Gazeta Wyborcza - 25/08/2007

 

70. ROCZNICA STRAJKU CHŁOPSKIEGO

 

 

PIOTR OSĘKA 

KOSY PRZECIW SANACJI

 

 

Walki przypominały wojnę partyzancką. Przecinano druty telefoniczne, uszkadzano mosty, na drogach budowano barykady. Schowani w lesie chłopi ostrzeliwali kolumny policyjne. Strajk chłopski z sierpnia 1937 r. przypomina Piotr Osęka *

 

W sierpniu 1937 r., gdy uzbrojone grupy chłopów wyruszały w stronę miast, premier Felicjan Sławoj-Składkowski przebywał na urlopie we Francji. Po latach napisał we wspomnieniach: "Wisiałem w hotelu paryskim na telefonie bezsilny, słuchając, co się stało i czego odrobić już niepodobna". 

Od 16 sierpnia do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z całego kraju zaczęły napływać alarmujące meldunki o masowych protestach przeradzających się w rozruchy. "Przewóz wszelkich towarów furmankami i samochodami na szosie Tarnów - Kraków został udaremniony - raportował komendant policji w powiecie brzeskim. - Na drogach lub w ukryciu czatują gromady po kilkudziesięciu chłopów uzbrojonych w grube kije, noże, a może i broń palną, wobec których nasz posterunek jest bezsilny. Dziś przed południem, o godz. 10, wyruszył z Wielkiej Wsi pochód w sile około 500 ludzi, mobilizując dalej szeregi chłopów z gromad w południowej części gminy. (...) Manifestanci groźbą i wyrządzaniem szkód sparaliżowali zupełnie w tym rejonie życie gospodarcze. Prosimy o pomoc, czekamy na rozkazy". 

Gen. Marian Kukiel w liście do Władysława Sikorskiego tak przedstawiał sytuację w Małopolsce: "Policja upada z wyczerpania i znużenia. Ma straty. Kraków ogołocony z niej doszczętnie. Gdyby komuniści nie byli nicością, mieliby wdzięczne pole do działania". 

Wielki kryzys na wsi

Sytuacja, która doprowadziła do wybuchu wielkiego strajku chłopskiego, dojrzewała latami. Po zamachu majowym część ludowców widziała możliwość współpracy z rządem sanacyjnym, jednak rozbicie Centrolewu, aresztowanie jego przywódców (w tym czołowych polityków partii chłopskich, m.in. Wincentego Witosa) i sfałszowanie wyborów jesienią 1930 r. praktycznie pogrzebało szansę na porozumienie. 

Powstałe w wyniku zjednoczenia trzech partii chłopskich w 1931 r. Stronnictwo Ludowe domagało się przywrócenia zasad ustrojowych zapisanych w konstytucji - przede wszystkim wzmocnienia pozycji parlamentu względem rządu i prezydenta. Działacze SL deklarowali też lojalność wobec przebywającego na przymusowej emigracji Witosa, a żądanie umożliwienia mu powrotu stanowiło jeden z czołowych postulatów partii. 

Uchwalenie w 1935 r. nowej konstytucji (która sprowadzała Sejm do roli ciała doradczego) i nowej ordynacji wyborczej zradykalizowało politykę ludowców. W programie SL silnie akcentowano ideologię agraryzmu. Podkreślano, że warstwa chłopska przez swą liczebność, tężyznę fizyczną i moralną jest fundamentem państwa, prawdziwym gospodarzem kraju. Coraz mocniej opowiadano się za koniecznością parcelacji majątków obszarniczych bez odszkodowań. 

Stronnictwo podobnie jak większość ugrupowań opozycyjnych zbojkotowało wybory wedle nowej ordynacji i zapowiedziało prowadzenie dalszej walki poza parlamentem. W styczniu 1937 r. odbył się nadzwyczajny kongres SL. Obrady przebiegały w atmosferze bojowej, a punktem kulminacyjnym była ceremonia przekazania nowym władzom sztandaru, na którego drzewcu zatknięto ostrze kosy. Odczytano także list od Witosa: "Kongres ma zaprotestować przeciwko trwającej hańbie Berezy. (...) Ma się upomnieć o krew niewinnie przelewaną, o gwałty i bezprawia na ludzie dokonywane, o ucisk, katowanie, więzienia walczących o prawo, o wszelkie udręki przez lud polski bez jego winy ponoszone". 

