Polska Zbrojna - 2004-05-27

 

Monte Cassino: Różne oceny 



Bitwa o Monte Cassino stała się jednym z największych polskich mitów narodowych. Straty 2. Korpusu wyniosły w niej 4199 osób, z czego 923 poległy, natomiast niemieckie były czterokrotnie mniejsze. Czy ta ogromna ofiara służyła jedynie zaspokojeniu ambicji gen. Władysława Andersa? 




PAWEŁ WIECZORKIEWICZ  

Sen o białym pióropuszu 




Rozpoczęta z wielkim animuszem we wrześniu 1943 r. kampania włoska po chwilowych sukcesach utknęła na zaporze składającej się z dwu pasów obrony - "Linii Gustawa" i "Linii Hitlera" - przygotowanych umiejętnie przez feldmarszałka Alberta Kesselringa. Głównym celem strategicznym sprzymierzonych było opanowanie Rzymu. Bezpośrednią drogę do miasta blokowały jednak silnie umocnione pozycje niemieckie z górującym starożytnym opactwem benedyktynów w Monte Cassino. Naczelny dowódca alianckiej 15. Grupy gen. Harold Alexander postanowił zdobyć je atakiem czołowym, choć dowódca Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego gen. Alphonse Juin proponował mu obejście stanowiska nieprzyjacielskiego poprzez manewr w rejonie gór Aurunci.

Po krwawych i nieskutecznych trzech natarciach na Monte Cassino 2. Korpusu Amerykańskiego, Korpusu Nowozelandzkiego i fiasku pomocniczej operacji desantowej pod Anzio gen. Oliver Leese, dowódca brytyjskiej 8. Armii, której operacyjnie podlegał 2. Korpus Polski, zaproponował gen. Władysławowi Andersowi podjęcie kolejnego uderzenia na klasztor. Gen. Anders bez zasięgania opinii naczelnego wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego podjął tę brze­mienną w skutki decyzję. Tłumaczył później, że powodowała nim chęć przeciwstawienia się propagandzie sowieckiej, która - wobec napięcia wzajemnych stosunków - szermowała poglądem, iż Polacy po wyjściu z Rosji "nie biją się i bić nie chcą". Generał Anders myślał także o "podtrzymaniu na duchu walczącego kraju". Miał świadomość, że sukces przyniesie dużą chwałę polskiemu orężu.

Gen. Sosnkowski był przerażony, zwłaszcza projektem bezpośredniego czołowego ataku na silnie umocnioną pozycję niemiecką, który sztabowcy brytyjscy od początku planowali w sposób urągający fundamentalnym zasadom sztuki wojennej.

Różnica zdań 

Pomiędzy obydwoma polskimi generałami doszło do dramatycznej rozmowy. Gen. Sosnkowski był wówczas najbardziej doświadczonym polskim wyższym dowódcą. Gen. Anders zajmujący przed wojną stanowiska dowódcy brygad kawalerii nie miał praktycznie żadnego doświadczenia operacyjnego.

Historyk rzadko ma możliwość weryfikacji przebiegu tak dramatycznych zdarzeń poprzez porównanie odmiennych stanowisk. W tym wypadku jednak obydwaj antagoniści odnieśli się do konfliktu na kartach swych pamiętników. Gen. Anders zbył go kilkoma ogólnymi zdaniami, sprowadzając spór do różnicy w poglądach taktycznych. Pisał, że naczelny wódz twierdził, iż straty będą ogromne, a Monte Cassino i tak nie zdobędziemy. Możliwość powodzenia widział - podobnie jak gen. Juin - w manewrze oskrzydlającym na lewej flance frontu.

