Artur Błażejewski
Starożytni Słowianie
2007
(...)
NEUROWIE I INNI, CZYLI W POSZUKIWANIU STAROŻYTNYCH SŁOWIAN
...Przyjrzyjmy się po kolei najstarszym źródłom pisanym, które przekazują nam relacje o starożytnych Słowianach.
Niejeden Czytelnik będzie zaskoczony, że informacji o naszych przodkach można szukać już u ojca historiografii greckiej, czyli znakomitego Herodota z Halikarnasu, a konkretnie w czwartej księdze jego Dziejów. Przy okazji omówienia wyprawy króla Persji Dariusza na Scytów w 512 r. przed Chrystusem, zamieszkujących wówczas stepy nadczarnomorskie, sporządził on opis ludów koczujących na tym terenie. Wśród wielu plemion wymienia także lud Neurów oraz sąsiadujących z nimi Budynów. Słowiańskie pochodzenie ich nazw stwierdził Tadeusz Lehr-Spławiński, stosując tu wywód językoznawczy. Niektórzy badacze uważali nawet, że już tu mamy do czynienia z podziałem na Słowian wschodnich i zachodnich, jak w wiekach późniejszych na Sklawinów i Antów. To jednak chyba tezy zbyt daleko idące.
Warto jednak przytoczyć in extenso Herodotowy tekst. Pisze on mianowicie: "Neurowie mają scytyjskie zwyczaje. Na jedno pokolenie przed wyprawą Dariusza spotkało ich to nieszczęście, że musieli swój kraj opuścić z powodu węży. Mnóstwo ich wylęgło się w ich kraju, a jeszcze więcej wtargnęło z wyżej położonych pustynnych okolic, tak że wreszcie, udręczeni tą plagą, opuścili ojczyznę i zamieszkali u Budynów. Ci Neurowie wydają się być czarodziejami. Opowiadają bowiem Scytowie i zamieszkali w Scytii Hellenowie, że stale raz w roku każdy z Neurów na kilka dni staje się wilkiem, a potem znowu przybiera dawną postać. Ja wprawdzie w te ich baśnie nie wierzę, niemniej tak oni utrzymują i na to przysięgają".
I nieco dalej interesujący opis Budynów i ich odłamu, Gelonów, którzy, jak relacjonuje znakomity grecki historyk, w kraju tych pierwszych byli przybyszami, na co wskazywał przede wszystkim ich "helleński" język i wygląd. A o samych Budynach czytamy: "... tworzą wielki i liczny lud, mają wszyscy bardzo niebieskie oczy i ognistego koloru włosy". I dalej: "Cały ich kraj jest gęsto zalesiony wszelakimi drzewami, a w najrozleglejszym lesie znajduje się wielkie i obszerne jezioro, dokoła którego ciągną się porosłe trzciną moczary. W tym jeziorze łowi się wydry i bobry, i inne zwierzęta o czworokątnym pysku, których skórą obszywają sobie futra".
Oba ludy, a w zasadzie wszystkie trzy, jeśliby Gelonów traktować osobno, miały swój udział w wojnie scytyjsko-perskiej, Neurowie jednak stosunkowo najmniejszy. Zresztą, w odróżnieniu od pozostałych odmówili przyjęcia pomocy ze strony Scytów. Dla nas jednak najważniejsze jest to, że na podstawie słów Herodota należałoby ich lokalizować gdzieś na północno-zachodniej i północnej Ukrainie. Na to bowiem wskazuje ich położenie względem plemion scytyjskich, dobrze znanych Grekom.
Z dzieła greckiego historyka zaczerpnąć można ciekawą wiedzę o wymienianych tu plemionach, identyfikowanych ze Słowianami (bądź Prasłowianami). Po pierwsze, zamieszkują leśną strefę Europy Wschodniej, gdzie sąsiadują bezpośrednio ze Scytami. Po drugie, tereny, na których znajdują się ich siedziby, są bogato nawodnione, wręcz bagienne. Po trzecie wreszcie, poznajemy ich cechy fizyczne, jasną cerę, jasne oczy oraz rude włosy. Jest także ciekawa informacja na temat budownictwa: "W ich kraju istnieje miasto zbudowane z drzewa. Nazwa miasta brzmi Gelenos, a jego mur z każdego boku długi na trzydzieści stadiów; jest przy tym wysoki i cały z drzewa". Podkreślmy jednak, że chodzi tu o siedzibę Gelonów, przybyszów na terytorium Budynów. Grodu tego nie można dziś zlokalizować. Najwyraźniej jednak genezy powstawania osad obronnych należałoby szukać w architekturze obszarów greckich, skoro wedle informatorów starożytnego autora Gelonowie byli, jak już wiemy, z pochodzenia Hellenami.
Czas i przestrzeń, o jakich mowa, czyli zachodnia i północna część Ukrainy w końcu VI w. przed Chrystusem, skłaniają Lecha A. Tyszkiewicza do stwierdzenia, iż archeologicznym odpowiednikiem Neurów i Budynów jest kultura wysocka. Należała ona do szerokiego horyzontu kultur pól popielnicowych i była, pod względem kultury materialnej, związana z kulturą łużycką. Możliwe jednak, że pod względem terytorialnym siedziby wspomnianych plemion bardziej odpowiadałyby zasięgowi kultury miłogradzkiej lub ewentualnie kultury zarubinieckiej w bardzo wczesnych fazach jej rozwoju. Ta ostatnia kultura została tu dokładnie scharakteryzowana.
Wydaje się sprawą niemal przesądzoną, że za Słowian lub Prasłowian można uważać także któryś lub któreś z innych ludów wymienionych w relacji Herodota, np. Melanchlajnów. Nie mamy jednak o nich dokładniejszych danych, ich nazwa jest zaś grecka, stąd nie ma mowy o językoznawczych dociekaniach na jej temat.
KIM BYLI WENETOWIE?
Najwięcej chyba dyskusji wzbudza jednak nazwa plemienna, która pojawiła się kilka wieków po relacji Herodota. Chodzi mianowicie o plemię Wenetów, określanych czasem jako Wenedowie - w źródłach oba terminy pojawiają się zamiennie lub obocznie. Nazwa ta budzi zdecydowanie mniej kontrowersji niż wcześniej podane nazwy plemienne Neurowie i Budynowie, ponieważ Słowianie pod tym określeniem pojawiają się w historiografii europejskiej od starożytności aż po średniowiecze, w bardzo różnych okolicznościach. Tu jednak także nie ma wśród uczonych, tak historyków i językoznawców, jak archeologów, jednomyślności.
Po raz pierwszy są Wenedowie wymieniani przez dwóch historyków rzymskich, mianowicie Pomponiusza Melę w jego dziele zatytułowanym Chorografia i Pliniusza Starszego w Historii naturalnej, w I w. przed Chrystusem. Obaj czynią to na podstawie starszego, niezachowanego do dziś źródła autorstwa równie znakomitego pisarza rzymskiego Publiusza Korneliusza Neposa. Dla nas ważne jest, że u obu pojawia się nazwa rzeki granicznej pomiędzy Germanią a Sarmacją, a jej nazwa brzmi Vistula! Niewątpliwie chodzi tu o Wisłę. Zgodnie też wymieniają Wenetów wśród plemion zamieszkujących Sarmację (Sarmatów, Skirów, Hirrów), a więc na wschodnim brzegu Wisły.
Nazwa Wenedowie (Venedes) pojawia się w dziele historyka rzymskiego Publiusza Korneliusza Tacyta, znanym pod tytułem Germania (nadanym mu dopiero w czasach nowożytnych). Powstało ono w drugiej połowie I w. po Chrystusie. Jest to barwny, acz zwięzły opis krain leżących poza limesem rzymskim, określanym czasem zbiorczo właśnie jako Germania. Dziś w języku archeologów i historyków częściej pojawia się określenie Barbaricum, które w literaturze rzymskiej pojawiło się w III w. po Chrystusie, dla terenów znajdujących się poza Imperium Romanum, czyli, ogólnie mówiąc, na północ od Dunaju i na wschód od Renu.
Zobaczmy jednak, co Tacyt napisał o owych Wenedach: "Tu kończy się Swebia. Waham się, czy plemiona Peucynów, Wenedów i Fennów zaliczyć mam do Germanów, czy do Sarmatów, jakkolwiek Peucynowie (niektórzy zwą ich Bastarnami) językiem, kulturą, sposobem osiedlenia i budowy domostw przedstawiają się jako Germanowie... Wenedowie wiele przejęli z obyczajów Sarmatów, albowiem w wyprawach łupieskich przebiegają wszelkie lasy i góry, jakie wznoszą się między Peucynami a Fennam".
W Tacytowym przekazie mamy więc trzy podstawowe informacje. Pierwsza dotyczy lokalizacji plemienia Wenedów na wschód od zasadniczego obszaru Swebii, jak określano tereny zajęte przez plemiona germańskie. Dalej: Wenedowie żyli między Peucynami/Bastarnami a Fennami. Pierwsi są dobrze lokalizowani na południowo-zachodniej Ukrainie i w Mołdawii. Drudzy zaś to zapewne jedno z plemion bałtyjskich lub ewentualnie ugrofińskich, z północnej części Europy Wschodniej. Trzecia wreszcie informacja to określenie krajobrazu ich siedzib jako górzysty i lesisty. Ponownie więc nasza uwaga skierowana powinna być na przestrzenie Europy Wschodniej, szczególnie zaś na zachodnią Ukrainę i Białoruś.
Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, iż Wenetowie (Venetes) pojawiają się u Tacyta w innym kontekście, mianowicie jako plemię illiryjskie w okolicach dzisiejszej Wenecji. Jeśli przyjrzymy się innym źródłom pisanym, okaże się, że słowem tym określano liczne plemiona w całej niemal Europie, np. w dzisiejszej Bretanii (czyli na północnym zachodzie Francji), na Wyspach Brytyjskich, a nawet w Azji Mniejszej. Najpewniej chodzi tu jednak o inne, niesłowiańskie ludy. Prawdopodobnie w ogóle nie byli to Indoeuropejczycy, lecz jakieś resztki ludów przedindoeuropejskich, określanych czasem jako staroeuropejskie (jak Baskowie, Albańczycy i inni). W ten sposób wyobrażenie o lokalizacji Wenetów/Wenedów zaciemnia się. U Tacyta akurat rozróżnienie głosek "t" i "d" jest istotne. Tak czy inaczej, Wenetów wschodnioeuropejskich należałoby umieszczać dokładnie na tym samym obszarze, co uprzednio Herodotowych Neurów i Butonów, podobnie jak wcześniej wymienieni Pomponiusz Mela i Pliniusz Starszy.
Przytoczyć warto jeszcze jedno źródło mówiące o Wenedach, tj. Geografię Ptolemeusza z początku III w. po Chrystusie. Tam również granicą między Germanią a Sarmacją jest Wisła. Ponownie też znajdujemy interesujące nas plemię wśród tych, które zajmowały obszary na lewym jej brzegu, między Karpatami a Bałtykiem.
Bardzo wiele wskazuje zatem, że istotnie Wenetów/Wenedów mieszkających na wschód od Wisły można uważać za Słowian z zastrzeżeniem, że taka sama bądź podobna nazwa mogła pojawić się jako określenie także i innych ludów, niekoniecznie indoeuropejskich.
SKLAWENOWIE I ANTOWIE
Tak oto dochodzimy do przekazów antycznych, które już z całą pewnością traktują o Słowianach. Przyjrzyjmy się jako pierwszym wzmiankom sporządzonym przez gockiego pisarza Jordanesa, piszącego po łacinie w pierwszej połowie VI w. Jego dzieło, znane pod nazwą Getika, jest w zasadzie streszczeniem zaginionej Historii gockiej innego historyka, Kasjodora. Czytamy tam mianowicie, że "... rozsiadł się, poczynając od źródeł Wisły, na niezmierzonych obszarach liczny naród Wenetów. A choć ich imiona zmienne są teraz, stosownie do rozmaitych szczepów, to przecież głównie nazywa się ich Sklawenami i Antami". Jakże znajomo brzmi nazwa pierwszego z tych plemion! Jordanes zlokalizował siedziby Sklawenów od Wisły do dolnego Dunaju, Antów od Dniestru aż po Dniepr. Dalej ten sam autor pisze o Wenetach: "... pochodząc z jednej krwi, trzy obecnie przybrali imiona, tj. Wenetowie, Antowie oraz Sklawenowie".
Jordanes podaje cytowane tu informacje w kontekście tego, co najbardziej go interesowało, tj. losów plemienia Gotów, przemierzającego Europę Środkowo-Wschodnią od ujścia Wisły po Morze Azowskie. Goci oraz inne spokrewnione z nimi plemiona skandynawskich Germanów, jak przede wszystkim Gepidzi i Herulowie, zetknęli się w trakcie swej peregrynacji ze Słowianami, ale także z plemionami sarmackimi, z którymi stworzyli długotrwały związek polityczno-kulturowy na obszarze dzisiejszej Ukrainy.
Relację gockiego historyka doskonale uzupełniają passusy pisarza bizantyjskiego Prokopa z Cezarei z dzieła Wojna gocka. Pisze on m.in., że Antowie mają siedziby na północ od plemion koczowniczych znad Morza Czarnego i Azowskiego. Mamy zatem jeszcze jedną, identyczną identyfikację obszaru zajmowanego przez osadnictwo słowiańskie w starożytności. Ten sam autor przytacza także ciekawe wydarzenie. Oto wspomniani tu Herulowie w 512 r. postanawiają powrócić do skandynawskiej ojczyzny, dokąd wyruszyli gdzieś znad środkowego Dunaju. Otóż: "... przeszli w poprzek przez wszystkie ludy Sklawinów, a następnie, przebywszy znaczny obszar pustego kraju, dotarli do ludu zwanego Warnami". Najwyraźniej Sklawinowie zamieszkiwali wtedy obszary położone gdzieś przy źródłach Wisły. Prokop stwierdza też, iż Sklawinowie i Antowie "mówią jednym językiem niesłychanie barbarzyńskim. A nawet i zewnętrznym wyglądem nie różnią się między sobą".
Sprawdźmy jednak, czy źródła antyczne odnośnie do Słowian mówią cokolwiek na temat tego, co archeolodzy nazywają osadnictwem, a więc jak wyglądały osiedla, w jakim terenie je lokowano itp. Okazuje się, że pewne dane są w nich zawarte. Cytowany już Prokop twierdzi, że "mieszkają w nędznych chatach rozsiedleni z dala jedni od drugich, a przeważnie każdy zmienia kilkakrotnie miejsce zamieszkania". Dalej dodaje: "... życie wiodą twarde jak Massageci [czyli w tym przypadku turscy Hunowie - przyp. A.B.] i brudem są okryci stale jak oni".
Istnieje jeszcze przekaz innego autora, określanego jako Pseudo-Maurycy, pt. Strategikon, który był, mówiąc w uproszczeniu, bizantyjskim podręcznikiem sztuki wojennej mocno osadzonym w ówczesnych realiach. Niektóre jego fragmenty są tu wielce pomocne. Mówi Pseudo-Maurycy m.in.: "... mieszkają w lasach, wśród rzek, bagien i moczarów".
W innym miejscu na ten sam temat: osiedla Sklawinów i Antów leżą jedne za drugimi wzdłuż rzek i łączą się z sobą, tak że nie ma między nimi żadnej znaczniejszej przerwy, a wszędzie w sąsiedztwie są lasy, błota i szuwary". Podkreśla też, że Słowianie doskonale radzą sobie w takim "mokrym" środowisku: praktyką w przekraczaniu rzek przewyższają wszystkich ludzi i doskonale znoszą przebywanie w wodzie, tak iż nieraz niektórzy z nich, zaskoczeni w domu jakimś niebezpieczeństwem, zanurzają się głęboko w wodę, trzymając w ustach przygotowane na to długie trzciny, całkiem puste w środku i sięgające aż do powierzchni wody i leżąc na wznak w głębinie oddychają przez nie i trwają tak przez wiele godzin, nie budząc niczyjego podejrzenia". W tym samym dziele znajdujemy także opinię odnośnie do ich gospodarki, mianowicie że są właścicielami "... wszelakiego bydła i plonów złożonych w stogach, a przede wszystkim prosa".