Tłem dla nabrzmiewającego konfliktu była sytuacja gospodarcza wsi - zła w skali całego kraju, a w niektórych regionach wręcz katastrofalna. Niekonsekwentnie przeprowadzona reforma rolna z lat 20. sprawiła, że wielki kryzys z początku następnej dekady najdotkliwiej uderzył w chłopów. Dramatycznie spadły ceny żywności, a w ślad za nimi opłacalność produkcji rolnej. Wieś cywilizacyjnie cofnęła się do wieku XIX. W mieście kupowano tylko sól i zapałki, narzędzia rolnicze naprawiano lub zastępowano prymitywnymi urządzeniami własnej roboty. Nad biedniejszymi gospodarstwami zawisło widmo głodu. 

Szczególnie trudne było położenie chłopów w Małopolsce. Ogromne rozdrobnienie gospodarstw sprawiło, że blisko połowa ludności znalazła się na granicy nędzy. Nabrzmiewał problem bezrobocia - coraz więcej młodych ludzi wegetowało na wsi bez widoków na własne gospodarstwo i bez szans na pracę w mieście. W tych warunkach frustracja łatwo przeradzała się w radykalizm społeczny. 

Ksawery Pruszyński pisał w sierpniu 1937 r. podczas podróży po Małopolsce: "Wieś rozumie, że jej potrzeb, potrzeb dziesięciu milionów >>ludzi zbędnych<< na roli, potrzeb przybywającego rocznie pół miliona kołysek nie zaspokoi ani resztka gruntów ziemskich, ani obecna ilość straganów czy sklepów. Wieś, która bardzo powoli, ale najwyraźniej wychodzi dziś z kryzysu lat ubiegłych (...) - ta wieś jest bardziej stanowcza i harda w stawianiu swych żądań. (...) Chce ni mniej, ni więcej stać się warstwą rządzącą Rzeczypospolitej". 

To rewolucja

Datę ogłoszenia strajku do ostatniej chwili trzymano w tajemnicy. "Tylko nieliczne zaufane jednostki wiedziały, że 15 sierpnia zostanie ogłoszony - pisał we wspomnieniach działacz SL z Bochni. - Przygotowano wszystko dokładnie. Przyjeżdżali z Krakowa członkowie Zarządu Okręgowego SL i >>Wici<< [Związku Młodzieży Wiejskiej]. (...) Informowano, co robić i jak postępować, gdy zajdzie potrzeba. Dzień 14 sierpnia przeznaczono na palenie zniczy [ognisk]. Wszystkie koła SL miały je palić jako znak, że zbliża się wielki zjazd chłopów". 

Termin protestu wybrano nieprzypadkowo - rocznica cudu nad Wisłą tradycyjnie obchodzona była przez ludowców jako Dzień Czynu Chłopskiego. W tym roku święto na przekór zakazowi wydanemu przez władze celebrowano wyjątkowo hucznie. Starannie zaplanowane uroczystości miały być pokazem siły i determinacji ruchu ludowego: "Na wielki wiec na rynek kolbuszowski maszerowali w zwartych kolumnach chłopi i młodzież z całego powiatu ze sztandarami, zielonymi flagami. Wszyscy uczestnicy wiecu mieli zielone kokardki na piersiach. (...) Wygłaszane przemówienia były w tonie podniecającym. Mówiono, że od żądań trzeba przejść do otwartej walki, aż do pełnego zwycięstwa, że pod Warszawą w 1920 r. to nie był cud nad Wisłą, ale silna walka, to chłopi zwyciężyli jako żołnierze. Zebrani wznosili okrzyki żądające amnestii i wypuszczenia więźniów politycznych: >>Precz z rządami sanacji<<". 

Uroczyste wiece organizowano nie tylko na wsi, ale też w dużych miastach, m.in. Krakowie: "Na plac Jabłonowskich (...) zeszło się parę tysięcy chłopów ze sztandarami, z orkiestrami, ze śpiewem na ustach. >>O cześć wam, panowie magnaci<< huczało po starym Krakowie. (...) Na trybunę wszedł niezapowiedziany Jakub Pszczoła z Bieńczyc, komendant gminnej straży, który w imieniu ruchu ludowego ogłosił, że od poniedziałku zaczyna się - na znak protestu przeciwko wyzyskowi i krzywdzie - protestacyjny dziesięciodniowy strajk chłopski. Wtedy rozrzucono ulotki i informacje o celach i przebiegu strajku. Chłopi zaczęli śpiewać >>Gdy naród do boju<<. Każdy poczuł, że dziać się będą rzeczy niecodzienne, lecz się tych rzeczy nie bał, choć zdawał sobie sprawę, że nie będą łatwe ani wesołe, lecz szedł naprzeciw". 

