Adolf Rudnicki

Głowa Persa

 

Persowie nadchodzą... To pełne lęku zawołanie bojowe Hellenów nie utraciło nic z żywej mocy losu.

(Klaus Mann - Punkt zwrotny)

 

Siła, która odradza się w każdym pokoleniu; która ze szczególnym natężeniem odzywa się gdzieś pomiędzy dwudziestym a dwudziestym szóstym, siódmym rokiem życia w każdym z nas. Siła, o której mowa, to dążność ku powtórnym, ku  p r a w d z i w y m,  jak się mniema, narodzinom. Rokrocznie młody poeta przybywa do stolicy, by ją podbić, by ją rzucić sobie do nóg. Zresztą Miasto tkwi na drugim planie, na pierwszym tkwi On sam. W wymienionym wieku osiągnąwszy pełnię młody człowiek szuka samoutwierdzenia, sam sobie chce udowodnić swą jedyność; żądza osobowej jedyności to najlepszy dowód także naszej ludzkiej jedyności; ów młody poeta to my wszyscy; konkretny udział nie ma tutaj znaczenia, udział myśli zastępuje wszystkich nieobecnych. Potrzeba powtórnych narodzin nęka nas pomiędzy dwudziestym a dwudziestym szóstym rokiem życia, a niektórych całe życie. S t r a c o n e  z ł u d z e n i a... Co pewien czas trzeba wracać do starych książek, aby przyjrzeć się zawartym w nich doświadczeniom raz jeszcze, nie dlatego aby nowe książki ich nie zawierały. Nowe może nie są gorsze, gorszy jedynie jest nasz stosunek do nich. Nowych książek nie da się czytać bez pretensji, bez żółci, bez mętu, bezinteresownie, na bezinteresowność stać nas jedynie wobec książek, które już nie wadzą nikomu, gdy zapach dnia wciąż nas odurza, mąci, oszołamia, gniewa i w rezultacie zabija widzenie. Sam Freud nie ważył się kłaść ręki na książkach żywych, wolał zmarłych, Greków, Szekspira, Dostojewskiego, niektórych swoich Niemców. Świat z samymi żywymi jest krzykliwy, naturalistyczny, to bez umarłych świat jest prawdziwie umarły. Młodych ludzi nastawionych skrajnie rewolucyjnie na łamy pism skrajnie reakcyjnych, i na odwrót, pchała właśnie ta wielka potrzeba narodzin. Nie mogli dłużej czekać ani dnia. Młodzi ludzie, nie! młodzi artyści - ten lepszy gatunek ludzki to gorszy gatunek ludzki właśnie dlatego, że jest lepszy - gotowi byli służyć każdemu za cenę narodzin, za cenę przyśpieszenia narodzin, bowiem czekanie osłabiało ich, truło zwątpieniem. Powinny ich były powstrzymać przekonania? Czy istota nie narodzona może mieć przekonania? Najpierw musieli spełnić najwyższy obowiązek względem siebie, urodzić się, potem dopiero będzie czas na przekonania. Urodzić się...

Wszystko to znów sobie uprzytomniłem, gdy w książce *[R. Manvell i H. Fraenkel: Goebbels.] natrafiłem na miejsce, kiedy dwudziestokilkuletni pisarz Józef Goebbels, związany z pismami prawicowymi, kwiat swych sił ofiarował pismu wedle własnej jego późniejszej terminologii żydowsko-burżuazyjno-bolszewickiemu, "Berliner Tageblatt", nieco podobnemu do dzisiejszego "Le Monde", w najlepszym stylu liberalnemu z ambicjami moralnymi, artystycznymi, z ogromnym, jak się zdawało, wpływem na opinię. Oto Pers - i to jeszcze jaki! - oferował swoją osobę, swoje talenty wrogom swoim. Gdyby sita wydawnicze były mniej gęste, o niejednego dyktatora mielibyśmy mniej - zauważają autorzy. Zimno mi się robi, gdy czasami wejdę do kawiarni, gdzie młodzi artyści czekają. Na co czekają? Mają jednego boga: swoje ja. I mają jedno pragnienie: wyrzucić go z siebie. To, co noszą w sobie, m u s i  być podane światu, musi znaleźć ujście. Świat ma milion twarzy, ale bez ich twarzy nie ma on żadnej. Wyjść z ciemności! Wyjść z nicości! Jeśli są imiona na świecie, któż ma większe prawo do nich? Za cenę swojego słowa, za cenę swojego rzekomo słowa ugną się. Te istoty są cudownie młode i wszystkie oszustwa świata raz jeszcze będą na nich wygrane. Ci aniołowie powtórzą wszystkie zbrodnie świata, o których dzisiaj nie wiedzą nic. To, co wiedzą, sprowadza się do pustej wiedzy słów, do skorup, w środku nie ma nic. Uczucia przyjdą potem, klęski przyjdą potem, a bez nich wszystko puste. Nie wiedzą nic, ostatnie rzezie odbyły się bez nich, a gdzie ich rzezie? Są niewinni i piszczą za tym, aby wejść w swoją winę, bez której nie ma życia, na tym polegają wszystkie nieporozumienia między pokoleniami. Są czyści, są biali i nie mogą znieść tej właśnie bieli własnej. Ileż zabójstw dokonają, nim sami będą zabici! Zimno mi się robi, kiedy wchodzę do kawiarni. Czekają...

