Stanisław Brzozowski
Listy
Opracował, przedmową, komentarzem i aneksami opatrzył Mieczysław Sroka
1970
(...)
PRZEBIEG SĄDU OBYWATELSKIEGO NAD STANISŁAWEM BRZOZOWSKIM
Jestem tak głęboko wstrząśnięta tą sprawą, jakbym była przy dokonywaniu morderstwa.
Zofia Nałkowska
Ma być sądzony «zdrajca» - dotąd przez większą część narodu za chlubę uważany. Czyż ma sobie tej Golgoty odmówić społeczność polska, tak chętnie krzyżująca?
Niechże już wszyscy krzyżują, i niech nikt nie umywa rok.
Władysław Orkan
Lepiej jest skazać dziesięciu niewinnych niż jednego winnego puścić.
Ignacy Daszyński
Wszystkie ważniejsze fragmenty zeznań i dokumentów podano in extenso wedle protokołu sądu, po zweryfikowaniu ich z oryginałami (AZHP, Archiwum PPS, 305/III/27-IVs 305/III/27-V). W kilku miejscach protokół ten uzupełniono na podstawie innych sprawdzonych źródeł.
Sąd obywatelski nad Stanisławem Brzozowskim rozpoczął się 14 lutego 1909 r. w Krakowie przy ul. Wiślnej w sali Związku Stowarzyszeń Robotniczych.
Na sali posiedzeń znalazło się przeszło sto osób, które otrzymały specjalne imienne zaproszenia *[Wedle relacji W. Kolberg-Szalitowej "bilety wstępu dostawały osoby z partii lub blisko partii stojące - glejtem było tu wrogie usposobienie dla oskarżonego. Rodzina i kilka osób bliskich Brzozowskiemu otrzymały coś około dziesięciu biletów - i to z wielkim trudem.
Osoby te można było wyliczyć na palcach: Karol Irzykowski, drowa Buberowa, dr Salomea Perlmutter, Władysław Orkan, Edmund Szalit z żoną, Eugenia Borkowska i jeszcze kilka osób, których nie pamiętam dokładnie, oraz świadkowie: Wacław Nałkowski, Zofia Rygier-Nałkowska, Stefan Żeromski, Ostap Ortwin, Adolf Nowaczyński, Wilhelm Feldman, Bronisław Gałczyński i inni.
Przy wejściu, w pierwszym małym pokoiku siedzący przy stoliczku «partyjnik» rozdawał małe broszurki Emila Haeckera. Była to krytyka Płomieni, w której Haecker dowodził, że Płomienie są niezbitym dowodem zgnilizny moralnej Brzozowskiego i że taką powieść mógł napisać tylko szpieg.
Sąd miał odbywać się w drugim, większym pokoju. Dla oskarżonego przygotowany był osobny stoliczek na lewo pod oknem. Gdy Brzozowski wszedł, wskazano mu tam miejsce. Dawni znajomi, «przyjaciele», ostentacyjnie przechodzili koło Brzozowskiego, nie kłaniając mu się i nie podając mu ręki.
Za to z niezwykłą serdecznością i radosnym uśmiechem na twarzy potrząsali prawicą Bakaja, który znalazł się w drugim pokoju dla świadków.
Świadkowie, którzy mieli zeznawać nieprzychylnie dla Brzozowskiego, choć przez partię niecierpiani, jak np. Kulczycki, byli witani owacyjnie" (Pamiętnik o Brzozowskim, "Twórczość" 1957, nr 5, s. 62).
Relację W. Kolberg-Szalitowej o atmosferze panującej na sali obrad sądu potwierdza w swych wspomnieniach Z. Nałkowska (Wspomnienia o sprawie Brzozowskiego, "Studio" 1936, nr 3/4; przedr. Widzenie bliskie i dalekie, Warszawa 1957).].
W skład sądu wchodzili: dr Herman Diamand (PPSD) - przewodniczący; dr Feliks Perl (PPS Fr. Rew.), dr Emil Bobrowski - sekretarz (PPSD), Stanisław Żmigrodzki (PPS Fr. Rew.), Feliks Kon (bez mandatu swej partii, PPS Lewicy). Mandaty mężów zaufania oskarżonego przyjęli: dr Rafał Buber i inż. Jędrzej Moraczewski. Z Paryża na sąd przyjechali główni oskarżyciele: Michał Bakaj i Włodzimierz Burcew *[Na koszt PPSD i PPS Fr. Rew. * Władimir L. Burcew (1862-1942) - rosyjski działacz polityczny, historyk. Jako student brał udział w ruchu narodnickim; zesłany na Syberię zbiegł w 1887; wydawał w Genewie pismo "Swobodnaja Rossija", propagując ideę współpracy rewolucjonistów z liberałami w "solidnej partii przeciwrządowej"; ogłosił materiały do historii rosyjskiego ruchu rewolucyjnego Za sto lat (Londyn 1896); redagował pismo "Byłoje". Po powrocie do Rosji (1905) wstąpił do partii eserowców. W 1917 popierał Rząd Tymczasowy, po rewolucji październikowej emigrował do Paryża; prowadził w prasie kampanię antyradziecką.]
Po krótkim przedstawieniu stanu sprawy przewodniczący komunikuje, że sąd uchwalił tajność swych narad, wszyscy więc obecni imiennie zaproszeni goście przez sam fakt pozostania na sali po tej enuncjacji składają przyrzeczenie, że poza salę żadnego szczegółu rozprawy nie wyniosą *[Karolowi Irzykowskiemu, który chciał stenografować przebieg procesu, sąd odmówił pozwolenia.].
Po odczytaniu odnośnych materiałów z "Czerwonego Sztandaru" *["Czerwony Sztandar" (organ SDKPiL, ukazywał się w latach 1902-1918 nieregularnie, w Zurychu, Krakowie i Warszawie) ogłosił 25 kwietnia 1908 spis agentów ochrany. W spisie tym figurował m. in. Stanisław Brzozowski: "Centralny Komitet Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji nadesłał nam następujący spis pomocników ochrany. Spis ten podajemy w dosłownym tłumaczeniu z języka rosyjskiego, zmieniając w nim tylko porządek, tak że na pierwszym miejscu figurują ci, co służą lub służyli ochranie w Polsce. Konspiracyjnego żargonu nie zmieniamy wcale.
1. Brzozowski Stanisław, literat, służył w ciągu kilku lat, szkodził wiele ruchowi społecznemu, oświetlał wierzchołki PPS i Bundu, jego pseudonim w ochranie «Goldberg», sam pisał sprawozdania, zwłaszcza w sprawie Uniwersytetu Ludowego, który dzięki niemu nie był dozwolony. Zachorował, otrzymał 250-300 rubli na leczenie się i wyjechał do Zakopanego. Przypuszczam, że z końcem 1906 roku zaczął znowu «współpracować»" (Z tajemnic "ochrany", "Czerwony Sztandar" 1908, nr 156).], "Robotnika", "Naprzodu", "Przedświtu", "Byłoje" mężowie zaufania wnoszą o przesłuchanie przede wszystkim Michała Bakaja.
Zeznania głównego świadka poprzedza Brzozowski krótkim oświadczeniem:
"Bez względu na to, co tu powie Bakaj, zaprzeczam całemu oskarżeniu; nigdy nie pozostawałem z ochraną w żadnych stosunkach, nigdy od niej nie otrzymywałem żadnych pieniędzy i wzywam Bakaja, by do ócz powtórzył mi swoje zarzuty".
Zeznaje Bakaj.
"Podaje, że był urzędnikiem warszawskiej ochrany i «dobrym» był aż do połowy r. 1905; niejednokrotnie dostawał nagrody, nawet od cara ma z tego czasu jakiś upominek. Z rewolucją nie miał nic wspólnego; wybuch jej jednak wywarł nań wpływ stanowczy. Zobaczył wtedy, że rewolucjoniści nie zasługiwali na los, jaki im zgotował rząd carski, przestał we władzy rządowej widzieć opiekuna poddanych. Dzień 17 października 1905 *[Dzień wybuchu rewolucji.] był strasznym ciosem dla rządu. Świadek osobiście był zadowolony. Wyjechał wkrótce do Moskwy, gdzie był świadkiem zbrojnego powstania i obserwował działalność Raczkowskiego *[P. Raczkowski - rzeczywisty radca stanu, kierownik Wydziału Politycznego w Departamencie Policji w Petersburgu, osławiony okrucieństwem w tłumieniu rewolucji 1905 r.]. Wszystko to podziałało nań bardzo silnie. Wkrótce wrócił do swego urzędu do Warszawy. Tutaj nadeszła depesza dyktatora Trepowa *[Dmitrij Fiodorowicz Trepow (1855-1906) w latach 1896-1905 moskiewski oberpolicmajster: od 11 stycznia 1905 r. - petersburski generał-gubernator, następnie wiceminister spraw wewnętrznych. Autor słynnego rozkazu z października 1905 r.: "Salw w powietrze nie oddawać i naboi nie żałować". Organizator czarnosecinnych pogromów.], by aresztować masowo podejrzanych. Szewiakow, nie mogąc się wyznać w sytuacji, aresztował na podstawie starych, sprzed 17 października aktów 257 osób. Św.[iadek] protestował przeciw temu, powołując się na manifest, ale na próżno... Opowiada o anarchistach i komunistach i ich aresztowaniach. Ich komunizm, drobnych zazwyczaj chłopców, to były raczej drobne nadużycia w rodzaju tych, że przychodząc do restauracji, nie płacili za jedzenie; raz jeden chcieli wymusić na kimś 1000 rubli, ale im się to nie udało.
Na widownię występuje w tym czasie Grün. Aresztowanych powinien był badać świadek, tymczasem jego wcale nie dopuszczono, wobec czego udał się do Mayera *[Oberpolicmajster warszawski.] z zażaleniem, po czym go dopuszczono do badań. Przyjrzał się wtedy katowskiej robocie Grüna, którą opisuje.
Mówiono mu, że do aresztowanych mają zastosować § 12 art. o. stanie wojennym, ale w to nie wierzył, tym bardziej że w sprawę było wmieszanych dwóch ludzi, którzy byli aresztowani wcześniej i do których się odnosiła amnestia. Na postępowanie Grüna oburzał się wobec naczelnika ochrany.
Z początkiem stycznia 1906 wyjechał z Warszawy i z gazet dowiedział się, że aresztowanych w istocie rozstrzelano. Św.[iadek] zwracał uwagę naczelnikowi ochrany na to postępowanie, wyrażał obawę, że ono może jeszcze bardziej wzmóc nastrój rewolucyjny, ale na próżno...
Św.[iadek] przekonywał się jeszcze bardziej, że rząd nie ma zamiaru stosować manifestu konstytucyjnego; przytacza przykłady w tym kierunku, wtedy pojął też olbrzymie znaczenie terroru, który jedynie był w stanie utrzymać rząd w szachu. Za urlopem wyjechał do Petersburga. Wtedy system prowokacji wzmógł się do wielkich rozmiarów. Świadek opisuje rolę Stołypina i Trusiewicza. Działalność terrorystycznej partii SR była chwiejna, co sobie świadek tłumaczył tym, że «nie znają oni wewnętrznych stosunków w rządzie».
Św.[iadek] postanowił w tym kierunku oświecić SR-ów. W maju 1906 udał się do Burcewa, którego znał z jego działalności poprzedniej, zapewnił go o sympatii swojej do SR i prosił o dyskrecję. Odtąd komunikował się częściej z Burcewem. W czerwcu 1906 opowiedział mu o prowokatorze Raskinie, a gdy ten był ogromnie zdziwiony tą wiadomością, świadek powiedział, że w Polsce jest człowiek, znany w literaturze, drugi Michajłowski *[Michajłowski Nikołaj Konstantinowicz (1842-1904), rosyjski socjolog, publicysta i krytyk literacki, ideolog narodnictwa.], a przecież jest szpiegiem, i wymienił jego nazwisko, tj. Brzozowski.
Św.[iadek] przyjeżdżał stale do Petersburga i widywał się z Burcewem, w Warszawie nastał tymczasem Zawarzin. Dla niego każdy Polak był rewolucjonistą i zaczęła się orgia aresztowań. Według wiadomości ochrany miało być w Warszawie około 400 bojowców, tymczasem Zawarzin aresztował jako takich 2000 blisko ludzi; sam wnosił prośby o administracyjne rozstrzelanie rozmaitych osób. Św.[iadek] starał się o przeniesienie do Petersburga, a gdy mu ofiarowano inne miejsce, skwitował. Św.[iadek] opisuje dalsze swe losy: aresztowanie, więzienie piotropawłowskie, zesłanie na Sybir, ucieczką stamtąd przy pomocy Burcewa i SR-ów i przybycie do Paryża.
Przechodząc do swoich wiadomości o Brzozowskim, świadek opowiada, że nie pomni dokładnie, czy pod koniec roku 1903, czy z początkiem r. 1904 Peterson przyszedł do niego i oświadczył mu, że znalazł tęgiego współpracownika wśród Polaków, którego porównywał z Michajłowskim. Na zapytanie świadka, jaką partię oświetla Brzozowski, odpowiedział Peterson, że nie odkryje on bomb ani nawet drukarni, ale będzie informował o ruchu społecznym i tym odda nieocenione usługi. Św.[iadek] dodaje, że Peterson był człowiekiem dalej patrzącym, że wiedział, że rząd będzie musiał poczynić pewne ustępstwa, a więc, że w dalszej przyszłości informacje o ruchach społecznych mogą być dla rządu bardzo cenne.
Nie wynika z tego, by Brzozowski nie wskazywał także poszczególnych osób. I tak: wydał on Stanisława Goldberga, bundowca i korespondenta pism, i odtąd nadano Brzozowskiemu od pierwszej jego ofiary w ochranie pseudonim Stanisław Goldberg. Peterson konferował często, mniej więcej raz na tydzień, z Brzozowskim w konspiracyjnym mieszkaniu. Świadek czekał zwyczajnie na Petersona, który po powrocie z konferencji opowiadał zawsze świadkowi, o czym rozmawiano z Brzozowskim, nazywał tego ostatniego inteligentnym człowiekiem i polecił mi spisywać jego zeznania. Większe raporty, własnoręcznie przez Brzozowskiego pisane, pojawiły się w jesieni 1904, przedtem były tylko zapiski o rozmowach. Notatki te były pisane w języku rosyjskim i w dobrym stylu.
Dalej za jego wskazaniem aresztowano Nelkena, po czym doszli do dr Dauma i innych. On miał też zamiar ułatwić aresztowanie Kulczyckiego. A mianowicie zawiadomił on o swojej schadzce z Kul.[czyckim] w «Głosie» przy ul. Smolnej Wysokiej; czy je specjalnie uzasadnił, świadkowi nie wiadomo, dość że Peterson przyszedł i oznajmił, że dziś złapią Kulczyckiego. W istocie czekała obok «Głosu» dorożka, ale Kulczyckiego nie aresztowano, bo agenci mieli jego fotografię tylko z lat studenckich i widocznie jego nie poznali. Czy Brzoz.[owski] spotkał się wtedy w «Głosie» z Kulczyckim, świadek nie wie.
Co do Uniwersytetu Ludowego świadek zeznaje: odbywały się w tej sprawie liczne zebrania, ale ochrana nie zwracała na nie uwagi. Wtedy Brzozowski wniósł memoriał, że uniwersytet ten ma być szkołą dla agitatorów radykalnych i że z tego wyniknie wielka szkoda dla państwa. Peterson polecił świadkowi memoriał ten wysłać do Petersburga i napisać raport do generał-gubernatora, by ewentualnych statutów tego stowarzyszenia nie zatwierdzono. Było to w jesieni 1904. W zebraniach brali udział Goldberg, Brzozowski, Niemojewski i inni, których nazwisk świadek nie pamięta. Kiedy później statuty wniesiono do generał-gubernatora, uniwersytetu nie zatwierdzono.
Wskutek doniesienia Brzoz.[owskiego] aresztowano raz całe zebranie urządzone przez Niemojewskiego, złożone z 185 osób przy ul. Wilczej, mimo że przedtem zostawiano podobne zebrania w spokoju, a nawet Peterson lekceważąco wyrażał się o Niemojewskim.
Św.[iadek] pytał Petersona, ile Brzozowski dostaje pieniędzy za swoje usługi, otrzymał odpowiedź, że 150 rubli, miesięcznie, ale i to za dużo, iż wskutek wojny ówczesnej budżet ochrany uszczuplił się do 1/3.
Św.[iadek] opisuje następnie sposób przechowywania zeznań Brzozowskiego. Otóż wszywano je kartka po kartce w osobną książkę, a prócz tego dodano indeks nazwisk zamieszanych w sprawy. Ze szpiegami konferowano w tajnych mieszkaniach, których było kilka, między innymi przy ul. Miodowej nr 18, tzw. inteligenckie, gdzie bywali między innymi Brzozowski, Plebiński, dr Grodzieński. Porozumiewano się ze szpiegami w ten sposób, że gospodyni takiego lokalu, która znała wszystkich «współpracowników» ochrany, przychodziła do ochrany, zawiadamiała, że czeka ten a ten, i wtedy ktoś z ochrany szedł tam, aby załatwić sprawę.
Otóż pewnego dnia w podobny sposób zawiadomiła gospodyni, że na ul. Miodowej 18 czeka Goldberg, po czym Peterson polecił świadkowi, by się udał tam i wręczył Brzozowskiemu 75 rb., co się też stało. Było wtedy jeszcze jasno na dworze, godziny świadek podać nie może, w każdym razie było to przed 4 po południu, a po 12-tej.
Św.[iadek] rysuje plan tego mieszkania i zeznaje dalej, że nie był to pierwszy raz, kiedy widział Brzoz.[owskiego]. Już przedtem raz, kiedy szedł razem z innym urzędnikiem ochrany ulicą, ten mu wskazał na Brzoz.[owskiego] jako współpracownika.
Na zapytanie św.[iadek] podaje, że nigdy nie był członkiem SD rosyjskiej, że nigdy nie wyzyskiwał swego stanowiska dla zysków pieniężnych, że nawet rząd, który by go chciał skompromitować, nigdy podobnego zarzutu przeciw niemu nie podnosił, że tego rodzaju zarzuty są wymysłem Mienszykowa z «Nowoje Wremia». Dalej, w czasie spotkania się świadka z Brzozowskim, Brzozowski miał brodę, jak dzisiaj, i stanowczo świadek się nie myli, rozpoznając go dzisiaj, że poza tym nigdy nie miał innych stosunków z Brzozowskim, jak w ogóle nie miał ich z żadnym ze współpracowników ochrany; że współpracownicy nie są tajemnicą dla żadnego urzędnika ochrany; że Brzoz.[owski] był współpracownikiem ochrany do wiosny 1905, a miesiąca nie pamięta, że pomagał nie z zagranicy, ani skądinąd, tylko z Warszawy, z ulicy Natolińskiej, dokąd mu wysyłano nawet zapiski, i to przez pocztę.
Na zapytanie, dlaczego świadek zrobił użytek ze współpracownictwa Brzozowskiego dopiero wtedy, kiedy ten nim być przestał, świadek odpowiada, że rewolucjoniści, jak to się nieraz przekonał, nigdy nie chcą wierzyć, by prowokatorem mogła być jakaś wybitniejsza figura, i oprócz tego zajmował się dostarczeniem materiału historycznego Burcewowi.
Następuje zapytanie ze strony p. Brzoz.[owskiego], czy Bakaj znał Kołosowa, czy mu wiadomo, że partia SR-ów ogłosiła go była jako prowokatora w «Rewolucjonnej Rossji». Świadek odpowiada, że te fakta nie należą do rzeczy, że chodzić może tylko o prawdziwość faktów przez niego przywiedzionych, a obejmujących czas od drugiej połowy r. 1905, ale przeszłość świadka sama jest obojętną.
W ciągu dalszym podaje świadek, że na wiosnę 1905 Peterson oświadczył Bakajowi, że Brzozowski jest chory i musi wyjechać i że mu dał na ten cel 250-300 rubli, że po pewnym czasie pisał do Brzozowskiego do Zakopanego; czy ten odpowiedział, świadek nie wie. W każdym razie Peterson chciał do Brzozowskiego do Zakopanego wysłać człowieka jakiegoś, ale nie mógł znaleźć odpowiedniego. We wrześniu 1905 r. Peterson opuścił warszawską służbę. Zwyczajem jest, że ustępujący naczelnik wysyła raport do departamentu policji o swoich współpracownikach, a nowy robi to samo. Tak było i w tym wypadku. Obie takie listy wygotowane przez Petersona i Szewiakowa miał świadek w ręku, robił ich korektę i na obu było nazwisko Stanisława (Goldberga) Brzozowskiego. Gdy Szewiakow pokłócił się ze swym pomocnikiem, oddał akta Brzozowskiego świadkowi, który je miał u siebie aż do grudnia 1906 r. Wtedy nowy naczelnik Zawarzin zapytał o nie świadka i zażądał ich oddania, bo oświadczył, że Brzoz.[owski] ma przyjechać na powrót do Warszawy, a wtedy on mu postawi alternatywę: albo dalsze współpracownictwo w ochranie, albo skompromitowanie go. Zawarzin opowiadał dalej świadkowi, że miał zamiar wysłać na dworzec kolejowy w chwili przyjazdu Brzoz.[owskiego] ludzi i w tym celu wyciął z jakiegoś wydawnictwa podobiznę Brzoz.[owskiego]. - Co się dalej stało, świadek nie wie, gdyż wyjechał z Warszawy. Świadek podaje dalej, że na wiosnę 1906 r. zebrali się raz urzędnicy ochrany i opowiadali sobie, że z pism galicyjskich polskich i rusińskich wiedzą, jak to Polacy honorują Brzozowskiego, ofiarują mu wieńce itd., i dodali: «może by i my posłali wieńce».
Na zapytanie odpowiada świadek: że przez wiosnę rozumie miesiące marzec, kwiecień i maj, że wyjazd Brzozowskiego z Warszawy był może miesiąc do półtora po widzeniu się jego na Miodowej z Brzoz.[owskim], że tytułów tych pism polskich, o jakich mówiono w ochranie, zapodać nie może.
Dalej podaje świadek na zapytanie, że pism nie informował i co do tej sprawy, odsyła do Burcewa; zaprzecza, jakoby mu pokazywano za granicą fotografię Brzozowskiego; podnosi, że razu pewnego Burcew pokazał mu jakieś pismo, a wtedy świadek od razu wykrzyknął, że to pismo Brzozowskiego.
Przy wypłacaniu należytości współpracowników bierze się od nich kwity; takie kwity dawał także Brzoz.[owski], podpisując je Goldberg. Kiedyś świadek wręczył Brzoz.[owskiemu] pieniądze, kwitu nie otrzymał, bo kwituje się tylko za całe miesięczne pensje.
Świadek nie czytał całych aktów Brzoz.[owskiego], bo się tym nie interesował; również indeksów nie czytał, czytał natomiast memoriał w sprawie Uniwersytetu Ludowego, bo musiał referować, i podkreślał wtedy ważniejsze ustępy.
Na zapytanie p. dr Bubera, dotyczące przeszłości świadka, w szczególności, czy był w r. 1902 lub 1903 członkiem partii SR, świadek podaje, że należał do niej w istocie z początkiem 1903, że w maju tegoż roku został aresztowany, a przy końcu 1903 był już w departamencie policji; dodaje jednak następnie, że przeszłość jego jest tutaj obojętna, że gdyby mu można udowodnić, że w swoich rewelacjach choć na jotę się omylił, wtedy można by mu robić zarzuty, że decydującym jest jego obecne stanowisko i cel, jaki sobie wytknął, a mianowicie tępienie prowokacji. Nie ulega kwestii, że rząd rosyjski będzie używał wszelkich sposobów, aby go skompromitować, przedstawiał go Mienszykow jako Żyda, rząd rosyjski żądał wydalenia go z Paryża jako anarchisty, opowiada się, że z powodu nadużyć został wyrzuconym ze służby itp. - ale informacji o jego osobie trzeba szukać nie w tych źródłach, ale w sferach rewolucjonistów, którym pomógł do wykrycia prowokatora Aziewa.
Na dalsze pytanie oświadcza świadek, że żadnego Kołosowa nie zna, że ostrzeżenie o nim, o którym wie, jako o szpiegu, mogło polegać na omyłce, zresztą można to sprawdzić w komitecie SR-ów".
Na zeznania te odpowiada Stanisław Brzozowski.
"Bakaj twierdzi, że z początkiem lutego lub marca 1905 wypłacił mi 75 rubli i że ja w jakiś czas potem wyjechałem z Warszawy, otrzymawszy 250-300 rubli. Że tak nie jest, przedkładam mój paszport zagraniczny, z którego data mojego wyjazdu da się ściśle skonstatować. Od grudnia 1904 był zeznający obłożnie chory i aż do wyjazdu nie wychodził wcale z domu, aż do dnia, w którym miał wyjechać, poświadczy to Gałczyński, że z Mazowieckim [L. Kulczyckim] widział mnie w chwili wyjazdu, że, dalej, Miciński i Feldman poświadczą, że był w Krakowie z początkiem lutego 1905, a Żeromski - że go widział w Zakopanem w pierwszej połowie lutego 1905.
Przyznaje, że był trzykrotnie w ochranie, ale tylko w interesie swego paszportu, a sprawa miała się tak: przy aresztowaniu go w r. 1898 odebrała mu policja paszport. W r. 1899, już po uwolnieniu, wyjechał do Otwocka, chory, za pozwoleniem żandarmskim, gdzie pozostał do wiosny 1901. Kiedy miał brać ślub, nie miał żadnego dokumentu, udał się tedy na widzenie z żandarmem, który prowadził poprzednie śledztwo, z zapytaniem, czy mu wolno będzie zamieszkać w Warszawie. Żandarm odesłał go do ochrany, ten do oberpolicmajstra, ten znowu do "sekretnaho stoła" - pozwolono mu w rezultacie na pobyt 2-tygodniowy.
Drugi raz, a było to w r. 1901 lub z początkiem 1902 r., przyjechał jego brat do Otwocka. Kiedy w styczniu 1902 chciał wyjechać, nie miał paszportu, odbył znowu tę samą drogę, by dla siebie wystarać się o paszport i o pozwolenie pobytu dla brata, który był poprzednio aresztowany.
Trzecim razem był w ochranie w maju 1903. Zupełnie chory, otrzymał wezwanie do ochrany; było to po kampanii przeciw Sienkiewiczowi. Pułkownik Konclewski oświadczył mu, że jego brat, któremu wyznaczono Baku, nie tylko stamtąd uciekł, ale jest nadto poszukiwany o nowe stosunki z rewolucjonistami, kazał mu podpisać zobowiązanie, że ani on, ani matka nie przyjmą brata, skoroby się pojawił. Po podpisaniu tego pułkownik zagadnął go o jego artykuły przeciw Sienkiewiczowi, następnie, czy wie, dlaczego Rabski napadł na Dawida, czy z motywów politycznych, i czy w «Głosie» zbierano podpisy młodzieży na artykuł protestujący. Na to wszystko odpowiedział deponent, że nie wie.
Co do swoich stosunków z ludźmi konspiracyjnymi odpowiada deponent: wszedł w stosunki po raz pierwszy we wrześniu lub październiku 1904. Niejaki Kudłaty z Proletariatu prosił go o odczyt na rzecz tej organizacji, potem był prawie codziennym gościem. Przychodzili także inni z Proletariatu, jak «Julian» i inni. Pewnego razu zaproponowali mu, ażeby wobec zgodności poglądów ich organizacji z jego poglądami wstąpił do partii, i zawiadomili go, że wkrótce przyjedzie Kulczycki. Pewnego dnia oznajmiono mu, że Kulczycki przyjechał i chciałby się porozumieć. Rozmowa była czysto teoretyczna. Drugi raz widział się z nim u Dawidów, gdzie udawał, że go widzi po raz pierwszy, nie chcąc narażać konspiracyjności Kulczyckiego. Potem mieli się zobaczyć po raz trzeci w pewnym mieszkaniu. Przy ul. Hożej zauważył dorożkę, chciał ją wziąć, ale dorożkarz oświadczył, że jest zajęty. Gdy po pewnym czasie wracał, zwróciło to jego uwagę, że dorożka stoi na dawnym miejscu. Wkrótce potem Julian, a potem sam Kulczycki oświadczyli, że nie będą się widywać w umówionym mieszkaniu, bo ono jest «nerwowe». Deponent sam zwrócił uwagę Juliana na powyższy fakt z dorożką. Z Kulczyckim widział się po raz ostatni w dniu swego wyjazdu, kiedy to Kulczycki sam podszedł do niego".
W czasie pierwszego posiedzenia sądu zeznawało jeszcze kilku świadków.
Bronisław Gałczyński podał, że warunki materialne Brzozowskiego przed wyjazdem z Warszawy były bardzo ciężkie. Zimą 1904 r. urządził mu kilka odczytów. Brzozowski był w grudniu 1904 r. bardzo chory i świadek starał się o fundusze, by wysłać go do Zakopanego. Z pomocą W. Sieroszewskiego dostał w Kasie Literackiej 100 rubli. Informuje też, iż na ten cel odbyło się przedstawienie w teatrze "Elizeum". Załatwiał również Brzozowskiemu formalności paszportowe, gdyż ciężka choroba nie pozwalała mu wychodzić z domu. W dniu wyjazdu odprowadzał Brzozowskich na dworzec.
Udział w Uniwersytecie Ludowym świadkowi zaproponował Czesław Lewandowski, główny organizator tej imprezy. Lewandowski był człowiekiem bardzo lekkomyślnym, mało przestrzegającym zasad konspiracji: nosił przy sobie pieczątki i druki. Starano się go usunąć w ten sposób, że miano dla pozoru rozwiązać instytucję, a później zorganizować ją na nowo. Kiedy to się stało, sama instytucja upadła. Nigdy nie było zamiaru jej zalegalizowania. Lewandowski został później zabity na polecenie organizacji, chociaż, zdaniem świadka, nie był prowokatorem, lecz lekkomyślnym fantastą i maniakiem.
Stefan Żeromski oświadczył, iż Brzozowskiego poznał w lutym 1905 r. w Zakopanem. Brzozowski był początkowo bardzo chory, później stan jego zdrowia się polepszył. Po swoim wyjeździe z Zakopanego w kwietniu 1905 r. Brzozowskiego więcej nie widział.
Odczytano też list Laury Pytlińskiej o zorganizowanym na rzecz Brzozowskiego przedstawieniu w "Elizeum" oraz dołączone do listu pokwitowanie A. Brzozowskiej z 3 lutego 1905 r. na sumę 200 rubli.
Emil Haecker zeznał o pobycie Brzozowskiego w redakcji "Naprzodu" w Krakowie w marcu 1905 r.
Zofia Rygier-Nałkowska podała, że do współudziału w Uniwersytecie Ludowym zapraszał ją i jej ojca Czesław Lewandowski. Później nieco Brzozowski ostrzegał ją, "by za wiele nie mówiono z Lewandowskim, bo to człowiek dziecinny i fantastyczny".
Wacław Nałkowski stwierdził, "że byłoby szaleństwem albo śmiesznością chcieć w roku 1904 przed Konstytucją żądać legalizowania jakiej instytucji kulturalnej - jednak pozytywnych wiadomości o staraniach w tym kierunku nie ma. Świadek dodaje, że Brzoz.[owski] po nagrodzie Sienkiewiczowskiej był na drodze do kariery i sławy, a tymczasem wybrał głód i walkę".
2
Drugi dzień rozprawy (15 lutego 1909) przewodniczący sądu Herman Diamand rozpoczął od zwrócenia zebranym uwagi na konieczność zachowania większej dyskrecji (jeden z dzienników krakowskich podał bowiem szczegółową relację z pierwszego posiedzenia).
Następnie odczytano kilka listów, jakie napłynęły do sądu.
Dr Władysław Wroński z Otwocka i dr Bronisław Chrostowski z Warszawy przesłali sądowi oświadczenie, iż stan zdrowia Brzozowskiego na przełomie 1904/1905 r. był bardzo ciężki. Cierpiał na silnie rozwiniętą gruźlicę płuc i kiszek. Konieczny był wyjazd do Zakopanego, co dało się zrealizować dzięki pomocy materialnej przyjaciół. Obaj lekarze stwierdzali również, że położenie materialne ich pacjenta było tak ciężkie, iż graniczyło z nędzą.
Władysław Dawid w liście do sądu informował, że w końcu 1904 r. Brzozowski miał z polecenia lekarzy wyjechać za granicę. Zebraniem na ten cel środków zajmowało się jego kółko przyjaciół (redakcja "Głosu" też udzieliła mu zaliczki). O stanie materialnym Brzozowskiego w tym okresie świadczyć może fakt, że wyjeżdżał w pożyczonym palcie zimowym.
Iza Moszczeńska w obszernym liście przedstawiła szczegóły tyczące się Uniwersytetu Ludowego. W sierpniu 1904 zwrócił się do niej Czesław Lewandowski z propozycją udziału w zorganizowaniu uniwersytetu popularnego dla robotników, informując, iż ma już przyrzeczony udział szeregu osób wpływowych. Zachęcona wymienionymi nazwiskami, Moszczeńska wyraziła zgodę. Wkrótce okazało się, że i jej nazwisko służyło za przynętę dla innych. We wrześniu i październiku odbyło się kilka zebrań organizacyjnych.
"Zachowanie się Czesława Lewandowskiego w tej całej sprawie było tak lekkomyślne, a nawet tak podejrzane, że już po kilku naradach postanowiliśmy się go pozbyć albo też zaniechać całej pracy. Lewandowski bowiem kładł przede wszystkim nacisk na zawarcie piśmiennej i pieczęcią partyjną stemplowanej umowy z jedną z partii skrajnych, z którą podobno zostawał w stosunkach, i już gotowe formularze tej umowy na zebrania przynosił. Uniwersytet jeszcze nie istniał, a już cała kancelaria jego wraz z blankietami i pieczęciami znajdowała się w kieszeni p. L.[ewandowskiego]. Umówiwszy się poprzednio, przeprowadziliśmy uchwałę rozwiązania zapoczątkowanej organizacji i zarzucenia projektu. Do tych, co tę uchwałę podjęli, należał i Brzozowski. Oto właściwy powód rozbicia się projektu. Śladu istotnej zdrady ani denuncjacji nie było. Nikt z tam wówczas obecnych nie był za to pociągany do odpowiedzialności przez władze ani w ogóle interpelowany w tej sprawie. Nawet zachowanie się Cz. Lewand.[owskiego] w tym wypadku zakrawało więcej na lekkomyślność i narwaństwo niż prowokatorstwo. Później krążyły o nim wieści gorsze, a rok czy półtora roku potem został w Warszawie zgładzony z wyroku partyjnego. Na jakiej podstawie? - nie wiem. Cała ta robota trwała ledwie kilka tygodni, a udział w niej Brzozowskiego, który w równej mierze z innymi popierał jej zaniechanie ze względów ostrożności - żadnych nie nastręczał podejrzeń. Jedynym faktem niepokojącym prócz osoby pana Cz. L.[ewandowskiego] była notatka w lwowskim «Słowie Polskim» o powstaniu uniwersytetu robotniczego o charakterze partyjnym. [...]
Z początkiem grudnia tegoż roku rozpoczęła się w Warszawie, zapoczątkowana w bliskim mi kole, seria wieców politycznych. Brał w niej udział i Brzozowski, który często i z wielkim zapałem przemawiał. Już wtedy mówiono o jego podkopanym zdrowiu i o stałej materialnej biedzie mimo bardzo wytężonej pracy. Ludzie, którzy mieli żywo w pamięci jego winy z czasów studenckich, ostrzegali, by go do roboty politycznej nie dopuszczać, «bo jego nerwy cytadeli nie znoszą». Tymczasem jego talent i wymowa były tak potężną bronią agitacyjną, a ludzi wymownych i sprawie oddanych tak znacznie mniej, niż było potrzeba, że niżej podpisana zawsze się sprzeciwiała temu ostracyzmowi. Zresztą żadnych tajemnic organizacyjnych nie posiadał, bo organizacji nie było, robota zaś sama na wpół jawna, nie konspiracyjna, lecz obliczona na masy bezpartyjnej i nie uświadomionej inteligencji. W końcu grudnia proszono nas o wysłanie do Zagłębia, Częstochowy i Łodzi prelegenta na agitacyjne polityczne odczyty. Skierowaliśmy tę propozycję do Brzozowskiego, licząc na to, że będzie to dla niego także sposobność do poratowania swej nędzy, która musiała być w owym czasie tym większa, że wiele pracował darmo. Po oznaczonym na te odczyty terminie otrzymaliśmy telegram z zapytaniem, czemu nikt nie przyjechał. Okazało się, że Brzozowski chory, ma krwotoki płucne, z łóżka ruszyć się nie może. Było to w początkach stycznia 1905 r. W kole jego znajomych i słuchaczy powstała myśl przyjścia mu z pomocą".
Moszczeńska przedstawia dalej inne swoje kontakty z Brzozowskim i formy udzielania mu przez przyjaciół pomocy materialnej. "Dla mnie Brzozowski był człowiekiem wielkiego talentu, lecz przede wszystkim chorym, chronicznie zgorączkowanym i zdenerwowanym, z którym dysputować nie sposób. Nawet jego najświetniejsze występy publiczne nosiły cechy chorobliwego niemal podniecenia".
Następuje dalsze przesłuchanie Bakaja. "Przewodniczący zwraca mu uwagę, że według jego twierdzeń poprzednich miał on w lutym 1905 wręczyć Brzozowskiemu 75 rb., w miesiąc zaś później czy w 6 tygodni miał Brzozowski otrzymać od Petersona 250-300 rb., przeciw czemu jednak świadczy paszport Brzozowskiego z datą przejazdu przez granicę z 22 I - 4 II 1905 i cały szereg osób, które poświadczają pobyt Brzozowskiego w Krakowie i później w Zakopanem w owym czasie.
Bakaj stanowczo stwierdza, że Brzozowski był ajentem ochrany. Dał mu 75 rb. osobiście, i przejrzawszy paszport oświadcza, że w ochranie nietrudno o paszport z jakąkolwiek datą, bo paszporty są już tam gotowe na każdy wypadek, odpowiadające wszelkim formalnościom. Brzozowski według niego musiał być w lutym lub w marcu w Warszawie.
Jeden z sędziów [F. Kon] pyta, czy świadek wręczył 75 rb. Brzozowskiemu po demonstracji Gapona *[Gapon (Hapon) Gieorgij Apollonowicz (1870-1906) - rosyjski prawosławny duchowny, założyciel Związku Rosyjskich Robotników Fabrycznych w Petersburgu. 9 (22) stycznia 1905 zorganizował manifestację robotników, którzy ruszyli pochodem pod Pałac Zimowy, by wręczyć carowi petycję z prośbą o polepszenie warunków życia. Wezwane przez władze wojsko dokonało masakry robotników (tzw. "krwawa niedziela", ponad 1 tys. zabitych, ok. 2 tys. rannych). Po tych wydarzeniach Gapon zbiegł za granicę; po powrocie był tajnym agentem ochrany. Organizacja eserów wykazała, że był prowokatorem - organizacje robotnicze zakładał na polecenie departamentu policji, za co skazano go na śmierć i wyrok wykonano.] - Bakaj: «potem». Co do 250 rb. oświadcza, że Peterson powiedział mu to w miesiąc lub 6 tygodni później. [...]
Przewodniczący wskazuje świadkowi na fakt, że cały szereg świadków zeznał, iż statutów Uniwersytetu Ludowego nie podano wcale do zatwierdzenia.
Bakaj: Statuty takie wniósł ktoś bezwarunkowo do zatwierdzenia, ochrana wyraziła w tej sprawie taką opinię, jak Brzozowski. Być może, że nazwa nie była «Uniwersytet Ludowy» - może nazwa była «Uniwersytet dla Wszystkich».
Na pytanie jednego z sędziów [F. Perla] odpowiada, że znał Lewandowskiego, wie, że go zabito, może być, że tenże miał stosunki z wydziałem śledczym jako bandyta, on jednak o tym nie wie, natomiast twierdzi, że stosunków z ochraną nie miał. Nie wie nic o udziale jego w Uniwersytecie dla Wszystkich lub Ludowym.
Jeden z sędziów [E. Bobrowski] pyta o doniesienie Brzozowskiego w sprawie Uniwersytetu Ludowego.
Bakaj oświadcza, że w mieszkaniach konspiracyjnych ochrany są przygotowane skrawki papieru, na których ajenci piszą swe doniesienia. Brzozowski mógł pisywać w domu, i to obszerniej. W doniesieniu o Uniwersytecie Ludowym tłumaczył ideę tegoż, inicjatywę i zadanie. Miał on być szkołą agitatorów, wychowywać robotników na propagandystów, co byłoby szkodliwe z punktu widzenia państwowo-policyjnego. Jako inicjatorów podał inteligencję postępowo-socjalistyczną. Doniesienie miało objętość 5-8 małych stronic, z tego kopię wysłano do Petersburga, a oryginał został w ochranie. Cały materiał doniesień Brzozowskiego wraz z załącznikami ochrany oraz indeksem złożył się na dość obszerny tom. [...]
Tom Brzozowskiego zawierał jeszcze wyjaśnienia, które pisał Jankiewicz, agent ochrany, pomocnik przystawa. Prócz biograficznych objaśnień tyczących się osób przez Brzozowskiego wymienionych, nie było w tych komentarzach niczego więcej. Uniwersytet byłby na pewno zalegalizowany, gdyby nie doniesienie Brzozowskiego. Nie wie, czy jaką instytucję podobną wtedy zalegalizowano, to nie wchodziło w jego zakres.
Jeden z sędziów [E. Bobrowski] pyta o możność dostania paszportu dla człowieka, który chce wrócić do Królestwa, i czy Bakaj ma dowody, że Brzozowski był później w Warszawie.
Bakaj oświadcza, że Brzozowski mógł łatwo dostać paszport lub przepustkę. Wie na pewno, że Brzozowski miał jeszcze potem stosunki z ochraną, tj. w marcu 1905 r. Wie, że Peterson pisał na wiosnę 1905 do Zakopanego do Brzozowskiego lub w lecie. Listy były krótkie; czy dostał odpowiedź, nie wie. Brzozowski w owym czasie zapewne oddawał jeszcze usługi ochranie, bo był jeszcze na liście bieżących współpracowników, wobec tego zaś musiał i pobierać pensję. Listy do Zakopanego szły jako listy zwykłe. Peterson miał zamiar wysłania zaufanego człowieka do Zakopanego, aby ten brał od Brzozowskiego szczegółowe informacje o ludziach wyjeżdżających do Królestwa na robotę rewolucyjną. Wiedział od Petersona, że Brzozowski to wybitny literat, sam miał go za coś mniejszego. Dopiero później czytał artykuł Brzozowskiego w języku rosyjskim (w «Russkom Bogactwie») i nabrał dokładnego wyobrażenia o jego znaczeniu literackim. O przeszłości Brzozowskiego wiedział coś niecoś, Peterson na pewno znał ją dobrze, on sam się tym nie interesował.
Na zapytanie męża zaufania [R. Bubera], czy każdy agent zawsze dostanie paszport, odpowiada, że zawsze, o ile poda powody. Gdy chce na krótki czas nielegalnie wyjechać, dostaje go od ochrany, na dłuższy wyjazd od oberpolicmajstra. Paszport kosztuje od 15-18 rubli. Pod względem zewnętrznej formy paszporty obu rodzajów nie różnią się niczym (nawet podpisem).
Na pytanie jednego z sędziów [E. Bobrowskiego] co do doniesienia i zasadzki na Kulczyckiego wyjaśnia, że wie o tym dobrze, bo był wtedy w Warszawie, i powołuje się na swe wczorajsze zeznania.
Brzozowski pyta świadka, czy twierdzi, że on, Brzozowski, wskazał Nelkena. Bakaj odpowiada, że Brzozowski wskazał pewną grupę osób, między innymi Nelkena, kiedy to było, nie wie. Grupa ta miała się zajmować robotą PPS-ową. Bliższych faktów nie zna.
Brzozowski oświadcza stanowczo, że Bakaja nigdy nie widział, kłamie on dla niewiadomych powodów. Brzozowski uważa opowiadanie jego o wręczeniu mu pieniędzy za kłamstwo świadome i stwierdza stanowczo, że nigdy od niego pieniędzy nie brał ani nie był na usługach ochrany *["Podczas tego drugiego posłuchania miała miejsce owa niezmiernie ostra scena między Brzozowskim i Bakajem. Chwila, w której Bakaj po dwakroć nie mógł odpowiedzieć na kategoryczne pytanie Brzozowskiego, czy widział go na Miodowej, czyniła na zebranych piorunujące wrażenie" (Sprawa Brzozowskiego, "Przegląd Poranny" 1909, nr 51, s. 3).]. Czeka spokojnie wyroku historii.
Bakaj podtrzymuje swe twierdzenia, że dał Brzozowskiemu 75 rb.; nie myli się co do osoby jego, ten sam był na ul. Miodowej, był on szpiegiem ochrany i jest to naturalną konsekwencją w tym razie, że brał pieniądze. W konspiracyjnym mieszkaniu agenci nigdy razem się nie schodzą, chyba przypadkowo, każdy ma swój czas określony. Bakaj podaje jeszcze bliższe szczegóły techniki odwiedzania mieszkań konspiracyjnych ochrany. Ze służby wystąpił w styczniu 1907. Z Burcewem poznał się w maju 1906, za informacje pieniędzy nie brał, jeżeli pobiera pieniądze, to za artykuły. Opuszczając służbę, otrzymał 1000 rb. Siedział w Petropawłowskiej twierdzy, potem był na Sybirze, skąd wrócił za pieniądze w części jeszcze z dawnych oszczędności pozostałe, w części pożyczone. 150 rb. na ucieczkę dali SR-owcy. Daty podaje wedle starego stylu".
Po przesłuchaniu Bakaja rozprawę przerwano.
Na posiedzeniu popołudniowym składa zeznania Burcew, redaktor pisma "Byłoje".
"P. Brzozowskiego nie znałem - wszystko, co wiem, wiem od Bakaja. Bakaja znam od r. 1906, widywałem go u siebie w redakcji «Byłoje». Po aresztowaniu postarałem się dać mu znać na przesyłkowe więzienie, aby zatrzymał się gdzieś w drodze pod pozorem choroby, a wtedy pomogę mu do ucieczki. Tak też się stało, zatrzymał się w Tiumeniu. Widziałem się z nim w Finlandii, a później w Paryżu. W Paryżu widywaliśmy się bardzo często, prawie że każdego dnia. Pierwszym towarzyszem, który go widział, był ten, który mu pomógł uciec z Tiumenia. Ze świata rewolucyjnego wiedzieli o nim nieliczni towarzysze, między innymi członek PPS w Petersburgu. Wszystko, co ludzie wiedzą o rewelacjach Bakaja, przeszło przez moje ręce, w Paryżu nie wolno mu było widywać się z nikim w mojej nieobecności. Gdy zjawił się u mnie pierwszy raz w redakcji «Byłoje», powiedział mi, że jest agentem policji, że chce się przyczynić czymś ruchowi wolnościowemu, kładł zwłaszcza nacisk na to, że zna moją przeszłość, że byłem zawsze terrorystą. Odpowiedziałem mu, że nie należę do żadnej partii, moim zadaniem jest dać obraz historyczny walk za wolność. Byłem przekonany, że chce mnie wsypać. Bakaj pokazał mi moją fotografię, według której policja mnie poszukiwała, i rzekł, że może ze źródeł policyjnych dawać nie tylko materiały historyczne. Obiecał mi dostarczyć rozmaite dokumenty w przeciągu 10-12 dni i zaproponował mi, bym przyjechał do Warszawy, gdzie mi umożliwi rewizję ochrany, czemu naturalnie odmówiłem. Bakaj przedstawił się jako Michajłowski i chciał opowiedzieć swą biografię, ale się na to nie zgodziłem. Oceniłem [...] *[Tekst uszkodzony.] z niej, ale ostrożnie. Burcew opowiada dalej, że jego kolega redakcyjny ostrzegał go przed możliwym niebezpieczeństwem. On jednak postanowił korzystać z usług Bakaja, przy czym postarał się o to, aby jego ewentualne zaaresztowanie nie poderwało czasopisma i nie naraziło innych towarzyszy. Teraz zaś ufa mu stanowczo. W sprawie Azefa, co do której sądzono, że Burcew jest narzędziem policji, Bakaj ma szczególne zasługi. W stosunku do niego przebył Burcew cały szereg etapów zaufania. Dał mu instrukcję, jak się ma zachować. W Paryżu trzymał go niejako «w wielkim więzieniu» - chodził z nim ciągle, chciał wzbudzić doń zaufanie innych. Burcew był w bliskich stosunkach z SR i kiedy zaczął im coraz częściej mówić, że między nimi jest prowokator, mówiono mu, że chce partię zniszczyć, on zaś był coraz pewniejszym swoich podejrzeń na podstawie informacji dostarczonych przez Bakaja.
Od lutego 1908 wiedział, że tym prowokatorem, którego Bakaj nazwał Raskinem, jest Azef. To był wniosek z informacji Bakaja.
Wiedzieli i o tym SR-rzy, ale to ich wiarę osłabiało, że twierdził to Bakaj. Gdyby Burcew był człowiekiem ich partii, zapewne kazaliby mu milczeć, ale tak nie mogli. Zaostrzenie stosunku między SR a Burcewem doszło podczas sądu do szczytu. Ciągle opiekował się Bakajem. W czerwcu 1906 przywiózł Bakaj materiał zapowiedziany dla Burcewa. Ten ukrył swe wzruszenie. Pierwszą tą informacją było doniesienie o wielkiej prowokacji. Bakaj prosił, by o nim w ogóle nie wspominać ze względu na jego bezpieczeństwo. I już wtedy wspomniał o liście prowokatorów. Pierwszą informacją było, że do Warszawy miał przybyć w jesieni 1904 do mieszkania inżyniera X prowokator od SR. Bakaj dowiedział się od Mielnikowa, że to jest Raskin, że ma mieć widzenie z inżynierem, ochrana przystawiła do tego mieszkania szpiclów. Mówił, że Raskin wydał 2 drukarnie, Gierszuniego i innych, że musi to być wielki prowokator i wybitny partyjnik zarazem. Burcew już wtedy przypuszczał, że to Azef. Zwrócił się więc do SR, oni jednak nie zważali na to. On zaś w takich razach zwykle partię zawiadamiał, a resztę im zostawiał. Drugie nazwisko, które Bakaj wymienił w czerwcu 1906, było Brzozowskiego. Burcew nie znał tego nazwiska. Bakaj zaś mówił, że to polski Michajłowski. Zakomunikował więc to polskim towarzyszom. Dalej wymienił Bakaj Janinę Borowską, agenta w Radomiu (z rurką w gardle) bez nazwiska. Można temu było wierzyć lub nie wierzyć, ale literacko-naukowy materiał był niebywały wprost: zeznania Wiery Figner; roczne sprawozdania żandarmów, chlubne karty z ruchu wolnościowego i haniebne, które waha się publikować. Zastrzega się, że w datach może się mylić. W ciągu dalszych miesięcy zwrócił się do PPS-owca, że ma ciekawe rzeczy o ruchu polskim z policji. Podkreślił to: «Sprawdźcie to i dajcie znać - od Waszej odpowiedzi zależy dalszy mój stosunek z nim». Usiłował nie brać dalszych informacji aż do chwili sprawdzenia tych; PPS-owiec odpowiedział; oskarżenie Brzozowskiego jest nieprawdopodobne. O Brzozowskim krążą wprawdzie złe wiadomości, ale jednak do ochrany daleko. Jednak zainteresowała go Janina Borowska. Bakaj dawał 3 razy Burcewowi rysopis i wiadomości bliższe o niej. W sierpniu 1907 rzekł Burcewowi PPS-owiec, że w Polsce zaczynają dawać wiarę oskarżeniu Brzozowskiego. Burcew badał stale materiał Bakaja; gdy spostrzegł jakieś niezgodności, starał się drogą pytania wybadać Bakaja, starał się go naprowadzić i Bakaj prostował potem te wiadomości. Co do Brzozowskiego przypomniał sobie Bakaj w odniesieniu do owacji na cześć Brzozowskiego we Lwowie czy Krakowie, że naczelnik ochrany w towarzystwie kilku jeszcze urzędników rzekł: «Ot, jak naszych honorują w Galicji». Opowiadał mu o Miodowej i podał rysopis zgodny. Opowiadał, że Peterson z zachwytem wspominał Brzozowskiego: «On nam bomb nie dostawi, ani nawet drukarni, ale informacji o życiu społecznym». Po 6 miesiącach Burcew dostał potwierdzenie niektórych informacji. Prowokatora w Radomiu zabito. Bakaj przynosił już materiał do bieżącej polityki. Bakaj z końcem r. 1906 zwierzył mu się, że chce rzucić ochranę. Burcew go do tego zachęcał. I aż do uwięzienia Bakaja korzystał odtąd zeń oryginalnie - przez wywiady u urzędników ochrany, bo ci go przyjmowali u siebie, choć wystąpił ze służby. Tak powstały niektóre informacje w sprawie Azefa".
Burcew przytacza następnie przykłady sprawdzania informacji Bakaja.
"Sprawa Azefa jest najlepszym świadectwem wiarygodności Bakaja *[Jewno Fiszelewicz Azef (1869-1918) - z zawodu inżynier elektryk; z ruchem rewolucyjnym związał się w 1809 r., wstępując do zagranicznego związku socjalistów-rewolucjonistów. Wkrótce zostaje jednym z czołowych działaczy tej partii. W 1901 r. razem z G. A. Gierszunim doprowadza do zjednoczenia w jedną partię istniejące dotąd oddzielnie związki SR - Północny, Południowy i Zagraniczny. Odtąd zajmuje w partii jedno z kierowniczych stanowisk. Od 1903 r. staje na czele Bojowej Organizacji SR i przeprowadza szereg udanych akcji (m. in. zamach na ministra spraw wewnętrznych - Plewego, 1904; wielkiego księcia Siergieja, 1905 i in.). Sukcesy tych akcji zapewniły mu wielki autorytet i nieograniczone zaufanie w partii.
Działacza tak wysokiego szczebla i tak wielkich zasług partyjnych oskarżył o działalność prowokatorską Wł. Burcew. Jego informatorem był Bakaj, który już w czerwcu 1906 doniósł, że w kierownictwie eserów znajduje się wielki prowokator, posiadający pseudonim Raskin. Burcew już wówczas przypuszczał, że pod nim pseudonimem kryje się Azef. Powiadomieni o tym eserzy kategorycznie podejrzenie to odrzucili. Pogłoski na temat prowokacyjnej działalności Azefa dochodziły bowiem do partii od 1902 r., ale jego autorytet w kręgach partyjnych był tak wielki, a działalność w organizowaniu akcji terrorystycznych, rozpowszechnianiu nielegalnej literatury itp. tak imponująca, że pogłoskom owym nie dawano wiary. Eserzy nie wierzyli i obecnie podejrzeniom Burcewa, zarzucając mu, iż pada ofiarą przebiegłości szpicla carskiego, usiłującego rozsadzić partię od wewnątrz. W lutym 1908 Burcew uzyskuje pewność, że prowokatorem Raskinem jest Azef. Podejrzenie to potwierdza mu bowiem w przypadkowej rozmowie w pociągu były wysoki dygnitarz carski, były dyrektor departamentu policji - A. A. Łopuchin.
Burcewa nie można było zmusić do milczenia, sprawa nabrała więc rozgłosu. Mimo oporu części CKR SR (inspirowanego przez oskarżonego) został zwołany sąd partyjny, w skład którego weszli tak wybitni działacze partii, jak Wiera Figner i Herman Łopatin.
Śledztwo w tej sprawie trwało prawie 4 miesiące, obu stronom brakowało bowiem ostatecznych dowodów. W tym okresie stosunki między Burcewem a eserami ulegają zaostrzeniu do tego stopnia, iż redaktor "Byłoje" wraz z Bakajem mieli podstawy do obawy o swoje życie.
Ostateczny dowód dał jednak sam Azef, znikając 6 stycznia 1909 - na kilka godzin przed ostatnią rozprawą sądu.
8 stycznia 1909 CKR SR w specjalnym komunikacie ogłasza "swego członka od samego założenia, niejednokrotnie wybieranego do centralnych organów partii, członka Bojówek Organizacji i CK [...] prowokatorem, najbardziej niebezpiecznym i szkodliwym" i skazuje na karę śmierci.
Jak się okazało, Jewno Azef pracę w departamencie policji rozpoczął już jako student w 1893 r. W 1901 wydaje Zjazd Przedstawicieli Związków SR w Charkowie oraz drukarnię Północnego Związku w Tomsku, w 1903 - część członków Północnego Związku i Północny Lotny Oddział Bojowy; w 1905 - prawie cały skład Bojowej Organizacji, Okręgowy Zjazd Partii w Niżnym Nowgorodzie; w 1906 - plan zamachu na ministra spraw wewnętrznych Durnowo; w 1907 - uniemożliwia zamach na cara; w 1908 - wydaje całą Bojową Organizację i Lotny Oddział Bojowy itd. itp.
Zdemaskowanie Azefa - prowokatora niespotykanego w dziejach ruchu rewolucyjnego, stało się sensacją w skali światowej.]. Co do prywatnego życia Bakaja, był on z nim w ścisłych stosunkach, zważał na wszystkie zarzuty mu czynione, każda partia stwierdzała fakty przez niego podane, były zawsze prawdziwe - tylko osoby prywatne czyniły mu zarzuty. W roku 1906 był to inny człowiek już.
Co do dawnego życia Bakaja, był on w maju 1902 aresztowanym - uwolniono go w październiku, tłumaczył się kompromisem - inaczej mówiąc zdradą. S-decy nie są pewni, czy Bakaj ich wtedy zasypywał. Dość, że Bakaj wstąpił do ochrany. Niewątpliwie bez ofiar jego zdrady się nie obeszło. Etycznie obojętnym jest, ilu wsypał. Potem nastąpił okres skruchy. W walce Burcewa z zaślepieniem S-rowców Bakaj oddał mu nieocenione usługi. I dlatego mu wierzy. Skrucha to nie udana. Z motywów ideowych nawiązał stosunki z Burcewem. Opowiadał o strasznych stosunkach w policji, o emulacji ochranników, o strasznym systemie Raczkowskiego. Burcew sądził, że Bakaj chce, jak inni, pieniędzy. Bakaj milczał o tym - nawet, gdy Burcew podsuwał to, mówiąc, że dobrze płaci, że pismo «Byłoje» dobrze stoi. Płacił mu za koszta podróży. Ułatwił mu ucieczkę po części własnymi pieniędzmi, po części pieniędzmi SR-owców. Ci dali 100 rb., mieli dać na drugi dzień jeszcze 50 rb. i rzeczywiście na drugi dzień przyniósł je Azef i zaczął mówić o Bakaju, ale Burcew z nim mówić nie chciał. Bakaja zesłano, w Tiumeniu nadszedł rozkaz, by Bakaja zaraz wyprawiono dalej do Obdorska, wtedy Bakaj zbiegł.
