Rzeczpospolita - 25.03.2006

 

MAJA NARBUTT

Kobieta upadła, wydanie poprawione

 

Kazimiera Szczuka

 

Kiedy opowiadam Kazimierze Szczuce, jakie opinie krążą na jej temat, sprawia wrażenie zaskoczonej i zranionej. - Nie miałam pojęcia, ze mogę być tak nielubiana - mówi. - Może rzeczywiście podświadomie dążę do konfliktów?

 

 

Sprawa niepełnosprawnej Madzi Buczek z Radia Maryja, którą Szczuka sparodiowała w programie Kuby Wojewódzkiego, to ostatni i najgłośniejszy z wywołanych przez nią skandali.

- Kazia jedzie po bandzie, ryzykuje. Przekracza granice, których nie uznaje. Tak było na przykład, gdy kilka lat temu publicznie pocałowała w rękę ówczesnego szefa telewizyjnej Jedynki Sławomira Zielińskiego. Odwróciła konwencjonalny gest męskiej galanterii. Do tej pory zawsze spadała na cztery łapy - mówi zaprzyjaźniony z nią Sławomir Sierakowski.

Prowokacje i kalkulacje

Salony warszawskie pełne są osób, które opowiadają o faulach, których wobec nich dopuściła się Szczuka. - Ona jest pozbawiona czujnika, który ma każdy normalny człowiek, a czujnik ten sprawia, że nie chcemy innym zadawać bólu - uważa Tomasz Jastrun, pisarz i eseista. Subtelni intelektualiści mówią, że gdyby była mężczyzną, uderzyliby ją. Inni relacjonują ze zgrozą, że tocząc spory, Szczuka prowokuje słowami: "no, uderz mnie, uderz".

- Wystarczy impuls, a Kazia nakręca się i przestaje nad sobą panować - mówi Marcin Meller. W modnym warszawskim klubie Le Madame Szczuka wylała na niego piwo. Uznała, że naczelny "Playboya" kala swą obecnością przyjazny gejom, "kultowy dla środowisk wolnościowych" klub. Potem, nietypowo dla feministki walczącej z konwenansem, mówiła, że wiedziała, iż Meller jej przecież nie odda.

- Zna przeciwnika i potrafi obrócić na swoją korzyść jego słabość. Postępuje politycznie - komentuje jej koleżanka Dorota Siwicka. Przeciwnicy wolą mówić, że Szczuka stosuje podwójne standardy. Żąda dla siebie praw i tolerancji, których innym nie przyznaje.

Pozostaje zagadką, na ile jej prowokacje są spontaniczne, na ile zaś to chłodna, wykalkulowana strategia. - Nic w jej życiu nie dzieje się przypadkowo - twierdzi osoba znającą ją od kilkunastu lat. - Szczuka coraz bardziej wchodzi w media, nabiera rozpędu. Konflikty z "ciemnogrodem" zwiększają jej atrakcyjność dla pewnych środowisk. Myślę, że ona celuje w to, by stać się Adamem Michnikiem nowej lewicy.

Bo nie ulega wątpliwości, że Kazia Szczuka serce ma po lewej stronie (o ile oczywiście nie sugerować się opiniami, że nie ma go w ogóle). Jednak ludzie nowej lewicy widzą w niej i mankamenty.

Sławomir Sierakowski, naczelny lewicowej "Krytyki Politycznej", przyznaje, że Szczuka występuje w coraz głupszych programach telewizyjnych, ciągnie ją do pism kolorowych. Dla lewicy, która walczy z plastikowym światem konsumpcji, ta jej gwiazdorska gra z samą sobą jest pewnym problemem. Sierakowski nie ma więc wątpliwości, że Kazia Szczuka nie będzie główną twarzą nowej lewicy. Może się stać najwyżej jej intelektualnym autorytetem.

- Gdy ktoś wyrzyga się lub zrobi publicznie kupę, to też będzie wydarzenie - Tomasz Jastrun nie przebiera w słowach. - Szczuka jest niegłupia, ale jej sukces nie wynika z inteligencji, lecz z braku zahamowań. Dla niej żadne tabu nie istnieje.

