Rzeczpospolita - 27.08.1998



Literatura i życie

 

SŁAWOMIR POPOWSKI

Prawdziwa historia Beni Krzyka 

 

Odessa była taka jak Łódź. Ziemia obiecana dla wszystkich, którzy chcieli szybko się wzbogacić. Dla kupców eksportujących ukraińską pszenicę oraz dla handlarzy i przemytników korzystających z odeskiej strefy wolnocłowej. A także dla złodziei i bandytów okradających przedstawicieli obu tych grup społecznych.

 

Odessa - tłumaczy mi Igor Szkliajew, historyk, który od kilku lat bada archiwa śledcze odeskiej policji kryminalnej - to specjalne miasto. Do dziś, jeśli pan zapyta o narodowość, usłyszy odpowiedź: ani rosyjska, ani ukraińska, tylko odeska.

Na początku wieku, w czasach, w których żył Benia Krzyk, uwieczniony w "Opowiadaniach odeskich" Izaaka Babla, była ona w połowie rosyjska, w 40 procentach żydowska, w 8 - ukraińska. Dwa procent przypadało na całą resztę: Mołdawian, Greków, Polaków, Francuzów, Niemców, Anglików, Turków, Cyganów i kogo tam jeszcze.

Rewiry

Miasto, czwarte co do wielkości w dawnym Imperium Rosyjskim, po Petersburgu, Moskwie i Warszawie, podzielone było na przestępcze rewiry. - W centrum - wyjaśnia Szkliajew - na tak zwanym Priwozie, koło dworca kolejowego, działała banda "sachalińczyków". Od Prospektu Szewczenki do Wielkiego Fontana, wzdłuż drogi do nadmorskiej Arkadii znajdował się rewir, określany w slangu odeskim jako "SSzA", czyli "USA". Nikt już nie wie, skąd wzięła się ta nazwa, do tego w odniesieniu do dzielnicy zamieszkanej przez odeski lumpenproletariat.

Największa i najsławniejsza była Mołdawanka. Nazwa wzięła się stąd, iż początkowo osiedlali się tu głównie Mołdawianie ściągający do Odessy. Później byli to już tylko Żydzi. W 1905 roku w Odessie zaczęły się żydowskie pogromy. Antysemickie bojówki Związku św. Michała Archanioła chciały wedrzeć się na Mołdawankę, ale miejscowa ludność żydowska stawiła im opór. Za wiedzą policji utworzono drużyny samoobrony. Zgodzono się nawet na wydanie broni, która nigdy już nie została zwrócona...

To był właśnie świat Beni Krzyka. Świat małych, najwyżej trzypiętrowych domów; podwórek zabudowanych najdziwaczniejszymi krużgankami, balkonami i werandami połączonymi drewnianymi, skrzypiącymi schodami. Mieszało się tu wszystko: stajnie portowych wozaków, składy żydowskich kupców hurtowych, małe sklepiki drobnych handlarzy, podobne do tych z Nalewek, Żytomierza czy Drohobycza. Były synagogi, a także cmentarz i stojący do dzisiaj szpital żydowski.

To tu Benia Krzyk zdobywał sławę, wykonując pierwsze zadania odeskiego bandiugi Froima Gracza, zanim został królem Mołdawanki, a potem całej Odessy. Tu wydawał za mąż swoją siostrę Dwojrę i brał okup od hodowcy 60 krów, bogatego Sendera Eichbauma, zanim podczas nocnego napadu nie zobaczył jego córki Cyli i nie został jej mężem...

Taka prawda

Tyle że Beni Krzyka nigdy nie było. - Sprawdzałem wszystkie dostępne archiwa odeskiej policji kryminalnej, cieszącej się sławą jednej z najlepszych w rosyjskim Imperium, i ani razu nie spotkałem się z tym nazwiskiem - mówi mi Igor Szkliajew. - Byli różni odescy bandyci: Spiro Kostia, turecki poddany, zajmujący się - jak byśmy dzisiaj powiedzieli - rekietem, był "killer" Samuel Zechcer, na poły kryminalista, na poły anarchista, który na zlecenie bolszewików wykonywał wyroki śmierci, był Gawrił Kuzniczin, przezywany "Papugajczykiem" i uważany za "atamana" złodziei kolejowych. Był, aresztowany w 1910 roku, Jakow Bender - głośny oszust i "wielki kombinator". Nazwisko Beni nie pojawia się ani razu, a gdyby żył naprawdę, carska ochrana na pewno miałaby go odnotowanego w swoich dokumentach.

