Psy Stalina

Nikita Pietrow

2012

 

(...)

 

Tajne morderstwa na rozkaz Stalina

Jak kilerzy z Łubianki wykonywali "delikatne zlecenia" wodza

 

Ambasador

W maju 1939 roku Iwana Trofimowicza Bowkun-Ługańca, pełnomocnego przedstawiciela (ambasadora) ZSRS w Chinach, wezwano do Moskwy. Trudno powiedzieć, czy spodziewał się nieprzyjemności. Jeśli tak, to przeczucie go nie zawiodło, chociaż na początku wszystko układało się całkiem nieźle. Został wysłany na urlop do domu wczasowego w Ckaltubo. Żona miała dojechać do niego później.

Bowkun-Ługaniec nie wiedział, że narkom spraw wewnętrznych Gruzji Rapawa otrzymał od Berii polecenie zakwaterowania w tym samym domu wczasowym dwóch specjalnie przybyłych z Moskwy funkcjonariuszy NKWD. W 1953 roku Rapawa zeznał śledczemu, że agenci przyjechali dzień lub dwa później niż dyplomata i oświadczyli, że mają rozkaz zlikwidowania Bowkuna-Ługańca w trybie tajnym, ponieważ "jest wrogiem ludu i jeśli przeprowadzą jawną egzekucję, to jego wspólnicy mogą przezornie pozostać w Chinach". Miał zostać zlikwidowany przez otrucie.

Rapawa miał wątpliwości, czy otrucie to najlepszy sposób rozprawienia się z ofiarą. Zadzwonił do Berii: "Nagła śmierć tak ważnego urzędnika niewątpliwie pociągnie za sobą interwencję lekarską, sekcję zwłok itp.". Beria uważnie wysłuchał jego uwag i odpowiedział: "Zapytam i dam znać". Najwidoczniej morderstwo zamówił Stalin. To właśnie jego Beria miał zapytać, jak powinni działać. Dwa dni później Rapawa dostał polecenie: odesłać obu agentów NKWD, którzy przybyli, by zlikwidować Bowkuna-Ługańca z powrotem do Moskwy, a samego ambasadora potajemnie aresztować i dostarczyć na Łubiankę. Jak wyjaśniał Rapawa podczas śledztwa: "To polecenie Berii wykonałem po cichu, nocą, tak że żadne osoby trzecie nie wiedziały o aresztowaniu".

Bowkuna-Ługańca przewieziono do Moskwy i oddano w ręce śledczych z Łubianki, a ci, nie tracąc czasu, wzięli się do pracy. Już 9 czerwca 1939 roku Beria wysłał Stalinowi i Mołotowowi protokół przesłuchania Bowkuna-Ługańca z 5 czerwca z zeznaniami, w których ten przyznał się do winy. Jak się jednak okazało, zmuszenie przesłuchiwanego do "przyznania się" nie przyszło im łatwo. Beria pisał, że dopiero po konfrontacji z aresztowanym byłym narkomem spraw wewnętrznych Jeżowem i jego zastępcą Frinowskim, Bowkun-Ługaniec zeznał, że w 1934 roku "został wciągnięty do antysowieckiej organizacji spiskowej" w NKWD przez swojego ówczesnego przełożonego Frinowskiego. Śledztwo trwało i 14 czerwca Beria wysłał Stalinowi protokół (pod nr 2069/b) przesłuchania Bowkuna-Ługańca z 11 czerwca, w którym ten zeznał, iż do grupy "spiskowców" należeli były radca przedstawicielstwa ZSRS w Chinach, a jednocześnie rezydent NKWD w Chongqingu pułkownik Michaił Iwanowicz Ganin oraz sekretarz przedstawicielstwa, a jednocześnie rezydent NKWD w Hankou - pułkownik Nikołaj Aleksandrowicz Tarabarin (Tobare). Żaden z nich jeszcze nie został aresztowany, a Tarabarin przebywał w tym czasie w Chinach.

Dalszy los byłego czekisty i dyplomaty Bowkuna-Ługańca wydawał się oczywisty - rozstrzelanie razem ze swoimi byłymi zwierzchnikami Ale Stalin zadecydował inaczej. Coś podpowiedziało dyktatorowi, że nie warto nagłaśniać aresztowania byłego ambasadora, jeśli do tej pory fakt ten był starannie ukrywany. Dlatego znowu uruchomiono plan tajnej likwidacji, ale już według innego scenariusza. Aresztowano żonę Bowkuna-Ługańca - miała podzielić tragiczny los męża.

O dalszym biegu sprawy opowiedział na przesłuchaniu w prokuraturze 1 września 1953 roku jeden ze współpracowników Berii Szałwa Cereteli: "Zostałem wezwany do gabinetu Bogdana Kobułowa, gdzie znajdował się Włodzimirski i jeszcze jeden funkcjonariusz. Kobułow poinformował nas, że jest dwójka aresztantów, których należy zabić w nietypowy sposób. Motywował to jakimiś przyczynami operacyjnymi. Wtedy też oświadczył, że wypełnienie tego zadania powierza się naszej trójce i że mamy to zrobić bezpośrednio w wagonie, w którym ci ludzie będą jechać z Moskwy do Tbilisi". Przy tym z planu przekazanego przez Kobułowa wynikało, że wszystko należy ustawić tak, "żeby ludzie myśleli, że ofiary zginęły w wypadku samochodowym w drodze do kurortu Ckaltubo" oraz że narkom spraw wewnętrznych Gruzji otrzymał już odpowiednie wskazówki. Cereteli zeznał, że po tych instrukcjach cała grupa udała się do narkoma: "Od Kobułowa zaraz poszliśmy do gabinetu Berii. Ten nie powiedział nam nic nowego, powtórzył tylko to, co mówił Kobułow. Poprosiłem (nie pamiętam - Berię czy Kobułowa) o pozwolenie na egzekucję za pomocą broni palnej, ale zabroniono nam to robić, mówiąc, że trzeba ich zlikwidować cicho, bez hałasu. Dowódcą naszej grupy był Włodzimirski, pamiętam, że wagon był niestandardowy, miał nawet salonkę, w całym wagonie pięć osób - nasza trójka, kobieta i mężczyzna".

