Disaster artist: moje życie na planie 'The room', najlepszego złego filmu na świecie

Greg Sestero, Tom Bissell

2018
 

(...)

 

Tommy Wiseau
 

 

Nigdy nie uważałem, że Tommy był tajemniczy dla samej tajemniczości. Powiedziałbym raczej, że jest bardzo skrytą osobą, która próbuje być mniej skryta. Jednak fortyfikacje, które wzniósł wokół siebie na przestrzeni lat, są zbyt mocne. Próbując wyrazić uczucia, do których, zdaje się, stracił dostęp, zazwyczaj wpada w spiralę nieprawdopodobnych, smutnych, wykluczających się nawzajem historii. Słyszałem je już wielokrotnie. Jedna z nich zaczyna się tak: Dawno temu, na samej krawędzi centralnej Europy - komunistycznej Europy - jakiś czas po śmierci Stalina młody chłopiec, T----, zostaje wydany na świat przez kochającą matkę. T---- ma brata i siostrę; jest najmłodszym lub drugim najmłodszym dzieckiem w rodzinie. Jego ojciec jest okrutnym, zazwyczaj nieobecnym w życiu rodzinnym alkoholikiem i umarł, kiedy T---- był młody (albo druga opcja: nigdy go nie było).

Siedemdziesiąt dziewięć procent miasta T---- zostało zniszczone podczas drugiej wojny światowej. Na pamiątkę zniszczonego, spustoszonego wojną krajobrazu zostają mu koszmary senne. Życie jest trudne. Jego rodzina jest biedna. Czasami patrzy na sowieckich żołnierzy, jego najbliższy zamiennik ojcowskiego autorytetu.

Bardzo wcześnie T---- postanawia zrobić coś bardzo prostego, a jednocześnie zupełnie niewykonalnego: udać się do Ameryki. Każdego dnia odwiedza bibliotekę, aby poczytać o Stanach w tych kilku książkach, których komuniści z jakiegoś powodu nie ściągnęli z półek. Tęsknie dotyka obrazków. Coś w nich widzi, coś, czego nie potrafi do końca wytłumaczyć. Wie, że tam jest jego miejsce. Wraz ze śmiercią Stalina jego kraj krok po kroku zaczyna się zmieniać. W latach pięćdziesiątych w kinach można już obejrzeć filmy Disneya, lecz rodzina T---- jest zbyt biedna, aby móc pozwolić sobie na kupno biletów. Niemniej jednak szary, zniszczony przez bomby krajobraz wokół niego zaczyna zmieniać się w coś lepszego i w Technikolorze.

Jednym z jego pierwszych wspomnień jest to, w którym stoi przed kinem i przez uchylone drzwi ogląda 101 dalmatyńczyków. W końcu zostaje przegnany, ale tamtej nocy śni o tym, że stoi wśród wszystkich tych malutkich nakrapianych piesków, bezpieczny w rzeczywistości Walta Disneya. Od czasu do czasu któremuś z jego znajomych ze szkoły wpada w ręce jakiś amerykański magazyn - dla niego rzecz równie cenna co jedzenie czy kontrabanda - więc błaga, by móc choć przez chwilę potrzymać go w rękach. Zawzięcie broni Ameryki przed kolegami i opowiadającymi mu okropne kłamstwa o jego ukochanym miejscu nauczycielami. Inne dzieci biją go, dokuczają mu i nabijają się z niego za bycie zdrajcą: blizna pod jego okiem wzięła się właśnie z jednej z takich bójek. Wołają na niego: "Amerykański! Johnny Amerykański!", kiedy przechodzi obok nich, wracając ze szkoły do domu. Nie ma przyjaciół. Chodzi do katolickiej katedry i modli się, aby pozwolono mu udać się do Ameryki. Żadnemu księdzu nie może zdradzić tej chęci bycia kimś innym, porzucenia swojej ojczyzny. Boi się, że mogliby na niego donieść. Jest sam.

Jako nastolatek na pobliskim placu miejskim sprzedaje plakaty z Marylin Monroe, Jamesem Deanem i Johnem Waynem. Być może w jednym z kontrabandowych amerykańskich magazynów filmowych dostrzega zdjęcie, którego długo nie będzie mógł zapomnieć: John Wayne stojący przed czymś, co T---- bierze za wielkie hollywoodzkie studio filmowe -  Birns & Saywer. Jego rodacy kupują plakaty, oczywiście, ale niektórzy z nich krytykują go za sianie amerykańskiej propagandy. Nie obchodzi go to. W swojej głowie dawno już stamtąd wyjechał.

