Szaleństwo w religiach świata - 1
(...)
Średniowieczne Święta Głupców
Cały świat jest szalony. Wszystko jest szalone. Salomon powiada, że nieskończenie wielka jest liczba szaleńców. Z nieskończoności nie można nic ująć, nic do niej nie można dodać, jak dowiódł Arystoteles. I wściekłym byłbym szaleńcem, gdybym będąc szaleńcem nie uważał się za szaleńca.
Francois Rabelais (1988:1.368)
Jedni badacze wywodzą Święta Głupców i Osła z tradycji starorzymskich Saturnaliów, inni z obrzędów ludowych albo zarówno z tradycji grecko-rzymskiej, jak i z ludowej atmosfery nieskrępowanej zabawy, czyli z immanentnej potrzeby człowieka do wyładowania się i oczyszczenia z niewolących go przez cały rok zależności. Jeszcze inni szukali ich genezy w początkach chrześcijaństwa "i bez bezpośredniego wpływu pogańskiego". Zdaniem M. Bachtina, w wiekach VII-IX oficjalna kultura kościelna nie była jeszcze ukształtowana i dlatego hierarchia kościelna chcąc nie chcąc musiała je tolerować. Nie będąc w stanie ich zwalczyć, bo były zbyt głęboko zakorzenione w naturze ludzkiej, starała się je wykorzystać do celów propagandowych, chrystianizując je. Obchodzono je w kościołach, miały niemal oficjalny i całkowicie legalny charakter. Te spontanicznie rozwijające się tradycje w atmosferze zabawy swobodnie łączyły z sobą różne wątki: starorzymskie, tradycyjnie ludowe i chrześcijańskie.
Pod hasłem średniowiecznych "świąt szaleńców" mieszczą się: Święta Głupców, Święto Osła, Rubaszna Środa Popielcowa, Święto Butelki, karnawał oraz żartobliwe przedstawienia wielkanocne (łac. fabula paschalis). Nieodłącznym elementem tych ostatnich był "śmiech wielkanocny" (risus paschalis) oraz "parodia sakralna" (parodia sacra), polegająca na parodiowaniu ksiąg świętych i obrzędów kościelnych. Ludowo-jarmarczną ich częścią były odpusty, które nie kojarzyły się, jak obecnie, z kramarzami i handlem, ale z rubasznymi satyrami (soties) i misteriami, parodiującymi poważne ceremonie (np. pasowania na rycerza) i uroczystości kościelne.
Największą popularnością cieszyły się Święto Osła (Festum asinorum), zwane też Świętem Osłów (Asinaria festa) i Święta Głupców (Festum stultorum; fr. Fete des Fous). Nie były to święta, które obchodzono by w określonym dniu - jak w przypadku świąt kościelnych - lecz wiele uroczystości znanych również pod różnymi określeniami, takimi jak Święto Młodzianków, Święto Dzieci, Święto Diakonów czy Święto Subdiakonów. Większość tych świąt obchodzono pod koniec albo na przełomie roku. W kościołach bawiono się i tańczono z okazji św. Mikołaja (6 grudnia), Bożego Narodzenia (25 grudnia), św. Szczepana (26 grudnia), św. Jana Ewangelisty (27 grudnia), Święta Młodzianków (28 grudnia), Święta Obrzezania Jezusa (1 stycznia), jego Epifanii (6 stycznia) czy w Oktawę Epifanii (14 stycznia). Ponadto w dzień św. Jana (24 czerwca), czyli letnie przesilenie, w przeszłości będące jednym z najważniejszych świąt "pogańskich", obchodzono Święto Głupców. Niekiedy uroczystości trwały nieprzerwanie od 25 grudnia do 6 albo 15 stycznia. Istniały też społeczności, które obchodziły Święta Głupców przez cały rok i każda sytuacja była dla nich okazją do doskonałej zabawy.
Za pewien zwiastun Świąt Głupców można uznać epizod za rządów cesarza Michała III zwanego "Pijakiem" (pan. 842-867). Hałaśliwy tłum jego dworzan ubranych w szaty zakonne z kapitanem gwardii pałacowej, a jednocześnie znanym bufonem Teofilem przebranym za patriarchę, w towarzystwie 12 "metropolitów" (jednym z nich był sam cesarz Michał, "metropolita Kolonii") odprawił burleskę, podczas której pito ocet z kielicha mszalnego, a Teofil przejechał ulicami miasta na białym ośle. Kiedy spotkał rzeczywistego patriarchę, wystawił go na pośmiewisko swoich kompanów. Jeszcze w X w. patriarcha Konstantynopola Teofilakt prawdopodobnie oficjalnie zezwolił, "by na święta Bożego Narodzenia i Epifanii lud i kler czynili wrzask, krzyk, tańce, błazenady w samym środku Świątyni, naprzeciw samego Sanktuarium".
Pierwsza wzmianka o Święcie Głupców pojawia się pod koniec XI w. Paryski rektor teologii Joannes Belethus pisał o czterech świętach (tripudia), obchodzonych po Bożym Narodzeniu, podczas których praktykuje się taniec religijny: diakonów, kapłanów, dzieci z chóru oraz subdiakonów (ostatnie nazwał Świętem Głupców), obchodzonych w różnych kościołach we Francji pod koniec grudnia, 6 stycznia oraz 14 lutego.
Święta Głupców obchodzono głównie w kilkudziesięciu miastach Francji. W Niemczech, Hiszpanii i Anglii miało ono o wiele mniejsze znaczenie. W samym Święcie Głupców wyróżnia się cztery elementy: procesję do kościoła, mszę, elementy karnawałowe i przedstawienie teatralne poza kościołem. Nigdy jednak nie stanowiły one jednej sztywnej struktury i podlegały nieustannym zmianom. Obchody święta wszędzie wyglądały podobnie. Ministranci i klerycy wybierali ze swego grona biskupa głupców (episcopus stultus), papieża głupców (papam fatuorum), opata głupców (abbas stultorum), albo opata złych rządów (fr. abbe de la malgouverne) itd. Następnie wieźli go na ośle do kościoła, ubierali w odpowiednie szaty (np. kapę) i wręczali insygnia sprawowania władzy, np. pastorał biskupa.
Duchowni są w nich ukazywani jedni w maskach o monstrualnych obliczach, inni w szatach niewieścich albo stroju biedaków, komediantów czy histrionów. Odprawiają msze w odzieniu świeckim. Kręcą się po chórze, dokoła ołtarzy, obnosząc się z butelkami wina, wielkimi bochenkami chleba, połciami mięsa i szynek. Głowy mają przystrojone wieńcami laurowymi lub innym listowiem, a wyprawiają wszyscy razem przedziwne figle; niektórzy przywdziewają czerwone czapki. Tańczą w nawie, śpiewają sprośne piosenki, "zajadają się tłustym mięsem na samym ołtarzu, pod bokiem celebransa", grają w kości - grę, którą Kościół i wszystkie władze srodze potępiają w licznych interdyktach, grożących surowymi karami i grzywnami - na świętym stole, tuż przy naczyniach liturgicznych. Ponadto - obraz ten liczne dzieła przedstawiają jako szczyt grozy - "robili także okadzanie dymem ze swych starych butów, które palili".
Uczestnicy tych świąt spożywali także potrawy z ugotowanej i specjalnie przyrządzonej krwi.
Podczas Świąt Głupców w kościołach biegano, skakano i tańczono wokół ołtarza. Uczestnicy robili do siebie miny, nierzadko też nakładali upiorne maski ludzi i zwierząt. Kapłani mówili gwarą albo zdaniami bez sensu, syczeli, szczekali, wrzeszczeli, gdakali, rechotali, gwizdali, drwili i wyśmiewali się. Mężczyźni chodzili z kwiatami i liśćmi we włosach, w ubraniach wywróconych na nice, w strojach kobiet, stręczycieli i minstreli, a nawet nago. W kościołach pito alkohol, przebierano się w szaty dostojników kościelnych, wygłaszano bluźniercze kazania, parodiowano kościelną liturgię, jako komunię jedzono pokrojone w plasterki kiełbaski w kształcie penisów, uprawiano grupowy seks w przebraniu mnichów i mniszek. Następnie wybierano św. Jeruba, czyli po prostu boga Pana, który swoją sterczącą męskością błogosławił lud boży, zwłaszcza zaś płeć niewieścią. Podczas tych świąt w kościołach nierzadko grano w piłkę. Zdarzało się też, że procesję kler odbywał w szatach świeckich, a świeccy - w szatach zakonnych. W czasie parodii kościelnych rytuałów biczowano się, topiono i przypalano. "W kościele, podczas uroczystej celebracji, okadzano kałem miast kadzidłem wybranego błazeńskiego biskupa. Po nabożeństwie kler sadowił się na fury naładowane gnojem; klerkowie jeździli po ulicach i obrzucali kałem towarzyszący im lud".
Potępienia sypiące się ze strony oficjalnych czynników kościelnych na głowy uczestników świąt głupców i szaleńców nie skutkowały, gdyż społeczne poparcie tego święta było ogromne. Rektor Uniwersytetu Paryskiego Jan Gerson pisał w 1400 roku, że podczas Święta Głupców odbywa się "obrzydliwe wyśmiewanie liturgii i sakramentów. W sposób zuchwały i wstrętny dochodzi do rzeczy, jakie powinny zdarzać się tylko w tawernach i burdelach albo wśród Saracenów i Żydów". Hierarchia kościelna próbowała zwalczać uczestniczący w tym kler nie tylko groźbą ekskomuniki, ale również pozbawieniem ich wynagrodzenia. Najwyraźniej pierwsza kara nie skutkowała. Przedstawiciele Uniwersytetu Paryskiego w cytowanym liście z 1444 roku stwierdzali, że podczas obchodów tego święta dochodziło nie tylko do szyderczego wyśmiewania urzędników kościelnych, ale również do profanacji sakramentów; domagali się więc, aby ich uczestników traktować jak "heretyków".
Niższe warstwy społeczne uważały te święta za równie "święte", co oficjalne święta kościelne, z Bożym Narodzeniem i świętem niepokalanego poczęcia Maryi włącznie. Ich popularność brała się nie tylko z atmosfery wolności i zabawy, ale także z tego, że - przynajmniej dla najmłodszych uczestników - pełniły one ważną społecznie rolę, analogiczną do rytów przejścia, podczas których w kulturach przedpiśmiennych inicjuje się w dorosłość. "Święta głupców" zniknęły wraz z nadejściem epoki oświecenia w XVII w. Ich uczestników odtąd bito i zamykano w szpitalach dla obłąkanych, spętanych łańcuchami jak pospolitych przestępców. "Szalonych" mistyków tolerowano jeszcze w klasztorach, poddanych rygorystycznej regule. Zaproponowana przez nich terapia szokowa pozostawała w sprzeczności z nowym, uporządkowanym i racjonalnym obrazem świata fizycznego i duchowego, jaki stawał się normą na Zachodzie.
W Prowansji Święto Głupców nierzadko pokrywało się ze Świętem Młodzianków; to pierwsze obchodzono bowiem w Święto Młodzianków. Święto Młodzianków obchodzono co najmniej od początku X w. Rozkwit przeżywało w XVI w., kiedy to - w 1547 roku wraz ze Świętem Głupców - zostało ostatecznie zakazane. Podczas Święta Młodzianków wybierano spośród młodych duchownych króla, Chłopięcego Biskupa (łac. episcopus puerorum), który sprawował jednodniowe rządy. W toku święta wchodzono do kościołów, przerywano msze i parodiowano je za pomocą mimiki i obscenicznych gestów. Po domach - jak współcześnie podczas Halloween - chodziły watahy młodych ludzi, zbierające drobne datki na potrzeby kościoła. W istocie jednak do kościelnej szkatuły trafiało tylko 1/10 pieniędzy, a pozostałą część przeznaczano na zakup alkoholu i jedzenia na wystawną ucztę. "Na przykład w klasztorze franciszkanów w Antibes świeccy bracia, którzy zazwyczaj pracowali w kuchni i ogrodzie, w Święto Młodzianków zajmowali miejsca księży i celebrowali mszę w kościele, ubrani w wywrócone na drugą stronę wystrzępione szaty liturgiczne, trzymając księgi odwrócone do góry grzbietem, w okularach ze skórek pomarańczy, mamrocząc w niezrozumiałym żargonie i wydając przeraźliwe wrzaski" [Jan Hus był świadkiem obchodów podobnego święta w Pradze. Tam wybierano "potwornego biskupa", sadzano go na oślicy i wprowadzano do kościoła. Przed nim niesiono "wielkie pochodnie, zupy i dzban piwa, które następnie zwierzę z apetytem pożerało. Okadzano go przy ołtarzu i tańczono wokół w strojach wywróconych szwem do góry. Często taka ośla msza kończyła się wyjazdem uczestników na wozie wypełnionym ekskrementami". Podczas Święta Głupców konsumowano boudin, symboliczny ekskrement.]. Manierę odwracania, jaką praktykowali uczestnicy Świąt Głupców, L. Makarius określiła mianem "magii transgresji" i "symbolicznej inwersji".
Istnieją świadectwa, że Święta Głupców obchodzono jeszcze pod koniec XVIII w., a nawet na początku XX w. W końcu przerodziły się w całkowicie świeckie przedstawienia: karnawały, święta typu Halloween, bale sylwestrowe itp.
Święto Osła
Kto postrzega jak osioł, sam jest osłem.
Idries Shah
Potrzeba wam starego, radosnego szaleńca, Zaratustry.
Friedrich Nietzsche
Święto Osła nawiązywało do wielu tradycji biblijnych i pozabiblijnych. Obchodzono je z okazji ucieczki Marii, Józefa i Jezusa do Egiptu, w dzień obrzezania Jezusa (1 stycznia), w Oktawę Epifanii (14 stycznia), 17 stycznia na pamiątkę oślicy Balaama albo w Niedzielę Palmową na pamiątkę wjazdu Jezusa do Jerozolimy. Głównymi aktorami uroczystości nie byli jednak ludzie, lecz osioł. Opis stosowanej podczas mszy "oślej liturgii" zawarł w swoim Officium Circumcisionis Domini teolog Pierre de Corbeil (XIII w.), arcybiskup Sens. Uroczystość rozpoczynała się od radosnej pieśni, po której dwóch kanoników doprowadzało osła do pulpitu i nakrywało go kapą. Czasami dosiadało go dziewczę mające uosabiać Maryję, trzymające w ramionach dziecię. Jeden z kanoników odprawiał mszę, a drugi "ogłaszał imiona wszystkich uczestników święta". Potem intonowano słynną w całej Francji Przemowę osła, będącą "serią triumfalnych okrzyków, zachwalających przymioty osła", które przedstawiały go jako Osła Wiecznego Tułacza. Pojawiają się takie zdania, jak: "Ośle, już pijany ziarnem, powiedz «amen», jeszcze «amen», i w pogardzie starość miej", wyśpiewuje się psalmy, w których słychać okrzyk evohe, znany z misteriów dionizyjskich: "Pan mówi evohe - dziewica mówi evohe - dziś poznała Słowo, evohe - matką jest nie wiedząc, evohe - szczęśliwą małżonką, evohe...". Jak pisał J. Campbell, "w katedrze w Beauvais rolę Marii grała dziewczynka, która wraz z osłem podchodziła do ołtarza, gdzie zajmowała miejsce po stronie Ewangelii, a przy końcu każdej części mszy wszyscy zgromadzeni ryczeli jak osły". W kodeksie z XI w. czytamy: "pod koniec mszy, zamiast słów Ite missa est («Idźcie, msza skończona»), ksiądz trzykrotnie ryczał jak osioł, a zamiast słów Deo gratias («Bogu dzięki»), parafianie także trzykrotnie ryczeli".
William z Auxerre (XIII w.) w swoim De Oficiis Ecclesiasticis uznał Święto Osła za "chrześcijański substytut pogańskich Parentalii", nie podchodził jednak do nich z wrogością. Autorzy cytowanego już listu Fakultetu Teologii z 12 marca 1444 porównali zachowanie księży i pisarzy parafialnych do "pogan" czczących Janusa czy świętujących podczas styczniowych kalend boga Cerwula (Cerwulusa). Zakonnicy i klerycy "w godzinach liturgicznych noszą maski (...) tańczą w chórze przebrani za kobiety, stręczycieli lub minstreli. Śpiewają swawolne pieśni. Podczas mszy objadają się czarnym puddingiem w rogu ołtarza. Grają tam w kości. Okadzają się śmierdzącym dymem z podeszw starych butów. Bezwstydnie biegają i skaczą po kościele".
O tym, że nawiązanie do tradycji greckiej nie było przypadkowe, świadczy fakt, iż na okładce mszału zawierającego oficjum Święta Głupców widniały swawolne sceny z mitologii greckiej i rzymskiej. Cała zaś atmosfera towarzysząca temu wydarzeniu miała wszelkie cechy paniki. Słowo to zresztą wywodzi się właśnie od okrzyku Pana, którym ów bóg przestraszył tytanów.
J. Heers przytacza świadectwa, "że [niższy - J. S.] kler i jego przełożeni w pełni aprobowali obchody Święta Osła i przyłączali się do nich", ponieważ - choć podczas jego obchodów panowała atmosfera swawoli i rozrywki - nie atakowano hierarchii kościelnej, dogmatów chrześcijaństwa ani porządku społecznego.
Wspólną cechą cytowanych opisów świąt głupców i szaleńców oraz Święta Osła było odwrócenie istniejącego, i uznanego za normatywny, chrześcijańskiego porządku rzeczy, który wyznaczał nieprzekraczalne granice: wysokie/niskie, sacrum/profanum, mężczyzna/kobieta, dusza/ciało itp. Świadczą o tym: używanie masek, noszenie kobiecych sukni przez męski kler, jak również (szamańskie w swojej naturze) transformacje: człowieka w zwierzę, zwierzęcia w człowieka, a nawet w Boga, mężczyzny w kobietę i ducha w ciało. Na czas święta osioł zastępował kapłana, a niższy kler wywyższał siebie i zajmował miejsca przeznaczone dla wyższego kleru. Z kolei kapłana zniżano do poziomu osła, zwierzęcia uznawanego za symbol głupoty i uporu, ale również mądrości (casus oślicy Balaama) albo też osła czyniono kapłanem, a nawet wywyższano do poziomu Chrystusa. Rytualny transwestytyzm i transformacje (z odgrywaniem roli zwierząt włącznie) z dawien dawna stanowią cechę przeżyć inicjowanych podczas rytuałów inicjacyjnych i wskazują na liminalny i dwuznaczny charakter inicjowanej jednostki, która - na czas rytuału - zapominała o swoim człowieczeństwie. Czyniono to też przez zachowania typowe dla klaunów, użycie paradoksów itp. Będąc człowiekiem, można jawić się jako zwierzę (gdy wydaje się z siebie animalne dźwięki). Podczas rytuału przekraczano też nawyki związane zjedzeniem i mówieniem, obżerając się i bełkocząc, co stanowi przeciwieństwo nie tylko normy ludzkiej, ale również ideału zakonnego (postu i milczenia). Zachowania te budzą śmiech, a ten - przez swój oczyszczający charakter - wyzwala umysł człowieka z nawykowych zachowań. Pod tym względem uczestnicy Święta Głupców zbliżają się do rosyjskich jurodiwych, a pod względem użytku czynionego z krwi - do świętych klaunów.
Inne, pokrewne święta
Jest czasem pożyteczne tolerować szaleństwa i uciechy ludu, a to z obawy, by nie doprowadzić go do rozpaczy, nazbyt surowo traktując.
Claude de Rubys
W średniowieczu przenoszeniu relikwii świętego towarzyszyły nie tylko śpiew, ale także taniec, figle, a nierzadko również krzyki i wycia pijanej tłuszczy. Parodiowano również święto Bożego Ciała. Obchody środy popielcowej przeradzały się "w istną maskaradę, z krzykami, swawolnymi piosenkami, przebierańcami i farsową kawalkadą". Parodiujący to święto wkładali zabawne maski, bili w bębny i grali na innych instrumentach, kontestując narzucony przez hierarchię nastrój żałoby. Imprezy te musiały być bardzo rozpowszechnione, skoro współczesny im autor S. Brant pisał w swoim Statku głupców: "Rzekę doprawdy, że ani u Żydów, ani u pogan, ani u Cyganów, ani u Tatarów nie znajdzie się tyle niegodziwości w ich praktykach", co u chrześcijan i skonkludował: "Sam kościół nie jest już sanktuarium".
Również podczas nieoficjalnego Święta Butelki w Evreux, obchodzonego 28 kwietnia w dzień św. Witalisa z Rawenny na pamiątkę kanonika Wilhelma de la Bouteille ("Wilhelma od Butelki"), kantorzy pili wino w kościołach, a kobiety na cmentarzach, tańcząc później do upadłego. Alkoholizm wśród tych pierwszych był tak rozpowszechniony, że określenia "pijany jak kantor" czy "pijany jak dzwonnik" stały się obiegowe. Natomiast samo święto Witalisa obchodzono kilka dni: od 28 kwietnia do 1 maja i - biorąc pod uwagę czas jego obchodzenia - było ono bez wątpienia reliktem świąt przedchrześcijańskich. Niewykluczone, że święto Witalisa wchłonęło idee jednego z czterech wielkich świąt pogańskich, przypadającego w noc z 30 kwietnia na 1 maja święta Bekane, czyli Nocy Walpurgi. Rozpoczynało je namalowanie na posadzce chóru ogromnej butelki. Do krzyża stojącego na skraju lasu szła wesoła procesja. Ludzie świętowali tam przez wiele godzin: pili wino, obrzucali się podpłomykami i żartowali. Po powrocie do katedry przyozdabiali ołtarz i posągi zielonymi gałązkami. Kanonicy i kapelani grali w kręgle na dachu katedry, tańczyli na arkadach, dawali koncerty i komiczne przedstawienia, odgrywając swego rodzaju złagodzoną wersję "święta głupców". Jednym z elementów święta było skakanie przez "majowy kij". Nietrudno w tym ujrzeć relikt wspinania się na majowy pal, falliczny symbol płodnościowy, co praktykowano jeszcze podczas Zielonych Świąt w czasach oświecenia w Anglii.
Tak jak na czele żeńskich Zasmarkanych Pieszczoszek w Rouen stała Matka Głupców, tak ich męskim odpowiednikiem było Bractwo Idiotów. W niedzielę zapustną i przy innych okazjach wybierało sobie Opata Idiotów, którego, ubranego w piękne szaty i trzymającego mitrę i pastorał, ciągnięto po mieście w wózku. Z kolei w Evreux 11 czerwca w dniu św. Barnaby obchodzono "Zabawy Idiotów".
Elementy bachiczne pojawiały się również podczas jesiennych świąt winobrania, które obchodzono w dzień św. Marcina lub św. Michała, uznawanych za patronów winiarstwa. Z kolei "w dzień św. Łazarza w Marsylii organizowano uroczystą procesję, w której brały udział wszystkie konie, muły, osły, byki i krowy. Wszyscy mieszkańcy przebierali się i tańczyli na placach i ulicach «wielki taniec» (magnum tripudium)".
W XVI-wiecznej Anglii w Boże Narodzenie wybierano Pana Nierządu, który chodził w towarzystwie kilkudziesięciu wesołków przebranych w śmieszne stroje i obwieszonych klejnotami i dzwoneczkami. Jak pisał P. Stubbes: "Tak przygotowani, gromadzą swoje konie na kijach, smoki i inne maszkary, a także swoich rozwiązłych kobziarzy i grzmiących doboszów, aby z tym wszystkim rozpocząć diabelski taniec. Następnie ta pogańska kompania maszeruje w stronę kościoła i cmentarza: kobziarze grają na kobzach, dobosze walą w bębny, buciory tańczą, dzwonki dźwięczą, chusteczki falują wokół głów jak u szaleńców, a ich konie na kijach i inne maszkary uwijają się w tłumie".
