Wprost - 2/2012

 

Dawid Karpiuk 

Polski bitnik

Jacek Podsiadło

 

 

Był kultowym poetą. Potem pokłócił się ze wszystkimi i obraził na cały świat. Jacek Podsiadło, dla którego bunt nigdy się nie kończy, wydał właśnie nowy tom wierszy.

 

Były wydawca numer 1: - W ogóle nie będę się wypowiadał na temat tego pana.

Były wydawca numer 2: - Podpisaliśmy pakt o nieagresji, niczego panu nie powiem. Numeru telefonu nie mam, skasowałem.

W wydawnictwie numer 3 ktoś mówi, że powinien gdzieś mieć kontakt, odezwie się. Nie oddzwania. - Mogę panu powiedzieć jedno. Jacek jest wybitnym poetą. A raczej był, zanim postanowił obrazić się na cały świat - dodaje dawny znajomy poety.

- Dzień dobry, owszem, to ja - mówi Jacek Podsiadło, gdy dzwonię na numer znaleziony na stronie jego radia internetowego. - Możemy porozmawiać. Ale pod warunkiem że państwo nie umieszczą żadnego mojego zdjęcia. I wolałbym nie osobiście. Może być Gadu-Gadu? 

Biedny poeta

- Dalej jest pan bez pracy? - pytam. - Oczywiście! Ale ja nie szukam pracy, bo to "bez" zabrzmiało, jakby mi jej brakowało - mówi Podsiadło i zaraz dodaje: - Wszyscy pytają mnie, z czego, a nie czym żyję.

Wszystko za sprawą wywiadu, jakiego Jacek Podsiadło prawie trzy lata temu udzielił "Gazecie Wyborczej", przyznając, że jego sytuacja materialna, delikatnie mówiąc, nie należy do najlepszych. Wywiad był szeroko komentowany, jedni widzieli w nim manifest wolności artysty, inni kpili. Bo przecież nie wypada, by 45-letni facet, nawet poeta, laureat najważniejszych nagród literackich w kraju, publicznie oświadczał, że dobrze mu z biedą i walka o byt go nie interesuje. Od czasu do czasu dostaje jakieś stypendium, weźmie udział w wieczorze autorskim albo weźmie zaliczkę za książkę. Jakiś czas wcześniej Podsiadło został wyrzucony z Radia Opole. Stracił też pracę w lokalnej gazecie.

Z "Tygodnikiem Powszechnym", w którym pisywał felietony, rozstał się, gdy redakcja zaczęła selekcjonować jego teksty. Zero kompromisów. Wywiad w "Wyborczej" zilustrowano cytatem z wiersza, który opublikował w 1993 r.: "Pewnego pięknego dnia wypierdolą nas z pracy (...) I znów staniemy się wolni". A to właśnie wolność jest dla Podsiadły najważniejsza. Dążenie do niej sprawiło, że w świecie polskiej literatury jest dziś osamotniony.

- Kiedy piszę wiersz, mam wrażenie, że posługuję się czystym, troszkę świętym językiem. Kiedy rozmawiam z jakimś wydawcą o logotypach, promocjach albo próbuję się dowiedzieć, kto na mój temat anonimowo plotkuje, czuję się, jakbym babrał się w gównie - pisze na Gadu-Gadu Podsiadło. Denerwuje się, kiedy mówię, że ma opinię człowieka "zdolnego, ale trudnego". Trudny czy nie, dla swoich czytelników pozostaje poetą kultowym. 

Tym, który w latach 80. przywrócił poezji rys indywidualny. Który nie walczył już za sprawę, ale opisywał drobne, codzienne doznania i namiętności. Jego "Wiersze zebrane" można dziś kupić na Allegro. Cena: 269 zł. Na innych internetowych aukcjach ceny dochodziły do 200 zł, sprzedawcy reklamowali je jako "nie do zdobycia", "książki legendarnego poety".

- Dzisiaj czytają mnie wyłącznie biedni studenci i mój "twardy elektorat" - zapewnia Podsiadło. Ma na myśli tych, którzy pamiętają jeszcze legendę poety włóczęgi i romantyka, którą zbudował ponad 20 lat temu.

Bez adresu

Jacek Podsiadło dorastał w niezamożnej rodzinie, w maleńkim Szewnie koło Ostrowca Świętokrzyskiego. Niewiele ponad półtora tysiąca mieszkańców, za PRL w pobliżu była cukrownia. Rzucił szkołę, przez pewien czas pracował w ostrowieckiej Hucie im. Marcelego Nowotki, ale potem zostawił pracę i ruszył w Polskę. Włóczył się przez pięć lat, pierwsze sukcesy literackie odnosił jeszcze w czasie, gdy nie miał stałego adresu.

