Gazeta Wyborcza - 21.07.2001
Mariusz Szczygieł
REALITY
(Nim zaczniesz czytać reportaż...
Małgorzata Szejnert: Szczygieł i szczegół
Od lat zajmuję się reportażem i wiem, że nie ma reportażu bez szczegółu. Bez szczegółu nie da się opisać ani bohatera, ani wydarzenia. Bywa, że reportaż dawno już wyrzucono na makulaturę razem z gazetą, a jednak ciągle jeszcze coś z tego tekstu za nami chodzi - to szczegół.
Tak samo z literaturą i sztuką. Pamiętamy fotografię płuc pani Chauchat, przewrócony wózek na schodach odeskich, ręce z listem, perłę na wadze.
Szczegół służy nam po to, byśmy lepiej rozumieli świat i siebie samych. Jest na miarę człowieka, ma kształt, można go zobaczyć, jeśli nie w rzeczywistości, to w wyobraźni. Można za jego pośrednictwem nawiązać kontakt z kimś, kto także go widzi. Szczegół wspomaga naszą pamięć, stanowi dla niej rodzaj rusztowania, umieszcza nas w przestrzeni i w czasie.
Josif Brodski w szkicu „W półtora pokoju” poświęconym pamięci swoich rodziców pisze z żalem, że pamięć jest zdrajczynią, bo zawiera tylko szczegóły, a nie cały obraz – „rzec by można - jedynie najwspanialsze fragmenty spektaklu”.
Otóż pani Janina Turek postanowiła zachować cały obraz.
O jej zdumiewającym dziele pisze Mariusz Szczygieł w reportażu „Reality”. Pani Turek postanowiła nie pozwolić na to, by szczegóły przyjmowały jakieś role w spektaklu jej życia, to znaczy wychodziły na przód sceny albo grzęzły w kulisach. Postanowiła nadać im wszystkim jednakowe znaczenie, przedstawiając je sprawiedliwie i po kolei.
Co się stało? Nie ma tego życia. Zostało ukryte za złomowiskiem detali. Im więcej zeszytów pełnych informacji, tym bardziej enigmatyczna i niezrozumiała wydaje się autorka i bohaterka.
Dlaczego się tak schowała, a jej ucieczka przybrała tak dziwną formę? Mariusz Szczygieł daje tu pewne wskazówki. To chyba w 1943 roku zaczyna się pasmo dramatów osobistych Janiny Turek. I w tym właśnie roku zaczyna ona prowadzić swoje mrówcze zapiski. Przez lata uzależniła się od tego drugiego życia na papierze. „Gdybym przestała zapisywać, musiałabym wrócić, nie daj Boże, do siebie samej” - wyznaje.
Tak więc szczegół, który powinien nas zbliżać do obrazu rzeczywistości, może także od niej oddalać - właśnie wtedy, gdy jest traktowany z całą sumiennością i obiektywizmem. Nie jest to obserwacja oryginalna, gdy chodzi o sztukę. Ale chyba nie całkiem oczywista, gdy chodzi o życie.
Mariusz Szczygieł, zanim został gwiazdą telewizji, był reporterem „Gazety”. Rozumiał szczegół jak mało kto. Nic dziwnego, że tak bardzo go zafrapowała dziwna pasja pani Turek i właśnie reportażem o niej wrócił do uprawianego kiedyś gatunku. W tym reportażu zachodzi niezwykły proces - otóż Mariusz Szczygieł, opisując całą historię, jakby mimochodem nadaje na nowo wartość szczegółom, które pani Turek zdegradowała, podchodząc do nich tak demokratycznie.
Mamy tu na przykład wykaz ofiar na tacę. W 1955 r. - 2 zł, w 1993 r. - 50 tys. zł, w 1995 r. - 2 zł. Janina Turek odnotowała te dane po swojemu, wśród innych, w różnych zeszytach. Szczygieł je wyłowił i zestawił, nadając im stosowną dramaturgię. Szczegół wyszedł z kulis na scenę).
Reality
1.
Janina Turek, matka trojga dzieci, 1.10.1996 r. zjadła na obiad zupę pieczarkową z makaronem, gulasz z kartoflami, buraczki i winogrona na deser. Czterdzieści lat wcześniej, 19.02.1956 r., też zjadła obiad zwyczajny i pożywny: kiełbasę grzaną z musztardą kremską, chleb, kompot z jabłek, łom kakaowy i keks.