Szaleństwo jako sposób bycia: rosyjscy jurodiwi
Moja choroba polega na tym, że w ciągu dwudziestu lat znalazłem w całym mieście jednego tylko rozumnego człowieka, a i to wariata.
Antoni Czechów (Sala numer 6)
Etymologia jurodstwa
- Wymień wszystkich szaleńców! - ktoś poprosił Buhlula.
- To trwałoby za długo. Wolę wymienić zdrowych - odparł.
Ar-Ragib al-Isfahani (Muhayarat)
Jurodstwo to zjawisko religijności rosyjskiej związane z jurodiwymi. Rosyjski termin jurodiwy można oddać słowami "szalony" (synonim: bezumnyj), "głupi" (glupyj; nierazumnyj; bezrassudnyj), "idiota" (durak, duraczek), "wariat od urodzenia" (otrodu sumasszedszij), bożewilnyj, jak również "nawiedzony". Wśród badaczy nie ma zgody co tego, jak tłumaczyć słowo jurodiwy, które nie ma polskiego odpowiednika. Wobec jurodiwych stosowano też określenie wzięte z listu Pawła z Tarsu: jurodiwyje Christa radi (gr. moroi dia Christon; fr. Fous-pour-le-Christ), czyli "myśmy głupi dla Chrystusa" (1Kor 4.10).
Termin jurodiwy wyprowadza się od staroruskiego słowa uroden ("poroniony płód"), pochodzącego od rdzenia rod ("rodzić") albo starosłowiańskiego słowa urod ("wygląd", "spojrzenie"). Oznacza ono "głupca z urodzenia" albo kogoś, kto - z wyboru - zachowuje się w sposób ekscentryczny. Inne słowa, których używano wobec jurodiwych, jak błażennyj czy bożyj cziełowiek ("człowiek boży"), są pokrewne greckiemu salos i starosłowiańskiemu pochab, od którego wywodzi się rosyjskie słowa pochabnyj ("sprośny", "ordynarny") i pochabstwo ("sprośność", "wulgarność").
Wobec jurodiwych używano także takich określeń, jak bezumnyj ("szalony") czy nieistowyj ("nieokiełznany", "wściekły"). O jurodiwych mówiono jak o głupcach, którzy postradali rozum. Ponieważ termin jurodiwy nie został zawłaszczony przez Cerkiew, spontanicznie nadawano go tym, którzy - według społecznego consensusu - na to zasługiwali, bez względu na to, czy byli "ortodoksyjnymi" chrześcijanami, staroobrzędowcami, chłystami czy "poganami". Zdaniem Ivanova, jurodiwy to ktoś, kto symuluje szaleństwo z przyczyn religijnych.
Jurodiwi w literaturze świeckiej i hagiograficznej
Jeśli ktoś dla Pana stanie się głupi, przez Pana będzie uznany za mądrego.
Anonimowy starzec egipski
Motyw jurodiwego był wykorzystywany w literaturze rosyjskiej. Klasycznymi przykładami są tu Nikołka z dramatu Borys Godunow (1825) Puszkina, książę Myszkin z Idioty, Alosza z Braci Karamazow i Siemion Jakowlewicz z Biesów Dostojewskiego, głupi Iwan (Iwan durak) z Bajki o głupim Iwanie i jego dwóch braciach (1886) Lwa Tołstoja, Grisza z powieści Lwa Tołstoja Dzieciństwo, Motka Kacza Główka ze Wsi Iwana Bunina. Ponadto w opowiadaniu Agłaja Bunina pojawiają się jurodiwi Prokop z Wiatki, Wasyl "Błażenny", loann "Włosaty" z Rostowa i loann "Wielki Kołpak" z Rostowa.
Rosjanie przejęli chrześcijaństwo z Bizancjum wraz ze wszystkimi jego wadami, zaletami i skrajnościami, włączając w to tradycję saloitów, bizantyjskich prekursorów jurodiwych. Większość źródeł o jurodiwych to opowieści hagiograficzne, będące albo rosyjskimi tłumaczeniami legend bizantyjskich, albo oryginalnymi tworami rosyjskiej hagiografii. Te wystylizowane i wyidealizowane hagiografie powielają stereotypowy życiorys bizantyjskiego saloity, po "zrusyfikowaniu" i dostosowaniu realiów bizantyjskich do rosyjskich. Oczywiście, do bizantyjskiej dodawano nowe wątki. Ustalenie prawdy historycznej o jurodiwych jest niemożliwe, ponieważ ich żywoty pisano kilkadziesiąt, a często nawet kilkaset lat po ich śmierci, nierzadko w pośpiechu, w związku z czym legenda i schematy przeważają w nich nad prawdą historyczną. Niektóre życiorysy, np. hagiografia Michała Kłopskiego, są stylizowanego na postać Jezusa lub na ogólne wyobrażenie chrześcijańskiego świętego albo innego jurodiwego. Wielu jurodiwych było - podobnie jak saloici - wykształconych. Hagiografie rosyjskie - podobnie jak bizantyjskie - kładą nacisk na symbolikę śmierci.
W powszechnej opinii pierwszym jurodiwym był św. Izaak Pieczerski zwany Zatwornikiem (? - ok. 1090), który żył w monastyrze kijowsko-pieczerskim. Zdaniem D. Czyżewskiego, podstawą jego hagiografii była historia zaczerpnięta z Opowieści dla Lausosa Palladiusza. Izaak - podobnie jak Walens - dał się omamić sztuczkom demonów mniemając, iż objawiają mu się aniołowie. Izaak Pieczerski miał być pierwszym i zarazem ostatnim jurodiwym na Rusi Kijowskiej; po nim "szaleńcy Chrystusowi" pojawiali się wyłącznie w Rosji, przede wszystkim w Nowogrodzie, Ustiugu, Rostowie i Moskwie, a później także na wschodzie kraju (w Wołogdzie, Totmie, Wiatce). Jurodiwi pojawiali się sporadycznie również na Białorusi, a jeden z nich - Afanasij z Brześcia (XVII w.) - działał krótko w Warszawie.
Ekscentryczność i "szaleństwo" jurodiwych
Ten, kto ma obsesję na punkcie miłości Boga, jest szaleńcem.
Michael W. Dols
Potępienie ze strony ludzi jest pożywieniem przyjaciół Boga.
al-Hudżwiri
Już w Bizancjum istniały dwa typy jurodiwych: klasztorny i tułaczy. Jurodiwy, bohater standardowego życiorysu - podobnie jak saloita - w dzień grał rolę jurodiwego, a nocami się modlił. Nocna modlitwa jest tym elementem, który w biografiach pojawia się najczęściej. Ten rozdźwięk pomiędzy życiem na pokaz w dzień a autentycznym (duchowym) życiem nocą uważa się za grę będącą konstytutywnym elementem jurodstwa. Prawdziwą, duchową wartość jurodiwego znała często tylko jedna osoba. Jurodiwego najczęściej można było spotkać siedzącego na schodach cerkwi, pełniących rolę sacrofanum, symbolicznego miejsca oddzielającego sacrum cerkwi od profanum świata poza nią. Do cech charakterystycznych jurodiwego zaliczają się:
Obcość i samotność. Zdaniem Panczenki, "klasyczny jurodiwy to protestujący samotnik". Wasyl "Błażenny" (?-1550/7), jak pisał jego biograf, "nie przyjaźnił się z nikim i z nikim nie nawiązywał bliższej znajomości, był obcy dla wszystkich". Przyczyną, dla której jurodiwym został Stefan Trofimowicz Nieczajew (?-1667), była pogarda dla świata i jego rzeczy. Podobnie jak saloitów, jurodiwych początkowo traktowano jako żywioł obcy chrześcijaństwu i nazywano "Niemcami". W późniejszych czasach ogromna większość jurodiwych wywodziła się z rodzin chłopskich, ponieważ jurodstwo traktowano jako formę ucieczki od trudów życia. Jurodiwi byli obcy nie tylko z racji cudzoziemskiego pochodzenia, ale także jako ci, których zrodziło niebo.
Osobliwe zamieszkiwanie. Jurodiwi mieszkali gdzie popadnie: w szałasach, opuszczonych domach i zrujnowanych kapliczkach, a najczęściej pod gołym niebem. Iwan Korejsza początkowo mieszkał w lesie, a następnie w opuszczonej łaźni. Pelagia Serebrennikowa mieszkała w lesie, a potem przez kilkadziesiąt lat w lochu.
Skrajna asceza. Teodozy Pieczerski (?-1074), który zanim został opatem ławry kijowsko-pieczerskiej, był jurodiwym, wystawiał swoje ciało na ukąszenia owadów. Pod włosiennicą nosił łańcuchy, które raniły go do krwi. Izaak Pieczerski nigdy nie zdejmował koźlej skóry, przez co przyrosła mu ona do ciała. Siedział w wąskiej celi, a przez otwór raz dziennie podawano mu mały bochenek. Asceza tak go osłabiła, że leżał w bezruchu na jednym boku, oddając pod siebie mocz, z którego lęgło się robactwo. Przez dwa lata niemal nic nie jadł, nie pił ani nie mówił. Zimą stał na mrozie w rozpadających się butach, przez co nogi przymarzały mu do kamieni.
Większość jurodiwych (jak np. Maksym z Moskwy) latem przesiadywała na stogach zboża, cierpiąc żar, a zimą znosiła mróz. Jurodiwy mnich Teofil (Fieofil, XIX/XX w.) leżał na mrowisku ze złożonymi na piersi rękoma, wskutek czego mrówki oblazły mu całe ciało. Rasputin stał w upał w bagnie, wystawiając ciało na ukąszenia komarów.
Prześladowanie przez demony (biesy), będące naturalnym wynikiem prowadzenia skrajnie ascetycznego trybu życia, nie stanowi cechy wyróżniającej jurodiwych. Stanowią one niezbywalny element życia każdego ascety chrześcijańskiego. Demonicznych "energii" doświadczają też niemal wszyscy asceci bez względu na kontekst kulturowy. Jednak według hagiografów jurodiwy znosi je - jak Chrystus - dla pożytku ludzi i zbawienia ich dusz. Duchy widywał i głosy słyszał np. św. Cyryl z Białego Jeziora (1339-1429).
Osobliwy wygląd i ubiór. Jurodiwi dobrowolnie wybierali życie w brudzie i nędzy. Podobnie jak Eliasz Tiszbita czy pustynni eremici, nosili długie włosy. Często mieli na sobie tylko przepaskę na biodra albo koszulę, a na szyi łańcuch. Wielu jurodiwych chodziło boso.
Prokop z Ustiuga chodził w starej, podartej szacie i w rozpadniętych starych butach bez podeszw. W łachmanach (choć najczęściej nago) chodził Maksym z Moskwy. loann z Ustiuga przepasywał biodra podartą chustą lub też nosił nigdy nie praną czarną koszulę. Kiedy Prokopowi z Wiatki dano czystą koszulę, podarł ją i nadal chodził nago, Afanasij z Brześcia Chodził wysmarowany błotem, odziany tylko w lwią skórę i z kościelnym nakryciem głowy. Św. Ksenia Pietrowna po śmierci męża w roku 1758 zaczęła nosić jego strój i nazywać siebie jego imieniem mówiąc, że to nie on zmarł, lecz jego żona, czyli ona sama. Gdy odzienie uległo zniszczeniu, ponownie zaczęła ubierać się jak kobieta, ale chodziła w podartych butach albo boso. Domna Karpowna zimą i latem chodziła odziana w gałgany, wiązane w węzły, nakładane jeden na drugi i tworzące "jakby ascetyczne okowy". Antoni Aleksiejewicz (1731-1851) chodził w kaftanie z grubego sukna i nie zdejmował go nawet w upał.
Jedynym odzieniem wielu jurodiwych była koszula, interpretowana przez analogię z szamanizmem bądź postacią arlekina. Koszula jurodiwego jest nie tylko symbolem jego ubóstwa, ale również jakby "cechą korporacyjną" jak mundur funkcjonariusza państwowego czy sutanna księdza. Po reformie Nikona koszula jurodiwego stała się "polityczną maskaradą" - jak w przypadku jurodiwego Fiedora, współtowarzysza niedoli protopopa Awwakuma - bo wówczas wszyscy jurodiwi byli przeciwnikami reform.
Żelazny kołpak nabijany gwoździami nosili na głowie loann "Wielki Kołpak" z Moskwy i loann "Wielki Kołpak" z Rostowa. Arseniusz z Nowogrodu (XVI w.) przez cały czas nosił na ciele łańcuchy na wielokrotnie cerowanej koszuli uszytej ze znalezionych w śmieciach gałganów. Św. Teofil Pieczerski (?-1852), chociaż nie był "klasycznym" jurodiwym, do habitu przyczepiał gałgany i nosił żelazne łańcuchy. Teofil z Kijowa i Paweł z Symbirska, którzy żyli w XIX w., mieli zwyczaj przyczepiania do ubrań i nakryć głowy kolorowych gałganków, frędzli, wisiorków i metalowych krzyży. Pelagia Serebrennikowa chodziła, często półnaga, po mieście, pobrzękując dźwiganymi łańcuchami. Jeszcze po wstąpieniu do klasztoru nosiła na szyi łańcuch.
Nagość. Nago chodzili zawsze: Prokop z Ustiuga,1892 św. Maksym z Moskwy, Wasyl "Błażenny" zwany "Nagim" (Nagoj albo Nagochodiec), Prokop z Wiatki i staroobrzędowiec Kiprian. Ławrientij z Kaługi, mimo iż zawsze chodził nago, nawet zimą nie czuł zimna. Jakub z Borowiczy chodził nago, jedynie owinięty pasem. Często nago chodził loann z Ustiuga. Także Andrzej (1744-1812) chodził goły, a podarowaną mu koszulę zwracał lub dawał komuś innemu. Niektórzy nagość przykrywali opaską noszoną na biodrach jak tubylcy w ciepłych krajach. Pierwotnie również ikonografia przedstawiała wielu jurodiwych nago; dopiero od XVII w. narządy płciowe przykrywano przepaską.
Osobliwa mowa. Jurodiwi wypowiadali się monosylabami lub sentencjami o charakterze aforystycznym. Często celowo mówili w sposób niezrozumiały dla innych albo - na sposób mantryczny lub gnostycko-magiczny - wykorzystywali samogłoskę "a", wypowiadając "a-a-a". Nierzadko wykrzykiwali bluźnierstwa i rzucali klątwy na "grzeszników". Zadawali zagadki, uznane przez Panczenkę za "podstawową zasadę języka jurodiwych" i opowiadali przypowieści. Izydor z Rostowa modlił się słowami, które uważano za paplaninę obłąkanego. Michał Kłopski, pytany o coś, najczęściej odpowiadał "Bóg wie" albo powtarzał zadane pytanie. Iwan Korejsza, proszony o radę, odpowiadał monosylabami lub kilkoma sylabami rosyjskimi, greckimi albo starocerkiewnosłowiańskimi. Jego zapiski traktowano jak słowa natchnionej wyroczni i, jak amulety, noszono na piersi. Domna Karpowna z rzadka tylko wypowiadała się w sposób zrozumiały dla innych; idąc drogą, bez przerwy mówiła do siebie.
Język gestów i milczenie. Jurodiwi często zastępowali język słów językiem gestów, jak w pantomimie. Przyświecał im w tym jasny cel: język gestów łatwiej zapada w ludzką pamięć i trwa dłużej od języka słów. Milczenie jurodiwego czy saloity, odpowiednik bezsensownego gadulstwa i pustosłowia, swego rodzaju "język idealny", można rozpatrywać w wielu kontekstach: jako deprywację mowy podczas samotnej praktyki na odosobnieniu, jako formę protestu przeciw ludzkiemu gadulstwu albo jako spontaniczny przejaw szczerości.
Jurodiwi z zasady mówili rzadko - tylko wtedy i tylko tyle, ile było konieczne. Siemien Mitrycz pytany o coś, odpowiadał w sposób enigmatyczny, nie odpowiadał w ogóle albo oblewał pytającego pomyjami. Niektórzy z nich milczeli przez całe życie, jak pierwsza "szalona" mniszka św. "Izydora". Izaak Pieczerski milczał przez dwa lata. Tradycja przypisuje wieloletnie, całkowite milczenie Andrzejowi Carogrodzkiemu (ale nie jego greckiemu prototypowi, czyli Andrzejowi z Konstantynopola), a ponadto Izydorowi z Rostowa, Maksymowi z Moskwy, Wasylowi "Błażennemu" i Prokopowi z Wiatki. Wasyl "Błażenny" "nic nie mówił, tworzył bezgłośnie". Milczał też Kiprian z Suzdala. Inni wypowiadali się monosylabami. Szymon z Jurewca wypowiedział tylko swoje imię, a Jakub z Borowiczy, którego za życia zupełnie nie znano, pierwsze i jedyne zdanie wypowiedział po śmierci, w snach miejscowych chłopów.
Cierpliwe znoszenie szykan jest rozumiane przez samych jurodiwych i ich biografów jako ofiara, przywodząca na myśl słowa ewangelisty (Łk 23.34). Maksym z Moskwy cierpliwie znosił śmiech i obelgi. Izydor z Rostowa - według jego biografa - "od szaleńców doznał wielu przykrości i wyrzutów. Bito go, wyzywano od jurodiwych i wariatów", on jednak modlił się za prześladowców w mowie, którą uważano za paplaninę obłąkanego. loanna z Ustiuga pospólstwo biło pałkami i obrzucało kamieniami. Dzieci szydziły z loanna "Wielkiego Kołpaka" z Rostowa i pastwiły się nad nim. Andrzeja (1744-1812) często lżono, a dzieci obrzuciły go kamieniami, raniąc w głowę. Pelagia Serebrennikowa cierpliwie znosiła maltretowanie ze strony męża. Skłonności do samoponiżenia hagiografowie chrześcijańscy uznają za oznakę pokory jurodiwego. Jednak zdaniem Fiedotowa, w połączeniu z dziwactwami mogą one stanowić rezultat przewlekłej choroby.
Inne formy ekscentrycznego i "szalonego" zachowania. W przypadku jurodiwych ekscentryczność łączyła się z komizmem. To, co dla nich było śmiertelnie poważne, innym wydawało się śmieszne i absurdalne zarazem. Wielu jurodiwych nie było w stanie opanować chęci biegania po ulicach. Izaak Pieczerski bawił się z dziećmi "w mnichów", za co igumen nałożył nań surowe kary. loann "Wielki Kołpak" z Rostowa rozpościerał na ziemi płaszcz, stawał na nim i godzinami wpatrywał się w słońce mówiąc, że rozmyśla o Słońcu Prawdy. Czasami stawał na żelaznym kołpaku, który w tym celu zdejmował z głowy. Wasyl "Błażenny" całował domy "grzeszników", w których odbywały się pijackie orgie, ponieważ widział wokół tych domów płaczące anioły, i opluwał cerkwie, aby wypędzić złe duchy, które zagnieździły się w ich wnętrzu. Zniszczył kiedyś czczony obraz Maryi, gdyż namalowano go na desce z wizerunkiem diabła. To samo zrobił z własnością pewnego kupca, którą ten zdobył nieuczciwym sposobem. Na targu wywracał stragany z kołaczami i wylewał ze słojów kwas. Prokop z Wiatki zabrał handlarzowi kosz z kołaczami, wyrzucił je na ziemię i podeptał.
Szymon z Jurewca robił, na co miał ochotę, dokonując tego pod maską głupoty i żartu: udawał kulawego, biegał podskakując albo podstawiał nogę komuś śpieszącemu się. Gapił się w księżyc, a potem padał na ziemię i machał nogami, krzycząc coś. Nierzadko ujawniał "grzechy" innych, odwracał się od nich ze wstrętem, wypowiadał przepowiednie, odgrywał różne role, zmieniając jak aktor swój głos i wygląd, a "ludzie brali go za jedną z odgrywanych przezeń postaci i uznawali za opętanego przez demona". Prokop z Wiatki tarzał się po ziemi, dopóki ciało nie nabrało ciemniejszej barwy i rwał na sobie ubranie. We wszystkim starał się naśladować innych jurodiwych.
Mikołaj Kaczanów i Fiodor z Nowogrodu nie tylko obrzucali się wyzwiskami, ale także bili i zrzucali do wody. W klasztorze w Czudowie Fiodor (?-1671) wszedł "do rozpalonego pieca, usiadł gołym tyłkiem na kamieniach i zajadał okruszyny". W ekscentryczny sposób zachowywała się św. Ksenia Pietrowna, nazywana "wariatką", "trędowatą" bądź "jurodiwą". Masza Muchanowska (ok. 1855 - ?) robiła miny i wykonywała konwulsyjne ruchy rękami, a z ust zawsze ciekła jej ślina. Bez względu na dolegliwość, stosowała tę samą metodę: do szklanki z wodą wrzucała węgielek, a następnie dotykała nim chorego miejsca. Żyjąca w tej samej okolicy Annuszka (ok. 1865 - ?) większość czasu spędzała leżąc nago - opięta grubym łańcuchem - w pokoju bez komina, wskutek czego jej ciało pokrywała sadza. Podobnie jak u Maszy, szukano u niej porad w sprawach leczniczych i duchowych. Domna Karpowna w czasie liturgii chodziła po cerkwi, mówiła, śpiewała, przestawiała i gasiła świece, a czasami chowała je do worka.
Iwan Korejsza zimą, lekko ubrany i bez czapki, kopał kijem ziemię. Chcąc pozbyć się natrętów, na drzwiach łaźni, w której zamieszkiwał, napisał, że przyjść do niego można tylko na kolanach. Za sprawą człowieka, który uznał go za "dzikiego fanatyka", został osadzony w szpitalu dla obłąkanych w Moskwie. Do roku 1820 przebywał w zimnym pomieszczeniu bez światła, przykuty łańcuchem do ściany. W celi nigdy nie siedział, tylko stał albo, najczęściej, leżał lub tarzał się w pyle. List, który wysłał do metropolity Filareta, rozpoczął słowami "Promień wielkiego świata", a podpisał "Student zimnych wód". Swoich gości raczył mieszaniną różnych mniej lub bardziej jadalnych rzeczy albo brudną wodą, którą mieszał palcami. Fiedor w cerkwi śpiewem zakłócał liturgię, bił się mocno po głowie, piersiach i plecach, robił pokłony, uderzając mocno głową o posadzkę. Pelagia Serebrennikowa przez wiele lat rzucała kamyki do dołów z deszczówką, potem wchodziła do wody i wyjmowała je. Rasputin "w cerkwi mamrotał coś bez sensu, przewracał oczami i intonował przeraźliwym głosem pieśni religijne". Uważano, że "dostał bzika" i ma "fioła". Jednej z osób, która go wtedy poznała, wydał się "nienormalny. Coś śpiewał i wymachiwał rękami, grożąc komuś".
Za jurodiwego, chociaż swoistego, uznać też należy Aleksego Buchariewa (1822-1871), który do roku 1862 był archimandrytą Teodorem, a następnie porzucił stan zakonny i ożenił się. Choć opinia publiczna widziała w nim człowieka niespełna rozumu, N. Gorodecka, powołując się na jego pisma, uznała jego czyn za naśladownictwo szaleństwa gwoli Chrystusa.
Cechy jurodstwa można też odnaleźć w postaci mnicha Iliodora Trufanowa. Namiętną krytyką niemoralnego życia społeczeństwa i kleru przypominał Savonarolę. Biskupom i kapłanom zarzucał chciwość i niemoralność, a jego przeciwnicy, których systematycznie przybywało, uważali go za obłąkanego.
"Zbawienie przez grzech", będące formą antyzachowania i antychrześcijaństwa zarazem, cechowało Rasputina, który wypracował specyficzną formę walki z namiętnościami. Modląc się, trzy razy powtarzał: "Biesie rozpusty, odejdź precz!", a następnie odbywał z kobietą akt płciowy. "Potęga kopulacji była taka, że kobieta już nie odczuwała zwykłego stanu pożądania - mówił przesłuchiwany przez konsystorz pop Jurijewski. - Czuła, że bies rozpusty ją opuścił". Ponieważ był on prawdopodobnie jedynym jurodiwym, który to praktykował, nie sposób uznać jurodiwych in toto za kontestatorów tradycji prawosławnej.
