Przegląd - 15/2007

 

Krzysztof Kęciek

Rzymianie w Państwie Środka?

 

Badania DNA mogą wyjaśnić zagadkę zaginionego w Chinach legionu Marka Krassusa

 

Z całą pewnością pochodzę od Rzymian! - twierdzi 43-letni Sung Guorong. Ten mieszkaniec wsi Zhelaizhai w prowincji Ganzu jest lokalną gwiazdą i ulubieńcem mediów. Wysoki (1,82 cm), o orlim nosie, jasnych włosach i niebieskich oczach, nie wygląda jak typowy mieszkaniec Chin.

Lubi spotykać się z zachodnimi dziennikarzami, którym opowiada o swoich rzymskich protoplastach. Cai Junnian, pochodzący z tej samej okolicy, ma jasną skórę i zielone oczy. W szkole koledzy nazywali go Cai Luoma, czyli Cai Rzymianin. Za pieniądze lokalnych władz poleciał do Szanghaju i złożył wizytę we włoskim konsulacie, aby poznać swych domniemanych krewnych. We wsi Zhelaizhai, która do VI w. n.e. prawdopodobnie nazywała się Liqian, wystawiono portyk z klasycznymi kolumnami, który ma stać się atrakcją turystyczną i przypominać o chwalebnej, "rzymskiej" przeszłości ubogiej osady, położonej w północno-zachodnich Chinach na skraju pustyni Gobi, w odległości 300 km od najbliższego miasta. W Jongczang, stolicy okręgu, na głównej ulicy wzniesiono posąg chińskiego mędrca, po którego prawej stronie stoi kobieta z muzułmańskiej mniejszości Hui, a po lewej - rzymski legionista. Pomnik symbolizuje harmonię współżycia różnych ras. Umieszczony na nim napis głosi, że Rzymianie przyczynili się do "społecznego postępu i rozwoju ekonomicznego miasta". W Jongczang można też doskonale się zabawić w barze karaoke o dumnej nazwie Caesar.

