Klopoty z pamiecia - dyskusje prasowe o historii PRL
Z
pewnoscia wiemy jedno: rozliczenie przeszlosci, odbudowa pamieci nie moga sie
dokonac bez odwolania do wartosci, wedle których nastapi ocena dziedzictwa
komunizmu. Myli sie ten, pisal Marcin Król, kto mniema, ze mozna opisac
rzeczywistosc bez wyraznego jej oceniania. Identyczna opinie wyrazila Krystyna
Kersten, twierdzac: „Nawet dazac do maksymalnego obiektywizmu, nie zdolamy
calkowicie uwolnic sie, jesli nie od wartosciowania, to od porzadkowania wedle
okreslonych norm”
Tuz przed wyborami w 1993 roku Aleksander Smolar pisal: „Obóz wywodzacy sie
z opozycji demokratycznej przegral spoleczna walke o pamiec”. Przegrywajac
walke o pamiec, nie potrafilismy tym samym nadac sensu ludzkiemu cierpieniu,
wyjasnic, dlaczego konieczne sa nasze dzisiejsze wyrzeczenia, wyjasnic, skad i
dokad idziemy. „Czy mozna to osiagnac bez mówienia o winie i
odpowiedzialnosci? Bez wymierzania kary, chocby symbolicznej, czysto moralnej.
Chodzi nie tylko o zemste. Chodzi o przywracanie ladu moralnego, o zwrócenie
godnosci ofiarom, o oddanie im pelni praw obywatelskich - których nie ma bez
poczucia równosci wobec prawa, bez wiary w sprawiedliwosc. Jak mozna nadac
sens spoleczny takim pojeciom jak - cierpienie i grzech, odwaga i tchórzostwo,
bez uznania winy i odpowiedzialnosci. Wszystko utonelo w brei: zlej woli, krótkowzrocznosci,
urzedniczego pragmatyzmu, sentymentalnego moralizatorstwa. W tej brei utonal
nawet autentyczny heroizm wczorajszych dzialaczy opozycji demokratycznej”1.
Amnezja spoleczna jest faktem i dla losów nowego panstwa faktem o znaczeniu
podstawowym. Skutkiem czy po prostu korelatem amnezji jest chaos w sferze
etycznej. Nie bedac w stanie ocenic i zrozumiec ludzkich postepków w
przeszlosci, brakuje nam moralnych kategorii do oceny dzisiejszych czynów.
Znaczenie etyczne, relatywizowanie nie tylko zalozen moralnych, lecz równiez
praw logiki, zepsucie jezyka zaczyna sie od terazniejszosci i siega w
peerelowska przeszlosc. Piotr Wojciechowski sadzil, ze to jest jeden z
najgorszych, bo mniej jawnych, spadków po PRL2. Ta sama przestroge formulowal
Jan Nowak-Jezioranski, ostrzegajac w 1995 roku przed zwyciestwem w wyborach
prezydenckich kandydata postkomunistów. Gdy spadkobiercy PZPR przejma pelnie
wladzy, pisal, wówczas przegramy walke o pamiec spoleczna. A naród bez
pamieci traci swa ciaglosc, „przestaje byc narodem”3.
Nie chodzi tu tylko o skutki etyczne i spoleczne braku rozliczenia sie
z przeszloscia. Przeciez scisle z tym sa zwiazane polityczne decyzje. Partiom
postkomunistycznym pozwolono zachowac znaczna czesc majatku pochodzacego z
nieuczciwego wzbogacenia, partia i bezpieka nie zostaly uznane za organizacje
zbrodnicze chociaz, pisal Nowak-Jezioranski, „dokonywaly przestepstw na
oczach calego spoleczenstwa”. Nie pociagnieto do odpowiedzialnosci
zbrodniarzy, nie oczyszczono wymiaru sprawiedliwosci, lustracja toczy sie
niemrawo. Nie restytuowano uroczyscie odrodzenia Rzeczpospolitej. Fakt, ze
nadal mieszkamy w panstwie postkomunistycznym, które zachowalo ten sam
bezwlad organizacyjny i ciaglosc instytucjonalna, wynika z tego, ze nigdy nie
odbyla sie gruntowna i powazna dyskusja nad PRL, a Sejm nie doprowadzil do
jednoznacznej, a opartej na solidnych studiach oceny dawnego rezimu.
Wprowadzam te glosy po to, by wskazac na zasadniczy byc moze kontekst
wszystkich niemal dyskusji o dziedzictwie PRL, a mianowicie: znaczenia pamieci
i rozliczen przeszlosci (pozostawiajac na razie na boku pytanie o formy tego
rozliczenia) dla funkcjonowania demokracji, przekroczenia glebokich podzialów
ideowych, zwiazku miedzy tym, co bywa nazywane moralnym indyferentyzmem, a
brakiem rzetelnej oceny rzadów komunistycznych. Niekiedy tez kreuje sie
czarna wizje dekomunizacji. Zostaje ona wtedy sprowadzona do polityki jakiegos
nowego apartheidu, a potrzebe rozliczen utozsamia z postawami nienawisci.
Stanowisko takie sklonny jest prezentowac na przyklad Adam Michnik. Sprawa ta
warta jest dalszego obszerniejszego komentarza.
Wartosci i miary
Z pewnoscia wiemy jedno: rozliczenie przeszlosci, odbudowa pamieci nie moga
sie dokonac bez odwolania do wartosci, wedle których nastapi ocena
dziedzictwa komunizmu. Myli sie ten, pisal Marcin Król, kto mniema, ze mozna
opisac rzeczywistosc bez wyraznego jej oceniania. Identyczna opinie wyrazila
Krystyna Kersten, twierdzac: „Nawet dazac do maksymalnego obiektywizmu, nie
zdolamy calkowicie uwolnic sie, jesli nie od wartosciowania, to od
porzadkowania wedle okreslonych norm”4. Podstawowym wiec zadaniem historyków
(ale i publicystów, filozofów, pisarzy) jest wypracowanie teoretycznych
kategorii, które pomoga nam zrozumiec minione wydarzenia. I temu celowi
podporzadkowane byly najciekawsze wypowiedzi na temat spuscizny PRL.
Mozemy równiez zastanawiac sie - watek ten równiez bywa podnoszony - czy
ocena przeszlosci ma sie dokonywac wedle miar nam wspólczesnych (wiedzac ex
post, czym i jak komunizm sie skonczyl), czy tez powinnismy osadzac te
wydarzenia z perspektywy historycznej, a wiec czasu, w jakim poszczególni
politycy, pisarze, partyjni funkcjonariusze wchodzili do formacji
komunistycznej, czyli ze powinnismy niejako ze „wspólczynnikiem
historycznym” patrzec na motywy i tym samym iluzje ludzi. Czy wiec oceny
powinny byc kazdorazowo kontekstualizowane, czy tez (co nie znaczy, ze te dwa
stanowiska sie zupelnie wykluczaja) odnoszone do racji bardziej bezwzglednych
i przeto ogólniejszych?
Która to faza?
Znane mi artykuly czy eseje podsumowujace dzieje PRL koncentruja sie wokól
czterech czy pieciu podstawowych kwestii. Pierwsza wiaze sie z pojeciem
totalitaryzmu. Problem mozna sformulowac w sposób nastepujacy: czy mimo
wszelkich zmian i zwrotów w historii PRL mozna mówic o tym, ze rzady
komunistów byly ugruntowane i na trwale zwiazane z totalitarnym projektem,
czy tez daje sie w historii PRL wyraznie odseparowac dwie, trzy fazy jego
istnienia: faze totalitarna zwiazana z okresem stalinowskim i faze, zwana
najczesciej autorytarna, zapoczatkowana przelomem pazdziernikowym. Okres
stalinowski w tej sytuacji opieralby sie na innej niz pózniejsze podstawie
legitymizacyjnej. Odmiennie przedstawialby sie zakres wolnosci obywatelskich,
jak i rózny bylby stosunek spoleczenstwa do panujacego ustroju. Sprawa ma równiez
swój wymiar etyczny. Przyjmujac, ze historia PRL posiada swoje wyraznie
wyodrebnione fazy, wówczas inny zakres odpowiedzialnosci spoczywalby na twórcach
ustroju, inny na jego epigonach.
