sekta "Niebo" - relacje

 

 

 

(materiały prasowe):

"Bogdan Kacmajor urodził się w rodzinie inteligenckiej. Ojciec osierocił go, gdy miał 2,5 roku. Uczył się w liceum ogólnokształcącym w Elblągu. W IV klasie zrezygnował z niewiadomych powodów z nauki. Zaczął pracować w galerii sztuki. Przejawiał spore zdolności artystyczne. Organizował happeningi, wystawy, spotkania twórcze. W roku 1978 odmówił służby wojskowej. Wcielono go tam wbrew sprzeciwom. Po trzech dniach w armii trafił do psychiatry. Nie chciał słuchać i wykonywać rozkazów. Dostał odroczenie na dwa lata. Potem znów odmawiał pójścia do wojska. Sąd skazał go za to na dwa lata więzienia. Odsiedział wyrok w zakładach karnych w Elblągu i Sztumie. Miał osobną celę. Malował, projektował meble, pisał prace maturalne strażnikom więziennym, choć sam matury nie miał. Po wyjściu na wolność zamierzał wrócić do galerii, ale po 1980 roku zostaje ona rozwiązana. Dwa lata pracował w teatrze dla dzieci. Robił lalki, grał, reżyserował. W stanie wojennym Kacmajor doznał widzenia. Pojawił się przed nim jego własny sobowtór, który szedł ku niemu w kryształowo czystej wodzie. Szedł po dnie zasłanym szkieletami ryb. Gdy Kacmajor po nich stąpał, szkielety zamieniały się w ptaki i ulatywały w przestrzeń. Podobnie jak u Ezechiela, który ze szkieletów zalegających dolinę też wskrzesił całe wojsko. Następnego dnia Bogdan Kacmajor porzucił pracę w teatrze, wyrzucił z domu wszystkie przedmioty oprócz Biblii i zaczął leczyć przez nakładanie rąk. Mieszkał w Elblągu, gdzie żył słynny uzdrowiciel Andrzej Klimuszko. Gdy Klimuszko umarł, w mieście objawiło się wielu następców, w tym Kacmajor...".

 

(materiały prasowe):

"...Przyjmowali nowe imiona: Nie (to Kacmajor), Bo (jego żona), Ejty, Bonanza, Raj, C-14, Baron Rotszyld, Żywią i Bronią, Audi, Rodzina Ach, Ciuch, Buch, Uch, Autobusem przez Miasto, I Śrubokręt nie Pomoże, Trójkątyzacja Kota, Wściekły Traktorzysta, Raskolnikow Nie Jestem, Dostojewski Się Nie Kłania, Czerwień, Zieleń...". "...Tłumaczy to wzorowaniem się na Biblii: np. zamiany Szaweł na Paweł, »Imię dla Boga nie jest ważne, mogę się nazywać nawet Obrazek«...". "...Bogdan Kacmajor wyjaśnił im, że Chrystus też zmieniał imiona apostołom. Bo moje »Nie« ma sens, a »Bogdan« gówno znaczy - twierdził...".

 

Budujemy dom

(materiały prasowe):

"...Wszystko zaczęło się pod koniec lat osiemdziesiątych w niewielkim gospodarstwie w Kruszewie koło Mrągowa, gdzie Bogdan Kacmajor mieszkał i gdzie przyjmował tłumy cierpiących z całej Polski. Uchodził za uzdrowiciela, wręcz za cudotwórcę. Przyjmował dziennie po 200-300 osób, a bywało że i 1000. Miejscem jego seansów były wówczas nawet salki katechetyczne. Czasami spotkania odbywały się także w kościołach. Rozwiódł się wówczas z pierwszą żoną i sprzedał dom...". 

"...Z Kruszewa przeprowadził się do podlubartowskiej wsi Majdan Kozłowiecki w 1990 roku. Zakupił 22 ha ziemi w Nowodworze, dwa w Majdanie i pięć w Annoborze. Wybrał ten rejon, bo z kartotek swoich pacjentów wyczytał, że najwięcej uzdrowionych pochodzi właśnie z tamtych rejonów - Lubartowa, Łukowa, Białej Podlaskiej. Kupił 30 hektarów ziemi, na których miała stanąć kolonia dla najwierniejszych wyznawców.. .".

"...Dom zbudowano w ciągu kilku miesięcy. Bardzo szybko jak na ówczesne warunki. Miejscowi urzędnicy załatwili mu przydziały na materiały budowlane, a Kacmajor leczył ich za to »nakładaniem rąk«...". 

"...Przy wznoszeniu domu udział mieli między innymi lokalny przedsiębiorca zajmujący się kamieniarstwem i handlem paliwami, a nawet ówczesny komendant lubartowskiej policji...".

 "...W 1991 wprowadzają się do domu z ozdrowieńcami. Z patyków zbijają drogowskaz »Niebo«...".

 "...Podczas wędrówek uzdrowicielskich Kacmajor spotkał Grażynę U. z Lublina, rocznik 1961, absolwentkę muzykologii i pedagogiki. Poderwał ją, jak wspomina, na dar widzenia duchów. Przybrali nowe imiona: Nie i Bo (razem Niebo) i stali się mężem i żoną, by począć siedmioro dzieci, pięciu chłopców, dwie dziewczynki. Dzieciom nadawali imiona układające się w ciąg: Niebo - Idzie (1987 r.), Do (1988 r.), Nas (1990 r.), Co Dzień (1992 r.), Nowe (1993 r.), Świtem (1997 r.). Zaczęli, jak twierdzili, już drugie zdanie: dziewczynka o imieniu Mądrość urodziła się w 2000 r. Dzieci miało być dwanaścioro, jak dwanaście plemion Izraela...".

"...Kacmajor nie sprawiał wrażenia demona. Przypominał raczej typowego inteligenta: dżinsy, modna koszula, skórzana kamizelka, na nosie okulary w drucianej oprawie...".