Czasami chce zostać gwiazdą filmową. Przy innych okazjach woli być muzykiem rockandrollowym. Planuje, jak dostać się do Ameryki. Wie, że będzie musiał udać się najpierw gdzie indziej, na przykład do Niemiec Zachodnich albo Francji. Nie podoba mu się brzmienie żadnej z tych nazw. Dziesiątki lat później powie z obrzydzeniem przyjacielowi: "Ameryka jest znacznie lepsza niż jakaś głupia Francja czy Niemcy". Próbuje nauczyć się angielskiego, czytając w bibliotece anglojęzyczne książki. Zmusza się do zrozumienia tekstu. Robi sobie listę słów, które mu się podobają. Może czekając z mamą w kolejce po chleb, powtarza cicho pod nosem: Bread. Street. Movie.

Jest już młodym mężczyzną. Jest silny, szybki i sprytny. Jego kuzyn jest do niego podobny - też nienawidzi komunistów i nie marzy o niczym poza ucieczką. Chodzą więc i wypytują ludzi, robią wywiad. Słyszą o małym francuskim miasteczku, w którym policja toleruje nielegalnych imigrantów. Ktoś w końcu musi wykonywać okropne zawody, których nie chce podjąć się nikt inny. Wraz z kuzynem odkładają niezbędne na łapówki pieniądze i chwilę później siedzą już w autobusie. Jest ciemno. Bez wątpienia w pojeździe znajdują się też ludzie z innych komunistycznych krajów i możliwe, że T---- czuje, że bierze udział w przedsięwzięciu większym niż on sam. Nie jest już samotny. Otaczają go ludzie o podobnym sposobie myślenia. Z pewnością sprawia mu to radość.

Po przesiadce w Berlinie T---- i jego kuzyn wysiadają w Strasburgu, alzackim mieście znanym z wyśmienitej kuchni. T---- nie ma o tym pojęcia. Mówią mu, aby stawił się do pracy w restauracji w centrum miasta. Uważa, że wie, czym jest umniejszanie i okrucieństwo, lecz okazuje się, że nie wie jeszcze niczego. Praca jest paskudna: odtykanie kibli, mycie naczyń. Dużo później w swoim życiu T---- powie, że była to "czarnorynkowa" praca. Kiedy nikt nie patrzy, podjada z brudnych talerzy. Mieszka w ciemnej suterenie. Nie jest to życie, którego młody T---- spodziewał się, wsiadając do autobusu. Uczy się francuskiego. Restauracja, w której pracuje, nazywa się L'Amour i wkrótce dowiaduje się, co to słowo znaczy. Uważa, że to kiepski żart.

Jego kuzyn zostaje złapany i odesłany do ojczyzny. T---- nie tłumaczy, dlaczego ani jak do tego doszło. Nie wyjaśnia również, jak to się stało, że jemu pozwolono zostać. Może chronią go kobiety z restauracji. Jest młodym, ciężko pracującym, niewinnym młodzieńcem, więc zyskuje ich sympatię; może jego postępy w nauce francuskiego robią na nich szczególne wrażenie. Natomiast szef kuchni L'Amour jest dla niego okropny. Pewnego dnia wygania T---- z kuchni, grożąc mu nożem. Woła na niego le rat. Cóż takiego zrobił, aby sobie na to zasłużyć? Zapytał szefa, czy mógłby dostać wolną niedzielę. Przestaje narzekać, kiedy insynuuje mu się, że jeśli nie będzie uważał, zostanie odesłany na dziki Wschód, jak jego kuzyn. Boi się. Niektóre noce spędza, łkając w leżący w jego ciemnej piwnicy śpiwór. Martwi się, że nigdy nie uda mu się opuścić Strasburga. Dotarł na Zachód, lecz żyje w strachu. Dla młodego T---- cała ta sytuacja nie ma żadnego sensu.

