Wprost - 19 czerwca 2011

 

ROKITA - PREMIER, KTÓREGO NIE BYŁO

 

RAFAŁ KALUKIN

Pustka po życiu

 

DUŻO CZYTA, MAŁO PISZE. Po samolotach się awanturuje. Przyjaciół odrzuca. Ostatnio ciężko choruje. Życie Jana Rokity nie jest sielanką.

 

Na Kleparz najlepiej pójść z samego rana, gdy można jeszcze przebierać w dorodnych warzywach. Przy okazji warto kupić kawałek ryby. Jan Rokita lubi gotować i dobrze zjeść.

Potem wizyta u kapucynów. Ostatnimi czasy wyjątkowo głęboko przeżywa swój katolicyzm.

I wreszcie Planty. Raz, dwa, raz, dwa. Trzeba się pilnować, by zanadto nie przyspieszać kroku. To przecież Kraków. Tutaj ludzie nie spieszą się jak w Warszawie. Sylwetka wyprostowana, krok dostojny, uśmiech łagodny.

- Witam wielce szanownego pana posła - powie ktoś nadchodzący z naprzeciwka.

- Witam księdza dobrodzieja. (Kapelusz lekko w górę).

- Uszanowanie dla pana profesora. (Kapelusz)

- Dzień dobry, panie pośle.

Ale nikt jakoś nie zamierza przystanąć i wdać się w dłuższą pogawędkę. Jeszcze niedawno prawie wszyscy o niego zabiegali.

Przyjemniej jest we Włoszech, które odwiedza regularnie. By w gotyckich kościołach Sieny kontemplować freski. Albo we Florencji szukać śladów Machiavellego. Przy okazji raz jeszcze studiując "Księcia", traktat o władzy, którego Janowi Rokicie nie udało się skonfrontować z doświadczeniem.

W Neapolu kupi nowy płaszcz i odda się kulinarnym przyjemnościom. Oto świetnie wyedukowany Europejczyk w starym, dobrym stylu. W czasie jednej z takich podróży dopadła Jana Rokitę choroba.

Przyjaciele się wykruszają

W wersji oficjalnej jest człowiekiem spełnionym. Opowiadał w wywiadzie dla "Wyborczej": "Co robię? Żyję! Oddałem polskiej polityce moją młodość i najlepszy wiek dojrzały. Teraz przeżywam chyba najszczęśliwszy okres życia. Aż się boję, że natura świata sprzeciwi się temu, bo to sen tak piękny, że musi się pewnie skończyć. Najbardziej fascynujące jest to, że żyję zupełnie bez stresu. Nawet jakbym chciał się zdenerwować, to nie ma czym!".

- W rozmowach towarzyskich zapewnia, że jego kariera polityczna to zamknięty rozdział i nie ma żadnych planów związanych z polityką. Wreszcie ma czas na zrealizowanie pasji. Oddaje się rozważaniom teologicznym, pisze fenomenalne eseje o sztuce, ostatnio zafascynował się rewolucjami społecznymi w krajach islamskich - opowiada Marek Lasota, szef krakowskiego IPN, dobry znajomy Rokity.

Inni pod nazwiskiem mówią mniej więcej to samo. W rozmowach nieoficjalnych ton się jednak zmienia i słowem odmienianym przez wszystkie przypadki nagle staje się "pustka".

- Nie czuje sensu życia. Jest intelektualistą niespełnionym. Lata w polityce uniemożliwiły mu zdobycie tytułów naukowych. A nie czuje się gorszy od profesorów, zazwyczaj zresztą lansujących nieświeże tezy - twierdzi wieloletni przyjaciel.

Na to nakłada się trudny charakter Rokity. Zawsze wyróżniało go wybujałe ego i niezdolność do działania w grupie. Dopóki coś znaczył, ludzie do niego lgnęli. A gdy przeszedł na emeryturę, stał się już tylko dziwakiem niepotrafiącym utrzymać więzi z bliskimi.

Znajomy Rokity: - W Krakowie odtrącił niemal wszystkich. Zawsze traktował ludzi instrumentalnie i nie zauważał, że oni uważają się za jego przyjaciół. To nie są spektakularne rozstania. Po prostu przestaje odbierać telefony, nie odpowiada na e-maile.