21.03.1973 r. odebrała dwa głuche telefony;
21.06.1976 r. znalazła na ulicy nowe skarpetki elastyczne dziecięce;
15.08.1981 r. odstąpiła synowi kartki na mięso;
2.01.1982 r. córka przyniosła jej kilka jabłek;
7.12.1983 r. były mąż przyniósł jej dwie przeczytane gazety;
3.02.1985 r. zapukał do niej nieznajomy, pomylił mieszkania;
3.01.1997 r. poczęstowała się chipsami u przyjaciółki;
1.02.1998 r. wyjrzała przez okno. Zobaczyła, jak z taksówki wysiadła jej sąsiadka Urszula Krzywoń.
W codzienności cały czas coś się dzieje. Nieprzeliczone drobne czynności wykonujemy, nie żywiąc nadziei, by utrwaliła je nasza pamięć, a co dopiero pamięć innych. Nie dla pamięci są jednak podejmowane, lecz z konieczności. Z czasem zapomniany zostaje każdy wysiłek podjęty w codziennej krzątaninie.
Janina Turek - gospodyni domowa - przez ponad pół wieku obiektem swoich obserwacji uczyniła właśnie to, co codzienne, więc niezauważalne. Jako pierwsza dowiedziała się o tym jej córka. Po śmierci mamy, jesienią 2000 roku, Ewa Janeczek otworzyła szafę i ujrzała stosy zeszytów. (Potem okazało się, że zeszytów jest 728, a jeszcze potem, że o kilkanaście więcej). Wyszło na jaw, że mama zapisała wszystko, co robiła. Nieprzerwanie, dzień po dniu, od roku 1943 do 2000 zanotowała:
ile razy odbierała telefon w domu i kto dzwonił (38 196 razy);
ile razy dzwoniła do kogoś (6257 razy);
gdzie i kogo widziała przypadkowo i powiedziała „Dzień dobry” (23 397 razy);
ile odbyła spotkań umawianych (1922);
ile dała prezentów, komu i jakich (5817);
ile dostała prezentów (10 868);
ile razy grała w brydża (1500);
ile razy w domino (19);
ile razy była w teatrze (110);
ile obejrzała programów w TV (70 042)
i tym podobne.
Przez 57 lat zanotowała i policzyła wszystkie przyjęcia, wycieczki, tańce, przedmioty znalezione, listy, lektury, wyjścia do kina, noclegi poza domem, wizyty przyjmowane, wizyty składane, śniadania, obiady, kolacje. Najpierw prowadziła jeden zeszyt dla wszystkich dziedzin życia, potem każda dziedzina otrzymała własny notes. Nie notowała każdego posiłku, tu stosowała pewien system: w jednym roku notowała wszystkie śniadania, w następnym - obiady, w jeszcze następnym - kolacje. Po trzech latach - znów śniadania. Dzięki temu znamy 4463 śniadania Janiny Turek, 5387 obiadów, 5936 kolacji.
Odnotowywała nawet reklamy obejrzane w telewizji. Zaznaczała, czy program był czarno-biały, czy kolorowy i na jakim go widziała odbiorniku. Ostatnio na elemisie.
Spodobałoby się to filozof Jolancie Brach-Czainie, która opisała metafizyczny wymiar codzienności. Podstawę naszego istnienia stanowi bezwiedne krzątactwo. „Nie można godzić się na rolę nieświadomego wyrobnika czynności egzystencjalnych. I w obronie własnej trzeba ścigać sens codzienności jak przestępcę” - napisała uczona.
Janina Turek, mieszkanka Krakowa, zaczaiła się na swoją codzienność. Mimo że przeczytała 3517 książek, nie czytała żadnej książki Jolanty Brach-Czainy. Jednak z własnego wyboru, intuicyjnie postanowiła nobilitować swoje krzątactwo. Każdy, nawet banalny fakt z jej życia otrzymywał w dzienniku swój numer.
Przy filmach dbała o wpisanie nazwy kina. Kiedy umierał Stalin, Janina Turek była na filmie „Fanfan Tulipan”. Weszła do kina „Wanda” jeszcze za życia Stalina, wyszła po jego śmierci.
Córka zaczęła czytać wszystko pół roku temu i do dziś nie skończyła.
2.
