Gazeta Wyborcza - 2011-08-02
Ranking rosyjskich pisarzy według Wiktora Jerofiejewa
Rozmawiała Anna Żebrowska
Numer jeden to Płatonow - nasz pisarski odpowiednik Junga. Szałamow - byliśmy lekkomyślnymi humanistami, on nas wyprostował. Gdyby mnie zapytano, od kogo można dowiedzieć się prawdy o Rosji XX wieku, odparłbym: czytajcie Płatonowa i Szałamowa
Anna Żebrowska: Wysłałeś mi e-maila o piątej rano
czasu moskiewskiego.
Wiktor Jerofiejew: To moje stałe godziny pracy, w Moskwie spędzam przy
komputerze praktycznie każdą noc.
Lubisz czy musisz?
- Z jednej strony odczuwam potrzebę pisania, z drugiej - mam zamówienia.
Prowadzę rubryki w tygodniku "Ogoniok" i miesięczniku "GQ",
audycję w radiu Swoboda i telewizyjny program "Apokryf". W
Niemczech piszę do "FAZ" i pisma "Cicero", które redaguje
Michael Naumann, były minister kultury. Zamawia u mnie teksty "Die Zeit",
"New York Times", gazety włoskie.
Z pisania w Rosji nie można się utrzymać?
- Tylko z czytadeł. Jeszcze w latach 90. ambitną literaturę wydawano w dużych
nakładach, dzisiaj pieniądze zarabia się w telewizji i wielkonakładowej
prasie zachodniej. A kiedy już w Rosji zdarza się jakaś katastrofa - atak
terrorystyczny lub kryzys polityczny - wtedy po komentarz dzwonią do mnie z całego
świata. W rezultacie moje apanaże plasują się na poziomie zarobków
europejskiej klasy średniej. Może ciut wyższym.
Jako celebryta pióra gościsz to na konferencji w
Jerozolimie, to na zjeździe w Paryżu, to w Warszawie.
- Rozmawialiśmy właśnie w Ministerstwie Kultury o wrześniowym Kongresie
Kultury we Wrocławiu, jestem członkiem jego rady organizacyjnej.
Przyjedzie ponad tysiąc intelektualistów, to będzie dalszy ciąg wydarzeń
polskiej prezydencji, które zaczęły się w lipcu w Krasnogrudzie, krainie
Czesława Miłosza.
Znałeś Miłosza?
- Poznałem go w Kalifornii, kiedy ogłaszałem śmierć literatury radzieckiej.
Była pierestrojka, ale ZSRR miał się jeszcze dobrze, na sali siedzieli
amerykańscy profesorowie literatury radzieckiej i głośno protestowali
przeciwko moim prognozom. Bo gdyby się sprawdziły - straciliby pracę. Głupia
sytuacja: przyjechał człowiek ze Związku Radzieckiego i twierdzi, że
literatura radziecka umarła, a Amerykanie krzyczą: żyła, żyje i żyć będzie!
Jak Lenin w mauzoleum. Napisałeś potem esej "Stypa po literaturze
radzieckiej".
- Na koniec tych przepychanek podszedł do mnie Miłosz i poradził, żebym się
nie przejmował. "Oni tu wszyscy są martwi". To mi zapadło w pamięć.
Do dziś uważam, że kultura kwitnie, gdy jest w stanie dzikim, a wtłoczona w
ramy organizacji staje się domeną ludzi mało utalentowanych.
Czy wobec tego kongresy kultury są w ogóle potrzebne?
- Tego typu imprezy są oczywiście zwycięstwem europejskiej biurokracji
kulturalnej, zwłaszcza gdy uda się zebrać do koszyka największe borowiki, z
Umbertem Eco - marzeniem wszystkich organizatorów. Nie wiem, kto się stawi we
Wrocławiu. Ja się wybieram, bo lubię Wrocław i chcę go pokazać żonie.
Wrocław gościł już kongres kultury w 1948 roku. Szef związku literatów
radzieckich Fadiejew wydzierał się, jakby to on był gospodarzem, a głównym
problemem była wtedy "walka o pokój na świecie".
