Gazeta Wyborcza - 10/10/2002
NOBLE DLA POLAKÓW
PAWEŁ GOŹLIŃSKI
Flota w czeku na Wiedeń
Maria Dąbrowska straciła szansę na Nobla przez "Noce i dnie". A zwłaszcza przez noce. Gdyby Barbara i Bogumił przeżywali choć część jej namiętnych nocnych przygód, pisarka miałaby szansę na uścisk dłoni szwedzkiego króla
Noblowskie dokumenty są jak akta wywiadu. Mogą opuścić archiwa i zacząć nowe życie dopiero po 50 latach, gdy już nie mogą skrzywdzić żywych. Zwykle fatalnie kończą - w nudnych referatach i chorobliwie napęczniałych doktoratach.
Wybrałem się do Sztokholmu, żeby im skrócić męki. Czekała na mnie Katarzyna Gruber, do 1992 roku noblowska bibliotekarka, z opasłymi teczkami. Był w nich każdy skrawek papieru dotyczący pierwszych polskich kandydatów do literackiego Nobla. Pewnie długo nikt do nich nie zaglądał. Do wielu nikt nie mógł zajrzeć.
W kuchni jej sztokholmskiego mieszkania czytam pisane dla Komitetu Noblowskiego tajne recenzje na temat Sienkiewicza, Orzeszkowej, Reymonta, Żeromskiego, Dąbrowskiej; poufne sprawozdania z burzliwych obrad; oglądam pięknie wykaligrafowany, poprawiany z bólem głowy przez Orzeszkową jej własny wniosek o kandydaturę do Nobla.
Gdyby Żeromski wiedział, jak miażdżą go szwedzcy akademicy, gdyby Dąbrowska wiedziała, jak niszczą jej "Noce i dnie", gdyby Reymont wiedział, jak musieli kluczyć członkowie Komitetu Noblowskiego, żeby wreszcie nagrodzić "Chłopów". Gdyby Orzeszkowa wiedziała...
Rozdział 1, w którym pani Eliza wierzy plotkom, a "Ostoja" ją nakręca
Zaczęło się od plotki: Eliza Orzeszkowa obok Henryka Sienkiewicza jest nominowana do Nagrody Nobla! W kwietniu 1904 roku przekazała ją albo wyprodukowała Ellen Wester, szwedzka tłumaczka Orzeszkowej. A może ktoś przekręcił jej informację?
Przez łańcuszek znajomych wieść dochodzi do Grodna. Orzeszkowa wierzy w nią bezkrytycznie, tym chętniej, że: "dwa lata temu, bez podania i dopełnienia jakichkolwiek formalności, o mało mi tej nagrody nie przyznano wskutek wniosku i nalegania sekretarza Akademii Sztokholmskiej, Wirsena". Czytam z niedowierzaniem. Skąd ten pomysł? Sprawdzam: w 1902 roku Orzeszkowej nie było wśród kandydatów. Co nie znaczy, że ta kandydatura była nieprawdopodobna. Dzięki Wester co roku ukazywał się w Szwecji kolejny przekład powieści Orzeszkowej. Była wtedy ponoć popularniejsza niż Sienkiewicz.
Noblowska plotka zupełnie burzy spokój pisarki. W jej notatkach i listach z wiosny, lata i jesieni 1904 roku wizja Nobla przesłania wszystko inne. Nieustanny dygot, niemal histeria.
22 maja. "List od Wester o tym, że spotka mię to może za półtora roku. Czy dożyję?".
Trochę wcześniej: "Na wolę Boga! Niech się stanie co i jak On zechce!".
Orzeszkową nakręca przyjaciółka, Józefa Sawicka, pisząca pod pseudonimem "Ostoja": "W literaturze całego świata nie ma godniejszej kandydatki do nagrody Nobla nad Szanowną Panią (...) Druga Polka dostaje pierwszą nagrodę w świecie. Można się spalić z entuzjazmu. Prawda?".
A Sienkiewicz? Orzeszkowa wyznaje, że kiedy dowiedziała się o jego kandydaturze, nawet nie śmiała marzyć, że ktoś i ją weźmie pod uwagę. "Ostoja" odpowiada: "Przeciwko Sienkiewiczowi powstała cała prasa szwedzka, zarzucając mu płytkość i zupełny brak ideałów ogólnoludzkich, a więc kandydatura upadnie".
Rozdział 2, w którym rozpętuje się awantura o ruję i porubstwo
Dobre sobie! "Ostoi" coś się pomyliło. Sienkiewiczowi - widać to doskonale w sprawozdaniach Komitetu - nic nie było w stanie zagrozić. Wokół Sienkiewicza trwała wielka burza, ale w Polsce.
Poszło o ruję i porubstwo. Najpierw Sienkiewicz zaatakował młodych dramatopisarzy: "Ruja pojawia się tylko w pewnych porach roku i nie wypełnia całkowicie życia nawet zwierzęcego". Skoro tak, to nie ma najmniejszego powodu, żeby scenę opanowało porubstwo.
Młodzi są obrażeni. Teraz oni atakują. Petroniusz by się tak nie zachował, może Zagłoba, i to pijany - pisze Stanisław Brzozowski i grzmi: "Jeśli dłoń jego nie może zdzierżyć buławy, niechże przynajmniej nie sięga po brzdąkadła". A jeszcze trzy lata temu podczas jubileuszowych obchodów wśród darów od narodu dostał Sienkiewicz żartobliwy dekalog: "Jam jest Henryk Sienkiewicz, Wielka Wielkość Twoja, którym Cię wywiódł na pole sławy wszechświatowej". Pierwsze przykazanie brzmiało: "Nie będziesz miał Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego i innych nade mnie".
Młodzi podnieśli rękę na narodową świętość. Najbardziej dostało się mu od socjalisty Wacława Nałkowskiego: "Skutki działalności Pana Sienkiewicza na nasze ciemne, ociężałe, skołatane społeczeństwo były fatalne. Rozlała ona w żyły społeczeństwa ciemnotę, niewolniczość, zwierzęcość (...) ożywiła gnijącą szlachetczyznę i arystokrację (...) usprawiedliwiła oportunizm - teraz, gdy komuś zarzucić zmianę przekonań, chowa on się za rozdęte reklamą plecy Sienkiewicza twierdząc, że ten proceder to ewolucja".
Międzynarodowa sława Sienkiewicza jest "hańbą, piętnującą nas jako pachołków reakcji".
Sam Sienkiewicz milczał.
Rozdział 3, w którym pierwsze Noble za płoty, a dziwki pytają: "Quo vadis""
Szukamy w noblowskich papierach choćby najmniejszego śladu tych polskich awantur. Nic. Choć po przyznaniu Sienkiewiczowi Nobla jeden ze szwedzkich dziennikarzy napisał: "wybór Akademii mógłby być gorszy, ale jednak twórczość jego nie może być uważana za najwyższy wyraz ideowo-kulturalny naszych czasów". Szwedzi w 1905 roku liczyli bardzo na Nobla dla jednego ze swoich. To trochę tłumaczy ich rozgoryczenie.
Sienkiewicz od początku istnienia nagrody był właściwie pewniakiem. W 1901 roku z 24 kandydatów Komitet Noblowski poważnie pod uwagę wziął tylko czterech. Dwóch Francuzów: poetę parnasistę Sully Prudhomme'a i wskrzesiciela poezji prowansalskiej Frederica Mistrala. Trzecim był Antonio Fagazzaro z Włoch. Kto ich jeszcze pamięta? Czwarty to Sienkiewicz.
"Ostatnio stał się on pisarzem powszechnie znanym - pisał w 1901 roku sekretarz Akademii Szwedzkiej Carl David af Wirsen w sprawozdaniu z obrad Komitetu Noblowskiego - nie tyle jednak dzięki historycznym powieściom osnutym wokół historii jego kraju, co dzięki współczesnym powieściom obyczajowym jak »Rodzina Połanieckich«, a zwłaszcza genialnej powieści z czasów cesarstwa rzymskiego »Quo vadis«".
