Odkrywca
Zamieszczamy historię opublikowaną w książce
pt. Twierdza Przemyśl Jana Różańskiego
Legendy i tajemnice fortów
Od czerwca 1915 r. zniszczone forty
przemyskie nie przedstawiały już dla Austrii prawie
żadnej wartości strategicznej. Wobec zaistniałych
kłopotów z zaopatrzeniem w metale nierdzewne, w
państwach centralnych i na zajętych przez nie terenach
przystąpiono do zbiórki i konfiskaty metali kolorowych.
Pomyślano wówczas także o demontażu fortów twierdzy
przemyskiej. Na złom zabrano wszystkie działa forteczne
i wiele metalowych części z wyposażenia. Akcję tę
przerwał dopiero koniec wojny. Po przejęciu Przemyśla
przez władze nowo powstałego Państwa Polskiego część
fortów, najmniej zniszczonych, przeznaczono na magazyny
amunicyjne. Wkrótce wśród żołnierzy pełniących wartę na
poszczególnych fortach zaczęły krążyć tajemnicze
pogłoski. W forcie VIII ("Łętownia") zawsze o północy na
wale okalającym fort zjawiał się podobno - jak
utrzymywali "naoczni" świadkowie - żołnierz austriacki w
pełnym uzbrojeniu. W kilkanaście lat po przedstawionych
w tym tomiku wydarzeniach, w roku 1931, grupa oficerów
przechadzających się bez celu po terenie fortów
siedliskich dokonała ciekawego odkrycia. Było pogodne
popołudnie i w pewnej chwili promienie słońca wpadły w
szczelinę wysadzonego muru pod takim kątem, że jeden z
oficerów dostrzegł ludzkie szkielety. Byli to żołnierze
austriaccy, przyciśnięci betonową ścianą, która pod
wpływem czasu lekko się odchyliła. Odkrycie to sprzyjało
powstawaniu i szerzeniu się nowych pogłosek o duchach i
zjawach, pojawiających się nocą na terenie
poszczególnych fortów. Strażnicy forteczni z fortu V
(Grochówce) opowiadają, że do 1930 r. przy jego
obchodzie nogi ich często zapadały się powyżej kostek w
zbutwiałych szczątkach ludzkich, pogrzebanych przed laty
płytko, tuż pod powierzchnią Do najciekawszych jednak
należy tajemnica fortu XIII ("San Rideau") w
Bolestraszycach, jednego z najlepszych i najbardziej
nowoczesnych. Po raz pierwszy podana ona została do
publicznej wiadomości w 1926 roku przez W. Kohutnicką,
która zamieściła na ten temat w czasopiśmie Naokoło
Świata specjalny artykuł (Tajemnica fortu nr 13).
Artykuł ten przedrukowano w wiele lat później, w roku
1961, w publikacji pt. Tysiąc lat Przemyśla, wydanej z
okazji obchodów milenijnych. W 1964 roku sprawę tę
podjął także ukazujący się w Moskwie radziecki
miesięcznik wojskowy Sowieckij Wojn (Nr 11). A oto
powtórzona za W. Kohutnicką - z nielicznymi tylko
zmianami i skrótami - sensacyjna relacja z
niecodziennego odkrycia: Chcąc zwolnić tereny, zajęte
przez bezużyteczne, zniszczone forty, rząd zezwolił
prywatnym firmom na ich rozbiórkę. Do rozbiórki fortu
XIII ("San Rideau") przystąpiono latem 1923 roku. Za
pomocą ekrazytu rozsadzane były jedno piętro po drugim,
a wydobywane z nich żelazo i stal - według umowy - szły
na korzyść przedsiębiorcy. Tak powoli dobrano się po
dwóch tygodniach do parteru. Kiedy korytarz został
oczyszczony, robotnicy ujrzeli we wnęce żelazne drzwi,
których na planie wcale nie było. Kierownictwo robót
zbytnio się tym nie zdziwiło, bo tego rodzaju
niespodzianki zdarzały się często. Przypuszczając, że
drzwi prowadzą do kanału, kazano robotnikom je wyjąc.