13.12.1981 roku. Janina Turek zjadła na obiad „omlet szybki” i suchary (poz. 2124). Odwiedziła ją córka z mężem i dziećmi („Wizyty zapowiedziane” poz. 3605, zesz. 237/II). Przyniosła skrzynki z drewna i dykty po drożdżach na podpałkę („Prezenty otrzymane”, poz. 5184). Gdy dzieci i wnuki poszły, ktoś znienacka zapukał („Wizyty niezapowiedziane” poz. 3606): „Wizyta nie wiadomo kogo, bo nie otworzyłam drzwi”. Obejrzała w TV „Gdy Polska da nam rozkaz” - recital Adama Zwierza (poz. 11 986). Była w kościele, widziała 16 osób („Osoby widziane mimochodem”, poz. 58 213-58 229). Wieczorem skończyła „Zeldę” Nancy Milford (poz. 2435). Następnego dnia wzięła się do „Skalpel ma dwa ostrza”.
W dziesiątą rocznicę stanu wojennego, 13.12.1991 r., zjadła na obiad: „kotlet z kartoflami i z przysmażoną cebulką, surówkę z selera, ciasto francuskie”, a po nim wypiła „wodę kryniczankę z sokiem z pomarańczy i z kiwi - owoc zagraniczny”.
3.
Od wojny mieszkała w tym samym XIX-wiecznym dwupiętrowym domu w Krakowie, na Parkowej 6. Najpierw z mężem i dziećmi, potem z mężem, a potem przez trzydzieści lat sama. Na parterze miała trzy okna wychodzące na ulicę. Wychylając się z nich, po lewej widziała Rynek Podgórski z kościołem, po prawej - park. To był jej mikrokosmos. Ważni byli ci, którzy przechodzili w zasięgu jej wzroku.
„Osoby widziane mimochodem” to osoby, które znała osobiście lub z widzenia, widziała je na ulicy, ale nie zamieniła z nimi ani słowa. Nie należy ich mylić z „Osobami widzianymi przypadkiem”. Do tej grupy kwalifikowała tych, z którymi zamieniła słowo lub ukłon.
Łącznie ujrzała mimochodem obok swego domu 84 523 znajome osoby:
7713 - Parkowa - Wysoka tęga blondyna, która pracowała w sklepie spożywczym przy Limanowskiego;
7685 - Parkowa - jedna pani podobna trochę do żaby;
7756 - Parkowa - Aniela Ryszkowa (dawniej omyłkowo zapisywana jako Nowakowa);
7908 - Parkowa - jeden cacany chłopczyk;
17 110 - Parkowa - Ewa (Ewunia) i Jacek (Jacuś) Rodakowie z córeczką (dawniej zwaną „niemowlęciem”);
19 539 - Rynek Podgórski - żona z młodego małżeństwa, które miało trzy wilczury, z jednym wilczurem;
19 945 - Parkowa - małżeństwo modernistyczne;
69 896 - Parkowa - dziewczyna bardzo podobna do Grecji Colmenares (aktorka argentyńska z serialu „Maria i Manuela”);
80 825 - Parkowa - Sulichowa z psem Miśkiem (dawniej: „pieskiem”);
18.09.1998 r. nad ranem w samochodzie Wysockich zaparkowanym na ulicy siedział Wysocki z kobietą, która nie była Wysocką. Janina Turek widziała wiele, lecz była dyskretna. Nie pozwalała sobie na swobodną interpretację faktów. Nigdy nie sugerowała, że ktoś spacerował w nocy z kochanką. Ewentualnie - z „panią, o której istnieniu żona raczej jeszcze nie wie”.
Kilka razy odnotowała przejście ulicą profesora Aleksandra Krawczuka.
Czasem denerwowała dorastające dzieci, potem - dorastające wnuki. Nie była natrętna, ale lubiła ustalić stan faktyczny. - Babcia, gdy do nas przyszła i tylko zobaczyła nową osobę, zaraz po jej wyjściu wypytywała, co za koleżanka była u mnie i jak się nazywa - mówi wnuczka Luiza. – „Po co ci to, babciu” - pytałam, bo całe życie dziwiło mnie, że chce znać nazwiska osób, które widziała raptem minutę.
- Jak my się denerwowaliśmy, gdy delikatnie, ale uporczywie dawała do zrozumienia, że musi znać nazwisko kolegi - opowiada Ewa. - Wtedy się irytowała i mówiła, że nasze pokolenie dotknęło dna: potrafimy siedzieć z kimś w restauracji przy jednym stoliku i nie znać jego nazwiska.