Członkowie Akademii nie mogli przegapić quovadismanii, przewalającej się przez Europę i Amerykę. W Stanach sprzedaje się ponad 400 tys. egzemplarzy powieści, we Francji - mimo nieprzychylności krytyków - za dziesiątkami wydań "Quo vadis" idą tłumaczenia niemal wszystkich powieści Sienkiewicza. "Quo vadis" gra się na scenie, przerabia na pantomimy, pokazuje w cyrkach. "Zakaźna choroba o ostrym przebiegu" - piszą gazety, a dziwki w całej Europie wabią ponoć klientów: "Quo vadis, Domine?".
Rozdział 4, w którym wyklęty Lew Tołstoj przekracza granice kultury
Latem i jesienią 1901 roku w krakowskiej i warszawskiej prasie pojawiły się pierwsze plotki na temat szansy na Nobla dla Sienkiewicza. Ale dostał go Prudhomme. "Gdyby dziś Akademia stanęła przed wyborem: nagrodzić Prudhomme'a czy Tołstoja, Bjoernsona czy Ibsena, decyzja pewnie byłaby inna niż wtedy" - napisał po stu latach dzisiejszy następca Wirsena, sekretarz Akademii Horace Engdahl. Ale w 1901 roku Prudhomme - parnasista i krytyk dekadenckiej poezji swoich czasów - mógł się wydawać laureatem idealnym. Równie doskonały był wojujący z rują i porubstwem Sienkiewicz.
Dlaczego oni, a nie Tołstoj?
No właśnie. Dlaczego Sienkiewicz, a nie Tołstoj, Zola, Strindberg, Ibsen? Na to pytanie też próbowałem znaleźć w Sztokholmie odpowiedź.
Przypomniałem sobie, że w tym pierwszym noblowskim roku hrabia Tołstoj został wyklęty. "I w nasze dni, za dopustem bożym, pojawił się nowy fałszywy nauczyciel, hrabia Lew Tołstoj, znany w świecie pisarz z urodzenia Rosjanin, ochrzczony i wychowany w wierze prawosławnej. Hrabia Tołstoj, skuszony własną pychą, zuchwale wystąpił przeciwko Panu Bogu i Synowi Jego Chrystusowi, i świętemu Jego Domowi" - napisał synod Kościoła prawosławnego. Czy to mogło mieć wpływ na decyzję Akademii Szwedzkiej?
Kiedy w 1901 roku 40 szwedzkich intelektualistów przeprasza w liście Tołstoja za to, że nie dostał Nobla, Akademia się tłumaczy: "Jak mogliśmy brać go pod uwagę, skoro nikt nie zgłosił jego kandydatury?".
Ale i tak nie miał najmniejszych szans. W noblowskich archiwach znaleźliśmy dość dowodów. Kiedy po roku Komitet rozpatruje po raz pierwszy jego kandydaturę, padają głosy, że Tołstoj "przekroczył granice ludzkiej kultury". Że nie do przyjęcia jest jego publicystyka, w której "rekomenduje zgodne rzekomo z »prawami natury«, pozbawione wszelkich hamulców związki między mężczyznami i kobietami; neguje prawo jednostki i państwa do samoobrony, co więcej, neguje samo państwo". Ten anarchista pozwala sobie na ataki na religię oraz "dowolne interpretowanie Biblii ni to w racjonalistycznym, ni to mistycznym duchu".
Jesteśmy w domu. Czyż te zarzuty nie rymują się z orzeczeniem świętego synodu? Akademia Szwedzka nie może Tołstoja ekskomunikować, ale może odmówić mu pierwszeństwa w świecie literatury. Może go upokorzyć. Wszystko odbywa się jednak w białych rękawiczkach, pod pozorem troski o dobro pisarza.
Stawianie go w sytuacji - uważają akademicy - gdy uznaje i nagradza się tylko jego wielką epikę, a odrzuca jednocześnie niedojrzałe (tak właśnie pisali o starcu z Jasnej Polany) i bałamutne pisma społeczno-polityczne, byłoby niezręczne i dla Akademii, i dla niego samego.
Wkrótce pojawi się jeszcze jeden zarzut: skoro Tołstoj jest zwolennikiem odrzucenia wszelkich społecznych i politycznych rygorów, skoro czarno na białym opowiada się przeciwko poddaństwu, dlaczego nie uwolni swoich chłopów z Jasnej Polany? Nobel dla hipokryty? Wykluczone.
W tym samym czasie przez chwilę krążyła po Europie plotka, że "Quo vadis" trafi na indeks ksiąg zakazanych. Wkrótce rzymscy dziennikarze piszą dementi - papież czytał, podobało się.
Rozdział 5, w którym Nobel pisze niejasno, a sekretarz Akademii uważa się za krzyżowca
Zdaje się, że gdyby literackiego Nobla przyznawał sam Nobel, Tołstoj by go dostał. Nobel naprawdę wierzył w misję literatury, w to, że może - służąc postępowi - zmieniać świat. A Sienkiewicz? Zmieniacz świata z niego mocno umiarkowany.
Jednak Nobel na realizatora "literackiej" części swojego testamentu wybrał 18-osobowy klub zatwardziałych konserwatystów. Akademia Szwedzka powstała nie po to, żeby zajmować się ekstrawaganckimi pomysłami wynalazcy dynamitu, ale żeby dbać o piękno języka, opracowywać jego słowniki i gramatyki. Właśnie po to król oddał Akademii m.in. dochody z połowów łososia na rzece Torne.
Członkowie Akademii sami byli zaskoczeni tym wyborem. Gdy wiosną 1897 roku zgłosił się do nich wykonawca testamentu Nobla i poprosił, żeby zostali jurorami nowej nagrody literackiej, opierali się. "Nie mamy sił ani możliwości, żeby śledzić i sądzić twórczość literacką całego świata. I czy warto wystawiać się na nieprzyjemności, naciski, kalumnie, które na nas spadną, jeśli podejmiemy się tego zadania?" - zastanawiali się. Do tego jakimi mieliby się kierować kryteriami? Wskazówki Nobla były enigmatyczne: nagrodę jego imienia miał otrzymywać co roku twórca dzieła o "idealistycznej tendencji". Tylko tyle.
Oponentom zasznurował usta sekretarz Akademii Carl David af Wirsen: "Panowie, szum podniesie się dopiero wtedy, jeśli nie podejmiemy się nowej roli, pomysł nagrody spali na panewce, a pieniądze się zmarnują".
Czy przez Wirsena przemawiała troska o dobre imię Akademii, czy też własna ambicja? W umyśle sekretarza Wirsena te dwie sprawy idealnie się dopełniały. To Wirsen, aż do swojej śmierci w 1912 roku, będzie nadawał ton literackim Noblom.
W ten sposób nagroda, którą funduje przedsiębiorczy wynalazca - prawdziwy człowiek "nowych czasów" - trafia do rąk konserwatysty, który zanim został sekretarzem Akademii, był dworskim poetą króla Szwedów i Norwegów. "Wirsen - jak pisze autor książki o dziejach Akademii - uważał się za krzyżowca walczącego w imię sprawiedliwości, prawdy i dobrego smaku z dekadenckimi tendencjami swojej epoki".
Rozdział 6, w którym Kipling okazuje się szowinistą, a Ibsen jest zbyt chory
Przeglądam kolejne sprawozdania Komitetu Noblowskiego.
Rok 1902. Nobla dostaje Niemiec Theodor Mommsen, autor monumentalnej "Historii Rzymu". Powieść z czasów Nerona i jej autor czekają w kolejce.