W czasach, o których pisze Babel - dowodzi Szkliajew - było tylko dwóch bandytów odeskich, których sława mogła dorównać sławie Beni Krzyka. Jednym był Grigorij Kotowskij, późniejszy bohater Armii Czerwonej, a drugim Michaił Winicki, Żyd z Mołdawanki, znany w Odessie jako Miszka Japończyk. Ponieważ Kotowskij działał głównie w Besarabii, więc wszystko wskazuje, że to Miszka Japończyk był prawdziwym Benią Krzykiem. Ale nie można też wykluczyć, że Babel, który przyjechał na Mołdawankę już po rewolucji, w latach dwudziestych, stworzył swojego bohatera, korzystając z tego, co mu opowiadano i o jednym, i o drugim.

Miszka Japończyk

Winicki, Miszka Japończyk, został królem Odessy i szefem największego w mieście syndykatu bandyckiego dopiero w latach 1918 - 1919, kiedy miasto kolejno dostawało się pod władzę bolszewików, Niemców, Francuzów, ponownie bolszewików, Denikina i znów, już na kilkadziesiąt lat, bolszewików.

O początkach przestępczej kariery Miszki Japończyka wiadomo niewiele. Jedynie to, że zanim został bandytą, był elektrykiem w odeskich zakładach "Anatra". Podobno mieszkał na Mołdawance przy Miasojedowskiej 26. Urodził się w Odessie, miał w tych czasach 30 - 35 lat i szaroniebieskie, lekko skośne oczy. Stąd przezwisko. Miał też brata, który zmarł w Nowym Jorku.

Co ciekawe, zanim nazwisko Japończyk pojawiło się w protokołach odeskiej policji, trafiło do archiwów bolszewików. A było to tak: wiosną 1918 roku, kiedy Odessa była okupowana przez wojska austriacko-niemieckie, ludzie z bandy Waśki "Zezowatego" napadli na Mołdawance, koło kina "Iluzjon" znajdującego się na rogu Miasojedowskiej i Prochorowskiej, na wywiadowcę podziemnej organizacji bolszewików. Nie tylko go pobili, ale jeszcze ograbili, zabierając mu pistolet parabellum. Kilka dni później - wspomina stary czekista Nikołaj Lwowicz Mier - w mleczarni niejakiego Marka Kogosa odbyło się tajne spotkanie szefa kontrwywiadu podziemnego komitetu obwodowego bolszewików Borysa Samojłowicza "Nika" z mężczyzną w średnim wieku, ubranym w mundur oficerski. Był nim właśnie Miszka Japończyk, który osobiście spotkał się z przedstawicielami bolszewików. Równo tydzień później, w tej samej mleczarni pojawił się kurier, który oddał paczkę, a w niej wszystkie rzeczy skradzione przez Waśkę "Zezowatego", łącznie z parabellum.

Czy był to początek współpracy Japończyka z bolszewikami? Trudno dziś powiedzieć. Pewne jest natomiast, że w 1918 roku był on jednym z głównych dostawców broni dla podziemnej Rewolucyjnej Rady Wojennej bolszewików. Broń - jak wynika z komunistycznych archiwów - sprzedawał im po niskiej cenie.

W tym samym roku, gdy Odessa znajdowała się już pod władzą Francuzów, Miszka Japończyk przeprowadził wspólną operację z bolszewikami, o której głośno było w całym mieście. 12 grudnia w odeskim cyrku miejskim odbywał się wiec partii socjalistycznych. Agitatorom udało się poderwać zebranych do ataku na policję. Jedna grupa, z rewolucyjnymi pieśniami na ustach, poszła odbijać więźniów politycznych z pobliskiego komisariatu. Druga natomiast ruszyła pod miejskie więzienie. Do tej ostatniej, nie wiadomo kiedy i skąd, dołączyła grupa około czterystu uzbrojonych po zęby bandytów, dowodzonych osobiście przez Miszkę Japończyka. Wydarzenia rozwijały się szybko. Bramę wysadzono wiązką granatów i tłum wdarł się na więzienne podwórze. Socjaliści zaczęli uwalniać politycznych, a ludzie Japończyka swoich kamratów. Wszyscy byli zadowoleni. Z wyjątkiem naczelnika więzienia. Kiedy zaczął się szturm, schował się w komórce, ale został odnaleziony. Komórkę obłożono słomą i spalono...

Trzeba było jeszcze zamienić aresztanckie ubrania więźniów na cywilne, ale za radą Miszki Japończyka problem ten rozwiązano prosto i w sposób, jakiego na pewno nie powstydziłby się Benia Krzyk: zatrzymano przejeżdżający ulicą przepełniony tramwaj, a jego pasażerom przedstawiono "propozycję nie do odrzucenia". Zostali goli...

