Focus
Historia - 28/07/2009
Andrzej Gass Śmierć
i koronki
Była
to "crime parfait" - zbrodnia doskonała. Do dziś nie wiadomo, kto i
dlaczego w tak okrutny sposób zamordował wdowę po marszałku Edwardzie Rydzu-Śmigłym.
Prawdopodobnie zrobili to rodacy
Duży
wypchany worek, wystający nad powierzchnię potoku La Vesubie, od dwóch dni
intrygował piętnastoletniego Georges'a Sezauni, syna oberżysty z górskiej
wioski Cros d'Utelle, w departamencie Alp Nadmorskich na Lazurowym Wybrzeżu,
40 km od Nicei. Wiosną, w porze topnienia śniegów, potok zamieniał się w
rzekę, płynącą korytem głębokim niczym wąwóz. Nad nim przerzucony został
kamienny most na łukowatych przęsłach. Właśnie pod mostem leżał w wodzie
worek. "Może to kontrabanda?" - zastanawiał się chłopiec. Przez górskie
miejscowości w kierunku granicy Francji z Włochami prowadziły przemytnicze
szlaki z Lazurowego Wybrzeża. Georges zsunął się po zboczu i, skacząc z
kamienia na kamień, dotarł do worka. Gdy kijem rozerwał materiał, rozszedł
się okropny fetor, a chłopiec odskoczył przerażony: ze środka wystawało
ludzkie ciało. Georges pobiegł do domu. O tym, co znalazł, powiedział ojcu,
stojącemu za bufetem w oberży. Akurat biesiadowała w niej grupa celników -
jeden z nich przypomniał, że od tygodnia na Lazurowym Wybrzeżu mówiono o
znalezieniu przez rybaków ludzkiej stopy na skałach w pobliżu miasteczka
Villefranche sur Mer. Celnicy zawiadomili żandarmów. Z worka wyjęto tułów
kobiety - bez głowy, ramion, nóg. Był 16 lipca 1951 roku.
Nie
ulegało wątpliwości, że worek z ciałem został wrzucony do potoku La
Vesubie. Morderca (lub mordercy) przywieźli zaszyte w worku okaleczone zwłoki
samochodem w nocy, gdyż za dnia mieszkańcy zauważyliby pojazd. Duży worek,
niesiony prądem wody, utkwił między kamieniami pod mostem. Lekarz sądowy z
Marsylii prof. Ollivier stwierdził, że kobieta została zamordowana kilkanaście
dni wcześniej. W jaki sposób, nie udało się ustalić. Zabójca cienką piłą
nacinał kości, a potem je łamał. Dysponował domem albo mieszkaniem, w którym
poćwiartował ciało, co mogło trwać nawet kilka godzin. Obcinając głowę i
ręce, zapewne liczył, że nie uda się zidentyfikować ofiary. Policja ujawniła,
że zwłoki odziane były w nylonową bieliznę: majtki i biustonosz nr 5, z
metkami amerykańskiej firmy "Movieland from Hollywood". W worku znaleziono
także resztki damskich spodni. Gdy ogłosiły to gazety, na policję zgłosiła
się miss Grace, mieszkanka Los Angeles w Stanach Zjednoczonych.
"Gdy
przeczytałam wiadomość o znalezieniu zwłok nieznanej kobiety na Riwierze,
zdałam sobie sprawę, że mogą to być zwłoki pani Rydz-Śmigły" -
powiedziała dziennikarzowi paryskiej gazety "France-Soir" miss Grace. Znały
się jeszcze sprzed wojny; po ucieczce marszałkowej z Polski we wrześniu 1939
r. i osiedleniu się w Monte Carlo w księstwie Monaco korespondowały ze sobą
i od czasu do czasu spotykały się podczas pobytów Amerykanki w Europie. To
ona wyposażyła marszałkową w nylonowe (wtedy ostatni krzyk damskiej mody)
majtki, halki i biustonosze z napisami "Movieland from Hollywood", kupione w
stolicy światowej kinematografii. "Amerykanka wysłała kilka paczek z tego
rodzaju bielizną dla pani Marty Rydz-Śmigły" - informował londyński
"Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza".
Po
rewelacjach Amerykanki policja francuska ustaliła, że Marta Rydz-Śmigły,
57-letnia Polka mieszkająca w Monte Carlo, zaginęła 2 lipca 1951 r.
Zawiadomienie do policji księstwa Monaco złożyła madame Thibaud, zarządzająca
domem przy Boulevard des Moulins 158, w którym na czwartym piętrze zaginiona
zajmowała apartament. Jak zeznała madame Thibaud, jej lokatorka wyszła z domu
w poniedziałek 2 lipca przed godziną 18, zapewne, jak co wieczór, do kasyna.
