dzieł współczesnej literatury polskiej lub którzy pisarze są Pani/Pana, zdaniem niedoceniani - i dlaczego, a którzy przeceniani - i z jakiego powodu?

Otrzymałem dwadzieścia sześć odpowiedzi - w tym jedną anonimową i jedną uzasadniającą, dlaczego pytany nie może wziąć udziału w ankiecie. Ostatecznie więc w ankiecie Kultury wypowiadają się dwadzieścia trzy osoby, czyli około 50 % indagowanych. Dokładnie takie same proporcje odnotowali organizatorzy ankiety w Le Figaro. Może nie jest to dużo, ale w obu ankietach   frekwencja   okazała   się   wyższa,   niż   podczas   ostatnich wyborów parlamentarnych w Polsce...

Wszystkie odpowiedzi podaje poniżej in extenso.

Mój komentarz do tej ankiety dołączam na końcu.

 

Włodzimierz BOLECKI

 

 



HENRYK BEREZA (Twórczość, Warszawa)

 

Pisarze niedoceniani

 

Jest ich legion, wymienię kilka przykładów:

Jarosław Iwaszkiewicz (zaszczyty nie zastępują zrozumienia wartości, Iwaszkiewicz nadrobił stuletnie zaległości polskiej literatury),

Leopold Buczkowski (wielki poeta losu mężczyzn na wojnie, wojennej zagłady, pisarz co najmniej tak ważny jak Witold Gombrowicz),

Tadeusz Różewicz (pisarz duchowego okaleczenia przez wojnę, wielki artysta o duchowych kulach),

Miron Białoszewski (pisarz i filozof wiarygodności ludzkiego doświadczenia),

Wiesław Myśliwski (pisarz i filozof podstaw kultury i koegzystencji kultur),

Andrzej Łuczeńczyk (pisarski analityk przykazania "Nie zabijaj", drastyczny oskarżyciel moralny),

Ryszard Schubert (medium absolutnego słuchu językowego), diagnosta wewnętrznych przestrzeni w polszczyźnie).

 

Pisarze przeceniani

 

Tych musi być siedmiokroć więcej niż niedocenianych, odpustowe imitacje z plastyku grają rolę wielkich ryb literatury, uchodzą za łososie, szczupaki, okonie, do sztucznych karasków nie ma co się dobierać, tego i owego wydmuchanego szczupaka warto wskazać palcem:

Czesław Miłosz (sporadyczny poeta, mierny prozaik, biegły eseista, na Nobla może wystarczyć, na prawdziwą wielkość za mało),

Kazimierz Brandys (beletryzujący publicysta, artysta eleganckich pozorów, literat na potrzeby magazynów kulturalnych),

Tadeusz Konwicki (autor kilku ważnych książek po roku 1956, później konfesje czułych serc męskich dla dusz niewieścich, postsentymentalizm polski),

Marek Nowakowski (świetny nowelista lat sześćdziesiątych, później tytan udawania, że pisze jak dawniej, niestety, tylko na ilość),

Nicościami literackimi skazanymi na wielkość przez stare i nowe reżymy nie warto się zajmować.

 

 

 



JAN BŁOŃSKI (UJ, Kraków)

 

Pisarze niedoceniani:

 

Proza polska jest uboga i nie widzę powieściopisarzy, których opinia naprawdę dzisiaj krzywdzi. Może Kaden? Tak myślał Gombrowicz, chociaż Kaden potraktował go kiedyś niezbyt mądrze... Wśród liryków Leśmian, najwybitniejszy polski poeta między Norwidem a Miłoszem. Jakość polskiej poezji wydaje mi się i wysoka i wyrównana, ale czytelnicy też umieli doceniać talenty.

 

Pisarze przeceniani:

 

Nałkowska i Dąbrowska, na równi, chociaż Nałkowska ma dzisiaj gorsze notowania. Za bardzo literacka, wysilona... A talent Dąbrowskiej był bardziej pamiętnikarski niż powieściowy. Z tym wszystkim - jeszcze długo będą pamiętane. Wśród nieco młodszych: Andrzejewski i Mackiewicz. Za bardzo - chociaż zupełnie inaczej ? - poddani presji polityki. Wreszcie Hłasko, niestety. Zupełnie bez dystansu do siebie samego, a jak pisać dobrą prozę bez dystansu?

Paradoksalnie, w jakiś sposób niedoceniony jest najpopularniejszy polski pisarz, Stanisław Lem, ponieważ najlepsze książki, jakie napisał, cieszą się najmniejszym powodzeniem... Ale to może być dobry znak na przyszłość.

 

 



ANNA BOJARSKA (Warszawa)

 

Niedocenieni :

 

Pisarze, którzy nie obracali się we właściwym towarzystwie, całkiem po prostu i naprawdę. Należenie do właściwego towarzystwa było jedynym kryterium wielkości przez 45 lat PRL. A jeśli dodamy do tego (= odejmiemy od normalności) 6 lat okupacji, 20 lat międzywojnia (albo było się w koterii Wiadomości Literackich albo było się niczym; Gałczyński przebił się cudem dzięki faszystom i talentowi tak populistycznemu, że podbijał masy, o ile tylko przedarł się przez barierę druku; do tej pory jest w ciągle opiniotwórczych kręgach spadkobierców linii Wiadomości Literackich znienawidzony), no i oczywiście zabory - w sumie dwa wieki z górą... Czy ja wiem, kogo przez ten czas zniszczono? Rynek - jeżeli istnieje - działa (z nader rzadkimi wyjątkami) tylko w teraźniejszości; o renomie, a więc i trwaniu dzieła, decydują jednak zawsze "koła opiniotwórcze", "towarzystwo", "nasza sitwa"... Może szalenie popularny swego czasu Michał Czajkowski (Sadyk Pasza, muzułmanin i zdrajca) był pisarzem większym od Sienkiewicza, a może nie; skąd mamy to wiedzieć, kto miał szansę czytania go kiedykolwiek?

Konkretnie: Wielkim Niedocenionym literatury polskiej jest (spośród tych, których miałam szczęście czytać) Józef Mackiewicz, do dziś tępiony i nie dopuszczany na powierzchnię "oficjalnej" kultury. Do dziś rządząca tą kulturą koteria rozdmuchuje wokół niego spory zastępcze: a może kolaborował? A może sąd pierwszej instancji miał rację? A jak to było z apelacją? - obrońcy natomiast dają się wplątywać w te bzdury, zamiast zapytać raz na zawsze: a jakiż to ma związek z wartością jego powieści? Ciekawy problem dla biografa, nic więcej.

To nieprawda, że "notowania na tzw. giełdzie literackiej stale się zmieniają". Koteria, o której mówię, rządzi - przekazując rzetelnie spadek dzieciom z prawego łoża - od dawna. Jest to krąg "postępowców", "rozsądnych liberałów", "lewicy laickiej" czy lekko lewicującego "laickiego centrum", a może "postępowego centrum ceniącego nieśmiertelne wartości chrześcijaństwa" : nazwy się zmieniają, skład osobowy nie bardzo. "Wielkim niedocenionym" polskiej literatury (i kultury en gros) jest dla mnie np. Stanisław Przybyszewski, ośmieszony i zniszczony przez Boya, odtrąconego kochanka jego żony, przegranego rywala, a potem wyroczni w sprawach Postępu, Wielkości i Nieśmiertelności Piękna. (Zresztą cenię Boya nad wyraz, był wielkim erudytą, pisarzem i publicystą ogromnego talentu, może kolejnym Wielkim Niedocenionym - tyle że w tym wypadku chodzi o człowieka odtrąconego i wyklętego przez własną sitwę z powodów koniunkturalnych).

Największy Niedoceniony? Dla mnie - Michał Choromański. Emigrant, który wrócił do Polski i niemal rok w rok zaczął sypać arcydziełami, na które rzucali się czytelnicy, które znikały w ciągu paru minut z antykwariatów (widziałam to), ale których nie dostrzegały uparcie nasze wyrocznie. Po jego śmierci ukazał się w Nowych Książkach kuriozalny komentarz jednego z peerelowskich luminarzy: tak, wielki to był pisarz, a wszystkie mass media o nim ani mru-mru, ale sam był sobie winien: nie działał w ZLP, nie bywał, publikował książki w Wydawnictwie Poznańskim (Chryste Panie!), był tylko pisarzem: czy może się spodziewać dostrzeżenia przez krytykę, uznania, zasłużonego rozgłosu pisarz, który jest tylko pisarzem? Który się nie określa politycznie, który NIE BYWA?

Genialny prozaik. Największy w całym tym wojenno-powojennym półwieczu, jeden z największych w całej literaturze polskiej; równie bliski Dostojewskiemu co Gombrowiczowi; kto z twórców całego świata mógłby się czymś podobnym pochwalić? O ile mi wiadomo, jeden Natanson użył w związku z jego powieściami słowa "arcydzieła". Niechże będę drugą po Natansonie. Bo albo pomyłką było całe moje wykształcenie podstawowe, średnie, wyższe i ponad-wyższe; albo wszystkie lektury pożerane przeze mnie w tempie trzystu stron dziennie od mego dziesiątego roku życia padały na grunt ugorowały i spaczony; albo mój mózg, dusza i serce nadają się tylko do wyrzucenia na śmietnik; albo całe moje istnienie jest jedną wielką pomyłką - albo Choromański był niedocenionym, nierozpoznanym, zaszczutym geniuszem. I nie ma się co oszukiwać, że winni byli komuniści. Biura Polityczne krótko i z niechęcią rządziły kulturą; dość szybko ster wracał w te same, wypróbowane ręce.

 

Przecenieni:

 

Tych nie widzę. Nie teraz. Kultura polska schowała się w mysią dziurę. Kilka osób zdobyło rozgłos dzięki życzliwości tak czy inaczej pozyskanych mass mediów - ale istnieją w nich na wariackich papierach, w tychże mass mediach wyśmiewane jako szmirusy. Oczywiście, rozgłos to już coś. Według czcicieli kapitalizmu jako Idei Mającej Zbawić Ludzkość (atrybuty wzięte żywcem z komunizmu) - niemal wszystko. Ale jakiekolwiek oceny i hierarchie pojawią się dopiero za kilka lat. Na razie nie ma o czym mówić. Świat wyszedł z wiązań, wszystko się rozleciało.