Król idzie na wojnę

Chmury nad Benią Krzykiem alias Miszką Japończykiem zaczęły się zbierać w 1919 roku, kiedy na kilka miesięcy, od kwietnia do sierpnia, miasto zajęli bolszewicy. Przez Odessę przetoczyła się wówczas pierwsza fala masowych rozstrzeliwań. To wówczas Max Dejcz, szef odeskiej "Czeki", miał podzielić ludność Odessy, w jego przekonaniu w większości bandycką, na trzy grupy: tę, którą już rozstrzelano, tę, którą bolszewicy właśnie aresztują i rozstrzeliwują, oraz ostatnią, która, niestety, musi jeszcze na to poczekać.

Szczyt fali wielkiego terroru przypadł na lipiec. Korzystając z usług donosicieli i przygotowanych wcześniej list, bolszewicy likwidowali bez sądu wszystkich, których uznali za kryminalistów. Wyciągani wieczorem z domów, byli przywożeni do siedziby "Czeki" przy placu Jekatierińskim, dziś Potiomkinowskim. Tam ich rozbierano do naga i w grupach po 10 osób rozstrzeliwano na wewnętrznym podwórzu. Trupy wywożono na żydowski cmentarz na Mołdawance.

Miszka Japończyk czuł, co się święci, i dlatego, razem ze swoim adiutantem, stawił się w sztabie 3. Ukraińskiej Armii Radzieckiej. Według relacji uczestnika tego spotkania Fiodora Fomina, który był wówczas szefem Wydziału Specjalnego, Japończyk miał powiedzieć, że na swój sposób również walczył z burżuazją - napadał na banki, kasyna, restauracje. Zapewnił też, że odtąd żadnych bandyckich napadów nie będzie. Na koniec zaproponował zorganizowanie własnego oddziału Armii Czerwonej. - Ludzi mam, broń też, pieniędzy nie potrzebuję. Chcę tylko waszego mandatu i lokalu - powiedział Miszka Japończyk. 23 maja 1919 roku Rewwojensowiet 3. Ukraińskiej Armii Radzieckiej wydał rozkaz "towarzyszowi Miszce Japończykowi", polecający zorganizowanie zbrojnego oddziału, przemianowanego później na 54. Ukraiński Pułk Radziecki.

"Kryminalny Pułk", jak o nim mówiono w Odessie, wyglądał rzeczywiście malowniczo. Podczas parady, na czarnym koniu, jechał na czele sam "towarzysz Miszka Japończyk". Po bokach miał dwóch konnych adiutantów, w tym przydzielonego mu komisarza, rewolucyjnego anarchistę, Aleksandra Feldmana. Tuż za nimi jechały przygrywające do marszu dwie orkiestry żydowskie z Mołdawanki. Za nimi szła piechota - 2 tysiące odeskich bandiugów, w białych spodniach i marynarskich, pasiastych, biało-niebieskich tielniaszkach. Za to na głowie każdy nosił, co kto miał: kapelusz, cylinder albo futrzaną lisiurę. Pochód zamykało kilka lekkich armat.

Sęk w tym, że wojsko "towarzysza Japończyka" wcale nie miało zamiaru walczyć. W końcu lipca 1919 roku terror bolszewików dochodził do szczytu. Sytuacja na froncie stawała się coraz trudniejsza. Koło Winnicy nacierał Petlura, od wschodu - Denikin, zaczął się bunt niemieckich kolonistów wokół Odessy. Rewwojensowiet postanowił wysłać 54. Pułk Japończyka na front. Nie było to jednak takie proste. Chłopcy z Mołdawanki szukali każdego możliwego pretekstu, aby wykręcić się od wypełnienia rozkazu. Kontrolowali szpital, którego medycy - na polecenie albo za pieniądze - chętnie wystawiali zwolnienia z wojska. W końcu jednak musieli ustąpić.

Krótko przed wyjazdem na front w miejskim konserwatorium odbył się pożegnalny bankiet. Takiej uroczystości Odessa już dawno nie widziała. Długie stoły, jakie ustawiono w salach, uginały się od wszelkiego rodzaju zakąsek, dań mięsnych, owoców i drogich, markowych win, które jakimś cudem przechowały się jeszcze z czasów, gdy w Odessie obowiązywała strefa wolnocłowa i kwitła kontrabanda. Wokół tych stołów kłębił się tłum odeskich złodziei i bandytów w towarzystwie żon, przyjaciółek i kochanek. Centralne miejsce zajmował Japończyk, któremu komendant miasta ofiarował na pożegnanie srebrną szablę z "rewolucyjnym" monogramem. Bawiono się do samego rana.