Kolejny: - Janek pogardza ludźmi i tą pogardą zraża ich do siebie.

Ludzie, którzy służyli mu w polityce, przestali być potrzebni. Wojciecha Modelskiego poznał jeszcze w 1980 r. w NZS. Obaj byli internowani, obaj działali w podziemiu, a w wolnej Polsce Modelski organizował Rokicie kampanie wyborcze. Teraz kontakt się urwał. Dlaczego - trudno dociec. Może przyjaciel za bardzo przypominał miniony czas?

Jeszcze bardziej zaskakujące są informacje o rozejściu się ze Zbigniewem Fijakiem. Fijak był przez lata politycznym cieniem Rokity. W jego imieniu zarządzał krakowską Platformą, bacząc, aby pochłonięty polityką warszawską "Jasiek" utrzymał wpływy w mateczniku.

- Nie zerwaliśmy stosunków, ale rozmawiać o Rokicie nie będę. On jest prywatną osobą, ja jestem prywatną osobą, więc nie ma o czym gadać - ucina rozmowę.

Konto pustoszeje

Frustrację pogłębiają problemy finansowe. Gdy był posłem, całą pensję wydawał na siebie. Żona Nelli, która po rodzicach odziedziczyła kamienicę w Hamburgu, utrzymywała zaś dom i córkę.

Po wycofaniu się z polityki miał finansowe eldorado. Naczelni "Dziennika" (wydawanego przez koncern Axel Springer) zatrudnili go na etacie komentatora z pensją godną największych dziennikarskich celebrytów. Furory nie zrobił - okazało się, że błyskotliwy polityczny mówca wcale nie musi być równie przykuwającym uwagę publicystą - ale na dostatnie życie wystarczało. To wtedy zaczęły się wypady do Włoch.

Tyle że przed dwoma laty dołujący "Dziennik" został sprzedany i źródło dochodów zaczęło wygasać.

Dziś jedyny stały dochód Rokity to 3,5 tys. zł z prowadzonej przez jezuitów Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej "Ignatianum", w której uczy studentów rozumienia procesów politycznych. Publikuje niewiele. A propozycje pracy odrzuca.

Etat doradcy przy Parlamencie Europejskim proponował Rokicie eurodeputowany Sławomir Nitras. Oferta nie została przyjęta Świetnie płatną pracę oferował też rektor Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera poseł PO Jarosław Gowin. Podobno Rokita nawet nie raczył odpowiedzieć.

Nieoficjalne propozycje nadchodziły z MSZ. Minister Sikorski kusił Rokitę posadą ambasadora w Madrycie. W grę wchodziły ponoć placówki w Brazylii bądź Argentynie. Ale Rokita odmówił. Czyżby wyczuwał nieszczerość intencji? Szef polskiej dyplomacji z pewnością nie płakał po odejściu Rokity. Pozwoliło mu ono wygodnie usadowić się w MSZ i w wąskim gronie przywódców partii. Może też Rokita obawiał się skojarzeń z PRL-owskimi eksdygnitarzami, których masowo eksportowano na zagraniczne placówki dyplomatyczne?

- JANEK UWAŻA, ŻE CAŁY ŚWIAT SIĘ OD NIEGO ODWRÓCIŁ, WIĘC TERAZ ON ODWRACA SIĘ PLECAMI DO ŚWIATA - TŁUMACZY JEDEN Z OSTATNICH PRZYJACIÓŁ ROKITY.

O powrocie do polityki trudno marzyć.

Jarosław Gowin: - Nie ma dla niego miejsca w scentralizowanych aparatach partyjnych. A on traktował politykę w kategoriach wyzwania Ta obecna, której ambicja wyczerpuje się na zapewnieniu ciepłej wody w kranie, to coś całkowicie mu obcego.

Formalnie wciąż jest członkiem PO, choć składek nie płaci i w życiu partyjnym nie uczestniczy. Po katastrofie smoleńskiej Jadwiga Staniszkis przekonywała Jarosława Kaczyńskiego, by zaproponował coś Rokicie. Sądziła, że osamotnionemu liderowi PiS potrzebny jest partner do intelektualnej dyskusji. Ale żadna ze stron nie wykazała zainteresowania.