 

 



TOMASZ BUREK (Warszawa)

 

Z perspektywy ostatniej dekady stulecia, która wręcz zachęca do generalnych obrachunków, podsumowań i przetasowań w obowiązujących dotychczas hierarchiach wartości - bezdyskusyjne pozycje klasyków polskiej literatury współczesnej zdołało sobie zapewnić niewielu, pięciu, może sześciu, pisarzy. Są nimi: Gombrowicz, Miłosz, Herling-Grudziński, Białoszewski, Herbert, Różewicz. Wśród pisarzy, których pozycja jeszcze nie została definitywnie ustalona i podlega mniej lub bardziej burzliwym fluktuacjom, najwięksi niedocenieni to, moim zdaniem, Iwaszkiewicz i Wierzyński.

W dorobku i biografii publicznej Iwaszkiewicza można bez większego trudu znaleźć skazy i pęknięcia, i tym gorliwiej się ich obecnie szuka, im płytszą wiedzą o całokształcie sprawy się dysponuje. Nieodległa jednak jest chwila, pragnę wierzyć, gdy odda się pełną sprawiedliwość Iwaszkiewiczowi: i jako twórcy niedościgłych arcydzieł nowelistycznych, że przypomnę chociażby Młyn nad Utratą, i jako poecie, wrażliwemu z jednej strony na uroki doczesności, z drugiej - na zagadkę przemijania i śmierci, i wreszcie jako temu, w czyim pisarstwie - synkretycznym, jak mawiano, zmagającym się z pokusą szerokich syntez duchowych i kulturowych - źródłem najszczęśliwszych natchnień był moderujący sprzeczności wiatr od Morza Śródziemnego.

Iwaszkiewiczowi zawdzięczamy literacką fenomenologię uczucia metafizycznego. Wierzyńskiemu - poetycki pomnik tragedii dziejowej Polaków między wrześniem 1939 a majem 1945 roku i po tej ostatniej dacie. Mam na myśli przede wszystkim książkę Krzyże i miecze, a w niej m.in. takie wiersze, do szpiku kości przejmujące, jak Msza żałobna w katedrze nowojorskiej, Litania ziemi lwowskiej, Do Żydów, lub wiersze dające nadzwyczaj klarowną moralnie i politycznie dalekowzroczną wykładnię moralnie-dyplomatyczną bieżących wydarzeń (Na zajęcie Warszawy przez Rosjan, Na rozwiązanie Armii Krajowej, Na proces moskiewski, Na dzień zwycięstwa, Krzyknęli wolność, Polska, którą przezwano). Skazane przez komunistyczną cenzurę na byt nielegalny bądź połowiczny, Krzyże i miecze nie wróciły dzisiaj, jak mogłoby się wydawać, w chwale im należnej do obiegu powszechnego w kraju. Czemuż to ? Odnoszę zresztą wrażenie, iż wiersze z późniejszych tomów tego najprawdziwszego Orfeusza polskiego, bezsennie przemierzającego piekło XX wieku, aż po wiersz ostatni: Na śmierć Jana Palucha - nie są ogółowi czytelników ani nawet koneserom dostatecznie znane i bliskie.

W stopniu zbyt skromnym zna się i ceni wybitne osiągnięcia sztuki powieściopisarskiej, za które uważam Zasypie wszystko zawieje... Odojewskiego i niedawno opublikowaną książkę Janusza Krasińskiego Na stracenie. Lecz, ostatecznie, nikły rezonans nie dziwi, gdyż obydwa wymienione utwory pozostają w niezgodzie z pewnego rodzaju prostactwem estetycznym, jakie narzucił krytyce duch lat osiemdziesiątych, co zaś więcej, rozmijają się swoim zakrojem tematyczno-problemowym z przyciszoną optyką inteligenta oświeconego na Michnikową modłę.

Do pisarzy z różnych powodów niedocenionych zaliczyłbym na pewno Stanisław Czycza i, po namyśle, Jarosława Marka Rymkiewicza oraz Jana Józefa Szczepańskiego.

W moim natomiast przekonaniu stanowczo przecenia się znaczenie epigonów (jak Mrożek), kompilatorów (jak Kuśniewicz), deklamatorów o krótkim oddechu (jak Szczypiorski), wirtuozów jednej struny (jak Tyrmand), kolekcjonerów pięknostek (jak Zagajewski), prestidigitatorów (jak Barańczak), tudzież płonących ogniem zimnym sawantek (jak Anna Bojarska).

 

 



GRAŻYNA BORKOWSKA (Ex Libris, Warszawa)

 

Ankieta francuska to wspaniała zabawa. Wszystko jest tu w miarę jasne. Długa lista autorów przecenianych składa się z uznanych nazwisk, z klasyków. Nie brakuje tu nikogo naprawdę ważnego dla kultury francuskiej ostatnich trzydziestu lat. Wymienia się zatem takich pisarzy i myślicieli jak Céline, Breton, Gide, Malraux, Claudel, Mauriac, Sartre, Foucault, Deleuze, Barthes. Listę otwierają trzy nazwiska kobiece - Duras, Beauvoir, Yourcenar.

Tym zestawieniem rządzi wyraźna logika. Dewaluacja pisarstwa kobiecego wiąże się z powolnym odpływem feministycznej fali, a krytyczny stosunek do czołówki autorów to przejaw ducha przekory. Dla krytyka głowiącego się nad literaturą polską podobna ankieta nie jest zabawą, ale ciężką pracą. W Polsce nie funkcjonuje obiektywna i sprawdzona w czasie hierarchia pisarska, od której można by się "odbić". Mamy do czynienia co najwyżej z ocenami szczątkowymi, poddanymi presji okoliczności, z naporem argumentów politycznych i moralnych. Kto się chce przekornie bawić i "przewartościowywać", musi najpierw solidnie popracować.

W ankiecie francuskiej najciekawsza była lista autorów przecenianych. W ankiecie polskiej wielcy pisarze tworzą listę niedocenianych. To się nazywa specyfiką narodową. Wymienię dwa nazwiska. Pierwsze - Maria Dąbrowska, najwybitniejsza pisarka polska, deprecjonowana i infantylizowana przez tych, którzy nie chcieli lub nie potrafili jej zrozumieć. Osobowość i talent. Gdyby urodziła się na Zachodzie, wściekli ale i dociekliwi krytycy wdarliby się przynajmniej w jej życie prywatne. W Polsce poza Tadeuszem Drewnowskim nikogo nie interesuje, nawet dzieci w szkole. Uchodzi za kogoś, kto faktycznie stanowił jej zaprzeczenie. Przykład Dąbrowskiej pokazuje, że krytyka u nas jest rozrzutna, ślepa i niezdolna do autokorekty.

Drugi przypadek - Tadeusz Różewicz. Tak jak Dąbrowskiej, najbardziej zaszkodziły mu zalety. Niezależność, niekoteryjność, niespotykana wszechstronność. Wieczny prowincjusz, który nigdy nie aspirował do życia na świeczniku. Jedyny wielki poeta polski, który konsekwentnie opierał się wszelkim pokusom charyzmatycznym. Czczony tu i ówdzie, np. na Bałkanach. Wpływowi krytycy powinni wysuwać jego kandydaturę do nagrody Nobla, tymczasem uparcie milczą.

Skoro nie szanujemy wielkich artystów, siłą rzeczy skazujemy się na kult podrzędności. Lista pisarzy przecenianych jest długa. Dowartościowany został ponad wszelką miarę Józef Mackiewicz, przechwalono emigracyjną twórczość Kazimierza Brandysa. Przecenia się na ogół poezję Stanisława Barańczaka i eseistykę Wojciecha Karpińskiego.

Dla kultury polskiej ważna jest jeszcze jedna kategoria, Francuzom nieznana, kategoria pisarzy nietykalnych. Kiedyś ustalono ją odgórnie. Dziś ustala "się", sama. O pisarzach nietykalnych krytyka pisze, owszem, ale bez cienia podejrzliwości. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś na serio, nie dla hecy, "zaatakował" Miłosza. Rok myśliwego, ekshibicjonistyczny dziennik poety, zachęcał do takiej bebechowatej analizy. Nic, cisza. Wielki Herling-Grudziński jest czasami bardzo niesprawiedliwy w swym Dzienniku pisanym nocą. Nic, cisza. Poza Zdzisławem Łapińskim nikt nie myśli o trzeźwym odczytaniu poezji Herberta.

We wszystkim jesteśmy dziwnie "letni". I w budowaniu, i w burzeniu.

 

 



MAŁGORZATA CZERMIŃSKA (Uniwersytet Gdański)

 

Niedoceniona wydaje mi się powieść Wilhelma Macha Góry nad Czarnym Morzem. Swego czasu cieszyła się wielką estymą krytyków, a nawet akademickich badaczy, którym świetnie pasowała do różnych idei kryzysu powieści. Autotematyczne refleksje Macha w wielu miejscach pozostały trafne, ale zbanalizowały się i straciły na aktualności. Natomiast wymowa fabuły i postaci zyskała bardzo na wydłużeniu się historycznego dystansu. Czytana dziś - i może trochę obok bezpośrednich wynurzeń autora w partiach teoretycznych dygresji - książka ta okazuje się przejmującym świadectwem samooskarżenia (może mimowolnego) pewnej formacji, pewnego pokolenia, które po przełomie październikowym miało szansę spojrzeć w twarz swojej przeszłości, jak powieściowy Aleksander w twarz swego syna, spotkanego po latach. Dziś jest to powieść o zmarnowaniu szansy, lęku przed odpowiedzialnością, uchyleniu się od przyznania się do udziału w tym, co się stało. Niektóre partie fabuły i opisy fascynują mnie swoją dramatyczności i urodą stylu.

Z innych powodów niedoceniony wydaje mi się Kornel Filipowicz, maestro zwięzłej formy, rysujący swoje małe narracje cienkim piórkiem, opierającym się niezłomnie wielkim pokusom wielkiego gadulstwa.

Przeceniany, już coraz mniej, ale wciąż jeszcze za bardzo, jest według mnie Jerzy Andrzejewski. Jego zasługi dla opozycji w ostatnich latach życia nie mogą przesłaniać faktu, że zawsze mówił drewnianym językiem, pożerany przez jakieś straszliwe filozoficzne aberracje, wysilony na "najwyższy diapazon", snobistyczny i koturnowy nawet tam, gdzie brutalizował i próbował pokazywać tzw. mięso życia.