4.
Janina - z domu Gurtler - marzyła o skończeniu farmacji. Miała 18 lat, gdy wybuchała wojna, nie zdała więc matury. Jej mama prowadziła dom, ojciec był urzędnikiem w elektrowni i nauczycielem rysunku w gimnazjum plastycznym.
Janina powieliła życie swojej mamy: była panią domu. Ale z ambicjami - skończyła na przykład kurs angielskiego dla zaawansowanych. Czesław Turek był inżynierem, budował drogi i mosty, dostawał odznaczenia. Był przystojny i lubiły go kobiety. Wzięli ślub w roku 1941, rozwiedli się w roku 1958. Po rozwodzie przyjaźniła się z mężem, w „Prezentach otrzymywanych” raz po raz notuje przyniesione przez niego czasopisma. Zmarł w 1988 roku. Mieli troje dzieci: córkę Ewę i dwóch synów, Lesława - linotypistę - i Jurka - inżyniera, który zamieszkał w Austrii.
Na Parkowej Janinę Turek pamiętają wszyscy: była miła i nie dawała po sobie poznać, że jej rodzina trzymała w domu służącą. Organizowała tańce, wycieczki i brydża. Pracowała jako sekretarka. Nie dawała też poznać, że tęskni za mężem. Ewa mówi, że po rozstaniu z ojcem mama nigdy nie przyprowadziła do domu żadnego obcego mężczyzny.
Na Mikołaja w 1946 roku wręczyła mężowi: „1. papierosy amerykańskie chelsea, 2. papierosy bałtyk, 3. św. Mikołaja z cukru. To wszystko w żelatynowej torebce, przybranej u góry różyczką srebrnego koloru i zielenią oraz jasnoróżową wstążką z przywiązaną jedną paczką amerykańskich papierosów raleigh”.
Kiedy nieznajoma w pociągu poczęstowała ją mandarynką, Janina odnotowała jedną mandarynkę w „Prezentach otrzymywanych”. Prezentem określała zarówno serwis z porcelany na 12 osób, jak i kwiatek polny od wnuczki. Napiwki dla listonosza czy też okrawki z szynki („prezent dla psa Dżokusia”).
Skrupulatność w zapisywaniu prezentów nie świadczy jednak o tym, że Janina Turek miała nieznośny charakter, jak na przykład Tomasz Mann. Jego dzienniki odkrywają skrajny egocentryzm pisarza. Mann notował wizyty u dentysty, wszystkie „uporczywe obstrukcje”, „uderzenia krwi do głowy”, wizyty u fryzjera, napiwki dla służących, cenę wypitego wina itd. Na podstawie zapisków Janiny można uznać, że była towarzyska i oddana ludziom. Lubiła świętować i obdarowywać znajomych. Zjedzenie bitej śmietany na deptaku w Rabce Zdroju odnotowywała jako „wydarzenie towarzyskie”. Dostawało ono numer i w podsumowaniu było tak samo ważne jak przejazd Fidela Castro przez miasto, obserwowany z klombu.
Swoją codzienność Janina Turek obiektywizuje. Spogląda na siebie z zewnątrz jak własna księgowa. Kiedy w 1960 roku ujrzała mimochodem na ulicy swojego syna Leszka z kolegą, zapisała tę obserwację bezstronnie: w „Mimochodem” poz. 36 364 – „Lesław (Lesiu) Turek i Bogdan Zaleski”. Ani słowem nie wspomniała, że to jej najstarszy syn.
Ta rzeczowość szokuje córkę. Tata przeszedł przez dwa obozy koncentracyjne. Pierwszą datą, jaką Ewa odszukała w zeszytach mamy, był powrót ojca z obozu. Okazało się, że Janina nie napisała nic, czego byśmy oczekiwali, na przykład: „Powrót mojego ukochanego męża, o którego tak się martwiłam, z Oświęcimia”. Janina Turek odnotowała tylko „wizytę Czesława Turka (Sławka)”. W dziale „Wizyty niezapowiedziane”.
Co więcej, o sobie samej także pisze w trzeciej osobie: 23.03.1974 r. – „Brydż u Janiny (Aćki) Turek przy ul. Parkowej”.
5.