Autorzy o glebszych aspiracjach teoretycznych stawiaja sobie pytanie nie tylko
o to, wedle jakich miar oceniac historie, ale równiez, jaki jest status owych
wartosci. Czy sa one, jak pisali wspólnie Michnik i Cimoszewicz, „pochodna
odmiennych losów i doswiadczen”, a wiec sa wyrazem naszych w koncu
zmiennych emocji (postawa zwana niekiedy emotywizmem), czy tez owe wartosci
maja ponadczasowe zakorzenienie, czy tez sa one, jak pisal brytyjski filozof
Michael Oakeshott, wywiedzione z doswiadczenia narodowego. Sa to rozróznienia
niebagatelne. I nie tylko chodzi o sposób uzasadnienia wartosci, ale za tym
ida dalsze rozstrzygniecia dotyczace porzadku panstwa (nowoczesni liberalowie
wszelkie nieemotywistyczne teorie wartosci uwazaja za wstep do dyktatury i
teokracji, z kolei katoliccy integrysci emotywistów i historycystów uwazaja
za „relatywistów i ludzi malej wiary”), problemu politycznej i karnej
odpowiedzialnosci za dokonane przestepstwa czy po prostu polityczne bledy.
Pytanie o status wartosci rodzi tez problem, czy wszystkie obrazy przeszlosci
traktowac bedziemy na równych prawach i te wielosc wizji PRL uwazac za wyraz
normalnego pluralizmu idei, czy tez uznamy, ze obraz przeszlosci projektowany
przez postkomunistów, uwazanych za spadkobierców obozu represji i dyktatury,
nie bedzie uwazany za watpliwy. Tym samym co najmniej w kwestii rozliczen
ustawimy ich poza debata publiczna. Racje, które stoja za taka postawa, moga
byc rózne: od przekonania, ze komunisci w ogóle sie nie zmienili, nadal sa
konformistami, a dobro swojej grupy stawiaja ponad dobro, jakim jest prawda i
rzetelne poznawanie przeszlosci, po przekonanie, ze ludzie, którzy czynili
tyle zla lub na zlo sie godzili, a nigdy nie tylko, ze nie zerwali ze swoja
przeszloscia, ale tez nigdy nie zdobyli sie na prawdziwy akt skruchy i
wewnetrznego oczyszczenia, nie sa w stanie uczciwie ocenic siebie, historii
formacji politycznej, z która sie utozsamiali i utozsamiaja. Brak im jest
elementarnej odwagi moralnej i dla samousprawiedliwienia beda falszowac
fundamentalne zasady moralne i tym samym opacznie oceniac swoje dzieje. Innymi
slowy, rozmowa o historii i przeszlosci mozliwa jest (wykluczajac grupe
profesjonalistów, którzy powinni kierowac sie ponadpolitycznymi regulami
warsztatu badawczego) jedynie posród osób zarazem wolnych od uczucia
nienawisci, jak i tez tych, których stac, na tyle, na ile jest to mozliwe, na
prawdziwe zrozumienie i ocene swoich dzialan. Wtedy dyskusja toczy sie nie o
faktach, o tym, kto bardziej lub mniej finezyjnie potrafi dobrac argumenty,
skonstruowac sensowny porzadek wydarzen, objasnic mechanizmy podejmowania
decyzji, dyskusja przenosi sie ku pytaniu, jakie powinny zostac spelnione
warunki etyczne przez wszystkich uczestników takiej debaty, by mogla w sposób
zadowalajacy wyswietlic i objasnic sens przeszlosci.
Józef Tischner powiadal, ze w naszym mysleniu o czasach komunizmu przed
utopia „sprawiedliwosci” trzeba postawic wartosc prawdy. Zeby poznac
prawde, nalezy powstrzymac sie od ferowana ocen, a jedynie wysluchac zarówno
tych, którzy byli ofiarami, jak i wspóltwórcami komunizmu. Trzeba wiec
poznac czas, motywy kogos, kto wstepowal do partii komunistycznej. Nalezy
zrozumiec, kiedy od niej odszedl. Wartoscia pierwsza jest „zrozumienie, jak
to bylo mozliwe” - wchodzenie i wychodzenie z komunistycznej iluzji, a nie
wymierzanie kar. A zrozumienie zawsze wymaga tego, by uchwycic doswiadczenie
konkretnej osoby, pojac czas i okolicznosci decyzji. Nie sposób wszystkiego
sprowadzac do jakiegos jednego motywu („heglowskie ukaszenie”,
„strach”, „chec wladzy”). Najwazniejsze jest widzenie konkretnych
ludzi i ich spraw. Tischner kladzie nacisk wlasnie na slowo „konkretnosc”,
kontekst, jakby powiadajac: zadnej latwizny, zadnych uproszczen, oddzielajac
przy tym „etyke z wyobrazni” od „etyki rzeczywistosci”5.
Tischner powiadal w 1992 roku, ze juz za pózno na dekomunizacje. Komunisci
dawno wymarli. Zostali ich epigoni. Tym samym niejako rozstrzyga nie tylko, ze
inne jest brzemie odpowiedzialnosci twórców ustroju, inne ich nastepców,
ale równiez uznaje, ze istnieja dwie fazy ustroju, których zakres zbrodni,
stopien winy jest niewspólmierny. To, co Tischner zdaje sie tylko
sygnalizowac, jest rozbudowane i powazniej teoretyzowane przez historyka idei
Andrzeja Walickiego6.
Walicki odróznia faze totalitarna i autorytarna rezimu. Róznica tkwi nie w „monopolizacji wladzy”, ale w zakresie, celu i sposobie sprawowania wladzy. Totalitaryzm, powiada historyk, realizuje „ideal konformizmu absolutnego” i czyni to za pomoca nieustannej i wszechobecnej zorganizowanej presji moralno-politycznej wspomaganej terrorem, z kolei autorytaryzm zadowala sie biernym posluszenstwem obywateli i pozostawia stosunkowo obszerny zakres swobód i mozliwosci realizowania interesów, potrzeb ludzi. Historia PRL dzieli sie jawnie na dwie fazy i przeto wieksza jej czesc byla de facto „odchodzeniem od totalitaryzmu poprzez kolejne fazy detotalizacji. Obalenie pezetpeerowskiego monopolu wladzy bylo jedynie (podkreslic warto tu slowo „jedynie”, bo przeciez caly proces liberalizacji ustroju juz sie prawie w calosci dokonal - P.S.) ostatnim, najbardziej spektakularnym aktem tego procesu”. Czyli rzecz nazywajac nieco innymi slowy: kierownictwo PZPR zrozumialo, ze rzadzic da sie tylko poprzez „legitymizacje narodowa” (co, jak rozumiem, oznacza odejscie od jezyka marksistowskiego oraz zyskanie pewnego poparcia spolecznego) i ze trzeba liczyc sie zarówno z Zachodem, potrzebami konsumpcyjnymi obywateli, a nawet ich aspiracjami politycznymi (tolerowanie opozycji politycznej). Funkcjonariusze PRL krok po kroku, jak mozna wnosic z wywodów pana profesora, rozmontowywali totalitarna ideologie i totalitarne podstawy ustroju, by w koncu oddac wladze obywatelom. Czyli, prawdziwa i z pewnoscia jedynie skuteczna sila, która przeprowadzila Polske ku wolnosci, byla ta sama PZPR, która wczesniej terrorem i indoktrynacja chciala nas zaprowadzic ku wysnionemu komunizmowi. Opozycja antykomunistyczna zachowuje swoje miejsce w historiozofii Walickiego, ale jej znaczenie i miejsce ulega znacznemu pomniejszeniu. Wynika z tego wniosek jeszcze jeden: byli czlonkowie PZPR, a szczególnie jej wybitni przywódcy, bezwiednie czy intencjonalnie (raczej intencjonalnie) przeprowadzili nas od komunizmu typu sowieckiego do demokracji i jako demokratom w sercu nalezy im sie pelnoprawne miejsce w nowym ustroju. Nie ma mowy o jakims rozliczaniu, dekomunizacji (bo cóz by to byc mialo, skoro od 1956 komunizmu de facto nie bylo), a przeciwnie: niezbedne jest docenienie wysilków wolnosciowych samej PZPR. Walicki w swoich analizach pomija wszystkie te kwestie, które akurat niezwykle ciekawia innych badaczy: suwerennosci narodowej, wplywów ZSRR, roli partii w kierowaniu panstwem i gospodarka, represjami policyjnymi, ale za to w swoich wywodach jest spójny i konsekwentny. Krystyna Kersten, odwolujac sie do wypowiedzi Walickiego, pisala: „Pogladowi temu przeciwstawilabym teze, iz w Polsce komunistycznej totalitaryzm nigdy nie osiagnal pelnego ksztaltu, ale tez mimo dekompozycji, jakim ulegal, ewolucyjne zmiany oslabiajace rygoryzm - ideologiczny, polityczny, ekonomiczny - i poszerzajace enklawy swobody nie naruszyly porzadku opartego na niezmiennych w swej istocie podstawach”7.
