Gazeta Wyborcza nr - 03/02/2007

 

II WOJNA ŚWIATOWA. AL PRZECIW AK

 

 

ROBERT SPAŁEK

SZPIEG KOMUNISTÓW, AGENT GESTAPO

 

 

 

17 lutego 1944 r. dokonano napadu na jedno z archiwów AK. W akcji wzięli udział: funkcjonariusz gestapo, dwóch żołnierzy kolaboranckiej formacji rosyjskiej i dwóch partyzantów Gwardii Ludowej. Akcją kierował Bogusław Hrynkiewicz - radziecki szpieg współpracujący z PPR

 

Zdawać by się mogło, że jesienią 1948 r. przed komunistami w Polsce rysowała się świetlana przyszłość. Partie opozycyjne, Polskie Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Pracy dogorywały. Podziemie niepodległościowe było bliskie pacyfikacji. Cała władza polityczna i gospodarcza, propaganda, kultura i aparat represji znalazły się w rękach uczniów Stalina.

Tymczasem to oni sami dla siebie zaczynają być największym zagrożeniem. W bloku państw zależnych od ZSRR rozpoczyna się seria pokazowych procesów politycznych. Na ławach oskarżonych zasiadają współtwórcy i beneficjenci nowego ustroju. W Albanii, Bułgarii, Czechosłowacji, Rumunii i na Węgrzech wiesza się osoby z najwyższego szczebla aparatu partii komunistycznych. W samej Czechosłowacji w latach 1951-52 aresztowano 50 wysokich funkcjonariuszy partii. Powieszono wicepremiera i sekretarza generalnego Rudolfa Slanskiego i jego dziesięciu najbliższych zastępców, ministrów i współpracowników. Radziecki doradca Michaił Lichaczow powiedział wówczas: "Stalin mnie tu wysłał, żebym robił procesy, nie mam zamiaru tracić czasu. Nie przyjechałem na dyskusje, przyjechałem do Czechosłowacji, żeby ścinać głowy. Wolę skręcić kark 150 osobom, niż nadstawić swój".

Już w połowie 1948 r. Władysław Gomułka, szef PPR, został uznany za twórcę "odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego", co oznaczało chęć posiadania częściowej autonomii w kontaktach z ZSRR. Teraz trzeba mu było udowodnić działalność "wrogą interesom klasy robotniczej", co stało się ważnym zadaniem organów bezpieczeństwa publicznego. Do więzień trafiają komuniści, których zeznania mogą posłużyć realizacji tego celu. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego buduje całkowicie sfingowany scenariusz wielkiej prowokacji i spisku w PPR, wojsku i aparacie państwowym.

W toku śledztw zdarzenia prawdziwe są przez zeznających łączone z kłamstwami, przeinaczeniami czy wręcz historiami absurdalnymi. Wszystko po to, by dostarczyć argumentów, jakich potrzebuje aparat władzy uosabiany przez Bolesława Bieruta i Jakuba Bermana. Gdyby jednak w tych zeznaniach udało nam się oddzielić ziarno od plew, mielibyśmy szansę zaznajomić się z historią dotąd słabo, a czasem wcale nieznaną.

Znajdziemy tu bowiem liczne informacje o siatkach radzieckiego wywiadu biorących udział w walce z polskim podziemiem niepodległościowym. I o tym, że po wojnie wielu współpracowników owych siatek trafiło do komunistycznych więzień. "Tak było z Leopoldem Trepperem, słynnym szefem Rote Kapelle działającym w Belgii i Francji, tak było z małżeństwem Classenów, współpracownikami legendarnego Richarda Sorge w Japonii, tak było z Węgrem Rado działającym w Szwajcarii, tak wreszcie było z Hrynkiewiczem" - pisała Maria Turlejska.

W tym artykule opowiemy właśnie o Bogusławie Hrynkiewiczu.

Chmurna młodość

Urodził się 12 września 1909 r. we wsi Borkowo na Podlasiu, niedaleko Łomży. Jego ojciec był nauczycielem wiejskim. On sam studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim. W 1929 r. wstąpił do Związku Młodzieży Komunistycznej w Polsce (od 1930 r. KZMP) i objął funkcję sekretarza komitetu dzielnicowego w Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom. Ponadto aktywnie działał w Organizacji Młodzieży Studenckiej "Życie". OMS Życie skupiała młodzież komunistyczną i komunizującą, prowadziła działalność samokształceniową i propagandową wśród studentów i robotników.

Studiów nie ukończył, bo bez reszty zaangażował się w politykę. Jako członek Komunistycznej Partii Polski trafił na dwa lata do więzienia (1932-33). Dwie dekady później wspominał, iż wykładał współwięźniom zasady marksizmu. Pobyt za kratami umocnił tylko jego wiarę w słuszność obranej drogi.

Jesienią 1939 r. wraz z żoną uciekł ze stolicy do Wilna, a potem do Białegostoku. Podobnie uczyniły setki komunistów z Polski. Jednak na terenach zagarniętych przez ZSRR wcale nie czuł się bezpieczny. Rozwiązana kilkanaście miesięcy wcześniej KPP uznana została przez władze radzieckie za partię spenetrowaną przez agentów polskiej policji. Członków KPP obowiązywał zakaz działalności politycznej. Z zasady byli traktowani jako "ludzie podejrzani", potencjalni "wrogowie ludu". Jak pisał emigracyjny publicysta Tadeusz Żenczykowski, "powoływanie się na przynależność do KPP było - co najmniej w pierwszym okresie pobytu na wschodzie - okolicznością obciążającą". A Józef Światło, w powojennej Polsce jeden z najbardziej prominentnych oficerów bezpieczeństwa, mówił wprost: "Kiedy widziałem stosunek NKWD i komunistów sowieckich do starych komunistów polskich, nie przyznawałem się do mojej przeszłości komunistycznej".

Dlatego też Hrynkiewicz z początku nie zajmował się polityką. Podjął pracę w Miejskim Wydziale Oświaty w Białymstoku. Jednak w lipcu 1940 r. przedstawiciel lokalnych władz bezpieczeństwa wezwał go na rozmowę do Zarządu Miejskiego. Hrynkiewicz wspomina: "Przyjął mnie kierownik specoddziału (nazwiska nie pamiętam) i przedstawił mnie obecnemu również w gabinecie członkowi NKWD Konowałowowi. Po przedstawieniu mnie Konowałowowi kierownik specoddziału wyszedł, pozostawiając nas razem. Konowałow nawiązał krótką rozmowę, w której zaproponował mi współpracę z organami NKWD. Spotkanie to było bardzo krótkie, ponieważ nie mogliśmy [dłużej] korzystać z tego gabinetu i przed rozejściem się umówiliśmy się na następne spotkanie, które miało się odbyć w gmachu NKWD. Kiedy zgłosiłem się na umówione spotkanie, Konowałow wziął ode mnie mój życiorys oraz podpisałem zobowiązanie współpracy". W rzeczywistości podpisał tylko zobowiązanie do zachowania tajemnicy.