 

 



MICHAŁ GŁOWIŃSKI (IBL PAN, Warszawa)

 

Na tak sformułowane pytanie trudno odpowiedzieć, choćby dlatego że pisarz, nawet bardzo mało znany, gdy go się określa publicznie jako niedocenionego, przestaje być niedoceniony, stwierdzenie niedocenienia staje się przejawem docenienia (sytuacja Norwida byłaby całkiem niezła, gdyby jego współcześni wiedzieli, że jest poetą niedocenionym). Wydaje mi się, że na ogół dzieje się tak: przecenia się najchętniej autorów, którzy odpowiadają aspiracjom swoich współczesnych, respektują reguły ich kultury literackiej, zaspokajają żywione przez nich wyobrażenia i wyznawane poglądy - i wszystko to czynią w atrakcyjnej literacko formie, nigdy jednak nie naruszającej tego, co uchodzi za stosowne. Domyślam się, że z tych względów, które wymieniłem, poetą przecenianym jest obecnie Zbigniew Herbert, skądinąd autor kilku wierszy o niekwestionowanej wielkości.

 

 



KRZYSZTOF KOEHLER (brulion, pismo nosem, Kraków)

 

W polskiej literaturze współczesnej zdecydowanie przecenia się twórczość: Adama Zagajewskiego, Andrzeja Szczypiorskiego, Wojciecha Karpińskiego i Adama Michnika. Wszystkich tych artystów łączy zamiłowanie do okrągłych zdań i intelektualnej łatwizny. To, że przecenia się pisarzy łatwych i pięknosłowych, jest dla mnie symptomem choroby polskiego życia intelektualnego.

Nie docenia się, między innymi z tego samego powodu, twórczości niektórych poetów skupionych swego czasu wokół Kontynentów: Buszy, Czaykowskiego, Darowskiego. Wciąż nie potrafi się docenić pisarstwa Zygmunta Haupta.

W polskiej kulturze współczesnej docenia się bowiem to, co było już kiedyś docenione. Ogólny marazm życia literackiego nie jest wynikiem braku wartościowych dzieł, lecz efektem zamierającej aktywności intelektualnej krytyków zajętych sporządzaniem kolejnych wersji konkordancji do pism Czesława Miłosza czy Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.

 

 



ANDRZEJ ST. KOWALCZYK (UW, Warszawa)

 

Każda giełda, bez względu na to, czy sprzedaje się na niej obrazy Rembrandta, weksle Balzaca, akcje browaru Żywiec bądź kukurydzę, kieruje się podobnymi regułami. Wahania cen zależą od zbyt wielu czynników i tylko w niewielkim stopniu dają się ująć w jakieś ogólne formuły. Podobnie jest z oceną powieści i poematów. Co prawda literaturoznawcy wolą się posługiwać słowem "wartościowanie", by uniknąć skojarzeń rynkowych i ekonomicznych, ale istota pozostaje ta sama. Nie znaczy to oczywiście, bym, widząc z jakim zapałem publiczność wykupuje książkę pani X czy pana Y, nie zadawał sobie pytania, dlaczego tak niewielu amatorów znajduje dobry pisarz Z. Ale tak toczy się światek: jeden z dnia na dzień zdobywa sławę, drugiego mielą młyny w papierni.

Dlatego wolę nie mówić o autorach "przecenianych". Myślę, że nie ma takich; jedni znajdują więcej czytelników, inni mniej. Problem zaczyna się wtedy, gdy ani książkom, ani czytelnikom nie daje się w ogóle szansy. W wypadku takich pisarzy jak Janina z Puttkamerów Żółtowska (Inne czasy, inni ludzie), Michał K. Pawlikowski (np. Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego), Wacław Lednicki (Pamiętniki) trudno mówić o "niedocenieniu", nie wspominają o nich nawet słowniki literackie i leksykony pisarzy emigracyjnych. Gdyby ich nazwisk nie odnotowała Maria Danilewiczowa w swych Szkicach o literaturze emigracyjnej, znaliby je tylko bibliotekarze. Autorzy ci stronili od polityki, nie byli ani katoliccy, ani laiccy, nie użalali się na prześladowania, nie stali się bohaterami skandali. Jedyną racją ich bytu w literaturze jest świetne pióro, własny styl, dar obserwacji, niechęć do banału, dystans wobec losu. Jak się okazuje, dziś to za mało. Nie wątpię jednak, że prędzej czy później książki te trafią do czytelników.

 

 



ANTONI LIBERA (Warszawa)

 

I. Pisarze niedoceniani

 

a)  pisarze niedoceniani w sensie "zapoznani" - mało znani, nie czytani, niedostatecznie rozpoznani przez krytykę:

Bernard Sztajnert, lat 65, głównie prozaik, mieszkający w Łodzi, autor siedmiu powieści, wielu opowiadań i wierszy. Pisarz o wielkiej erudycji i zacięciu filozoficznym. Samodzielny (nieumyślny) kontynuator tradycji Kafki, Schulza, Canettiego. Jego największe osiągnięcia to opowiadania z tomu Obwód północny oraz trzy krótkie powieści, składające się na Trylogię pt. Trzy Księgi (Księga zdarzeń, Księga ojca, Księga czasu). Szczególnie udana, godna wznowienia i upowszechnienia jest Księga ojca.

Julian Wołoszynowski (1898-1977), autor świetnych "legend historycznych": Rok 1863 (wznowiony ostatnio w kraju) i Było tak (w latach 70-tych wznowione przez Instytut Literacki) oraz wspaniałych Opowiadań podolskich, będących doskonałą lekcją polskiej prozy, wzorem, na którym młode pokolenie winno uczyć się pisać, a adepci literatury - ćwiczyć formę noweli.

b)  pisarze niedoceniani w sensie "nie oceniani właściwie" - znani i uznani, ale nie rozumiani lub rozumiani powierzchownie; mający odzew, ale nie na ich miarę:

Stanisław Barańczak - wciąż funkcjonujący w potocznej świadomości jako "bard pokolenia '68", "przedstawiciel Nowej Fali lat 70-tych", "poeta opozycyjny - członek KOR-u", w najlepszym razie: "wybitny tłumacz". Obecny, powszechnie znany, a nawet podziwiany i wielokrotnie nagradzany, ale rozumiany i chwalony powierzchownie, krytykowany zaś głupio i - w  widoczny  sposób  -  z  zawiści.   Nie  doczekał  się jak  dotąd ciekawych, głębszych lub polemicznych (lecz na jego miarę) krytyk,   nie   mówiąc   już   o   monografii,   która   mu   się   od   dawna należy.  Wciąż  pozostaje  najlepszym  recenzentem  własnej  twórczości.  Nie ma godnych siebie partnerów literackich ani krytyków,  którzy  w  toku  dialogu  z  nim  bądź  wspomagaliby go  w jego  twórczym  rozwoju,  bądź  przynajmniej  sensownie  go prezentowali  i  wyjaśniali. Jest to pisarz na miarę największych w literaturze polskiej, kontynuujący linię rozpoczętą przez Kochanowskiego, rozwijaną następnie i kontynuowaną przez Mickiewicza i Miłosza, a więc linię budowniczych samej materii języka. Jest   to   poeta,   który   wznosi  polszczyznę   na   wyższy  poziom, "dostosowuje    do   standardów  zachodnich",   przezwycięża  jej zacofanie, zapóźnienie, prowincjonalność, oczyszcza z mętności i niezborności.   Artysta-"logopeda",   który   ustawia   polszczyźnie głos (zwrócił na to uwagę Zbigniew Herbert). A zarazem, który przyswaja   tej   udoskonalonej   mowie   wprost   kolosalne   obszary literatury   obcej,   zwłaszcza   anglosaskiej,   i   to   tej   najwyższego lotu. Jego przekłady dramatów Szekspira są na miarę tego, co w niemczyźnie zrobił Schlegel w XIX wieku.

Leszek Kołakowski - oczywiście, powszechnie uznany jako najwybitniejszy polski filozof, a nawet cała instytucja: wielki moralny autorytet, wszechstronny uczony, traktowany nieraz jako wyrocznia w wielu dziedzinach: wyróżniony najbardziej prestiżowymi europejskimi nagrodami, profesor Oxfordu, doktor honoris causa różnych uczelni. A przy tym - jako autor, jako myśliciel i twórca - bardzo samotny. Mający przyjaciół i wyznawców, ale nie partnerów. Prace poświęcone jego twórczości i osobie - w najlepszym razie - są pełnymi uznania i szacunku prezentacjami i portretami. Polemiki są na ogół chybione lub płytkie. Brak w nich głębszych, problematyzujących analiz, brak zasadniczego sporu, dialogu. Mało dostrzega się i docenia walory językowe jego pisarstwa - precyzję i jasność, wspaniałą, pełną humoru stylizację na staropolszczyznę. Kołakowski jest gigantem zarówno intelektualnym, jak - artystycznym. Tom z jego zebranymi Bajkami różnymi, Opowieściami biblijnymi i Rozmowami z diabłem ma zapewnione stałe miejsce w panteonie literatury polskiej.

 

II. Pisarze przeceniani:

 

Tadeusz Konwicki, na pewno zręczny beletrysta, w dodatku wychodzący naprzeciw potrzebom, tęsknotom i gustom zarówno części polskiej inteligencji (lewicującej), jak ogólniejszej polskiej mentalności (szlachecko-romantycznej). Stąd szalenie poczytny i chwalony przez krytykę. Niestety, płytki, powierzchowny, "salonowy" (przy czym chodzi tu o salon peerelowski, będący osobliwą mieszanką romantycznego patriotyzmu, postkomunistycznego rewizjonizmu i warszawskiego knajactwa) i gdzieś w głębi - nieautentyczny, kabotyński. Kontynuator linii "emocjonalno-moralistycznej", którą tak czy inaczej tworzyli również Andrzejewski, Rudnicki (poza problematyką czysto żydowską) i Hłasko. Ingrediencje, z których lepi swoje utwory to: liryzm, egotyzm, element patosu, idiom sezonowej ironii. Brak natomiast głębszego ujęcia problemów, brak głębszych myśli. Nieprzekonujące też rozliczenie się z komunizmem. Jest to ulotna literatura "dnia dzisiejszego", przekładająca szybko na język prozy lub eseistycznej gawędy to, czym społeczeństwo (a raczej pewna część jego elity) w danym momencie żyje. Pisarstwo nietrwałe, niegłębokie, z wyraźnym piętnem pozy - a więc tego, co tak niestrudzenie tropił i obnażał w polskiej kulturze i literaturze Gombrowicz.