"...Po dwóch latach, w 1992 r. w lubartowskim urzędzie gminy zarejestrowana zostaje oficjalnie działalność gospodarcza. W rubryce »rodzaj działalności« wpisano »Leczenie Duchem Bożym w imieniu Jezusa Chrystusa przez nakładanie rąk«, a Kacmajor wyrabia sobie oficjalną pieczątkę o tej samej treści...". 

"...Wszyscy przyjeżdżali do Majdanu Kozłowieckiego, ponieważ uwierzyli, że Bogdan Kacmajor »leczy Duchem Świętym«. Uwierzyli dlatego, że zostali uleczeni. Jedna kobieta miała raka kręgosłupa. Jest dziecko, które urodziło się z rakiem płuc, a dziś wygląda na całkiem zdrowe. Byli tacy, którzy cierpieli na nieuleczalne schorzenie nerek, wzroku, słuchu itd...".

"...A to, jak twierdził Kacmajor, kogoś wyleczył ze schizofrenii, a to z raka macicy. A to załatwił sklepowej z mięsnego szóstkę górną, zęba. A to astmę jednej kierowniczce. »Parę rzeczy wydarzyło się naprawdę mocnych« tłumaczył. »A to jakiś niewidomy wzrok odzyskał, a to jednemu w Ostródzie matka zmartwychwstała, a to facetowi, który nie chodził od wojny, powiedziałem: »Janek, chcesz chodzić? No wstawaj i łaź«. Ludzie autokarami zjeżdżali. Kwiatki zwozili, świeczki palili. A on im kazania walił (czad odchodził). Stosował język adekwatny do tych czasów (nawet od chujów wyzywał). Uważał, iż Chrystus, mówiąc np. »plemię żmijowe!«, też szokował w podobnym stylu. Bogdan Kacmajor podnosił więc ręce, z jednej szło ciepło, z drugiej zimno. »Niech idzie duch - grzmiał. - Tylko trzy kurwy odrzućcie: kapitalizm, socjalizm i Kościół«. »Niebo« od razu stało się państwem w państwie. Jego mieszkańcy spalili polskie dokumenty tożsamości. Odrzucili wszystkie obowiązki, kpili z norm. Przeganiali ze swojego terenu wszystkich intruzów. Zaczęli tworzyć własny język pozbawiony dwuznaków (sz, cz, dz itd.), samogłosek ą, ę oraz liter: ś, ź, ć, ń, ż, ł. Była to, zdaje się, próba imitacji mowy Mojżesza, który według legendy seplenił. »Pocujes bul jelita na dole bzuha s prawej strony i bul wontroby oras zaciskającom tarcyce« - pisali w liście do Artura Marczuka, pierwszego opiekuna »Nieba« z komendy lubartowskiej. W taki sposób również mówili...". 

"... Seplenili niezrozumiale. Wszystko za Biblią. Sam Kacmajor zaczął wówczas w listach podpisywać się jako Eliasz, Mąż Boży, Apostoł, Drzewo Żywota itd...".

".. .Kolacje jadali po zachodzie słońca. Czytali Biblię, dzielili się chlebem, popijali czerwonym winem marki »Apostolskie«. Mówili do siebie bracie, siostro...".

 

Utrzymać "Niebo"

(materiały prasowe):

"...Mówi, że przechodzili różne etapy. Był czas, że mieli kilkanaście samochodów i mnóstwo dóbr doczesnych. Ten majątek wnieśli zarówno wstępujący do »Nieba« nowi członkowie, jak też sam Kacmajor ze swojego leczenia...".

"...Kacmajor leczył kolano Marianowi D. ze Świdnicy, technikowi budowlanemu. Marian D. sprzedał piękne mieszkanie. Z żoną i synem przyjechali do Majdanu...".

"...Kasy miałem jak lodu, po 2-3 tysiące dziennie - wspominał Kacmajor. Wybudował dom o powierzchni 400 mkw. Wszystko z datków od »leczonych duchem bożym w imieniu Jezusa Chrystusa poprzez nakładanie rąk«. Wielu uzdrowionych uwierzyło. Sprzedawali swoje domy, samochody, mieszkania, a pieniądze przekazali Bogdanowi i osiedlili się razem z nim. Nazywali to rezygnacją z życia i oddaniem w ręce Boga...".

Paweł K.:

Bogdan nie ściągnął z Berlina w mojej osobie "Niebo" bogacza, tylko chorego narkomana, bo ja nawet na papierosy nie miałem. Utrzymywał w Majdanie 100 osób. Żyliśmy naprawdę z leczenia. Najlepiej leczyło się na Ukrainie. W tych ludziach jest wiara w dobro i zło. A w Polsce kiepsko się leczy, bo tu jest playstion. Na Ukrainie nigdy nie pytałem ludzi, na co chorują, to ja im o tym mówiłem. Ludzie dawali, ile chcieli. Czasami oddawałem. Kiedyś na Ukrainie przyszła babcia, włożyła mi do kieszeni 50 hrywien. Ja jej mówię, że nie będzie miała co jeść. Wyjąłem pieniądze i oddałem. Tylko że wyjąłem całą garść, ze 200 dolarów. Nikt nie musiał dawać. Jak nie miał, to lepiej, żeby nie dawał. Wszystko oddaje się i wszystko dostaje. Trzeba wiedzieć, czego się chce. Był u nas facet, który chciał leczyć, ale po to, żeby zrobić szmal. Chciał zarabiać na cudzym nieszczęściu. Bogdan mówi do niego, że skoro chodzi mu o ludzi, to niech wszystko rozda ludziom. Rozdał 250 tysięcy marek, ale zostawił sobie alfa romeo i dom w Austrii. To tak, jakby nic nie zrobił i nic nie zrozumiał.

(materiały prasowe):

"...Pewnego dnia ze wszystkiego zrezygnowali. Chcieli doświadczyć ubóstwa. Potem nadszedł czas, że nie jedli nawet chleba. Chcieli sprawdzić, czy bez chleba można żyć. Zrezygnowali także z mięsa. »Nie chodzi o odrzucenie czegoś, mówił Bogdan. Chodzi o przeżycie pewnych rzeczy, o ujrzenie swoich lęków przyniesionych z tamtego świata«. Wyrzekli się telewizji, radia, prasy...".