Spotkania z oficerem NKWD odbywał nieregularnie, przeważnie w Miejskim Wydziale Oświaty po godzinach pracy. Konowałow interesował się środowiskiem nauczycielskim, atmosferą i wydarzeniami w szkołach i na uczelniach białostockich. Raz otrzymał od Hrynkiewicza sprawozdanie pisemne, ale bez podpisu, gdyż ten nie miał wówczas swojego pseudonimu.

Po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej w czerwcu 1941 r. Hrynkiewicz usiłował uciekać w głąb ZSRR. Dostał się jednak pod ostrzał, w okrążenie walczących armii. Jedyna droga ucieczki prowadziła na zachód, wrócił więc wraz z żoną do Warszawy. Jesienią i zimą 1941-42 przebywał w Michalinie u swego szwagra i zarządzał jego 50-hektarowym majątkiem. W tym czasie mógł pozwolić sobie na częste wizyty w Warszawie. Spotykał się wówczas z kilkoma komunistami: Teofilem Głowackim, Czesławem Strzeleckim, Janem Hallerem i Wiesławem Sobierajskim. Wspólnie próbowali nawiązać kontakt z ludźmi przybyłymi z ZSRR - tzw. grupą inicjatywną organizującą działalność nowej partii. Kiedy w końcu Strzeleckiemu i Sobierajskiemu to się udało, Hrynkiewicz zrezygnował.

Inspektor z Białegostoku

Powód rezygnacji był ważki. W pierwszych miesiącach 1942 r. Hrynkiewicz spotkał swego dawnego znajomego z OMS Życie Artura Rittera-Jastrzębskiego, w owym czasie aktywnego współpracownika NKWD. Wedle radzieckich dokumentów Hrynkiewicz został zaangażowany do pracy z "organami wywiadowczymi" w marcu 1942 r. Kiedy po kilku miesiącach współpraca zaczęła układać się pomyślnie, Ritter poznał Hrynkiewicza ze swoim zwierzchnikiem - kierownikiem grupy wywiadu Czesławem Skonieckim. Odtąd Hrynkiewicz utrzymywał stały kontakt ze Skonieckim. Dla wywiadu radzieckiego zbierał informacje o polskim podziemiu niepodległościowym - głównie o organizacjach prawicowych. Otrzymał pseudonimy "Inspektor z Białegostoku" oraz "Pat".

Dość szybko jednak jego relacje ze zwierzchnikiem zaczęły się psuć. Po latach Skoniecki stwierdził, że "Hrynkiewicz niechętnie i pod przymusem udzielał informacji o swych kontaktach", na dodatek "meldunków dostarczył znikomą ilość, natomiast domagał się kontaktu z przełożonymi". Miał też zachowywać się "awanturniczo". Można by sądzić, że Hrynkiewicza cechowała nadmierna samodzielność, trudna do skontrolowania przez zwierzchników, którzy najwyraźniej nie ufali mu do końca. W związku z tym latem 1943 r. Skoniecki zerwał kontakt z "Inspektorem z Białegostoku". Wszystko miało się odbyć "za zgodą Moskwy", która została poinformowana o "podejrzanej roli Hrynkiewicza".

Sam Hrynkiewicz nie widział w swym postępowaniu niczego, co by tłumaczyło niepokój zwierzchników: "Zaczynając pracę w wywiadzie NKWD, nie posiadałem żadnego przygotowania ani wiadomości w tej dziedzinie i takowych nie otrzymałem. Mimo nieporozumień ze Skonieckim wykonywałem jego dyrektywy. (...) Nieprawdą jest, bym ukrywał lub robił [coś] na własną rękę, meldowałem o wszystkim przed lub po wykonaniu, w tym, co robiłem, nie wychodziłem poza ramy dyrektyw. Jeśli informacje moje były nieścisłe, to ja sam takie posiadałem, jeśli nie dawałem jakichś informacji, to dlatego, że sam ich nie miałem".

Hrynkiewicz nie zaprzestał jednak działalności na rzecz wywiadu komunistycznego, lecz zmienił bezpośrednich mocodawców.

Organizacja wywiadowcza PPR

W połowie 1942 r. sekretarz generalny powstającej od kilku miesięcy Polskiej Partii Robotniczej otrzymał depesze z Moskwy (formalnie od Georgija Dymitrowa, szefa Kominternu) zlecającą powołanie "specjalnej służby wywiadowczej przy K[omitecie] C[entralnym]". "Inaczej mówiąc - jak to ujął w swych pamiętnikach Władysław Gomułka - w Moskwie postanowiono, aby w PPR utworzyć tajną, zakonspirowaną w jej łonie organizację wywiadowczą, która miała wykonywać zlecone jej zadania przy pomocy członków partii względnie Gwardii Ludowej, nieprzynależnych do tej organizacji i niewtajemniczonych w jej istnienie".

O tej specjalnej działalności wiedzieli tylko nieliczni członkowie kierownictwa PPR: Marceli Nowotko, Bolesław Mołojec, Paweł Finder, Małgorzata Fornalska, a także związany z tym środowiskiem Teodor Duracz. Jak pisze Gomułka, ludzie ci utrzymywali w ścisłej tajemnicy "przed innymi członkami KC PPR" treść depeszy Dymitrowa, albowiem "osobnicy wprzęgani do pracy nad organizowaniem centralnych organów tej służby (...) otrzymywali odpowiednie instrukcje [bezpośrednio] od Nowotki". Po jego zabójstwie w listopadzie 1942 r. rolę koordynatora przejął Finder.

Jedną z najważniejszych osób wtajemniczonych w radziecki projekt był Marian Spychalski. Ten przedwojenny komunista, architekt i aktywista OMS życie w pierwszych miesiącach 1942 r. pełnił funkcję szefa Sztabu Głównego GL. Po konflikcie w gronie kierowniczym został latem odsunięty ze stanowiska. Do pracy w sztabie powrócił w styczniu 1943 r., tym razem jako zastępca szefa. Mimo pozornej degradacji w rzeczywistości znacznie umocnił swą pozycję. W ramach podziału pracy przypadło mu zwierzchnictwo nad wszystkimi działaniami wywiadu (Wydziału Informacji GL), w tym całkowity nadzór nad funkcjonowaniem "specjalnej służby wywiadowczej". Wywiad był jednostką autonomiczną pozostającą poza kompetencjami Sztabu Głównego GL.