 

T---- mówi teraz o sobie Pierre, a ludzie często chwalą go, jak szybko udało mu się nauczyć znośnie mówić po francusku. Jego sytuacja stała się pod wieloma względami lepsza - mieszka teraz w znajdującym się kilka przecznic od gotyckiej katedry Strasburga hostelu, lecz wciąż pracuje w restauracji. Pewnej mroźnej grudniowej nocy policja przeprowadza nalot na jego hostel. Na terenie sprzedawane są narkotyki, ale Pierre nic nie wie na ten temat. Tak czy siak zostaje zatrzymany. Oczywiście nie ma żadnych potwierdzających legalność jego pobytu papierów, zostaje więc skuty w kajdanki i przewieziony na komisariat.

Zdejmują mu odciski i wrzucają do pokoju przesłuchań. Oficerowie są czystej krwi Alzatczykami i, w głowie T---- , stanowią uosobienie najgorszych cech Niemców i Francuzów. Gdy konsekwentnie powtarza, że jest niewinny, nazywają go "intruzem ze Wschodu". Uderzają go w twarz po raz pierwszy, drugi, trzeci. Śmieją się. Pierre wie, że czerpią z tego radość.

Kładą przed nim pisemne przyznanie się do winy i każą podpisać. Odmawia. Znowu zaczynają go bić. Rozbierają go do bielizny, łypią złowieszczo i mówią coś o "sprawdzaniu, co ma w tyłku". Pierre cały się trzęsie; w pomieszczeniu nie ma ogrzewania. Jeden z policjantów wyciąga broń i uderza Pierre'a obuchem w czoło. Pierre zaczyna płakać; przeraża go widok broni.

- Może zabijemy cię i wywalimy na ulicę - mówi ten, który przed chwilą go uderzył. - Nikt tu nie będzie za tobą tęsknił, prawda?

- Nie - mówi ten drugi i wyciąga własną broń. - Rozerwijmy się trochę. Zagrajmy w rosyjską ruletkę.

Pierre zaczyna modlić się na głos.

- Boże, ochroń mnie - mówi. - Boże, ochroń mnie.

- Bóg ci nie pomoże - mówi jeden z policjantów. - Bóg nie pomaga komuchom.

Pierre odpowiada, że jest katolikiem i kolejny raz obrywa w czoło za swą bezczelność. Skóra w końcu nie wytrzymuje; krew zaczyna sączyć się z rany. Pierre żegna się prawą dłonią.

- Okej - mówi któryś z policjantów i wsadza mu pistolet w usta.

Pierre dyszy i krztusi się. Jego twarz jest cała mokra od potu i krwi. Nie może przestać się trząść. Policjant wyciąga lufę z jego ust równie gwałtownie, jak ją wsadził i pokazuje, że w bębnie faktycznie znajduje się jeden nabój. Pierre spogląda w dół i na koszuli policjanta dostrzega imię: Frederic.

Policjant zauważa, że Pierre widział jego nazwisko. Nachyla się do niego i mówi bardzo cicho:

- Jeśli komukolwiek o tym powiesz, zabiję ciebie i całą twoją rodzinę. Nie martw się, znajdę ich.

Pierre wie, że pewnego dnia odnajdzie Frederica wraz z całą jego rodziną i każe im zapłacić za tę noc, jeśli tylko będzie miał taką okazję.

Opisując tę historię wiele lat później, Pierre zawsze płacze. Mówi, że przetrwał dwie rundy rosyjskiej ruletki, a jeden z policjantów wystrzelił nawet w ścianę, żeby go przestraszyć, chociaż szczerze wątpię, aby ktokolwiek był na tyle głupi, żeby strzelać na sali przesłuchań komisariatu policji.

Ostatecznie Pierre zostaje wypuszczony w chłód nocy. Chwiejnym krokiem wraca do domu, po drodze przykładając sobie śnieg do rozcięcia na czole. Francja nie jest lepsza od komunistycznego państwa policyjnego. Wie, że musi wyjechać. Tylko jak?

Przygarnia go starszy dżentelmen. To jedyne, co Pierre mówi na ten temat. "Przygarnia" może oznaczać tuzin różnych interakcji. Człowiek ten pozwala Pierreowi korzystać ze swojego telefonu i czasami nawet spać w swoim mieszkaniu. Lecz pewnej nocy starszy dżentelmen podchodzi do Pierrea, który właśnie skończył rozmawiać przez telefon. Jest nagi i proponuje Pierre'owi kilka franków, jeśli ten mu obciągnie. Pierre będzie później mówił, że wziął pieniądze, podarł je i rzucił zdziwionemu mężczyźnie w twarz. Wychodząc z mieszkania, zauważa pięknie zdobione zwierciadło. Schyla się, łapie ciężką, stojącą na stoliku ozdobę i rozbija nią lustro. Jak w przypadku większości opowieści Pierre'a trudno ustalić, które jej elementy są prawdą i do czego tak naprawdę się przyznaje.