"...Ludzie we wsi się do nich przekonali - za bezcen rozdawali swoje pralki i telewizory. Uważali, że są szkodliwe, że należy pozbyć się dóbr materialnych, żeby nauczyć się żyć na nowo, w zgodzie z naturą...".

Paweł K.:

Rozdaliśmy wszystko. Ludziom zaczęło odbijać. Bogdan mówi: "O, już ktoś nie chce jeść makaronu, to zostajemy w jednych spodniach i koszuli". Dawaliśmy rzeczy ludziom we wsi, każdemu, kto chciał brać. Ciągnik sprzedaliśmy za 10 jajek, volkswagena za worek ziemniaków. Zrobiliśmy taki happening. Zostaliśmy nawet bez prądu. Nie wyobrażałem sobie życia bez prądu. Gdybym się jednak czegoś bał, to nie mógłbym leczyć. Ludzie chcieli się nauczyć leczyć. Żeby jednak leczyć, żeby chorobę wziąć na siebie, poznać jej źródło, trzeba być czystym. Trzeba umieć wyzbyć się materialności.

Kalina P.:

Sami chcieliśmy przeżyć biedę, wiele osób wychowało się w ciepłych domkach, oni nie potrafili zrozumieć biednego. Długo jedliśmy same ziemniaki...

Bogdan Kacmajor:

Niesolone ziemniaki. Sami żeśmy to sobie wybrali. Nie narzucałem im tego. O wszystkim się rozmawiało, do wszystkiego dochodziliśmy wspólnie. A nie, że ja mówiłem, od dzisiaj będzie tak i tak. A tak poważnie mówiąc, żyjemy z darowizny, a czasami z kradzieży (śmiech). Co się śmiejesz, cymbale?

Zbigniew Sajnóg:

(śmiech)

Bogdan Kacmajor:

Z guru się śmieje bezczelnie. Paru ludzi od nas przyłapano na kradzieżach. Oni wiedzieli, że mają pójść i coś ukraść, żeby z kimś o czymś porozmawiać, na przykład wejść na policję i rozmawiać o Bogu. Kradniemy ubrania. Coś do jedzenia... trzy kilo makaronu, kilo ryżu, jakiś sweter... takie historie. Ludzie, których leczymy, dają nam pieniądze... Chrystusowi dawali, on nie pracował nigdzie, chodził i głosił Słowo Boże. Prawo mówi: z wiary żyć będziecie... więc nie zajmowaliśmy się niczym innym poza leczeniem i głoszeniem Słowa Bożego. Czasami kradzieżami, ale coś trzeba robić (śmiech). To taka metoda na zabicie lęku, tylko że ja czy Ambasador nie wyznaczamy nikogo: tam idź, tylko każdy wie, gdzie ma pójść.

Kalina P.: *[Niezgodność płci imienia i wypowiedzi - zamierzona. Rozmówcy nie czuli się ograniczeni, wybierając pseudonimy (przyp. red.).]

Wziąłem w sklepie w Puławach kawę i wychodziłem tak, żeby sprzedawczyni widziała. Wziąłem specjalnie. Na policji powiedziałem, że chciałem zobaczyć, jak się czuje złodziej. Chciałem to przeżyć. I było to z mojej woli. Dużo rzeczy w sobie załatwiłem. Lęk przed czymś powoduje, że nie potrafiłbym zabrać innemu człowiekowi lęku.

Zbigniew Sajnóg:

Posługiwałem się fałszywym dowodem. Po to, żeby wejść do więzienia i pomóc człowiekowi, który tam był. Dokumenty myśmy spalili lub wyrzucili, więc wziąłem dowód, za zgodą tego człowieka, i wszedłem do więzienia. Takiego więzienia, gdzie się wyroki śmierci wykonuje. Nie powiem gdzie, żeby nie zaszkodzić temu człowiekowi, u którego byłem. Ważne doświadczenie - musiałem sam stanąć wobec takiej sytuacji. Zachować się tak, żeby oni mnie nie rozpoznali. Ja miałem trzydzieści siedem lat, a tamten miał dwadzieścia i wyglądał młodo na zdjęciu. Takie rzeczy też robimy.

 

Seks

(materiały prasowe):

 "...Panował patriarchat, a mąż mógł karać żonę z miłości nawet chłostą...". Andrzej Marczuk z wydziału kryminalnego Komendy Rejonowej Policji w Łęcznej pamięta pierwsze spotkanie, gdy jeden z członków »Nieba« przyszedł po jakieś zaświadczenie. Od progu zaczął opowiadać o porządku, jaki u nich panuje. W trakcie rozmowy kazał swojej żonie położyć się na posadzce, by dać dowód swoiście pojmowanej zasadzie posłuszeństwa...". 

"...Kacmajor przydzielał członkom »Nieba« nowe imiona i nowe żony...". 

"...Gdy odmówiłem wyjazdu do Majdanu, Kacmajor krzyknął: »Rozwiązuję ich!«. Czyli nasze małżeństwo - mówi Henryk W...". 

"...Ewa W., siostra Andrzeja Ilskiego, została 5 lat przy Kacmajorze. Gdy parę lat wcześniej porzuciła męża, uciekła do sekty wraz z dwojgiem dzieci. W Majdanie Kozłowieckim urodziła jeszcze trzecie dziecko, którego ojcem był 14-letni chłopiec. Tak kazał Kacmajor. Gdy tylko w sekcie pojawił się młody chłopak, przydzielał mu starszą kobietę i mówił: »Masz z nią spać!«. A do kobiety: »Ten będzie twoim mężem!...«".