W Paryżu trzeba było pieniędzy, więc Burcew zwrócił się do PPS. - Nadto płacił mu Burcew, jak innym współpracownikom «Byłoje». Żyje on skromnie, czyta książki i pracuje dużo. Na początku żył w Paryżu z pieniędzy, które dostał od PPS i innych partii. Co do listy prowokatorów, to pierwsza ułożona w Tiumeniu nigdy nie była ogłoszona. Drugą, ułożoną w Finlandii, doręczono polskiej i rosyjskiej SD z zastrzeżeniem, by jej nie publikowała, trzecią, krytycznie sprawdzoną, doręczono rozmaitym partiom. Tymczasem ogłoszono listę drugą, finlandzką, wbrew jego woli, co przyspieszyło ogłoszenie innych list. [...]
Przewodniczący ogłasza, iż sąd przedłoży Bakajowi pismo Brzozowskiego celem rozpoznania tegoż.
Mężowie zaufania Brzozowskiego sprzeciwiają się temu imieniem obrony; u Dawidów zabrano pismo Brzozowskiego, jeszcze z innych spraw policja znać je mogła - Brzozowski pisywał do Burcewa - ma pismo charakterystyczne, dlatego sprzeciwiają się próbie pisma.
Przewodniczący oświadcza: Sąd nie przywiązuje zbytniej wagi do tego, jednak nie chce wyrzec się i tego środka dowodowego.
Bakaj spomiędzy kilku przedłożonych pism rozpoznaje pismo (polskie) Brzozowskiego. Następnie czyta przedstawiony mu list rosyjski Brzozowskiego do Burcewa.
Następuje dalsze przesłuchanie Burcewa.
Przewodniczący zapytuje go, jak godzi następujące sprzeczności: twierdzeniom Bakaja sprzeciwiają się - dane o wyjeździe Brzozowskiego do Galicji na początku lutego i świadectwa o jego złym położeniu materialnym, które jego znajomi starali się polepszyć.
Dr Buber sprzeciwia się pytaniu o opinię świadka. Sąd pytanie to podtrzymuje.
Burcew odpowiada, że wierzy w prawdomówność Bakaja («jak powie tak - to tak, nie - to nie»). Może jednak zdarzyć się pomyłka.
O biedzie i nędzy mówi się w każdym takim procesie - tak było u Kęsickiego, a jednak stwierdzono, że Kęsicki wydawał na bulwarach dużo monety - 1.50 rb. zresztą nie jest tak dużo. Co do daty można się pomylić. Jednak możliwe, że Brzozowski wyjechał i w międzyczasie był w Warszawie. Np. Azef ustalał sobie alibi, a wyjeżdżał. Takie argumenty nie mają znaczenia, zbyt się już powtarzają. Co do tego, czy Bakaj przed wstąpieniem do ochrany był członkiem SR czy SD - trudno mu twierdzić stanowczo, właściwie kółko to mogło nie być ściśle partyjnym. Był świadkiem rozmów SD-ków z Bakajem o tym kółku, że się nie wsypali. Nie chciał dotykać tej strony Bakaja, bo wiedział, że się nawrócił.
Na pytanie jednego z sędziów, czy nazwisko Brzozowskiego wymieniano z naciskiem na dowód, że poważni ludzie należą do ochrany - odpowiada, że wymieniono go mimochodem zaraz po Raskinie, bez nacisku. W notatnikach Bakaja nie przypomina on sobie, by tam coś było o Brzozowskim, tam była wzmianka o Borowskiej. Notatki te robił Bakaj od czasu do czasu.
Jeden z sędziów [F. Kon]: Czy Bakaj ujawniał upór po wypowiedzeniu faktu, gdy się mu pokazywało obalające szczegóły?
Burcew: Kiedy Bakaj mówił o fakcie po zabiciu Plewego, jakoby on się stać miał przedtem - cofnął zaraz swe twierdzenie, gdy mu zwrócił na to uwagę. I w innych wypadkach poprawiał się zaraz - ma on zdumiewającą pamięć.
Jeden z sędziów [F. Perl] pyta, czy w notatkach były pseudonimy, imiona, cytaty?
Burcew: Tak.
Jeden z sędziów [E. Bobrowski]: Czy oprócz Borowskiej był tam kto jeszcze wymieniony?
Świadek odpowiada, że nie chciałby się mylić, zbyt ufając pamięci swojej.
Na inne pytania Burcew [odpowiada]: Z fałszywie podanych był Dunin Borkowski na liście finlandzkiej. Bakaj wspominał mu, że Borkowski spał u niego po wypuszczeniu z kozy. On do nazwiska jego dodał znak zapytania, aby to sprawdzić, a wydawcy ogłosili nazwisko z pytajnikiem i stąd błąd ten. Był tam także fałszywie podany Konecki, zamiast Kęsicki. Lista ta nie była przeznaczona do publikacji.
Sędzia [E. Bobrowski]: Gzy Pan pokazywał list Brzozowskiego Bakajowi?
Burcew: Dawno już pokazano pismo Brzozowskiego Bakajowi. Dowiedział się, że Brzozowski jest w stosunku z Gorkim, więc prosił, by ten przysłał mu pismo Brzozowskiego bez nagłówka. Nie przygotowawszy Bakaja, pokazał mu je, ten je zaraz poznał. Przypomniał też Burcew sobie, że gdy Bakaj w Petersburgu mówił o piśmie Brzozowskiego, to je - jak się później przekonał - trafnie charakteryzował. Ten list też mu pokazał, ale nie przywiązywał do tego żadnej wagi. List mu odczytał.
Burcew, ujrzawszy w I-ej sali Brzozowskiego, spytał Bakaja: czy nie ten? Bakaj rzekł: tak. Burcew spytał go, czy go zaraz poznał? Bakaj na to: poznałem, że to ten. [...]
Brzozowski przedstawia po rosyjsku Burcewowi wszystko, co zarzucił twierdzeniom Bakaja, mianowicie stwierdza jeszcze raz, że z ochraną nie miał nigdy nic wspólnego.
Mąż zaufania [R. Buber] zauważa, że nie ma na czarnej liście wzmianki, jakoby Bakaj dał Brzozowskiemu 75 rb., mimo że to główny fakt oskarżenia. Czy sprawdzano nazwiska na liście?
Burcew odpowiada, że wymienianie faktu dania pieniędzy na liście było bezcelowym, skoro na Bakaja się w liście nie powoływano. Lista zgadzała się zupełnie. Pierwsza lista nie była przeznaczona do druku. Drugie redagowały i wydawały same partie bez niego - według informacji Bakaja. Za te listy on nie odpowiada.
Na zapytanie męża zaufania [R. Bubera] odpowiada Burcew, że Bakaj mówił mu nieraz o swej przeszłości, że miał zamiar na Syberii opisać to i teraz je [wspomnienia] przygotowuje. Nie uważał za stosowne, gdy walczył z Azefem, gdy Bakaj był tak pożytecznym, zarzucać mu prowokację. Bakaj mówił mu, że Uniwersytet Ludowy miał być zalegalizowanym. O fakcie «honorowania ich ludzi z ochrany» w Galicji - mówił mu Bakaj z końcem 1906 w Petersburgu lub z początkiem 1907, do marca, w redakcji «Byłoje». O Brzozowskim mówił jako o byłym współpracowniku ochrany.
Czy Brzozowski był czynnym w momencie opowiadania - nie wiedział. Z początku mówił mu Bakaj o prowokatorach, których odsłonięcie nie groziło mu niebezpieczeństwem. Właśnie dlatego zwrócił się do redaktora «Byłoje», a nie do partii, bo miał gwarancję bezpieczeństwa.
Mąż zaufania [J. Moraczewski]: Czy Bakaj opowiadał, że Brzozowski ma wrócić do Warszawy, z czego Zawarzin chce skorzystać, aby go na nowo wciągnąć?
Burcew: Bakaj mówił, ale nie wiedział, czy to nastąpiło. Za dokładność daty (koniec 1906) nie ręczę.
Mąż zaufania [R. Buber] pyta o listę z Tiumenia.
Burcew na to: Lista ta sporządzona została w ten sposób, że Bakaj dyktował osobie przeze mnie wysłanej z pamięci - i notowano to konspiracyjnie żółtą solą. Listę przywieziono mi, ale że Bakaj przyjechał równocześnie, nie odpisano tej listy. Bakaj podyktował nową, a ja pisałem i listy te doręczyłem SD polskiej i rosyjskiej. W Paryżu korzystał Bakaj ze swych notatek. Brzozowskiego sobie nie przypominam w tych notatkach.
Mąż zaufania [R. Buber]: Czemu nie patrzył do tych notatek, jadąc na proces?
Burcew odpowiada, że nie zwracało to jego uwagi przy przeglądaniu notatników, inaczej byłby je przejrzał przed wyjazdem. Jest tak pewny całokształtu tej sprawy, że mniej zwraca uwagę na szczegóły. Dostał list od Brzozowskiego, że kiedyś był naznaczony sąd, a on zawezwany nie przyjechał. Zaprzecza temu - o sądzie nie wiedział, inaczej byłby na pewno się zjawił i on, i Bakaj, bo wiedzą, o jaką rzecz chodzi.
Mąż zaufania [R. Buber] prosi o list Brzozowskiego, bo sądzi, że świadek się myli.
Burcew odczytuje list, z którego wynika, że Brzozowski przypuszczał, że Bakaj z powodu braku glejtu nie przyjechał".
3
W trzecim dniu rozprawy (16 lutego 1909) na poufnym posiedzeniu sądu przesłuchani zostali przedstawiciele PPS-Lewicy. Zeznania swe rozpoczęli od oświadczenia, iż występują jedynie w charakterze świadków i pragną zakomunikować sądowi fakty i motywy, które skłoniły tę partię do umieszczenia nazwiska Brzozowskiego na "czarnej liście".
Pierwsze informacje o prowokatorach PPS-Lewica otrzymała około lutego 1907 r. Zakomunikował je ustnie pewien towarzysz z Petersburga, powołując się na Burcewa i podając, że wiadomości te pochodzą z departamentu policji. Niezwykła prawdziwość informacji o pewnych prowokatorach (prowokator z Radomia, Rymkiewicz) wzbudziła zaufanie do ich źródła.
"Wtedy także otrzymano wiadomość o Brzozowskim, ale ogólnikowo, że pozostaje na usługach ochrany [...], żadnych szczegółów nie otrzymano. Zresztą zbyt się jego osobą nie zainteresowano, gdyż nawet w wypadku prawdziwości doniesienia nie upatrywano w tym groźnego niebezpieczeństwa. Zresztą Brzozowski był już wtedy za granicą i był chory. Ograniczono się tylko do zawiadomienia o tym CKR.
W styczniu 1908 jednego z członków CKR spotkał w Krakowie redaktor [K. Srokowski] jednego z dzienników krakowskich i znając go jako uczestnika ruchu rewolucyjnego w Królestwie, zapytał go, czy to prawda, co słyszał od p. N.[owaczyńskiego], jakoby Brzozowski był na usługach ochrany. Interpelowany odpowiedział, że gdyby mógł taką wiadomość potwierdzić ustnie, to p. S.[rokowski] dowiedziałby się o tym najniezawodniej z komunikatu partyjnego. Poza tym odesłał go do osoby, która o tym mówiła, w celu dowiedzenia się o źródle informacji. W połowie lutego 1908 partia dostała list z Paryża (data 8 II 1908) od męża zaufania CKR, w którym donosił, że w Paryżu jest Burcew i były urzędnik ochrany warszawskiej, którzy mają cenne informacje o prowokatorach. Mianowano wspólnego męża zaufania z Fr. Rew., który miał się widzieć z odnośnym urzędnikiem i natychmiast komunikować partiom. W ten sposób otrzymano obfitość szczegółów po części dotyczących osób, po części faktów bezosobowych. [...] Wrażenie ogólne, jakie z tego odnieśli, było, że wiadomości te są prawdziwe, wszystko się zgadzało, zjawiska rozrzucone łączyły się w jedno, prowokatorów w części odkryto, mnóstwo niezrozumiałych faktów się wyjaśniło".
Przesłuchiwani podają następnie kilkanaście, przykładów świadczących o pewności źródła, tj. Bakaja.
W marcu 1908 otrzymano na temat Brzozowskiego materiały na piśmie - "cały rozdział" *[Mowa o tekście opublikowanym później w "Byłoje".].
"Opierając się na skrupulatnym zbadaniu tekstu rozdziałku o Brzozowskim, partia przyszła do wniosku, że hipoteza, jakoby ten tekst był skomponowany, była bez porównania mniej prawdopodobna niż hipoteza co do wierności tego tekstu.
Na skomponowanie tych wiadomości potrzeba by polskiego inteligenta, orientującego się w stosunkach ówczesnych.
Poza tym partia opierała się na znanych wiadomościach o przeszłości Brzozowskiego. Na tym tle informacje Bakaja nabierały cech zasadności. Wreszcie próba poznania pisma przez Bakaja, dokonana przez Burcewa, potwierdzała oskarżenie. Dlatego też, kiedy w maju 1908 ogłoszono «czarną listę» osób, przed którymi ostrzegano, umieszczono i Brzozowskiego na tej liście. Nie napisano tam o pieniądzach danych Brzozowskiemu przez Bakaja (choć wiedziano o tym), gdyż w ogóle na «czarnej liście» nigdzie nie powoływano się na źródło ani na Bakaja".
Wedle informacji posiadanych przez PPS-Lewicę Bakaj w 1906 r. pełnił swą służbę z całą gorliwością.
4
W czwartym dniu rozprawy (18 lutego 1909) sąd przystąpił do dalszego przesłuchiwania świadków.
Zeznania Dunin-Borkowskiego dotyczyły zachowania się Bakaja jako agenta ochrany. Świadek zetknął się z nim podczas pobytu w więzieniu. Współwięźniowie wyrażali się o nim z sympatią. Po opuszczeniu więzienia Borkowski nocował w prywatnym mieszkaniu Bakaja, który "zachowywał się dziwnie - jak na urzędnika ochrany - pozwalał mu się bawić rewolwerem, odwracając się tymczasem do niego tyłem".
Następny świadek adwokat Kułakowski zetknął się z Bakajem w kilkunastu prowadzonych przez siebie sprawach politycznych. Zeznania Bakaja nie wydawały się świadkowi sympatyczne. Nie kłamał on jednak nigdy, lecz ze ścisłością fotograficzną informował o faktach i datach.
W sprawie Brzozowskiego świadek upoważniony został do złożenia następującego zeznania. Nazwiska osób, które go upoważniły, podaje sądowi na kartce (nazwisko osoby, której sprawa dotyczy, a która jeszcze znajduje się w więzieniu, oraz nazwisko informatora).
"Jesienią 1908 r. proponowano w X pawilonie cytadeli pewnej osobie (A) wstąpienie na służbę ochrany. Powiedziano jej w ten sposób: «Niech pan będzie spokojny, taki casus, jak z Brzozowskim, nie powtórzy się, albowiem papierków żadnych nie będzie i wszystko tylko będzie polegało na słowach».
Pan ten (B), który się do mnie z tym zwrócił, oświadczył mi, że upoważnia mnie specjalnie do zużytkowania tego na sądzie".
Świadek dr Jan Nelken poznał Brzozowskiego podczas wspólnych studiów. Zerwał z nim po aferze pieniężnej. "Brzozowski był jednym z najdzielniejszych ludzi na uniwersytecie. Robił ogólne wrażenie nerwowca". Obecnie uważa go za człowieka nienormalnego. Świadek aresztowany był dwukrotnie: w marcu 1904 i w marcu 1905 (jako recydywista). Wśród aresztowanych w 1904 r. był zdrajca Kozłowski, którego zeznania dotyczyły pracy partyjnej świadka w jednej z dzielnic Warszawy. Informacją "czarnej listy" o okolicznościach swego aresztowania i o współudziale w tym Brzozowskiego - był Nelken bardzo zdziwiony i była to dla niego ogromna niespodzianka. Informacja ta nie wyjaśniała warunków aresztowania, ale mogłaby "chyba wyjaśnić, dlaczego rozszerzono akt oskarżenia na kierownictwo całym ruchem warszawskim". Udział świadka w robocie partyjnej znany był inteligencji w Warszawie. Daum aresztowany był tego samego dnia. Świadek Ludwik Kulczycki zeznał: "Bakaj opowiedział mi, że w czasie mego pobytu w Warszawie (1904, paźdz. i listop. do 20 listopada) przyszła na mnie do ochrany denuncjacja, że jestem w Warszawie, i policja chciała mnie aresztować. Policja znała adres dwóch mieszkań, gdzie byłem, a mianowicie na Hożej i na Smolnej. W pierwszym mieszkaniu na Hożej był tylko Brzozowski, Julian [Trocki] i ja, w drugim mieszkaniu na Smolnej było kilku innych ludzi, lecz nie wiedzieli zupełnie o mojej pierwotnej bytności na Hożej. Bakaj nie mówił mi pierwotnie, że zadenuncjował mnie Brzozowski. Ja rozumowałem, że o tym mieszkaniu nie mógł żadną miarą powiedzieć Julian, więc chyba tylko Brzozowski. Wyraziłem takie przypuszczenie Burcewowi. Burcew prawdopodobnie umyślnie nie chciał mi powiedzieć, że denuncjował mnie Brzozowski, by mi tego nie sugerować, lecz chciał, bym ja sam na to wpadł.
W r. 1905 spotkałem się z Brzozowskim na dworcu w Warszawie, lecz nic mi się nie stało. To znów jest okoliczność korzystna dla Brzozowskiego. Julian widywał mnie kilkakrotnie przedtem i potem - i gdyby on mnie denuncjował, policja wiedziałaby i o innych mieszkaniach, gdzie bywałem [ergo pozostaje tylko Brzozowski]. Gospodarze zaś pierwszego mieszkania - nie wiedzieli o moim pobycie na drugim mieszkaniu, o którym mówił Bakaj, nie mogli więc również tej denuncjacji zrobić". Stan finansowy Brzozowskiego był bardzo zły.
Odpowiadając, Brzozowski "mówi o stosunkach swoich z tą grupą ludzi, która miała spowodować spotkanie się jego z Kulczyckim. Mówi o Kudłatym i Julianie, którzy prosili go o wygłoszenie kilku odczytów. Julian mówił, że p. Kulczycki będzie w Warszawie, i dał mu adres na widzenie się z nim na ul. Hożej. Później na drugi dzień spotkali się mimo woli w red.[akcji] «Głosu» i tam udał Brzozowski, że nie zna Kulczyckiego. Po raz trzeci spotkali się na ulicy Smolnej. Opowiada o scenie z Kudłatym, który go się pytał, czy widział się z Kulczyckim. Powiedziałem: tak. Później Julian czynił mi wyrzuty, że powiedziałem o tym Kudłatemu. Julek T.[rocki] na herbatce na ulicy Smolnej mówił, że mieszkanie na Hożej jest nerwowe. Opowiada znaną już historię o dorożce widzianej.
Zgłosił się do mnie swego czasu młody człowiek, pseud.[onim] Władek, z prośbą o napisanie czegoś dla wydawnictwa «Proletariat». Przy tej sposobności ostrzegał mnie przed młodym człowiekiem Ż.[erańskim]. - Było to w grudniu. Później zjawił się p. Ż.[erański] po odbiór rękopisu obiecanego Władkowi. Wtedy zakazałem kiedykolwiek tego pana puszczać do siebie. Miał on podobno coś lekkiego przeskrobać. Jeżeli przyjazd Kulczyckiego był wiadomy tej grupie ludzi, to nie mogło być konspiracji" *[Dalszy ciąg protokołu posiedzenia sądu z 18 lutego E. Bobrowski opublikował wedle brulionu, gdyż odpisu zweryfikowanego w aktach sądu nie znalazł. Jest to zapewne ów fragment protokołu, którego mężowie zaufania Brzozowskiego nie otrzymali do weryfikacji i który wzbudził takie obiekcje Bubera i Brzozowskiego co do jego wiarygodności.].
Oskar Katzenellenbogen [Ostap Ortwin] przy okazji swoich zeznań zwrócił uwagę, że to nie Bakaj powiedział Kulczyckiemu o tym, iż Brzozowski doniósł ochranie o konspiracyjnym pobycie Kulczyckiego w Warszawie.
Zapytany o to ponownie Burcew odpowiedział: "O tym epizodzie tom później się dowiedział. Kulczycki przybył do Paryża 1908 r. letnią porą. Kulczycki mógł mieć dwie lub trzy rozmowy z Bakajem. [...] Zaczęli mówić o Brzozowskim. Burcew przypomniał sobie wtedy, co Bakaj mówił o Kulczyckim. Bakaj w rozmowie w obecności Burcewa powiedział do Kulczyckiego: «Mogliśmy pana byli aresztować w Warszawie». Mówili o adresach tych mieszkań, lecz nie mogli ustalić czasu. Kulczycki analizował to wszystko i doszedł do wniosku, że mógł to uczynić tylko Brzozowski. Później Burcew swoją metodą starał się wybadać Bakaja. Czy on mu to powiedział, że to Brzozowski, czy też sam Bakaj to wypowiedział, tego świadek nie przypomina sobie. Dopiero po rozmowie z Kulczyckim hipoteza Kulczyckiego została przyjęta przez Burcewa i Bakaja, dopiero na skutek wspólnej analizy. Przedtem Burcew z Bakajem nie mówili nigdy o tej kwestii. Dla Bakaja nie był to wniosek - który go może zaskoczyć - lecz był to wniosek nowy, nad którym się przedtem nie zastanawiał, ale go przyjął. Tego samego rodzaju szczegóły dawał Bakaj przy sprawie Aziewa" *[Wedle relacji W. Kolberg-Szalitowej zeznanie Burcewa brzmiało następująco:
"Burcew odpowiada: Kulczycki dwa czy trzy razy rozmawiał z Bakajem, Burcew zawsze był przy tym obecny - w pewnej rozmowie Bakaj powiedział Kulczyckiemu, że mógł być aresztowany w Warszawie - mówili o rozmaitych mieszkaniach Kulczyckiego, lecz nie mogli ustalić czasu. Wtedy Kulczycki zaczął analizować i doszedł do wniosku, że tylko Brzozowski mógł to uczynić. I po wspólnej analizie przyjęli tę hipotezę. Bakaj się nad tym wnioskiem nie zastanawiał, ale go przyjął.
Na sali powstała konsternacja.
Przewodniczący sądu chciał sprawę zatuszować.
Na sali wołano: «Odczytać protokół».
Protokolant Kwiatek odczytuje przetłumaczone z rosyjskiego zeznania, przekręcając treść do tego stopnia, że nawet publiczność w 3/4 niechętna i wroga Brzozowskiemu krzyczała «To nie Bakaj, lecz Kulczycki postawił tę hipotezę».
Protokolant Kwiatek chciał się usprawiedliwiać. Nie wiem, kto na sali krzyknął (zdaje się, Żeromski) do protokolanta: «Milczeć, ja teraz mówię»". [Pamiętnik o Brzozowskim, "Twórczość" 1957, nr 5, s. 68).]
Świadek Józef Kwiatek jest zdania, że Uniwersytet Ludowy nie był tym uniwersytetem, o którym myślano wtedy w Warszawie. "Gorliwość Bakaja była typowa, o jego okrucieństwach nic nie słyszał".
Świadek Zygmunt Heryng informuje o swoim udziale w pracach Uniwersytetu dla Wszystkich. Gdy zapytał organizatorów, dlaczego nazwano ten uniwersytet Uniwersytetem dla Wszystkich, a nie Ludowym, odpowiedziano mu, że tamta nazwa jest zdyskredytowana i na zorganizowanie imprezy o takiej nazwie by nie pozwolono. Świadek odniósł wrażenie, że organizatorzy Uniwersytetu dla Wszystkich (m. in. Michalski, Kruszewski, Gomuliński) próbowali już kiedyś zalegalizować Uniwersytet Ludowy.
Ignacy Daszyński poinformował sąd, że przed trzema dniami informator adw. Kułakowskiego potwierdził mu fakty podane dzisiaj sądowi przez Kułakowskiego.
5
Piąty dzień rozprawy (19 lutego 1909) sąd rozpoczął od odczytania protokołu z tajnego posiedzenia z 16 lutego oraz listów M. Gorkiego i A. Łunaczarskiego do E. Bobrowskiego.
Następnie przemawiał oskarżony.
"Mowa, utrzymana w tonie spokojnym i obiektywnym, uczyniła wstrząsające wrażenie na sędziach i zebranych".
Po wystąpieniu Brzozowskiego odbyło się następne poufne posiedzenie sądu, na którym przedstawiciel PPS-Lewicy odpowiadał na pytania obrony dotyczące sprawdzenia przez partię danych o Brzozowskim, otrzymanych od Bakaja.
Partia starała się przede wszystkim wydobyć dokumenty. We wrześniu 1908 r. przekonano się, że "tymczasem to się nie uda". Dochodzenia w sprawie Brzozowskiego prędko się skończyły ze względu na charakter sprawy. Na pytanie, czy Bakaj oświadczył, że dawał Brzozowskiemu 75 rb., przesłuchiwany odpowiedział:
"W jednym z listów pisanych przez naszego męża zaufania jest wzmianka, że w jednym z mieszkań konspiracyjnych w gmachu teatru "Nowości" X (Bakaj) wręczył Brzozowskimu pieniądze wyasygnowane na podróż (250-300 rb.) z powodu nieobecności Petersona w Warszawie. W innym dokumencie, zawierającym ścisłe odpowiedzi Bakaja na zadane pytania, nie ma wzmianki o 75 rb. - jest mowa o tym, że nie pamięta, w jakim ubraniu przy wręczaniu pieniędzy był Brzozowski.
Badając tutaj Bakaja w środę, staraliśmy się rozwikłać te sprzeczności. Wynikają one z tego, że obok siebie były 3 mieszkania konspiracyjne ochrany: Długa 15, Długa 23 (teatr "Nowości"), Miodowa 18. Dopiero potem Bakaj przypomniał sobie dokładnie, w którym mieszkaniu widział się z Brzozowskim".
Tego samego dnia odbyło się też jawne posiedzenie sądu, które rozpoczęło się od przesłuchania Brzozowskiego.
Na pytanie o związek nazwiska "Goldberg" z nazwiskiem "Brzozowski" oskarżony informuje, że w czasie kampanii Sienkiewiczowskiej podobno "Słowo Polskie" łączyło oba nazwiska, twierdząc, iż Brzozowski jest Żydem. Łączenie obu nazwisk wzięło się chyba stąd, że żona oskarżonego nazywa się Kolberg, można więc było łatwo zamienić na Goldberg. Na pytanie sądu o fotografie w pismach odpowiada: "Podczas kampanii Sienkiewiczowskiej wzięto ode mnie klisze. Później był mój portret w literaturze p. Feldmana". Informuje następnie o swoich kontaktach z Goldbergiem (dwa odczyty w Falenicy). Na pytanie, czy posiadał wiadomości konspiracyjne, Brzozowski odpowiada:
"Czasem mówiono mi. Wiedziałem np., że w Warszawie jest Warski, Zalewski - o tym, że ten ostatni (zimą 1903/4) nocuje w redakcji «Głosu». W Krakowie, 1905 marzec, niechcący asystowałem wyjazdowi jakiegoś młodego proletariatczyka z bibułą. Spotkaliśmy się przedtem u Michalika. W listopadzie lub grudniu 1905 dał mi we Lwowie Wroński [W. Jodko-Narkiewicz] adres, dokąd mam posyłać rękopisy. Później wyjeżdżam za granicę. W zimie 1906 r. wiem o pobycie pewnego człowieka za cudzym paszportem".
Oskarżony podaje sądowi na kartce nazwiska osób i adresy, o których mówi. Odpowiadając na pytanie o urządzonych mu owacjach "kwiatowych", wyjaśnia, że nie mogły one mieć miejsca, jak twierdzi Bakaj, wiosną 1906 r., gdyż wtedy przebywał w Nervi i Lozannie. Owacje te miały miejsce latem 1905 r. w Zakopanem i w listopadzie 1906 we Lwowie. Na pytanie o treść rozmowy wydawcy B. Połonieckiego z jakąś panią w 1908 r. informuje:
"W r. 1908 pytałem p. Połonieckiego, czy nie miał z mego powodu jakich nieprzyjemności. On opowiedział mi, że jakaś pani Młodnicka czy Młodowska mówiła mu po wydrukowaniu «czarnej listy», że narodowi demokraci już od 2 lat zbierają materiały na Brzozowskiego, a materiały te są u p. Wasilewskiego. W r. 1906 Kornel Makuszyński wykrzykiwał w teatrze, że wydostanie dokumentów na Brzozowskiego kosztowało 5 tysięcy rubli, a oprócz ogłoszonych mają jeszcze inne w biurku".
Ostatnie informacje Brzozowskiego potwierdza Oskar Katzenellenbogen.
W uzupełniającym zeznaniu Jan Nelken podaje, że w okresie pracy partyjnej miał z Brzozowskim wspólnego znajomego - "Asyryjczyka" (F. Doleżala), który dobrze wiedział o funkcjach świadka w partii. Na zapytanie Brzozowskiego, czy "Asyryjczyk" przestrzegał zasad konspiracji, Nelken odpowiada sądowi na kartce, że ich w dużym stopniu nie przestrzegał. W konkluzji swych zeznań świadek stwierdza, że nie ma "absolutnie żadnych danych, by podejrzewać Brzozowskiego o współudział w swoim aresztowaniu".
Wilhelm Feldman informuje sąd o pobycie Brzozowskiego w lutym i kwietniu 1905 r. w Krakowie i widywaniu się z nim w lipcu i sierpniu tegoż roku w Zakopanem. Podczas pobytu świadka w Zakopanem Brzozowski nigdzie nie wyjeżdżał.
Końcowe zeznania Konstantego Stokowskiego i Oskara Katzenellenbogena dotyczyły urządzanych Brzozowskiemu owacji.
Posiedzenie kończy się szeregiem wniosków obrony i oskarżonego o przesłuchanie dodatkowych świadków.
6
Szósty dzień rozprawy (20 lutego 1909) rozpoczął się odczytaniem protokołu z poufnego posiedzenia sądu w dniu 19 lutego oraz odczytaniem szeregu listów przedstawionych przez obronę.
List Juliana Mirowskiego dotyczył okoliczności przerwania pracy nad założeniem Uniwersytetu, co nastąpiło z powodu nieodpowiedzialnego zachowania się inicjatora, Czesława Lewandowskiego. O legalizacji Uniwersytetu nie było nawet mowy, gdyż zdawano sobie sprawę z nierealności takiego zamiaru. "Brzozowski szczególnie zalecał rozwagę w tych pracach [organizacyjnych] i wykazywał dbałość o dobro podstawy dla tej instytucji". W ciągu całego czasu trwania tej pracy nikt z zainteresowanych nieprzyjemności żadnych nie miał, ani też aresztowany nie był.
W liście z zesłania Izaak Puszas informuje, że w wołogodzkim więzieniu przesyłkowym spotkał nauczyciela śpiewu z Warszawy, Dziudzińskiego, którego w trakcie śledztwa zapytywano o jego ucznia Stanisława Brzozowskiego (z zawodu fotografa). Dziudziński przypuszczał, że ochrana pomyliła jego ucznia z pisarzem St. Brzozowskim.
Następnie przewodniczący ogłasza postanowienia sądu w sprawie wniosków obrony. Z 25 wniosków sąd odmówił żądaniu obrony: 1) by zbadać pisma galicyjskie od lutego do maja 1906 w celu stwierdzenia, że w owym czasie nie robiono owacji Brzozowskiemu we Lwowie, sądowi bowiem wiadomo, że owacje te odbywały się tylko w jesieni; 2) przesłuchania Władysława Kobylańskiego na okoliczność, że Burcew mówił o potrzebie wzbudzenia zaufania do Bakaja, Burcew bowiem zeznał to samo przed sądem; 3) przesłuchania Sienkiewicza w sprawie opowiadania o właściwym nazwisku Brzozowskiego, gdyż zeznania Szarlitta dostatecznie wyjaśnią tę okoliczność.
W następnym punkcie posiedzenia odczytane zostaje pismo Brzozowskiego o jego stanie finansowym od marca 1901 r. do lutego 1909 r.
Na wniosek obrony sąd konstatuje, że w "czarnej liście" powiedziane jest, iż Brzozowski po wyjeździe do Zakopanego już więcej do Warszawy nie wracał.
Następuje dalszy ciąg przesłuchania oskarżonego, który udziela odpowiedzi na pytania tyczące się m. in. stanu majątkowego i kontaktów ze St. Goldbergiem. Informuje, że żył z nim w przyjaźni, a oskarżenia, które formułował pod adresem Goldberga "Robotnik", uważał za dawno załatwione. Podkreśla, że nigdy nie łączył Goldberga ze swoją sprawą.
Po odczytaniu przez Wilhelma Feldmana fragmentu listu jego żony, informującego o poznaniu Brzozowskiego w Krakowie 5 lutego 1905 r. (w aktach sądu listu tego nie ma), przewodniczący komunikuje o odroczeniu sądu.
W prasie ukazał się następujący komunikat sądu:
"Na posiedzeniach sądu w sobotę dnia 20 bm. przedstawiła obrona znaczny szereg wniosków na zbadanie materiałów dowodowych znajdujących się za granicą, jako też na przesłuchanie kilku świadków mieszkających poza Krakowem. Sąd przychylił się do żądania obrony i odroczył się do terminu zależnego od zbadania materiału. Następne posiedzenie sądu odbędzie się prawdopodobnie z początkiem marca".
II
Miesięczna przerwa w obradach sądu przeznaczona była na wykonanie uchwał sądu, zebranie dowodów pisemnych, wezwanie podanych przez obronę świadków, uporządkowanie protokołów i ich uzgodnienie z obroną. Wyznaczony przez sąd termin wznowienia sprawy w dniu 13 marca na wniosek obrony przesunięty został na 20 marca.
1
Na pierwsze poufne posiedzenie sądu wznowionego po miesięcznej przerwie (20 marca 1909) nie mógł przybyć przewodniczący sądu, H. Diamand. Dochodzi do scysji między pozostałymi sędziami, którzy chcą obradować bez przewodniczącego, a obroną, która obecny skład sądu uważa za osoby prywatne. Posiedzenie odroczono do dnia następnego.
2
Poufne posiedzenie sądu w dniu 21 marca 1909 rozpoczęło się od zeznań Felicji Goldbergowej, żony Stanisława, która informuje o kontaktach swego męża, współpracownika "Głosu", z Brzozowskim. Goldberga śledzono od 1903 r. Aresztowany został w kwietniu 1904 r., w sześć tygodni po aresztowaniu Goldbergowej. O jego działalności konspiracyjnej nic w ochranie nie wiedzieli. Bakajowskie informacje o stosunku Brzozowskiego do Goldberga były dla niej niespodzianką. O zamiarze legalizacji Uniwersytetu Ludowego nigdy nie słyszała. Brzozowski w okresie wygłaszania odczytów w Falenicy poznał kilku bundowców, których żadne przykrości policyjne później nie spotkały.
Następnie zeznania składa świadek E. Schweber.
"Przez 1/2 roku w Krakowie (jeden miesiąc), później w Zakopanem znałem pewnego jegomościa, który podawał się za członka różnych partyj, a który w końcu obudził moją podejrzliwość. Poznałem go w grudniu 1907 r. Ja byłem współpracownikiem «Socjaldemokraty» (żargonowego). W Spójni przedstawił się mnie i dwom literatom żargonowym. Prosił, żeby zajść do niego. Byliśmy u niego ze dwa razy, zastając za każdym razem wielu emigrantów z różnych partyj. Rozmawiano tam o życiu partyjnym, o sprawach konspiracyjnych. Urządzał często dość sute kolacyjki (na 10-15 osób). Wkręcił się na Podgórzu do socjalistycznego koła «Szkoły ludowej», zdefraudował pieniądze. Później wyjechał do Zakopanego, mówił, że żoną jego niespodzianie dostała pieniądze. Nazywa się Jan Rabinowicz i jako taki mieszkał w Krakowie.
W Zakopanem, dokąd i ja pojechałem, zaciągnął [mnie] do siebie, lokował gwałtem przez kilka dni. Dopiero później rozłączyłem się z nim. Niespodzianie przyjechał jego ojciec - starszy już człowiek. Pytał, skąd syn ma tyle pieniędzy (dostawał bowiem pocztą 100 rs. miesięcznie). Innym syn podawał się za korespondenta polskich i rosyjskich pism. Ojcu mówił, że pracuje w «Naprzodzie». Dostawał co miesiąc około 18-go całe 100 rubli od razu. Tłumaczył to w ten sposób, że wraz z Biberem założył w Warszawie biuro wycinków dla gazet. Tymczasem jego wycinki, które istotnie robi, są właściwie z polskich gazet i dotyczą życia rewolucjonistów. Nigdy nie chciał pozwolić, by ktoś zamiast niego listy z wycinkami wyekspediował. Pieniądze odbierał poste-restante za okazaniem legitymacji. Z końcem lutego 1908 r. zerwałem z nim. W maju byłem w Krakowie i dostałem «czarną listę». Wtedy Rabinowicz przyszedł do nas w Zakopanem i zapytał o czarną listę - «Podobno tam jest Brzozowski». - Tak. Złapał się za głowę: «Jeżeli tam jest Brzozowski, to i ja tam muszę być».
Przewodniczący zapytuje, jak świadek tłumaczy sobie ten postępek?
Świadek Szweber: «Odruchem».
Mówi dalej:
Towarzyszka moja zapytała go: dlaczego myślicie, że musicie tam być. Tu Rabinowicz zaczął opowiadać o rozmaitych osobliwych momentach ze swojej «działalności» partyjnej, jak raz wsypało się zebranie, na które się spóźnił, drugi raz wsypało się zebranie, z którego był właśnie wyszedł na chwilę, itd. Mogłyby więc powstać podejrzenia. Rabinowicz w ogóle opowiadał dużo o swojej «działalności». Mówił o Uniwersytecie Ludowym (między innymi o Lewandowskim), o swoich odczytach itd. Rysopis: średniego wzrostu, podobny do Żyda, włosy czarne, broda ryżawo-czarna, nosi binokle, robi wrażenie inteligenta. Przyjechał do Krakowa w czerwcu 1907, rzekomo z Warszawy. Był między emigrantami Sierzputowski (wysoki blondyn), o którym Rabinowicz opowiadał, że to jego bliski przyjaciel. Sierzputowski później wyjechał i na granicy wpadł. Z twierdzy brzesko-litewskiej pisał do Rabinowicza. Dla zbadania go puściłem pogłoskę, że w Galicji będzie zjazd Bundu. Wtedy Rabinowicz przyszedł do mojej towarzyszki pytać, jak to będzie z tym zjazdem; prosił, żeby go dopuścić. Jako dziennikarz mógłby na tym zarobić. Natomiast obiecuje przeprowadzić dużo ludzi przez granicę, bo ma stosunki. Nalegał i nawet pojechał po bliższe informacje do Krakowa, do redakcji «Socjaldemokraty», ale tu dowiedział się, że żadnego zjazdu nie będzie, że go biorę na kawał.
Jeden z sędziów zapytuje o słowa Rabinowicza: «I ja tam (na czarnej liście) muszę być».
Świadek Szweber: Listę zaczęli odczytywać; gdy się doszło do nazwiska Brzozowskiego, powiedział właśnie owe słowa. A później: «A czy nie ma takich a takich (tu wymienił kilka nazwisk, których nie pamiętam), bo w takim razie i ja tam muszę być». Tamtych nazwisk na liście nie znaleziono. Później był skonsternowany. W lecie próbowałem się dowiedzieć, czy go nie znają z Warszawy. Dopiero teraz jeden esdek zakomunikował wiadomość, pochodzącą z lewicy PPS. Ten esdek pytał, czy w Zakopanem nie podejrzewa się kogoś. Tu odczytuje kopię kartki, otrzymanej przez lewicę. Nazwisko w ochranie: Goldberg. Rysopis podobny. Podawał jako urządzających zjazd [PP] SD Żuławskiego, Bobrowskiego, Waligórę, Posnera, Garfeina, Rothaupta i Rubinsteina. Wiadomość ta przyszła 6 miesięcy temu".
Na pytanie sądu, dlaczego sprawa ta wiąże się ze sprawą Brzozowskiego, świadek odpowiada, że Rabinowicz figuruje w ochranie również pod pseudonimem Goldberga i między nim a Brzozowskim istnieje "niejakie nawet fizyczne podobieństwo".
Świadek K. [członek PPS] wyjaśnia, że notatkę o takim szpiclu partia faktycznie otrzymała kilka miesięcy temu i doręczyła SD, która sprawą tą zajmuje się, gdyż ma podejrzenia co do Rabinowicza.
Informacje Schwebera na temat Rabinowicza potwierdza w swoim zeznaniu Sara, która zna go z Krakowa i Zakopanego. Jeszcze przed ukazaniem się "czarnej listy" Rabinowicz mówił, że Brzozowski jest jego dobrym znajomym.
Świadek adwokat Eugeniusz Śmiarowski informuje sąd o zachowaniu się Bakaja w listopadzie 1906 r. podczas sprawy Frenchowicza i towarzyszy [niedobitki Organizacji Bojowej PPS] przed sądem wojennym w Warszawie. Materiał dowodowy tej sprawy oparty był na zeznaniach złożonych przez oskarżonych po najokropniejszych torturach, którymi kierował Grün. Występujący w tej sprawie jako świadek Bakaj składał fałszywe zeznania, twierdząc, że oskarżeni zeznawali dobrowolnie pod wpływem jego "moralnego oddziaływania". Oceniając oskarżonych, powiedział: "Podsądni robią na mnie wrażenie skończonych łotrów, którzy gotowi są pić krew rodzonych ojców".
W imieniu P. [adwokata Stanisława Patka] świadek powiadamia sąd, że Bakaj już po swej metamorfozie referował sprawę anarchistów-komunistów, "przyczyniając się do wyniku sprawy [zostali rozstrzelani bez sądu]. P.[atek] wie o tym od M.[asona - byłego urzędnika ochrany]". Wcześniej istniały możliwości zdobycia z ochrany szerszego materiału obciążającego Bakaja, obecnie jest już za późno.
3
Jawne posiedzenie sądu w dniu 21 marca 1909 rozpoczęło się od kontrowersji między przewodniczącym a obroną na temat odczytanej uchwały sądu, odpierającej protest mężów zaufania przeciw próbom obradowania sądu w niepełnym komplecie w dniu 20 marca.
Przewodniczący ponawia prośbę o nierozgłaszanie szczegółów z rozprawy sądowej. O rozsiewaniu takich informacji, często nieprawdziwych, świadczy m. in. list C. K. Bundu skierowany do sądu i prostujący fakty uwłaczające pamięci St. Goldberga, rzekomo omawiane na sądzie. Dr Diamand stwierdza, że podczas rozprawy nikt podobnych faktów nie przytaczał.
Następnie sąd przystępuje do odczytania listów i dokumentów.
Na wstępie odczytano list Bakaja do Burcewa, przesłany przez Burcewa I. Daszyńskiemu i J. Kwiatkowi.
Bakaj po wyjeździe z Krakowa dowiedział się (od Burcewa), że Brzozowski w swej mowie obrończej miał powiedzieć, iż Bakaj w swym oskarżeniu myli się co do osoby i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa bierze go za Stanisława Goldberga. Wyrażając swe głębokie oburzenie na takie postępowanie oskarżonego, Bakaj raz jeszcze oświadcza, że "tajnym współpracownikiem w ochranie warszawskiej jest właśnie ten Brzozowski, nad którym odbywa się sąd".
W liście do Daszyńskiego i Kwiatka Burcew informuje o wysłaniu Daszyńskiemu pięciu notatników Bakaja. Notatniki te otrzymał od Bakaja w grudniu 1907; od tego czasu Bakaj żadnych uzupełnień i dopisków nie mógł w nich robić. "Jeszcze przy pierwszym przeglądzie ich, w grudniu 1907 r., spostrzegłem w nich nazwisko Borowskiej i Brzozowskiego. [...] Nazwisko Brzozowskiego zanotowane tak: Brzozowski, literat. Słowa te pomieszczone są w notatniku adresowym pod literą B obok adresu Baranowa (Iw. Wł.), który służył w ochranie. Jeden z notatników poświęcony jest specjalnie adresom i nazwiskom bundowców. Drugi wyłącznie (lub prawie wyłącznie) nazwiskom osób, które były w związku z ochraną. Tu znajduje się nazwisko Brzozowskiego, ale w notatniku tym zapisane były - widocznie - nie wszystkie nazwiska służących w ochranie, lecz te, które z tego czy innego powodu zwróciły na siebie uwagę Bakaja". Nazwisko Goldberga dotyczy drobnego szpicla.
Po odczytaniu tego listu Brzozowski domaga się, aby sąd telegraficznie zapytał Burcewa, kto go informował, jakoby Brzozowski zrzucał winę z siebie na Goldberga (sąd na następnym posiedzeniu odrzuca to żądanie, uznając, że sprawa ma charakter prywatny).
List Wiery Figner do sądu zawierał charakterystykę Bakaja. Wybitna działaczka eserów pisała m. in.:
"...bez względu na naturalne, silne uczucie wstrętu do zdrajcy, prowokatora i szpiega - trzeba powiedzieć, że brudne usta Bakaja głosiły prawdę. Jego zeznania odznaczały się dokładnością i szczegółowością, zadziwiającymi w stosunku do faktów, które miały miejsce przed kilku laty, i do osób, z którymi się bezpośrednio nie komunikował. Trzeba być mistrzem pracy śledczej, przez naturę uzdolnionym do tego rzemiosła, aby tak utrwalać w pamięci cudze słowa i okolicznościowe szczegóły.
We wszystkim, co się tyczy przyznania się do własnych występnych czynów, jest on nieszczery, stara się złagodzić, pomniejszyć, przeczyć. To odpycha, zmusza do ostrożności, budzi w słuchaczu podejrzliwość. Z drugiej strony - wnosi on w dowód cudzej winy namiętność renegata, która w cudzej hańbie topi jego własną hańbę. Ta żarliwość, która czyni z niego oskarżyciela, nie zaś świadka, przy tym takiego oskarżyciela, który wobec swej przeszłości i całego swego życia właśnie nie nadaje się do roli oskarżyciela - ta żarliwość trwoży przecież znów sumienie słuchacza i rzuca jakąś ciemną zasłonę wątpliwości co do wiarygodności bezwstydnego informatora. ...A jednak tą brudną gąbką przyszło ścierać brud ze sprawy wolności, którą każdy z nas chciałby widzieć tak czystą i piękną".
Z listu Hermana Łopatina do Burcewa odczytano fragment dotyczący Bakaja. Zeznania jego w sprawie Azefa robiły na Łopatinie wrażenie "zupełnej prawdziwości i nie tylko subiektywnej, ale i obiektywnej".
List Kazimierza Błeszyńskiego informuje o złym stanie materialnym Brzozowskich: mieli długi, w Otwocku zostawili rzeczy jako zastaw za nie zapłacone komorne, w Warszawie mieszkanie świeciło pustkami. Na przełomie 1904/1905 r. Brzozowski ciężko chorował. Wyjechał w pierwszych dniach lutego 1905.
List Marii Feldmanowej potwierdza zeznania jej męża, złożone na pierwszym posiedzeniu sądu, o pobycie Brzozowskiego w Krakowie i Zakopanem.
List Bernarda Połonieckiego potwierdza zeznania Brzozowskiego i Oskara Katzenellenbogena o zbieraniu przez endecję materiałów obciążających Brzozowskiego.
List Franciszka Doleżala ("Asyryjczyka") zawiera charakterystykę trybu życia Brzozowskiego w Otwocku w 1904 r. W liście tym jest wzmianka, że autora zdziwiło kiedyś użycie przez Brzozowskiego wyrazu "likwidirowat'" na określenie aresztowania.
Brzozowski tłumaczy użycie tego wyrazu (który istotnie ma być terminem policyjnym) następująco: "«Kudłaty» (proletariatczyk) opowiadał mu o jakimś młodym człowieku, Abłamowiczu. Do tego miał kiedyś podejść na ulicy jakiś pan, który, zaprowadziwszy go do kawiarni, powiedział: «Pan pisujesz listy do oberpolicmajstra, więc jeżeli pan nie chce być 'likwidirowan', to niech pan wstąpi do ochrany». Prócz tego pewien student-Rosjanin zostawił mu kiedyś kartkę, że «Proletariat» - likwidirowany".
Następnie odczytano informacje ustne zakomunikowane w lutym 1908 w Paryżu przez Burcewa (pochodzące od Bakaja) mężowi zaufania PPS-Lewicy i Frakcji Rewolucyjnej:
"Brzozowski, ceniony i oszczędzany, widywał się z Petersonem w tym samym mieszkaniu, co Grodzieński [konspiracyjnym mieszkaniu w domu teatru "Nowości", zajmowanym przez agenta ochrany, Olecznikowa]. Na wiosnę 1905 roku X [Bakaj] widział się z Brzozowskim w tymże mieszkaniu w zastępstwie Petersona, który był na wyjezdnym. Wręczył mu 250-300 rb. na leczenie się w Zakopanem. Brzozowski mieszkał wówczas na Koszykowej, Natolińskiej lub Pięknej".
Odczytano też odpis informacji złożonych później na piśmie przez Bakaja:
"Pieniądze wręczyłem Brzozowskiemu; pamiętać dokładnie zachowania się, ubioru i innych szczegółów z tego spotkania z Brzozowskim nie mogę. Widzenie się miało miejsce, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, w konspiracyjnym mieszkaniu - Miodowa 18. Zamieszkiwał je szpieg (filer) Olecznikow, pod nazwiskiem Jankowskiego".
Odczytano dwa listy Stefana Sierzputowskiego o pobycie Brzozowskiego w Warszawie po wyjeździe do Galicji. W liście z 20 lutego 1909 r. Sierzputowski informuje, że może uzyskać dokument pisemny (nie spłacony weksel) świadczący, że Brzozowski był w Warszawie w 1905 r., w tym okresie, o którym mówi Bakaj. W liście z 8 marca 1909 Sierzputowski odwołuje swoje informacje. Ów dokument okazał się upoważnieniem, wystawionym przez Brzozowskiego 15 sierpnia 1904 r., na odbiór honorarium 25 rb. od jednego z wydawców.
List Karoliny Illukiewicz zawierał informacje o złych warunkach materialnych Brzozowskich jesienią 1904 r., o bardzo ciężkim stanie zdrowia Brzozowskiego na przełomie 1904/1905 r. oraz pomocy materialnej, jaką otrzymał on na wyjazd do Zakopanego.
W odczytanym następnie liście E. Krymski (członek paryskiej sekcji SDKPiL) przytacza informacje uzyskane od litewskiego socjalisty w Paryżu, Józefa Gabrysa.
"W czerwcu lub też lipcu 1906 r. poznałem się z p. Brzozowskim w Lozannie podczas jego odczytów. P. Brzozowski, dowiedziawszy się, iż przyjmuję udział w ruchu litewskim - zaproponował mi napisanie artykułu o ruchu litewskim, obiecując go umieścić w «Przeglądzie Społecznym». Nie zdziwił mnie sam fakt propozycji, lecz pewna forma takowej. P. Brzozowski kładł nacisk, aby artykuł ów opierał się na zupełnie pewnych, konkretnych faktach odnośnie do osób i dat, i zaznaczył, aby nie krępować się zbytnio cenzurą (!), bo przejdzie. Po wtóre, zapytał się mnie, czy honorarium ma mi wypłacić zaraz, czy też potem. Zdumiony byłem jednym i drugim. Pierwsze wydało mi się brakiem konspiracji, na której p. Brzozowski, jako człowiek nie przyzwyczajony do roboty «podziemnej», mógł się nie znać, drugie zaś było dla mnie niezrozumiałe wprost, jak redaktor czy też współpracownik pisma może z góry wypłacać honorarium jeszcze przed wydrukowaniem. Nie mając najmniejszych powodów podejrzewać p. Brzozowskiego, z faktów tych nie wysnułem wówczas żadnych wniosków; dziś one nasuwają mi pewne zwątpienia - tym bardziej iż p. Brzozowski obiecał artykuł mój zwrócić, o ile nie zostanie wydrukowany, jednak tego nie uczynił, oświadczając mi potem, iż artykuł ten gdzieś zaginął. Uczynił mi również wówczas inną propozycję, której nieoględnie zadosyć uczyniłem. Poprosił mnie, aby mu dać adresy wszystkich działaczy litewskich, których znam, aby móc im przesyłać «Przegląd Społeczny» - oczywista, w celach agitacyjnych. Dałem mu kilkanaście adresów takich".
Brzozowski potwierdza prawdziwość tych informacji. Rzeczywiście proponował J. Gabrysowi napisanie artykułu opartego o konkretne dane w nazwiskach i datach i oferował zapłatę z góry. Przedmiotem artykułu miało być zróżnicowanie społeczno-gospodarcze drobnych posiadaczy litewskich i wynikające stąd zmiany w poglądach społecznych. Brzozowski stwierdza dalej, że artykuł z uwagi na treść nie mógł mieć żadnego znaczenia politycznego oraz że dysponując wówczas pewną sumą, chciał przyjść z pomocą autorowi. Wspomnianych adresów działaczy litewskich otrzymał od Gabrysa 11-12 i przekazał je redakcji "Głosu" dla wysłania numerów okazowych pisma.
Odczytany następnie list J. Stroma z Paryża zawierał informacje o pobycie Brzozowskiego w Warszawie w okresie, który podawał Bakaj. Brzozowski wygłosił odczyt w zastępstwie Przybyszewskiego. Autor listu powołuje się również na informację H. Kona, któremu jeden z byłych przyjaciół Brzozowskiego opowiadał "pod słowem honoru", że w 1905 r. Brzozowski użalał się przed nim, iż jest ciągle wzywany do ochrany.
Brzozowski wyjaśnia, iż odczyt, o którym mowa w liście, istotnie się odbył, ale w listopadzie 1904 r. Informacja zaś "owego «przyjaciela», co dał słowo honoru", odnosi się zapewne do wezwania do ochrany po ataku na Sienkiewicza, o czym Brzozowski opowiadał bardzo wielu osobom.
Następnie sąd odczytuje szereg dokumentów dotyczących dat i miejsca zamieszkania Brzozowskiego w 1905 r. w Krakowie (2 sprawozdania z pobytu w klasztorze sercanek, w pensjonatach "Lithuania" i "Jolanta", w Hotelu Krakowskim) i w Zakopanem (wypisy z ksiąg meldunkowych Klimatyki i hotelu "Morskie Oko", zeznania A. Parczewskiej, L. Czubernatowej, J. Giewonta), a także wypis z "Naprzodu", zawierający daty odczytów Brzozowskiego we Lwowie.
Brzozowski zaprzecza informacjom sióstr sercanek, jakoby wyjeżdżał z Krakowa na kilka dni w pierwszej połowie października 1905 r. (jedno ze sprawozdań podaje, iż siostra "posługująca słyszała z ust p. Brzozowskiej, iż mąż wyjechał do Warszawy po pieniądze"; drugie - że "wyjeżdżał [...] raz jeden na 4 lub 5 dni bez towarzystwa żony, nie oświadczając dokąd").
W końcowej części posiedzenia sądu "obrona przedkłada jeszcze nowe dokumenty, między innymi dotyczące rzekomego żydowstwa Brzozowskiego, który wedle plotek ma być Goldbergiem". R. Buber przy tej sposobności opowiada, że na jednym odczycie Brzozowskiego we Lwowie syn prof. Nussbauma-Hilarowicza wyraził się, iż "Brzozowski jako Żyd nie może mówić o polskiej duszy".
Obrona przedstawia też dokument o procesie anarchistów-komunistów, zawierający charakterystykę Bakaja *[Zapewne list adwokata L. Belmonta.] oraz spis zameldowanych w Warszawie 39 Stanisławów Brzozowskich z ich adresami.
Następnie sąd odczytuje protokół oględzin notatników Bakaja.
"Nazwisko Brzozowskiego, napisane atramentem, spotyka się tylko w jednym notatniku z 5-ciu.
Dr Buber prosi o skonstatowanie, ile z 72 nazwisk wymienionych w notatniku V znajduje się na «czarnej liście», i o sprawdzenie, kiedy Blaik Chaim, wymieniony w tymże notatniku, uciekł. Przy innych nazwiskach jest albo imię, albo adres... (Przewodniczący. Albo ani jednego, ani drugiego).
[R. Buber]: W notatkach, gdzie podane są spotkania z prowokatorami, nie ma nazwiska Brzozowskiego. W notatkach o wydatkach nie ma 75 rb., danych rzekomo Brzozowskiemu. (Przewodniczący: To są wydatki osobiste Bakaja)".
Następnym świadkiem był Mieczysław Limanowski.
Zeznania swoje "rozpoczyna słowami: «Oskarżenie Brzozowskiego jest nonsensem...»
Sąd odbiera mu głos.
Następuje mała scysja z tego powodu. Ostatecznie sąd nie pozwala mówić Limanowskiemu".
W dniu tym zeznawał także w charakterze świadka Łaguna z Paryża. W korespondencji dla "Społeczeństwa" Z. Nałkowska pisała:
"Z zeznań p. Laguny niezmiernie doniosłym przyczynkiem do zdemaskowania Bakaja był szczegół z fotografią Brzozowskiego. Świadek mieszkał ostatnio w Paryżu i tam widywał się z Bakajem. Bakaj parokrotnie prosił świadka o fotografię Brzozowskiego, co na razie w świadku nie obudziło podejrzeń. Gdy jednak przed samym wyjazdem na sąd do Krakowa Bakaj żądania swoje ponowił z natarczywością, p. Łaguna wraz z kolegą swym Stachurskim doszli do wniosku, że fotografia Brzozowskiego jest Bakajowi potrzebna w związku z sądem, i postanowili mu jej nie dostarczyć".