Pierre jest załamany. Przez pewien czas mieszka na ulicy. Dla pieniędzy robi rzeczy, o których nie chce rozmawiać. W końcu dowiaduje się, że jego wujek Stanley, brat jego zmarłego ojca i weteran drugiej wojny światowej, mieszka w Ameryce. Zdesperowany Pierre nawiązuje z nim kontakt. Czy mógłby go odwiedzić? Proszę? Drogą negocjacji, wśród których jakimś sposobem znalazła się też wzmianka o Czerwonym Krzyżu, przekonuje wujka Stanleya, aby za niego poręczył. Najpierw jednak musi zarobić pieniądze. Udaje się do Paryża, gdzie pracuje w sex shopie przy placu Pigalle. Sprzedaje kajdanki i bieliznę, a także myje podłogę w prywatnych pokojach. Podobno pewien dziennikarz, którego uwagę udało mu się zwrócić, pisze o nim w gazecie. W artykule o trudach jego dziwnego nocnego życia Pierre figuruje jako Nocny Puchacz. To tylko jedna z wielu sytuacji w jego życiu, w której staje się specyficzną ozdobą miasta, gdzie obecnie mieszka. Mniej więcej w tym samym czasie idzie do kina na film pod tytułem The Rocky Horror Picture Show. Mówi, że nie zrobił na nim większego wrażenia.

W końcu przychodzi jego zaproszenie. Może już lecieć do Ameryki, aby zamieszkać z wujkiem Stanleyem i ciocią Katherine. Udaje się wraz ze swym skromnym dobytkiem na lotnisko Charlesa de Gaulle'a. Wszystkie najważniejsze rzeczy trzyma w małej walizce albo w kieszeniach kurtki i spodni. Ma nawet francuski paszport. Ale skąd? I znowu: Nie możemy być pewni. Celnicy na lotnisku nie wierzą, że Pierre jest Francuzem. Żądają, aby powiedział coś po francusku, by to udowodnić.

- Nie jestem, kurwa, Francuzem - mówi Pierre. - To jego ostatnie słowa na francuskiej ziemi.

W Nowym Orleanie na Pierrea czekają wujek Stanley i ciocia Katherine, Amerykanka - pierwsza prawdziwa Amerykanka, jaką w życiu poznał. Rozpiera go radość i optymizm. Z Nowego Orleanu jadą do Chalmette, małej miejscowości, przy której Strasburg wygląda jak Rzym z czasów Michała Anioła. Pierre chce iść do szkoły, lecz wujek tłumaczy mu, że szkoły w Ameryce są drogie. Jeśli chce z nimi mieszkać, musi się dokładać do budżetu. Dzięki wujkowi Pierre rozpoczyna pracę jako wykładacz towaru w Schwegmann's, miejscowym sklepie spożywczym - kolejne nudne, niewdzięczne zajęcie. Za dnia pilnuje, żeby na półkach nie zabrakło mleka. Nocami Katherine pomaga mu w nauce angielskiego.

Niedługo po przybyciu do Stanów Pierre rozbija Cadillaca ciotki; cierpi na tym jego relacja z wujkiem. Wkrótce zaczyna czuć, że nikt go nie rozumie, że nie pasuje do Luizjany. Rośnie w nim nienawiść do "wieśniaków", którzy często przyjeżdżają do sklepu, żeby pośmiać się z jego akcentu. Jego życie w Chamlette to, w skrócie: wilgoć, insekty, zakupy, wieśniacy, nerwowe kolacje ze Stanleyem i Katherine, oszczędzanie marnych groszy z wypłaty i marzenie, aby znaleźć się gdziekolwiek indziej.