"...Chłopiec miał na imię Radek i chodził do szóstej klasy. Ewa I. trafiła do sekty z 5-letnią córką. Gdy prawowity mąż próbował odebrać jej dziecko przez komornika, powiedziała, że obecnie jej mężem jest Sianokosy Przestrzeni, i wskazała na 14-letniego chłopca. Żyła z tym młodzieńcem potem jeszcze cztery lata. Poczęła w »Niebie« trójkę dzieci. Związki namaszczał Bogdan. Porody odbywały się siłami natury. Odbierał je sam Bogdan. Dzięki takiej polityce w sekcie urodziło się co najmniej kilkanaścioro dzieci. Ile dokładnie, nie wie nikt. Nawet Urząd Stanu Cywilnego w Lubartowie...".

Kalina P.:

Nam zarzucają to, że kobiety są posłuszne.

Bogdan Kacmajor:

Do końca posłuszne.

Kalina P.:

Z tym że żaden mężczyzna nie jest u nas tyranem. Jeżeli w rodzinie dziecko jest nieposłuszne matce albo rodzicom, żona nieposłuszna mężowi, to wszyscy razem zaczynają, się Bogu nie podobać. My wiemy, że jedno "nie" dziecka do matki powoduje chorobę, że jedno "nie" żony do męża powoduje chorobę, to nie jest żaden nasz wymysł.

Bogdan Kacmajor:

"...Prawo mówi wyraźnie: głową kobiety jest mężczyzna, głową mężczyzny jest Chrystus, a głową Chrystusa jest Bóg. To nie myśmy ustalili sobie tę hierarchiczność. Ona jest ustalona, my musimy się jej podporządkować. Ja podporządkowuję się Chrystusowi, a moja żona musi się podporządkować mnie, innego wyjścia nie ma. Inaczej będzie bajzel, będzie to niezgodne z Prawem. Co wcale nie oznacza, że my ze swoimi żonami nie rozmawiamy, że jesteśmy tylko dyrektywni w stosunku do nich... Głos decydujący ma zawsze jednak mężczyzna i to on zawsze podejmuje decyzje. Ja mam żonę i szóstkę dzieci, i jeszcze ich wszystkich - 60 osób. W tym domu nikt z nikim się nie kłóci, na nikogo nie burczy. Prawo mówi o miłości wzajemnej".

Pawel K.:

Poznałem swoją żonę tutaj, w Majdanie. Przyjechała po pomoc po chorobie nerek. To ja ją wyleczyłem. Co ja mogę? To Bóg przeze mnie leczył. Ona pracowała w szpitalnym laboratorium. Jak ją zobaczyłem, to pomyślałem, że to dojrzała kobieta. Trzy lata starsza, a taka dojrzała. Pobraliśmy się po trzech dniach znajomości. Urządziliśmy wesele. Było po szklance wina i po mandarynce. Wtedy akurat wszystko rozdaliśmy ludziom. Nie kochałem jej na początku. Później pokochałem. Chciałem ją uratować, ona miała niewielkie szansę. Zimna była. Miała takie szorstkie ręce. W ogóle była szorstka w obyciu. Taka mądrala. Pycha. Lekceważenie. Paliła papierosa za papierosem. Miała łysienie plackowate. Zaczęliśmy to wszystko wyjaśniać. Miała widzenia. W poprzednich życiach była kapo w Oświęcimiu. Była sodomitką, burdelmamą...

 

Teoria wroga

(materiały prasowe):

"...Początkowo oryginalnym mieszkańcom Majdanu Kozłowieckiego towarzyszyło przyjazne zaciekawienie okolicy. Wsparcia przy budowie udzielił im jeden z najbogatszych ludzi na tamtym terenie, a ówczesny zastępca komendanta powiatowego policji w Lubartowie o mało nie wstąpił w szeregi wyznawców. Wkrótce jednak ludzie z »Nieba« zaczęli gorszyć miejscowych...".

"...- Brali ode mnie mleko - opowiada mieszkanka wioski - i nagle przestali. Powiedzieli, że kłócę się z mężem, więc mleko od moich krów jest zatrute...".

"...Niebianie coraz częściej mieli miejscowym za złe, że nie chcą się leczyć Duchem Świętym. Zapowiadali ich rychłą śmierć. Kandydatowi na senatora, który zorganizował w Lubartowie spotkanie przedwyborcze w niedzielę, przepowiadali śmierć na raka. Miejscowemu policjantowi wymierzyli karę trzydniowej biegunki. O »Niebie« zaczęło być głośno. Rodzice zgłaszali porwania i przetrzymywanie dzieci...".

"...Pierwsze zgłoszenie o porwaniu w Kacmajorówce zgłaszają rodzice 17-letniej Anny z Białegostoku. Interwencja jej matki nic nie dała. Dziewczyna postanowiła zostać w sekcie wraz ze swoim chłopakiem Konradem. Wkrótce potem urządziła się w sekcie młodsza generacja rodziny H., czyli trójka rodzeństwa sprowadzona przez ich brata Darka. Ich bliscy nie dawali jednak za wygraną, rozpoczęli walkę o odzyskanie dwójki najmłodszych dzieci. »Jak nie zostawicie ich w spokoju, to spotka was wielka tragedia« - grzmiał Kacmajor. W styczniu 1993 r. pod Legionowem zginęło w osobowej skodzie czworo młodych ludzi. Darek H., jego siostra Irena, jej chłopak i jeszcze jeden mężczyzna, wszyscy należeli do zboru »Niebo«. Od tamtej pory poszła fama, że Kacmajor potrafi rzucić klątwę. Jednak nie rzucanie gróźb najbardziej zraziło ludzi do »Nieba«...".

"...Miarka przebrała się, gdy członkowie sekty zaczęli naigrawać się z religii. W Dzień Matki Boskiej Zielnej szła przez wieś procesja na poświęcenie pól, a członkowie sekty wykrzykiwali wtedy nieprzyzwoite słowa i beczeli jak barany. Procesję obserwowali, leżąc w rowach po obu stronach drogi z wycelowanymi w parafian karabinami wystruganymi z drewna. Gdy umarł jeden z gospodarzy, wystawili przy drodze podobną do niego kukłę z napisem: »On nie chciał się z nami bawić«. Wtedy taka złość wstąpiła w mieszkańców, że gotowi byli siłą wygonić sektę ze wsi. Ale tych »antychrystów« ciągle przybywało. (...) Co najmniej przez pięć-sześć lat trwał ten stan chwiejnej nienawistnej równowagi...".