Następnie jeden z nich, wiedziony ciekawością,
zaopatrzywszy się w latarkę, samotnie zszedł po schodach
w dół. Raptem rozległ się jego stłumiony krzyk, tak
przejmujący i pełen grozy, że pozostali robotnicy
odruchowo rzucili się do drzwi podziemia, gotowi nieść
pomoc ciekawemu chłopcu, który mógł wpaść do jakiegoś
dołu. Zdarzało się to bowiem innym. Wielkie było jednak
ich zdumienie, gdy ujrzeli go na schodach, tuż przy
wejściu: leżał bez czapki, z rozwichrzonymi włosami,
twarz miał bladą i wykrzywioną w strasznym grymasie, w
ręku kurczowo ściskał zbitą latarkę. Wyniesiony na
powietrze i ułożony na trawie, zemdlał. Po długich
zabiegach i oblewaniu wodą ocknął się na chwilę,
wrzasnął i znowu zemdlał. Powtarzało się to kilka razy.
Wreszcie przestał mdleć, ale zakrywszy twarz rękami,
tarzał się po ziemi i żałośnie skowyczał. Z jego
mamrotania i wykrzykników dało się zrozumieć tylko parę
słów: "Jakie to straszne, jakie to straszne". Więcej nic
nie mówił. Wszyscy byli przekonani, że nagle postradał
zmysły. Został więc wsadzony do samochodu i odwieziony
do szpitala. W pół godziny później kierownik robót wraz
z czterema robotnikami zeszli do podziemia, by zbadać,
jaka była przyczyna przerażenia młodego robotnika.
Chłodna mgła gęstniała z każdym stopniem stromych
schodków, po których stąpali gęsiego z latarkami w
rękach. Na dole ciągnął się długi korytarz, z szeregiem
drzwi po obu stronach. Po ich otwarciu stwierdzili, że
były to małe celki, nisko sklepione, o potężnych,
betonowych ścianach. Wiało z nich pustką, w jednej tylko
leżał zardzewiały kociołek i trochę zgniłej słomy. Jakie
było przeznaczenie tych pomieszczeń - wówczas jeszcze
nie wiedziano. Korytarz kończył się obszerną halą, ze
studnią. Stąd wybiegały dwa korytarze, tworząc łącznie z
poprzednim literę Y. Robotnicy przeszli do jednego z
nich. Tu rozkład był nieco inny, a sale większe, pełne
zwojów kolczastego drutu i armatnich łusek. Powietrze
było tu jeszcze cięższe, pachniało zgnilizną i
amoniakiem. Po obu stronach korytarza było czworo drzwi.
W pierwszej sali, najobszerniejszej ze wszystkich, stał
szereg stelaży z resztkami prowiantów, całą masą puszek
od konserw, butli, skrzynek i worków ze spleśniałymi
sucharami. Wszystko to, zmieszane razem i cuchnące,
walało się w straszliwym nieładzie, jakby po pogromie.
Wśród tych rupieci uganiały się szczury wielkości kotów.
W drugim pokoju znajdowały się resztki starego
umundurowania i pościeli. Trzecie drzwi były zamknięte.
Po ich wyłamaniu, gdy we dwóch weszli do wnętrza sali,
zaciekawieni, co tu zastaną, zdrętwieli z przerażenia. W
krwawym blasku latarni, na tle szarego betonu, pośrodku
beczek, skrzyń i śmieci, stała mara okropna, upiorna,
nagi kościotrup, obrośnięty masą splątanych siwych
włosów. Nie wiedząc, z kim mają do czynienia, ze zjawą,
żywym człowiekiem czy jakimś potworem, nie mogli złapać
tchu ani wykrztusić jednego słowa. Dopiero po chwili,
gdy z następnej sali nadeszli pozostali robotnicy,
krzycząc, że znaleźli w niej ludzki szkielet, upiór na
głos ludzki drgnął, podniósł ręce do uszu, skrzywił się,
zaczął rytmicznie chwiać się w prawo i w lewo, wydając
przy tym chrapliwe jęki. Przybyli robotnicy,
dostrzegłszy upiora, z wrzaskiem rzucili się do
panicznej ucieczki: za ich przykładem poszli pozostali.