Latem 1943 r. Czesław Strzelecki, pracownik Sztabu Głównego GL, spotkał się kilkakrotnie z Hrynkiewiczem. Znał go jeszcze z czasów studenckich, z OMS Życie. Teraz spotykali się raz u jednego, raz u drugiego w mieszkaniu. Strzelecki dość szybko wysunął propozycję skontaktowania dawnego kolegi ze swym obecnym szefem w wywiadzie GL Marianem Spychalskim. Ten zresztą sam podsunął mu ów pomysł, już bowiem przed wojną poznał Hrynkiewicza.

Miecz i Pług

Jak wspomniałem, w okresie współpracy z NKWD Hrynkiewicz zbierał głównie informacje na temat prawicowych organizacji podziemnych. Latem 1942 r. uzyskał szansę przeniknięcia do jednej z nich - grupy Miecz i Pług. Struktura ta powstała na przełomie 1939 i 1940 r.; z początku programowo zbliżona była do chrześcijańskiej demokracji i endecji. Wśród jej inicjatorów znaleźli się oficerowie, którzy przed wojną byli pracownikami Oddziału II Wojska Polskiego - kontrwywiadu prowadzącego m.in. walkę z komunistami. Na czele Miecza i Pługa stali komendant główny Anatol Słowikowski i dr Zbigniew Grad.

Hrynkiewicz zdołał wniknąć w głąb owej struktury późnym latem 1942 r. Wprowadził go tam znajomy, także były członek OMS Życie Antoni Lewiński. Dzięki kolejnym kontaktom udało mu się poznać najściślejsze kierownictwo organizacji. Zgodnie z instrukcją Rittera Hrynkiewicz "ujawnił się przed Słowikowskim jako stary komunista, lecz po bytności w latach 1941-42 rozczarowany do ustroju radzieckiego i pragnący iść po innej drodze". Co ważne, sam Ritter potwierdził wydanie Hrynkiewiczowi takiej instrukcji, a także polecenie wstąpienia do organizacji prawicowej.

Do Wydziału Organizacyjnego Zarządu Głównego Miecza i Pługa wprowadził go z kolei Słowikowski. Chodziło o wykorzystanie jego doświadczeń z pracy w KPP. Hrynkiewicz początkowo pracował na terenie powiatów garwolińskiego i lubartowskiego, a później siedleckiego, sokołowskiego i całej Lubelszczyzny. Z pracy wywiązywał się na tyle sprawnie, że został kierownikiem centralnego wydziału organizacyjnego. Posługiwał się pseudonimem "Aleksander".

Wchodząc w skład kierownictwa, zyskał dostęp do materiałów wywiadu. Terenowe ogniwa Miecz i Pługa zdobywały ważne materiały o niemieckiej armii i aparacie władzy. Hryniewicz zdawał regularnie sprawozdania ze swych działań swemu zwierzchnikowi Skonieckiemu. Ten nie tylko wyraził zgodę, by Hrynkiewicz "działał jak stuprocentowy mipowiec", ale też polecił "wszelkimi siłami piąć się w górę, celem opanowania organizacji, a następnie włączenia jej do bloku PPR". Być może w ZSRR powstał pomysł zbudowania w Polsce jakiejś przeciwwagi dla podziemnej, niepodległościowej Krajowej Reprezentacji Politycznej. Jeśli tak było, pomysł ów był dalece oderwany od rzeczywistości. Członkowie Miecza i Pługa mieli poglądy radykalnie antykomunistyczne. Hrynkiewicz tkwiący wewnątrz organizacji uważał ów pomysł za absurdalny i niewykonalny. Ale Skoniecki podobno nie dawał się przekonać. Ostatecznie przystał na zgłoszony przez Hrynkiewicza projekt "rozbicia MiP-u w ogóle jako organizacji", ale najwyraźniej stracił do niego zaufanie.

Prawdopodobnie w związku z tymi nieporozumieniami Hrynkiewicz spotkał się na własne żądanie z Pawłem Finderem - kolejnym sekretarzem PPR, a zarazem szefem "specjalnej grupy wywiadowczej". Złożył mu dokładne sprawozdanie z pracy w Mieczu i Pługu i przekazał wszystkie informacje o tej organizacji.

W końcu przystąpił do realizacji swego projektu. Zadanie nie było trudne, gdyż Słowikowski i Grad utrzymywali kontakty z niemieckimi władzami bezpieczeństwa, i to bez wiedzy współpracowników. Hrynkiewicz otrzymał dodatkowo z NKWD dokumenty, na podstawie których oskarżył obu szefów o współpracę z gestapo. Między innymi na tej podstawie 18 września 1943 r. pluton specjalny Miecza i Pługa dokonał w Warszawie ich egzekucji. Uzasadnienie wyroku zostało przedłożone Delegaturze Rządu. Rozbijając kierownictwo Miecza i Pługa, Hrynkiewicz przyczynił się do stopniowego rozpadu tej organizacji.

Nowy szef - Spychalski

Jednak "Inspektor z Białegostoku" czuł się coraz mniej pewnie. "Będąc w kierownictwie MiP - zeznawał Hrynkiewicz w śledztwie prowadzonym przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego w 1950 r. - natknąłem się na gąszcz zagadnień przerastających moje doświadczenie i umiejętności, pomocy nie otrzymałem, zaś w najtrudniejszym momencie zerwano ze mną kontakt". Był tym zaskoczony: "Stwierdzam stanowczo, że nie dałem nawet cienia dowodu, który by motywował zarzuty w stosunku do mnie i konieczność zerwania kontaktu".

Późnym latem 1943 r. Hrynkiewicz skontaktował się ze Spychalskim. Tak przynajmniej utrzymywał ten ostatni. Rozmawiali w mieszkaniu Spychalskiego na Żoliborzu (ul. Felińskiego). Hrynkiewicz twierdził, że pracuje dla wywiadu radzieckiego, ale ma dostęp do informacji, które dotyczą bezpośrednio polskich komunistów (GL, PPR). Może przekazywać je do wykorzystania "najkrótszą drogą". Przedstawił relację z "likwidacji kierownictwa MiP" i swoje najbliższe plany. Przewidywał możliwość "wniknięcia" w strukturę wywiadu antykomunistycznego Delegatury Rządu w Warszawie.

Z kolei Hrynkiewicz datował swe pierwsze spotkanie ze Spychalskim na koniec 1942 r. Te różnice dadzą się jednak pogodzić. Przełomem w kontaktach było trzecie spotkanie, które stanowiło rzeczywisty początek współpracy. A doszło do niego właśnie w połowie 1943 r. Hrynkiewicz uznał wtedy, że Spychalski jako "członek czy mąż [zaufania] wywiadu radzieckiego" został jego kierownikiem "z ramienia KC PPR".

Hrynkiewicz opowiedział Spychalskiemu o swej współpracy i sporach ze Skonieckim. "Spychalski odnosił się do mnie z oschłą serdecznością, rozumiał moje intencje i uważał, że miałem całkowicie słuszność. To wszystko wywołało u mnie wrażenie, że nareszcie będę współpracował z towarzyszem, który zna mnie i z którym współpraca ułoży mi się dobrze".