Pytanie o patriotyzm
Spór to niezwykle istotny, bo nie tylko chodzi o definicje tego, co za PRL
bedziemy uwazali, ale tez o to, czy rok 1989 i nastepne stanowia cezure w
dziejach panstwowosci polskiej, czy tez w roku 1989 zmienil sie „w sposób
spektakularny” nie tyle model ustroju, ile krag elit dopuszczonych do wspólrzadzenia
krajem. Po 1989 roku zdjeto decyzja generalów LWP ostatecznie dawne
ograniczenia polityczne i dopuszczono do wspólrzadzenia krajem tolerowana
dotad opozycje polityczna. Jest to tez spór o pojecie patriotyzmu. Z wywodów
Walickiego chyba slusznie mozemy wnosic, ze komunisci drugiej i nastepnych
generacji byli patriotami (choc dzialali w warunkach trudnych i
ograniczajacych swobode ich ruchów, no ale to wina Zachodu, który narzucil
nam porzadek jaltanski), z kolei krytycy jego historiozofii sklonni sa raczej
przeciwstawiac kategorie „komunizm” i „patriotyzm”. (Co zreszta
charakterystyczne: owo slowo „komunizm”, a tym bardziej „postkomunizm”
w analizach historyka mysli rosyjskiej prawie nie wystepuje.)
Z kolei zakladajac, ze mimo wszystkich odmiennosci okres PRL stanowi jednak
wzglednie jednolita calosc, na politykach komunistycznych spoczywa
odpowiedzialnosc za cala wspólnote, do której dobrowolnie przystapili.
Epigoni PRL, przejmujac wladze w latach siedemdziesiatych czy osiemdziesiatych,
obejmowali cala schede po minionym rezimie i korzystali z calej spuscizny po
PZPR, biorac tym samym odpowiedzialnosc nie tylko za lata swoich rzadów, ale
równiez za cala formacje i system komunistyczny. Gdy wiec uznamy, ze kazdy
funkcjonariusz panstwa i partii korzysta z calego dziedzictwa PZPR, wówczas
stosuje sie do niego formula przedstawiona przez Aleksandra Smolara: „Nie
mozna akceptowac tylko czesci zapisu testamentowego: albo w calosci odmawia
sie jego przyjecia, albo w calosci sie go akceptuje”8. W takiej sytuacji
polityk PZPR póznego okresu jej istnienia nie moze powiedziec: nie mialem nic
wspólnego z UB, nie ja organizowalem kampanie nienawisci w 1968 roku, nie ja
wyrazalem zgode na strzelanie do robotników w 1970 roku. Ten „dorobek”
jego partii wchodzi tez na jego konto. Nie obowiazuje wówczas prawo „laski
póznego urodzenia”. Wszelako uwazajac nawet, ze cala partia i wszyscy jej
czlonkowie wzieli na siebie, chcac nie chcac, caly testament i zgodzili sie na
istnienie tego pseudopanstwa, to nie wolno czy raczej nie powinno sie, na co
zwracal uwage Leszek Kolakowski, nie dostrzegac róznych postaci „adaptacji
do ustroju peerelowskiego”: „Czym innym bylo opluwac ludzi i donosic na
znajomych do policji, czym innym tylko glosic piekno socjalistycznego ustroju,
czym innym jeszcze okazywac lojalnosc przez glosowanie w »wyborach«. (...)
Nazywac ludzi z tych wszystkich kategorii »kolaborantami« bez róznicowania
(...) to tyle, co powiedziec, ze bylismy narodem kolaborantów niemal w
calosci”9.
Oczywiscie ten sam argument („wszyscy byli jakos umoczeni”) daje sie
stosowac na dwa sposoby. Raz po to, by wszystkich w czambul potepic, dwa po
to, by usprawiedliwiac rózne podlosci i powiedziec wtedy sobie, ze przeciez
wszyscy w PRL „kolaborowali”, a wiec miedzy aktywnym agentem a jedynie
przestraszonym nauczycielem z malego miasteczka, który nauczal o Leninie, róznic
nie ma. Co ciekawe, tak sformulowany argument pada zarówno z ust bylych
sekretarzy wybielajacych swoje postepowanie, jak i liderów niegdysiejszej
opozycji. Niezrozumiala jest dla mnie tajemnica tego dziwnego
„retorycznego” aliansu.
Dla Jakuba Karpinskiego nie ulega watpliwosci, ze niezaleznie od tego, jak
nazwiemy PRL - totalitaryzmem, despotyzmem (bez tych pojec mozemy sie obyc, by
zrozumiec, jak funkcjonowala PRL; fakt ten ma kapitalne znaczenie, poniewaz
tak wiele naroslo interpretacyjnych nieporozumien wokól pojecia totalizmu),
niezaleznie od tego, ile cezur w historii tego politycznego okresu
wprowadzimy, to jedno nie ulega watpliwosci: PRL, „partyjne, komunistyczne i
namiestnicze pseudopanstwo”, istniala od roku 1944 do 1989 r. W wypowiedzi
Karpinskiego nacisk pada na sformulowanie „pseudopanstwo”, bo choc
wypelnialo ono wiele funkcji ogólnospolecznych (na przyklad system opieki
zdrowotnej i oswiaty), to pytaniami zasadniczymi pozostaje: jakie bylo zródlo
legitymizacji tego systemu oraz „kto i dlaczego rzadzil krajem?”. Zródlem
legitymizacji od poczatku do konca istnienia tej fikcyjnej panstwowosci byl
ZSRR (PRL byla panstwem nieprawomocnym, o ile prawomocnosci nie bedziemy
utozsamiac ani z uznaniem zewnetrznym wladz przez wspólnote miedzynarodowa,
ani z ideologia). Poza tym wladza w panstwie byla wladza partii. „Panstwo
bylo partyjne, bylo odgalezieniem partii”. I dlatego o panstwie w tym
znaczeniu, w którym uzywa sie go w tradycji liberalno-demokratycznej, nie
sposób mówic.
Podobnie dzieje PRL widzi Andrzej Paczkowski, wedle którego jadrem systemu od
poczatku do konca jego istnienia byla zasada monopolu partii komunistycznej, a
to, co Andrzej Walicki nazywa aktywna detotalitaryzacja systemu dokonywana
przez aparat partii, Paczkowski okresla mianem koncesji udzielanej wylacznie w
wyniku oddolnej presji10. „Nie znalazlem do tej pory przekonywajacego
dowodu, ze stalo sie tak w wyniku szczególnego natezenia dobrej woli wsród
czlonków elity polskich komunistów. Jesli uwazali za konieczne, potrafili
wydac rozkaz strzelania do strajkujacych”11. Andrzej Friszke pisal, ze
modyfikacje systemu „odbywaly sie w ramach tego modelu (stalinizmu - dopisek
P.S.) i nie prowadzily do naruszenia jego cech najistotniejszych: rzadów
nomenklatury, podleglosci administracji panstwowej aparatowi partyjnemu,
scislego sterowania z KC informacja, kultura, wydawnictwami, szkolami, sadami,
oczywiscie polityka i aparatem zarzadzajacym gospodarka”12.
Pragmatyzm lub nikczemnosc
Historycy czesto podkreslaja róznice miedzy suwerennoscia i niepodlegloscia. Czy wiec PRL, bedac panstwem suwerennym („autonomiczna czescia Imperium”13), zdolala zachowac czy bronic, chocby w pewnym stopniu, niepodleglosci, czyli inaczej rzecz nazywajac, czy uznamy wladców PRL za reprezentantów moskiewskich wladz, czy tez bedziemy sklonni myslec, ze mimo wszelkich narzuconych ograniczen, w tym jaltanskich umów, polscy komunisci reprezentowali i wyrazali interesy zgodne z polska racja stanu. Ryszard Legutko pisal, ze czesto przedstawia sie polskich komunistów jako pragmatyków, którzy w „trudnej sytuacji (podzial Europy, Jalta) podjeli wysilek osiagania realistycznych celów; mieli oni na wzgledzie dobro Rzeczpospolitej, a od niepodleglosciowców róznila ich tylko metoda”14. Najwyrazniej takiego stanowiska bronil Jerzy J. Wiatr oraz jego kanadyjsko-polski przyjaciel Adam Bromke, którzy przeciwstawiali postawe insurekcyjno-romantyczna (opozycja polityczna), szlachetna w swoich pragnieniach, ale pozbawiona politycznej odpowiedzialnosci postawie realistycznej, bioracej pod uwage geopolityczne uwarunkowania. Wynika z tego rozumowania, ze cele insurekcyjnych i komunistycznych polityków byly w zasadzie takie same, rózne dobierano srodki. Jesli polityke chcemy pojmowac w duchu etyki odpowiedzialnosci, a nie etyki przekonan (by pozostac przy prostym rozróznieniu Maksa Webera), to mozemy nawet wnioskowac, ze komunisci byli jedynymi, którzy odpowiedzialnie walczyli o niepodleglosc i interes narodowy Polski. Michal Glowinski ten rodzaj postawy nazywa trafnie „antykomunizmem bezobjawowym”15.