- Tym razem Polska należy do wolnej Europy. Inna sprawa, że Europa staje się
okropnie nudna. Kult bezpieczeństwa i umiarkowanego życia eliminuje w niej
wszystkie emocje. Palić nie można, pić za dużo nie wypada, seks tylko z
prezerwatywą, na autostradzie maksymalnie 130 km/godz., z każdej strony
zabezpieczenie. Teoretycznie są to rzeczy słuszne, ale kiedy się je zbierze
razem, powstaje mur ograniczeń. Panuje przymus, swoisty terror bezpieczeństwa:
nie wolno nawet za dużo słodzić. Wkrótce wszyją nam wszystkim chipy i jak
się zaczniemy irytować, poziom agresji w nas wzrośnie - będzie automatycznie
tłumiony. A jeśli agresja jest człowiekowi potrzebna?
Sprawdzają, czy powietrze czyste, ubezpieczenia zapłacone, obywatele przystrzyżeni.
W rezultacie stajemy się ofiarami poprawności politycznej doprowadzonej do
granic idiotyzmu.
Wolisz, żeby było tak jak w Rosji?
- Żeby było jasne: jestem zwolennikiem poprawności politycznej, która w
Rosji nie istnieje. Dlatego jesteśmy krajem barbarzyńców, gdzie kwitnie
rasizm, seksizm i bezprawie. Ale poprawność też nie jest uniwersalnym
lekarstwem. Fantazje seksualne człowieka nie są poprawne, a seks to istotna część
życia. Kiedy mężczyzna śpi z niekochaną żoną, wyobraża sobie różne
rzeczy. Takie jest życie. Jednym się układa tak, innym inaczej.
Tobie ułożyło się świetnie: spotkałeś Alfreda
Schnittke, który napisał muzykę do twego "Życia z idiotą",
prapremierą opery dyrygował w Amsterdamie Rostropowicz. A Wieniedikt
Jerofiejew, z którym cię długo mylono, zgubił swoje utwory i nigdy się nie
znalazły. Żyjesz, tyjesz, masz młodą żonę, on wcześnie zmarł na raka.
- Wieniedikt zasłynął nie tymi brudnopisami, które zgubił, tylko
"Moskwą - Pietuszkami", jest człowiekiem jednego wielkiego tekstu.
Umarł, ale kiedy ludzie mnie spotykają, przypominają sobie o nim. Mam wrażenie,
że siedzi mi na ramieniu jak ptak i czerpie ze mnie energię.
To cię irytuje?
- Raczej stymuluje. Zasługą Wieniczki było pokazanie pijaństwa jako oporu
przeciwko komunizmowi. Powieść nadal jest ikoną kontrkultury, chociaż
dzisiaj nie ma dawnej odkrywczości. Raczej zachęca do płynięcia z prądem.
Zawiera przesłanie, że najtrzeźwiejszym człowiekiem w Rosji jest ten
wiecznie pijany, tylko on żyje tak, jak należy. Z takim nastawieniem nie da się
zmodernizować Rosji.
W Rosji zanikła bohema: nie ma już legendarnych pijaństw
w restauracji związku literatów w Moskwie, nie ma twórców nietrzeźwiejących,
jak śp. Bella Achmadulina.
- Mało kto z młodych jest zawodowym literatem, wszyscy pracują w redakcjach i
urzędach. W dużych miastach nie tylko pisarze piją umiarkowanie, ale cała
klasa średnia. Zmieniła się i kultura picia: w kręgach ludzi, którzy odnieśli
sukces, w ogóle nie pije się wódki. Nie pije Kreml ani opozycja. Skoro Putin
nie pije, Miedwiediew nie pije, dla czynowników jest to sygnał. Jeśli piją,
wylatują z drużyny. Ale prowincja i wieś rosyjska wciąż piją strasznie, co
wynika z braku pracy i ogólnej beznadziei życia.
Obyczaje rosyjskie też się zmieniły: mało kto zaprasza do domu. Gdy
przyjeżdżam, umawiamy się z przyjaciółmi w restauracji: dwie godziny i każdy
biegnie w swoją stronę. W tym sensie Rosja się zmodernizowała.
- To jeszcze nie Paryż, gdzie w ogóle nie zaprasza się do domów, ale już
nie stara Moskwa, gdzie przyjezdny mógł liczyć na to, że po jego telefonie
gospodarze rzucą wszystko, nakarmią, przenocują i kilka dni będą nosić go
na rękach. Ludzie nauczyli się szanować czas. I nawet w związku z tym
Wieniczka Jerofiejew stał się pisarzem minionego etapu historycznego.