Następnego dnia zarządzająca zobaczyła na drzwiach mieszkania pani Rydz-Śmigły
kartkę napisaną jej ręką: "Wracam w czwartek, 5 lipca". Ale lokatorka
nie wróciła, a kartka zniknęła.
Nina
Bonardo, "posługująca" u marszałkowej, rozpoznała biustonosz, którego
naderwane ramiączko sama naprawiała. Stwierdziła też, że znalezione w worku
resztki damskich spodni są jedną z dwóch par, jakie jej chlebodawczyni uszyła
z tego samego materiału. Policja wyłamała drzwi w mieszkaniu marszałkowej. W
pokoju było otwarte okno, w łazience stały przybory toaletowe, z którymi
kobieta nigdy się nie rozstaje, oraz szczoteczka do zębów. Tak, jakby
lokatorka wyszła na kilka godzin.
KOBIETA
FATALNA
Poeta
Jan Lechoń w Nowym Jorku zapisał w prowadzonym przez siebie "Dzienniku"
pod datą 3 sierpnia 1951 r.: "Zwłoki Marty Śmigłowej poćwiartowane
znaleziono gdzieś pod mostem w Nicei. Zanim została ona żoną nieszczęsnego
Rydza - była panią Zaleską, i mąż jej, pan Zaleski, zastawszy kiedyś
pewnego pana w jej, powiedzmy, buduarze zastrzelił go (...). Nie jest to oczywiście
przypadek, że tak zacząwszy, tak zginęła".
Przyszła
marszałkowa miała 18 lat, gdy została mężatką. Helena Kutyłowska
("Wspomnienia z Podola 1898-1919") tak ją zapamiętała: "Brat Adzi
Zaleskiej z Adampola, Michał, po skończeniu gimnazjum w Żytomierzu poznał
tam Martę Thomas, zakochał się w niej i ożenił" - napisała. Dodała też:
"Nie wiem kiedy, ale zamieszkali w naszych stronach w Sandrakach i pewnego
dnia złożyli rodzicom wizytę. Pani Marta, wesoła, przystojna, szybko weszła
w rolę ziemianki i - choć w owych czasach taki związek uważano za
mezalians, gdyż była córką aptekarza - została przez sąsiadów, szczególnie
panów, mile przyjęta. Dobrze jeździła konno i często wpadała do Kumanowic,
aby wziąć udział w naszych wycieczkach".
Gdy
w 1914 r. wybuchła wojna, Zaleski, w stopniu oficera, wcielony został do armii
rosyjskiej. Wynajął dla żony mieszkanie w Kijowie i dojeżdżał z frontu. Któregoś
dnia zastał małżonkę w jednoznacznej sytuacji z "panem M.". Są różne
wersje tego, co się stało. We wszystkich relacjach powtarza się jeden fakt:
amator pani Marty, ujrzawszy rewolwer w dłoni Zaleskiego, schował się pod kołdrę.
Sąd wojskowy w Kijowie tylko zdegradował Zaleskiego do stopnia szeregowca oraz
wysłał na front. Marta Zaleska została w kijowskim mieszkaniu z opinią
"kobiety fatalnej".
DOBRA
PARTIA
Edward
Rydz-Śmigły poznał Zaleską we wrześniu 1918 r., kiedy przybył do Kijowa.
Był wtedy komendantem głównym Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). Zaleska
pracowała jako łączniczka. Miała 23 lata, przyszły marszałek lat 32.
Cezary Leżeński, biograf Rydza-Śmigłego ("Kwatera 139. Opowieść o marszałku
Rydzu-Śmigłym"), przypuszczał, że rozwód z Zaleskim i ślub z Rydzem odbyły
w 1921 r. Jednak przytoczył plotki krążące w Warszawie, że żyli "na kocią
łapę", a związek małżeński zawarli dopiero w 1939 r., po śmierci
Zaleskiego. "Szczegóły znały nieliczne osoby" - uważał biograf Rydza.
Jej
fotografie rzadko pojawiały się w prasie. Według opinii współczesnych Rydz-Śmigły
miał z żoną przysłowiowy krzyż pański, ale na pewno ją kochał.
"Nerwowa, wręcz znerwicowana, a jej reakcje graniczyły z histerią. Może
dlatego unikała oficjalnego występowania w towarzystwie męża, choć wyróżniała
się rasową urodą i dobrą figurą. Miała twarz o regularnych, ładnych
rysach. W ogóle prezentowała się atrakcyjnie. W kołach wojskowych krążyły
pogłoski o jej lekkich zaburzeniach na tle nerwowym" - twierdził biograf
Rydza-Śmigłego.