"...Sekta wstąpiła na prawdziwą ścieżkę wojenną dopiero w lecie 1993 roku. Miejscowi gospodarze zaczęli opowiadać, że z lasu ginie im drzewo. Podczas próby przeszukania posesji Kacmajora przez policję »niebianie« wyszli do nich z siekierami...".

"...Nikt nie chronił się pod skrzydła kuratorów podczas policyjnych nalotów. Z »Nieba« raczej nie było ucieczek. Odchodzili ci, których odsyłał sam Bogdan Kacmajor. Nikogo nie trzymano w sekcie siłą...".

Paweł K.:

Zdarza się, że przyjaciele, rodzina próbują wyciągnąć z "Nieba" swoich bliskich. Próbują. Przyjeżdżali, niby słuchali, a jak zostawali sam na sam, to namawiali, żeby uciekać. To jest płytkie. Czasami ludzie sami wyjeżdżają, bo nie wytrzymują tempa. Żeby zostawić za sobą swoje kurestwo, trzeba pracować nad sobą. Nie każdy chciał.

Bogdan Kacmajor:

"...U nas mieszkają ludzie, którzy mają po sześćdziesiąt lat i na parę miesięcy przed emeryturą pozostawiali wszystko, co mieli, i przyjechali. Nie zmuszałbym sześćdziesięcioletniej kobiety do tego, żeby ona do mnie przyjechała na stałe. Ona sama podjęła tę decyzję. Mogłem jej to zaproponować, ale czym ja ją mogę zmusić? Czym mogę zmusić Ambasadora czy Kalinę Petrusa do tego, żeby on u mnie był. W jaki sposób?

Wszyscy prawie mężczyźni siedzieli - a mimo to nie opuścili tego domu, choć różne rzeczy się tu działy: były napady, rzucanie butelkami z benzyną na dach, by dom spłonął. Nikt nie opuścił domu również wtedy, gdy mnie nie było przez dziesięć miesięcy - bo siedziałem wtedy w areszcie. Oni myśleli, że jak guru sprzątną na jakiś czas, to wszystko się rozpiździ, rozleci. Że jak powyciągają kobiety, mężczyzn i zawiozą z powrotem do domów, to nikt nie wróci do nas, a okazało się, że wrócili wszyscy, więc zarzut o ubezwłasnowolnianiu ludzi jest bezpodstawny.

Paweł K.:

Każdy może stąd normalnie odejść, natomiast to normalny dom i dlatego nie każdy może tu wejść. Czy do was każdy może wejść? To nie hotel. Facetowi z Niemiec Bogdan wyleczył syna, który był chory na raka płuc. Oni wszystko zostawili i przyjechali mieszkać do Majdanu. Nie trzymaliśmy tu siłą nikogo. W pewnym momencie zrobiliśmy nawet czystkę. Jedna osoba może zepsuć cały zaczyn. Była rada starszych. Wtedy też ja decydowałem. Bogdan miał do mnie zaufanie.

(materiały prasowe):

 "...W 1995 w sekcie nastąpił rozłam. Andrzej  Ilski, jeden z najwcześniejszych wyznawców »Nieba", przekonał się, że Bogdan Kacmajor zużywa na własne potrzeby pieniądze wnoszone do wspólnoty przez jej członów. Zabrał z sekty żonę Bożenę, dwu adoptowanych synów i jeszcze kilka osób i przeniósł się z nimi do wsi Jakubowskie koło Bielska Podlaskiego. Żyli tam w wynajętej chałupie, nie kontaktując się z sąsiadami...".

"...Dziewczyna z Jeleniej Góry o rzadkim imieniu Lutona, bardzo ładna, z niemal ukończonym doktoratem, znalazła się w sekcie z powodu męża. Musiała go bardzo kochać, skoro wytrzymała kilka lat takiego życia. W 1998 roku napisała list pożegnalny, spakowała swój plecaczek i pojechała autobusem do Lublina. Rzuciła się z XII piętra wieżowca koło KUL-u, chyba najwyższego w mieście. Długo figurowała w kartotekach jako NN. Jej mąż pod wpływem Kacmajora przez kilka tygodni nie zgłaszał jej zaginięcia...".

"...Bogusław Popławski był jednym z najwierniejszych wyznawców Kacmajora. Czy to możliwe, że guru wyrzucił go z domu jak psa, gdy 18 maja 2000 roku wyszedł bez środków do życia z aresztu? Jego zwłoki zostały odkryte przypadkowo przez robotników leśnych, daleko od szosy. Nie znaleziono przy nim żadnych dokumentów, natomiast w zasięgu ręki znajdował się nóż z wysuwanym ostrzem, jakich używa się do cięcia wykładzin podłogowych. Nóż był bardzo ostry: tętnica szyjna zmarłego została przecięta jednym długim, zdecydowanym cięciem. Z zewnątrz »Niebo« miało coraz ciemniejszą barwę. Ludzie bali się przychodzić do takiego uzdrowiciela. Kończyły się pieniądze. Bogdan wyjeżdżał więc leczyć tłumy w Karpatach Wschodnich na Ukrainie. Miał również bogatych pacjentów w Niemczech. Ale to wszystko za mało. Zapanował głód. Odcięto im prąd. Generator zasilany olejem opałowym trzy lata pracował bez zarzutu. Potem tłoki już nie wytrzymały. Zaczęła się eliminacja. Najsłabsi odchodzili z neurozami, nerwicami, stanami lękowymi. W wypowiedziach Kacmajora zaczęły pobrzmiewać złowieszcze wątki: »Nie pokój wam przyniosłem, a miecz«. »Przyszedł czas uciąć łeb kogutowi«...".