Gen. Sosnkowski nie był tak enigmatyczny. Według własnej relacji zarzucił dowódcy 2. Korpusu, że powoduje się przede wszystkim osobistymi ambicjami. "Pióropusz biały panu się śni. Powiedziałem mu jednak wiele więcej" - pisał po latach. "Przede wszystkim, że uważam jego samowolny postępek za naruszenie dyscypliny wojskowej, przy tym bardzo niebezpieczne i wysoce szkodliwe na wygnaniu; powiedziałem mu dalej, że dysponowanie krwią polską w ciężkiej walce politycznej o przyszłość i prawa naszego narodu należy do władz zwierzchnich Rzeczypospolitej; że pomijanie tych władz na rzecz obcych ośrodków dyspozycji ułatwia tym ostatnim wygrywanie ambicji jednostek dla swoich własnych celów, które przecież mogą pozostawać w sprzeczności z naszymi celami narodowymi, jak tego dowiodła konferencja w Teheranie".

Chociaż w normalnych warunkach na takie zachowanie dowódcy korpusu należało zareagować odebraniem dowództwa, gen. Sosnkowski zrezygnował z sankcji dyscyplinarnych, obawiając się - i słusznie - skandalu w stosunkach zewnętrznych oraz nieobliczalnych tarć wewnątrz. Co gorsza, za późno było na zmianę samej decyzji, tym bardziej że rozzuchwalony bezkarnością gen. Anders stanął po stronie generałów Alexandra i Leese'a.

Polskie natarcie 

Złe zaplanowane natarcie polskie rozpoczęło się 12 maja 1944 r. Po sześciu dniach zażartych zmagań ze wzmocnioną jednostkami górskimi elitarną 1. Dywizją Strzelców Spadochronowych (gen. por. Richard Heidrich), której pobić, a tym bardziej rozbić się nie udało, zrujnowany klasztor został ostatecznie opanowany przez patrole 12. pułku ułanów. Opanowany, lecz nie zdobyty, bowiem Niemcy uprzednio go opuścili.

Bohaterstwo żołnierza walczącego w najtrudniejszych warunkach z bitnym i znakomicie wyszkolonym przeciwnikiem było bezsporne. Kwestią otwartą pozostaje jednak sposób zaplanowania natarcia. Mjr Ludwik Domoń, dowódca 18. batalionu piechoty w 5. KDP, oceniał przebieg walk zwięźle, ale mocno krytycznie, podkreślając brak koordynacji działań wynikający z nieumiejętnego dowodzenia na wyższych szczeblach, zwłaszcza dowództwa korpusu. - Jedynym wyższym dowódcą, który [...] wiedział, co się dzieje na placu boju i oddziaływał na przebieg walki, był zastępca dowódcy 5. KDP płk Klemens Rudnicki. Konkluzja jego wywodów jest jednoznaczna: bitwę pod Monte Cassino wygrał nasz wspaniały żołnierz, od szeregowca do dowódcy batalionu włącznie i kropka.

Wbrew legendzie stworzonej później na Zachodzie przy wybitnym udziale gen. Andersa, którą budowano m.in. za pomocą fałszowania dokumentów, wysiłek 2. Korpusu nie odegrał w bitwie o Rzym roli decydującej, bowiem o wycofaniu się Niemców z Monte Cassino przesądziło nie czołowe, mało skuteczne i krwawe uderzenie, lecz sprawne oskrzydlenie ich linii obronnej przez korpus gen. Juina, który otrzymał wreszcie pozwolenie na zrealizowanie swej koncepcji. Potwierdzenia nie znalazła również inna teza Andersa, że ofiara jego wojsk będzie miała znaczenie polityczne, kierując uwagę zachodniej opinii publicznej na sprawę polską, bowiem żołnierze 2. Korpusu stali się bohaterami mediów zaledwie na kilka dni. Premier Winston Churchill skwitował w swych pamiętnikach ich czyn zdawkowymi komplementami, pisząc o tym: "ogromnie wyróżnili się podczas tych swoich pierwszych poważnych walk we Włoszech". Pozostała jeszcze żołnierska (lecz nie generalska!) chwała, ale poza Polską pamiętają o niej co najwyżej historycy wielkiej bitwy. 

W efekcie hekatomba 2. Korpusu pod Monte Cassino posłużyła jedynie, czego obawiał się Sosnkowski, do umocnienia politycznej pozycji i fałszywego mitu jego dowódcy.



Paweł Wieczorkiewicz


(Autor jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego.)