Dalej Cereteli powiedział: "(...) Zlikwidowaliśmy te osoby. Włodzimirski młotkiem zabił kobietę, a ja młotkiem uderzyłem mężczyznę, którego następnie nasz współpracownik zadusił, potem zapakował ciała w worki i przeniósł do samochodu". Kim był "trzeci współpracownik"? W tej kwestii następnego dnia - 2 września - zeznawał w prokuraturze Włodzimirski. Oświadczył, że bezpośrednimi wykonawcami zabójstwa byli Cereteli i Mironow (szef wewnętrznego więzienia NKWD). Jednocześnie Włodzimirski zaprzeczał, jakoby zabił kobietę, i ciągle powtarzał, że szefem ich grupy był Cereteli.

Ciała zamordowanych zapakowali w worki, wyładowali z wagonu na niewielkiej stacji i przekazali funkcjonariuszom NKWD przysłanym przez Rapawę. O upozorowaniu wypadku Rapawa mówił podczas śledztwa: "Na drodze między Ckaltubo i Kutaisi puściłem ze zbocza pusty samochód osobowy, następnie wezwałem milicjantów, żeby odpowiednio opisali wypadek (w samochodzie był celowo zepsuty układ kierowniczy), a co do ofiar - ogłoszono, że odwieziono je do szpitala w Tbilisi w celu udzielenia natychmiastowej pomocy medycznej". Jak wyjaśnił Cereteli: "Ciała zabitych zostały gdzieś pogrzebane, ale potem przyszedł nakaz z Moskwy, żeby pochować ich z honorami. Wtedy ciała odkopano, złożono do porządnych trumien i na nowo pochowano, ale tym razem już w sposób jawny".

Na uroczyste pożegnanie Bowkuna-Ługańca i jego żony, które odbyło się 15 lipca 1939 roku w Domu Armii Czerwonej w Tbilisi, przyszedł tłum ludzi. Pogrzeb zaś odbył się na Cmentarzu Nowo-Wieryjskim. Pośród wysokich urzędników gruzińskich wyznaczonych do udziału w ostatnim pożegnaniu "tragicznie zmarłych", oprócz II sekretarza KC KP(b) Gruzji Kandida Czarkwianiego, był również zamieszany w to morderstwo Rapawa, chociaż na ceremonii żałobnej nie zabierał głosu.

Podczas śledztwa Cereteli i Włodzimirski próbowali zrzucać winę na siebie nawzajem. Włodzimirski twierdził, że "szefem grupy" likwidatorów nie był on, lecz Cereteli, żonę Bowkuna-Ługańca zamordował również nie on, lecz Mironow. Niestety, prokuratorzy prowadzący sprawę nie zadali sobie trudu precyzyjnego wyjaśnienia okoliczności zabójstwa np. Borisa Czuprina, kierowcy rzekomo rozbitego samochodu pełnomocnego przedstawiciela. A były naczelnik więzienia wewnętrznego NKWD Mironow w ogóle nie został aresztowany, chociaż podczas przesłuchań wyraźnie padło jego nazwisko jako jednego z uczestników zbrodni.

Godne uwagi jest, że podczas wszystkich tych zeznań ani Cereteli, ani Włodzimirski nie uznali swojego czynu za przestępstwo. Cereteli powiedział: "Likwidację tych osób uważałem za prawnie uzasadnioną, ponieważ operacją kierował Włodzimirski, który był wtedy szefem Wydziału Śledczego NKWD ZSRS do Spraw Szczególnej Wagi [w rzeczywistości był pomocnikiem naczelnika Wydziału Śledczego] i znał sprawy tych aresztowanych". Włodzimirski również oświadczył: "Nie traktowałem tamtej sprawy jako morderstwo, ale jako zadanie operacyjne". Taka oto skrzywiona czekistowska logika.

Oczekiwania Stalina sprawdziły się w stu procentach. Śmierć dyplomaty w wyniku rzekomego wypadku drogowego, odnotowana w centralnej prasie pełnymi współczucia nekrologami, nie wystraszyła "spiskowców" i nie zmotywowała ich do ukrycia się. Osoby wymienione przez Bowkuna-Ługańca podczas śledztwa jako "spiskowcy" zostały aresztowane - Ganin (11.07.1939 roku) i Tarabarin (17.08.1939 roku), skazani przez Izbę Wojskową Sądu Najwyższego ZSRS 28.01.1940 roku na karę śmierci i rozstrzelani następnego dnia. Obaj zostali zrehabilitowani także jednego dnia - 25.06.1957 roku.

 

Żona marszałka

Nie istnieje wiarygodna odpowiedź na pytanie, co skłoniło Stalina do wydania rozkazu Berii, aby porwać i zamordować Kirę Iwanowną Simonicz-Kulik - żonę marszałka Grigorija Iwanowicza Kulika. Jedni twierdzą, że Stalin podejrzewał ją o szpiegostwo, inni sugerują osobiste pobudki - podobno dyktator był w niej kiedyś zakochany. Tak czy inaczej - małżonki wysoko postawionych sowieckich i partyjnych urzędników były ich słabym punktem. W okresie represji były zagrożone nie mniej od swoich mężów. Stalin niezwykle podejrzliwie traktował żony swoich współpracowników, które miały "niewłaściwe" pochodzenie społeczne lub narodowe czy też podejrzaną przeszłość. Przecież takie żony "z przeszłością" to (według wodza) oczywisty cel wrogich wywiadów i prosta droga do sowieckich sekretów. W różnym czasie aresztowano żony członków Politbiura Kalinina i Mołotowa oraz pomocnika Stalina, Poskriebyszewa. Na mężowskie prośby o litość dla towarzyszek życia Stalin pozostawał nieczuły.

W trybie tajnym aresztować żonę marszałka Kulika - takie zadanie Beria zlecił swojemu współpracownikowi - Wieniaminowi Gulstowi - zastępcy naczelnika I Oddziału GUGB NKWD, który odpowiadał za ochronę szefów partii i rządu. Oto, co zeznał w sierpniu 1953 roku w trakcie przesłuchań w Prokuraturze Generalnej (1 września ten protokół trafił na Kreml do Malenkowa): "W 1940 roku wezwał mnie do siebie Beria. Kiedy się stawiłem, zapytał, czy znam żonę Kulika. Odpowiedziałem twierdząco, a on na to: "Wypatroszę ci bebechy, obedrę ze skóry, odetnę język, jeśli zdradzisz komuś to, co zaraz usłyszysz!" Potem Beria powiedział: "Trzeba porwać żonę Kulika, ale tak, żeby była sama. Jako pomocników dostaniesz Ceretelego i Włodzimirskiego".