Rok 1903. Sienkiewicz ma 23 rywali, wśród nich Rudyard Kipling. Ciekawe, czym mógł się narazić akademikom autor "Księgi dżungli"? "Brutalny imperialistyczny szowinizm, zbyt nerwowy styl i pociąg do cynizmu, wręcz do prostactwa". Nie ma jeszcze 40 lat, więc może przejdzie mu z wiekiem - konstatuje Komitet i odsyła Kiplinga do kolejki na pięć lat. Nobla dostaje dramatopisarz Bjoernstjerne Bjoernson. Wygrywa z Ibsenem tylko dlatego, że zdaniem akademików autor "Dzikiej kaczki" jest zbyt chory, by przyjąć nagrodę. Rzeczywiście jest chory i wkrótce umiera, wypadając ostatecznie z kolejki.
Rok 1904. Oprócz Sienkiewicza jest już tylko 18 autorów. Komitet sięga więc po starą kandydaturę Frederica Mistrala. Ale Mistral musi się Noblem podzielić z hiszpańskim dramaturgiem Jose Echegaray Y Eisaguirre (Nobla dla tego, kto pamięta jeszcze jakąś inscenizację jego dramatu!). Ponoć była afera: jeden z akademików rok wcześniej sam wydał tłumaczenie Mistrala i mocno zabiegał o Nobla dla niego. Dlatego, dla rozcieńczenia ewentualnego skandalu, nagrodę podzielono.
Tymczasem pani Eliza krząta się wokół nagrody dla siebie samej.
Rozdział 7, w którym Orzeszkowa śle monity do Sztokholmu i ugina się przed Krakowem
Dla "Ostoi" - co sama przyznaje - Nobel dla Orzeszkowej staje się obsesją. Prosi o poparcie naszą pierwszą noblistkę - Marię Skłodowską-Curie. Zdaje się, że bez skutku. Sama Orzeszkowa śle monity do Sztokholmu: "Czy wieść (...) o samym postawieniu kandydatury mojej jest ściśle prawdziwą? Czy do utrzymania się swego ma ona jakiekolwiek szanse? Co właściwie uczynić mają przyjaciele moi w Polsce, aby przed osobami rozstrzygającymi sprawę w Szwecji, moją pisarską indywidualność i główne jej cechy wyjaśnić".
Denerwuje się, bo dla "wielkiej sprawy mojej" przyjdzie trochę ugiąć karku. Wiadomo, że nie poprze jej rosyjski uniwersytet w Warszawie. Dlatego noblowski komitecik zwołany przez "Ostoję" musi prosić o poparcie dla Orzeszkowej Akademię Umiejętności z Krakowa "która jest polską, ale nieco klerykalną i arystokratyczną, więc moje biedne pisma nie mają w oczach jej wielkiej łaski".
Wyciągamy z teczki efekt tej krzątaniny - ogromny, wykaligrafowany prześlicznie wniosek o Nobla dla Orzeszkowej, podpisany przez 12 profesorów z Petersburga, Dorpatu, Berlina, Krakowa, Lwowa i Lipska. "Żyje wśród nas, ale należy do wieków całych i do całej ludzkości. Hasłem jej długoletniej pracy były zawsze słowa włożone w usta jednego z bohaterów jej powieści: »Miej serce jak najczystsze i oddawaj usługi jak największe ziemi i ludziom«".
Orzeszkowa sama ten tekst przerabiała, uzupełniła, pieściła, nie przesypiając nocy. "Wyraz genialność wyjść mi spod pióra nie chciał, ale ponieważ użył go w swej notce profesor Kallenbach [jeden z sygnatariuszy listu], więc myślałam, że wolno mi go nie odrzucać".
Orzeszkowa nie zaniedbała niczego: do wniosku dołączyła szczegółową bibliografię swoich dzieł i ich przekładów, listy stowarzyszeń, których była członkiem, honorowe dyplomy, listy dziękczynne od przeróżnych instytucji.
A jakie papiery przysłano w tym czasie na poparcie kandydatury Henryka Sienkiewicza? Szukamy - żadnych.
Rozdział 8, w którym komitet się dzieli i pojawia się Anton Jensen
Co zrobić z Sienkiewiczem? Zignorować? Niemożliwe. Już w 1901 roku Komitet Noblowski stwierdził w tajnym sprawozdaniu, że Sienkiewicz godny jest, by każdorazowo brać pod uwagę jego kandydaturę.
Jest więc dwóch kandydatów z Polski. Co z nimi zrobić?
Wczytuję się w noblowskie protokoły z 1905 roku: niewiele brakowało, a mielibyśmy parę noblistów! Dwóch z pięciu członków Komitetu Noblowskiego proponuje, by nagrodę podzielić między Orzeszkową i Sienkiewicza.
Rozpoczyna się długotrwała dyskusja. Przeciwnicy podziału nagrody przekonują, że osłabi to jej prestiż. Podzielono ją już rok temu i dość na tym! A poza tym "chociaż i Orzeszkowa, i Sienkiewicz są w swoim kraju wysoko cenieni, to jednak pozycja Sienkiewicza jest znacznie wyższa. Polskie społeczeństwo nie zrozumie, dlaczego zrównano go z Orzeszkową. Musimy to brać pod uwagę, nawet jeśli założymy, że obojgu nagroda się należy. Takie stanowisko reprezentuje też Anton Jensen".
Przytomny człowiek ten Jensen.
Rozdział 9, w którym doktor Jensen chadza piechotą, a pisarki nie mają poczucia humoru
Sprawdzam: nazwisko Jensena widnieje pod wszystkimi recenzjami pisanymi dla Komitetu na temat Słowian. Aż do jego śmierci w 1921 roku.
Anton Jensen miał słowiańskiego świra. Przez parę lat włóczył się na piechotę po Bałkanach. Uczył się słowiańskich języków, poznał niemal wszystkie - spisywał pieśni, potem tłumaczył. Odwiedził Tołstoja w Jasnej Polanie, znał polskich pisarzy i filologów. Wydał m.in. wielotomową antologię polskiej poezji, a w niej swoje tłumaczenia "Irydiona", "Nie-Boskiej", części "Sonetów krymskich", fragmentów "Wesela". Nic dziwnego, że został doradcą Komitetu Noblowskiego ds. literatur słowiańskich i na wiele lat jego opinie zmonopolizowały ten obszar.
W 1904 roku opublikował szkic o Sienkiewiczu, wcale nie bezkrytyczny. Najbardziej podobała mu się współczesna powieść "Bez dogmatu" ("mistrzowska analiza duszy") i "Anielka". Wysoko ocenił też "Trylogię", bo choć brak jej historiograficznej głębi (takiej jak w "Wojnie i pokoju" Tołstoja), bohaterowie skrojeni są iście po szekspirowsku. "Rodzinę Połanieckich" porównywał z "Anną Kareniną" - na niekorzyść powieści Sienkiewicza. O "Quo vadis" pisał, że filozoficznie i historycznie wykształcony czytelnik oczekiwałby po tej powieści więcej - na próżno.
Wniosek z rozważań Jensena na temat twórczości Polaka (już tajny, z raportu dla Komitetu) jest jednak zaskakujący: "Jeśli już chcemy uhonorować tą nagrodą pisarza z krajów słowiańskich, to trudno byłoby pominąć pisarza, który dał światu "Wojnę i pokój" i "Annę Kareninę").
Ale akademicy są uparci. Karcą Jensena: nie ma prawa wskazywać nam laureata. Dla nich istotne jest już tylko rozstrzygnięcie dylematu: Sienkiewicz czy Orzeszkowa.
Z tych dwojga tylko Sienkiewicz jest prawdziwym artystą. Orzeszkowa to raczej działaczka, która wykorzystuje literaturę jako narzędzie szerzenia swoich społecznych poglądów - tak można streścić poglądy Jensena, za którymi pójdzie większość akademików.