Zrozumiała jest jego popularność wśród szerszych rzeszy czytelników, niezrozumiała - w miarę wysoka ocena krytyki.

Jerzy Kosiński - zwykły hochsztapler, pół-grafoman. Sprężyną jego kariery w Ameryce był przebojowy, bezwstydny arrywizm, gotowość na skandal, błazenadę, dwuznaczne gwiazdorstwo. Epatował ekscentryzmem, tanim demonizmem, własną wyrazistą twarzą, której niewątpliwie z premedytacją używał dla osiągnięcia założonych celów. Demagog, "farmazon", potrafiący sugestywnie mówić nie na temat i udawać, że odpowiada na zadane mu pytania, w rzeczywistości zaś nawet o nie nie zahaczając. Źródłem jego rozgłosu w Polsce był snobizm na człowieka stąd, który zrobił karierę w Ameryce i cielęca otwartość szerokiej polskiej publiczności na czary i bałamuctwo (byle by było efektowne). Wartości literackie i myślowe jego twórczości bliskie zeru.

Zdziwienie budzi w miarę poważny stosunek do niego niektórych krytyków (np. Marii Janion) i wybitnych tłumaczy.

Hanna Krall - zżerana straszliwą ambicją autorka reportaży, która złapawszy raz Pana Boga za nogi w osobie Marka Edelmana (głośny wywiad Zdążyć przed Panem Bogiem) i wyniesiona dzięki temu na wyższą orbitę (nagrody, tłumaczenia, stypendia), uwierzyła, że jest pisarką z prawdziwego zdarzenia i zaczęła płodzić wysoce pretensjonalne opowieści auto- lub para-biograficzne. Ujawniają one natrętne wzorowanie się autorki na języku i stylu Izaaka Babla. Te próby naśladownictwa prowadzą ją, niestety, do opłakanych skutków. Wychodzi z tego bowiem raczej mimowolna parodia niż twórcza kontynuacja lub choćby neutralne stosowanie czyjeś metody; efekt jest farsowy. Zamiast chłodu, cierpkiej ironii i wyrafinowanego humoru mamy sentymentalizm, minoderię i rzewne ponuractwo. Do tego dochodzą jeszcze własne cechy autorki: fałszywa pokora idąca w parze z pychą i wielką miłością własną. Niezwykle trafna była wyrażona swego czasu opinia Gustawa Herlinga-Grudzińskiego o książce Zdążyć przed Panem Bogiem (będąca jakby jej najkrótszą recenzją): "O jednego interlokutora za dużo". Rola sprawnego opowiadacza cudzych losów lub ciekawie zadającego pytania absolutnie autorce nie wystarcza. W jej tekstach - będących, formalnie rzecz biorąc, literaturą faktu - na pierwszy plan wybija się jej własna osoba - ukazywana jako uosobienie gorzkiej mądrości i metafizycznej głębi. W istocie, ani to mądrość, ani metafizyka, tylko mistyfikacja. W dodatku niezbyt zręczna. Do uduchowienia autorki nie przekonuje, na przykład, jej zwracanie się do Istoty Wyższej w sposób: "Hej, słyszysz mnie?!" czy też "Hej, jesteś tam?!".

Dziwi,   że   tylu   ludzi,   czasem   nawet   całkiem   sensownych, daje się na to nabrać.

 

 



JANUSZ MACIEJEWSKI (IBL PAN, Warszawa)

 

Wśród autorów współczesnych niedocenionych, więcej - prawie zupełnie zapoznanych, widziałbym dwóch moim zdaniem wybitnych twórców: Stanisława Swena Czachorowskiego i Christiana Skrzyposzka. Pierwszy przechodził literacki "staż" razem z Białoszewskim, jako równorzędny mu twórca, tak rozpoznawany przez najbliższych im przyjaciół artystycznych (m.in. Jana Józefa Lipskiego). Debiutował - nie z własnej winy - dwa lata później od autora "Obrotów rzeczy". Dlatego ominęła go gloria towarzysząca twórcom tomów wydanych w 1956 r. Niemniej w latach sześćdziesiątych był traktowany przez krytykę jako jeden z czołowych przedstawicieli tego pokolenia, któremu przełom październikowy umożliwił wejście do literatury. W następnych jednak dziesięcioleciach w niezrozumiały dla mnie sposób wypadł całkowicie z obiegu literackiego. Przestał być wydawany, omawiany w prasie. A był przecież autorem wielu wierszy wybitnych, nie ustępujących utworom innych czołowych poetów współczesnych. Wydał także znakomity tom opowiadań "Pejzaż Gnojnej Góry" - świetnie napisanych, nowatorskich formalnie, przynoszących odkrywczą a zaskakująco prawdziwą wizję polskiej dwudziestowiecznej kultury peryferyjnej.

Chrisian Skrzyposzek debiutował w latach sześćdziesiątych jako krytyk (zdobywając spore uznanie) i dramaturg - w Dialogu w 1969 r. W tymże roku wyjechał za granicę i poprosił tam o azyl polityczny, co od razu wykreśliło go z oficjalnej "giełdy literackiej". Niestety nie udało mu się związać także z żadnym ośrodkiem emigracyjnym. Skazało to na zapomnienie jego wczesną twórczość oraz na prawie całkowite niedostrzeżenie głównego dzieła, wydanej w 1985 r. powieści "Wolna trybuna" - jednego z najoryginalniejszych i najwybitniejszych utworów, jakie ukazały się w ostatnim dziesięcioleciu.

Wśród autorów przecenionych wymieniłbym głośnego zeszłorocznego debiutanta Andrzeja Barta, autora powieści "Rien ne va plus". Rozgłos swój w dużym stopniu zawdzięcza ona konceptowi : oglądaniu losów ludzkich z punktu widzenia obdarzonego świadomością przedmiotu (którym u Barta jest zmieniający właścicieli portret). Ale wbrew pozorom koncept ten nie jest nowy. Stosował go już Kraszewski w "Historii kołka w płocie". Z kolei pomysł objęcia akcją dziejów wielu pokoleń Polaków ze znacznie większym talentem realizował już Kazimierz Brandys w "Wariacjach pocztowych".

Nie odmawiam utworowi Barta w ogóle wartości. (Najlepszy nb. jest początek - później niestety przechodzi w dość banalnie opowiedzianą historię Polski). Uważam jednak, że ton krytyki i lansowanie "Rien ne va plus" jako dzieła wyjątkowo wybitnego jest zdecydowanie ponad autentyczną wartość powieści.

 

 



PIOTR MATYWIECKI (Warszawa)

 

1. Niedoceniani? - Jan Śpiewak i Arnold Słucki, poeci osobni, w swoim czasie chwaleni przez krytyków, ale odesłani na peryferie. A przecież wytropili ukryte w polszczyźnie drogi obrazowego myślenia, dotąd nieznane, które poprowadziły ku zaskakującym widokom na centralne miejsca tegowiecznej kultury.

Jan Śpiewak to, zdawałoby się, prorok poetyckiego irracjonalizmu: osobny przez podjęte tradycje rosyjskiej awangardy spod szalonego znaku Chlebnikowa, autor prozy "Narodziny sławy", w której stepy nad Dnieprem były historyczno-geograficznymi kresami Rzeczypospolitej i kresami zmysłowej rimbaudowskiej wyobraźni. I to jemu udały się poematowe syntezy wieku! Trzeba przeczytać tom "Zstąpienie do krateru" (wiersze z lat 1961-1963), żeby u tego zapomnianego poety odnaleźć zamierzony i zrealizowany epicki cykl przygód wyobraźni, myślicielstwa, historii, etyki - wypowiedziany językiem otwartym na obrazy, filozofie, konkrety historyczne, cierpienia indywidualne i masowe.

Arnold Słucki był mistykiem najczystszym. Kiedy poeta jest mistykiem, to nie znaczy, że czyni sobie niebo ze słów. Przeciwnie, jego słowa są głodne "ziemskich pokarmów" - żeby ofiarować ziemię Logosowi. W swoich tomach najdojrzalszych ("Eklogi i psalmodie" - 1966 r., "Biografia anioła" - wiersze z po-marcowego wygnania, wydane w 1982 r.) Słucki na nowo nauczył polską poezje - w sto lat po Norwidzie i w dystansie od Miłosza - myślenia liryką. Ekstatyczna wyobraźnia, porywcza emocja, w każdym z jego drobnych wierszy rozdzierają gęste tkaniny kultur, żeby ujawnić i wypreparować najcieńsze włókna i splątania. I wszystko to jest dysonansowo lub harmonijnie muzyczne. On miał swoje melodie!

 

2. Przecenieni? - Nikt z pisarzy (jeśli jest pisarzem...) nie jest przeceniony.

 

 



CEZARY MICHALSKI (brulion, pismo nosem, Kraków)

 

Przecenieni:

 

45 lat publicystyki Tygodnika Powszechnego, pisma prowadzonego przez postępowych katolików, od 1947 roku szermujących hasłem "reformy katolicyzmu" (po 1960 roku "reformy posoborowej"). Jednocześnie pismo zmuszone do zachowywania lojalności zarówno wobec Kościoła (brak krytyki polityki prymasów Wyszyńskiego i Glempa), jak też wobec komunizmu (przychylny stosunek do "przemian ustrojowych" w publicystyce Stommy czy Mazowieckiego przed 1980 rokiem). Pismo przetrwało za tę cenę okres istnienia PRLu, ale stało się jednocześnie charakterystycznym peerelowskim tworem; płytką polityczną aluzją do nie wiadomo czego.

 

Niedocenieni:

 

Marian Zdziechowski - (jako eseista polityczno-religijny, szczególnie W obliczu końca, Wilno 1939).

Jeden z ostatnich, przed pięćdziesięcioletnią przerwą, polskich intelektualistów niezależnych; potrafiący zachować obiektywizm niezależnie od instytucjonalnych lojalności. Autor błyskotliwych analiz Europy rozdzieranej przez dwa totalitaryzmy: nacjonalistyczny i uniwersalny. Konserwatywny katolik, spod którego pióra wyszły najbardziej dramatyczne opisy okrucieństwa inkwizycji oraz krytyka katolickiego stosunku do zwierząt-podludzi.