Przez dwa tygodnie czekiści zastawiali pułapkę w okolicy ulicy Worowskiego, ale żona Kulika nigdy nie wychodziła bez towarzystwa. Zastępca narkoma spraw wewnętrznych Mierkułow co noc przyjeżdżał na kontrolę tajnego posterunku. W końcu w maju 1940 roku Simonicz-Kulik wyszła samotnie z domu, została niepostrzeżenie zatrzymana i wysłana do Więzienia Suchanowskiego - supertajnego podmiejskiego więzienia NKWD.

O szczegółach tej akcji opowiedział podczas przesłuchania 4 sierpnia 1953 roku uczestnik porwania Włodzimirski. Według jego wersji, grupą porywaczy dowodził Cereteli, zadanie powierzył im bezpośrednio Beria, a operacją kierował Mierkułow. Włodzimirski wyjaśnił, że nie brał osobiście udziału w przesłuchaniach Simonicz-Kulik. Według zeznań Mierkułowa z 28 września 1953 roku, Simonicz-Kulik została dwa lub trzy razy przesłuchana w Więzieniu Suchanowskim, a następnie zwerbowana. Po jakimś czasie Beria powołując się na "instancję", oświadczył, że nie należy wypuszczać kobiety na wolność, lecz zlikwidować. Beria powiedział też, że ogłosił oficjalne poszukiwania Simonicz-Kulik również z polecenia "instancji" aby stworzyć odpowiednie pozory. Opierając się na tych informacjach Mierkułow, jak sam wyjaśnił, nie uważał jej zamordowania za "nielegalne". Na przesłuchaniu 31 sierpnia 1953 roku Beria potwierdził, że Simonicz-Kulik była przetrzymywana w Więzieniu Suchanowskim.

"Instancja" - pod tym eufemizmem Prokuratura Generalna w protokołach przesłuchań ludzi Berii wstydliwie kamuflowała imię organizatora i inicjatora tych przestępczych działań - Stalina, chociaż zdarzało się, że jego nazwisko padało bezpośrednio. Tylko on mógł zadecydować o losie Kiry Simonicz-Kulik. Okoliczności jej zabójstwa ujawnił podczas przesłuchania Włodzimirski. Razem z naczelnikiem więzienia wewnętrznego Mironowem udał się do Więzienia Suchanowskiego. Tam wydano im aresztowaną, którą następnie odwieźli do jednego z pomieszczeń budynku NKWD w Zaułku Warsanofjewskim, gdzie na wewnętrznym podwórzu spotkali się z komendantem NKWD Wasilijem Błochinem. Mironow i Błochin zaprowadzili żonę marszałka do pomieszczenia w piwnicy tego budynku i tam ją rozstrzelali. Dosłownie kilka minut później, kiedy wszyscy wrócili na podwórze, podeszli do nich prokurator ZSRS Wiktor Boczkow i Bogdan Kobułow. Boczkow ostro skarcił Błochina za to, że nie zaczekali na niego i Kobułowa z egzekucją. Włodzimirski opisał tę scenę następująco: "Doskonale pamiętam, jak Błochin przy mnie zameldował im, że wykonał wyrok. Wtedy Boczkow sklął i surowo skarcił Błochina za to, że wykonał wyrok nie czekając na niego i Kobułowa". Kiedy zeznania te 25 stycznia 1954 roku przeczytano na przesłuchaniu Boczkowowi, ten oświadczył, że "było to zbyt dawno i nie przypomina sobie" takiej sytuacji, dlatego nie może ani potwierdzić zeznań Włodzimirskiego, ani im zaprzeczyć.

Błochin, który latami wykonywał egzekucje, podczas przesłuchania 19 września 1953 roku opowiedział, jak wezwał go Kobułow i oświadczył, iż przywiozą kobietę, którą należy rozstrzelać bez sporządzania dokumentów, przy czym "Kobułow zabronił pytać ją o cokolwiek". W tym samym dniu Włodzimirski i Mironow dostarczyli na miejsce kaźni kobietę, którą Błochin zabił w ich obecności. W trakcie tego samego przesłuchania Błochin przypomniał sobie, że był jeszcze tylko jeden analogiczny przypadek w 1940 lub 1941 roku, kiedy rozstrzelał w obecności Kobułowa i Włodzimirskiego jakiegoś nieznajomego mężczyznę. Kobułow zapewniał go, że dokumenty o egzekucji zostaną sporządzone później.

Rutynowa procedura rozstrzelania obejmowała obowiązkowe przesłuchanie skazanego w celu ustalenia danych osobowych i zweryfikowania tych danych z nakazem egzekucji oraz aktami sprawy, żeby uniknąć ewentualnej pomyłki. Ponadto podczas egzekucji wymagana była obecność przedstawiciela Oddziału Ewidencyjno-Archiwalnego. Jak zeznał na przesłuchaniu Arkadij Giercowski, który w 1940 roku pełnił funkcję zastępcy szefa I Oddziału Specjalnego (Ewidencyjno-Archiwalnego) NKWD, Simonicz-Kulik została rozstrzelana bez udziału przedstawicieli tego organu.

Czy Beria i jego pomocnicy zdawali sobie sprawę, że z polecenia Stalina dokonują morderstwa? Bo przecież tylko morderstwem można nazwać tajne rozstrzelanie bez procesu i sporządzenia jakichkolwiek dokumentów. Musieli zdawać sobie z tego sprawę, ale wiernie służąc "panu", nie dopuszczali do siebie myśli, że mogą odmówić wykonywania takich zadań. To typowa ideologia i klimat mafijnego klanu. 29 sierpnia 1953 roku Mierkułow był przesłuchiwany w związku ze "sprawą Berii" jeszcze w charakterze świadka. Na pytanie, jak ocenia historię porwania i zamordowania żony marszałka Kulika, odpowiedział: "Oceniam to jako fakt skandaliczny, sprzeczny z moimi przekonaniami, który nie przyniósł żadnych efektów z punktu widzenia celowości działań. Ale nie miałem wątpliwości, że takie było polecenie Józefa Wissarionowicza Stalina, a każde polecenie towarzysza Stalina wykonywałem bez zastrzeżeń". I dodał, że Beria powiedział mu wyraźnie, iż w sprawie Simonicz-Kulik jest bezpośredni rozkaz Stalina.