Po wyjściu na zewnątrz fortu i uspokojeniu się kierownik
robót powiadomił o dokonanym odkryciu policję. Pod
wieczór przyjechał ciężarowy samochód, szczelnie
wypełniony policją. Byli także żołnierze z oficerem i
sędzia śledczy. Zachowując środki ostrożności, ruszyli
na miejsce niewiarygodnego odkrycia. Fort został
otoczony przez posterunki wartownicze. W niespełna
kwadrans ekspedycja wywlokła na światło dzienne owo
"monstrum", trzymając je mocno, żeby nie uciekło. Był to
nie upiór, lecz żywy człowiek, tak słaby, że ledwie
trzymał się na nogach. Drżał całym ciałem, oczy miał
zamknięte, przy każdym dźwięku chwytał się za uszy i
jęczał, widocznie cierpiąc bóle. Mówić już nie mógł,
wydawał tylko stłumione śpiewne dźwięki i jakieś szmery.
Na próżno biedził się sędzia śledczy, usiłując
dowiedzieć się jego imienia, nazwiska i wieku.
Odwieziono go do szpitala, gdzie tejże nocy skonał. Cała
ta niejasna, tajemnicza historia dała powód do
różnorodnych i fantastycznych gadek. Opowiadano, że
duchy zabitych na wojnie żołnierzy bronią dostępu do
fortu, ze wypłoszono szajkę zbójecką, że zjawił się
prorok i cudotwórca, który pokutował w podziemiach fortu
itp. Dochodzenia policyjne i sądowe wykryły prawdę, nie
mniej fascynującą, niż ludzkie wymysły. Skrupulatne
badania podziemia wykazały, że dostęp do niego był
możliwy tylko przez jedyne drzwi - te, które zostały
zawalone w 1915 roku. W momencie wybuchu znajdowało się
tam dwóch ludzi, o których prawdopodobnie zapomniano w
chaosie dramatycznej walki. Dzięki sprzyjającym warunkom
jedna ofiara zdołała utrzymać się przy życiu w ciągu
przeszło ośmiu lat i w końcu została nawet "uratowana".
Tyle wykazało śledztwo. Kim byli ci ludzie? Jak żyli,
zamknięci w grobowcu? Co cierpieli? Jaki los spotkał
tego, po którym znaleziono tylko szkielet? Czy stlał jak
świeca? Czy padł ofiarą silniejszego towarzysza? Czy
może sam skończył swoje smutne życie? Spośród
najrozmaitszych rupieci jeden z robotników wywlókł
skrzynkę od konserw, którą rzucił na dziedziniec,
wysypując jej ubogą zawartość: nóż, zapałki, ołówek i
zeszyt. Z owego zeszytu wypadła fotografia. Była to
wyblakła podobizna młodej kobiety. Na odwrotnej stronie
ocalało kilka słów dedykacji w języku rosyjskim:
...strzeże Bóg i moja miłość... wszędzie z Tobą...