Postulaty zawarte w rezolucji dotyczyły przede wszystkim spraw ustrojowych. Domagano się "przywrócenia pełni praw dla byłych więźniów brzeskich z Wincentym Witosem na czele", "zmiany konstytucji i ordynacji wyborczej", "rozwiązania Sejmu i Senatu", "likwidacji dyktatorsko-biurokratycznego systemu rządów", "opłacalności produkcji rolniczej", "sprawiedliwego podziału dóbr społecznych - prawa chleba i pracy dla wszystkich". 

Jak zapamiętał jeden ze świadków, "odnosiło się wrażenie, że to rewolucja, a nie strajk". 

Kije dla łamistrajków

Trudno przypuszczać, by organizatorzy strajku spodziewali się, iż ekipa rządząca choćby rozważy ich postulaty. Protest miał charakter konfrontacyjny - był obliczony na destabilizację sytuacji politycznej i w konsekwencji upadek rządu. 

Plan SL zakładał, że protest wybuchnie w całym kraju z wyjątkiem obszarów nadgranicznych i niejednorodnych etnicznie. Okazało się jednak, że wpływy ludowców w Wielkopolsce i Kongresówce są niewystarczające, by zainicjować strajk. Pełen sukces osiągnięto za to w Małopolsce, głównie w powiatach województwa lwowskiego i krakowskiego. 

O powodzeniu akcji zadecydowały zarówno radykalne nastroje wśród chłopów galicyjskich, jak i prężnie działające struktury Stronnictwa. "W każdej wsi powołano komitety strajkowe oraz ich zastępstwa (w przypadku aresztowania jednych następni mieli kierować strajkiem) - pisał we wspomnieniach działacz ludowy z Sandomierszczyzny. - Powołano również łączników, ich zastępców, punkty kontaktowe, sekcje samopomocy, które miały gromadzić pieniądze na pomoc, żywność oraz organizować grupy robocze do prac w gospodarstwach, których właściciele siedzieli w więzieniu". 

Konspiracyjne przygotowania do strajku trwały od wielu miesięcy. Kierowanie protestem opierało się na "trójkach" potajemnie tworzonych we wsiach. Ze względów taktycznych starano się nie angażować struktur partii w działanie jawnie nielegalne, toteż politycy SL czuwali nad przebiegiem akcji anonimowo. Często ci sami działacze, którzy oficjalnie deklarowali legalizm, jako członkowie "trójek" zagrzewali do energicznego rozprawiania się z łamistrajkami. 

Słowo "strajk" nie do końca oddawało charakter chłopskiego protestu. Jego celem było całkowite zablokowanie dostaw żywności do miast, a także wstrzymanie jej transportów na drogach krajowych. Z tego punktu widzenia termin rozpoczęcia protestu miał znaczenie nie tylko symboliczne. W połowie sierpnia w miastach kończyły się zapasy żywności z poprzednich zbiorów, a nowe zboże nie zostało jeszcze zwiezione do magazynów. 

Choć działacze ludowi podkreślają we wspomnieniach, że decyzja o strajku cieszyła się powszechnym poparciem chłopów, przyznają, iż "wielu nie przyłączyło się do protestu". Dlatego regulaminy strajku rozsyłane przez powiatowe zarządy SL kładły nacisk na tworzenie bojówek, których zadaniem było dyscyplinowanie społeczności wiejskiej. "Każda placówka liczyła od kilku do kilkunastu ludzi młodych, uzbrojonych w kije - wspominał jeden z członków >>trójki<< w powiecie bocheńskim. - Na drogach czatowało od czterech do dziesięciu ludzi - zależało, jaka droga. Reszta placówki siedziała ukryta, aby w razie potrzeby natychmiast udzielić pomocy czatującym. Było wielu takich, co próbowali siłą przedostać się do miasta lub z powrotem". 

Chłopów jadących na targ zatrzymywano i pouczano. Jednak cierpliwość bojówki szybko się kończyła. "Ktokolwiek się nie podporządkował, to represje były wykonywane od ręki" - zanotował uczestnik blokady. 