Na polecenie Stalina planowano jeszcze jedno zabójstwo, ale nie doszło ono do skutku z przyczyn od Berii niezależnych. Na przesłuchaniu 31 sierpnia 1953 roku Beria zeznał, że w tym samym 1940 roku polecił Gulstowi zorganizowanie zabójstwa byłego narkoma spraw zagranicznych Maksima Litwinowa i nawet sam pojechał obejrzeć zakręt, gdzie miał się wydarzyć upozorowany wypadek drogowy. Jednak dwa tygodnie później Beria poinformował Gulsta, że "nie ma już takiej konieczności". W trakcie tego przesłuchania Beria jak zwykle na początku powiedział, że "możliwe, iż wydał polecenie przygotowania zabójstwa M. M. Litwinowa", a potem, pod koniec przesłuchania wyraźnie oświadczył, że było to "polecenie J. W. Stalina".

W okresie powojennym praktyka indywidualnego terroru też miała się dobrze. Na przykład, 22 sierpnia 1953 roku podczas przesłuchania Sudopłatow zeznał, że na początku 1946 roku dostał od Berii i Mierkułowa zadanie przygotowania operacji zlikwidowania Piotra Kapicy - naukowca, członka Akademii Nauk ZSRS, ponieważ ten "odmawia pracy na rzecz programu atomowego". W maju 1946 roku Sudopłatow meldował ministrowi bezpieczeństwa państwowego Abakumowowi o stanie przygotowań do tego morderstwa. Jednak jakiś czas później Abakumow poinformował Sudopłatowa: "rezygnujemy z realizacji". Najprawdopodobniej Stalin rozmyślił się, kiedy ocenił ewentualne koszty. Inni mieli mniej szczęścia niż Kapica. Wystarczy przywołać zlecone przez Stalina zabójstwo Narodowego Artysty ZSRS Solomona Michoelsa *[Solomon Michoels - aktor i reżyser, twórca w ZSRS teatru żydowskiego] w 1948 roku, czy szereg tajnych egzekucji wykonanych na terenie ZSRS w latach 1946-1947 przez Sudopłatowa, Ejtingona, Majranowskiego.

Za wykonywanie tych zabójstw odpowiadała specjalnie utworzona służba "DR" MGB (dywersja i terror indywidualny), na której czele stał Sudopłatow. W czerwcu 1946 roku w Uljanowsku został zamordowany pracujący dla sektora wojskowego polski inżynier Naum Samet, który planował powrót do Polski. Polecenie zabicia go minister bezpieczeństwa państwowego Abakumow otrzymał od Stalina 12 czerwca, a meldunek o wykonaniu "zadania" złożył wodzowi 26 czerwca 1946 roku. W pociągu w pobliżu miasta Kirsanow we wrześniu 1946 roku został zamordowany ważny działacz ukraińskiego ruchu eserów Aleksandr (Ołeksandr) Szumski, który przebywał na zesłaniu i drażnił Stalina swoimi listami. Abakumow poprosił Stalina o zezwolenie na zamordowanie go 23 sierpnia 1946 roku i otrzymał je. Opracowany przez Sudopłatowa 6 września plan zabójstwa Szumskiego Abakumow zatwierdził 8 września 1946 roku.

Latem 1947 roku w więzieniu został zabity Amerykanin Isaiah Oggins, były agent sowiecki, skazany przez Komisję Specjalną jeszcze przed wojną (jego wyrok dobiegał końca). O zgodę na "usunięcie" go Abakumow wnioskował do Stalina i Mołotowa 21 maja 1947 roku. Plan zabicia Ogginsa poprzez wstrzyknięcie trucizny został przygotowany przez Ejtingona 30 lipca 1947 roku. I w końcu czwarty udokumentowany przypadek - zamordowanie 1 listopada 1947 roku Fiodora Romży, biskupa kościoła grekokatolickiego w Użgorodzie. Plan morderstwa przygotował jeszcze w lutym 1947 roku minister bezpieczeństwa państwowego Ukraińskiej SRS Siergiej Sawczenko. 27 października na Romżę napadli ludzie Sudopłatowa, taranując jego konny wóz ciężarówką. Romża z ciężkimi obrażeniami trafił do szpitala, gdzie wstrzyknięto mu śmiertelną truciznę. We wszystkich tych morderstwach decydującą rolę odegrał pułkownik służby medycznej Majranowski - właśnie on wykonywał zabójcze zastrzyki i kierował specjalnym laboratorium w strukturach NKWD-MGB, w którym testowano trucizny na więźniach skazanych na śmierć.

"Normalizacja" działalności NKWD za rządów Berii po wstrząsach lat 1937-1938 w żadnym wypadku nie oznaczała zaprzestania aresztowań, a nawet masowych egzekucji. Ale terror stał się do pewnego stopnia zindywidualizowany. Nie było już masowych aresztowań, jak w okresie Wielkiego Terroru. Za to NKWD miało teraz więcej czasu i utalentowanych pracowników. Również Stalin przejawiał fantazję w sferze wyrównywania rachunków. Podsumowując: w maju 1939 roku na jego polecenie zamordowano Sokolnikowa i Radka, odbywających wyrok w więzieniu. W tym samym miesiącu podjęto decyzję o tajnym zabójstwie ambasadora ZSRS w Chinach Bowkun-Ługańca. Jednocześnie spośród współpracowników NKWD z kręgu Berii wyłoniono swoistą nieformalną grupę wykonawców przestępczych zleceń. Stalin powinien być zadowolony ze swego wyboru: nowy ludowy komisarz spraw wewnętrznych Beria wniósł do działań NKWD pewną finezję, zaczęto stosować gangsterskie metody rozprawiania się z osobami niewygodnymi dla reżimu. Beria z kolei doskonale rozumiał, czego chciał od niego Stalin. Wystarczyła mu sugestia łub nawet delikatna aluzja dyktatora.

 

Laboratorium X

W centrum sowieckiej stolicy przeprowadzano eksperymenty na ludziach

Jedną z najbardziej mrocznych kart w biografii Berii było utworzenie specjalnego laboratorium, w którym przeprowadzano śmiertelne eksperymenty na ludziach. W opublikowanej 24 grudnia 1953 roku krótkiej informacji prasowej o procesie Berii nie ośmielono się o tym wspomnieć, ale już w wyroku sądu czytamy: "Ustalono również, że podsądni Beria, Mierkułow i Kobułow dopuszczali się innych nieludzkich zbrodni - przeprowadzali eksperymenty polegające na testowaniu trucizn na więźniach skazanych na najwyższy wymiar kary oraz stosowaniu środków narkotycznych podczas przesłuchań". Co się za tym kryło? Jak była zorganizowana ta działalność i jak duży miała zasięg?