Stosowanie magii, szantażu oraz metod typowych dla trickstera. Lud traktował jurodiwych jak wszechmocnych magów-szamanów. Dlatego w opowieściach o jurodiwych wątki magiczno-szamańskie pełnią istotną rolę. Michał Kłopski na ponad rok odjął władzę w kończynach namiestnikowi klasztoru kłopskiego, który zagroził rybakom połamaniem rąk i nóg za łowienie ryb na jego terytorium. Wasyl "Błażenny" miał odebrać wzrok grupie dziewcząt, które się z niego wyśmiewały, lecz przywrócił im go, kiedy wyraziły skruchę.
Nie mogąc znaleźć zrozumienia u ludzi, niektórzy jurodiwi szukali towarzystwa psów. W ślad za Symeonem z Emesy i Andrzejem z Konstantynopola, czynił tak Prokop z Ustiuga. Domnę Karpowną widywano otoczoną przez bezdomne psy.
Przykłady skrajnej ascezy świętych
Niejeden pod działaniem szaleństwa, a także przyzwyczajenia, może zajmować wobec tych rzeczy taką postawę, jak Galilejczycy.
Epiktet (Diatryby 4.7)
Ponieważ dla wielu średniowiecznych ascetów chrześcijańskich normą stały się długotrwałe posty o chlebie i wodzie, noszenie włosiennicy, codzienne biczowanie ciała [św. Bernard z Clairvaux biczował się ostrym kańczugiem. Św. Zdzisława z Lemberka nawet nocą nosiła włosiennicę, kazała się służącej biczować rózgami z rzemieni, pokrzyw, cierni i głogów. Bł. Humilianna Cerchi nosiła włosiennicę z koźlej skóry i biczowała się do krwi. Św. Mikołaj z Tolentino nieustannie nosił włosiennicę z haczykami z drutu, które dotkliwie raniły jego ciało; ponadto każdej nocy biczował ciało do krwi. Św. Małgorzata z Kortony tak dotkliwie się biczowała, że ciało "pokryło się ranami i bliznami. Odczuwała realne pragnienie zniszczenia" go. Bł. Franciszek z Fabriano tak długo i często bił się po plecach i ramionach, że po jego śmierci stwierdzono, iż skóra mu w tych miejscach zrogowaciała. Bł. Franciszek Patrizzi "codziennie rano biczował się tak mocno, że wszyscy, którzy to słyszeli, przypuszczali, że bije w drewno lub kamień". Św. Andrzej Corsini biczował się codziennie do krwi żelaznym łańcuchem. Św. Katarzyna ze Sieny trzy razy dziennie biczowała się do krwi żelaznym łańcuchem. Na ciele nosiła łańcuch z nabitymi gwoździami, który wrósł jej w ciało. Św. Wincenty Ferreriusz biczował się codziennie przez 40 lat. Umartwianie się bł. Piotra z Luksemburga polegało na biciu się kijami i okręcaniu się ciasno sznurem z węzłami. Pomimo nalegań lekarzy nie chciał go zdjąć, uległ dopiero pod groźbą papieskiej ekskomuniki. Św. Franciszek z Pauli nosił zawsze ostrą włosiennicę i biczował się do krwi żelazną dyscypliną z ostrymi haczykami na końcu. Św. Feliks z Cantalice pod habitem zawsze nosił ostrą włosiennicę, a każdej nocy trzykrotnie biczował się do krwi. Św. Józef z Kupertynu biczował się do krwi (nierzadko żelaznym łańcuchem). Św. Paweł od Krzyża "niemal codziennie" biczował się publicznie, by skłonić innych do nawrócenia się.] oraz nocne czuwania na modlitwie, czyli to, co współcześni psycholodzy (nie wyłączając konfesyjnych) uznają za patologię, określenie tego, co średniowiecze traktowało jako normę, jest niemożliwe. Niejednokrotnie zwracano uwagę na patologiczny aspekt chrześcijańskiej ascezy, przywodzący na myśl zachowanie pacjentów szpitali psychiatrycznych. W średniowieczu tego typu asceza była czymś naturalnym i stanowiła jeden z elementów typowego wizerunku świętego. Asceta swoimi nadludzkimi, "szalonymi" wyrzeczeniami i ekscentrycznym zachowaniem pragnął się zbliżyć i upodobnić do swojego "szalonego" Boga Chrystusa.
Łagodne formy ascezy mnichów irlandzkich mogą mieć kynickie korzenie. Podobnie jak kynicy, Irlandczycy chodzili ubrani w skóry zwierząt, żywili się orzechami i roślinami, pili wodę, a spali na ziemi z kamieniem pod głową zamiast poduszki. Cechowała ich kynicka pokora, umiłowanie natury i zwierząt, co później stało się cechą św. Franciszka z Asyżu i jego uczniów. Niektórzy asceci irlandzcy próbowali prześcignąć w "szaleństwie" ascetów syryjskich. Św. Finnchua przez siedem lat wisiał zawieszony na żelaznych kajdanach przeciągniętych pod pachami, "aby zapewnić sobie miejsce w niebie". On i św. Ite wystawiali ciało na ukąszenia chrabąszczy i jelonków. Św. Findian nosił łańcuch, który wżarł mu się w ciało. Św. Ciaran jadł chleb zmieszany z piaskiem. O św. Kevinie można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że swoją asceza oderwał się od natury. Jego praktyka przypomina ścieżkę niektórych ascetów hinduskich. Przez siedem lat nie kładł się spać; stał, trzymając ręce nieruchomo w tej samej pozycji, tak że kos złożył na nich jajka i wysiadywał je. Walijski św. Brynach codziennie zanurzał się w lodowatej wodzie, a św. Colman mac Luachain miał przez całą dobę pozostawać zanurzony pod wodą. "Ci szaleńcy - pisał o ascetach irlandzkich R. Flower - włóczyli się po lasach, żyli na koronach drzew i mieszkali razem ze zwierzętami. Schodzili pod wodę, by łapać w ręce ryby. Ich wypowiedzi były mieszaniną mrocznego szaleństwa i natchnionej mądrości".
Skrajna asceza stała się powodem częstych chorób u "świętych anorektyczek", które - zdaniem R. M. Bella - cierpiały na anoreksia nervosa (łac. "brak [an] apetytu [oreksis]"), chorobę o podłożu nerwowym. Powód tego wyjaśniła Jeanne Guyon (1648-1717), która była "szalona" na punkcie miłości do Boga: "Byłam jak ci pijacy lub zakochani, co myślą wyłącznie o swej namiętności".
Św. Agnieszka z Montepulciano (1268-1317) spała na ziemi z kamieniem pod głową, jadła tylko kawałek twardego chleba dziennie i piła odrobinę wody. Św. Koleta z Korbei (1381-1447) przez cały rok chodziła boso, w tym samym, starym, połatanym habicie, a zimą nie grzała się przy piecu, ponieważ nie znosiła ognia. Nigdy nie zdejmowała z siebie paska żelaznego, który wrósł jej w ciało; kiedy spowiednik nakazał jej go zdjąć, zerwała go wraz z kawałkami ciała. Skutkiem tej skrajnej ascezy nabawiła się wielu chorób, m.in. duszącej puchliny i krwotoków; nocą nie mogła spać z powodu dotkliwego bólu.
Skrajną ascezę prowadził hiszpański św. Piotr z Alkantary (1488-1562). Nigdy nie ubierał się odpowiednio do pory roku: zimą otwierał okno i wystawiał się na działanie mrozu, a w letnie upały chodził z odkrytą głową. Zawsze chodził boso, w bardzo ciasnym habicie z sierści, przypominającym nie tyle włosiennicę, co raczej pancerz albo tarkę, która rozdrapywała rany, jakie sobie zadawał biczem (dwa razy dziennie biczował się ostrymi łańcuszkami). Teresa z Avila uznała stan jego umysłu za "szczęśliwe i pożądane szaleństwo!".
Św. Małgorzata Maria Alacoque (1647-1690) tak mocno obwiązywała się sznurami i łańcuszkami oraz specjalnie przysposobionymi żelaznymi pasami, które były naszpikowane kłującymi ostrzami, że usunięcie ich bez okaleczenia było niemożliwe. Ponadto w roku 1678 wyryła sobie na piersiach imię "Jezus", a gdy rany się zabliźniły, w 1679 odnowiła je płomieniem świecy. Własną krwią wykonała napis informujący o oddaniu się Bogu. Kiedy opiekowała się chorymi, "całowała zropiałe i cuchnące rany mimo wielkiego wstrętu".
Św. Weronika Giuliani (1660-1727) cały czas nosiła włosiennicę na gołym ciele, na niej habit nabity kolcami, a ponadto owijała się łańcuchami, spała na ziemi, godzinami leżała na krzyżu albo kładła sobie na ramiona ciężki kamień. Aby się ukarać za wypowiedzenie niepotrzebnych słów, wkładała sobie pod język kamyki.
Osobliwością ascezy św. Gerarda Majelli (1726-55) był pojedynek z innym ascetą Franciszkiem Margottą (1699-1764) o to, "kto potrafi więcej swemu ciału dokuczyć".
Jedną z form ascezy było niepatrzenie w twarz rozmówcy, zwłaszcza płci odmiennej, albo wypowiadanie tylko niezbędnej liczby słów.
Należy podkreślić, że asceza w zakresie jedzenia, snu i ubrania prowadziła z jednej strony do doświadczania SET [stan ekstatyczno-transowy], a z drugiej powodowała wizje, nierzadko o charakterze demonicznym. Sami mistycy uważali przeżycia o demonicznej naturze za próbę, a nawet szczególną łaskę Boga. Butler tłumaczył je aktywnością typu poltergeist. Znajdują one też analogię w doświadczeniach inicjacyjnych szamanów syberyjskich, którzy w SET byli wielokrotnie bici. Do SET mogło też prowadzić cechujące wielu mistyków niemal nieustanne wylewanie łez, będące kontynuacją starożytnych lamentacji. Dzięki temu asceta zmieniał swój status w oczach innych: nie był postrzegany jako człowiek, lecz jako istota quasi-boska, dysponująca cudotwórczymi zdolnościami.
Także inne wątki z żywotów ascetów i świętych nawiązują do tradycji szamańskiej. Chrześcijańscy mitografowie i hagiografowie z jednej strony nawiązywali do ogólnoludzkiego dziedzictwa motywów o charakterze szamańskim i magicznym, a z drugiej wykazali się sporą wyobraźnią, kreując nowe wątki. Asceza Patryka (385/95-461), najsławniejszego świętego irlandzkiego, miała, zdaniem S. Czarnowskiego, "charakter postu magicznego", magicznego obrzędu użytego "przeciw niebu, aby wymóc na nim ustępstwa", czyli przypominała rytualną ascezę starożytnych Żydów. Dzięki temu zwycięskiemu postowi-szantażowi Patryk uzyskał od Boga przywilej wyprowadzenia co roku niemal tysiąca dusz z piekła. Miał on w zwyczaju stać w nocy w lodowatej wodzie rzeki, modląc się, a ponadto, podczas odosobnienia na górze Aigle, nic nie jadł i nie pił. Posiadaną łaską, uważaną za łaskę Jezusa i oznakę wtajemniczenia, jak magiczną różdżką otwierał drzwi do świata podziemnego.
Przykłady "szalonego" zachowania mistyków
Czy bóg bierze na siebie odpowiedzialność za szaleństwo, jakim dotknął ludzi, czy też ludzie stają się odpowiedzialni za Boga, który pozwolił się ukrzyżować?
Gilles Deleuze
Na chrześcijańskim Zachodzie za "szalonych" mistyków uważano zarówno "ortodoksów" i "heretyków", jak religijnych entuzjastów. Podobnie jak na Wschodzie, chodzili oni w łachmanach albo zgoła nago, czasami nosili też na głowie tonsurę w kształcie krzyża, czyli pozostawiali na niej tylko dwa pasma włosów. Szaleństwo określano mianem "choroby św. Wiktora" lub "choroby św. Nazariusza", a epidemie taneczne (np. tarantyzm) wiązano z postacią św. Wita.
Za "szalony" można by też uznać średniowieczny kult śmierci, gdyby nie był on w owym okresie normatywny i praktykowany przez wszystkich, z papieżami włącznie. Praktyka meditatio mortis ma starożytne korzenie i była już stosowana przez mnichów syryjskich i egipskich.
Znane są przypadki, w których nauczanie charyzmatycznego nauczyciela wpędza umysł adepta w "szaleństwo". Można to uznać za exemplum doświadczenia inicjacyjnego, zakończonego duchowym odrodzeniem się. Bł. Kamila Baptysta Varano (1458/9-1517/27) w roku 1479 usłyszała kazanie franciszkanina, które wywarło na niej tak silne wrażenie, że miała wrażenie, "jakby w jej duszę [uderzyły] piorun i błyskawica". Rozpaliły w niej wewnętrzny ogień, który doprowadzał jej umysł do szaleństwa. Przeżycia te nasiliły się następnie w wyniku serii wizji, w których otrzymała niezmierzone, "nadzwyczajne światło miłości Bożej"; sprawiło ono, że poczuła się jak obłąkana; mówiła: "szaleństwo, szaleństwo". Z kolei św. Jan Boży (1495-1550) był tak poruszony kazaniem Jana z Avili, że przeżył załamanie nerwowe, które - dzięki przeżyciu kryzysu psychotycznego - doprowadziło go do odrodzenia się i realizacji świętości.
Św. Krystyna ze St. Trond w powszechnej opinii uchodziła za "opętaną". Zdaniem M. H. King, była "Głupcem dla miłości Chrystusa", a zdaniem A. M. Hibbard jej biografie zawierają modelowe cechy szamanki. Dla Hibbard chrześcijański święty to w istocie szaman, któremu hagiografia przypisuje te same umiejętności, dostosowane do potrzeb nowej "ortodoksji" i doktryny. Zdaniem tradycji, Krystyna ze St. Trond, wielokrotnie wtrącana do więzienia, w nieznany sposób zawsze uwalniała się i chroniła w puszczy. Tam żywiła się mlekiem z własnych piersi, modląc się nieustannie. Miała tak plastyczne członki, jakby w ogóle nie posiadała kości i z tego powodu często zwijała się jak jeż w kulę. Gdy porywała ją ekstaza, wirowała wokół siebie tak szybko, że nie można było odróżnić zarysu jej kończyn, albo godzinami stała w bezruchu zatopiona w modlitwie. Jej praktyka obejmowała m.in. wchodzenie nago między cierniste krzaki, zanurzanie się po pas w kotle z wrzątkiem, siedzenie w rozpalonym piecu i wkładanie doń rąk i nóg, które jednak (mimo że czuła ogromny ból) pozostawały niepoparzone. Rzucała się bez szkody na koło młyńskie i w sforę rozjuszonych psów. Ciało miała tak lekkie, że mogła je utrzymać niewielka gałąź. Miała też wzlatywać na czubek drzewa i tam pozostawać, modląc się.
Inna "szalona" mistyczka z epoki, św. Ludgarda z Tongeren (1182-1246), w ekstazie krzyczała i wykonywała gwałtowne ruchy, jakby była opętana. Jej biograf istotnie pisał, że była nawiedzona "duchem szaleństwa" (łac. desipientium spiritu), będącym efektem zjednoczenia mistycznego z Chrystusem.
Piotr Waldo (Valdes, ? - ok. 1206), kupiec z Lyonu, po usłyszeniu od teologa, którego mowa zrobiła na nim wielkie wrażenie, że drogą do doskonałości jest wyrzeczenie się bogactwa (Mt 19.21), sprzedał w roku 1173 swój znaczny majątek, pieniądze rozdał ubogim, a córki umieścił w klasztorze i zaczął głosić Ewangelię w duchu pierwszych chrześcijan. W ten sposób - jak pisał - "wyzwolił się od władzy mamony". Zaczął chodzić ulicami i krzyczeć: "Nie możecie Bogu służyć i mamonie" (Mt 6.24). Zdaniem współczesnego anonimowego kronikarza kościelnego, Waldo musiał przekonywać mieszkańców miasta, że nie jest szalony: "Myślicie, że zwariowałem, ale tak nie jest. Jak powiada Ewangelia, nie można służyć Bogu i mamonie, i oto ja wyzwoliłem się dziś od władzy mamony". Stwierdził, że uczynił to z dwóch powodów: dla własnego dobra, aby odtąd każdy, kto zobaczy go z pieniędzmi, mógł uznać go za obłąkanego, jak i dla dobra innych, by im pokazać, że zaufanie trzeba pokładać w Bogu, a nie w bogactwie.
Jak "szalony" zachowywał się też św. Franciszek z Asyżu. Sam nazywał siebie idiotą i tłumaczył, że to Bóg "chciał, aby został nowym głupcem". Gdy ten syn szlacheckiej rodziny zaczął praktykować ascezę, ukrywając się w jamie albo zanurzając w rowie pełnym lodu, ludzie "niemiłosiernie mu ubliżali, obwoływali go głupim i szalonym, rzucali nań błoto ulicy i kamienie". Zdaniem oficjalnej hagiografii nawrócenie Franciszka, "drugiego Jezusa", dokonało się pod wpływem inicjacyjnego powołania we śnie oraz dobiegającego z krucyfiksu głosu, który nakazał mu naprawić obracający się w ruinę kościół. Ale w opinii J. Greena na głupca bożego pasował go "asyski idiota", z którym spotkał się kilkakrotnie. Ojciec, chcąc skłonić go do zmiany postępowania, związał go, pobił i zamknął w ciemnym pomieszczeniu. Gdy zażądał od niego zwrotu pieniędzy, Franciszek oddał mu wszystko, co miał, wraz z ubraniem i pozostał nagi. Jak pisał Tomasz z Celano, Franciszek zmagał się "nagi z nagim". Pielęgnował i całował rany trędowatych, a nawet całował ich w usta.
Zdaniem R. P. Cuthberta (1912) - który swoją klasyczną biografię Franciszka oparł na najstarszych źródłach - doświadczał on stanów, których charakteru nie był pewien. W jego życiu można dostrzec objawy choroby szamańskiej, która "ciągnęła się latami". Słyszał głos wzywający go do pójścia z nim, który brał za głos Boga, a także odgłos biegnących za nim stóp i ciężkie stąpania, ale gdy odwracał się, nie widział nikogo. W drodze miał też erotyczne wizje, które uznał za "pułapkę szatana" i próbował zwalczyć biczowaniem.
Traktowano go jak błazna i głupca, gdyż głosił kazania w fartuchu ogrodniczym. Własnoręcznie zburzył zbudowany dla franciszkanów dom, gdyż uznał go za zbyt okazały. Reguła, którą nałożył na zakonników, była równie surowa jak buddyjska winaja: zakazywała m.in. posiadania pieniędzy. Miał skłonność do samoponiżenia: kiedyś rozkazał Bernardowi z Quintavalle, zwanemu też Bernardem z Asyżu (?-1241/6) - późniejszemu świętemu, któremu nadał tytuł "błazna i kuglarza Bożego" - by trzykrotnie przeszedł po nim, stawiając mu stopy na ustach i szyi. Przy innej okazji, gdy podczas choroby zjadł trochę mięsa, nakazał jednemu z zakonników, "aby uwiązał mu powróz u szyi i tak ciągnął poprzez całe miasto, jak przestępcę, głosem herolda wołając i mówiąc: «Oto widzicie obżartucha, który tuczył się kurzym mięsem» ". Gdy którejś nocy stwierdził, że zamiast na drewnie lub na kamieniu ma głowę wspartą na poduszce, uznał to za podstęp szatana, który wstąpił w nią, aby go kusić.
Pierwszych zwolenników Franciszka, którzy podobnie jak on praktykowali skrajną ascezę, traktowano jak obłąkanych, pijanych, głupców, naiwnych albo zwykłych rabusiów, czyli widziano w nich tricksterów. Obrzucano ich obelgami i nie zapraszano do domów z obawy przed kradzieżą; cierpieli więc głód i poniżenie. Patrzono na nich "jak na nieszczęśliwych szaleńców; inni uważali ich za fanatyków". Ktoś miał o nich powiedzieć: "Albo to są święci, albo niebezpieczni szaleńcy". Swoich braci zakonnych Franciszek nazwał "Bożymi kuglarzami". Ich działalność J. Green określił jako "szaleństwo ewangeliczne", a Franciszek to dla niego "szaleniec Boży". Dodał, że to "Opatrzność" obdarzyła go "szaleństwem, któremu nie sposób było się oprzeć". W usta Franciszka włożył słowa: "Powiedział mi Pan, że chciał, abym był nowym szaleńcem (pazzo) na tym świecie, i nie chciał nas prowadzić drogą innej wiedzy niż ta". Zdaniem Greena reguła Franciszka to połączenie "zdrowego rozsądku i szaleństwa metafizycznego (...) chaos szalonej miłości", która kulminuje "w paroksyzmie boskiego upojenia".
Pierwsi franciszkanie, aby nie zasnąć podczas nocnej modlitwy, zawieszali się na powrozach nad ziemią. "Niektórzy zakładali żelazne obręcze", inni "opasywali się drewnianymi ściskaczami", obnażali na mrozie i ranili ciało kolcami cierni. W Bolonii, dokąd Franciszek wysłał Bernarda, "dzieci, ujrzawszy szatę jego zużytą i podłą, szydziły zeń wielce i lżyły go, jako zwykło się czynić z głupcem. Atoli brat Bernard znosił wszystko cierpliwie i radośnie dla miłości Chrystusa, a nawet, aby jeszcze bardziej go dręczono, usiadł z umysłu na placu miejskim. Kiedy tak siedział, zebrało się wokół niego wiele dzieci i mężów, ten ściągał mu kaptur w tył, ów naprzód, ten obrzucał kurzem, ów kamieniami, ten potrącał tu, ów tam". Chociaż niektóre opowieści zawarte w Kwiatkach świętego Franciszka z Asyżu mają charakter legendarny, to jednak w wielu z nich można znaleźć elementy charakterystyczne dla żywotów typowych "szalonych" mistyków. Za autentyczne i dowodzące ewangelicznego szaleństwa należy jednak uznać opowieści o tym, jak to w Hiszpanii i Maroku zakłócali modlitwy muzułmanów i obrzucali obelgami ich religię. Zdaniem J. Sawarda, pierwsi franciszkanie byli "bandą świętych żebraków, idiotów i kuglarzy, którzy niemal z dnia na dzień stali się zakonem o światowym zasięgu".
Leon, jeden z pierwszych franciszkanów, jak dziecko, zawsze zachowywał się przeciwnie do oczekiwań Franciszka i mówił nie to, czego ten od niego wymagał. Inny franciszkanin, Jałowiec (?-1258), kiedyś zdjął z ołtarza srebrne dzwonki i podarował je pewnej ubogiej kobiecie. Miłość bliźniego doprowadził do absurdu: chcąc sprawić przyjemność choremu zakonnikowi, przyniósł mu to, o co ten go prosił: nogę świni, którą obciął żywemu zwierzęciu. Spotkanemu w lesie ubogiemu oddał własny habit, a sam został nagi. Chcąc wystawić się na pośmiewisko tłumu, wszedł do Witerbo w samych spodniach, z resztą ubrania na głowie, a "dzieci i wyrostki sądząc, że jest niespełna zmysłów, wyrządzały mu wiele obelg, obrzucając go z tyłu błotem, ciskając nań kamieniami i szarpiąc go tam i sam, wśród mnogich słów szyderczych". Aby uczynić z sobie jeszcze większe pośmiewisko, zaczął się huśtać na huśtawce jak dziecko. Analogicznie zachowywał się później w Spoleto, co dało innym franciszkanom asumpt do nazwania "go szaleńcem, głupcem i hańbicielem Zakonu świętego Franciszka". Uznali oni, że "jak szaleńca winno by się zakuć go w kajdany". Przy innej okazji ugotował zakonnikom w klasztorze jedzenia na dwa tygodnie.