Oczywiscie trudno jest rozstrzygnac, czym jest polska racja stanu, trudno, bez
glebokich badan archiwalnych, dowiedziec sie, jak przebiegaly rozmowy z
funkcjonariuszami radzieckimi. Wszelako problem istnieje i stale mozemy pytac,
czy w danych okolicznosciach mimo wszelkich ograniczen polskie wladze
potrafily, chcialy bronic narodowych interesów. Zdaniem wielu (w tym Ryszarda
Legutki, Jakuba Karpinskiego) twierdzenie, ze komunisci byli tylko bardziej
odpowiedzialnymi, bo realistycznymi egzekutorami polskiej racji stanu, jest
nie tylko historycznie nieuzasadnione, nie tylko „jest bzdura, ale
nikczemnoscia”16. Trudno z wnioskiem Legutki sie nie zgodzic, tym bardziej
ze nie sposób znalezc zadnych przekonywajacych dowodów na to, ze komunisci
rzeczywiscie dbali o interesy narodowe. W obronie spuscizny PRL stawalo wielu
kombatantów po nieboszczce PZPR piszacych do miesiecznika „Dzis”, a
szczególnie obroncy Gomulki i Jaruzelskiego. W publicystyce nie tylko
postkomunistycznej czesto powtarza sie teza o tym, ze general wybral mniejsze
zlo, ze musial uprzedzic inwazje radziecka, która politycznie i spolecznie
bylaby o wiele bardziej kosztowna. Adam Michnik pisal, ze general Jaruzelski
„w historycznym momencie dobrze zasluzyl sie Polsce” i ze „wyrazal
patriotyzm ludzi, którzy byli przeswiadczeni, ze dla jaltanskiego porzadku
nie ma rozwiazan alternatywnych”17. Wynika z tego, ze byl on prawdziwym
patriota skazanym na wielce tragiczny dylemat i nalezy go podziwiac za odwage
przy podejmowaniu decyzji i zarazem cenic za to, ze stan wojenny byl
przeprowadzony dosc lagodnie i skonczyl sie umowami Okraglego Stolu.
Wiele, a nawet zbyt wiele przemawia jednak za teza, ze w grudniu 1981 roku
Zwiazek Sowiecki nie zamierzal wkraczac do Polski i tym samym cale to
rozumowanie nalezy uznac za balamutne i niegodne. Niegodne dlatego, ze jesli
cnoty patriotyzmu, odwagi i roztropnosci przypiszemy zarówno Jaruzelskiemu,
jak i Michnikowi z 1981 roku, to wówczas ich sens doskonale sie rozmywa.
Nawet nie szare staje sie piekne, jak pisal naczelny „Gazety Wyborczej”,
ale przestaje byc mowa o jakichkolwiek kolorach. Bo do osób równie moralnych
zaliczamy zarówno oficerów SB, jak i ich ofiary. Co gorsza, podwazony
zostaje sens wszelkich dzialan i pism dysydentów z czasów PRL. Ich apele o
godnosc, honor, wolnosc staja sie tylko wyrazem ich zmiennych preferencji
osobistych, a nie jakichs trwalych racji moralnych, nie wspominajac juz o
racjach politycznych. Nie sposób mówic równiez o wewnetrznej tozsamosci i
ciaglosci biograficznej dawnych opozycjonistów, a dzisiejszych ministrów czy
dziennikarzy. Bo okazuje sie, ze wtedy wazne byly dla nich zupelnie inne
wartosci niz obecnie.
Tysiac szkól
Czesto mówi sie o cywilizacyjnych osiagnieciach w epoce PRL, o tym, ze socjalizm, choc narzucony, gleboko zmodernizowal kraj, spoleczenstwo, kulture i ze mozna wskazac na trwale i korzystne efekty wielu dziesiecioleci rzadów komunistycznych. Obroncy peerelowskiej spuscizny chetnie przypominaja glebokie zacofanie cywilizacyjne Polski przedwojennej, zniszczenia wojenne, odbudowe gospodarki. Na konto PRL wpisuja odbudowe miast, infrastruktury, walke z analfabetyzmem, slynna akcje „tysiac szkól na tysiaclecie”. Inni autorzy twierdza, ze nawet jesli uznamy, ze w okresie powojennym dokonano wielkich i pozytecznych zmian, to nie sa one zasluga wladz ludowych, ile po prostu spoleczenstwa, pracy wielu milionów ludzi18. Generalnie jednak postep cywilizacyjny mozna uchwycic jedynie w perspektywie porównawczej, biorac za punkt wyjscia stan krajów o podobnym poziomie cywilizacyjnym i zadajac sobie najprostsze pytanie kontrfaktyczne: jakby wygladal stan Polski, gdybysmy jak Hiszpania czy Grecja przyjeli inny model rozwojowy?19. Wielu krytyków „cywilizacyjnego dorobku” wskazywalo raczej na stopien dewastacji naszej infrastruktury gospodarczej, opóznienia technologiczne, niski poziom edukacji, zniszczenia ekologiczne. Spór trwa i powinien dalej sie toczyc.
Jest wreszcie jeszcze jeden aspekt spuscizny czasów, ale juz nie systemu PRL.
Jerzy Szacki odróznial ocene systemu politycznego od „oceny dorobku
spoleczenstwa”. Ocena systemu to ocena wielkiej historii, najczesciej z
polityka utozsamianej. Ocena zycia spolecznego, osiagniec i klesk poszczególnych
ludzi, zbiorowosci, srodowisk dokonywana jest z innego punktu widzenia. W tym
sensie nawet najlepsze dokonania polskich poetów czy polskich inzynierów lat
1944-1989 nie daja sie interpretowac ani jako sukces wladz PRL, ani jako wyraz
sprzeciwu wobec polityki ówczesnej partii. Historii spolecznej czy po prostu
historii poszczególnych srodowisk, osób nie sposób utozsamic z historia
polityczna i tylko „totalitaryzm byl szalencza próba utozsamienia malej i
wielkiej historii”20. To podwójne widzenie epoki PRL nakazuje nam nie tylko
stosowanie odrebnych miar do oceny obu sfer zycia, ale równiez oddzielenie
projektu ideologicznego i jego realizacji od rzeczywistego dzialania
spolecznych zywiolów. Oznacza to, ze oceniamy ludzkie postepowania, twórczosc
artystyczna nie tylko przez odniesienie do sfery politycznej (za, przeciw
ustrojowi), ale tez wprowadzamy inne kryteria: estetyczne czy moralne. Czy
rzecz nazywajac jeszcze prosciej: „Nie wszystko, co sie dzialo w Polsce w
okresie PRL, nalezy do PRL, Polska jest nazwa kraju, natomiast PRL jest nazwa
panstwa tworzonego przez komunistów, partyjnego i niesuwerennego... Natomiast
pod wladza PRL zyli ludzie i to, co robili, bylo ich zyciem, a nie PRL”21.
Zreszta to wlasnie dzieki tym dokonaniom ludzi i niezaleznej kulturze moglismy
latwiej uporac sie z przeszloscia. Istnialy czy zostaly podtrzymane znaczne
obszary niezaleznej aktywnosci i ludzkiej zaradnosci, których ani z
wezwaniami opozycji politycznej utozsamic nie sposób, ani tym bardziej na
konto schorowanego ustroju zapisywac. Warunkiem niezaleznosci twórców w
epoce komunizmu, pisal Michal Glowinski, bylo po pierwsze, „wziecie
PRL--owskiego swiata w nawias, a wiec niekoniecznie negowanie go w akcie
swiadomego buntu czy swiadomej opozycyjnej krytyki, lecz przyjecie, ze cala
oficjalnosc... nie ma wplywu na to, co robie” i po drugie, „przyjecie
zasady autentycznosci, czyli dzialanie, pisanie tak, by robic swoje, czyli to,
w czym moge byc soba”. Czyli, ze autentyczna kultura powstawala ani w
buncie, ani w biernej rezygnacji wobec rezimu, ale poprzez aktywnosc
pozapolityczna, tak jakby PRL nie istniala.