Podczas śledztwa w sprawie Berii w 1953 roku był to jeden z decydujących wątków, chociaż nie od razu został odkryty. Aresztowany jeszcze za życia Stalina w ramach zdemaskowania "spisku syjonistycznego w MGB" pułkownik służby medycznej Grigorij Majranowski (skazany przez Komisję Specjalną MGB 14 lutego 1953 roku na 10 lat) sam zwrócił na siebie uwagę prokuratury. Wiosną 1953 roku w nadziei na uwolnienie niejednokrotnie zwracał się do nowego ministra spraw wewnętrznych Berii, otwarcie pisząc w listach o swojej "szczególnej pracy" w laboratorium specjalnym i przypominając swoje zasługi. W pierwszym liście, wysłanym z więzienia we Włodzimierzu 21 kwietnia 1953 roku, pisał: "Własnoręcznie zlikwidowałem wielu zagorzałych wrogów władzy sowieckiej, w tym różnego rodzaju nacjonalistów (również żydowskich) - wiadomo o tym generałowi-lejtnantowi P. Sudopłatowowi" - i zapewniał Berię, że gotów jest wykonać "wszystkie jego rozkazy dla dobra naszej potężnej ojczyzny!". Po aresztowaniu Berii listy te trafiły do rąk śledczych i nitka prowadząca do Majranowskiego zaczęła się rozplątywać. 18 sierpnia 1953 roku sprawa Majranowskiego została przekazana prokuraturze.

Grigorij Moisieiewicz Majranowski (1899-1964), w 1923 roku ukończył studia medyczne na Uniwersytecie Moskiewskim. W 1937 roku w organach bezpieczeństwa państwowego był szefem laboratorium toksykologicznego, przeprowadzał eksperymenty na więźniach skazanych na karę śmierci, zabijał ich, używając różnego rodzaju trucizn. Na rozkaz kierownictwa MGB ZSRS brał udział w tajnych zabójstwach przeciwników politycznych. Pułkownik służby medycznej. W grudniu 1951 roku aresztowany, skazany 14 lutego 1953 roku przez Komisję Specjalną MGB na 10 lat więzienia. W 1961 roku zwolniony z więzienia. Nie został zrehabilitowany.

Podczas przesłuchania 27 sierpnia 1953 roku Majranowski opowiedział ze szczegółami, jak pod koniec 1938 roku lub na początku 1939 roku zwrócił się do Berii z prośbą o zgodę na przeprowadzanie doświadczeń na ludziach: "Beria zaakceptował moją propozycję. Zlecono mi przeprowadzenie tych badań na skazanych".

Przyszła kolej na przesłuchanie głównego oskarżonego. 28 sierpnia 1953 roku na pytanie o testowanie trucizn na skazanych na śmierć przez rozstrzelanie Beria odpowiedział: "Nie pamiętam". Ale po tym, jak odczytano mu zeznania Majranowskiego, zrozumiał, że nie ma sensu się zapierać. "Przyznaję, że to, o czym mówi Majranowski, to straszna, krwawa zbrodnia. Zlecałem Majranowskiemu przeprowadzenie eksperymentów na skazanych na najwyższy wymiar kary, ale to nie był mój pomysł". Natychmiast zapytano Berię, czy jego zastępca Wsiewołod Mierkułow był wprowadzony w tajemnicę speclaboratorium. "Zdecydowanie tak" - odpowiedział Beria, dodając, że Mierkułow "bardziej się tym zajmował". Po kolejnej chwili namysłu, Beria uznał, że nie dość precyzyjnie wyjaśnił swoją wykonawczą rolę w tej sprawie: "Chcę dodać, że polecenie zorganizowania speclaboratorium dostałem od J. W. Stalina i zgodnie z tymi zaleceniami przeprowadzane były doświadczenia, o których była mowa wcześniej".

Mierkułow, piastujący wówczas stanowisko ministra kontroli państwowej ZSRS, nie został jeszcze aresztowany. Ale prowadzący śledztwo już przyglądali mu się jako głównemu współpracownikowi Berii i na razie przesłuchiwano go w charakterze świadka. Ku zaskoczeniu śledczych podczas przesłuchania 29 sierpnia 1953 roku Mierkułow nie tylko nie zaprzeczył istnieniu w NKWD takiego laboratorium, ale wręcz zaczął uzasadniać konieczność jego utworzenia. Na pytanie, czy nie uważa tych eksperymentów za zbrodnię przeciwko ludzkości, Mierkułow oświadczył: "Nie uważam tak, ponieważ ostatecznym celem tych doświadczeń była walka z wrogami państwa sowieckiego. NKWD to taka instytucja, która mogła dokonywać podobnych doświadczeń na osądzonych wrogach władzy sowieckiej w interesie państwa sowieckiego. Jako funkcjonariusz NKWD wykonywałem te rozkazy, ale jako człowiek, uważałem tego rodzaju doświadczenia za niepożądane". Tak oto w osobie Mierkułowa państwo pokonało człowieka.

Tego rodzaju rewelacyjnymi wyznaniami Mierkułow utorował sobie drogę na lawę oskarżonych. Prokurator generalny Roman Rudenko 1 września 1953 roku skierował do Malenkowa informację o Mierkułowie z prośbą o nakaz jego aresztowania jako "jednego ze współpracowników Berii". Była w niej mowa o tym, że Mierkułow kierował działaniem tajnego laboratorium, w którym przeprowadzano eksperymenty na ludziach, uczestniczył również w porwaniu Simonicz-Kulik. Jak odnotował prokurator Rudenko, Mierkułow był przesłuchiwany dwukrotnie, ale "zeznawał niechętnie". Decyzja o aresztowaniu została podjęta, chociaż nie od razu. Sądząc po podpisach na dokumencie, Mołotow i Chruszczow zapoznali się z prośbą Rudenki 8 września, ale decyzja zapadła dopiero dziesięć dni później: "Na posiedzeniu Prezydium KC 17.09 wydano zgodę. Poinformowano o tym towarzyszy Rudenkę i Krugłowa. D. Suchanów 17.09.53".

Beria tymczasem próbował wszelkimi sposobami umniejszyć swoją rolę w utworzeniu i funkcjonowaniu Laboratorium X. Podczas przesłuchania 31 sierpnia oświadczył: "Majranowskiego widziałem tylko dwa lub trzy razy. Informował mnie o pracy laboratorium i o doświadczeniach na żywych ludziach", a zgodę na przeprowadzenie konkretnych eksperymentów wydawał Mierkułow. Beria twierdził, że nie pamiętał Siergieja Muromcewa, innego pracownika laboratorium, również zaangażowanego w eksperymenty na ludziach. Tłumaczył, że wkrótce po nominacji na stanowisko narkoma zaczął "interesować się tymi truciznami w związku z zaplanowaną akcją wobec Hitlera".