Beatrycze z Nazaretu w ciągu całego życie miewała długotrwałe, kilkuletnie okresy apatii i szaleństwa. W jednym z długich okresów depresji, który trwał rok, była tak zajęta swoim cierpieniem i całkowicie nieświadoma otoczenia, że nie potrafiła myśleć o niczym innym. Bez przerwy, w dzień i w nocy, wpatrywała się w niebo, błagając o pomoc, całkowicie tym pochłonięta. Inne mniszki, a w ślad za nimi jej biograf, nazywali ją "szaloną". Doświadczenie przebicia serca było u niej tak silne, że nie mogła znieść jego intensywności i modliła się o chorobę, która uwolniłaby ją od tego "szaleństwa". W dzień epifanii w roku 1232 ujrzała w ekstazie Jezusa stojącego na ołtarzu z rozpostartymi rękoma. Na ten widok upadła na ziemię w omdleniu, "szalona" z pożądania. Jej duchowa radość była tak wielka, że drżała, jakby była obłąkana. Temu stanowi, który utrzymywał się u niej przez wiele lat, często towarzyszyły gesty, taniec i omdlenia. Czując, że jest niegodna otrzymanych łask i wyrażanej jej czci, zaczęła udawać obłąkaną. 26 grudnia 1235 weszła w okres trwającego sześć tygodni "duchowego obłędu", spowodowanego nadmiernym osłabieniem.
Bł. Jakub z Todi (Jacopone da Todi, 1230/6-1306) po śmierci żony w roku 1268 został świeckim ascetą i, ubrany w łachmany, rozpoczął pokutę. W ciągu następnych 10 lat nierzadko zachowywał się jako szalony i za takiego był też uważany przez swoich krewnych i przyjaciół. Praktykował swoistą ascezę: widziano, jak chodził na czworakach po głównym placu miasta, odziany tylko w lwią skórę z uprzężą osła na plecach. Przy innej okazji pojawił się na weselu swojego brata nagi, wysmarowany smołą i pokryty piórami. Chcąc zwalczyć demona obżarstwa, kładł sobie na twarz kawałek mięsa, aż oblazło go robactwo i zaczął cuchnąć. W jego celi panował smród do zniesienia. Głodny, kładł na stół wyborne jadło i stał przed nim, śpiewając. Przy innej okazji przyniósł pewnemu człowiekowi do domu kupione przez niego kurczęta, a potem włożył je do jego rodzinnego grobowca. Miłość do Boga zmieniła dogłębnie jego istotę; zachowywał się jak człowiek "szalony" i pijany miłością. W jednej ze swoich Pieśni pytał:
O Miłości, Boża Miłości,
Dlaczego mną zawładnęłaś?
Zdaje mi się, żem szalony,
Czemu nie zostawisz mnie w spokoju?
Miłość, której doświadczał, była tak intensywna, że przyprawiała go o szaleństwo. Porównywał ją do równie szalonej miłości Chrystusa: "Wydaje się, że oszalałeś z miłości do ludzi!". Zdumiewał się nad "szaleństwem Boga", który zadał sobie tyle trudu, aby "zbawić tak małowartościowe stworzenie", jak człowiek. To szaleństwo sprawiło, że Bóg upokorzył siebie, stając się cierpiącym człowiekiem. Jakub wielokrotnie stwierdzał, że w szaleństwo wpędził go "Chrystus szalony z miłości" do niego. Pisał: "Ten, który jest szalony dla Chrystusa, ludziom wydaje się szalony. (...) Ten, który chce iść do tej szkoły, znajdzie w niej nową doktrynę: szaleństwo; ci, którzy go nie doświadczyli, nie wiedzą, jak ono jest dobre". Za kres i cel życia człowieka uznawał mistyczną przemianę duszy w Chrystusa. Jego zdaniem już pierwszą fazę zjednoczenia z Bogiem mistyk odczuwa jako oszołomienie: wola człowieka jednoczy się z wolą Boga, a mistyk "oddaje się boskiemu szaleństwu".
Czytając Pieśni Jakuba, odnosi się wrażenie, jakby wyszły one spod pióra tamilskich siddhów śiwaickich. W obu przypadkach za szaleństwo uznaje się życie zwykłego człowieka niezwiązane z religią, nierozważną miłość, łamiącą prawa i obyczaje, a w końcu cały świat, "przypominający człowieka obłąkanego". Dla E. Underhill jego zachowanie było przejawem "boskiego szaleństwa" albo świętego szaleństwa (wł. santa pazia), czyli metodą budowania nowej osobowości.
Za nietypowego "szalonego" mistyka można uznać Gerarda Segarelliego (?-1301) z Parmy, twórcę potępionego ruchu ubogich zwanych Braćmi Apostolskimi. Gerard przez wiele lat medytował w samotności, a następnie sprzedał wszystko, co posiadał, pieniądze zaś po prostu rozrzucił wśród przechodniów w Parmie. Zaczął się utrzymywać z jałmużny. Czasami ubierał się jak aktor i zachowywał jak błazen. Nosił długie włosy, sandały i opończę, gdyż tak właśnie, jak sądził, wyglądali apostołowie (wiedzę o ich wyglądzie czerpał z ilustracji z epoki). Chcąc jak najdokładniej naśladować Jezusa, dał się obrzezać, przewijać z noszonych przez siebie pieluszek; karmił się mlekiem z piersi pewnej kobiety. Spędził noc z dziewczyną, chcąc wystawić na próbę jej czystość. Przez kilka dni chodził ulicami Parmy, nie witając się z nikim, gdyż chciał wypełnić zalecenie ewangeliczne (Łk 10.4). Co jakiś czas wykrzykiwał tylko słowo Penitencagite! ("Wzywajcie do pokuty!"). Zaproszony na obiad, mówił, że przyjdzie albo nie przyjdzie.
Kościelny historyk Salimbene de Adam, opisując Braci Apostolskich, nie przebierał w wyzwiskach. Nazwał ich "synagogą szatana" i przedstawił jako "kongregację szubrawców i świniopasów, fałszywych i lubieżnych ludzi, głupców i zwierzęcych plugawców, ignoranckich jak bestie, typów prostackich (...) odpowiednich tylko do czyszczenia latryn". Salimbene uważał, że odrzucając msze, liturgie, spowiedź, szkolnictwo itp., odchodzą od źródeł apostolskiego chrześcijaństwa. Bracia Apostolscy byli znani z ekscentrycznych praktyk. Np. rozbierali się, stawali pod ścianą i krzyczeli: "Ojcze! Ojcze! Ojcze!".
Bł. Jan Colombini (ok. 1304 - 1367) po nawróceniu się zaczął prowadzić tak skrajną ascezę, że został wygnany z miasta. Jego "szaleństwo" przejawiało się nie tylko w tym, że większość czasu spędzał na modlitwie i czynach miłosierdzia (np. pielęgnowaniu we własnym domu chorych, w tym trędowatych), ale również w tym, że sprzedawał towary po znacznie niższych cenach od tych, po jakich je kupił. Wraz ze swymi zwolennikami wędrował od miasta do miasta, wznosząc okrzyki "chwała Jezusowi Chrystusowi". "Spektakl", który uczynił ze swojego życia, wywierał wpływ na innych. Niektórzy z nich przechodzili wewnętrzną przemianę.
Bł. Bartłomiej z Montepulciano (?-1330) udawał obłąkanego, aby wystawić się na pośmiewisko dzieci. Późniejszy sławny pustelnik i mistyk Richard Rolle (?-1349) któregoś dnia poprosił siostrę, aby dała mu dwie swoje tuniki, a następnie obciął rękawy od szarej szaty i guziki od białej, włożył szarą szatę na białą, a na głowę dziwaczny kapelusz, który nosił jak kaptur. Potem opuścił dom i został pustelnikiem. Jego siostra mówiła: "Mój brat oszalał" (łac. Frater meus insanit).
Bł. Joannę Marię z Maille (1331/2-1414), która praktykowała surową ascezę i rozdała cały majątek, uważano za kobietę obłąkaną lub czarownicę. Spała na stopniach ołtarza, a bijąc pokłony, dotykała ustami posadzki. Inna religijna ekscentryczka, wiedeńska zakonnica Agnes Blannbekin (XIV w.), to przedstawicielka tzw. "mistyki napletka Jezusowego". Wyobrażała sobie napletek Jezusa, czuła jego słodki smak na języku i podobno połknęła go około stu razy.
Angielska mistyczka Margery Kempe, po urodzeniu pierwszego z 14 dzieci zaczęła uskarżać się na poważne zaburzenia. Z rozpaczy, będącej wynikiem strachu przed potępieniem, gryzła się w rękę i zdrapywała sobie skórę z ciała, przez co do końca życia nosiła blizny. Skrajność jej ascezy oraz osobliwe zachowanie sprawiły, że jedni uważali ją za opętaną, inni za pijaną, histeryczkę bądź ekshibicjonistkę; byli też tacy, którzy przeklinali ją i chcieli spalić na stosie jako "heretyczkę". Współcześnie przypadłości M. Kempe uznawano za "połączenie wyraźnych cech histerycznych z autentyczną miłością Boga", rezultat zwykłej histerii, histerii na tle religijnym, bądź epilepsji płata skroniowego. Porter nie miał pewności, czy M. Kempe uznać za mistyczkę czy "ofiarę połogowego obłędu".
W skrajnej, fanatycznej ascezie nikt nie dorównał dominikaninowi bł. Henrykowi Suzo (ok. 1295 - 1366). Mimo iż jego autobiograficzne Życie nie jest jego w pełni autentycznym dziełem, to jednak może ono służyć za exemplum skrajnie ascetycznej postawy wobec ciała, prezentowanej przez wielu średniowiecznych eremitów chrześcijańskich. Do osobliwości jego ascezy należały: wycięcie sobie na piersi ostrym rylcem liter IHS, 10-letnie ścisłe odosobnienie w kaplicy oraz 30-letnie milczenie, które złamał tylko raz. Latem puszczał sobie krew, wystawiając się na ukąszenia owadów, aż robactwo pokryło mu całe ciało. Nosił włosiennicę i żelazny łańcuszek, a na noc zakładał specjalną bieliznę zaopatrzoną na wysokości pasa w rzemyki ze 150 haczykami skierowanymi ostrzem do ciała, które raniły je do krwi. Ponadto zawiązywał sobie wokół szyi pas z dwiema pętlami ze skóry, wkładał do nich ręce, a potem unieruchamiał je dwiema kłódkami, tak że nie mógł uwolnić rąk. Dodatkowo na noc wkładał specjalne rękawice zaopatrzone w ostre mosiężne kolce, aby ich ostrza wbijały mu się w ciało; ostrza te rozrywały je, kiedy drapał się przez sen, kąsany przez robactwo. Aby zwiększyć cierpienie, otwierał zagojone już rany. Przez osiem lat nosił też na gołym ciele, w dzień i w nocy, krzyż o długości ramienia z 30 ostrymi gwoździami, które wbijały się w ciało, rozrywały skórę na plecach i powodowały krwawienie. Dwa razy dziennie biczował się dyscypliną z gwoździami, które wbijały mu się głęboko w ciało; wyjmował je dopiero, gdy zdjął habit. Stopy miał pełne odcisków, a nogi obrzmiałe, kolana mu krwawiły, ręce drżały, na biodrach miał siniaki od włosiennicy, a na plecach rany od krzyża. Chodził i spał w tym samym ubraniu, zimą nigdy nie grzał się przy ogniu, a w upały, mimo dręczącego go pragnienia, powstrzymywał się od picia. W końcu "tak wyniszczył tym cały swój organizm, że nie pozostawało mu nic innego, jak tylko umrzeć albo poniechać swych ćwiczeń. Zarzucił je więc". Należy postawić pytanie, jak pomimo tej skrajnej ascezy ów człowiek, który sam stworzył sobie piekło na ziemi, dożył 70 lat. Jego asceza, która - w myśl ówczesnych poglądów - dowodzi heroiczności, jakiej mógł sprostać tylko człowiek znajdujący się pod wpływem łaski, może też służyć obronie tezy o "szalonej" naturze Boga, który wraz z łaską wlewa mistykowi swoje "szaleństwo".
"Szalonym świętym" był też dominikanin Hieronim Savonarola (1452-1498), mroczny mnich w typie Rasputina, "jeden z pierwszych, trwałych przykładów fundamentalistycznego zbłądzenia (...) ajatollah renesansu, Goebbels w habicie", stracony za "herezję". Był jednym z najostrzejszych krytyków zarówno katolicyzmu, jak i mentalności swawoli i zabawy. Głosił, że Kościół jest "łajdacki", że to "wstrętne monstrum" i "nierządnica bezczelna, gorsza od zwierzęcia", którego "smród doszedł do nieba". Instytucję tę porównywał do apokaliptycznej bestii, którą tradycyjnie utożsamiano z pogańskim Rzymem: "W rozkoszy stałeś się bezwstydną ladacznicą (...) Stałeś się diabłem (...) wstrętnym potworem". Chciał narzucić miastu "karnawał z krucyfiksem". Podczas zorganizowanej przez niego w Niedzielę Palmową roku 1496 procesji, zakonnicy wraz ze starcami i dziećmi zaczęli - jak w święto "szaleńców" - tańczyć. Walcząc z tym, co uważał za zepsucie obyczajów, w miejsce swawolnych piosenek wprowadził religijne lamentacje typu laudi. Sam Savonarola to "największe szaleństwo" przypisał "miłości Chrystusa".
Jan Cidade, który stał się znany jako św. Jan Boży (1495-1550), w styczniu 1539 roku, poruszony kazaniem Jana z Avila, przeżył załamanie nerwowe: "Jan, zdając się odchodzić od zmysłów (...) rzuca się na ziemię, wali głową o mur, wyrywa sobie brodę i brwi. Wszyscy myślą, że oszalał. Pokazują go palcami, znieważają, dzieci mają go za wariata". Odtąd nazywają go szaleńcem (hiszp. loco). Następnie Jan pozbył się całego majątku, z wyjątkiem koszuli i spodni: rozdał wszystkie dewocjonalia i teksty religijne, jakie znajdowały się w prowadzonym przez niego sklepiku, a książki świeckie z furią zniszczył, niektóre rozdzierając zębami. Później, na placu zanurzył się w bagnie i tarzając w nim, wyznawał swoje "grzechy", a w końcu pokryty błotem, zaczął - jak jurodiwy - biegać po ulicach miasta, skacząc i wymachując rękoma, obrzucany przez gawiedź ziemią i błotem. Uznanego za niespełna rozumu, zamknięto go na kilka dni w szpitalu dla umysłowo chorych, gdzie - jak było to w zwyczaju w tej epoce - przykuto go łańcuchem do ściany i bito; Jan nie tylko nie protestował przeciw razom, ale wręcz zachęcał pielęgniarzy, "aby go - jak pisał F. de Castro - bardziej poniewierali i pozwolili mu okazać więcej miłości do Pana". Jego biografowie sądzą, "że Jan Cidade udawał tylko szaleństwo, symulował obłąkanie, aby dostąpić prześladowań i w ten sposób zyskać zadośćuczynienie". Uważają go za człowieka, który "płonie miłością do Boga, pragnie dlań umrzeć, być wyszydzanym i pogardzanym".
Św. Józefa z Kupertynu już w dzieciństwie uważano za prowincjonalnego matołka. Nadano mu przydomek bocca perta (wł. "rozdziawiona gęba"), bo nie odróżniał chleba czarnego od białego i upuszczał z rąk wszystko, co trzymał. Kapucyni wydalili go z zakonu, ponieważ miewał ataki szału, nie rozumiał najprostszych poleceń, tłukł talerze i nie potrafił nawet przypilnować ognia w kuchni. Sam siebie nazywał asinello ("osiołek"). Powtórnie przyjęty do zakonu konwentualnych, często wchodził w spontaniczne ekstazy i lewitował. Niektórzy zakonnicy "uważali go za szaleńca i opętanego".
Podczas jednej z nocnych wizji, św. Gerard Majella usłyszał dobiegający z cyborium głos, który wziął za głos Jezusa, a który nazwał go szaleńcem (pazzarello). Majella wybuchnął śmiechem i odparł: "Ty więcej szalejesz niż ja. Ty się dajesz uwięzić dla mnie w tym cyborium!" Gdy przy innej okazji ten sam głos zadał mu pytanie: "Szaleńcze, co ty robisz?", odparł: "Po co mnie tak nazywasz? Wszakże tyś mnie do tego stanu doprowadził!". Gdy kiedyś wybuchnął śmiechem przed ołtarzem, na pytanie zakonnika o powód tego zachowania, odparł: "On (= Jezus) mi powiedział, że jestem szalony; a ja Jemu: Tyś więcej szalony niż ja, boś za mnie oszalał". Również w szpitalu dla umysłowo chorych w Neapolu, "pragnąc upokorzenia, udawał szaleństwo".
Św. Emilia de Rodat (1787-1852) jako przełożona założonej przez siebie kongregacji Świętej Rodziny w Villefranche zachowywała się często jak "szalona dla miłości Chrystusa", nie zwracając uwagi na to, jak zostaną odebrane jej strój czy zachowanie.
Również Thomas Merton (1915-1968) pragnął być "głupcem dla Boga". Nie chciał jednak robić z siebie głupca, jak czynili to np. chasydzi, którzy byli całkowicie "oszołomieni na punkcie Boga" (ang. God-intoxicated), ponieważ "nie miał w sobie aż tyle ufności". Szukał takiej głupoty, w której samotność stałaby się dlań trudniejsza do zniesienia.
Stygmatycy
Szaleństwo wydaje się znajdować stałe miejsce w mitologii wielu świętych.
Douglas Gifford
Stygmaty to fenomen mistyki chrześcijańskiej, którego natura pozostaje niewyjaśniona. Pojawił się na początku XIII w. i jako taki jest związany z religijnością typu średniowiecznego, kultywującą naśladowanie cierpiącego Jezusa. Stygmatyzację można uznać za piętno wyróżniające nosiciela sacrum z tłumu profanów albo/i za zachodnią realizację przebóstwienia, kultywowanego w Kościołach wschodnich. Stygmatyk odwzorowuje w sobie właściwości cierpienia Jezusa, tak jak mistyk z kręgu Kościołów wschodnich realizuje właściwości Jezusa przemienionego na górze albo Jezusa zmartwychwstałego. Ponieważ stygmaty stanowią efekt realizacji utożsamienia się z bóstwem, znanej też, choć w innej postaci, w buddyjskiej tantrze, można je uznać za specyficznie katolicką realizację inicjacji szamańskiej, w której szamańskiego ducha (duchy, bóstwa) zastępuje anioł (demon, Chrystus) - z tą różnicą, że zamiast całkowitej wymiany wnętrzności dochodzi do usunięcia pewnej ich części, a w niektórych wypadkach - poza (lub wraz ze) stygmatyzacją - następuje wymiana serc. Interpretację tę wzmacnia fakt, że podobne doświadczenia nie były obce już pierwszym eremitom, żyjącym w czasach, gdy żywe byłe jeszcze archaiczne praktyki.
Głównym argumentem, który przemawia na rzecz tej tezy, jest inicjacyjna wizja włoskiego kapucyna św. Pio Forgione. Ten znany cudotwórca, zanim 20 września 1918 od "dziwnej zjawy", z której "rąk, stóp i piersi spływała krew", otrzymał stygmaty, podczas modlitwy, 5 sierpnia, ujrzał, że zbliża się do niego "jakaś niebiańska postać" trzymająca "narzędzie, podobne do bardzo długiej, żelaznej dzidy", z której ostrego końca wydobywał się ogień. Przerażająca postać wyciągnęła następnie na wierzch jego wnętrzności, a Pio miał wrażenie, że całe jego ciało i umysł płoną.
Wariantem stygmatyzacji jest transwerberacja, czyli przebicie serca (duszy) żelaznym ostrzem. Jest ona typowa dla mistyki kobiecej. Pierwsze doświadczenie tego typu miała prawdopodobnie Beatrycze z Nazaretu: w wizji ujrzała "ognisty oszczep Pana", który przebił jej duszę. Usłyszała głos Jezusa, który powiedział, że uczynił ją swoją wybranką. Bł. Dorocie z Mątowów (1347-1394) w wizji Jezus i Maryja trzykrotnie przebili serce lancami, powodując dotkliwy ból. Ta "rana miłości" sprawiła, że Jan z Kwidzynia, teolog krzyżacki i autor Księgi o życiu czcigodnej pani Doroty (1404), nazwał ją "opętaną na punkcie miłości do Boga".
W roku 1559 analogiczne doświadczenie miała Teresa z Avila: "Ujrzałam w ręku tego anioła długą włócznię złotą, a grot jej żelazny u samego końca był jakoby z ognia. Tą włócznią, zdało mi się, kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał".
Kilka mistyczek przeżyło doświadczenie przebicia serca strzałą, co wiąże się z otrzymaniem "rany miłości". Niekiedy wymianę wnętrzności zastępują świetliste wizje. Niektóre przywodzą na myśl medytacje tantryczne. W przypadku pewnych stygmatyków nastąpiła wymiana serc. Teresa z Avila kojarzyła ekstazę nie tylko z doświadczeniem szaleństwa, ale również - co cechuje także szamanów - z wrażeniem duchowego lotu i odczuwaniem wewnętrznego ognia.
Elementy masochistyczne w biografiach świętych
Bądźmy wszyscy szaleni dla miłości Tego, który dla nas dopuścił, aby Go miano za szalonego.
Teresa z Avila
Wątki masochistyczne można odnaleźć w życiu wielu mistyków, nie wyłączając największych. Najbardziej widowiskowe były one u dwóch stygmatyczek, które w SET tak dalece utożsamiały się z męką Jezusa, że ruchami kończyn naśladowały to, czego, ich zdaniem, doświadczał Jezus. Elżbieta z Herkenrode (? - ok. 1275) "zadawała sobie silny cios w szczękę, po którym chwiała się i zataczała; stojąc nieruchomo, ciągnęła się za włosy, aż głową dotknęła ziemi. Wyginała do tyłu wszystkie palce z wyjątkiem palca wskazującego, zbliżała go do oczu, jakby chciała je wydłubać. Przy innej okazji rzucała się na ziemię, bijąc o nią głową. Ale najczęściej, gdy podczas maltretowania swojego ciała wpadała w trans, leżąc na plecach zadawała sobie liczne ciosy w pierś ze zdumiewającą siłą i gwałtownością".
Zachowanie innej stygmatyczki, Lukardis z Oberweimaru (ok. 1276 - 1309), było, zdaniem lana Wilsona, "jeszcze bardziej masochistyczne". W SET, w którym przeżywała mękę ukrzyżowanego Jezusa, "wielokrotnie uderzała środkowym palcem w rany na dłoniach, a potem, cofając rękę o jakieś dwie stopy, wymierzała jeszcze jeden bardzo mocny cios w to samo miejsce, czubek palca kierując tak, jakby to był gwóźdź. I choć z wyglądu był on z ciała i kości, ci, którzy go dotykali, twierdzili, że był twardy jak metal. Kiedy tak uderzała w swoją dłoń, słychać było dźwięk młotka uderzającego o główkę gwoździa albo w kowadło". Warto dodać, że jej stygmaty "krwawiły regularnie w każdy piątek". Przez 11 lat była sparaliżowana i przykuta do łóżka. Po nagłym wyzdrowieniu zaczęła tak szybko biegać, że nikt nie był w stanie jej dogonić; czasami te szalone biegi kończyły się zderzeniem ze ścianą. Leżąc na ziemi, okręcała się wokół własnej osi jak bąk. Najbardziej niezwykłe było to, że kiedy stała na głowie z wyprostowanymi nogami, jej suknia przylegała ściśle do nóg jak przyszyta. W transie kataleptycznym potrafiła stać na jednej nodze przez trzy godziny (a podczas Wielkiego Postu nawet przez cały dzień), ramiona trzymając wzniesione pionowo do góry. Zdaniem Thurstona, "trudno ją uznać za osobę całkiem normalną".