Osobliwe sytuacje podążają za Pierre'em aż do Chamlette. Pewnego razu wspomni, że starszy mężczyzna zaoferował mu złoty łańcuszek w zamian za seks. Oczywiście Pierre odrzuca ofertę. Gdy w końcu może sobie na to pozwolić, jedzie do Nowego Orleanu - miasta, które kradnie mu serce, gdzie spędza czas, spacerując ulicami Dzielnicy Francuskiej. W czasie jednej z tych wizyt poznaje młodego francuskiego gitarzystę, Jean Luca. Pierre czasami siada z nim, żeby posłuchać, jak gra, a czasami chodzi z nim po okolicznych barach. Spotyka ich wiele dziwnych doświadczeń - jak powie kiedyś Pierre. Idąc wzdłuż Bourbon Street, ze wszystkich stron otoczony turystami, Pierre zwierza się Jean Lucowi, ufając mu jako bratniej artystycznej duszy. Jego prawdziwym marzeniem, mówi, jest zostać aktorem albo muzykiem. Jean Luc odpowiada mu:

- Jeśli tego właśnie chcesz, powinieneś jechać do Kalifornii. "Kalifornia". Brzmienie tego słowa podoba się Pierre'owi.

Dla niego Kalifornia to jest Ameryka - Chalmette to natomiast zwykłe śmierdzące bagno.

- Mam - mówi mu Jean Luc - idealne miasto dla ciebie. Idealne! Powinieneś jechać. Pokochasz je. Jak tylko będziesz mógł, powinieneś tam jechać.

- Gdzie? - pyta Pierre.

- Do San Francisco - odpowiada Jean Luc.

 

Pierre przybywa do San Francisco autokarem z Nowego Orleanu. Podróż trwała kilka dni i Pierre wciąż nie może się nadziwić, w jak dużym znalazł się kraju. Natychmiast bądź wkrótce po przybyciu do San Francisco Pierre zaczyna mówić o sobie Thomas.

Wyciąga z autokaru swoje dwie czarne walizki. Ma na głowie beret; schował pod nim swoje kudłate, brązowe loki. Ma ze sobą również czek na 2011 USD z banku w Chamlette, w stanie Luizjana - jego zarobki ze sklepu spożywczego - ale nie może znaleźć banku, który pozwoliłby mu go spieniężyć. Ktoś wspomniał mu kiedyś, że może zatrzymać się w YMCA przy Leavenworth Avenue. Natychmiast się tam udaje.

San Francisco jest pierwszym miastem, w którym Thomas widzi swój dom.

- Moje miasto. Tak zawsze będzie o nim mówił. To prawie tak, jakby miasto czekało na jego przybycie; San Francisco jest właśnie na etapie wspaniałego odrodzenia kulturowego, opakowanego katastrofalnym poziomem degeneracji zabudowy. W 1978 roku nie było prawdopodobnie lepszego miejsca dla tak szczególnie osobliwego człowieka.

Thomas spędza dwa dni, kręcąc się po mieście. Zakochuje się w Embarcadero, Chinatown i Nabrzeżu, ale to Alcatraz najmocniej przykuwa jego wyobraźnię. Srogi wygląd więzienia przywodzi mu na myśl coś, co mogliby zbudować Sowieci. Dla niego Alcatraz jest straszne, złowieszcze i tajemnicze. Odwiedza je parokrotnie.

Potrzebna mu praca. Po tygodniu pobytu kupuje świeże wydanie "Chronicie" i skanuje dział ogłoszeń. Jedno z nich przykuwa jego uwagę: ktoś szuka osoby, która sprzedawałaby na Nabrzeżu joja. Z budki telefonicznej przy Union Square dzwoni pod wskazany numer. Człowiek po drugiej stronie odmawia podania Thomasowi swojego nazwiska, ale umawia się z nim na następny dzień w kawiarni niedaleko Fisherman's Wharf.

W kawiarni naprzeciwko przestraszonego Thomasa siada starszy, ogolony na łyso mężczyzna. Proponuje następującą umowę: Thomas będzie sprzedawał turystom jego joja po zawyżonej cenie, za co otrzyma niewielki procent zysków. Thomas godzi się. Mówi później, że szło mu tak dobrze, iż zaczął się zastanawiać: A może zacznę sprzedawać własne joja?

I tak w nieznany nam sposób Thomas kupuje joja i zabawkowe ptaki bezpośrednio od dostawcy, odcinając się tym samym od łysego mężczyzny. Sprzedawane przez niego zabawkowe ptaki są bardzo popularne w Europie - zwłaszcza przy Wieży Eiffla - ale nie widuje się ich zbyt często w Stanach. Dzień po dniu, noc po nocy, Thomas puszcza swoje ptaki na wiatr; lecą chwilę w górę, zataczają koło i grzecznie do niego wracają. Thomas robi się tak dobry w rzucaniu tymi ptasimi bumerangami, że wkrótce turyści zaczynają bić mu z tego powodu brawo. Zarabia pieniądze, tak dużo pieniędzy, że wkrótce kupuje mieszkanie w dzielnicy Tenderloin. Nocami zdarza mu się słyszeć strzelaniny, ale co z tego? W jakim innym kraju mógłby zajść tak daleko w tak krótkim czasie? Jest wdzięczny Ameryce; jego miłość do kraju rośnie.