- Kiedyś spałem w Łodzi na dodatkowym, jedenastym piętrze wieżowca. Obudził mnie facet, który miał klucz do maszynowni windy i tam uprawiał, prawdaż, seks z ukochaną. I jakoś tak zgadaliśmy się i on po wahaniu postanowił, że mnie w tej windziarni przenocuje - wspomina. - Chodzi o to, że jak człowiek jest włóczykijem, to każdy dzień i każda noc same w sobie są przygodą. A jak zdarzy się okazja znaleźć sto złotych albo zebrać w ryło, to już bonus od niebios. Oficjalnie zadebiutował w 1987 r. tomem "Nieszczęście doskonałe", wydanym w 500 egzemplarzach, przetrzebionym przez cenzurę, która wycięła mu część wierszy.

Trzy lata później wydał jeszcze "W lunaparkach smutny, w lupanarach śmieszny", a potem związał się z "bruLionem", by szybko stać się, obok Marcina Świetlickiego, jednym z najpopularniejszych autorów środowiska budowanego przez naczelnego pisma Roberta Tekielego. - Tekieli miał z Jackiem problem w sensie ludzkim. Był wielkim admiratorem jego poezji, ale zawsze powtarzał, że Podsiadło jest dziwny. Potem się pokłócili i Jacek, jak większość dawnych autorów, odbił od Roberta - opowiada Paweł "Konjo" Konnak, trójmiejski performer, w latach 80. związany z grupą Totart i "bruLionem".

Po rozstaniu z Tekielim Podsiadło związał się Pawłem Duninem-Wąsowiczem. Nakładem "Lampy" ukazały się m.in. "Wiersze zebrane" i "Wychwyt Grahama". "Wiersze" wznowiono w 2003 r., Dunin namówił jeszcze Podsiadłę na publikowanie na łamach "Lampy" alfabetu. Ukazały się dwie części, a potem obaj panowie zerwali z sobą kontakt. 

Żaden do dziś nie chce się wypowiadać na temat drugiego. Konfliktów było coraz więcej. Podsiadło nie zgadzał się na ingerowanie w treść swoich tekstów, nie chciał podpisywać umów, które wymuszałyby na nim udział w promocji książek. Na łamach "Tygodnika Powszechnego" atakował wszystkich: od Kazimiery Szczuki, przez Kubę Wojewódzkiego, po Leszka Millera. W wierszu adresowanym do Jana Pawła II ostro krytykował kler. Nic dziwnego, że spora część dawnych znajomych nie chce dziś o nim rozmawiać. Inni mówią tylko, że Podsiadło obraził się na świat. 

- Mam wrażenie, że Jacek sam rozwala swoją piękną legendę, którą zbudował w latach 80. i 90. - mówi Paweł Konnak.

Prawda budzi lęk

Swój najnowszy tom wierszy "Pod światło" poeta wydał własnym sumptem w formie e-booka. To kilkadziesiąt wierszy, zupełnie różnych od tych, które przyniosły mu rozgłos. Zdarzają się prawdziwe perły, jak "Lament świętokrzyski", czy pozbawiony tytułu dwuwers: "Dopiero przed zimą widać,/ gdzie który ptak miał gniazdo".

Ale są też fragmenty słabsze, zwłaszcza te, w których poeta rozlicza się z dawnymi znajomymi. W wierszu "Posłowie" pisze: "Wstyd powiedzieć: drukowałem./ Zbiór partykuł za artykuł./ Także pośród katolików,/ co za odpust, za medalik/ i za pół Etatu cali / się zaparli i sprzedali. W Znaku Na Wznak i w Zaniku / i w Powszechnym Tygodniku,/ wszędzie, gdzie zadają szyku / czwartorzędy kopijników,/ gdzie co tydzień i powszechnie,/ Prawda budzi lęk. A grzech nie". Kiedy pytam o ten fragment, Podsiadło mówi: - Och, mógłbym tu stworzyć cały katalog małych i dużych złośliwości. Ksiądz Boniecki podkradał mi kasę z honorariów, Mucharski cenzurował mi artykuły, Okoński odbił mi ówczesną narzeczoną, a pani Hennelowa przechwytywała moje felietony i publikowała je jako własne... Chyba wystarczy?

Zapewnia, że nie chce należeć do żadnego środowiska, że dobrze mu z samotnością.

Konnak: - Tak jakby chciał, żeby świat go wymazał z pamięci, choć wcześniej zrobił tak wiele, by być zapamiętanym. Na spotkaniach dawnych znajomych ludzie coraz rzadziej pytają o Jacka. Nikt nic o nim nie wie.