Bez tabu

Jastrun sam uważa się za ofiarę jej brutalności: - W sposób podły zaatakowała kiedyś w telewizji mego ojca, dziwacznie odczytując jego dzienniki i znajdując w nich dowód jego rzekomego antysemityzmu. Obraziłem się śmiertelnie, zadzwoniłem do niej. Nawet przepraszała. Niedawno sama zaprosiła mnie do swego programu. "Wydanie II poprawione" Recenzowała w nim moją nową książkę, a jej ocena była bardzo pochlebna. Ale tydzień później, w "Wysokich Obcasach", napisała o niej recenzję miażdżącą. Czy taki krytyk jest kompetentny, czy pokręcony psychicznie? Pomyślałem, że psychoterapeuta, do którego uczęszcza, ma jeszcze przed sobą długą drogę - puentuje Jastrun.

Neurotyczna siła płynąca z kompleksów i niewyczuwania granic, których nie powinno się przekraczać, to jego zdaniem główny motor postępowania Szczuki: - Odgrywa się na innych za kompleksy z dzieciństwa, które też skomercjalizowała.

Wizję dzieciństwa Kazi szerokie grono czytelników poznało z jej wywiadu dla "Wysokich Obcasów" sprzed kilku lat. Wówczas wywołał lekki skandal i jest pamiętany do dziś. Małżeństwo rodziców ujęła w figurę patriarchalnej opresji - znany adwokat Stanisław Szczuka został przedstawiony jako osobnik fatalnie traktujący żonę, nieumiejący jej cenić i szanować. Matka - w rzeczywistości błyskotliwa i znana w warszawskim towarzystwie - wystąpiła tam jako bezwolna, zahukana ofiara.

- Bardzo szybko Kazia zaczęła opowiadać, że ojciec nie ma do niej pretensji po tych publicznych wyznaniach - opowiada jeden z jej znajomych. - Cieszyła się z tego wyraźnie. Dzisiaj ciepło mówi o ojcu, podobno ma z nim dobre kontakty. Gorzej ułożyło się z matką.

Jesteś facetem, odpadasz

- Dowiedziałam się, że jestem brzydka, wstrętna, stara i oczywiście bełkoczę - mówi Kazimiera Szczuka, komentując ożywione dyskusje na forach internetowych, które zaczęły się, gdy TVN zaproponowała jej prowadzenie teleturnieju "Najsłabsze ogniwo".

Ale sama o sobie w roli prowadzącej, wypowiada się bez entuzjazmu. - Moja dykcja jest zdecydowaną przeszkodą. Nie potrafię mówić tak szybko jak angielski pierwowzór Ann Robinson, a to odbiera programowi tempo. Za to, gdybym mówiła szybciej, byłoby to niezrozumiałe. Na początku musieliśmy czasem robić powtórki niektórych moich kwestii.

Swoistym paradoksem jest dla niej fakt, że właśnie ten sformatowany program, w którym sporą część jej kwestii napisali copywriterzy, dla szerokiej publiczności stał się dowodem na bardziej lub mniej błyskotliwą inteligencję Kazimiery Szczuki.

Ale i w tym podlegającym dość rygorystycznym regułom programie odcisnęła swoje piętno. Namawiała na przykład uczestniczki do siostrzanej solidarności i eliminowania facetów. Równocześnie surowo piętnowała męski szowinizm, gdy odpadała kobieta. Szczerze wyznała kiedyś, że w programie jest za mało kobiet, bo żeby było ich więcej, trzeba by obniżyć poprzeczkę. Dlatego - jak stwierdziła - kobiety muszą się jednoczyć, by wygrać.

Żmija i profesor

Klasyczna konwencja telewizyjnej publicystyki zakłada, że siedzi się prosto i mówi wyraźnie. I tę konwencję zburzyła w swych programach o literaturze Kazimiera Szczuka.

- Rozkładanie się na kanapie, ostentacyjne luzactwo, niechlujna forma, mówienie urywanymi zdaniami. I ukryty zamysł dydaktyczny. Bo proszę zwrócić uwagę, że perfidia programu polega na tym, że ostatnie słowo należy do Szczuki - mówi jeden z krytyków literackich, oceniając emitowane w TVN 24 "Wydanie II poprawione". - Nie mogę zrozumieć dlaczego, ale jednak to się podoba.

Wiernym widzem, choć nie wielbicielem, prowadzonych przez Szczukę programów jest krytyk Krzysztof Masłoń. - Wprowadziła zupełnie nową jakość, czyli emocje, do tej pory nieznane w programach typu "gadające głowy". Pewną dezynwolturę i nowoczesność w mówieniu o literaturze. Denerwuje mnie fatalny język, nawet nie w sensie dykcji, ale ubóstwa słów. I dobór książek - mówi Masłoń.