Opinie tak Prokopa z Cezarei, jak i Pseudo-Maurycego są niezbyt pochlebne. Nie dziwmy się jednak temu. Były wszak pisane z perspektywy Bizancjum, ośrodka wspaniałej cywilizacji, można rzec - ostoi kultury antycznej. Słowianie zaś zamieszkiwali głębokie Barbaricum, odległe, obce i nieprzystępne rejony Europy, tak inne pod każdym względem od klimatu wybrzeży Morza Śródziemnego. Ponadto istotny jest tu jeszcze jeden czynnik, o którym do tej pory nie wspominałem. O ile u Jordanesa nazwy plemion słowiańskich pojawiają się przede wszystkim w kontekście opowieści o wędrówce Gotów, o tyle u autorów bizantyjskich występują wraz z wieloma innymi plemionami barbarzyńskimi, w związku z najazdami azjatyckich koczowników. Wśród tych plemion duża część spychana jest właśnie z Europy Wschodniej, jak przede wszystkim oba odłamy Gotów: Wizygoci i Ostrogoci, a także Gepidowie i Herulowie. Są też i tacy, którzy napierali z Europy Środkowej bądź Zachodniej: Longobardowie, Wandalowie, Swebowie, Alamanowie. Większość z nich to Germanie skandynawscy lub kontynentalni. Wraz z nimi oraz różnymi plemionami sarmackimi, np. Alanami, Aorsami, a także turskimi Hunami, pojawiają się Słowianie.
Między Bizancjum a Hunami
Tu konieczne jest wyjaśnienie. Zasadniczo chodzi o dwie fale inwazji ludów stepowych w czasach, które nas interesują. Pierwszą spowodowali Hunowie, lud turski (turecko-mongolski). Około 375 r. pojawili się oni na stepach dzisiejszej Ukrainy. Wcześniej zamieszkiwali najpewniej obszary na wschód od Morza Azowskiego, gdzie dostali się prawdopodobnie z głębokiej Azji, z dzisiejszego obszaru zachodnich Chin. W źródłach chińskich występują jako lud Hiung-nu. Dla nas istotne jest jednak, że ich pojawienie się w Europie spowodowało lawinę naporu ludów barbarzyńskich, koczowniczych i osiadłych na granice cesarstwa rzymskiego.
Choć Rzymianie, czy właściwie już Bizantyjczycy, nie wykazywali zbyt dużo miłosierdzia, tak w prowadzeniu wojen z wrogiem zewnętrznym, jak i w tarciach wewnętrznych, to jednak okrucieństwo Hunów ich przeraziło. Stąd też w propagandzie bizantyjskiej pojawiały się opisy najeźdźców nadające im cechy bez mała demoniczne. Podawano na przykład, że narodzili się oni ze związków kobiet gockich wygnanych ze swych społeczności za czary z demonami zamieszkującymi nadazowskie bagna. Grozę budził także ich wygląd i sposób walki. Jordanes pisał o nich, że "... byli niepozorni, brzydcy i mali, nie przypominający zgoła istot ludzkich; języka ich nie można określić poza tym, że zaledwie przypomina mowę ... Mieli wygląd straszliwy i czarniawy i, jeśli można to tak wyrazić, właściwie tylko bezkształtną bryłę zamiast twarzy, z punktami raczej niż z oczami. Zuchwalstwo ich zdradza już sam okrutny wygląd i okrutni są też wobec swych dzieci, począwszy od dnia narodzin. Dzieciom płci męskiej przecinają bowiem policzki żelazem, aby je przyuczyć znosić rany już w niemowlęcym wieku. Dlatego nie mają zarostu i osiągają wiek męski bez brody, bo poprzecinana bliznami twarz nie może poróść zarostem. Są niepozorni, ale zręczni i doskonali jako jeźdźcy. Pleczyści, przyzwyczajeni są do łuku i strzał; karki mają silne i zawsze dumnie wyprostowane. W postaci ludzkiej żyją w zwierzęcej dzikości". Cóż za charakterystyka!
Liczebność samego plemienia Hunów nie była zapewne tak wielka. Problem polegał na tym, że uruchomili oni migracje wedle zasady domina. Uderzyli gdzieś nad Dnieprem, a fala uderzeniowa dotarła aż za Dunaj. Ponadto w różny sposób podporządkowywali sobie rozliczne ludy. Zmuszali je do uległości siłą oręża. Jedni ulegali od razu, inni stawiali opór zbrojny, a w końcu kapitulowali bądź byli niemal doszczętnie wybijani. Z czasem władcy Hunów wiązali podbite plemiona poprzez związki małżeńskie. Mówiąc wprost, brali za żony kobiety z rodów panujących tychże plemion, i to wiele jednocześnie. Sam Attyla, najbardziej chyba znany król huński, miał ich kilkadziesiąt.
Znamienne jest jednak, że Słowianie stają się obiektem zainteresowania antycznych autorów właściwie tylko wtedy, kiedy uczestniczą w wydarzeniach o znaczeniu ponadlokalnym. Jeśli identyfikacja Neurów i niektórych ich sąsiadów jako Słowian jest prawidłowa, to wzmianki o nich dotyczą właśnie czasu uczestnictwa w konflikcie scytyjsko-perskim. Podobnie w przypadku schyłku starożytności. Gdyby Hunowie nie zaburzyli lokalnej struktury plemiennej, kulturowej i osadniczej w Europie Wschodniej, prawdopodobnie Słowianie długo pozostawaliby niezauważeni. A właściwie - najpewniej wiedziano o ich istnieniu, przecież istniał dalekosiężny handel i wyprawy handlowe oraz szpiegowskie. Rzecz w tym, że nie uczestniczyli oni w procesach mogących mieć wpływ na cesarstwo rzymskie, nawet na jego wschodnią część.
Hunowie więc byli sprawcami tego, że Słowianie wyszli ze swych pierwotnych siedzib. Uczestniczyli bezpośrednio w kolejnej konfrontacji świata śródziemnomorskiego ze światem barbarzyńskim. Choć przymuszeni, odegrali wtedy znaczącą rolę. Znaleźli się jak gdyby w potrzasku pomiędzy granicą rzymską a koczownikami. Szybko jednak dostosowali się do sytuacji.
Mimo swego peryferycznego z początku położenia, w starciu z Bizancjum byli dla Hunów dość istotnym narzędziem. Ci bowiem walczyli wyłącznie konno. I choć ich konnica prezentowała niezwykle wysoką wartość bojową, zarówno gdy chodzi o wszelką zwinność w walce, jak i wytrzymałość, nie wystarczała do konfrontacji z wciąż jeszcze sprawną armią wschodniorzymską. Hunowie potrzebowali piechoty. Znaleźli ją w lasach i w lasostepie Europy Wschodniej. Wiemy już o obeznaniu naszych przodków ze środowiskiem wodnym i forsowaniem rzek. Z wojskowego punktu widzenia to umiejętność nie do przecenienia. Pseudo-Maurycy pisze o ich sposobach walki: "... nie znają szyku bojowego i nie lubią walczyć w zwartych oddziałach, ani pojawiać się na otwartych i równych miejscach ... Jako broń każdy nosi dwie krótkie włócznie, a niektórzy również tarcze dobre, lecz niewygodne w noszeniu. Używają też drewnianych łuków i drobnych strzał, powleczonych trującą substancją o bardzo niebezpiecznym działaniu". Nie dziwmy się temu opisowi. Pamiętajmy, że obszar wyjściowy Słowian to silnie nawodnione lasy, gdzie zwarty szyk podczas bitwy nie miałby sensu.
Można dodać do tego opisy autorstwa cytowanego już Prokopa z Cezarei: "Stając do walki, na ogół pieszo idą na nieprzyjaciela, mając w ręku tarczę i oszczepy, pancerza natomiast nigdy nie wdziewają. Niektórzy nie mają koszuli ani płaszcza, lecz jedynie długie spodnie podkasane aż do kroku i tak stają do walki z wrogiem".
Wprawdzie relacje antyczne źle mówią o Słowianach, gdy chodzi o organizację, ustrój plemienny itd. Wskazują m.in. na przekupność, niedotrzymywanie przyrzeczeń i umów, wewnętrzne kłótnie, przekraczanie praw. Jednakże, kiedy już pojawili się "na arenie międzynarodowej", okazali się bardzo pojętnymi uczniami w szkole życia i wykazali nieprzeciętne zdolności w radzeniu sobie w trudnych, zdawałoby się beznadziejnych sytuacjach. Stali się wręcz żywiołem zagrażającym porządkowi świata wschodniorzymskiego. Podkreślmy - już niezależnie od azjatyckich koczowników, ponieważ ich państwo upadło zaraz po śmierci Attyli w 452 r. Jak to zostało stwierdzone, etnicznych Hunów było mało, w dodatku przez mieszane małżeństwa ich krew tak mocno się rozcieńczyła, że w sensie fizycznym nic po nich nie zostało (nie licząc oczywiście specyficznych zabytków archeologicznych).
W pierwszej połowie VI w. Słowianie poczęli, już "na własny rachunek", plądrować Bałkany, oczywiście wchodzące w skład imperium rzymskiego. Dotarli nawet na wyspy Morza Egejskiego! Autorzy antyczni spostrzegają, że zdołali oni już pod względem umiejętności bojowych dorównać, a nawet przewyższyć armię bizantyjską. Liczne są wówczas bardzo drastyczne opisy słowiańskich najazdów, pełne okrutnych scen. Przykładem może być najazd 3 tys. wojowników słowiańskich, którzy w roku 549/550 przekroczyli Dunaj. Znany nam Prokop pisze o tym, że "mordowali wszystkich bez różnicy płci i wieku, tak że wszystkie ziemie iliryjskie i trackie pełne były trupów przeważnie niepogrzebanych. Zabijali zaś napotkanych nie mieczem, włócznią ani w żaden inny zwyczajny sposób, lecz osadziwszy silnie w ziemi dobrze zaostrzony pal, z całym rozpędem wsadzali nań nieszczęśników". Są też relacje o uprowadzaniu tłumów niewolników. Zaraz za owymi niesamowitymi opisami jest też wzmianka łagodząca ten wielce niekorzystny obraz. Ten sam autor pisze, że Słowianie "nie są niegodziwi z natury". Pseudo-Maurycy zaś opisuje ich wielką gościnność oraz łagodne obchodzenie się z niewolnikami, których na ogół przetrzymywali tylko na jakiś "określony" termin. Ponadto - nie miejmy złudzeń. Armia bizantyjska, o ile tylko była w stanie, wyczyniała dokładnie to samo ze Słowianami i każdym innym przeciwnikiem.
Około 500 r. nad Morze Czarne wtargnęli inni koczownicy, mianowicie Bułgarzy, których losy miały się spleść z częścią Słowian na dobre. Podporządkowali sobie ten ich odłam, który skierował się nad dolny Dunaj po to, by wkrótce utworzyć tylko warstwę elity plemienia słowiańskiego, dając mu swoją nazwę. Następnie rozpłynęli się Bułgarzy całkowicie w żywiole słowiańskim. Stąd dziś, mówiąc w skrócie i uproszczeniu, istnienie jednego ze słowiańskich narodów na Półwyspie Bałkańskim pod tą właśnie nazwą.
W połowie VI w. pojawił się jednak w Europie kolejny żywioł o azjatyckim rodowodzie. Brzmi to jak swego rodzaju cywilizacyjno-militarne deja vue. Około 558 r. na stepach nadczarnomorskich pojawiają się bowiem Awarowie. Był to lud koczowniczy wywodzący się z Azji Środkowej, z obszaru Turkiestanu, prawdopodobnie również należący do grupy turskiej. Najpewniej to oni są wspominani w kronikach chińskich jako lud Zhuan-Zhuan, być może stanowili oni jeszcze w swej kolebce odłam Hunów.
Niezależnie od ich kwalifikacji etnicznej, tworzyli na tyle silny żywioł, że na długi czas zajęli miejsce huńskich poprzedników. Awarowie, choć nieliczni, stanowili ogromne zagrożenie. Ich wódz o imieniu Bajan prowadził 20 tys. wojowników konnych, co w porównaniu z liczebnością wojsk bizantyjskich, germańskich lub nawet słowiańskich było niewielką armią. Już jednak w 562 r. dotarli aż nad Łabę, gdzie starli się z wojskami frankijskimi, zadając im klęskę. Najwyraźniej musieli przechodzić przez dzisiejsze ziemie polskie, szczególnie przez Śląsk.
Jeśli chodzi o Słowian, to dość szybko podporządkowali sobie Antów. Nie był to jednak wyjątek, równie łatwo bowiem poradzili sobie z państwem germańskich Gepidów, które ci zorganizowali na obszarze Panonii, czyli dzisiejszych Węgier, a także Siedmiogrodu, częściowo Słowacji i Moraw. A istniało ono w tym miejscu z górą sto lat. Ówcześnie na tym obszarze żyły już także grupy ludności słowiańskiej, które określa się mianem Słowian panońskich. Tych również Awarowie sobie podporządkowali. Wkrótce założyli swój chanat (często określany jako kaganat - to po prostu synonimy) na obszarze dawnego państwa gepidzkiego oraz najpewniej całej dzisiejszej Słowacji. Wyparli znad Cisy i Dunaju germańskich Longobardów, którzy wywędrowali do północnej Italii.
W tym czasie mapa etniczna Europy zmieniła się radykalnie. Terytoria plemienne Germanów przesunęły się na południe. Zajęli oni nie tylko Półwysep Apeniński, Galię (czyli dzisiejszą Francję), Półwysep Iberyjski, lecz dotarli nawet, jak Wandalowie, do Afryki, gdzie założyli państwo. Najprawdopodobniej przez jakiś czas ich dotychczasowe siedziby pozostawały puste. Dotyczy to na przykład południowej części dzisiejszych ziem polskich. Przyroda jednak nie znosi próżni, tak więc miejsce po Germanach zapełnili Słowianie. Poza obszarem Polski północno-wschodniej, gdzie znajdowały się siedziby plemion bałtyjskich, całe terytorium naszego kraju w VII w. znajdowało się w posiadaniu słowiańskim, a także tereny między Odrą a Łabą. Co więcej, już wcześniej ich osadnictwo bardzo szybko pojawiło się również tam, gdzie jeszcze żyli Germanie i inne ludy. W tym samym stuleciu objęli szerokie obszary bałkańskie od Chorwacji po środkową Grecję - wtedy już pojawiły się nazwy plemienne Chorwatów i Serbów.
Założenie kaganatu awarskiego było przedsięwzięciem w stylu znanym koczownikom. Po raz kolejny nomadzi stanowili elitę na zajętym przez siebie obszarze, natomiast ciężar ekonomicznego utrzymania struktury państwa spoczywał na ludności podbitej, w tym przypadku przede wszystkim na Słowianach. Państwo to przetrwało o wiele dłużej niż panowanie Hunów, bo do 796 r., kiedy to Słowianie zrzucili obce władztwo.
SĄSIEDZI STAROŻYTNYCH SŁOWIAN: Germanie, Sarmaci, bałtowie, Ugrofinowie
Z przedstawionego tu rysu historycznego Słowian w starożytności wyłania się główne spostrzeżenie odnośnie do lokalizacji ich siedzib. Choć przytoczone tu opisy wydają się wymowne, gdy chodzi o środowisko geograficzne i rodzaj gospodarki, weryfikować je można na przykładzie danych archeologicznych.
Czy jakiekolwiek inne źródła pozwalają nam weryfikować lokalizację starożytnych siedzib słowiańskich? Okazuje się, że z pomocą może nam przyjść językoznawstwo. Choć metody stosowane w lingwistyce są trudne i niełatwo jest streścić ich zasady Czytelnikowi nieprzygotowanemu do tego w toku specjalistycznych studiów, można naświetlić tu kilka głównych rezultatów dociekań językoznawców.
Punktem wyjścia niech będzie przypomnienie pewnych informacji ze źródeł historycznych, dotyczących sąsiadów Słowian przed początkiem ich wielkiej migracji w VI w. Źródła te wymieniają w tym kontekście w zasadzie jednoznacznie kilka grup etnicznych. Pierwszą z nich są na pewno plemiona germańskie, wśród których miejsce naczelne zajmują Goci i ich pobratymcy, tj. Gepidzi i prawdopodobnie Herulowie, w dalszej kolejności na pewno różne odłamy Wandalów, a najpewniej też inne ludy, jak np. Burowie, wzmiankowani przez Ptolemeusza. Byliby oni zachodnimi sąsiadami Słowian, granice zaś posiadłości obu grup stanowiłaby Wisła, z tym jednak zastrzeżeniem, że Goci przekroczyli ją w swym marszu nad Morze Czarne, w czasie którego posuwali się jej lewym brzegiem, następnie lewym brzegiem Sanu. Od południa Słowian otaczały plemiona scytyjsko-sarmackie. W zasadzie słuszniejsze byłoby chyba twierdzenie, że zasięg ich osadnictwa w jakiś sposób przenikał się, zważywszy na fakt, że wedle geografów starożytnych Słowianie zamieszkiwali Sarmację. Być może w grę wchodzi długotrwałe sąsiedztwo obu grup. Jeszcze dłużej najprawdopodobniej Słowianie sąsiadowali z Bałtami, którzy niegdyś zajmowali całą niemal północno-wschodnią Europę, a do których dzisiaj zaliczyć można jedynie Litwinów i Łotyszy.