W ostatnich miesiącach 1943 r. spotkania miały już charakter regularny. W pierwszych tygodniach 1944 r. zyskały na intensywności. Obaj panowie widywali się co tydzień w mieszkaniu na ul. Chmielnej (właścicielką lokalu była Irena Kukulska) lub w kawiarni w tym samym budynku. Spychalski nie wspominał w szerokim kierownictwie GL-PPR o nawiązaniu współpracy z Hrynkiewiczem, gdyż uznał, że "podlega on kierownictwu specjalnemu". Bez wątpienia jednak poinformował o tej współpracy Findera.

Tak więc Spychalski przyznał sobie wyłączność na Hrynkiewicza. Uważał go za "informatora na swoim kontakcie", który gwarantuje, że "robotę przeciwko wrogim PPR i GL organizacjom poprowadzi w ten sposób, aby nie było jakiegokolwiek angażowania PPR i GL w tę jego działalność. Również moja osoba miała być całkowicie kryta".

Kolacje z oficerem gestapo

Pod koniec września 1943 r. Hrynkiewicz oznajmił Spychalskiemu, że nawiązuje kontakt z niemiecką policją "w celu rozszyfrowania tam odcinka roboty antykomunistycznej". Spychalski uznał, że plan jest "bardzo śmiały", ale wart zrealizowania. Wedle notatki sporządzonej na podstawie informacji zebranych przez NKWD Hrynkiewicz miał znajomości wśród funkcjonariuszy Abwehry, których poznał z inicjatywy dawnego kierownictwa Miecza i Pługa.

Jesienią 1943 r. doszło do spotkania Hrynkiewicza ze współpracownikiem Abwehry Włodzimierzem Bondorowskim i oficerem gestapo Wolfgangiem Birknerem. To postacie ze wszech miar interesujące. Carski podporucznik Bondorowski był jednym z "białych" Rosjan pracujących dla Abwehry. Natomiast porucznik Birkner był specjalistą w przygotowywaniu prowokacji policyjnych i znawcą polskiego podziemia. Szczątkowe zapisy w literaturze historycznej pozwalają zidentyfikować go jako oficera Wydziału IV-N Gestapo w Warszawie przebywającego tu od października 1939 r. Wydział ten dysponował stworzonymi przez siebie sieciami wywiadowczymi, które zajmowały się sprawami szczególnej wagi.

Wiele wskazuje na to, że 3 lipca 1941 r. Birkner w roli szefa Wydziału IV-N wyjechał do Białegostoku, by wesprzeć działającą tam Einsatzgruppe B - 28-osobowy oddział Komando Białystok. "Przez ponad miesiąc Birkner »oczyszczał« rejon Białegostoku i Bielska Podlaskiego, głównie mordując Żydów" - pisze historyk Edmund Dmitrów ("Wokół Jedwabnego", Warszawa 2002).

W trakcie spotkania Hrynkiewicz, Bondorowski i Birkner uzgodnili, że gestapo będzie wspomagać wciąż istniejący Miecz i Pług, dostarczając członkom tej organizacji broń, przepustki i pieniądze. W zamian naziści żądali pomocy w zwalczaniu organizacji lewicowych. Hrynkiewicz wspólnie z członkiem nowego kierownictwa Miecza i Pługa Władysławem Byszkiem trzykrotnie odbierał od Niemców pieniądze - w sumie około 2 mln zł. Z Birknerem i Bondorowskim spotykał się "przeważnie późnym wieczorem przy kolacjach, które były kosztowne". Fundował je Birkner - przekonany, że Hrynkiewicz jest lojalnym współpracownikiem gestapo.

Także z porucznikiem (później kapitanem) Bondorowskim, szefem wywiadu w sztabie ROA (Rosyjska Armia Wyzwoleńcza, formacja kolaborancka walcząca u boku III Rzeszy), Hrynkiewicz kontaktował się regularnie od wiosny 1943 r. do sierpnia 1944 r. Wedle informacji MBP wspólnie dokonali wielu napadów rabunkowych. Hrynkiewicz nie krył tej znajomości przed Spychalskim, mówiąc mu, że "kontakty z gestapo ma p[odporucznik] carski Bondorowski, który z ramienia Wehrmachtu organizuje ROA".

Spychalski przyjmował do wiadomości kontakty Hrynkiewicza z Niemcami. Co więcej, aby uwiarygodnić swojego agenta w tym środowisku, dostarczał mu informacje i materiały, które z punktu widzenia PPR były mało istotne lub też już "spalone". Spychalski przekazał mu więc - na użytek Birknera - numery prasy komunistycznej, znany już gestapo (według jego informacji) tekst umowy pomiędzy GL a PAL (Polska Armia Ludowa, powstała w kwietniu 1943 r., reprezentowała rozłamowe środowiska socjalistyczne i demokratyczne, które nie podporządkowały się Delegaturze Rządu), informację o przebiegu pierwszego posiedzenia KRN, listę "reakcjonistów i dwójkarzy", którzy w informacji zostali przedstawieni jako komuniści, a także adres akowskiej drukarni.

Zdobyć archiwum

Latem 1943 r. w mieszkaniu Konstantego Piotrowskiego, członka Miecza i Pługa, Hrynkiewicz poznał Wacława Kupeckiego. Był to pracownik Wydziału Bezpieczeństwa Okręgowej Delegatury Rządu Warszawa-Miasto, który prowadził tajne archiwum na ul. Poznańskiej 37. Poza informacjami dostarczanymi przez wywiad antykomunistyczny gromadził w nim dane o najbardziej uciążliwych funkcjonariuszach niemieckiego aparatu ucisku i papiery kancelaryjne Delegatury.

Kupecki zaproponował Hrynkiewiczowi pracę u siebie - początkowo "w charakterze pomocy technicznej, a po okresie próbnym, kiedy [tę kandydaturę] zatwierdzi delegatura, jako urzędnik delegatury, współpracownik Kupeckiego". Hrynkiewicz porozumiał się ze Spychalskim i uzyskał jego zgodę wraz z poleceniem, by "zebrać dane o akcji antykomunistycznej (...) wybierać nazwiska komunistów z materiałów Kupeckiego i przekazywać je Spychalskiemu".

Kupecki miał Hrynkiewicza za człowieka, który przebywając po 1939 r. pod okupacją radziecką, na własnej skórze przekonał się, czym jest komunizm. Sądził też, że dzięki niemu uda się podporządkować Miecz i Pług Armii Krajowej. Początkowo przydzielił mu czynności czysto biurowe polegające głównie na przepisywaniu różnych danych do kartoteki. Po jakimś czasie zaczął mu powierzać bardziej odpowiedzialne zadania.