"Wreszcie składał zeznania p. Jankowski z Zakopanego. Mówił o zachowaniu się Bakaja w sprawie ulicy Przemysłowej, gdzie Bakaj wykazał zadziwiającą gorliwość śledczą. Opowiadał o rozmowie dwóch nieznajomych Żydków, słyszanej w więzieniu. Gdy go doszedł pseudonim Bakaja, Michajłowskij, zbliżył się do nich i zapytał, o czym mówią. Okazało się, że uwięziono ich w sprawie Bakaja o łapówki otrzymywane przezeń za ich pośrednictwem. Utrzymywali, że on nic nie winien, tylko «ten złodziej Michajłowskij». Wreszcie powtórzył świadek słowa adwokata Kułakowskiego o Bakaju, że jest to «człowiek wart kulki w łeb».
Pan Kułakowski potwierdził prawdę tych słów, zastrzegł tylko, że odniósł to wrażenie nie z tej sprawy, o której mówi świadek Jankowski".
Na posiedzeniu tym odczytano też listy: Władysławy Cwierdzińskiej o aresztowaniu wiecu w Warszawie w r. 1904; Bernarda Szarlitta o rozpowszechnianych przez H. Sienkiewicza pogłoskach, że Brzozowski jest Żydem i nazywa się Goldberg; Gustawa Daniłowskiego o badaniu go przez Bakaja; Władysława Illukiewicza o warunkach materialnych Brzozowskiego.
Publiczne posiedzenia sądu zostają odroczone.
III
1
W dniach 24 marca i 4 kwietnia 1909 odbyły się dwa zebrania sędziów, na których przygotowano materiał do następnych publicznych posiedzeń sądu oraz załatwiono wnioski obrony, zgłoszone na poprzednim posiedzeniu.
Sędziowie zapoznali się z szeregiem listów i dokumentów, które zostały dostarczone przez obronę lub wpłynęły po odroczeniu publicznych posiedzeń sądu. Do odczytania w całości lub w części na następnym publicznym posiedzeniu zakwalifikowali listy:
Janusza Korczaka, stwierdzający, że zalegalizowanie Uniwersytetu Ludowego w 1904 r. było najzupełniej niemożliwe.
Zofii Brzezińskiej, potwierdzający, że Lewandowski był głównym organizatorem Uniwersytetu Ludowego i jego lekkomyślne zachowanie spowodowało rozwiązanie tej instytucji; nadto, że nie było mowy o jej legalizacji i że nikt z zarządu do dziś nie został aresztowany.
Adwokata Leo Belmonta, informujący, że zachowanie się Bakaja w procesie Grupy Bojowej PPS w listopadzie 1906 r. przeczy jego twierdzeniu, iż w owym okresie nie był już "dobrym sługą ochrany". Adwokata Henryka Landy'ego, potwierdzający poprzednie zeznania adwokata E. Śmiarowskiego i informacje Belmonta.
Dr Bronisława Chrostowskiego, zaświadczający, że leczył Brzozowskiego przed wyjazdem do Zakopanego na gruźlicę płuc i kiszek (daty ostatnich wizyt: 6-12, 14, 15, 17, 19, 21, 23, 26 i 28 stycznia 1905 r.) i że stan chorego (silny krwotok płucny w połączeniu z dużą gorączką) absolutnie uniemożliwiał mu wstawanie z łóżka.
Anny Nałkowskiej, zawierający szczegóły nakrycia przez policję wiecu na ul. Wilczej 12 w Warszawie w połowie stycznia 1905 (we wiecu uczestniczyło sto kilkadziesiąt osób; przed spisaniem przez policję adresów obecnych wypuszczono z mieszkania dwóch nikomu nie znanych osobników; wobec licznych zebrań i braku kontroli obecność agentów policji była "co najmniej prawdopodobna").
Izy Moszczeńskiej, zawierający charakterystykę ruchu wiecowego w grudniu 1904-styczniu 1905 oraz szczegóły nakrycia wiecu na ul. Wilczej 12; zakończony następującą konkluzją: zarówno sprawa wieców, jak i "sprawa Uniwersytetu Ludowego nie pozostawia wcale miejsca na zdradę Brzozowskiego. Mógłby był wsypać wielu ludzi, którzy wyszli cało. Mnie mogło wsypać kilka tysięcy ludzi w Warszawie równie dobrze jak on. O wiecu na Wilczej najprawdopodobniej - jako chory obłożnie - nic naprzód nie wiedział, a więc sam nikogo nie pogrążył".
Sekretarza generalnego Akademii Umiejętności w Krakowie, Bolesława Ulanowskiego, poświadczający, wypłacenie Walentynie Kolberg 8 lutego 1905 kwoty 1000 koron, a 14 lutego t.r. Antoninie z Kolbergów Brzozowskiej również kwoty 1000 koron (za prawa wydawnicze dzieł Oskara Kolberga).
Haliny Szustrowej, informujący o dwukrotnym przesłaniu Brzozowskiemu między kwietniem a czerwcem 1905 do Galicji pieniędzy (zebranych w celu udzielenia mu pomocy).
Pawła Kittaya, Stanisława Łempickiego i Adama Skwarczyńskiego, dr Bertolda Merwina o krążących w 1906 r. we Lwowie pogłoskach, że Brzozowski jest z pochodzenia Żydem i nazywa się w rzeczywistości Leopold Goldberg. List P. Kittaya zawierał nadto informacje o sprzecznych opiniach wyrażanych przez L. Kulczyckiego o Brzozowskim jako człowieku i pisarzu, a także o rozmowach prowadzonych w Paryżu z Bakajem.
Jadwigi Dawidowej i Stanisława Przybyszewskiego, potwierdzające informacje o bardzo złych, warunkach materialnych Brzozowskiego w Warszawie i ciężkiej jego chorobie w styczniu 1905 r. *[Przybyszewski pisał m. in..: "Człowiek ten pracował w sposób iście nadludzki, bez przesady można powiedzieć, że dniem i nocą.. Tym tylko da się wytłomaczyć, że mógł jako tako wyżyć. Ale co to, było za życie! Chodził w podartych butach, w wyszarzałym, wyświeconym ubraniu, a już był spory przymrozek, gdym go widywał w cienkim, letnim paletocie. Bywało i tak, że przysyłał do nas służącą, by mu rubla pożyczyć, bo nie było dla dziecka na mleko. Państwo Brzozowscy żyli nader skromnie i na każdym kroku było widać, że znikąd żadnej pomocy nie mieli ani mieć nie mogli - tu musiała na wszystko starczyć olbrzymia praca Brzozowskiego samego.
A jak pracował, wystarczy chyba fakt, że «Głos» p. Dawida zapisywał co tydzień prawie sam. Zwykle dwa artykuły pod własnym nazwiskiem, jeden opatrzony inicjałami, jeden pod tym, drugi znowu pod innym pseudonimem. A poza tym wydawał książeczki Arctowskie - prawie co miesiąc ukazywała się w nakładzie Arcta jakaś jego proca z zakresu psychologii, filozofii, krytyki... Przy tym mnóstwo artykułów w «Przeglądzie Filozoficznym i Społecznym» (Przybyszewski ma zapewne na myśli prócz pisma Weryhy "Biblioteką Samokształcenia").
By wieść takie życie, praca taka mogła wystarczyć - wprawdzie w ustawicznej walce z niedostatkiem, ciężkimi, bezustannymi kłopotami, ale z trudem koniec z końcem dał się jeszcze powiązać. Sprawa atoli się zmieniła, gdy ciążka choroba zwaliła Brzozowskiego i przykuła go do łóżka. Tu już do domu jego zaczęła zaglądać nędza. Nie pomnę przykrzejszego wrażenia nad to, jakiegom doznawał, gdym dzień po dniu widział, jak człowiek śmiertelnie chory - pluł wtedy ustawicznie krwią - siedział w łóżku i pracował dalej, choć co chwila na poduszki opadał. A znikąd żadnej pomocy. Poszedłem wtedy do prezesów teatru "Rozmaitości" i z trudem wydobyłem od nich zaliczkę na dramat Brzozowskiego. Wówczas dowiedział się również były reżyser teatru "Rozmaitości", p. Śliwicki, o przykrym położeniu Brz.[ozowskiego] i również przyszedł mu z pomocą. Było to jednakowoż za mało. Gdym pewnego razu w tym czasie zajrzał do Brzozowskiego, właśnie fantowano mu meble, bo nie mógł się uiścić z czynszu za kilka miesięcy.
Tak się przedstawia życie człowieka oskarżonego o to, że był na żołdzie policji. Jakaś piekielnie głupia policja, która pozwoliłaby się w ten sposób marnować człowiekowi, który by przecież mógł jej oddać nieocenione usługi. [...] Każdy, kto Brzozowskiego widział pracującego ostatnimi wysiłkami w nagich, przez komornika ogołoconych ścianach, kto go widział w ciężkim lęku o byt rodziny, i to właśnie w ostatnim czasie jego pobytu w Warszawie, temu potwarz Bakaja musi się wydać jakąś potworną chimerą doszczętnie spodlonego człowieka.
Ale dlaczegóż by miał Bakaj kłamać? Świętej a wielkiej pamięci Kasprzak miał też swojego Bakaja, który dostarczył Mendelsonowi w Londynie absolutnie pewnych dowodów, że Kasprzak jest szpiclem. [...] nie wątpię, że prędzej lub później dzisiejszy Bakaj jakiemuś nowemu, a mniej łatwowiernemu Burcewowi wyświetli pobudki, dla których na tak wybitną postać, jaką jest niewątpliwie Stanisław Brzozowski, rzucił to potworne kłamstwo.
Przepraszam za dywagację, ale mimo woli nasuwa mi się Kasprzak przed oczy i trwoga, że Brzozowski mógłby z nim podzielić ten straszny i męczeński los".
Za odczytaniem listu Przybyszewskiego głosowało trzech sędziów, przeciw odczytaniu dwóch; "...ostatni zastrzegają się przeciw tej uchwale, gdyż sprawa Kasprzaka nie ma nic wspólnego z rozpatrywaną sprawą i z równą racją można by wciągać wszystkich kiedykolwiek słusznie lub niesłusznie oskarżonych o szpiegostwo, np. Kaczkowskiego".]
Sąd uchwalił nadto, aby na publicznym posiedzeniu nie odczytywać listów L. Winawera i Marcelego Sachsa, którzy prostowali szczegóły kłamliwej informacji Bakaja o aresztowaniu i rozstrzelaniu grupy anarchistów-komunistów, sprostowanie to bowiem nie wiąże się ze sprawą Brzozowskiego. Drugi list M. Sachsa, zawierający informacje o jego kontaktach z L. Kulczyckim jesienią 1905 r. i słabym zakonspirowaniu Proletariatu, sąd wyłączył z materiału dowodowego, gdyż informacje te nie dotyczą "okresu krytycznego dla sprawy Brzozowskiego". Obszerny list Stanisława Mleczki, zawierający ocenę Brzozowskiego na podstawie jego działalności literackiej, sąd uznał za wyraz opinii autora o Brzozowskim. List ten nadto "dotykał osoby postronne, nie mające ze sprawą żadnego związku" (Haecker, Daszyński). Sąd zapoznał się też z listem Witolda Klingera o nazwisku Brzozowskiego i postanowił na jego podstawie stwierdzić, że "Brzozowski nie jest Goldberg".
Sąd uchwalił nie odczytywać przedstawionego przez obronę wyciągu z księgi adresowej miasta Warszawy z 1909 r., lecz stwierdzić, iż jest to odpis prywatny, podający, że w 1909 zamieszkiwało w Warszawie 33 Stanisławów Brzozowskich i 6 Belina-Brzozowskich, z których żaden nie jest literatem.
Sąd postanowił nie zwracać się do H. K.[ona] o potwierdzenie informacji J. Stroma, ponieważ fakty podane przez tego ostatniego miały miejsce w 1905 r.; natomiast zwrócić się do J. Gabrysa i J. Dawidowej o wyjaśnienie faktów podanych w liście E. Krymskiego.
2
W obradach sądu nastąpiła przerwa. Sekretariat stara się wykonać postanowienia ostatnich zebrań i skompletować brakujące zeznania i wyjaśnienia przed najbliższym publicznym posiedzeniem, którego terminu nie określono. Sędziowie pozostają w kontakcie korespondencyjnym.
H. Diamand w liście do E. Bobrowskiego (z 30 marca 1909) wskazuje na trzy sprawy, wymagające wyjaśnienia lub decyzji: czy Bakaj faktycznie żądał przed wyjazdem z Paryża pokazania mu fotografii Brzozowskiego; jak tłumaczyć list męża zaufania PPS w Paryżu, wobec którego Bakaj miał twierdzić, że wręczył Brzozowskiemu 250 rb. na wyjazd do Zakopanego; zarządzenie dochodzeń w sprawie "nowego Goldberga".
Przewodniczący sądu wyraża zaniepokojenie krążącymi - jego zdaniem fałszywymi - opiniami, że sprawa Brzozowskiego przeciąga się z winy sądu.
W innym liście (z 5 kwietnia 1909) przesyła E. Bobrowskiemu dostarczoną przez Bubera fotografię J. Rabinowicza, proponując wysłać ją Burcewowi, by wybadał Bakaja na ten temat, oraz zebrać dane o Rabinowiczu w Warszawie. Przekazuje też informację R. Bubera o podejrzanym zachowaniu się Rabinowicza w Krakowie podczas pierwszej sesji sądu. "Wynika z tego, że Rabinowicz ma jakiś interes w powikłaniu sprawy Brzozowskiego. [...] sprawa sama przez się ciekawa, a szczególnie trzeba nią się zająć, bo jakakolwiek ona jest, nie zbadana zajmie fantazję wszystkich interesujących się i wyrośnie do potwornych rozmiarów".
W obu listach przewodniczący nalega na pospieszne zwołanie posiedzenia sędziów.
W związku z zeznaniami Łaguny sąd zwraca się o wyjaśnienia do Jana Stachurskiego, który przesyła w ciągu kwietnia 1909 r. siedem listów częściowo prostujących informacje Łaguny.
Stachurski poznał Bakaja w lutym 1908 r. w Paryżu. Widywał się z nim wielokrotnie. Bakaj mówił, że czytał raporty Brzozowskiego o ruchu umysłowym w Warszawie i że raz jeden, wręczając mu 75 rb. w konspiracyjnym mieszkaniu na ul. Miodowej 18 z początkiem wiosny 1905, widział go "naocznie": "Bożestwiennoje wyrażenie lica, czornyje wołosy, cwiet koży oliwkowyj, boroda". W pierwszej połowie listopada tego roku Bakaj zwrócił się do niego z prośbą o dostarczenie mu fotografii Brzozowskiego. Na pytanie, do czego mu jest ta fotografia potrzebna, odpowiedział: "Ja chotiełby sopostawit' to wpieczatlenie, kotoroje wynios wruczaju jemu diengi, z fotograficzeskoj kartoczkoj." Przy pożegnaniu prośbę swoją ponowił. W pierwszej połowie grudnia z podobną prośbą zwracał się do Łaguny. Kilkanaście dni później spotkał Stachurskiego i Łagunę na ulicy i znowu przypomniał o swojej prośbie. Łaguna miał mu odnaleźć fotografię Brzozowskiego w piśmie "Świat" z 1906 r. Stachurski pisał w sprawie fotografii do Warszawy, ale jej nie otrzymał.
"Po zdemaskowaniu Azewa - pisze Stachurski w obszernej relacji przesłanej sądowi - spotkałem Bakaja w College Libre de Sciences Sociales i pytałem go, jak się przedstawia sprawa Borowskiej i Brzozowskiego. Oświadczył mi, że jedzie na pewno do Krakowa z Burcewem jako świadek. Pytałem, jakie zdobył dowody. Odpowiedział: Powiem na sądzie wszystko, co wiem, a zresztą po zdemaskowaniu Azewa sprawy: Borowska i Brzozowski, to dla mnie «g...» - tu użył wyrażenia Cambronne'a spod Waterloo.
Na zasadzie wszystkiego wyżej przytoczonego oświadczam: 1-o: z opowiadania tow. Łaguny nie wyniosłem wrażenia, aby Bakaj natarczywie nań o podobiznę pana Stanisława Brzozowskiego nalegał; 2-o: O naleganiach Bakaja, bym mu dostarczył fotografię autora Mocarza - mowy być nie może; 3-o: o postanowieniu, które jakoby zapadło między mną a tow. Łaguną o niedostarczeniu rzeczonej fotografii, nie wiem, nie pokazywałem fotografii Brzozowskiego Bakajowi jedynie dlatego, iż znajomy osobnik, do którego zwracałem się o fotografię do Warszawy, dostarczyć mi jej nie mógł".
W jednym z listów Stachurski przekazuje informację Apolonii Wyrzykowskiej o odczytach Brzozowskiego w Warszawie po 3 lutym 1905 r.
F. K. Prauss, mąż zaufania PPS Fr. Rew. paryskiej komisji międzypartyjnej do rozmów z Burcewem i Bakajem, pisał do sądu (13 kwietnia 1909) w odpowiedzi na pytanie, jakich informacji udzielał Bakaj w Paryżu na temat pieniędzy wręczonych osobiście Brzozowskiemu:
"1-o. Pomiędzy notatkami moimi spisywanymi w trakcie rozmów z Bakajem mam jedną, pochodzącą prawdopodobnie z marca roku ubiegłego, treści następującej: «Na wiosnę wręczył Bakaj Brzozowskiemu osobiście pieniądze (250-300 rb.), przeznaczone na kurację jego w Zakopanem. Peterson wtedy wyjeżdżał, czy też był bardzo zajęty, i nie mógł się osobiście widzieć z Brzozowskim. Doręczenie pieniędzy miało miejsce w mieszkaniu konspiracyjnym należącym do ajenta 'ochrany' Olecznikowa, zameldowanego pod fałszywym nazwiskiem Jankowskiego w domu teatru 'Nowości' przy ul. Królewskiej».
2-o. Nie przypominam sobie, aby mi Bakaj kiedykolwiek mówił o 75 rb. wręczonych przez niego Brzozowskiemu.
3-o. W zeznaniu swoim własnoręcznie spisanym w maju ubiegłego roku pisze Bakaj (tłumaczę z rosyjsk.): «Pewnego razu osobiście w mieszkaniu konspiracyjnym z polecenia naczelnika Petersona wręczyłem Brzozowskiemu pewną sumę pieniędzy». I bezpośrednio po tym: «Wiosną 1905 r. Brzozowski oświadczył, że jest zmuszony wyjechać do Zakopanego na kurację i otrzymał 'na poprawienie zdrowia' ('dla poprawki') 250 czy 300 rb.»".
List Antoniego Millera zawiera informacje o złych warunkach materialnych Brzozowskiego na przełomie 1904/1905, o koncercie urządzonym w celu zebrania środków na wyjazd Brzozowskiego za granicę w pierwszych dniach lutego 1905 r.
Telegram i list Ludwika Kulczyckiego prostują informacje zawarte w liście Marcelego Sachsa.
List Tadeusza Micińskiego zawiera prośbę o zwrócenie mu zeznań złożonych sądowi w sprawie Brzozowskiego. Treści owych zeznań Miciński nie cofa, a tekst potrzebny mu jest "jako materiał już przemyślany do pewnej pracy".
W aktach sądu znajdują się ponadto: nie wykorzystany przez sąd list Eugeniusza Śmiarowskiego z 18 lutego 1909 o zachowaniu się Bakaja podczas procesu grupy OB PPS oraz nie posiadający związku ze sprawą Brzozowskiego list Gustawa Daniłowskiego.
3
Obrady sądu znów na dłuższy czas przerwano. Było to spowodowane - jak podaje E. Bobrowski - "koniecznością zebrania, uporządkowania i przepisania protokołów i niektórych aktów dla obrony". Sędziowie stale domagali się przyspieszenia tempa obrad sądu.
R. Buber koresponduje z sądem w sprawie skompletowania odpisów akt sprawy.
17 listopada 1909 r. sąd zebrał się na naradę, uchwalając, wyznaczenie terminu sądu na dzień 18, 19 i 20 grudnia.
28 listopada Edmund Szalit przesyła sądowi list Brzozowskiego, który prosi, by z powodu jego ciężkiego stanu zdrowia nie wyznaczać terminu rozprawy w ciągu najbliższego miesiąca. 29 listopada Brzozowski zawiadamia E. Bobrowskiego, że przyjazd do Krakowa jest dla niego w ciągu najbliższych tygodni "fizyczną niemożliwością".
List Brzozowskiego jest ostatnim dokumentem opublikowanym przez E. Bobrowskiego w "Aktach sądu obywatelskiego". Protokoły sądu kończą się stwierdzeniem: "Żądanie St. Brzozowskiego musiał Sąd uwzględnić, termin sądu odroczono".
IV
W związku z listem Brzozowskiego sąd zebrał się 6 lub 7 grudnia 1909 r. w niepełnym komplecie (bez F. Kona) i uchwalił następujący komunikat:
"Sąd w sprawie p. Stanisława Brzozowskiego odroczył się dnia 24 marca 1909 na żądanie obrony, która pragnęła zebrać i przedstawić nowe w tej sprawie dowody. Na naradzie 17 listopada br. wyznaczył sąd - po uprzednim porozumieniu się przewodniczącego z obroną - posiedzenie na 18 grudnia. Już po wyznaczeniu i ogłoszeniu tego terminu otrzymał sąd list od p. St. Brzozowskiego z zawiadomieniem, że przyjazd jego w ciągu najbliższych tygodni jest fizyczną niemożliwością i że p. Brzozowski nie jest w stanie oznaczyć terminu, gdy poprawa w zdrowiu pozwoli mu być na nowo, jak dotąd, do dyspozycji sądu.
Wobec tego w myśl żądania obrony sąd postanowił odroczyć się".
F. Kon, zapytany listownie o zgodę na treść uchwały, zaproponował inną wersję, gdyż ta sprawia wrażenie, że Brzozowski uchyla się od sądu ".
Kilka tygodni przed śmiercią Brzozowskiego R. Buber czyni starania, by uporządkować dokumentację sprawy. 8 marca 1911 zwraca się do E. Bobrowskiego o brakujące protokoły oraz przypomina zastrzeżenia, jakie ma wobec protokołów, które już otrzymał (brak epizodu z Kulczyckim, brak szczegółów zeznań Ortwina). Zastrzeżenia te, wedle Bubera, podziela F. Kon.
W liście z 23 lub 24 marca 1911 Brzozowski, dziękując Buberowi za interwencję w sprawie treści protokołów, informuje, że "już w innej drodze" prosił "tam o to samo".
...SPRAWA TOCZY SIĘ DALEJ
Nie napiszę tego poematu
przed trzema dniami spotkałem
pana profesora
padał deszcz
nagła ulewa w Krakowie
woda płynęła ulicami czarne rzeki
płynęły naszymi ustami
potem wszedłem do teatru
rozmawiałem o Sprawie Stanisława Brzozowskiego
czy był
zgasło światło
gdzie ja pierwszy raz spotkałem profesora
w redakcji tego miesięcznika który
jeszcze
chodziłem tam z wierszami
z umarłymi
mieszkałem wtedy w wielkim domu
spotkałem na schodach
nieboszczyka Franka Gila
zmarłego poetę Ildefonsa
na ciasnym korytarzyku
świętej pamięci wdowę
po Stanisławie Brzozowskim
którego sprawa toczy się dalej.
T. Różewicz, Tarcza z pajęczyny, 1963
"Zaledwie kilka miesięcy ubiegło od śmierci śp. St. Brzozowskiego, a nad samotną mogiłą florencką zapadło milczenie tak głuche, jak nad starym kurhanem stepowym. Zapewne, zmarły był postacią zbyt wybitną, zajmował w literaturze naszej miejsce zbyt znaczne, by zgon jego mógł przejść zupełnie niespostrzeżenie. I rzeczywiście, z wyjątkiem paru «szanujących się», tj. bojących się narazić komukolwiek organów, które, jak «Tygodnik Ilustrowany», «Biblioteka Warszawska» itd., zamknęły się w dyplomatycznym milczeniu, inne pisma nasze [...], czyniąc zadość obowiązkom informatorskim i prostej przyzwoitości, poświęciły pamięci zmarłego szereg wzmianek i notatek. We wszystkich jednak przebija wyraźnie pewne zakłopotanie, jakby chęć jak najprędszego ubicia sprawy, przejścia ponad nią do porządku dziennego - już to przez rozmyślne pomniejszenie dorobku literackiego zmarłego, już to przez wygłaszanie o nim sądów nieubłaganie surowych, a dostatecznie nie umotywowanych. [...]
Na tle tej pisaniny tchórzliwej, głupiej lub obłudnej, dodatnio wyróżnia się i odcina swym czystym tonem zaledwie parę głosów należących do ludzi, którzy nie kryjąc się za puklerzem nieodpowiedzialnej bezimienności, uczciwie i rozumnie, w miarę sił swoich, starali się wyjaśnić społeczeństwu, czym był Brzozowski i jego dzieła, czym jest sprawa jego wobec poszczególnych jednostek i całego narodu" *[W. Klinger, Stanisław Brzozowski jako człowiek, Kraków 1912, s. 3, 5.].
Tak było w istocie. Owe uwagi Witolda Klingera, najbliższego z przyjaciół zmarłego filozofa, mają pełną dokumentację w fali wzmianek, notat, artykułów nekrologowych, jakie ukazały się w maju-czerwcu 1911 r.
Podajemy kilka przykładów z obu wyróżnionych przez niego stanowisk wobec Brzozowskiego.
Aleksander Świętochowski, gorąco pragnący i szczerze życzący społeczeństwu, "aby ustał hałaśliwy taniec wokół chwilowych bożyszcz oraz furiackie urąganie im", "aby odzyskała moc prawa i posłuch poważna, bezstronna krytyka", pisał o Brzozowskim:
"Był to duży, ale chory talent, który pisał rzeczy zewnętrznie fosforyzujące, wewnętrznie mętne i dzięki temu mające pozór bezdennej głębokości. Ani on sam, ani najuważniejsi czytelnicy nie umieliby dokładnie określić, czego chciał i jak myślał.
Śmierć śród nie rozstrzygniętej sprawy odebrała głos, ostatnim [sceptykom], a pobudziła pierwszych [entuzjastów]. Teraz rozpoczęła się publicystyczna kanonizacja Brzozowskiego. Wiadomo, że posiadamy więcej «geniuszy» i «arcydzieł» niż cała Europa; przez pewien czas Brzozowski będzie geniuszem i twórcą arcydzieł na czas życia obecnych bałwochwalców, o których i ich przedmiocie już następne pokolenie zapomni" *[A. Świętochowski Po śmierci S. Brzozowskiego, "Kultura Polska" 1911, nr 6, s. 9.].
Anonimowy współpracownik "Biblioteki Warszawskiej" powtórzył w notacie nekrologowej argumentację Haeckera sprzed kilku lat;
"Powieść Płomienie świadczy o straszliwej po prostu rusyfikacji ducha i ze względu właśnie na talent autora wywiera wrażenie niesłychanie przykre. [...]
Tragedią wewnętrzną zmarłego pisarza był rozłam między surowością i bezwzględnością jego nauk a życiem własnym. Nie znajdzie już rozwiązania ponura zagadka, którą zabrał ze sobą do grobu" [Śp. Leopold Stanisław Brzozowski, "Biblioteka Warszawska" 1911, t. II, z. 3, s. 616-619.].
"Świętego i potwora w nim widziano, proroka i zdrajcę. Niezwykła siła spoczywała w tej indywidualności, która olśniewała i porażała, ale też rozsadzała jego samego, aż uczyniła duszę jego zagadką, los tragedią - napisano o dawnym współpracowniku w nekrologu "Krytyki" - Był czas, kiedy Brzozowski był «Krytyce» bliskim i drukował w niej kilka wysoce interesujących prac. Rychło jednak drogi nasze rozeszły się całkowicie. Na głowę jego spadły potem fatalne oskarżenia, których ani potwierdzić, ani zaprzeczyć nie mogliśmy. Położenie jego, człowieka nieszczęsnego, pozbawiło nas możności należytego rozprawienia się; jednorazowa próba wymiany zdań odebrała dalszą do tego ochotę. Nie pora na to w chwili obecnej, gdy pamięć przeszłości krąży nad świeżym grobem. Długo jeszcze będzie nad nim się unosić widmo tragiczne, jedno z najbardziej fascynujących, jakie generacja nasza wydała" *[W. Feldman?, Nad grobem Stanisława Brzozowskiego, "Krytyka" 1911, z. VI, s. 389.].
W "Gazecie Warszawskiej" nie podpisany autor, przyznając Brzozowskiemu niezwykłe zdolności, wiedzę i nerw publicystyczny, jednocześnie charakteryzuje go jako "człowieka bez charakteru", którego pamięć "obciąża szereg wykroczeń przeciw etyce osobistej i społecznej" *["Gazeta Warszawska" 1911, nr 112, s. 4.].
Stanowisko drugie faktycznie reprezentowało parę tylko głosów.
Jak pisały "Widnokręgi" - jedyne pismo, które poza Połonieckim odważyło się publikować prace Brzozowskiego po tragicznym kwietniu 1908 r. - śmierć jego "zaskoczyła tak niespodziewanie polską prasę, iż z małymi wyjątkami, zająwszy się więcej szczegółowo niż obiektywnie jego życiem, zapomniała prawie zupełnie o dziełach" człowieka, który "był najgłębszą i najsubtelniejszą świadomością swej epoki" *[Pamięci Stanisława Brzozowskiego, "Widnokręgi" 1911, z. 7/8, s. 177-178.].
Współautor Lemiesza i szpady przed sądem publicznym, przez Aleksandra Świętochowskiego zaliczany zapewne do owych kanonizujących Brzozowskiego "entuzjastów", autor zjadliwych Aforyzmów o czynie, ukazujących się właśnie na łamach "Prawdy", pisał:
"Niech na grobie Brzozowskiego nie pada żaden frazes o jego zasługach dla narodu. Nie można narodowi narzucać, kogo ma czcić i komu ma być wdzięczny. Nie można i nie trzeba przekonywać ludzi, którzy oddają się jeszcze błogiemu złudzeniu, że Brzozowski był przecież szpiegiem, więc nie obowiązuje ich nic z tych niewątpliwych praw, które pozostawił. Nie będzie komitetów dla sprowadzenia jego zwłok do ojczyzny. Tym lepiej, tym lepiej! Mamy już przepełniony Panteon. Jego pracy posiew niech rośnie w milczeniu" *[K. Irzykowski, Stanisław Brzozowski, "Prawda" 1911, nr 20, s. 7.].
Inny "entuzjasta", Leo Belmont, ceniący przecież jedynie wysiłek twórczy autora Idei, nie zaś "rezultaty jego pracy umysłowej", jeszcze bardziej krytycznie chyba ustosunkowany do Brzozowskiego niż Irzykowski, autor szkiców - Bezkrytyczni wielbiciele, Czterdzieści cztery Brzozowskiego, pisał w numerze swego "Wolnego Słowa", w całości prawie poświęconym zmarłemu:
"W 34 roku życia wypiły krew z jego żył suchoty - przepaliła jego mózg gorączka twórcza - ale nade wszystko zżarła go tortura moralna...
Jego czaszka była wulkanem wiecznie czynnych ogni ducha - wyrzucała kryształy nowych idei - zapalała pióropusze łuny na niebie myśli polskiej.
A twórca ciągle drżał, iż odwróci się odeń wstręt narodu i powie: oto plugawa lawa płynie z duszy brudnej! [...]
Pióro największego z współczesnych pisarzy polskich, pióro stu Żeromskich nawet, podniesionych do setnej potęgi - nie odtworzy nam całości tej męki" *[L. Belmont, Szpieg czy męczennik, "Wolne Słowo" 1911, nr 127, s. 1, 2.].
Rozpatrując alternatywę postawioną w tytule artykułu, wołał Belmont z młodopolską egzaltacją:
"Sędziowie Brzozowskiego! - słuchajcie: ja nie wierzę w to, że Brzozowski był szpiegiem...
Ja w to uwierzyć - nie umiem.
W imię honoru polskości nie umiem wierzyć w tak wielkie nieszczęście, iżby prawdą było ironiczne orzeczenie Katerli, że «szpieg może stać na wyżynie intelektu polskiego».
A nie wierzy w to także sam Żeromski. Nie wierzyli nigdy w winę Brzozowskiego Żeromski, Irzykowski, Orkan, Rygier-Nałkowska, Wacław Nałkowski. [...]
Czekamy!
Brzozowski usunął się tak prędko w krainę cieniów, abyście mogli rzec nareszcie narodowi prawdę.
A jeżeli powiecie: «to był szpieg - nie tylko męczennik» - wymotywujcie swój wyrok dobrze, bo będziemy sądzili wyrok wasz całą surowością naszej krytycznej myśli! Musimy zrozumieć, dlaczego imię Brzozowskiego mniej dla was ważyło niż imię Bakaja!..".
Płomiennym artykułom Leo Belmonta, czyniącym z rewizji sprawy Brzozowskiego "najbardziej palącą potrzebę sumienia zbiorowego i indywidualnego", inne stanowisko przeciwstawiał jeden z "młodych", Adam Skwarczyński, i później, w dwudziestoleciu, zwolennik autora Legendy Młodej Polski:
"Nauczył nas rzetelności wobec przeżyć własnych, odpowiedzialności za każde przemilczane słowo, nie wolno jest nam mówić o nim po śmierci, gdyśmy go przemilczali za życia, i do czegóż upoważnia nas ta w mroku .naszego milczenia wyrosła mogiła? [...]
Brzozowski umarł bez sądu! Oto jedyna myśl, którą wypowiedzieć może, którą wyjąknąć wolno rzetelnie myślącemu człowiekowi wobec tego ślepego faktu, który na nas spadł. Umarł nie tylko bez sądu partyjnego, ale bez tego sądu, który musiał był dokonać się w nas. Teraz już nie można i zbyt łatwo jest sądzić człowieka umarłego, nic on już wobec nas nie może: nie ma go; zbyt łatwą jest rehabilitacja po śmierci: «de mortuis...» Czy był najwyższym w Polsce duchem - czy szpiegiem? Milczenie na to odpowiada. Dziś już nie ma prawa odpowiadać sąd myślącej Polski, choćby budziło się teraz w sumieniu poczucie, że popełniono tu skrytobójstwo nie na człowieku: na organie samowiedzy polskiej, która wypracowała się w jego myśli i jego entuzjazmie. Niech mi nie mówią o możliwości rozdziału pomiędzy «człowiekiem» a «autorem»: kto zna książki Brzozowskiego, na serio tego nie weźmie.
Na tej wygnańczej mogile niechaj klęka myśl polska i niech milczy - niech milczy.
Może - jak marzył - zbudzi się i wstanie nowa Polska pracy samorządnej i znajdzie jego książki i pozna je jako swoje. Tej będzie można mówić i sądzić" *[A. Skwarczyński, Nad grobem - milczenie, "Życie" 1911, z. XIX, s. 294, 295.].
Stanowisko tego rodzaju spotkało się z ostrą repliką Leo Belmonta, który nazwał autora cytowanego artykułu "niewolnikiem opinii partii":
"Więc milczałeś, młodzieńcze, wczoraj - bo nie przychodziło ci na myśl, że twoim obowiązkiem było samemu myśleć o tej sprawie - że można wbrew wszystkim sądom partyjnym wołać wielkim głosem - «nie wierzę!»
I każesz milczeć sumieniu - na mogile człowieka, którego wielbisz!... [...]
Niewolniku opinii partii - jakże mało masz serca!" *[L. Belmont, Niewolnicy opinii partii, "Wolne Słowo" 1911 nr 128, s. 1, 2.].
Stanowisko pierwsze, stanowisko przemilczania, umniejszania dorobku zmarłego, jak się rzekło, dominowało. Ponury cień Bakaja kładł się nad mogiłą florencką, wysuwając na czoło wzmianek nekrologowych alternatywę - "szpieg czy męczennik", "święty czy potwór", "prorok czy zdrajca"...
Zaniepokojeni tym, zabierają głos mężowie zaufania Brzozowskiego na sądzie krakowskim: Rafał Buber i Jędrzej Moraczewski. 12 maja 1911 r. przesyłają całej prasie oświadczenie, w którym piszą:
"Urząd mężów zaufania przyjęliśmy w powyższym sądzie w głębokim przeświadczeniu o zupełnej niewinności śp. Stanisława Brzozowskiego.
Po kilku posiedzeniach i przesłuchaniu całego szeregu świadków sąd został odroczony, by umożliwić obronie zebranie dalszego materiału.
Z powodu ciężkiej choroby śp. Stanisława Brzozowskiego, która wyjazd jego z Florencji i współudział w sądzie w Krakowie czyniła niemożliwym - dalsze posiedzenia sądu odbyć się nie mogły.
Wobec śmierci śp. Stanisława Brzozowskiego poczuwamy się do obowiązku oświadczenia, że dotychczasowy przebieg rozprawy sądowej nie tylko nie zachwiał w nas przekonania o zupełnej niewinności śp. Stanisława Brzozowskiego, lecz zarazem dał nam podstawę do przypuszczenia, że autor oskarżenia, złudzony podobieństwem cech zewnętrznych, padł ofiarą pomyłki wywołanej przez trzecią osobę, która z tego podobieństwa świadomie korzystała".
Oświadczenie mężów zaufania opublikowane jedynie przez kilka pism *[Oświadczenie mężów zaufania, "Pobudka" 1911, nr 4, s. 14. "Wolne Słowo" 1911, nr 128, s. 4; "Prawda" 1911, nr 20, s. 15.], minęło prawie bez echa. Zresztą dla szerokiej opinii publicznej było tylko subiektywnym zdaniem przyjaciół Brzozowskiego. Szczegóły niejasnej sprawy Jana Rabinowicza, o którym mowa w tym oświadczeniu, znane były jedynie nielicznemu gronu.
Leo Belmont, publikując owo oświadczenie, pisał: "Nad florencką mogiłą wzeszło słońce, [...] które [...] rozsieje mgły potwornych podejrzeń bez śladu!" *[L. Belmont, Z powodu listu dwóch sędziów, "Wolne Słowo" 1911, nr 128, s. 5.].
Przyjaciele Brzozowskiego zwracają się do przewodniczącego sądu krakowskiego Hermana Diamanda z żądaniem rehabilitacji. W odpowiedzi H. Diamand ogłasza w październiku 1911 r., "celem ostatecznego wyjaśnienia", następujące "zwięzłe przedstawienie całej sprawy":
"Sąd został zwołany przez Zarząd Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej ze współudziałem Frakcji Rewolucyjnej Polskiej Partii Socjalistycznej na żądanie Stanisława Brzozowskiego, wystosowane do wszystkich partii socjalistycznych. Inne partie udziału nie wzięły. Oskarżyciela na sądzie nie było, występowali jedynie obrońcy Brzozowskiego, jako też on sam. Temat dowodowy stanowiły publikacje przeciw Brzozowskiemu zwrócone.
Sąd odbył szereg posiedzeń, odraczając się kilkakrotnie celem umożliwienia Brzozowskiemu zbierania materiałów dowodowych dla obalenia podniesionych przeciw niemu zarzutów. Ostatnie posiedzenie sądu przerwano na żądanie Brzozowskiego, względnie jego obrońców, po dopuszczeniu szeregu dowodów, których obrona z natury rzeczy na miejscu przedstawić nie mogła. Usiłowania zwołania dalszego posiedzenia sądu nie odniosły skutku ze względu na żądanie Brzozowskiego, by w jego nieobecności sprawy nie prowadzono i na stan zdrowia jego wyłączający przyjazd na rozprawy.
Ze względu na ukończone [?!] postępowanie dowodowe i niemożność prowadzenia rozpraw wobec śmierci Brzozowskiego ustała dla sądu możność prowadzenia sprawy i wydania wyroku" *[Echa sprawy Stanisława Brzozowskiego, "Pobudka" 1911, nr 10, s. 31. - Oświadczenie to znalazłem dotąd tylko we wspomnianym młodzieżowym pisemku wileńskim. Nie podaje go również E. Bobrowski w publikacji z 1935 r. zawierającej protokoły sądu.].
Oświadczenie Diamanda zamyka pierwszy etap ciągu dalszego sprawy Brzozowskiego przed pierwszą wojną światową.
W czerwcu 1912 r. wychodzi Uroda życia Stefana Żeromskiego.
W sugestywnych, budzących protest stronicach, przedstawiających inkwizycyjną niemal rozprawę w podziemiach krakowskiego klasztoru nad zaplątanym w swej ideowości emisariuszem, księdzem Wolskim, zorientowani czytelnicy rozpoznają literacką transpozycję sądu nad Brzozowskim, odbicie przeżyć i wrażeń naocznego świadka tej sprawy, który żywo się nią interesując i wedle wszelkich źródeł nie wierząc w winę Brzozowskiego, nie rzucił dotąd na szalę opinii publicznej swego głosu.
Oto fragment rozmowy Piotra Rozłuckiego z hrabią Nastawą, reprezentującym tutaj Ignacego Daszyńskiego.
" - Wiesz pan aż nadto dobrze, że Wolski jest najzupełniej niewinny, lecz pozory, a raczej nikczemnicy, przemawiają przeciwko niemu. Praca jego będzie uniemożliwiona. Zadadzą mu tutaj śmierć moralną. Uwolnij go pan od tego hańbiącego zarzutu.
Hrabia Nastawa roześmiał się szczerze.
- Śmiejesz się pan?
- Śmieję się z tej pańskiej romantycznej propozycji.
- Dlaczego?
- Nie ja tu jestem oskarżycielem, nie ja sędzią, nie ja instancją karzącą albo uniewinniającą. Jeżeli jest winien, to go sąd, złożony z istnych pereł świata duchownego, z profesorów uniwersytetu i ludzi pierwszorzędnej w zawodzie prawniczym wartości - potępi. Jeżeli jest niewinny, to go ci ludzie na pewno oczyszczą.
- Powinieneś pan jeszcze głośniej roześmiać się z tej swojej obłudnej mowy.
- Przypuszczam, wnosząc z przebiegu sprawy, że go jednakże ten sąd nie będzie mógł oczyścić.
- I ja tak sądzę, wnosząc z usposobienia sędziów.
- Pańska ironia chybia celu. Ważniejszy jest byt i moc Kościoła niż honor księdza entuzjasty. Jeżeli dla dobra Kościoła trzeba poświęcić człowieka, to nikt się wahać nie powinien.
- Dobrze to pan tłumaczy" *[St. Żeromski, Uroda życia, Warszawa 1956, s. 328-329.].
Rozłucki powtarza tutaj - jak widzimy - argumentację Żeromskiego na temat sprawy Brzozowskiego, znaną nam z przekazu Orkana.
Zarzuty za tę scenę z Urody życia spotkały Żeromskiego z dwu stron. Jako fakt wysoce krzywdzący partie, które brały udział w sądzie nad Brzozowskim, wypomniał mu ją w parę lat później Ignacy Daszyński.
"[Brzozowski] miał tłumy fanatycznych zwolenników i wielbicieli - pisał przywódca PPS w swoich Pamiętnikach. - Sąd ten stał pod silnym wpływem tej opinii. Sąd ten dał Stefanowi Żeromskiemu, gorącemu wyznawcy niewinności Brzozowskiego, asumpt do znęcania się w jednym ze swych dzieł nad tymi, którzy wierzyli w jego winę. Wolno było wielkiemu pisarzowi brać stronę drugiego pisarza i świetnego krytyka Brzozowskiego. Wolno innym literatom polskim protestować przeciwko straszliwej plamie, która spaść miała na jednego z nich. Ale takie demonstracje, płynące często raczej z sympatii albo, co gorzej, ze strasznej obojętności na błędy charakteru zdolnego pisarza niż z wniknięcia w głębszy podkład sprawy, nie mogą oczywiście mieć cech nieomylności" *[I. Daszyński, Pamiętniki, t. II, Kraków 1926, s. 23-24.].
Dla Ostapa Ortwina natomiast, również naocznego świadka sądu krakowskiego, ów epizod z Urody życia stał się okazją do wypomnienia Żeromskiemu, że swój sąd w sprawie Brzozowskiego wypowiedział tylko w transpozycji literackiej, a nie bezpośrednio publiczne:
"Wielu «cichym» zwolennikom Brzozowskiego brak było wówczas odwagi. Brak było tej odwagi nawet Żeromskiemu, który ani słowem się w jego obronie publicznie nie odezwał, choć wierzył gorąco w jego niewinność i wiedział, jak silnie to jedno słowo jego mogłoby na szali, zwłaszcza opinii partyjnej, zaważyć.
Odczuwając jednak fałszywość atmosfery, zemścił się w właściwy sobie sposób: w książce. Sąd partyjny bowiem, jaki przedstawił i napiętnował w Urodzie życia, żywcem przeniósł z sali sądu krakowskiego do powieści. Dla ostrożności tylko oburzenie swe i wściekłość na socjalistów wyładował przeciw klerykałom" *[Ostap Ortwin o procesie Brzozowskiego, "Wiadomości Literackie" 1927, nr 9, s. 2.].
W tym samym roku, co Uroda życia, ukazuje się rozprawa Witolda Klingera zatytułowana Stanisław Brzozowski jako człowiek. Na podstawie wspomnień oraz cytatów z korespondencji szkicuje Klinger sylwetkę zmarłego przyjaciela, ukazując - oprócz szczegółów biograficznych - jego duchową tożsamość, zarówno w czasach gimnazjalnych, kiedy obcował z nim bezpośrednio, jak i później, kiedy znajomość i przyjaźń wyrażała się tylko w listach: "Żyje w nich [tj. w listach], drga i tętni ta sama, co i w latach młodzieńczych, dusza, równie promienna i czysta, równie żądna piękna i wiedzy i wrażliwa na ból i cierpienie ludzkie, tylko mędrsza doświadczeniem i pracą życia, a smutna smutkiem uciskających ją nieszczęść" (s. 11). - Po kilkunastu latach, nawiązując do tej broszury, Klinger stwierdza jeszcze raz: "nie było w nim potwornej anomalii psychicznej, żadnego rozdżwięku między życiem i słowem, czyli że - mówiąc inaczej - w Brzozowskim i pisarz, i człowiek na jednakowej znajdują się wyżynie, jednakowego podziwu i czci są godni" *[W. Klinger, Do sprawy Stanisława Brzozowskiego, "Przegląd Współczesny" 1926, nr 45, s. 111.].
W tymże roku 1912 Bakaj wydaje w Nowym Jorku broszurę pt. O demaskatorach i demaskatorstwie. Dwa lata wcześniej, a więc rok po sądzie krakowskim, na łamach pism paryskich toczy się nader interesująca polemika między Bakajem i Burcewem. Główni świadkowie sądu nad Brzozowskim zarzucają sobie wzajemnie, nie przebierając w określeniach, nieuczciwość, a spór dotyczy, ni mniej, ni więcej, tylko sposobu wykorzystywania przez Burcewa informacji otrzymywanych od Bakaja, a szczególnie faktu opublikowania owej słynnej listy finlandzkiej, która dala początek sprawie Brzozowskiego. Otóż we wspomnianej broszurze Bakaj, zaatakowany przez Burcewa, który mu zarzucił, że wraz z L. Mienszykowem są nadal na usługach ochrany, w obszernym liście odpowiada na ten i inne zarzuty, dowodząc "całkowitej nieodpowiedzialności" redaktora "Byłoje".
"Przed swoim wyjazdem do Szwecji prosił mnie Pan o zrobienie krótkiej listy tych prowokatorów, których znałem w Warszawie. Warunki i pośpiech, a także oczekiwanie lada chwila momentu aresztu w Wyborgu, nie mogły przyczynić się do szczegółowego opracowania listy. Materiałów pod ręką nie miałem i musiałem pisać z pamięci. Ponieważ powiedział mi Pan, że lista ta nie zostanie wydrukowana, nie dbałem oczywiście o szczegóły i wymieniałem takie osoby, które jedynie próbowały wstąpić w stosunki z ochraną, lub też mało mi były znane. Ogółem zanotowałem 53, osoby, a niektóre pamiętałem tylko z nazwiska. Ufając Panu całkowicie, byłem głęboko przekonany, że wszystko to jest przeznaczone dla prywatnego użytku, w przeciwnym bowiem razie nie dałbym tej listy lub nie dbając o niebezpieczeństwo, zestawiłbym nową, bardziej dokładną.
Zupełnie niespodziewanie w kwietniu przeczytałem w organie SDKPiL «Czerwony Sztandar», że Komitet Centralny rosyjskiej SD przysłał listę agentów ochrany, którą też redakcja zamieściła bez zmiany; żadnego wstępu, żadnych zastrzeżeń ani potwierdzeń od redakcji nie było. Było to dla mnie wielką niespodzianką. Drukowanie podobnej listy uważałem nie tylko za bezcelowe, ale nawet za niedopuszczalne z następujących względów. Lista była niekompletna, prawie żadnych udowadniających faktów nie było (wskutek pośpiechu nie mogłem tego uczynić); niektóre nazwiska były zdeformowane. Niewątpliwe jest również, że przed opublikowaniem należało powiadomić każdą partię, podczas gdy PPS ani Bund, które najwięcej były w tym zainteresowane, o niczym nie wiedziały. Opublikowała natomiast listę SDKPiL, która miała na niej swych zdrajców zaledwie 3-4 osoby. Naturalną jest rzeczą, że z publikacji żadnego pożytku nie było, wywołała, ona chaos, z którego do dziś dnia wybrnąć nie można. [...]
Na liście znalazły się osoby, których w żaden sposób nie można nazwać szpiegami, np. Dunin-Borkowski. Zostały podane i takie, co do których istniały pośrednie podejrzenia, że zajmowały się prowokatorstwem (Chwielewicka), zostali podani agenci, co do których nie było dostatecznych wskazówek, a wskutek tego powstawały skandale na tle identyczności nazwisk; tak było z Otmarem Szteinem i Rudnickim. Wreszcie zamiast «Kęsicki» wydrukowano «Konicki», a urzędnik tego nazwiska rzeczywiście służył w magistracie warszawskim. Pan oczywiście pamięta, że nad niewinnym człowiekiem wisiało to oskarżenie kilka miesięcy i łatwo zrozumieć, ile przez ten czas wycierpiał. [...]
Nie będzie zbędne zanotować tę okoliczność, że wiadomości o szpiegach drukował Pan bez uprzedniego sprawdzenia, ufając autentyczności źródeł; takie zaufanie niezmiernie pochlebia i mnie, i Mienszykowowi, ale trudno powiedzieć, że działał Pan w tym wypadku z całkowitym namysłem i z dostateczną ostrożnością".
W dalszym ciągu Bakaj zapytuje Burcewa, na jakiej podstawie "Przedświt" wydrukował jego wspomnienia i jak się tam dostały, przynosząc mu uszczerbek materialny. Zarzuca swemu niedawnemu mecenasowi roztrwonienie pieniędzy, które zarobił na jego informacjach (na aferze Azefa - 40 000 franków, w ciągu jednego roku wspólnej kampanii demaskatorskiej - 100 000 franków).
W broszurze tej Bakaj szczegółowo omawia wszystkie akcje podejmowane wspólnie z Burcewem. Zdaniem Henryka Drzewieckiego (który zapoznał szerszą opinię polską z treścią tej broszury dopiero w 1927 r.) Bakaj, po popisowym wystąpieniu na sądzie krakowskim, nie mógł wypominać Burcewowi sprawy Brzozowskiego. "Psychologicznie jest to zupełnie zrozumiałe. Uczciwy w 1912 r. Bakaj nie może podawać w wątpliwość swej czystości etycznej z r. 1909. Przyznanie się do składania fałszywych zeznań w okresie, gdy uważał się już za najszczerszego rewolucjonistę - byłoby obaleniem postawy etycznej, którą zajął wobec nieodpowiedzialnego, jego zdaniem, Burcewa" *[H. Drzewiecki, Przyczynek do sprawy Brzozowskiego. Nieznana broszura Bakaja, "Wiadomości Literackie" 1927, nr 41, s. 2.].
Tymczasem ukazują się książki Brzozowskiego wydane pośmiertnie - owe, jak mówił K. Irzykowski, "transsubstancjacje dogasającego żywota": w 1912 r. - Głosy wśród nocy, w 1913 - Pamiętnik, w 1914 - Książka o starej kobiecie wraz z Widmami moich współczesnych, w 1915 r. - Przyświadczenia wiary J. H. Newmana z dwoma wersjami wstępu.
"Były one - napisze w parę lat później Witold Klinger - niejako pośmiertnym protestem autora przeciw uwłaczającym mu potwarzom i wstrząsającym wołaniem zza grobu o sprawiedliwość i zadośćuczynienie dla jego niesłusznie zniesławionej pamięci" *[W. Klinger, Do sprawy Stanisława Brzozowskiego, "Przegląd Współczesny" 1926, nr 45, s. 111.].
"Na kamienie odpowiadał posągami" - pisał K. Irzykowski *[K. Irzykowski, Stanisław Brzozowski, "Prawda" 1911, . nr 19, s. 4.].
W 1916 r. Marian Zdziechowski wydaje apologetyczne studium o Brzozowskim pt. Gloryfikacja pracy *[M. Zdziechowski, Gloryfikacja pracy, Petersburg 1916.]. Rok później Bronisław Chlebowski pisze, iż główną myślą dzieł Brzozowskiego "jest stwierdzenie kształtującego charakter i umysłowość narodu znaczenia pracy ludzkiej, stanowiącej niedostrzegalny przeważnie, lecz najważniejszy czynnik rozwoju kultury, podstawę konieczną twórczej działalności, a więc niezbędny warunek i czynnik odrodzenia i odbudowy przyszłej Polski" *[B. Chlebowski, Rozwój kultury polskiej w treściwym zarysie przedstawiony, Warszawa 1917, s. 211-212.]. Pierwszy powojenny programowy numer "Przedświtu", organu PPS, przynosi artykuł Tadeusza Szturm de Sztrema, napisany z inspiracji myśli Brzozowskiego i jego pamięci dedykowany *[T. Szturm de Sztrem, Rewolucja polska, "Przedświt" 1918, nr 1.]. Pismo akademickie "Pro arte et studio" wyraża uznanie B. Chlebowskiemu, iż jako "przedstawiciel schodzącego pokolenia odczuł i zrozumiał tak nową jednostkę, jak Brzozowski" *[Varia, "Pro arte et studio" 1918, z. IX, s. 27 (podpisane: -wz-).].
Opinia Chlebowskiego i przyjęcie jej przez organ młodzieży akademickiej daje asumpt Andrzejowi Niemojewskiemu do najostrzejszego w dwudziestoleciu z ataków na autora Legendy Młodej Polski.
"Szkicując w nrze 403 oblicze pokolenia - pisał redaktor «Myśli Niepodległej» - które od końca powstania 1864 r. do początku wojny europejskiej roku 1914 służyło ojczyźnie z największym poświęceniem, pominęliśmy wyrodków tego pokolenia, którzy, zaprzedawszy się żandarmerii rosyjskiej, szpiegowali je, paraliżując przedsięwzięcia najużyteczniejsze i najszlachetniejsze. Spomiędzy nich najzdolniejszym i najsławniejszym był Stanisław Brzozowski, literat, który od czasów studenckich aż do śmierci był agentem warszawskiej ochrany, widniejąc na liście jej członków pod pseudonimem Goldberg. Ponieważ profesor obecnego uniwersytetu polskiego w Warszawie, Bronisław Chlebowski, z iście karygodnym pominięciem literatury demaskującej tego szpiega i prowokatora w działalności jego dopatrzył się «czynnika odrodzenia i odbudowy przyszłej Polski» i ponieważ pismo obecnych studentów warszawskich «Pro arte et studio» wyraziło owemu profesorowi wdzięczność, iż «odczuł i zrozumiał tak nową jednostkę», jak Brzozowski, przeto obowiązani jesteśmy dać wyraz prawdzie i położyć kres wieńczeniu laurami zdrajców i szpiegów pokolenia tak tragicznego, a tak dziś lekceważonego" *[A. Niemojewski, Szpieg pokolenia bezimieńców, "Myśl Niepodległa" 1918, nr 407, s. 97-98.].
Następuje długa lista zarzutów pod adresem "morale" autora Idei: był nałogowym graczem w karty i totalizatora, popadł więc w kłopoty finansowe i zdefraudował pieniądze koleżeńskie; pieniądze te nie zostały zużyte na leczenie chorego ojca; jego koledzy medycy udowodnili mu bowiem, że gdyby nawet tak było, to koszty leczenia stanowiłyby zaledwie jedną dziesiątą część zdefraudowanej sumy. Brzozowski nie podporządkował się wyrokowi sądu koleżeńskiego, który zakazał mu na zawsze należenia do jakichkolwiek zrzeszeń studenckich i zajmowania się działalnością wśród młodzieży. Twórcę Trylogii, który pisał "dla pokrzepienia serc", obalał w "myśl życzeń polityki rosyjskiej płatny członek ochrany". Uniwersytet Ludowy zakładał Brzozowski w celach prowokatorskich i jego likwidacja była dla niego ciosem, gdyż ochrana "zanotowała tę jego niezręczność w stanie służby". Socjaliści polscy z Królestwa wpadli na trop zdrady Brzozowskiego już w Zakopanem w 1905 r. i nosili się z zamiarem wykonania na niego zamachu. Doprowadzeni do rozpaczy atakami publicystycznymi Brzozowskiego, narodowi demokraci wydali jego zeznania złożone w więzieniu w 1898 r.; zeznania tego rodzaju mógł złożyć tylko "zdrajca sypiący z własnej inicjatywy". Oskarżenie w 1908 r. wyszło z kół dla Brzozowskiego usposobionych przyjaźnie: swoi występowali przeciw swojemu; ponieważ sprawa brała dla oskarżonego obrót coraz gorszy, sąd pod jakimś pozorem przerwano, by Brzozowskiego nie dobijać wyrokiem. Brzozowski nie nalegał, sięgnął natomiast do innych sposobów obrony: gwałtownie atakowano każdego, kto nie chciał przyłączyć się do akcji ratowania szpiega, i zwracano się o pomoc do wybitnych literatów, m. in. do prof. Bronisława Chlebowskiego, który żyjąc z daleka od wszelkiej działalności partyjnej, nie znając zupełnie tajników życia politycznego, dał się namówić i napisał artykuł apoteozujący szpiega, a w wydanej ostatnio książce ukazuje w tym szpiegu mistrza, którego dzieła mogą być "czynnikiem odrodzenia i odbudowy Polski". Wtóruje mu młodzież akademicka, zapominająca, że "szpieg ten wydał w ręce żandarmów całe pokolenie młodzieży uniwersyteckiej i gimnazjalnej".
