RABINDRANATH TAGORE W WARSZAWIE

 

Wielkie przyjęcie w Polskiej Akademii Literatury

 

Wiadomość o przyjeździe wielkiego pisarza Indyj zelektryzowała Warszawę już od wczesnego ranka. Pewne zdziwienie wywołał fakt, że Tagore nie przyjechał na dworzec główny, ale w godzinach rannych nadjechał bryczką od strony Góry Kalwarii. Jest to mężczyzna w sile wieku, i przyznać musimy, że fotografie Rabindranatha Tagore, kolportowane przez angielskie agencje prasowe, nie odpowiadają najzupełniej prawdzie. Oczywiście, Anglikom chodzi o to, aby przedstawić słynnego bojownika o wielkość literatury indyjskiej jako zgrzybiałego starca, ale jest to gra na krótką metę, którą chytry Albion przegrał. Nie możemy powiedzieć, że Tagore jest młodym człowiekiem, niedalecy będziemy jednak od prawdy, jeśli powiemy, że ma około czterdziestki. Jest dość barczysty, brodę ma rudawą, a nie siwą, jak tego pragnęli panowie rządzący Wielką Brytanią. Tagore mówi tylko po bengalsku. Oczywiście, zna również język angielski, ale nie pozwala mówić do siebie inaczej niż w swoim ojczystym dialekcie. Tłumacz Rabindranatha, dr Bernard Szapiro, który zna biegle język bengalski, służy nam radą i pomocą.

- Pytaj się go pan tylko o astralne rzeczy. Nie daj Boże zaczynać coś z polityką. On jest taki, za przeproszeniem, nerwowy, że może wyjechać do Kowna i obszczekać Polskę, tym bardziej, że on tam ma rodzinę.

- Jaką rodzinę? - pytamy - przecież, o ile nam wiadomo, w Kownie nie ma Hindusów.

- Co się pan czepiasz na słowo? Jak się mówi rodzinę, to się myśli w znaczeniu duchowym.

Tagore, który przysłuchuje się naszej rozmowie, dłubiąc obojętnie w zębach, odzywa się nagle i mówi: "Hardupalagalajami". Pytamy się, co to znaczyło, i usłużny dr Szapiro tłumaczy nam, że wielki piewca niedoli hinduskiej powiedział, że wszyscy ludzie są sobie braćmi i dlatego powinni sobie pomagać w nieszczęściu, a jego właśnie spotkało wielkie nieszczęście, gdyż skradziono mu portmonetkę z drobnymi i musi czekać do jutra, aż otworzą banki. Oczywiście, nie robimy trudności i chętnie służymy wielkiemu wieszczowi z Lahore sumą czterech złotych, które mu są potrzebne na taksówkę. Prosimy tylko, aby zechciał nam odpowiedzieć na jedno pytanie: czy wierzy w metampsychozę.

- Ni ma co z nim gadać - odpowiada dr Szapiro. - Ja mogę sam odpowiedzieć. Czy wierzy? On nic innego nie robi, tylko wierzy w metampsychozę. Rano trochę powierzy, coś przekąsi, potem zje obiad i znowu wierzy. Tylko nie myśl pan, że on jak ten Gandhi chodzi z kozą. Mistrz lubi kobitki. Ej ty figlarz, ty! - śmieje się wesoło dr Szapiro - musisz znać adresików, co?

Rozbawieni odprowadzamy wielkiego przyjaciela niedoli ludzkiej do samochodu. Już czekają na niego z galowym obiadem w Akademii.

Jak wiadomo, tego dnia wieczorem odbyła się wielka akademia ku czci Rabindranatha Tagore. Ze względu na wielką ilość mówców ograniczono czas przemówień do dwóch minut. Ciekawsze przemówienie podajemy w dosłownym brzmieniu ze stenogramu sekretariatu Akademii. Pierwszy przemówił honorowy prezes Akademii, Wacław Sieroszewski: "Żołnierzowi Indyj cześć! Pluton prezentuj broń! Hura, hura, hura! Spocznij!" Tłumacz i sekretarz Tagore, dr Szapiro, zapytuje: "Co znaczy »prezentuj«, że jeżeli tu chodzi o prezenty, to mój pan owszem, bardzo dziękuje i zwraca uwagę, że w Indiach byle co gościom nie dają. Czasem nawet słonia można dostać, jak maharadża ma kaprys". Po tym może niezbyt taktownym wystąpieniu wielkiego ducha z Tybetu, przemawiał Karol Irzykowski, który witał w piewcy palenia wdów przedstawiciela prastarego świata Ariów: "Tagore równie jak Kołoniecki i Splengler nie szuka łatwych rozwiązań w talentyzmie i życiu ułatwionym". Potem przemawiał Miriam. Dokładny tekst jego przemówienia brzmi w stenogramach: "Ga, ba, du, e, ee et caetera". Po parominutowej przerwie Miriam pyta wielkiego proroka znad Gangesu, czy w Indiach rosną pinie, i twierdzi, że powinno się wyciąć wszystkie pinie, bo pinia i Pini to dwaj kuzyni. Miriam proponuje również drowi Szapirze nabycie wszystkich praw Tagore na lat pięćdziesiąt za sto złotych, które dr Szapiro natychmiast inkasuje. Prezes akademii przywołuje Miriama i dra Szapirę do porządku. Następnie zabiera głos znakomity gość Akademii, Melchior Wańkowicz, który zapytuje Tagorego, czy prawdą jest, że jako chłopiec dwunastoletni rozmawiał po angielsku ze swoim korepetytorem i czy nie uważa, że to hańba dla tak wielkiego poety jak Tagore. Prezes przywołuje mówcę do porządku. Z kolei zabiera głos Zofia Nałkowska: "Prostota Tagorego polega na przesączalności jego hormonów podświadomości i na jednoznaczności napięcia jego struktury apriorystycznej". Wielki Hindus jest bardzo wzruszony i dyskretnie ociera łzy. Dr Szapiro wykrzykuje: "Ślicznie powiedziane!" Po zakończeniu części uroczystej w salonach Polskiej Akademii Literatury odbył się raut z udziałem szerokich sfer inteligencji prorządowej.

Wielki piewca dżungli indyjskiej okazał się bardzo wesołym kompanem. Tagore chwalił bardzo wódki Baczewskiego oraz piwo grodziskie. Lekkie zdziwienie wywołało, że w pewnym momencie dr Szapiro w imieniu wielkiego piewcy zaproponował grę w trzy karty. Jest to podobno zwyczaj indyjski. Uproszono więc prezesa Grubera, aby zechciał zagrać partyjkę ze znakomitym gościem z kraju tygrysów i węży. Prawdziwą niespodzianką było, że nad ranem Tagore, tańcząc z sekretarką Polskiego Klubu Literackiego, Stellą Olgiert, odezwał się nagle po polsku: "Uj dziś, dziś" i zaczął przytupywać. I cóż się okazało? Jak wyjaśnił nam usłużny dr Szapiro, Tagore jako dziecko poznał w Indiach komiwojażera Rabinowicza, z którym bardzo się zaprzyjaźnił. Rabinowicz nauczył go po polsku i namówił, aby zechciał odwiedzić Syreni gród. Uroczystość zakończono wręczeniem podarków. Wśród prezentów powszechną uwagę zwracał karabin w stylu zakopiańskim - prezent dyrekcji fabryk "Pocisk". Znakomity gość odjechał do hotelu "Tansvaal" na ulicę Karmelicką.

Nowe Wiadomości Literackie nr 1, Warszawa, 1 kwietnia 1936

 

* Antoni Słonimski, Julian Tuwim "W oparach absurdu", 1991