Młody poeta Goebbels przygotowywał się do zawodu pisarskiego od najmłodszych lat; kto za dużo czyta, ten skazuje się na nieprzystosowanie, a cóż mają robić nieprzystosowani? W roku 1920, który dla Niemców jest zupełnie czymś innym aniżeli dla nas, zamierzając popełnić samobójstwo, w testamencie zajmuje się głównie literaturą, którą zostawia; miał wówczas dwadzieścia trzy lata. To, co zostawia, to próbki, kawałki, nic większego. Groźny to znak, jeśli ktoś w obliczu śmierci ceni literaturę. Dowodzi to, iż ceni świat, że wyssie z życia wszystko, co się da, jeśli ocaleje. Trzeba bardzo kochać życie, aby w obliczu śmierci przywiązywać wagę do sztuki, która dla odchodzącego już nie powinna mieć znaczenia; umierający Kafka, skazujący swe dzieło na spalenie, jest dowodem nienawiści do życia, zwróceniem biletu.

Puściwszy się po wojnie szlakami Goebbelsa, autorzy książki odnaleźli w małym miasteczku nadreńskim Rheydt domek, w którym dorastał. Pod stronicami poświęconymi wejściu w życie Goebbelsa widziałem niejednego nieprzystosowanego, który potem zabijał w książkach, bo jednak w życiu nie dawali mu zabijać. Ojciec Goebbelsa był to ktoś, kto chciał żyć jak "średnio zamożne mieszczaństwo", a żył jak robotnik. Być kimś więcej, aniżeli się jest, żyć lepiej, bogaciej, wyżej... bez tego podstawowego kompleksu ludzkość do tej pory siedziałaby w jaskini. To marzenie podniosło świat, ale go także zatruło i zatruwa nadal. Wszystkie wielkie książki miały właściwie ten jeden temat: żyć wyżej, lepiej... Zabijali, a pieniądze zdobyte na zbrodni doprowadziły ich do metafizyki, do kresu doświadczeń.

Rodzice Goebbelsa stawali na głowie, żeby go kształcić; fizycznie był wyjątkowo nędzny, półtora metra wzrostu, kulawy po paraliżu w dzieciństwie; potem jako Mówca Trzeciej Rzeszy kazał stawiać kwiaty na podium, aby ukryć kalectwo; całe życie wyglądał jak dwunastoletni chłopak. Jedna z zakochanych w nim kobiet twierdziła, iż cały mieścił się w oczach. Dla rodziców jak i dla jego dzikich rówieśników było to stworzenie nieudane, które od najmłodszych lat uciekało z książką w kąt. Składając fenig do feniga rodzice kupili mu nawet fortepian: grał w nie opalanym pokoju w palcie. Kiedy w roku 1914 zgłosił się do wojska, wzbudził jedynie śmiech; płakał potem dwadzieścia cztery godziny. W roku 1917 zrobił maturę i jako prymus wygłosił przemówienie w imieniu abiturientów. Już jako gauleiter Berlina przyjechał do swojego gimnazjum; nie był to powrót do miasta rodzinnego, gdzie kilku tylko sklerotycznych starców próżno usiłuje sobie przypomnieć odwiedzającego i w końcu bezzębnymi ustami coś wydusza z siebie; powrót nastąpił w niewiele stosunkowo lat później, hitlerowcy nie mogli się nadziwić, jak szybko wywrócili gmach Niemiec. Tajemnicę swych sukcesów jedni z nich zrozumieli w schronie Kancelarii Trzeciej Rzeszy, w środku płonącego Berlina, gdy sięgali po truciznę, drudzy - już przed Sądem Narodów.