W dość powszechnej opinii ostatni program Kazimiery Szczuki jest jednak słabszy niż poprzednie.

- Emocji jest zdecydowanie mniej, a zawinił tu chyba wybór partnera - uważa Masłoń. - Występujący ze Szczuką profesor Krzysztof Kłosiński zwykle się z nią zgadza. Uśmiecha się do niej szczerze i słowiańsko, na co ona odpowiada mu żmijowatym skrzywieniem warg. Ale Kazię-żmiję z pewnym zdziwieniem zobaczyłem zamienioną w jagnię, gdy gościła Daniela Passenta. Nie wiem, czy było to kobiece oczarowanie czy stupor. Bo nie śmiem powiedzieć, że słała się do jego stóp dlatego, że jest człowiekiem lewicy.

Zanim Kazimiera Szczuka zaczęła robić program w TVN 24, była współprowadzącą "Dobrych książek" (wspólnie z Tomaszem Łubieńskim i Witoldem Beresiem, a potem Pawłem Duninem-Wąsowiczem) i gospodynią "Pegaza", emitowanych w publicznej Jedynce. I tam udało jej się wywołać skandal. Po wywiadzie z Manuelą Gretkowską, w czasie którego obie panie licytowały się w wulgaryzmach, TVP podziękowała Szczuce.

Rzut kubkiem, ogień w oczach

Kubek z kawą poleciał w kierunku Witolda Beresia podczas nagrania programu "Dobre książki". - Wygłosiłem jakąś ostrą tezę z podtekstem prywatnym wymierzonym w Kazię. I nie zdążyłem się uchylić - wspomina krakowski krytyk. - Odpowiedziałem wyzwiskiem, a potem było mi wstyd, że wdałem się w pyskówkę.

Bereś pracę ze Szczuką zapamiętał jako historię bezustannych starć. - Ludzie zatrzymywali mnie w Krakowie i wyrażali współczucie - opowiada z uśmiechem. - Ale przecież oni i tak widzieli już w pewnym sensie ocenzurowaną wersję programu. A zdarzały się takie momenty, że operatorzy przestawali kręcić i z przerażeniem patrzyli na rozwój wydarzeń.

- Czasem umierałem ze śmiechu, co oczywiście doprowadzało Kazię do szału - ciągnie Bereś. - Na przykład wtedy, gdy omawialiśmy książkę, będącą jedną z biblii feminizmu, a jej autorka twierdziła, że kobiety powinny łączyć się w grupy i kupować jedną pralkę automatyczną w trosce o środowisko. I często łatwo dawałem się sprowokować, gdy Kazia wygłaszała poglądy typu: "no, przecież chciałbyś, żeby świat był dobry, ludzie się kochali i nie było wojen".

Jednak z perspektywy czasu Bereś inaczej patrzy na pewne sprawy. - Wielu zdań dzisiaj bym nie powiedział. Wstydzę się ówczesnego chamskiego protekcjonalizmu w stosunku do kobiet. Stwierdzeń w stylu macho. Oczywiście, nadal mam inne poglądy niż Kazia, ale trochę się zmieniłem pod jej wpływem.

Kiedy zaczynali kręcić program, dzieliło ich wszystko. Związany z "Tygodnikiem Powszechnym" i "zapyziałym Krakowem" Bereś był naturalnym antagonistą Szczuki. Teraz deklaruje, że "Kazię ubóstwia, ceni i lubi". A i ona odpłaca mu sympatią. - Czasem mówi mi: "Chodź, Bereś, na manifę, będziemy naparzać się z Młodzieżą Wszechpolską. Tak w latach 80. naparzałeś się z ZOMO". No, ale odmawiam, bo w końcu w czasach demokracji zadymy nie mają specjalnej racji bytu.

Kiedy Kazimierę Szczukę w "Dobrych książkach" zastąpiła Kinga Dunin, program stracił dla Beresia cały urok: - Nienawidziłem felietonów Dunin, ale okazała się ona sympatyczną osobą, która nierzadko mówiła mądre rzeczy. Jednak program stał się ugrzeczniony, brak było tego ognia w oczach Kazi.

Feministyczna Dulska

Elektryzującą atmosferę, ale i dziwaczne wypowiedzi Kazimiery Szczuki zapamiętał z "Dobrych książek" krytyk i dramaturg Tomasz Łubieński.