Gdy studiowałam rusycystykę, literatura XX w. miała ściśle ustaloną
hierarchię: Gorki, Szołochow, Fadiejew, Furmanow, Leonow... Spis klasyków kończyło
nazwisko aktualnego sekretarza związku pisarzy, wtedy był to Gieorgij Markow.
Jak dziś wygląda twoja złota dziesiątka literatury rosyjskiej?
- Nastąpiła zupełna wymiana idoli. Na nieosiągalną dla innych pozycję wzniósł
się Andriej Płatonow. Dokonał tego, co mało komu się udało w Europie i na
świecie: wyraził kolektywną podświadomość całego narodu. Gdy w głowach tłukły
się jeszcze stare XIX-wieczne pojęcia, ale mózgi już poddano bolszewickiej
obróbce. W praktyce pisarskiej stał się naszym Carlem Jungiem.
Jego powieści "Wykop", "Czewengur" i wstrząsające
opowiadania wyszły w Polsce, ale nie należą do utworów poczytnych - dziwna
proza, dziwny język. W naszych rankingach wygrywa Bułhakow z "Mistrzem i
Małgorzatą".
- Z perspektywy lat Bułhakow stracił na znaczeniu, przy rewelatorstwie Płatonowa
jest to literatura łatwa. Nie pozostawił takiego wielkiego tekstu jak Płatonow,
nie stworzył swego stylu. To opisywacz, kompilator, który korzysta z różnych
źródeł. Patetyczne sceny biblijne w "Mistrzu i Małgorzacie"
napisane są językiem pełnym fałszywych nut.
Nie zgadzam się. "W białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika
posuwistym krokiem kawalerzysty " - scenę wejścia Piłata można recytować
jak wiersz.
- W jego prozie są jednak relikty symbolizmu, które były zwietrzałe już
wtedy, gdy po nie sięgał. Pisał zabawne opowieści i opowiadania, ale to
proza tradycyjna plus deklaracje polityczne, jak np. "Fatalne jaja".
Powieść "Psie serce" z postacią Szarikowa jest rodzajem przestrogi
politycznej, lecz nie odkryciem artystycznym. Taki oficjalny pisarz jak Aleksiej
Tołstoj ma pióro lepiej wyostrzone niż Bułhakow. Nie mówiąc już o Gorkim.
Kto zatem po Płatonowie?
- Warłam Szałamow i jego "Opowiadania kołymskie". Wstrząsająca
proza, bo Szałamow obnażył te cechy natury ludzkiej, których nasza
literatura wcześniej starała się nie zauważać. U niego nie ma podziału na
katów i ofiary: kaci mogą zostać ofiarami, ale i odwrotnie. Szałamow wpłynął
na literaturę rosyjskiego postmodernizmu, w tym na mnie. Gdyby mnie zapytano,
od kogo można dowiedzieć się prawdy o Rosji XX wieku, odparłbym: czytajcie Płatonowa
i Szałamowa.
Ten wiek obfitował także w poetów.
- W poezji i dramaturgii na czołowym miejscu postawiłbym Daniiła Charmsa. Za
jego poczucie absurdu, choćby w sztuce "Jelizawieta Bam". Znasz to?
W ZSRR nie śmiano wymienić jego nazwiska, gdy w Polsce lat 60. dawano światowe
prapremiery Charmsa w przekładzie Fedeckiego i Woroszylskiego.
- No proszę! Charmsa wielbię za wirtuozerię słowną, takiej swobody
operowania językiem nie miał nikt przed nim. Poza tym zauważył kryzys
kultury klasycznej i jego groteskowe eksperymenty - to był duży krok w przyszłość.
Z podobnych powodów należy obok postawić współtwórcę grupy Oberiutów
Aleksandra Wwiedienskiego oraz Nikołaja Zabołockiego. Znaczenie Oberiutów
jest dziś większe niż poetów, których ceniła inteligencja w czasach mojej
młodości: Cwietajewej, Achmatowej, Pasternaka. Z tej drużyny najważniejszy
po latach okazał się Osip Mandelsztam. Oddałbym mu kolejne miejsce.
Za "Bezsenność. Homer. Żagle są napięte"
czy za pamflet na Stalina, za który zapłacił życiem?
- Zdecydowanie za wiersze niepolityczne. W tym czasie wielu rozumiało, kim jest
Stalin, ale tylko Mandelsztam to napisał, co było czystym szaleństwem.
O jego śmierci wciąż krążą legendy. A to, że łagrowi bandyci utopili
go w fekaliach, a to, że go chronili, bo recytował im wiersze.