Katolicka rodzina chciała z niego zrobić księdza; Heinrich Himmler także miał zostać księdzem. W czasach uniwersyteckich Goebbels należał do Związku Studentów Katolickich "Unitas", korzystał z pomocy towarzystw katolickich, wiecznie w biedzie, wiecznie w sublokatorskich pokoikach; można by go umieścić we Wspólnym pokoju naszego Uniłowskiego, jako jednego z bohaterów, biedującego i piszącego. Z pewnością zasypywał redakcje i wydawnictwa swymi rękopisami. Już nikt nigdy nie sprawdzi, kto, kiedy, jaki jego manuskrypt odrzucił. Próbki, jakie autorzy książki przytaczają z jego powieści Michael, pisane są w duchu ówczesnego ekspresjonizmu. W jakimś stopniu fragmenty te przypomniały mi naszego Rytarda z jego Wniebowstąpienia, choć może pamięć mnie zawodzi. Pół Europy pisało wówczas w ten sposób, jak dzisiaj pod Hemingwaya. Fala narzuciła styl, język, problemy, postacie, przeżycia, natchnienie. Każdy zwrócony lub nie zwrócony rękopis musiał dlań być ciosem w serce, spychał w nicość, skazywał na upokorzenia, pozbawiał pieniędzy, znaczenia, kobiet, twarzy. Autorzy z przekąsem używają określenia: Z a p o z n a n y  g e n i u s z. Mnie te dwa słowa przejęły drżeniem.

Chciał żyć z literatury, dla literatury, a był kimś podrzędnym w pisemkach hitlerowskich, bez zainteresowań dla literatury: na dnie, skąd się wywodzili hitlerowcy, literatura nigdy nie zajmowała zbyt wiele miejsca. "Berliner Tageblatt" nie musiał mu być obcy, słuchacz profesora Gundolfa musiał żywić cichy respekt dla pewnych kół, zresztą nie posyła się oferty do zupełnie obcego pisma. Tamte koła nie były mu obce, ale - niedostępne. Ta właśnie niedostępność, budząc w nim nienawiść, zwróciła go  c a ł e g o  ku nowej fali, która wzbierała, która groziła zalewem możnym w wielkich wydawnictwach, im także. Pewnego dnia musiał zobaczyć coś, czego może nie dostrzegał dotąd: wszystko szło ku temu, iż nie on od tamtych, lecz tamci od niego mogli być zależni. Jako pisarz nie mógł się narodzić, jako pisarz był zależny od tamtych, którzy wciąż urabiali opinię, ale jako mówca - zagrażał tamtym, a był mówcą wspaniałym. Jego słowo było nie tylko słowem, było mieczem. Zabijało, i to nie w przenośni. "Berliner Tageblatt" nie chciał go, a oto przyjęcie, jakiego doznał jako agitator.

Po trzech godzinach Bamberga. Natychmiast na zebranie. Przyjmują mnie ogłuszającymi oklaskami. Nabożnie słuchają tego, co mówię, zupełnie jak w kościele. Moje kazanie trwało dwie godziny. Wśród publiczności śmiertelna cisza. Ale na końcu olbrzymie brawa. Chcieli mnie wynieść na rękach. Wieczorem przemawiałem w Landshut. Wszystko szaleje z zachwytu.

P r z y g o d a. Nie wszyscy dzisiaj wiedzą, kim był poeta z okresu między wojnami, Stefan Napierski, żydowskiego pochodzenia, jak to się eufemistycznie nazywa, plutokratycznego pochodzenia, sam także posiadający znaczne na nasze stosunki pieniądze, za co jedni go lubili, drudzy natomiast - nie, wydawca "Ateneum", pisma w rodzaju "Twórczości", choć bardziej elitarnego, hermetycznego, koneser wielu rodzajów literackich, tłumacz Francuzów, Niemców, zakochany zwłaszcza w poecie niemieckim Stefanie George'u - całe życie marzył o przygodzie. Literatura nie była dlań czymś całkowitym, poprzez nią widział coś większego, wspanialszego. Zaraz po wejściu Niemcy zamknęli go na Pawiaku i zatłukli na śmierć. - Czy pan wie - powiedział mi Irzykowski w czasie naszej jedynej rozmowy w roku 1942 - że on całe życie czekał na przygodę?... Słowa Irzykowskiego o przygodzie wróciły do mnie, gdy dotarłem do ostatnich dni Goebbelsa w kanclerskim schronie w środku płonącego Berlina. Sam Goebbels nie miał już wtedy nic do roboty, jego rola była skończona, role ich wszystkich były skończone. Były słuchacz profesora Gundolfa, także zresztą żydowskiego pochodzenia, były ekspresjonista, były autor Michaela, były zwolennik Dostojewskiego nie był Persem na wzór innych Persów, właśnie dlatego był groźniejszy od innych, autorzy mają rację. To on wypracował metody działania w dziedzinie propagandy, to on wielu intelektualistom, zwłaszcza przed dojściem Hitlera do władzy, uczynił hitleryzm jadalnym. Autorzy zwracają uwagę na to, iż spalenie Reichstagu mogło być wzięte z Biesów Dostojewskiego, ukochanego pisarza Goebbelsa; czytał go namiętnie. Płonący Reichstag mógł być naśladownictwem czynu Nerona, ale jest bardziej prawdopodobne, iż po drodze ktoś odświeżył ogniwo. Dostojewski w Martwym domu powiada, iż jeśli się chce zadręczyć człowieka na śmierć, trzeba mu kazać przenosić kamienie z jednej sterty na drugą, z jednego miejsca na drugie, zupełnie bez potrzeby. Ile osób przypłaciło to życiem w obozach?