- Z przykrością myślę, jak brutalnie potraktowała nieżyjącego już Jana Kota. Wrzeszczała, że był złym mężem i ojcem. Wyszła z niej Dulska, mieszczka w wydaniu feministycznym - mówi Łubieński. - Bezpardonowo i niesłusznie zaatakowała Mieczysława Jastruna. Czasem szokowała mnie kompletnym brakiem wyczucia. Gdy broniłem Czesława Bieleckiego, mówiąc o jego zasługach dla opozycji, a także więziennej głodówce, stwierdziła, że z koleżankami na obozie feministycznym także urządziła głodówkę.

Nudy - kwituje publicysta i pisarz Paweł Dunin-Wąsowicz, który również brał udział programie. - To, co powie Kazia, było przewidywalne - mówi. - Ale wiedziały gały, co brały. Wchodząc do tego programu, pogodziłem się, że w zamian za dobre pieniądze będę czytać książki, które mnie nie interesują.

Dunin-Wąsowicz nie bardzo chce rozmawiać o Szczuce. Jako wydawca literackiego pisma "Lampa" ma przykre wspomnienia z nią związane. - Szczuka sprzedaje się świetnie. Kiedy znalazła się na okładce "Lampy", wywindowała sprzedaż do największej w historii pisma. Ale zdarzyła się rzecz fatalna. Szczuka zaatakowała w wywiadzie Jacka Podsiadłę. To prawda, że on zaczął, pisząc, że chce mu się rzygać, jak na nią patrzy. Odpowiedziała jeszcze ostrzej, zrobił się rynsztok. Podsiadło zadzwonił do mnie wściekły. Straciłem autora i przyjaciela. Kazia nie była tego warta.

Skandalistka w świątyni nauki

Na biurka dyrekcji, a nawet pracowników naukowych Instytutu Badań Literackich, ciągle spływają listy z protestami przeciwko wystąpieniu pracownika instytutu, Kazimiery Szczuki, w programie Kuby Wojewódzkiego.

- Być może z racji swych związków z feminizmem i ja dostaję e-maile na ten temat - mówi docent Grażyna Borkowska, członek rady programowej IBL. I dodaje: - Ale nie na tym polega główny problem związany z funkcjonowaniem Kazi Szczuki w naszym instytucie.

W nobliwej instytucji naukowej, jaką jest IBL, doktorantka Kazimiera Szczuka spotyka się z dość powszechną krytyką. - Przynosi mierne referaty, które sprawiają wrażenie wypracowań pisanych na kolanie i nie spełniają rygorów naukowości - mówi jeden z pracowników naukowych, prosząc o zachowanie anonimowości. - Jej zainteresowania odbiegają od typowej aktywności badacza literatury. A jednak do sprawozdania rocznego IBL wpisano jako osiągnięcie jej książkę o aborcji "Milczenie owieczek".

- Delikatnie mówiąc, jako pracownik naukowy Szczuka jest kompletną pomyłką - uważa docent Borkowska. - Kazia potrafi być dowcipną, miłą, uroczą koleżanką, jednak w życiu naukowym instytutu jest nieobecna. Blokuje etat i nie bardzo wiemy, do czego jej to potrzebne.

Uśmieszki i złośliwie komentarze to częsta reakcja na dokonania naukowe Szczuki.

- Jest postacią wyrazistą, więc budzi emocje. Nie jest prawdą, że Kazia nie ma żadnego udziału w życiu instytutu - mówi zaprzyjaźniona z nią dr Dorota Siwicka. - Wygłosiła niedawno referat na sesji mickiewiczowskiej. Oczywiście, nigdy nie rezygnuje z genderowych interpretacji, a to w naszej zapóźnionej polskiej rzeczywistości odbierane jest jako nienaukowe.

Pod pewnymi względami dla Pracowni Romantyzmu Kazia Szczuka okazuje się bardzo cenna. - Jeśli chodzi o pomysły, jak zdobyć granty, ściągnąć środki, Kazia jest niezastąpiona i najlepsza - podkreśla dr Siwicka. - Na pewno istnieje problem związany z jej doktoratem, ale strasznie trudno pogodzić życie medialne i naukowe.