Dlaczego jednak mieszkańcy biednego regionu Azji, oddalonego o ponad 5 tys. km od Italii, powołują się na swe rzymskie korzenie? Jakim sposobem synowie Romulusa mogliby znaleźć się w Państwie Środka, o którego istnieniu mieli bardzo mgliste pojęcie? Jako pierwszy opowieść o przygodach legionistów w Chinach nakreślił w 1955 r. Homer Dubs, brytyjski historyk z Oksfordu. W tym czasie w Państwie Środka twardą ręką rządził Przewodniczący Mao, uważający wszelkie cudzoziemskie wpływy w swoim kraju za czyste zło. Dlatego minęło niemal 40 lat, zanim hipoteza prof. Dubsa została przyjęta życzliwie za Wielkim Murem. Badacz z Oksfordu połączył legendę o zaginionym legionie Marka Licyniusza Krassusa z informacjami starożytnych chińskich kronik. Słynący z bogactwa Krassus był człowiekiem wpływowym i przebiegłym. Wspólnie z Juliuszem Cezarem i Pompejuszem Wielkim utworzył pierwszy triumwirat, nieformalną "grupę trzymającą władzę" w imperium rzymskim. Krassus był dobrym żołnierzem, który dowiódł swych militarnych umiejętności podczas wojny ze zbuntowanymi sprzymierzeńcami w Italii oraz z niewolniczą armią Spartakusa. Zazdrościł jednak innym triumwirom sławy wielkich wodzów. Dlatego w 53 r. p.n.e. wyruszył na niemal prywatną wyprawę wojenną przeciwko Partom, znakomitym konnym wojownikom, którzy utworzyli rozległe państwo, obejmujące dzisiejszy Iran i część Iraku. Poprowadził za Eufrat siedem legionów. Krassus do dziś jest oskarżany o to, że przez swą lekkomyślność i głupotę spowodował druzgoczącą klęskę pod Karrai (Carrhae, biblijny Haran, w południowo-wschodniej Turcji). Trzeba jednak przyznać, że Rzymianie wcześniej nie spotkali się z takim przeciwnikiem jak Partowie. W partyjskiej armii nie było piechoty, lecz tylko 10 tys. znakomitych konnych łuczników oraz hufiec ciężkozbrojnych kawalerzystów okrytych żelazem i spiżem. Partyjscy jeźdźcy zasypywali rzymskich piechurów gradem strzał i uciekali przed bezpośrednim starciem. Krassus miał za mało konnicy i lekkozbrojnych, aby poskromić takiego nieprzyjaciela. Panika ogarnęła rzymskich żołnierzy. Zmuszony przez własnych ludzi do rozpoczęcia rokowań triumwir został podstępnie zamordowany przez Partów. 20 tys. żołnierzy Krassusa poległo pod Karrai, a 10 tys. poszło w pęta. Jak zaświadcza rzymski uczony Pliniusz Starszy, zwycięski król Partów Orodes osadził jeńców spod Karrai w krainie zwanej Margiana (obecnie Merw), aby strzegli granic przed najazdami stepowych nomadów. W 20 r. p.n.e. cesarz Oktawian August zbliżył się z wielką armią do granic Partów. Ci, pragnąc uniknąć wojny, oddali siedem rzymskich znaków wojskowych, zdobytych w bitwie, zwrócili też wolność jeńcom, ale tylko nielicznym. Do dziś nie jest pewne, co się stało z tysiącami Rzymian, pojmanymi pod Karrai. Prof. Dubs przypuszcza, że niektórzy uciekli, podążyli na wschód i przyłączyli się do wojowniczych Hunów. Państwo chińskie pod wodzą prężnej dynastii Han prowadziło wtedy wojny z Hunami. Chiński historyk Ban Gu (32-92 n.e.) napisał "Dzieje Dawnej Dynastii Han". Jak wynika z tego dzieła, w 36 r. p.n.e. dwaj cesarscy wodzowie, Gan Janszou i Czen Tang, dowodzący wojskami w Regionach Zachodnich (obecnie Xinjiang i część Azji Środkowej), poprowadzili 40-tysięczną armię przeciwko Hunom, siedzącym wokół miasta Zhizhi (obecnie Dżambuł w południowym Kazachstanie na przedgórzu Tien-szanu). Zdumieni chińscy woje spostrzegli, że miasto było ufortyfikowane drewnianymi palisadami, wzmocnionymi przez potężne pnie. W Azji Środkowej Hunowie nie znali takiej techniki budowania twierdz, natomiast jest ona charakterystyczna dla sztuki wojennej Rzymian. W bitwie pod Zhizhi niektórzy przeciwnicy Chińczyków zastosowali zadziwiającą taktykę - połączyli swe tarcze tak ściśle, że przypominały rybie łuski. Przypomina to słynny rzymski szyk bojowy, zwany żółwiem (testudo). Oddział tworzący żółwia osłaniał się zachodzącymi na siebie tarczami ze wszystkich stron, także od góry. Mimo wsparcia bitnych legionistów Hunowie ponieśli klęskę. Armia dynastii Han wzięła 1,5 tys. jeńców, wśród których znalazło się jakoby 145 dawnych żołnierzy Krassusa. Cesarz Juandi rozkazał osiedlić Rzymian w okręgu Fanmu i założył dla nich miasto nazwane Liqian. Dawni żołnierze rzymscy i sojusznicy Hunów mieli teraz bronić Państwa Środka przed najazdami Tybetańczyków. Legioniści pobrali sobie za żony miejscowe kobiety i stopniowo zasymilowali się. Ich geny jednak pozostały. Prof. Homer Dubs uważa, że Liqian to obecna wieś Zhelaizhai. Zdaniem niektórych ekspertów, Liqian pochodzi od słowa legion. Inni twierdzą, że Chińczycy w czasach dynastii Han nazwą Liqian określali państwo rzymskie. Od 1993 r. prace archeologiczne w domniemanym rzymskim regionie prowadziły wyprawy australijskie, amerykańskie oraz chińskie. Nie znaleziono niezbitego dowodu obecności Rzymian, natrafiono natomiast na pewne poszlaki. W pobliżu Zhelaizhai archeolodzy chińscy odkryli mapę z 9 r. p.n.e., na której widnieje słowo Liqian, ceramikę z czasów dynastii Han, kilka rzymskich monet oraz brązowy medal opatrzony napisem zhao'an, co przypuszczalnie oznacza "jeden z jeńców", którym cesarz Państwa Środka udzielił amnestii. Być może ten medal zdobił niegdyś hełm rzymskiego legionisty. Nie świadczy to bynajmniej, że w Liqian zostali osiedleni żołnierze Krassusa. Osada znajdowała się przy sławnym Jedwabnym Szlaku, na którym ruch handlowy był bardzo żywy, a monety rzymskie znajdowano nawet w Korei i w Wietnamie. Archeolodzy natrafili jednak w Zhelaizhai także na wał ziemny, natychmiast uznany przez niektórych entuzjastów za pozostałości rzymskich fortyfikacji Liqian. Wał w kształcie litery S ma długość 10 m, wysokość do 2 m i prawie 3 m w najszerszym miejscu. Jeszcze w latach 70. XX w. te rzekome rzymskie umocnienia miały ponad 100 m długości, ale miejscowi wieśniacy, wykopując gliniastą ziemię na swoje potrzeby, znacznie zredukowali ich rozmiary. Podczas robót przy wielkim gazociągu odsłonięto grób sprzed 2 tys. lat, a w nim szkielet wysokiego na 1,8 m olbrzyma - oczywiście w porównaniu z zazwyczaj niskimi Chińczykami. Kości zostały umieszczone w muzeum w Jongczang. Przewodnicy zwracają uwagę zwiedzających na długie kości udowe i zdrowe zęby domniemanego Rzymianina.