Strajk podzielił wieś - część mieszkańców barykadowała drogę, którą inni usiłowali przejechać. "Na szosie warszawskiej koło Michałowic i Węgrzec w dzień targowy, tzn. wtorek (17 sierpnia), zawracających można liczyć na parę tysięcy - czytamy w relacji z okolic Krakowa. - Nie obeszło się bez czynnego przymusu. Kilku ludzi chwytało za koła wozu i wóz leżał w fosie, a furman dostawał >>zachętę<< do szybkiego powrotu, parę kijów na siedzenie. Akcja odbywała się szybko i sprawnie. Wracające furmanki rozniosły wieść do wszystkich wsi. (...) Tak było wszędzie". 

"Kije", "smary", "nauczka" - to najczęściej powtarzające się określenia na bicie łamistrajków. Uczestnicy blokady niszczyli też towary, zabijali konie i bydło prowadzone na handel. Często urządzano najścia na gospodarstwa, które nie przyłączyły się do strajku - wybijano szyby, demolowano obejście, a nawet bito właścicieli. Do podobnych zadań organizatorzy wybierali chłopów z innych wsi, by poszkodowani nie mogli zidentyfikować napastników przed sądem. 

Koły kabzlami nabite

Strajk stopniowo przeradzał się w powstanie: "Chłopi nie byli z próżną ręką, każdy coś miał przy sobie. Szedł jakby na wojnę. (...) Starsi gospodarze mieli koły kabzlami nabite [tj. pałki z gwoździami]". 

Interwencje policji i próby rozpraszania blokad pogłębiły determinację strajkujących. Przecinano druty telefoniczne, uszkadzano mosty, na drogach budowano barykady i rozsypywano gwoździe. Bojówki obstawiły sklepy wiejskie, młyny, mleczarnie, tartaki. Grupy do zadań specjalnych plądrowały dwory i biły fornali, którzy nie chcieli porzucić pracy. Organizatorzy zaczęli przejmować kompetencje lokalnej administracji. Przystąpiono do wydawania przepustek umożliwiających swobodny wyjazd do miasta - takie zezwolenia otrzymywali np. chorzy śpieszący do lekarza i uczestnicy rozpraw sądowych. W niektórych miastach powiatowych pojawiły się patrole chłopskie przepędzające handlarzy z rynku. 

"Wszędzie straże chłopskie - pisał Kukiel do Sikorskiego. - Rewidują nawet auta po szosach. Letnicy zdesperowani i w takim Zakliczynie głód, w Rabce głód itp. Wyjeżdżają masowo. (...) W uzdrowiskach i letniskach ceny [żywności] fantastyczne". Oznaki drożyzny pojawiły się też w dużych miastach - Krakowie, Tarnowie, a nawet Warszawie. 

Początkowo reakcje władz na strajk były umiarkowane. "Możecie sobie agitować" - usłyszeli przywódcy SL w Urzędzie Wojewódzkim w Krakowie. Dopiero barykady i bojówki na drogach skłoniły starostów do podjęcia bardziej zdecydowanych kroków. Jak się wydaje, oddziały policji początkowo unikały starć. Starano się opanować sytuację, aresztując przywódców strajku i najbardziej krewkich uczestników blokad. To jedynie dolało oliwy do ognia. 

W materiałach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych można znaleźć wiele raportów takich jak ten: "Dnia 20 sierpnia w godzinach wieczornych komenda powiatowa [policji] w Jarosławiu uzyskała informację z kilku źródeł konfidencjonalnych, że ludowcy uzbrojeni w karabiny, kosy, widły, cepy itp. narzędzia gromadzą się dookoła Jarosławia, gdzie zebrało się około 6 tys. osób. Celem tego tłumnego zebrania ma być żądanie chłopów wypuszczenia na wolność aresztowanego dra Jedlińskiego, prezesa powiatowego zarządu SL. (...) Zebrani chłopi twierdzą, że o ile Jedliński nie zostanie zwolniony, to wkroczą do Jarosławia i >>pohulają<<". 

Krwawe ofiary

W kolejnych dniach chłopi z lękiem zaczęli przekazywać sobie wiadomości o pojawieniu się we wsiach "policji w hełmach". Były to specjalne kompanie rezerwowe policji utworzone rok wcześniej po fali gwałtownych wystąpień robotniczych. W sierpniu 1937 r. zdobyły wyjątkowo ponurą sławę. 

