Damy z warszawki kochają Janusza
(Polska rok 2017 a w warszawce intelektualno-artystycznej wciąż obowiązuje snobizm na żulerskie popisy z czasów Marka Hłaski i Ireneusza Iredyńskiego)
Anna Śmigulec "Wysokie Obcasy"
Spontaniczne, pierwsze "przeprosiny" Janusza Rudnickiego
natemat Wanda Nowicka
Słowna przemoc Rudnickiego
Z Januszem Rudnickim zetknęłam się parę razy
na regularnych spotkaniach w przemiłym gronie ludzi mądrych i podobnie
myślących. Pamiętam, jak zaszokowały mnie jego wulgarne, obraźliwe względem
kobiet wypowiedzi, w tym jakieś chamskie odzywki skierowane bezpośrednio do
mnie.
Już nie pamiętam, co konkretnie powiedział, ale było to
obrzydliwe, a przy tym wypowiedziane z chłopięcym, rozbrajającym uśmiechem.
Najpierw myślałam, że się przesłyszałam, potem wdałam się w polemikę, ale
ponieważ nie potrafię tak kląć, w tej utarczce słownej szybko odpadłam.
Moje emocje związane z tym incydentem były
następujące. Czułam się poniżona nie tylko słowami, które wypowiedział, ale
własną bezradnością poradzenia sobie z tą sytuacją. Raczej nie należę do osób
zahukanych czy zapominających języka w gębie, a jednak poległam. Do wyboru
miałam: "rzucić mięsem", dać w gębę lub przejść do porządku dziennego. Wybrałam,
choć trudno to nazwać wyborem, jedyną opcję - możliwą do zastosowania przeze
mnie - zignorowałam.
Do tej pory mam kaca po tym wydarzeniu, bo
uważam, że padłam ofiarą przemocy słownej. To co było najtrudniejsze dla mnie w tej
sytuacji, to stosunek otoczenia, będącego świadkiem czy wręcz biorącego udział w
tym incydencie. Choć osoby znające Rudnickiego i przyjaźniące się z nim, a były
wśród nich zagorzałe feministki, skrytykowały jego zachowanie, jednocześnie
wobec do mnie go tłumaczyły, że on tak ma, że on inaczej nie potrafi, że on tak
do wszystkich itd. Ale co gorsza, sugerowały, że w tych jego wulgaryzmach jest
jakaś głębsza myśl, jakaś mądrość, coś wartościowego od strony intelektualnej.
Miałam wrażenie, że jeśli potraktuję jego słowa, jak na to zasługują, to pokażę,
że nie rozumiem tych "mądrości", tego drugiego, głębszego dna, czyli że po
prostu odstaję intelektualnie od tego towarzystwa, które w lot rozumie jego
geniusz.
I to w tej sytuacji było najgorsze dla mnie,
ta presja towarzyska, jak to teraz odbieram z dystansu, to też swego rodzaju
przemoc. Nie zareagowałam stosownie do sytuacji, bo chciałam uniknąć swoistego
ostracyzmu w tej niezwykle lubianej przeze mnie grupie kobiet i mężczyzn.
I to niestety pokazuje, że nieraz głosimy
zasady, które czasem zawieszamy na kołku nie ze względu na samego przemocowca,
ale z uwagi na kontekst społeczny, w którym funkcjonuje i tolerancję, na którą
może liczyć.
Głosu bym pewnie nie zabrała, gdyby nie
skandaliczna obrona Rudnickiego ze strony Kazi Szczuki (???!!!) i pani Magdaleny
Żakowskiej.
W dyskusji nt. Rudnickiego nie chodzi o
samego Rudnickiego. Niektórzy mówią, że przecież są gorsi od niego. To prawda,
ale o gorszych nie ma co dyskutować. Wiadomo że są źli. Dyskusja dotyczy
nieakceptowalnych zachowań ludzi, których lubimy, szanujemy, cenimy i z tego
powodu nierzadko tolerujemy ich ekscesy. Nierzadko przymykamy oko,
usprawiedliwiamy i zmuszamy ich ofiary do tego, by dały spokój, bo to one są
problemem. Nie! To nie ofiary przemocy są problemem. To sprawcy przemocy
fizycznej, seksualnej, ekonomicznej, słownej są problemem. I należy ich
traktować tak jak na to zasługują.
Tu chodzi o nas samych. Jeszcze wiele musimy
się nauczyć jako społeczeństwo, by sfera publiczna stała się wolna od przemocy.
Po pierwsze, trzeba skończyć z tolerancją, Tolerancja dla przemocy, utrwala i
sankcjonuje przemoc.
Kiedy dotarła do mnie obecna dyskusja nt. Rudnickiego, z pewnym opóźnieniem z
uwagi na nieobecność w kraju, na nowo przemyślałam sobie to wydarzenie i
postanowiłam zabrać głos.