Znalazłem jeszcze jeden jego argument, oj, nie spodoba się feministkom: dzieła Sienkiewicza doprawione są czymś, "czego brak w powieściach pisanych przez kobiety, a mianowicie soczystym humorem". W porównaniu z falstaffowskim Zagłobą "postaci rysowane przez Orzeszkową wydają się co najwyżej sentymentalnymi karykaturami".
Wreszcie trzyosobowa większość Komitetu Noblowskiego przedstawia Akademii kandydaturę Sienkiewicza. 26 września cała Akademia Szwedzka obradująca w starym gmachu sztokholmskiej giełdy przegłosowuje wniosek. Nobla za rok 1905 rok odbierze 10 grudnia Henryk Sienkiewicz.
Rozdział 10, w którym trwa rewolucja, a przed Sienkiewiczem chylą się sztandary
Do chwili wręczenia nagrody sprawa ma pozostać tajna. Jak tu powiadomić Sienkiewicza? Przecież w Rosji i Królestwie Polskim trwają zamieszki. Rewolucja!
A Sienkiewicz wciąż zbiera baty. Na ulicach Warszawy giną ludzie, tymczasem on "karmi rodaków kiepską szlachecką bajką z czasów Sobieskiego". Chodzi o "Na polu chwały" - sam Sienkiewicz uważał, że mu się nie udała. Pisał ją pod przymusem - podpisał kontrakt, jakiego w polskiej literaturze nie było: dwa ruble za wiersz.
W końcu i on, pod wpływem wydarzeń, zabiera się do roboty: pisze do Petersburga list z żądaniem polskiego szkolnictwa w Królestwie. Zostaje szefem rady nadzorczej tajnej Macierzy Szkolnej. Ale chce gasić nastroje. Zapewnia Rosjan: "Powstania więcej nie będzie".
5 listopada w Warszawie odbywa się wielka demonstracja zorganizowana przez Narodową Demokrację. Za przyzwoleniem władz, dla rozładowania nastrojów. Zatrzymuje się pod domem Sienkiewicza. Przed 56-letnim, schorowanym pisarzem chylą się sztandary. Tłum wiwatuje, a Sienkiewicz nie ma siły, by go przekrzyczeć. Jakiś student na balkonie głośno powtarza jego słowa: "Bracia Rodacy! Po długich latach kajdan, bólu i męczeństwa nadszedł wreszcie dzień, w którym powiały nam nad głowami nasze narodowe chorągwie... Tak jest! Zajaśniał nam pierwszy brzask wolności - i oto czekamy, aby wzeszło jej słońce".
Tymczasem do Krakowa dociera wysłany przez Akademię Anton Jensen. Jedzie ku niemu Sienkiewicz. Pewnie już się domyśla, o co chodzi. Jensen wręcza list od Wirsena, prosi o dyskrecję. "Przyznano!" - pisze triumfalnie Sienkiewicz.
Prosto z Krakowa, przez Wiedeń - żeby ominąć niepokoje - rusza Sienkiewicz do Sztokholmu. W Kopenhadze dowiaduje się o przecieku do prasy - wszyscy już wiedzą.
Rozdział 11, w którym pan w czarnym tużurku rozumie tylko indygo, aluminium i "Quo vadis"
Wszyscy laureaci Nobla zatrzymują się w sztokholmskim Grand Hotelu. Sienkiewicz jest w Sztokholmie bacznie obserwowany: "Ubrany w długi czarny tużurek robi wrażenie urzędnika, chłodnego, nieco sztywnego. Mówi cicho i powoli - najchętniej po francusku" - pisze szwedzki dziennikarz. Inny dodaje: "Podczas tych dni, gdy miałem zaszczyt mu towarzyszyć, ani razu nie widziałem, by jego tak łagodne rysy rozjaśnił choć jeden uśmiech".
"Był u mnie Wirsen. Flotę otrzymałem w czeku na Wiedeń", pisze Sienkiewicz do żony. 138 tys. koron, czyli 200 tys. franków. A po noblowskiej fecie w kolejnym liście: "Jest jedna rzecz doskonała w naturze, to jest, że dzień, który się zaczął, musi się skończyć. Otóż dzisiejszy skończył się".
10 grudnia obok Sienkiewicza Nobla odbierał m.in. Robert Koch, odkrywca prątka gruźlicy. "Wchodzi rodzina królewska - opisuje uroczystość Sienkiewicz - król, książę Karol i Gustaw Adolf wnuk królewski, syn nieobecnego następcy tronu, a więc przyszły władca... Zasiadają fotele w pierwszym rzędzie - muzyka gra, ludzie się gapią".
Nagroda literacka wręczana jest jako ostatnia "zapewne dlatego, by się ludzie nie rozchodzili przed czasem" - śmiał się Sienkiewicz. Autora "Quo vadis" przedstawia sekretarz Akademii: "W każdym społeczeństwie są geniusze, skupiający w sobie ducha narodu. Oni reprezentują jego charakter w oczach świata. Pielęgnują wspomnienia przeszłości narodu, by natchnąć go nadzieją na przyszłość... Takim reprezentantem literatury i ducha narodu jest człowiek, którego Szwedzka Akademia odznaczyła Nagrodą Nobla".
"Potem wszyscy wstają, król również: bierze pudełko z medalem, patent, a ja idę jednocześnie przed jego fotel. Wręcza mi to wszystko, po czym ściska moją prawicę tak długo i tak serdecznie, że niewątpliwie dłużej i serdeczniej niż poprzednio (...) Kocha, po czym nakrywa moją rękę swoją drugą - i ma tak poczciwy wyraz twarzy, że miło patrzeć".
Nazajutrz obiad u króla: "dobry, wina, jak mówi Pasek: słuszne".
Król pyta, co Sienkiewicz zrozumiał z wczorajszych przemówień po szwedzku.
"Indygo, aluminium i »Quo vadis«" - odpowiada pisarz.
Dzień później Sienkiewicza zaprasza Anton Jensen i częstuje go wierszem napisanym specjalnie na jego cześć: "Tęsknym westchnieniem szemrzą Wisły brzegi..." - tak się zaczyna.
Sienkiewicz przyznaje stypendium dla szwedzkiego tłumacza literatury polskiej. Te 5 tysięcy franków dostało się oczywiście Jensenowi.
Rozdział 12, w którym mniejsza o nazwisko, ale szczęścia brakuje
Jak swoją przegraną zniosła Orzeszkowa? Nie pisała o tym, ale pewnie jej nastrój niewiele różnił się od tego, w jakim po latach znalazł się Gombrowicz: "W dniu, w którym miał zapaść wyrok, moja godność była szmatą, moja suwerenność głupstwem, dolary, dolary, dolary".
Otrząsnęła się jednak. 9 stycznia 1906 roku napisała list do Ellen Wester: "Mniejsza o to, czyje nazwisko w tym właśnie momencie brzmieniem chwały rozległo się po świecie, dość, że było to nazwisko polskie (...) Że nie było to nazwisko moje, ani zadziwiło to mię, ani wydało jakąkolwiek krzywdą. Otrzymanie Nagrody Nobla, otrzymanie jej teraz właśnie, byłoby zapewne dla mnie szczęściem niewypowiedzianym, ale właśnie dlatego mało się spodziewałam, aby stać się mogło udziałem moim. Szczęście w ogóle, zwłaszcza tak wielkie, nie leży w przeznaczeniu moim".