Bł. Dorota z Mątowów spędzała czas na modlitwie, rzadko sypiała, a jeśli już, to nie w pościeli, ale na ziemi, z głową opartą o kamień. W szóstym roku życia została oblana wrzątkiem. Przypłaciła to dużym cierpieniem, które postanowiła ofiarować Jezusowi. Od siódmego roku życia w dzień wykonywała wiele pokłonów, a nocą czuwała na modlitwie. W kościele spędzała około 10 godzin dziennie. Biczowała się prętami, biczami, ciernistymi gałęziami, oblewała wrzątkiem, płynnym metalem lub roztopionym olejem. Nie tylko nie opatrywała ran, ale nawet celowo je rozdrapywała, wcierając w nie pokrzywy, gorzkie zioła i skorupy orzechów. Aby zwiększyć ból, zanurzała się w pojemnikach ze słoną wodą. Wskutek tego niemal całe jej ciało pokrywały rany. W zimie zanurzała się w lodowatej wodzie. W ten sposób chciała się jak najbardziej upodobnić do cierpiącego Jezusa. Tę skrajną ascezę kontynuowała w małżeństwie, nawet kiedy była w ciąży. Ponieważ podczas pielgrzymki wchodziła w spontaniczne SET, a nawet pewnego rodzaju histeryczne paraliże, musiała powrócić do domu. W ekstazie na klęczkach wykręcała ciało, pełzała i wyginała je w łuk, dotykając czołem ziemi. Zachowywała się wtedy jak pijana, nieprzytomna, pogrążona we śnie lub obłąkana. Śmiała się, jej ciałem wstrząsały spazmy, niekiedy śpiewała sama w kościele, nie reagowała na bodźce zewnętrzne, nie słyszała, gdy ją wołano, nie czuła, gdy mąż polewał ją wodą, chcąc ją przywrócić do zmysłów. Była tak oderwana od fizycznego świata, że wysłana na targ, kupowała nie to, po co przyszła. Niezwykłość jej zachowania sprawiła, że ludzie uważali ją za obłąkaną lub "heretyczkę". Proboszcz jej parafii domagał się, aby spalono ją na stosie jako czarownicę, wymyślał jej, używając niewybrednych słów. Przez połowę roku 1389 chorowała wskutek praktykowanej skrajnej ascezy, w czym niemały udział miało ciężkie pobicie jej przez męża. Mimo to na przełomie lat 1389/1390 wybrała się na pielgrzymkę do Rzymu. Ponieważ całą drogę odbyła boso, a noce spędzała na modlitwie i kontemplacji, po przybyciu na miejsce ponownie zachorowała i siedem tygodni spędziła w szpitalu, głodując. Była tak osłabiona, że do kościoła, w którym chciała zobaczyć chustę Weroniki, szła przez 12 dni. Zaczęła też tracić pamięć, wskutek czego nie pamiętała modlitw.
Św. Marię Magdalenę dei Pazzi (1566-1607), którą już 61 lat po śmierci ogłoszono świętą, można uznać za ofiarę niespełnionej seksualności, opętaną przez Erosa, który w jej wyobraźni przybierał postać ukrzyżowanego Jezusa. Od dziewiątego roku życia wykazywała skłonności masochistyczne: tarzała się w kolczastych krzewach, biczowała pokrzywami i batem, a mając 12 lat wkładała sobie na głowę koronę z ostrych cierni i owijała się kłującym pasem. Biczowała się pokrzywami i batem, polewała piersi lodowatą wodą i raniła ciało ostrym metalem. "Do jej ulubionych praktyk należało także tarzanie się po gałęziach z kolcami i okładanie łańcuchami". Po przyjęciu komunii wpadała w wielogodzinne SET; wówczas jej ciało nieruchomiało i sztywniało, a okolica serca była tak gorąca, że musiano ją okładać lodem. Bywało, że wywijała koziołki i skakała w górę jak małpa. Jej spowiednik, ojciec Ceparie, widział, jak 3 maja 1592 roku w jednej z kaplic skoczyła na wysokość dziewięciu metrów, chwyciła krucyfiks i włożyła go sobie między piersi. Współcześnie I. Wilson stwierdził, że była "w pełni sadomasochistyczną neurotyczką", a E. J. Dingwall nazwał ją "ascetyczną flagellantką i masochistyczną ekshibicjonistką (...) o nieco sadystycznych rysach". Stłumienie seksualne doprowadzało ją do obłędu. Jej mottem były słowa: "Ciągle cierpieć i cierpieć tylko pragnę". Biegając w szale po klasztorze, "nieraz chwytała figurę Jezusa i zrywając z niej wszelkie okrycia i ozdoby wołała, że chce, aby był nagi, żeby mogła myśleć o Nim jak o nagim dzieciątku. Słowo «miłość» wywoływało w niej wielkie podniecenie, w trakcie którego powtarzała jak w erotycznym uniesieniu: «O Panie mój, Boże, dość już, dość już, zbyt wiele tego, o Jezu (...) O Boże miłości, nie, nigdy nie przestanę płakać z miłości (...) O miłości, roztapiasz moją całą istotę. Pochłaniasz mnie i zabijasz (...) O przyjdź, przyjdź, i kochaj, kochaj» ". W porywie szału wybiegała do ogrodu, tam zdzierała z siebie szatę, tarzała się nago w krzewach i biczowała do krwi. Kazała się wiązać i przewiązywać sobie oczy. Prosiła przeoryszę i zakonnice, aby ją biły i deptały po niej, gdy leżała na ziemi. Chodziła też na kolanach pod stołem z liną uwiązaną u szyi i całowała stopy zakonnic. Niekiedy chodziła na czworakach jak zwierzę i podnosiła z ziemi zębami okruchy chleba. Oblewała się gorącym woskiem i biła żelaznymi łańcuchami. Całowała i ssała zrobaczywiałe wrzody jednej z chorych sióstr. Wycieńczona skrajną ascezą, trzy ostatnie lata życia spędziła przykuta do łóżka, cierpiąc potworny ból.
Kiedy spowiednik zabronił św. Róży z Limy (1586-1617) bić się łańcuchem albo biczować dyscypliną sznurową z supłami, trzykrotnie opasała ciało żelaznym pasem nabijanym ostrymi kolcami, zamknęła go na kłódkę, a klucz do niej wrzuciła do studni. Kiedy później próbowała zdjąć z siebie to narzędzie tortur, wraz z nim odrywała kawałki ciała. Na głowie nosiła przepaskę ze srebrnymi gwoździami na wzór korony cierniowej Jezusa. Codziennie przesuwała ją, aby zwiększyć ból. Po zaleczeniu ran kontynuowała tę formę ascezy. Skrajna asceza sprawiła, że cierpiała na wiele chorób, m.in. wrzody, astmę, bóle żołądka i piersi, ischias, newralgie itp. Siły odzyskiwała po przyjęciu eucharystii. Ponieważ zwracała powszechną uwagę urodą, oszpeciła się, myjąc twarz gorącym wapnem i wcierając sobie barwnik w oczy.
Pewien anonimowy ksiądz, chcąc stłumić popęd seksualny, oblał sobie przyrodzenie wrzątkiem. Całkowite zwycięstwo nad "demonem ciała" przypłacił kilkumiesięczną chorobą. Zakonnik Claude Martin, syn Marii od Wcielenia (1599-1672) - podobnie jak Benedykt z Nursji - tarzał się nago w kłujących krzewach i pokrywał ciało pokrzywami. Angelika, przeorysza jansenistycznego klasztoru Port-Royal, "w nocy przyżegała sobie ramię rozpalonym woskiem". Św. Franciszek Salezy (1567-1622), uważany za tytana czystości, kazał cysterkom nosić koszule z serży, pod którymi wkrótce zalęgło się robactwo. Św. Joanna de Chantal (1572-1641) wypaliła sobie na piersi pogrzebaczem imię "Jezus", miała też w zwyczaju całować rany trędowatych. Za motto średniowiecznej postawy wobec ciała można uznać słowa Chastellaina: "Wielkim szaleństwem jest zdobić to, co będzie strawą dla robaków". Małgorzata Parigot, czyli Małgorzata od Najświętszego Sakramentu (1619-1648) przez pierwsze 3-4 miesiące pobytu w klasztorze, do którego wstąpiła mając 11 lat, aby obrzydzić sobie zmysły, dotykała, wąchała i brała do ust rzeczy, które budziły jej odrazę: plwocinę, ropę itp.; trzymała je w ustach do chwili, gdy odraza mijała.
Szczególnie surowa asceza św. Małgorzaty Marii Alacoque (1647-90) wskazywała na silne tendencje masochistyczne. Jeszcze przed wstąpieniem do zakonu biczowała ciało do krwi. Podejrzewano, że jest opętana przez złego ducha; egzorcyzmowano ją, oblewano wodą święconą itp. Dysponowała zdolnościami uzdrowicielskimi. Współczesna autorka, była zakonnica katolicka, pisała o niej: "Neurotyczka, przyznająca, że sama myśl o sprawach płci jest jej wstrętna, cierpiała z powodu dotkliwych zaburzeń i oddawała się chorobliwym aktom masochistycznym, by udowodnić swą «miłość» do Najświętszego Serca. Jej przypadek wyraźnie ukazuje, że sama religia serca, bez solidniejszej podbudowy, może ulec spaczeniu. (...) Taka pobożność skupiająca się wyłącznie na Jezusie-człowieku staje się prostym rzutowaniem własnych pragnień, wiążących chrześcijanina w pętach neurotycznego egotyzmu". Zdaniem psychologa religii J. H. Leuby, Alacoque "cierpiała na ataki histerii".
Św. Weronika Giuliani (1660-1727) już w wieku czterech lat, pod wpływem opowieści o św. Róży z Limy, biczowała się dyscypliną z własnego podartego fartuszka. Do osobliwości jej ascezy zaliczało się to, że "językiem oczyściła pół klasztoru z kurzu i pająków". Jeanne Guyon (1648-1717), jak pisał jej biograf w XVIII w., "wymierzała sobie długotrwałe chłosty, nosiła pasy z ostrzami, przypalała się świecami, polecała lać sobie na ciało roztopiony wosk, okręcała się pokrzywami, kazała sobie wyrywać zdrowe zęby, chodziła z kamykami w bucikach, zjadała okropności. (...) przyłożyła pewnego dnia wargi i język do obrzydliwej plwociny". Ponadto "tarzała się w pokrzywach (...) a w ustach trzymała piołun".
Św. Gerard Majella (1726-1755) podczas pracy w zakładzie krawieckim (dokąd oddano go w wieku 12 lat) był często przez pewnego czeladnika bity do krwi pięściami i żelaznymi przedmiotami. Przed przyjęciem komunii biczował się powrozami. Nieraz całe noce spędzał w kościele, modląc się i biczując pejczem z żelaznymi gwiazdkami. Ponadto "nosił cylicjum i żelazne łańcuszki z ostrymi kolcami, na piersi żelazne serce, którego kolce wbijały się w ciało, a w nocy kolczastą opaskę wokół głowy". Dodatkowo ostre łańcuszki nakładał na ramiona, biodra i nogi. Również podczas świąt odgrywał rolę Jezusa wyszydzanego i przybitego do krzyża. W wieku 19 lat przez kilka tygodni Wielkiego Postu - pod wpływem rozmyślań o męce Jezusa - zachowywał się jak "święty szaleniec". "Śmiał się z obelżywych słów, którymi cała zgraja uliczników go okładała, błagał, aby mu zadali co największe cierpienia". Ci obrzucali go kamieniami i błotem, szturchali, przewracali na ziemię, w końcu pobili do krwi, a raz zasypali śniegiem. Nabyte w dzieciństwie masochistyczne skłonności weszły mu w nawyk. Dlatego prosił innego ascetę, aby bił go powrozami lub wieszał do góry nogami nad płonącymi szatami, skropionymi wodą, gdyż chciał się umartwiać przez dym. "Podczas biczowania dziękował mu i błagał, aby bił i bił bez litości", na co ten biczował go do krwi. Potem, już jako zakonnik, nałożył sobie na głowę koronę cierniową, a inny zakonnik kijem wbił mu ciernie do głowy, po czym przywiązał go do krzyża powrozami. Prowadził dziennik, w którym przepisywał sobie konkretne umartwienia. Jedną z form pokuty za "grzechy", jaką sobie nałożył, było wylizanie posadzki kościelnej od wejścia do ołtarza. Później, gdy został redemptorystą, przez cały miesiąc w ramach pokuty musiał codziennie czyścić podłogę językiem, przez co poranił go do krwi. Masochistyczne skłonności wykazywał też jego spowiednik Paweł Cafaro, który okładał się kijem z żelaznymi kolcami, wzmocnionym ołowiem.
Kwestia zdrowia psychicznego świętych
Jeżeli Bóg uczynił cię szalonym, to dlaczego karze cię za to, co robiłeś w swym szaleństwie?
Ruth Padel
Dziwaczne, barbarzyńskie postępki niektórych europejskich świętych katolickich, czczonych jako mistycy, należy uznać za zaburzenia psychiczne.
Karen Armstrong
Jak bardzo trudna albo wręcz niemożliwa jest ocena stanu zdrowia psychicznego człowieka niebadanego przez psychiatrów, świadczy choćby to, że aktywizm św. Katarzyny z Genui, pomimo jej ascetycznych wyrzeczeń, dla katolickiego badacza był dowodem jej zdrowia, a dla niekonfesyjnego psychiatry stanowił oznakę histerii. Interesujące, że psycholog religii J. H. Leuba, który również opierał się na sławnym dziele barona F. von Hügela, ten zaś na opiniach lekarzy badających Katarzynę, uznał jej ekstazy i ataki chorobowe za przejaw histerii, przywołującej na myśl obserwacje Madeleine, słynnej pacjentki P. Janeta i C. Richeta, a głodówki Teresy za objaw histerycznej anoreksji. To, co według współczesnych kryteriów uznaje się za objaw choroby psychicznej albo przynajmniej stłumienia seksualnego, nie tylko w średniowieczu, ale w kręgach prostych chrześcijan zapewne również obecnie, uchodzi za dowód świętości spowodowanej bezpośrednią interwencją łaski bożej. Należy podkreślić, że ogromna większość omawianych w tej pracy mistyków została beatyfikowana lub kanonizowana. Stanowi to mocny argument przemawiający za słusznością postulowanej tezy o "szalonej" naturze Boga implikującej "szaleństwo" mistyka.
Po przeanalizowaniu drobiazgowej biografii św. Franciszka z Asyżu pióra R. P. Cuthberta (1912), krakowski psychiatra E. Brzezicki (1961) stwierdził u niego objawy schizofrenii katatonicznej. Jak pisał, w okresie przemiany wewnętrznej Franciszek "stał się nagle zamyślony, nie jadł, nie chciał pić, nie mógł wymówić słowa ani wykonać żadnego ruchu. Leżał w łóżku jak statua. Halucynował wtedy często, co (...) Cuthbert nazywa «obcowaniem z Bogiem». Słyszał głosy, rozmawiał głośno, krzyczał i płakał, odpowiadając na słyszany głos Boga". Ludzie, którzy go znali, mieli wrażenie, że "Francesco postradał zmysły (...) wszyscy uważali go za szaleńca" i biedaczynę (wł. poveretto). Ponadto Franciszek miał przemawiać do jaskółek, wilków i turkawek. Jednak dla zaznajomionych z szamanizmem tego typu przeżycia stanowią objawy "choroby szamańskiej", z której się wyleczył. Także W. James protestował przeciwko określaniu Franciszka jako "dziedzicznie obciążonego degenerata".
Jeśli chodzi o przeżycia Beatrycze z Nazaretu, to psychiatra Jerome Kroll uznał jej dolegliwości za zaburzenia charakteru (ang. character disorder) albo osobowości (personality disorder); dodał jednak, że nawet jeśli jej zachowanie różniło się (deviant) od innych, nie jest to wystarczający powód do stawiania diagnoz psychiatrycznych.
Z kolei zjawisko stygmatyzacji lekarze najczęściej wiązali z histerią, ponieważ tak jak istniały wypadki zbiorowej stygmatyzacji, tak też znane są przypadki zbiorowej histerii. Natomiast I. Wilson powiązał stygmatyzację z wielokrotnym rozszczepieniem osobowości, które potraktował jako opętanie, oraz ze zjawiskiem dermografii.
Św. Teresa z Avila (1515-1582) nie mogła sobie poradzić ze stłumioną seksualnością. Miewała stany depresji i nadpobudliwości, uskarżała się też na halucynacje, ataki konwulsji, stany paraliżu, dostawała skurczów, wpadała w katalepsję i przez cztery dni znajdowała się w stanie bliskim śmierci. Początek doświadczenia szaleństwa wiązała z bezpośrednią interwencją Boga, uważała je za "szaleństwo dla miłości Jezusa", prowadzące do kontemplacji. Również koniec epizodu szaleństwa wiązała z Bogiem. Zachowanie "szalonego" mistyka porównała do pijaka lub melancholika: "Stan taki trwa nieraz dzień cały. Dusza wówczas chodzi jakby na wpół pijana, na podobieństwo człowieka, który obficie trunków zażył, ale nie do tego stopnia, by przytomność i zmysły utracił; albo jak melancholik, który nie całkiem odszedł od zmysłów, ale zostaje pod wrażeniem jednej myśli, która mu utkwiła w wyobraźni i nikt mu jej z głowy wybić nie może". Sama Teresa miała świadomość tego, że uważano ją za obłąkaną, jej wizje przypisywano melancholii, a jako domniemaną opętaną, chciano ją poddać egzorcyzmom. Zdawała sobie sprawę, że jej monoideizm i melancholia (w owych czasach synonim szaleństwa) sprawiają, iż w oczach innych może uchodzić za niespełna rozumu. Jednak nie uważała tego za ujmę; co więcej, szczyciła się tym mówiąc, że nawet Boga określano mianem szaleńca.
Kwestia zdrowia psychicznego Teresy jest od dawna przedmiotem dociekań psychiatrów i jej biografów. To samo dotyczy domniemanej epilepsji Teresy i innych mistyków. W niektórych epizodach z życia Teresy można też rozpoznać wątki sadomasochistyczne.
W roku 1560 Teresa miała wizję aniołów; jeden z nich trzymaną w ręku złotą włócznią z ognistym końcem kilkakrotnie przebił jej serce "raną miłości"; czuła wówczas, jakby wyjmował jej wnętrzności. Jeśli szwedzki badacz T. Andrae uznał "zjawiska religijnego opętania i inspiracji" za "przejawy histerii", to E. Arbman podkreślał znaczące różnice genetyczne pomiędzy wizjami religijnymi a halucynacjami chorych umysłowo. Jego zdaniem, stany patologiczne nie mają nic wspólnego ze stanami mistycznego wglądu, najwybitniejsi zaś mistycy chrześcijańscy (jak również muzułmańscy) są jednostkami zintegrowanymi, o wysokiej samodyscyplinie, których psychika funkcjonuje bez zarzutu, a ich aktywizm, mimo prowadzonej nierzadko skrajnej ascezy, jest godzien podziwu. Doszedł więc do wniosku, że w analizowanych przezeń na podstawie literatury postaciach mistyków nie ma dowodów na to, że cierpieli oni na neurozy typu histerycznego. Ekstazie religijnej brak wielu najbardziej istotnych cech charakterystycznych kryzysów histerycznych, natomiast "objawy typowe dla histerii to: konwulsje, kurcze, drgawki, paraliże, psychiczna nieobecność, somnambulistyczne stany ucieczki od rzeczywistości, halucynacje, natrętne idee, sugestie, anestezje (narkozy), hiperanestezje, anoreksje". W związku z tym histeria (jak każda dolegliwość) osłabia psychikę człowieka, natomiast ekstaza religijna, przeciwnie, wzmacniają. Dlatego, zdaniem Arbmana, "stany schizofreniczne i ekstaza nie mają z sobą nic wspólnego".
Symptomów histerii H. Thurston dopatrzył się w życiu Anny Marii Castreca (1670-1736). Od dzieciństwa miewała ona silne stany lękowe: panicznie bała się wuja i ciotek. Pod wpływem wizji na rok utraciła pamięć i musiała się od nowa uczyć liter, szycia itp. Jeszcze przed wstąpieniem do zakonu kapucynek wchodziła w całodzienne ekstazy; często też po 2-3 dni nic nie jadła, piła tylko wodę. Od 18 roku życia mogła się odżywiać tylko twarogiem i figami. Po innych potrawach wymiotowała, wyrzucała też z siebie włosy, kawałki sznurka i papieru. W wieku 20 lat popadła w ciężką chorobę i zaczęła "cierpieć na dziwne fobie", nie mogła ustać na nogach, często też miotała się po celi. W zakonie jej choroba zaczęła się w latach 1697-1704 nasilać. Miała dualną osobowość: często zachowywała się jak 5-letnie dziecko, a nocami wałęsała się po klasztorze. Zdarzało się też, że rano budziła się z obrzmiałym ciałem, co uznawała za efekt nocnych potyczek z demonem. Czasami padała nagle na ziemię spazmując, a któregoś dnia brewiarz wyśliznął jej się z rąk i przeleciał na drugi koniec pokoju. Kiedy szła w stronę ołtarza do komunii, posadzka wydawała jej się pełna gorących popiołów albo na drodze stawał jej łotr z mieczem (105-109). Zdarzało się, że przez pewien czas bywała sparaliżowana, cierpiała też na amnezję i anoreksję. Podczas jednego z ataków, jak czytamy w jej biografii, "szyja jej się skręcała, a lewa noga wyginała w nienaturalny sposób, tak że czasami stopą dotykała brzucha". W końcu popadła w coś, co Thurston określił mianem "histerycznej ślepoty". Ponadto widziano, jak podczas modlitwy do Dzieciątka Jezus jej ciało znacznie się wydłużyło. Mimo iż zakonnice uznawały ją za "opętaną przez diabła", została dwukrotnie wybrana przeoryszą.
Adam Chmielowski, czyli brat Albert (1848-1917), artysta malarz, który "jak opętany pracował nad swoimi obrazami", po wstąpieniu w roku 1880 do jezuitów, podczas praktykowania Ćwiczeń duchownych I. Loyoli przeszedł kryzys psychiczny, w wyniku którego umieszczono go w szpitalu psychiatrycznym. Ćwiczenia duchowne stanowiły praktyczną drogę realizacji "świętego szaleństwa". Ich celem było "złamanie indywidualności", czyli zniszczenie "starego człowieka", aby w ten sposób ukształtować "nowego człowieka", o którym wspominał Paweł z Tarsu. Według Loyoli trzecim i ostatnim stopniem pokory jest pragnienie, "żeby mnie uważano raczej za obłąkanego i głupca dla Chrystusa (...) niż za mądrego i roztropnego".
Średniowieczni ekscentrycy i antynomianie
Szaleniec, podobnie jak mistyk albo zupełnie małe dziecko, to człowiek, którego pusta głowa, wyzbyta trosk doczesnych, może przyjąć tchnienie Ducha Świętego.
Yves-Marie Berce
Poza mistykami, których asceza i zachowanie było mniej lub bardziej tolerowane przez Kościół, istnieli też niezależni od kościelnych struktur poszukiwacze duchowi i mistycy, tępieni przez organizację kościelną, ponieważ kwestionując kościelne dogmaty i sakramenty albo głosząc własną naukę, podważali sens jej istnienia. Ponieważ materiał o nich pochodzi od ich prześladowców, ludzi Kościoła, trudno stwierdzić, czy należy ich uznać za "szalonych", czy też za samorodnych duchowych ekscentryków i reformatorów, którzy kwestionowali model średniowiecznego chrześcijaństwa.