Owo rozróznienie na dwie historie PRL ma niebagatelne znaczenie polityczne i
moralne. Czesto bowiem zarówno postkomunisci, jak i niegdysiejsi
opozycjonisci utozsamiaja je ze soba i wtedy wszelka krytyka dawnych wladz
zostaje uznana za krytyke calego dorobku i wysilku ludzi zyjacych w tamtej
epoce. Niezwykle charakterystyczna jest wypowiedz Jacka Kuronia (podobna do
wypowiedzi Kwasniewskiego i innych socjaldemokratów): „atakujac przeszlosc
PRL-owska, popelniono niewatpliwy blad. Dla bardzo wielu ludzi w Polsce byl to
okres ciezkiej pracy, z której sa bardzo dumni. Uwazaja te prace za dorobek
swojego zycia, czuli sie wiec bardzo rozzaleni, kiedy nagle dowiedzieli sie,
ze czterdziesci lat ich zyciorysu zostalo skreslonych”22. Wszelako blad, i
to powazny popelnili nie tyle antykomunisci, ale autor owych slów,
zapominajac naraz o dwóch sprawach. Po pierwsze, ze historii parapanstwa i
historii ludzi utozsamic nie sposób, a po drugie, Kuron, mówiac to, co mówil,
„zapomnial, ze walczac z PRL, nie walczyl z okresem dziejowym ani z
dorobkiem ludzi ciezkiej pracy, ale z systemem, który ludzi zniewalal i
deprawowal”23.
Raport dla prawdy i pojednania
Artykulów, esejów, dokumentów, reportazy, felietonów o przeszlosci
komunizmu opublikowano w ciagu ostatnich dziesieciu lat tysiace. Nie ma bodaj
zadnego waznego artykulu o sprawach wspólczesnych, który by w jakiejs formie
nie odwolywal sie albo do czasów PRL, albo do spuscizny, która komunisci
pozostawili. Wszelako duza ilosc tych mniej lub bardziej wazkich materialów
prasowych przyniosla jedynie kilka istotnych dyskusji, których przedmiotem
byl calosciowy bilans niedawnej historii. Istotnych, czyli takich, w których
prezentowany jest wzglednie spójny obraz dziedzictwa i przeszlosci PRL, lub
takich, które przyczynily sie do przemyslenia kryteriów oceny starego rezimu.
Poza pismem srodowiska dawnych funkcjonariuszy PZPR „Dzis”, które
konsekwentnie lansuje wizje ciaglosci ustrojowej i rehabilituje obraz PRL,
znalazlem tylko cztery obszerniejsze bloki wypowiedzi na ten temat. Jeden w
„Tygodniku Powszechnym” zapoczatkowany esejem profesor Krystyny Kersten,
drugi w „Gazecie Wyborczej” sprowokowany artykulem Michnika i Cimoszewicza
„O pojednanie i prawde”, nastepny otwarty artykulem Bronislawa Wildsteina
„Wybieranie przyszlosci, czyli choroba pamieci” z „Zycia” oraz ostatni
w „Przegladzie Politycznym” wywolany obszernym esejem Andrzeja Walickiego
„Sprawiedliwosc okresu przejsciowego i walki polityczne”.
Zacznijmy od zasadniczego tekstu pisanego przez wieloletniego wieznia
politycznego, czlonka KOR Adama Michnika i Wlodzimierza Cimoszewicza,
kandydata do fotela prezydenckiego z ramienia SLD w 1990 roku. Artykul powstal,
co nie jest dla jego lektury bez znaczenia, tuz przed kolejnymi wyborami
prezydenckimi, po tym, jak dwie partie wywodzace sie z PRL przejely wladze, a
premierem zostal Józef Oleksy, dawny sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR.
Kluczowym dla obu autorów slowem jest „porozumienie” czy inaczej:
pojednanie bez uzycia sily. Wybieraja oni krytyczna refleksje, rozmowe, w której
strony sporu maja dobra wole, a jesli „bladza”, to bynajmniej nie dlatego,
iz sa osobami nikczemnymi. Co jest przeciwstawione „wrogim monologom,
potepieniom, pogardzie, szyderstwu”. Wynika z tego wprost, ze jesli ktos
podwaza sens takiego porozumienia (bez wzgledu na motywy i racje, którymi sie
kieruje), to swiadczy to o jego czystym negatywizmie i niecheci do
demokratycznych procedur.
Oczywiscie porozumienie nie oznacza zgody w ocenie poszczególnych faktów.
Kazda ze stron zastrzega sobie prawo do wlasnego zdania. Porozumienie nie jest
jakims gotowym stanem, lecz dazeniem, wola rozmowy, z której, jak rozumiem,
nikt nie moze zostac wykluczony. Kazde zdanie, kazda wizja i ocena przeszlosci,
jak chce liberalna ideologia, sa równie prawomocne, jesli tylko powodowane sa
i ozywione owa tesknota do pojednania. Opinie katów i ofiar, cenzorów i
pisarzy zmuszanych do milczenia, oficerów bezpieki i ich wiezniów maja taka
sama wartosc poznawcza. Wystarczy, ze chca ze soba powaznie pogadac, nie bojac
sie ani o swoje zycie, prace, paszport, ani nie obawiajac sie, ze ich artykuly
zatrzymane zostana co najmniej do dalszego wyjasnienia.
Dyskusja ma sie toczyc o wartosciach - bo nie o faktach - te, jak twierdza
autorzy, nie podlegaja zmianie (autorzy zdaja sie unikac klopotliwych problemów
postawionych przez wspólczesna historiografie, gleboko problematyzujacych
samo istnienie faktu historycznego). Mozna to samo wydarzenie odmiennie
interpretowac, wszelako oceny nasze, twierdza obaj autorzy, sa „pochodna
odmiennych losów i doswiadczen, dawnego i wspólczesnego zaangazowania”,
czyli wiec nasze wartosci sa jakas wiazka emocji i do zadnych trwalszych
standardów nie moga byc przywiazane. Zyjemy w swiecie pluralistycznym i kazdy
moze nadawac odmienny, czyli dowolny, sens pojeciom zdrady, odwagi, prawdy,
uczciwosci, a wszelkie próby nadawania tym wartosciom jakiegos
„mocniejszego” statusu mozna odczytac za czastke postawy zwanej tutaj
„wrogim monologiem”. Poglad Michnika i Cimoszewicza smialo da sie
przypisac do typowego postmodernistycznego liberalizmu r la Rorty czy r la
Walicki. I wszelkie próby nadawania tym pojeciom/wartosciom sensu
nieprzypadkowego beda pewnie mieli za jakas ukryta forme tyranii
intelektualnej czy duchowego paternalizmu.
Sens porozumienia widza autorzy tez w sferze politycznej. Najwieksze obawy
wiaza z polaryzacja sceny politycznej, nieprzewidywalnoscia rozwoju wydarzen i
klótniami, które naruszaja autorytet instytucji publicznych. Nie jest
istotne, kto i o co sie „klóci”, dlaczego scena publiczna jest
skonfliktowana. Wazne, ze jestesmy podzieleni i przez to mniej wiarygodni.
Potrzebna nam jest jakas forma zgody narodowej, zwana tutaj „utrwalonym
rozumieniem dobra wspólnego”. Zgoda nie przekresla róznic, ale wyklucza
istnienie róznic fundamentalnych i uwaza je za zlo smiertelne dla demokracji.
Zlem w zwiazku z tym jest posiadanie tak zwanych „mocnych” pogladów (na
przyklad dotyczacych aborcji czy prawa bylych komunistów do wspólnego
dyskutowania przeszlosci PRL) i w zwiazku z tym uczestnicy dialogu
demokratycznego musza albo swoje „mocne” poglady zawiesic i traktowac je
jako jedne z mozliwych opinii, albo tez relegowac je do sfery przedpolitycznej,
czyli sfery prywatnej. Wtedy inne poglady wolno nam posiadac jako obywatelom
uczestniczacym w procesie politycznym, inne natomiast (lub w odmiennej
postaci) posiadac i respektowac w zaciszu domowym.
Autorzy wielekroc wracaja w swoim artykule do zagrozenia przez radykalizm,
mowe nienawisci, polaryzacje polityczna tak, jakbysmy byli w przededniu
jakiejs kolejnej fali rewolucyjnej i nie nazwani z imienia radykalowie (pewnie
grozniejsi sa ci z prawej strony) chcieli zaraz wywrócic polska demokracje.