 

Przecenieni :

 

Stanisław Barańczak, polityczny poeta drugiej połowy lat 70-tych, powielający poetyckie pomysły ze swej wczesnej twórczości, a także Barańczak - autor Widokówki z tamtego świata, rozumiejący już wyczerpanie stworzonej przez siebie wcześniej konwencji poetyckiej, nie potrafiący jednak stworzyć nowego, konsekwentnego języka. Efekt tego: eklektyczna mieszanka "dawnych chwytów" i cytatów z poezji anglojęzycznej + kongenialne tłumaczenia poezji anglojęzycznej na język polski.

 

Niedocenieni:

 

Stanisław Barańczak, autor Dziennika porannego. Twórczy kontynuator tradycji polskiej poezji lingwistycznej. Praktyk i teoretyk oksymoronu rozumianego jako figura języka poetyckiego, a także jako narzędzie poznania dualistycznego świata - "papier i popiół / dwa sprzeczne zeznania".

Leo Lipski, autor Piotrusia a także opowiadania Dzień i noc.

W latach 60-tych, 70-tych i 80-tych jego proza była politycznie nie do zaakceptowania przez obieg oficjalny. Później natomiast nie zrozumiana przez większość animatorów drugiego obiegu (nie dostarczała szybkiego politycznego wzmocnienia).

Debiutujący w drugiej połowie lat 80-tych w alternatywnym trzecim obiegu Jacek Podsiadło. Przełamywanie eklektyzmu właściwego jego wczesnej twórczości i żmudna praca nad tworzeniem oryginalnego języka afirmacji wartości estetycznych i etycznych. Podsiadło potrafi "usłyszeć", zacytować i wkomponować w strukturę swojego wiersza elementy świata realnego, przybierające postać rozmaitych stylów mówienia i głosów.

 

Przecenieni :

 

Poeci nowo i postnowofalowi: Zagajewski, Krynicki, Kornhauser, Bierezin, Szaruga. Wtórność estetyczna, swoją intensywnością przekraczająca intensywność etycznego zaangażowania autorów. Kluczem do tego przecenienia jest stworzenie lansującej ich poezję machiny pokoleniowo-środowiskowej.

 

 



ANDRZEJ NOWAK (Arka, Kraków)

 

/. Pisarze przecenieni   - na przykład Andrzej Szczypiorski.

 

Na granicy literatury i polityki pienią się książki najgorsze (zwłaszcza kiedy literatura nie najlepsza, a polityka nikczemna). Chodząc jednak wytrwale wokół owej granicy, zbudować można wcale świetną literacką (i polityczną) karierę. Trzeba tylko: 1. trzymać się konsekwentnie roli moralisty; 2. brać uważnie wszystkie "zakręty" i "przełomy" historii; 3. liczyć, że i krytycy nadążą za nimi, a czytelnicy mieć będą krótką pamięć.

Niedoścignionym i bodaj najwyżej na dzisiejszym targowisku notowanym exemplum tej literackiej strategii jest twórczość Andrzeja Szczypiorskiego. Nic w niej nie ma poza realizacją (za pomocą warsztatu sprawnego autora powieści kryminalnych) kolejnych politycznych zamówień - od wydziałów KC ekip Bieruta, Gomułki i Gierka, aż po zapotrzebowania literackiego salonu niemieckiej lewicy oraz obozu Rozumu i Postępu w polsce (ortografia konsekwentna).

 

//. Autor niedoceniony - Stanisław Cat-Mackiewicz.

 

Ten jest dziś ofiarą polityczno-literackiego pogranicza. Nie pozostał do końca na emigracji - nie korzysta więc z tego wydawniczego renesansu, jaki spotyka teraz niezłomnych (wśród nich jego brata - najniezłomniejszego, sztandarowego antykomunisty). Za mało był europejski, a za bardzo sarmacki, by poważnie dziś potraktowano jego eseistykę, choć przecież esej emigracyjny w dużym dziś - i jak najbardziej zasłużonym - poważaniu, tak na naukowych sesjach jak i u wydawców. Chcę się więc upomnieć bodaj o wartość jego stylu, języka, literackiej wyobraźni i gawędziarskiego mistrzostwa, godnie kontynuującego najlepsze tradycje Henryków - Rzewuskiego i Sienkiewicza. Także intelektualna przekora jego tekstów i zasadnicza niezgoda ich autora na stadne niemyślenie to teraz - i zawsze - cnoty literackie wielkiej rzadkości. Więc nie lubią autorytety Mackiewicza i śmieją się z wileńskiego żubra. A nam Muchy chodzą po mózgu..

 

 



TADEUSZ NYCZEK (Kraków)

 

Przecenieni:

 

1. Przepraszam: GOMBROWICZ. Upupiony, ugębiony, spimkowany. Idol i arcymistrz na skutek chorych okoliczności, a przecież po prostu, normalny dobry pisarz, autor lepszych i gorszych książek. Umysł niepospolity (Dzienniki), ale jako artysta prozy - z wyjątkiem Trans-Atlantyku - co najmniej do dyskusji o arcydzielności. Mit zresztą przesłonił pisarza, a niesłusznie, bo teraz mało czyta się Gombrowicza. Czyżby... przeceniony w micie, niedoceniony w pisarstwie?

2. ANDRZEJEWSKI. Mistrz - ale tylko literackiej i intelektualnej mimikry. Z czasem każda jego książka traci na atrakcyjności, zyskuje na pretensjonalności. Nie jest dobrze, kiedy najlepszą książką pisarza okazuje się debiut, a potem jest coraz gorzej.

3. STACHURA. Wylansował go znowu mit, choć przecież był naprawdę niezgorszym pisarzem. Lepszy zresztą prozaik niż poeta. Wszędzie chciał widzieć poezję, co mu nie wyszło na zdrowie. Fabula rasa jest największym, najprawdziwszym i najbardziej przejmującym w całej chyba polskiej literaturze świadectwem twórczego szaleństwa. Reszta to Hłasko na wakacjach.

4. HUELLE. Przyznaję: nie rozumiem, dlaczego Weiser Dawidek miałby być książką dziesięciolecia*. Ale może na nic innego nie zasłużyliśmy. Nasza wina.


* Takim określeniem na okładce książki wydawca (Puls) reklamuje drugie wydanie tej powieści (przyp. W.B.).

 

Niedoceniani:

 

1. IWASZKIEWICZ. To będzie chyba teraz jakiś czas modne: docenić Iwaszkiewicza. Choć miał skłonności do szargania sobie życiorysu, pisarzem był (bywał) nienagannym. Wspaniałość opowiadań, nowel i późnych wierszy rekompensuje wszystko, łącznie z nudziarstwem powieści.

2. ODOJEWSKI. Jemu może zaszkodzić tylko przechwalanie ze względów polityczno-martyrologicznych,  nigdy literackich. Ale na szczęście nie grozi mu popularność Konwickiego. Nawet gdyby miał zostać tylko najzdolniejszym uczniem Faulknera, jest to rekomendacja, że daj Boże zdrowie. Tym bardziej, że nie mieliśmy Faulknera.

3. KRYSTYNA MIŁOBĘDZKA. Jak widać, jedyna osoba, przy której jestem zmuszony podać imię. Niewiele o niej wiem (mieszka chyba we Wrocławiu?), ale mam do jej poezji - bo jest przede wszystkim poetką - ogromny sentyment i szacunek. Autentyczna outsiderka o żywiołowym talencie językowym i nadzwyczaj ciekawym, zupełnie oryginalnym sposobie myślenia. Zbiorki: Pokrewne (1970) i Wykaz treści (1984) mam za literackie rewelacje godne lepszego losu niż te kilka zdań świadczących o nieczystym sumieniu krytyka.

4. LEM. Niby ceniony, doceniony, niby wielki. Ale jednak nie traktowany zbyt poważnie. Naukowa strona Lema zdaje się wystawać daleko poza konwencje literackie. Wywołuje brechtowski efekt obcości. Tematyka przesuwa sztukę tej prozy na margines rozważań o literaturze. Wobec najsilniejszej strony Lema - fenomenalnego intelektu stanowiącego zjawisko samo w sobie - bezradni są wszyscy. Lem śmieszy, tumani, przestrasza. Nie nadaje się na słowiańską, przaśną kulturę. Jak każdy diabeł, powinien być Niemcem.

 

 



MIECZYSŁAW ORSKI (Odra, Wrocław)

 

Trudno o racjonalną odpowiedź na pytania ankiety w sytuacji, kiedy narastający w końcówce Peerelu kryzys kultury - a zwłaszcza demontaż życia literackiego, zanik odpowiedzialnej krytyki, degradacja i likwidacja czasopism itp. itd. - jeszcze się pogłębił, miast powoli ustępować. Niesprawiedliwe, a może i szkodliwe z wielu względów byłoby dziś zwłaszcza ustalanie listy książek oraz pisarzy "przecenionych". Przecież jeżeli ten niezwykły i nieopanowany chaos, z jakim mamy do czynienia na rynku wydawniczo-czytelniczym - spotęgowany przez niewydolność krytyki - utrzyma się jeszcze przez jakiś czas, będziemy mieli w kraju do czynienia chyba wyłącznie z dziełami literackimi "niedocenionymi", może z małymi wyjątkami, którym będzie sprzyjać przypadek i kaprys wydawców.

Sądzę natomiast, że należy dziś upominać się gromkim głosem o rzetelną dyskusję nad literaturą schyłkowego Peerelu, przywracając jej porządek właściwych proporcji i hierarchii artystycznych; nie unosząc się więc z jednej strony sztucznym zachwytem nad wszystkim, co firmowały wydawnictwa drugo-obiegowe, i nie potępiając z drugiej strony wszystkiego, co pisano w pierwszym obiegu w czambuł, opieczętowując to etykietką "czarnej dziury lat osiemdziesiątych". W licznych wypadkach "niedocenianie" wynikało z różnorakich przymusowych nieobecności bądź powszechnej niewiedzy (nawet specjalistów). I tak np. mało kto wie o dwóch - moim zdaniem ważnych i świetnych - powieściach Zyty Oryszyn "Czarna iluminacja" i "Historia choroby, historia żałoby", w nowy i twórczy sposób podchodzących do tematu epoki stalinowskiej; bo po prostu wyszły w małych nakładach w podziemiu. Podobnie mikroskopijny nakład odebrał czytelników interesującej "Ciemni" Bogusławy Latawiec. Słabo rozpowszechniana, zbyt mało namaszczona przez krytyków, szybkiemu zapomnieniu uległa "Zagłada" Piotra Szewca - przecież jeden z najlepszych debiutów w prozie (obok Pawła Huellego) ostatniego dziesięciolecia. Polityczny rozgardiasz po stanie wojennym zaciążył ujemnie na recepcji takich znaczących książek uznanych pisarzy jak "Obłęd" Krzysztonia, "Krzywe drogi" Wojdowskiego czy "Zabezpieczanie śladów" Odojewskiego; w emigracyjnym panteonie na wyższą pozycję zasługuje z pewnością Andrzej Bobkowski ze swymi "Szkicami piórkiem". To oczywiście tylko kilka nazwisk i utworów "źle obecnych" (więc nie dosłownie niedocenionych). Najwyższy czas żeby zająć się uczciwie i z uwagą schyłkowym okresem literatury Peerelu, zwłaszcza że znów wracają na scenę środków przekazu widma tzw. "rewolucji artystycznej" czy tzw. "nowej prozy". A kysz.