Na pytanie: "Jak oceniacie doświadczenia na ludziach, tajne porwania i zabójstwa", Beria odpowiedział: "To niedopuszczalne i krwawe zbrodnie". Po umieszczeniu tych słów w protokole, Beria własnoręcznie napisał: "Protokół przeczytałem, moje słowa przytoczono zgodnie z prawdą. Ł. Beria. Dodam, że zajmowałem się truciznami i laboratorium w związku z pole-ceniami otrzymanymi od J. W. Stalina, on również wydał rozkaz w sprawie Simonicz-Kulik i Litwinowa".

Po aresztowaniu Mierkułow zeznał podczas przesłuchania 28 września, że osobiście zezwolił Majranowskiemu na podanie trucizn 30 -40 skazanym, tłumacząc, że tylko on i Beria mogli wydawać takie zezwolenia. Po raz kolejny powtórzył, że nie widzi w tym nic nielegalnego, ponieważ chodziło o skazanych na karę śmierci i miał formalną akceptację Berii. Zastrzegł wprawdzie: "Nie podejrzewałem, że w tych doświadczeniach chodziło o znęcanie się nad skazanymi. Myślałem nawet, że procedura błyskawicznego otrucia skazanego jest lżejszą śmiercią niż rozstrzelanie. Oczywiście, powinienem był zainteresować się szczegółami tych doświadczeń i wyznaczyć ich rozsądne ramy lub w ogóle nakazać zaprzestania tego rodzaju praktyk".

Podczas przesłuchań 6 i 7 sierpnia 1953 roku Majranowski opowiedział szczegółowo, jakie trucizny testował na więźniach. Lista obejmowała około piętnastu pozycji, począwszy od nieorganicznych związków arsenu i talu, cyjanku potasu i cyjanku sodu po złożone substancje organiczne: kolchicynę, digitoksynę, akonitynę, strychninę i truciznę pochodzenia roślinnego kurarę. Jednocześnie te same trucizny testowano na zwierzętach i wyniki tych badań Majranowski opublikował w 1945 roku. O eksperymentach na ludziach nie było w nich naturalnie ani słowa. Jako zapalony badacz, Majranowski nie mógł nie podzielić się ze śledczym "swoimi odkryciami" i wrażeniami. Dokładnie opowiadał o działaniu tych czy innych trucizn. Na przykład o tym, że trójfluorek trójetyloaminy powoduje śmierć zwierząt, ale nie działa na ludzi. Według słów Majranowskiego najcięższa była śmierć spowodowana działaniem akonityny, którą otruł dziesięć osób: "Muszę przyznać, że mnie samego ciarki przechodzą, gdy sobie o tym przypominam".

Oprócz prowadzącego badania toksykologiczne Majranowskiego w eksperymentach brali udział starszy chemik laboratorium specjalnego Aleksandr Aleksandrowicz Grigorowicz i bakteriolog Siergiej Muromcew, badający działanie jadu kiełbasianego. Wstęp do laboratorium mieli: Sudopłatow, Ejtingon, Filimonow i naczelnik laboratorium Arkadij Osinkin. Jak wyjaśnił podczas śledztwa Majranowski, oprócz kierownictwa NKWD o doświadczeniach na ludziach wiedzieli również podwładni komendanta Łubianki Błochina, pracownicy komendantury: bracia Wasilij i Iwan Szygalowowie, Demjan Siemienichin, Iwan Feldman, Iwan Antonow, Wasilij Bodunow, Aleksandr Dmitrijew, którzy zazwyczaj dokonywali rozstrzelań, a w przypadku przekazania skazanych do laboratorium Majranowskiego byli zwalniani z konieczności wykonywania swoich katowskich obowiązków. Trudno powiedzieć, czy byli zadowoleni z takiego obrotu spraw, czy nie widzieli w Majranowskim konkurenta, mogącego "odebrać im robotę" - zastąpić fiolką z trucizną ich spracowane dłonie, poznaczone odciskami od rękojeści pistoletów. I co robić w takiej sytuacji? Zwolnić się?

O historii utworzenia laboratorium opowiedział szczegółowo komendant Błochin na przesłuchaniu 19 września 1953 roku. Beria wkrótce po objęciu stanowiska narkoma spraw wewnętrznych wezwał go do siebie i powiedział, że trzeba przygotować pomieszczenie do eksperymentów na więźniach, skazanych na rozstrzelanie. Błochin twierdził, że rozmowa ta miała miejsce w 1938 roku. Beria pytał najpierw, czy nie można by wykorzystać w tym celu pomieszczenia w budynku nr 2 (budynku głównym siedziby NKWD na Łubiance). Błochin odpowiedział, że wykonywanie tego rodzaju pracy w budynku nr 2 nie jest możliwe i można zaadaptować pomieszczenie w innym budynku (jak wynika z zeznań Majranowskiego chodzi o budynek NKWD w Zaułku Warsanofjewskim). Błochin naszkicował plan i przekazał go Mamułowowi. Pomieszczenie na 1. piętrze przerobiono na pięć sal i sekretariat. Beria uprzedził, że sprawa jest ściśle tajna, tak że Błochin był przekonany, iż chodzi o wykonywanie tam wyroków śmierci, tylko "nie wiedział, w jaki sposób".

Majranowski podawał więźniom truciznę w jedzeniu, za pomocą zastrzyków, eksperymentował również z bronią bezdźwiękową. Błochin opowiadał: "Podczas uśmiercania więźniów przy pomocy trucizn byłem obecny ja, częściej dyżurni. Ale przychodziłem do sali Majranowskiego zawsze po egzekucji, żeby zakończyć całą operację. Z zarządu Sudopłatowa najczęściej przychodził Ejtingon, trochę rzadziej sam Sudopłatow. Zawsze obecni byli przedstawiciele wydziału "A" Podobiedow, Giercowski, Worobjow". Rozkazy wyselekcjonowania więźniów dla laboratorium wydawali I Oddziałowi Specjalnemu NKWD, a od 1943 roku Oddziałowi "A" NKGB Beria i jego zastępcy - Mierkułow i Kobułow.