Co na to wszystko językoznawstwo? Na podstawie źródeł językoznawczych można potwierdzić te ustalenia, ale też je uzupełnić. Jak wspomniałem w rozdziale poprzednim, problemem tej dziedziny wiedzy jest chronologia, tzn. najczęściej niezwykle trudno jest ustalić, kiedy dokonały się konkretne zmiany danego języka, jeśli nie powstawała w nim literatura. Wydaje się jednak, że sąsiedztwo innych grup etnicznych można ustalić bez większych pomyłek, a to przede wszystkim na podstawie zapożyczeń językowych (jeśli to możliwe - wzajemnych).
Trzeba tu jednak brać pod uwagę owe najstarsze warstwy języka (bądź języków), gdy na przykład nie są obecne późniejszej daty zapożyczenia, tak liczne w językach słowiańskich, choćby z języka niemieckiego. Z drugiej strony, musi to być ten etap rozwoju, kiedy to już rozpadł się istniejący niegdyś zapewne język indoeuropejski, wspólny wszystkim Indoeuropejczykom. Okazuje się, że najwięcej zapożyczeń w języku Słowian pochodzi właśnie z języków indoirańskich (jak języki sarmackie i scytyjskie) i germańskich (przede wszystkim chyba z gockiego). Takim zapożyczeniem jest na przykład słowo bóg. Bardzo liczne są zapożyczenia bałtyjskie. Co więcej, niegdyś przeważała opinia, iż etapem rozwojowym języków Europy Wschodniej było istnienie języka bałtosłowiańskiego, a tym samym bałtosłowiańskiej wspólnoty językowo-kulturowej. Dziś wśród językoznawców i historyków zdania na ten temat są podzielone. Jeśli taka wspólnota istniała, to zapewne w bardzo odległych czasach przedhistorycznych. Nie ma natomiast wątpliwości, że obie grupy egzystowały w bardzo bliskim sąsiedztwie.
Wielu językoznawców dostrzega także inne elementy: tzw. italo-celtyckie, trackie oraz ugrofińskie, które jednak pełnią zdecydowanie mniejszą rolę. Naleciałości turecko-mongolskie są stosunkowo młodej daty, a więc nie wywarły zasadniczego wpływu na kształtowanie się mowy Słowian. W każdym razie, językoznawstwo także lokuje Słowian w bardzo konkretnym miejscu, wyznaczonym przez sąsiedztwo dobrze znanych grup językowych.
Pewnych trudności nastręcza jednak dokładne wytyczenie granic Słowiańszczyzny starożytnej w sensie geograficznym. Nawet wśród językoznawców nie ma tu zgodności. Wspominany już Witold Mańczak jest zwolennikiem włączania do tego obszaru całego dorzecza Odry i Wisły. Z kolei inny znakomity lingwista, profesor Zbigniew Gołąb, przez wiele lat pracujący w Stanach Zjednoczonych, stanowczo opowiadał się za obszarem pomiędzy Karpatami a strefą gęstych, mokrych lasów Europy Wschodniej (mówiąc w uproszczeniu). Wskazywał jednak na wielkie prawdopodobieństwo istnienia strefy kontaktowej wielu grup językowych na obszarze dzisiejszej Polski.
W badaniach językoznawczych brane są pod uwagę nazwy miejsc, akwenów i roślin. Większość z nich wskazuje na bardzo silny związek Słowian starożytnych ze środowiskiem geograficznym o konkretnych cechach. Wśród nich wymienić można: gęste zalesienie, rozbudowaną sieć wód śródlądowych, obfitość bagien. Pozostaje to wyraźnie w zgodzie z obrazem słowiańskich siedzib, jaki wyłania się z relacji pisarzy antycznych.
Kultura archeologiczna a kultura etniczna, CZYLI JAK IDENTYFIKOWAĆ ZABYTKI ARCHEOLOGICZNE
W związku z tym, co zostało stwierdzone w pierwszym rozdziale niniejszej książki, zadać można pytanie, jak w takim razie identyfikować zabytki archeologiczne z plemionami żyjącymi w starożytności i czy w ogóle to możliwe?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba jednak pokrótce opisać, czym w istocie jest pojęcie "kulturą archeologiczna", tak często stosowane przez archeologów? Wielokrotnie już w przeszłości zarówno archeolodzy, jak i inni specjaliści, szczególnie jednak, jak się wydaje, historycy, wykazywali tendencje do bezkrytycznego utożsamiania pojęcia kultury archeologicznej z kulturą etniczną, tyle że funkcjonującą w przeszłości, a zatem badaną za pomocą metod archeologicznych - czytaj: wykopalisk.
Tak czynili z rozmysłem archeolodzy niemieccy, związani z nazizmem w latach trzydziestych i czterdziestych XX w., ale i wielu badaczy innych narodowości, w tym Polacy, jak to już wspomniano we wstępie. Istotnie, taki sposób rozumowania można by nazwać "kossinizmem" od nazwiska, jak pamiętamy, niemieckiego prahistoryka Gustawa Kossiny.
Czym zatem jest kultura archeologiczna? To nic innego, jak zbiór zabytków archeologicznych (ruchomych i nieruchomych), tworzących podobne sobie zespoły występujące na danym terytorium i pochodzące z określonego czasu. Tak niewiele i tak wiele zarazem. Skoro tak się sprawy mają, widać wyraźnie, że kultury archeologicznej nie powinno się identyfikować wprost z jakąkolwiek kulturą etniczną. Może to budzić zdziwienie, a nawet sprzeciw Czytelnika. Przywykliśmy chyba wszyscy do bardzo prostego ich zrównania, z jakim można mieć do czynienia w badaniach kultur kręgu śródziemnomorskiego. W przypadku Rzymu, Grecji, jeszcze starszych kultur sprawa jest oczywista. Im dalej jednak od Morza Śródziemnego, tym bardziej się ona komplikuje. A dlaczego? Bo brakuje źródeł pisanych, owej literatury starożytnej, o której była mowa w poprzednim rozdziale. Brakuje więc tego "podpisu" starożytnych ludzi, jaki po sobie pozostawili np. Rzymianie, Grecy, Egipcjanie i wiele innych narodów, które często już dziś nie istnieją. Źródła archeologiczne do badań nad Słowianami starożytnymi (i nie tylko nimi) są nieme, więc w tym wypadku - wedle definicji, którą za słuszną uważa wielu archeologów - kultura archeologiczna nie jest nawet pozostałością dawnej kultury ludzkiej!
Choć o definicji tej powinien pamiętać każdy archeolog, w codziennej praktyce badawczej sprawa ta wygląda inaczej. Najczęściej zabytki archeologiczne są jednak uważane za relikty dawnych kultur żywych. Tak do tej sprawy podchodzą często nawet ci, którzy jako podstawę swoich rozważań naukowych deklarują podane tu pojmowanie tego podstawowego w archeologii pojęcia. Bo też jest to sprawa wyjątkowo trudna, jeśli chce się interpretować zabytki, a nie tylko je opisywać i porządkować.
Czy w takim razie archeologia może w jakikolwiek sposób dopomóc w badaniach nad słowiańskimi starożytnościami? Oczywiście! W jaki inny sposób dowiedzielibyśmy się tego, jak nasi przodkowie w zamierzchłych czasach żyli, jak wyglądały ich domostwa, co jedli? Na ten temat źródła pisane, szczególnie te antyczne, najczęściej milczą lub też przekazują informacje lakoniczne, dzięki którym życia codziennego zrekonstruować nie można. Warto tu zaznaczyć, że istnieje szkoła, która neguje wartość badań stricte archeologicznych (czyli przede wszystkim metody wykopaliskowej) w interesującej nas kwestii. W Polsce do jej głównych przedstawicieli należy profesor Stanisław Tabaczyński.
Piszący te słowa uważa jednak, że efekty prac archeologów mogą tu być wartościowe. Jak jednak wykorzystać źródła archeologiczne tak, aby z jednej strony pozostać w zgodzie z zasadami przyjętymi w nauce, a z drugiej strony, aby osiągnąć coś więcej niż sklasyfikowanie iluś typów naczyń glinianych bądź ozdób? Wydaje się, że wyjście jest tylko jedno. Trzeba potraktować wyniki badań historycznych i językoznawczych jako pewnego rodzaju marszrutę. Ona określi nam mniej więcej czasy i miejsca, w których żyli niegdyś Słowianie, lub choćby, gdzie należy się spodziewać śladów ich bytności. W tym kontekście, już z wykorzystaniem postępowania badawczego właściwego archeologii, można spróbować skorelować występowanie różnych kultur archeologicznych, które przecież obecnie można datować dość precyzyjnie, z pobytem interesujących nas ludów. Oczywiście, trzeba tu zachować daleko idącą ostrożność, tak aby z jednej strony nie popaść w "słowianomanię", biorąc za słowiańskie zabytki, których jako takich opisać nie można. Równie niepożądana jest druga skrajność, czyli odrzucenie wszystkich niemal zabytków jako nieokreślonych bądź niesłowiańskich - coś przecież po naszych przodkach w ziemi pozostać musiało!
KULTURY ARCHEOLOGICZNE IDENTYFIKOWANE ZE SŁOWIANAMI: CZY KULTURA ŁUŻYCKA BYŁA PRASŁOWIAŃSKA?
Jak to wcześniej zostało stwierdzone, kultur archeologicznych związanych ze Słowianami należałoby poszukiwać metodą korelacji. W związku z tym, w jaki sposób określono obszar, na którym ukształtowały się plemiona słowiańskie, odpowiednich kultur trzeba szukać przede wszystkim gdzieś na szeroko pojmowanym obszarze zachodniej i północnej Ukrainy i Białorusi. Jak to podano w poprzednim rozdziale, z kręgu naszych zainteresowań być może nie powinniśmy wykluczać południowo-wschodniej Polski, szczególnie na prawym brzegi Wisły i Sanu.
Tu jednak trzeba poczynić bardzo ważne zastrzeżenie. Znakomity uczony z Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Rzeszowskiego profesor Michał Parczewski stoi na stanowisku, że o Słowianach na podstawie źródeł archeologicznych można mówić cokolwiek dopiero od pierwszej połowy VI w. po Chrystusie. Wtedy bowiem, jak wcześniej podkreślano, pojawiają się oni w przekazach historycznych pod własną nazwą. Takie ujęcie znajduje wielu zwolenników wśród archeologów polskich jako wyważone i nacechowane ostrożnym podejściem do zabytków archeologicznych pod względem bazy źródłowej do badań nad najwcześniejszymi dziejami Słowian (czy może Protosłowian?).
Inaczej natomiast jest w środowisku badaczy rosyjskich, białoruskich, a zwłaszcza ukraińskich. W archeologii wschodnioeuropejskiej zawsze istniała tendencja do jednoznacznego przyporządkowania kultur archeologicznych ludom żyjącym w przeszłości. Nie sposób przytoczyć tu wszystkich prac, które reprezentują takie ujęcie, tym bardziej że są to na ogół wydawnictwa niskonakładowe i niedostępne dla przeciętnego polskiego czytelnika. Przykładem może być jednak rosyjsko- i anglojęzyczna książka ukraińskiego badacza Rościsława Terpiłowskiego, wydana w 2004 r. w Lublinie, której tytuł w wolnym tłumaczeniu brzmi Słowianie Naddnieprza w pierwszej połowie I tysiąclecia n.e. Znamienne, że w książce tej jako słowiańskie czy też prasłowiańskie określa się kultury archeologiczne datowane, jak głosi tytuł, na ostatnie pięć wieków starożytności. Publikacja ta nie jest wyjątkiem, wręcz przeciwnie, reprezentuje pod tym względem główny nurt ukraińskiej literatury fachowej. Do spraw tych powrócimy nieco później.
Teraz warto przyjrzeć się kulturom archeologicznym wydzielanym na obszarze Polski, aby wśród nich ewentualnie dostrzec te, które można łączyć z pobytem Słowian. Chodzi przy tym o kultury datowane na pradzieje, w przypadku wczesnego średniowiecza bowiem sprawa wydaje się ewidentna.
Weźmy najpierw najbardziej chyba znaną kulturę obszaru Polski, tj. kulturę łużycką. Warto opisać ją pokrótce, aby wiadomo było dokładnie, o jakim zjawisku jest mowa, tak pod względem chronologicznym, jak i terytorialnym. Obecnie wśród archeologów zwolennikiem jej prasłowiańskości jest przede wszystkim profesor Tadeusz Malinowski, związany z poznańskim środowiskiem naukowym.
Jej początków dopatrywać się można bardzo wcześnie, bo już ok. 1300 lat przed Chrystusem, na przełomie II i III okresu epoki brązu - wedle jednego z systemów chronologicznych stosowanych w archeologii. Jej nazwa, co bardzo ważne, nie określa zarazem terytorium jej występowania ani też plemiennej nazwy jej twórców, jak to czasem jest błędnie pojmowane. Nazwa ta, która powoduje nieraz wiele nieporozumień, ukuta została od miejsca pierwszych odkryć związanych z tą kulturą. Wyrosła, jak się uważa, na bazie dwóch młodszych kultur archeologicznych, rozwijających się wcześniej na tym samym mniej więcej obszarze, mianowicie przedłużyckiej i trzcinieckiej.
Terytorium, jakie kultura łużycka zajmowała, było duże. Mowa tu bowiem o całym praktycznie terytorium współczesnej Polski, ale także o skrawkach krajów sąsiednich: Niemiec, Czech, Słowacji, Białorusi i Ukrainy. Wydziela się w jej obrębie wiele grup terytorialnych, jak np. sasko-łużycka, tarnobrzeska, śląska itd. Podkreślić jednak trzeba z całą mocą, że wydzielenie granic kultury łużyckiej jest bardzo skomplikowane, a to przede wszystkim ze względu na podobieństwo sąsiadujących z nią grup i kultur archeologicznych. Należy ona zresztą do szerokiego horyzontu kultur archeologicznych, mających bardzo wiele cech wspólnych, funkcjonujących w Europie właśnie mniej więcej od ok. 1300 do ok. 500 r. przed Chrystusem. Jest on określany jako horyzont kultur pól popielnicowych. Nazwa ta oczywiście nawiązuje wprost do rytuału pogrzebowego, jaki praktykowali twórcy tych kultur, niemal jednakowego na szerokich połaciach naszego kontynentu.
Tak w Polsce, jak i na Bałkanach, na Półwyspie Iberyjskim, Półwyspie Apenińskim, w Niemczech, na Węgrzech, nad Bałtykiem i wielu innych krajach zmarłych palono na stosie, a ich szczątki składano do glinianych urn, którym niejednokrotnie towarzyszyły w różnej liczebności inne naczynia zwane przystawkami. Był to czas pewnej stabilności osadniczej, w związku z tym cmentarze użytkowane były praktycznie nieprzerwanie przez długi okres. Jeśli w danym miejscu zmarłych chowało wiele pokoleń jakiegoś plemienia, rodu czy rodziny, cmentarze rozrastały się do ogromnych rozmiarów. Doprowadzało to w efekcie do powstania właśnie owych pól popielnicowych. Wedle szacunków zajmujących się tym archeologów, niektóre z cmentarzysk liczyły nawet 40 tys. grobów!
Naturalnie, istniały lokalne warianty kultur pól popielnicowych, a jednym z nich była właśnie kultura łużycka. Warianty te różniły się między sobą na przykład pod względem gospodarki. To oczywiste, bo przecież funkcjonowały w zupełnie różnych warunkach geograficznych. Górzysta Bawaria jest przecież skrajnie różna od Niziny Wielkopolskiej pod względem ukształtowania powierzchni, szaty roślinnej, akwenów itp.