"Jedynym sprawdzianem słów moralisty - konkluduje autor Ludzi rewolucji - może być jego życie. Brzozowski na swe czyny najnikczemniejsze kładł maskę pięknych słów. [...]
Heine żartował, widząc półmisek wielkanocny z głową wieprza, umajoną liściami i z jajkiem w paszczy, że dotąd pewni ludzie lubią «wieńczyć świnie».
Niech wieńczą. Tylko niech świat wie o tym".
Akademicy grupujący się wokół pisma "Pro arte et studio" już przy okazji cytowanej wzmianki o Chlebowskim podkreślali, że skoro redaktor "Myśli Niepodległej" "sądzi, że idee od członka warszawskiej ochrany pochodzące zatrute być muszą, wobec tego stwierdzić musimy stanowczo, że badacz literatury zajmuje się wyłącznie tekstami literackimi i autor obchodzi go o tyle tylko, ile w dziele swym się ujawnia" *[Varia, "Pro arte et studio" 1918, z. IX, s. 27 (podpisane: -wz).].
Teraz, zaatakowani tak ostro przez Niemojewskiego, replikowali krótko i spokojnie:
"Może historyk łamać ręce nad smutnymi faktami życia narodowego, może psycholog zdumiewać się nad zupełnym brakiem harmonii pomiędzy słowem a stosowaniem go do siebie u ludzi niektórych, ale krytyk literacki zajmujący się dziełami Brzozowskiego nie chce nic wiedzieć o materiałach śledczych, które słusznie badaczowi dziejów przypadną. [...] Ponadto sprawdzianem słów moralisty nie jest, jak błędnie sądzi p. Niemojewski, jego życie, ale ogólne kryteria etyczne".
Sprawą Brzozowskiego - czy nie pod wpływem enuncjacji A. Niemojewskiego - zajmuje się również Stefan Żeromski. Kreśląc w Projekcie Akademii Literatury Polskiej, uważanym za jego testament literacki, zadania dla tej doniosłej instytucji, w części III (Sprawa instancji i obrony twórczej wszelkiej wolnej) wskazuje m. in. na konieczność zajęcia się wyjaśnieniem tej sprawy. I podobnie jak u Nałkowskiego, patetyczne ustępy moralnego oburzenia sąsiadują u Żeromskiego z sarkastyczną oceną Brzozowskiego jako krytyka.
"Literat idzie zawsze własną drogą - pisze - z boku czy z tyłu, a na poparcie zamierzeń bynajmniej nie zasługuje. Ma on nie tylko prawo do szpitalnego łoża i wspólnego dołu «ubogich», jak Norwid - do samobójstwa, jak Stebelski, Bałucki, Wroczyński, ale nadto ma prawo do tego, żeby być posądzonym o szpiegostwo, żeby przez potężne partie polityczne wobec milczącego ogromu widzów być bitym knutem śmiertelnych zniewag, pod razami tego knuta skonać i na kościach bezsilnych dźwigać kamień hańby, kędyś na cmentarzu florenckim, jak Stanisław Brzozowski. Dotąd nie ma dowodu winy tego człowieka, a kara wymierzona została jak po najbezwzględniejszym wyroku. Byłem jednym z tych niewielu (Karol Irzykowski, Mieczysław Limanowski, [Tadeusz Miciński], Wacław Nałkowski, Zofia Nałkowska-Rygier, Władysław Orkan, Ostap Ortwin), którzy podczas procesu, sprawowanego w Krakowie przez partią socjalistyczną na skutek oskarżenia Stanisława Brzozowskiego o należenie do liczby członków «ochrany» warszawskiej przez byłego agenta tejże «ochrany», Bakaja, żądali dodania do grona sędziów, członków partii, jednego przynajmniej literata. Żądanie to zostało wówczas odrzucone. Gdyby taki członek ze strony literatury brał był udział w owym nie dokończonym procesie, można by było zażądać od niego, ażeby tę sprawę poruszył na nowo, gdy po upadku caratu i rewolucji rosyjskiej ogłoszona została długa lista szpiegów i prowokatorów, a w liście tej nie ma nazwiska Stanisława Brzozowskiego. Dążenie do wyjaśnienia prawdy w tej ohydnej sprawie mogłaby wszcząć tylko Akademia Literatury Polskiej. Mogłaby zażądać od owego partyjnego sądu aktów i dowodów, mogłaby, przeprowadziwszy dochodzenie, zmyć z pamięci Stanisława Brzozowskiego znak haniebny albo, w razie udowodnienia winy, na zawsze to nazwisko z kart literatury narodowej wykreślić" *[S. Żeromski, Projekt Akademii Literatury Polskiej, Warszawa 1918, s. 40-41. Nazwisko ujęte w nawiasy kwadratowe zostało skreślone w drugim wydaniu Projektu z 1925 r.].
Od kwietnia do listopada 1918 r. wywiezione z Warszawy akta warszawskiej ochrany, żandarmerii, kancelarii generał-gubernatora, oberpolicmajstra oraz Izby Sądowej bada w Moskwie Stefan Drzewiecki, szukając śladów i oddźwięków sprawy Brzozowskiego. W ocalonych częściowo aktach wspomnianych archiwów (część podobno została zniszczona za czasów Uthoffa, celem zatarcia jego nadużyć) nie znajduje żadnego dokumentu, który by świadczył o zdradzie autora Płomieni. W papierach ochrany warszawskiej znajduje teczkę z napisem Sprawa Stanisława Brzozowskiego, zawierającą jedynie wycinki z pism galicyjskich ze sprawozdaniami z sądu partyjnego w Krakowie oraz ich rosyjskie przekłady.
Inna znaleziona przez Drzewieckiego teczka - z nagłówkiem Sprawa M. Bakaja - zawierała dokumenty, z których wynikało, że Bakaj został wydalony z ochrany nie za brak gorliwości i podejrzenie o zdradę, ale za nadużycia pieniężne i szantaże.
O wynikach tych badań w archiwach moskiewskich Drzewiecki informuje dopiero 8 lat później, w okresie powszechnego zainteresowania opinii publicznej sprawą Brzozowskiego *[S. Drzewiecki, Jeszcze o sprawie Brzozowskiego. Co mówią akta policji?..., "Wiadomości Literackie" 1926, nr 44.].
Kilka najbardziej zasadniczych dla omawianej sprawy not prasowych ze stycznia i lutego 1919 r. przechodzi niepostrzeżenie w atmosferze pierwszych dni wolności, by wywołać sensację dopiero za lat dwadzieścia.
Wobec publikacji w rodzaju artykułu Niemojewskiego i szerzących się coraz to nowych plotek Pierwszy Powszechny Zjazd Literacki w Polsce, który odbył się w 1920 r., z inicjatywy K. Irzykowskiego i S. Żeromskiego uchwalił:
"1) Osobnemu Komitetowi poleca się wyszukać, zebrać wszelkie dokumenty, jak protokoły, listy, wspomnienia osobiste itp., mogące wyjaśnić sprawę Stanisława Brzozowskiego, i ogłosić je drukiem.
2) Ze względu na zasługi Stanisława Brzozowskiego jako wychowawcy w literaturze Zjazd Literacki oświadcza, że póki by się nie znalazł absolutnie pewny dowód jego rzekomej winy, nikt nie powinien uwłaczać pamięci zmarłego ani utrudniać życia pozostałej po nim rodzinie".
Komitet taki jednak nie powstał.
W tym czasie Roman Zrębowicz publikuje celniejsze fragmenty korespondencji Brzozowskiego z W. Klingerem, a następnie przez szereg lat fragmenty pierwszej redakcji Legendy Młodej Polski. Na łamach redagowanego przez siebie "Tygodnika Literackiego", dodatku do "Kuriera Lwowskiego", Ortwin publikuje w 1921-1922 r. po raz pierwszy Filozofię romantyzmu polskiego, której edycja książkowa ukazuje się w 1924 r. W 1921 r. pojawia się drugie wydanie Płomieni. Dwa rosyjskie przekłady tej powieści zostają opublikowane w 1923 i 1926 r., jeszcze wcześniej, w 1920 r. - przekład niemiecki; przekład na jidysz - w 1925 r. Zainteresowanie Brzozowskim zaczyna wzrastać.
Przewidywana w 1911 r. przez Irzykowskiego wielokierunkowość funkcji społecznej ideologii Brzozowskiego zaczyna się niepokojąco potwierdzać. Autor Idei staje się obiektem walki między różnymi obozami: i radykalnej lewicy, i radykalnej prawicy, a później i sanacji - walka ta trwać będzie przez całe dwudziestolecie międzywojenne.
Z jednej strony próbę aneksji podejmuje Zygmunt Wasilewski *[Z. Wasilewski, Idea pracy, "Gazeta Warszawska" 1921, nr 56, 57, 60, 61.], z drugiej - Brun-Bronowicz wydaje Tragedię pomyłek, napisaną z wyraźnej inspiracji idei "brzozowszczyzny", za którą przyjdzie autorowi gorzko w swoim środowisku zapłacić; "Młodzież potrzebuje proroka" - stwierdza jeden z publicystów, mówiąc o wpływie Brzozowskiego *[T. Dąbrowski, Młodzież potrzebuje proroka, "Kurier Lwowski" 1926, nr 220-223.].
Elementem składowym tej walki jest nadal oskarżenie Brzozowskiego o szpiegostwo.
"Myśl polska ma nieziszczony dług sumienia - pisał w 1922 r. Adam Skwarczyński. - Dług to i wobec pamięci człowieka, którego prace odegrały pierwszorzędną rolę w kształtowaniu się ideologii najlepszej części pokolenia dziś działającego i wobec samej siebie. [...] Dziś myśl polska, dopatrując się szlaków nowej wiary w przeszłości [...], natrafia z konieczności na ślady myśli Brzozowskiego i natrafiać będzie wyraźniej z każdą chwilą. W jego pracy myślowej bowiem nawiązane zostały w sposób twórczy nici z całokształtem ideologii i współczesnej filozofii praktycznej narodów Zachodu. Jego myśl prowadzi współczesnym, po wojnie tak szczególnie niezbędnym szlakiem przezwyciężania tego światopoglądu, który pozbawiał wartości psychiczne i moralne wartości życia ludzkiego na rzecz wiary w automatyczny porządek przemian wszechświata, którego tylko fenomenem zdeterminowanym jest człowiek i jego świat wewnętrzny" *[A. Skwarczyński, O wznowienie sprawy St. Brzozowskiego, "Droga" 1922, nr 9, s. 1.].
Ten tak wartościowy dziś spadek myśli Brzozowskiego wciąż jest "zamącony fałszem wewnętrznym". "Człowiek, zbliżywszy się doń, uczuwa jakby zgrzyt w sumieniu, czuje, że przemilcza owo straszliwe zapytanie, czy twórca tych idei był szpiegiem, ma wrażenie winy własnej, że na zapytanie owo nie ma odwagi odpowiedzieć ani twierdząco, ani przecząco i- i w rezultacie woli przemilczać same idee". Cień padający na nie należy usunąć. Spuścizna autora Idei "nie jest własnością żadnego obozu politycznego, lecz całej kultury i umysłowości polskiej". Należy więc "sprawę wyprowadzić na forum szersze, gdzie załatwiona by była pod kontrolą publiczną wszystkich zainteresowanych, a w pierwszym rzędzie instytucji i zrzeszeń naukowych, kulturalnych i literackich".
Redakcja "Drogi" w przypisie do artykułu Skwarczyńskiego przypomina, iż inicjatywa wznowienia sprawy Brzozowskiego należy do Związku Zawodowego Literatów Polskich. Oświadcza jednocześnie, że "o ile w najbliższym czasie jakaś instytucja bardziej wpływowa inicjatywy wznowienia sprawy St. Brzozowskiego nie podejmie, odważy się sama na ten krok ze swoimi skromnymi siłami i środkami".
I ta zapowiedź nie doczekała się realizacji.
W 1923 r. ukazuje się, jak wspomniano, rosyjski przekład Płomieni z przedmową Eugeniusza Kołosowa. W ostatnich akapitach tej bardzo pochlebnej dla talentu autora powieści przedmowy czytamy m. in.:
"Rewolucja rosyjska pozostawiła nam mnóstwo zagadek, nie tylko dotyczących osoby Nieczajewa. Taką zagadką pozostawał przez długi czas sam autor Płomieni. Swego czasu Burcew oskarżył go o ciężką zbrodnię. Czytelnik może wyrobić sobie pojęcie o niej na podstawie książki Agafonowa Zagraniczna ochrana (St. Petersburg 1918).
Powieść Płomienie napisana jest nie tylko z talentem, ale i z dużą inwencją twórczą. Jednakże ta sama ręka, która napisała te płomienne stronice, na wskroś przeniknięte rewolucyjnym patosem, jakoby głęboko szczerym, sporządzała prawie dosłownie za 30 srebrników (za 50 rubli miesięcznie) urzędowe raporty o nastrojach społecznych w różnych kręgach polskiego społeczeństwa".
W lutym - marcu 1924 r. Roman Zrębowicz publikuje w "Wiadomościach Literackich" kilka listów Brzozowskiego do W. Klingera, z których opinia publiczna dowiaduje się o wielu faktach z procesu krakowskiego, przemawiających na korzyść oskarżonego, oraz o jego stanowczym zaprzeczaniu zarzutom *[Pod brzemieniem hańby. Materiały do procesu Brzozowskiego. Nieznane listy wielkiego myśliciela, "Wiadomości Literackie" 1024, nr 7-9.].
Kilka miesięcy później Stefan Żeromski przypomina swój nie zrealizowany postulat powołania Akademii Literatury Polskiej. Wśród kwestii aktualnych, które instytucja ta powinna wszcząć, zapoczątkować, rozwiązać, wymienia znowu sprawę Brzozowskiego.
"Druga aktualność - to Stanisław Brzozowski. Jedni go czczą jako mistrza, jako spowiednika duszy narodu, a inni twierdzą, że to ni mniej, ni więcej tylko agent b. carskiej «ochrany». Wracają z Rosji rozmaite tajne papiery, a nikt nie pomyśli o zbadaniu tej strasznej zagadki, której zagmatwania są najboleśniejszą kartą naszych literackich dziejów, gdyż jeśli oskarżony o zbrodnię zdrady jest winien, to mamy do czynienia z fenomenem obłudy na miarę niesłychaną, a jeśli jest niewinny, to mamy do czynienia z potwornym zjawiskiem morderstwa publicznego, bezkarnego, dokonanego zbiorowo na ciele i na duszy, jakie trudno by znaleźć gdziekolwiek na świecie" *[S. Żeromski, O potrzebie Akademii Literatury Polskiej. Nie wygłoszone przemówienie na wieczorze literacko-artystycznym w dniu 22 czerwca, "Wiadomości Literackie" 1924, nr 27, s. 1.].
Nawiązując do wystąpienia Żeromskiego, redaktor wychodzącego w Warszawie pisma rosyjskiego "Зa Cвободу!" D. Fiłosofow występuje z propozycją, by nie czekać na powołanie Akademii Literatury Polskiej, gdyż do tego czasu może zabraknąć głównych świadków, którzy powinni wziąć udział w ponownym zbadaniu sprawy. Przede wszystkim zaś uczestniczyć w nim powinien Burcew, który - na co zwraca uwagę w swym artykule Fiłosofow - w wydanych właśnie wspomnieniach przypomina również sprawę Brzozowskiego, "nadal nie wątpiąc w jego rolę zdrajcy".
Na artykuł Fiłosofowa ostro zareplikowała S. Zdziechowska, uważając, iż sam jego tytuł jest już oskarżeniem. Dla tych wszystkich, którzy znają dzieła Brzozowskiego, jest rzeczą wykluczoną, aby człowiek ten mógł być prowokatorem. Błędne przeświadczenie Burcewa o winie Brzozowskiego wynika z nieznajomości stosunków w polskich partiach socjalistycznych. Autor Wirów, poczynając od 1904 czy 1905 r., należał do PPS, nie uznawał jednak jej metod walki politycznej, nie mógł zgodzić się również ze światopoglądem materialistycznym. Już w początkach 1908 r. w światopoglądzie Brzozowskiego następuje przełom, porzuca socjalizm i zaczyna przychylać się ku światopoglądowi religijnemu i nacjonalistycznemu. Przyczyną tego zwrotu była, zdaniem Zdziechowskiej, płytkość ideologii socjalistycznej, tj. jej filozoficznego uzasadnienia. W dziełach z tego okresu Brzozowski z siłą zaczął atakować światopogląd socjalistyczny. Oskarżenie było rewanżem za ową zmianę stanowiska.
Do polemiki włącza się Rafał Buber.
Burcew nie miał bezpośrednich danych; te posiadał od Bakaja, któremu wówczas bezwarunkowo wierzył; po sądzie krakowskim zmienił jednak zdanie o swym informatorze i występował przeciw niemu w pismach paryskich. Buber w skrócie przypomina, że główne zarzuty oskarżyciela przewód sądowy obalił: wbrew twierdzeniom Bakaja nikt nie wnosił o zatwierdzenie statutu Uniwersytetu Ludowego; zarzut, rzekomo oparty na informacji pochodzącej z ochrany, że Brzozowski wskazał konspiracyjne miejsce pobytu L. Kulczyckiego okazał się w świetle zeznań samego Burcewa jedynie hipotezą Kulczyckiego, podsuniętą Bakajowi; przewód wykazał wreszcie, że w dniu, w którym widział go Bakaj i w którym rzekomo miał wręczyć mu pieniądze - Brzozowskiego nie było już w Warszawie.
Jeżeli obecnie jeszcze Burcew utrzymuje, że nie ma podstaw, by zmienić zdanie o sprawie Brzozowskiego, to świadczy to tylko o jego uporze. Zdaniem męża zaufania oskarżonego mamy tu do czynienia z "jedną z najtragiczniejszych pomyłek znanych w historii".
W odpowiedzi polemistom D. Fiłosofow powołuje się na otrzymany list Burcewa z 9 lipca 1924 r., w którym autor Walki o wolną Rosję zapowiada poświęcenie kilku stron sprawie Brzozowskiego i Borowskiej w drugim tomie swoich wspomnień oraz utrzymuje, że "nie jest możliwe, aby w bloku warszawskiego oddziału ochrany nie było wzmianek o tej sprawie, np. w 1909 r. w związku z sądem krakowskim".
Trzem sprawom w biografii Brzozowskiego - sprawie Bratniaka, zeznań z 1898 r. oraz oskarżeniu w 1908 r. - sporo miejsca poświęca w swych wspomnieniach Józef Dąbrowski. O ile dwie pierwsze sprawy w relacji Dąbrowskiego wyglądają dla Brzozowskiego dużo korzystniej niż w innych źródłach, o tyle sprawę trzecią - oskarżenie Bakaja - autor wspomnień wspiera następującą relacją:
"Upadek [...] moralny «Brzozy» ochrana umiała doskonale wykorzystać. Już bowiem w r. 1900 do organizacji partyjnej PPS doszło, że Brzozowski często bywa w ochranie, że przyjmowany jest zaraz po przybyciu. Nie zwracano na to wielkiej uwagi w partii, jako że B.[rzozowski] usunięty był z życia publicznego młodzieży wyrokiem sądu i do partii żadnej nie należał. Natomiast w ochranie zaczęły zjawiać się wybornie opracowane referaty o prądach umysłowych w społeczeństwie polskim, o ideologii poszczególnych grup, bez żadnych zresztą denuncjacji osobistych, co tutaj mocno podkreślam.
Po stylu i sposobie ujęcia, ludzie, którym odpisy tych referatów wpadły w ręce, poznawali bezwzględnie autorstwo Brzoz.[owskiego]. Dodam, że ludzie ci nic wspólnego z partią nie mieli i o znanych jej stosunkach z ochraną Brzoz.[owskiego] nic nie wiedzieli" *[J. Grabiec (J. Dąbrowski), Czerwona Warszawa przed ćwierć wiekiem. Moje wspomnienia, Poznań 1925, s. 31-32.].
Łamy wielu pism w latach następnych pełne są żądań o wznowienie sprawy i formalną rehabilitację pisarza.
Witold Klinger dwoma artykułami ze stycznia i lipca 1926 r. rozpoczyna swą kilkanaście lat trwającą kampanię w obronie czci swego przyjaciela. Uzasadniając konieczność rehabilitacji jako "nakazu sumienia zbiorowego", Klinger nawoływał, "aby Polska nie poskąpiła paru piędzi ziemi i pośmiertnej czci, i uznania temu, który wśród otaczających ciemności, jak kur przeczuwający bliskie świtanie, nawoływał głosem męskim i twardym do skrzepienia dusz, do czynu twórczego, do walki orężnej, do orlich wzlotów ku wielkości i swobodzie. Zanim to jednak nie nastąpi, niech ów fantom złowrogi, przez złość ludzką zrodzony, przez głupotę wypiastowany, nie zasiada już dłużej urągliwie na biednym, wygnańczym grobie wielkiego pisarza, mrożąc uczucia odwiedzających jego prochy rodaków, niech przestanie czaić się podstępnie w kartach jego ksiąg, by naraz widmem ohydnym stanąć między myślą autora i duszą czytelnika, niech rozpierzchnie się na zawsze i odejdzie tam, skąd jest rodem - do nicości" *[W. Klinger, Do sprawy Stanisława Brzozowskiego, "Przegląd Współczesny" 1926, nr 45, s. 117.].
Prasa podejmuje ów apel profesora Uniwersytetu Poznańskiego *[Przypomnienie bolesnej sprawy, "Słowo Polskie" 1926, nr 14; F. Bielak, W obronie czci człowieka, "Głos Narodu" 1926, nr 19.].
Są i głosy inne.
Anonimowy autor podejmuje w "Myśli Narodowej" polemikę z tezą, wyrażoną w jednym z artykułów, iż treść myślowa dzieł Brzozowskiego "pozostanie niezmieniona i na wartości nie straci, jeśli się nawet niezbicie okaże, że był szpiegiem". Zdaniem anonimowego autora, "jest to jeden z tych poglądów żydowskich, które wniwecz obracają kulturę moralną Zachodu. [...] W żadnym jednak razie - konkluduje - nie wolno dla Brzozowskiego fałszować tej zasadniczej prawdy, że osobistość twórcy jest okolicznością dla dzieła obojętną" *[Czy duszę można dzielić?, "Myśl Narodowa" 1926, nr 4, s. 58.].
Stefan Drzewiecki informuje w tym okresie opinię publiczną o wspomnianych poprzednio poszukiwaniach w archiwach moskiewskich, dowodząc, że "wyjaśnienie sprawy Brzozowskiego może przysłużyć się wybitnie dziełu wychowania moralnego kół nadających tętno i ton życiu zbiorowemu". Informuje nadto, iż w papierach warszawskiego generał-gubernatora widział protokół zeznań byłego agenta ochrany warszawskiej, Garkuna. Agent ów zakochał się w działaczce PPSD (nazwisko znane redakcji "Wiadomości Literackich"), która uzależniła małżeństwo od porzucenia służby i wydania tajemnic ochrany. Przesłuchiwany w Krakowie przez W. Jodko-Narkiewicza i S. (wg "Wiadomości Literackich": "osobę zajmującą obecnie wybitne stanowisko polityczne" - chodzi zapewne o Walerego Sławka), oświadczył im, że Brzozowski w ochranie nie pracował. W drodze powrotnej do Warszawy Garkun został aresztowany i informacje o jego kontaktach i rozmowach w Krakowie znalazły się we wspomnianych wyżej papierach generał-gubernatora.
Drzewiecki podał również, że w książce Ałdanowa, Azef i zagraniczna ochrana, znalazł listę agentów ochrany, na której figuruje Stanisław Brzozowski, syn Juliusza, szewc, służący w ochranie jeszcze w 1914 r. *[S. Drzewiecki, Jeszcze w sprawie Brzozowskiego. Co mówią akta policji? Imiennik Brzozowskiego szpiegiem. - Zeznania Garkuna, "Wiadomości Literackie" 1926, nr 44.]
Następuje cykl wywiadów.
W wywiadzie uzyskanym w grudniu 1926 r. przez Artura Prędskiego dla "Wiadomości Literackich" Włodzimierz Burcew wyraża zdziwienie, że sprawa Brzozowskiego jest w Polsce ciągle jeszcze przedmiotem polemiki. Sam ani przez chwilę nie wątpił, że Brzozowski był agentem ochrany. Dokumenty w sprawie Bakaja, które swego czasu dostał do przejrzenia, potwierdziły w zupełności prawdziwość wszystkich jego informacji. Zarzut, jakoby Bakaj przeszedł do obozu rewolucji z pobudek materialnych, okazał się nieuzasadniony. Na sądzie w Krakowie Bakaj stwierdził, że sam wręczył Brzozowskiemu pieniądze.
"Osobiście do wyjaśnienia tej sprawy nic uczynić więcej nie mogę - stosunek mój do rządu Sowietów nie pozwala mi na to. Przypuszczam jednak, że którykolwiek z wybitnych komunistów polskich w Rosji mógłby z łatwością otrzymać do przejrzenia dokumenty departamentu policji w Moskwie, co pozwoliłoby może na ostateczne załatwienie tej przykrej sprawy. Aczkolwiek przyznać się do popełnionej omyłki nie jest na ogół rzeczą przyjemną, uczynię to z największą radością, jeśli okaże się, iż przekonanie moje o winie Stanisława Brzozowskiego oparte było na pomyłce" *[A. Prędski, Sprawa Stanisława Brzozowskiego, Co mówi Włodzimierz Burcew, "Wiadomości Literackie" 1926, nr 49, s. 2.].
Lwowski Związek Literatów ma w tym czasie, przystąpić do zebrania i ogłoszenia materiałów związanych ze sprawą autora Głosów wśród nocy.
Emil Igel uzyskuje wywiad od Ostapa Ortwina. "Oskarżenie Brzozowskiego o szpiegostwo - stwierdza współautor Lemiesza i szpady przed sądem publicznym - uważam za zwyczajną potwarz. Dla mnie osobiście sprawa ta jest jasna i dawno zamknięta. W stosunku do Brzozowskiego nie odczuwam żadnej potrzeby rehabilitacji. [...] W żadnej partii nie mógł znaleźć oparcia. Oficjalnie bowiem nie należał do żadnej. Był zatem zwierzyną, która u nas nigdy nie podlega ochronie myśliwskiej. [...]
Uważam, że nie Brzozowskiego dziś należy rehabilitować, ale raczej ówczesnych członków sądu partyjnego: Diamanda, Perla, Feliksa Kona (obecnie w Rosji Sowieckiej) - o ile mnie pamięć nie zawodzi - Bobrowskiego, którzy zachowują się małostkowo i na wszystkie pytania do nich skierowane milczą. Ludzie ci robili i robią wrażenie, iż poza polityką nie widzą reszty świata, a przede wszystkim człowieka". Od nich należy się domagać opublikowania materiałów dotyczących sprawy Brzozowskiego.
Ortwin wyraża przypuszczenie, że Bakaj współdziałał w ogłoszeniu w 1906 r. zeznań złożonych przez Brzozowskiego w więzieniu *[Ostap Ortwin o procesie Brzozowskiego, "Wiadomości Literackie" 1927, nr 9, s. 2.].
W lutym 1927 r. Paweł Ettinger przeprowadza w Moskwie wywiad z Feliksem Konem, członkiem sądu krakowskiego, który informuje, że archiwum ochrany warszawskiej przed ewakuacją do Moskwy istotnie zostało w znacznej swej części zniszczone przez urzędników żandarmerii i obecnie istnieje tylko w ułomkach. Te ułomki zbadała już szczegółowo komisja Archiwum Głównego i stwierdziła, że "nie zawierają one żadnych przyczynków do sprawy Brzozowskiego". Rzucić na nią światło mogą jeszcze relacje rosyjskich agentów policyjnych, od których się ponoć roiło w Krakowie, ale na przejrzenie tych papierów przez wspomnianą Komisję kolej jeszcze nie nadeszła.
Kon podaje też wrażenia, jakie wyniósł z sądu krakowskiego.
"Przypuszczać należy, że Stanisław Brzozowski przy badaniach przez żandarmów, po zaaresztowaniu, nie zawsze umiał zachować zimną krew i pełną nad sobą władzę, że prawdopodobnie wypowiadał pewne rzeczy, które należało przemilczeć i nie wolno było ogłosić. I wyćwiczona w swym zawodzie «ochrana» niechybnie skorzystała z tych nieostrożności, przyciskała ofiarę do muru i, zwykłym trybem, zaczęła go szantażować. Tak mniej więcej zarysował się przebieg sprawy na sądzie partyjnym. Natomiast nie ujawnił on żadnego dowodu przekonywającego, że Brzozowski - jak twierdził Bakaj - był płatnym agentem «ochrany», że pobierał od niej wynagrodzenie za pewne rewelacje, co przecież stanowiło jądro oskarżenia. Bakaj był przekonany o słuszności swych podejrzeń i dla potwierdzenia ich nie wahał się rozminąć się z prawdą i obstawać przy fakcie widocznie wymyślonym, którego nie był w stanie poprzeć dowodem dokumentalnym" *[P. Ettinger, Feliks Kon o procesie Brzozowskiego, "Wiadomości Literackie" 1927, nr 10, s. 2.].
Oto zdanie jednego z sędziów.
Następuje wreszcie "mowa obrończa" męża zaufania, Rafała Bubera.
W obszernym artykule przeprowadza on szczegółową rekapitulację przewodu sądowego, który wykazał "nie tylko brak wszelkich dowodów winy Brzozowskiego, ale i zupełną i absolutną jego niewinność".
Oskarżyciele przedstawili dopiero na drugiej sesji, jako jedyny rzeczowy dowód, notatnik Bakaja, w którym pod literą B., po kilkunastu innych nazwiskach, zapisane było na ostatnim miejscu ołówkiem nazwisko Brzozowskiego, bez imienia i adresu. Na pierwszej sesji sądu Burcew nie przypominał sobie, czy nazwisko to było już wówczas wpisane. Zdaniem Bubera "nazwisko Brzozowskiego wpisane zostało tam ex post dla użytku przed sądem".
Z jedynym osobistym faktem - wręczenia oskarżonemu 75 rubli - Bakaj wystąpił dopiero na sądzie, a więc rok od daty opublikowania oskarżenia. Przewód wykazał, że Brzozowski w czasie, kiedy Bakaj miał mu rzekomo wręczyć pieniądze, znajdował się już za granicą i do Warszawy nie wracał. "Fakt wręczenia 75 rb. Brzozowskiemu powstał w brudnej duszy Bakaja tylko w tym celu, aby przed sądem poprzeć fałszywe zeznania".
Upadły również oskarżenia o wydanie Nelkena, Goldberga i konspiracyjnego mieszkania Kulczyckiego.
"Morale" Bakaja w świetle przemówienia Stołypina, zeznań Łaguny i Jankowskiego oraz Śmiarowskiego nie przedstawia się pozytywnie.
Rafał Buber rysuje także tło polityczne sprawy.
"Rewolucja zwycięska tchnie optymizmem i zaufaniem do ludzi, każdego, kto zgłasza się pod jej sztandary, przyjmuje z otwartymi ramionami i wita radośnie jako towarzysza i współbojownika.
Rewolucja upadająca staje się ostrożna i patologicznie nieufna, na każdym kroku węszy zdradę i prowokację i im przypisuje niepowodzenie, spowodowane w rzeczywistości ustosunkowaniem sił rewolucyjnych i kontrrewolucyjnych. Im bardziej rewolucja słabnie, tym bardziej stara się usunięciem zdrajców dodać sobie sił i otuchy i na tym podłożu tworzy sobie wojenne prawo samoobrony; lepiej dziesięciu niewinnych potępić, aniżeli jednego niewinnego uniewinnić".
Buber podaje nadto, że w 1917 r. spotkał w Moskwie młodego Uthoffa, wówczas sekretarza w biurze politycznym Kiereńskiego w Petersburgu, który oświadczył mu, iż wbrew temu, co mówiono na sądzie krakowskim, nigdy z ojcem, wyższym urzędnikiem żandarmerii, na temat Brzozowskiego nie rozmawiał.
"Sprawa Brzozowskiego - konkluduje Buber - urodzona w mrokach bakajewszczyzny, nie wymaga dzisiaj rewizji, bo jest zupełnie wyjaśniona. Z gmachu oskarżenia, zbudowanego przez Bakaja na grząskim gruncie fałszu, kłamstwa i szatańskiej obłudy - nie pozostał kamień na kamieniu. Świetlane nazwisko Brzozowskiego nie wymaga rehabilitacji. Niechaj raczej rehabilitują się ci wszyscy, którzy w słabości ducha, w bezmyślności, w niegodnym zacietrzewieniu lub wreszcie ulegając sugestiom nazwiska Burcewa - choć na chwilę wierzyli w winę Brzozowskiego. [...]
Czas raz na zawsze zamknąć sprawę Brzozowskiego" *[R. Buber, Czas zamknąć sprawę Brzozowskiego, "Wiadomości Literackie" 1927, nr 24, s. 1.].
Oświadczenia świadka, sędziego i męża zaufania sądu krakowskiego odbijają się szerokim echem w prasie *[B. Wścieklica, O rehabilitację SI. Brzozowskiego, "Kurier Wileński" 1927, nr 96; O likwidację kwestii Brzozowskiego, "Głos Narodu" 1927, nr 157; g., O rehabilitację wielkiego pisarza, "Chwila" 1927, nr 2803; b., Czas zamknąć sprawę Brzozowskiego, "Nowy Dziennik" 1927, nr 152.].
Henryk Drzewiecki, informując o przedstawionej już poprzednio treści broszury Bakaja z 1912 r., wysuwa dwie hipotezy, tłumaczące, skąd mogło wziąć się nazwisko Brzozowskiego w listach urzędowych ochrany: 1) wykorzystując manię nieustannych podejrzeń wzajemnych o szpiegostwo pomiędzy samymi członkami partii, ochrana podejrzenia te podsycała, puszczając w obieg coraz to nowe nazwiska; 2) data ukazania się Materiałów śledztwa zbiega się z pierwszą informacją Bakaja w 1906 r.
"Prawdopodobniejsze jest, że Bakaj, chcąc dać Burcewowi próbkę swych ogromnych informacji, które by miały przynieść korzyść rewolucji, wystąpił z nazwiskiem Brzozowskiego, przypuszczając (a w zasadzie przypuszczenie takie było zawsze aktualne przez analogię do wielu innych wypadków), że człowiek, który raz (w r. 1898) już był w łapach ochrany i złożył wyczerpujące zeznania, będzie i nadal, przez ochranę szantażowany" *[H. Drzewiecki, Przyczynek do sprawy Brzozowskiego. Nieznana broszura Bakaja, "Wiadomości Literackie" 1927, nr 41, s. 2; drugą hipotezę sprostował wkrótce K. Czachowski podając, że informacji Bakaj udzielił Burcewowi latem 1906 r., a Materiały śledztwa ukazały się w końcu 1906 r. (W sprawie Brzozowskiego, "Wiadomości Literackie" 1927, nr 43, s. 4).].
Latem 1927 r. do Warszawy przybywa Burcew. Na spotkaniu z gronem literatów w "Grand Hotelu" wyznaje:
"Gdybym wiedział, że wiadomości otrzymane w swoim czasie tyczą się tak znakomitego literata, działałbym inaczej. Osobiście przeprowadziłbym badanie tej sprawy. Listę wręczyłem tow. Abramowiczowi [...]. Nie oskarżam nikogo. Być może, że zachodzi tutaj fatalna pomyłka. Może Bakaj się myli - pewny jestem jednak, że z jego strony nie było złej woli..." Były naczelnik ochrany, Peterson, który odwiedził Burcewa w Moskwie w 1917 r., zapytany o Brzozowskiego odpowiedział, że "znał go dobrze, że rozmawiał z nim wiele razy. Brzozowski nie był donosicielem, lecz oświetlał po mistrzowsku ruch polski". Na procesie krakowskim zrobił na Burcewie wrażenie człowieka przypadkowo winnego, wciągniętego w pułapkę *[Nieco inaczej L. Krzywicki, Jeszcze o Brzozowskim, Wspomnienia, t. II, Warszawa 1958, s. 576-577.].
Informacje i ton Burcewa, jak widzimy, są nieco inne od poprzednich. Podobnej treści wywiad z Burcewem publikuje, przedrukowuje i komentuje szereg czasopism *[W. Burcew, Wywiad o Brzozowskim, "Dziennik Bydgoski" 1927, nr 289; E. [T. Hiż], Brzozowski w "oświetleniu" W. Burcewa, "Głos Prawdy" 1927, Dr 339; T. Hiż, Sprawa Stanisława Brzozowskiego, "Dziennik Lwowski" 1927, nr 352; Burcew o tajemnicy St. Brzozowskiego, "Chwila" 1927, nr 3136; S. Wojkowicz, Echa smutnej sprawy. Burcew o Brzozowskim, "Nasz Przegląd" 1927, nr 353; Dziś Burcew złoży wyjaśnienia w sprawie śp. Stanisława Brzozowskiego, "Słowo Polskie" 1927, nr 347.].
Pod koniec lat dwudziestych powstaje projekt założenia Towarzystwa Przyjaciół Stanisława Brzozowskiego, które miałoby na celu: zbadanie archiwów ochrany moskiewskiej, wydanie dzieł wszystkich Brzozowskiego, wydanie jego prywatnej korespondencji, wydawanie prac krytycznych i filozoficznych związanych z osobą czy filozofią autora Legendy, organizowanie zebrań i odczytów o jego filozofii *[J. Czapski, O Towarzystwo im. Stanisława Brzozowskiego, "Wiadomości Literackie" 1928, nr 28. Projekt ten poparł również R. Krasuski (W sprawie Tow. im. Stanisława Brzozowskiego, "Wiadomości Literackie" 1928, nr 43).].
Ze stanowiskiem R. Bubera, by zamknąć już sprawę Brzozowskiego, nie zgadza się W. Klinger, zarzucając mu, że zbyt delikatnie traktuje ludzi z obozu oskarżenia, że Burcew zasłużył na kwalifikację mniej grzeczną, "bardziej do prawdy zbliżoną niż szukanie dlań usprawiedliwienia w skonstruowanej ad hoc psychologii «upadającej rewolucji»".
Klinger łączy hipotezę Ortwina z hipotezą Kona i wysuwa przypuszczenie, iż wobec stanowczej odmowy Brzozowskiego udzielenia żądanych odeń informacji ochrana wywarła na nim zemstę z jednej strony inspirując Burcewa przez Bakaja, z drugiej zaś wydając protokoły z 1898 r. w ręce jego przeciwników politycznych.
"Sprawa Brzozowskiego jest sprawą czystego i nieskalanego imienia nie tylko głośnego pisarza, ale i jego oskarżycieli i idzie w niej o to, aby każda strona otrzymała wedle zasług to, co się jej słusznie należy. Imiona ludzi, którzy maczali ręce w tej aferze piekielnej, napiętnowane być muszą potępieniem współczesnych. Zamknięcie tej sprawy wychodzi poza granice samowoli jednostki, przerasta możność inicjatywy indywidualnej. Po procesie krakowskim zostało w pamięci ludzi bezstronnych głuche, nieokreślone poczucie krzywdy wyrządzonej jednemu z najświetniejszych przedstawicieli literatury polskiej, nad którym bez udowodnienia winy pastwiono się okrutnie, i niepokojąca zagadka tej sprawy pociąga i pociągać ku sobie będzie umysły z siłą magnetyczną" *[W. Klinger, Czy czas już zamknąć sprawę St. Brzozowskiego, "Przegląd Współczesny" 1928, nr 80, s. 480-481.].
Przejmujący wyraz "rozrachunkowy" sprawa ta znajdzie w tym okresie w Balladzie o placu Teatralnym Władysława Broniewskiego.
3 grudnia 1928 r. na cmentarzu Trespiano odbyła się uroczystość odsłonięcia pomnika na grobie Stanisława Brzozowskiego *[Odsłonięcie pomnika Stanisława Brzozowskiego, "Wiadomości Literackie" 1928, nr 52/53, s. 11.].
Na przeszło dwa lata sprawa Brzozowskiego schodzi ze szpalt gazet.
W 1929 r. R. Zrębowicz wydaje Myśli i wskazania Brzozowskiego w serii Miniatury; w 1930 r. ukazuje się rosyjski przekład Dostojewskiego. Kilkuletnia kampania prasowa o podjęcie edycji dzieł wszystkich uwieńczona zostaje sukcesem w r. 1935. Instytut Literacki przy Kasie im. Mianowskiego powierza przygotowanie tego wydawnictwa St. Kołaczkowskiemu i A. Górskiemu.
Stefania Zdziechowska ogłasza dysertację pt. St. Brzozowski jako krytyk literacki (Kraków 1927). B. Suchodolski publikuje jedyną po dzień dzisiejszy monografię pt. Stanisław Brzozowski. Rozwój ideologii (Warszawa 1933). W ramy ideologii Hoene-Wrońskiego usiłuje wtłoczyć Brzozowskiego J. Braun (Metafizyka pracy i życia, Warszawa 1934).
Teza Irzykowskiego o wielokierunkowości funkcji ideologii autora Kultury i życia potwierdza się w coraz pełniejszym zakresie. Z jednej strony - zaniepokojony wpływem Brzozowskiego na młodzież komunizującą Stawar rzuca nań w "Dźwigni" anatemę ortodoksyjnej lewicy; kilka lat później z łamów "Sygnałów" i "Żagarów" rozlega się jednak wołanie: "Dajcie nam Brzozowskiego!" Z drugiej strony - redaktor "Zetu" zestawia nacjonalizm Brzozowskiego z nacjonalizmem Hitlera; Pietrzak i inni usiłują anektować autora Głosów wśród nocy dla radykalnej prawicy; grupa "Drogi", "Pion" i zespół "Marchołta" znajdują w dorobku myśliciela to, co odpowiada ich założeniom programowym.
Tymczasem sprawa toczy się dalej.
Otwiera ją w latach trzydziestych sensacyjna relacja dziwnego osobnika. Zjawia się w Polsce emigrant rosyjski, I. G. Dobkowski, i publikuje artykuł w obronie Brzozowskiego. Jako były kierownik śledztwa w sprawach korpusu żandarmerii, departamentu policji i ochrany, działający za rządów Kiereńskiego i w pierwszym okresie władzy radzieckiej, oraz pełnomocnik Komitetów Centralnych wszystkich partii socjalistycznych do pracy w tym zakresie informuje, że w archiwach departamentu policji nie ma żadnych poszlak przeciw Brzozowskiemu, istnieją tylko zeznania Bakaja i Burcewa. Powołując się na zeznania wybitnego esera Sackheima (M. Webera), potwierdzone przez byłego dyrektora departamentu policji i wiceministra, Bieleckiego, oraz dyrektora Wissarionowa, Dobkowski twierdzi, że Bakaj był nasłany przez departament policji. Ze służby usunięto go za łapówki. Ceniąc jednak jego zdolności prowokatorskie, polecono mu zostać demaskatorem przy pomocy Burcewa. Aby podnieść autorytet swego agenta w oczach rewolucjonistów i umożliwić Burcewowi bronienie go, ochrana sfingowała aresztowanie Bakaja za jego stosunki z redaktorem "Byłoje". Osadzono go w twierdzy i zesłano na Syberię. W twierdzy Bakaj nadal pozostawał na usługach ochrany, wydobywając od uwięzionych tam rewolucjonistów ich prawdziwe nazwiska. W celu lepszej jeszcze symulacji jego ucieczki z Syberii wplątano w tę sprawę siostrę jednego z przywódców eserów, Sawinkowa, która nie wiedziała o całej tej grze departamentu policji.
Bakaj, zdaniem Dobkowskiego, jest po prostu "kanalią". Zeznając na sądzie krakowskim o swoim osobistym zetknięciu się z Brzozowskim, a nawet o wypłacaniu mu pieniędzy, bezczelnie kłamał.
"Mogę tu przytoczyć - pisze Dobkowski - to, co zeznałem w Lidze [Obrony] Praw [Człowieka i Obywatela] przy konfrontacji z Burcewem. [...] W 1908 r. pomagałem Burcewowi w jego akcji demaskatorskiej nie tylko pieniędzmi, ale na jego prośbę odwiedzałem codziennie Bakaja, żeby poprzeć go moralnie i dodać mu wiary, iż rewolucjoniści przebaczą mu za jego szczerą skruchę. [...] Bakaj oświadczył mi wówczas kategorycznie, że nigdy w życiu nie widział Brzozowskiego i nie słyszał od żadnego z funkcjonariuszów ochrany, żeby Brzozowski przestąpił jej próg. Słyszał tylko rzecz następującą. Pewnego razu siedział w lokalu ochrany z jej naczelnikiem Petersonem, który czytał gazetę. Gazeta zawierała opis, jak społeczeństwo polskie w Krakowie owacyjnie witało Brzozowskiego, nosząc go na rękach. Naczelnik Peterson zwrócił się do Bakaja i rzekł z uśmiechem: «To 'naszemu' Polacy robią takie owacje». Ze słów «naszemu» Bakaj domyślił się, że Brzozowski jest agentem ochrany" *[I. G. Dobkowski, Burcew a sprawa Stanisława Brzozowskiego, "Wiadomości Literackie" 1931, nr 29.].
Dobkowski ani przez chwilę nie wątpił, że również Burcew był agentem ochrany. Przez 8 miesięcy był członkiem Naczelnej Komisji Śledczej i miał w ręku akta wszystkich archiwów. Mógł więc wszystko dokładnie sprawdzić i ustalić. Wiedział dobrze, kim był Brzozowski, i nie postarał się, by potwierdzić oskarżenie dokumentami, jak to spiesznie uczynił w wypadku Starodworskiego. Bez wiedzy Komisji zabrał z departamentu policji cenne dokumenty kompromitujące jego i Bakaja.
Dobkowski, wyjeżdżając z Paryża w 1921 r., oddał sprawę działalności Burcewa Lidze Obrony Praw Człowieka i Obywatela w Joinville (Champigny). Burcew złożył Lidze tej zobowiązanie, że stawi się przed każdą powołaną przez nią Komisję i udzieli odpowiedzi na wszystkie pytania, co do wszystkich spraw departamentu policji, jakie ujawnił wraz z Bakajem. Będzie tam rozpatrywana i sprawa Brzozowskiego, którą Dobkowski zajmuje się od 1908 r. Liga francuska upoważniła go oraz polską Ligę Obrony Praw Człowieka i Obywatela do przesłuchania w związku z tym szeregu ludzi w Polsce. Po przeprowadzeniu badań sprawa przejdzie do władz centralnych francuskiej Ligi, która zwróci się do Związku Byłych Więźniów Politycznych w Moskwie z prośbą o pomoc w przesłuchaniu tam szeregu osób oraz w przejrzeniu dokumentów w archiwach departamentu policji.
Liga Praw w Joinville jest w posiadaniu wystarczających dokumentów, aby zmusić Burcewa do przyznania się, że wiedział o tym, iż Bakaj był nasłany przez departament policji.
Dobkowski spotkał się następnie z przedstawicielami świata dziennikarskiego i literackiego w lokalu dziennikarzy i literatów w Warszawie, gdzie oskarżał Burcewa nawet o to, że w porozumieniu z departamentem policji "fabrykował dowody przeciw Brzozowskiemu", gdyż sam od dawna był "konfidentem policji".
Rewelacje Dobkowskiego przedrukowało szereg pism, ponownie domagając się likwidacji sprawy Brzozowskiego, zmazania winy i rehabilitacji wielkiego pisarza *[B. B.[eaupre], O rehabilitację St. Brzozowskiego, "Czas" 1931, nr 165; elpe [Leon Przybyszewski], Zmazanie rzekomej winy St. Brzozowskiego, "Dziennik Poznański" 1931, nr 193; O cześć Stanisława Brzozowskiego, "Tygodnik Ilustrowany" 1931, nr 30; O likwidacją sprawy Stanisława Brzozowskiego, "Nowy Dziennik" 1931, nr 193; "Nasz Przegląd" 1931, nr 199; Jeszcze jeden sąd nad Stanisławem Brzozowskim. Ma go przeprowadzić francuska Liga Praw Człowieka, "Głos Poranny" 1931, nr 203.].
Publikacja Dobkowskiego spotkała się też i z głosami krytycznymi. Działacz PPS i historyk ruchu robotniczego, J. Cynarski-Krzesławski, wyraża przekonanie, iż Dobkowski popełnia błąd, pisząc, że w archiwach rosyjskich nie znaleziono żadnych dowodów winy Brzozowskiego. Twierdzenie takie jest zbyt pochopne. Część archiwów rosyjskich uległa zniszczeniu, części zaś dotąd nie uporządkowano. Krzesławski powołuje się na informacje uzyskane w Moskwie od osoby dobrze poinformowanej, że dane, jakie w części zbadanej archiwów znaleziono, przemawiają raczej na niekorzyść Brzozowskiego.
Krzesławski przypomina scenę konfrontacji oskarżyciela i oskarżonego na sądzie krakowskim, podczas której Bakaj kategorycznie i z całym spokojem utrzymywał, że osobiście wręczył Brzozowskiemu pieniądze. Zeznania złożone przez przyszłego pisarza w więzieniu są dla Krzesławskiego dokumentem bezprzykładnym w treści i tonie.
"Istnieje znaczna doza prawdopodobieństwa - pisze autor artykułu - że władze rosyjskie, mając w ręku memoriał [zeznania], mogły szantażować Brzozowskiego, grożąc opublikowaniem go w razie braku gotowości spełnienia ich żądań. [...]
Przyznać trzeba, że obrona Brzozowskiego sprawiała chwilami wrażenie wstrząsające. Jak dziś stoi niejednemu uczestnikowi tej rozprawy przed oczami postać tego schorowanego człowieka o twarzy mistyka, upominającego się o prawo do podania ręki uczciwego człowieka.
Ale czy dzieje naszej literatury nie znają takiej analogii? Wystarczy przypomnieć płomienne listy Zygm. Kaczkowskiego, nazywającego oszczerstwem miotane nań zarzuty" *[J. Krzesławski, Wątpliwości, "Wiadomości Literackie" 1931, nr 33, s. 4.].
Krzesławski postuluje zwrócenie się do władz radzieckich z oficjalnym zapytaniem o dokumenty w sprawie Brzozowskiego.
W odpowiedzi na apel skierowany przez Dobkowskiego do przyjaciół Brzozowskiego, Witold Klinger publikuje własnym nakładem broszurę *[W. Klinger, Sprawa St. Brzozowskiego, Kraków 1932.], w której broni stanowiska, że wobec awanturniczej i nie budzącej zaufania przeszłości Dobkowskiego należy w stosunku do jego rewelacji zachować jak najdalej posuniętą ostrożność i że wierzyć im można o tyle, o ile zawierają informacje dające się potwierdzić z innych źródeł. Nie mając wysokiego wyobrażenia o obliczu moralnym Burcewa, Klinger w jego rzekomą służbę w ochranie nie wierzy. Wierzy jednak najchętniej w zapewnienie, że nie ma żadnych poszlak przeciwko Brzozowskiemu i że istnieją tylko zeznania Bakaja i Burcewa, bo zbiega się to zapewnienie i treściowo pokrywa z przebiegiem sądu i wynikami poszukiwań archiwalnych S. Drzewieckiego i F. Kona.
Niestrudzony obrońca czci zmarłego przyjaciela występuje również w tym czasie z nową hipotezą. Spotkawszy się z opinią pewnego ministra, że Brzozowski "wprawdzie nie wydawał, nie zdradzał poszczególnych osób, lecz czynił to, co w języku technicznym nazywało się kiedyś «oświecaniem szczytów», to znaczy pisał jakoby sprawozdania o ideologii, dążeniach, taktyce i wzajemnych stosunkach partii wolnościowych", traktując ten pogląd jako echo tego, co się dotąd myśli na ten temat w kołach pepesowskich (np. Grabiec) - Klinger zadał, sobie pytanie, czy pogląd tego rodzaju jest fikcją wyssaną z palca, czy też zmyśleniem nawiązującym do pewnych wydarzeń lub faktów rzeczywistych.
"Postawiłem tedy sobie - pisze Klinger - wręcz pytanie, czy w ręce ochrany nie wpadł przypadkiem rękopis jakiejś pracy publicystycznej Brzozowskiego - czy nie pokazywano następnie komu należało tego właśnie rękopisu jako doniesienia sekretnego, dla utrącenia w opinii publicznej tak wpływowego pisarza" *[W. Klinger, Do sprawy St. Brzozowskiego przyczynek, "Przegląd Współczesny" 1932, nr 118, s. 240.].
Poszukując odpowiedzi, W. Klinger przypomniał sobie pewien tajemniczy szczegół swej znajomości z Brzozowskim.
Wiosną 1907 r. Brzozowski napisał do Klingera do Kijowa z prośbą o interwencję w tamtejszym wydawnictwie Sierp, które, zamówiwszy u autora Kultury i życia pracę o prądach umysłowych i ugrupowaniach politycznych w Polsce współczesnej, nie wypłacało honorarium. Klinger pod wskazanym adresem firmy Sierp nie znalazł. Nie przeczuwając jeszcze nic złego i sądząc, że zaszła po prostu pomyłka w adresie, Klinger zaczął informować się w kołach wydawniczych i ku swemu wielkiemu zdziwieniu i przerażeniu dowiedział się, że wydawnictwo Sierp nie istnieje i nie istniało w Kijowie. Poinformował o tym Brzozowskiego, wypowiadając przypuszczenie, że padł on ofiarą szantażu.
"Naówczas sądziłem naiwnie, że «nabrał» Brzozowskiego jakiś szubrawiec ze świata dziennikarskiego, aby wykroiwszy z pracy wybitnego pisarza jakie pół tuzina większych artykułów, spieniężyć je potem jako rzecz własną redakcjom bogatych miesięczników rosyjskich. Obecnie myślę, że za apokryficzną firmą Sierp kryła się po prostu warszawska ochrana, która skusiwszy chronicznie walczącego z biedą pisarza obietnicą przyzwoitego honorarium i większą w porównaniu ze stosunkami warszawskimi swobodą słowa, posiadła autentyczny jego rękopis, użyty następnie dla skompromitowania go w oczach współobywateli. Takim, według mego mniemania, jest faktyczne jądro żyjącej po dziś plotki o «oświecaniu» przez Brzozowskiego dla ochrany «szczytów» polskiej inteligencji wolnościowej".
Hipotezy swej nie mógł jednak W. Klinger wesprzeć powołaniem się na ów list Brzozowskiego w tej sprawie, gdyż całą korespondencją zwrócił Antoninie Brzozowskiej, odpisy zaś przekazał R. Zrębowiczowi. Apeluje więc do nich o odszukanie owej karty pocztowej i jej publikację, która "rzuci «podwaliny dokumentarne» pod powyższe wywody i położy raz na zawsze kres pożałowania godnym plotkom o pisaniu przez St. Brzozowskiego dla ochrany referatów oświecających ideologicznie «szczyty» partii wolnościowych".
Hipoteza prof. Klingera wywołała poruszenie. W "Robotniku" i "Naprzodzie" w redakcyjnych jednobrzmiących artykułach pt. Rehabilitacja Brzozowskiego organy PPS stwierdzają, że w sprawie Brzozowskiego "nastąpił obecnie korzystny zwrot", gdyż bliskiemu przyjacielowi autora Legendy Młodej Polski "udało się dowieść, że Brzozowski padł ze strony ochrany ofiarą szantażu. Jeżeli - jak zapowiada autor tych rewelacji - karta Brzozowskiego znajdzie się wśród pozostałej po nim korespondencji, nad wyraz smutna sprawa może się wyjaśnić" *[Rehabilitacja Brzozowskiego, "Naprzód" 1932, nr 53, s. 8; "Robotnik" 1932, nr 55; por. także: Nowe szczegóły o Brzozowskim, "Gazeta Warszawska" 1932, nr 70.].
Kilka tygodni później na łamach "Kultury" Roman Zrębowicz pospiesza "z największą satysfakcją poprzeć dokumentarnie rewelacyjne konkluzje prof. Klingera, demaskujące krecią robotę", publikując cytaty z listów Brzozowskiego dotyczące incydentu z "Sierpem" *[R. Zrębowicz, Rewelacje w sprawie St. Brzozowskiego, "Kultura" 1932, nr 12, s. 1.].
W lipcu 1933 r. redaktor "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" przeprowadza rozmowę z przebywającym wówczas w Polsce "wybitnym działaczem i dostojnikiem radzieckim", Karolem Radkiem, w trakcie której czyni on "bardzo ciekawe wynurzenia na temat głośnej sprawy Brzozowskiego".
Radek, podówczas członek SDKPiL, był jednym z pierwszych, którzy dowiedzieli się o rewelacjach Bakaja. W pierwszej chwili nie wierzył informacjom przekazanym mu przez Burcewa. Pojechał nielegalnie do Warszawy i tam zetknął się z przyjaciółmi Brzozowskiego, którzy ze swej strony - aczkolwiek przerażeni - uważali, że "nic na świecie nie jest wykluczone" - zwłaszcza wobec skomplikowanej psychologii autora Płomieni. "Wówczas Radek przyczynił się do ogłoszenia rewelacji bakajowskich.
"Gdy tylko zwyciężyła w Rosji rewolucja komunistyczna i uzyskałem wpływ na bieg spraw, wydałem zarządzenie przeszukania wszystkich archiwów policji, żandarmerii itd., celem stwierdzenia, czy istnieją jakiekolwiek dowody winy Brzozowskiego. Przeszukano wszystko, co się przeszukać dało, i muszę stwierdzić, że nigdzie na całym terenie Rosji nie znaleziono ani jednego papierka, ani jednego zapisku, ani jednego słowa, które by w jakikolwiek sposób potwierdzało, że między Brzozowskim a władzami carskimi był jakikolwiek kontakt" *[Stanisław Brzozowski nigdy nie był szpiegiem, "Ilustrowany Kurier Codzienny" 1933, nr 201, s. 6.].
Autorytatywne oświadczenie Karola Radka wywołuje żywe zainteresowanie opinii publicznej i uznane zostaje za pełny tryumf obrony w kampanii rehabilitacyjnej *[H. Lukrec, Rehabilitacja St. Brzozowskiego i triumf obrony, "Epoka" 1933, nr 34; K. Radek w sprawie St. Brzozowskiego, "Robotnik" 1933, nr 261; Stanisław Brzozowski nie był szpiegiem. Autorytatywne oświadczenie Radka, "Polonia" 1933, nr 3156.].