Ton ostrzezenia przed jakims zdziczeniem obyczajów oczywiscie ma zwiekszyc
atrakcyjnosc tezy o pojednaniu. Pogodzona wreszcie opozycja z dawnymi wrogami
ma byc chyba tym „zdrowym” trzonem systemu politycznego.
Wiarygodnosc partnerów rozmowy miedzy bylym funkcjonariuszem PZPR i
prominentnym dzialaczem SLD a bohaterem opozycji demokratycznej potwierdzaja
rzekomo wydarzenia historyczne. Z jednej strony gotowosc do kompromisu obecna
byla w ruchu „Solidarnosci” w latach 1980-1981, z drugiej posród
nomenklatury partyjnej, gdy przystapila do rozmów Okraglego Stolu i pokojowo
oddala wladze. Czyli byly komunista moze sie dogadac z bylym opozycjonista,
byle tylko chcieli z dobra wola sie porozumiewac. Dziesiec lat z punktu
widzenia historiozofa nie stanowi istotnej cezury czasowej. Historia narodu
przeciez liczy sobie ponad tysiac lat.
Przy lekturze artykulu okazuje sie, ze panuje miedzy nimi dosc daleko idaca
zgoda w ocenie najwazniejszych faktów. Jedynie wszystkie kwestie biograficzne
(czyli kwestie smaku?) sa opatrzone znakiem zapytania, „co powodowalo, ze
ludzie bliscy sobie dokonywali róznych politycznych wyborów? Ile dali Polsce
ci, którzy przechodzili do opozycji? Itd. Itd.”. Z wypowiedzi obu autorów
dowiadujemy sie, ze w historii PRL daje sie z pewnym trudem wyodrebnic kilka
etapów. Jest okres stalinowski, jednoznacznie potepiony, potem przychodzi
euforia pazdziernikowa przerywana erupcjami zlych sil (rok 1968, 1970, 1976).
Zarazem jednak obraz przeszlosci ulega dalszemu wycieniowaniu: stalinizm
przyniósl represje, ale i szanse awansu spolecznego i „cywilizacyjnego
warstw ubogich”, pracy, wyksztalcenia dla wielu Polaków. Brakuje tylko
wzmianki o radiofonizacji kraju i wszechobecnych wówczas na ulicach i w
urzedach szczekaczkach. W kazdym razie dowiadujemy sie, ze PRL miala
niewatpliwe osiagniecia cywilizacyjne i modernizacyjne. Gierek obudzil w
Polakach nadzieje, uczyl nowoczesnej gospodarki, ale potem przyszlo
rozczarowanie propaganda sukcesu, marnotrawstwo kredytów, nekanie opozycji,
ale juz nie jej niszczenie.
Mozna powiedziec: nic w tej przeszlosci nie jest jednoznaczne, nic nie ma
swego „mocnego” sensu. To, jak bedziemy oceniac poszczególne wydarzenia,
zalezy od doswiadczen indywidualnych i tylko przez te doswiadczenia da sie je
zinterpretowac. Nie proponuja autorzy zadnych kryteriów ocen przeszlosci. Nie
ma tu refleksji nad tym, czy Polska Ludowa byla krajem niepodleglym, czy
suwerennym, nie ma mowy o tym, czy mielismy do czynienia z projektem
totalitarnym, autorzy unikaja slowa „demokracja” (albo raczej jej braku) w
opisie dawnego rezimu; nie odnosza sie do kwestii praw czlowieka i obywatela.
Nad tekstem unosi sie duch calkowitego relatywizmu, pytan bez odpowiedzi,
watpliwosci bez kresu. Nie wiadomo, wedle jakich miar oceniac przeszlosc,
jakby te równiez byly tylko produktem zblakanego i przypadkowego ludzkiego
doswiadczenia. Wspólny jest, powiadaja zgodnie, polski los i dziedzictwo.
Brzmi to jak frazes i frazesem jest nawet, gdy zestawimy to stwierdzenie z
dalsza czescia wywodu. Bo inne jest dziedzictwo bylego wieznia, inne
funkcjonariusza aparatu wladzy. Inne tez sa losy i doswiadczenia. Ale mimo to
niemal na zakonczenie artykulu pada jedno zdecydowane stwierdzenie: „Paliwem
napedzajacym ten mechanizm (polaryzacji - dopisek P.S.) jest nie rozliczona
przeszlosc i brak pojednania. Amnezja i skleroza zle sluza Polsce. Lepiej
posluzy jej prawda i skrucha, zal i pojednanie”. Brzmi to jak wypis z
kazania lub jakiejs prawicowej gazety. Tym bardziej wiec warto i wypada pytac,
czy pojednanie przez nierozstrzyganie o wartosciach, przez stawianie pytan w
sumie dosc oczywistych przybliza nas do rozliczania przeszlosci i zapobiega
chorobie zwanej amnezja.
Ostateczna próbe pojednania maja w mniemaniu autorów uczynic historycy,
przygotowujac „raport dla prawdy i pojednania”. W takiej grupie mieliby
sie znalezc badacze z róznych obozów (uwaga: pluralizm), aby ukazac mozliwie
najpelniej prawde (uwaga: obiektywizm i rzetelnosc warsztatowa). Artykul
konczy sie i zaczyna idea Okraglego Stolu, tym razem maja przy nim zasiasc
historycy i mozna jeszcze tylko pytac: czy ich obecnosc przy takim stole ma
uniewaznic zasadnicze róznice w kryteriach oceny historii, czy zmieni nasze
poglady na temat tego, co jest tym faktem historycznym. Albo pytac mozna: czy
istnieje granica kompromisów tak w badaniach historycznych, jak i w ocenie
przeszlosci?
Artykul doczekal sie licznych polemik, krytyk, rzadziej pochwal. Spróbujmy je
tu zrekapitulowac.
Watpiacy i sprzymierzency
Najczesciej pojawialy sie glosy krytykujace mozliwosc napisania wspólnej
wizji historii PRL. Dawid Warszawski pisal kasliwie, ze przedstawiona i
wyjatkowo uboga wizja jest juz efektem zmudnych targów politycznych. „Tego
nie da sie zalatwic, ze ja ci ustapie troche w ocenie stalinizmu, a ty mi
podzyrujesz paru partyjnych reformatorów. Tak sie mozna pojednac, jesli komus
ogromnie zalezy, ale do prawdy dojsc nie sposób”24. Adam Michnik dal wyraz
wyjatkowemu niezadowoleniu z opinii Geberta-Warszawskiego, w krótkiej notce
sugerujac, ze autor nie odrobil lekcji.
Znaczna czesc polemistów stawiala pytanie: czy byli komunisci maja
rzeczywiscie dosc dobrej woli, by taki dialog podjac. Jan Litynski dowodzil,
ze po stronie SLD brak jest politycznej rzetelnosci i dlatego dialog z nimi
nie jest mozliwy25. Podobnie rozumowal Witold Beres, który uwazal, ze
formacja postkomunistyczna (choc tego okreslenia nie uzywal) zachowuje sie
cynicznie, naduzywa wladzy i hamuje reformy. Nie dokonala samooczyszczenia.
Dopiero, gdy sama sie uzdrowi, dialog stanie sie mozliwy26. O wiele bardziej
stanowczo stawial sprawe Zbigniew Gluza, piszac, ze z komunistami nie ma i byc
nie moze porozumienia. „Jesli ktos uznal za swoje reguly PRL, a wiec zasade
klamstwa w zyciu politycznym, zasade terroru wobec nieakceptowanej innosci, a
przede wszystkim - zasade hierarchicznego serwilizmu, ten nie moze byc
partnerem do refleksji nad tamta przeszloscia”27. Jest tak, poniewaz nie
tylko byli komunisci beda wybielac siebie, ale dlatego ze zapadli na wyjatkowo
trudno uleczalna chorobe konformizmu. Rzecz nazywajac bardziej wprost: oni nie
moga byc naszymi równorzednymi partnerami w rozmowie o rozliczaniu historii,
poniewaz nie zmienili sie od czasów PRL i brak im nie tylko stosownego
dystansu do siebie z tamtych czasów, ale tez nie czuja zadnej potrzeby
skruchy. Piotr Nowina-Konopka pisal o tym, ze ludzie PRL nie sa gotowi poniesc
odpowiedzialnosci moralnej i politycznej, choc na koncu w sposób nie dosc dla
mnie zrozumialy uznal artykul za dobry zaczyn debaty zmierzajacej do
pojednania zwasnionych”28.