Jakakolwiek jednak byłaby charakterystyka kultury łużyckiej, spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, czy można ją uważać za słowiańską, względnie prasłowiańską. Tak jak zaznaczano wcześniej, o takim określeniu musiałyby decydować źródła pisane i językowe. Takich jednak brak. Aby zachować obiektywizm, nie można przekonująco przypisać kultury łużyckiej do żadnej grupy etnicznej! Badacze niemieccy w latach międzywojennych skłonni byli określać omawianą kulturę jako iliryjską. Czynili to na równie słabych podstawach, jak polscy autochtoniści w przypadku "opcji słowiańskiej". Dostrzegali łączność pomiędzy kulturami archeologicznymi (także pól popielnicowych) znad Adriatyku a obszarem Europy Środkowej w epoce brązu. A obszar nadadriatycki łączono z plemionami iliryjskimi (żyjącymi tam już przed przybyciem różnych odłamów Indoeuropejczyków) na podstawie źródeł pisanych, greckich i rzymskich, zupełnie słusznie. Dziś swego rodzaju reliktem tych ludów są Albańczycy.
Skąd jednak pomysł, aby kulturę łużycką wiązać ze Słowianami? Niegdyś czyniono to często, trzeba to przyznać, apriorycznie i niemal bezrefleksyjnie. "Skoro my tu mieszkamy, wcześniej mieszkali tu nasi przodkowie". To naiwne, ale zdarzało się. Najczęściej jednak czyniło się to na podstawie podobieństwa zabytków, przede wszystkim ceramiki. Podobieństwo to dostrzegano pomiędzy ceramiką kultury łużyckiej właśnie a młodszymi kulturami funkcjonującymi na ziemiach polskich, szczególnie kulturą przeworską, oraz zabytkami niewątpliwie słowiańskimi, datowanymi na wczesne średniowiecze. Opiera się to przede wszystkim na analizie naczyń o formach mało charakterystycznych, występujących masowo we wszystkich tych kulturach archeologicznych. Taki sposób analizy materiałów krytykował wielokroć Kazimierz Godłowski, w moim przekonaniu najzupełniej słusznie. W tych analizach pomija się bowiem niemal wszystko to, co świadczy o oryginalności poszczególnych kultur, a więc de facto te zjawiska, które skłaniają do ich wydzielenia.
Powróćmy jednak na chwilę do kultury łużyckiej. Funkcjonowała ona aż do ok. 500 r. przed Chrystusem, a zatem bez mała 800 lat. Ostatnie jej fazy rozwojowe związane są już z początkami epoki żelaza, a konkretnie z wydzielanym przez archeologów okresem halsztackim, nazwanym tak od kompleksu stanowisk archeologicznych w miejscowości Hallstadt w Austrii. Jej koniec wiązany jest najczęściej z najazdem plemion koczowniczych ze stepów Eurazji, przede wszystkim Scytów. Ślady ich wypraw łupieżczych są notowane dość licznie na osadach "łużyckich" w Polsce zachodniej. Są to ślady zniszczeń domostw, słynne brązowe scytyjskie groty strzał łuku, a nawet szkielety zamordowanych ludzi z miejscowych populacji, jak na przykład na grodzisku w Sicinach niedaleko Zielonej Góry. We wschodniej Polsce można natomiast dopatrywać się śladów podporządkowania Scytom dużych obszarów, zajętych przez wschodnie grupy kultury łużyckiej, zwłaszcza tarnobrzeską. Najprawdopodobniej najazdy te przyczyniły się wówczas do kryzysu demograficznego w Europie Środkowej, w konsekwencji do upadku struktur plemiennych i nawet częściowego wyludnienia.
Znanych jest obecnie bardzo wiele stanowisk archeologicznych związanych z kulturą łużycką: dużych cmentarzysk, osad różnych rozmiarów oraz grodzisk. Spośród tych ostatnich z całą pewnością najbardziej popularny jest Biskupin. Badania wykopaliskowe prowadzone tam były już przed II wojną światową i - trzeba to podkreślić - z wykorzystaniem najlepszych, znanych wówczas metod, w tym fotografii lotniczej. Dziś wiele podręczników szkolnych podaje informacje na temat tego grodu jako obiektu słowiańskiego czy też prasłowiańskiego. Jego rekonstrukcja zrobiła nawet karierę filmową, służąc za element scenografii w wielu filmach historycznych, opowiadających zresztą o różnych epokach.
Tenże gród sprawia obecnie wiele kłopotów. Jak bowiem odkręcić wszystkie te informacje podawane w gazetach, filmach, podręcznikach, publikacjach popularnonaukowych, niegdyś budowane na dawnym stanie wiedzy, a dzisiaj na przywiązaniu do dawnych interpretacji? W świadomości społecznej, nie tylko w Polsce, gród kultury łużyckiej w Biskupinie funkcjonuje jako prasłowiański, choć żadnych dowodów, że takim był, po prostu nie ma. Wzmianki o innym niż słowiański charakterze etnicznym jego twórców budzą ogromne zdziwienie, nawet wśród nauczycieli historii. Trudno dziś tę sytuację odkłamać. Tak naprawdę, nie wiemy, kim w rzeczywistości byli twórcy grodu z początku epoki żelaza (bo tak jest datowany, na ok. 700 r. przed Chrystusem) ani jakim językiem się posługiwali. Bardzo możliwe, że należeli do różnych grup etnicznych, na co wskazywałyby niektóre badania językoznawcze. Szkoda to wielka, bo rzeczywiście gród to był, jak na owe czasy, potężny, świadczący o tym, że w Europie Środkowej zachodziły procesy mogące doprowadzić do powstania osiedli typu miejskiego. Na gruntach tej samej miejscowości odkryto wprawdzie grodzisko wczesnośredniowieczne, rzeczywiście słowiańskie, to jednak zupełnie inna sprawa. Między tymi obiektami nie ma kontynuacji.
Czasem, choć dużo rzadziej niż w przypadku kultury łużyckiej, jako prasłowiańska określana jest tzw. kultura pomorska. Niektórzy badacze są skłonni wydzielać na jej obszarze dwie osobne kultury, wedle kryterium obrządku pogrzebowego, mianowicie: grobów kloszowych i urn twarzowych. W pierwszym wypadku spalonych zmarłych chowano pod przykryciem dużych naczyń ceramicznych, często w obstawie kamiennej, w drugim w popielnicach ozdobionych reliefem naśladującym ludzką twarz. Ostatnio jednak coraz częściej funkcjonuje nazwa wspólna dla obu wariantów obrządku, tj. właśnie kultura pomorska. Rozwinęła się ona najprawdopodobniej na bazie grupy pomorskiej kultury łużyckiej w okresie halsztackim i funkcjonowała do początków okresu lateńskiego - kolejnego fragmentu epoki żelaza, trwającego od ok. 500 r. przed Chrystusem do przełomu er, nazwanego od stanowiska La Tene w Szwajcarii. O ironio, przez badaczy niemieckich w początkach XIX w. była najczęściej określana jako wczesnogermańska.
Problemu nie nastręczały nigdy właściwie tylko dwie kultury pojawiające się w pradziejach ziem polskich. Pierwsza to kultura kurhanów bałtyjskich, identyfikowana jednoznacznie z plemionami bałtyjskimi, m.in. przodkami dzisiejszych Litwinów i Łotyszy. Druga zaś to kultura lateńska, związana oczywiście z okresem lateńskim w Europie, łączona z plemionami celtyckimi, które w tym czasie w barbarzyńskiej części Europy zdecydowanie dominowały i opanowały dużą jej część. Z Polski znane są enklawy osadnictwa celtyckiego w okolicach Wrocławia, Krakowa, na Wyżynie Głubczyckiej oraz znad Sanu.
Już jednak następna w kolejności chronologicznej kultura przeworska, nazwana od miejscowości Przeworsk na Podkarpaciu, jak najbardziej uważana była i nieraz jest uważana nadal za słowiańską. Józef Kostrzewski, a w ślad za nim wielu innych badaczy, utrzymywał, że rozwinęła się ona na podstawie kultury pomorskiej i może reliktów kultury łużyckiej pod wpływem silnej latenizacji, a więc działania wpływów celtyckich. O jej germańskości nie było mowy, a w literaturze międzywojennej określano ją nawet jako wenedzką, wiążąc naturalnie właśnie z Wenedami/Wenetami. W latach powojennych stosowano dla niej często nazwę "kultura grobów jamowych" (w zasadzie nieadekwatną do rzeczywistości), z której wydzielono następnie dwie kultury: przeworską właśnie w środkowej i południowej Polsce oraz oksywską na Pomorzu.
I tu ponownie następuje zderzenie z prahistorykami niemieckimi, którzy nazywali ją po prostu wandalską, od germańskiego plemienia Wandalów, którzy do Europy Środkowej przybyli najpewniej z północnej części Półwyspu Jutlandzkiego. Niedawno ukazał się pięknie ilustrowany album, zawierający katalogi dużej wystawy archeologicznej wraz z ciekawymi opracowaniami naukowymi, traktujący o kulturze przeworskiej, a zatytułowany Wandalowie, strażnicy bursztynowego szlaku. Jej redaktor, Andrzej Kokowski, oraz, jak się wydaje, autorzy przyznali tym samym słuszność dawnym tezom archeologów niemieckich. W świetle współczesnych badań wydaje się jednak, że jest to zbyt daleko idące uogólnienie, trudne do zaakceptowania. Z kimkolwiek kultura przeworska nie byłaby związana, trwała długo, bo od ok. 250 r. przed Chrystusem do początku V w. po Chrystusie, a więc niemal tak długo jak wcześniejsza kultura łużycka. Przypada to zatem na okres przedrzymski, wpływów rzymskich i wczesny okres wędrówek ludów.
Wydaje się jednak, że wymowa źródeł pisanych w tym względzie jest nieprzychylna autochtonistom. Dwa podstawowe źródła historyczne, mówiące o tej części Europy w okresie wpływów rzymskich, nie wymieniają ani jednej nazwy plemienia, którą można by łączyć ze Słowianami. Źródła te to przede wszystkim księga autorstwa Publiusza Korneliusza Tacyta, znana pod tytułem Germania, z I w. po Chrystusie, oraz młodsza o niemal dwa stulecia Geografia Ptolemeusza. Jak wskazano w poprzednim rozdziale, nie pojawia się w nich żadna słowiańska nazwa plemienna, natomiast celtyckie i germańskie tak. Oczywiście - powtórzmy - nie oznacza to, że Słowian w tym czasie na ziemiach polskich w ogóle nie mogło być. Jednakże, jeśli byli, nie stanowili liczącego się żywiołu wśród innych plemion. Jak to już również zostało wspomniane, prawdopodobieństwo pobytu Słowian w tym czasie w granicach dzisiejszej Polski dotyczy raczej jedynie wschodniej części dorzecza górnej Wisły. Dlatego też w niniejszej pracy opowieści o kulturze łużyckiej, pomorskiej i przeworskiej Czytelnik nie znajdzie.
KULTURY EUROPY WSCHODNIEJ: ZARUBINIECKA, CZERNIACHOWSKA I KIJOWSKA
Jako że zajmujemy się tu przede wszystkim Słowianami starożytnymi, najwięcej miejsca poświęcam omówieniu tych kultur archeologicznych, które wiązać można właśnie ze starożytnością, a więc funkcjonujących mniej więcej do VI w.
Sprawdźmy jednak, które ze znanych kultur spełniałyby podane wcześniej kryteria, wymagane dla reliktów bytności słowiańskiej. Przede wszystkim: lokalizacja gdzieś w dorzeczu Dniepru, Dniestru, po Karpaty lub ewentualnie ujście Dunaju. W drugim rzędzie: usytuowanie na terenach odpowiadających opisom Słowian w najwcześniejszych znanych źródłach historycznych: o dobrze rozwiniętej sieci wód śródlądowych, gęstych lasach, bagnach, na obszarach wybitnie nizinnych. Po trzecie wreszcie, muszą być w sensowny sposób związane z młodszymi kulturami archeologicznymi z okresu wczesnego średniowiecza, dla których stanowiły podstawę uformowania się i dalszego rozwoju.
Możliwe, że przekaz Herodota o Neurach i Budynach dotyczy ludności konkretnych kultur archeologicznych okresu halsztackiego. W grę wchodzą w zasadzie tylko dwie, obie z zachodniej Ukrainy: kultura Wysocka w rejonie dzisiejszego Lwowa i na Podolu oraz kultura wołyńska, czasem określana jako grupa wołyńska kultury łużyckiej. Pod względem osadnictwa były do siebie podobne. Różnice istniały w obrządku pogrzebowym. Z kultury Wysockiej znamy przede wszystkim groby szkieletowe, natomiast ludność kultury wołyńskiej paliła swoich zmarłych na stosach, tak jak w całym kręgu kultur pól popielnicowych. Problem w tym, że pod względem archeologicznym nie można przekonująco wykazać kontynuacji między obiema czy choćby jedną z nich a młodszymi kulturami okresu wpływów rzymskich, które z pewnością można łączyć ze Słowianami.
Najstarszą chyba kulturą, wiązaną w sposób uzasadniony merytorycznie przez archeologów (przede wszystkim wschodnioeuropejskich) ze Słowianami, jest kultura zarubiniecka. Jej nazwa pochodzi od położonej na Białorusi miejscowości Zarubińcy, gdzie wykryto jej pozostałości. Uformowała się ona najpewniej już na początku III w. przed Chrystusem na obszarach południowej i zachodniej Białorusi, północnej i północno-zachodniej Ukrainy. Na pewno, co bardzo ciekawe, nie powstała na gruncie miejscowej, starszej kultury archeologicznej, zwanej miłogradzką.
Wielu archeologów białoruskich i ukraińskich skłonnych jest widzieć w niej twór pochodzący z zewnątrz, a bardzo często dopatruje się jej genezy gdzieś w dorzeczu Wisły. W sensie geograficznym obszar, który zajmowała, charakteryzuje się dużą ilością rzek i rzeczułek, oczek wodnych i bagien, a przy tym gęstymi lasami. W skład tego obszaru wchodzi Polesie, kraina niegdyś zupełnie bagienna, dziś wskutek działalności człowieka niemal całkowicie osuszona. Z romantycznie opisywanej przez Melchiora Wańkowicza w pięknej książce Na tropach Smętka ostoi pierwotnej przyrody zostało niewiele. Jednak w zmeliorowanych bagnach i torfowiskach wciąż kryją się cenne dla archeologów zabytki.
Najpierw jednak poczynić trzeba dość istotne dla naszych rozważań zastrzeżenie. Chodzi o ustalenie, kiedy nastąpił schyłek kultury zarubinieckiej. W polskiej literaturze przyjęło się wyrażać pogląd ojej dezintegracji na przełomie er. Potem zaś, przez około półtora wieku, miałyby istnieć jej resztki, określane jako zespoły postzarubinieckie. Badacze ukraińscy jednakże stoją na stanowisku, że kultura ta, choć oczywiście w innej niż początkowo formie, przetrwała co najmniej do końca II w., a najpewniej jeszcze 100 lat dłużej. Wbrew pozorom ta kwestia jest istotna. Jeśli bowiem zabytki kultury zarubinieckiej w jakiejś większej liczbie pochodzą także z pierwszej połowy I tysiąclecia nowej ery, to mogły stanowić bazę dla powstania kultur z pewnością słowiańskich. Jeśli zaś było inaczej, nie można wiązać tej kultury ze starożytnymi Słowianami.
Mnie przekonuje argumentacja ukraińskich kolegów, stąd też takie, a nie inne ujęcie tego problemu w naszej wędrówce w poszukiwaniu słowiańskich korzeni.
Jak więc to zostało stwierdzone, kultura zarubiniecka spełnia wymogi stawiane reliktom osadnictwa słowiańskiego, tak pod względem lokalizacji w sensie czysto przyrodniczym, jak i zgodności z informacjami zawartymi w źródłach pisanych oraz danymi czerpanymi z językoznawstwa. Scharakteryzujmy ją zatem pokrótce.
Większość jej osad zlokalizowana była w pobliżu dużych i średnich rzek. Tworzyły one wyraźne skupiska, które być może w jakimś sensie odzwierciedlają podziały plemienne. Można za Rościsławem Terpiłowskim wyróżnić trzy zasadnicze grupy terytorialne, nazwane od największych osad zbadanych na ich terytoriach. Pierwsza grupa, zwana Liuteż, zlokalizowana jest nad środkowym Dnieprem. Kolejna, Poczep, obejmuje rejon nad górną i środkową Desną, dopływem Dniepru. Trzecia grupa, Kartamyszewo 2 (numer to oznaczenie stanowiska archeologicznego), to tereny nad rzekami Worsklą, Siewierskim Dońcem i Orłem. O ile można wnosić z dzisiejszego stanu badań, większość z nich miała niewielkie rozmiary. Były często lokalizowane w miejscach z natury obronnych, pod koniec jej funkcjonowania zakładano także osady umocnione, które można nazwać grodami. Nie mamy pewności, czy były one zamieszkane stale, czy też pełniły tylko rolę czasowych schronisk w razie niebezpieczeństw.