 

Paweł K.:

Odszedłem z Majdanu po siedmiu latach. Moja żona wyskoczyła z okna. Zabiła się. Nie wytrzymała. Weszła na dziewiąte piętro i skoczyła. Policja i dziennikarze ocenili, że zrobiłem jej pranie mózgu, omotałem. Obwinili mnie za jej śmierć. Kiedy skoczyła, nie mogli zidentyfikować zwłok. Twarz miała zmasakrowaną. Jej matka powiedziała, że to nie może być ona. Ja wiedziałem, że to ona. Powiedziałem, że ma ciemnoniebieski stanik, ale okazało się, że jasnoniebieski. Wtedy mieliśmy w Majdanie tylko lampy naftowe i tyle. Wszystko się zgadzało. Jak jej powiedziałem, że się rozstajemy, to groziła, że pójdzie na wieżowiec i zabije się. Kiedyś miała widzenie. Powiedziała, że zostawię ją za dwa lata. Okłamałem ją wtedy, że źle odczytała i oznacza to niezałatwioną sprawę. Kiedy odszedłem z Majdanu, nie namawiali mnie do powrotu. Nigdy nie czułem się przez nich nękany. Przyjeżdżali do mnie, ale do niczego nie zmuszali. To nie był czas, żebym do nich wrócił. Kiedyś pojechałem jednak z nimi do Majdanu. Byłem na głodzie. Ukradłem sto dolarów i naćpałem się.

 

(materiały prasowe):

"...We wrześniu 2002 r. »Niebo« zwinęło się z Majdanu Kozłowieckiego. Powiedziałem: »Czas zająć się ludźmi. Trzeba wziąć, co dobre, to co kiepskie wypierdolić«. Oni mieli w siebie uwierzyć, a nie w zakompleksionych kretynów, wyznał potem Bogdan Kacmajor.

Załadowali cały dobytek w wynajęty autobus. I ruszyli. Kilkoro dorosłych, kilkanaścioro dzieci. Niczym biblijna reszta. Dom wydzierżawili sąsiadowi na okres dwóch lat. Żona przywódcy »Nieba« Grażyna powiedziała wówczas Elżbiecie Brodeckiej, kuratorowi rodzinnemu przy Sądzie Rejonowym w Lubartowie, że wyjeżdżają z Polski. Trafili jednak do Starego Bystrego na Podhalu, gdzie wynajęli mieszkanie.

Z początku członkowie sekty szukali miejsca w Poroninie, lecz tam ceny były za wysokie. Trafili więc do Starego Bystrego. Bronisław W. wskazał im pusty dom. Wynajęli go za 400 zł miesięcznie. Przybysze brali od niego mleko, płacili złotówkę za litr. Potem miejscowi mu wypominali, że sprowadził do wioski sektę. To stamtąd Medard Do (syn Kacmajora) po nocnej awanturze uciekł wraz z mamą. Uciekinier porzucił sześcioro rodzeństwa i pozostałych członków sekty.

- To nie była normalna rodzina - wspomina. I nie chodzi mu o to, że rodzice ich nie kochali, że ojciec był złym ojcem. Wręcz przeciwnie. Jako dzieci guru byli uprzywilejowani.

- Ale czy w normalnej rodzinie w jednym domu mieszka 100 osób? Czy piszą o niej na pierwszych stronach gazet? Czy dzieje się to, co się działo? - pyta Do.

Ciągłe najazdy tych, którzy chcieli wyrwać z sekty swoich bliskich. Ciągłe wizyty policji. Poszukiwania zaginionych z całej Europy. Zbiegów z zakładów karnych i psychiatrycznych, psy tropiące zwłoki, narkotyki, broń, ciągłe przeszukiwania domu. Czy w normalnej rodzinie dzieje się coś podobnego?

Bracia chwalili ojca, gdy ten głosił swoją nową naukę, siadali i słuchali. A Do szedł spać. Duchów też nie widział. Tłumaczył rodzeństwu: jak ktoś długo patrzy w żarówkę, to mu ciemne plamy na pewno będą migać przed oczami. Snów prorockich nie miał. I nie chciał ich wyjaśniać, co w »Niebie« poniekąd było rytuałem - prawo przecież stanowi wyraźnie, że »na końcu czasów ludzie widzenia mieć będą«.

»Przerażały mnie także słowa ojca o możliwości popełnienia zbiorowego samobójstwa przez moją rodzinę, gdyby spotkała nas ciężka sytuacja życiowa. Ze względu na ojca nie mam możliwości chodzenia do szkoły i kontynuowania nauki. Chciałbym przebywać w domu dziecka« - napisał Do w oświadczeniu, gdy skrajnie wycieńczonego zatrzymali go strażnicy miejscy na Rynku Głównym w Krakowie.

Po ucieczce błąkał się z matką cztery dni między Zakopanem a Nowym Targiem. Podróżowali na gapę. Nocowali na dworcach. Bez jedzenia i pieniędzy. W sobotę, 12 października 2002 r., gdy oboje byli już u kresu wytrzymałości, matka powiedziała chłopcu, żeby dotarł do najbliższego miasta i zgłosił się do domu dziecka. O niej wszelki słuch od tamtej pory zaginął...".

"...Niebawem zjawili się w Starym Bystrym stróże prawa, zatrzymano bowiem członka sekty na próbie sprzedaży kradzionej konsoli. Wkrótce po tym zdarzeniu wyznawcy zniknęli z wioski - wsiedli do niebieskiego busa i odjechali w nieznanym kierunku. Nie pożegnali się z nikim, nie oddali długów. Zostawili jedynie pralkę i kilka koców. Przypuszczalną przyczyną wyprowadzki były naloty policji. Właściciel domu dostał 25 zł grzywny za to, że ich nie zameldował. Kazał więc im się wynieść...".

- Siedzę jak Hiob na kupie gnoju i się drapię - powiedział w 2005 po powrocie do "Nieba" w Majdanie Kozłowieckim Bogdan Kacmajor. Powybijane szyby, zniszczone zamki w drzwiach. Powyrywane rury i krany, pozrywane metalowe okucia i parkiet. W kącie kilka karimat, zmiętoszona kołdra. Przy fajerkach stała młoda kobieta.