W opinii ludzi średniowiecza świętość od szaleństwa dzieliła bardzo cienka granica. Uważano wtedy, że człowiek opętany zachowuje się "jak wściekły szaleniec", dotknięty "niezdrowym szaleństwem grzechu". Mniemano, że grzech - jako dewiacja od chrześcijańskiego wzorca - i szaleństwo są wzajemnie powiązane, gdyż jedno prowadzi do drugiego. W późnym średniowieczu, zwłaszcza od czasu ukazania się osławionego Młota na czarownice (Malleus maleficarum, 1486), szaleństwo, czarostwo i "herezję" traktowano jak synonimy. Jeśli jeszcze w I połowie XVII w. ekstatyczne wizje, czarostwo czy chorobę umysłową przypisywano przyczynom nadnaturalnym i nierzadko traktowano jak "herezję", to od połowy tego wieku tych, którzy utrzymywali, że pozostają w kontakcie z Bogiem, zaczęto uważać za melancholików lub szaleńców. Od XIX w. przyjęło się czarownice i cierpiących na drgawki uważać za chorych na histerię. Dopiero w XX wieku czarownice przestały być ofiarą "zbiorowego obłędu" i "zbiorowej psychozy" i uznano je za praktykujące tradycyjne religie "pogańskie". Czołowy demonolog wielokrotnie określał prześladowanie czarownic mianem "szaleństwa".
Aldebert (?-746) - zdaniem klasyka zagadnienia, J. B. Russella, "pierwszy ekscentryczny heretyk w tradycji zachodniej" i "bardziej szaleniec niż szarlatan" - był zarówno reformatorem, jak i "religijnym szaleńcem, który przeszedł od złudzenia [o własnej] świętości do złudzenia [o własnej] boskości". Aldebert wznosił w różnych miejscach kraju krzyże; wokół nich oddane mu wieśniaczki budowały kaplice, a w końcu kościoły pod jego wezwaniem, które on osobiście poświęcał. Uważał się za żyjącego świętego równego apostołom, dysponującym mistycznymi mocami, który już w łonie matki był - wedle własnych słów - "uroczyście wypełniony łaską Bożą". Twierdził, że tylko on jeden prowadzi życie apostolskie. Swoje włosy i paznokcie rozdawał ludziom jako relikwie i talizmany.
Około roku 1000 w galijskiej wsi Vertus wystąpił chłop Leutard, "reformator i szaleniec", którego kościelny kronikarz Ralf Łysy (Radulphus Glaber) nazwał "emisariuszem Szatana"; nie omieszkał też wspomnieć o jego "uporczywym szaleństwie". Podczas snu rój pszczół miał wniknąć do jego ciała przez odbyt i wyjść ustami, dotkliwie go raniąc. Co więcej, pszczoły przemówiły do niego i udzieliły mu pouczeń. Pod ich wpływem połamał w kościele krzyż. Zgromadził wokół siebie niemało zapaleńców, przez co - zdaniem Ralfa Łysego, autora Histoires - "wariat stał się heretykiem". Leutard miał umrzeć rzucając się do studni. Prawdopodobnie nie był to pierwszy raz, kiedy niekonwencjonalne zachowanie kościelny autor potraktował jak "herezję".
Również św. Grzegorz z Tours w swojej Historii Franków opowiedział historię pewnego drzeworytnika z Bourges, który po tym, jak otoczył go rój much, "postradał zmysły". Odtąd chodził ubrany w skóry i posiadał umiejętność prekognicji i uzdrawiania. Uważał się za Chrystusa, a kobietę, którą mu towarzyszyła (nazywał ją swoją siostrą), za Marię. Przypisywano mu zdolności prekognicyjne. Miał 3000 zwolenników. Jego nauczanie kościelny historyk uznał za magię i diabelstwo.
Z kolei w roku 1022 w Orleanie wystąpił niejaki Arefast z rodu książąt normandzkich, "usidlony - jak pisał kronikarz - przez szaleństwo i diabelski błąd". Potem, około roku 1115, w Le Mans pojawił się inny niezależny myśliciel religijny, bosonogi Henryk z Lozanny, prawdopodobnie były ksiądz, a z pewnością radykalny antyklerykał, który odrzucał chrzest, eucharystię, modlitwy za zmarłych, a co gorsza, negował jakąkolwiek użyteczność kleru. Nic więc dziwnego, że ówczesny autor napisał o nim, że "w owczej skórze ukrywał szaleństwo żarłocznego wilka". Pisano o nim, że miał "wychudłą twarz i oczy marynarza z rozbitego statku". Prowadził ekscentryczne życie: "siedział w drzwiach [domu], a spał w rynsztoku". Przestawał z kobietami i młodymi chłopcami, którym pozwalał pieścić jego stopy, pośladki i uda. Do Le Mans wszedł w przebraniu Chrystusa, a dwaj uczniowie nieśli przed nim krzyż jak przed biskupem.
Mnich Alberyk, żyjący w okolicach Rennes w drugiej połowie XI w., ukradł pieniądze z kościelnej szkatuły, oblał krwią zwierzęcą ołtarz, a następnie zbierał ją do naczyń, ukazując jako relikwię. Wysmarował też krucyfiks swoimi odchodami i nie udzielał rozgrzeszenia kobietom, które nie odbyły z nim stosunku płciowego.
Szczególnie wielu niezależnych myślicieli religijnych zwanych w kościelnej nomenklaturze "heretykami" pojawiło się w XII w., kiedy to doszło do znaczącego przesunięcia od charyzmatycznego do biurokratycznego autorytetu, ten drugi zaś nie zaspokajał religijnych potrzeb wszystkich ludzi średniowiecza. Jednym z nich był Tanchelm (?-1115), który odrzucał hierarchię kościelną i dziesięcinę. Pod wpływem jego nauk ludzie przestawali chodzić do kościoła. Kościelni krytycy utrzymywali, że jego pierwszymi zwolennikami byli idioci i kobiety (szczególnie te, które uwiódł). Głosili, że Tanchelm defloruje dziewczynki w obecności ich matek, a jego zwolennicy ofiarowują mu własne żony i dzieci dla zaspokojenia jego głodu seksualnego. Twierdzono też, że jego 12 najbliższych uczniów praktykuje rytualny seks z kobietą, uznawaną przez nich za Maryję. Współcześnie oskarżenia te - znane między innymi z listu kanoników z Utrechtu z lat około 1112-1114 - uznaje się za wymysły; nie można jednak wykluczyć, że w XII w. traktowano je poważnie. Gdy później do jego grupy "tanchelmitów" dołączyli znaczniejsi obywatele, Tanchelm zaczął chodzić w szatach królewskich, niesiono też przed nim sztandar i miecz. Oświadczył, że jest inkarnacją Ducha św. Swoje zaślubiny z Maryją przypieczętował publicznymi zaręczynami z jej posągiem, a następnie - jak pisze kronikarz z epoki - zebrał od "całkowicie obłąkanych ludzi" hojne datki na wesele z nią. Wzniesiono dla niego kościół, śpiewano w nim pieśni ku jego czci, noszono jego wizerunki w procesji, czczono go jak świętego albo syna bożego. Entuzjazm żywiony do niego był tak wielki, że wodę po jego kąpieli traktowano jak relikwię bądź eucharystię i z czcią wypijano. Zginął od uderzenia kamieniem z ręki pewnego księdza.
W latach 1133-1136 pewien wieśniak ze wsi Inda w diecezji Liege z pomocą kilku przyjaciół zbudował drewnianą łódź zaopatrzoną w koła, a następnie popłynął z nimi do Aachen. Po drodze gromadził wokół siebie coraz więcej zwolenników. Stamtąd "szalony tłum" ciągnął go w dzień przez wzgórza i doliny, aż statek stał się obiektem kultu tanecznego. Nocami obchodzono go jak w procesji i tańczono wokół niego przy świetle pochodni w ekstatycznym zapamiętaniu, śpiewając bluźniercze pieśni. Noc kończyły zwykle orgie. Po 12-dniowym karnawale władze w Sint Truiden postanowiły położyć kres ekscesom i nakazały zniszczenie statku. Zdarzenia te można uznać za prekursorskie wobec popularnej w literaturze XV w. idei "statku szaleńców", a zwłaszcza poematu alegorycznego Statek głupców Sebastiana Branta, którego bohaterowie płyną do Narragonii, nieistniejącego raju głupców.
Eudo z Bretonii zwany Eudo ze Stelli (?-1149), niezależny myśliciel o gnostyckim rodowodzie, który - uznając się za Jezusa Chrystusa - wyświęcał biskupów, został w roku 1148 aresztowany wraz z głównymi uczniami; doprowadzony przed synod w Reims, oświadczył, że jest "Eonem, który przyjdzie sądzić żywych i umarłych, i cały świat ogniem". Ponieważ przyznał się do "herezji", uznano go za szaleńca i wtrącono do więzienia, gdzie wkrótce zmarł, zagłodzony na śmierć. Jego uczniowie, poddani torturom, znosili je mężnie i nie wyparli się swojego mistrza, a skazani na stos, szli nań bez lęku. Kronikarze z epoki, np. Siegbert z Gembloux, pisali, że Eudo "był człowiekiem o wypaczonym umyśle" i "głupcem". Zdaniem Williama z Newburgh, był "niepiśmiennym idiotą" i miał w sobie "diabolicznego ducha, który eksplodował w wielkie szaleństwo".
Oskarżanie przeciwników religijnych o obłęd nie było w owych czasach niczym oryginalnym [Tak było jeszcze w XVII w. Lady Eleanor Davies (?-1652) była prorokinią, która za napisanie i wydanie traktatu antykrólewskiego przesiedziała w więzieniu dwa lata. Jej książki spalono, a ją samą uznano za obłąkaną. W roku 1635 "usiadła na tronie biskupim w kościele w Lichfield, oświadczyła, że jest prymaską i metropolitką, i wylała czajnik pełen gorącego dziegciu na kościelne kotary, określając to mianem «wody święconej» ". W 1637 roku ponownie uznano ją za obłąkaną i skazano na pobyt w zakładzie dla umysłowo chorych w Bedlam.]. Również inny autor kościelny, inkwizytor Jan Wasmod z Homburga, w Traktacie przeciw heretykom, begardom, lollardom i siostrom (ok. 1396), wspominał o "oślim prostactwie" i głupocie begardów, którzy byli dlań ludźmi "jakby na wpół szalonymi" (quasi semifuriosos). Określenie to stanowiło kalkę Ad nostrum, orzeczenia synodu z Vienne (1311-1312), potępiającego te beginki, które, będąc "jakby obłąkane", dyskutowały o Trójcy św. i naturze Boga. Bylina uważa, że begardzi mogli się takimi wydawać, kiedy przebywali w SET. W kazaniu wygłoszonym podczas soboru w Konstancji w 1416 r. Jan Gerson (1363-1429) zaatakował "szaleństwo" begardów. Pod tym pojęciem rozumiał nieprzestrzeganie przykazań, będące rezultatem osiągnięcia wolności ducha na drodze kontemplacji.
Adamici z XIV w. odrzucali tradycyjne zasady instytucjonalnego chrześcijaństwa, uznając je za wyraz stłumienia prawdziwej natury. Człowiek całkowicie z nich wyzwolony jest, zdaniem adamitów, niewinny jak dziecko. Zachowuje się w sposób spontaniczny bez względu na okoliczności, nie jest bowiem warunkowane przez narzucony z zewnątrz kontekst kulturowy, społeczny czy religijny. Praktyka adamitów obejmowała rytualne tańce nago wokół ogniska, śpiewanie hymnów i rytualny seks, mające odzwierciedlać pierwotną rajską spontaniczność ["Bycie nagimi i bez wstydu, jak Adam i Ewa, uważali za istotną część stanu doskonałości na ziemi; nazywali to «stanem niewinności» "]. Adamitów nauczał nagi kaznodzieja. Uważano ich nie tylko za "entuzjastów" czy "fanatyków religijnych", ale również za "obłąkanych".
Bracia i Siostry Wolnego Ducha to nieformalny nurt mistyczny, powstały pod koniec XIII w. Wywodził się z tradycji Amalryka z Bene i jego zwolenników (tzw. amalrycjan), Williama Corneliusa, Tanchelma i innych. Powołując się na słowa Pawła z Tarsu (2Kor 3.17; Tt 1.15), uznawali się za istoty napełnione Duchem św. i akcentowali spontaniczne życie w nieformalnych związkach. Ponieważ byli ludźmi wykształconymi i elokwentnymi (często pochodzili z zamożnych rodzin), łatwo zdobywali zwolenników. Zdaniem Lernera, autora najlepszej pracy o ludziach Wolnego Ducha, byli to "ekscentrycy (...) przekonani o własnej doskonałości", która po części wywodziła się z ich własnych doświadczeń mistycznych, a po części z literatury pseudo-Eckhartiańskiej.
Praktykowana przez Braci asceza (modlitwa, post, nocne czuwania itp.) nie była celem, ale środkiem do celu, jakim było uświadomienie sobie własnego ciała. Brat mógł też jeść podczas postów. Bracia nie czynili tajemnicy ze swobodnego podejścia do seksu, co stało się powszechne dopiero pod koniec XX w [Mogli też uprawiać seks przed przyjściem komunii i nie wspominać o tym podczas spowiedzi. Seksu - również pozamałżeńskiego - przy obopólnej aprobacie nie uważali za nic złego, natomiast seks małżeński bez zgody kobiety uznawali za "grzech" śmiertelny. Jeden z Braci, Johann Hartmann, którego Lambert określił mianem "werbalnego ekshibicjonisty", miał stwierdzić w roku 1367, że seks można praktykować ze wszystkimi (nawet z własną matką i siostrą) i wszędzie (nawet na ołtarzu w kościele). Niektórzy spośród homines inteligentiae ("ludzi inteligencji") wywodzących się z kręgu Braci, nauczali o pożytku płynącym z praktykowania seksu rytualnego, co, ich zdaniem, czynili w raju Adam i Ewa. Dla homines intelligentiae seks był rajską przyjemnością, umożliwiającą ekstatyczne wznoszenie się. Bracia Krwi, którzy działali w Turyngii ok. roku 1550, uważali seks za sakrament, nazywając go "Chrysterią". Pogląd o braku "grzeszności" czy żywiołowy seksualizm zbliżał ich do anabaptystów i ranterów. W opinii Lamberta, Bracia i Siostry oraz begini i beginki z ducha Rasputina łączyli libertynizm z religią, a ruch Wolnego Ducha "nie był libertyński ani niemoralny", ale mistyczny, mimo iż znalazło się w nim "sporo ekscentryków, a nawet szaleńców"]. Wszystko czynili spontanicznie, bez poczucia swojej "grzeszności", które stanowiło zmorę w życiu człowieka średniowiecznego. Pojęcie nieczystego sumienia uznawali za objaw patologii, będący wynikiem indoktrynacji kościelnej, nauczającej dogmatów, które w żaden sposób nie wiążą się z doświadczaną przez nich wolnością ducha. Pod tym względem Bracia byli prekursorami nowożytnej psychologii. Jednak negowali nie tylko znaczenie kościelnych rytuałów, ale także zasady etyczne - nawet zabójstwo uznawali za dopuszczalne, jeśli było zgodne z potrzebą chwili: "Po wszystko, co widzi oko i czego pożąda, powinna sięgnąć ręka", głosił Johannes z Brünn.
R. Lerner zakwestionował większość tez wysuniętych przez N. Cohna w jego klasycznym Pościgu za millenium, który nazwał ich "elitą amoralnych supermenów". Podkreślił, że nawet najbardziej radykalnych zwolenników Wolnego Ducha nigdy nie oskarżano o morderstwo czy kradzież, "a większość oskarżeń o cudzołóstwo było nieoficjalnych, niejasnych lub zmyślonych". Niektórzy Bracia, aby uniknąć prześladowań, stosowali prostą strategię: udawali obłęd.
Begardzi byli ideowymi spadkobiercami tradycji Braci Wolnego Ducha, a przez to idei amalrycjan i Joachima z Fiore. Był to spontaniczny ruch chrześcijański, skupiający mężczyzn chcących urzeczywistnić ewangeliczną czystość chrześcijaństwa poza strukturami Kościoła. W roku 1373 begardzi pojawili się we Flandrii. Pod wpływem tańca transowego - jak pisał Mosheim - "padali wspólnie na ziemię bez tchu. Twierdzili, że podczas przerw w gwałtownej agitacji byli obdarzani cudownymi wizjami". Beginki ze Świdnicy, zwanej "kongregacją ubogich", prowadziły życie w skrajnej i osobliwej ascezie: praktykowały bardzo uciążliwe posty, jadły padlinę i gąsienice, deptały wzajemnie po sobie, biły się żelaznymi łańcuchami i kijami z przytwierdzonym na końcu jeżem. Jedna z beginek popadła wskutek tych praktyk w obłęd. Rytuały kościelne lekceważyły i dlatego w niedziele i święta zajmowały się w swoich domach szyciem i przędzeniem.
Za polski odpowiednik Tanchelma można uznać "fałszywego proroka" (jak określił go kościelny kronikarz, bernardyn Jan z Komorowa) albo "mesjasza chłopskiego" (za jakiego uważa go S. Bylina), który pod koniec XIV w. wiódł życie pustelnika na Podolu. Miał zajmować się astrologią i - jak pisał Jan z Komorowa (ok. 1470 - 1536) - "mówił prostym ludziom, że jest Bogiem". Podobnie jak Jezus miał swoich (zapewne 12) apostołów i Marię Magdalenę. Zbudował świątynię, w której odprawiał liturgię i odbierał hołd jak Bóg. Poza tym chodził po wsiach i przepowiadał pogodę; być może zajmował się również uzdrawianiem. Twierdził, że żył już w czasach Jezusa Chrystusa. Został zabity przez pewnego podstarościego, który poczuł się dotknięty zgłaszanymi przez niego pretensjami do boskości.
Anabaptyści
Oni nawzajem wyśmiewają go jako szalonego i odtrącają od siebie.
Erazm z Rotterdamu
Terminu anabaptysta ci, których nazywano anabaptystami, nigdy nie używali, ponieważ nie odrzucali chrztu jako takiego, tylko chrzest niemowląt. Anabaptyści byli spadkobiercami tradycji amalrycjan, adamitów i Braci Wolnego Ducha w epoce reformacji. Miastem, w którym stanowili większość i gdzie w 1534 roku objęli rządy, był Münster. Dyktatorem miasta został Jan z Lejdy. Widziano, jak biegał nago po ulicy, a następnie wszedł w trzydniową ekstazę. Po wyjściu z niej ogłosił, że z nakazu Boga stara konstytucja, twór ludzi, zostaje zastąpiona nową, boską. Wraz z 12 Starszymi wzorowanymi na starożytnym Izraelu, objął nad miastem władzę absolutną. Wprowadzono nowe prawo z nakazem pracy, a wszelki rodzaj nieposłuszeństwa wobec władzy (czy choćby żony wobec męża, np. cudzołóstwo) karano śmiercią. Jan z Lejdy dopuścił później wielożeństwo i sam poślubił 15 żon. W ślad za jego przykładem poszli inni anabaptyści. Kobiety przymuszano do związków małżeńskich, a te, które próbowały praktykować poliandrię, zabijano. Na początku września 1534 niejaki Dusentschur ogłosił, że miał wizję Niebiańskiego Ojca, który nakazał mu obwieścić, że Jan z Lejdy jest "Mesjaszem Dni Końca", który jako "Król Nowego Jeruzalem" zapanuje nad całą ziemią. Koronował go na króla, a jego pierwszą żonę na królową świata. Po kolejnej wizji Dusentschur wraz z 26 innymi apostołami został wysłany do sąsiednich miast; tam jednak chwytano ich i zabijano.
Niektórzy z anabaptystów w SET padali z twarzą wykrzywioną grymasem na ziemię jakby w ataku paroksyzmu i leżeli z rozpostartymi rękami. Zdarzały się liczne nawrócenia i zbiorowe wizje. Szczególnie kobiety rzucały się w SET na ziemię i wiły. Inni chodzili nago, wskazując tym na urzeczywistnienie swojej nagiej, pierwotnej i boskiej natury. W Amsterdamie na wezwanie niejakiego Richarda rozebrali się do naga i wybiegli na ulicę krzycząc: "Biada, biada, biada, gniew Boży, gniew Boży! Aresztowani i postawieni przed sądem, odmówili ubrania się, mówiąc: «jesteśmy nagą prawdą» ".
Angielscy radykałowie religijni z XVII w.
W stanie szaleństwa doświadczamy siebie w sposób słodszy, spokojniejszy i radośniejszy niż w stanie mądrości.
Isaac Pennington
C. Hil, angielski historyk i badacz radykalnych ruchów religijnych w Anglii XVII w., pisał, że "w pewnym sensie «szaleniec» może być zdrowszy od społeczeństwa, które go odrzuca". Zauważył, że w odróżnieniu od czasów średniowiecznych, w których poczucie hierarchii społecznej ulegało zawieszeniu na czas świąt głupców i szaleńców, w XVII w. pojawiła się "idea, że świat może zostać trwale postawiony do góry nogami". Cytowany przez niego John Lillburne pisał, że Jezus nie wybrał na swoich uczniów bogaczy ani mędrców, "lecz głupców, idiotów, ludzi niskiego urodzenia, ubogich i niegodziwych". Gilesa Randalla, domniemanego autora Analizy teologii i filozofii (1644), uznano za szaleńca. Wybitny, arystokratyczny poeta John Milton uważał się za wielkiego głupca i szaleńca. Za głupca uznawał się ranter Lawrence Clarkson, mianem szaleńców określali siebie Issac Pennington i Thomas Tany, Thomas Webbe nazywał siebie "Szalonym Tomem", a Joseph Salmon mówił o sobie jako o "szaleńcu, głupcu pośród ludzi". Williama Everarda uważano za "szaleńca" (mad and frantic), a Hill określił go mianem "szaleńca lub szarlatana". Gerarda Winstanleya, twórcę diggersów, będącego "zarazem racjonalistą i mistykiem", uważano za głupca i szaleńca. Sam Winstanley pisał, że zanim ktoś w oczach świata stanie się mędrcem, musi być wpierw uznany za głupca. William Erbery w Obronie szaleńców twierdził, że w oczach Boga "głupcy są najmądrzejszymi ludźmi, a szaleńcy ludźmi najbardziej trzeźwymi (...) Prorok jest więc głupcem, a człowiek duchowy jest szalony". W czasach, w których, jak stwierdził, Kościół stał się nierządnicą (harlot), "ludzie muszą zachować trzeźwość wobec Boga, ale być zupełnie zwariowani wobec Kościoła".
Czołowe miejsce wśród radykalnych ruchów religijno-społecznych zajmowali wtedy kwakrzy i ranterzy.
Kwakrzy
Zachowujemy się jak nawiedzeni po to, żeby być wolnymi.
Wiktor Szkłowski o Aleksym Remizowie
W XVII w. za kontynuatorów średniowiecznych antynomian uważano niektórych kwakrów i ranterów. Założycielem ruchu kwakrów był angielski mistyk George Fox (1624-1691). W 1647 roku jedna z jego ekstaz trwała 14 dni; w jej toku jego natura uległa transformacji. Po przejściu przez ocean ciemności i śmierci wszedł "do raju Boga" i znalazł się "w stanie Adama, w jakim znajdował się on przed upadkiem". W latach 1650-1651 był więziony za bluźnierstwo. Kiedy został dotkliwie pobity przez rozjuszony motłoch, uznał to za odświeżające błogosławieństwo "mocy Bożej", a z ziemi, ku zdumieniu napastników, podniósł się bez szwanku. Na początku roku 1651, po usłyszeniu wewnętrznego głosu, czując w sobie obecność wewnętrznego ognia, szedł boso przez Lichfield i wołał: "Biada krwawemu grodowi Lichfield". Wydawało mu się, że brodzi we krwi, którą przelano tam za czasów prześladowań chrześcijan przez Dioklecjana. Pomimo mrozu nie odczuwał zimna, "ogień pański tak był mocny na moich stopach i na mnie całym, że nie mogłem obuć się". Fox głosił, że ma w sobie "tego samego Ducha, który wskrzesił Jezusa". W XX w. psycholog religii J. B. Pratt pisał o "psychopatycznych skłonnościach" Foxa.