Rozdział 13 o płonnych nadziejach, czyli nie ma śladu po Elizie
Ellen Wester podtrzymuje nadzieję Orzeszkowej. W listopadzie 1909 roku pisze do niej list: "Nazwisko Pani stale znajduje się na liście tych osób, które są przeznaczone do Nagrody Nobla". Plotka czy miłosierdzie? Orzeszkowa, ciężko już chora, rozpaczliwie chwyta się nadziei: "Zdaje się, że jestem bliską wielkiej wygranej na loterii losu, ale nie jest ona jeszcze w moim ręku, rzecz jeszcze niepewna". Nobla dostała Selma Lagerloef. Orzeszkowa nie jest w stanie zdobyć się na dystans: "Jednak gdy szło o wybór pomiędzy nami dwoma, wyroku sztokholmskiego za sprawiedliwy nie uznaję". Ale nie było żadnego wyboru. W noblowskich protokołach po 1905 roku nie ma nawet śladu Elizy Orzeszkowej.
Umarła w 1910 roku. Czy zabiła ją Akademia Szwedzka?
Rozdział 1, w którym Żeromski nic sobie z tego nie robi
W połowie 1924 roku na polskie poselstwo w Sztokholmie pada blady strach: Władysław Reymont w każdej chwili może umrzeć. A wtedy wszystkie starania o Nobla na nic. Reymont przysyła list do Alfreda Wysockiego, polskiego posła w Sztokholmie: "Tak porywająco kreślicie możliwe zwycięstwo, że rozdyndałem się do głębi".
Dwa tygodnie później, dokładnie 13 listopada, do poselstwa dzwonią z Akademii: Reymont ma Nobla!
"Okropne! - odpowiada Reymont - Nagroda Nobla, pieniądze, sława wszechświatowa i człowiek, który bez zmęczenia wielkiego nie może się rozebrać". Jest chory, nie pojedzie do Sztokholmu.
Tymczasem Stefan Żeromski, drugi z naszych kandydatów, nerwowo przechadza się po pokoju i gada do siebie: "Nic sobie z tego nie robię. Nic mnie to nie obchodzi".
Rozdział 2, w którym noblista obmyśla, gdzie pożyczyć brakujące 148 tysięcy
Reymonta zasypują listy. Było ich tyle, że - jak pisał Kornel Makuszyński - zmieniły jego mieszkanie w papierowe piekło. "Starałem się z szacunkiem omijać te papiery, aby ich nie dotknąć butem - przecież w każdym takim liście jest cząstka ludzkiego serca uradowanego tym, że rodak inne nacje na wielkim konkursie zwyciężywszy".
Mylił się. Bo co to były za listy! "Można by sens wszystkich zamknąć w jednym zdaniu: »jest pan wielkim pisarzem, dostał pan Nagrodę Nobla, wynosi to około dwustu tysięcy złotych, na co panu tyle pieniędzy? - przecież jest pan literatem, mowy nie ma o tym, aby pan mógł mi odmówić marnych pięciu tysięcy«".
Sienkiewicz, odbierając Nobla, jeszcze w Sztokholmie skarżył się, że napadła go pierwsza listowna prośba o wsparcie - z Bochni. Myślał, jak by się przed rodakami ukryć. Schorowany Reymont nie miał na razie jak się schować. "Założyliśmy naprędce biuro statystyczne - pisze Makuszyński - i zaczęliśmy dodawać finansowe pozycje wszystkich listów, z wyjątkiem oczywiście tych, których autorzy, niezwykle skromni, zostawiali wysokość sumy do osobistego uznania". Obliczyli, że "dobrzy ludzie" chcieli z Reymonta wydusić 348 tysięcy złotych. "Zrozumiałem niemą zgryzotę Reymonta. Ten człowiek, siedząc na stosach tych listów, obmyślał, gdzie pożyczyć sto czterdzieści osiem tysięcy brakujących, gdyż dostał tylko dwieście".
Makuszyński nie jest precyzyjny - brakowało niecałe 100 tysięcy. Noblowski czek opiewał na sumę 116 718 koron, czyli 256 999 zł.
Tak czy inaczej, za całą noblowską sprawą stał spisek.
Rozdział 3, w którym cały rząd zabiera się do Nobla
Czy Stefana Żeromskiego pozbawiły Nobla endeckie knowania? A może machinacje niemieckich dyplomatów? Od przeróżnych teorii na ten temat głowa bolała mnie, jeszcze zanim pojechałem do Sztokholmu. Weźmy na przykład wspomnienia Henryka Dzendzla (wydane w 1972 roku), działacza ludowego, a od 1923 roku osobistego sekretarza Wincentego Witosa. W jego wizji cała Polska na początku lat 20. ubiegłego wieku dzieli się na dwa obozy: za Reymontem i za Żeromskim.
Za Żeromskim są socjaliści i obóz Piłsudskiego (tak jakby spotkania pisarza i marszałka nie kończyły się zwykle awanturą i trzaskaniem drzwiami). Zwłaszcza macki tych pierwszych sięgają daleko: aż do Szwecji, gdzie wspierają ich tamtejsi socjaliści. Opanowali nasze poselstwo w Sztokholmie i oto już niemal przekabacili szwedzką Akademię, gdy w Polsce pod koniec 1923 roku dochodzą do władzy zwolennicy Reymonta. To "sfery zachowawcze" z endekami na czele i ich "ekspozyturą" w postaci krakowskiej Akademii Umiejętności. Mają teraz rząd (Władysława Grabskiego powstały po upadku gabinetu Witosa), który nie zajmuje się chyba niczym innym poza Noblem dla Reymonta. Nowe kierownictwo MSZ wymienia kadry poselstwa w Sztokholmie. Teraz siedzi w nim gorliwy człowiek od "Chłopów". Reymont Nobla ma w kieszeni.
Podobną wersję zdarzeń przedstawia pierwszy prezes polskiego PEN Clubu Jan Lorentowicz, chociaż w jego wspomnieniach pojawia się nowy motyw: gdyby pozostawiono w Sztokholmie starych pracowników poselstwa, choć przez kilka miesięcy, "nagroda literacka Nobla byłaby według wszelkiego prawdopodobieństwa podzielona". Skąd Lenartowiczowi przyszła do głowy myśl o podziale nagród? Trzeba sprawdzić.
Noblowskie papiery przyniosły mi ulgę: to nie knowania endeków i peeselowców z "Piasta" załatwiły Reymontowi nagrodę. Tym razem nikomu w Akademii Szwedzkiej nie wpadł też do głowy plan jej podziału. Mimo to w spiskowej historii Nobla dla Polaka jest trochę prawdy, choć najmisterniejszy nawet spisek nie przekabaciłby Akademii Szwedzkiej. Żeromski po prostu nie miał szans na Nobla.
Czytam noblowskie protokoły, konfrontuję z opowieściami świadków i historyków zmagań zwolenników Żeromskiego i Reymonta. Pasjonująca układanka!
Rozdział 4 z Homerem i brakami w twórczości
Po raz pierwszy Reymont pojawił się na liście kandydatów do Nagrody Nobla w 1919 roku. Zgłosili go członkowie Krakowskiej Akademii Umiejętności. I od razu stał się kandydatem bardzo poważnym, skoro innych pisarzy Komitet Noblowski sprowadził do ćwierci kartki opisu, zaś Reymontowi poświęcił dwie i pół strony. Szarą eminencją Akademii jest w tym czasie Alfred Boeoek. "Był to typ pisarza, którego osobiste przekonania polityczne nie wpływały zupełnie na jego opinie literackie i artystyczne" - twierdził polski poseł w Sztokholmie Alfred Wysocki. "Jako felietonista proniemieckiego »Svenska Dagbladet« zarzucał np. Polsce bezprawne zajęcie Wilna lub »ucisk« mniejszości niemieckiej (...). Trudno go więc zaliczyć do naszych przyjaciół, mimo to bezstronność każe przyznać, że jego rola w uzyskaniu nagrody literackiej Nobla dla »Chłopów« Reymonta oddała tej sprawie dużą usługę". Warto zapamiętać to nazwisko: w naszej opowieści odegra jedną z kluczowych ról.