Twórcy kultury zarubinieckiej budowali przede wszystkim niewielkie, jednoizbowe budynki mieszkalne, na ogół zagłębione w podłoże. Przez archeologów określane są one jako ziemianki i półziemianki. Ich konstrukcja była zazwyczaj bardzo prosta. Dach oparty był na kilku słupach, ściany budowano z plecionki (wikliny na tym terenie nie brakowało). Dla lepszej izolacji podłogę wykładano gliną, podobnie też uszczelniano ściany. Dziś klepisko oraz okładzina ścian zachowują się w formie polepy - warstwy wysuszonej bądź przepalonej lekko gliny, na której przetrwały odciski wątku plecionki lub drewna ze ścian domostwa. W prawie każdym domu istniało palenisko, przeważnie w narożniku izby. Było ono zabezpieczone gliną i kamieniami. Prawdopodobnie było to palenisko wielofunkcyjne. Przygotowywano na nim posiłki, w zimnych miesiącach było źródłem ciepła, zapewne wypiekano na nim chleb, wokół niego koncentrowało się życie domowe.
Z osad, poza specyficzną, dość archaiczną w porównaniu z innymi kulturami archeologicznymi ceramiką, pochodzi wiele ciekawych zabytków, świadczących o gospodarce. Są tu narzędzia do trzebieży lasów, do sprzętu zbóż (także dość archaiczne), broń myśliwska oraz narzędzia do połowu ryb. Co ciekawe, dzięki temu, że kultura ta zajmowała tereny podmokłe, doskonale zachowały się zabytki wykonane z surowców organicznych, tj. drewna, kości i rogu. Są to np. haczyki do połowu ryb (również żelazne), ościenie, spławiki, igły i szpile, kościane obsadki sierpów i wiele innych przedmiotów.
Zmarłych chowano wyłącznie w obrządku ciałopalnym. Palono ich na stosie, a potem spalone szczątki chowano do urn i zakopywano w ziemi. Zdarzają się także groby jamowe, czyli takie, w których ciałopalenie złożono bez urny, wprost w jamie grobowej. W początkowym okresie rozwoju, w okresie lateńskim, czyli jeszcze w stuleciach przed narodzeniem Chrystusa, powstawały duże cmentarzyska ciałopalne, lokowane najczęściej w miejscach stosunkowo trudno dostępnych, np. na uroczyskach bagiennych, piaszczystych cyplach itp. Przykładem może tu być duże cmentarzysko, odkryte niedaleko polskiej granicy, na uroczysku Wielemicze pod Brześciem. Ich rozmiary świadczą o stabilności osadnictwa "zarubinieckiego" - poszczególne grupy ludzkie zamieszkiwały dany teren niczym niezagrożone, nie musiały opuszczać swoich siedzib. Potem, w pierwszych stuleciach nowej ery, stabilność ta została zakłócona, cmentarzyska wyraźnie zmniejszają się.
Obrządek ów nacechowany jest pewną oryginalnością w stosunku do kultur sąsiednich. Ciałopalenie jest spotykane w bardzo wielu kulturach archeologicznych, sąsiadujących z omawianym obszarem. Tu jednak wyposażenie zmarłego, czyli wszystkie przedmioty, które składano do grobu, nie noszą śladów ciałopalenia, podczas gdy u sąsiadów ludności kultury zarubinieckiej powszechne jest składanie ich najpierw ze zmarłym na stosie, potem zaś ze spalonymi szczątkami w jamie grobowej. Części stroju, ozdoby, czasem narzędzia i broń zmarłych były przy nich składane na pewno dopiero po akcie kremacji.
Warto nieco miejsca poświęcić zabytkom, które świadczą o kontaktach handlowych omawianej kultury. W starszych fazach jej istnienia nie są rzadkością przedmioty importowane ze strefy śródziemnomorskiej. Wymienić tu można amfory znad Morza Czarnego oraz inne naczynia pochodzące ze zromanizowanych już kolonii greckich na dzisiejszym wybrzeżu ukraińskim. Są też liczne wyroby ze szkła, naczyńka (pucharki, miseczki, buteleczki), a przede wszystkim paciorki, w tym także przepiękne kolorowe okazy wykonane techniką mozaikową. Charakterystyczne, że importy stały się zdecydowanie mniej liczne w schyłkowych fazach opisywanej kultury. Z drugiej strony obecne są również przedmioty świadczące o kontaktach z bałtyjską strefą kulturową, która przecież sąsiadowała z kulturą zarubiniecką od północy. Wśród nich znajdują się przede wszystkim wyroby brązowe, wytworzone w charakterystycznej dla Bałtów stylistyce plastycznej, zbliżone pod względem składu chemicznego do mosiądzu (!). Znaleźć można także tzw. siekiery tulejowate, niejako archaizm wśród narzędzi, aczkolwiek często spotykany na obszarach lesistej Europy Północno-Wschodniej. Dużo wcześniej, w epoce brązu i na początku epoki żelaza, były używane na całym kontynencie.
Te dwa podstawowe kierunki napływu importów nie powinny dziwić. Mówimy przecież o rejonie, przez który przebiegał jeden z ważniejszych szlaków handlowych, łączących Morze Czarne z Bałtykiem, wytyczony przez rzeki Dniepr i Dźwinę. Na pewno był on co najmniej tak samo ważny, jak lepiej w Polsce znany szlak bursztynowy.
Trzeba jednak podkreślić, że oprócz ceramiki kultura ta wytworzyła także inne przedmioty charakterystyczne tylko dla niej. Specyficzna metalurgia, oparta na złożach darniowych rud miedzi i żelaza, zdołała wytworzyć styl "zarubiniecki". Jego przejawem są np. szpile, a zwłaszcza zapinki o wydłużonym, trójkątnym kabłąku, produkowane z miedzi i brązu.
We wczesnym okresie rzymskim, tj. w pierwszych dwóch stuleciach nowej ery, na obszarze zachodniej Ukrainy, przede wszystkim na Wołyniu i południowych skrawkach Polesia, niektórzy badacze wydzielają zespoły zabytków archeologicznych, nazwane przez zasłużonego badacza ukraińskiego Denisa Kozaka grupą bądź kulturą zubrycką, od miejscowości Zubryca na Wołyniu. Zjawisko to nie jest precyzyjnie określone ani pod względem terytorialnym, ani chronologicznym. Przez polskich archeologów często bywa ono niezauważane, a czasem nawet kontestowane. Na pewno wymaga jeszcze dokładnego opracowania. Cechy grupy zubryckiej można jednak określić jako swego rodzaju mieszankę.
Z jednej strony są tam widoczne wyraźne tradycje kultury zarubinieckiej, przejawiające się przede wszystkim w budownictwie i podstawowych formach naczyń. Z drugiej jednak pojawiają się elementy sąsiadującej z nią od zachodu kultury przeworskiej, szczególnie gdy chodzi o uzbrojenie oraz pewne kategorie ozdób. W drugiej połowie II w. widać tam coraz silniejsze wpływy innej kultury archeologicznej z obszaru Polski, mianowicie kultury wielbarskiej. W tym przypadku chodzi głównie o ceramikę, ale także i inne zabytki, zwłaszcza bardzo szczególne dla niej ozdoby. Kultura ta, warto nadmienić, jest najczęściej identyfikowana z germańskimi plemionami Gotów i Gepidów, o czym jeszcze będzie mowa. Nie jest wykluczone, że i ową grupę zubrycką należałoby włączać do kręgu kultur słowiańskich, bo zarówno jej cechy, jak i lokalizacja za tym by przemawiały.
W tym miejscu przechodzimy do skrótowego omówienia kultury archeologicznej, która w skali Europy barbarzyńskiej jest zjawiskiem wyjątkowym. Chodzi mianowicie o kulturę czerniachowską, nazwaną tak od małej miejscowości Czerniachow na Ukrainie. Siłą rzeczy poruszone tu zostaną tylko te zagadnienia z szerokiej problematyki kultury, które dotyczą przedstawianego tu tematu. Sama w sobie bowiem zasługuje, aby być przedmiotem niejednej popularnonaukowej książki.
Ukształtowała się ona na Ukrainie, w ciągu III w. (co do bardziej sprecyzowanych dat trwa w nauce bardzo intensywna dyskusja). Przedstawmy jednak pokrótce sytuację kulturową na północnych wybrzeżach Morza Czarnego w przededniu powstania omawianej teraz kultury. Wschodnia część Ukrainy aż po Dniepr, a miejscami nawet nieco dalej, zasiedlona była przez plemiona sarmackie. Niektóre z nich nadal utrzymywały tradycyjny dla ludów stepowych koczowniczy charakter, wiele zaś prowadziło już życie osiadłe, szczególnie te, które zajmowały obszary nad samym morzem. Tam bowiem wywierało na nie wpływ Państwo Bosporańskie - przyczółek kultury śródziemnomorskiej we wschodnioeuropejskim Barbaricum. Utworzyły je miasta - dawne kolonie greckie na Krymie i wschodnich wybrzeżach Morza Azowskiego. W okresie, o którym tu mówimy, był to już organizm zależny od Rzymu. Na zachodzie dzisiejszej Ukrainy, u podnóża Karpat, funkcjonowała tzw. kultura lipicka, wiązana z plemionami wolnych Daków (tzn. pozostających poza rzymską prowincją Dacją). Obszar sąsiedniej Mołdawii zamieszkiwało plemię o charakterze zapewne mieszanym, dacko-germańsko-celtyckim, zwane Bastarnami. A w zasadzie chodzi o identyfikowaną z nimi kulturę archeologiczną Poienesti-Łukaszewka. Północną część Ukrainy zajmowała opisana wcześniej kultura zarubiniecka. Na zachodzie natomiast, na Wołyniu, częściowo też Podolu, funkcjonowała grupa zubrycka i elementy kultury przeworskiej. Nawet fachowcom trudno się w tym wszystkim zorientować. Przekładając to na prostszy język, był to istny kocioł etniczny. Byli tam indoirańscy Sarmaci, plemiona dackie na południowym wschodzie, Słowianie na północy, na zachodzie najpewniej Germanie, a to wszystko doprawione jeszcze elementami kultury antycznej od południa.
W takiej właśnie sytuacji kulturowej, w drugiej połowie II w., pojawia się na tym obszarze jeszcze jeden, niezwykle prężny element - kultura wielbarska. Jak to już stwierdziłem, jest ona wręcz utożsamiana ze skandynawskimi plemionami germańskimi: Gotami i Gepidami. A są ku temu dość mocne podstawy. Przekaz Jordanesa, autora antycznego z VI w., znany pod nazwą Getika bądź Historia Gotów, opowiada o wędrówce tych właśnie plemion, gdzieś ze Skandynawii, przez południowe wybrzeża Morza Bałtyckiego aż nad Morze Czarne. Trasa tej wędrówki pokrywa się niemal idealnie z przemieszczaniem się właśnie kultury wielbarskiej. Uformowała się ona na Pomorzu Wschodnim, by w połowie II w. wyruszyć w różnych kierunkach, głównie jednak w kierunku południowo-wschodnim, wzdłuż prawego brzegu Wisły i Sanu aż na Ukrainę. Na swej drodze częściowo wchłaniała, częściowo zaś spychała inne kultury, przede wszystkim przeworską.
Ale o dziwo, w tym tyglu kulturowym i etnicznym zaszedł proces rzadko obserwowalny na taką skalę. Nowy element, czyli kultura wielbarska, stała się katalizatorem uformowania się zupełnie nowego tworu, określanego jako kultura czerniachowska. Na obszarze zachodniej Ukrainy doszło do spojenia wszystkich wymienionych wcześniej pierwiastków i to aż do ok. 375 r., kiedy to tereny Nadczarnomorza najechali Hunowie. Oczywiście, istniały warianty lokalne tej kultury, które bardziej lub mniej trafnie można się starać przypisać różnym plemionom. Istotne jest dla nas, że jednym z elementów tej układanki byli także najpewniej Słowianie.
Kultura czerniachowska objęła bowiem również część terenów zajmowanych wcześniej przez kulturę zarubiniecką, a chodzi konkretnie o rejony na południe od dzisiejszego Kijowa, a także bardziej na wschód, w rejonie Charkowa. Ten fragment omawianej kultury ma bardzo interesujące cechy. Zwraca uwagę przede wszystkim osadnictwo, które jako żywo przypomina "zarubinieckie". Osady skupiają się w zgrupowaniach nad rzekami. Budowano przede wszystkim niewielkie domy ziemiankowe i półziemiankowe, z obudowanymi gliną i kamieniami paleniskami. W zachodniej strefie tej samej kultury stawiano przede wszystkim budynki naziemne, w tym także przypominające tzw. długie domy, charakterystyczne dla Germanów północnych. Na południu zaś nierzadko wznoszono budynki murowane, których konstrukcja wzorowana była na budownictwie śródziemnomorskim.
Zabytki ruchome również wykazują pewne archaizmy. Występuje wprawdzie doskonałej jakości ceramika toczona na kole, pochodzi jednak ona najprawdopodobniej z warsztatów zlokalizowanych w południowej strefie tej kultury. Naczynia lokalnej produkcji były bardzo proste, wykonywane przeważnie w technice lepienia. Mało jest tu importów rzymskich, podczas gdy na południu i zachodzie są one niemal powszechne. Zdarzają się natomiast importy ze strefy bałtyjskiej, tak jak to było na stanowiskach "zarubinieckich". W tej grupie terytorialnej zmarłych chowano niemal wyłącznie w obrządku ciałopalnym. W innych grupach, szczególnie na południu i na zachodzie, równie popularny był obrządek szkieletowy, który z czasem zaczął nawet przeważać.
Jak widać, mamy tu do czynienia z wyraźną odmiennością, choć nie brak oczywiście cech wspólnych dla wszystkich grup terytorialnych. Kontynuacja od czasów kultury zarubinieckiej wydaje się jednak ewidentna. Co ciekawe, źródła historyczne, nie tylko wspomniany Jordanes, mówią wyraźnie o istniejącym w tym czasie sojuszu gocko-sarmackim. W tytulaturze królów gockich bardzo długo zachował się zwrot "król Gotów i Sarmatów". Jak widać, w tym konglomeracie było też najprawdopodobniej miejsce i dla Słowian, choć liderami w tym związku z pewnością nie byli.
Niedługo po wykrystalizowaniu się kultury czerniachowskiej, bo na przełomie III i IV w., na obszarach na północ od Kijowa powstała jednak jeszcze jedna kultura archeologiczna, zwana właśnie kijowską. Jej także wypada poświęcić więcej uwagi. Jej kompletną, najnowszą monografią jest cytowana już książka Rościsława Terpiłowskiego wraz z odniesieniami do starszych i młodszych od niej kultur archeologicznych.
Osadnictwo kultury kijowskiej skoncentrowane było wyłącznie na obszarach leśnych, częściowo tylko na lasostepie. Obejmowało dzisiejsze pogranicze Ukrainy i Białorusi, co do sąsiednich części Rosji sprawa nie jest jeszcze ostatecznie wyjaśniona. Wyróżnia się tu cztery zasadnicze grupy, których zasięg bardzo mocno związany jest z biegiem dużych rzek: środkowodnieprzańską, górnodnieprzańską, naddeśniańską (od rzeki Desny) i wschodniolewobrzeżną (w odniesieniu do Dniepru). Osadnictwo to jest przy tym jak gdyby "przyklejone" do zasięgu kultury czemiachowskiej, w stosunku do której przez około stulecie było współczesne. Znamiennym jest, że zasięg tych grup pokrywa się niemal całkowicie z zasięgiem starszego osadnictwa kultury zarubinieckiej. Ponadto, w młodszych fazach kultury kijowskiej widoczna jest jej ekspansja na północ, w kierunku dorzecza Dźwiny, oraz nad Don, w rejon jego górnego biegu, co dla niektórych jest odbiciem początkowej fazy ekspansji słowiańskiej.