zawsze Twoja... 25/VII - 1914. Zeszyt w ceratowej
okładce był księgą austriackiego podoficera
prowiantowego, gdyż kilkanaście jego stron zajmowały
rachunki żywnościowe, tabele i odpisy dotyczące
rozkazów. Dalej jednak zaczynały się zapiski w języku
rosyjskim. Z początku ładny, wyrobiony charakter,
stopniowo przechodził w okropną bazgraninę. W dodatku
wskutek wilgoci - zeszyt zapisano chemicznym ołówkiem -
stronice zrobiły się podobne do map geograficznych,
miejscami prawie nieczytelne. To, co z wielkim trudem
udało się odczytać, ułożone w porządku chronologicznym
brzmi jak następuje:
"Nie wiem już, ile dni
upłynęło od tego nieszczęśliwego ranka, kiedy
najniespodziewaniej dostaliśmy się do austriackiej
niewoli - ja i sztabskapitan Nowikow. Te dziwne warunki,
w których obecnie żyjemy, uniemożliwiają mi wszelką
rachubę czasu. Zanotuję więc bieg wypadków w ich
kolejności. Po tradycyjnym zbadaniu i obrabowaniu nas
zostaliśmy umieszczeni w małej celce podziemnych
katakumb fortu. Nie upłynęła doba prawdopodobnie, bo
dostaliśmy tylko dwa razy jeść, gdy stało się coś, czego
dotychczas nie rozumiem. Oto w pewnej chwili rozległy
się straszliwe pioruny, zatrzęsło się i zatrzeszczało
całe nasze podziemie... Fort widocznie rozpadał się.
Rzucony na chłodny beton i pewny już śmierci, nie
żałowałem życia i ludzi, tylko... ...ziemia jęknęła jak
wielkie zwierzę i później przeciągle huczała. Cierpi ból
- a ludzie nie wiedzą - przemknęła mi myśl, szybka,
ostra i jasna jak błyskawica. Czułem, że to ostrze
potrafi wszystko przeniknąć i dlatego myśl jest
prawdziwa. Długo jeszcze rozlegały się grzmoty i drżenie
ziemi, ale już dalekie i obce. Wsłuchując się w te
niesamowite dźwięki, snuliśmy najrozmaitsze domysły,
zaczynając od ewentualności wulkanicznych wybuchów i
trzęsienia ziemi, a kończąc na bombardowaniu fortecy
przez lotników Ententy. Byliśmy zgodni co do tego, że
musiało zajść coś poważnego, tym bardziej że nikt do nas
nie zaglądał przez tyle czasu i nie dochodziły nas żadne
odgłosy. Znękani głodem i pragnieniem, wyłamaliśmy drzwi
w naszej celi, usiłując wydostać się na wolność lub
przynajmniej przypomnieć o swoim istnieniu, ale na
próżno.. Żelazne drzwi nie ustępowały, a wołanie było
bezskuteczne. Błądząc po omacku w poszukiwaniu innego
wyjścia, natrafiliśmy w podziemiu na studnię i dość
bogate magazyny: prowianty i mundury, widocznie dla
załogi fortu. Oprócz rozmaitych wiktuałów w konserwach
znaleźliśmy rum, tytoń, świece i zapałki. Używamy tego
po trochu, obawiając się austriackich władz, ale.
trudno, same winne, pozostawiwszy nas tu bez żadnej
opieki. Sądząc z zarostu twarzy, musiało upłynąć jeszcze
ze dwa tygodnie. Cały ten czas spędziliśmy na
najrozmaitszych próbach wydostania się z więzienia.
Niestety, ani żelazne drzwi, ani betonowe ściany nie
uległy naszym dziecinnym narzędziom, zrobionym z blachy
i mosiężnych łusek. Kaleczyliśmy tylko ręce, padaliśmy
ze zmęczenia, przeklinaliśmy w najstraszliwszy sposób,
płakaliśmy jak dzieci. Wreszcie doszliśmy do wniosku, że
nie wydostaniemy się sami, lecz musimy spokojnie czekać,
przecież przypomną sobie o nas... Żyjemy tylko
nadzieją... Opowiedzieliśmy sobie wszystkie tajemnice
swego życia, rzeczywiste i urojone, skrytykowaliśmy
wszystkie czytane książki i dzieje świata, graliśmy w
najrozmaitsze gry, urządzaliśmy przedstawienia
teatralne, polowaliśmy na szczury, walcząc o rekord,
wreszcie znienawidziliśmy się... Nie mamy ani dnia, ani
nocy... Jednostajność wrażeń... wieczna ciemność i
cisza, mdły zapach, wilgotne ściany i konserwy.