Już w 1918 roku Boeoek opublikował szkic o Reymoncie. "Czytając »Chłopów«, myśli się bezwiednie o Homerze" - pisał. Pozostali członkowie Komitetu zgodzili się z nim. "Choć porównania z Homerem to trochę przesada, »Chłopi« są dziełem rzeczywiście wielkim", czytam w ich sprawozdaniu. Ale od ukończenia chłopskiej epopei w 1909 roku - stwierdzają ze smutkiem - Reymont w żadnym dziele nie potwierdził swojego talentu. Komitet gotów jest czekać. W 1919 roku nagrody nie przyznaje nikomu. Być może "przyszłe prace wyrównają obecne braki w twórczości Reymonta".
Nie wyrównają.
Za rok akademicy trochę zmiękną: "Jeśli nie będziemy brali pod uwagę niedostatków późniejszych prac Reymonta, »Chłopi« w dalszym ciągu zasługują na Nagrodę Nobla".
W 1923 roku zupełnie sobie odpuszczą: "Tegoroczny wniosek został wzięty pod uwagę wyłącznie ze względu na »Chłopów«, jedyne wybitne dzieło Reymonta".
Rozdział 5, w którym nie ma Reymonta
Ale mamy rok 1921. Niespokojnie przeglądam papiery. Gdzie się podział Reymont? Zniknął!
Tu już wkraczamy w kulisy wielkiego spisku.
W 1921 roku polskie poselstwo w Sztokholmie podejmuje pierwsze starania o Nobla dla Żeromskiego. Ich przebieg znamy przede wszystkim z relacji naszego attache kulturalnego Konrada Czarnockiego. Między nim a Żeromskim nawiązuje się kilkuletnia noblowska korespondencja. A jego starania - choć ostatecznie bezowocne - zostaną nagrodzone dedykacją w "Przedwiośniu".
Czarnocki niemal szantażem wymusza od Akademii Umiejętności wniosek o Nobla dla autora "Dziejów grzechu" - krakowskim konserwatystom nie podobają się poglądy "socjalisty" Żeromskiego. Czarnocki urabia też dwóch członków Akademii: Boeoeka i Andersa Osterlinga.
Sam Żeromski żywo się interesuje tym, co słychać na froncie sztokholmskim: dopytuje się, czy wszystkie jego książki są już w Bibliotece Noblowskiej, dosyła publikacje, recenzje, broszury. Pilnuje przekładu "Wiernej rzeki". Robi go Ellen Wester, wstęp pisze Anton Jensen. Tak, tak - ci sami: tłumaczka Orzeszkowej i stypendysta Sienkiewicza.
Rozdział 6 z rozważaniem na temat sytuacji Ukraińców w Galicji wschodniej
We wspomnieniach Czarneckiego wszystko układa się pięknie. Ale szwedzka prasa jest innego zdania. Na przykład taka recenzja z "Wiernej rzeki": "Nie zawsze naród wyzwolony z ucisku umie okazać wielkoduszność wobec innych narodowości, nad którymi zapanował - pisał recenzent. - Przeciwnie, doznane cierpienia czynią go często nieczułym na cierpienia innych. Jest doprawdy pocieszającym, gdy się może pomyśleć przy odczytywaniu strasznych opisów Żeromskiego: Nareszcie męczeńska Polska odzyskała wolność! Nie jest jednakże miłym przy tej sposobności sformułować przypuszczenie: a może już niedługo Ukraińcy w Galicji Wschodniej napiszą podobne książki o ucisku polskim...".
Staje się jasne, dlaczego Żeromski nie mógł dostać Nobla. Czysta sztuka zawsze mu się wplątywała w politykę. Tymczasem "Komitet - tłumaczył akademik Boeoek w 1924 roku posłowi Wysockiemu - nie zgodziłby się nigdy na to, aby przyznawana przez niego nagroda uchodziła za wyraz takiej czy innej polityki lub sympatii politycznej. Nie wyróżni on nigdy dzieł, które mogą być uważane za instrumenty jakiejkolwiek propagandy". Nie trzeba było jawnie antyniemieckiego "Wiatru od morza", wystarczyła "Wierna rzeka".
Anton Jensen niewiele w tej sytuacji mógł pomóc. W maju 1921 roku przyjeżdża jednak do Polski. Cały dzień przegaduje z Żeromskim w Konstancinie. Potem pisze o nim elaborat dla Komitetu Noblowskiego. Czy mógł być obiektywny?
Rozdział 7, w którym Żeromski okazuje się przeciętnym polskim pesymistą
Choć jest tajna, recenzję Jensena czyta Czarnocki. "Poczciwe Jensenisko, zażądawszy ode mnie uroczyście zachowania tajemnicy, przyniósł mi odpis swojego referatu [miał 46 stron i zawierał m.in. fragmenty przekładów "Popiołów" i "Sułkowskiego"]. Referat był dobrze napisany; entuzjastyczne pochwały i rozważny osąd krytyczny".
Ale we wrześniu Jensen umiera. A opinia starego słowianofila nie przekona akademików. I nie muszą wcale używać politycznych argumentów: "Ogólne wrażenie oraz wnioski wynikające z mojej wiedzy o literaturze tego kraju wskazują - pisze przewodniczący Komitetu Noblowskiego i przyszły noblista poeta Erik Karfeldt - że Żeromski nie jest zjawiskiem na tyle oryginalnym, by przewyższyć innych reprezentantów polskiego pesymizmu". Rok później akademicy równają Żeromskiego z ziemią: "Choć zdarzają mu się błyskotliwe fragmenty, jego styl jest nierówny, napięty, bywa zwyczajnie pogmatwany i nużący. (...) Jego myśli, które w jego kraju odbierane są jako poruszające i głębokie, nam wydają się naciągane i niejasne, podyktowane raczej silnymi emocjami niż głęboką inteligencją". Wniosek: "Nie należy zatrzymywać się nad tą kandydaturą do Nagrody Nobla".
Rozdział 8, w którym szumek robi dobrze przekładom
Z raportów Akademii Noblowskiej jedno wynika dla mnie jasno: z roku na rok nasze zabiegi o Nobla dla Żeromskiego irytują akademików coraz bardziej. Nie chcą się nim zajmować. Wolą Reymonta. Reymont nie jest - broń Boże! - antyżeromskim instrumentem Komitetu Noblowskiego. Po prostu jest "autorem dzieła o wielkiej wartości artystycznej, mającym znaczenie ogólnoludzkie". Tymczasem w wypadku Żeromskiego "przyczyną zainteresowania jego twórczością w mniejszym stopniu są jej obiektywne walory, w znacznie większym subiektywne, narodowe sentymenty". Zapewne pod tymi ogólnikowymi formułkami kryją się też coraz głębsze zastrzeżenia politycznej natury. Najwięcej miał ich akademik Boeoek.
W kwietniu 1922 roku przyjechał do Warszawy. Żeromski wydał obiad na cześć szwedzkiego gościa, starał się być gospodarzem doskonałym. Chyba go jednak do siebie nie przekonał. Ale gwoździem do noblowskiej trumny stało się entuzjastyczne przyjęcie wydanego właśnie "Wiatru od morza".
Nasz "rapsod plemienny", piszą recenzenci, "epopejowy, groźny obraz pangermańskiego »Drang nach Osten«" obnażający "drapieżną, bezlitosną, nieludzką psychikę bynajmniej jeszcze nie zdławionego krzyżactwa".
Boeoek dobrze sobie zapamięta ten ton. Wkrótce napisze, że "Wiatr od morza" to sztuka na usługach antyniemieckiej polityki Polaków. Żeromski po takiej recenzji traci ducha: "Zdaje się, że to pogrzebało wszelkie górne nadzieje, bo przecie nie może być bez fatalnego echa. To trudno". Tylko Czarnocki nie załamuje rąk. Oskarża Boeoeka, że książki Żeromskiego wcale nie przeczytał. Za jego sprawą szwedzka prasa drukuje fragmenty "Wiatru od morza" i przychylne dla książki i Żeromskiego recenzje. Tak czy inaczej - pisze - "cały ten huczek sprzyjał poczytności przekładów".