Jeśli przyjrzymy się osadom kultury kijowskiej, okaże się, że były one zakładane niemal identycznie jak osady "zarubinieckie". Niektóre z nich lokowane były nawet w tych samych miejscach, mamy tu więc najpewniej do czynienia z kontynuacją osadniczą. Część z nich miała jednak większe rozmiary, co może sugerować większą stabilność osadnictwa. W granicach poszczególnych osad można przy tym wyróżnić podziały na zagrody. Odkryte w trakcie wykopalisk domy mieszkalne to niemal wyłącznie ziemianki i półziemianki. Dwuspadowy dach kryty strzechą podtrzymywany był na kilku masywnych słupach. Ścianki budowane były z plecionki, prawdopodobnie stosowano także konstrukcję sumikowo-łątkową. Niektóre znaleziska obiektów mieszkalnych można też interpretować jako relikty domów zbudowanych w konstrukcji zrębowej. Niemal zawsze jednak mamy do czynienia z zagłębieniem budynku w ziemię. Podłoga, a właściwie klepisko, znajdowała się co najmniej pół metra niżej niż ówczesny poziom gruntu. Było to najpewniej związane, o czym do tej pory nie wspominaliśmy, z izolacją termiczną. Prawdopodobnie klimat na omawianym obszarze był wówczas na tyle surowy, że trudno było znaleźć materiał na skuteczne ocieplenie ścian, które w całości znajdowały się nad ziemią. Łatwiej było po prostu wykopać dużą jamę i zabezpieczyć ją warstwą gliny przed wdzieraniem się wody z gruntu czy z powierzchni.
Obrządek ciałopalny kultury kijowskiej był oczywiście ciałopalny. Co różni tę kulturę od jej poprzedniczki - nie znamy z jej obszaru zbyt wielu cmentarzysk, bo tylko dziewięć. Jak na okres jej trwania i dość duże terytorium, które zajmowała, to naprawdę mało. Można to częściowo wyjaśnić lokalizacją miejsc chowania zmarłych. Te, które znamy dzisiaj, położone są wprawdzie bardzo blisko osad, ale przeważnie tuż przy rzekach, stawach lub nad jeziorami. Bliskość wody i zmiana jej poziomu na pewno wpływała na stan zachowania grobów, często po prostu niszczyła je. Niekiedy poszczególne groby w obrębie cmentarzysk lokowane były dość daleko od siebie, nawet do dwustu metrów. Większość z nich zawierała bardzo skromne wyposażenie. Były to na ogół potłuczone fragmenty naczyń, prawdopodobnie tych, których użyto podczas obrzędów pogrzebowych. Wśród kości ludzkich w kilku przypadkach zidentyfikowano także spalone kości zwierząt. Jest to znak, że znajdowały się one na stosie pogrzebowym wraz ze zmarłym i stanowiły rodzaj ofiary dla bóstw bądź też miały symbolicznie zaspokoić głód zmarłego. Spotyka się także kości niespalone, które są chyba resztkami ze stypy.
Są cmentarzyska, w których centrum odnaleziono place z miejscem przeznaczonym na spalanie zwłok. Tam też odkryto ślady ustryn, czyli właśnie stosów ciałopalnych. Są też jednak przypadki cmentarzysk, gdzie stosy budowano chaotycznie, a groby wykopywano tuż obok nich.
Zabytki ruchome kultury kijowskiej wskazują na jej ciekawe kontakty. Naczynia gliniane są raczej dość proste i nawiązują do "zarubinieckich". Pojawia się jednakże ceramika wykonana na kole garncarskim. To sygnał, że mamy do czynienia z początkiem warsztatowej produkcji ceramiki, choć rzemiosło to wciąż w tym wypadku za duże słowo. Niektóre naczynia wykonane na kole są identyczne jak ceramika sąsiedniej kultury czerniachowskiej, być może nawet są to po prostu importy. Znaleziono jednak także naczynia dużo prostsze i choć są wykonane na kole, nie można ich nazwać toczonymi. Najpierw ulepiono je bowiem na jakiejś podkładce, potem dopiero obtoczono na kole, stąd też nazywane są obtaczanymi. Te są na pewno wyrobami lokalnymi.
Generalnie więc kultura kijowska, choć bardzo blisko sąsiadująca z czerniachowską, bardzo się od niej różni. Jej gospodarka związana była z lasem, osady dalekie były od rozmiaru i cech osiedli miejskich (które w kulturze czerniachowskiej się zdarzały), a zmarłych nigdy nie chowano w obrządku szkieletowym.
Inny także był koniec obu kultur. Przedziwny konglomerat różnych elementów, określany jako kultura czerniachowska, został niemalże zmieciony ok. 375 r. przez najazd Hunów. Tak pod względem demograficznym, jak i cywilizacyjnym praktycznie poszedł w rozsypkę. Kultura kijowska jednak ostała się! A przecież była tuż obok, można by rzec - za miedzą. Przyczyną było najpewniej środowisko. Zgrupowania osad tej kultury skoncentrowane był nad rzekami w strefie leśnej. To właśnie bariera gęstego zadrzewienia powstrzymała najeźdźców. Byli przyzwyczajeni do życia w stepie, gdzie drzew w ogóle nie ma. Przekazy historyczne mówią nawet, że nie znosili pomieszczeń zamkniętych, jak gdyby cierpieli na klaustrofobię. To na pewno efekt przyzwyczajenia do życia na otwartej przestrzeni. W każdym razie o obszar kultury kijowskiej najwyżej zahaczyli, ale nie byli w stanie go opanować.
Dlatego też jej finał jest zdecydowanie inny od upadku kultury czerniachowskiej. Po prostu przekształciła się ona w młodsze kultury archeologiczne, dla których była jak gdyby "wylęgarnią". Rzecz jednak ciekawa, że kultura kijowska bywa utożsamiana z bardzo konkretnym plemieniem słowiańskim, tj. z Siewierzanami. Argumentem za tym ma być informacja na ten temat, zawarta w anonimowym dziele z połowy IX w., zwanym Geografem Bawarskim, która określa zgodność lokalizacji tego plemienia właśnie z zasięgiem omawianej kultury archeologicznej.
Niezależnie jednak od tego, czy można tu mówić o tak konkretnej identyfikacji, badacze ukraińscy z kultury kijowskiej wywodzą młodsze zespoły zabytków, od dawna wiązane ze Słowianami. Dodajmy - naukowcy ci czynią to w oparciu o znaleziska archeologiczne. Chodzi tu o cztery podstawowe kultury: praską, pieńkowską (od stanowiska Pieńkowka), kołoczyńską (od Kołoczyn), moszczyńską oraz kulturę Bancerowszczyna-Tuszemla.
Poświęcimy im tutaj nieco mniej miejsca, albowiem książka ta jest podróżą w świat Słowian starożytnych. Te kultury zaś związane są już z wczesnym średniowieczem. Ich zwięzły opis pomoże jednak wyjaśnić pewne zjawiska, które w łonie Słowiańszczyzny miały miejsce wcześniej.
Pierwsza istotna sprawa: ich chronologia. Zasadniczo wiąże się je z V-VII w., a zatem z najstarszymi fazami wczesnego średniowiecza. Ich zasięg terytorialny nie jest łatwy do określenia. Istnieje wiele ujęć tego zagadnienia, lepiej lub gorzej opartych na źródłach archeologicznych. Kultura kołoczyńska zajmowała północno-wschodnie skrawki Ukrainy i wschodnią Białoruś. Pieńkowska centralną i południowo-zachodnią Ukrainę, Bancerowszczyna-Tuszemla północną Białoruś, moszczyńska pogranicze Białorusi i Rosji, praska zaś Polesie, Wołyń i ziemie polskie. Trzeba tu jednak poczynić ważne zastrzeżenie. Granice te nie były stałe, w tym bowiem właśnie okresie Słowianie znajdowali się w nieustannym ruchu. Ma to znakomite odbicie w materiałach zabytkowych.
W związku ze wschodnią lokalizacją kultury praskiej nazwa jej brzmi co najmniej dziwnie. Tu jednak, podobnie jak w kilku innych przypadkach, nazwa zespołów znalezisk archeologicznych pochodzi od miejsca dokonania ich pierwszych odkryć. Stąd w tym przypadku Praga. Charakterystyczną cechą owych kultur było ich wyjątkowe ubóstwo, gdy chodzi o wyroby metalowe, tak narzędzia i broń, jak i ozdoby i części stroju. Dla archeologów to duży kłopot, ponieważ właśnie przedmioty metalowe są na ogół "najczulsze chronologicznie", a więc przydatne w datowaniu.
W obrębie tych kultur występowała natomiast charakterystyczna dla nich ceramika. Zazwyczaj jednak była ona bardzo prymitywna, szczególnie w zestawieniu ze starszymi (sic!) znaleziskami, na przykład kultury czerniachowskiej. Naczynia typu praskiego wyznaczają praktycznie najstarszy horyzont znalezisk słowiańskich w Europie Środkowej. I tu ponownie rzecz szczególna. O ile we Europie Wschodniej ceramika praska występuje już w V w., o tyle najwcześniejsze jej znaleziska z dorzecza Odry pochodzą dopiero z VII, a może nawet VIII w.
Jeśli datowanie to jest słuszne, oznaczałoby ono niechybnie, że Słowianie musieli bardzo szybko przemieścić się ze swojego wschodnioeuropejskiego "matecznika" nie tylko na zachód, ale i na południe i południowy zachód, nad Dunaj i w kierunku Bałkanów. Archeolodzy autochtoniści negują taką możliwość. Wskazują, że takie odległości przemierzyłaby być może jakaś mała populacja, ale nie całe plemiona. Słowianie zatem musieliby mieszkać wcześniej także na zachód od Bugu.
Rozważmy tę sprawę jednak spokojnie. Czy istotnie migracje na taką skalę i w takim tempie nie były możliwe? Źródła historyczne wskazują jednoznacznie, że tak! Przykładem mogą być nie tylko dobrze znane przemieszczenia ludów germańskich, jak choćby wspomnianych tu Gotów. Jeszcze bardziej jaskrawo przedstawia się to w okresie wędrówek ludów, kiedy to większość plemion germańskich migrowała, nawet do dalekiej Afryki. Co więcej, po wielu z tych wędrówek nie ma prawie żadnych śladów archeologicznych.
Ponadto podkreślić trzeba, iż nie możemy sobie wyobrażać ówcześnie żyjących społeczności jako kompletnie niezorganizowanych, a ich członków jako nieznających świata i nieumiejących się w nim poruszać. Owszem, znajomość geografii była wówczas inna niż obecnie i, jak większość dziedzin wiedzy w starożytności, była w pewnym stopniu zmitologizowana. Jednakże przemieszczanie się nawet na znaczne odległości nie stanowiło większego problemu, jeśli tylko warunki pogodowe były po temu sprzyjające. Poza tym ówczesne główne arterie komunikacyjne to przecież spławne rzeki. Po wodach śródlądowych zaś Słowianie poruszali się wyśmienicie.
Przy owych wędrówkach należy brać pod uwagę jeszcze jedną możliwość. Jak wskazują nam źródła pisane, Słowianie wędrowali często wraz z innymi plemionami, przez które zostali podbici lub weszli z nimi w sojusz. Tak więc w gruncie rzeczy wśród zabytków niektórych kultur archeologicznych, których zwykle ze Słowianami się nie identyfikuje, mogą kryć się relikty po ich pobycie.
Pozostałości po owej najstarszej fali osadnictwa słowiańskiego są niezbyt spektakularne. Przede wszystkim są to niewielkie osady z domami ziemiankowymi, bardzo prostymi w konstrukcji. Przypominają one oczywiście te, które znamy na przykład z kultury kijowskiej. W obiektach osadniczych, jak wcześniej wspomniano, zalegają przede wszystkim słabej jakości naczynia.
Jeśli chodzi o obrządek pogrzebowy, to z owej najwcześniejszej fazy znamy bardzo mało pochówków. Jest to jednak znowu obrządek typowo ciałopalny. Groby zaś, przeważnie jamowe, są skromnie wyposażone. Ciekawa rzecz, że pojawiają się tym razem kurhany. Jedno z bardziej interesujących cmentarzysk odkrył i przebadał wrocławski archeolog, profesor Stanisław Pazda, na co dzień zajmujący się problematyką okresu wpływów rzymskich. Chodzi tu mianowicie o cmentarzysko w Izbicku na Opolszczyźnie. Zwraca ono uwagę nie tylko formą grobów, ale także zawartością niektórych z nich. Natrafiono tam m.in. na złotą zausznicę - specyficzną ozdobę kobiecą tamtego czasu. Świadczy ona dobitnie (przez styl, w jakim ją wykonano), że ludność słowiańska pozostawała w stałej łączności z turskimi Awarami, a najpewniej była pod ich panowaniem.
Bardziej spektakularne odkrycia archeologiczne związane są z czasami nieco późniejszymi. Mamy tu grody, najpierw plemienne, potem państwowe, większe cmentarzyska, wsie, skarby.
Wierzenia i kulty
Słowiański panteon
Opisanie wierzeń starożytnych Słowian to zadanie trudne, nie dysponujemy bowiem źródłami pisanymi, które mogłyby nam w tym pomóc. Nie spisano nigdy słowiańskiej mitologii. Jest ona znana jedynie szczątkowo, z opisów autorów chrześcijańskich z czasów średniowiecza. Szczególnie tajemniczo przedstawia się ta kwestia dla starożytności, ponieważ znamy nieco opisów pogańskich wierzeń Słowian, powstałych w średniowieczu. Niektóre z tych młodszych relacji mogą być pomocne w badaniach nad religią pradziejową.
Znamy właściwie tylko jeden przekaz, mówiący wprost o wierzeniach Słowian starożytnych. Jest to krótki passus ze znanego nam już dobrze dzieła Prokopa z Cezarei. Według niego, Sklawinowie i Antowie wierzyli, że "... jeden tylko bóg, twórca błyskawic, jest panem całego świata i składają mu w ofierze woły i wszystkie inne zwierzęta ofiarne ... Oddają ponadto cześć rzekom, nimfom i innym jakimś duchom i składają im wszystkim ofiary, a w czasie tych ofiar czynią wróżby".
Nie jest jasne do końca, czy ten fragment tekstu Prokopowego świadczy jednoznacznie o monoteizmie. Na pewno mówi o jednym bóstwie naczelnym, jednakże informacja o oddawaniu czci rzekom i demonom może być interpretowana dwuznacznie. Mogą być to jakieś bóstwa podrzędne, mogą one być jednak również jedynie duchami, bytami z zaświatów.
Zwróćmy jednak baczniejszą uwagę na owego gromowładnego boga. Można być niemal pewnym, że chodzi tu o znanego ze źródeł średniowiecznych Peruna (Perkuna). Związek tego imienia z piorunami wydaje się oczywisty, a i przez językoznawców jego etymologia jest wyprowadzana właśnie od tego zjawiska przyrodniczego. Jego przymioty są identyczne jak innych pogańskich bóstw naczelnych Indoeuropejczyków: Zeusa u Greków, Jupitera u Rzymian, Odyna u Germanów. Uważa się, że występował pod różnymi imionami, zawsze jednak był bóstwem naczelnym, można rzec - sprawczym.
Najpewniej jedną z form tego bóstwa był znany powszechnie Świętowit. Taka forma jego imienia jest właściwsza niż Światowid, ponieważ oznacza "świętego pana", nie zaś bóstwo, które "widzi cały świat", mimo że to właśnie sugerowałby znany bardzo dobrze posąg o czterech twarzach. Wiemy z relacji Sakso Gramatyka, że kult Świętowita był bardzo popularny na pogańskiej wyspie Rugii, do momentu najechania jej przez Duńczyków pod wodzą króla Waldemara w 1168 r. Sakso pisze mianowicie, że drewniana świątynia tego bóstwa zajmowała centralne miejsce wewnątrz grodu Arkony. Wewnątrz niej natomiast, pod dachem wspartym na czterech słupach, stał olbrzymi posąg, wyższy niż naturalny wzrost człowieka.