- Widzisz, mówiłem ci, że jak będziesz w widocznej ciąży, przyjdzie dziennikarz - rzekł do niej Bogdan K. Przy stole, zajęte wycinankami, siedzą cztery małe dziewczynki, w wieku 3-7 lat. Mówią do niego "tato". Do czterech synów w Domu Dziecka w K. Bogdan K. wysłał wówczas list, pisownia oryginalna:

"USTALILIŚMY ŻE (...) TO CZTERY POSTACE Z TRONU I NAOKOKO NIEGO. MUWIŁEM TES, ALE NIE DO KOŃCA, KIM JESTEŚMY. ZE BENDZIEMY TFOZYLI PAŃSTWO TYSONCLETNIE HRYSTUSA. NIEBAWEM POZNAM, WY TAKŻE, SFOJO JUŻ DOBRO ŻONĘ, KTURA URODZI DWANASCORO DZIECI, SIEDMIU HŁOPCUF I PJENC DZIEFCONT. BĘDZIE NISSA ODE MNIE, BENDZIE MJAŁA JASNE WŁOSY, BENDZIE TYLKO ŻONO. NIE BENDZIE PRACOWAŁA DUCHEM. BENDZIE MIAŁA OKOŁO 21 ROKUF".

"...Kobieta przy kuchni, pochylona nad wielkim garem, miała zmęczoną twarz. Nie wyglądała na 21 lat. Przy palenisku siedział jeszcze wysoki brodacz o dobrotliwym wyrazie twarzy, Zbigniew S. - Ambasador - ostatni wówczas i najwierniejszy uczeń. Od trzech miesięcy »Niebo« opustoszało całkowicie. Ktoś rozbił nawet kuchnię. Wyrwał żeliwne ruszty. Rozpada się poszycie dachu. Niedługo »Niebo« zniknie...".

 

Paweł K.:

Nie mogłem sobie poradzić z samobójstwem żony. Zacząłem znowu brać. Dlatego wyjechałem z Majdanu. Dwa lata dochodziłem do siebie. Rano budziłem się i myślałem, że się nie podniosę. Aż do czasu, kiedy poznałem dziewczynę z Zakopanego. Ona wypełniła pustkę. Wtedy zacząłem sobie z tym radzić. Bałem się zakochać, bo jeśli osoba nie odda za ciebie życia, to chuj to wszystko jest warte. Bałem się uczuć. Tak naprawdę to wszystko musiało się stać. Miałem zakochać się, stracić i cierpieć. Inaczej nie rozumiałbym ludzi, którzy przychodzą do mnie po pomoc. "Niebo" będzie istniało bez Kacmajora. Nie wiem dokładnie, gdzie teraz jest Bogdan, ale ja jestem. Pojadę kiedyś do Bogdana, bo to mądry facet i nie jest żadnym moim guru, bo on nie chce przydupasów. Jesteśmy partnerami. Tego, czego mnie Bogdan nauczył, nie nauczyła szkoła, matka, ojciec. Chce, żeby każdy dla siebie był guru. Jest hierarchia, bo Bogdan to wszystko nam przeanalizuje. Ktoś musi trzymać porządek, jak w jednym miejscu mieszka tylu ludzi. Jak sobie pomyślę, kim byłem kilkanaście lat temu, że nie wiedziałem nic z tego, co teraz wiem, to jestem przerażony...

 

 

 

 

Niebo

"Niebo" to grupa założona przez Bogdana Kacmajora, ur. 1954 r., który po przerwaniu nauki w czwartej klasie liceum zajął się pracą artystyczną, zatrudniając się w galerii sztuki. Nie chciał podjąć, w 1978 r., służby wojskowej. Zmuszony do jej rozpoczęcia, odmawiał wykonywania rozkazów, co było przyczyną poddania go badaniom psychiatrycznym. Za uchylanie się od służby wojskowej został skazany na 2 lata więzienia. W 1982 r. doznał widzenia, po którym twierdził, że ma dary uzdrawiania i jasnowidzenia. Stał się popularnym cudotwórcą. Przyjmował w Elblągu, później (od 1984 r.) w prywatnej posesji we wsi Kruszewo pod Mrągowem. Seanse uzdrawiające odbywały się również w salkach katechetycznych i kościołach. Działalność healera przynosiła mu sławę oraz sukces finansowy. Po rozwodzie wyprowadził się na Lubelszczyznę. W 1990 kupił ponad 30 ha ziemi w Majdanie Kozłowieckim koło Lubartowa. Tam w 1991 r. wybudowano dom o powierzchni 400 m2, gdzie zamieszkał z osobami, które widziały w nim nie tylko uzdrowiciela, ale również posłańca od Boga. Dom był siedzibą "Nieba" do września 2002. Po odejściu i zaginięciu żony oraz odebraniu mu dzieci Kacmajor wrócił do zdewastowanego domu. Jednak od 2003 r. nie widywano go na Lubelszczyźnie.

Pełna nazwa grupy brzmiała: "Niebo-Zbór Chrześcijański Leczenia Duchem Bożym", choć często była zmieniana. W 1991 r. Kacmajor zarejestrował spółkę cywilną: "Leczenie Ludzi przez Nakładanie Rąk", w 1992 r. (do 15.09.1992) funkcjonowała jako spółka: "Leczenie Duchem Bożym w Imieniu Jezusa Chrystusa przez Nakładanie Rąk". Grupa przybierała również inne nazwy: "Państwo Hotelowe" (posesja w Majdanie), "Państwo Jutrzenki Pomocy Nieustającej".

Doktryna grupy łączyła w sobie wątki biblijne, m.in. apokaliptyczne, oraz odwołania do magii i okultyzmu. Kacmajor uważał siebie za wcielenie Eliasza. Jego współwyznawcy twierdzili, że mają osobisty kontakt z Bogiem, czego dowodem miała być moc uzdrawiania, ale także wywoływania chorób i śmierci. Ich misją miało być przygotowanie 144 tysięcy osób, które przeżyją zagładę świata (w roku 2000). Najlepszymi wybrańcami miały być dzieci urodzone w sekcie. Praktyka grupy to przede wszystkim działalność uzdrowicielska.