Thomas zyskuje nowy przydomek: Ptasznik. Zmienia oficjalnie nazwisko na Thomas Pierre Wiseau, za nazwisko biorąc sobie francuskie słowo oznaczające ptaka, oiseau, zmieniając jedynie O, na W, pierwszą literę nazwiska, z którym się urodził. Thomas Wiseau. Thomas Ptak. Ptasznik Thomas.

Opowieść Thomasa po zmianie nazwiska staje się coraz bardziej niejasna. Prowadził trudne życie, powie później. Zupełnie z dnia na dzień. Innym razem będzie twierdził, że zarabiał tak dużo pieniędzy, że każdej nocy przynosił do swojego mieszkania w Tenderloin worki pełne pieniędzy. W pewnym momencie jego historii przewija się włoska restauracja na Nabrzeżu, która, jak twierdzi, miała powiązania z mafią. Thomas opowiada, że pewnego dnia chciał skorzystać tam z toalety, ale został wyrzucony, jako że nie był klientem. Zamiast się wściekać, postanawia aplikować tam do pracy. Zostaje odrzucony. Rozpoczyna się zabawa: Thomas co tydzień zgłasza się do pracy i co tydzień odprawiany jest z kwitkiem. Potem, jednego dnia, w trakcie ruchliwej zmiany z pracy rezygnuje pikolak. Menedżer restauracji zaczyna panikować. Wygląda na zewnątrz, gdzie widzi robiącego pokaz dla turystów Ptasznika. Wysyła kogoś do zakomunikowania następującej wiadomości: "Ptasznik, jeśli chcesz, to możesz zaczynać od zaraz".

Po raz kolejny Thomas udowadnia, jak ciężko potrafi pracować. Kiedy nie sprząta akurat stołów, stoi przy swoim straganie na Nabrzeżu. Tak przynajmniej twierdzi. W ten sposób, wedle jego słów, po cichu i mocno nieprawdopodobnie gromadzi swoją pierwszą fortunę.

Potem poznaje dwie osoby, które odcisną piętno na jego życiu. Pierwsza to młoda kobieta, którą dostrzega, sprzątając stoliki. Opisze ją później jako "tak piękną, że kiedy pierwszy raz ją zobaczył, z wrażenia aż wpadł na drzwi". W walentynki przynosi jej róże; na urodziny podarowuje jej jedną ze swych ptasich zabawek. W końcu daje jej warty 1500 dolarów platynowy pierścionek zaręczynowy z brylantem. Przeprowadzają się na drugą stronę mostu, do Sausalito, gdzie Thomas podejmuje się różnych zawodów - w szpitalu, w inspektoracie nadzoru miejskiego - aż w końcu udaje mu się odnieść sukces jako "sprzedażowy facet". Po raz pierwszy w życiu jest naprawdę szczęśliwy, oczywiście dopóki nie zostaje zdradzony przez swoją narzeczoną (wielokrotnie, jak mówi Thomas), co powoduje u niego bliżej nieopisane załamanie i sprawia, że w panice wraca do San Francisco.

Które elementy tej historii są prawdziwe? Które choćby prawdopodobne?

Jakiś czas po rozstaniu Thomas poznaje Drew Caffreya, który staje się dla niego kimś na wzór ojca. To dzięki tej znajomości Thomas otwiera w końcu stoisko na hali targowej znajdującej się tuż obok rzekomo mafijnej restauracji. W swoim skromnym punkcie Thomas sprzedaje skóropodobne kurtki, ozdóbki, zabawkowe ptaki, łańcuszki na klucze, biżuterię i ubrania, które ponoć sam zaprojektował. Nie jest już jakimś tam sezonowym Ptasznikiem z Nabrzeża. Ma teraz wizytówki; podany na nich adres to Wharf Park Shops, Jefferson Street, Stoisko C. Stworzenie takiego stoiska musiało kosztować. Potrzebna była mu też licencja sprzedawcy. Czy Thomas zdobył fundusze od Drew Caffreya, czy po prostu wziął je z jednego ze swoich "worków pieniędzy"? Czy rzekomo mafijna restauracja miała coś wspólnego z jego dostępem do dostawców chińskiego szmelcu?