Ów posąg z Rugii ma bardzo bliską analogię, mianowicie posąg Świętowita z Liczkowiec nad rzeką Zbrucz (obecnie na Ukrainie), którego autentyczność bywa podważana, najprawdopodobniej niesłusznie. Warto przyjrzeć się posągowi zbruckiemu, który - w przeciwieństwie do tego z Arkony - jest znany nie tylko z opisu. Przedstawia bóstwo męskie, którego cztery oblicza ukazane są na czworograniastym słupie. Na głowie nosi kapelusz. W rękach trzyma z jednej strony kołacz, z drugiej róg. Zarówno tradycyjne słowiańskie ciasto, jak i róg do picia to prastare symbole obfitości, znane oczywiście nie tylko Słowianom, lecz wszystkim Indoeuropejczykom. Wprawdzie opis Sakso Gramatyka mówi o obrzędach związanych z winem, jednakże wydaje się, że ów róg mógł zawierać także miód pitny. Na jednej ze stron widoczny jest wyraźnie miecz przymocowany do pasa, poniżej zaś koń. Tu znów zbieżność z opisem średniowiecznego pisarza - najwyraźniej koń związany był właśnie z tym bóstwem i konie były mu ofiarowywane. Niższe pasmo reliefu przedstawia postać kobiecą, zapewne bóstwo żeńskie towarzyszące Świętowitowi. Na samym dole zaś widnieje jeszcze jedna postać męska, z wyraźnie zaznaczonymi wąsami, jak gdyby podtrzymująca postaci, które wyrzeźbiono wyżej. Cechy bóstwa przedstawionego w górnej partii słupa niewątpliwie pozwalają je identyfikować właśnie z gromowładnym Świętowitem-Perkunem dosiadającym ogiera - dawcą wszelkiej obfitości.
Zwróćmy jednak uwagę, że słupy z reliefami są bardzo liczne na terytoriach słowiańskich. Występują one szczególnie na zachodniej Ukrainie, na terenie identyfikowanym przez badaczy ukraińskich z terytorium Antów. Warto podkreślić, że najczęściej były wykonane z kamienia. Niektóre z nich posiadają jedną twarz, inne dwie i więcej, bardzo często trzymają w rękach róg do picia, często mają nakrycie głowy. Ważne jest to, że wiele z nich pod względem formy, prostoty i pewnej umowności reliefu (najczęściej bardzo schematycznego, płaskiego) przypomina słupy kamienne, znane z obszarów stepowej Ukrainy, Rosji i krajów środkowo-azjatyckich. Są one nazywane z rosyjska "babami" - umownie i najczęściej niesłusznie, ponieważ z reguły przedstawiają postacie mężczyzn. Te tzw. baby związane są z pobytem na tych obszarach plemion koczowniczych, przede wszystkim indoirańskich Scytów i Sarmatów. Niektóre łączyć można z koczownikami ugrofińskimi. Takie stele kamienne były przez nich ustawiane w różnych miejscach, zawsze jednak specjalnie wybranych. Niekiedy były to kurhany zawierające szczątki przodków, najczęściej jednak miejsca kultu, na przykład w pobliżu świętych wzgórz. Najprawdopodobniej więc pojawienie się monumentalnej plastyki tego rodzaju wśród Słowian było efektem długotrwałego sąsiedztwa z ludami nomadycznymi.
Najdawniejsze źródło pisane z obszaru wschodniej Słowiańszczyzny, czyli Powieść minionych lat, przekazuje nam informację o bardzo popularnym na Rusi kulcie jeszcze innego bóstwa, nazywanego Weles lub Wołos. Etymologię jego imienia wywodzi się na ogół od słowa "włość", choć czasem pojawia się inne wyjaśnienie, mianowicie od "włos", czyli sierść. Był on zatem bóstwem szczególnie istotnym dla rolników i hodowców bydła. W tym samym źródle pisanym został on zresztą wprost określony jako "opiekun bydła". Wiadomo też, że wojownicy staroruscy przysięgali na Peruna, reszta ludności zaś na Welesa, co wyraźnie wskazywałoby na "podział kompetencji" obu głównych bóstw słowiańskich. Niestety, nie wiemy, czy Weles/Wołos był czczony w czasach starożytnych, nie znamy żadnych posągów lub materialnych śladów jego kultu. Biorąc jednak pod uwagę opisaną wcześniej wielką rolę hodowli bydła w gospodarce starożytnych Słowian, zgodnie poświadczoną przez źródła pisane i archeologiczne, kult Welesa ma najpewniej bardzo stare korzenie.
Kolejną ważną postacią w słowiańskim panteonie wydaje się być Swaróg. Jest to bóstwo związane ze słońcem i jego życiodajną mocą. W niektórych przekazach, jak np. w Kronice Thietmara z Merseburga ok. 1018 r. pojawia się nieco inna wersja tego imienia, tj. Swarożyc. Nie jest jasne, czy chodzi o ten sam kult. Końcówka ,,-yc" świadczyć może zarówno o tym, że chodzi tu o ojca (Swaroga), jak i jego syna, możliwe też, że mamy tu do czynienia ze zdrobniałym określeniem tej samej istoty. W każdym razie sfera jego (bądź ich) działania związana jest m.in. z rolnictwem, chodzi tu bowiem o związek cyklów wegetacyjnych roślin uprawnych z natężeniem promieni słonecznych. Relacja Thietmara wydaje się też poświadczać związek Swarożyca z wojną, jako że znaki czy symbole tego boga były zabierane przez jego czcicieli na wyprawy wojenne. Prawdopodobnie to samo bóstwo występuje pod imieniem Dadźbóg, choć nie jest to do końca pewne.
Jak widać, nazwy bóstw słowiańskich znane są wyłącznie ze źródeł pisanych, powstałych we wczesnym średniowieczu. Piśmiennictwo bizantyjskie nie przynosi nam po temu żadnych danych. Co więcej, jedne przekazy nieraz nie są z sobą zgodne, tj. podają imiona czy nazwy niepowtarzane w innych. Słowiański panteon, wyliczony przy okazji relacji (czy też legendy) o chrzcie Rusi za panowania Włodzimierza Wielkiego, wymienia Peruna i Welesa, natomiast nie pojawia się tam Świętowit ani Swaróg, jest zaś Dadźbóg. Czy można zatem wiązać wyliczone tu w wielkim skrócie kulty ze starożytnością? Opinia religioznawców jest na ogół zgodna. Bóstwa te wykazują na tyle archaiczne cechy, że mają liczne analogie wśród bóstw pogańskich innych ludów indoeuropejskich. Są zatem związane jeszcze z wyodrębnianiem się Słowian czy, jak kto woli - Prasłowian, z indoeuropejskiej wspólnoty. Przymioty poszczególnych bogów odnajdujemy m.in. w staroindyjskich przekazach spisanych w sanskrycie, nawet w mitach o stworzeniu świata.
Oprócz tych bóstw głównych pogańscy Słowianie czcili także bóstwa pomniejsze. Można tu wymienić Strzyboga, być może rozdzielającego bogactwa, jednak związanego chyba także z wojną (może chodziło o łupy wojenne?). Choć wymieniają go źródła ruskie, nazwy miejscowe związane zjego imieniem, rozproszone na całej Słowiańszczyźnie, świadczą o praktykowaniu jego kultu nie tylko na wschodzie. Pojawia się też bóstwo żeńskie o imieniu Mokosz (lub Makosz), które prawdopodobnie miało związek z matką-ziemią, a więc płodnością, odradzaniem się życia.
Ponadto znano całe mnóstwo demonów, których nazwy zachowały się w folklorze słowiańskim, przede wszystkim w Europie Wschodniej i na Bałkanach. Są to np. wiły, rusałki, rodzanice (demony opiekujące się dziećmi, być może dusze zmarłych kobiet) i wiele innych.
Warto tu zastanowić się, gdzie kulty owych bóstw i demonów odprawiano. Choć średniowieczne przekazy mówią o świątyniach jako drewnianych budowlach, wydaje się, że w starożytności dominowały jednak miejsca kultu pod otwartym niebem. Na pewno jednym z najbardziej pierwotnych typów sanktuariów były święte gaje. Nie można ich jednak uznać za typowo słowiańskie, ponieważ wiadomości o nich mamy dla wszystkich właściwie ludów indoeuropejskich i nie tylko. Zresztą przymioty świętości nadawano też pojedynczym drzewom, mogły one jednak być raczej siedliskami czy siedzibami duchów lub bóstw, a nie bóstwami samymi w sobie. Relacja kronikarza Helmolda z 1156 r. zawiera opis gaju dębowego w Wagrii (czyli obecnej Meklemburgii), zamieszkanej we wczesnym średniowieczu przez pogańskich Słowian. Miał to być obszar ogrodzony drewnianym płotem z dwiema bramami, który nie mógł być zbrukany niczym, nawet krwią wroga, a ponadto był miejscem azylu.
Za święte uważano też akweny, szczególnie źródła. Cytowany już Thietmar pisze o sanktuarium pogańskich Słowian (Głomaczy albo Dalemińców), mieszkających w jego czasach (tj. na początku XI w.) na północ od Miśni: "Jest to źródło położone w odległości najwyżej dwóch mil od Łaby. Jego wody rozlewają się w wielkie bagno i wedle słów okolicznych mieszkańców i naocznych świadków dziwy często sprawia. Gdy mieszkańców czeka dobry pokój i ziemia nie zawodzi plonów, źródło to obdarowywane żytem, owsem i żołędziami rozwesela sąsiadów często doń przybywających. Kiedy zaś grozi sroga burza wojenna, nieomylną zapowiedź rozwiązania daje krwią i popiołem". Za święte uważane były też kamienie, zwłaszcza duże głazy, które stawały się czasem miejscami ofiarnymi. Jednym z bardziej znanych był olbrzymi głaz, niezachowany do dziś, pod miejscowością Kołbiel nad Świdrem.
W takich miejscach lub w ich pobliżu ustawiano często słupy kamienne lub drewniane, o których mowa była wcześniej, a które na ogół były schematycznymi przedstawieniami bóstw. Posągi umieszczano np. na wzgórzach czy górach. Wzniesienia, które niegdyś miały znaczenie kultowe, rozsiane są po terenach całej Słowiańszczyzny. Na takim wzgórzu stał Światowit znad rzeki Zbrucz na Ukrainie. Wiele takich gór można wymienić z obszaru Polski, jak przede wszystkim Łysieć w Górach Świętokrzyskich, gdzie znajduje się posąg w typie wspominanych wcześniej "bab" kamiennych ze stepów Eurazji.
Inaczej przedstawia się sprawa góry Ślęży na Śląsku. Jej dawna nazwa, mianowicie Sobótka (obecnie zarezerwowana dla miasteczka u podnóża góry), świadczyć może o związku z obrzędami słowiańskiej nocy świętojańskiej. Mamy tu przekaz Thietmara, mówiący o pradawnym pogańskim kulcie, odprawianym na szczycie Ślęży. Nie ma jednak pewności, czy istotnie chodzi o rytuały słowiańskie. Znamy wprawdzie stamtąd kamienne posągi kultowe, tj. dwa niedźwiedzie, "panna z rybą" (w istocie posąg mężczyzny), "mnich", "grzyb" (zachowaną w połowie rzeźbę postaci ludzkiej), "kolumna ślężańska" i kilka fragmentów innych posągów, nie wiemy jednak, jaka jest ich chronologia. Wszystkie one były bowiem w czasach nowożytnych, a być może i w średniowieczu, kilkakrotnie przenoszone. Nie znajdują się więc w miejscach pierwotnego ustawienia, nie znamy - i nigdy chyba nie poznamy - ich kontekstu. Nie mamy pewności, czy można je wiązać ze Słowianami. Są argumenty za tym, aby ich powstanie łączyć z Celtami, germańskimi Wandalami lub nawet z ludnością Śląska okresu halsztackiego (lokalnej grupy kultury łużyckiej). Badacz Ślęży, profesor Grzegorz Domański, uważa jednak rzeźby ślężańskie za związane z wczesnośredniowiecznym sanktuarium pogańskich Słowian.
Wydaje się, że najbardziej charakterystycznym, a zarazem najbardziej pierwotnym rodzajem sanktuariów słowiańskich są kąciny, czasem błędnie określane jako kęciny. Nazwa pochodzi od kąta bądź zakątka, np. na skrzyżowaniu dróg, od narożnika pola ornego wrzynającego się w las itp. Z reguły ich przestrzeń była w prosty sposób ograniczona, np. drewnianym płotem, rzędami pali, rowami. W trakcie wykopalisk archeologicznych odkryto i przebadano kilka takich sanktuariów, nawet takie, które datować można na schyłek starożytności. Jednym z nich jest na przykład sanktuarium w miejscowości Stawczany na Ukrainie. Jest ono wiązane z kulturą czerniachowską (IV w.), jednakże ma liczne analogie na terenach zajętych przez osadnictwo słowiańskie, także w wiekach późniejszych. Prawdopodobnie było więc użytkowane właśnie przez Słowian.
Wspomnieć trzeba też o sanktuariach zlokalizowanych na osadach. Najpowszechniej odprawiano kulty bóstw domowych, np. w narożnikach izb mieszkalnych. Zdaniem wielu religioznawców to właśnie była podstawa wszelkich słowiańskich praktyk kultowych, związana zapewne z przekonaniem o obecności duchów przodków wśród żywych. Jednakże w obrębie osad stawiano również kąciny. Warto także wrócić na chwilę do wspomnianych wcześniej grodzisk kultowych. Mamy po temu bardzo dobre przekazy źródłowe. Oddajmy znów głos Thietmarowi z Merseburga: "Jest w kraju Redarów pewien gród o trójkątnym kształcie i trzech bramach, doń wiodących, zwany Radogosz, który otacza zewsząd wielka puszcza, ręką tubylców nietknięta i jako świętość czczona. Dwie bramy tego grodu stoją otworem dla wszystkich wchodzących, trzecia, od strony wschodniej, jest najmniejsza i wychodzi na ścieżkę, która prowadzi do położonego obok i strasznie wyglądającego jeziora. W grodzie znajduje się tylko jedna świątynia, zbudowana misternie z drzewa i spoczywająca na fundamencie z rogów dzikich zwierząt. Jej ściany zewnętrzne zdobią różne wizerunki bogów i bogiń - jak można zauważyć, patrząc z bliska - w przedziwny rzeźbione sposób; wewnątrz zaś stoją bogowie, zrobieni ludzką ręką, w straszliwych hełmach i pancerzach, każdy z wyrytym u spodu imieniem. Pierwszy wśród nich nazywa się Swarożyc i szczególnej doznaje czci u wszystkich pogan".
Mamy tu kilka ciekawych informacji. Pomijając imię Swarożyca, z którym zetknęliśmy się już wcześniej, jest w owej relacji opis grodu kultowego, ale również wzmianka o świętym gaju i jeziorze, co wydaje się znamienne. Nieco dalej w tym samym tekście znajduje się cenna informacja o organizacji kultu: "Ile okręgów w tym kraju, tyle znajduje się świątyń i tyleż wizerunków bożków doznaje czci od niewiernych, między nimi jednak wspomniany wyżej gród posiada pierwszeństwo". Autor średniowieczny wprost stwierdza, że poszczególne skupiska osadnicze miały własne miejsca kultu, a nawet bóstwa. Można oczekiwać, że podobnie było w czasach starożytnych. Tym (tj. pewną rejonizacją kultów) można tłumaczyć liczne odkrycia idoli kamiennych na Ukrainie, na terytorium osadnictwa Antów. Należy jednak wątpić, czy pogaństwo było wówczas aż tak sformalizowane i zorganizowane jak u średniowiecznych Słowian połabskich.
Mitologia Słowian jest niestety niemal w całości rekonstruowana. Rzecz w tym, że nie zachowało się żadne dzieło pisane, zawierające legendy i mity w ich pierwotnym lub przynajmniej mało zmienionym brzmieniu. To, co o mitach wiemy, jest zniekształcone w relacjach średniowiecznych autorów chrześcijańskich. Brak dzieł podobnych germańskiej Eddzie lub innym sagom czy też pieśniom celtyckim. W dużej części rekonstrukcja ta przeprowadzana jest przez większość badaczy metodą porównawczą, co dobrze pokazuje bardzo cenna książka Aleksandra Gieysztora Mitologia Słowian. Siłą rzeczy nasza wiedza o słowiańskich mitach ogranicza się w dużej mierze do zestawiania cech bóstw z charakterem bogów innych ludów indoeuropejskich i ich losami w obcych mitologiach. Częściowo mitologia naszych przodków pobrzmiewa niekiedy jedynie w podaniach ludowych.
Można na przykład starać się zrekonstruować pewnego rodzaju indoeuropejski topos mitologiczny, czyli walkę boga gromowładnego z odwiecznym przeciwnikiem - wężem (żmijem), czyli smokiem. W przypadku Słowian owym gromowładnym był oczywiście Perkun. W czasach późniejszych, kiedy chrześcijaństwo na dobre zagościło pod słowiańskimi strzechami, ów mit przekształcił się w konflikt Jedynego Boga z diabłem i demonami.