Pierwsi kwakrzy szokowali swoim zachowaniem konserwatywną opinię publiczną. Wielu spośród nich chodziło nago po ulicach miasta [Pewna kwakierka weszła do kaplicy Whitehall podczas mszy naga, aby zgłosić swój protest, a kwakier William Sympson trzy lata chodził nago, nie tylko po wsiach, ale i po Londynie. Wśród kwakrów, którzy praktykowali religijny nudyzm w Europie i Ameryce, było wiele kobiet, od młodych dziewcząt do staruszek. Po ulicach amerykańskiego miasta Salem chodziła nago Deborah Wilson], naśladując w ten sposób adamitów albo proroka Izajasza (por. Iz 20.2). Praktyki tej bronił G. Fox, kiedy pozostawała w zgodzie z wewnętrznym głosem. Przed podjęciem ważkiej decyzji wielu kwakrów praktykowało długotrwałe głodówki. Cotton Mather ujrzał w kwakrach zarówno "heretyków", jak i "szaleńców (madmen, lunaticks), istoty demoniczne (daemoniacks) i fanatyków (energumens)".
James Nayler (1617/8-1660), najbardziej radykalny spośród kwakrów, wysłuchawszy w roku 1651 kazania Foxa, sprzedał farmę, porzucił rodzinę i przystał do kwakrów. Dzięki umiejętnościom oratorskim został wędrownym kaznodzieją, a wkrótce jednym z przywódców kwakrów. Zdaniem R. Matthewsa , Nayler został wprawdzie uznany przez lekarzy za szaleńca [Teza książki Matthewsa o angielskich mesjaszach zadowoliłaby twórców nowoczesnej patologicznej teorii religii Starke'a i Bainbridge'a: byli to szaleńcy, którzy przyciągnęli do siebie ludzi o podobnie anormalnych skłonnościach. Pięciu spośród opisanych przez siebie "mesjaszy", w tym Johna Nicholsa Toma (1799-1838), Matthews, uznał za psychotyków o paranoicznych skłonnościach. "Times" - w art. z 4 marca 1795 pt. Wielki Prorok z Paddington Street, Kuzyn Boga - określił Richarda Brothersa (1757-1824) mianem "szaleńca" i zarzucił mu zdradę. Komisja Królewska de lunatico inquirendo uznała go za szaleńca i nakazała umieścić w prywatnej klinice. Po kilkutygodniowej obserwacji lekarze potwierdzili opinię szaleństwa i skazali go na pobyt w zakładzie dla umysłowo chorych. Dla Matthewsa był on "paranoikiem, który szaleńczo pragnie dominować". Z pewnością miał urojenia wielkościowe, ponieważ sam pisał: "Zawsze przeczuwałem, że kiedyś stanę się kimś wielkim"], ale był to "kwakierski święty i mesjasz wbrew samemu sobie (...) błyskotliwy, elokwentny, głęboko uduchowiony, [w sumie] bardzo sympatyczna postać". Bito go i obrzucano kamieniami, a w końcu wtrącono do więzienia za włóczęgostwo. Na mocy prawa z roku 1650 oskarżono go o bluźnierstwo i choć po dyspucie z miejscowymi pastorami został zwolniony, wkrótce potem ponownie trafił do więzienia. Tam miał "wskrzesić" ekstatyczkę kwakierską, Dorcas Erbury, która zapadła w SET, uważany przez innych kwakrów za śmierć. Odtąd niektórzy kwakrzy widzieli w nim syna bożego. 24 października 1656 roku wjechał do Bristolu na ośle; jego zwolennicy rzucali przed nim szale i chusty, wołając: "Święty, Święty, Święty" i "Hosanna". Twierdzili, że jest drogocennym Synem Bożym, a jego matka jest dziewicą. Mówili, że nie nazywa się Nayler, lecz Jezus. Kiedy postawiono go przed sądem za bluźnierstwo, "bronił się twierdząc, że cześć oddawano nie jemu, lecz Chrystusowi, który w nim zamieszkał. (...) «Jeśli Ojciec sprawił, że oddawali cześć Chrystusowi, nie mogłem odrzucić hołdów; jeśli natomiast oddawali cześć komukolwiek innemu niż Chrystusowi, to ich hołdy nie były do mnie kierowane» ". Jednak inne, cytowane przez Matthewsa źródło podaje, że Nayler rzeczywiście stwierdził: "Jestem Synem Bożym, a Syn Boży jest tylko jeden". Mimo to przed Komisją Parlamentarną zaprzeczył, jakoby kiedykolwiek określił siebie mianem syna bożego, a wszystko, co mu przypisano (z domniemanym wskrzeszeniem włącznie), uznał za przejaw obecności w nim Boga.
Mimo interwencji Cromwella i innych, głosami 96:82 został skazany na tortury: wychłostano go, prowadząc ulicami Londynu od Westminsteru do Old Exchange, a następnie postawiono pod pręgierzem, język przekłuto mu rozpalonym żelazem, wypalono na czole literę B (od ang. blasphemer, "bluźnierca"), a w końcu wysłano do Bristolu na koniu tyłem do kierunku jazdy na powtórne biczowanie.
Ranterzy
Jedni żyją w jasnej stronie Boga, a inni w jego ciemnej stronie; jednak w odniesieniu do Boga światło i ciemność są tym samym, ponieważ nie ma nic, co byłoby mu przeciwne. To są tylko nasze wyobrażenia.
Jacob Bauthumley
Nazwa "ranterzy" pochodzi od angielskiego słowa rant, oznaczającego "mówić za dużo (w sposób ekstrawagancki)". Do przywódców ranterów zaliczali się: Jacob Bauthumley, Joseph Salmon, Laurence Clarkson oraz najbardziej radykalny spośród nich Abiezer Coppe. Za rantera uważano też twórcę diggersów Gerarda Winstanleya. Zdaniem A. L. Mortona, "ranterzy tworzyli lewe skrzydło sekt, które zyskały rozgłos podczas rewolucji angielskiej", a znajdowały się pomiędzy dwiema skrajnościami: "ortodoksją" kalwińską z jej literalnym i dogmatycznym podejściem do Biblii a antynomizmem, cechującym się zastąpieniem moralności i autorytetu Pisma przez wewnętrzne światło. Skutek był taki, że często w tej samej osobie "panteistyczny mistycyzm" łączył się z "surowym plebejskim materializmem". Historyk kwakierski R. M. Jones uznał ranterów, których często (niesłusznie) utożsamiano z kwakrami, za panteistycznych antynomian, "psychopatyczne osoby, którym brak było perspektywy i równowagi, a które wywiodły na światło dnia niebezpieczeństwa związane z całkowitą wolnością religijną". Stwierdził, że "niektórzy z nich byli w sposób oczywisty obłąkani". Ranterom przypisywano wszystko, co ówczesna opinia publiczna uważała za godne potępienia: od tańców nago na spotkaniach porównywanych z sabatem czarownic do negowania różnic pomiędzy dobrem a złem. W roku 1650 parlament angielski wydał ustawę skierowaną przeciw bluźnierstwu, pod którą podciągnięto ranterów. Potraktowano ich jednak łagodnie. Inaczej było w Szkocji, gdzie za podobne przestępstwo groziła kara śmierci. Ponieważ ranterzy nie byli typami męczenników, lecz ludźmi kochającymi życie, postawieni przed sądem wyrażali skruchę i obiecywali poprawę, po czym znikali bez śladu. W sierpniu roku 1650 ośmiu ranterów zostało w Londynie skazanych na pół roku więzienia za głoszenie "ateistycznych, bluźnierczych i wstrętnych opinii". Zarzucano im śpiewanie bluźnierczych piosenek do melodii psalmów i przedrzeźnianie komunii. Jeden z nich miał wziąć do ręki kawałek wołowiny, który oddzierając po kawałku, rozdawał innym mówiąc: "Bierzcie i jedzcie, oto ciało Chrystusa". Podczas aresztowania inny ranter zaczął chodzić ze świecą po izbie w poszukiwaniu swoich "grzechów"; stwierdził, że są one zbyt małe, aby mógł je znaleźć. Inni powtarzali ranterską "mantrę" ram me, damn me! ("uderz mnie, potęp mnie").
Atak z pozycji "ortodoksji" prezbiteriańskiej przypuścił na ranterów Thomas Edwards w książce o znamiennym tytule Gangrena, czyli katalog i odkrycie wielu błędów, herezji, bluźnierstw i szkodliwych praktyk sekciarzy tego czasu (1646). Jego zdaniem, ranterzy utrzymywali, że "każde stworzenie posiadające życie i oddech wypływa z Boga i ponownie do Niego powróci, by zostać wchłonięte jak kropla wpadająca do oceanu. Człowiek ochrzczony Duchem Św. zna wszystkie rzeczy, tak jak Bóg zna wszystko". Ranterzy uważali, że człowiek w stanie łaski nie grzeszy, nawet jeśli popełni morderstwo. Thomas Hibbord pisał: "Bóg jest we wszystkim; bez względu na to, jaki grzech ktoś popełni, jego autorem jest Bóg, bo to on działa w nim". Podobnie jak wielu mistyków oskarżanych o antynomizm, ranterzy odwoływali się do pierwotnej, niezróżnicowanej natury bóstwa, w której nie ma podziału na "dobro" i "zło".
Lawrence Clarkson (1615-1667) w swoim traktacie Jedno oko (1650) pisał, że dopóki czyn człowieka pozostaje w zgodzie z Bogiem, jest równie święty jak on, nawet jeśli jest to pijaństwo, kradzież czy cudzołóstwo. W tekście Odnalezienie zagubionej owcy (1660) karczmę nazwał domem bożym, a worek boskością. Utrzymywał, że grzech jest wyłącznie tworem osądu człowieka, "nazwą bez substancji", ponieważ wszystko, co stworzył Bóg, jest dobre: "W Bogu, w oczach Boga lub z Bogiem nie ma nic, co byłoby nieczyste. (...) Grzech istnieje wyłącznie w wyobraźni. (...) Jeśli nie osądzasz siebie, nie będziesz sądzony". To, co ludzie uważają za "złe", jest w oczach Boga dobre, ponieważ zło jako takie nie istnieje. Jeśli ktoś ma obsesję na punkcie "zła", to dlatego, że w jego sercu panuje "zło". Mistykowi zaś wszystko jawi się jako moc Boga, jego energia: "dla tego, kto sam jest czysty, wszystkie rzeczy są czyste, lecz dla splamionego wszystkie rzeczy są splamione". Ten, kto chce poznać siebie, powinien zwrócić się do nauki Jezusa (który powiedział, że nie przyszedł nikogo potępiać), a nie Kościoła (który jednych czyni świętymi, a innych wyklina). Uważał, że odrębna jaźń człowieka (rzeka) dzięki doświadczeniu mistycznemu łączy się z Bogiem (oceanem) i wraz ze śmiercią rozpuszcza w nim. Dogmat o zmartwychwstaniu ciała fizycznego uważał za niedorzeczny. W jego przekonaniu prawdziwe, duchowe zmartwychwstanie polega na zastąpieniu pięciu zepsutych zmysłów jednym niezepsutym i nieśmiertelnym zmysłem jedności. Gdy rozpozna się tę "czystą i nieskażoną" nazwę, osiągnie się "pierwsze zmartwychwstanie", które jest rozpoznaniem, że "Diabeł jest Bogiem, Piekło jest Niebem, Grzech Świętością, Potępienie Zbawieniem", czyli że są to konwencjonalne nazwy, z którymi nie wiążą się żadne realności. Wyzwolenie stanie się możliwe dopiero wraz z nastaniem "drugiego zmartwychwstania", w którym "ciało stanie się Duchem, a Duch ciałem", przez co się zjednoczą. W roku 1658 - pod wpływem perswazji byłego rantera Johna Reeve'a - dołączył do grupy religijnej muggletonian, praktykującej skrajną ascezę.
Abiezer Coppe (1619-1672) został ranterem około roku 1649. Wtedy zaczął namiętnie pić, palić i przysięgać, czyli robić wszystko to, czego przedtem się wystrzegał. Głosił, że Bóg jest wszystkim i że wszystko w końcu powróci do niego jako Źródła. Coppe najczęściej był pijany, w kościołach wygłaszał nago bluźniercze kazania, w których często nadużywał koprolaliów. Bywało, że przeklinał przez godzinę. Nocami zażywał cielesnych rozkoszy "z ulicznicami, które również były jego słuchaczkami". Mawiał, że "dla chrześcijanina lepiej jest przebywać w piwiarni albo w burdelu, niż dochowywać postów zgodnie z prawem". Pisał, że skoro jego duch na co dzień żywi się Bogiem, to dlaczego nie miałby tego czynić w towarzystwie opojów w szynku czy prostytutek. Za swoje przekonania był kilkakrotnie więziony, a jego książki zostały nakazem sądu spalone. Podczas przesłuchań przed komisją parlamentarną symulował obłęd. Uwięzienie nie przeszkadzało mu w nawracaniu innych na ranteryzm ani w publikowaniu broszur. Po petycji do parlamentu zatytułowanej Coppe wraca na ścieżki Prawdy (1651) został zwolniony z więzienia. Tłumaczył w niej, że gdy wchodził w ekstazę po wypiciu z "kielicha Panów (...) wypełnionego po brzegi oszałamiającym winem", tracił nad sobą kontrolę i nie był świadomy tego, co mówi i robi.
Mimo iż zachowanie ranterów może się wydać szokujące, należy podkreślić, że nigdy żaden z nich nie był oskarżony o poważne przestępstwo w rozumieniu ówczesnego prawodawstwa. Z pewnością nie byli oni przestępcami, lecz religijnymi ekscentrykami. Pod wpływem wspólnych spotkań baptystów, kwakrów i ranterów, wielu ranterów przystąpiło później do kwakrów, chociaż zdarzały się też (mniej liczne) odwrotne konwersje.
Gwoli ścisłości należy podkreślić, że antynomizm nie cechował wyłącznie religijnych ekscentryków czy "heretyków". "Nawet ortodoksyjny Cezary z Heisterbach (?-1240) głosił, że wiele z tych rzeczy, które są zabronione grzesznikom, jest dopuszczalnych dla świętych: gdzie jest Duch Święty, tam jest wolność - bądź miłosierny i rób to, na co masz ochotę". Dokładnie tego samego nauczali ci, których Kościół uważał za "heretyków": Bracia i Siostry Wolnego Ducha, begardzi, begini czy niektóre beginki.
Epidemie mistyczne
Święci to wielcy szaleńcy, świętość to wielkie szaleństwo. (...) Dla Renana prorocy i apostołowie byli i pozostają piękni w swoim szaleństwie, lecz szaleństwo skazuje ich na wieczne błądzenie w rejonach fantazji.
Lew Szestow
Wspólną nazwą epidemii mistycznych określa się kompleks trudnych do wyjaśnienia zjawisk psychicznych, w których u co najmniej kilku osób w tym samym czasie występują analogiczne przeżycia. Chodzi tu np. o epidemie opętania, biczowników, epidemię stygmatów, grupowe nawiedzenia - np. tzw. "diabły z Loudun" czy "czarownice z Salem" [W 1692 roku doszło w Salem do spektakularnych opętań. Grupa dziewcząt i młodych kobiet pod wpływem Tituby, niewolnicy w domu pastora miejscowego kościoła, która pochodziła z Barbadosu i znała tajniki tubylczej magii, doświadczyły nawiedzenia. Dwie najmłodsze dziewczynki "miały groteskowe konwulsje i biegały na czworakach, szczekając jak psy". Wkrótce potem "cała wspólnota dziewcząt czołgała się po ziemi w strachu i podnieceniu". Jedna z 12-letnich dziewczynek wydawała z siebie dźwięki "Whish, Whish, Whish!"] - nie wyłączając tzw. epidemii wampirów. Najpopularniejszą postać epidemii mistycznych stanową epidemie taneczne, których bohaterami byli kolejno: biczownicy, kamisardzi, konwulsjoniści, tarantyści i szakerzy.
Biczownicy
Dla ogółu ludzi taki człowiek jest szaleńcem i nikt go nie pojmie. A wyrażenie szaleniec jest jeszcze najłagodniejsze ze wszystkich. Jeśli zaś nie uważa się go za szaleńca, to jest hipokrytą, a im wyżej wspina się ową ścieżką, tym straszniejszym wydaje się ludziom hipokrytą.
Lew Szestow
Za prekursorów nowożytnego szakeryzmu można uznać flagellantów, czyli biczowników, którzy działali w latach 1259-1349 w Europie Zachodniej. Średniowieczny flagellantyzm był zjawiskiem społecznym, które z formy ascezy stało się ruchem, ukazującym drogę do zbawienia. Był to "ruch masowy, który powstał w czasach kryzysu i wywoływał atmosferę podobną do histerii". Stanowił reakcję na wielkie epidemie w XIII i XIV w. (szczególnie na epidemię "czarnej śmierci" w roku 1349) i związane z tym poczucie zbliżającego się "końca świata". Chociaż sami zainteresowani nawiązywali do słów Pawła z Tarsu o konieczności ukrzyżowania namiętności swojego ciała (Ga 5.24), należy pamiętać o tym, że tradycja zachowań transowych jest w Europie, być może, równie stara, jak w Azji czy Afryce. Począwszy od XI w. flagellacja była powszechnie stosowana wśród zakonników, ponieważ stanowiła środek inkubacji SET. Za klasyczne dzieła będące apologią biczownictwa mogą uchodzić: Pochwała samobiczowania się św. Piotra Damianiego (1007-1072), Autobiografia Elżbiety z Oye, Życie bł. Henryka Suzo oraz biografia św. Franciszki Rzymianki. Peck wyszczególnił dwa nurty tradycji flagellantów: 1) w roku 1233, gdy ruchem kierował Benedetto delia Valle Spoletana, oraz 2) w latach 1259-1261. Epidemia flagellacji wybuchła nagle we włoskiej Perugii w roku 1259, czyli na rok przed zapowiadanym przez joachimitów (powołujących się na liczbę 42 miesięcy, czyli 1260 dni z Ap 13.5) pojawieniem się antychrysta. Zapoczątkowały ją wizje eremity Rainero Pesaniego. Swoją misję rozpoczął on z pozwoleniem biskupa Perugii. Władze Perugii nakazały na 15 dni zaprzestać pracy i oddać się pokucie. Mężczyźni i chłopcy, nadzy, tylko z przykrytymi genitaliami, rozpoczęli przemarsz ulicami miasta, biczując się. Kobietom nakazano to samo czynić w domu. Od października 1260 do wiosny 1261 ruch flagellantów błyskawicznie rozprzestrzenił się niemal na całe Włochy, a potem także na Austrię i Niemcy.
Zdaniem J. Thielego: "Biczownicy nie byli jednak bynajmniej psychopatycznymi szaleńcami, lecz tworzyli tajne stowarzyszenia, bractwa o regularnych statutach, stanowiących odbicie reguł zakonnych". W początkowym okresie działalności bractwa wykazywały się dużym zdyscyplinowaniem i oddaniem przywódcy-kapitanowi, któremu towarzyszyło dwóch poruczników. Każdy uczestnik składał przyrzeczenie nierozmawiania z przedstawicielami odmiennej płci, niewchodzenia do domu bez zaproszenia, nieprzebywania w jednym miejscu dłużej niż jeden dzień, nieproszenia o nic, niekąpania się oraz odmawiania przepisanej liczby modlitw. Ponadto ślubował biczować się przez 33,5 dnia (jeden dzień za jeden rok życia Jezusa) dwa (albo trzy) razy w dzień i raz nocą, a po zakończeniu pielgrzymki w każdy Wielki Piątek. Flagellanci uznawali biczowanie za drugi chrzest, "chrzest krwi". Pod wpływem bólu i atmosfery histerii często wchodzili w SET połączony z konwulsjami i zaczynali tarzać się po ziemi i bełkotać. Biczując się, opiewali w pieśniach cierpienia Jezusa i Maryi.
Gdy wśród biczowników zaczęły się pojawiać półnagie kobiety, ich ruch wyrodził się w związki sadomasochistyczne, w których katowanie ciała było jedynie wstępem do orgii seksualnej. Zamiast tłumić "grzeszne" namiętności (początkowo uważano bowiem - jak w indyjskim Dekanie - że flagellacja wypędza z opętanych demona), bicie tylko je potęgowało. Jak pisał Henryk z Herfordu, podczas biczowania "krew spływała na ziemię i opryskiwała ściany kościołów, w których się biczowali. Czasami tak mocno wbijali sobie żelazne kolce w ciało, że dawały się z niego wyciągnąć dopiero za drugim szarpnięciem". "Biczowanie - stwierdzał J. Thiele - zamieniło się w mimiczny rejestr grzechów, w zwierciadło grzechów ukazanych za pomocą tańca, w seksualny teatr. (...) I w ten oto sposób dochodzi do osobliwego paradoksu polegającego na tym, że pierwotna idea biczownictwa przeradza się w jej przeciwieństwo: pozbawiona początkowo seksualnego charakteru koncepcja umartwiania ciała ulega wypaczeniu, ponieważ pod wpływem tortur uczucia seksualne nie umierają, tylko świętują swe odrodzenie".
Wielu biczowników w SET leczyło choroby, egzorcyzmowało, a niektórzy utrzymywali nawet, że potrafią wskrzeszać zmarłych. Papież Klemens VI nie określił jednak tego ruchu jako "heretycki", ponieważ sam brał udział w procesjach biczowników w Awinionie, a ich idee miały licznych zwolenników wśród kardynałów. Dopiero podczas obrad soboru w Konstancji, pod wpływem wystąpienia Jana Gersona, flagellantów zaczęto prześladować jak "heretyków", co zmusiło ruch do zejścia do podziemia. W perspektywie psychologii transpersonalnej Grofa sadomasochistyczny charakter flagellacji czy autokastracji jest próbą oczyszczenia traumatycznego doświadczenia narodzin, pełnego bólu i cierpienia przeciskania się przez kanał porodowy matki.
Kamisardzi
Zobaczyć duchowym wzrokiem "idee", a tym samym prawdziwe życie może tylko ten, kto znajduje się w stanie obłędu lub ekstazy.
Lew Szestow
Charakter epidemii tanecznej miał protestancki, "histeryczno-ekstatyczny ruch ludowy" kamisardów z Cevennes w Langwedocji, powstały po uchyleniu edyktu nantejskiego (1685) i działający w latach 1686-1709. Jego liczebność osiągnęła 8000 osób. Zdaniem Schwartza, kamisardów uważano za "łagodnie obłąkanych". C. Anderson Scott pisał: "Wielu protestantów z Langwedocji, którzy nie chcieli wyrzec się swej wiary, popadało w szaleństwo. Zaraźliwa ekstaza brała w posiadanie ludzi w każdym wieku i obu płci. Słyszeli nadnaturalne głosy, mówili językami. Dzieci w najbardziej wrażliwym wieku stały się przedmiotem najbardziej niezwykłych manifestacji. Nieuczeni ludzie głosili, że zostali «pochwyceni przez Ducha», a proroctwa wypowiadali najczystszą francuszczyzną". Ten entuzjazm utrzymywał się przez 10 lat.
Stanom ekstatyczno-wizyjnym jego uczestników towarzyszyło uczucie ciepła w całym ciele, a szczególnie w sercu, "głębokie, mimowolne jęki i ziewania, gwałtowne ataki dreszczy, spazmy, grymasy, skurcze, halucynacje, doznania uderzeń i szturchnięć, upadki na ziemię twarzą do przodu, gwałtowne konwulsje, piana na ustach, obrzmienie brzucha oraz szyi itd.". Ekstatycy najczęściej leżeli bez czucia na plecach, pobladli i z zamkniętymi oczyma, nie zdając sobie sprawy z tego, co mówią.