Tak naprawdę nigdy nie pisała o sobie. Jeśli zapisała, co zjadła - był to zapis o jedzeniu, a nie o tym, czy jej smakowało. Jeśli zapisała, jaki przedmiot przypadkowo znalazła - był to zapis o tym przedmiocie, a nie o tym, czy znalezisko sprawiło jej jakąś szczególną radość.
Zastanawiamy się z córką, dlaczego jej mama wpadła na pomysł księgowania zdarzeń. - Może to uraz - mówi Ewa Janeczek. - Przed wojną, w 38 roku, mama jako nastolatka prowadziła pamiętnik. Ale znalazła go babcia i przeczytała. Pamiętnik zniknął na zawsze. Był tam fragment o orgii, w której brała udział z kolegami. Tylko że cała orgia to był taniec na stole. Babcia zrobiła jej awanturę przy jakimś chłopcu. Mama napisała potem, że gubi ją używanie nieodpowiednich słów. „>>Orgia<<<< oznacza chyba coś innego”.
Po zbezczeszczeniu intymnego pamiętnika 16-letnia Aćka poczuła się jak „czarownica przeznaczona na stos”. „Jakby krew zalała mi głowę” - napisała. Od tego czasu przestała zwierzać się na papierze.
Tajemnice Janiny Turek musiały kryć się w przemilczeniach.
Ludzie pisali dzienniki z różnych powodów. Lechoń notował wydarzenia dnia w celu autoterapii. Tomasz Mann - gdyż lubił „przytrzymać uciekający dzień”. Fernando Pessoa - bo chciał „swoje życie uczynić własnością ludzkości”, a jego bohater księgowy Soares - bo „lepiej jest pisać, niż odważać się żyć”. Gombrowicz pisał dziennik, by „rozwiązać swój największy problem: ja”. Tyrmand chciał poprzez dziennik „sprawdzenia siebie, co jest klasycznym pożądaniem wyrzuconych na margines życia”. Dla Pascala zaś skrupulatne notowanie codziennych zdarzeń było „stylem, w jakim powoli umiera przeszłość”.
Powodu, dla którego pisała Janina Turek, nie znamy.
Dla psychoterapeuty byłoby to jasne: nerwica natręctw. Dla rodziny Janiny Turek jasne nie jest. Gdyby tak było, Claude Monet, który przez 21 lat malował te same nenufary, też miałby nerwicę natręctw. Ewa nadal przegląda papiery, zdjęcia i zeszyty.
Pisała w tajemnicy. Nie chciała, aby ktokolwiek wiedział o istnieniu jej dzienników. Kiedy wyjeżdżała z domu, w gościach notowała wieczorem coś z boku na skrawkach papieru.
Nie zanotowała żadnych poglądów. Ponumerowanych zdarzeń nigdy nie omotała żadną refleksją.
Może posegregowanie życia na działy i codzienne dodawanie nowych pozycji w każdym z nich uspokajało ją? W klasycznych dziennikach intymnych, które po rewolucji francuskiej zaczęły prowadzić kobiety ze środowisk mieszczańskich, badacze dopatrywali się roli terapeutycznej, uspokajającej, wyciszającej. Codzienne zapisywanie miało dać piszącym kobietom poczucie bezpieczeństwa. Mimo że moda, by pisać o sobie, bardzo się upowszechniła w XIX wieku, kobiety kryły się z pisaniem.
Czy Janina Turek wracała do starych zapisków, bo miała potrzebę przeżycia jeszcze raz tego samego? - Nie wiem - mówi córka. - Nie wiem - mówi wnuczka. - Nic nie wiemy - mówi zięć.
6.
Gdy zaczęła pisać dziennik swego życia, nie miała jeszcze 22 lat. Kraków był stolicą Generalnej Guberni, a rynek nazywał się Adolf Hitler-Platz.
Zaczęła notować zaraz po aresztowaniu męża przez gestapo. Prawdopodobnie ktoś doniósł na niego, że działa w konspiracji. Była wtedy w piątym miesiącu ciąży z najstarszym synem. Mieszkała z rodzicami na Słonecznej 4, w jednym z niewielu przedwojennych krakowskich mieszkań, które miały łazienkę. Niemcy przejęli dom i przenieśli lokatorów na Parkową obok Rynku Podgórskiego. Podgórze było biedną dzielnicą na prawym brzegu Wisły. Adolf Nowaczyński napisał: „Zobaczyć Podgórze i umrzeć”. Niewiele było tam domów z kanalizacją i gazem. Nie było nawet brukowanych ulic. Janina Turek aż do 2000 roku narzekała na zimne mieszkanie. Czuła się zdegradowana przez tę dzielnicę. Blisko jej domu stała jedna z czterech bram do getta.