Była
chorowita. Przeszła operację i nie mogła mieć dzieci. Cierpiała na niedowład
ręki i nieprzychylne panie mówiły o niej: "sucha rączka". Luciana
Frassati-Gawrońska, osoba z warszawskiej i europejskiej elity, wspominała: "Żona
Rydza- Śmigłego, osoba inteligentna i bardzo chorowita, cały wolny czas poświęcała
na konsultacje z chiromantami" ("Przeznaczenie omija Warszawę").
W
nocy z 14 na 15 września 1939 r. kolumna kilku samochodów wyładowanych
meblami, obrazami, dywanami, stołowymi srebrami i historycznymi pamiątkami, z
marszałkową, jej rodzicami, siostrą, pokojówkami, kucharkami i lokajem, wraz
z ochraniającymi żandarmami przekroczyła granicę polsko-rumuńską w
Zaleszczykach. W końcu września z Rumunii małżonka marszałka wyjechała do
Francji i ostatecznie osiadła w Monte Carlo w księstwie Monaco. "Przeszło
lat wiele, podczas drugiej wojny światowej i po wojnie pozostawałem we
Francji, na farmie, w pobliżu Monte Carlo - wspominał płk Marian Romeyko
("Przed i po maju"), były polski attaché wojskowy w Rzymie, podczas wojny
w ruchu oporu (wywiad) na terenie Francji. - Mimowolnie byłem więc dobrze
poinformowanym świadkiem, jak całe prywatno-państwowe mienie ostatniego
marszałka Polski było wyprzedawane - hurtem i w detalu, na lewo i na
prawo".
Marszałkowa
dwukrotnie zastawiała biżuterię w lombardach: w 1941 i w 1950 r., ale szybko
ją wykupywała. W 1950 r. sprzedała za 750 tys. franków Stefanowi
Czarneckiemu - mieszkającemu w Paryżu Polakowi, który dorobił się majątku
na handlu bronią - szablę koronacyjną króla Augusta II (nazywaną czasami
błędnie szablą Batorego). Wręczył ją Rydzowi jako "dar armii polskiej"
minister spraw wojskowych gen. Tadeusz Kasprzycki 11 listopada 1936 r., podczas
oficjalnej defilady wojskowej na Polu Mokotowskim. Marszałkowa mieszkała w
domu przy Boulevard des Moulins i do najsłynniejszego na świecie kasyna gry
miała kilka minut spacerem uliczką pod palmami. Dyrektor kasyna powiedział
dziennikarzom, że choć była stałym gościem, grę traktowała jedynie jako
rozrywkę.
Francuska
prasa ustaliła, że wdowie po marszałku towarzyszyli różni młodzi ludzie.
Jeden z krupierów kasyna zwierzył się bulwarówkom, że był kochankiem
marszałkowej, która wzywała go, dając znak - gasząc i zapalając światło
w oknie widocznym z kasyna. Jedna z teorii śledczych głosiła, że późnym
wieczorem, po wyjściu z kasyna (wcale nie było pewne, czy 2 lipca marszałkowa
rzeczywiście w nim była), została zaproszona do samochodu przez ludzi jej
znanych i zawieziona do lokalu gdzieś w pobliżu Monte Carlo, gdzie wymuszono
na niej napisanie kartki, zawiadamiającej że wróci za kilka dni. Potem
zamordowano ją i poćwiartowano. Inna wersja głosiła, że z tylko jej
wiadomych powodów marszałkowa poszła na spotkanie ze znajomymi, mając ze sobą
biżuterię i pobrane z konta pieniądze, i wtedy została zamordowana.