Hrynkiewicz miał tyle pracy, że na początku 1944 r. przestał sobie radzić ze zdobywaniem informacji - "w żaden sposób nie mógł wynotować chociażby części nazwisk rozpracowywanych przez Delegaturę komunistów". Wówczas przedstawił Spychalskimu plan zabicia Kupeckiego i przejęcia archiwum - rękami gestapo. Sprawa była o tyle pilna, że Hrynkiewicz odnalazł w kartotece zdjęcie Spychalskiego wraz z kopią jego danych z fałszywego dowodu osobistego.

Birkner długo nie interesował się zawartością archiwum Delegatury. Aby to zmienić, Hrynkiewicz użył więc podstępu i oskarżył Kupeckiego o współudział w "likwidowaniu" Niemców. Mimo to oficer gestapo nie chciał angażować w tę akcję swoich ludzi. Wedle Hrynkiewicza nie zamierzał wchodzić w konflikt z "panem Eugeniuszem" - przełożonym Kupeckiego. "Pan Eugeniusz" to Eugeniusz Gitterman, zastępca kierownika wywiadu centralnego w Wydziale Bezpieczeństwa Delegatury. Zdaniem wielu historyków był on agentem gestapo. 13 maja 1943 r. Gitterman dostarczył szefowi Sonderkommando IV AS w Warszawie listę 89 komunistów. W maju 1945 r. został zastrzelony - wedle niektórych relacji na rozkaz delegata rządu Stefana Korbońskiego.

Birkner zaproponował Hrynkiewiczowi, by przejął archiwum Kupeckiego siłami ludzi z Miecza i Pługa. Ten jednak nie mógł sprawy tak istotnej dla komunistów powierzyć MiP-owcom. Problem po części rozwikłał Bondorowski, obecny przy dyskusji. Zaofiarował Hrynkiewiczowi "dwóch, może trzech ludzi".

Ale to wciąż było mało. W 1949 r. Jerzy Fonkowicz - członek kierownictwa wywiadu GL - zeznał, że pod koniec 1943 r. lub na początku 1944 r. Spychalski zażądał od niego "dwóch ludzi do akcji bojowej". Nie sprecyzował przy tym, o jaką akcję chodzi. Fonkowicz zgłosił Wincentego Romanowskiego (ps. "Roman", "Robert") i Wiechockiego (ps. "Stefan"). Ci później opowiadali Fonkowiczowi, że Spychalski skontaktował ich "z osobnikiem [Hrynkiewiczem], który z kolei skontaktował ich z innymi dwoma osobnikami ["bondarowszczykami"], przy czym ten pierwszy uprzedził moich ludzi, by nie wydali się pozostałym, do której organizacji należą". Mieli występować jako rzekomi członkowie Miecza i Pługa. Wiedzieli, że idą do mieszkania przy ul. Poznańskiej, by zabrać "archiwum Delegatury czy też AK".

Hrynkiewicz ustalił z Birknerem datę akcji - 17 lutego 1944 r. W napadzie mieli wziąć udział: kierujący całością gestapowiec przysłany przez Birknera, dwóch "białogwardzistów" od Bondorowskiego i dwaj komuniści z GL. Główne role grali "bondarowszczycy", natomiast ludzie Fonkowicza byli raczej statystami.

Zwietrzały cyjanek

W przeddzień akcji Hrynkiewicz został na noc u Kupeckiego, upijając go przyniesioną ze sobą wódką. W nocy, gdy ten spał nieprzytomny, wyciągnął ze skrytki interesujące go materiały. Rano wprowadził do mieszkania grupę likwidacyjną łącznie z gestapowcem. Sam opuścił mieszkanie, zabierając kartotekę antykomunistyczną.

Hrynkiewicz za nic nie chciał dopuścić, by Kupecki dostał się żywy w ręce gestapo. W ten sposób unikał dekonspiracji. Przed opuszczeniem mieszkania wręczył więc Romanowskiemu z GL ampułkę cyjanku potasu i polecił otruć Kupeckiego.

Znamy szczegółową relację dwóch żołnierzy GL biorących udział w akcji. Niestety, jest to relacja z drugiej ręki przytoczona przez Fonkowicza - ich zwierzchnika: "Gdy razem we czwórkę weszli [dwaj ludzie Fonkowicza i dwaj od Bondorowskiego], otworzył im ten, z którym skontaktował ich Spychalski [tj. Hrynkiewicz]. Był on bez ubrania, tylko w bieliźnie. Po wejściu sterroryzowali właściciela mieszkania [Kupeckiego] i jego żonę. Właściciel mieszkania był inwalidą bez nogi. Ten, który im otworzył drzwi, wyciągnął ze strychu szereg teczek, z których po przejrzeniu zabrał dwie, po czym wyszedł z domu. Przed odejściem wręczył Romanowskiemu i Wiechockiemu cyjanek i polecił im otruć właściciela mieszkania. Oni podali [go] właścicielowi, lecz ten po wypiciu wymiotował i żadnych skutków poważniejszych nie było. W tym czasie przybyło do mieszkania szereg osób, którzy byli zatrzymani. Przybył też osobnik, prawdopodobnie szef tej organizacji [gestapowiec], do której należał osobnik skontaktowany przez Spychalskiego, i przesłuchiwał zatrzymanych ludzi. O godzinie szóstej po obiedzie kazał Romanowskiemu i Wiechowskiemu opuścić lokal. Gdy oni wyszli, w lokalu zostali szef organizacji i jego ludzie oraz zatrzymani".

A oto opowieść Hrynkiewicza: "W czasie likwidacji zjawił się w mieszkaniu Kupeckiego wyznaczony przez Birknera gestapowiec, któremu przekazałem materiały na strychu. Następnie wręczyłem ludziom Spychalskiego ampułkę z cyjankiem potasu w celu otrucia Kupeckiego. Sam zaś zabrałem teczkę z materiałami antykomunistycznymi i kuchennymi schodami zszedłem na dół, udając się na ul. Chmielną do mieszkania Ireny Kukulskiej, zostawiając u niej teczkę. Po moim wyjściu od Kupeckiego gestapowiec rozbił skrytkę w gabinecie Kupeckiego, zabierając znajdujące się tam [pozostałe] materiały. Wszyscy odwiedzający ludzie Kupeckiego byli zatrzymani i rewidowani. Wieczorem zostali ludzie Spychalskiego zwolnieni pierwsi, a następnie wyprowadzono część osób, które zjawiły się w mieszkaniu Kupeckiego, do samochodów gestapo oczekujących w pobliżu. W mieszkaniu Kupeckiego zostawiono kilka osób".

Do samochodu gestapo załadowano też Kupeckiego, którego GL-owcom nie udało się otruć.