Koniec króla Odessy

Miszce Japończykowi jeszcze przez kilka dni po tym bankiecie udało się odwlec moment wymarszu. Nie spieszył się. Zupełnie jakby przeczuwał, że z frontu już nie wróci. Kiedy 23 lipca dano rozkaz do wyjazdu i kazano żołnierzom zająć miejsca w pociągu, pułk trzykrotnie się rozbiegał. W rezultacie z dwóch tysięcy ludzi Japończykowi udało się zabrać do pociągu tylko około tysiąca żołnierzy, z których zaledwie siedmiuset dotarło na front w rejonie Wapniarki.

Formalnie 54. Pułk miał walczyć w składzie 45. Dywizji pod dowództwem towarzysza Jakira, który początkowo kategorycznie sprzeciwiał się takiemu wzmocnieniu, a później nawet proponował swojemu sztabowi, aby ludzi Japończyka rozbroić. Skończyło się na tym, że całą jednostkę króla Odessy polecono "szczególnej opiece" ze strony "Czeki".

I wtedy stała się rzecz dziwna, do dziś nie wyjaśniona. Krótko po zajęciu pozycji, 54. Pułk stoczył pierwszą, zwycięską walkę. Wykorzystując ogniową przewagę 40 karabinów maszynowych, zmusił do ucieczki oddział petlurowców. W nocy, po zwycięskiej walce, kiedy zwykle żołnierze świętują zwycięstwo, nie wiadomo dlaczego cały pułk uciekł do Odessy, oddając pole przeciwnikowi.

Po tym wydarzeniu Miszka Japończyk nie miał już czego szukać na froncie. Na stacji Birzuła zajął ze swoim sztabem parowóz, doczepił do tego komfortowy wagon pasażerski i ruszył w ślad za swoim wojskiem do Odessy.

"Czeka" postanowiła zorganizować zasadzkę w Wozniesieńsku. Koło budynków stacyjnych ukryto w wysokiej kukurydzy pułk dowodzony przez Ursułowa i oddział komunistów z wozniesieńskiego komitetu partyjnego, dowodzony przez Michaiła Siniakowa. Aby zatrzymać pociąg Japończyka, zamknięto semafor. Kiedy lokomotywa stanęła, Miszka, jego komendant Halip i żona Liza, uzbrojeni w mauzery, pobiegli do budki zwrotniczego, aby wyjaśnić przyczynę zatrzymania pociągu. Wtedy zostali zastrzeleni. Ursułow zabił Miszkę Japończyka, Siniakow - Halipa, a odeski czekista Zorin - Lizę.

Król nie dotarł do Odessy. Został pochowany w Wozniesieńsku. Na pogrzeb przyjechało wielu jego rodaków z Mołdawanki. Nad trumną Miszki śpiewał znamienity kantor synagogi odeskiej Pinia Mińkowskij, wystąpili także soliści opery w Odessie.

Czy to miał na myśli Izaak Babel, kiedy pisał o strasznym końcu króla Beni Krzyka alias Miszki Japończyka?

 

 

Izaak Babel

"OPOWIADANIA ODESKIE"

 

"Odezwałem się pierwszy.

- Reb Arie-Leib - powiedziałem do starego - pomówmy o Beni Krzyku. Pomówmy o błyskawicznym jego rozbiegu i straszliwym końcu... Oto Froim Gracz. Czy stal jego uczynków nie wytrzymuje porównania z siłą Króla? Oto Kolka Pakowski. Zaciekłość tego człowieka zawierała w sobie wszystko, co potrzebne jest, by mieć władzę. A czy Chaim Drąg nie potrafił dostrzec blasku nowej gwiazdy. Czemu tylko Benia Krzyk wspiął się na sam szczyt sznurowej drabiny, a wszyscy inni zwiśli w dole, na chwiejnych szczeblach?

(...) - Dlaczego? Dlaczego nie tamci, chce pan wiedzieć? Otóż trzeba na chwilę zapomnieć, że na nosie ma się okulary, a w duszy jesień. Niech pan przestanie się awanturować przy swoim biurku, a jąkać się wśród ludzi. Niech pan sobie wyobrazi na chwilę, że się pan awanturuje na placach, a jąka na papierze. Pan jest tygrysem, pan jest lwem, pan jest kotem. Pan może się przespać z ruską kobietą i ruska kobieta będzie po tym zadowolona. Pan ma dwadzieścia pięć lat. Gdyby do nieba i ziemi przytwierdzone były uchwyty, to pan mógłby za te uchwyty złapać i przyciągnąć niebo do ziemi. A za tatunia ma pan furmana Mendla Krzyka... Pan chcesz żyć, a on każe panu umierać po dwadzieścia razy dziennie. Co by pan zrobił na miejscu Beni Krzyka? Nic by pan nie zrobił. A on zrobił. Dlatego on jest Król, a pan masz figę w kieszeni..."