Kilka dni po oświadczeniu Radka ukazują się dwie publikacje, z których pierwszą przytoczyć trzeba, gdyż wywołała falę protestów, druga zaś zasługuje na przypomnienie jako pewnego rodzaju curiosum.
Endecki "Kurier Warszawski" publikuje wspomnienia przyrodniego brata szwagra Brzozowskiego - Bernarda Szarlitta, wedle którego "Brzozowski padł przede wszystkim ofiarą antagonizmu między SD z osławioną Różą Luksemburg na czele a PPS! Ta kobieta, dowiedziawszy się o rzekomym odkryciu Burcewa, skwapliwie postarała się zadać nim cios PPS. Od tej chwili rozpoczęła się tragedia Brzozowskiego, atoli głównie z winy jego własnej partii. Przyczyniła się zaś do tego w największej mierze ówczesna redakcja «Naprzodu»".
Przypominając pewne fakty z sądu krakowskiego, na którym był obecny, Szarlitt podkreśla "haniebne wprost zachowanie się poszczególnych «figur» PPS na sali, ilekroć zeznawał jaki świadek na korzyść Brzozowskiego". "Najbardziej interesującym może momentem w nieszczęsnej «sprawie» Brzozowskiego był fakt, że kiedy cała prasa socjalistyczna szkalowała go niemiłosiernie, pisma narodowo-demokratyczne, a w szczególności «Słowo Polskie» stanęły w obronie pisarza polskiego! Mówił mi też Brzozowski, że fakt ten dużo mu dał do myślenia i w niemałej mierze nakłonił go do gruntownej rewizji poglądów".
Pełny tragizm losu Brzozowskiego ujawnia się jednak, zdaniem Szarlitta, dopiero dzisiaj. "Bo czy może być coś bardziej tragicznego niż fakt, że trzeba było dopiero «świadectwa» Radka z Sowietów, który sam przyznaje, iż przyczynił się do wywleczenia «sprawy», ażeby splamione imię pisarza polskiego, tej miary, co on, mogło być nareszcie oczyszczone?" *[B. Szarlitt, Tragedia Stanisława Brzozowskiego, "Kurier Warszawski" 1933, nr 206, s. 3.].
"Ciekawe szczegóły historii sądu partyjnego" przypomniane przez B. Szarlitta podał w streszczeniu bez zastrzeżeń jedynie "Ilustrowany Kurier Codzienny" *[Jak to było z "sądem partyjnym" nad Stanisławem Brzozowskim, "Ilustrowany Kurier Codzienny" 1333, nr 210, s. 7.].
Posypały się sprostowania i protesty. W polemice z Szarlittem przypomniano, że prócz SDKPiL przeciw Brzozowskiemu była lewica PPS, ugodowcy, klerykali i część wolnomyślicieli z A. Niemojewskim na czele, a przede wszystkim endecja. Bronili zaś go bezpartyjni socjaliści, widząc w nim podwójną ofiarę: ochrany carskiej i rodzimej reakcji *[J. P., Listy do "Epoki", "Epoka" 1933, nr 33; M. J. Wielopolska, Wokół sprawy Stanisława Brzozowskiego. Nie kijem, to pałką, "Kurier Poranny" 1933, nr 210.].
W chwili, gdy oświadczenie Radka rzuca ostateczną zasłonę na tę osobistą i polityczną tragedię, "jesteśmy świadkami - pisał H. Lukrec - jak endecja, która usiłuje już od dłuższego czasu zaanektować postać St. Brzozowskiego jako człowieka swej idei - korzysta i w tym wypadku, by wpleść liść zasługi i utrwalić mniemanie w świadomości pokolenia, że pośród wszystkich ugrupowań politycznych jedynie endecja miała odwagę bronić czci Brzozowskiego".
Tenże sam "Kurier Warszawski", "spowity dziś w togę świętoszka czy anioła opiekuńczego" - odsądzał autora Kultury i życia od czci, wiary i człowieczeństwa.
"Sam oskarżony i większość jego szlachetnych obrońców spoczywają już w grobach. W dniu rehabilitacji Brzozowskiego, krzyże na ich mogiłach, oprócz zwykłego symbolu, są krzyżami zasługi - dzień zmywający ostatecznie hańbę z czoła Brzozowskiego jest jednocześnie dniem triumfu ich rycerskiej obrony i ich niezłomnego przekonania o nie zawinionej krzywdzie Brzozowskiego.
Jedno jest tylko pewne, że gdyby żył St. Brzozowski, zażądałby naprzód straszliwego rachunku również i od Narodowej Demokracji za wszystkie swoje bóle, męki, za całą moralną truciznę, której mu nie szczędziła w krótkim jego życiu, i za całą nędzę, która się wlokła za nim z łaski możnych i silnych aż do krawędzi grobu" *[H. Lukrec, Rehabilitacja St. Brzozowskiego i triumf obrony, "Epoka" 1933, nr 34, s. 5.].
Z inną niż B. Szarlitt "rewelacją" wystąpił wielkopolski działacz endecki, dr Celestyn Rydlewski, który odgrywał "dużą rolę w narodowym ruchu młodzieży" na przełomie stulecia.
W 1899 r. w Kongresówce i Prusach miały miejsce masowe aresztowania i prześladowania młodzieży akademickiej. Zdaniem Rydlewskiego, nie ulegało wątpliwości, że akcja tych dwóch rządów zaborczych musiała mieć początek w jakiejś denuncjacji. Dopiero podczas rewolucji 1905 r. wydobyto z Cytadeli Warszawskiej dokument, który całą rzecz wyświetlił. Denuncjatorem i zdrajcą okazał się niejaki Leopold Leon Stanisław, trojga imion Brzozowski. "Ten Leopold trojga imion Brzozowski przebywał w czasie, kiedy to się stało, na terenie Małopolski i tam kręcił się wśród młodzieży socjalistycznej. A przy tym podszywał się pod znanego dobrze naówczas filozofa Brzozowskiego, podpisując się imieniem «Stanisław». Ów osobnik nie mógł zaprzeczyć oczywistym faktom i wydał jakieś wykrętne oświadczenie. Zaślepiona młodzież socjalistyczna mimo oczywistych dowodów winy tego pana poszła na lep jego frazesów, "zsolidaryzowała się z nim" i faktycznie pozwoliła mu w dalszym ciągu brać udział w swoich pracach. Po nowym skandalu z ochraną Leopold Leon Stanisław, trojga imion Brzozowski gdzieś się ulotnił. Rewelacje Burcewa spadły jak grom na człowieka niewinnego, tj. na Stanisława Brzozowskiego.
"Nie wątpię jednak - oświadcza Rydlewski - że były one zgodne z prawdą. Lecz odnosiły się z pewnością nie do myśliciela polskiego Stanisława Brzozowskiego, ale do denuncjanta z 1899 r. Leopolda Leona Stanisława Brzozowskiego.
W interesie prawdy dodaję jeszcze, że młodzież narodowa, demaskując owego denuncjanta i szpiega, od samego początku zwracała na to uwagę, że pan ten nie ma nic wspólnego ze znanym pisarzem polskim Stanisławem Brzozowskim, pod którego imię się podszywa" *[C. Rydlewski, Kim był szpieg Stanisław Brzozowski, "Kurier Poznański" 1933, nr 335, s. 2.].
Znalazły się pisma, które "rewelacje" Rydlewskiego przyjęły poważnie, przedrukowując cały artykuł i stwierdzając, iż "przypuszczenie wyrażone przez dr Rydlewskiego co do przyczyny tragicznej pomyłki jest tak prawdopodobne, że na całą sprawę rzuca nowe światło" *[Rehabilitacja i Stanisława Brzozowskiego, "Polonia" 1933, nr 3163, s. 8-9; Który Brzozowski był szpiegiem, "Głos Narodu" 1933, nr 199.].
Kilka tygodni później Rydlewski zmuszony jest sprostować swoje "rewelacyjne informacje" w sprawie autora Legendy Młodej Polski *[C. Rydlewski, Jeszcze w sprawie Brzozowskiego, "Kurier Poznański" 1933, nr 341.].
Tymczasem Witold Klinger czeka nadal na ukazanie się formalnego oświadczenia PPS. Oświadczenie to jednak nie pojawia się.
Kilka dni po opublikowaniu relacji Radka i przedrukowaniu jej przez "Robotnika" redaktor naczelny tego organu, Mieczysław Niedziałkowski, stwierdza jedynie, że obecnie, kiedy "istnieją obiektywne możliwości badań", należy "wyjaśnić raz na zawsze całą rzecz do końca - położyć kres męczącej zagadce, która obchodzi bezpośrednio dzieje kultury polskiej". Zdaniem Niedziałkowskiego, jednego z przywódców PPS, należy "zespolić wysiłki, znaleźć dla nich jednolitą formę organizacyjną. Tu nie chodzi, rzecz prosta, o żadną «politykę». I namiętności zgasły od dawna. Pozostała sprawa honoru kultury polskiej" *[M. Niedziałkowski, Sprawa Stanisława Brzozowskiego, "Robotnik" 1933, nr 265, s. 3.].
Wzmożona kampania o rehabilitację Brzozowskiego, coraz liczniejsze publikacje atakujące zachowanie się oskarżycieli, skłaniają Leona Wasilewskiego do "ustalenia faktów nie podlegających żadnej wątpliwości". Replikując bezpośrednio na zarzuty Szarlitta, dziejopis PPS przedstawia stosunek swej partii do sprawy Brzozowskiego, "oczyszczony z wszelkich legend":
1) Brzozowski nigdy. ani do PPS nie należał, ani w żadnym z jej organów artykułów swych nie publikował. Nie ma więc podstaw do nazywania PPS "jego własną partią". W kołach PPS uchodził raczej za sympatyka SDKPiL, gdyż stale współpracował ze "Społeczeństwem" J. Wł. Dawida, popierającym SD przeciw PPS. 2) Listę pierwsza ogłosiła SDKPiL, przeciw czemu PPS protestowała w "Przedświcie" i wstrzymała się z podaniem nazwiska Brzozowskiego. 3) Opinie w PPS o Brzozowskim były podzielone. Obok towarzyszy ufających informacjom Bakaja, które we wszystkich dających się sprawdzić wypadkach okazały się prawdziwe, byli też tacy, którzy gorąco bronili oskarżonego. 4) Ponieważ Brzozowski nigdy członkiem PPS nie był, sprawa jego nie mogła być przedmiotem żadnego "sądu partyjnego". Na zwołanym na żądanie Brzozowskiego sądzie obywatelskim kategorycznemu twierdzeniu Bakaja Brzozowski przedstawił kategoryczne zaprzeczenie. Wobec wyjazdu Brzozowskiego z Krakowa sąd został odroczony nie podejmując jakiejkolwiek decyzji. Żadnej specjalnej roli PPS w tym sądzie nie odgrywała, a obecni na nim członkowie PPS byli tak samo biernymi widzami, jak członkowie innych organizacji lub osoby bezpartyjne *[L. Wasilewski, Sprawa Brzozowskiego a PPS, "Robotnik" 1933, nr 228; "Dziennik Ludowy" 1933, nr 185.].
Postulat Niedziałkowskiego "znalezienia jednolitej formy organizacyjnej" pozostał postulatem.
"Wiadomości Literackie" drukują w tym czasie materiały przyczynkarskie do biografii Brzozowskiego *[W. Kubacki i H. Lukrec, St. Brzozowski przemawia zza grobu, "Wiadomości Literackie" 1933, nr 35, 36; W. Kubacki, Czyim sekretarzem "zamianowali" Brzozowskiego jego oskarżyciele, "Wiadomości Literackie" 1933, nr 39; H. Lukrec, Brzozowski nie był sekretarzem Gorkiego, "Wiadomości Literackie" 1933, nr 43.]. Niestrudzony prof. Klinger wygłasza cykl odczytów w wielu miastach w obronie czci swego przyjaciela *[Prof. Klinger woła o pełną rehabilitację St. Brzozowskiego (Odczyt prof. Klingera w sprawie Brzozowskiego), "ABC" 1934, nr 348; Wł. pł., O rehabilitacją Stanisława Brzozowskiego. Odczyt prof. Witolda Klingera, "Kurier Powszechny" 1934, nr 340; J. P., Sprawa Brzozowskiego (streszczenie odczytu W. Klingera Sprawa Brzozowskiego w jej dotychczasowym rozwoju), "Dziennik Poznański" 1935, nr 17.]. Redakcja pisma "Kobieta Współczesna" zwraca się do Akademii Literatury z apelem, "aby zechciała podjąć się ostatecznego wyświetlenia «sprawy» przez ufundowanie odpowiedniego stypendium, które umożliwiłoby zebranie i należyte opracowanie wszystkich materiałów, i spłaciła w ten sposób dług społeczeństwa w stosunku do zmarłego". Uzasadniając ten apel, J. Kulczycka pisała:
"Protokoły sądu partyjnego spoczywają dotychczas w czyichś prywatnych papierach i nikt nie kwapi się z ich wydaniem, jako rzeczą mało ważną i niepotrzebną. [...] Zabito cywilnie człowieka twórczego, teraz czerpie się z jego bogatej spuścizny, żyje się jego myślami. Jest to sprawa doniosłej wagi, sięgająca aż do najgłębszych podstaw etycznej wartości naszego umysłowego i kulturalnego życia" *[J. Kulczycka, Do Akademii Literatury w "sprawie" Brzozowskiego, "Kobieta Współczesna" 1934, nr 25, s. 453.].
Passus o protokołach sądu nie pozostaje bez echa. Od stycznia do listopada (z wyjątkiem numeru majowego) 1935 r. na łamach "Drogi" sekretarz sądu krakowskiego, Emil Bobrowski, publikuje Akta sądu obywatelskiego w sprawie Stanisława Brzozowskiego, które od 1909 r. znajdowały się w jego posiadaniu. We wstępie publikacji informuje, że nie miał dotąd czasu na ich uporządkowanie oraz możliwości ogłoszenia ich drukiem w całości, "co jedynie odpowiadać może żądaniu tych wszystkich, którzy pragną poznać nie opinie poszczególnych osób, lecz rzeczywisty przebieg sprawy i należące do niej dokumenty, celem wyrobienia sobie własnego zdania, wobec braku orzeczenia sądu obywatelskiego" *[E. Bobrowski, Sprawa Stanisława Brzozowskiego. Akta sądu obywatelskiego, "Droga" 1935, nr 1, s. 64.].
Bobrowski przyznaje, że znajdujący się u niego "zbiór aktów posiada pewne luki, niemniej stanowi dostateczny materiał do obiektywnego oświetlenia oskarżenia i obrony". Pragnąc, by jego "żmudna i obiektywna praca przyczyniła się do wykrycia prawdy", zwrócił się do szeregu osób, które mogłyby dodatkowymi dokumentami dopełnić obraz sprawy; starania te nie przyniosły jednak rezultatu. Zwrócił się więc o informacje do przebywającego w Paryżu Burcewa. Redaktor "Byłoje" w liście z sierpnia 1935 r. powtarza komunikowane już prasie polskiej wiadomości o rozmowie z Bakajem, o jego szczerości we wszystkich zeznaniach oraz podaje treść swej rozmowy z Petersonem w latach 1916- 1917. "Peterson - ze zrozumiałych powodów - nie chciał podtrzymywać mego wywiadu o Brzozowskim, lecz nie przeczył, że Bakaj dał w ogóle prawdziwe wiadomości. A o Brzozowskim powiedział: «To był ciekawy rozmówca (sobiesiednik)»".
Opinia publiczna zostaje więc dopiero po upływie ćwierćwiecza zapoznana ze szczegółami przewodu sądowego. Bibliografia publikacji o sprawie Brzozowskiego powiększa się o różne komentarze, hipotezy i apele *[J. K., Tragedia Brzozowskiego. Koszmarny żywot pod potwornym a nie sprawdzonym zarzutem, "Głos Poranny" 1935, nr 82; cykl artykułów St. Szpotańskiego w "Kurierze Warszawskim" 1935: Oskarżenie Brzozowskiego, nr 117. Dwie hipotezy w sprawie Brzozowskiego, nr 124: Bakaj, nr 127; Pytania w sprawie Brzozowskiego, nr 131; St. Ziemak, Sprawa St. Brzozowskiego, "Myśl Polska" 1936, nr 2; J. Kopystyansky, Tragizm St. Brzozowskiego, "Młoda Awangarda" 1936, nr 3.].
H. Lukrec, ponawiając postulat pośmiertnego sądu honorowego, wyłonionego przez Polską Akademię Literatury, pisze:
"Jakby na przekór tej żywej wciąż zniewadze i jakby dla zatarcia grozy wydłużonego cienia, padającego na osobę pisarza polskiego od ponurej postaci Bakaja - przygotowuje się obecnie pełne wydanie pism pod redakcją prof. St. Kołaczkowskiego". Nad edycją tą trzeba postawić jednak znak zapytania. "Znak ten niby skręcony bicz zawsze będzie mógł być użyty do pośmiertnego smagania imienia i pamięci pisarza polskiego. [...]
Jakiego wystudzenia dusz współczesnych potrzeba i jakiego bezmiaru zobojętnienia - zapytuje redaktor «Epoki» - iżby móc w milczeniu znosić dotąd tę klątwę niewyjaśnioną? Jak długo ludzie będą znosić to połączenie najwyższej hańby z zaszczytnym imieniem pisarza polskiego? W jakim świecie moralnych wartości uda im się pogodzić i przekazać potomnym twórczość wybitnego myśliciela z jego kainową robotą szpiega na służbie ciemiężców i katów narodu polskiego?" *[H. Lukrec, Złowieszcze widma przeszłości, "Tygodnik Ilustrowany" 1935, nr 39, s. 775.].
W związku z 25 rocznicą sądu krakowskiego Witold Klinger dokonuje obszernego "zestawienia osiągniętych dotychczas rezultatów i zobrazowania obecnego stanu" sprawy Brzozowskiego. Przypominając wszystkie etapy kampanii o rehabilitację, przyznaje, że po publikacji R. Zrębowicza potwierdzającej jego hipotezę z "Sierpem", po publikacjach organów PPS miał "pewne powody spodziewać się, że partia zabierze głos znowu, aby w sposób uroczysty i tym razem bez wszelkich zastrzeżeń odwołać swoje zarzuty jako bezpodstawne".
Nie znajdując jednak nowego komunikatu PPS, zrozumiał, że "partia w tej sprawie zrobiła już maksimum tego, co zrobić mogła, i że do niej zapewne już nigdy wrócić nie zechce, bo uroczyście uniewinniając Brzozowskiego, musiałaby tym samym potępić sama siebie, a pokuta publiczna, nawet dla odosobnionej jednostki niełatwa, jest przecież stokroć trudniejsza dla ciała zbiorowego. [...]
Skoro [więc] nie można spodziewać się dla pamięci zmarłego zadośćuczynienia ze strony tej partii, której poświęcił on swą bujną i gorącą młodość, powinien on tym bardziej otrzymać je ze strony tego zespołu ludzi, którego aż do końca życia był członkiem niezmordowanym - ze strony owej ponad partiami stojącej, wolnej i w więzy żadnej partyjnej dyscypliny ująć się nie dającej rzeczypospolitej pisarzy i literatów, dzisiejszych stróży i kontynuatorów tradycji literatury narodowej".
Niedawno założonej Polskiej Akademii Literatury Klinger "powierza honor zmarłego pisarza i do jej dyspozycji oddaje wyniki poszukiwań w ciągu lat w niemałym bólu i trudzie prowadzone w imię sprawiedliwości i dla oczyszczenia w społeczeństwie naszym atmosfery moralnej" *[W. Klinger, Sprawa Stanisława Brzozowskiego w jej dotychczasowym przebiegu, "Wiedza i Zycie" 1935, z. 7, s. 542.].
W 1928 r. ukazał się tom Encyklopedii powszechnej "Ultima Thule" z hasłem Stanisław Brzozowski, w którym podaje się z jednej strony, że "cała działalność Brzozowskiego nie przyniosła literaturze ani krytyce polskiej żadnych pozytywnych wartości. Wniosła raczej do literatury i krytyki chaos myślowy"; z drugiej zaś - że "brak charakteru, brak zasad doprowadziły w końcu Brzozowskiego do tego, że około 1900 r. stał się współpracownikiem żandarmów rosyjskich. [...] Sąd nie wydał wyroku, tylko się odroczył, ale później nie zbierał się i nawet protokołów posiedzeń nie opublikował. Równało się to wyrokowi".
Przeciwko tak zredagowanemu hasłu pierwszy zaprotestował w 1932 r. Piotr Grzegorczyk *[P. Grzegorczyk, Literatura w encyklopediach, "Rocznik Literacki" 1932, s. 282.]. W lipcu 1935 r. tendencyjną treścią poszczególnych haseł tejże encyklopedii (Lenin, Heine, Joyce, Abramowski i in.) zajął się Kazimierz Wyka, dowodząc, że "na to, co czytamy [w niej] o Stanisławie Brzozowskim, istnieje w języku polskim tylko jeden wyraz - skandal" *[K. Wyka, Encyklopedyczność a pewna encyklopedia, "Tygodnik Ilustrowany" 1935, nr 27, s. 527.], że hasło sugeruje, iż cała działalność Brzozowskiego była działalnością prowokatora.
Dotknięty artykułem Wyki wydawca encyklopedii Stanisław F. Michalski wytacza redaktorowi pisma i autorowi artykułu proces, który rok później kończy się wyrokiem skazującym redaktora "Tygodnika Ilustrowanego" na tydzień, zaś autora artykułu na dwa tygodnie aresztu. Jako dowody oskarżenia sąd przyjął cytowaną poprzednio relację Grabca.
Hipotezę W. Klingera odnośnie do Sierpa usiłuje w tym czasie uzupełnić i wesprzeć kolega szkolny i uniwersytecki Brzozowskiego, Grzegorz Winogrodzki, przypominając pewien fakt z lat uniwersyteckich, który, jego zdaniem, zawiera, być może, klucz do całej sprawy.
Pewnego razu w księgarni Karbusnikowa w Warszawie do Winogrodzkiego zwrócił się pewien Rosjanin, który przedstawił się jako profesor Akademii Duchownej w Kijowie, z zapytaniem, czy nie zna kogoś, kto mógłby przetłumaczyć na rosyjski kilkadziesiąt stron pism św. Augustyna. Winogrodzki rekomendował Brzozowskiego, który za owo tłumaczenie otrzymał wysokie wynagrodzenie.
Fakt ten Winogrodzki łączy z informacją, którą otrzymał swego czasu od byłego redaktora "Robotnika", Feliksa Turowicza, iż w czasie zajęcia Warszawy przez Niemców znaleziono w archiwum magistrackim wykaz osób (trzydzieści kilka), którym ochrana wypłacała pewne sumy. W wykazie tym znajdowało się nazwisko Brzozowskiego przy sumie 600 rubli za referat pt. "Rozwój socjaldemokracji w Kraju Przywiślańskim", przy czym zrobiona była adnotacja, że referat jest bez nazwisk (przy innych nazwiskach podobnych adnotacji nie było).
"Reasumując to wszystko - pisze Winogrodzki - przyszedłem do przekonania, iż Brzozowski, pisząc swój artykuł (który dostał się do ochrany jako referat podobno potrzebny księciu Imeretyńskiemu dla przesłania do Petersburga), myślał, że pisze dla wydawnictwa rewolucyjnego (możliwe, że do tego wydawnictwa w Kijowie, które okazało się fikcją), wspomniany zaś przeze mnie profesor, który zapłacił tak hojnie za tłumaczenie pism św. Augustyna, mógł być agentem ochrany, który potem mógł zamówić artykuły dla nie istniejącego wydawnictwa w Kijowie" *[G. Winogrodzki, Materiały w sprawie Stanisława Brzozowskiego, "Epoka" 1936, nr 7, s. 16.].
Zdaniem Winogrodzkiego zarzut zdrady pod adresem Brzozowskiego jest absurdem. Przytoczony wyżej fakt tłumaczy, dlaczego Bakaj mówił na sądzie w czasie konfrontacji z Brzozowskim: "A wsio wy służyli w ochranie". Bakaj wiedział, że Brzozowskiemu wypłacono pewną sumę pieniędzy, ale nie wiedział, iż sam Brzozowski nie orientował się, skąd faktycznie te pieniądze pochodzą.
Rekapitulacja Klingera spotyka się z ostrą repliką historyka i działacza PPS Jana Cynarskiego-Krzesławskiego, który żąda, aby przedstawiać przebieg sprawy zgodnie z rzeczywistością i aby nie załatwiać przy tej sposobności porachunków z polskimi nielegalnymi wówczas stronnictwami rewolucyjnymi, które, przychylając się do żądania Brzozowskiego, wyraziły zgodę na zbadanie sprawy przez sąd obywatelski.
Zdaniem Krzesławskiego z anonimowych wzmianek w paru pismach socjalistycznych na temat rewelacji o Sierpie Klinger wyprowadza błędny wniosek, iż polski obóz socjalistyczny uważa sprawę Brzozowskiego za zakończoną, a imię jego za zupełnie zrehabilitowane. Krzesławski powołuje się na przebieg dyskusji, jaka odbyła się na ten temat w Stowarzyszeniu Wolnomyślicieli w Warszawie z udziałem poważnych publicystów socjalistycznych. Samej zresztą hipotezy Klingera przyjąć nie można; z publikacji Zrębowicza okazało się bowiem, że artykuł Brzozowskiego, przesłany Sierpowi, dotyczył kwestii żydowskiej w polskiej literaturze współczesnej, co mogło interesować czytelnika żydowskich pism socjalistycznych, ale na pewno mniej interesowało ochranę, która nie mogła autora tego rodzaju materiału ani szantażować, ani oskarżać. Klinger niewiele nowego wnosi do sprawy, która nadal jest otwarta i czeka na rozwiązanie.
"Te wszystkie nieścisłości należy sprostować - pisze Krzesławski - bowiem dzieje naszego ruchu rewolucyjnego nie znają ani jednego wypadku, aby człowieka podejrzanego o prowokację potępiono bez wysłuchania i bez udowodnienia mu winy. [...] Polski ruch rewolucyjny nie ma na sumieniu ani jednego człowieka straconego z wyroku partyjnego lub potępionego niewinnie" *[J. Krz.[esławski], rec: "Wiedza i Życie", lipiec 1935, z. 7, "Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce" 1936, nr 2, s. 122.].
Krzesławski podejmuje sam próbę "wolnego od tendencji i opartego na obiektywnym materiale" przedstawienia prawdy o Brzozowskim. We wstępie swej broszury *[J. Krzesławski, Prawda o Stanisławie Brzozowskim, Warszawa 1936.] zastrzega się, że praca jego "nie ma na celu ani wydawania wyroków w tej zawiłej sprawie, ani wpływania na opinię w jakimkolwiek kierunku".
W myśl takich założeń (do punktu tego powrócę później) Krzesławski obszernie referuje sprawę Brzozowskiego z 1906 r. oraz przebieg sądu krakowskiego, dochodząc do konkluzji, że "brak jest w tej chwili danych, które by kategorycznie pozwoliły twierdzić, że Brzozowski jest winien albo nie winien".
Oświadczenia Drzewieckiego, Kona, Radka niczego, zdaniem Krzesławskiego, nie dowodzą, gdyż jak wynika z opublikowanych niedawno wspomnień byłego szefa ochrany w Petersburgu, gen. Gierasimowa, archiwum ochrany podczas działań rewolucyjnych uległo spaleniu, a porządkowanie akt, które ocalały, znajduje się dopiero w stadium początkowym. Inne publikacje poświęcone sprawie mało wnoszą istotnego. Zdaniem Krzesławskiego Dobkowski to człowiek niezrównoważony, któremu nie o Brzozowskiego chodzi, ale o osobiste porachunki z Burcewem.
Uzupełniając swą krytykę hipotezy Klingera odnośnie do Sierpa, Krzesławski dowodzi, że "Sierp to anagramy socjalistycznej partii żydowskiej (Socjalisticzeskaja Jewrejskaja Raboczaja Partia), partii, której próżno byłoby szukać na Krieszczatiku czy innych ulicach Kijowa". Można ją było odnaleźć tylko poprzez kontakty nielegalne. Na sądzie krakowskim sprawy Sierpa nie poruszano, a przecież gdyby Brzozowski sam widział w niej coś niejasnego i cokolwiek w związku z tym podejrzewał, z pewnością by ją na sądzie przypomniał.
Broszurę Krzesławskiego A. Próchnik ocenił "jako książkę bardzo pożyteczną", autor zebrał w niej bowiem i poddał krytycznemu rozbiorowi cały znany dotychczas materiał faktyczny oraz zestawił argumenty zarówno oskarżycieli, jak i obrony *[A. Próchnik, rec.: J. Krzesławski, "Prawda o Stanisławie Brzozowskim", "Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce" 1936, nr 3-4 ; por. także L. Wasilewski, "Niepodległość" 1936, s. 476-477.].
Opublikowany przez E. Bobrowskiego protokół sądu krakowskiego wzbudził zastrzeżenia u szeregu osób.
Zofia Nałkowska, publikując w 1936 r. swoje notatki z przebiegu procesu, na którym była obecna, wskazuje na wszystkie ważniejsze sprzeczności w zeznaniach Bakaja. Zwraca też uwagę, iż w opublikowanym protokole brak zasadniczej sceny konfrontacji Brzozowskiego z Bakajem *[Scenę tę, pominiętą w protokole sądu, Zofia Nałkowska relacjonuje w sposób następujący: "W pewnym momencie zeznań Bakaja nastąpiła niezwykła scena. Brzozowski wstał, podszedł powoli ku niemu. «Powtoritie, czto wy mnie dawali diengi», powiedział z bliska, patrząc mu w oczy. I Bakaj cofnął się o krok w tył, nie odpowiadając. «Powtoritie, czto wy mnie dawali diengi», powiedział Brzozowski jeszcze raz. I Bakaj jeszcze raz się cofnął, jednak nie znajdując w tej chwili żadnych słów - ani oburzenia, ani obrony. O [sic] tej chwili w sali zapadła cisza zupełna, chyba nawet sędziowie powstrzymali oddech. Można było myśleć, że wreszcie pęknie wieko nad tą tajemnicą, że coś stanie się jeszcze, że wreszcie prawda wybuchnie. Ale zwarcie się tych dwóch trwało tyle zaledwie, ile zabrały czasu te dwa gwałtowne, krótkie pytania. Stojący pod piecem blisko sędziowskiego stołu D.[aszyński] przyskoczył do Bakaja z odsieczą, wołając ku sędziom; «Dlaczego sąd pozwala męczyć świadka?» Brzozowskiemu odebrano głos. Bakaj ochłonąwszy powiedział w stronę Brzozowskiego: «A wsio taki, wy służyli w ochranie». Z tego nieznacznego przesunięcia, z poprzestania tu na ogólniku, z tego uchylenia się zasłony, najsłabszej jakiejś poszlaki prawdy, sąd nie zrobił żadnego użytku". (Z. Nałkowska, Wspomnienie o sprawie Brzozowskiego, "Studio" 1936, nr 3-4, s. 5-6. - Identycznie scenę tę przedstawia W. Kolberg-Szalitowa, Pamiętnik o Brzozowskim, "Twórczość" 1957, nr 5, s. 64).]. "Pominięcie jej w protokole, który był przeglądany i podpisywany przez członków sądu, świadczy o niezwykłym lekceważeniu momentu tak wielkiej wagi" *[Z. Nałkowska, Wspomnienia o sprawie Brzozowskiego, "Studio" 1936, nr 3/4, s. 9; przedr. Widzenie bliskie i dalekie, Warszawa 1957, s. 287.].
Relacjonując przebieg obydwu rozpraw oraz notując swoje wrażenia o atmosferze panującej na sali sądowej, Nałkowska pisze: "Jestem tak głęboko wstrząśnięta tą sprawą, jakbym była przy dokonywaniu morderstwa".
"Czyż w tych piekących wyrazach, wypowiedzianych z pełną świadomością rzeczy przez znakomitą pisarkę, nie przebija nuta wyrzutu i motyw oskarżenia sądu obywatelskiego o ciężkie krzywdy moralne i o to, że pozwolono umrzeć Brzozowskiemu bez rehabilitacji?" - zapytywał H. Lukrec, wysuwając również zarzut, że opublikowany protokół sądu nie jest kompletny *[H. Lukrec, Odwalić kamień hańby, "Epoka" 1936, nr 5, s. 4.].
W jednym z wywiadów prasowych z tego okresu Karol Irzykowski podaje: "protokół ten [sądu] bada w tej chwili pani Walentyna Szalitowa, siostra żony Brzozowskiego. Pani Szalitowa była obecną w czasie całego procesu i sporządzała w domu dokładne notatki (na sali sądowej notowanie było wzbronione). Prócz tego posługuje się listami swego śp. męża, który pomagał w przygotowaniu poszczególnych faz rozprawy. Pani Szalitowa zarzuca protokołowi nieścisłość. [...] Gdy pani Szalitowa ukończy swą pracę, chcę jej wyniki przedłożyć P[olskiej] A[kademii] L[iteratury]: Akademia zapewne zainicjuje zawiązanie jakiegoś komitetu obywatelskiego, w którym, przypuszczam, znaleźliby miejsce przedstawiciele wszystkich stronnictw".
Zdaniem współautora Lemiesza i szpady... "obecnie nie ma przeciw Brzozowskiemu żadnego innego dowodu [winy] prócz twierdzeń Bakaja i Burcewa" *[W. Kosiński i J. Mrozowicki, Karol Irzykowski o Stanisławie Brzozowskim, "Kuźnia Młodych" 1936, nr 29, s. 8.].
Wacław Kubacki w obszernym artykule *[W. Kubacki, Sprawa Brzozowskiego, "Gazeta Polska" 1936, nr 158, s. 3; nr 159, s. 3-4.] m. in. pisze, że "wydawca protokołów sądu, Emil Bobrowski, jeszcze dziś rozprawia się z broszurą Lemiesz i szpada przed sądem publicznym (Lwów 1908), w której Karol Irzykowski i Ostap Ortwin wystąpili przeciw «zakapturzonym» sądom i praktykom partyjnym. Wydawca broni zaatakowanych przez obrońców Brzozowskiego partyj... Bezdanami [26 września 1908 PPS Fr. Rew. dokonała napadu na pociąg pod Bezdanami, zdobywając 300 000 rb. na cele rewolucji]. [...] Nieporozumienie! Można podziwiać Bezdany i kwestionować bezpodstawne oskarżenie Brzozowskiego. Dziś już chyba nie ulega wątpliwości, że «partie» niemało zawiniły w sprawie Brzozowskiego, lekkomyślnie drukując, na wiarę rosyjskich szpiegów, listę prowokatorów z nazwiskiem Stanisława Brzozowskiego. Nie jest też tajemnicą, że sąd odbywał się w atmosferze «partyjnie» nieprzychylnej dla Brzozowskiego".
Kubacki zarzuca obrońcom Brzozowskiego, że sprawę od samego początku postawili fałszywie, starając się przedstawić materialne dowody niewinności gołosłownie oskarżonego pisarza. Obrońcy usiłowali udowodnić fakt negatywny, że Brzozowski nie był szpiegiem ochrany. "Zamiast zażądać ód oskarżycieli dokumentów z archiwum ochrany, stwierdzających winę Brzozowskiego, sami wertują te archiwa i cieszą się, że dotychczas nic w nich nie znaleziono takiego, co by świadczyło o stosunkach pisarza z ochraną", i rozpaczliwie chwytają się "dowodów" w rodzaju oświadczenia Radka.
Tego rodzaju postępowania nie aprobuje Kubacki z dwóch powodów. "Po pierwsze dlatego, że oświadczenie to, oparte na cząstkowym tylko materiale, posiada małą wartość dowodową. Po wtóre zaś dlatego, że jeśli ktoś nie wierzy Brzozowskiemu przysięgającemu, że jest niewinny, i do uwierzenia w niewinność wielkiego pisarza potrzebuje aż oświadczenia Radka, to z takim człowiekiem w ogóle nie ma co mówić o «sprawie Brzozowskiego»".
Nieżyciowe wydają się również Kubackiemu postulaty Klingera. Podejmowanie rezolucji w tej sprawie bez odpowiednich sankcji - to "czcza gadanina". Nadto, kto ma tego rodzaju rezolucję podejmować? Cała rehabilitacja to kwestia wiary. Wiary zaś w niewinność Brzozowskiego nie mógłby sceptykom narzucić nawet dekret Prezydenta Rzeczypospolitej.
Brzozowski, zdaniem Kubackiego, nie potrzebuje rehabilitacji. "Dopóki ktoś nie udowodni czarno na białym, że Brzozowski był szpiegiem, dopóty Brzozowski nie będzie potrzebował ani obrony, ani rehabilitacji. Nie wiem, czy Brzozowski był winien. Wiem tylko, że Bakaj twierdzi «tak», a Brzozowski «nie». Wiem dalej, że o tej sprawie w ogóle nic pewnego jak dotąd powiedzieć nie można. Brzozowski żył i umarł. Pisma jego zostały. Najgorszy nawet wynik śledztwa historycznego może być tylko przyczynkiem do psychologii pisarza. W dziełach pisarza nie zmieni się przez to ani jedna jota".
Zdaniem Kubackiego "zamiast przelewać z próżnego w puste" lepiej zająć się dziełami Brzozowskiego, gdyż "nikt z młodych nie uzależnia wpływu pedagogicznego pism autora Kultury i życia od rehabilitacji", a "cień tzw. sprawy Brzozowskiego nikomu z młodych nie przeszkadza obcować z dziełami myśliciela".
W replice Kubackiemu Bobrowski oświadcza, że akta sądu opracował najzupełniej obiektywnie, starając się we wstępie zobrazować jedynie warunki i nastroje towarzyszące sprawie Brzozowskiego. Nigdzie też nie wypowiadał o samej sprawie osobistego zdania. Protestuje również przeciw tezie Kubackiego, że sąd odbywał się w atmosferze "partyjnie" nieprzychylnej dla oskarżonego. Tezy tej nie dokumentują akta sądu; również sam Brzozowski nie skarżył się podczas procesu na złe postępowanie czy niesprawiedliwość sądu. W. Szalitowej Bobrowski wykazał, że jej zarzuty o nieścisłość protokołów nie są uzasadnione. "Gołosłowne kwestionowanie po 27 latach dokładności protokołu sądu, zwłaszcza z drugiego posiedzenia, nie może być poważnie traktowane, gdyż mężowie zaufania St. Brzozowskiego otrzymali w ciągu obrad sądu maszynowe odpisy protokołów i nie zgłosili żadnych zastrzeżeń. Również nie mogą mieć poważnej wartości obecne opowiadania świadków i legendy na temat słuchania z «nabożeństwem» zeznań Burcewa" *[E. Bobrowski, Sprawa Brzozowskiego, "Kurier Poranny" 1936, nr 182, s. 8.].
"Sprostowania" E. Bobrowskiego W. Kubacki nazwał co najmniej przedwczesnymi. Ogłoszone listy, dokumenty, wypowiedzi (Irzykowski) i wspomnienia (Nałkowska) świadczą, iż twierdzenie o obiektywnej atmosferze obrad sądu należy raczej do legend *[W. Kubacki, Nieporozumienia i sprostowania, "Gazeta Polska" 1936, nr 213; w związku z art. Kubackiego patrz również: A. Brzozowska, «Ultima Thule» a Brzozowski, "Tygodnik Ilustrowany" 1936, nr 25; St. Rogoż, Starsi sobie, młodzież sobie, "Pion" 1936, nr 28.].
Do wzorów publicystyki uprawianej na temat sprawy Brzozowskiego przez A. Niemojewskiego nawiązał w czerwcu - lipcu 1936 "Merkuriusz Polski Ordynaryjny". Informując o wyroku sądowym, jaki w tym czasie zapadł w sprawie wydawcy encyklopedii Ultima Thule przeciw redaktorowi "Tygodnika Ilustrowanego" i K. Wyce, pismo to dowodzi, że w porównaniu z artykułem Niemojewskiego z 1918 r. oraz ze wspomnieniami Grabca artykulik o Brzozowskim w encyklopedii jest "stosunkowo niewinny i łagodny". "Najcięższe oskarżenia z lat 1918-1925 nie tylko nie zostały przez nikogo obalone, ale nawet poważnie zakwestionowane, a jednocześnie falanga sprzymierzonych skrybów pod terrorem wymysłów, insynuacji i przezwisk stawia zakaz: «Brzozowskiego nie tykać!» i z brauningiem w ręku żąda milczenia o Brzozowskim lub uznania go za czystego jak łza" *[A. M., Sprawa Brzozowskiego, "Merkuriusz Polski Ordynaryjny" 1936, nr 15, s. 426.].
Rozpoczęta właśnie edycja Pism wszystkich Brzozowskiego, zdaniem publicysty tego pisma, może być rozumiana jako akt pietyzmu, ale "tego rodzaju pietyzm za pieniądze publiczne wobec człowieka, na którym ciąży tak straszne oskarżenie, jest gestem, na którego określenie można znaleźć tylko w języku rosyjskim. Mówiąc wprost, jest to nachalstwo".
Redaktora "Merkuriusza", Jana Babińskiego, niepokoi ilość publikacji na temat autora Legendy Młodej Polski.
"Najwidoczniej wyszły jakieś rozkazy. W «Wiadomościach Literackich» na czołowej kolumnie «rehabilitacja» Brzozowskiego. W «Sygnałach» Brzozowski także na czele numeru (półtorej kolumny). W kilku innych organach prasowych Frontu Sowieckiego artykuły, wzmianki, cytaty".
"Woń i barwa prasy, która podjęła tę akcję, oto nowe okoliczności, obciążające w tym, co się zwać zwykło sprawą Brzozowskiego" *[J. B.[abiński], Obiady czwartkowe, "Merkuriusz Polski Ordynaryjny" 1936, nr 17, s. 484.].
Protesty w związku z "ordynarną napaścią na pamięć bezbronnego pisarza" *[W. Kosiński, Zmartwychwstanie Incognitusa, "Naród i Państwo" 1936, nr 21, s. 9; Jeszcze o Brzozowskim. Żółć i wnioski ostateczne, "Naród i Państwo" 1936, nr 25, i in.] oraz ironiczne uwagi pod adresem "Merkuriusza" *[Brzozowski a Komintern (camera obscura), "Wiadomości Literackie" 1936, nr 28.] całkowicie wyprowadzają redaktora tego pisma z równowagi.
"A najgorszy z tych faktów to jesteście wy - replikuje J. Babiński - obrońcy o niedźwiedzich łapach. Dla Brzozowskiego jako pisarza mam niechęć, jako człowieka mam wstrząs litości, dla was tylko pogardę. Wy robicie wszystko, aby zagadkę Brzozowskiego przesądzić na jego niekorzyść. Wasze wykręty, wasze babskie wymigiwanie się przed faktami, zamiast męskiej i ofiarnej pracy w wyszukiwaniu faktów jeszcze silniejszych, wasze marne i poniżające zabiegi, godne trzeciorzędnego kauzyperdy w sprawie fałszerza weksli, wasze kruczki z moratorium milczenia ad infinitum, to wszystko sprawia, że człowiek nieuprzedzony, a rozumny, gotów jest pomyśleć: Brzozowski musi być winien, jeśli takimi sposobami go bronią.
Jesteś uczciwym wielbicielem Brzozowskiego? Wierzysz po męsku w jego niewinność? Życie całe poświęcisz na walkę z ponurymi faktami, które się w tej sprawie nagromadziły. Ale znają cię, mydłku! Tobie obca jest walka i poświęcenie. Ty chcesz dobre imię dla Brzozowskiego nie wywalczyć, ale wyszachrować, ulicznymi wyzwiskami wyszantażować, kruczkami adwokackimi wycyganić. Sianem chcecie się ze sprawy wykręcić, panowie obrońcy o niedźwiedzich łapach i robaczywych sercach" *[J. B.(abiński), Obrońcy o niedźwiedzich łapach, "Merkuriusz Polski Ordynaryjny" 1936, nr 21, s. 619.].
Nikt, zdaniem J. Babińskiego, dotąd nie obalił: 1) zeznań Bakaja; 2) zeznań Burcewa, Wiery Figner, Hermana Łopatina; 3) zeznań adwokata Kułakowskiego; 4) zeznań Krymskiego i Gabrysa; 5) nowych oskarżeń A. Niemojewskiego - nikt więc nie ma prawa mówić o rehabilitacji Brzozowskiego.
Ukazanie się publikacji tego rodzaju skłania Antoninę i Annę Brzozowskie do zwrócenia się w listopadzie 1936 r. z publicznym apelem do Polskiej Akademii Literatury:
"Po dziś dzień nieświadomość i zła wola szarpią pamięć naszego męża i ojca.
Zwracamy się przeto do Polskiej Akademii Literatury jako do instytucji, do której zadań należy obrona honoru pisarzy, domagając się rozciągnięcia opieki nad czcią i śp. Stanisława Brzozowskiego. Jedynie Polska Akademia Literatury powagą swą może położyć kres ukazującym się dotąd w niektórych pismach i wydawnictwach oszczerstwom krzywdzącym pamięć zmarłego. Stanisław Brzozowski stoi dziś ponad wszelkim sądem ludzkim, lecz pamięć jego powinna być uwolniona od wszelkiego cienia, który mogło na niej pozostawić dawne bezpodstawne oskarżenie" *[Antonina i Anna Brzozowskie, List otwarty do Polskiej Akademii Literatury, "Epoka" 1936, nr 11; "Gazeta Polska" 1936, nr 19; "Myśl Polska" 1936, nr 19; "Wiadomości Literackie" 1936, nr 46.].
List otwarty nie spowodował żadnej publicznej enuncjacji PAL-u. Na jej czele stał W. Sieroszewski, który od początku wierzył w prawdziwość oskarżenia autora Samego w
śród ludzi, który o tę właśnie sprawę poróżnił się do końca życia z bardzo bliskim sobie kiedyś Stefanem Żeromskim.W 1936 r. w Moskwie ukazały się pamiętniki Feliksa Kona, zawierające obszerny fragment na temat sprawy Brzozowskiego:
"Było to, o ile mnie pamięć nie zawodzi, w 1907 roku, kiedy po wyjściu z więzienia uciekłem z Królestwa za granicę i mieszkałem w Krakowie. W owym czasie Burcew i Bakaj przekazali partiom spisy zdemaskowanych przez nich prowokatorów. Spis polskich prowokatorów opublikowała SDKPiL. Wśród ogłoszonych nazwisk znalazło się nazwisko Stanisława Brzozowskiego, jednego z najwybitniejszych polskich literatów, którego wielbiciele jego talentu nazywali «polskim Michajłowskim». Wrażenie było piorunujące. Stronnicy Brzozowskiego, wiedząc o tarciach i rozdźwiękach pomiędzy partiami socjalistycznymi, rzucili się z zapytaniami do PPS, licząc, że obali ona tę informację podaną do wiadomości ogółu. Lecz PPS potwierdziła ją. Wówczas wysunięto inną okoliczność w celu przedstawienia tej informacji jako zniesławienia, kalumnii, okoliczność dla szerszej publiczności bardzo przekonującą. Partie socjalistyczne w Królestwie Polskim, jako partie nielegalno, konspiracyjne, nie były w stanie skontrolować informacji otrzymywanych nie zawsze ze zbyt pewnych źródeł. Mimo najszczerszych chęci rzetelnego przeprowadzenia dochodzenia mogą one być świadomie lub nieświadomie wprowadzone w błąd. Dlatego też nie można przyjąć za wiarygodne oskarżenia Brzozowskiego, że jest prowokatorem. W zaborze austriackim, w Krakowie, taki jawny sąd jest możliwy i powinien się odbyć po to, by rozproszyć wszelkie wątpliwości. Przeciwko zwołaniu takiego sądu partie nie miały zastrzeżeń. I sąd ten odbył się. W skład jego weszli: Herman Diamand, galicyjski pepesowiec - członek parlamentu wiedeńskiego; Feliks Perl, ja i jeszcze dwie osoby, których nazwisk już nie pamiętam. Wszedłem w skład sędziów na prośbę samego Brzozowskiego, mimo że oświadczyłem jego rzecznikowi, że nie mogą być sędzią, ponieważ znam wszystkie szczegóły przeprowadzonego przez partię dochodzenia i nie ulega dla mnie wątpliwości, że Brzozowski jest winien. Ale rzecznik Brzozowskiego nalegał, CK Lewicy PPS, do której wtedy należałem, uważał, że mój udział w tym sądzie będzie pożyteczny, tak więc wyraziłem na to swoją zgodę. Na sądzie obrońcy Brzozowskiego: adwokat Buber i członek parlamentu wiedeńskiego pepesowiec Moraczewski, w czasie kiedy to piszę, stronnik Piłsudskiego, wydobyli skądś informacje o Goldbergu. A ponieważ według informacji Bakaja Brzozowski w ochranie miał pseudonim Goldberg, więc usiłowali wszystko, o co oskarżano Brzozowskiego, zwalić na autentycznego Goldberga. Na sądzie zostało to ostatecznie obalone. Goldberg do samej śmierci prowadził swoją robotę uczciwie.
Chociaż wybiegam więcej niż na dziesięć lat naprzód, lecz by nie wracać później do sprawy Brzozowskiego, zwłaszcza że, zważywszy na mój wiek, mogę już nie zdążyć tego dokonać, od razu teraz dokończę relacji z tej sprawy.
Sąd nad Brzozowskim nie został doprowadzony do końca. Brzozowski był chory, jeżeli się nie mylę, na gruźlicę kości. Zgryzoty i niepokoje w związku z sądem pogorszyły stan jego zdrowia. Obrona szukała coraz to nowych dowodów jego niewinności, sąd więc odłożono na pewien czas. Brzozowski dogorywał, na prośby przyjaciół wyjechał do Włoch i tam wkrótce umarł. Sprawa ucichła.
Kilka lat temu w «Robotniku», centralnym organie PPS, ukazała się notatka, jakobym znalazł w archiwach materiały, które całkowicie rehabilitują Brzozowskiego. To nieprawda. Mimo poszukiwań żadnych materiałów w archiwach policji - z których wiele zaginęło podczas rewolucji - nie znalazłem. Co się tyczy mojego osobistego wrażenia, jakie wyniosłem, uczestnicząc w rozprawie sądowej, mogę oświadczyć, co następuje: nie ulega żadnej wątpliwości, że główny oskarżyciel Bakaj był szczerze i głęboko przeświadczony o tym, że Brzozowski był prowokatorem. I gdyby w czasie dochodzenia sądowego podawał tylko fakty, byłoby o wiele łatwiej rozwikłać tę zagmatwaną sprawę. Ale Bakaj w obawie, że przytaczane i przez niego wykryte fakty, dla niego całkowicie przekonywające, nie będą równie przekonywającymi dla sądu, to i owo koloryzował. To gmatwało sprawę. Pamiętam, jak utrzymywał, że osobiście przekazywał Brzozowskiemu pieniądze od ochrany, ale w krzyżowym ogniu pytań, gdzie, kiedy, w czyim mieszkaniu się to działo itd., odniosłem wrażenie, że tę okoliczność Bakaj zmyślił. Za ustalone i pewne, sądzę, można uważać, co następuje:
Brzozowski, jeszcze jako student, był aresztowany i podczas śledztwa zachował się niegodnie. Widocznie żandarmi zręcznie to wyzyskali i szantażując Brzozowskiego groźbą, że podadzą jego zeznania do publicznej wiadomości, popchnęli go na drogę prowokatorstwa. Brzozowski, starając się wszelkimi siłami uchylić od tego, wyjechał za granicę. Ale to go nie ocaliło. Agenci ochrany znajdowali go i za granicą. Ludzi Brzozowski nie wydawał i nie mógł wydawać. Nie utrzymywał kontaktu z partiami. O tym ochrana wiedziała i dlatego żądała od niego czego innego: dokładnych relacji o ruchu rewolucyjnym w Polsce. Taki rękopis Brzozowskiego znalazł się w departamencie policji. Brzozowski nie zaprzeczał, że to jego rękopis, ale wedle jego tłumaczenia był to artykuł wysłany przez niego do czasopisma «Russkoje Bogatstwo», widocznie przejęty przez żandarmów. Egzemplarza tego artykułu na sądzie nie było, dlatego nie można było na podstawie treści określić jego przeznaczenia. Wyjaśnienie Brzozowskiego było mało przekonywające i ja osobiście - ale zastrzegam się, że sąd nie był doprowadzony do końca, mówię o tym stadium procesu, kiedy został przerwany - otóż ja odniosłem wtedy wrażenie, że ratując się przed hańbą, Brzozowski jeszcze bardziej się zhańbił przesyłając relację o ruchu rewolucyjnym do departamentu policji. W to, by miał on być na stałym żołdzie ochrany i za pieniądze zgodził się być prowokatorem, nie wierzyłem wtedy, nie wierzę też dziś" *[Narodziny wieku, Warszawa 1969, s. 540-542.].
Następuje okres rewelacji J. Cynarskiego-Krzesławskiego.
Redaktor "Kroniki Ruchu Rewolucyjnego w Polsce" odnajduje w Archiwum Akt Dawnych w Warszawie w zespole generał-gubernatora warszawskiego 5 raportów naczelnika ochrany warszawskiej Petersona z grudnia 1904 - stycznia 1905 r. dotyczących wieców tzw. ruchu konstytucyjnego, kierowanego przez Andrzeja Niemojewskiego. Raporty przesłane generał-gubernatorowi przez oberpolicmajstra Nolkena zawierają bardzo szczegółową relację założeń, celów, organizacji i przebiegu wieców tego ruchu, a kończą się wnioskiem oberpolicmajstra o wydanie Niemojewskiemu zakazu przebywania na terenie pięciu guberni.
Raport piąty z 17 stycznia 1905 r. donosi o nakryciu w dniu 12 stycznia w mieszkaniu M. Ćwierdzińskiego na ul. Wilczej 12 w Warszawie wiecu, w którym uczestniczyło 160 osób.
Omawiając treść znalezionych dokumentów, J. Krzesławski przypomina, że wedle zeznań Bakaja wiece urządzane przez A. Niemojewskiego były początkowo lekceważone przez władze. Dopiero na podstawie raportów Brzozowskiego ochrana zaczęła się nimi interesować i policja wtargnęła na jedno z takich zebrań w mieszkaniu przy ul. Wilczej.
"Jak widać ze stylu i ze sposobu ujmowania zjawisk w raportach ochrany, informatorem ochrany i właściwym autorem raportów był ktoś wybitny, cieszący się zaufaniem polskiej inteligencji. Treść informacji jest zgodna z prawdą. Zagadka dotycząca osoby tajemniczego autora czeka ostatecznego rozstrzygnięcia" *[J. Krzesławski, Wiece Andrzeja Niemojewskiego w oświetleniu ochrany (Przyczynek do dziejów przedwiośnia rewolucji 1905 r.), "Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce" 1936, nr 3-4, s. 167.].
Szósty znaleziony przez J. Krzesławskiego dokument, omówiony przez niego obszernie na łamach "Niepodległości" w styczniu - lutym 1937 r., jest raportem ochrany o "Warszawskim Uniwersytecie Robotniczym". Oberpolicmajster baron Nolken dołączył ów raport do przesyłanych generał-gubernatorowi raportów o wiecach "ruchu konstytucyjnego".
W zeznaniach Bakaja - przypomina Krzesławski - ważną, choć nie decydującą rolę grała sprawa legalizacji Uniwersytetu Ludowego, jakoby udaremniona z winy Brzozowskiego. Przy nazwie tej instytucji Bakaj się nie upierał, mógł to być również Uniwersytet dla Wszystkich.
Znaleziony w Archiwum Akt Dawnych raport z 19 października 1904 r. szczegółowo omawia wstępne rozmowy szeregu osób podejmujących inicjatywę zorganizowania nielegalnego Uniwersytetu Robotniczego, m. in. przebieg posiedzenia Centralnego Komitetu "Kuźnicy", które odbyło się w mieszkaniu A. Niemojewskiego, założenia ideowe i polityczne tej instytucji, wstępnie opracowany program zajęć, udział przedstawicieli poszczególnych partii, m. in. rolę Stanisława Goldberga. Wśród organizatorów Uniwersytetu wymieniony jest także Stanisław Brzozowski. Raport informuje również o niekonspiracyjnym zachowaniu się jednego z inicjatorów, Czesława Lewandowskiego, co stało się przyczyną zawieszenia dalszych prac organizacyjnych.
Autor doniesienia, obejmującego czasokres do 20 września 1904 r., wyraża wątpliwość, czy wobec rozbieżnych zdań między organizatorami prace organizacyjne zostaną dalej podjęte.
Tak więc "wiadomość o istnieniu takiego raportu nie była wyssana z palca - Bakaj nie kłamał. Nawet rozmiary raportu podane przez Bakaja na posiedzeniu sądu (5 do 8 stron) odpowiadają rozmiarom znalezionego w aktach raportu" *[J. Krzesławski, Tajemniczy raport ochrany o "Warszawskim Uniwersytecie Robotniczym", "Niepodległość" 1937, z. 1, s. 111.].
Bakaj mógł się co najwyżej pomylić co do osoby tajemniczego autora raportu. Kto mógł nim być? Zdaniem Krzesławskiego Lewandowski był za mało inteligentny, by napisać coś podobnego. Niepodobna zresztą przyjąć, żeby w raporcie sam się ośmieszał i pomniejszał swoją rolę w organizowaniu Uniwersytetu. "Raporty - pisze Krzesławski - zdradzają pióro człowieka znającego dobrze stosunki panujące w sferze warszawskiej inteligencji postępowej i dobrze poinformowanego [...] wszystkie inne informacje i uwagi krytyczne musiały wyjść spod pióra informatora ze sfer społeczno-literackich, gdyż tylko taki człowiek mógł orientować się w kulisach całej akcji i znać szczegóły poufnych obrad w bardzo szczupłym gronie".
Bakaj utrzymywał jednak nadto, że wniesiono podanie o legalizację tego Uniwersytetu, którą raport ów uniemożliwił. Na ślad tego podania Krzesławski nie natrafił. Redaktor "Kroniki" wysuwa więc dwie hipotezy: 1) po manifeście październikowym z 1905 r. sam Lewandowski mógł na własną rękę zgłosić podanie o legalizację, odrzucone na podstawie wspomnianego tajnego raportu; 2) uczynił to ktoś poważniejszy od niego.