Na tle wspomnianych tu wypowiedzi wyjatkowo stanowczo zabrzmial glos Jana
Nowaka-Jezioranskiego. Wypowiedz Adama Michnika uznal nie tylko za zaklamana -
bo o tym, czy komunisci chcieli polski wasalnej, czy Polski demokratycznej -
dyskutowac po prostu nie sposób, zbyt oczywiste sa tu fakty - ale i sluzacy
wyborczej kampanii Aleksandra Kwasniewskiego. A Kwasniewskiego i jego obóz ma
za kolejna mutacje tej samej formacji, która juz wielokrotnie przemalowywala
swoje szyldy i kamuflowala swoja tozsamosc. Oczywiscie, powiada dyrektor
Wolnej Europy, czesc z nich, i to niewielka, zerwala „z wartosciami opartymi
na bezprawiu i falszu”, ale „doswiadczenie przeszlosci nakazuje odnosic
sie do spadkobierców PZPR nieufnie”29. Zapominanie o przeszlosci - haslo
wyborcze kandydata SLD - moze tylko przyczynic sie do powtórzenia narodowego
nieszczescia.
Jednie dwóch autorów poparlo przeslanie zawarte w wypowiedziach Cimoszewicza
i Michnika. Byli to Mieczyslaw Rakowski, który przedstawial sie jako
dlugoletni funkcjonariusz PZPR, oraz Andrzej Drawicz, który porównywal
Aleksandra Kwasniewskiego do Aleksandra Wielkiego. Obaj byli poruszeni nie
tyle ich wizja przeszlosci, nie zrobily na nich wrazenia poszczególne
stwierdzenia historiograficzne (historiozoficzne), ale poczuli sie dotknieci,
jak pisali, „lawina zacietrzewienia”, prawicowa nienawiscia, zaslepieniem,
nietolerancja. (Musze przyznac, ze zawsze, gdy czytam takie pouczenia dawane
przez dawnego aparatczyka, czuje sie obrazony i moge pytac: dlaczego tej samej
lekcji sobie nie zadawali przed rokiem 1989? Pytanie jest oczywiste i
wielekroc powtarzane, ale nigdzie nie znalazlem na nie przekonywajacej
odpowiedzi.) Odpowiedzialnoscia za brak porozumienia obarczali tylko jedna
strone, a wszelkie zarzuty takie, jakie stawial im Litynski czy
Nowak-Jezioranski, mieli za calkowite nieporozumienie, którego nawet
dyskutowac nie bylo warto. Kultura polityczna polega, zdaniem tych dwóch
mentorów, na tym, ze rozmawia sie grzecznie ze wszystkimi obywatelami i nie
prowadzi dyskusji ad personam czy ad systemam, i traktuje bylych komunistów
jak pelnoprawnych obywateli demokratycznego panstwa, którzy moga co najwyzej
odpowiadac za swoje indywidualne przewiny, nie zas za winy systemu,
ideologii30. Wina zbiorowa partii, bezpieki nie da sie pogodzic z umilowana
(nagle) przez nich liberalna filozofia czlowieka. Zdaniem Rakowskiego nie ma
mowy o zapisie testamentowym tak, jak go przedstawial Aleksander Smolar. Jest
natomiast jedna okolicznosc, która zmienila cala formacje: Okragly Stól, którym
utorowano droge demokracji. Tak oto sam fakt, ze generalowie ze swoimi
cywilami siedli do stolu rozmów, stal sie podstawa ideologiczna nowej
socjaldemokracji, jakby po pierwsze, siadajac do rozmów, byli oni gotowi od
razu oddac calosc wladzy (fakty tego stanowiska nie potwierdzaja), oraz po
drugie, jakby bez Okraglego Stolu nadal panowalby komunizm i Rakowski albo
jego nastepca byl nadal I sekretarzem PZPR, po trzecie, zakladaja, ze gdyby
nie Okragly Stól to pewnie by wybuchla krwawa rewolucja (co tylko stawia
komunistów dodatkowo w zlym swietle). Nie wchodze juz w rozwazania, czy
Okragly Stól rzeczywiscie nie zatrzymal dynamiki zmian, to i tak ideologia
Okraglego Stolu na podstawie tekstu Rakowskiego robi wrazenie, ze potrzebna
jest do uprawomocnienia sie przede wszystkim bylym komunistom, zwanym obecnie
socjaldemokratami.
Mieczyslaw Rakowski jest obecnie redaktorem naczelnym pisma „Dzis”
finansowanego przez Jerzego Urbana. To, jak sobie dzieje PRL wyobrazaja
autorzy tego powaznego miesiecznika, najlepiej pewnie oddaje tresc artykulu
Feliksa Siemienskiego, profesora prawa z UAM31. Autor nie tylko uwaza, ze PRL
byla krajem bardziej suwerennym niz I Rzeczpospolita, jak i obecne panstwo,
ale tez twierdzi, ze byl to kraj demokratyczny, bo ustrój cieszyl sie
poparciem spolecznym, nie byla nigdy panstwem totalitarnym (choc wystapily
pewne „bledy” w okresie stalinowskim), a terror daje sie wyjasnic i
usprawiedliwic zbrodniczym zachowaniem bojówek poakowskich. Osiagniecia
spoleczne i cywilizacyjne PRL byly niewatpliwe. Tak wiec bilans ustroju
wyglada imponujaco i pewnie tylko zlowrogim imperialistom mozna przypisac to,
ze wiekszosc obywateli w 1989 roku glosowala na liste OKP i ze tyle milionów
ludzi wstapilo do „Solidarnosci”. Jak wynika z publikacji firmowanych
przez Rakowskiego, PRL byla kolejna Rzeczpospolita prowadzaca niezalezna
polityke zagraniczna, dysponujaca swoim wojskiem, bedaca podmiotem prawa
miedzynarodowego, cieszac sie przy tym pelnym poparciem narodu. Tak wiec mozna
tylko plakac nad ta trumna, nieslusznie umeczona i zamordowana Polska Ludowa.
W sumie dyskusja po artykule Cimoszewisza i Michnika miala charakter wybitnie spolityzowany i sprowadzala sie tylko do kwestionowania (bez glebszych uzasadnien) gotowosci badz komunistów, badz zacietrzewionych ich wrogów do kompromisowej formuly poszukiwania prawdy historycznej. Na szczescie historie pisze sie niezaleznie od takich dyskusji i bardziej mozna liczyc na wymogi warsztatu badawczego niz na polityczna i moralna gotowosc do takiej rozmowy polityków. Jedynym i istotnym faktem okazala sie wspólna publikacja obu autorów, bo same ich wywody historyczne byly i sa nader ogólnikowe i nieciekawe. W ten oto sposób Michnik raz jeszcze rzucil, by uzyc jego wlasnej formuly, line swoim dawnym przeciwnikom tak, jakby nadal tej liny ratowniczej potrzebowali, i dowiódl, ze jego prawdziwym i jedynym przeciwnikiem nadal pozostaje polska prawica. (Nie zauwazylem w „Gazecie Wyborczej” nawet jednej wzmianki o publikacjach w „Dzis”, natomiast stale, krytycznie komentuje sie wypowiedzi z pism prawicowych.)
Soc-postmodernizm...
Równiez „prawica” podjela swoja dyskusje o przeszlosci. Otworzyl
ja szkic Bronislawa Wildsteina z „Zycia”. I ta wymiana argumentów
dotyczyla bardziej terazniejszosci niz historii czy rzetelnej pracy nad
kryteriami oceny przeszlosci. Za nierozliczanie przeszlosci odpowiadaja
postkomunisci (sztandarowe haslo wyborcze Kwasniewskiego „wybierzmy
przyszlosc”) swietnie wpisujacy sie w kulture masowa oraz poglady znacznej
czesci niegdysiejszej opozycji demokratycznej lansujacej „czarna wizje
dekomunizacji”. Odrzucenie czy zapomnienie o przeszlosci prowadzi do tego,
ze za nic nie bierzemy odpowiedzialnosci, bo nie istnieja konsekwencje
dzialania lub nie mysli sie o nich. „Jesli nie ma konsekwencji zadnych aktów”,
to „nie ma podstaw do przeprowadzenia zadnego rozumowania. A wiec jest to
swiat bezmyslny z zalozenia. Bezmyslny, a wiec bezkonfliktowy”. Jest to,
zdaniem autora artykulu, swoista wersja postmodernistycznego nihilizmu. Z
kolei przeciwnicy dekomunizacji doprowadzili do zamazania róznicy miedzy
katem i ofiara, kto tworzyl aktywnie system, a kto, chcac nie chcac, byl
zmuszony do uczestniczenia w zbiorowej hanbie. Powiada sie wówczas, ze
wszyscy byli „umoczeni”. Mozna mówic tylko o róznicach stopnia, a nie o
jakosciowej odmiennosci wyborów. Taka wizja sprawia, ze wszyscy sa tak samo
moralnie brudni i w sumie nikt nie musi sie z niczego rozliczac, i nikt nikogo
rozliczac nie jest w stanie. Poza tym zwolennicy „grubej kreski” chcieli
dzialac w zgodzie z prawem, ale prawo, jakie mieli do dyspozycji, bylo prawem
komunistycznym. I zgoda na praworzadnosc byla w tym wypadku tozsama z
akceptacja filozofii pozytywizmu prawniczego. A wiec do akceptacji tezy, ze
kazde prawo, nie wazne jakie, jak powolane i jak skonstruowane, musi byc
szanowane, bo posiada status prawa. Przyjeto taka wizje, chcac powstrzymac
proces radykalizacji postaw rozliczeniowych, co w konsekwencji doprowadzilo do
skutków odwrotnych, bo podwazony zostal autorytet calego prawa.