Tego już za wiele dla Akademii. "Gorączka i napięcie wokół nagrody, jakie panuje obecnie w Polsce - wyrażające się m.in. w zamknięciu drogi do Nobla wcześniej nominowanemu i chyba wybitniejszemu niż Żeromski Reymontowi - zaciążyło nawet na opiniach naszych doradców literackich" - skarżą się członkowie Komitetu i w 1923 roku znów kandydaturę Żeromskiego oddalają.
Rozdział 9, czyli śniadanie u biskupa
Tymczasem nad sztokholmskim poselstwem zbierają się chmury. Czarnockiemu grozi redukcja. Żeromski walczy jak lew o swojego stronnika, zamierza nawet go bronić u prezydenta Wojciechowskiego. Czarnocki więc zostaje, ale do Sztokholmu przyjeżdża nowy polski poseł, Alfred Wysocki.
Spisek?
Wysocki twierdzi, że nie było żadnego spisku. Pisze we wspomnieniach, że chciał pomóc kandydaturze Żeromskiego, ale okazało się, że i tak nic mu nie pomoże. Kiedy przypadkiem, na przyjęciu we włoskiej ambasadzie, dowiedział się o zbliżającym się terminie wyznaczenia laureata, zaczął działać. Najpierw wprosił się na śniadanie do przewodniczącego Komitetu Noblowskiego. Był nim arcybiskup Natan Soederblom. Wysocki stara się wybadać jego opinię o polskich kandydatach. Żeromski jest przegrany. Biskup Soederblom, przyszły laureat pokojowego Nobla, mówi, że nie chciałby z takim pisarzem zapoznawać szwedzkich czytelników. Reymonta Soederblom nie znał.
Wysocki spotykał się też z Boeoekiem, który wkrótce artykułem o "Chłopach" (właśnie ukazały się po szwedzku ich dwa ostatnie tomy) potwierdzi swoją sympatię dla Reymonta. Przygotuje też grunt pod nagrodę, uznając publicznie Reymonta za "pierwszego spomiędzy nowoczesnych pisarzy europejskich".
Tymczasem - jak pisze Wysocki - "Jakieś tajemnicze źródła w kraju rozpoczęły znów akcję podtrzymującą kandydaturę Żeromskiego i informowały Szwedów, że jedynym kandydatem Polski jest nadal autor »Popiołów«". I akademicy rzeczywiście znów głowią się nad kandydaturami dwóch Polaków.
Rozdział 10, w którym Żeromski ogłusza, oślepia i odpada
Z Żeromskim Komitet Noblowski znów ma kłopot: "Ostatnio wydane jego książki nie mogą niestety zlikwidować rozbieżności ocen pomiędzy opinią o jego twórczości czytelników obcojęzycznych a entuzjastycznymi opiniami jego rodaków".
Żeromski ogłusza - uważają akademicy - hałaśliwym, patetycznym tonem swojej prozy i oślepia zamiłowaniem do jaskrawych efektów. Wobec jego książek człowiek z elementarnym poczuciem smaku może odczuć głęboki sprzeciw. I jeszcze raz powtarzają: "szczególnie napięta sytuacja w tym kraju mogła poważnie wpłynąć na ocenę tego pisarza" zarówno w jego ojczyźnie, jak i poza jej granicami.
Co innego "Chłopi".
Rozdział 11, a w nim ziemi najbliższe dzieci
Zastanawia mnie ten upór akademików, który każe im wciąż powracać do "Chłopów". W 1924 roku powtarzają: "jest to powieść wyjątkowa w najnowszej literaturze, prawdziwy epos prozą. A choć jest to epos w charakterze narodowy, dzięki bogactwu i prostocie opisu ziemi i ziemi tej najbliższych dzieci [tak to właśnie brzmiało w orzeczeniu Komitetu], staje się absolutnie uniwersalny".
Ale przestaję się dziwić, kiedy patrzę na listę laureatów literackiego Nobla: w tych latach aż gęsto jest od kandydatów i laureatów utytłanych w ziemi: Hamsun, Reymont, Delleda (o niej za chwilę). Akademikom, czy tego chcemy, czy nie, chłopska epika się po prostu podoba. Cała Skandynawia miała do niej smak. Członkowie Komitetu Noblowskiego skłonni są nawet wybaczyć Reymontowi to, czego wcześniej nie wybaczyli chociażby Zoli. Bo choć w "Chłopach" "nie uniknął scen brutalnych", to jednak owa brutalność jest organicznym elementem opisywanego przez niego świata.
Reymont ma więc Nobla w kieszeni. Ale objawia mi się kolejna noblowska zagadka: kandydatura Reymonta była w 1924 roku bardzo, ale to bardzo zagrożona.
Oto jeden z członków Komitetu niespodziewanie protestuje. Jego zdaniem Nobla przed Reymontem powinna dostać 53-letnia pisarka z Sardynii Grazia Delleda. Wniosek popiera jeszcze jeden spośród członków Komitetu. To spora opozycja jak na pięcioosobowe grono.
Rozdział 12, w którym przeciw Reymontowi przemawia polski krajobraz
Rodzina Delledy była elitą Nuoro na Sardynii - jej własnością była prasa do wyciskania oliwy z oliwek. Ale poza tym wieś była prawdziwym "osiedlem z epoki brązu". Mimo to Delleda nie uciekała, nie szukała - jak Reymont - wciąż nowych tematów. Debiutowała bardzo wcześnie i szybko zdobyła popularność. Jej powieści i nowele "często smutne, ale nigdy nie pesymistyczne" opowiadały nieustannie o życiu Sardyńczyków.
A żeby je opisać, Delleda nie potrzebowała, w odróżnieniu od Reymonta, aż czterech opasłych tomów! - argumentuje jej poplecznik, akademik Schueck.
Przeciw Reymontowi przemawia jego zdaniem także... polski krajobraz. "Reymont opisuje polską wieś w sposób doskonały, niemal czuje się zapach przyrody. Ale nie odczuwa się przy tym jej piękna, raczej jest się przytłoczonym jej chłodem i ubóstwem. U Delledy jest inaczej".
Schueck, popierany, jak sam przyznaje, przez sekretarza Akademii Erika Karlfeldta, argumentów szuka też w testamencie Nobla: "Chłopi u Reymonta to egoiści, awanturnicy i pijacy, a jego główna bohaterka jest obciążona seksualnie. Ten jakże prawdziwy obraz życia wsi jest przytłaczający. Nie chcę otwierać na nowo dyskusji na temat zapisu w testamencie Nobla o »idealistycznej tendencji« dzieł, które powinniśmy nagradzać. (...) Nobel miał jednak z całą pewnością na myśli dzieła, które dawałyby czytelnikom siłę, czyniły ich szczęśliwszymi, bardziej oddanymi służbie ludzkości. Takie uczucia przenikają mnie, gdy czytam powieści Delledy. Po lekturze dzieła Reymonta czuję się przygnębiony, mimo całego uznania dla talentu polskiego pisarza".
Rozdział 13, najsmutniejszy
Nie sposób dziś ustalić, dlaczego argumenty Schuecka nie przekonały dostatecznie wielu członków Akademii. Nobla dostał Reymont, Delleda dostanie go dopiero za dwa lata. "Nieznany wczoraj i lekceważony przez rodaków - pisał Reymont, kiedy dowiedział się o Noblu - dzisiaj muszę brać pozę i twarz sławnego człowieka. Czy to niewarte śmiechu? Stałem się od razu dumą swojego narodu! Rodacy gotowi jeszcze czytać moje książki! Jakże naraz stałem się interesującym, wielkim i kochanym".