Być może nie przypadkiem ulubioną rozrywką mieszkańców Zhelaizhai są walki byków - obyczaj w sąsiednich okolicach nieznany. Byki prowadzone są do rzeźni, aby podrażnione zapachem krwi walczyły ze sobą na śmierć i życie. Także Rzymianie lubili zabawiać się, obserwując zaciekłe pojedynki dzikich bestii. Pewność co do rzymskiego pochodzenia niektórych rodzin z Zhelaizhai mogą przynieść badania genetyczne. Pierwsze testy zostały wykonane przez naukowców chińskich z uniwersytetu w Lanzhou. Wykazały one, że 46% mieszkańców wsi ma sekwencje genetyczne podobne do europejskich. Postanowiono przeprowadzić jeszcze dokładniejsze analizy, tym razem dotyczące przede wszystkim chromosomu Y, przekazywanego z ojca na syna. 93 osób z Zhelaizhai oddało krew do badań. Ale wielu ekspertów pozostaje sceptycznych. Profesor historii Wang Shaokuan z Lanzhou podkreśla, że także wyniki testów genetycznych nie będą jednoznacznym dowodem. Armie dynastii Han walczyły z Hunami, to prawda, ale ci ostatni byli wieloetnicznym ludem, w skład którego wchodziły także szczepy pochodzenia kaukaskiego (czyli rasy białej). Europejskie geny z Liqian mogą być dziedzictwem Hunów, a nie Rzymian.

Cóż, kiedy legenda o rzymskich legionistach w Państwie Środka jest tak fascynująca. I dlatego, niezależnie od wyników badań, pozostanie żywa.

 

OSZUKANY POSEŁ

Oficjalne kontakty między imperium rzymskim a Chinami były sporadyczne. W 97 r. n.e. pewien wysłannik chińskiego cesarza, Kan-Ing, dotarł do Mezopotamii i chciał podążyć dalej na zachód, Partowie wyprowadzili go jednak w pole, zapewniając, że Rzym oddalony jest o dwa lata żeglugi. Władcy partyjscy długo i skutecznie utrudniali nawiązanie bezpośrednich kontaktów między dwoma mocarstwami, nie chcieli bowiem uszczuplić swych zysków z handlu jedwabiem. W 166 r. n.e. dwór cesarza Huan-ti nad Żółtą Rzeką odwiedziło poselstwo wysłane przez rzymskiego imperatora An-tu (zapewne Marka Aureliusza lub jego poprzednika Antoninusa Piusa). Prawdopodobnie byli to jednak "prywatni" greccy kupcy z Aleksandrii, podający się za emisariuszy cesarza w nadziei, że zostaną lepiej przyjęci. Ci domniemani wysłannicy z Rzymu przybyli morzem - kupcy z państwa rzymskiego zazwyczaj docierali na Daleki Wschód przez Ocean Indyjski.