"Z więzienia odbierali ich nie tylko moi pracownicy - mówił Błochin - ale koniecznie musieli być obecni ludzie z Oddziału 'A', razem z którymi sprawdzaliśmy tożsamość aresztowanych. Tych przeznaczonych do przekazania Majranowskiemu umieszczano w celach również obowiązkowo w obecności pracowników Oddziału 'A'. Po nastąpieniu zgonu przedstawiciel Oddziału 'A' sporządzał na odwrocie rozkazu akt o wykonaniu wyroku, który podpisywał pracownik tegoż oddziału, a także ja i czasem przedstawiciel zarządu Sudopłatowa. Akty te są przechowywane w Oddziale 'A' (...)".

Błochin wyjaśnił, że egzekucje skazanych w ten sposób odbywały się od 1938 do 1947 roku. Najwięcej - w latach 1939-1940, ok. 40 osób. Na początku wojny proceder przerwano, a następnie od 1943 roku, kiedy doświadczenia wznowiono - znowu ok. 30 osób. Błochin miał notes, w którym z własnej inicjatywy wpisywał nazwiska skazanych, na których przeprowadzano eksperymenty, ale w 1941 roku spalił go. W 1943 roku znowu zaczął notować, a odchodząc na emeryturę w 1953, roku przekazał zeszyt swojemu zastępcy Jakowlewowi, który spalił go za zgodą Błochina.

W grudniu 1953 roku Beria i jego najbliżsi współpracownicy zostali skazani i rozstrzelani. Ale prokuratura kontynuowała śledztwo w sprawie speclaboratorium. Oto, co podczas przesłuchania 4 marca 1954 roku zeznał o swoim udziale w jego pracach i doświadczeniach na ludziach Muromcew. Został przyjęty do NKWD w październiku 1937 roku, zachęcony przez naczelnika Oddziału Technik Operacyjnych Alochina do pracy tymczasowej na stanowisku naczelnika grupy mikrobiologicznej i podlegał początkowo Alochinowi, a następnie Łapszynowi, Filimonowowi, później Sudopłatowowi i jego zastępcy Ejtingonowi, a po wojnie - Krawczence.

W 1942 roku Muromcew został wezwany przez Sudopłatowa, który w obecności Filimonowa zaproponował mu uczestniczenie w dyżurach w speclaboratorium. Do jego obowiązków należało prowadzenie obserwacji i zapis ich wyników. "Nie uczestniczyłem osobiście w aplikowaniu trucizn" - mówił Muromcew. Zgodnie z jego zeznaniami, prawie codziennie w Laboratorium X bywał Filimonow, "raz widziałem Sudopłatowa (przychodził razem z Filimonowem) - skontrolował sytuację, przeszedł się korytarzykiem, parę minut posiedział w sekretariacie, zadał kilka pytań Majranowskiemu i wyszedł". Jak zeznał Muromcew, jego dyżury w speclaboratorium nie trwały długo - ok. 2-3 miesięcy, potem zrezygnował z nich, ponieważ nie był "w stanie znosić tej sytuacji": permanentnego pijaństwa Majranowskiego, Grigorowicza, Filimonowa i pracowników z grupy specjalnej Błochina. Pytany, czy sam Błochin w owych libacjach uczestniczył, Muromcew twierdził, że nie pamięta. "Poza tym, Majranowski zdumiewał swoim zwierzęcym, sadystycznym stosunkiem do więźniów" - wspominał Muromcew. Niektóre środki wywoływały u więźniów straszne cierpienia. Relacje Muromcewa z żoną zaczęły się psuć (nie podobało jej się, że nie nocuje w domu). Muromcew porozmawiał z Błochinem, ten z kolei z Sudopłatowem i przestano go wzywać na dyżury. Jak wyjaśniał Muromcew, "nie zwracał się do Filimonowa, ponieważ ten w tym czasie kompletnie się już zapił".

Podczas dyżurów Muromcewa przeprowadzono doświadczenia nad ok. 15 skazanymi. Na pytanie, czy testował swoje preparaty, Muromcew odpowiedział: "Filimonow powiedział mi raz, że Sudopłatow zlecił, bym przetestował działanie jadu kiełbasianego w speclaboratorium, gdzie odbywałem dyżury u Majranowskiego". Muromcew przeprowadzał doświadczenie razem z Majranowskim, toksynę podano w jedzeniu. "Przeprowadziliśmy trzy takie doświadczenia, chyba ze skutkiem śmiertelnym. Śmierć nastąpiła w ciągu 48 godzin". We wszystkich przypadkach obserwowano niewielkie bóle żołądka, mdłości i paraliż. Muromcew nie pamiętał dokładnie, czy testował działanie zarazków anginy septycznej, ale jeśli tak było, to toksyna okazała się zupełnie nieszkodliwa. Rezultaty eksperymentów dotyczących jadu kiełbasianego Filimonow przekazywał Sudopłatowowi.

Muromcew wspominał jeszcze, jak raz z polecenia Sudopłatowa, które przekazane mu zostało przez Filimonowa, wydzielił podczas wojny Majranowskiemu jedną porcję jadu kiełbasianego do użycia, jak mu powiedział Filimonow, za granicą, w Paryżu. Później Sudopłatow wezwał Muromcewa i w obecności Filimonowa zbeształ go, że preparat nie był trujący.

Muromcew twierdził, że nigdy nie był przyjmowany przez Berię, raz tylko był u Mierkułowa w Kujbyszewie w sprawie pracy laboratorium. Muromcew wyjaśnił, że nie wiedział, kim są ludzie, na których przeprowadzano eksperymenty, miał tylko świadomość, że to skazani na śmierć. I dodał: "W ogóle to uważam te badania za niedopuszczalne z czysto ludzkiego punktu widzenia. Mówiono nam, że wszystkie te trucizny będą użyte w operacjach poza granicami kraju. Tak mówili Filimonow i Sudopłatow". Przypomniał sobie jeszcze jedną bardzo ważną rzecz: "Majranowski w latach 1947-1948 brał udział w jakichś operacjach zleconych przez kierownictwo ministerstwa, a w latach 1949-1950 siedział w swoim gabinecie w laboratorium i w ogóle nie uczestniczył w pracy zespołu".

Podczas przesłuchania 13 marca 1954 roku Majranowskiego zapytano, dlaczego ukrywał, że badanie trucizn prowadził jeszcze w 1938 roku w więzieniu wewnętrznym. Majranowski przyznał, że badania zaczął w pomieszczeniu budynku w Zaułku Warsonofjewskim, ale jeden raz, kiedy trzeba było sprawdzić jakąś substancję dla kierownictwa, przeprowadzał eksperymenty w wewnętrznym więzieniu NKWD ZSRS. Na potrzeby badań oddano tam 5-6 cel. Eksperymenty trwały kilka dni, ale Majranowski nie pamiętał, jaki środek testował - mogła to być bezsmakowa pochodna iperytu siarkowego do oddziaływania przez przewód pokarmowy i duże dawki benzedryny.