Krótki flirt z Polską XXI pozostał epizodem. Gdy powstawało PJN, mogło się wydawać, że to miejsce dla Rokity. Wstępne rozmowy nawet się odbyły, ale bez finału. A gdy przed kilkoma miesiącami uchwalono jednomandatowe okręgi wyborcze do Senatu, po Krakowie rozeszła się plotka, że jako kandydat niezależny wystartuje Jan Rokita. Nic jednak na to nie wskazuje.

- I tak już pozostanie - wyrokuje znajomy Rokity. - Jego szkielet w szafie to histeryczne zawodzenie "Ratunku, Niemcy mnie biją", nagrane na pokładzie samolotu Lufthansy. Janek wie, że jak gdzieś wystartuje, konkurencja wykorzysta nagranie. Nie chce znów przechodzić przez upokorzenie.

Dwa lata temu Rokita wdał się w awanturę z niemiecką stewardesą. Interweniowała niemiecka policja, która wyprowadziła go z samolotu, a później jeszcze sąd wlepił 3 tys. euro grzywny. Rokita do dziś nie zapłacił i musi teraz unikać Niemiec, gdzie grozi mu odsiadka.

- Czy tamta historia mnie zdziwiła? Tylko trochę - wyznaje wieloletni znajomy.

- Jasiek gardzi plebsem. Potrafi przeczołgać kelnera, sześć razy każąc mu podgrzewać zupę. Rozkoszuje się takim dręczeniem. Ale w samolocie Lufthansy posunął się dalej, on tę stewardesę przecież szarpał. Kobietę? To już nie w jego stylu.

Nelli nieobliczalna

Nie da się ukryć, że problemy zaczęły się od Nelli. Nie musiała przyjmować propozycji objęcia stanowiska w kancelarii Lecha Kaczyńskiego i kandydowania z listy PiS do Sejmu. Zważywszy na okoliczności - gorącą kampanię wyborczą z jesieni 2007 r. - wręcz nie wolno jej było tego zrobić. Ale stało się. Nieobliczalna Nelli zadziwiła Polskę wejściem w politykę. Jana nie wyłączając. To był cios w plecy i tak już słabnącego polityka, odsuwanego na dalszy plan we własnej formacji.

- Ode mnie dowiedział się o decyzji Nelly - wspomina Sławomir Nitras. - Zaprosił do siebie. Był już Gowin, był Bartek Sienkiewicz [przyjaciel jeszcze z czasów opozycji]. Zapowiedział, że ogłosi rezygnację ze startu w wyborach i definitywne wycofanie się z polityki. Zaatakowaliśmy go, że nie ma prawa. Mówiłem, że nic mnie nie obchodzą jego relacje z żoną, że jego decyzja podcina skrzydła zbyt wielu ludziom, którzy na niego liczyli. Byliśmy wściekli. Ale on spokojnie wyjaśnił, że nie konsultuje z nami decyzji, tylko ją ogłasza.

Wieczorem pojawił się w studiu TVN 24. Oświadczył, że odchodzi. Potem jeszcze pretensjonalny apel, "żebyśmy mordowanego narodu czeczeńskiego duchowo nigdy nie opuszczali". - To moje ostatnie słowa, które chcę wypowiedzieć jako polityk - zakończył. Odpiął mikrofon i opuścił studio.

- K... mać. Przecież ja zawsze byłem posłem i niczego innego w życiu nie robiłem - zafrasował się nazajutrz, podczas kolejnego spotkania z przyjaciółmi. Rzeczywiście. Przez całe łata 80., odkąd skończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, knuł w opozycji. Od 1989 r. nieprzerwanie był posłem. I nagle, w wieku 48 lat przyszło mu zacząć życie na nowo. Z czystym CV i famą człowieka trudnego we współpracy.