Na posiedzeniu sądu krakowskiego Z. Heryng zeznał, że kiedy w 1905 lub 1906 r. składał podanie o legalizację Uniwersytetu dla Wszystkich, odnosił wrażenie, iż już przedtem próbowano legalizacji instytucji kulturalnej pod inną nazwą, a Uniwersytet dla Wszystkich wybrano dlatego, że inne nazwy były zdyskredytowane w oczach władz i nie miały szans legalizacji.
Zdaniem Krzesławskiego można zresztą przyjąć, że prób legalizacji nie było i że Bakaja pamięć w tym punkcie zawiodła. Mógł on pamiętać jedynie, że przy późniejszych próbach legalizacji instytucji kulturalnych ów tajny raport grał rolę straszaka: opóźniał i utrudniał ich legalizację. Zakazanie Niemojewskiemu wygłaszania odczytów w Królestwie wiąże się, zdaniem Krzesławskiego, z owym raportem o Warszawskim Uniwersytecie Robotniczym. Można również wyrazić wątpliwość, czy dla władz rosyjskich wiadomości o tym uniwersytecie miały pierwszorzędną wagę. Krze-sławski jest zdania, że wagę taką miały, ponieważ przez uniwersytet władze te znajdowały bezpośrednią drogę do czterech partii socjalistycznych.
W konkluzji Krzesławski dochodzi do wniosku, że "sprawa, czy Brzozowski był winien, czy nie, nie jest pomimo odnalezienia tajnych raportów ochrany o uniwersytecie robotniczym i o wiecach Niemojewskiego ostatecznie wyjaśniona. Jednak posunęła się ona poważnie naprzód i istnieje coraz więcej szans, że będzie wyjaśniona".
Kilkanaście miesięcy później, 4 lipca 1938 r., "Ilustrowany Kurier Codzienny" informuje o nowym, najważniejszym odkryciu Krzesławskiego.
Oto szczegóły tego odkrycia w skrócie.
W 1919 r., gdy wojska polskie zajęły Wilno, w głównym sztabie wojsk bolszewickich znaleziono teczkę, zawierającą oprócz ważnych papierów odpis dokumentu z akt departamentu policji w Petersburgu, będącego kopią raportu przesłanego 31 grudnia 1902 r. przez szefa ochrany warszawskiej dyrektorowi departamentu policji Łopuchinowi. W raporcie tym, zawierającym nazwiska przedstawicieli różnych partii nielegalnych, został specjalnie wydzielony dział "współpracowników" donoszących o młodzieży uniwersyteckiej i o frontach panujących wśród inteligencji. Na tej właśnie liście figuruje m. in. literat Leopold Brzozowski. Znaleziona kopia raportu nie była jednak uwierzytelniona *[J. Krzesławski, Sprawa Brzozowskiego wyjaśniona, "Kurier Literacko-Naukowy", nr 27, dodatek do "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" 1938, nr 182.].
Autentyczność owej nie uwierzytelnionej kopii Krzesławski wspiera innym jeszcze źródłem. Otóż moskiewska "Trybuna", organ grup SDKPiL w Rosji, publikowała przez dłuższy okres na przełomie 1918-1919 r. listę współpracowników warszawskiej ochrany. W numerze z 5 stycznia podała dwa dokumenty z 1902 r., odnalezione w papierach departamentu policji. Dokument drugi zawierał nazwiska identyczne z listą znalezioną w Wilnie. Minimalne różnice między obiema listami wynikają, zdaniem Krzesławskiego, z niedokładności przekładu na język polski. Listę "Trybuny" przedrukował "Robotnik" z 8 lutego 1919 r., nie identyfikując jednak Leopolda Brzozowskiego ze Stanisławem Brzozowskim, autorem Idei *[Spis prowokatorów ochrany warszawskiej, "Robotnik" 1919, nr 62.].
Informacje Krzesławskiego o znalezionym raporcie z 1902 r. były ogólnikowe. Autor nie podał ani nazwy archiwum, w którym raport ów się znajduje, ani nazwiska osoby, która go odnalazła i stwierdziła jego niewątpliwą autentyczność.
Spowodowało to szereg obiekcji nie tylko ze strony dotychczasowych obrońców Brzozowskiego.
"Przytoczenie tego nazwiska na liście urzędowej - stwierdzał St. Giza - nie jest dowodem jego współpracy z ochraną, ponieważ lista została opublikowana nie z oryginału, a z nie uwierzytelnionego odpisu" *[St. Giza, rec: "Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce", "Niepodległość" 1938, z. 2, s. 309.].
"Rewelacje p. Krzesławskiego - pisały «Wiadomości Literackie» - wydają się nam problematyczne, także ich opracowanie pozostawia wiele do życzenia pod względem metodycznym, pan Krzesławski ani nie podaje dokładnie treści dokumentu, ani nie wskazuje, w jakim archiwum dokument się znajduje. Podobnie niewystarczające jest powołanie się na «Trybunę»; ogólnikowej informacji p. Krzesławskiego można przeciwstawić świadectwo p. S. Drzewieckiego. [...] Zresztą gdyby nawet w raporcie znalazło się nazwisko Brzozowskiego, nie przesądzałoby to jego winy, bo mogło tu chodzić o wiadomy wypadek załamania się Brzozowskiego na śledztwie w r. 1898" *[jam., Czy rewelacje o Brzozowskim, "Wiadomości Literackie" 1938, nr 30, s. 7.].
Rozstrzygającym dowodem winy Brzozowskiego - stwierdza w polemice z Krzesławskim K. Troczyński - byłoby jedynie odnalezienie własnoręcznych doniesień czy sprawozdań oskarżonego o wyraźnie denuncjatorskim charakterze *[K. Troczyński, Czy istotnie sprawa Brzozowskiego wyjaśniona?, "Dziennik Poznański" 1938, nr 153.].
Zastrzeżenia pod adresem rewelacji Krzesławskiego wysuwa też W. Klinger, dokonując ponownej rekapitulacji sprawy Brzozowskiego i przypominając dotychczasowe najważniejsze ustalenia i oświadczenia.
W. Klinger przypomina również, iż Krzesławski jest autorem broszury, w której relacjonował dotychczasowy przebieg sprawy niezbyt obiektywnie i lojalnie. Zawarte w niej streszczenie przebiegu sądu pełne jest "nieoczekiwanych luk i niedomówień, i to zwykle na niekorzyść oskarżonego". Ostatni artykuł Krzesławskiego, zawierający nadmiar anonimów i niedomówień, jest, zdaniem Klingera, próbą "rzucenia jeszcze jednej garści błota na grób bardzo wybitnego pisarza".
Znaleziony w Wilnie dokument może być po prostu odpisem notatki "Trybuny" i nic nie każe nam przyjmować, że jest to zgoła nowe i odrębne źródło. Dla nieuprzedzonej krytyki źródłem jedynym pozostaje notatka "Trybuny", o której z pewnością wiedzieli wszyscy interesujący się sprawą Brzozowskiego, łącznie ze sferami, których organami są "Naprzód" i "Robotnik".
"Ponieważ trudno jest przypuścić - pisze Klinger - aby ci siedzący na miejscu i sprawą Brzozowskiego się interesujący ludzie [F. Kon i K. Radek] o artykule «Trybuny» nie wiedzieli wcale, narzuca się z siłą nieodpartą wniosek, że nie uważali oni przeznaczonego dla Łopuchina dokumentu za usuwający wszelką wątpliwość dowód winy Brzozowskiego. [...] Jedni zaś i drudzy [zainteresowani tą sprawą działacze PPS] w gołym wpisaniu Brzozowskiego w poczet prowokatorów (nawet gdyby poczet ten był autentyczny) wzdrygali się widzieć dowód winy z tego chyba powodu, że na listę tę nazwisko jego mogło trafić - i to bez żadnej z jego strony winy - z różnych powodów. Ochranie mogło przecie chodzić o popisanie się przed swą władzą przełożoną pozyskaniem współpracy jednostki tak wybitnej, a z drugiej [strony] samowolne, nie pytające o zgodę zainteresowanego wpisanie czyjegoś nazwiska na listę szpiegów i delatorów może być skutecznym narzędziem nacisku moralnego: wszak groźbą jej ujawnienia można zmusić niekiedy do mówienia nawet uparcie milczące usta" *[W. Klinger, Nieoczekiwana ofensywa (Z powodu artykułu p. J. Krzesławskiego o St. Brzozowskim), "Wiedza i Życie" 1938, z. 11, s. 754-755.].
Klinger podziela zdanie Troczyńskiego, że rozstrzygającym dowodem winy może być jedynie odnalezienie własnoręcznego raportu Brzozowskiego, a dotąd nie dokonał tego ani Krzesławski, ani nikt inny.
Przyjmując sprostowania Krzesławskiego w sprawie Sierpa, Klinger zapytuje: "Czyż właśnie sam fakt jej istnienia [partii Sierp], który nie był chyba tajemnicą dla
ochrany, nie mógł być przez nią wyzyskany dla zdobycia własnoręcznych rękopisów Brzozowskiego, niezbędnych dla bałamucenia nimi polskiej opinii publicznej?".Miesiąc później Krzesławski, odpowiadając na zarzut ogólnikowości i anonimowości swych poprzednich informacji o raporcie z 1902 r., podaje, że w maju nie był jeszcze upoważniony do publicznego podawania źródła, obecnie jednak zastrzeżenia te przestały istnieć. Informuje, że raport ów znajduje się obecnie w Instytucie im. J. Piłsudskiego w Warszawie.
Replikując na inne zarzuty, Krzesławski stwierdza, że na liście musieli figurować jedynie faktyczni stali współpracownicy, gdyż ochrana, wypłacając im wedle wszelkiego prawdopodobieństwa stałą pensję, musiała na każde żądanie władz zwierzchnich wylegitymować się dowodem w postaci raportów. Powoływanie się na rezultaty poszukiwań S. Drzewieckiego niczego nie dowodzi, bo Drzewiecki badał akta warszawskie, gdy tymczasem raport z 1902 r. znaleziony został w aktach departamentu policji. Stanowisko Troczyńskiego, który utrzymuje, że raport szefa ochrany do Łopuchina może być autentyczny formalnie, lecz merytorycznie fałszywy, można tłumaczyć jedynie niemałym fanatyzmem lub apriorystycznym zacietrzewieniem. Nie można również wiązać całej sprawy z niefortunnymi zeznaniami Brzozowskiego z roku 1898, gdyż lista pochodzi z 1902 r. W 1898 r. Brzozowski nie był literatem, lecz początkującym studentem.
Krzesławski przedrukował też w swej "Kronice..." spis prowokatorów ochrany warszawskiej, podany przez "Trybunę" i "Robotnika" w 1919 r. *["Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce" 1938, nr 2.], oraz raport kapitana G. K. z Centralnego Archiwum Wojskowego, który ową kopię raportu znalezioną w Wilnie odkrył w 1927 r. w jednej z teczek akt Oddziału II Frontu Litewsko-Białoruskiego.
W raporcie tym z 29 stycznia 1927 r., skierowanym do dyrektora Centralnego Archiwum Wojskowego, gen. Stachiewicza, kapitan G. K. stwierdza, iż znaleziony odpis, aczkolwiek nie uwierzytelniony, ma wszelkie cechy autentyczności; sporządzony został poufnie z akt departamentu policji w drugiej połowie 1918 r. przez osobę, która z tytułu swego stanowiska miała dostęp do najtajniejszych akt policyjnych. Osoba ta zamierzała widocznie zrobić użytek z odpisu i z tego powodu starała się sporządzić kopię jak najbardziej dokładnie. Brzozowski figuruje w spisie tym pod imieniem Leopolda, którego używał w gimnazjum i w uniwersytecie warszawskim i pod którym figurował w aktach sprawy Oświaty Ludowej w 1898 r. Dziwne się wydać może, że w 1902 r. nazwany jest już literatem. Pamiętać jednak trzeba, że w tym roku właśnie ukazywać się zaczęły pierwsze jego prace naukowe. Z uwagi na to, że sprawa Brzozowskiego nie przestaje zaprzątać najwybitniejszych umysłów polskich, kapitan G. K. proponuje swemu zwierzchnikowi podanie do publicznej wiadomości treści znalezionego przez siebie dokumentu *[J. Krzesławski, W sprawie autentyczności dwóch list konfidentów, "Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce" 1938, nr 3, s. 183-186.].
Krzesławski przypuszcza, że publikacja "Robotnika" z 1919 r. przeszła niepostrzeżenie dlatego, że cały kraj znajdował się wówczas w przededniu wyborów do konstytuanty, jeśli zaś chodzi o Brzozowskiego, to imię Leopold wprowadziło wielu ludzi w błąd.
Znaleziony dokument, zdaniem redaktora "Kroniki", nie zamyka sprawy autora P
łomieni. Wiele pozostaje jeszcze do wyjaśnienia."Trzeba np. ustalić - pisze Krzesławski - kiedy Brzozowski przestał oddawać usługi ochranie, czy zaraz po roku 1902, czy po wyjeździe do Zakopanego w styczniu 1905, co jest najprawdopodobniejszym, jak to przy innej okazji będę miał możność wykazać, czy
znacznie później, jak przypuszczał. Bakaj.Trzeba będzie odnaleźć raporty Brzozowskiego, jeśli to okaże się możliwe, trzeba będzie również zażądać od władz archiwalnych rosyjskich oficjalnego stwierdzenia oryginału dokumentu, którego kopię posiadamy.
[...] Trzeba będzie zanalizować raporty Petersona o tajnym Uniwersytecie Ludowym i wiecach Andrzeja Niemojewskiego w 1904 r., aby stwierdzić, kto był ich faktycznym autorem. To są jednak szczegóły sprawy, która dla ludzi bezstronnych i niezacietrzewionych jest w swojej istocie wyjaśnioną" *[J. Krzesławski, Czy St. Brzozowski był szpiegiem... Teczka St. Brzozowskiego znajduje się w Instytucie im. J. Piłsudskiego. Rewelacyjny dokument stwierdzający winę polskiego pisarza, "Ilustrowany Kurier Codzienny" 1938, nr 219, s. 3.].
Materiały opublikowane przez Krzesławskiego i jego argumentacja nie przekonują Klingera. W przypisie pod wspomnianym artykułem stwierdza, że wywody jego po zapoznaniu się z ostatnim artykułem Krzesławskiego zachowują swe pełne znaczenie i do poddania ich rewizji nie widzi najmniejszego powodu *[W. Klinger, Nieoczekiwana ofensywa..., "Wiedza i Życie" 1938, z. 11, s. 756.].
Z ostateczną konkluzją redaktora "Kroniki" oraz jej uzasadnieniem nie zgadza się również Antoni Miller, który znał Brzozowskiego z okresu współpracy z "Głosem", "Przeglądem Społecznym" i "Społeczeństwem".
Zdaniem Millera, Krzesławski nie zna mentalności urzędników moskiewskich. Urzędnik ochrany wciągający Brzozowskiego na listę współpracowników pragnął zapewne wykazać wobec władz zwierzchnich swoją rzutkość w zdobywaniu konfidentów i tym samym uzasadnić konieczność powiększenia budżetu. Według byłego redaktora odpowiedzialnego "Społeczeństwa" sprawa jest daleka od wyjaśnienia: nie ma ani jednego raportu pisanego lub podpisanego przez Brzozowskiego, nie ma również żadnych poszkodowanych w wyniku jego donosów:
"Winę Brzozowskiego - pisze A. Miller - wtedy bym uznał za udowodnioną, gdyby mi okazano tzw. «oprawdatielnyje dokumenty» rachuby ochrany, zaopatrzone znanym mi podpisem Brzozowskiego i odpowiednią datą z wymienieniem, za jaką funkcję przyjął pieniądze. I tu jeszcze byłaby kwestia, czy ktoś podpisu nie podrobił" *[A. Miller, U pragenezy burzy wokół St. Brzozowskiego, "Myśl Polska" 1938, nr 19, s. 5.].
Miller podaje następnie przykłady absurdalności podejrzeń, jakie wysuwano wobec Brzozowskiego.
Brzozowski przez pewien czas codziennie chodził około 11 wieczorem na Plac Teatralny po żonę, która bardzo często brała teatralne passe-partout z redakcji "Głosu". Puszczono jednak pogłoskę, że odwiedza on ochranę, która na Placu tym miała swoją siedzibę.
Po otrzymaniu przez autora Wirów paszportu w styczniu 1905 r. snuto różne przypuszczenia i dziwiono się, że władze policyjne "puściły" pisarza. Tymczasem paszport dla Brzozowskiego załatwił na prośbę Millera jego siostrzeniec, Michał Żabczyński, sekretarz policmajstra Meyera.
Kiedy władze rosyjskie ewakuowano z Warszawy, Miller zwrócił się do Żabczyńskiego z prośbą o zasięgnięcie informacji na temat sprawy Brzozowskiego. Informacje uzyskane przez Żabczyńskiego u swoich zwierzchników - Piaseckiego i Tompofolskiego - brzmiały następująco: Brzozowski był u władz "na durnom sczetu [miał złą sławę]", żadnego kontaktu z ochraną nie miał, szef zaś ochrany, zdaje się, Zawarzin, wyraził nawet kiedyś zdziwienie, dlaczego Polacy tak długo wałkują sprawę autora P
łomieni. W związku z rewelacjami Bakaja kursowało przypuszczenie, że albo był on przekupiony, albo wpadł w manię podejrzeń, albo nawet się mylił. Na pytanie o listę członków ochrany Żabczyńskiemu odpowiedziano ironiczną uwagą: "Spisok wsiegda możno sostriapat' [listę zawsze można upitrasić]"."Nie mogę oprzeć się zdumieniu - stwierdza w konkluzji swego artykułu A. Miller - wobec łatwowierności wielu, którzy nie chcą głębiej wejrzeć w losy pisarza, w przebytą przezeń gehennę chłosty opinii i wygnanie za błąd 19-letniego młodzieńca (roztrwonienie na chorobę ojca małej studenckiej sumy). Powrócił skruszony do społeczeństwa i złożył mu 10 tomów genialnych myśli w ciągu 9 lat nieustannych walk z nędzą, w pętach pożerającej go gorączki!
Trzydzieści lat wisi miecz kalumnii nad bezbronną mogiłą!
Czy nie za długo?"
Krzesławski uważa jednak sprawę Brzozowskiego za wyjaśnioną ostatecznie. W indeksie osobowym "Kroniki" z 1939 r. Stanisław Leopold Brzozowski figuruje już z dopiskiem - prowokator *["Kronika Ruchu Robotniczego w Polsce" 1939, nr 1, s. 56.].
Tak oto przedstawiał się stan sprawy Brzozowskiego do wybuchu drugiej wojny światowej.
Na łamy prasy sprawa ta powraca w 1947 r.
Jerzy Wyszomirski w artykule Quid iuris? Quid Poloniae?, przypominając kampanię rehabilitacyjną prowadzoną przez W. Klingera żąda ostatecznego wyświetlenia sprawy Brzozowskiego bez względu na to, jaki będzie jej finał, zaszczytny czy sromotny. Odpowiadając na pytanie postawione w tytule, stwierdza: "Wiele. Prawdę powiedział prof. Klinger, że jest to sprawa sumienia zbiorowej duszy narodowej" *[J. Wyszomirski, Quid iuris? Quid Poloniae?, "Nowiny Literackie" 1947, nr 33, s. 2.].
Artykuł Wyszomirskiego spotyka się z protestem Aliny Świderskiej, która wznowienie sprawy Brzozowskiego uważa za niepotrzebne i co najmniej za nietaktowne.
"Zostały po nim jego książki, które o nim świadczą i świadczyć będą tak długo, jak długo będzie trwała literatura polska - i pozostały nie dowiedzione zarzuty, których echo słabnie coraz bardziej i o których mało kto już pamięta. Verba volant, scripta manent... Święta prawda! Wywoływanie ich na powrót rzuciłoby ponownie cień na jego pamięć, która już wybielała w świetle wieczności" *[A. Świderska, Veiba volant, scripta manent, "Nowiny Literackie" 1947, nr 36, s. 6.].
Świadectwem ponownego wzrostu zainteresowania sprawą Brzozowskiego w tym okresie jest cytowany jako motto do niniejszej rozprawy fragment poematu T. Różewicza *[We fragmencie tym mowa jest o ówczesnym redaktorze "Twórczości" prof. K. Wyce. Ów "wielki dom", w którym poeta spotykał m. in. Antoninę Brzozowską, to budynek Związku Literatów Polskich w Krakowie przy ul. Krupniczej 22.].
W latach 1947-1948 na łamach "Nowin Literackich" ukazuje się szereg materiałów poświęconych "toczącej się dalej sprawie" autora Legendy M
łodej Polski.W obszernej korespondencji z Nowego Jorku Wula Buberowa przypomina główne punkty artykułu swego męża z 1928 r. i informuje, że odpisy protokołów sądu, materiały obrony oraz korespondencję Brzozowskiego zdeponowała w 1938 r. w Ossolineum we Lwowie *[W. Buberowa, W sprawie Brzozowskiego, "Nowiny Literackie" 1948, nr 19.].
Henryk Jabłoński przestrzega przed wypowiadaniem zbyt pochopnych ocen na temat sprawy Brzozowskiego, nie popartych badaniami archiwalnymi. Informuje, że w 1938 r. słyszał o wydzieleniu w Archiwum Wojskowym pliku akt pt. "Sprawa Brzozowskiego" i przeniesieniu ich do tajnej części tegoż archiwum *[H. Jabłoński, Jeszcze o Brzozowskim, "Nowiny Literackie" 1948, nr 22.].
W liście nadesłanym z Moskwy do redaktora "Nowin" Paweł Ettinger przypomina treść swego wywiadu przeprowadzonego w 1927 r. z Feliksem Konem *[P. Ettinger, Jeszcze o Brzozowskim, "Nowiny Literackie" 1948, nr 27.].
Klątwa, jaką rzucono w latach następnych na dorobek Brzozowskiego, usunęła z forum publicznego i tę jego tragiczną sprawę. Przypomniała ją dopiero "Twórczość" w 1957 r., publikując Pami
ętnik o Brzozowskim Walentyny Kolberg-Szalitowej, zawierający bogatą korespondencję autora Idei, obszerne relacje z przygotowań sądu krakowskiego oraz z jego przebiegu, a także - w aneksie - zapowiadaną przez K. Irzykowskiego krytyczną analizę protokołów sądu, opublikowanych przez E. Bobrowskiego *[W. Kolberg-Szalitowa, Pamiętnik o Brzozowskim, "Twórczość" 1957, nr 5.].
Wiosną 1959 r. przyjąłem propozycję redakcji "Świata", by z okazji 50 rocznicy sądu krakowskiego nad Brzozowskim przypomnieć tę tragiczną, sprawę i przedstawić jej dotychczasowy przebieg. W publikacji tej *[M. Sroka, Sprawa Stanisława Brzozowskiego, "Świat" 1959, Oskarżony..., nr 15; Przed sądem, nr 16; Rehabilitacja...?, nr 17.], dostosowanej do charakteru pisma, częściowo zestawiłem zbierane przez siebie - na marginesie przygotowywanej od 1958 r. edycji List
ów Brzozowskiego - materiały prasowe i rezultaty własnych poszukiwań w archiwach krajowych. Dowodziłem w niej, iż krytyczna analiza przejrzanych publikacji i źródeł nie prowadzi niestety do wniosków ostatecznych."Ostateczne rozwiązanie tej tragicznej zagadki - pisałem w konkluzji - mogą jedynie dać otwarte obecnie archiwa moskiewskie lub Uniwersytetu w Stanford (archiwum Makłakowa), jeżeli obecnie jeszcze dać je mogą. Nadzieja na to nie jest zbyt wielka. Próbę jednak sprawdzenia po tylu latach informacji Feliksa Kona i Karola Radka, i publikacji «Trybuny» trzeba podjąć. Dopiero po niej będzie kolej na różne hipotezy. Sprawdzenie to leży w interesie obu stron: i oskarżenia, i obrony, do której sam chciałbym się zaliczać.
Sprawy Brzozowskiego w tym stanie rzeczy zamknąć nie można.
Dotychczasowe wysiłki zainteresowania tą sprawą różnych instytucji, które umożliwiłyby podjęcie tej próby, nie dały dotąd rezultatu. Trwa nawet spór, kto się nią zająć powinien. Inne wysiłki, skorzystania z uprzejmości pewnych osób, które były w tych archiwach, dały w wyniku szereg zbyt niejasnych informacji, by je publicznie wypowiadać.
Uzasadniając potrzebę obecnego podjęcia tej sprawy, nie używajmy wielkich słów, że chodzi tu o «honor kultury polskiej», o sprawę «jej zbiorowego sumienia» itp. Nie stawiajmy również niesłusznej alternatywy, rehabilitować lub wykreślić.
Powiedzmy prościej:
Zasługi Brzozowskiego w rozwoju kultury polskiej, co przyznać muszą nawet przeciwnicy, i wielka tragedia życiowa tego człowieka nakładają na nas obowiązek wyjaśnienia tej straszliwej zagadki, która, jak starałem się nie gwoli sensacji w tej publikacji przedstawić, niepokoi od 50 lat tyle umysłów".
Przyjmując propozycję redakcji "Świata", ż rozmaitych względów nie spodziewałem się zbyt licznych odgłosów na artykuł o takim temacie. Pokolenie Brzozowskiego już prawie odeszło, następne Historia zbyt oswoiła z podobnym traktowaniem krzywdy ludzkiej, by ta publikacja o sprawie sprzed pół wieku mogła wywołać żywsze zainteresowanie. Masowy charakter pisma łudził jednak nadzieją szerszego dotarcia i ewentualnego zdobycia nie znanych dotąd materiałów. I okazało się, że nadzieja nie było bezpodstawna *[M. Sroka, Sprawa Stanisława Brzozowskiego (4), Tajemniczy list Bakaja, "Świat" 1959, nr 25.]. Ale o tym później.
W grudniu 1959 r. "Sztandar Młodych" doniósł, że reporter tego pisma "wpadł na trop" dokumentów związanych z życiem i działalnością autora Legendy M
łodej Polski, które posiadają "dużą wartość historyczną, m. in. wyjaśniają sprawę zarzutów stawianych Brzozowskiemu w związku z jego rzekomą współpracą z carską ochraną" *[R. K.[araś], Lubelskie dokumenty kryją tajemnice St. Brzozowskiego, "Sztandar Młodych" 1959, nr 300, s. 2.].Do dokumentów tych, znajdujących się w papierach po znanym prawniku i bibliofilu lubelskim, Wacławie Salkowskim (który zmarł w 1952 r.), reporterowi "Sztandaru Młodych", Romualdowi Karasiowi, nie udało się dotrzeć
*[Potrzebna była na to zgoda wnuczki a zarazem spadkobierczyni W. Salkowskiego, J. Zaremba-Tymienieckiej, córki J. . Salkowskiej i gen. St. Burhardt-Bukackiego, przebywającej w Anglii. Wykonawca testamentu mec. T. Krzysztoń z Lublina, do którego zwróciłem się po notatce R. Karasia, poinformował mnie; że w papierach po W. Salkowskim znajdują się dwa listy Brzozowskiego, których treść nie wnosi niczego nowego do publikowanych przeze mnie w "Świecie" artykułów (list z 20 grudnia 1959 r.).]. W latach następnych usiłował on zainteresować tymi dokumentami Instytut Badań Literackich i bezskutecznie domagał się ich opublikowania *[R. Karaś, "...Krzywda gorsza niż zbrodnia", "Kurier Lubelski" 1961, nr 153; Nieznane listy St. Brzozowskiego, "Życie Literackie" 1962, nr 42, i in.].W sierpniu 1963 r. "dokumenty lubelskie" zostały udostępnione wydawcom niniejszej edycji *[Dzięki staraniom , red. T. Podoskiej - za pośrednictwem p. Marii Danilewicz uzyskano zgodą spadkobierczyni na odczytanie i opublikowanie tych listów Brzozowskiego.]. Okazało się, że są to dwa listy Brzozowskiego do Wacława Salkowskiego z 1909 r., przedstawiające wyczerpująco przebieg sprawy w związku z oskarżeniem z 1908 r. o szpiegostwo.
Sprawie oskarżeń o współpracę z ochraną sporo miejsca poświęcili również w wydanych w ostatnich latach książkach o Brzozowskim Andrzej Stawar i Czesław Miłosz.
Stawara mniej interesuje faktografia, z tą jest zresztą w całej książce na bakier. W owych trzech "dramatycznie zagadkowych" epizodach biograficznych - Bratniak, zeznania z 1898 r., oskarżenie Bakaja - szuka on raczej pobudek, które określiły dostrzegalne, zdaniem jego, w twórczości Brzozowskiego "rozdwojenie", "zachwianie samopoczucia moralnego", wytwarzające potrzebę "ekspiacji wobec społeczeństwa", "stan trwałego podrażnienia, swoistą ekscytację moralną" itp.
Autor rozprawy O Brzozowskim, w której koryguje własną tezę z 1928 roku o świadomej ideologicznej dywersji uprawianej przez Brzozowskiego w polskim ruchu robotniczym - tezę ową przejęto w okresie stalinowskim - nie wypowiada jasno swego zdania na temat zarzutu współpracy autora Idei z ochraną. Z jednej strony przyjmuje pewną część argumentacji obrony, z drugiej zaś pisze, że "argumentacje oskarżenia były poważne", że "oskarżenia z r. 1908 potwierdzałyby cykl upadków związanych ze sprzeniewierzeniem pieniędzy społecznych i zbyt wylewnymi zeznaniami przed ochraną" *[A. Stawar, O Brzozowskim i inne szkice, Warszawa 1961, s. 10, 87-88.]. Z wielu rozmów bezpośrednich ze Stawarem wiadomo mi, że wierzył on w prawdziwość stawianych Brzozowskiemu zarzutów.
Czesława Miłosza w jego "rekonstrukcji" sprawy Brzozowskiego interesuje jej aspekt socjologiczno-polityczny, jak owo "szczególne skrzyżowanie sił politycznych", które człowieka "zaangażowanego", mającego odwagę pozostać nonkonformistą, poza "obozem postępowym" i "obozem narodowym", doprowadziło do zguby.
Autor Człowieka wś
ród skorpionów opiera się w swej "rekonstrukcji" wyłącznie na materiale publikowanym przez "Wiadomości Literackie" do 1933 r. Za hipotezę najprawdopodobniejszą Miłosz przyjmuje, że "Bakaj był prowokatorem podesłanym do Burcewa przez ochranę, ale zaplątał się, przyrosła do niego nowa skóra rewolucjonisty i, już od Burcewa zależny, nawet materialnie, zaczął mu pomagać, jak umiał" *[Cz. Miłosz, Człowiek, wśród skorpionów, Paryż 1962, s. 94.].Niezbita argumentacja prawnicza Bubera przedstawiona w artykule zamieszczonym w "Wiadomościach Literackich" nie została, zdaniem Miłosza, przez nikogo nadwątlona.
Na skąpą podstawę źródłową tego rozdziału pracy Miłosza zwrócił uwagę Wł. Pobóg-Malinowski *[Wł. Pobóg-Malinowski, Sprawa St. Brzozowskiego, "Kultura", Paryż 1962, nr 12.]. Wskazane przez niego inne, nie uwzględnione dotąd źródła, m. in. wspomnienia Zawarzina, pamiętnik W. Sławka - niczego nowego do stanu badań nad sprawą Brzozowskiego nie wnoszą.
"Oryginalną", jak zwykle, metodę dowodzenia "moralnie obrzydliwego i nikczemnego" udziału Brzozowskiego w policyjnej prowokacji zaprezentował Stanisław Cat-Mackiewicz.
"Ten, kto tak, jak ja - pisze Mackiewicz, omawiając prace Stawara i Miłosza - studiował w swoim czasie te wszystkie makabryczne historie, ten nie może mieć źdźbła wątpliwości co do szczerości Burcewa i szczerości Bakaja. Temu ostatniemu nie mogło zależeć na jakichś intrygach przeciw Brzozowskiemu. Od środowisk polskich był zupełnie oddalony. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że Brzozowski był tym prowokatorem. Rehabilitacja jego jest historycznym błędem" *[St. Cat-Mackiewicz, Wyspiański, "Kierunki" 1962, nr 33. s. 11.].
Zdaniem Mackiewicza prowokatorstwo Brzozowskiego odbijało się na jego twórczości: działała w nim jakaś perwersja w stosunku do tej uczuciowości, którą mu dało wychowanie w polskim środowisku. Mackiewicz podjąłby się nawet wyszukać - gdyby czas mu na to pozwolił - w każdym dziele Brzozowskiego z pewnego okresu "wyrywające się zdania, które na to wskazują".
"Nawrócenie się" Brzozowskiego na katolicyzm uważa Mackiewicz za "nowy dowód braku wierności wobec swego środowiska", środowiska ateistycznego i materialistycznego, dowód świadczący o specjalnej perwersji autora P
łomieni *[Mackiewicz zastrzega się, że będzie uważał za obelgę osobistą ewentualne przypuszczenie, iż tego rodzaju metodą dowodzenia ułatwia sobie polemikę ze swym przeciwnikiem ideowym i politycznym. Mimo owego zastrzeżenia Mackiewicza przypuszczenie takie należy wysunąć.].Sześćdziesiąt lat dzieli nas od sądu krakowskiego nad Brzozowskim.
Przebadanie źródłowe tej sprawy napotyka dzisiaj na trudności prawie nie do pokonania. Wiele bezcennych materiałów archiwalnych poszło z dymem w czasie ostatniej wojny; ze świadków owej tragicznej sprawy, ludzi z pokolenia Brzozowskiego, żyją tylko nieliczni.
Mimo to stan źródeł archiwalnych *[A trzeba do nich przede wszystkim sięgać, gdyż wiarygodność informacji na temat tej sprawy, zawartych w obficie publikowanych ostatnio różnych wspomnieniach i pamiętnikach, jest bardzo wątpliwa. Wymownym tego przykładem są wspomnienia F. Kona, którego pamięć w zrelacjonowaniu przebiegu sądu nad Brzozowskim wyraźnie zawiodła.] nie jest nawet obecnie najgorszy.
W rewindykowanych kilka lat temu ze Związku Radzieckiego obszernych materiałach archiwalnych, dotyczących historii ruchu robotniczego, znalazło się Archiwum PPS, zawierające Materia
ły Sądu Obywatelskiego w sprawie St. Brzozowskiego, obszerną korespondencję tego sądu, akta spraw szpiegów i prowokatorów, materiały dotyczące osób podejrzanych, m. in. tekę z materiałami o Bakaju. Tam też odnalazła się owa "lista wileńska" wraz z raportem tajemniczego kapitana G. K. (Gustawa Kaleńskiego) *[Idąc śladem wskazanym przez H. Jabłońskiego, zwróciłem się do Centralnego Archiwum Wojskowego z zapytaniem o losy owego wyłączonego zespołu akt pt. "Sprawa Brzozowskiego", przeniesionego swego czasu do części tajnej archiwum. Po przeprowadzeniu kwerendy w tej sprawie otrzymałem informacje, że Centralne Archiwum Wojskowe obecnie akt tych nie posiada (list z 9 września 1955 r.). Prawdopodobnie tajemnicza teczka pt. "Sprawa Brzozowskiego" zawierała ową "listę wileńską" oraz wspomniany raport kapitana Gustawa Kaleńskiego z 1927 r. Ponieważ adresat raportu, gen. J. Stachiewicz, nie zaakceptował propozycji Kaleńskiego, aby opublikować znaleziony wykaz tajnych współpracowników ochrany, przypuszczam, że te to właśnie materiały przeniesiono do tajnej części Archiwum Wojskowego. W maju 1938 r. o materiałach tych dowiedział się Krzesławski. Po szeregu publikacji, jakie ukazały się po pierwszym artykule redaktora "Kroniki", zarzucających mu trzymanie w tajemnicy nazwy archiwum, nazwiska znalazcy "listy wileńskiej", teczkę pt. "Sprawa Brzozowskiego" z tego rodzaju zawartością przekazano do Instytutu im. J. Piłsudskiego i włączono do Archiwum PPS.].Archiwum PPS zawiera również bogatą korespondencję działaczy PPS z licznymi wzmiankami na temat omawianej sprawy.
Cztery pękate "Teki Rafała Bubera", zdeponowane przez Wulę Buberową w 1938 r. w lwowskim Ossolineum, znalazły się szczęśliwie we Wrocławiu. Zawierają one kompletne "archiwum obrony" z szeregiem istotnych nowych materiałów. Sporo informacji dało przejrzenie zachowanej korespondencji osób w jakiś sposób związanych ze sprawą Brzozowskiego, szczególnie korespondencji Feldmana i Orkana, papierów Stempowskiego i in.
Diametralnie inaczej przedstawia się sprawa z archiwaliami rosyjskimi znajdującymi się w kraju. Z 130 000 jednostek chronologicznych znajdujących się przed drugą wojną światową w Archiwum Głównym Akt Dawnych ocalało ok. 8 000 - tj. zaledwie ułamek jednego w zasadzie zespołu - zespołu kancelarii generał-gubernatora. Dokładne przejrzenie tego ułomka, wobec braku kartoteki osobowej, przerasta możliwość indywidualnych prywatnych poszukiwań. Ale i w tych szczątkach znalazły się interesujące materiały.
Wszystkie te źródła umożliwiły dość szczegółowe opracowanie komentarza do obszernego zespołu listów Brzozowskiego poświęconych wyłącznie sprawie' oraz krytyczną weryfikację dotychczasowego jej przebiegu.
Jak w świetle tych materiałów przedstawiają się ustalenia o największym ciężarze gatunkowym - ustalenia historyka ruchu robotniczego, J. Krzesławskiego-Cynarskiego.
Prostując hipotezę W. Klingera w sprawie Sierpa, na którą powoływano się również w okresie powojennym, Krzesławski miał rację. Coциалистическая Eврейская Робочая Партия (Socialistićeskaja Jewrejskaja Raboćaja Partija) - to narodowo-socjalistyczne ugrupowanie o kierunku eserowskim, utworzone w 1905 r. i istniejące do 1917 r., znajdujące się okresowo w koalicji z PPS. Wydawnictwo Sierp było organem tej partii. Wydało ono w 1907/1908 r. dwa Zbiory (Cборники) pod red. M. Ratnera i Ch. Żytłowskiego (z którym znajomość zawartą we Lwowie Brzozowski podtrzymywał listownie i który, jak wynika z korespondencji Sierpa, Brzozowskiego wydawnictwu temu rekomendował). Do tych to zapewne Zbior
ów Brzozowski napisał 4-arkuszową rozprawę Kwestia żydowska w polskiej prasie socjalistycznej. Możliwe nawet, że praca ta została opublikowana, gdyż do wydawnictw tych nie udało się dotąd dotrzeć, a w korespondencji Brzozowskiego znajduje się następująca wzmianka: "dr Sałmanow pozytywnie dziś potwierdził mi, że moja książka figuruje już pomiędzy wydawnictwami Sierpa". Co więcej, 26 marca 1908 r. Brzozowski informuje, że otrzymał połowę honorarium.Z drugiej strony pewne fakty związane z Sierpem wydają się niejasne. Z zachowanych trzech listów tego wydawnictwa do Brzozowskiego wynika, że prócz wspomnianej pracy proszono Brzozowskiego o napisanie "kilku szkiców z historii polskich ruchów społecznych, w szczególności z historii polskiego socjalizmu" oraz przysłanie... nowego programu PPS, gdyż takowy trudno dostać w Kijowie, a wydawnictwo chce wydać zbiór programów różnych partii socjalistycznych w Rosji. Z listu trzeciego, z 17 stycznia 1907, tj. miesiąc po wysłaniu zamówionej pracy, dowiadujemy się, że nie dotarła ona na miejsce i Brzozowski powinien w tej sprawie interweniować na poczcie.
Przejdźmy jednak do najistotniejszego punktu dotychczasowego przebiegu sprawy - owej tajemniczej "listy wileńskiej" oraz notatki "Trybuny" z 1919 r., na podstawie których redaktor "Kroniki Ruchu Rewolucyjnego w Polsce" uznał ostatecznie Brzozowskiego za prowokatora.
W publikacji w "Świecie" w 1959 r. po zapoznaniu się z zawartością "Teczki St. Brzozowskiego" pisałem na ten temat:
"O informacjach Krzesławskiego po ich sprawdzeniu powiedzieć można, że odpowiadają prawdzie w prawie wszystkich szczegółach. Tajemniczy raport z 1902 r., odkryty przez kapitana Gustawa Kaleńskiego, jest jedynie nie uwierzytelnioną kopią. Z zespołu redakcyjnego «Trybuny» nikt już niestety nie żyje, by odpowiedzieć na pytanie, czy oryginał raportu istnieje.
Jeśli nawet istnieje, w co nie ma podstaw nie wierzyć, nie rozwiązuje on sprawy oskarżenia Bakaja z 1908 r. Dotyczy on, moim zdaniem, sprawy z 1898 r. i jej konsekwencji dla Brzozowskiego, na temat których można jedynie snuć różne hipotezy, zgodne z przypuszczeniem F. Kona" *[M. Sroka, Sprawa Stanisława Brzozowskiego (3). Rehabilitacja...?, "Świat" 1959, nr 17, s. 16.].
Miałem, oczywiście, na myśli przypuszczenie F. Kona wyrażone w wywiadzie dla "Wiadomości Literackich" (1927, nr 10). Jego relację w pamiętnikach (1936) poznałem dopiero w 1969 r.
"Lista wileńska" faktycznie tylko nieznacznie różni się od spisu prowokatorów, opublikowanego przez "Trybunę" 5 stycznia 1919 r.
Figurującego na owym spisie "literata Leopolda Brzozowskiego" identyfikowano już wówczas, jak się okazuje, ze Stanisławem Brzozowskim.
Powołując się na publikację "Trybuny", "Goniec Krakowski" pisał w styczniu 1919 r.:
"W ten sposób oskarżenia skierowane przeciw głośnemu literatowi, filozofowi i publicyście, Leopoldowi Brzozowskiemu, który podpisywał się drugim imieniem Stanisław, zostają potwierdzone" *[Stanisław Brzozowski na liście prowokatorów, "Goniec Krakowski" 1919, nr 28, s. 3.].
Leopolda ze Stanisławem w owym czasie zapewne identyfikował również "Robotnik". Przedrukowując spis "Trybuny" wytłuścił w nim jedno nazwisko: Leopolda Brzozowskiego *[Spis prowokatorów ochrany warszawskiej, "Robotnik" 1919, nr 62.].
Wysuwana dotychczas przez wielu oponentów Krzesławskiego najistotniejsza obiekcja, że nie uwierzytelniona "lista wileńska" może być tylko odpisem z "Trybuny" lub odwrotnie, czyli że wątpić można w istnienie oryginału raportu naczelnika ochrany warszawskiej do dyrektora departamentu policji w Petersburgu, obecnie odpada. Od lipca 1961 r. fotokopia oryginału tego dokumentu znajduje się w Warszawie *[W latach 1959-1960 Zarząd Główny Związku Literatów dwukrotnie zwracał się do Głównego Zarządu Archiwów przy Radzie Ministrów ZSRR o zezwolenie przeprowadzenia przeze mnie poszukiwań za materiałami dotyczącymi sprawy Brzozowskiego w archiwach leningradzkich i moskiewskich. W lutym 1961 r. Główny Zarząd Archiwów przy Radzie Ministrów ZSRR poinformował prezesa ZG ZLP, J. Iwaszkiewicza, że fotokopie dokumentów o działalności szpiegowskiej Brzozowskiego zostały przekazane do Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych w Warszawie. Fotokopie tych dokumentów (oryginału I części tzw. "listy wileńskiej" - bez cz. II ze sprawozdaniem Petersona; karty ewidencyjnej w ochranie Leopolda Brzozowskiego; raportu agenta zagranicznej ochrany w Paryżu o "aferze lwowskiej" Brzozowskiego w 1906 r.) udostępnił mi ówczesny dyrektor tej instytucji, Henryk Altman.].
Tak więc znamy obecnie dokument ochrany, na którym wśród "tajnych współpracowników" (секретных сотрудников - siekretnych sotrudnikow), informujących "o sprawach studenckich i różnych warstwach inteligencji", figuruje nazwisko autora P
łomieni, Legendy Młodej Polski, Idei.A więc upadają ostatecznie autorytatywne oświadczenia Stefana Drzewieckiego, Feliksa Kona i Karola Radka o braku dowodów winy Brzozowskiego w archiwach radzieckich - upada koronny argument jego obrońców!
Ponura, straszliwa zagadka, która przez tyle lat niepokoiła opinię publiczną i budziła najsprzeczniejsze uczucia, zagadka, w celu rozwikłania której sięgali po pióro najznakomitsi przedstawiciele kultury polskiej - zostaje wreszcie po upływie z górą półwiecza rozwiązana ostatecznie na niekorzyść wielkiego pisarza. Zgodnie więc z alternatywą wypowiedzianą przez Żeromskiego, nie należy go rehabilitować, ale na zawsze nazwisko jego z kart kultury polskiej wykreślić!
Czy jednak jest tak w istocie?
Na podstawie kopii owego dokumentu Krzesławski uznał sprawę oskarżenia Brzozowskiego o współpracę z ochraną za "w swojej istocie wyjaśnioną". Zdaniem redaktora "Kroniki" pozostały do ustalenia jedynie szczegóły: "Trzeba np. ustalić, kiedy Brzozowski przestał oddawać usługi ochranie, czy zaraz po roku 1902, czy po wyjeździe do Zakopanego w styczniu 1905, co jest najprawdopodobniejszym, jak to przy innej okazji będę miał możność wykazać, czy znacznie później, jak przypuszczał Bakaj" *[J. Krzesławski, Czy St. Brzozowski był szpiegiem "Ilustrowany Kurier Codzienny" 1938, nr 219, s. 3.].
Obrońcy Brzozowskiego wystąpili, jak pamiętamy, z szeregiem zarzutów co do takiej interpretacji znalezionego dokumentu. Odpowiadając "Wiadomościom Literackim", Krzesławski wskazywał, że "nie można wiązać całej sprawy z niefortunnymi zeznaniami Brzozowskiego z roku 1898, gdyż lista pochodzi z 1902 roku. W roku 1898 Brzozowski nie był wcale literatem, lecz początkującym studentem".
Argumenty, jak widzimy, niebagatelne i trudne do odparcia. Gdyby przyjąć nawet, że wszystkie pozostałe obiekcje obrony - są nieistotne: i uwaga Troczyńskiego, że dokument ten może być formalnie prawdziwy, ale merytorycznie fałszywy; i przypuszczenie W. Klingera, że wpisano nań nazwisko Brzozowskiego bez jego wiedzy i zgody w celu szantażowania; i zarzut Millera, że skorumpowany urzędnik ochrany mógł wpisać to nazwisko na listę, by wykazać swą rzutkość w zdobywaniu konfidentów i otrzymać większe fundusze od władz zwierzchnich. Gdyby przyjąć przeto, że dokument podaje fakty prawdziwe, to czy jednak sama jego treść upoważniała Krzesławskiego do wyciągania tego rodzaju wniosków?
Przyjrzyjmy się tedy bliżej owemu dokumentowi, gdyż wydaje się, że Krzesławski w swej informacji o jego treści przeoczył czy przemilczał dość istotną sprawę.
W trakcie zeznań w Krakowie Bakaj - informując o zwyczajach panujących w ochranie - podał, że "ustępujący naczelnik wysyła raport do departamentu policji o swoich współpracownikach, a nowy robi to samo" *[Sprawa Stanisława Brzozowskiego. Akta sądu obywatelskiego, "Droga" 1935, nr 2, s. 168.].
Otóż zarówno "lista wileńska", jak i oryginał są raportem tego rodzaju. Ustępujący naczelnik ochrany warszawskiej podpułkownik Antoni Kowalewski *[Nazwiska nie udało się odczytać. Wedle ustaleń G. Kaleńskiego (na podstawie rosyjskich ksiąg adresowych miasta Warszawy - Adres-Kalendar goroda Warszawy) w 1902 r. naczelnikiem warszawskiego oddziału ochrany był podpułk. Antoni Kowalewski.] przesyła 31 grudnia 1902 r. (starego stylu) dyrektorowi departamentu policji A. A. Łopuchinowi "spis znajdujących się w jego dyspozycji tajnych współpracowników", zawierający 27 nazwisk. Obejmujący urząd naczelnika rotmistrz Peterson w tym samym dokumencie przesyła spis "osobowego składu" tajnej agentury warszawskiego oddziału ochrany", liczący 15 osób. W liście zestawionej przez Petersona nazwisko "literata Leopolda Brzozowskiego" nie figuruje, chociaż z siedmioosobowej grupy, do której zaliczył Brzozowskiego Kowalewski, nowy naczelnik Peterson powtarza w swym spisie trzy nazwiska.
Z analizy obu spisów nasuwa się wniosek, że spis Kowalewskiego obejmuje "tajnych agentów", którzy znajdowali się w jego dyspozycji w różnych okresach sprawowania przez niego funkcji naczelnika ochrany; spis zaś Petersona obejmuje aktualny stan tychże agentów, pomija zaś nazwiska tych, którzy przestali świadczyć swoje usługi *[Np. Tadeusz Pieniński, wymieniany również przez Bakaja, u Kowalewskiego figuruje jako "uczeń starszej klasy szkoły technicznej", u Petersona natomiast jako agent, który "ukończył średnią szkołę mechaniczno-techniczną".].
A więc przyjąć można, że w wykazie tajnych agentów ochrany warszawskiej z końca 1902 r. Brzozowski nie figurował.
Kiedy jednak zaczął i kiedy faktycznie przestał on figurować w kartotece tejże instytucji? Z różnych możliwych hipotez najprawdopodobniejszą wydaje mi się następująca: Brzozowskiego wpisano na listę po złożeniu przez niego owych "wylewnych" zeznań w 1898 r., gdyż ich charakter i sytuacja, w jakiej znalazł się po wyjściu z więzienia 19-letni młodzieniec, rokowały nadzieję na uzyskanie drogą szantażu nowych informacji; następnie, po ukazaniu się pierwszych prac Brzozowskiego, w latach 1900-1901 poprawiono w odnośnej rubryce "literat" zamiast "student", pozostawiając bez zmian imię, pod którym figurował w aktach sprawy Towarzystwa Oświaty Ludowej *[Wyrok skazujący Brzozowskiego na tajny, specjalny nadzór policyjny uzyskał sankcję ministra sprawiedliwości dopiero w marcu 1900 r.].
Przypuszczenie to potwierdza reprodukowana w niniejszym tomie fotokopia karty ewidencyjnej w ochranie literata Leopolda Brzozowskiego *[Karta ta nie zawiera - rzecz nader interesująca - żadnych informacji o działalności tego "współpracownika warszawskiego oddziału ochrany". Figurujące na niej cyfry (3542/912) można tłumaczyć następująco: karta ta była w 1912 r. przedmiotem jakiejś analizy; albo przeprowadzano w tym czasie weryfikację współpracowników i w jakimś ich spisie Leopold Brzozowski otrzymał numer 3542, lub też - co jest bardziej prawdopodobne - został on dopiero wtedy skreślony z ewidencji, a numer ten jest numerem pisma w tej sprawie.].
Czy jednak na owych złożonych w więzieniu zeznaniach kontakty Brzozowskiego z ochraną ustały? Przypuszczam, że nie. Trudno przyjąć, aby wytrawni "specjaliści" od szantażu psychologicznego nie chcieli wykorzystać nadarzającej im się okazji.
Mieli oto przed sobą 19-letniego młodzieńca, który po wyjściu z więzienia postradał wszelkie nadzieje powrotu na uniwersytet; stracił korepetycje, z których siebie utrzymywał; wyrokiem sądu koleżeńskiego wydanego w czasie pobytu w więzieniu skazany został na 3-letnią banicję towarzyską i społeczną; w domu dogorywał na raka ojciec; despotyczna, o chorobliwym wprost sknerstwie matka niechętnym okiem patrzyła na "naukę w domu" starszego syna, na podejmowane przez niego wysiłki samokształcenia; dziedziczna gruźlica dawała coraz bardziej niepokojąco znać o sobie, a brak paszportu uniemożliwiał przeniesienie się nawet pod Warszawę; gorące nadzieje na powrót do czynnego życia społecznego po upływie okresu banicji koleżeńskiej mogły zostać całkowicie przekreślone jedną poufnie przekazaną informacją o tym, co zaszło w cytadeli warszawskiej...
W Warszawie wśród owych "speców" od szantażu psychologicznego wybijał się w tym czasie pułkownik Andriej Nikołajewicz Margrafski. Ów "żandarm-literat" pracował metodami niemal naukowymi. Sprowadzał i studiował systematycznie całą polską produkcję wydawniczą z trzech zaborów, co pozwoliło mu ze wszystkich żandarmów rosyjskich najlepiej orientować się w stosunkach polskich. "Miał między Polakami mnóstwo znajomych". Na agentów wybierał ludzi inteligentnych, nawet zawodowych pisarzy. W r. 1895 zatrudniał np. warszawskiego literata Antoniego Wiśniewskiego, który pisał na zamówienie Margrafskiego całe referaty. Jego wiedzę o Polakach tłumaczono kiedyś "bliską znajomością z Zapolską". "Tej to znajomości Margrafski zawdzięczał możność zapoznania się z duszą polską" *[Z. Raszewski, Zapolska - pisarka teatralna, wstęp do Dramatów G. Zapolskie], t. II, Wrocław-Warszawa-Kraków 1961, s. XII.].
Czyż tego rodzaju okazja mogła ujść uwagi tak wytrawnego specjalisty? Przypuszczam, że on to, mając spore trudności z nawiązywaniem "nowych znajomości", "zajął się" znajdującym się w rozpaczliwym położeniu "obiecującym" byłym studentem i działaczem akademickim. Wiśniewski w tym właśnie czasie "spalił się", pozwalając sobie wykraść dziennik z zapiskami, których ujawnienie sprawiło tyle kłopotów we własnym środowisku różnym działaczom rewolucyjnym (m. in. Ludwikowi Kulczyckiemu).
Przypuszczenie to opieram na informacji Burcewa, z którą, rzecz ciekawa, nigdy nie wystąpił publicznie, a przekazał ją jedynie w liście prywatnym: "Brzozowski w sprawach osobistych bywał u warszawskiego gradonaczalnika (nazwisko zapomniałem). Robiono mu różnego rodzaju przysługi. Nawiązał w ten sposób stosunek prywatny. Jego wiadomości okazały się pożyteczne dla policji. Z biegiem czasu prócz usług dawano mu pieniądze. On je brał. Przy jakiejś okoliczności «przekazany» został naczelnikowi ochrany Petersonowi" *[List W. Burcewa do St. Stempowskiego z 15 maja 1930 r.].
Czy nie o Margrafskim pisze Burcew?
Czy to nie on przypadkiem załatwił Brzozowskiemu zezwolenie na przeniesienie się do Otwocka, w którym sam zamieszkiwał wraz ze swoją przyjaciółką?
Ale to tylko przypuszczenie.
15 listopada 1899 r. warszawski oberpolicmajster zgodnie z otrzymanym poleceniem zawiadamia gubernatora warszawskiego o przeniesieniu się Brzozowskiego z Warszawy do wsi Otwock. Cztery dni później gubernator poleca naczelnikowi powiatu nowomińskiego "kontynuować specjalny i tajny nadzór nad Leopoldem Brzozowskim przez miejscową policję i o wszystkim, co się dotyczy takowego, a także o dacie jego wyjazdu ze wsi Otwock donosić".
Innych śladów zainteresowania Brzozowskim ze strony władz rosyjskich w dokumentach znajdujących się obecnie w archiwach polskich nie udało mi się znaleźć.
Do przypuszczenia, że na złożeniu zeznań w więzieniu w 1898 r. kontakty Brzozowskiego z ochraną się nie skończyły, skłaniają mnie dwa jego własne wyznania.
Na początku 1908 r., a więc przed publikacją "Czerwonego Sztandaru", Brzozowski pisze do R. Bubera:
"Prócz biednej i znękanej żony mojej - nie mam nikogo, jak tylko Pana.
Wiem, że żona moja ma wiele niechętnych.
Panu to jednemu piszę.
Kiedy ją poznałem, byłem nad przepaścią całkowitej zguby moralnej: absolutnej niewiary w siebie i ludzi. Pogardzałem sam sobą jak zżartym przez trąd trupem. Gdyby nie ona i jej wiara we mnie - nie wydobyłbym się nigdy. Wiem, że jej to zarzucają niegospodarność".
W Pamiętniku pod datą 21 stycznia 1911 r. Brzozowski, ciężko już chory, notował:
"Matka moja jest nieszczęśliwa - to niezaprzeczalne. Nieszczęśliwa tak tragicznie, że boli sama myśl o niej, że nie wystarcza sił, by ją sobie wyobrazić. Czuję to wszystko. Moi biografowie (będę ich miał, to już nieuniknione i zresztą dla mnie obojętne) będą mówili o mojej obłudzie. To nie będzie całkiem słuszne. Szczerze cierpię. Od czasu gdyśmy się rozstali w ciągu roku 1901, przed dziesięciu laty, nie myślałem o niej nigdy bez bólu. Jednocześnie nie zrobiłem tysiąca rzeczy, które zrobić byłem powinien. Niektóre z nich były w mojej mocy [...] *[Wydawca Pamiętnika, Ostap Ortwin, usunął w tym miejscu "ustęp rękopisu, zawierający w 7 1/2 w. pewne szczegóły o stosunkach ściśle prywatnej natury w domu rodzicielskim autora za jego lat dziecinnych. Nie uważaliśmy za stosowne - pisał wydawca uzasadniając to wykreślenie - obojętne te zresztą szczegóły podawać już obecnie do wiadomości czytelników" (s. 179). - W Bibliotece Ukraińskiej Akademii Nauk we Lwowie znajduje się odpis rękopisu Pamiętnika, dokonany zapewne przez O. Ortwina. W odpisie tym strony, na których znajdowały się owe wykropkowane fragmenty, zostały, niestety, wyrwane (informację tę zawdzięczam uprzejmości dr Romana Lotha).]. Gdy rodzice w 1897 roku przyjechali do Warszawy, los mój był postanowiony. Już był tylko wybór formy zguby i ta trwała aż do roku 1901. Gdybym nie był spotkał Toni, najprawdopodobniej fizycznie bym nie żył, a może wyrósłbym na zbrodniarza i zgnił w kryminale, w szpitalu wariatów. Przy matce nigdy nie zacząłbym pisać - a raczej nigdy bym nie doszedł do poważnego traktowania pisania" *[S. Brzozowski, Pamiętnik, s. 118-119 (podkreślenie moje - M. S.).].