Uciekł na czas jakiś do Nicei. Kiedy wrócił, PSL zrobiło z niego swojego bohatera, urządziło kongres na jego cześć. Czy to nie wtedy zaczynają powstawać legendy o politycznych zasługach przeróżnych ludzi i ugrupowań dla Reymontowego Nobla? Czy to nie wtedy z serii przypadkowych zdarzeń rodzą się spiskowe teorie? A tymczasem Żeromski był niezrozumiały i zbyt gorący, Reymont epicki jak Homer i chłopski jak Hezjod. Oto tajemnica klęski jednego i sukcesu drugiego u akademików ze Sztokholmu. Obydwaj umarli w rok po Noblu. Pierwszy odchodzi Żeromski, dwa tygodnie później Reymont.
Nie zdążył zdobyć brakujących stu tysięcy złotych dla rodaków w potrzebie.
Jest rok 1939. Na listę kandydatów do literackiej Nagrody Nobla trafia Maria Dąbrowska. Nie zgłosiła jej żadna z polskich instytucji naukowych, lecz slawista z Uppsali, profesor S.B. Liljegren. Pisze, że podstawą nominacji są "Noce i dnie". Komitet Noblowski zamawia więc recenzję u Alfreda Kalgrena, swojego stałego specjalisty od literatur słowiańskich. Była druzgocąca. I głęboko niesprawiedliwa.
Kalgren kpi z Dąbrowskiej. Nie rozumie, dlaczego jej dzieło, liczące 2250 stron, nosi tytuł "Noce i dnie", skoro nocą nic się nie dzieje. Bohaterowie mają zbyt drobnomieszczańskie maniery, by zmieniać noc w dzień albo robić po ciemku cokolwiek nieprzyzwoitego. Bohaterów jest zresztą zbyt wielu - uważa Kalgren - istny gąszcz, w którym nie sposób się połapać. Kalgren chciałby, żeby "Noce i dnie" okazały się swoistym dopełnieniem "Chłopów", żeby były polską epopeją ziemiańską. Zarzuca Dąbrowskiej, że nie wykorzystała tej szansy. Ale najbardziej dostało się jej za Bogumiła: "Odnosi się wrażenie, że jego życie wewnętrzne jest ułomne, że jest on raczej zwierzęciem roboczym, kozłem ofiarnym, bez jakiejkolwiek duchowej głębi. Brak mu nawet zwykłych ludzkich odruchów. Nie tak powinien wyglądać - pisze Kalgren - główny bohater wielotomowego dzieła".
Rzeczoznawca Akademii rozumie jednak rolę, jaką mogły "Noce i dnie" odegrać w życiu Polaków: pomogły "schłodzić heroiczne nastroje" i "zapomnieć o kryzysie i dyktaturze" (sic!). "Dobra lektura na bezsenne noce" - konkluduje Kalgren.
Nic dziwnego, że Komitet Noblowski kandydaturę Dąbrowskiej odrzucił, by już nigdy do niej nie powrócić.
Z dwóch narodów, które w 1939 roku stają się ofiarami obcych na jazdów, akademicy wybierają Finów. Nobla w 1939 roku otrzymał powieściopisarz Frans Sillanpaeae.
Inni nominowani Polacy
1934
Sześciu profesorów Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Warszawskiego zgłasza kandydaturę wybitnego filologa klasycznego Tadeusza Zielińskiego. Za wnioskiem podążają do Biblioteki Noblowskiej 43 tomy pism Zielińskiego, który w 1934 roku kończy już swoje cykle dzieł o historii i o religiach starożytności, w których stawia odważną tezę o ciągłości chrześcijaństwa, wyrastającego wprost z antycznych korzeni (ostatni tom - "Antyczne chrześcijaństwo" - pozostał w rękopisie). Anton Kalgren już w pierwszym akapicie opinii dla Akademii pisze jednak, że mimo ich ogromnej rangi, pisma Zielińskiego mają w przeważającej mierze ściśle naukowy charakter i nawet sam ich autor zapewne nie aspiruje, by stanąć w rzędzie wybitnych postaci literatury. Poza tym - twierdzi Kalgren - zdarza się w książkach Zielińskiego znaleźć myśli zupełnie kuriozalne.
Nobla w 1934 roku dostaje włoski dramatopisarz Luigi Pirandello.
1950
Wśród 54 kandydatów znalazł się Leopold Staff, nominowany przez Polski PEN Club (wniosek podpisał jego przewodniczący Jan Parandowski). Z protokołu Komitetu Noblowskiego: "Zdaniem naszych doradców poeta ten nie ma dostatecznego znaczenia, by brać go pod uwagę. Komitet wniosek odrzuca". W tym samym roku na liście kandydatów jest Kazimiera Iłłakiewiczówna. Jej kandydatury także nie rozpatrywano.
Noblem zostaje uhonorowany William Faulkner.
Pozostałe nazwiska polskich pisarzy kandydujących do Nagrody Nobla zostaną odtajnione, gdy minie 50 lat od ich zgłoszenia. Dotyczy to również dokumentów na temat kulis Nobli dla Czesława Miłosza (1980) i Wisławy Szymborskiej (1997). Na otwarcie czekają też zapewne teczki m.in. Witolda Gombrowicza i Jerzego Andrzejewskiego.
Droga do Nobla
Prawo do zgłaszania kandydatów do literackiej Nagrody Nobla mają (choć nie od początku istnienia nagrody) członkowie Akademii, a także podobnego typu instytucje z zagranicy, profesorowie historii literatury i filologii światowych uniwersytetów, prezesi PEN Clubów i organizacji pisarskich "reprezentatywnych dla swego kraju", wreszcie - poprzedni laureaci. Do selekcji i weryfikacji kandydatów oraz zbierania o nich materiałów akademicy wyłaniają "pięciu z 18", czyli Komitet Noblowski. Ostateczną decyzję podejmuje cała Akademia. Wiosną Komitet dokonuje wstępnej selekcji kandydatów. Kiedy przychodzą wakacje, dla członków Akademii zaczyna się pracowity czas: mają zapoznać się z ich twórczością. We wrześniu muszą bowiem uzgodnić między sobą kandydata. Jurorzy mają do dyspozycji bibliotekę, która zawiera dziś ponad 200 tys. tomów w 80 językach (zaczynano od 30 języków) i rokrocznie przybywa jej 2000-2500 tomów. Gromadzi się tam zarówno oryginały, jak i tłumaczenia na podstawowe języki dzieł wszystkich kandydatów.
Posiedzenie Akademii, na którym wybiera się laureata, odbywa się jesienią, najczęściej w październiku. Sekretarz Akademii obchodzi stół ze srebrną tacą, a akademicy składają na niej karteczki z nazwiskiem. Obowiązuje absolutna większość głosów, to znaczy przy 12-osobowym quorum - dziewięć głosów. Jeśli nie uda się za pierwszym razem - głosowanie się powtarza. Akademikom nie wolno zdradzać żadnych detali nominacji i selekcji kandydatów - protokoły z ich posiedzeń są tajne (mogą być ujawnione po 50 latach), muszą w milczeniu znosić ataki prasowe, nie prostując ani nie zaprzeczając plotkom czy insynuacjom.
Akademia nie lubi się śpieszyć. Do 1966 r. tylko pięciu pisarzy zdobyło Nagrodę Nobla w roku swojej pierwszej nominacji. Rekordzistą jest duński pisarz Johannes V. Jensen, który miał 18 nominacji. Anatol France miał dziewięć nominacji. Borys Pasternak na nagrodę czekał 12 lat, Michaił Szołochow 18 lat. Paul Valery, nominowany 14 razy, nagrody nie doczekał. Kiedy wreszcie Akademia przezwyciężyła opory, poeta zmarł.
JOSZ, PAG