W czerwcu 1943 roku urodziła Lesława.
Niemcy za wypuszczenie męża zażądali pieniędzy. Zbierała je wśród rodziny i przyjaciół. Gdy miała całą sumę, poszła do gestapo, ale okazało się, że Czesława Turka w więzieniu na Montelupich już nie ma. Został przewieziony do Oświęcimia i nic nie można było zrobić. Co dwa i pół dnia kończyła czytać książkę. W całym 1943 roku przeczytała ich 148.
Kiedy jesienią wypełniała swój pierwszy zeszyt z działami: „Kino”, „Lektury”, „Wycieczki”, „Rewie”, urzędujący w Krakowie gubernator Hans Frank wprowadził stan wyjątkowy. Od tej pory zgodnie z prawem, można było mordować ludzi według swobodnego uznania policjanta. „Nie wahałem się oświadczyć Fuehrerowi, że za jednego Niemca będzie rozstrzelanych stu Polaków” - zapisał Frank w swoim dzienniku. „Przygnębienie jest trudne do opisania” - zanotował 18.10.1943 r. mieszkaniec Warszawy Ludwik Landau. Tego dnia Janina Turek zanotowała, że była w kinie „Sztuka” na „Walcu miłości”.
Dwa dni później na ulicy Wielickiej Niemcy przeprowadzili krwawą egzekucję. Nasiliły się łapanki. Janina od dwóch wieczorów czytała „Dzienniki” Katarzyny Mansfield. Ta brytyjska pisarka zmarła młodo. Większą część życia przeleżała w łóżku, żyła na marginesie wydarzeń. „Gdyby mi było dozwolone” - pisała Mansfield – „wznieść jeden okrzyk do Boga, zawołałabym: Chcę być rzeczywista!”.
Janina Turek musiała wracać do tego zdania, bo książka jeszcze dziś otwiera się sama na tej stronie.
Niemcy udawali, że życie płynie normalnie. W październiku zmienili czas z letniego na zimowy, otworzyli w Krakowie szkołę rybacką, zorganizowali wystawę osiągnięć włókiennictwa oraz wystawę chopinowską, która miała udowodnić, że Chopin był Niemcem. Janina była pięć razy w kinie, dwa razy na imieninach. Dawała kwiaty.
Skończyły się pieniądze, więc pili z rodzicami herbatę z cukru palonego, ale nie miało to nic wspólnego z herbatą. Cukier paliło się na patelni na brązowy kolor i po zastygnięciu rozpuszczało w wodzie. Były dni, gdy dominował dżem wiśniowy. Cały obiad: woda z dżemem wiśniowym, bułka z dżemem wiśniowym.
Może Janina wierzyła, że gdy mąż wróci do domu, ona pokaże mu spis rzeczy, które wydarzyły się w jej życiu bez niego? Może postanowiła, że dopóki będzie notować, Czesław będzie żył?
Ale dlaczego spisywała wszystko potem, kiedy mąż był obok?
W dniu wyzwolenia Krakowa, 18.01.1945 r., zjadła czarny chleb i popiła czarną kawą. Nocą czytała Hermanna Hesse. Nazajutrz przed śniadaniem narysowała w zeszycie poprzeczną kreskę. Napisała pod nią: „POLSKA, dawniej - Generalna Gubernia”, a potem, że zjadła cukierka z mleka i słodu.
7.
Ofiary na tacę:
1955 - 2 zł;
1965 - 5 zł;
1977 - 10 zł;
1981 - 20 zł;
1986 - 50 zł;
1990 - 500 zł;
1991 - 2000 zł;
1991 - 10 000 zł;
1993 - 50 000 zł;
1995 - 2 zł;
1997 - 5 zł.
Potem przestała chodzić do kościoła.
8.
Zeszyty po śmierci Janiny zostały przeniesione do domu córki. Ogromna willa sąsiaduje ze znaną na całą okolicę piekarnią, którą prowadzi zięć. Rodzina wydzieliła pokój na pierwszym piętrze, dzienniki leżą na półkach i na podłodze. W stosach - według dziedzin życia.