Zarzuty wobec grupy dotyczyły spraw finansowych, izolacji od społeczeństwa, tworzenia dziwacznych imion i nowej moralności, ale także działalności przestępczej. Jej członkowie pozbywali się dóbr materialnych, oddając cały swój dobytek liderowi, któremu byli bezwzględnie podporządkowani. Nie pracowali zawodowo, niszczyli dowody tożsamości, nie oglądali telewizji, nie słuchali radia, nie czytali prasy, odmawiali służby wojskowej, rejestracji urodzeń, leczenia, posyłania dzieci do szkoły. W "Niebie" dokonywano zmiany imion: Kacmajor - "Nie", jego (druga) żona "Bo", ich dzieci: "Niebo Idzie", "Do", "Nas", "Co Dzień", "Nowe", "Świtem", "Mądrość"; inne imiona nadane w grupie to: "Ambasador", "Autobusem Przez Miasto", "Trójkątyzacja Kota", "Anioł Rowerowy", "Do Góry Nogami", "I Śrubokręt Nie Pomoże", "Raj", "Bo Pierwsze", "Bo Drugie", "Bo Ósme"... Od kobiet wymagano posłuszeństwa wobec męża oraz rodzenia dzieci. Wyznawcy sami sobie udzielali ślubów, między innymi Kacmajor błogosławił związek 14-letniego chłopca z 25-letnią kobietą. We wrześniu 1993 roku policja otoczyła siedzibę sekty, żądając wpuszczenia do budynku i wydania skradzionych żerdek. "Niebianie" rzucali w policję drewnianymi granatami i strzelali z drewnianych karabinów oraz rzucali "klątwy". Zabronione było korzystanie z jakiejkolwiek pomocy medycznej, nawet w przypadku odbierania porodów. Grupa oskarżana była o kradzieże, ale również o doprowadzenie do śmierci noworodków i do samobójstw osób, które były pod jej wpływem.

 

Bibliografia:

Biegalska Joanna, "Niebo wciąż na czarnej liście", "Kurier Lubelski*", 6.06.2006.

Brzeźnie Szymon, "Przegląd nowych ruchów religijnych w Polsce. Dodatek do polskiego tłumaczenia", Eileen Barker, "Nowe ruchy religijne", Nomos, Kraków 1997, s. 299-301.

Doktor Tadeusz, "Nowe ruchy religijne i parareligijne w Polsce. Mały słownik", Verbinum, Warszawa 1999, s. 68-69.

Grochowska Magdalena, "Niebo, piekło i wyplucie", "Gazeta Wyborcza", 27.03.1997.

Hamerski Mariusz, Kowalczyk Jerzy, "Chmury nad Niebem", "Niedziela", dodatek cotygodniowy "Życia Warszawy", 23-24.11.1996.

Kiljanek Krzysztof, "Czekając na mannę z nieba", "Kobieta i Życie" nr 17, 1994.

Klimas Łucja, "Właściciel dusz", reportaż telewizyjny w programie 2 TYP z cyklu "Reporterzy 2 przedstawiają", program 2 TVP SA, grudzień 1996.

Kowalczyk Jerzy, "Nieba kres", "Polityka" nr 30, 2005, s. 32-34.

Kruk Magdalena, Marzec Rafał, Wierzba Katarzyna, "Krótka charakterystyka wybranych sekt w Polsce", w: Mariusz Gajewski, "ABC o sektach", Civitas Christiana, Kraków 1999, s. 101-102.

Nowakowski Piotr Tomasz, "Syn Kacmajora uciekł z sekty »Niebo«", "Sekty i Fakty" nr 16 (1/2003).

Pawłowicz bp Zygmunt, "Kościół i sekty w Polsce", Stella Maris, Gdańsk 1996, s. 268.

Piotrowski Maciej, "Ofiary Kacmajora", "Tygodnik Solidarność" nr 27, 2000.

"Reportaż o życiu w sekcie »Niebo«. Historia jednej z członkiń sekty »Niebo« założonej przez Bogdana Kacmajora", "Gazeta Wyborcza", 27.03.1997.

Rowiński Grzegorz, Purzycka Monika, "Inne niebo, czyli w sieci szalonego proroka", Bellona, Warszawa 1998, s. 64-67.

Rowiński Grzegorz, "Zbór Chrześcijański Leczenia Duchem Bożym - Niebo", w: "W niewoli sekt", Bellona, Warszawa 2001.

"Sekta »Niebo« nie dla niego", "Wiadomości", TVP, program l, 26.05.2000.

"Sekty i niektóre związki wyznaniowe w Polsce", w: Raport Biura Bezpieczeństwa Narodowego przy Prezydencie Rzeczypospolitej o Stanie Bezpieczeństwa Państwa, rozdział VII.

Sieklucka Katarzyna, "Buszujący w Bogu", "Kobieta i Życie" nr 40, 1993.

Sikorski Dariusz, Bukalski Sławomir, "Sekty - destrukcyjne grupy kultowe", Gaudium, Lublin 2004, s. 48-50.

Szostak Maciej, "Sekty destrukcyjne. Studium metodologiczno-kryminalistyczne", Zakamycze, Kraków 2001, s. 168-171.

Tekieli Robert, "Gołębie uciekały, psy się na mnie rzucały...", rozmowa z Bogdanem Kacmajorem zwanym Niebo oraz Zbigniewem Sajnógiem zwanym Ambasadorem. "bruLion" nr 28, 1996.

Wiktor Krzysztof, Mikrut Grzegorz, "Raport o niektórych zjawiskach, związanych z działalnością sekt w Polsce", Międzyresortowy Zespół do spraw Nowych Ruchów Religijnych, MSWiA, Warszawa 2000, s. 7-8.

Winnicka Ewa, "Jak odchodził Zbigniew S.", "Polityka" nr 43, 21.10.2000.

"Złodziejskie »Niebo«", "Express Poznański", 3.12.1996.

 

* Marek Miller "Sekta. Made in Poland" 2007