Przygniatający bezwład czasu... ...chwila i miesiąc
niczym się nie różnią, zawierają jednakową treść,
pustka, nicość... Znaleźliśmy zajęcie. Nowikow pije na
umór, a ja pracuję przy swoim zegarze. Zrobiłem go sam:
ustawiłem na beczce kocioł, nalałem doń wody i
wydrążyłem w dnie otworek, zacząłem rachować własny
puls, przyjmując każde 70 uderzeń za minutę. W miarę
tego jak obniżał się poziom wody w kotle zaznaczałem na
ścianach kwadranse i godziny. Kiedy wszystka woda
wyciekła, obliczyłem kreski i przekonałem się, że cała
operacja zajęła mi jedną i pół doby. Odtąd wciąż czuwam
nad swoim zegarem, słucham plusku kropelek, śledzę
poziom wody i przelewam ją z beczki do kotła: cieszę się
myślą, że dokonywam pracy, choć pozornie jednakowej, ale
różnej w swojej tajemnej treści. Wylałem 90 beczek wody,
a Nowikow wypił wszystek rum. Trzeźwy i ponury chodził
po korytarzu. Obliczył rozchód sucharów i bluznął
cyniczną prawdę, przed którą broniliśmy się prawie dwa
lata: w tym grobie nie ma żadnej nadziei, czeka nas
głodowa śmierć, obłęd... Był bez litości dla mnie, bo
nie miał jej dla siebie: blachą poderżnął sobie gardło i
długo rzęził, miotając się we własnej krwi. Zamknąłem
trupa w sali. Pozostałem sam. Słuchałem, jak gra cisza
niby organy kościelne... ...latały języki światła, a
później... ...blask, dzwony i chór. Nie spałem, cisza
dźwięczy, a ciemność świeci... ...405 beczek. Śniło mi
się, że byłem w swoich rodzinnych stronach, matka,
siostra... ciepły słoneczny dzień, zapach kwiatów...
daleko horyzont nieba... tyle cudnych barw i ona mówiła,
że nie zapomniała i kocha. 530 beczek. Znowu śniłem
piękne obrazy świata, wolności i ludzi. Nie chciałbym
budzić się ze snu: wolałbym pozostać zawsze w
szczęśliwym świecie złudy, niż zgrzytać zębami na jawie.
702 beczki... Przestawiam porządek świata, w obronie
życia: sen jest moją rzeczywistością, a rzeczywistość -
ciężkim snem. Nie znoszę go, bo dręczy mnie, ale ciało
ma swoje wymagania, zresztą jem i piję bardzo mało...
Zasypiam natychmiast, kiedy tylko o tym pomyślę. 1001
beczka ciszy i ciemności dały mi więcej, niż może dać
ludziom tyleż arabskich nocy. To, co kiedyś układało się
dowolnie w migawkowe obrazy podczas snu i gorączki,
widzę teraz plastycznie, na jawie. Moja świadoma wola
tworzy nowe kształty, wśród których obcuję. Niczym nie
kalałem teraz mojej grobowej ciszy i ciemności, nie
przelewam wody w swoim zegarze, nie jem, nie piję i nie
odczuwam żadnego pragnienia. Jestem panem przestrzeni i
czasu: mknę w przestworzach z gwiazdy na gwiazdę,
rozkazuję żywiołom, wchłaniam wszystkie dźwięki, barwy i
aromaty oświata, zmieniam kształty, ginę i rodzę się.
Nie znam żadnych granic i zakazu, bo wszystko ulega
mojej woli, której jestem panem. Błogosławię mury mego
grobowca, bo w nich zaznaję najwięcej wolności i życia.
Radość rozsadza mi piersi, próżno silę się ująć uczucie
w słowa, które są dalekim echem. Ale już gaśnie moja
ostatnia świeca".
Na tych słowach kończy się pamiętnik,
a zarazem relacja autorki Tajemnicy fortu nr 13.