 

 



RYSZARD K. PRZYBYLSKI (Uniwersytet im. A. Mickiewicza, Poznań)

 

Niedocenieni:

 

Zapoznana wręcz wydaje mi się dziś twórczość Leopolda Buczkowskiego. Ten rodzaj poszukiwań literackich wyparty został niemal całkowicie w latach osiemdziesiątych. Z wielką szkodą, w moim przekonaniu, dla literatury. Potrzeba deklarowania wartości, a raczej nazw wartości, likwidowała zainteresowania innym pojmowaniem sztuki narracyjnej.

Nadużywanie nazw wartości doprowadziło zresztą do stanu, w którym okazywały się one nazwami coraz bardziej pustymi. Nie wiązały bowiem pożądanych idei z rzeczywistością, ale wyrastały ponad nią w jakiejś abstrakcyjnej przestrzeni. W ten sposób zachowywano może nawet systemową spójność kultury, przydatną w czasie istnienia określonego i łatwo definiowalnego przeciwnika, nieużyteczną natomiast wtedy, gdy go zabrakło.

Walka ze złem nie różnicuje zła. Likwidacja jednej z jego postaci nie uwalnia wszakże od innych jego wcieleń. Nie wystarcza już jednak tylko deklarowanie pożądanych stanów rzeczy. Manifestowanie oburzenia. Niezbędne jest także poznawcze podejście do problemu. Próba jego pisania. Również, a może przede wszystkim, wszystkich jego negatywnych zjawisk.

Literatura polska nie podjęła prawie wcale wyzwania, jakie niesie z sobą nihilizm. Najchętniej odwracała się od niego plecami. Nie jest to jednak najlepszy sposób rozwiązania problemu. Prędzej czy później da on bowiem o sobie znać. A wtedy puste nazwy niczemu nie zaradzą. Dlatego sądzę, że zbyt słabo obecni są w polskiej świadomości ci, którzy, lepiej czy gorzej, podjęli wyzwanie, jakie z sobą nihilizm niesie. Myślę o Tadeuszu Borowskim (mówi się o nim z innych powodów), Leo Lipskim, Tadeuszu Różewiczu.

Ponadto zadziwia mnie nieobecność w Polsce książek Józefa Mackiewicza. Wiele o nim dyskusji, ale z innych niż literackie powodów. Dlaczego, obok tej wielości pozycji na księgarskich ladach, nie znajdzie się "Drogi donikąd" albo "Kontry", doprawdy nie pojmuję.

 

Przecenieni:

 

Mam wrażenie, że w panującym chaosie sądów, opinii i rynkowych preferencji trudno mówić o przecenianiu kogokolwiek. Raczej wszyscy stracili.

 

 



KRZYSZTOF RUTKOWSKI (Paryż)

 

Pisarze przecenieni:

 

Aleksander Wat i Paulina Wat. Wynoszenie tego ciekawego poety na ołtarze wydaje mi się zabiegiem niebezpiecznym, który może zaciemnić rzeczywistą wartość artystyczną "Ciemnego świecidła". Wizja świata i historii w "Moim wieku" starzeje się w dość szybkim tempie. Książka ta ma przede wszystkim wartość jako zapis wewnętrznych napięć pomiędzy rozmówcami: Miłoszem i Watem.

Archetyp żony poety, matki i wdowy zbudowany w książce "Wszystko co najważniejsze" to konstrukcja, która powinna zainteresować krytyka pasjonującego się mitologią w barthesowskim sensie tego słowa. Należy się dziwić, że chyba nikt z recenzentów nie zauważył zniknięcia z krajowego wydania tej książki nazwiska Jacka Trznadla, który jest rzeczywistym współautorem tomu.

Józef Mackiewicz. Zdaję sobie sprawę, że jest to pisarz ogromnie w dzisiejszych czasach "słuszny". Wiele jego tekstów - to świetna proza, ale sporo śmiertelnie mnie wynudziło. Teksty poświęcone Mackiewiczowi, z których można ułożyć niezłą bibliotekę, są nieraz bardziej zajmujące, niż przedmiot opisu.

Tadeusz Konwicki. Po ciekawej wprawce stylistycznej, którą był "Bohiń", plotkarskie książeczki o "warszawce" i okolicach nużą do tego stopnia, że zapomina się o dobrych wspomnieniach na przykład z "Sennika". Poza tym nie mogę wybaczyć Konwickiemu Mai Komorowskiej w roli Guślarza w tych filmowych niby - "Dziadach".

 

Pisarze niedocenieni:

 

Zygmunt Haupt. Jeden z największych artystów polskiej prozy. Jego uznanie przychodzi z trudem, bo on sam jest "za trudny" na współczesne gusta. Ponadto dobre słowo o Haupcie wymknęło się z zagrody zębów Prawdziwych Autorytetów późno i niezbyt donośnie.

Andrzej Bobkowski. Niby już obecny i wznowiony. Niby sporo o nim pisano - najciekawiej w Kresach - a jednak nadal niezadomowiony w polskiej świadomości. Może dlatego, że o Polakach nie miał najlepszej opinii.

Tadeusz Różewicz. Wystarczy przeczytać "Płaskorzeźbę".

 

 



JANUSZ SŁAWIŃSKI (Warszawa)

 

Przecenieni:

 

Lechoń: pustosłowie ułożone do paru znajomych melodii wierszowych.

Gałczyński: dziś jego poezja cieszy się jeszcze wzięciem wśród jednej formacji wielbicieli - panów w okolicach sześćdziesiątki, którzy w uczuciowości i gustach na zawsze pozostali sentymentalnymi zetempowcami z lat swojej młodości. Kogo po ich wymarciu będzie w stanie skłonić ku sobie ta stara kokota - tandetnie wysztafirowana ?

Wat: złomowisko, na którym walają się bryły szlachetnego kruszcu. W tej twórczości nie ma bodaj nic poza niedokonaniami.

Zagajewski: za dużo w nim nabzdyczenia - koturnowości, olimpijskich póz, pompowania się wzniosłością, wysilonej powagi mędrca. W jego poezji sztuczność uparcie pozostaje sztuczna - nie dopracowała się naturalności jako sztuczność, brak jej więc zadowalających uprawomocnień.

Krynicki: uwierzył, że poezja to "najmniej słów". Czytelnikom nie potrafił jednak udowodnić, że jest to wystarczający warunek poezji.

Szczypiorski: moralista pochylający się z troską nad powikłaniami ludzkich losów. To byłaby formuła w jego stylu - wszystko bowiem potrafi spłaszczyć i sprowadzić do postaci retorycznego banału.

Karpiński (Wojciech): salonowe egzaltacje - oto co nieodmiennie psuje jego styl.

Huelle ("Wieser Dawidek"): za dużo w tym ćwiczenia na zadany temat - "napisz coś w stylu Grassa".

 

Niedocenieni:

 

Przyboś: poeta, którego dorobek jest teraz metodycznie ignorowany. Ale to jeden z trzech-czterech największych u nas w tym stuleciu - i z pewnością nie będzie zapomniany. Na sprawiedliwe odczytanie oczekuje jego późna twórczość: wielka "poezja metafizyczna".

Bieńkowski (Zbigniew): nie mam wątpliwości, że jego "Sprawa wyobraźni", a zwłaszcza "Trzy poematy" będą zaliczone kiedyś do najważniejszych książek poetyckich, jakie powstały u nas w dzisięcioleciach powojennych.

Wirpsza: zupełnie dziś zapoznany sztukmistrz poetycki. Próbował wielu dróg i niemal na każdej dokonał własnych odkryć. Gdyby jego twórczość była znana młodym poetom współczesnym - mogliby z powodzeniem wielu rzeczy nie robić po raz wtóry.

Parnicki: nikt teraz nie ma cierpliwości, by go czytać i roztrząsać. A przecież to najbardziej chyba "postmodernistyczny" pisarz w naszej literaturze!

 

 



JERZY ŚWIĘCH (Uniwersytet Lubelski)

 

W sytuacji, gdy notowania poszczególnych pisarzy na giełdzie podlegają nieustannej zmianie, gdy jedni ganią to, co drugim się podoba, trudno mówić o jakichś jednoznacznie czytelnych zasadach takiego postępowania, poza gestem i naciskiem bieżących okoliczności. Niemniej jako konsument dzieł literackich, a także z czysto zawodowej ciekawości (jestem historykiem literatury) przyglądam się wydarzeniom życia literackiego w kraju i na emigracji, dziwiąc się pewnym faktom, częściej jednak starając się je zrozumieć. Często bez skutku, bo niby dlaczego premiuje się średnie osiągnięcia pisarzy młodych (niedawny szum wokół powieści P. Huelle "Weiser Dawidek"), a otacza milczeniem jedno z najwybitniejszych dzieł powieści powojennej. "Obłęd" Krzysztonia? Ograniczam się do ostatniej dekady. Otóż dokonała się w niej przede wszystkim rewindykacja dla literatury narodowej dzieł powstałych na emigracji, co miało także i ten skutek, że pewnych autorów i dzieła obdarzano nadmiernym kredytem zaufania, pragnąc niejako zrekompensować fakt ich dotychczasowej a wieloletniej nieobecności w kraju. Wina tego stanu rzeczy, który wciąż obowiązuje, tkwi w podziale literatury na krajową i emigracyjną, za co oczywiście żaden pisarz ani krytyk nie ponosi odpowiedzialności. Ponoszą ją ci, którzy zadecydowali o powojennym kształcie Europy środkowej, oni zaś, jak wiadomo, literaturą się nie zajmowali. Niemniej konstatując ten fakt, wypada oczekiwać, że z czasem, może już w najbliższej przyszłości, będą obowiązywały kryteria oddające sprawiedliwość dziełom z uwagi na ich rzeczywiste walory artystyczne i myślowe. Jak dotąd panuje tu duża wolność. Np. "Szkice piórkiem" Bobkowskiego uważam za książkę, którą każdy kulturalny człowiek w Polsce znać powinien, niemniej rozgłos jaki otacza tego pisarza, włącznie z innymi jego książkami, uważam za przesadzony. Nie rozumiem też, dlaczego w imię odrabiania zaległości udostępnia się czytelnikom w kraju wszystkie (!) dzieła Sergiusza Piaseckiego, o mocno wątpliwej wartości, a zapomina o książkach Danuty Mostwinowej, pozostających wciąż, mimo swej tradycyjnej formy, najbardziej rozległą panoramą życia Polaków na emigracji i w diasporze, dlaczego tzw. sprawa Józefa Mackiewicza wciąż przesłania jego dzieło, a należy ono z pewnością do najbardziej oryginalnych w literaturze powojennej, dlaczego "emigracyjne" powieści Stalińskiego vel Kisiela wzbudzają tylko dorywcze zainteresowanie, a zasługują niewątpliwie na więcej, dlaczego tak mało mówi się o dorobku emigracji w zakresie tłumaczeń, a Barańczak, rzeczywiście niezwykły, miał tu przecież grono znakomitych poprzedników w osobach Wieniewskiego, Wittlina, by nie wspomnieć o Miłoszu, który w tej dziedzinie, prawda, że wymagającej pewnych kompetencji, należy do pisarzy "niedocenianych" (jak dotąd np. jego przekłady Biblii oceniali wyłącznie specjaliści). Dlaczego...