To, że żona wycięła mu numer, nie ulegało wątpliwości. Czyjej wybaczył? Znajomi twierdzą, że tak. Nieraz go zaskakiwała, a on nauczył się z tym żyć. Do niekonwencjonalnych zachowań Nelli podchodzi ponoć z dozą ironicznej wyrozumiałości.

- Jest zbyt inteligentny, aby nie zauważyć, że Nelli jest obiektem drwin. Stara się więc pilnować, aby nie miała okazji do ich prowokowania. Jak są oboje w Krakowie, z reguły udaje mu się wyklarować małżonce, że nie powinna korzystać z zaproszenia do telewizji. Gdy jednak Nelli jedzie do Warszawy na posiedzenie Sejmu, traci na nią wpływ - opowiada znajoma państwa Rokitów.

Oficjalnie, w wywiadach obowiązuje wersja o małżeństwie sielankowym.

"Z dzisiejszej perspektywy patrzę na to jak na świadectwo miłości" - mówił niedawno o decyzji Nelli z 2007 r. "Jej polityczne związanie się ze zmarłym prezydentem było protestem podyktowanym przez serce. I choć w życiu publicznym jest postacią kontrowersyjną, to mnie samego fascynuje, jak wielu i jak oddanych ma zwolenników. Bo radykalnie odstaje swą szczerością od zakłamanego świata politycznego. Idziemy krakowskimi Plantami, kilkoro młodych prosi o autograf, ja już odruchowo sięgam po długopis, a oni na to: My byśmy prosili o autograf pani poseł. W takich coraz częstszych sytuacjach wpadam w wesołość wewnętrzną. Myślę sobie: Bogu dzięki, słabnie pamięć o polityku Janie Rokicie".

Pamięć o Janku zatarta

W 2005 r. o coś chodziło. "Premier z Krakowa" na plakacie wyborczym dowodził, że temu politykowi po przejściach brakuje już tylko kilku kroków do spełnienia. Powołał ponadpartyjne zespoły eksperckie, zrzeszające najlepszych fachowców, które przygotowały program rządzenia. Jego niosła rewolucyjna fala, wywołana ujawnieniem afery Rywina. Jako błyskotliwy śledczy w komisji nadawał zresztą tej fali własne piętno. To, co mówił o "ściąganiu cugli" i "rządach radykalnych", mogło budzić sprzeciw, ale politycznej woli i intelektualnego przygotowania nikt nie był mu w stanie odmówić. Chciał zostać premierem i wszystko za nim przemawiało.

A potem dwa ciosy między oczy. Najpierw Platforma zostaje wyprzedzona przez PiS w wyborach parlamentarnych, a później Tusk przegrywa prezydenturę z Lechem Kaczyńskim. Koniec marzeń o "premierze z Krakowa" i początek konfliktu z Tuskiem. Gdy w wyborczą noc znokautowany szef PO trwał w szoku, na ekranie telewizora Rokita deklarował, że uznaje decyzję wyborców i uważa Kaczyńskiego za swojego prezydenta.

Kolejne dwa lata to czas desperackiego szarpania się Rokity w coraz bardziej wrogim otoczeniu Platformy. Miesiącami czekał na obiecane mu przez Tuska stanowisko szefa klubu PO. Ale się nie doczekał. Na wojnę totalną z PiS patrzył z niesmakiem. W oczach wtedy jeszcze licznych "sierot po POPiS-ie" był przecież symbolem niedoszłej koalicji. Przesiadywał więc na sali sejmowej, czytając książki i obnosząc się ze statusem outsidera.

Niektórzy twierdzą, że jesienią 2007 r. znów zaczynał się z Tuskiem dogadywać. Że mówiło się o jego wejściu do rządu na stanowisko ministra gospodarki. Są nawet i tacy, którzy sądzą, że naznaczone reformatorskim zacięciem Rokity rządy Platformy wyglądałyby o niebo lepiej.

Tylko jak to dzisiaj sprawdzić?

Jarosław Gowin: - Już nie ma o czym mówić. Był człowiek, głośno się szamotał, aż poszedł na dno. Jakiś czas po powierzchni wody rozchodziły się jeszcze kręgi. W końcu tafla się jednak uspokoiła, a życie poszło dalej.