Trudno dziś przekonująco stwierdzić, jakie są przyczyny naszej stosunkowo małej wiedzy o słowiańskiej mitologii. Jedną z nich jest na pewno zaznaczony wcześniej brak literatury mitologicznej.) Wydaje się jednak, że jest nią także bardzo duży (może większy niż u innych ludów) wpływ chrześcijaństwa na zwyczaje ludowe. Mimo że gdzieniegdzie w zwyczajach czy przesądach pobrzmiewają echa pogaństwa, generalnie codzienne życie Słowian od momentu przyjęcia nowej religii (w różnych wyznaniach) było bardzo mocno regulowane kościelnym kalendarzem. Wiele miejsc kultów pogańskich zostało, nieraz gwałtownie, zniszczonych, inne zostały jak gdyby "ochrzczone". Przykładem mogą być święte źródła, które pierwotnie wiązano z duchami lub bóstwami pogańskimi, potem zaś przypisano im świętych patronów (jak np. św. Jakuba itd.). To samo stało się z wieloma świętami, jak przede wszystkim z nocą kupały, lepiej znaną jako noc świętojańska, i wszystkimi świętami agrarnymi.
SŁOWIAŃSKIE ZAŚWIATY
Niewątpliwie istniał bardzo silny związek pomiędzy religią i kultami a obrządkiem pogrzebowym. Wiązanie znalezisk archeologicznych z konkretnymi kultami jest jednak trudne. Trudno też na podstawie wyglądu grobu i cmentarza odtworzyć dawne wyobrażenie o zaświatach. Archeolog nie jest jednak w takim postępowaniu całkiem bezradny. Dokładna eksploracja stanowiska archeologicznego, na którym odkryto groby, może doprowadzić do bardzo ciekawych wniosków na temat kultury duchowej dawnych społeczeństw.
Jak już wspominano parokroć, obrządek pogrzebowy starożytnych Słowian był w zasadzie wyłącznie ciałopalny. Niezależnie od typu grobu, jaki zakładano, zawsze w obrzędowości ważna była oczyszczająca moc ognia. Jeśli zmarły miał przejść w zaświaty, musiał zostać oczyszczony, wstępował bowiem do strefy świętej ze strefy skalanej, z profanum do sacrum. Nie wiemy dokładnie, jak wyobrażano sobie zaświaty. O wiele więcej wiadomo pod tym względem o Germanach, ponieważ, jak wcześniej parokrotnie podkreślono, zachowały się zabytki literatury związane z pogaństwem, przede wszystkim Edda. Dla Słowian takich źródeł nie posiadamy. Nie wiemy zatem, czy po śmierci starożytny Słowianin miał wrócić do łona matki-ziemi, czy też do jakiejś krainy umarłych. Na pewno jednak wierzono w możliwość kontaktu żywych ze zmarłymi.
Ów kontakt miał być tym łatwiejszy, że cmentarze położone były blisko osad. Niemal zawsze jednak na ich lokalizację wybierano miejsca niedostępne, zalesione, czasem podmokłe, niemal dzikie. Co ciekawe, postępowano tak zarówno w starożytności, jak i we wczesnym średniowieczu, o czym jednoznacznie świadczą obserwacje archeologów.
Przyjrzyjmy się jednak źródłom archeologicznym. W poprzednim rozdziale, przy krótkiej charakteryzacji kultur zarubinieckiej i kijowskiej, wspomniano o typowych dla nich obiektach grobowych i układach cmentarzysk. Nie warto się powtarzać. Można jedynie przypomnieć, że dokonało się przejście od grobów popielnicowych, które przeważały w pierwszej z tych kultur, do grobów jamowych, które najbardziej powszechne były w młodszej z nich, tj. kulturze kijowskiej. W obu kulturach zmarłych palono w ustrynach, a więc w specjalnie do tego przeznaczonych miejscach, gdzie ustawiano stosy pogrzebowe.
Charakterystyczne, że wyposażenie grobowe, szczególnie kultury kijowskiej, ale też w starszych fazach kultury zarubinieckiej było skromne, nawet w przypadku pochówków kobiecych. Nie ma tu więc zasadniczo wpływów ludów sarmackich, które, chowając zmarłych przede wszystkim w obrządku szkieletowym, wyposażały ich dość bogato, nie tylko w elementy stroju, ozdoby, broń, lecz prócz tego obdarowywali ich licznymi podarunkami.
Cmentarzyska (czyli w języku archeologów to, co zostało z cmentarzy) miały formę płaską. Oznacza to, że w starożytności zasadniczo nie sypano nad grobami dużych nasypów kurhanowych, lecz zwykłe, niewielkie mogiły. Sytuacja zmieniła się u progu wczesnego średniowiecza, kiedy pojawiły się na licznych obszarach cmentarze kurhanowe. Być może zmiana ta zaszła pod wpływem koczowników turskich, czyli Hunów, a przede wszystkim Awarów. Liczne z grobów zawierają zresztą w tym czasie ozdoby z metali szlachetnych i kolorowych wykonane w stylu awarskim. Założenie tych kurhanów przypadało właśnie na czas, gdy duża część Słowian znalazła się pod panowaniem tego azjatyckiego plemienia. Owe najwcześniejsze kurhany (czasem określane jako kopce) mają jednak różne formy. Możliwe także, że zwyczaj sypania kopców nad grobem przejęto od plemion dackich. Jeden z ich odłamów był twórcą kultury, nazywanej przez archeologów kulturą kurhanów karpackich, z którą Słowianie na pewno zetknęli się podczas swej ekspansji na zachód, najpóźniej w V w. Twórcy tej kultury, zamieszkujący tzw. łuk Karpat, palili zmarłych na stosach, a następnie nad pogorzeliskami usypywali kurhany, nie przenosząc uprzednio spalonych szczątków w inne miejsce.
Archeolodzy są obecnie w stanie, dzięki bardzo skrupulatnej metodzie prowadzenia wykopalisk, odtworzyć przynajmniej w zarysie czynności, jakie wykonywano podczas usypywania kurhanu i składania spalonych szczątków do grobu. Wiadomo na przykład, że teren przewidziany pod nasyp specjalnie przygotowywano, zdejmując darń i wyrównując podłoże. Czasem tylko nadsypywano niewielką ilość ziemi, aby utworzyć, ziemną "platformę" - podstawę kurhanu. Bardzo różnie umieszczano w grobie spalone szczątki. Zdarzało się, że rozsypywano je na przygotowanej powierzchni i na nich usypywano kopiec ziemny. Mogły być także umieszczane w jamach, które przysypywano kurhanem. Dla ochrony (albo może dla wygodniejszego przenoszenia szczątków) stosowano popielnice - gliniane garnki. One również mogły być umieszczane w jamie pod kurhanem albo wprost na powierzchni ziemi. Odnaleziono też groby, w których urny ustawiono na kurhanie. Ten ostatni wariant jest szczególnie trudno wykrywalny podczas wykopalisk. Obok grobu palono często ognie, związane z rytuałem pogrzebowym, których ślady są dla archeologów czytelne nawet dziś.
Bardzo często w kurhanach spotykane są rozmaite konstrukcje drewniane. Najpowszechniejszym chyba ich typem są ogrodzenia wokół kopca, wykonane ze słupów lub palików. Bywało jednak, że miały one bardziej skomplikowaną formę. Przykładem mogą być kurhany typu Będkowice, nazwane tak od cmentarzyska w miejscowości o tej nazwie, położonej u podnóża Ślęży. Na wyrównanej wcześniej płaszczyźnie ustawiano komorę grobową, zbudowaną w konstrukcji zrębowej z belek o długości ok. 1,5 m, jej dno wyłożone było kamieniami. W tak przygotowanej skrzyni deponowano spalone kości ludzkie. Zarówno w niej, jak i tuż obok, archeolodzy odkrywają fragmenty naczyń glinianych, zapewne używanych podczas pogrzebu. Spotykane są również specyficzne dla Słowian domki zmarłych, ustawiane na kurhanach. Miały one formę podobną do zwykłych domostw, były jednak mniejsze, czasem ustawiano je na słupach. Budowano je przeważnie, jak można domniemywać, w konstrukcji zrębowej i pokrywano strzechą. Właśnie w takim domku ustawiano urny lub ewentualnie rozsypywano ciałopalenie. Takie kurhany odkryto niedawno na Dolnym Śląsku, niedaleko miejscowości Muszkowice koło Henrykowa. Całe ich cmentarzysko badane jest przez Aleksandra Limisiewicza z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Prócz cmentarzy z grobami w formie małych kurhanów znane są także wczesnośredniowieczne cmentarzyska płaskie. Odkrywa się na nich zarówno groby popielnicowa, jak i takie, w których nie ustawiono urny. Są to jednak nie tylko zwykłe groby jamowe, lecz także tzw. warstwowe. W tym ostatnim przypadku spalone szczątki wraz z resztkami naczyń rozsypywano na powierzchni gruntu. W ten sposób tworzyły one warstwę napowierzchniową, dość trudną do wykrycia podczas badań wykopaliskowych. Podobne groby pojawiały się jeszcze w kulturze kijowskiej u schyłku starożytności.
Dane archeologiczne i źródła historyczne uzupełniające się wzajemnie mogą pomóc nam wyobrazić sobie przebieg pogrzebu starożytnych Słowian. Zmarły, jeśli zmarł śmiercią naturalną, spoczywał prawdopodobnie w swoim domu w oczekiwaniu na pochówek. W tym czasie na cmentarzu przygotowywano miejsce, najpewniej w pobliżu grobów zmarłych wcześniej przodków i krewnych. Budowano także stos pogrzebowy, z reguły pomiędzy grobami, nieraz, jak opisano w poprzednich rozdziałach, na placu w centrum cmentarza. Wziąwszy pod uwagę stosunkowo niewielkie rozmiary ustryn, zmarłych palono nieraz w pozycji siedzącej, najpewniej przywiązanych do jakiegoś siedziska, które płonęło razem z nim. Ciało przenoszono z osady na położony niedaleko cmentarz w procesji żałobnej. Tu dokonywano kremacji. Następnie spalone szczątki ludzkie wybierano z pogorzeliska stosu i składano w grobie, czy to płaskim, czy też pod kurhanem.
W grobach kultury kijowskiej znajdowane są nieraz kości zwierząt, szczególnie bydła, rzadziej ptaków. Świadczy to o tym, że zmarłym wkładano pożywienie na drogę w zaświaty. Możliwe też, iż w ten sposób symbolizowano ich uczestnictwo we wspólnym posiłku, który odbywano przy grobie. O praktykowaniu takich uczt pogrzebowych, czyli styp, świadczy wiele śladów odkrywanych przy grobach. Poza wspomnianymi szczątkami zwierzęcymi odkrywa się też naczynia rytualnie potłuczone, złożone tuż przy grobach. Były w nich pożywienie i napoje. Obok grobów natrafia się na wyraźne ślady palenia ognisk, przy których ucztowano. Mamy wreszcie relację pisaną. Oto bizantyjski autor z VI w. Teofylakt Simokatta w dziele pod tytułem Historie opisał ciekawe wydarzenie, mianowicie ujęcie sklawińskiego wodza (naczelnika jednego z podrzędnych plemion). Pisze on: "Barbarzyńcę zgubiło to, że był właśnie nieprzytomny po pijatyce, bo właśnie w tym czasie wyprawiał uroczystość nagrobną po swoim zmarłym bracie, jak to jest u nich w zwyczaju". Jest zatem rzeczą pewną, że stypy odbywano tuż przy grobach, a ponadto spożywano podczas nich alkohol. W ten sposób interpretowanie resztek żywności oraz rozbitych przy grobach naczyń właśnie jako pozostałości stypy staje się jak najbardziej uzasadnione. Podczas takowych uczt odprawiano tańce rytualne. Kosmas w swej kronice, opisując jedenastowieczne Czechy, przekazuje, iż w obrzędzie tym używano masek, a także, że wywoływano cienie (duchy?) zmarłych. Warto dodać jeszcze jedną wzmiankę źródłową, mianowicie pochodzący od Jordanesa opis pogrzebu króla Hunów - Attyli. Historyk Gotów podaje, iż podczas uroczystości spożywano posiłek nazywany "strawą". To ważna informacja, ponieważ pośrednio poświadcza obecność Słowian na dworze władcy huńskiego, a po drugie podaje wprost dawną nazwę posiłku nagrobnego, czyli stypy. Najwyraźniej Słowianie nie tylko ulegali koczownikom, ale i sami wywierali na nich pewien wpływ kulturowy.
Słowiańskiego pogrzebu dotyczy krótka, acz wielce wymowna wzmianka Pseudo-Maurycego w Strategikonie o kobietach Sklawinów, że wiele z nich "...śmierć męża za własny koniec uważa i dobrowolnie same się duszą, nie mając wdowieństwa za życie". To oczywiście zwyczaj sati znany z Indii, o którym wiemy, że bywał praktykowany także przez stepowe ludy indoirańskie, czyli Scytów i Sarmatów. W ich kurhanach na stepach Eurazji odkrywa się, obok głównego pochówku mężczyzny, towarzyszące mu pochówki kobiety oraz sług - kobiet i mężczyzn, z wyraźnymi śladami gwałtownej śmierci, przeważnie w wyniku uduszenia. Być może jest to więc wpływ nomadów na słowiański obrządek pogrzebowy. Oczywiście, nie wiemy, na ile decyzja o śmierci była podejmowana przez owe wdowy zupełnie samodzielnie, a na ile wynikała ona z czegoś, co można by nazwać "presją społeczną". Późniejsze relacje, na przykład arabskiego kupca wędrującego przez kraje słowiańskie, Ibn Roseta, poświadczają zwyczaj rytualnego okaleczania się nożami przez wdowy.
Słowianie z całą pewnością sprawował i kult zmarłych. W jakimś sensie jego przejawem były wspomniane już stypy (u Słowian wschodnich zwane tryznami), ponieważ jedną z ich funkcji, poza uczczeniem pamięci zmarłego (jak już wiemy - nieraz hucznym), było utrzymanie więzi pomiędzy zmarłymi a żywymi członkami rodziny, rodu i plemienia. Na pewno jednak odprawiano święto zmarłych, które w czasach chrześcijańskich zastąpiono świętem Wszystkich Świętych i jego wigilią. To oczywiście obrzęd dziadów, w zbeletryzowanej i przetworzonej formie opisany w Mickiewiczowskim cyklu dramatów. Podczas tychże świąt, których w ciągu roku było zapewne więcej - prawdopodobnie cztery, również urządzano uczty na cmentarzach. Część zabytków, odkrywana na cmentarzyskach, znalazła się tam w wyniku użycia podczas takich właśnie biesiad świątecznych -szczególnie naczynia z resztkami pokarmu. Wydaje się jednak, że nie chodzi tu o przedmioty znajdowane bezpośrednio przy grobach (kurhanach), lecz raczej w przestrzeni cmentarza między mogiłami.
Jak wskazują badania językoznawcze, a przede wszystkim etnograficzne, Słowianie wierzyli, że niektórzy ludzie po śmierci nie odchodzą w zaświaty, a w każdym razie niezupełnie. Byli to na przykład ludzie, którzy zmarli śmiercią gwałtowną nienaturalną: samobójcy, ofiary morderstw, noworodki, spędzone płody oraz ci, którzy nie zostali pożegnani w należyty sposób (bez rytuału przejścia). Ich dusze unosiły się jako duchy wodne, topielcy, czasem strzygi i wampiry wysysające krew. Chroniono się przed nimi rozmaitymi zabiegami antywampirycznymi, na przykład przygniatano ich grób ciężkim kamieniem, aby nie mogli się zeń wydostać itp. Szkodliwemu działaniu duchów zapobiegano też w mniej drastyczny sposób, tzn. starano się je obłaskawić. Można to było uczynić, pozostawiając im nieco jedzenia lub picia, oddając pokłon itd.
Obrządek pogrzebowy zmienił się na terenie całej Słowiańszczyzny w wyniku przyjmowania chrześcijaństwa. Pojawił się obrządek szkieletowy (gdzieniegdzie był praktykowany przez plemiona słowiańskie, nie był jednak dominujący) - zmarłych już nie palono. Pogaństwo i ciałopalny obrządek przetrwały najdłużej u Słowian połabskich. Jednakże pierwotne wierzenia zachowały się w formie szczątkowej, na niektórych obszarach nawet do dziś. Przestały być jednak normą a zepchnięte zostały do rangi zabobonu.