Są to oczywiście tylko przykłady, sygnalizujące wagę zjawiska, które może niepokoić. W środowisku moich młodszych kolegów o pewnych pismach, np. "Zeszytach Literackich", nie wypada wręcz mówić źle, to samo dotyczy autorów i mocno się tu naraziłem nie podzielając zachwytów nad poezją Zagajewskiego, którego zresztą cenię. Z kolei powieści Zofii Romanowiczowej wciąż nie znalazły właściwego "przebicia" do czytelnika krajowego, niedoceniane też zresztą i poza krajem. Są to wszystko skutki wejścia na rynek dzieł non-évalues, z powodów o których była mowa wyżej. Przechodząc zaś na teren krajowy wypada odnotować z uznaniem coraz częstszy fakt posługiwania się normalnymi kryteriami w ocenie dzieł, których jedynym tytułem do chwały była dotąd walka z reżimem komunistycznym. Z tych samych, politycznych powodów, dla których dzieła jednych są zdecydowanie przeceniane, np. Konwickiego, choć jego stanowisko w tej materii jest dla mnie wysoce dwuznaczne, drudzy są zepchnięci na margines, który otacza atmosfera niechęci, ba, odrazy nawet (Różewicz!, w czym upatruję jeden z bardziej uporczywych absurdów naszego życia literackiego). Jednocześnie nikt z rzekomych weredyków nie odczuwa potrzeby przypomnienia na szerszy użytek cennego dorobku pisarskiego z lat ostatniej wojny. Myślę tu o publicystyce konspiracyjnej, znanej wycinkowo, o dziennikach intelektualnych prowadzonych w tym czasie przez ludzi tak różnych, jak Wyka i Koniński, Bolesław Miciński i Elzenberg, o publicystyce i eseistyce uprawianej na wychodźstwie (Wańkowicz, A. Bocheński, W. Weintraub, Z. Broncell), o wielkim - jako całość - dorobku kulturalnym 2-go Korpusu i APW. Nawet o największych poetach tego czasu, jak Baczyński, pisze się albo rocznicowe albo w sposób jawnie akademicki.

Na koniec chciałbym się zabawić w przewidywanie. Ranga dzieł, które dziś cieszą się popularnością, np. dzienników, rzeczywistych lub urojonych (Andrzejewski, Tyrmand, Konwicki, A. Rudnicki, K. Brandys) będzie, podejrzewam, spadać. W to miejsce wejdzie publicystyka i eseistyka historyczna (J.M. Rymkiewicz, A. Kijowki, T. Łubieński) oraz socjologiczna (J. Strzelecki), esej na tematy kultury i sztuki (Z. Kubiak, M. Jastrun), słowem pisarstwo nie mieszczące się w kategoriach autobiografii (wyłączam przypadek Miłosza: "Rodzinna Europa", "Ziemia Ulro", "Rok myśliwego" jako klasę dla siebie). W ogóle z literatury b. PRL-u zostanie więcej, niż się nam często wydaje, Przede wszystkim literatura z ambicjami realistycznymi, mimo wiadomych ograniczeń zdradzająca ambitny zamysł Zrozumienia tego fenomenu życia społecznego po wojnie i często właśnie ten zamiar maskująca. Nie były to jednak pozory i przyszły historiograf będzie miał do dyspozycji materiał ogromnie ciekawy, oby tylko umiał zeń skorzystać. Nie odważam się tu nawet na dawanie przykładów, powiem tylko, że w ów realistyczny zamiar włączam także reportaż (skrótowo: od Kuśmierka do Krall). Dalej pisarstwo "kresowe", ważne jako poszukiwanie zbiorowej tożsamości. Jeśli fantastyka, to albo w typie Parnickiego, albo science fiction Lema, włącznie z jego eseistyka, wysokiej doprawdy próby. Z literatury emigracyjnej pozostanie na czele hierarchii literackiej przede wszystkim to, co w konieczny sposób uzupełnia horyzont literatury krajowej (jak "Inny świat" Herlinga - opowiadania oświęcimskie Borowskiego, Czarnyszewicz - "nurt wiejski" itd.). Odpadnie zaś ta część dorobku pozakrajowego, która wyrastała z postaw programowo opozycyjnych wobec Kraju, stawiając na izolację tych dwu układów.

 

 



LESZEK SZARUGA (Berlin)

 

/. Pisarze przeceniani, dzieła nadwartościowane:

 

1. Czesław MIŁOSZ, przede wszystkim jako poeta, gdyż bez wątpienia jego eseistyka zasługuje na   szczególną uwagę. Spowodowane jest to przez splot czynników, z których najważniejsze to  w kolejności chronologicznej: smak "zakazanego owocu" i "opozycyjność" (nadwartościowanie polityczne),   zaspokojenie potrzeb polskiego sukcesu literackiego (Nagroda Nobla) oraz wyrosły na tej pożywce kult pisarza. Jest to bez wątpienia poeta - w skali światowej - wybitny, ale nierówny. W  szczególności przeceniana jest jego powieść "Zdobycie władzy" - schematyczna, "z tezą", publicystyczna.

2. Zbigniew HERBERT, którego dzieło czytane jest "przez życiorys" i kontekst międzynarodowego sukcesu w pewnej mierze warunkowanego czynnikami pozaliterackimi. I tu należy podkreślić, że mamy do czynienia z pisarzem wybitnym, lecz jego poetycka ranga z pewnością nie dorównuje dokonaniom Wata, Mieczysława Jastruna, Ważyka, Twardowskiego, Różewicza czy Szymborskiej.

3. Józef MACKIEWICZ, prozaik z pewnością świetny (w szczególności jako autor "Drogi donikąd" i "Nie trzeba głośno mówić"), lecz nie wybitny, często przegadany, nasycony publicystyką. I znów: głos decydujący w wysokiej ocenie ma postawa polityczna i fama pisarza, którego komuniści bez dyskusji skazywali na niebyt.

4. Cały mit "pisarzy przeklętych", przede wszystkim pisarstwo Marka HŁASKI i Edwarda STACHURY - sentymentalna, często formalnie niezborna proza. Utwory nierzadko wtórne wobec propozycji literatury   światowej, epatujące swą "egzotyką", w istocie intelektualnie miałkie.

 

II. Pisarze niedocenieni, dzieła nie dowartościowane:

 

1. Czesław MIŁOSZ, z uporem pomija się te jego rozważania, które są najistotniejsze w jego dziele - krytykę polszczyzny jako materii lirycznej (najdobitniej wyrażona w tomie "Nieobjęta ziemia", także w "Prywatnych obowiązkach" oraz w "Świadectwie poezji"). Postulat "odnowienia" czy "przebudowy" języka polskiej poezji wracający w dziele Miłosza umyka bezkrytycznym wielbicielom jego twórczości.

2. Piotr WOJCIECHOWSKI, tworzący od lat świat prozy porównywalny z dokonaniem Faulknera,   świetnie zbudowany, doskonale prowadzony narracyjnie, zaludniony rzeczywistymi bohaterami. Pisarz   nie pasujący do dominujących w ostatnich latach w Polsce sporów wokół literatury (sporów o literaturę w zasadzie nie było), a tym samym skazany na "życie utajone".

3. "Obłęd" Jerzego KRZYSZTONIA - powieść , która co prawda wywołała żywy oddźwięk, ten jednak   został stłumiony przez falę wydarzeń lat osiemdziesiątych. Utwór trafił w "zły czas", należy mu się przypomnienie tym bardziej, że jest to utwór - chyba jedyny - w pełni opisujący świat "Peerelu". Krytycy właściwie nie zrozumieli tej powieści.

5. Poezja Aleksandra WATA - dzieło właściwie wciąż jeszcze nie rozpoznane, czekające na interpretatorów. Interesujące zwłaszcza wydaje się jego zakorzenienie w nurtach awangardowych, także jego wielokulturowość, polifoniczność.

 

///.  Uwaga ogólna:

 

Sądzę, że podobne ankiety są konieczne, jednakże w tym wypadku - w odniesieniu do współczesnej literatury polskiej - skazane na płytkość. Nasza literatura wymaga zasadniczej przebudowy hierarchii, oczyszczenia z nalotów "polityki". Przewartościowania muszą sięgnąć bardzo głęboko, dotyczyć muszą właściwie całości pisarstwa tego stulecia. Kilka pokoleń nie miało szansy określenia swego stosunku do krajanej i przystosowywanej do doraźnych potrzeb tradycji. Przez pół wieku nie powstawały kolejne generacyjne przewartościowania całości dziejów, w tym także dziejów literatury. W szumie politycznych i ideologicznych sporów znikają z pola widzenia dzieła tak ważne, jak "Pałuba" Karola IRZYKOWSKIEGO. Czyta się literaturę przez postawy autorów, często eliminując tym samym szansę zrozumienia tekstu. W naszej krytyce poszczególni autorzy i poszczególne teksty istnieją osobno. Już dawno rozbite zostało pole znaczeniowe literatury narodowej. Bez wątpienia podobne rozpoznania, jakie proponuje Kultura, pomocne, jednakże nie zastąpią spójnych i całościowych syntez autorskich. Statystyka nie może   triumfować tam, gdzie głos decydujący winna mieć osobowość badacza czy krytyka.