Jakie zdarzenia z lat 1898-1901 wspomina Brzozowski? Co mogło go skłonić do tak zastanawiających, bardzo niejasno wyrażonych wyznań? Wspomnienie pewnych szczegółów autobiograficznych z lat dzieciństwa, które pominięto w Pami
ętniku jako nie nadające się jeszcze wówczas do publikacji? Ortwin zastrzega się jednak, że usunięte wiersze zawierają "szczegóły obojętne". Wspomnienie sprawy "Bratniaka" i zeznań złożonych w więzieniu? Wszak fakty te miały miejsce w 1898 r., skąd więc mowa o roku 1901? Czyż słowa tak ostrego samoosądu mogło podyktować wspomnienie uczucia "absolutnej niewiary w siebie i ludzi" - czy uczucie tego rodzaju tłumaczyć może - nawet przy charakterystycznej dla języka Brzozowskiego egzaltacji - użycie określeń aż tak drastycznych, wypowiedzenie ocen aż tak surowych na temat własnego postępowania?Wyznania te - uwikłane w kontekst spraw rodzinnych: próbę obrony żony przed zarzutami środowiska (list), gorzkich uwag o destruktywnym wpływie wychowawczym matki (Pami
ętnik) - muszą dotyczyć rzeczy poważniejszych i nieco późniejszych. Zdani jesteśmy niestety wyłącznie na domysły, być może krzywdzące pisarza, domysły jednak, które wiążą nam cały posiadany materiał w pewną spójną całość.Na przełomie lat 1900-1901 w człowieku, znajdującym się w sytuacji wyjątkowo trudnej, żyjącym w całkowitym osamotnieniu, "pogardzającym samym sobą jak zżartym przez trąd trupem", rodzi się uczucie, zjawia się w jego życiu kobieta, której wzajemność przywraca mu "wiarę we własne siły", zmusza do rozrachunku z samym sobą, do zatrzymania się "nad przepaścią całkowitej zguby moralnej" - pomaga wyplątać się z nie znanej nam "formy zguby".
Dzięki tej kobiecie udaje mu się zacząć wreszcie nowy okres życia, jej wsparciu moralnemu zawdzięczać będzie po dni ostatnie siły na przyjmowanie ciosów jeszcze poważniejszych, których los mu nie oszczędzi.
Czy można przyjąć za Grabcem, że - nim owo wyplątanie z sieci zarzuconej przez "szantażystów" pułkownika Margrafskiego, z owej, jak przypuszczamy, "formy zguby", udało się - w ochranie około 1900 r. "zaczęły zjawiać się wybornie opracowane referaty o prądach umysłowych w społeczeństwie polskim, o ideologii poszczególnych grup, bez żadnych [...] denuncjacji osobistych" i że "po stylu i sposobie ujęcia, ludzie, którym odpisy tych referatów wpadły w ręce, poznawali bezwzględnie autorstwo Brzozowskiego"? *[J. Grabiec, Czerwona Warszawa przed ćwierć wiekiem, s. 32.] Argumentacja Grabca nie może nie budzić nader poważnych zastrzeżeń: któż to bowiem w 1900 r. potrafił "bezwzględnie poznać po stylu i sposobie ujęcia" autora, który jeszcze nie opublikował wtedy żadnej pracy; czemuż to, jeśli referaty te "wpadły w ręce" później, nie okazano ich wtedy, kiedy "góra" wszystkich ugrupowań politycznych przez tyle lat stawała na głowie, by "coś takiego" z ochrany za każdą cenę wydobyć? W latach dwudziestych, kiedy Grabiec spisywał swe wspomnienia, sugestie bakajowsko-burcewowskie mogły niejedno podsuwać pod pióro.
Burcew pisze w cytowanym liście do Stempowskiego, że Brzozowski udzielał ochranie pożytecznych wiadomości. Możliwe. Przypomnijmy sobie jednak, jak oceniono pożyteczność zeznań z 1898 r. Z jednej strony, o Brzozowskim i Z. Grzegorzewskim (sprawcy aresztowań w sprawie Towarzystwa Oświaty Ludowej) generał-gubernator w uzasadnieniu wyroku pisał, że "swymi pełnymi serdecznego wylania zeznaniami pomogli w wyjaśnieniu szczegółów i okoliczności dotyczących tej sprawy" *[15 listopada 1906 w westibulu Politechniki rozrzucono broszurę pt. Materiały śledztwa żandarmskiego z roku 1898 w sprawie Towarzystwa Oświaty Ludowej. I. Zeznania Leopolda Stanisława Leona (3 imion) Brzozowskiego, Lwów 1906. Broszura, wydana "staraniem byłych członków Towarzystwa Oświaty Ludowej", zawierała wstęp oraz 3 protokoły (z jednej strony po rosyjsku, z drugiej po polsku) zeznań złożonych przez Brzozowskiego podczas śledztwa w październiku 1898 w sprawie endekującej tajnej organizacji oświatowej, oraz wniosek prowadzącego śledztwo rtm. Szlikiewicza. Szczegółowe zarzuty przeciw Brzozowskiemu, oparte na tej publikacji, podało "Słowo Polskie".
19 listopada 1906 "Słowo Polskie" (nr 526), realizując zapowiedź z 17 listopada, ujęło zarzuty przeciw Brzozowskiemu w punkty (poparte cytatami z broszury Materiały śledztwa...), obwiniając go o:
"1. Wydanie zamierzonego tajnego wydawnictwa dla młodzieży akademickiej pt. Brzask [...].
2. Wydanie działalności Towarzystwa Oświaty Ludowej [...] (na skutek którego to wydania TOL zostało na przeciąg paru miesięcy ubezwładnione). [...]
3. Wydanie Bratniej Pomocy, nielegalnej organizacji studenckiej o celach polityczno-wychowawczych i humanitarnych. [...]
4. Wydanie tajnej organizacji młodzieży gimnazjalnej i pisma "Ogniska". (Odtąd organizacja gimnazjalna była w ręku żandarmerii i w półtora roku później przychwytana na zjeździe centralnym w Warszawie; nastąpiły znane aresztowania) [...].
5. Ogólna charakterystyka życia studenckiego [...], w której Brzozowski okazał szczególniejszą «szczerość i serdeczne wylanie», tak wysoko cenione przez rotm.[istrza] żandarm.[erii] Szlikiewicza [prowadzącego śledztwo]".
22 listopada 1906 "Słowo Polskie" (nr 532) opublikowało list "wydawców Materiałów śledztwa...", którzy "dla usunięcia wszelkich nieporozumień co do strony faktycznej" uważają "za właściwe podać do wiadomości szerszego ogółu już teraz niektóre dokumenty z Materiałów śledztwa".
"Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności - informują w dalszym ciągu autorzy listu - oraz rozluźnieniu czynownictwa w Rosji udało się wydostać kopie wszystkich protokołów dotyczących znanego dochodzenia władzy żandarmskiej z r. 1898 w sprawie tajnego stowarzyszenia narodowego Towarzystwa Oświaty Ludowej, którego działalność i zasługi w pracy nad ludem znane są we wszystkich dzielnicach Polski (wg relacji A. Niemojewskiego Narodowa Demokracja zapłaciła za wydobycie Materiałów... 4000 rb., patrz: Szpieg pokolenia bezimieńców. "Myśl Niepodległa" 1918, nr 407, s. 106). Aresztowano podówczas 48 osób, które osadzono w więzieniu. Prócz tego 5 osób badano na wolnej stopie. Aresztowania te zaczęły się od Z. J. Grzegorzewskiego, którego żandarmi pochwycili 4 września 1898 w Płocku, kiedy w Hotelu Polskim odbierał transport wydawnictw nielegalnych, sprowadzonych z Brodnicy.
Dla zdobycia szczegółowych wiadomości o wewnętrznym życiu ówczesnej młodzieży gimnazjalnej i uniwersyteckiej podpułkownik żandarmerii Aleksiejew, prowadzący śledztwo, postanowił zbadać Brzozowskiego «jako przewodniczącego tajnego Stow.[arzyszenia] Bratnia Pomoc» (postanowienie nr 28, t. I, list dieła 130 i 131).
Aresztowany dnia 21 listopada [?] 1898 Leopold Stanisław Leon Brzozowski pod żadnym względem nie zawiódł nadziei władz żandarmskich. Jego zeznania stanowią w objętym przez nie przedmiocie całkowity i jedyny materiał dowodowy. Oświeciły one rząd o działalności Tow.[arzystwa] Oświaty Ludowej wśród młodzieży i odsłoniły całą wewnętrzną organizację życia młodzieży uniwersyteckiej i gimnazjalnej (Zeznania Brzozowskiego, t. II, protokoły 19, 23 i 24). Przyznaje to sam rotmistrz żandarmerii Szlikiewicz (prot. 32, t. II), który Brzozowskiego za okazaną «szczerość i serdeczne wylanie» (czistosierdiecznost') wypuścił na wolność po miesięcznym więzieniu (aresztowany 21 września [?] 1898, Brzozowski został wypuszczony 25 października 1898). Nie ma mowy o tym, ażeby Brzozowski był zmuszony do zeznań obszernych wyczerpującymi zeznaniami jednego z więźniów."]. Z drugiej zaś strony, najbardziej poszkodowany przez zeznania Brzozowskiego Tadeusz Ulanowski, po zapoznaniu się z ich treścią, stwierdzał w liście otwartym, że zeznania te "właśnie swą dokładnością zbagatelizowały moją sprawę", że "całe zeznanie Brzozowskiego robi na mnie wrażenie nieudolnej walki logicznej z podawanymi przez żandarmów zabójczymi faktami" *[T. Ulanowski, List otwarty w sprawie Stanisława Brzozowskiego, "Naprzód" 1906, nr 320.].
Jakich wiadomości mógł udzielać ochranie Brzozowski po wyjściu z więzienia? Czy izolowany przez kolegów uniwersyteckich "banita" - co stwierdzają i Grabiec, i Koszutski - nie mający w tym okresie (1898-1901) jeszcze żadnych kontaktów ani z środowiskiem postępowej inteligencji, ani z działaczami partyjnymi, wiedział coś ponadto, co zanotował w pięciu protokołach w cytadeli warszawskiej? Wiedział. Grabiec sam zwraca uwagę na fakt, że w zeznaniach Brzozowskiego nie znalazł informacji najważniejszych: o politycznej organizacji studenckiej "Koło", której uwięziony był jednym z najczynniejszych działaczy. Może więc zeznania więzienne Brzozowski uzupełnił następnie informacjami o tejże organizacji? Żadne ze skrupulatnie przejrzanych źródeł, wspomnień, pamiętników itp. nie odnotowują jednak aresztowań z tego środowiska w łatach 1898-1901.
Poprzestańmy na tak sformułowanych przypuszczeniach i wyraźnie wypowiedzianym przekonaniu, że owa "zguba", tj. próby wydobycia od Brzozowskiego przez ochranę jakichś poważniejszych informacji, trwała do roku 1901.
Krzesławski twierdził jednak, że Brzozowski "przestał oddawać ochranie usługi po wyjeździe do Zakopanego w styczniu 1905 r."; obiecywał nawet "przy innej okazji" to wykazać.
Intencja zrozumiała. Mała to wszak satysfakcja dowodzić, że usługi oddawał ochranie dwudziestoletni młodzieniec bez nazwiska i dorobku. O ileż poważniej brzmi to samo oskarżenie wysunięte pod adresem autora artykułu My m
łodzi, Mocarza, Milczenia, Wirów, pisarza posiadającego na swym koncie kilka książek, inicjatora kampanii przeciw Sienkiewiczowi i Miriamowi itp.A już całkiem poważnie brzmi teza, że Brzozowski był szpiegiem w latach współpracy z "Naprzodem", "Głosem Robotniczym", w latach ożywionych kontaktów z działaczami różnych ugrupowań politycznych. Satysfakcję zdemaskowania "towarzysza Brzozowskiego" dyskontował Bakaj, przesuwając datę trwania jego działalności prowokatorskiej na przełom lat 1906-1907. Pozostaje jednak autor P
łomieni, Legendy Młodej Polski, Idei etc, rzekomy sekretarz osobisty Gorkiego - tym zajęli się A. Niemojewski, J. Babiński, wydawcy encyklopedii "Ultima Thule" - sugerując istnienie współpracy Brzozowskiego z ochraną aż po łoże śmierci.Były też i usiłowania w drugim kierunku - rozszerzenia wstecz okresu "upadku moralnego" Brzozowskiego, objęcia nim i lat dziecinnych.
Nawiązując do analizowanego przez nas fragmentu Pami
ętnika, Stawar stwierdzał: "W innym miejscu [Brzozowski] mówi, że okres od przyjazdu do Warszawy w 1891 r. do małżeństwa był dlań okresem głębokiego upadku" *[A. Stawar, O Brzozowskim i inne szkice, s. 87.]. A więc okres "upadku moralnego" "przesunięty" zostaje o siedem lat wstecz - do 13 roku życia Brzozowskiego! I tego za mało - moralizujący krytyk znajduje i cytuje materiały dowodzące, że skłonności do "życia podwójnego", "zdwojenia osobowości" przejawiał Brzozowski jeszcze kilka lat wcześniej, zapewne już w 9-10 roku życia *[Stawar powołuje się na przytoczony przez Krzywickiego we Wspomnieniach wypadek z dzieciństwa Brzozowskiego. Warto go zacytować, zestawiając z wersją oryginalną."S. dostał ciekawy szczegół z dzieciństwa B., który ma od osoby obecnej przy zdarzeniu. Okazało się, że B., jak wiele dzieci, postanowił uciec gdzieś w świat. Pewnego dnia z tornistrem na plecach zjawia się w domu rodziców opowiadającego, prosi o wsparcie i powiada, że jest sierotą, którego ojciec odumarł. Opowieść ta była tak szczera, że wywołała wzruszenie. Naturalnie była kłamstwem. Ale takie wzruszenie może wywołać człowiek czy dzieciak, który całkowicie wżył się w swoją rolę i utracił poczucie tego, co jest rzeczywistością, a co zmyśleniem. Były to początkowe fazy przyszłego życia podwójnego" (L. Krzywicki, Wspomnienia, t. II, Warszawa 1958, s. 577-578).
Ów szczegół z dzieciństwa Brzozowskiego Krzywicki znał z relacji St. Stempowskiego. Wersja oryginalna Stempowskiego (zanotowana nad zacytowanym fragmentem Krzywickiego) brzmi:
"Leopold Brzoz., ojciec służył u Poletyłłów w Fajsławicach [!] w Lubelskiem. Był na stancji u Chabiniakówny, kobieta energiczna, umiała i namacać porządnie 4 litery. Leopold coś przeskrobał i uciekł. Zaszedł do dworu Gałeckich w pobliżu Lublina, rodziców Struga. Dopytywanie - ojciec umarł, matka umarła. Ale Gałecki zaczął coś podejrzewać. Przycisnął malca - może coś słyszał o rodzicach - i odstawił do Lublina.
(To samo zanotował Krzywy z mojego opowiadania)" (Papiery St. Stempowskiego, BUW, 379).].
Istnieje również plotka, jakoby Brzozowski był nielegalnym synem hr. Poletyłły. Powstała zapewne w okresie kampanii antysienkiewiczowskiej, a odświeżył ją nieostrożnie, zresztą mimochodem, dla ubarwienia wspomnień o Wyspiańskim, Adolf Nowaczyński na łamach "Wiadomości Literackich" *["Obchodziło go [Wyspiańskiego] wszystko. Głównie teatr, anegdoty o gradonaczalnikach i generałach żandarmerii, manipulacje z cenzurą, skandale arystokracji, romanzero Sienkiewicza, kuźnica «Głosu», Karłowicz kompozytor (któremu zazdrościł, że jest muzykiem), Brzozowski Stanisław jako pisarz (i jako syn nielegalny niesamowitego hrabiego Poletyłły)" (A. Nowaczyński, On i ja, "Wiadomości Literackie" 1928, nr 23). - Wiadomość tę prostował J. A. Gałuszka w liście do redaktora "Wiadomości", opierając się na relacji "wiarogodnego człowieka, znającego gruntownie stosunki hrabiów Poletyłłów z Wojsławic". Za nielegalnego syna hr. Poletyłły uchodził wśród służby folwarcznej ojciec Stanisława Brzozowskiego - Feliks, "niesamowitym" był syn hr. Leopolda - Franciszek, który przebywał prawie stale za granicą, a w chwili urodzenia się Brzozowskiego miał 15 lat (Korespondencja. Czy Stanisław Brzozowski był nielegalnym synem hr. Poletyłły, "Wiadomości Literackie" 1928, nr 26). Nowaczyński, przedrukowując w Pamfletach (1930) te wspomnienia pt. Wyspiander, osłabił inkryminowane zdanie: "Brzozowski jako pisarz (i jako podobno nielegalny syn niesamowitego hrabiego Poletyłły)" (s. 148). Zwróćmy uwagę - przyjmując na chwilę plotkarsko-naiwny tok rozumowania - że nie jest istotna w tym zdaniu "nielegalność", ale "niesamowitość", jak niesamowitym był atak mało znanego, młodego autora na uwielbianego przez cały naród Sienkiewicza. Samego Nowaczyńskiego posądzano w owym okresie (i później także) o "żydowską prozapię".]. Sam Nowaczyński znajduje się poza podejrzeniem o złe intencje względem dawnego przyjaciela i kombatanta z "Głosu", niestety jednak plotka, którą kolportował na początku wieku i powtórzył po latach, mogła przyczynić się do napiętnowania "źle urodzonego" w oczach "ludzi normalnych" (określenie filistrów w Skotopaskach sowizdrzalskich).
A więc napiętnowany od kolebki aż do deski grobowej. A może wcześniej, i później?!... I rzeczywiście.
Doszukano się też "obciążeń rodzinnych": ród Belinów, z którego wywodził się "literat Leopold Brzozowski", miał już kiedyś w swym gronie tęgiego prowokatora - Michała Belinę-Brzozowskiego *[Opis działalności prowokatorskiej Michała Beliny-Brzozowskiego podaje Jan Kucharzewski (Tryumf reakcji, Warszawa 1935, s. 319-320).
Ów Michał Belina-Brzozowski, miał, jak się okazuje, i inne, wspólne z Leopoldem Beliną "skłonności", m. in. fałszował podpisy na wekslach; przypomnijmy, że A. Niemojewski publicznie, a St. Posner prywatnie - dowodzili, że Leopold Belina czynił to samo; dodajmy również, że "skłonności" te przetransponował później literacko w Wirach, opartych przecież - jak się szeroko mniema - na elementach autobiograficznych.].
W dyskusjach na temat sprawy Brzozowskiego (syna Feliksa, zm. 30 kwietnia 1911, rzekomo noszącego w ochranie pseud. "Goldberg") niejednokrotnie zwracano mi uwagę, że oskarżenie opiera się nie tylko na informacjach Bakaja i Burcewa, ale i na dowodach winy przedstawianych w książce Заграничня охранка (Zagranićnaja ochranka) Agafonowa
, na którą powoływał się - jak już wspomniano - Eugeniusz Kołosow w przedmowie do rosyjskiego wydania Płomieni.Do książki tej udało mi się dotrzeć już po napisaniu artykułów dla "Świata". Jedynie w post scriptum zdołałem odnotować "dowody" tego źródła: w załączonej do owej książki liście szpiegów czytamy:
"Brzozowski Stanisław Walentynowicz (Józef Andriejew), pseudonim w ochranie «Poniatowski». Brzozowski wchodził w skład tajnych współpracowników zagranicznej ochrany od czerwca 1912 r., otrzymując 250 franków miesięcznie. 1 marca 1913 r. przyjechał do Sosnowicy, pozostając w dyspozycji władz warszawskiego oddziału ochrany z pensją 50 rubli na miesiąc".
Tak więc autor P
łomieni byłby agentem ochrany jeszcze dwa lata po śmierci! Tego rodzaju źródło pozwoliło E. Kołosowowi, autorowi przedmowy do rosyjskiego przekładu Płomieni, umieścić znamienną uwagę o dwulicowości Brzozowskiego.Nadto istnieją przekazy o "nawiedzeniach" przez "tajemnicze głosy" osób, które z Brzozowskim się stykały, o "nawiedzeniach" ostrzegających przed nim już w 1904 czy 1905 r.
Oto relacja "nawiedzonej" - Antoniny Morzkowskiej:
"Na jednym z pierwszych wieców rewolucyjnych (było to w prywatnym mieszkaniu) przemawiał przybyły z Petersburga [!] Stanisław Brzozowski, wzbudzając wielki zachwyt, który mi się wcale nie udzielił. Patrzyłam na tego wysokiego, jasnowłosego i bardzo bladego człowieka, a ów mój przyjaciel - tajemniczy głos - mówił: nic mu nie wierz. Przemowa Brzozowskiego wydała mi się zlepkiem pięknie brzmiących zdań. Namawiał do rewolucji. Z jego wywodów dotąd zapamiętałam jeden argument: «Petersburg śmieje się z Warszawy i z jej spokoju». To podporządkowanie naszej rewolucji nastrojom petersburskim wydało mi się zupełnie fałszywym pojęciem polskiego ruchu rewolucyjnego. Petersburg niewątpliwie mógł się z nas śmiać nie tylko w 1905 r., ale z pewnością nigdy nad nami nie zapłakał. Podczas wiecu podeszłam naumyślnie do Brzozowskiego, aby mu się dobrze przyjrzeć, ale jego blade oczy, jakieś nieszczere spojrzenie jeszcze mnie więcej do niego zraziły i uciekłam, aby nie być zmuszoną do podania mu ręki.
Nie można powiedzieć o ówczesnych szpiegach, aby się kryli ze swoją misją. Ja np. pomimo krótkiego wzroku zauważyłam, że zbyt często spotykam na ulicy jakąś podejrzaną figurę" *[A. Morzkowska, Tak było, "Niepodległość" 1934, t. IX, s. 369.].
A więc "obciążenia rodowe", "podwójne życie", "zdwojenie osobowości" w latach dziecinnych, "upadek moralny" od trzynastego do dwudziestego trzeciego roku życia, działalność szpiegowsko-prowokatorska do ostatnich chwil na łożu śmierci oraz... kontynuowanie tej działalności w życiu pozagrobowym! *[Mogę spotkać się z uwagą, że trudno od autora przedmowy do rosyjskiego wydania Płomieni z 1923 r. wymagać znajomości takich szczegółów biograficznych Brzozowskiego - jak rok śmierci, imię ojca, pseudonim w ochranie, realia oskarżenia. Ale autorem owej przedmowy jest człowiek, który na przełomie lat 1908/1909 obligował się pomóc przyjaciołom Brzozowskiego w zdemaskowaniu roli Bakaja, który sam był jego ofiara, i któremu znane były wszystkie realia sprawy autora Płomieni.]
Przerwijmy jednak zestawianie faktów o tego rodzaju "tropieniu" skaz moralnych w życiu autora Legendy M
łodej Polski przez ludzi, niestety, poważnych. Zrezygnujmy z dalszej narzucającej się, ale jakże uzasadnionej drwiny. Wróćmy do analizy dokumentów.
Zajmijmy się obecnie oskarżeniem z 1908 r., wedle którego Brzozowski miał pozostawać na usługach ochrany od początku 1904 r. do wiosny 1905 r., i przypuszczalnie z końcem 1906 r. ponownie zaczął współpracować.
Oskarżenie opierało się wyłącznie na informacjach Bakaja, byłego agenta ochrany warszawskiej. Pewne nowe zarzuty przeciw Brzozowskiemu, pochodzące z innych źródeł, wyłoniły się w trakcie sądu krakowskiego - zajmiemy się nimi nieco później.
Warto tymczasem przedstawić - w świetle dostępnego dziś materiału - okoliczności towarzyszące publikacji oskarżenia, sposób sprawdzania informacji Bakaja oraz "ewolucję", jaką oskarżenie to przeszło od chwili, kiedy dowiedział się o nim Burcew, do zeznań głównego świadka na sądzie w Krakowie.
O współpracy Brzozowskiego z ochraną Burcew dowiaduje się od Bakaja w czerwcu 1906 r. Nazwisko to redaktorowi "Byłoje" nic nie mówi. W lutym 1907 r. informuje o tym fakcie członka PPS-Lewicy, Mariana Abramowicza, uzależniając od sprawdzenia otrzymanych od Bakaja informacji dalszy z nim kontakt. Abramowicz powiadamia Burcewa, że oskarżenie Brzozowskiego uważa się za nieprawdopodobnej o autorze Warszawy krążą wprawdzie złe wiadomości, ale od nich do współpracy z ochraną jeszcze daleko. W sierpniu 1907 r. Burcew otrzymuje od Abramowicza wiadomość, że w Polsce zaczynają dawać wiarę oskarżeniu Brzozowskiego. Tymczasem inne informacje Bakaja zaczynają się sprawdzać. W lutym 1908 r. Burcew identyfikuje Raskina z Azefem. Zwraca się do dr B. Motza w Paryżu z prośbą o skontaktowanie z oboma odłamami PPS. W Paryżu powstaje Komisja PPS-Lewicy i PPS-Fr. Rew., która w obecności Burcewa zaczyna przesłuchiwać Bakaja. Materiały z tych przesłuchań przesyłane są do kraju. Z Bakajem kontaktuje się w Paryżu szereg osób: przyjeżdża W. Sławek, L. Kulczycki i in. W marcu 1908 Bakaj wręcza członkom komisji "rozdział o Brzozowskim" z charakterystyką jego działalności w ochranie. W kwietniu Burcew bez zgody Bakaja przekazuje rosyjskiej i polskiej esdecji listę szpiegów, zestawioną przez Bakaja w Finlandii. Wysuwa jednak zastrzeżenie, by jej nie publikowano. Mimo tego zastrzeżenia lista ta ukazuje się w "Czerwonym Sztandarze" 25 kwietnia 1908 r. Organ SDKPiL podaje, że publikowany spis "pomocników ochrany" pochodzi z Centralnego Komitetu Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji.
Pod koniec pierwszej dekady maja 1908 r. Brzozowski publikuje oświadczenie, w którym zaprzecza zarzutom i żąda udowodnienia ich przed sądem.
Po ukazaniu się tego oświadczenia partie oskarżające znalazły się w poważnym kłopocie. Bakaj nie posiada żadnego materialnego dowodu winy Brzozowskiego. Jeszcze w okresie od lutego do kwietnia obiecuje komisji paryskiej, że dowody takie dostarczy, ale ostatecznie ich nie przedstawia. Oskarżenie "jednego z najwybitniejszych pisarzy polskich", "najświetniejszego krytyka naszej doby" - jak pisał o nim "Naprzód" w artykule Szpieg - opiera się więc jedynie na ustnych informacjach byłego agenta ochrany. Czy ewentualny sąd owym ustnym informacjom osobnika o tak podejrzanej przeszłości da wiarę?
Tymczasem sprawa nabiera biegu. Lwowska PPSD popiera żądanie Brzozowskiego, ostrzegając, że sprawa może mieć najpoważniejsze konsekwencje dla autorytetu partii. Na początku czerwca ukazuje się broszura Ortwina i Irzykowskiego zawierająca ostrą krytykę postępowania oskarżycieli. Na sąd trzeba wyrazić zgodę. Odium zarzutów spada na PPSD, która bierze inicjatywę zwołania sądu w swoje ręce. SDKPiL godzi się jedynie na sprawdzenie danych, na podstawie których ogłosiła Brzozowskiego za szpiega; PPS-Lewica przystaje tylko na przedstawienie posiadanych dowodów. Uzasadnienie oskarżenia staje się sprawą prestiżu partii.
A wiarygodnych dowodów brak. To, co uzyskano od Bakaja, nie gwarantuje pozytywnego dla partyj wyniku sądu. Znajdująca się na tej samej liście, co Brzozowski, studentka J. Borowska wytacza redaktorowi "Naprzodu", który listę ową opublikował, proces o zniesławienie przed sądem państwowym. W lipcu 1908 zapada niepochlebny dla Burcewa wyrok w sprawie oskarżenia Starodworskiego.
Ślady owej niepewności co do rezultatów ewentualnego sądu - maskowane, jak wiemy, na zewnątrz oświadczeniami o posiadaniu "niezbitych dowodów winy" - znajdujemy dzisiaj dopiero w szczątkowo, niestety, zachowanej korespondencji prywatnej między przywódcami PPS-Fr. Rew.
7 września 1908, a więc 5 dni po zawiadomieniu Brzozowskiego o pierwszym terminie sądu, W. Jodko-Narkiewicz pisze do B. A. Jędrzejowskiego:
"Gorszą, gdyż pociągającą za sobą poważne konsekwencje, jest sprawa Brzozowskiego. Powiadasz, że nie byłeś na posiedzeniu Kazetu, na którym zapadła uchwała, by sąd przyjąć. [...] Mogłeś przeciwko niej protestować i gdybyś wyraźnie powiedział, że uważasz sąd za niekorzystny dla nas i żądasz ponownego rozpatrzenia sprawy, wszyscy (przynajmniej ja) przystalibyśmy na to. Ale tyś tego nie uczynił, a zadowoliłeś się niezajmowaniem się nią. Otóż powtórzę tu moje motywy za sądem: przez dwa lata od różnych z nas publiczność dowiadywała się po cichutku, że B.[rzozowski] jest szpiclem. Teraz rzecz staje się publiczną. Obowiązkiem naszym jest przyczynić się do jej wyświetlenia. I ja jestem tego zdania, że uniewinnienie B.[rzozowskiego] przez sąd nie będzie dla nas katastrofą, ale powinniśmy wykazać sądowi, że działaliśmy w dobrej wierze, i dlatego wyjaśnić nasz stosunek do źródła pogłoski oraz poglądy, jakie mieliśmy na osobę Brzozowskiego, które upoważniały nas do dawania wiary informacjom. Wszystko to powinno było być przygotowane na długi czas przed sądem. I gdy ja zwracałem się z tym do Ciebie, odpowiadasz mi, że zarzutów dalszych w tej sprawie tolerować nie myślisz [...]. Przechodzę do konsekwencji. Uchwała, żebym ja pojechał do Paryża dla przesłuchania Bakaja, została zawieszona przez Michała [Sulkiewicza] i Ziuka [Piłsudskiego], którzy wyliczyli, że pieniędzy na to nie ma. Ponieważ zaś innego zbierania informacji o Brzozowskim (zapewnienia sobie świadków co do jego opowiadanych przez różnych ludzi kradzieży itp.) z Wiednia absolutnie robić nie mogłem, więc napisałem wtedy, że się do sprawy dalej mieszać nie będę. Później Gustaw [Sławek] napisał mi, że uradził on z Haeckerem, by Bakaj i Burcew za pieniądze nasze i Haeckera byli sprowadzeni. Teraz zaś pisze mi, że wyjeżdża z Krakowa (dokąd, nie wiem) i że ja zatem mam jechać na sąd Borowskiej i być sędzią Brzozowskiego. Oczywiście, iż o tym mowy być nie może dziś jeszcze bardziej niż przed miesiącem, gdym napisał, iż sędzią nie będę. Ale uważam, iż zachowanie się nasze w tej sprawie było tak niewłaściwe, iż nie jestem w stanie solidaryzować się z nim i dlatego występuję z Kazetu".
11 września 1908 r. Brzozowski zostaje zawiadomiony o odroczeniu terminu sądu. Tydzień później W. Jodko-Narkiewicz pisze ponownie do B. A. Jędrzejowskiego: "...Wolę już tak pozostać [nie będąc członkiem KZ], a co będzie, gdy załatwicie sprawę Brzoz.[owskiego], to zobaczymy. I ja nie chcę przywiązywać zbyt wielkiej wagi do tego sądu, wiem, że życie codzienne jest daleko ważniejsze, ale z drugiej strony zaniedbywanie takich rzeczy później tak się na tym życiu odbija, że nie chcę, by na mnie za to odpowiedzialność spadała".
W końcu września 1908 r. ukazują się P
łomienie, wywołując swoją treścią nową konsternację wśród oskarżycieli.Tymczasem z Paryża dochodzą niepokojące informacje o poważnych tarapatach, w jakie popadł Burcew, oskarżając m. in. na podstawie informacji Bakaja o działalność prowokatorską jednego z przywódców eserów, Jewno Azefa. Do Paryża wyjeżdża Jodko. W tych warunkach i następny, grudniowy, termin zwołania sądu nad Brzozowskim ulega zwłoce.
W styczniu partia eserów ogłasza Azefa za prowokatora. Sensacja obiega prasę całego świata. Burcew daje dowód swych zdolności demaskatorskich. W aurze zdemaskowania największego prowokatora wszech czasów partie decydują się na zwołanie sądu nad Brzozowskim i Borowską. Burcew może przyjechać do Krakowa nie tylko w roli pośrednika, przekazującego informacje Bakaja - obecnie może wspierać ustne dowody Bakaja swym autorytetem demaskatora Azefa.
Bakaj pyszni się, że "po zdemaskowaniu Azefa sprawy: Borowska i Brzozowski to dla niego g..."
Tak więc do sądu nad Brzozowskim dochodzi w specyficznych warunkach po upływie ponad dwu i pół roku od chwili pierwszej informacji Bakaja. Brzozowski - jak pamiętamy - zarzucał oskarżycielom, że mając tyle czasu nie sprawdzili najbardziej podstawowych faktów. Wielokrotnie też wyrażał pretensje pod adresem przyjaciół, którzy wiedzieli b czynionych mu zarzutach, a jednak go o tym wcześniej nie powiadomili, uniemożliwiając tym samym ustalenie, co w opublikowanym oskarżeniu pochodziło od samego Bakaja, a czym ten ostatni je uzupełnił po rozmowach z osobami, które - ciekawe szczegółów oskarżenia - zgłaszały się doń do Paryża, osobami dobrze znającymi działalność Brzozowskiego w Warszawie na przełomie lat 1904-1905.
Spójrzmy na posiadany materiał pod tym kątem.
Jak sprawdzała rewelacyjne informacje osobnika o bardzo niejasnej przeszłości partia, która, zasłaniając się autorytetem KC SDPRR, pierwsza ogłosiła oskarżenie (25 kwietnia) - wiemy z relacji K. Radka *[Stanisław Brzozowski nigdy nie był szpiegiem, "Ilustrowany Kurier Codzienny" 1933, nr 201, s. 6.].
Jak sprawdzała informacje Bakaja PPS-Lewica, która jako trzecia ogłosiła oskarżenie (15 maja) - wiemy z zeznań przedstawicieli CKR PPS-Lewicy złożonych na poufnym posiedzeniu sądu 19 lutego 1909 *[Akta... "Droga" 1935, nr 4, s. 367.].
Tymczasem "niezwykła prawdziwość informacji" w odniesieniu do innych wskazanych szpiegów "podsyciła wiarę" w wiarygodność źródła. W marcu 1908 r. otrzymano od Bakaja materiał na piśmie - cały rozdział o prowokacyjnej działalności Brzozowskiego.
Po "skrupulatnym" zbadaniu tego tekstu ustalono, że mniej prawdopodobne jest skomponowanie tego rozdziałku niż jego wierność.
Również nie znajdujemy śladów sprawdzania rewelacji o Brzozowskim ze strony PPSD, która jako druga opublikowała oskarżenie (1 i 5 maja).
Czwarta partia zaangażowana w sprawę Brzozowskiego, PPS Fr. Rew., nazwiska jego na liście nie pomieściła, wstrzymując się "do rozpatrzenia kwestii w obecności obwinionego i towarzyszy, którzy jeszcze teraz go bronią"; "Przedświt" protestował przeciw pośpiechowi, z jakim "Czerwony Sztandar" opublikował nie sprawdzoną listę, i potępiał zachowanie się esdecji, która "nie liczyła się bynajmniej z interesami ogółu towarzyszy, lecz tylko ze swą chęcią reklamy" *["Przedświt" 1908, nr 6, s. 226.] - ale protest ów ukazał się w numerze czerwcowym, a deklaracja o wstrzymaniu się z ogłoszeniem Brzozowskiego na liście szpiegów w numerze lipcowym, po zaistnieniu wielu faktów, nakazujących ostrożność; zresztą i ta partia już wówczas miała pogląd na sprawę Brzozowskiego "zupełnie wyrobiony" *["Przedświt" 1908, nr 7, s. 285.].
Tak więc sprawdzenie "zasadności" informacji, na podstawie których "jeden z najwybitniejszych pisarzy polskich" uznany został za szpiega carskiej policji - opierało się na przekonaniu jego "przyjaciół", że "nic na świecie nie jest wykluczone", "zwłaszcza wobec skomplikowanej psychologii Brzozowskiego" (relacja K. Radka), na "skrupulatnym zbadaniu tekstu rozdziałku o Brzozowskim", otrzymanego od jedynego informatora, na "znanych wiadomościach o przeszłości Brzozowskiego", a także na wiarygodności źródła w odniesieniu do innych osób.
Zobaczmy obecnie, jakiemu "rozszerzeniu" uległo oskarżenie w ciągu owego ponad dwuletniego okresu "sprawdzania" informacji Bakaja.
W czerwcu 1906 r. Burcew wiedział od Bakaja, że "w Polsce jest człowiek znany w literaturze, drugi Michajłowski, a przecież jest szpiegiem"; że w związku z owacją, jaką urządzono na cześć Brzozowskiego we Lwowie czy Krakowie, naczelnik ochrany warszawskiej w towarzystwie kilku jeszcze urzędników miał się wyrazić: "Ot, jak naszych honorują w Galicji"; że Peterson z zachwytem wspominał Brzozowskiego i mówił Bakajowi: "On nam bomb nie dostawi, ani nawet drukarni, ale informacji o życiu społecznym". Nadto Burcew znał od Bakaja rysopis Brzozowskiego.
W lutym 1907 r. Burcew przekazuje M. Abramowiczowi "ogólnikowe wiadomości" o współpracy Brzozowskiego z ochraną.
Od lutego 1908 r. Bakaj kontaktuje się w Paryżu z szeregiem osób znających działalność Brzozowskiego w Warszawie na przełomie 1904-1905 r.
W marcu 1908 r. informuje członka Komisji paryskiej F. K. Praussa, że "na wiosnę wręczył Brzozowskiemu osobiście pieniądze (250-300 rb.), przeznaczone na kurację w Zakopanem".
W "rozdziale o Brzozowskim" z marca 1908 r. pisze, że Brzozowski pojawił się w ochranie "w drugiej połowie 1904 r. i współpracował z nią aż do swego wyjazdu za granicę w 1906 r." Za swe informacje, którym "przypisywano poważne znaczenie", otrzymywał 150- 200 rubli. Napisał raport o organizującym się Uniwersytecie Ludowym, powodując niezatwierdzenie jego statutu przez władze rosyjskie. Pierwszy zwrócił ochranie uwagę na działalność w Bundzie Stanisława Goldberga - stąd jego pseudonim w ochranie "Goldberg". "Informacje Brzozowskiego dotyczyły przeważnie ruchu społecznego i osób kierujących tym ruchem; nie szczędził jednak także i rewolucjonistów". Na wyjazd do Zakopanego na kurację otrzymał z ochrany 250-300 rb. zapomogi.
Informacje te powtarza "Czerwony Sztandar" z 25 kwietnia. W publikacji "Robotnika" z 15 maja zarzutów jest więcej: Brzozowski wskazał również dr Nelkena; śledzenie Nelkena pozwoliło ochranie ująć również dr Dauma i Szymona Posnera.
Na sądzie w Krakowie Bakaj do tej listy oskarżeń dodaje jeszcze inne zarzuty. Brzozowski wskazał konspiracyjny adres L. Kulczyckiego w Warszawie; wskutek jego doniesienia aresztowano członków jednego z zebrań tzw. "ruchu konstytucyjnego", urządzonego przez A. Niemojewskiego w mieszkaniu przy ul. Wilczej.
W Krakowie też dopiero Bakaj informuje, że wiosną 1905 r. wręczył Brzozowskiemu osobiście w mieszkaniu konspiracyjnym sumę 75 rubli. 6 tygodni po tym fakcie naczelnik ochrany Peterson wręczył Brzozowskiemu 250-300 rubli na wyjazd do Zakopanego.
Tak więc pretensje Brzozowskiego o zawierzenie informacjom Bakaja bez dokładnego ich sprawdzenia oraz przypuszczenie co do "rozszerzania się" listy oskarżeń w miarę upływu czasu znajdują pełne potwierdzenie.
Doświadczony w tego rodzaju sprawach Burcew wiedział, że w sytuacji, kiedy nie ma materialnego dowodu winy, wynik "próby sił" w Krakowie będzie zależeć od szczegółowości, drobiazgowości zeznań Bakaja, a przede wszystkim od tego, czy fakty przez niego podane nie będą w jakimkolwiek stopniu sprzeczne z "biografią" Brzozowskiego. Starał się więc od tej strony zabezpieczyć.
25 maja 1908 przewodniczący komisji paryskiej F. K. Prauss przekazuje do Krakowa prośbę Eurcewa "o list otwarty Brzozowskiego i w ogóle najważniejsze wyjaśnienia tyczące się danych przez niego wiadomości, o ile takie wiadomości w druku się pojawią. Nie chodzi mu o przedruki, tylko o dopełnienia lub sprostowania tego, co otrzymaliśmy od Mich.[ajłowskiego], o ile takie sprostowania lub dopełnienia w prasie się pojawią". Prośba jest w tym stopniu ważna, że dzień później Prauss przesyła list Burcewa, w którym "dziadziunio się gniewa, że mu nie dajemy tego, co u nas w prasie o «razobłaczeniu szpionow» się ukazało". Prośbę redaktora "Byłoje" spełniono - wycinki prasowe oraz dwa egzemplarze Listu otwartego Brzozowskiego Prauss przekazał do "archiwum" Burcewa.
Wobec braku pisemnych dowodów winy Brzozowskiego oskarżenie musiało oprzeć się na faktach "wydobytych" ze "zdumiewającej" pamięci jedynego świadka, byłego pracownika ochrany warszawskiej. Rekomendacje Bakaj w tym względzie miał jak najlepsze. Sąd otrzymała je m. in. od tak autorytatywnych osób, jak Wiera Figner i Herman Łopatin - sędziów w sprawie Azefa. Opinia była jednomyślna *[Akta... "Droga" 1935, nr 7-8, s. 685-686.]. Prawdomówność Bakaja poświadczył na sądzie osobistym zapewnieniem Burcew.
Zobaczmy więc, jak wypadła konfrontacja informacji osobnika o tak zadziwiającej pamięci z materiałami, które przedstawiono w trakcie przewodu sądu krakowskiego.
1) Sprawa 75 rb. wręczonych Brzozowskiemu przez Bakaja osobiście. W sprawie tego najważniejszego dowodu - jedynego faktu bezpośredniego - materiał dowodowy wykazał:
Przed sądem Bakaj zeznał, że wręczył Brzozowskiemu osobiście 75 rb. wiosną 1905 r. (przez wiosnę rozumiał marzec, kwiecień, maj) w mieszkaniu konspiracyjnym na Miodowej 18; pieniądze na wyjazd do Zakopanego (250-300 rb.) wręczył Brzozowskiemu 6 tygodni później Peterson. W przedstawionym sądowi wspomnianym już wyżej "rozdziale o Brzozowskim" z marca 1908 r. Bakaj o fakcie wręczenia pieniędzy osobiście nie wspomina. Przedstawiciel PPS-Lewicy na posiedzeniu poufnym sądu w dniu 19 lutego zeznał: "W jednym z listów, pisanych przez naszego męża zaufania, jest wzmianka, że w jednym z mieszkań konspiracyjnych w gmachu teatru «Nowości» (Długa 23) X [Bakaj] wręczył Brzozowskiemu pieniądze wyasygnowane na podróż (250-300 rb.) z powodu nieobecności Petersona w Warszawie. W innym dokumencie, zawierającym ścisłe odpowiedzi Bakaja na zadane pytania, nie ma wzmianki o 75 rb. - jest mowa o tym, że nie pamięta, w jakim ubraniu przy wręczaniu pieniędzy był Brzozowski". Informacja ustna udzielona przez Burcewa mężowi zaufania PPS-Lewicy i Frakcji Rew., przedstawiona sądowi 21 marca, brzmi identycznie. Przesłuchujący Bakaja w marcu 1908 r. w Paryżu F. K. Prauss w liście nie "odczytanym na sądzie, gdyż wpłynął dopiero. w kwietniu 1909 r., podaje m. in. notatkę z rozmowy z Bakajem: "l-o [...] Na wiosnę wręczył Bakaj Brzozowskiemu osobiście pieniądze (250-300 rb.), przeznaczone na kurację jego w Zakopanem. Peterson wtedy wyjeżdżał, czy też był bardzo zajęty, i nie mógł się osobiście widzieć z Brzozowskim. Doręczenie pieniędzy miało miejsce w mieszkaniu konspiracyjnym należącym do ajenta «ochrany» Olecznikowa, zameldowanego pod fałszywym nazwiskiem Jankowskiego w domu teatru «Nowości» przy ul. Królewskiej. 2-o Nie przypominam sobie, aby mi Bakaj kiedykolwiek mówił o 75 rb. wręczonych przez niego Brzozowskiemu".
A więc różnice w zeznaniach Bakaja na temat najważniejszego dowodu oskarżenia, składanych w różnych okresach, są nader istotne.
2) Poprawka Bakaja dotycząca daty wręczenia 75 rb. W trakcie zeznań na sądzie Bakaj przesunął datę wręczenia na luty 1905 r., chociaż poprzednio mówił wyraźnie o "wiośnie".
Brzozowski przedstawił sądowi paszport z figurującą na nim datą przejazdu granicy do Galicji - 4 lutego 1905 r. (Ten moment konfrontacji, do którego takie znaczenie przywiązywały Z. Nałkowska i W. Kolberg-Szalitowa, w protokołach sądu jest pominięty). Bakaj po sprawdzeniu paszportu odparł, że w ochranie nie trudno o paszport z jakąkolwiek datą, zresztą Brzozowski mógł później wrócić do Warszawy. Wyjazd Brzozowskiego z Warszawy 4 lutego potwierdzili B. Gałczyński i L. Kulczycki. Między 5 a 15 lutego Brzozowski przebywał w Krakowie (zeznania W. Feldmana i list M. Feldmanowej). W lutym ciężko chorego Brzozowskiego widział w Zakopanem S. Żeromski. Z Zakopanego Brzozowski wyjeżdżał dwukrotnie na wykłady do Krakowa (zeznania E. Haeckera i W. Feldmana). Sądowi przedstawiono wypisy z ksiąg adresowych Krakowa i Zakopanego, stwierdzające pobyt Brzozowskiego. Szereg informacji (S. Sierzputowskiego, Stroma) o pobycie Brzozowskiego w sierpniu i listopadzie 1905 w Warszawie okazało się mylnych, przesuniętych o rok później. Na wniosek obrony zaprotokołowano, że "czarne listy" zawierały informację, iż Brzozowski po wyjeździe do Zakopanego nie wracał do Warszawy.
Tak więc w okresie, kiedy Bakaj i Peterson mieli Brzozowskiemu doręczać pieniądze, Brzozowski był już w Galicji.
3) Sprawa Uniwersytetu Ludowego. W tej sprawie świadkowie stwierdzili, że o jego legalizację nikt nie występował, gdyż "byłoby szaleństwem albo śmiesznością chcieć w roku 1904, przed konstytucją, żądać legalizowania jakiejś instytucji kulturalnej" (W. Nałkowski). "Nikt z biorących udział ani pociągany do odpowiedzialności, ani pytany w tej sprawie nie był" (I. Moszczeńska). Impreza upadła z powodu niekonspiracyjnego zachowania się inicjatora i organizatora tego Uniwersytetu, Cz. Lewandowskiego (zeznania B. Gałczyńskiego, W. Nałkowskiego, Z. Nałkowskiej, listy I. Moszczeńskiej, Z. Brzezińskiej, J. Korczaka). Rok czy półtora później Lewandowski zginął, skazany na śmierć wyrokiem partii (B. Gałczyński).
4) Sprawa aresztowania Stanisława Goldberga, rzekomo wydanego przez Brzozowskiego. Żona Goldberga, Felicja, na posiedzeniu poufnym sądu 21 lutego zeznała, że "aresztowanie męża mojego [w kwietniu 1904 r.] traktowano najzwyczajniej jako następstwo mojego". Śledzono go od 1903 r. "W samej jednak rzeczy nic o jego pracach konspiracyjnych w ochranie nie wiedzieli. Wyraziła zdziwienie, dlaczego Bakaj utrzymuje, że ją zna. Brzozowski dwukrotnie, wypożyczał swoje mieszkanie na zebrania bundowców. Nikt z uczestników tych zebrań przykrości nie miał". Bakaj nic nie mówił Burcewowi o Goldbergu i jego aresztowaniu.
5) Świadectwo dr Nelkena, wedle Bakaja wskazanego ochranie przez Brzozowskiego. Dr Nelken na sądzie oświadczył: "Nie mam absolutnie żadnych danych, by podejrzewać Brzozowskiego o współudział w moim aresztowaniu". Wśród aresztowanych był zdrajca Kozłowski. Nelkena wzięto razem z Daumem. O działalności Nelkena.- wiedział m. in. "niekonspiracyjny" E. Doleżal (pseud. Asyryjczyk).
6) Brzozowski jako rzekomy denuncjant L. Kulczyckiego. Bakaj na sądzie zeznał, iż wiadomo mu z ochrany, że Brzozowski miał zamiar ułatwić aresztowanie L. Kulczyckiego, podając adres jego nielegalnego mieszkania w Warszawie. Kulczycki w trakcie zeznań przed sądem przyznał się, iż było to jego własne przypuszczenie, wyrażone do Burcewa. "Burcew prawdopodobnie umyślnie nie chciał mi powiedzieć, że zadenuncjował mnie Brzozowski, by mi tego nie sugerować, lecz chciał, bym ja sam na to wpadł". Skonfrontowany z Kulczyckim redaktor "Byłoje" oświadczył, że przed przyjazdem Kulczyckiego do Paryża latem 1908 r. nigdy z Bakajem o tym podejrzeniu nie mówili. "Dopiero po rozmowie z Kulczyckim hipoteza Kulczyckiego została przyjęta przez Burcewa i Bakaja, dopiero na skutek wspólnej analizy".
Mamy więc oto klasyczny przykład owego, omówionego poprzednio, "opierania" oskarżenia na hipotezach znajomych Brzozowskiego.
7) Sprawa "wsypania" wiecu przy ul. Wilczej w styczniu 1905 r. Obecna na tym wiecu Anna Nałkowska listownie podała sądowi okoliczności aresztowania uczestników wiecu: Brzozowski był w tym czasie chory; przed rewizją policja wypuściła z mieszkania jakieś podejrzane indywiduum. O małym zakonspirowaniu wieców, donosiła sądowi w dwóch listach ich organizatorka Iza Moszczeńska.
8) Zeznania Burcewa w sprawie notatników Bakaja. Burcew zeznał przed sądem w dniu 15 lutego, że Bakaj w Paryżu przy udzielaniu informacji korzystał z notatek. "Brzozowskiego sobie nie przypominam w tych notatkach". Na zapytanie obrony, czemu nie zajrzał do tych notatek, jadąc na proces, Burcew odpowiedział, że "nie zwracało to jego uwagi przy przeglądaniu notatników, inaczej byłby je przejrzał przed wyjazdem". Notatników tych na sąd nie przywiózł, przesłał je sądowi dopiero w końcu lutego: W liście do Daszyńskiego i Kwiatka z 23 lutego 1909, odczytanym na posiedzeniu poufnym sądu w dniu 21 marca 1909, Burcew informuje, że "jeszcze przy pierwszym przeglądzie ich w grudniu 1907 r. spostrzegłem w nich nazwisko Borowskiej i Brzozowskiego". Protokołu oględzin nadesłanych sądowi 5 notatników Bakaja w aktach sądu nie ma. Wedle protokołu sądu nazwisko Brzozowskiego, napisane atramentem, zanotowane jest jedynie w jednym z notatników, zawierającym nie tylko nazwiska służących w ochranie, lecz i te, które "z tego czy innego powodu zwróciły na siebie uwagę Bakaja". W notatkach, gdzie są spotkania z prowokatorami, Brzozowski nie figuruje.
Oto główne punkty oskarżenia Bakaja, skonfrontowane z materiałem uzyskanym w trakcie przewodu sądowego.
Konfrontacja ta w kilku punktach wypada niezbyt korzystnie dla Bakaja. "Wpadka" ze skonfrontowaniem zeznań Kulczyckiego i Burcewa nasuwać musi poważne podejrzenie, że i w innych punktach oskarżenia Bakaj mógł powiązać pewne fakty znane mu z ochrany z faktami z życia Brzozowskiego, o których dowiedział się od swych paryskich rozmówców. "Wpadka" z datą wręczenia Brzozowskiemu owych 75 rb. oraz poważne sprzeczności w informacjach, jakie Bakaj na ten temat udzielał w różnych okresach - pozwalają i ten punkt oskarżenia całkowicie odrzucić. Również bardzo niewiarogodnie przedstawia się historia notesów przesłanych sądowi dopiero na drugą sesję. Odnośnie do tych faktów podzielić trzeba całkowicie wspomniane poprzednio zdanie Bubera, że zostały one spreparowane na użytek sądu.
Skonfrontujmy pozostałe punkty oskarżenia z posiadanymi obecnie innymi źródłami archiwalnymi.
Relację Anny Nałkowskiej o okolicznościach aresztowania wiecu na ul. Wilczej 12 uzupełnić można obecnie treścią noty warszawskiego oberpolicmajstra z 13 stycznia 1905 r.
Wiec odbył się w dniu 12 stycznia. Wśród uczestników wiecu Brzozowski w nocie nie figuruje. Dr Br. Chrostowski w przesłanym sądowi zaświadczeniu lekarskim stwierdza, że "Brzozowski miał wtedy silny krwotok płucny w połączeniu z dużą gorączką, utratą apetytu, rozwolnieniem i wyczerpaniem sił, wskutek czego leżał w łóżku i absolutnie nie mógł wstawać i chodzić nawet po pokoju". Wśród dat odwiedzin lekarza podanych w zaświadczeniu figuruje również data 12 stycznia.
Do informacji Felicji Goldbergowej dorzucić można następujące ustalenia. Brzozowski miał - jak pamiętamy - przy okazji raportu o Uniwersytecie Ludowym opisać działalność w "Bundzie" Stanisława Goldberga ("Robotnik"). Zachowany raport o tym uniwersytecie nosi datę 18 października 1904 r. i przedstawia stan tej instytucji do 20 września tego roku. Goldbergową śledzono już w lutym 1904 r. Aresztowano ją w marcu, a jej męża w kwietniu 1904 r.
Feliks Kon w swoich wspomnieniach podaje, iż w 1895, r. na zesłaniu w Bałagańsku dowiedział się, że Stanisław Goldberg "jest niebezpiecznym zdrajcą, który wydał wielu". Po powrocie z zesłania do Warszawy (1904) poinformował o tym CK "Bundu", który zażądał od Goldberga wyjaśnień; Goldberg zarzutom nie zaprzeczył. Oświadczył, iż zrozumiał swoje przestępstwo i "swoją pracą rewolucyjną w ciągu wielu lat starał się odkupić swą winę". CK "Bundu" podjął uchwałę zalecającą mu niewystępowanie publicznie. "Pracę w szeregach «Bundu» prowadził w dalszym ciągu aż do swej śmierci w 1906 czy 1907 roku i według opinii, jaka mnie dochodziła, pracował rzetelnie i z poświęceniem" *[F. Kon, Narodziny wieku, s. 538, 539.].
Nelken, Daum, Posner zostali aresztowani 22 marca 1904 r. Z akt sprawy nie wynika, by ochrana zbyt wiele o nich wiedziała.
Partie oskarżające powoływały się - jak pamiętamy - na "niezwykłą prawdziwość informacji", dostarczonych przez Bakaja. Był to niemal "koronny" argument oskarżycieli. Burcew na sądzie krakowskim wystawił swemu informatorowi opinię "nieomylnego".
Z osób figurujących wraz z Brzozowskim na "czarnej liście" zaprotestowała tylko Janina Borowska. Pozostałe dane tej listy (z wyjątkiem pewnych szczegółów sprostowanych przez Burcewa w toku jego zeznań) były zatem - wedle oskarżycieli - prawdziwe.
Zajrzyjmy jednak do archiwów.
W Spisie pomocnikó
w "ochrany" warszawskiej, opublikowanym przez organ SDKPiL "Czerwony Sztandar", wymieniony został pod p. 3 Grodzieński ("lekarz, mieszkał Dzika nr 7, był przy ochranie w charakterze konsultanta do wierzchołków, oświetlał działaczów społecznych w ogóle i Bund w szczególności").Oskarżony, dr Michał Grodzieński, zwrócił się do znanych sobie członków SDKPiL i osób pozostających z tą partią w kontakcie z żądaniem sprostowania pomyłki.
18 czerwca 1908 r. N. Dawidson zwraca się do Róży Luksemburg z prośbą o zbadanie przez SDKPiL sprawy swego "najlepszego przyjaciela i kolegi".
25 czerwca tego roku R. Luksemburg informuje Dawidsona, że "lista agentów «ochrany», ogłoszona w «Czerwonym Sztandarze», była redakcji przesłana z Centralnego Komitetu Rosyjskiej Partii Socjaldemokratycznej, który jest gwarancją wiarygodności źródła, i opublikowanie jej było zatem obowiązkiem redakcji. Jeżeli przy tym, jak Sz. Pan twierdzi, stała się krzywda drowi Grodzieńskiemu, to oczywiście należy uczynić wszystko dla wyświetlenia prawdy i redakcja «Czerw.[onego] Szt.[andaru]» bez wątpienia niezwłocznie oskarżenie cofnie, o ile bezzasadność jego będzie udowodniona".
2 lipca 1908 r. Dawidson pisze do R. Luksemburg, że "sprawa ani na jotę nie posunęła się naprzód", i ponownie prosi o jej wyjaśnienie: "Kolega Grodzieński nigdy udziału w życiu politycznym nie przejawiał, do żadnej partii nie należał. Ręczę Sz. Pani, że znam go najdokładniej".