Uważałem to za poważny sukces

W 1951 r. swoją cegiełkę do tych relacji dorzucił też Spychalski: "Dotarłem wówczas do Hrynkiewicza, który poinformował mnie, że akcja zdobycia archiwum została przeprowadzona, dokumentów jednak nie przekazał moim ludziom, gdyż były takie warunki, że wolał dla bezpieczeństwa zabrać je osobiście. Zapewnił mnie, że akcja została przeprowadzona tak, że nie może być podejrzeń ani co do jego osoby, ani co do udziału GL w tej akcji".

Teczkę z dokumentami, na których tak zależało komunistom, Hrynkiewicz wziął ze sobą do mieszkania przy ul. Chmielnej. Spychalskiemu tłumaczył, że "jeszcze nie zdążył przejrzeć materiałów archiwum, i zaproponował, aby dokonać tego w lokalu jego człowieka na Saskiej Kępie, co uważał za bardziej wskazane ze względów bezpieczeństwa". Na Saską Kępę poszli więc razem. Hrynkiewicz niósł dokumenty w teczce. Tak zatem całe to nieco mityczne archiwum antykomunistyczne w istocie mieściło się pod pachą.

Niemal wszystkie dokumenty dotyczyły PPR i GL. "Materiałami, które przekazałem Spychalskiemu - zeznał Hrynkiewicz - były: kartoteka zawierająca nie mniej jak 1000 nazwisk, raporty antykomunistyczne z terenów, raporty antykomunistyczne różnych grup wywiadowczych antykomunistycznych, kilka sprawozdań miesięcznych Delegatury oraz cała masa materiałów, których nie pamiętam, co zawierały".

Relacja Spychalskiego różni się tylko w szczegółach: "Była tam kartoteka członków PPR i GL na około 700 [nazwisk], szereg meldunków z sieci wywiadowczej »antyku« przeciw PPR, GL i lewicy, fotografie szeregu ludzi, kopie dokumentów osobistych, między innymi kopia mojego dowodu osobistego na nazwisko Sokołowskiego Macieja (...). Znajdowały się tam także sprawozdania, opracowania o robocie, działaniach PPR i GL". Były tam też materiały Miecza i Pługa dostarczone przez samego Hrynkiewicza, kiedy ten inspirował wykonanie wyroku śmierci na Słowikowskim i Gradzie.

"Po ogólnym przejrzeniu materiałów archiwum zabrałem je - kontynuuje Spychalski - i przewiozłem na mój lokal u [Kazimierza] Gubica, przy ul. Krasińskiego 20". I konkluduje: "Uważałem wówczas zdobyty materiał za poważny sukces".




W lutym 1944 r. hitlerowcy zlikwidowali tajną drukarnię w Warszawie. Jej adres przekazał Niemcom Bogusław Hrynkiewicz przekonany, że chodzi o drukarnię AK. Okazało się, że komuniści zadenuncjowali... własną drukarnię. Druga część opowieści o agencie PPR


Późnym latem 1943 r. Witold Jóźwiak, szef Sztabu GL, wydał Spychalskiemu, swemu ówczesnemu zastępcy, specjalne polecenie. Komunistyczny wywiad miał przeprowadzić akcję wprowadzającą w błąd niemieckie władze policyjne. Do dziś można się zastanawiać, na czym owo wprowadzanie w błąd miało polegać. Nie ma natomiast wątpliwości, na czym w istocie polegało. Na denuncjowaniu władzom niemieckim działaczy polskiego podziemia niepodległościowego.

Zadenuncjować AK

Po latach Spychalski twierdził, że zadanie zlecił mu nie tylko Jóźwiak, jego zwierzchnik wojskowy, ale także Paweł Finder - przywódca PPR. Spychalski miał przygotować niecodzienną listę. Wedle pierwszej interpretacji, najkorzystniejszej dla PPR, lista miała zawierać nazwiska fikcyjne bądź nazwiska osób już nieżyjących wraz z adnotacjami identyfikującymi "daną osobę jako lewicującą". Lista miała zostać przesłana gestapo, by zdezinformować i utrudnić pracę niemieckiego aparatu bezpieczeństwa.

Tak przynajmniej utrzymywał Spychalski, a jego relacja wydaje się tym cenniejsza, że Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego sporządziło ją na podstawie nagrania z podsłuchu zainstalowanego w pokoju Spychalskiego, gdy ten pozostawał jeszcze na wolności. Były szef wywiadu PPR mówił, że w 1943 r. powstała "jakaś propozycja, ażeby rozesłać parę tysięcy listów do gestapo, ludzi nie z nazwiskami konkretnymi, ale po prostu z nazwiskami, których nie ma, nie istnieją i że to miało pójść do gestapo po to, ażeby gestapo nie pragnęło roboty". Zaznaczał przy tym: "ale wyłącznie podawania tego, czego w istocie rzeczy nie ma, co nie istnieje po prostu, patent jakiś wymyślony, nazwisko jakieś wymyślone (...), żeby gestapo latało i szukało tego, czego nie może znaleźć, bo nie ma w istocie rzeczy".

Polecenie sporządzenia takiego fikcyjnego wykazu nazwisk Spychalski wydał swojej współpracownicy, sekretarce, a także kochance - Stanisławie Sowińskiej. W październiku 1943 r. rozmawiał też na ten temat z Hrynkiewiczem.

Ten ostatni jednak zeznawał, że cały projekt wyglądał inaczej. Do gestapo trafiła lista z autentycznymi nazwiskami członków podziemia niepodległościowego.

Spychalski częściowo zrzucał winę za taki obrót sprawy na Sowińską. Zeznał, że polecił jej zrobić listę fikcyjnych nazwisk, ale Sowińska po jakimś czasie wyraziła wątpliwości co do skuteczności takiej akcji. Wtedy dopiero polecił jej skorzystać - jak to ujęto w żargonie komunistycznym - "ze spisów szpicli, gestapowców i reakcjonistów, które były w posiadaniu Biura Informacji".

Sowińska natomiast od początku zeznawała, że otrzymała polecenie zestawienia nazwisk na podstawie meldunków, jakie otrzymywał Oddział Informacji GL. O zamiarze wysyłania tego spisu do gestapo w ogóle nie słyszała. Dopiero jesienią 1943 r. w obecności innej pracownicy wywiadu PPR Romy Romanowicz Spychalski powiedział jej: "Trzeba będzie rozpocząć taką robotę polegającą na wyciąganiu prawdziwych nazwisk i adresów działaczy AK i do tych nazwisk i adresów dodawać fikcyjne funkcje w PPR i GL, listy te odsyłać do gestapo, niby jako komunistów, w formie anonimów, z zaznaczeniem, że listy te posyłają wrogowie komunizmu". Lista miała zawierać od kilkunastu do trzydziestu paru nazwisk.