 

 



ROBERT TEKIELI (brulion, pismo nosem, Kraków)

 

Nie będzie o dziełach i pisarzach, bardziej o zjawiskach:

Zdecydowanie przeceniona jest tak zwana literatura wysoka. Wielu piszącym wydaje się, iż wystarczy słowa ubrać w "wysoki kostium" (co zwykle oznacza zawężenie tematyczne do "poważnych", "wysokich", "kulturalnych" tematów oraz użycie którejś z klisz estetycznych). Niestety okazuje się, że nie wszystkie "kulturalne" teksty rozbite na wersy to wiersze, a co gorsza, operujących fikcją opowiadań-opowiadań (to tylko przykład), po prostu nie da się czytać. Niczego to nie wnosi i nie interesuje nikogo poza tysiącosobową grupką piszących.

(Oczywiście istnieją wartościowe teksty odbierane jako "literatura wysoka", Myślę np. o Haupcie, Leo Lipskim, może Idzie Fink, może trochę z Józefa Mackiewicza).

Niedoceniana za to jest poezja ulicy (graffiti), w której znajduję więcej prawdy o emocjach i umysłach mieszkających w tym kraju ludzi niż w nieomal całej poezji i prozie ostatnich lat. Graffiti (pars pro toto alternatywnych aktywności) wypełnia podstawową dla kultury funkcję oswajania rzeczywistości.

Zdecydowanie przeceniona, z powodów pozaartystycznych, jest cała praktycznie twórczość oryginalna Nowej Fali (poza wczesnymi Barańczakiem i Krynickim z końca lat 70-tych), jak i reszta literatury politycznie użytecznej (najpierw pro-, później "antykomunistycznie"). Myślę o takich nurtach literatury politycznie użytecznej, które reprezentowane są przez np. Herberta, Szczypiorskiego czy Polkowskiego.

Niedoceniona jest zaś (to również przykład) twórczość oraz inspirująca rola gdańskiej grupy poetyckiej "Zlali mi się do środka". Przynajmniej jeden z tych poetów nosi znamiona genialności (Lopez Mausere).

Uznanym twórcom kultury trudno się przyznać (zrozumieć), że twórczość przeniosła się w inne niż "literatura wysoka" rejony. Pytanie dokąd. Kto szuka, ten znajdzie.

 

 



JAN TOMKOWSKI (IBL PAN, Warszawa)

 

Minione trzy lata wprowadziły do obrazu polskiej literatury XX wieku pewne korekty - w moim przekonaniu zresztą nie dość głębokie. Ciągle "do odzyskania" pozostaje proza okresu międzywojennego, oceniana zwykle przez pryzmat utworów takich jak "Przedwiośnie" czy "Granica". Odkryliśmy już Gombrowicza, Schulza, Witkacego. Gdyby postawić obok nich choćby rewelacyjnego "Adama Grywałda" czy zapomnianą kompletnie "Przeklętą Wenecję" Straszewicza, powstałby może nieco inny wizerunek polskiej powieści - mniej zaściankowy, bardziej europejski, zbieżny z poszukiwaniami literatury współczesnej.

Wśród utworów powojennych przewartościowań mamy znacznie więcej. Sądzę, że obserwujemy dewaluacje znaczenia formacji, której twórczość związana była ściśle z dziejami PRL. Mam na myśli pisarzy takich jak choćby Jerzy Andrzejewski, Kazimierz Brandys, Tadeusz Różewicz. W mniejszym stopniu dotyczy to Iwaszkiewicza, który kiedyś mocno przeceniany, jest obecnie autorem wręcz niedocenianym. Jego książki wyrzuca się po prostu z bibliotek, co wydaje mi się faktem godnym pożałowania. Pewni głośni dzięki mass mediom autorzy dziś przestali się liczyć jako pisarze, ale tego akurat nie żałuję. Czas usuwa zwykle w cień sezonowe i koniunkturalne sławy.

Niepokoi natomiast coraz silniejszy rozdźwięk między wysokimi ocenami krytyków czy historyków literatury a kompletnym brakiem zainteresowania ze strony czytelników. Klasycznym tego przykładem jest rynkowa klęska eseistyki Jerzego Stempowskiego, czy powieści Leopolda Buczkowskiego. Martwi mnie, że z lektur szkolnych i akademickich znika Grochowiak, wypierany przez falangę poślednich wierszopisów. Hańbą dla polskiego księgarstwa jest nieobecność na rynku poezji Herberta oraz "Rozmów" i "Ulicy Mandelsztama" Jarosława Marka Rymkiewicza. Niedoceniona pozostaje znakomita proza Haupta i Bobkowskiego, Leo Lipskiego odczytuje się wyłącznie w kontekście "literatury łagrowej", co jest nieporozumieniem.

W ostatnim okresie zrobiono więcej dla zapełnienia "białych plam" niż oceny dorobku literatury polskiej ostatniej dekady. Majaczenie o "czarnych dziurach" nie zastąpi, niestety, lektur, studiów, przyczynków, a zwłaszcza syntez. I to też jest zadanie dla ambitnego krytyka, o ile taki by się narodził.

 

 



JAN WALC (IBL PAN, Warszawa)

 

Hierarchia literackich wartości, podobnie zresztą jak i inne hierarchie, leży w gruzach. Dawnej już nie ma, bądź nie można jej traktować serio, w budowaniu nowej nie ma co liczyć na przyspieszenie. To musi potrwać.

Na skutek tego wszystkiego mamy dwie różne zupełnie grupy pisarzy przecenianych: z jednej strony jest to literatura emigracyjna, którą się wszyscy zachłystują ponad miarę, ciągle nie mogąc do końca odreagować lat szmuglowania książek czy wydawania ich na podziemnych powielaczach. Druga strona tego samego medalu to kłopoty z powiedzeniem sobie prawdy o literaturze PRLu, obstawanie przy przekonaniu o wielkości Iwaszkiewicza, Różewicza czy Kazimierza Brandysa.

Najbardziej zaś niedoceniana jest dobra literatura posługująca się tradycyjnymi środkami wyrazu, czy to w poezji czy w prozie, literatura tak niegdyś dla polskiej inteligencji ważna: Tuwim, Berent, Strug i - oczywiście - Stefan Żeromski.

 

 

 

* * *

 

Kultura, 1993

Przedrukowujemy za Polityką z 12.06. br. (Nr 24) POSTSCRIPTUM napisane 2 kwietnia 1993 przez Stanisława Lema, który opublikował je w Odrze (Nr 5 - maj 1993). Postscriptum to tak pasuje do naszej Ankiety, że nie możemy oprzeć się pokusie jego wykorzystania (Redakcja).

 

POSTSCRIPTUM

Polityka rozpisała ankietę dla wykrycia "Kanonu literatury polskiej XX wieku". Dokonałem niskofrekwencyjnej analizy odpowiedzi Największych Mędrców Polonistyczno-Krytycznych, zamieszczonych w rzeczonym tygodniku, i oto zintegrowane wyniki, czyli destylat, powiadamiający, co należy pisać i jakim należy być, ażeby w obrębie kanonu się znaleźć.

Należy być NIEBOSZCZYKIEM, NIECZYTANYM, NIEPRZETŁUMACZALNYM na żadne języki obce, NIEZNANYM, NIEAKTUALNYM, ewentualnie NIESAMOWITYM, NIEWYDAWANYM, oczywiście z wyjątkami.

W bibliotece lwowskiej mojego ojca znajdował się m.in. "Xiądz Faust" Micińskiego i usiłowałem zmóc tę lekturę od lat dwunastu, lecz nigdy mi się nie udało. Dlaczego Bolesława Prusa przeciwko nieznośnej żeromszczyźnie wszyscy Mędrcy pominęli, domyślam się jeno: ponieważ "Lalkę" i "Faraona" jako doskonale czytelną i znakomicie ogniem żywym prześwietloną literaturę czyta się zachłannie, natomiast Żeromski się okropnie zestarzał. Co do nieczytelności: "Pałuba" nie jest jej wierzchołkiem, ale do niego aspiruje. Vincenz wspaniałym człowiekiem był, ale kwiatków jego i "Połoniny" nikt, z wyjątkiem, pp. Polonistów, do ostatniej strony doczytać nie jest w stanie. Zamiast Odojewskiego radziłbym Faulknera, boć lepiej pić ze źródła, niż w dolnym biegu strumyka. Jeszcze mi nikt nie wyłożył, o czym Parnicki z Buczkowskim (późnym) pisali. Tytuły zaiste znakomite ("I wśród możnych dziwny", "Kąpiele w Lucca", "Oficer na nieszporach", "Kamień w pieluszkach" itp.) - ale trochę jak na prozę za mało.

"Legenda Młodej Polski" ma zapewne na celu definitywne odstraszenie wszelkich aspirujących do tłumaczenia. Rzecz w tym, jak mniemam, ażeby ta polska literatura wyłączną i tajną własnością Polaków na wieki została - ażeby Broń Boże żaden Niepolak słowa przełożonego z piśmiennictwa sarmatycznego nawet nie ujrzał! Jakoż nie ujrzy, odstraszony należycie. Trzeba w samej rzeczy wystrzegać się Europy, Ameryki, Niemców, Francuzów, a jak już musi być Gombrowicz znany tam, to podsunąć im "Trans-Atlantyk, primo nieprzetłumaczalny, secundo niezrozumiały poza naszą granicą. Dbałość o sterylizację przeciwko kosmopolityzmowi widać weszła Polonistom w krew. Extra Poloniam non es vita, si est vita, non est ita. Pisarz Wojtyła, znamienity jako Papież, ma wejść też do Kanonu, ale czy aby nie przez lizusostwo odpowiadającej osoby? "Hrabia Orgaz" Jaworskiego casus mirabilis, ale i wołami przyciągnięci nie przeczytają, więc co za bajdurzenie oszołomskie o kształtowaniu "Postaw Polskiej Inteligencji"? Finalny wniosek: nie tylko nam polityczna klasa oszalała, polonistykę też pochłonęło oszołomstwo...

Stanisław LEM