- Najprawdopodobniejsza jest wersja, że zmarł z niedożywienia. Przejeżdżałem
niedaleko tego miejsca pod Władywostokiem. To był łagier przesyłkowy, skąd
więźniów kierowano do Magadanu, na Kołymę.
Głębia, siła i oryginalność filozoficzna jego wierszy przerasta wszystkich
naszych poetów, łącznie z Borysem Pasternakiem. Znaczenie Pasternaka zmalało.
Największą reklamę zrobiła mu Nagroda Nobla.
- "Doktor Żywago" to średnia książka, bardziej cenię jego wczesną
poezję.
Piąte miejsce, po Mandelsztamie?
- Rozmawiamy w kategoriach sportowych?
Takie czasy, musi być ranking, dziesięć nazwisk laureatów, bo więcej
nikt nie zapamięta.
- Trzeba zatem wspomnieć pisarzy przedrewolucyjnych. Czechow krótko żył w
wieku XX, zmarł w roku 1904, ale bez niego się nie obejdziemy. Ja najbardziej
lubię jego opowiadania, ale sięgam i po dramaty. Do MChAT-u na Czechowa nie
chodzę, za to niedawno w teatrze Wachtangowa Litwin Rimas Tuminas genialnie
wystawił "Wujaszka Wanię". Odtworzył tę egzystencjalną nutę, z
której wywodzi się europejski teatr XX wieku.
Nie uważasz, że "Trzy siostry" to prowincjonalne gęsi zdolne
tylko wzdychać "do Moskwy, do Moskwy" i Czechow w gruncie rzeczy z
nich kpi?
- W ogóle był nie najlepszego zdania o kobietach, dlatego pokazywał je dość
ironicznie. To ciekawe, bo był okropnym babiarzem i bywalcem burdeli. Kochał
kobiety mocno, ale postępował z nimi okrutnie. W dramaturgii też nie padał
przed kobiecością na kolana, wspomniane siostry mają jeszcze dozę
inteligenckiej ogłady, ale w jego sztukach nie brakuje histeryczek i
ograniczonych snobek.
Miejsce szóste?
- Wydaje mi się, że Gorki.
Przecież nie za "Matkę", pierwsze dzieło socrealizmu?
- Myślę o wczesnych opowiadania i sztuce "Na dnie". "Klim
Samgin" to też dzieło wybitne. Niestety, po powrocie do ZSRR ubrudził się
politycznie i trudno o Gorkim mówić jako o człowieku przyzwoitym. Jednak Céline,
francuski faszysta, to też osobowość nieprzyjemna, ale jego literatura nie ma
z tym nic wspólnego.
Dalej chyba Nabokov. Za "Zaproszenie na kaźń" i "Obronę Łużyna",
które powstały po rosyjsku i wydrukował je w latach 30. w Paryżu i Berlinie.
I oczywiście za "Lolitę", mimo że napisał ją po angielsku. Jego
bohaterowie żyją według wymyślonych przez niego zasad. Poetą był kiepskim,
ale prozaikiem wyśmienitym.
Tołstojów ominąłeś celowo?
- Lwa Nikołajewicza nie biorę pod uwagę, bo chociaż umarł w roku 1910, to
najważniejsze powieści napisał w wieku XIX. Aleksiej ma zapewnione miejsce w
dwudziestce rosyjskich pisarzy XX wieku. Głównie za część pierwszą
"Drogi przez mękę", napisaną uczciwie i z wielką kulturą literacką.
"Piotr I" to też dobra rzecz. Natomiast w złotej dziesiątce ważny
jest dla mnie Jurij Olesza. Pierwsza część "Zawiści" to
fantastyczna proza.
Jurij Karłowicz Olesza, Polak z pochodzenia. Poza
"Zawiścią" nic więcej właściwie nie napisał. Przestraszył się?
- I przestraszył, i rozpił... Po Oleszy zapewne należy umieścić Bułhakowa.
Jakkolwiek go oceniać - miał ogromny wpływ na czytelników. Potem nie sposób
pominąć Eugeniusza Zamiatina z jego antyutopią "My". I Andrieja Biełego,
autora powieści "Petersburg" - to rosyjski "Ulisses",
prawdziwa rewolucja w prozie, poszukiwanie autonomicznego języka. To samo co
Schoenberg w muzyce czy Kazimierz Malewicz w malarstwie. Borys Pilniak, który
też powinien znaleźć się w dziesiątce, był pod wieloma względami uczniem
Biełego, opracowywał temat rewolucji i erotyki. Chociaż prawdziwym geniuszem
erotyki w kulturze rosyjskiej był filozof Wasilij Rozanow.