Wyraźnie przygnębiona Kazimiera Szczuka przyznaje, że przeterminowany doktorat jest jej słabym punktem: - Mam z nim pewne problemy psychologiczne. Ale kiedy w końcu dojdzie do tego niewątpliwie ekscytującego dla wielu osób w instytucie wydarzenia, jakim będzie moja obrona, staniemy na gruncie faktów. Okaże się, ile jestem warta. Już za dwa miesiące. No, może za kilka.

Reality show na seminarium

Uczestnicy słynnego seminarium u prof. Marii Janion do dziś pamiętają emocje, jakie budziła w nich Kazimiera Szczuka. - Była o parę lat starsza od większości z nas. Pojawiła się na seminarium, by obronić pracę magisterską. Szybko stała się centrum grupy - opowiada jeden z byłych studentów, który w połowie lat 90. uczęszczał na seminarium. Tak jak zawsze w wypadku Szczuki, nawet jej przeciwnicy skłonni są przyznać jedno: była błyskotliwa, imponowała inteligencją.

- Najzdolniejsza, najbardziej aktywna osoba na zajęciach. Ale, co było dziwne, tej aktywności towarzyszyły spore luki w erudycji - mówi jej była koleżanka. - Mówiąc wprost, po przerwanych studiach na KUL była znacznie mniej zaawansowana w wielu tematach niż my. I, paradoksalnie, najsłabsza wydawała się z romantyzmu, z którego jej wiedza była na poziomie szkolnym i nie wykraczała poza "walkę narodowo-wyzwoleńczą".

Oryginalność spostrzeżeń, błyskotliwe opinie fascynowały część grupy. Innych denerwowały genderowe interpretacje, z irytacją obserwowali, jak Kazia za wszelką cenę usiłuje wprowadzić do seminaryjnych rozważań temat patriarchalnej opresji kobiet. Jej praca magisterska, za którą dostała nagrodę Jana Józefa Lipskiego, dotyczyła wątku kobiety upadłej.

Kazia Szczuka utkwiła wszystkim w pamięci również z innych powodów. - Seminarium Janion zawsze przyciąga rożnego typu dziwaków, trudno więc kogoś tam zaszokować - mówi jedna z byłych uczestniczek. - Ale Kazia wszystkich przebijała narcyzmem. Bycie w centrum uwagi wydawało się jej celem.

Trauma wywołana rozwodem rodziców i powtórnym małżeństwem ojca z siostrą eks-żony, wspomnienia z dzieciństwa, gdy matka podobno mówiła jej, że do niczego nie dojdzie i nie wyjdzie za mąż, opowieści o liceum nazaretanek, o podróży do kibucu, historie o mężu, tłumaczu Pawle Lipszycu, który wyrzucił telewizor za okno, pragnienie posiadania dziecka, szczegóły psychoanalizy, której się poddawała i ostatnie śnione przez nią sny... To wszystko stawało się publiczną własnością, będąc tematem opowieści Szczuki, snutych wobec przyjaciół i wrogów.

- Już wówczas czuła się znakomicie w estetyce reality show. I nikogo z nas nie zdziwiło, gdy przyjęła propozycję prowadzenia teleturnieju - mówi jej koleżanka z seminarium - po prostu zawsze czekała na szersze audytorium, przed którym może błysnąć. A "Najsłabsze ogniwo" w pewien sposób idealnie trafiało w jej charakter. Mogła oceniać i eliminować, mówić, kto jest mądry, a kto głupi.

Właściwy rozmiar

- Odrzuciłam propozycję występu w "Tańcu z gwiazdami". Są granice, których nie przekroczę - mówi mi Kazimiera Szczuka. Gdy pytam ją, dlaczego w akcji "T-shirt dla wolności" sfotografowała się w infantylnej koszulce z napisem "mam okres", odpowiada, że była w jej rozmiarze.

Ale kiedy zadaję pytanie, czy nosiłaby hasło "usunęłam ciążę", nieoczekiwanie zapada cisza. - Musiałabym się zastanowić - mówi po namyśle autorka "Milczenia owieczek".

Granice prowokacji, do jakich zdolna jest Kazimiera Szczuka, ciągle są tajemnicą. Być może nawet dla niej samej. Jedna rzecz jest oczywista - prowokacji należy oczekiwać.

Sama to zresztą zadeklarowała w jednym ze swoich programów, omawiając "Pamiętnik statecznej panienki" Simone de Beauvoir, która "ze statecznej kujonki przedzierzgnęła się we wcielenie zepsucia". - Jedyną drogą do sukcesu dla intelektualistki - skomentowała Szczuka - jest skandalizowanie.