Ewa Janeczek (prawdziwa dama, zupełnie jak Janina - mówią o niej sąsiedzi) porządkuje w rękawiczkach mieszkanie po mamie. Przygotowuje materiały dla Księgi rekordów Guinnessa - jest szansa w kategorii „najdłużej pisany pamiętnik”.
Córka odkrywa nowe tajemnice.
- Są! Są widokówki, które mama napisała - telefonuje do mnie.
- Jednak nie wysyłała ich nigdy do nikogo - dziwi się po chwili. Okazuje się, że istnieją widokówki, które mama pisała chyba tylko dla siebie. Janina Turek wreszcie przemawia z nich swoim głosem.
Pocztówka z marca 1957 roku, zapisana w 36. roku życia, jeszcze przed rozwodem: „Nie żądać wiele. Nie mówić zbyt wiele o sobie”.
Widokówka zapisana po Wielkanocy 1976 r.: „Minęły święta. Spędziłam je dość efektownie w towarzystwie Dzieci i ich Ojca. Przecież to 18 i pół roku rozłąki. Trudno się nagiąć”.
Latem 1976 roku, w wieku 55 lat: „Rabka. Kupiłam sobie koszulę nocną, którą będę nosić jako sukienkę. O ile się odważę”. Także latem 1976 r.: „Jesteśmy z wizytą niezapowiedzianą, czego nie znoszę”.
Widokówka zapisana, gdy skończyła 59 lat: „Skąd bierze się u mnie tyle tęsknoty za czymś, ten niedosyt serca? Muszę być bardzo opanowana. Nie uzewnętrzniać potrzeb”.
W maju 1981 roku: „Upały. Tęsknię za czymś, co trudno mi pojąć i wysłowić. Chciałabym jechać daleko z kimś takim samym jak ja. Ale rzeczywistość nie ma złudzeń. Tkwię na Parkowej, która na szczęście w lecie jest bardzo ładna i inna od innych”.
Lipiec, stan wojenny: „Wczasy. Sława. Nie tak daleko stąd jest baza odrzutowców. Huk. Jak na wojnie. Przeżyłam wojnę od 18. roku życia. Nie chcę jej nawet wspominać!!!”.
Potem widokówka zapisana przed 61. urodzinami: „Mam towarzyszkę samotności: muchę. Jak jest ciepło w pokoju i gdy coś jem, to fruwa. Tak już jest od kilku tygodni”.
Dwa lata później: „Przeważnie w niedzielę jestem sama. Cicho upływa czas, nic nie chcę, na nic nie czekam. Będzie tak, jak ma być, nie będę się już buntować”.
Rok później: „Ile jest kobiet czekających na bocznym torze? Żyję, czy udaję, że żyję? To notowanie, ta statystyka ma mnie samą oszukać? Gdybym przestała zapisywać, musiałabym wrócić do siebie samej”.
Kartka napisana pół roku przed śmiercią: „Jestem na pograniczu życia i śmierci. 78 i pół roku życia, nie ma co się rozpędzać, trzeba raczej hamować. Dużo się w życiu wycierpiałam. Metafizyka towarzyszyła mi prawie stale, nieraz trudno było się z nią uporać. Chciałam kochać, ale pragnęłam też być kochaną. I tu napotykałam wielkie trudności. Rezultat... samotność!!!”.
33 dni przed śmiercią: „Zaczynam nastawiać się na złe tory, gaśnie optymizm, a wyłania się rezygnacja. Tak blisko końca dnia płynie moja łódź”.
Ostatnia pocztówka, 32 dni przed śmiercią: „Wczoraj upadł mi na parkiet pilot od telewizora – rozpacz”.
9.
11.11.2000 roku, sobota. Ostatni wieczór w życiu Janiny Turek wypełniło oglądanie telewizji. Umarła nagle. Dostała zawału nazajutrz, po wyjściu z domu. Przechodnie wezwali pogotowie. Nad ranem jeszcze napisała karteczkę: „Ewuniu, od trzeciej w nocy bardzo boli mnie serce. Pewnie zawał. Zażyłam tabletki”. Przed trzecią zdążyła obejrzeć:
71 040 - „Panorama”;
71 041 - „Słowo na niedzielę”;
71 042 - film „Zabawa w Boga”.
(Wykorzystałem m.in.: Jolanta Brach-Czaina „Szczeliny istnienia”,
„Historia życia prywatnego” t. 4, pod red. Michelle Perorate,
Ludwik Landau „Kronika czasów wojny”)
Mariusz Szczygieł