A Izaak Babel?
- Racja, pisarz minimalista, znalazł w rosyjskiej prozie miejsce dla żydowskiego
humoru. I na koniec - Josif Brodski. Wielbiciel Kierkegaarda i Lwa Szestowa.
Hardo zerwał ze stereotypami radzieckiej literatury humanistycznej, ale im więcej
go czytam dzisiaj, tym wyraźniej widzę, na ile podlegał kanonom swoich
europejskich i amerykańskich nauczycieli.
Przekroczyliśmy limit, może z kogoś zrezygnujesz?
- Nie ma z kogo. Raczej żałuję, że nie zmieścił się w Dmitrij Prigow,
zmarły kilka lat temu spadkobierca Charmsa. Prigow był ukąszony przez temat
śmierci, podobnie jak i Majakowski, ale znalazł ujście w poezji ironicznej.
Właśnie, co z Majakowskim?
- Przed nim postawiłbym Marinę Cwietajewą. Cała jej kontrrewolucyjna twórczość
z lat 20. to wielka poezja. Nasz język nie jest cichy i spokojny jak przyroda
północna, tylko niewiarygodnie namiętny. Cwietajewa wspaniale operowała różnymi
odcieniami tego uczucia. A Majakowski z czasów "Obłoku w spodniach"
to absolutny geniusz, to genialność niemal fizjologiczna. Myślę, że nie
jest gorszy od francuskich poetów, których uważamy za pierwszą klasę poezji
światowej, jak Rimbaud, Verlaine i Apollinaire. Powinien być wysoko na tej liście,
ale niżej od Charmsa. Bo Charms miał filozofię, a Majakowski to głównie
fizjologia.
W jego wierszach był modny nihilizm, próby zniszczenia tradycyjnej kultury,
futuryzm. Ale przede wszystkim to mistrz liryki miłosnej. Pisał rozdzierające
duszę wiersze dla różnych kobiet. Jednak był niedojrzały, swój strach
przed śmiercią przeniósł na wroga klasowego. Nienawidził burżujów, bo w
ten sposób wypierał ze świadomości nieuchronność śmierci. I na pewno nie
był człowiekiem sowieckim, tylko grał w sowietyzm. Los miał tragiczny, przy
solidnej posturze był kłębkiem kompleksów, nadwrażliwiec z jawną skłonnością
do samobójstwa.
Są tacy, którzy twierdzą, że go zabito.
- Idiotyczne. Majakowski zastrzelił się we właściwym czasie, bezbłędnie
wyczuł moment. Bo nie sposób wyobrazić sobie, co miałby robić i pisać w
Rosji radzieckiej od 1931 roku. Jego samobójstwo i areszt filozofa Aleksieja Łosiewa
to dwa zdarzenia, którymi zamknęła się opoka NEP-u. Wtedy jeszcze można było
nie zauważać prawdziwej istoty bolszewizmu, terror nie był zjawiskiem
masowym. Później taśma ruszyła jak w fabryce. Majakowski trafiłby w tryby
tej machiny, po prostu uprzedził wydarzenia.
I został przez Stalina ogłoszony największym z największych, czym go
ponownie zabito dla pokoleń uczniów.
- Dlatego czeka na ponowne odkrycie. A wracając do klasyfikacji: po Oleszy należy
wstawić wielkiego poetę Nikołaja Gumilowa, którego bolszewicy rozstrzelali
już w roku 1921. To pierwszy rosyjski poeta kosmopolita, któremu tak samo
dobrze i tak samo źle było na całym świecie. Odkrył dla Rosji kulturę
Afryki, Indii. Próbował rozszerzyć granice rosyjskiego kosmosu.
Sołżenicyn?
- Miał wielkie znaczenie w latach 70., "Archipelag Gułag" zmienił
świadomość w ZSRR, teraz jego twórczość nie istnieje. Pod koniec życia
jako konserwatysta szedł pod prąd rozwoju Rosji. Mieści się w dwudziestce.
A literacki wiek XXI?
- To przede wszystkim Władimir Sorokin. Wszystkie jego powieści są najwyższej
klasy, z trylogią "Lód" na czele. Po Sorokinie - wspomniany już
Prigow. O sobie nie będę mówił.