TAJEMNICZY
BLONDYN
Dyrektor
policji księstwa Monaco monsieur Petitjean zapewniał: "Policja jest na
tropie mordercy, czy morderców, wdowy po marszałku Rydzu-Śmigłym i spodziewa
się wkrótce ich aresztować". Do Nicei i Monte Carlo zjechali wysocy
oficerowie policji z Paryża. Płetwonurkowie przeszukiwali przybrzeżne wody
Lazurowego Wybrzeża, aby odnaleźć resztki ciała. Sensacją dla polskich
gazet emigracyjnych stało się zatrzymanie w Paryżu rotmistrza Bernarda Jana
Romanowskiego. Przesłuchiwano go pięciokrotnie. Miał być "bliskim
przyjacielem" marszałkowej. Jak wynika z gazetowych relacji, pożyczyła ona
małżeństwu Romanowskich 350 tys. franków szwajcarskich. Romanowski, który
był zięciem generała Władysława Andersa, mieszkał z żoną i córką w
Nicei i jako jeden z ostatnich widział marszałkową. Zeznał, że w dniu
zniknięcia marszałkowej był u niej z żoną na śniadaniu. Potem położył
się, aby odpocząć. Po obiedzie poszedł do sali licytacyjnej, szukając
okazji, ale niczego nie kupił. Wrócił do mieszkania marszałkowej, ale ta dała
mu do zrozumienia, że ma jakieś spotkanie, więc pożegnał się i wrócił do
Nicei. Jak podał za francuską prasą "Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza",
żona Romanowskiego zaprzeczyła, że jadła z nim śniadanie u marszałkowej. W
mieszkaniu Romanowskich w Nicei policja przeprowadziła kilka rewizji,
dwukrotnie poddawano oględzinom samochód, który Romanowski wypożyczył w
Monte Carlo w dniu zaginięcia Rydzowej. Podobno z interwencją w sprawie
Romanowskich przyjechał do Paryża gen. Władysław Anders.
"Tajemniczym
blondynem", którego widziano w towarzystwie marszałkowej i którego szukała
policja, okazał się Zbigniew Nassalski z Paryża, 37-letni przedstawiciel firm
perfumeryjnych. Zgłosił się sam na policję. Towarzyszył mu adwokat.
Nassalski zeznał, że w Monte Carlo spotkał na ulicy modelkę firmy Pierre
Balmain Danutę (zwaną Olgą) Dangel. Była ona w towarzystwie marszałkowej,
którą mu przedstawiła. Pani Rydz-Śmigły zaprosiła Nassalskiego i Dangel do
siebie. Potem Nassalski spotkał się z marszałkową jeszcze kilkakrotnie. Gdy
przyszedł do niej 3 lub 4 lipca, znalazł w drzwiach kartkę z informacją, że
wróci 5 lipca, dopisał więc na kartce swoje nazwisko i poszedł. Uznał
jednak, że dopisek był niegrzecznością, wrócił i kartkę zniszczył.
Nassalski twierdził, że poznał Romanowskich u marszałkowej i kilka razy z
nimi się spotkał. Romanowski temu zaprzeczał. Jak policja wyjaśniła te
sprzeczności, nie wiadomo, ale w końcu ogłosiła, że zeznania Romanowskich i
Nassalskiego ją usatysfakcjonowały. Jednak równocześnie jeszcze raz poddano
badaniom samochody, których używali.
Przełomem
w śledztwie miało być odnalezienie osobistego notatnika ofiary. "Nazwiska
kilku ludzi śledzonych od dłuższego czasu jako podejrzanych o przemyt na
wielką skalę figurowały w książeczce adresowej marszałkowej" - podała
gazeta. Śledztwo trzeba będzie prowadzić m.in. w marokańskim Tangerze, uważanym
wówczas za główną siedzibę śródziemnomorskich przemytników - twierdziła
policja. "Wysuwana jest teoria, według której zamordowana utrzymywała nadal
znajomości z czasów przedwojennych z ludźmi, których znała dawniej jako
godnych szacunku, nie orientując się początkowo, że po wojnie ulegli
wykolejeniu i zaczęli uprawiać przemyt" - napisała londyńska gazeta,
streszczając wywody "France-Soir".
Kradzione
klejnoty
Lista
przedmiotów, które według Interpolu zginęły z mieszkania marszałkowej:
* Platynowe klipsy w kształcie roślinnego grona z 27 brylantami; wartość
700 tys. franków.
* Platynowy pierścień z 7-karatowym brylantem.
* Damski złoty pierścień z brylantem w platynowej oprawie; wartość
150-180 tys. franków szwajcarskich.
* Złoty pierścień z małym brylantem w złotej gwieździe.
* Złota bransoleta z napisem "Esclave" (Niewolnik), szeroka na 4 cm
i 2 mm gruba.
* Masywna złota bransoleta w formie łańcuszka sygnowana Cartier, z okrągłym
złotym zegarkiem marki Patek.
* Złota ciężka papierośnica z wygrawerowanym monogramem ze
splecionych liter SR (Śmigły-Rydz), inkrustowana kolorowymi kamieniami w ten
sposób, że dawały wrażenie gwiazd na niebie. Papierośnicę otwierał guzik
na jej boku. Na wewnętrznej stronie pokrywy znajdował się napis w języku
polskim: "Naszemu Drogiemu Marszałkowi".
* Owalna (prawdopodobnie złota) broszka znana jedynie z fotografii.