Sam Spychalski w śledztwie rozpoczętym w 1950 r. różnie tłumaczył swoje postępowanie. Wspominał m.in. zdarzenie, do którego doszło we wrześniu 1943 r. Wtedy to w Warszawie został aresztowany i zamordowany przez gestapo dowódca Okręgu Warszawskiego GL Henryk Sternhel "Gustaw". Zabrano go z mieszkania, którego adres można było znaleźć w kartotece przejętej przez Hrynkiewicza w mieszkaniu Kupeckiego. Hrynkiewicz poinformował Spychalskiego, że w archiwum Kupeckiego figuruje wiele nazwisk komunistów, którzy posługują się fałszywymi dokumentami tożsamości. Spychalski obawiał się, że materiały te służą nie tylko do rozszyfrowania komunistów przez AK, ale też gromadzone są w celu przekazywania ich do gestapo. Chciał więc sparaliżować te działania.

Sowińska i Romanowicz samodzielnie wybrały nazwiska do spisu. Spychalski nie instruował ich, "z jakich źródeł czerpać dane". Wypis ostatecznie pochodził więc z meldunków o AK dostarczonych przez Jerzego Fonkowicza i Alfreda Jaroszewicza. Zawierał "listę obejmującą dwadzieścia kilka nazwisk wraz z adresami". Z meldunków Fonkowicza obie panie wypisały tylko cztery osoby. Sowińska zapamiętała "pirotechnika Burkackiego, dwa lub trzy nazwiska z ul. Kopińskiej, wśród których był i fryzjer". Natomiast z meldunków Jaroszewicza wymieniła "mgr Gerwel z Instytutu Higienicznego".

Spychalski wyznaczył im dokładny termin i polecił, by kopertę z listą wrzucić "do skrzynki przy drzwiach prywatnego mieszkania jednego z kierowników gestapo". Podał nazwisko i adres gestapowca. Uzyskał je wcześniej od rozeznanego w tych kręgach Hrynkiewicza. Po kilku dniach zatwierdził treść anonimu, a Romanowicz wrzuciła go do skrzynki gestapowca.

Sowińska, już jako powojenny więzień Departamentu X MBP, przedstawiła tę historię oficerowi śledczemu bez ogródek: "Słuchajcie towarzyszu, przychodzi Spychalski, szef wywiadu, każe nam, Romie (...) i mnie drugiej, usiąść i napisać, wyciągać spis ludzi - co ja miałam powiedzieć, że nie zrobię tego? (...) Myśmy ułożyły ten spis i Roma to zaniosła, nie wiem, czy wrzuciła do skrzynki, czy gdzieś zaniosła tam, ale nie wiem gdzie, zdaje mi się, że do skrzynki wrzuciła ten anonim, prawda".

Wsypa własnej drukarni

W lutym 1944 r., gdy Spychalski kontynuował plan denuncjowania przeciwników politycznych do gestapo, Niemcy zlikwidowali komunistyczną drukarnię przy pl. Grzybowskim w Warszawie i aresztowali dwójkę pracujących tam PPR-owców. Spychalski dowiedział się o tym od Hrynkiewicza. Było to dla niego o tyle szokujące, że wcześniej sam przekazał Hrynkiewiczowi adres tej drukarni jako drukarni AK w celu rozbicia jej przez Niemców.

W 1950 r. zeznawał: "Drukarnię GL na pl. Grzybowskim, względnie ul. Twardej, przekazałem [poprzez Hrynkiewicza] do gestapo w celu likwidacji, w przekonaniu, że jest to drukarnia akowska. Informacje o tej drukarni przekazał mi [Józef] Sęk-Małecki na posiedzeniu Sztabu GL przy ul. Wielkiej w październiku lub listopadzie 1943 r. Wręczył mi wówczas karteczkę z adresem tej drukarni, celem zainteresowania się nią jako drukarnią akowską. Przed oddaniem drukarni gestapo, celem zlikwidowania jej, nie mówiłem nikomu o tym. Nie sprawdzałem w ogóle prawdziwości danych (...). Nie pytałem Sęka-Małeckiego ani przed likwidacją, ani po likwidacji, od kogo otrzymał adres w[yżej] w[ymienionej] drukarni".

Spychalski zrozumiał, że nieświadomie wsypał współtowarzyszy. Teraz groziło mu oskarżenie o prowokację i zdradę, a nawet kula w łeb. "Nie miałem odwagi pytać się Sęka-Małeckiego, skąd otrzymał ten adres, ani też nie starałem się dociekać informacji [od] Sęka, aby nie ujawnić swego bezpośredniego udziału w nadaniu gestapo tejże drukarni".

W tej sytuacji Spychalski postawił wszystko na jedną kartę. Nie miał zresztą innego wyjścia. Pod koniec lutego lub na początku marca 1944 r. idzie do mieszkania Gomułki, by opowiedzieć mu o swojej ponadpółrocznej współpracy z Hrynkiewiczem, a poprzez niego - o kontaktach z Niemcami. O napadzie na archiwum Delegatury w mieszkaniu Kupeckiego, o bratobójczej denuncjacji przeciwników politycznych i w końcu - o konsekwencji tejże akcji, czyli niespodziewanej wpadce drukarni gwardzistów.

Gomułka zapamiętał, że Spychalski przyszedł bez zapowiedzi. Utratę drukarni uważał za swój fatalny błąd. Zamierzał "przez wyrzeczenie się tej akcji szukać jakiegoś darowania" winy u nowego szefa partii. Tym bardziej że Jóźwiak zaczął oskarżać go o świadome działanie prowokacyjne.

Po latach Spychalski przyznał się jednak, że nawet w tak trudnej dla siebie sytuacji nie powiedział Gomułce całej prawdy: "Mówiłem mu również, że polecenie robienia akcji dezinformacyjnej otrzymałem od poprzedniego sekretarza KC PPR [Findera] oraz od szefa Sztabu Głównego GL [Jóźwiaka], powiedziałem to tak, jak gdyby otrzymane od nich polecenie miało dotyczyć nadawania prawdziwych adresów. O tym, że akcję nadawania prawdziwych adresów zrobiłem na własną rękę, zamiast, jak miałem polecenie, prowadzenia dezinformacji przy pomocy adresów fikcyjnych, Gomułce nie powiedziałem. Chciałem w ten sposób ukryć moją winę, która, jak mi wówczas się wydawało, polegała na tym, że przez nadawanie adresów prawdziwych wpadła drukarnia GL".

Przyjmując tę samokrytykę za dobrą monetę, trzeba jednak pamiętać, że Spychalski mówi to w drugim roku pobytu w więzieniach MBP. Rzecz charakterystyczna - nie obarcza winą Jóźwiaka, choć szef Sztabu GL mógł być "równoprawnym" współtwórcą pomysłu denuncjowania Niemcom działaczy AK. Jednak w 1951 r. Spychalski siedzi w więzieniu, a Jóźwiak jest członkiem Biura Politycznego KC PZPR i przewodniczącym Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej, należy do grona wojujących oskarżycieli Spychalskiego i Gomułki. W tej sytuacji rzucenie na niego jakichkolwiek podejrzeń byłoby dla Spychalskiego krokiem samobójczym.