Tworzyliście grupę JePS - Jerofiejew, Prigow, Sorokin.
- Potem - Pielewin. Jego powieści są jak swoista gra komputerowa z elementami
innej, narkotycznej świadomości młodych. Pielewin sam pochodzi z Generacji P,
przedstawił ją i więcej nie ma co eksplorować. Za dziesięć lat igraszki
komputerowe mogą się znudzić i Pielewin będzie czytany jako archaiczny. A
Sorokin ze swoimi powieściami pozostanie.
Lubię "Dzień oprycznika".
- Bardzo dobry, choć, między nami mówiąc, wiele wziął z mojego opowiadania
"Papużka", gdzie bohaterem jest oprycznik. Ale zrobił z tego powieść.
Moja "Papużka" oparta jest na mieszaninie różnych stylów, Sorokin
sięgnął po archaizmy z epoki Iwana Groźnego.
Potem Eduard Limonow z "Ediczką", najlepszą ze swych powieści.
Czy pisarz jeszcze jest w Rosji inżynierem dusz?
- To było hasło stalinowskie. Dziś to anachronizm, choć zainteresowanie
literaturą jest w Rosji większe niż w Polsce i na Zachodzie. Media są w większości
pod kontrolą, ale wolność słowa jest i tak. "Echo Moskwy" może mówić
wszystko, pojawił się kanał telewizyjny Deszcz, którego nikt nie cenzuruje.
Internet w Rosji też nie zna żadnych tematów tabu.
Widzisz jakąś różnicę między Putinem a Miedwiediewem?
- Dzisiejszy Putin to nie tragedia dla Rosji. Zawsze żyliśmy w okrutnym i
niebezpiecznym państwie. Ale dla rozwoju kraju Miedwiediew byłby większą
nadzieją. Nie twierdzę, że obydwaj są demokratami, choć Miedwiediew
wykonywał sporo pozytywnych gestów. Z Putinem kraj ustabilizował się na
niskim poziomie demokracji, jednak się ustabilizował. Putinowi jestem wdzięczny
za to, że zwrócił nam życie osobiste. Moja córka może być buddystką,
katoliczką, chodzi do szkoły przy ambasadzie francuskiej. Nie do wyobrażenia
w Związku Radzieckim. Drukuję swoje komentarze na całym Zachodzie, piszę to,
co myślę, nikt z naszej władzy mi nawet palcem nie pogroził. Putin jest
bardziej liberalny niż 80 proc. ludności w Rosji, choć z zewnątrz wydaje się
dyktatorem.
W Rosji też, i to nie tylko dla opozycji.
- W Rosji na co dzień kwitnie rasizm, nietolerancja dla innych poglądów,
ksenofobia. Putin to trzyma w ryzach. Trzeba pamiętać, że wszystkie wartości
ogólnoludzkie w Rosji runęły dwa razy - w latach 1917 i 1991- i nie zostały
odbudowane ani ogólnie przyswojone. W takim kraju jak Rosja władza powinna,
niestety, trzymać ludność pod kontrolą. Jestem przekonany, że gdyby były
wolne wybory, mielibyśmy u władzy nacjonalistyczno-faszystowski rząd i
emigrowałbym z Rosji. Mój kierowca, młody chłopak, jest stalinistą. Moja
pomoc domowa myśli w kategoriach średniowiecznego prawosławia. Nie boję się
powtórzyć zdania, które napisałem w "Encyklopedii duszy
rosyjskiej", że głównym wrogiem Rosji jest jej własny naród.
Wiktor Jerofiejew - jeden z najbardziej znanych współczesnych pisarzy rosyjskich. Urodził się w 1947 r. w rodzinie zawodowego dyplomaty, w Moskwie obronił pracę doktorską "Dostojewski i francuski egzystencjalizm" (wydanie książkowe w USA i Rosji). W latach 70. był jednym z inicjatorów wydania niezależnego almanachu "Metropol", za co został usunięty ze związku literatów. Uchodzi za skandalistę i prowokatora, w swych utworach rozlicza się z rosyjską historią i mitami. W Polsce ukazały się m.in. jego książki: "Rosyjska piękność" (wydana w 1990 r., światowy bestseller - przełożona na 27 języków), "Encyklopedia duszy rosyjskiej", "Dobry Stalin", "Rosyjska apokalipsa", "Życie z idiotą".