Oto notatka, jak wyglądał w schronie. "Ten mały człowieczek... jeszcze bardziej się skurczył i wygląda blado i nędznie. Rzadko zadaje jakieś pytanie; przeważnie milczy i tylko uważnie śledzi sytuację na mapie. Wyraz jego fanatycznych dawniej oczu wskazuje, że dręczą go nieznośne cierpienia."

Przy końcu książki autorzy podają groźną wiadomość, w schronie czytał podobno Fryderyka Wielkiego Cairlyle'a. Czytał go na głos Hitlerowi. Wojna była przegrana, samobójstwo postanowione. Jedyną ucieczką dla obu pozostali - potomni. W ostatnim etapie wojny szef propagandy Persów natrafił na nowe hasła: s a m o z n i s z c z e n i e,  s i ł a  p r z e z  s t r a c h. "Nie wolno nam stwierdzić w jednym zdaniu, że miasto takie jak Dusseldorf leży w ruinach. Zostaną stworzone specjalne grupy reporterów, których obowiązkiem będzie gloryfikowanie wydarzeń grozy nocy w stylu opisów bitwy i przedstawiania ich w mistycznym świetle."

Ostatnim jego hasłem stała się Prawda Poetycka. Rzeczywista prawda już była nie do zniesienia. Rosjanie znajdowali się o kilka ulic dalej, wszyscy w schronie marzyli o ucieczce i jakkolwiek szpiegowani, porozumiewali się w jednej sprawie, jak uciec, zaś reszta bawiła się i piła. Prawda Poetycka. Należy przypuszczać, iż były uczeń profesora Gundolfa rozbudował w sobie Prawdę Poetycką do końca. Tylko poprzez nią mógł jeszcze liczyć na zmartwychwstanie. W tej jego Prawdzie Poetyckiej tkwi jakaś szydercza zemsta, groźne przedłużenie Przygody na wiele lat, pomimo tych oto faktów:

Na dworze wstał dzień 30 kwietnia. Rosjanie znajdowali się w odległości kilometra. O wpół do czwartej nad ranem Hitler strzelił sobie w usta... obok Ewy, która się otruła, Goebbels i Bormann byli głównymi żałobnikami, podczas gdy esesmani i służący Hitlera wynieśli ciała przez zapasowe wyjście ze schronu do ogrodu, gdzie miano dokonać ceremonii spalenia. Działa rosyjskie grzmiały szyderczym salutem, a ogień powoli i metodycznie pożerał oblane benzyną zwłoki. Gdy płomienie strzeliły w górę, Goebbels i inni wznieśli ręce w pozdrowieniu, które wzięło swą nazwę od tego nieżyjącego już człowieka. Potem wrócili w milczeniu do schronu.

...Goebbels i Magda (żona) odkładali swe samobójstwo do ostatniej chwili. Magda dała dzieciom środek nasenny, a gdy wszystkie zasnęły, po kolei włożyła im łyżką truciznę do ust.

Minęło wpół do dziewiątej. Magda i Goebbels wyszli ze swego pokoju trzymając się za ręce. Magda była śmiertelnie blada i opierała się o męża...

Gdy nastał nowy dzień, nowi goście o czujnych oczach i z gotowymi do strzału pistoletami maszynowymi zjawili się w schronie. Badali ostrożnie wszystkie pomieszczenia... Potem zobaczyli schody i wyszli do ogrodu. U ich stóp leżał martwy Goebbels. Ostatnią posługę Goebbelsowi i jego dzieciom oddały ręce nieprzyjaciela... Nikt nie wie, gdzie znajduje się jego grób. Jego prochy podobnie jak prochy Hitlera przepadły bez czci i pamięci...

 

* Adolf Rudnicki "Pył miłosny. Niebieskie kartki" 1964