Ksiadz Maciej Zieba uwazal, ze brak rozliczen z komunizmem, niewiedza o
niedawnej przeszlosci wynikaja z dominujacej w kregach intelektualnych III
Rzeczpospolitej prefilozofii postmodernistycznej - soc-postmodernizmu32.
Powiada dominikanin, iz wtedy, gdy zalozymy, ze wszystko jest relatywne,
prawda jawi sie jako kategoria opresywna, a rozstrzygniecia, co bylo dobre, a
co zle, nie sposób dokonac, wówczas nie sposób nijak rozstrzygnac, co w
naszej przeszlosci bylo hanbiace, co wzniosle. Skrajny relatywizm w ocenie
przeszlosci okazuje sie rozmazywac wszelki sens, poglebia chaos moralny i
doskonale sluzy formacji postkomunistycznej. Nie musza za nic brac
odpowiedzialnosci - ani za przeszlosc, ani za terazniejszosc.
Na problem rozmywania odpowiedzialnosci zwrócil uwage tez Edmund
Wnuk-Lipinski, piszac, ze odrzucenie przeszlosci jest zgoda na odrzucenie
odpowiedzialnosci za wlasne czyny i ze nastepuje stopniowe zacieranie róznicy
miedzy skutkiem i przyczyna. „Jesli nasze czyny sa »niewazkie«, jesli nie
rodza konsekwencji, to oznacza, iz w sprzyjajacej koniunkturze mozna lamac
pewne zasady moralne, bo lamanie tych zasad nie rodzi skutków, a zatem
uniewaznia same zasady”33.
Krytycy Wildsteina poza argumentami merytorycznymi (co Jacek Kuron mial na
mysli, piszac o wspólnej winie) uzyli argumentów prawnych. Jerzy Jedlicki
pisal, ze jezyk prawny nie stosuje sie do dekomunizacji, bo jest zbyt ogólny,
bo jak na przyklad karac komunistycznych pismaków, czy da sie znalezc na to
paragraf, i argumentu Krzysztofa Wolickiego ad personam: w gruncie rzeczy
kazda dekomunizacja jest ukryta postacia kombatanctwa, bo ten pragnie
podzielic ludzi na odznaczonych i pokutników. Jak do tego sformulowania
doszedl redaktor Wolicki, trudno sie rozeznac.
Moze dwa watki tej wymiany artykulowej, bo nie dyskusji, warto w tym miejscu
podniesc: pierwszy - podobnie jak wczesniej juz cytowany Smolar, Wildstein,
Wnuk-Lipinski i Zieba zwracaja uwage na zwiazek miedzy obecnym moralnym
chaosem a rozmyciem znaczen w przeszlosci. Drugi - szukania uzasadnien dla
obecnego chaosu w filozofii postmodernistycznej, która gorliwie byli
komunisci wymienili na deterministyczny marksizm. Spór o przeszlosc okazuje
sie nie tylko sporem o wydarzenia i ich interpretacje, ale tez podstawowym
sporem swiatopogladowym czy wrecz filozoficznym. Staje sie przez to glebszy,
ale i bardziej zawziety.
Pawel Spiewak -
historyk idei, socjolog. Lubi publikowac w „Res Publice Nowej” i „Przegladzie
Politycznym”.
1 Aleksander Smolar,
„Co bedzie, jesli wygra SLD?”, „Gazeta Wyborcza” z 4-5.09.1993 r. 2 Piotr Wojciechowski, „Dziedzictwo zametu”, „Tygodnik Powszechny” z
28.08.1994 r. Podobne stanowisko wyraza Wojciech Roszkowski, piszac o
relatywizmie w ocenie przeszlosci, który jest jawnym dzielem postkomunistów,
ale któremu uleglo wiele elit postsolidarnosciowych. 3 Jan Nowak-Jezioranski, „Od III Rzeczpospolitej do Drugiej Polski
Ludowej”, „Tygodnik Powszechny” z 25.09.1994 r. 4 Krystyna Kersten, „Bilans zamkniecia”, „Tygodnik Powszechny” z
15.05.1994 r. 5 Józef Tischner, Nieszczesny dar wolnosci, Znak, Kraków 1993, s. 110. 6 Andrzej Walicki, „Czy PRL byla panstwem totalitarnym”, „Polityka” z
21.07.1990 r. 7 Krystyna Kersten, „Bilans zamkniecia”, „Tygodnik Powszechny” z
15.05.1994 r. 8 Aleksander Smolar, „Polska Kwasniewskiego”, „Tygodnik Powszechny” z
7.01.1996 r. 9 Leszek Kolakowski, „PRL - wesoly nieboszczyk”, „Tygodnik Powszechny”
z 12.02.1995 r. 10 Andrzej Paczkowski, „Wojna o PRL”, „Tygodnik Powszechny” z
7.08.1994 r. 11 Ibidem, patrz równiez: A. Paczkowski, „Obrachunki Andrzeja Walickiego”,
„Przeglad Polityczny” 42/1999. 12 Por. nastepny przypis. 13 Andrzej Friszke, „Autonomiczna czesc Imperium”, „Tygodnik
Powszechny” z 20.09.1994 r. 14 Ryszard Legutko, „Ich baza, ich nadbudowa?”, „Zycie” z 31.08.1998
r. 15 Michal Glowinski, „PRL-owskie mity i realia”, „Tygodnik Powszechny”
z 17.07.1994 r. 16 Ryszard Legutko, op. cit. 17 Adam Michnik, „Syndrom Goloty”, „Gazeta Wyborcza” z 21--22.12.1996
r. 18 Jerzy Turowicz, „PRL dla doroslych”, „Tygodnik Powszechny” z
5.11.1995 r. 19 Leszek Kolakowski, „PRL - wesoly nieboszczyk”, „Tygodnik
Powszechny” z 12.02.1995 r. 20 Jerzy Szacki, „Dwie historie”, „Tygodnik Powszechny” z 11.09.1994
r. 21 Jakub Karpinski, „Wielka fikcja”, „Tygodnik Powszechny” z 8.01.1995
r. 22 Jacek Kuron, glos w dyskusji „Zabraklo woli politycznej”, „Wiez”
7/1994, s. 48. 23 Wojciech Roszkowski, „Wczoraj czy dzis?”, „Tygodnik Powszechny” z
2.10.1994 r. 24 Dawid Warszawski, „Beton ze styropianem”, „Gazeta Wyborcza” z
13.09.1995 r. 25 Jan Litynski, „Magia odswiezonej nowomowy”, „Gazeta Wyborcza” z
26.09.1995 r. 26 Witold Beres, „Dialog niezbedny, wiec go nie bedzie”, „Gazeta
Wyborcza” z 3.10.1995 r. 27 Zbigniew Gluza, „Z Polski do Peerelu”, „Gazeta Wyborcza” z
22.09.1995 r. 28 Piotr Nowina-Konopka, „O pojednanie z prawda, o prawde pojednania”,
„Gazeta Wyborcza” z 19.09.1995 r. 29 Jan Nowak-Jezioranski, „Doswiadczenie i terazniejszosc”, „Gazeta
Wyborcza” z 28.09.1995 r. 30 Mieczyslaw Rakowski, „Nie ma chetnych do rozmowy”, „Gazeta
Wyborcza” z 6.10.1995 r. 31 Feliks Siemienski, „Spór o PRL”, „Dzis” 8/1994. 32 Maciej Zieba OP, „Soc-postmodernizm”, „Zycie” z 23-24.11.1996 r. 33 Edmund Wnuk-Lipinski, „Kac po wygranej rewolucji”, „Zycie” z
23.12.1996 r.