Dr M. Grodzieński - wobec milczenia SDKPiL - zwrócił się do KC Bundu, który po dokładnym sprawdzeniu zarzutów opublikował w swym centralnym organie "Die Stimme" notatkę rehabilitującą oskarżonego. W lutym 1909 r. dr Grodzieński udaje się do Krakowa i domaga się sprostowania fałszywego oskarżenia od przebywających tam wtedy Burcewa i Bakaja. Redaktor "Byłoje" obiecuje mu, iż "po powrocie do Paryża zajmie się gorąco tą sprawą".
W maju 1909 r. - wobec milczenia Burcewa - dr Grodzieński prosi o "zaopiekowanie się jego sprawą" tow. Jakuba (nie rozszyfrowany pseudonim), członka SDKPiL. Tow. Jakub w czasie pobytu w Paryżu przypomina Burcewowi prośbę Grodzieńskiego i otrzymuje od niego - "po ściślejszym sprawdzeniu" - stwierdzenie niewinności oskarżonego. Z kopią listu Burcewa zwraca się do ZG SDKPiL:
"Mając takie niezbite dowody, jak również po osobistym moim przeprowadzeniu śledztwa, proszę Was, Towarzysze, o gorące zaopiekowanie się niewinnie postradanym człowiekiem podając w najbliższym numerze wzmiankę o jego niewinności. [...] Proszę bardzo o niezwlekanie sprawy, gdyż facet po przebytych cierpieniach graniczy z obłędem".
Przygotowane zostało oświadczenie treści następującej:
"Wobec reklamacji czynionych przez dra Michała Grodzieńskiego, zamieszkałego na ulicy Dzikiej 3 w Warszawie, oświadczamy;
Na liście szpiegów umieszczonej w nrze [156] «Czerwonego Sztandaru» figuruje nazwisko niejakiego Grodzieńskiego, lekarza zamieszkałego na ulicy Dzikiej. Taki osobnik był w stosunkach z oddziałem ochrany w Warszawie, co jest stwierdzone z całą dokładnością. Wskazań dokładnych dotyczących określonej osoby nie ma i nie twierdziliśmy, że pan doktor Michał Grodzieński był identyczny z tym osobnikiem".
Pod tekstem oświadczenia widnieje niepodpisana uwaga:
"Wobec listu Burcewa do Róży (w z. r.) potrzebne jest inne sformułowanie tej notatki, tak aby odpowiedzialność nasza została usunięta. Wyjaśnienie idzie do nr 172 27 X [1909]".
Oświadczenie nie zostało w tym numerze "Czerwonego Sztandaru" opublikowane.
Zachował się dokument treści następującej (jest to najprawdopodobniej uchwała ZG SDKPiL):
"Wobec argumentów wysuniętych przez tow. Koneckiego, częściowo popartych przez tow. Więckowskiego oraz Haneckiego, postanowiono 4 XI [1909] sprawę wydrukowania notatki o Grodzieńskim odłożyć. Polecono sekretarzowi ZG poradzić tow.[arzyszom], robiącym starania w interesie dr G.[rodzieńskiego], wyjednać zrehabilitowanie przez CK, w razie gdy CK uzna za możliwe to uczynić, odpowiednią notatką zostanie sprostowane w «Cz.[erwonym] Sz.[tandarze]»".
Protokoły posiedzeń ZG SDKPiL nie zawierają danych na temat dalszych losów tej sprawy.
W porządku dziennym posiedzenia ZG z dnia 9 października 1909 r. pod literą "h" figuruje: "Sprawa Grodzieńskiego i Brzozowskiego"; z dnia 23 listopada 1909 r. - pod poz. 14 "Sprawa Grodzieńskiego".
W rocznikach "Czerwonego Sztandaru" z lat 1909-1913 oświadczenie w sprawie dr Michała Grodzieńskiego nie ukazało się.
Przejdźmy obecnie do omówienia faktów, ustalonych dużo później, które świadczą na korzyść Bakaja i podważają poważnie tezę obrony, iż przewód sądu krakowskiego wykazał fałszywość wszystkich jego informacji.
W 1936 r. Krzesławski znajduje w Archiwum Akt Dawnych w Warszawie raport o działalności Warszawskiego Uniwersytetu Robotniczego z października 1904 r. oraz kilka raportów o wiecach A. Niemojewskiego z grudnia 1904 r. - stycznia 1905 r. Zawartość i charakter tych dokumentów przedstawiliśmy poprzednio.
Przypomnijmy, że sprawę ich autorstwa Krzesławski formalnie uznawał za otwartą nawet po opublikowaniu przez siebie w 1938 r. rewelacji związanych z "listą wileńską" i notatką "Trybuny". Redaktor "Kroniki" z grona ewentualnych autorów owych raportów eliminował Czesława Lewandowskiego. Drugi z ewentualnych autorów - Jan Rabinowicz - został przez Krzesławskiego bezwzględnie wykluczony już wcześniej. W broszurze Prawda o Brzozowskim uznał on go "za osobistość tak niepoważną", iż "koncepcja Rabinowicza, branego za Brzozowskiego, od razu upadła" *[J. Krzesławski, Prawda o Brzozowskim, s. 62.].
Zgódźmy się, że przy Lewandowskim Krzesławski wysunął argument niebagatelny. Zastanówmy się jednak, czy "zabieg eliminacyjny" zastosowany wobec Rabinowicza jest do przyjęcia?
Krzesławski mógł nie znać rezultatów śledzenia Rabinowicza w Zakopanem przez szereg osób z Orkanem na czele, mógł również przeoczyć jego aresztowanie i skazanie na twierdzę. Nie wolno mu było jednak ignorować faktów przedstawionych sądowi, które spowodowały jego odroczenie, faktów, do których przewodniczący sądu Diamand w listach do E. Bobrowskiego przywiązywał duże znaczenie.
Na poufnym posiedzeniu sądu w dniu 21 marca 1909 świadkowie Schweber i Sara podali, że od dłuższego czasu mają podejrzenia co do działalności pewnego osobnika nazwiskiem Rabinowicz, który w Warszawie, Krakowie i Zakopanem podawał się za członka różnych partii, korespondenta pism rewolucyjnych, nagabywał rewolucjonistów, usiłując zdobyć informacje o zjazdach; w Zakopanem Rabinowicz otrzymywał regularnie pocztą 100 rb., odbierał podejrzane listy na poste-restante, zbierał wycinki z pism rewolucyjnych, podszywał się pod cudze nazwiska. Mówił, że zna Brzozowskiego, mieszkał bowiem w jego sąsiedztwie w Warszawie na ul. Natolińskiej, opowiadał o Uniwersytecie Ludowym, o swoich kontaktach z Czesławem Lewandowskim itp. Publikacją "czarnych list" był bardzo zaniepokojony, twierdził, że jeżeli tam jest Brzozowski, to i on musi na nich figurować. Rabinowicz, jak wynikało z informacji otrzymanej z PPS-Lewicy, jest agentem ochrany, w której nosi pseudonim Goldberg.
Obszerny materiał, jaki udało się zebrać na temat tej tajemniczej sprawy, która spowodowała odroczenie sądu, włączyłem do komentarza do List
ów i tam też zmuszony jestem odesłać czytelnika *[Rozprawa sądowa przeciw Rabinowiczowi, odbyła się w Krakowie w lipcu 1910. Wówczas to, 16-lipca 1910, Jan Rabinowicz uznany został przez Sąd Krajowy Karny w Krakowie winnym "zbrodni szpiegostwa" i przekraczania przepisów meldunkowych oraz skazany na karę 1 roku ciężkiego więzienia, po której odbyciu miano go wydalić z granic Austrii.Jak wynika z zachowanego obfitego materiału śledczego, sędzia Gniewosz usiłował wyjaśnić przekazaną mu przez przyjaciół Brzozowskiego hipotezę, według której Bakajowskim Goldbergiem miał być właśnie oskarżony Jan Rabinowicz.
Sędzia śledczy przesłuchał więc w tej sprawie: 20 listopada 1909 - R. Bubera, który zeznał o zetknięciu się z niejakim Górskim w hotelu krakowskim w lutym 1909; 11 grudnia 1909 - E. Schwebera, który powtórzył zeznania złożone przed sądem nad Brzozowskim; 17 grudnia 1909 - F. Kona, który zeznał, że poznał Rabinowicza w 1907 r. i odniósł ujemne wrażenie, kontaktów z nim nie utrzymywał, gdyż jakiś Królewiak listownie powiadomił go, że SDKPiL posiada informacje, iż Rabinowicz jest agentem ochrany i służy pod nazwiskiem Goldberg; 10 stycznia 1910 - E. Szalita, który przedstawił m. in. zbierany materiał przeciw Rabinowiczowi w Zakopanem oraz poinformował o treści rozmowy przeprowadzonej z nim wiosną 1909; L. Lorię, który także mówił o śledztwie w Zakopanem. Nadto o podobieństwo Brzozowskiego do Rabinowicza pytano listonosza w Zakopanem. E. Bobrowski i E. Haecker zeznawali (wedle protokołu) jedynie o rzekomej współpracy oskarżonego z "Naprzodem".
Szczegóły biografii Rabinowicza, wedle jego zeznań z 1 listopada 1909, przedstawiają się następująco: dwa i pół roku studiował na Uniwersytecie Warszawskim; po bankructwie ojca, bankiera warszawskiego, zajął się dziennikarstwem, pisując do starego i nowego "Głosu", "Bluszczu", "Nowej Gazety" i in. Od początku 1906 do 1907 r. wydawał "Kurier Nowy"; w lipcu 1907, po rewizji policyjnej w jego mieszkaniu, "uszedł" do Galicji, gdzie jednak nie znalazł pracy, i głód zmusił go do powrotu do Warszawy. Tutaj redakcja "Dniewnika Warszawskiego" zaproponowała mu współpracę, polegającą na przysyłaniu z Galicji artykułów społecznych, materiałów ekonomiczno-politycznych, wycinków z gazet (jak zeznający przypuszczał, potrzebnych posłowi Aleksiejewowi do jego pracy w Dumie). Propozycję tę przyjął. W Galicji m. in. pracował bezpłatnie 3 tygodnie w "Naprzodzie", gdzie wprowadził go członek SD, Stefan Królak-Jesień; w czerwcu 1908 uczestniczył w Kongresie PPSD na podstawie legitymacji nie istniejącego już "Kuriera Nowego".
"Ja zrobiłem swego czasu głupstwo - interesowałem się sprawą Brzozowskiego" - zeznał Rabinowicz 24 marca 1910. W dalszym ciągu zeznań wyjaśnił scenę w Hotelu Europejskim w Krakowie w r. 1909; do R. Bubera udał się z artykułem Pedryszewa o Bakaju, opublikowanym w piśmie "Kijewskije Wiesti", charakteryzującym go jako kata; przedstawił się jako Górski, gdyż tak był zameldowany w hotelu, do którego przyjechał z Górskimi.
Wiosną 1909 dowiedział się od Żukowskiego, że rozmowa z Buberem wzbudziła zainteresowanie jego osobą i w rezultacie dowiedziano się o jego prawdziwym nazwisku.
Jesień kilkakrotnie ostrzegał go, że jest śledzony, obiecał jednak, że w Krakowie sprawę tę załatwi. Z końcem wiosny 1909 spotkał się w towarzystwie Jesienią z E. Szalitem w Zakopanem, któremu powiedział, iż uważa, że Brzozowski jest niewinny. Znał szereg działaczy socjalistycznych (m. in. Jesienia, Piątkowskiego, Żukowskiego), a przecież nie zostali oni aresztowani.
Zgodnie z wnioskami aktu oskarżenia na rozprawie sądowej zeznawał E. Schweber oraz przeczytano protokoły przesłuchań R. Bubera, E. Szalita i L. Lorii. Sąd przyjął te zeznania jako materiał dowodowy, obciążający oskarżonego.
W świetle całego materiału sądowego działalność szpiegowska Rabinowicza nie ulegała wątpliwości. Jej charakterystyka przekracza jednak ramy niniejszego komentarza.
W sprawie Brzozowskiego omawiany materiał śledczy nie mógł przynieść oczekiwanej przez jego obrońców odpowiedzi. Przed sędzią śledczym zeznawały jedynie osoby, które znały Rabinowicza wyłącznie z terenu Galicji (tj. od sierpnia 1907), nie mogły więc nic wiedzieć o warszawskim okresie jego działalności. Poufne doniesienie udzielone c. k. Oddziałowi Sztabu Generalnego, przekazane sądowi przez Krakowskie Prezydium Policji 12 maja 1910 w końcowej fazie śledztwa, zawiera bardzo skąpe dane: w 1905 r. Rabinowicz przestał trudnić się handlem i zajął się polityką i dziennikarstwem. W tym czasie był już współpracownikiem ochrany. Wkrótce jednak zdekonspirowano go jako agenta. W celu poprawienia naderwanej w określonych sferach reputacji ochrana zorganizowała nawet w jego mieszkaniu dwie rewizje, ale niewiele to już pomogło. Spalony w Warszawie, przeniósł się na teren Galicji. Sprawozdania ze swej działalności szpiegowskiej składał także osobiście w Warszawie, udając się prosto z dworca do kancelarii generał-gubernatora, gdzie przyjmował go naczelnik Janczewski.
W kwietniu 1911 r., tj. pod koniec odsiadywania kary, ponownie oskarżono J. Rabinowicza o szpiegostwo i obrazę uczuć religijnych. Po krótkim jednak śledztwie c. k. Prokuratoria Policji nie znalazła podstaw do dalszych dochodzeń. 21 lipca 1911 Rabinowicz został zwolniony z więzienia i oddany do dyspozycji c. k. Dyrekcji Policji - zapewne w celu wydalenia z Austrii. O sprawie Brzozowskiego w trakcie tego drugiego śledztwa nie wspomina się.]. Zawiera on między innymi pokaźną listę punktów stycznych sprawy Brzozowskiego ze sprawą Rabinowicza, zestawioną przez Wł. Orkana, oraz streszczenie akt sądowych Rabinowicza z 1910 r., do których dotarłem już po publikacji w "Świecie". Ten właśnie materiał pozwala mi nie zgodzić się z "zabiegiem eliminacyjnym'', jakiego dokonał wobec Rabinowicza Krzesławski, i wyrazić przekonanie, że osobnik ów posiadał wszelkie warunki, jakich żądał redaktor "Kroniki" od faktycznego autora raportów o Uniwersytecie Robotniczym i wiecach "ruchu konstytucyjnego".
Ów "zabieg" autora Prawdy o Brzozowskim nie jest jedynym, jakiego dokonuje on w swej książce, wbrew przyjętym założeniom, na niekorzyść oskarżonego pisarza. Szereg faktów z przebiegu sądu krakowskiego - wszystkie podstawowe punkty oskarżenia, sprawa wręczenia pieniędzy, zeznania Kulczyckiego itd. - ulega w broszurze tej bardzo zręcznemu przeinaczeniu, retuszom, selekcji.
Rzecz ciekawa, Bakaj, przechowujący przecież rzekome doniesienia Brzozowskiego, których uzbierał się cały tom, mówi jedynie o doniesieniu o wiecu na ul. Wilczej, nie wspominając ni słowem o raportach na temat "ruchu konstytucyjnego"; tekst zeznań Bakaja odnośnie do tego punktu zostaje w broszurze Prawda o Brzozowskim wyraźnie "skorygowany".
Ochrana dysponowała, jak się okazuje, agentami, którzy szeroki zakres informacji i erudycji łączyli z umiejętnościami dobrego posługiwania się piórem. Świadczą o tym raporty, które i dzisiaj znaleźć można w szczątkach jedynego zespołu akt, jaki zachował się w Warszawie - zespołu akt kancelarii generał-gubernatora. Szczególnie jeden z owych raportów zasługuje na uwagę, ze względu na "sposób ujęcia" i zakres podanych w nim faktów. Przytoczmy jego początek.
"W 1901 r. Główny Komitet Polskiej Ligi Narodowej dla Galicji postanowił zorganizować w Krakowie wyższe uniwersyteckie kursy wakacyjne na wzór podobnych kursów istniejących we wszystkich miastach Anglii i Stanów Zjednoczonych. Różnica polega tylko na tym, że w Anglii i Ameryce kursy wakacyjne mają na celu naukowe poznanie, a wyższe kursy zorganizowane w Krakowie otwarte są dla szerokiej wszechpolskiej propagandy".
Po scharakteryzowaniu tych kursów autor raportu przedstawia imprezę konkurencyjną, zorganizowaną przez PPS w Zakopanem, podaje nazwiska organizatorów, wykładowców, charakteryzuje stronę organizacyjną; następnie informuje o podobnej inicjatywie ukraińskiej, wymienia nazwiska osób popierających materialnie kursy białoruskie we Lwowie, charakteryzuje przynależność polityczną kilku wykładowców, przedstawia stosunek władz austriackich do szerokiej propagandy ukrainofilskiej, uprawianej przez organizatorów kursów lwowskich; w dalszej części podaje informacje o "nowej teorii rewolucyjnej", głoszonej we Lwowie przez L. Kulczyckiego, celach założonej przez niego partii "Kuźnica"; raport kończy się charakterystyką politycznej działalności stowarzyszeń gimnastycznych "Sokół".
Zakres informacji zawarty w tym ciekawym dokumencie, pochodzącym z 30 września 1904 r., znacznie przerasta możliwości Brzozowskiego, choć "sposobem ujęcia" może np. Krzesławskiemu sugerować jego autorstwo. Autorem owego raportu musiał być osobnik, który latem 1904 r. odbył wojaż po Galicji, tam zdobył pierwsze kontakty i tropy, a jesienią tropy te i znajomości wykorzystał w Warszawie ("Kuźnica", raporty o Niemojewskim).
Wróćmy na chwilę do sprawy legalizacji Uniwersytetu Ludowego, przy której Bakaj z takim uporem obstawał, a którą Krzesławski z taką łatwością wyłączył z swoich rozważań nad "prawdą o Brzozowskim".
Śladów wniosku o legalizacji Warszawskiego Uniwersytetu Robotniczego z jesieni 1904 r. nie udało się odnaleźć. Znalazł się natomiast bogaty materiał związany z próbami rejestracji Uniwersytetu Ludowego w lutym 1908 r. (a więc przed pierwszymi złożonymi na piśmie informacjami Bakaja. Jak wynika z tego materiału, legalizacja Uniwersytetu Ludowego napotykała na trudności, gdyż "nazwa i cel towarzystwa nie odpowiadają tym szerokim zadaniom", jakie nakreślone zostały w statucie, a z obserwacji innych podobnych towarzystw oświatowych wynika, "że powstanie projektowanego towarzystwa jest bezwarunkowo niepożądane". Wniosek końcowy oparty był na dokładnej inwigilacji zarejestrowanego w październiku 1906 r. Uniwersytetu dla Wszystkich (o którym mówił na sądzie Z. Heryng).
Takie uwagi nasunęła mi konfrontacja zarzutów wysuniętych przez Bakaja z aktami sądu krakowskiego, aktami obrony oraz innymi źródłami archiwalnymi.
Owe "pozostające do wyjaśnienia szczegóły" sprawy Brzozowskiego nie są więc, jak się okazuje, tak proste, jak wydawało się to autorowi broszury Prawda o Brzozowskim.
Jan Krzesławski, a zwłaszcza Jan Babiński przypominali, jak pamiętamy, w swych publikacjach, że nim Brzozowski zasłuży na rehabilitację, obrońcy muszą prócz zarzutów Bakaj a obalić fakty pochodzące z innych źródeł: zarzuty E. Krymskiego - J. Gabrysa oraz Kułakowskiego. Dodajmy do tego informację G. Winogrodzkiego oraz relację z pamiętników F. Kona.
1) Zarzuty zawarte w liście E. Krymskiego. Na ostatnim publicznym posiedzeniu sądu odczytano list esdeka E. Krymskiego, w którym przekazuje on informacje działacza litewskiego J. Gabrysa.
Latem 1906 r., podczas swoich odczytów w Lozannie, Brzozowski zwrócił się do Gabrysa z propozycją napisania artykułu o ruchu litewskim dla "Przeglądu Społecznego". Gabrysa zdziwiły pewne fakty, a mianowicie prośba Brzozowskiego o podanie w artykule konkretnych faktów odnośnie do osób i dat, oraz informacja, iż nie musi krępować się zbytnio cenzurą; ponadto propozycja natychmiastowej wypłaty honorarium oraz prośba o adresy działaczy litewskich, by redakcja "Przeglądu Społecznego" mogła im posyłać egzemplarze okazowe pisma w celach agitacyjnych.
Brzozowski przed sądem potwierdził informacje tego listu. Artykuł miał dotyczyć zróżnicowania społeczno-gospodarczego wśród drobnych posiadaczy litewskich i zmiany, jaką owo zróżnicowanie spowodowało w poglądach społecznych na Litwie. Co do honorarium, to mając pewną sumę pieniędzy, chciał przyjść Gabrysowi z pomocą. 11-12 adresów przekazał redakcji "Przeglądu".
Wyjaśnienia Brzozowskiego potwierdził przed sądem Wł. Gacki, który Brzozowskiego poznał z Gabrysem *[Wł. Gacki, Kilka listów St. Brzozowskiego, Lublin 1935, s. 12.] (nb. zeznań Gackiego brak w protokołach sądu) oraz J. Szczawińska-Dawidowa w przesłanym na ręce obrony w maju 1909 r. oświadczeniu, które z niewiadomych przyczyn nie zostało włączone do protokołów sądu.
2) Zeznania Kułakowskiego popierające Bakaja. Na posiedzeniu sądu w dniu 18 lutego adwokat Kułakowski zeznał z upoważnienia pewnej osoby, że jesienią 1908 r. pewnemu więźniowi w X Pawilonie Cytadeli, proponując wstąpienie na służbę ochrany, oświadczono, iż "taki casus, jak z Brzozowskim nie powtórzy się", bo wszystko będzie polegało tylko na informacjach ustnych. Na tym samym posiedzeniu Daszyński oświadczył, że przed trzema dniami informator Kułakowskiego podał mu identyczną wiadomość *[Akta..., "Droga" 1935, nr 4, s. 373-374, 381.].
Do sprawy tej sąd w sesji marcowej nie wracał. Rzecz ciekawa, w protokołach nie odnotowano ani nazwiska więźnia, ani nazwiska informatora. Zarzut ten musimy więc traktować jako pochodzący z trzeciej ręki *[Protokoły sądu zawierają niestety szereg luk, i to w miejscach tak zasadniczych, jak powyższe, m. in. brak jest protokołu oględzin notatnika Bakaja, listu właścicielki mieszkania przy ul. Wilczej 12, gdzie odbył się wspomniany wyżej wiec itp.].
3) Sprawa listy osób opłacanych przez ochranę. Poszukiwania znalezionej w czasie pierwszej wojny światowej w archiwum magistrackim w Warszawie listy osób, którym ochrana wypłacała pewne sumy (na której miał figurować m. in. Brzozowski) - nie dały rezultatu. Winogrodzki o liście tej dowiedział się od F. Turowicza, byłego redaktora "Robotnika" - nikt inny dokumentu tego w dwudziestoleciu międzywojennym nie oglądał ani się nań nie powoływał.
Świadectwa Burcewa w dwudziestoleciu międzywojennym. Przyjrzyjmy się obecnie innym dowodom prawdziwości oskarżenia Brzozowskiego, z jakimi Burcew wystąpił po pierwszej wojnie. Porównanie jego wypowiedzi, pochodzących z różnych okresów, daje kilka ciekawych spostrzeżeń.
Burcew powołał się na autorytatywne oświadczenie samego Petersona, z którym spotkał się po rewolucji w Moskwie 1917 r.
Rzecz zastanawiająca, o fakcie tym redaktor "Byłoje" nie wspomina ani w swoich wspomnieniach wydanych w 1923 r., ani rok później, kiedy D. Fiłosofow zwrócił się do niego o informacje na temat sprawy Brzozowskiego, ani w wywiadzie udzielonym "Wiadomościom Literackim" w 1926 r. Na rozmowę z Petersonem Burcew powołuje się po raz pierwszy dopiero w końcu 1927 r. Po oświadczeniu F. Kona, znalezieniu przez Drzewieckiego broszury Bakaja z 1912 r., relacji W. Klingera o liście Bakaja do Stołypina - sięgnąć zapewne trzeba było po argumenty bardziej wiarygodne niż informacje Bakaja.
Relacje z rozmowy z Petersonem w różnych okresach wyglądają różnie:
W 1927 r. w wywiadach prasowych: Peterson "znał go dobrze, rozmawiał z nim wiele razy. Brzozowski nie był donosicielem, lecz oświetlał po mistrzowsku ruch polski".
W 1931 r. w liście do St. Stempowskiego: "W 1917 r. Peterson w Moskwie (po rewolucji) osobiście w pełni potwierdził mi, że oskarżenia Bakaja przeciw Brzozowskiemu były prawdziwe. Peterson charakteryzował Brzozowskiego jako bardzo utalentowanego informatora w sprawach społecznych, nie zaś jako partyjnego zdrajcę".
W 1935 r. w liście do E. Bobrowskiego: "Prasie polskiej [...] przytoczyłem rozmowę swoją w latach 1916 - 1917 [po rewolucji?] z Petersonem. Peterson - ze zrozumiałych powodów [jakich?] - nie chciał podtrzymywać mego wywiadu o Brzozowskim, lecz nie przeczył, że Bakaj dał w ogóle prawdziwe wiadomości. A o Brzozowskim powiedział: «To był ciekawy rozmówca (sobiesiednik)»" *[Akta..., "Droga" 1935, nr 11, s. 988. (Podkreślenia moje - M. S.).].
Ale upartym Polakom powołanie się na Petersona nie wystarcza - "sprawa Brzozowskiego jest w Polsce ciągle jeszcze przedmiotem polemiki". Trzeba więc poszukać nowych autorytetów.
W rozmowie przeprowadzonej w 1927 r. u St. Stempowskiego z udziałem D. Fiłosofowa, K. Irzykowskiego i H. Drzewieckiego Burcew informuje, że spotkał się po rewolucji z następcą Petersona, Zawarzinem, który stwierdził: "Brzozowski nie był ani szpiclem, ani prowokatorem a «referentem» (oswiedomitiel), tj. dostarczał materiałów, które oświetlały dla żandarmerii nastroje istniejące w społeczeństwie polskim, działające ugrupowania itd." *[L. Krzywicki, Jeszcze o Brzozowskim, Wspomnienia, t. II, s. 577.].
W ostatniej wreszcie z publikowanych relacji - relacji jakże znamiennej - Burcew powołuje się na rozmowę, jaką przeprowadził z Józefem Piłsudskim w Belwederze w 1920 r.
"Piłsudski powiedział, że Polacy są mi bardzo wdzięczni za ówczesne bardzo poważne zdemaskowania, i o tym, że w 1909 r. sąd wzywał mnie z Paryża do Krakowa w celu złożenia zeznań w sprawie Borowskiej, oskarżonej przeze mnie o prowokację - jednocześnie z wezwaniem przez polskie organizacje rewolucyjne w sprawie Brzozowskiego. Obie te sprawy jednak widocznie Piłsudski dobrze pamiętał i z zadowoleniem słuchał tego, co o tych sprawach zacząłem mu opowiadać. O ile pamiętam, co do sprawy Brzozowskiego niczemu nie przeczył i jakby zgadzał się z tym, co Mu mówiłem" *[W. Burcew, Moje spotkania z Piłsudskim (w więzieniu, na Syberii i za granicą), "Niepodległość" 1938, z. 3, s. 342.].
"Niczemu nie przeczył i jakby zgadzał się z tym, co Mu mówiłem" - widocznie i Burcew dostrzegał, że dowody winy Brzozowskiego są nadal wątpliwe, jeśli musiał uciekać się i do tego rodzaju argumentacji.
Autorytet redaktora "Byłoje" w latach po pierwszej wojnie światowej mocno podupadł. Ulegając swego rodzaju chorobie zawodowej - manii prześladowczej, wietrząc wszędzie prowokację i zdradę - poważył się w 1918 r. oskarżyć o szpiegostwo Maksyma Gorkiego (na rzecz Niemiec). Autor Matki odrzucił to oskarżenie "z pogardą, jako pochodzące od nędznego, politowania godnego człowieka" *[Fakt ten podał W. Klinger w artykule Sprawa Stanisława Brzozowskiego w jej dotychczasowym przebiegu ("Wiedza i Życie" 1935, nr 7, s. 535). Potwierdzają go i nowsze opracowania poświęcone biografii Gorkiego.].
Okazało się również, że i Burcew nie ustrzegł się agentów ochrany w swym najbliższym otoczeniu. Na listach szpiegów, publikowanych przez Rząd Tymczasowy, znalazł się również jego osobisty sekretarz i długoletni współpracownik.
Po upływie wielu lat Bakaj miał nadal podtrzymywać swoje zeznania w sprawie Brzozowskiego. Wiemy o tym jedynie za pośrednictwem Burcewa, który spotkał się z nim pod koniec lat dwudziestych w Paryżu. Na rozmowę tę, w trakcie której Bakaj "powtórzył wszystko, co wiedział w sprawie Brzozowskiego", Burcew powołał się dwukrotnie: w trakcie spotkania u St. Stempowskiego *[L. Krzywicki, Jeszcze o Brzozowskim, Wspomnienia, t. II, s. 577.] w 1927 r. oraz w liście do E. Bobrowskiego z 1935 r. *[Akta..., "Droga" 1935, nr 11, s. 988.]
Znana jest obecnie i inna relacja o stosunku Bakaja do sprawy Brzozowskiego po procesie krakowskim.
Wspominaliśmy już, że krótko po pobycie w Krakowie Bakaj i Burcew srodze się poróżnili i w pismach paryskich wzajemnie się szkalowali: Bakaj obwiniał Burcewa, że go wyzyskuje i na nim się bogaci, Burcew zaś zarzucał Bakajowi, że jest człowiekiem nieuczciwym i że mimo pozornego porzucenia służby nadal jest na usługach ochrany. Bakaj w odpowiedzi, jak pamiętamy, wydał w 1912 r. broszurę O demaskatorach i demaskatorstwie. Cytowany w niej na wstępie list Burcewa pochodzi z października 1910 r. Otóż z tego ciekawego okresu, okresu wielkiego konfliktu z Burcewem, pochodzi inna relacja o stosunku Bakaja do sprawy Brzozowskiego, świadectwo kolegi Bakaja z okresu wspólnych studiów w Belgii w latach 1909-1910.
Świadectwo M. Pietraszka o Bakaju. Po opublikowaniu w 1959 r. cyklu artykułów o sprawie Brzozowskiego, w związku z 50-letnią rocznicą sądu krakowskiego, zgłosił się do mnie za pośrednictwem redakcji "Świat" Mieczysław Pietraszek - jeden z bliskich współpracowników Wł. Sikorskiego, jeden z jego pełnomocników na kraj po wrześniu 1939 r., generał lotnictwa, prezes Klubu Seniorów Lotnictwa Aeroklubu PRL, inżynier, wykładowca na Politechnice Warszawskiej - z informacjami, które uznałem wówczas i uznaję za najbardziej zasadniczy z dotychczasowych dowodów podważających oskarżenie Brzozowskiego z 1908 r.
Pietraszek zetknął się z Bakajem na studiach w Instytucie Technologicznym w Verviers-Lez-Liege w Belgii. Interesujące szczegóły na temat nawiązania tej znajomości, treści pierwszych rozmów, zachowania się Bakaja, itp., podałem w artykule pt. Tajemniczy list Bakaja. Z artykułu tego pozwolę sobie przytoczyć tutaj jedynie część końcową relacji M. Pietraszka.
"Z redakcją «Byłoje» [Bakaj] prowadził ożywioną korespondencję.
W 1910 r. przyjeżdżał do niego Burcew. Spotkania ze względu na bezpieczeństwo odbywały się nie w lokalach zamkniętych, nie w mieście, lecz na zaporze wodnej w Spa. Na te spotkania bał się sam jeździć. Dwa razy prosił, żebym mu towarzyszył.
Spacerując po zaporze, byłem świadkiem gorących dyskusji na różne tematy z życia eserów i działalności Łopuchina, dyrektora departamentu policji w Petersburgu. Rzecz oczywista, mało orientowałem się w omawianych sprawach.
Utkwiło mi w pamięci to, co było dla mnie, jako dla młodzieńca, pewną sensacją. A więc przede wszystkim sprawa zdemaskowania Azefa i jego zniknięcie.
Następnie słyszałem gorącą dyskusję o jakimś Brzozowskim.
Zapamiętałem to nazwisko, gdyż miało brzmienie wybitnie polskie i dotyczyło jakiejś zdrady. Ponieważ poruszony temat miał charakter czysto teoretycznej dyskusji, nie orientując się zaś w meritum zagadnienia, nie zwróciłem na nie uwagi i nie jestem w stanie dziś sobie przypomnieć szczegółów tej ożywionej dyskusji.
Dopiero pod koniec roku akademickiego 1910, pewnego wieczoru, przyszedł Bakaj do mnie do mieszkania i powołując się na rozmowy z Burcewem, oświadczył, że sprawę niejakiego Brzozowskiego trzeba wreszcie dokładnie wyjaśnić, gdyż w Krakowie ma być zwołany sąd *[Chodzi o którąś z kolejnych prób zwołania sądu wiosną 1910 r.]. Położył przede mną list pisany po rosyjsku i prosił o dokładne przetłumaczenie go na język polski.
Po napisaniu polskiego tekstu Bakaj go podpisał i oświadczył, że łącznie z oryginałem rosyjskim wysyła go do Krakowa. Zupełnie nie przypominam sobie, do kogo ten list był adresowany. Śmiem natomiast przypuszczać, że był wysłany do Feliksa Kona, Bakaj bowiem często wspominał to nazwisko, kiedy była mowa o Krakowie.
Nie potrafię dziś, po upływie 50 lat, uzmysłowić sobie treści listu. Zapamiętałem meritum poruszonej sprawy, a mianowicie, że Bakaj w ostatecznym rezultacie stwierdził, że oskarżenie Brzozowskiego, iż był szpiegiem, polegało na nieporozumieniu i że Brzozowski jest niewinny. Podkreślam, że to twierdzenie Bakaja dokładnie zapamiętałem, gdyż w całokształcie różnych spraw dotyczących prowokatorów miało dla mnie charakter pewnej sensacji. Jaki dalszy obrót przyjęła sprawa Brzozowskiego, nie wiem, gdyż Bakaj porzucił Instytut Technologiczny i przeniósł się do Instytutu Górniczego w Mons. [...]
Przebywając ciągle w latach następnych w środowisku technicznym, nigdy nie zetknąłem się ponownie z tą tragiczną sprawą, nigdy też nie przypuszczałem, że mogła ona pozostać nie wyświetlona, że brzemię hańby nadal ciąży na pamięci wybitnego pisarza. Sprawę Brzozowskiego i mój kontakt z Bakajem przypomniały mi przypadkowo przeczytane artykuły w «Świecie». Tyle mogę odpowiedzieć na zarzuty, jakie mnie z pewnością spotkają, że dopiero teraz podaję do publicznej wiadomości epizod z listem Bakaja" *[M. Sroka, Tajemniczy list Bakaja, "Świat" 1959, nr 25, s. 14.].
Relacja inż. Pietraszka pozostawia szereg nie rozwiązanych kwestii. Tak zasadnicze pytania: na czym polegało nieporozumienie z oskarżeniem Brzozowskiego, co spowodowało, że rok po sądzie krakowskim Bakaj cofa swoje zeznania, czy ów tajemniczy list został wysłany, do kogo był adresowany, czemu, jeśli dotarł do adresata, treść jego została zatajona itd., itd. - pozostają, niestety, bez odpowiedzi. Znowu skazani jesteśmy na wysuwanie przypuszczeń.
Powiążmy jednak relację Pietraszka z innymi znanymi faktami z tego okresu. Między Bakajem a Burcewem narasta konflikt. Bakaj zarzuca Burcewowi, że w sposób nieodpowiedzialny wydaje partiom "listę finlandzką", nie przeznaczoną do publikacji. Na liście tej znajduje się szereg osób, co do których Bakaj miał niewystarczające dane, nie miał pewności itd. Konflikt narasta. Burcew oskarża Bakaja o pozostawanie nadal na służbie ochrany. Bakaj prostuje szereg faktów z "listy finlandzkiej", zarzuca Burcewowi, że opublikowanie owej listy "żadnego pożytku nie dało, wywołała ona natomiast chaos, z którego do dziś dnia wybrnąć nie można". Zamierza również odwołać zeznania złożone przed sądem krakowskim... ostatecznie jednak z publicznego odwołania tego rezygnuje. Dlaczego? Podobnie jak w wydanej dwa lata później broszurze nie wspomina słowem sprawy Brzozowskiego, choć nie opuszcza ani jednej z drobniejszych akcji, które razem z Burcewem przeprowadzał. Gdyby się przyznał do składania fałszywych zeznań w okresie, gdy uchodził już za szczerego rewolucjonistę - "byłoby [to] obaleniem postawy etycznej, którą zajął wobec nieodpowiedzialnego, jego zdaniem, Burcewa" *[Drzewiecki, Przyczynek do sprawy Brzozowskiego. Nieznana broszura Bakaja, "Wiadomości Literackie" 1927, nr 41, s. 2.].
Bardzo prawdopodobne, że na konsekwencje tego rodzaju, jakie niechybnie pociągało za sobą odwołanie zeznań złożonych na sądzie, Bakajowi zwrócili uwagę przyjaciele z Krakowa, odpowiadając na jego list *[Feliksa Kona jako adresata listu zdecydowanie wykluczam.].
E. Haecker, odrzucając prośbę R. Bubera o opublikowanie w "Naprzodzie" Oświadczenia mężów zaufania po śmierci Brzozowskiego, pisał:
"Wydaje mi się, że bez porozumienia się z sądem nie można publikować takiego jednostronnego pisma, które nadto mogłoby wywołać polemikę ze strony Burcewa, który powiada, że ma nowe dowody, zupełnie niezależne od Bakaja" *[List z 18 maja 1911. Opublikowanie oświadczenia E. Haecker uzależniał od decyzji KW PPSD, który ostatecznie prośbę R. Bubera odrzucił.].
Jak wiemy, w latach następnych Burcew żadnych nowych dowodów z 1911 r. nie przedstawił.
Relację M. Pietraszka - przyjmujemy jej wersję najostrożniejszą - że Bakaj miał wątpliwości co do tożsamości osoby przez siebie oskarżonej, potwierdzają i inne źródła.
Protokolant sądu krakowskiego, Józef Kwiatek, informował na początku 1910 r., że słyszał od Bakaja, iż nie był on pewny, czy to Brzozowski służył w ochranie pod pseudonimem Goldberg.
Również I. G. Dobkowski we wspomnianym artykule powoływał się na rozmowę z Bakajem, który przyznał się, iż nigdy w życiu Brzozowskiego nie widział *[Za Klingerem przyjmuję, że z informacji Dobkowskiego można uznać za prawdziwe tylko te, które znajdują potwierdzenie w innych źródłach. Bakaj, wedle relacji Dobkowskiego, nigdy nie słyszał od żadnego z funkcjonariuszy ochrany, żeby Brzozowski przekroczył próg tej instytucji. O jego współpracy z ochraną wnioskował jedynie z uwagi Petersona na temat notatki prasowej o urządzanych Brzozowskiemu w Krakowie owacjach. Rzecz zastanawiająca - była to jedyna szczegółowa informacja, jaką Burcew otrzymał o Brzozowskim od Bakaja przed lutym 1908 r., tj. przed powołaniem wspomnianej komisji paryskiej. (Nb. Dobkowski popełnia błąd: wg zeznań Bakaja Peterson opuścił służbę w ochranie warszawskiej we wrześniu 1905; ani Bakaj, ani Burcew nie wymieniają go jako autora uwagi o owacjach galicyjskich z 1906 r. - był nim Szewiakow, patrz "Droga" 1935, nr 4, s. 379).].
W tym kontekście przypomnieć należy zeznanie złożone na sądzie przez Łagunę, że Bakaj parokrotnie prosił go w Paryżu jesienią 1908 r. o dostarczenie fotografii Brzozowskiego, a przed samym wyjazdem do Krakowa prośbę tę natarczywie ponawiał
*[Zeznań tych w protokołach sądu nie ma. Informują o nich sprawozdania prasowe m. in. Z. Nałkowskiej ("Społeczeństwo" 1909, nr 12), "Przeglądu Porannego" (1909, nr 84).Bakaj zwracał się o fotografię Brzozowskiego również do J. Stachurskiego. W kilku listach do sądu Stachurski zaprzecza, jakoby Bakaj domagał się fotografii natarczywie, samego jednak faktu ponawianej kilkakrotnie prośby Bakaja o fotografię Brzozowskiego - nie neguje [Akta..., "Droga" 1935, nr 10, s. 885-889).
Podkreślić też trzeba, iż podany Stachurskiemu przez Bakaja rysopis Brzozowskiego mało ma wspólnego z jego rzeczywistym wyglądem.
Dopuszczonej przez sąd próby rozpoznania przez Bakaja charakteru pisma Brzozowskiego nie można traktować poważnie - Burcew bowiem posiadał list Brzozowskiego ze stycznia 1909 r. Redaktor "Byłoje" zwracał się także do Gorkiego o przysłanie mu listu Brzozowskiego.].
W świetle relacji M. Pietraszka, J, Kwiatka, I. G. Dobkowskiego, prośba całkowicie zrozumiała.
Archiwum Makłakowa. Ochrana posiadała również swoje agendy zagraniczne, pozwalające jej sprawować "opiekę" nad rewolucjonistami, działającymi poza granicami imperium. Centrala tych agend znajdowała się w Paryżu. Tu przesyłano meldunki z innych krajów, tu też znajdowało się centralne archiwum. Archiwum to w czasie pierwszej wojny światowej zniknęło bez śladu. Ostatni ambasador Rosji carskiej we Francji, Makłakow, kilkakrotnie składał oświadczenia, że tajne archiwum ochrany paryskiej zostało zniszczone.
W 1959 r. prasa doniosła, że w Instytucie Hoovera w Stanford University w Stanach Zjednoczonych otworzono depozyt tegoż Makłakowa. Zmarł on właśnie w tym roku i można było - zgodnie z klauzulą depozytu - rozpieczętować kilkadziesiąt olbrzymich skrzyń. Skrzynie - jak się okazało - zawierały tajne archiwum centrali ochrany za granicą.
Postulując w 1959 r. sprawdzenie oskarżeń Bakaja w archiwum Makłakowa, wychodziłem z następującego założenia: po opublikowaniu "czarnych list" z nazwiskiem Brzozowskiego, po wielkim rozgłosie, jaki prasa nadała tej sprawie - ochrana mogła usunąć z archiwów krajowych wszelkie materialne ślady potwierdzające prawdziwość informacji. Nasuwało się przypuszczenie, że może ślady tej afery zapomniano zatrzeć w archiwum paryskim.
Jesienią 1960 r. zwróciłem się do Instytutu Hoovera z zapytaniem, czy archiwum Makłakowa zawiera jakieś dane na temat sprawy Brzozowskiego. Oto odpowiedź, jaką otrzymałem od zastępcy dyrektora tego Instytutu, Witolda S. Sworakowskiego:
W obszernej kartotece nazwisk wspominanych w korespondencji pomiędzy Paryżem a Petersburgiem "jest kilka kartek odsyłających do korespondencji w sprawie «procesu» Brzozowskiego w Krakowie, ale wydaje mi się, że zainteresowanie ochrany było raczej skoncentrowane na Bakaju. Każdy jego krok i każda jego publiczna enuncjacja była skrzętnie donoszona do Petersburga. Korespondencja, którą widziałem, nie daje żadnych podstaw do wniosków, że Brzozowski był agentem ochrany".
W 1960 r. archiwum Makłakowa nie było jeszcze udostępnione historykom - miało być ponownie skatalogowane.
"W tych okolicznościach nie uważam - zastrzegał się W. S. Sworakowski - by opinia, którą Panu przekazuję, była definitywna. Żal mi bardzo, że nie mogę Panu więcej napisać w tej sprawie, ale to będzie możliwe dopiero po zorganizowaniu tego archiwum. Bardzo rad jestem słyszeć, że sprawa Brzozowskiego jeszcze kogoś interesuje w kraju. Wydaje mi się, że zasługuje ona na bardziej gruntowne zbadanie niż dla celów publicystycznych. List Pański pozostanie w akcie «otwartym», tzn. gdybym w przyszłości coś nowego w tej sprawie odnalazł, podzielę się wiadomością z Panem" (list z 26 stycznia 1960 r.).
Prośbę moją ponowiłem w 1963 r. - żadnych nowych informacji nie otrzymałem.
Zarząd Główny Archiwów przy Radzie Ministrów ZSRR - informując prezesa ZLP J. Iwaszkiewicza o przesłaniu do Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych w Warszawie fotokopii omówionego poprzednio raportu z grudnia 1902 r. - stwierdzał, że "żadnych innych materiałów o S. Brzozowskim w państwowych archiwach ZSRR nie znaleziono" *[List zastępcy naczelnika Głównego Zarządu Archiwów przy Radzie Ministrów ZSRR, N. Prokopienki.].
*
Czas na podsumowanie naszych rozważań.
Brzozowski znalazł się na liście tajnych współpracowników ochrany po złożeniu zeznań w więzieniu w 1898. r. Jego kontakty z ochraną trwały do roku 1901. W tym okresie Brzozowski nie posiadał informacji polityczno-partyjnych, które mogłyby mieć doniosłe znaczenie dla ochrany. Niemniej ochrana, szantażując go groźbą podania do wiadomości publicznej treści jego zeznań złożonych w więzieniu, usiłowała wydobyć od niego tego rodzaju informacje. Na liście tajnych współpracowników ochrany, zestawionej przez Petersona 31 XII 1902, Brzozowski nie figuruje. Zapewne w związku z rozgłosem, jaki zdobył podczas kampanii Sienkiewiczowskiej, Peterson przypomniał go sobie ze starej listy i podjął nowe próby szantażu, w naszym przekonaniu bezskuteczne. Stąd jego informacja udzielona Bakajowi o odkryciu "polskiego Michajłowskiego", stąd jego informacja udzielona Burcewowi, że Brzozowski był ciekawym rozmówcą, stąd jego niepotwierdzanie oskarżeń Bakaja (w liście Burcewa do E. Bobrowskiego). Z ochraną współpracował w latach 1904-1905 agent, noszący pseudonim Goldberg, posiadający duże kontakty i możliwość zdobywania szeregu informacji - faktyczny autor memoriałów w sprawie warszawskiego uniwersytetu robotniczego, Wyższych Kursów Wakacyjnych w Zakopanem, tzw. "ruchu konstytucyjnego", kierowanego przez A. Niemojewskiego. Agentem tym był, naszym zdaniem, Jan Rabinowicz, który niekoniecznie musiał podszywać się pod nazwisko Brzozowskiego. Bakaj, informując Burcewa latem 1906 r. o współpracy Brzozowskiego z ochraną, powiązał pewne fakty znane mu ze słyszenia - informację Petersona o odkryciu "polskiego Michajłowskiego", uwagę jego następcy Szewiakowa w związku z notatką prasową o urządzanych Brzozowskiemu owacjach w Galicji - z faktem istnienia memoriałów, których część sam zapewne przeglądał. W pierwszej rozmowie z Burcewem Bakaj, pragnąc maksymalnie zainteresować swymi informacjami redaktora "Byłoje", wymienił dwa nazwiska o największym ciężarze gatunkowym: nazwisko Raskina-Azefa i nazwisko Brzozowskiego. Z chwilą przekazania tej informacji polskim działaczom rewolucyjnym nie można już było pozwolić sobie na jej odwołanie lub sprostowanie. Groziło to bowiem poderwaniem wiarygodności innych informacji, groziło zatem utratą związanych z tym zarobków i prestiżu. Ogólną informację o "polskim Michajłowskim", pozostającym na usługach ochrany, należało maksymalnie uprawdopodobnić, dodając do niej szereg faktów i dat w jakiś sposób z osobą Brzozowskiego związanych. Fakty te poznaje Bakaj po lutym 1908 r., po rozmowach z szeregiem osób w Paryżu.
Informacje Bakaja o Brzozowskim podane zostają do publicznej wiadomości w określonej aurze.
Rozrachunki międzypartyjne po upadku rewolucji 1905-1907 nie są jeszcze bynajmniej zamknięte. Poszukiwanie winnych jest w pełnym toku. Bakaj dostarcza materiału, który pozwala odwrócić uwagę społeczeństwa w innym kierunku niż ocena ideologiczno-polityczna postępowania poszczególnych ugrupowali rewolucyjnych.
Oskarżony nie należy do żadnego obozu. "Obóz konserwatywny" nie wybaczył mu kampanii przeciw Sienkiewiczowi, przeciw Miriamowi i przeciw "stronnictwu narodowej krzywdy i hańby". W "obozie postępowym" socjaldemokracja zbyt dobrze pamiętała ataki na luksemburgistowską teorię żywiołowego rozwoju; pepesowska lewica i prawica czulą się zagrożona narastającymi uwagami krytycznymi pod jej adresem i wzrastającą popularnością autora Warszawy wśród młodego pokolenia; inteligencja ma swoje rachunki z największym swoim krytykiem i demaskatorem; środowisko literackie ma okazję wziąć odwet na Czepielu.
Aura rozrachunków politycznych, urażonych ambicji i zawiści konsoliduje opinię publiczną przeciw florenckiemu samotnikowi.
Oskarżenie uprawdopodobniają dwa fakty, odpowiednio wyolbrzymione, z jego przeszłości: sprawa "Bratniaka" i zeznania z 1898 r.
Jedynym źródłem oskarżenia była pamięć byłego urzędnika ochrany. Jego informacje nie poparte żadnym materialnym dowodem zostały ogłoszone bez sprawdzenia. Artykuły "Naprzodu", "Głosu", "Głosu Robotniczego" z pierwszych dni maja 1908 r. uznawały oskarżenie za dowiedzione i ferowały wyroki najbezwzględniej potępiające i odsądzające od czci jednego z przywódców radykalnej inteligencji polskiej. Udowodnienie winy autorowi P
łomieni po tych publikacjach stało się sprawą prestiżu partii oskarżających. Główni oskarżyciele odmówili udziału w sądzie.Sąd - wbrew twierdzeniom L. Wasilewskiego, E. Bobrowskiego, J. Krzesławskiego i in. - nie został zwołany na żądanie Brzozowskiego, ale wymuszony przez "doły" PPSD i PPS Fr. Rew. oraz publikacje W. Nałkowskiego, O. Ortwina, K. Irzykowskiego, działalność Wł. Orkana i bliskich przyjaciół oskarżonego. Część "góry" pepesowskiej była zdania, że sąd może skończyć się katastrofą dla oskarżycieli.
Do sądu dochodzi dopiero w aurze sensacyjnego zdemaskowania Azefa. Atmosfera sądu krakowskiego nie była korzystna dla oskarżonego. Rezultaty sądu - w świetle przedstawionych materiałów - okazują się jednoznacznie niekorzystne dla oskarżycieli.
Sprawa Brzozowskiego ma charakter "polskiej sprawy Dreyfusa" wedle słów Nałkowskiego. Przebieg tej sprawy i jej wyniki przeczą stanowczo tezie Krzesławskiego, że "dzieje naszego ruchu rewolucyjnego nie znają ani jednego wypadku, aby człowieka podejrzanego o prowokację potępiono bez wysłuchania i bez udowodnienia mu winy" *[J. Krzesławski, rec: "Wiedza i Życie", lipiec 1935, z. 7, "Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce", nr 2, s. 122.]. Bliższa prawdy wydaje się uwaga wypowiedziana niedawno przez jednego z największych uczonych polskich i wybitnego działacza politycznego, że sprawa Brzozowskiego jest bodaj pierwszym przejawem "wypaczeń" w pewnym odłamie tego ruchu.
Historia kultury polskiej odnotuje dwie postawy ludzi, jakie uwidoczniły się w owej tragicznej sprawie.
Postawę pierwszą reprezentuje Ignacy Daszyński: redaktor "Naprzodu", zezwalający na publikację artykułu Szpieg; zapewniający przyjaciół Brzozowskiego, że dowody jego winy są niezbite; grożący, że do zwołania sądu nie dojdzie, jeśli Brzozowski i jego przyjaciele odwołają się do opinii publicznej; działacz rewolucyjny wypowiadający na sądzie tezę: "Lepiej jest skazać dziesięciu niewinnych niż jednego winnego puścić"; przywódca PPSD zakazujący w organie tej partii opublikowania nawet ogólnikowego O
świadczenia mężów zaufania po śmierci Brzozowskiego.Po latach w swych Pamiętnikach Daszyński napisze: "Pozwoliłem na umieszczenie w «Naprzodzie» wszystkich głosów za i przeciw Brzozowskiemu i nie krępowałem jego licznych zwolenników w obronie. Nie przeszkadzałem też potem w niczym, gdy partia nasza zgodziła się złożyć - na jego prośbą - sąd obywatelski nad Brzozowskim" *[I. Daszyński, Pamiętniki, t. II, s. 23.].
Tak oto wyidealizował swą rolą w tej sprawie.
"Bakaj był ścisłym nawet w drobnostkach. Otóż Bakaj na sądzie obywatelskim wobec Brzozowskiego zeznał wyraźnie, że w tym a w tym dniu przy ulicy takiej a takiej w konspiracyjnym mieszkaniu ochrany wręczył Brzozowskiemu określoną sumę pieniędzy. Dane są w protokole sądu".
Tyle miał do odnotowania z całego przewodu sądowego jego ""najaktywniejszy" uczestnik.
Postawę drugą reprezentuje Wacław Nałkowski.
W aferze Brzozowskiego z endecją w 1906 r., rzucając na szalę swój wielki autorytet moralny, pisał: "Najświętszym obowiązkiem społeczeństwa, warunkiem jego dalszego rozwoju, jest takie egzotyczne kwiaty [jak Brzozowski] z innej, lepszej krainy troskliwie hodować i chronić od zguby" *[W. Nałkowski, Z powodu swojskiego pogromu, "Przegląd Społeczny" 1906, nr 39.].
Pierwszym publicznym protestem po ogłoszeniu Bakajowskiego oskarżenia, kampanii "Naprzodu" i "Głosu Robotniczego" była wypowiedź Wacława Nałkowskiego.
"Jeśli zaś - pisał - w sprawie jakiegoś pospolitego oficera francuskiego skazanego za szpiegostwo nie tylko Francja, ale wszystko, co było szlachetniejszego śród ludzkości, podniosło alarm, żądając ponownego zbadania sprawy, to cóż, gdy chodzi o taką jednostkę, jak Brzozowski, który jest chlubą społeczeństwa polskiego" *[W. Nałkowski, W sprawie St. Brzozowskiego, "Społeczeństwo" 1908, nr. 21, s. 289, z 22 maja.].
Kilka lat później, już w trakcie pracy nad Notatami o
"Legendzie Młodej Polski", zawierającymi ostrą krytykę stanowiska Brzozowskiego, Nałkowski odrzuci żądanie wykreślenia jego nazwiska z jednego ze swych artykułów.Warto przytoczyć ów list, dobitnie charakteryzujący postawę moralną Nałkowskiego:
"Pragnąłbym, jak zwykle, z całego serca zadośćuczynić Pańskiemu żądaniu co do wykreślenia Brz.[ozowskiego], ale niestety w danym razie zachodzą znaczne trudności.
Gdyby nawet względy ogólne zasadnicze pozwoliły mi na taką podwójną buchalterie, na takie wycofywanie się chyłkiem z zajmowanej poprzednio pozycji (a la Niemojewski), to nie pozwoliłby mi na to wzgląd praktyczny, taktyczny - wzgląd na własne bezpieczeństwo w przyszłych polemikach, boć przecież ktoś z mych przeciwników może mnie zapytać, dlaczego to uczyniłem. Co się od tego czasu zmieniło? Brz.[ozowski] wpadł w reakcję religijną? Ale to jest jeszcze jeden więcej dowód, że należy do grupy ludzi zmarnowanych przez nasze społeczeństwo. [...] jeszcze a fortiori powinien być wymieniony.
Wzgląd na Pańskie życzenie nie może być również argumentem w polemice, jako subiektywny. Pojmuję psychologicznie, że Pan może uważać Brz.[ozowskiego] za nieskończenie niższego od siebie zarówno umysłowo, jak etycznie. Ale w możliwej polemice potrzebne są sprawdziany nie subiektywne, lecz obiektywne, a o takie w danej kwestii trudno, albowiem co do pierwszego (umysłowości), to dla umysłowości tak różnogatunkowych (np. Hegla a Spencera) nie ma wspólnej miary, co do drugiego (etyki), to klasyfikacja etyczna, a zwłaszcza potępienie etyczne kogoś na podstawie nie dowiedzionego oskarżenia, nie tylko w danym razie pozostawiłoby mnie w sprzeczności z samym sobą, ale w ogóle zakwestionowałoby moją własną etykę i odjęłoby mi prawo wydawania sądów etycznych.
Przy tym wszystkim nie zapominajmy, że to, co Brz.[ozowskiego] spotkało od społeczeństwa dzisiaj, to jutro może spotkać nas, jeśli nie na polu politycznym, gdyż na nim nie działamy (a to jest naszym plusem w stosunku do Brz.[ozowskiego]), to na jakimkolwiek innym. Ale gdyby nawet wszystko to pominąć, to przecież w mym zestawieniu nie chodziło o jakieś porównanie umysłowe czy etyczne, lecz o to, że taka a taka grupa ludzi bywa u nas zapoznawana i krzywdzona, a pod tym względem już chyba musimy oddać Brz.[ozowskiemu] palmę pierwszeństwa.
W końcu dla umniejszenia mej winy względem Pana za niespełnienie jego życzenia przypomnę pewien revanch: i Pan nie chciał przychylić się do mej prośby umieszczenia jego nazwiska w rzędzie ludzi żądających sądu nad B.[rzozowskim], chociaż przecie największy zbrodniarz ma prawo żądać, aby go nie skazywano bez sądu. Przykro mi to było tym bardziej, że nie odmówił Pan podpisania protestu Feldmanowi [przeciw Żuławskiemu], choć on, polemizując równie nieparlamentarnie, jak przeciwnicy, i mając nad nimi przewagę materialną jako właściciel pisma, nie potrzebował naszego poparcia, a i nie zasługiwał na nie".
Jakiekolwiek korektury wprowadzą dalsze badania historyczne nad sprawą Brzozowskiego do podanych tutaj ustaleń faktycznych - Historia z pewnością zaaprobuje jedynie postawę drugą, postawę Nałkowskich, Irzykowskich, Klingerów, Buberów, Orkanów, Ortwinów.