Wobec skali rozruchów gaz łzawiący i pałki okazały się niewystarczające. W tej sytuacji szefowie policji zezwolili na użycie broni. Dziś, po 70 latach, nie sposób rozstrzygnąć, czy policja strzelała w stanie wyższej konieczności, broniąc się przed agresywnym tłumem, czy też - jak twierdziła opozycja - chciała utopić strajk we krwi. Salwy oddane do strajkujących zabiły 44 osoby - wśród ofiar były kobiety i dzieci. Wedle oficjalnych danych straty po stronie policji wyniosły 108 rannych. 

Obie strony nie przebierały w środkach. Pod koniec sierpnia walki bardziej przypominały bitwy partyzanckie niż tłumienie zamieszek. Schowani w lesie chłopi ostrzeliwali kolumny policyjne na drogach i nękali salwami śrutu mundurowych zbliżających się do wsi. W szeregach strajkujących nie brakowało młodych mężczyzn, którzy niedawno wrócili z wojska, a teraz formowali z chłopów regularne oddziały. 

W raporcie jednej z kompanii policyjnych zanotowano, że po rozproszeniu tłumu na pobojowisku znaleziono: "1 kbk francuski, 1 flobert kal. 7,35, 1 pistolet Steyer, 1 pistolet FN z magazynkiem i 6 nabojami, 1 bagnet austriacki, 5 sztuk naboi karabinowych, łuski z wystrzelonych naboi rewolwerowych, 1 szablę austriacką, jedną kosę osadzoną na sztorc, jedne widły, jedną laskę żelazną, 3 laski kute, jeden drąg z mutrą, jeden nóż rzeźnicki, 3 noże szewskie, jedną motykę, 4 siekiery i jeden toporek". 

Zdaniem Kukiela sytuacja groziła wybuchem wojny domowej, bowiem rząd sposobił się do użycia armii. Brutalność policji nakręcała spiralę agresji. "Agitatorzy SL rozpuścili pogłoskę, że jeśli rząd do dnia 25 sierpnia nie uwzględni ich postulatów, to wszyscy ludowcy ruszą na Warszawę, a po drodze będą niszczyć inteligencję i rżnąć panów. Agitatorzy twierdzą, że już nadszedł czas, by chłop dokonał swego" - donosił w raporcie komendant lwowskiej policji. 

W tej sytuacji 20 sierpnia władze SL zapowiedziały, że strajk nie będzie kontynuowany. Wezwały też swoich członków do bezwarunkowego zaniechania przemocy. 

To dopiero początek

Z politycznego punktu widzenia protest zakończył się klęską - objął tylko część kraju, a spodziewane poparcie ze strony robotników nie nadeszło (tylko w niektórych miastach wybuchły izolowane strajki). W dodatku tysiące działaczy SL zostało aresztowanych, co sparaliżowało działalność partii w wielu powiatach. 

Policja, zaskoczona rozmiarami strajku i początkowo bezradna, teraz mściła się okrutnie. Przez Małopolskę przetoczyła się fala pacyfikacji. Uzbrojone po zęby oddziały wkraczały do wsi i pod pozorem szukania broni demolowały obejścia. Rozbijano meble, niszczono zapasy, ziarno polewano naftą. Przypadki brutalnych pobić były tak powszechne, że odbiły się echem w prasie europejskiej i spotkały się z protestami nawet w szeregach sanacji. 

Długofalowym skutkiem strajku była eskalacja napięć społecznych. Powszechną postawą wśród chłopów stała się żądza odwetu. "To dopiero początek" - powtarzano jesienią na wiejskich wiecach. W 1938 r. plany nowych manifestacji odłożono ze względu na rosnące zagrożenie zewnętrzne, jednak było to tylko zawieszenie broni. Nawet wybuch wojny nie mógł uśmierzyć narosłych konfliktów. 

Kazimierz Wyka pisał po latach w eseju "Życie na niby": "Na klęskę znienawidzonego przez wieś systemu ozonowego, klęskę, którą chłopskie poczucie klasowe rozszerzyło w ogóle na miasto, biurokrację i inteligencję miejską, wieś zareagowała typową - niestety, tylko niemiecki termin to oddaje - Schadenfreude. Czyli po chłopsku: tyleście się, pany, mądrzyły, a takeście w zadek dostały". Wśród wielu innych czynników to właśnie wyobcowanie przedwojennych elit rządzących utorowało komunistom drogę do władzy. 




PIOTR OSĘKA - historyk, adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych PAN