Wkrótce przenosi swój interes do dużego budynku przy Beach Street. W jakiś sposób Thomas staje się jego właścicielem.

Skąd goniący szmelc, sprzedający ekoskórę samozwańczy "dzieciak" - bierze pieniądze na dobrze ulokowany budynek w tak krótkim czasie? Gdzie znajduje dalsze fundusze na wyburzenie starego budynku i postawienie w jego miejsce nowej, dekorowanej stalą, czteropiętrowej siedziby swojego interesu? Thomas utrzymuje, że tajemnicą jego zdumiewającego sukcesu była - i wciąż jest - umiejętność trafnego rozpoznawania rynku i rzeczy, które dobrze się sprzedają. Być może Thomas P. Wiseau rzeczywiście jest pewnego rodzaju biznesowym sawantem. Jak to zwykle bywa, najprostsza odpowiedź jest prawdopodobnie tą właściwą. Jest to jednak człowiek, którego nie da się skaleczyć nawet brzytwą. W przypadku Thomasa P. Wiseau rzecz polega na tym, że najprostsza odpowiedź nie istnieje.

Thomas będzie kiedyś często i tajemniczo powtarzał, że Drew Caffrey był kluczem do jego niepowtarzalnego sukcesu. Jednak zapytany, co ma na myśli, Thomas odmawia odpowiedzi, mówiąc tylko, że Caffrey był miły, palił fajkę, nosił kowbojski kapelusz i nauczył go wielu rzeczy o życiu.

Street Fashions staje się tak popularne, że Thomas kupuje kolejne sklepy. Jeden budynek znajduje się przy Sutter, drugi przy Dore. Samozwańczy "Król Levi's" sprzedaje dżinsy z brakującymi szlufkami i spartaczonymi szwami. Mimo to Street Fashions otwiera kolejne sklepy, jeden z nich przy Haight Street, zarejestrowane jako własność TPW Corporation. Lata później Thomas sprzeda budynek przy Sutter za 2,9 miliona dolarów. Fortuna-imperium - zbudowane na jojach i zabawkowych ptakach.

W 1995 roku dochodzi do tragedii. Jeden z budynków Thomasa - ten przy Dore Street - zostaje strawiony przez pożar, który przenosi się również na sąsiednie zabudowania. Jedna osoba ginie w makabryczny sposób. Thomas przedstawia firmie ubezpieczeniowej nagranie przedstawiające odniesione przezeń szkody. W tle przygrywa zupełnie niepasująca do sytuacji muzyka klasyczna. Film zawiera reportaż o śmierci mężczyzny z lokalnych wiadomości i zeznanie świadka, który poświadcza odniesione przez Thomasa szkody i wspomina, jak uczciwym jest on człowiekiem. Kiedy świadek kończy wychwalanie Thomasa, kamerzysta naciska, aby mówił dalej:

- Coś jeszcze możesz powiedzieć dobrego o Thomasie?

Kamerzystą jest oczywiście sam Thomas. Noszącym z nieznanych powodów biały kitel świadkiem jest Drew Caffrey. Całość wygląda jak jakiś mały, dziwny film.

Lata później Thomas uczci pamięć zmarłego w 1999 Drew Caffreya, tytułując go jednym z producentów wykonawczych i kierownikiem obsady The Room w San Francisco. Czemu mają służyć te fałszywe tytuły? Thomas nie chce powiedzieć.

Pewnego dnia Thomas wyznaje Caffreyowi, że jego prawdziwym marzeniem nie jest wcale bycie świetnym sprzedawcą czy potentatem na rynku nieruchomości. Jasne, jest to miłe, ale nie o tym marzy. Jego prawdziwym marzeniem, opowiada, jest zostać aktorem. Nie, gwiazdą filmową.

- Cóż - odpowiada Caffrey. - Jeśli tak się sprawy mają, to musisz odpowiednio się ustawić. Bądź gwiazdą. Zrób z siebie gwiazdę. Nie myśl o nikim poza sobą.

Na długo po tym, jak Thomas zaczął mówić o sobie Tommy, powie, że była to najlepsza rada, jaką w życiu dostał.