Grigorowicz zaczął pomagać przy dyżurach, kiedy jeszcze doświadczenia były prowadzone w jednym pomieszczeniu w Zaułku Warsanofjewskim, pomagał również Walerij Szczegolew (w kwietniu 1940 roku w trakcie eksperymentu popełnił samobójstwo, zażywając truciznę).

Na pytanie o doświadczenia z zatrutymi nabojami, Majranowski zeznał, że przeprowadzał takie za czasów Filimonowa. Uczestniczył w nich sam Majranowski, Grigorowicz, Filimonow i grupa specjalna Błochina. Były to naboje o słabszej mocy, wewnątrz których umieszczano akonitynę. "Zaczęliśmy te doświadczenia w górnej sali w Zaułku Warsanofjewskim, wtedy, kiedy na dole w sześciu salach trwały już badania nad truciznami". W tych doświadczeniach uczestniczyli więźniowie, na których wcześniej testowano już toksyny, ale wyzdrowieli, a także skazani przywiezieni z więzienia. Majranowski: "W Zaułku Warsanofjewskim, na górze, eksperymentowaliśmy na jakichś trzech osobach. Później te badania przeniosły się do piwnicy, gdzie wykonywano wyroki, w tym samym budynku w Zaułku Warsanofjewskim. Tu przeprowadziliśmy doświadczenia na około dziesięciu skazanych".

Strzelano nabojami rozrywającymi, celowano tak, by nie zabić od razu. Śmierć następowała w okresie od 15 minut do godziny, w zależności od tego, gdzie trafiła kula. Strzelał Filimonow lub ktoś z grupy specjalnej. Według słów Majranowskiego, nie strzelał ani on sam, ani Grigorowicz.

"Wydaje mi się, że wszystkie przypadki zastosowania zatrutych naboi zakończyły się śmiercią, chociaż pamiętam jednego, którego pracownicy grupy specjalnej dobijali" - dodał Majranowski. Raz kula zatrzymała się w kości i więzień sam ją wyjął. Podczas doświadczeń z trującymi nabojami obecni byli Majranowski, Filimonow, Grigorowicz, Błochin i jego ludzie z grupy specjalnej. Na pytanie śledczego o pracownika tej grupy Okuniewa Majranowski powiedział: "Okuniew był pułkownikiem. Na imię miał Aleksiej (imienia ojca nie pamiętam). Pracował w zarządzie ochrony rządu, ale z jakiegoś powodu formalnie był członkiem grupy specjalnej. Był obecny podczas doświadczeń, znał naszą robotę. Nie pamiętam, czy towarzyszył nam podczas doświadczeń z zatrutymi nabojami. Okuniew zajmował się raczej zakopywaniem i paleniem trupów. On też się rozpił i za alkoholizm został zwolniony i odesłany na emeryturę. Kilka razy odbywał leczenie w klinice psychiatrycznej".

Majranowski przypomniał sobie jeszcze o doświadczeniach z usypiającą poduszką, w której była trucizna, i o tym, jak więźniom podawano duże dawki leków nasennych, co prowadziło do śmierci.

Cały szereg przestępstw pozostał niezbadany. Podczas przesłuchania 27 sierpnia 1953 roku Majranowski zeznał, że uczestniczył w operacjach likwidacji różnych osób podczas tajnych spotkań w mieszkaniach konspiracyjnych. Polecenia dostawał za pośrednictwem Sudopłatowa. Szczegóły planowanych akcji omawiano u Berii lub Mierkułowa i podczas tych spotkań zawsze był obecny Sudopłatow (czasem Ejtingon i Filimonow). Jak wyjaśnił Majranowski, "nigdy nie tłumaczono mi, za co ta czy inna osoba ma zostać zabita i nawet nie ujawniano ich nazwisk". Spotykał się z potencjalnymi ofiarami w mieszkaniach konspiracyjnych i w czasie jedzenia, picia, jak tłumaczył, "domieszywał im truciznę" a czasami wstępnie "otumanioną osobę" zabijał za pomocą zastrzyku. Majranowski twierdził, że zginęło tak "kilkadziesiąt osób". Podczas późniejszych przesłuchań unikał rozmowy na ten temat i twierdził, że wcześniej miał na myśli wyłącznie pomieszczenia laboratorium.

W sprawie speclaboratorium zeznawał również Sudopłatow. Podczas przesłuchania 1 września 1953 roku powiedział, że o Laboratorium X i doświadczeniach dowiedział się od naczelnika IV Oddziału Specjalnego Fllimonowa, gdy jego oddział wszedł w skład zarządu podlegającego Sudopłatowowi. W pomieszczeniach laboratorium, mieszczących się w Kuczynie i na 4. Ulicy Mieszczańskiej w Moskwie eksperymentowano na zwierzętach, a w Zaułku Warsonofjewskim - na ludziach. To była szczególnie tajna praca i regulamin Laboratorium X znajdował się wyłącznie w sekretariacie narkomatu. Prace w laboratorium specjalnym prowadzili Filimonow, Majranowski i Muromcew, a raportowali Mierkułowowi i Berii. Zgodnie z zachowanymi protokołami badań, pracę rozpoczęto w 1937 lub 1938 roku. W sumie zachowało się 150 protokołów.

Według zeznań Sudopłatowa, w 1946 roku Abakumow zarządził likwidację laboratorium, a protokoły badań nakazał mu trzymać u siebie. I Sudopłatow przechowywał te dokumenty aż do swojego aresztowania w 1953 roku. Meldował o nich ministrowi bezpieczeństwa państwowego Ignatjewowi i jego zastępcom - Riuminowi i Ogolcowowi. Po aresztowaniu Sudopłatowa protokoły znajdowały się w Prokuraturze Generalnej.

W 1954 roku teczka o nazwie "Materiały laboratorium X" została przekazana z Prokuratury Generalnej do archiwów KGB. Jej zawartość dzisiejsza FSB utrzymuje w tajemnicy, chociaż jest to sprzeczne z art. 7 "Ustawy o tajemnicy państwowej", zakazującej utajniania informacji o represjach i zbrodniach sądowych. Ciekawe, jak długo FSB zamierza otaczać tajemnicą nazwiska ofiar zbrodniczych eksperymentów stalinowskich czekistów?