Ruch kamisardów grupował początkowo głównie młodych chłopców, specjalizujących się w apokaliptycznych przepowiedniach. Ich zachowanie znamy z opisu N. Spinckesa, który obserwował ich na wygnaniu w Anglii, gdzie nazywano ich Angielskimi Prorokami. Pisał o "wstrząsaniu głowami, chodzeniu na kolanach, drżeniach i trzęsieniu się, gwizdaniu, biciu w bębny, graniu na trąbkach, grzmieniu, sapaniu, dmuchaniu jakby w instrument, braku tchu i trudnościach z oddychaniem, wzdychaniu i jęczeniu, syczeniu, uśmiechaniu się, śmianiu, pokazywaniu palcem, potrząsaniu ręką, uderzaniu, waleniu, ich nieustannym niezdecydowaniu, dziecinnych powtórzeniach, [mówieniu] niezrozumiałych głupstw, wielkich sprzecznościach, częstych kłamstwach, przypuszczeniach zmienianych w przepowiednie, skowyczeniu na zgromadzeniach jak psy i wszelkiego typu chaotycznych zachowaniach".
Jeden z proroków ruchu, Elias Marion, po religijnym kryzysie, który trwał u niego około miesiąca i podczas którego doświadczał niemych ekstaz, poczuł, jak w ustach zaczęły mu spontanicznie pojawiać się słowa. Czasami zamiast słów, które chciał wypowiedzieć, zaczynał śpiewać pieśń. Doznawał uczucia wznoszenia się do Boga i bycia kanałem dla jego przekazów. Przekazy te były głoszone w zrozumiałym języku, zawierały wezwania i przepowiednie. SET pojawiał się niespodziewanie, poprzedzało go uczucie silnego ciepła w okolicy serca, czemu towarzyszyło gwałtowne dygotanie pięści, gwałtowne wstrząsy, głębokie westchnienia i trudności z oddychaniem.
"Drżenie, upadanie, duszności i konwulsje" były też cechą proroków w Londynie. Cytowany przez Schwartza K. Gordon pisał: "wszyscy jesteśmy dobrze obeznani z biczami języków oraz imionami głupców (...) szaleńców itp.". Niektóre nawiedzone kobiety rozbierały się publicznie i nauczały. Prorokini E. Gray, która przyjęła na siebie rolę Nierządnicy Babilońskiej, włożyła perukę oraz kapelusz i zasiadła na zaszczytnym miejscu w kaplicy; wytarła też twarz jednego z obecnych płonącą chusteczką, a innemu wyrwała kapelusz, cisnęła na ziemię i usiadła na nim.
Rewolucyjna wymowa przesłania kamisardów uległa jednak w Anglii osłabieniu, ograniczyła się do głoszenia powstania w Londynie Nowej Jerozolimy, bez apokaliptycznego nauczania o zniszczeniu starego świata. W Manchesterze pod ich wpływ dostała się Ann Lee, jedna z późniejszych przywódczyń szakerów. Po opublikowaniu przez Eliasa Mariona (?-1713) angielskiego tłumaczenia jego Proroczych przestróg (1707), oskarżono go o bluźnierstwo i bunt. Przedstawiano go jako "pseudoproroka, obrzydliwego, wstrętnego i diabolicznego bluźniercę, zakłócającego spokój heretyka i oszusta, publikującego fałszywe, skandaliczne i wywrotowe paszkwile". Wraz z N. Fatio (Facio) de Duillierem i J. Daude był wystawiany przez dwa dni po godzinie dziennie na widok publiczny. Wszyscy trzej mieli przyczepione do kapeluszy kartki z sentencją wyroku. Tłum pluł na nich, obrzucał ich błotem oraz kamieniami i wylewał na nich nieczystości.
Metodyści
Teraz [chrześcijanin] mógł odważyć się na otwarte głoszenie nie tylko wobec innych, ale także wobec samego siebie twierdzeń, które w świetle zwykłego rozumu, tj. w świetle wypracowanych przez filozofię helleńską kryteriów prawdy, wydawały się szaleństwem, a nawet czymś gorszym niż szaleństwo.
Lew Szestow
Do protestanckich grup religijnych, których uczestnicy wchodzili w SET, należeli metodyści i mennonici. 17 kwietnia 1739 podczas spotkania modlitewnego metodystów w Bristolu, a potem w Newcastle zanotowano przypadki charakterystyczne dla SET, które Knox nazwał "paroksyzmem". Twórca metodyzmu, John Wesley (1703-1791), uznał za "obłąkanych" tych współwyznawców, którzy wchodzili w SET, wydawali w nim mimowolne okrzyki oraz wypowiadali pewne sentencje. W swoim Dzienniku podał wiele przykładów ekscentrycznej reakcji na jego kazania. Przeżyciu wewnętrznego nawrócenia towarzyszyły krzyki, płacz, wrzaski, tarzanie się po ziemi, błagania o litość, omdlenia, ataki szału i domniemane opętania. W jednym z kazań określił je jako "czysty entuzjazm". Stwierdził też, że pierwsze kazanie konkurencyjnego metodysty George'a Whitefielda wpędziło w obłęd 15 ludzi. Kazania Whitefielda, które wygłosił on w roku 1741 w Northampton w USA, wprawiło w religijną ekscytację wielu ludzi: jeden leżał na ziemi w bezruchu, drugi drżał, trzeci, który też drżał, wydawał z siebie jęki, a czwarty, w konwulsjach, wzywał Boga wśród łez i okrzyków. W grudniu roku 1772 jeden ze słuchaczy kazania Williama Huntera przez dwie godziny krzyczał na cały głos, inni, wrzeszcząc, padali na ziemię w konwulsjach.
Konwulsjoniści
Kiedy poznajemy życie ludzi, którzy - od Sokratesa, stoików i cyników poczynając, na średniowiecznych mnichach kończąc - kultywowali sanctam superbiam i w imię prawa do tej świętej dumy nie cofali się przed żadnymi, niekiedy po prostu szaleńczymi ofiarami, nie możemy wyjść z podziwu dla ich poświęcenia.
Lew Szestow
Konwulsjoniści (fr. grands secours] to kolejny francuski ruch transowy. Związane z nimi były najczęściej kobiety wywodzące się z kręgów jansenizmu. Liczbę konwulsjonistów szacowano w Paryżu i na prowincji na około 800 osób. Terenem ich działania był w latach 1728-1731 paryski cmentarz Saint-Medard, zwłaszcza okolice grobu diakona Franciszka Paryskiego (1690-1727), którego skrajna asceza doprowadziła do przedwczesnej śmierci. W dniu pogrzebu diakona (3 maja 1727) "na dziedzińcu kościoła św. Medarda (...) jakiś chłopiec z uschniętą nogą zaczął biegać i tańczyć". Odtąd przy jego grobie zaczęli się gromadzić ludzie modlący się o wyleczenie z choroby i kalectwa. Jak pisał Turner w Historii Opatrzności, podobnie jak u pierwszych kwakrów "ciało i członki wielu z nich ogarniało straszne drżenie, brzuch podnosił się i nabrzmiewał, wrzeszczeli, ryczeli, wyli i krzyczeli". Według opisu biskupa Gregoire'a wpadali w "gwałtowne konwulsje, wyginali się, tarzali się i skakali po ziemi, niespokojnie potrząsali (...) głową i wszystkimi kończynami, przez co mieli trudności z oddychaniem oraz przyśpieszony i nieregularny puls".
Jak stwierdził ze zdumieniem badający ich lekarz Dubourg, po wyjściu z SET nie odczuwali zmęczenia, mimo iż wcześniej deptano ich, kopano, ściskano szczypcami, bito maczugami, cięto mieczami, kłuto szpikulcami, a nawet na wiele godzin krzyżowano [Zdarzyło się to w przypadku Etienne Thomasson. Zakonnica Francoise była przez 3,5 godziny przybita do krzyża, a jej żebra przekłuto czymś, co przypominało włócznię. Dziewczyna imieniem Felicity przeżyła przebicie ciała 22 mieczami naraz. Inni wkładali sobie miecze do ust a nawet oczu. Wyjęte, nie pozostawiały po sobie śladu ran. Na stopach Marguerite Bernard pojawiły się stygmaty]. Inni autorzy podkreślali, że niektórzy konwulsjoniści otrzymywali nawet 30 000 uderzeń w ciągu jednej nocy i wychodzili z tego bez szwanku. Toczyli się w beczkach wyłożonych wewnątrz nożami, brzytwami i kawałkami stali i wychodzili z nich bez śladu ran. Do ich ascetycznych ćwiczeń należało na przykład - podobnie jak w przypadku niektórych szamanów - połykanie rozżarzonych węgli, kamyków, kawałków szkła oraz przygniatanie ciężarem swojego ciała innych ekstatyków [np. ciało pewnej 13-latki przygwożdżono do ziemi na kilka godzin 24-kilogramowym ciężarem, na którym siedział dorosły]. Widziano też kobiety chodzące w powietrzu. Pewien prawnik codziennie przez dwie godziny szczekał jak pies [Fakt, ze niektórzy konwulsjoniści czy mistycy w transie naśladowali głosy zwierząt, niekoniecznie należy uznawać za dowód "demonicznego opętania". W tym, że np. francuski zakonnik Antoine Gay "szczekał jak pies, wył jak wilk i chrząkał jak świnia", można ujrzeć aktywizację pochodzącego od naszych zwierzęcych przodków głębokiego pokładu nieświadomości, który próbuje się okiełznać przez rytuał. Jan z Efezu w Historii Kościoła opisał (pod rokiem 560) przypadki "plagi szaleństwa", która na co najmniej kilka miesięcy roku 560 nawiedziła Amidę, a potem jeszcze kilka innych miast, w tym Edessę. Dotknięci tą przypadłością ludzie "szczekali jak psy, beczeli jak owce, cmokali jak hieny; dzieci biegały jak oszalałe po cmentarzach i rzucały się na siebie, wydając obsceniczne okrzyki, gryzły się, wieszały głową w dół, krzyczały i zawodziły (...) nikt nie poznawał własnego domu". O tym, że szczekanie w SET nie ograniczało się tylko do konwulsjonistów czy szakerów, pisał Wulff].
Dorośli konwulsjoniści zachowywali się jak dzieci: bawili się lalkami i zabawkami. Dworzanin M. Fontaine codziennie o 9.00 i 15.00 wchodził w SET i wirował jak bąk przez godzinę lub dwie, czytając jednocześnie kolejny fragment 8-tomowego dzieła Quesnela Uwagi etyczne o Nowym Testamencie. Niektórzy konwulsjoniści mówili po arabsku i w innych językach, których się nigdy nie uczyli. Kierując się zapachem, czytali teksty z opaskami na oczach.
Większość z nich zajmowała się natychmiastowym leczeniem (niejaka Wirginia czyniła to na sposób szamański, liżąc rany). Niektórzy, bardziej radykalnie nastawieni, odrzucali uczestnictwo w kościelnych nabożeństwach i sakramenty. Dla większości konwulsjonistów SET był jednak darem religijnym, więc przed wejściem w SET robili znak krzyża, modlili się i recytowali psalmy. Dlatego zazwyczaj sceptycznie nastawiony Knox nie uznał wymienionych zjawisk (jak czynili to inni) za zwykłe oszustwo, ale dopatrzył się w nich przejawów duchowości chrześcijańskiej.
W 1762 ustawą parlamentu zakazano używania "secours, comme pouvant etre dangereux". Ruch jednak istniał nadal: w roku 1787 Marguerite Bernard znalazła na swoim ciele rany stygmatyczne, a Etienette Thomasson kazała się przybić do krzyża. Katolicki neurolog uznał, że w przypadku konwulsjonistów można mówić o demonopatycznym pseudoopętaniu w typie epileptycznym lub histerycznym o charakterze epidemicznym.
Tarantyści
Św. Jan albo św. Wit jest przyczyną szaleństwa i wyzwolicielem od niego.
E. R. Dodds
Epidemie taneczne mają w Europie bogatą historię. Najbardziej interesująca jest epidemia taneczna, jaka powstaje w wyniku ukąszenia przez tarantulę, czyli tarantyzm. Jest to synkretyczny kult chrześcijańsko-pogański o charakterze leczniczym, związany z magią naturalną i iatromuzyką baroku, misterium bez świątyń, kapłanów ani inicjacji. Jego istnienie jest poświadczone we Włoszech od co najmniej XVI w. G. Baglivi w roku 1704 pisał:
Osoby ukąszone przez tarantulę wkrótce po ukąszeniu padają na ziemię półżywe, bez sił i zmysłów, leżą nieruchomo i bez życia, często wzdychają lub głośno jęczą. Objawy te zaczynają stopniowo ustępować, gdy do akcji wkracza muzyka. Chory zaczyna wykonywać nieznaczne ruchy palcami, rękami i stopami, później innymi częściami ciała. Ruchy te w miarę potęgowania się rytmu zwiększają swój zasięg. Jeśli pacjent leży na ziemi, to po jakimś czasie zrywa się na nogi, rozpoczyna taniec, wzdycha, wije się i kręci w przedziwny sposób.
Taniec może się powtórzyć 12 razy w ciągu dnia i trwać 4-6 dni. Wiążą się z nim niezwykłe zjawiska, z chodzeniem po ścianie włącznie.
Objawy przybierały na sile w dniach św. Piotra i Pawła (28-29 czerwca). Pawła traktowano ambiwalentnie: uważano go już to za tożsamego z tarantulą albo za tego, który wysyła pająki w celu ukąszenia, już to za patrona tarantystów, który uwalnia od jadu pająków.
Szakerzy
Wiara uchodzi za szaleństwo, i w istocie jest szaleństwem.
Lew Szestow
Wielu cech psychotycznych można się doszukać u członków mniej lub bardziej nieformalnych ruchów religijnych o charakterze szakerskim (od ang. shakers, "trzęsący się"; jumpers), znanych na obu półkulach: od Anglii do Karaibów. Szakeryzm budził wiele emocji i nierzadko był określany jako szaleństwo lub głupota. Szakerzy to ogólna nazwa dla tych wszystkich ekstatyków i trancerów, którzy w SET wykonywali konwulsyjne ruchy ciałem i wykazywali zdumiewającą odporność na ból i rany. Sami określali się mianem "ochrzczonych duchem" (Spiritual Baptists) albo "ludzi nawróconych", którymi Duch św. "potrząsa" w ekstazie. Ruch szakerski, bez względu na przyjęta postać, stanowi odrodzenie się starych wątków szamanistycznych (w tym również tubylczych) w nowej (np. chrześcijańskiej) formie. T. Merton w ich pacyfizmie i życiu w celibacie dostrzegł też "duchowe powinowactwo z gnostycyzmem i montanizmem".
Amerykańskim przejawem szakeryzmu był chrześcijański ruch Zjednoczonego Stowarzyszenia Wierzących w Powtórne Przyjście Chrystusa, który pojawił się w XVIII w. w New Lebanon w stanie Nowy Jork, a stamtąd rozprzestrzenił się na stany Ohio, Kentucky i Indiana. Za założycielkę tego ruchu uznaje się byłą kwakierkę Ann Lee (1736-1784). Szakerzy - podobnie jak inni mistycy protestanccy - często byli prześladowani przez chrześcijan, bici, więzieni i przeganiani z miasta do miasta. Oskarżano ich o różne wymyślone "zbrodnie", jak nudyzm, rozpusta czy bycie "największymi wrogami Ameryki".
Reformatorem szakeryzmu był pastor baptystów Joseph Meacham, uczeń Ann Lee. W roku 1787 powołał do życia komunę w Kentucky. "Specjalnością" szakerów był - podobnie jak u derwiszów - taniec transowy połączony ze śpiewem i wykonywaniem odpowiednich gestów. W tańcu zdarzały się przypadki glosolalii albo "wybuchy spirytualistycznej gorączki". Szakerzy "turlali się gwałtownie po ziemi, trzęśli się, drżeli i dygotali pod naporem ducha". Niekiedy przez pół godziny siedzieli w milczeniu, po czym dostawali konwulsji i rozpoczynali rytualny taniec, w którym skakali nad ziemią na wysokość 10 centymetrów. Pewna szakerka potrafiła przez pół godziny tak szybko obracać się na pięcie wokół swojej osi, że było to niedostrzegalne. Inne szakerki w SET wytrzeszczały nabiegłe krwią oczy, a ich twarze pokrywała trupia bladość.
Trans szakerski mógł trwać kilka godzin, a nawet dni. W SET szakerzy prorokowali, mieli wizje nieba, aniołów i świętych miasta, "drżeli, łkali, mdleli, tak że wydawało się, iż uszło z nich życie, a kończyny stawały się zimne jak u nieboszczyka". Zdarzało się, że na jednym spotkaniu tysiąc osób leżało na ziemi w bezruchu. Do tego dołączały się konwulsje, które zaczynały się od ruchów głową do przodu, w tył i na boki i stopniowo obejmowały całe ciało. Szakerzy skakali z miejsca na miejsce jak piłki, a niektórzy zwijali się w kłębek, łącząc nogi i ręce i toczyli się do przodu jak koła lub powoli do tyłu jak bale drewna, często w błocie. Jak pisał R. M'Nemar: "Czasami szarpali głowami na prawo i lewo, kręcili nimi wokoło z taką szybkością, że nie sposób było tego spostrzec (...) wydawało się, jakby jakaś osoba przemieniła się w jakiś inny gatunek lub stworzenie". Poganiali się też rozpalonym do czerwoności żelazem, nie czując przy tym bólu oparzeń. Chwytały ich skurcze, od których skakali wokoło jak żaby, a ich twarze i kończyny przyjmowały groteskowy wyraz. Niektórzy chodzili na czworakach, szczekali, warczeli i chwytali przedmioty zębami jak psy. Inni kucali wpatrzeni w twarz pastora i szczekali na niego, kiedy wygłaszał kazanie. Kaznodzieje niekiedy pełzali po ziemi, krzycząc, że są tym samym starym wężem, który uwiódł Ewę. John Cotton pisał, że gdy "moc Boża" zstąpiła na niego i wypełniła jego duszę "chrztem Ducha Św.", pod jej wpływem przez pół godziny obracał się szybko wokół własnej osi; potoczył się aż na brzeg jeziora i z powrotem.
Poza szakeryzmem A. Lee i współpracowników w USA pewną rolę odegrał amerykański szakeryzm tubylczy, którego członkowie tworzyli Indiański Kościół Szakerski. Ten założony przez Johna Slocuma (1838/42-1896/8) z plemienia Squaxin w wyniku wizji synkretyczny ruch tubylczo-katolicki, łączył elementy szamańskiego uzdrawiania, religii pejotlu, ruchu mesjańskiego, tańca transowego i obrzędowości katolickiej. Slocuma, podobnie jak wielu założycieli i reformatorów religii, początkowo uważano za szaleńca. Doktryna jego Kościoła powoływała się na Biblię, przede wszystkim na sławny Psalm 150, nakazujący wychwalać Boga tańcem oraz grą na trąbach, harfie, cytrze, fletach, czynelach i innych instrumentach strunowych, umożliwiających wejście w SET. Wielu zwolenników Slocuma dysponowało zdolnością jasnowidzenia (odnajdywali ukryte przedmioty i widzieli dusze innych) i prekognicji, czyli typowymi zdolnościami szamańskimi. Ponadto leczyli przez nałożenie rąk. Przy wejściu w trans szakerzy Slocuma stosowali różnorakie techniki: stąpanie, skomplikowane ruchy ramion wraz z klaskaniem w dłonie i kołysaniem uniesionymi nad głową rękoma, czemu towarzyszył dźwięk dzwonków. Poza odpowiednimi ruchami, wchodząc w SET śpiewali pieśni albo, niskim tonem, swego rodzaju mantry, np. "Hai, hai, hai, ho, ho, hai, hai", uderzając przy tym w duże ręczne dzwonki, krzycząc i jęcząc. Szakerzy - podobnie jak bachantki - mieli przy wchodzeniu w SET głowę odgiętą do tyłu. S. E. Ober, która obserwowała ich w roku 1910, zauważyła podobieństwo do wirujących derwiszów. Jedna z obserwowanych przez nią kobiet, która przez godzinę wirowała wokół jednego z kandydatów na szakera, w tym czasie ani razu nie poruszyła rzęsami ani powiekami; w końcu wirowanie stało się tak szybkie, że Ober nie była w stanie odróżnić od siebie tańczących postaci. SET kończyło osunięcie się z wyczerpania na ziemię, co cechuje również niektórych szamanów.
Północnoeuropejscy kaznodzieje transowi
Przytomność umysłu wśród szaleńców nie nie jest warta. Jeśli cały świat popada w obłęd, nie można przyglądać się temu z boku. Poza tym w takiej sytuacji ci wszyscy szaleńcy będą sądzić, że to oni są zdrowi, a my jesteśmy obłąkani. (...) Uczyńmy sobie zatem nawzajem na czole znak, świadczący o tym, że jesteśmy szaleni. I za każdym razem gdy ja popatrzę na znak na twoim czole, a ty na znak na moim czole - będziemy wiedzieli, że obaj jesteśmy szaleńcami.
Nachman z Bracławia
Przejawem szakeryzmu w Europie Północnej był ekstatyczny szwedzki ruch religijny zwany "ruchem krzyczących", albo "chorobą kaznodziei". Ich członków zwano "płaczącymi głosami". W latach 40. XIX w. ruch ten stał się "masową epidemią duchową". Korzeniami sięgał XVIII w., a skupiał przede wszystkim kobiety. Pod koniec lat 40. XIX w. ta epidemia psychiczna wygasła. Za głównych przedstawicieli ruchu uważa się Lisę Andersdotter (1825-?), Adama Smedberga i Lenę Johansdotter. "Inicjacja" do ruchu zaczynała się od drgawek i konwulsyjnych ruchów ciała, które wyginało się do tyłu tworząc krąg, wstrząsało się i miotało, brzuch nabrzmiewał, po czym dotknięta tym osoba padała na ziemię nieprzytomna. Towarzyszyły temu ruchy mimiczne, w niezwykle plastyczny sposób relacjonujące doświadczane przez daną osobę wizje. Upadek był gwałtowny i często delikwent uderzał głową o podłogę. W transie konwulsjonistka pozostawała spokojna i cicha, z rękami złożonymi na piersiach, nie reagując na słowa, jakie wykrzykiwano jej do ucha, ani na kłucie igłami. Po dojściu do siebie relacjonowała wizje, jakie przeżyła i zaczynała krzyczeć albo głosić kazania; mówiła w sposób mimowolny i chaotyczny, jak w delirium albo obłędzie. Kazania czasem głosiła w SET, a innym razem poza nim. W wizjach podróżowała do nieba i piekła, rozmawiała ze zmarłymi. Kowal A. Smedberg "rzucał się na ziemię w środku mowy, a jego rękoma i nogami wstrząsały konwulsje. Leżał spokojnie na plecach z półprzymkniętymi oczami", a następnie wygłaszał przesłanie. Niekiedy dana osoba nie wchodziła w trans, jedynie jej ciałem wstrząsały drgawki, a następnie zaczynała głosić kazanie.
Typowe cechy szakeryzmu pojawiły się też w zachowaniu fińskich kaznodziejek transowych: Karoliny Utriainen (1843-1929), Heleny Konttinen (1871-1916), Hildy Hotti (l879-?) oraz Marii Akerblom (1898-?). Ich prekursorką była Anna Rogel (1751-1784). H. Hotti potrafiła codziennie głosić kazania przez 8-10 godzin bez przerwy. Kazanie zaczynała zawsze o tej samej porze. Słowom H. Konttinen towarzyszyły wizje, natomiast u A. Rogel i K. Utriainen szakeryzm miał postać czysto ekstatyczną.
Elementów szakeryzmu można się też doszukać wśród muzułmańskich derwiszów, hinduskich krisznaitów i chasydów aszkenazyjskich. U tych ostatnich dużą rolę pełniła nieustanna pieśń, taniec, kołysanie ciałem, klaskanie w dłonie, krzyk i wrzask.
* Jacek Sieradzan - "Szaleństwo w religiach świata" 2005