Magazyn Literacki

 

Roman Śliwonik

O terroryzmie literackim

 

 

Pisarz powinien żyć długo, zmarli są szybko zapominani. Tylko wielkie charaktery tworzą wielkie dzieła, które pozostają przez stulecia. Reszta, to pożyteczna działalność użyźniająca umysły.




O terroryzmie literackim,
UZURPATORACH I O NATURALNYM WSTĘPOWANIU LUDZI NOWYCH I PRZYPADKOWYCH


"Stanowi [poezja - R. Ś.] ponadto jedyne dostępne nam zabezpieczenie
przed wulgarnością ludzkiego serca"
(Josif Brodski, Nieskromna propozycja)

Poezja stanowi zabezpieczenie, ale nie poeci. Nie polemizowałem z krytykami, którzy o mnie pisali, ani z napastliwością piszących wiersze. To nie był błąd, może tylko nieostrożność, bo niektórzy rozpuścili się jak dziadowskie bicze. Używali sobie na mnie poeci zajmujący się również krytyką - i mieli do tego prawo. Tylko umiaru nie mieli. Pycha przeciętności. Umniejszanie innych, z hucpiarskimi pozorami lub chamstwem.
Wymiana cienia na życie. Wszystko polega - we wszystkich dziedzinach życia i również w literaturze - na zastępowaniu odchodzących, umierających, innymi ludźmi, następnymi. Kto wstępuje na miejsce po wielkim lub dobrym artyście? Zależy to od przypadku i na ogół miejsca zajmują energiczni, zaradni, wrzaskliwi, ale niezdolni osobnicy. Uparci. Znajdują słuchaczy, pobratymców, którzy także są zainteresowani karierą, sławą - czasem czymś więcej. Tworzą się kręgi znajomych, grupy, później zaczyna się to nazywać nurtem, kierunkiem w sztuce. Jakoś ludzie z tego i przy tym żyją, czyniąc ciągły szmer. Szum. U nas jest to często szmer niski, uwłaczający. Zawistny. Tak tu jest. Tutaj nie ma zachwytów, tylko małość. Jest zimno, równinnie, brzydko, to i ludzie wykluwają się na krótko, niechętnie i wrzaskliwie. Grupy. Rządzili komunistyczni i partyjni przeciętniacy, teraz wbili się w uniformy inni, też grupowi, zwarci. Bez spoidła, jakim w wielu przypadkach jest przeciętność - przepadliby w pojedynkę.
W Polsce od kilkunastu lat panuje jedna grupa literacka. Oni zapełniają TV, radio, prasę. Składa się z ludzi inteligentnych, wykazujących talenty w różnych dziedzinach, wytrawnych i bezwzględnych wobec innych propozycji. Są sumieniem narodu, kiedy zachodzi taka potrzeba, orędownikami i strażą cnót obywatelskich. Chronią od lat dobro kultury i literatury polskiej. Wciąż te same twarze, głosy i zadęcia. Ich teksty rozsypać się muszą - i sypią się - bo są anemiczne, ich kontur trzyma się, jak widmo słowne, nadmiernie podpiłowane, cyzelowane. Wiersze są spotniałe od wysiłku autorów: preparowanie męczy. Ciekawe, że ci z grupy, którzy mają najlepsze wiersze, są najmniej kąśliwi i zaborczy. Nie oceniają, nie wyrokują. Spoważnieli. Skostnieli?
Pokazuje się ich w gadułkowatych "Pegazach". To audycja rażąco przeciętna i omawiająca wybrzuszone przez redaktorów przeciętności. Przeciętni muszą nobilitować przeciętność. Służą tej toczącej nijakość pianie towarzysko-literackiej. Kto ich wybiera, angażuje, zatrudnia i przez to upoważnia do lansowania swoich gustów przed wielomilionową widownią? Dlaczego w TVP S.A. w "Pegazie" skazani jesteśmy na obcowanie z jedną osobowością, lub osobą, przez długie miesiące i lata? Czy nie przydałaby się większa rotacja pracowników? Szkodliwe są te polskie zaścianki grupowe, pokoleniowe, towarzyskie.
W podróżach moich spotykam poetów zawstydzonych, zepchniętych w cień, nie potrafiących się przebić, pokazać siebie i swoje zapisane życie. Wiersze. Często poezja. Jak im pomóc? Jak zepchnąć literackich prominentów? Wiem, jak to trzeba zrobić, ale muszą wziąć w tym udział wszyscy. Należy zacząć mówić o uzurpatorach, o miernocie i przeciętności. Za kilka lub kilkanaście lat będzie za późno, bo nie będzie już was. I ich też nie będzie. Przyjdą nowi uzurpatorzy. Prorocy. Na miejsca cieni wstępują ciągle nowi, żywi ludzie. Nic nowego, ale póki jesteście, żyjecie, nie dajcie sobą pomiatać - poetyckim miotłom.
Pisarz powinien żyć długo, zmarli są szybko zapominani. Tylko wielkie charaktery tworzą wielkie dzieła, które pozostają przez stulecia. Reszta, to pożyteczna działalność użyźniająca umysły.
Znów kilka pokoleń piszących chce świat przekonać do siebie. Na razie chyba tylko do siebie, bo pokolenia najmłodsze mają dzieła dopiero w próbnym zamyśle. Urodzeni po wojnie, przed wojną, pomiędzy wojnami, pamiętający stan wojenny lub nie obciążeni żadnym klęskowym upośledzeniem, lekturami zbędnymi, albo brakiem oczytania, mogą recytować i argumenty ich będą jedynie śmiesznymi pokrzykiwaniami, dopóki nie pokażą stworzonych dzieł. Wybitnych książek. Dotyczy to osesków, kilkunastolatków, małolatków i stulatków. Trwa kolejne zajmowanie miejsc, jak zawsze krzykliwie, z wtórnymi przemyśleniami, przyozdobionymi uwspółcześnionymi ornamentami. Przyszłym i obecnym pisarzom i kandydatom - nie raz wiecznym - należy życzyć przede wszystkim silnych charakterów, uzdolnień i mocnych organizmów, które pozwolą im żyć kilkadziesiąt twórczych lat. Czas to wielki, a równocześnie krótki, w którym będą musieli (i teraz muszą) dzieł swoich strzec, kontrolować, czasem danym dyrygować lub mu ulegać. Trzeba być na wierzchu, ustawiać się w miejscu widocznym, należy być cały czas słyszanym. Dzieła swego należy pilnować, lansować je, nie pozwalać na jego przemilczanie lub nawet chwilowe zapomnienie.
Krzykacze bez książek, uzurpatorzy, są tylko sezonowymi błaznami. Czasem sezon trwa dłużej, czasem krócej, ale w końcu umierają śmiercią naturalną. Czasem ktoś zniecierpliwiony ustrzeli ich szybciej. Lęgną się następni.

Roman Śliwonik