W 1944 r., po rozmowie ze Spychalskim, Gomułka uznał go za naiwniaka, który daje się wodzić za nos. Jak wynika z jego listu do Bieruta, Gomułka "nie wyobrażał sobie, aby gestapo zgodziło się na zabranie przez Hrynkiewicza dokumentów [z archiwum Kupeckiego], zwłaszcza dotyczących komunistów, bez uprzedniego zaznajomienia się. Podejrzewał, że wciągnięcie GL do akcji wspólnie z gestapo ma na celu zdyskredytowanie i skompromitowanie PPR". Gomułka zakazał Spychalskimu dalszych działań tego typu i "powiedział, że postawi tę sprawę w KC".

Tak jednak się nie stało. W obliczu kłopotów z instalowaniem władzy komunistycznej w Polsce problemy okupacyjne wkrótce stały się nieistotne.

Gomułka, towarzysz spoza układu

Czy Spychalski rzeczywiście mógł nie uzgodnić z Gomułką prowadzenia takiej akcji? Wydaje się, że tak. Dopiero gdy denuncjacje zakończyły się utratą własnej drukarni, musiał przyznać się do współpracy z Hrynkiewiczem. Jednocześnie miał w ręku ważny atut na swoją obronę - zdobyte w napadzie na archiwum Delegatury materiały antykomunistyczne.

Spychalski realizował polecenie, jakie przywieźli z Moskwy Nowotko, Mołojec, Finder i Fornalska. Jednak Nowotko zostaje zabity w grudniu 1942 r., wkrótce ten sam los spotka Mołojca. Kierownictwo PPR przejmuje wówczas Finder, wspomaga go Fornalska. Oni też nadzorują Spychalskiego. Wiedzą o pośrednim wykorzystywaniu gestapo do niszczenia członków polskiego podziemia niepodległościowego. Pod koniec 1943 r., po aresztowaniu Findera i Fornalskiej, Spychalski staje się w dużym stopniu samodzielny.

Dlaczego nie powiedział Gomułce o działalności swojej grupy? A także o dwóch ważnych współpracownikach, Włodzimierzu Lechowiczu i Alfredzie Jaroszewiczu, ulokowanych w strukturach Delegatury Rządu? Otóż gdy "Wiesław" objął kierownictwo PPR, był człowiekiem niemal zupełnie nieznanym - ani w kraju, ani tym bardziej w ZSRR. Gdy w połowie maja 1944 r. Spychalski jako delegat "krajowych" komunistów przedarł się przez poleskie błota do Moskwy, zamieszkał w pokoju hotelowym wspólnie z Jakubem Bermanem - faktycznym szefem Centralnego Biura Komunistów Polski. Rozwiewał wówczas obawy Bermana (i innych towarzyszy) w sprawie "Wiesława". Kim jednak był Gomułka wobec Bermana? Lokalnym działaczem z Rzeszowszczyzny? Starostą komuny więziennej w Sieradzu? Jakie znaczenie miał jego roczny pobyt w kominternowskiej szkole partyjnej w połowie lat 30. wobec bezpośredniego oparcia, jakie Berman miał w Moskwie, gdzie cieszył się zaufaniem takich ludzi jak Wiaczesław Mołotow, Georgij Dymitrow czy Dymitrij Manuilski? Na przełomie 1943 i 1944 r. można było sądzić, że Gomułka jest szefem "przejściowym" i wkrótce zostanie zdjęty ze stanowiska. Co najważniejsze, współpraca Spychalskiego z Hrynkiewiczem odbywała się - by tak rzec - po "linii radzieckiej". A Gomułka był spoza tego układu.

Podczas posiedzeń Sztabu Głównego GL Spychalski miał dwie scysje z Jóźwiakiem, który zarzucał mu, że "z powodu wysyłania przezeń anonimów do gestapo wpadła drukarnia »Gwardzisty«". Spychalski polecił więc swojej sekretarce sprawdzić, czy na liście wysłanej do gestapo nie figurował adres tej drukarni. Sowińska sprawdziła. Adresu nie było. Wówczas jej szef powiedział, że "chciałby, aby tej listy nikt więcej nie oglądał, gdyż i jemu, i Romie [Romanowicz] w przyszłości zaszczytu ona nie przyniesie". Po latach Sowińska tak wspominała nastrój tamtej chwili: "Spychalski przychodzi i sam przed nami składa samokrytykę, właściwie nie przed Romą, [ale] przede mną, powiedział, że miał dużo zmartwienia o to, nawet zdaje się wymienił »Wiesława«, że bardzo źle postąpił i niesłusznie postąpił i więcej do takich metod nie będzie się uciekać".

Spisek czy hucpa?

Trudno ustalić rzeczywistą liczbę osób zadenuncjowanych. I Spychalski, i Sowińska, która przygotowała listę dla gestapo, mówią o kilkunastu, z górą o 30 nazwiskach. Ale być może Spychalski przekazał Hrynkiewiczowi dodatkowe listy. Wedle relacji tego ostatniego na początku marca 1944 r. Spychalski pytał go o rękopis spisu członków AK i Delegatury. Miał on zawierać około stu nazwisk (innym razem Hrynkiewicz wspominał nawet o 200 nazwiskach). Hrynkiewicz stwierdził, że większość z tych ludzi zadenuncjował już gestapo. Spychalski podobno kazał mu zniszczyć tę część rękopisu, która już została wykorzystana.

Kolejne pytanie: jaki charakter miał napad na archiwum Kupeckiego? Historyk Ryszard Nazarewicz podaje w swej książce "Armii Ludowej dylematy i dramaty" (Warszawa 2000) wiele cennych szczegółów, ale o samej akcji pisze dość enigmatycznie. To, że dwaj szeregowi żołnierze GL nie wiedzieli, iż współpracują z gestapo - co istotnie mogło mieć miejsce - nie zwalnia komunistów z odpowiedzialności za tę akcję. A to właśnie pośrednio sugeruje autor.

Z kolei Piotr Gontarczyk, który w swej przebogatej źródłowo i faktograficznie pracy "Polska Partia Robotnicza. Droga do władzy (1941-1944)" (Warszawa 2006) nierzadko używa dużych kwantyfikatorów, pisze o "wspólnej akcji PPR-NKWD i gestapo". To mogłoby wskazywać na jakieś strategiczne działanie wspólnie przeprowadzone i nadzorowane przez wpływowe grupy z ramienia tych trzech struktur. Tymczasem zdaniem autora niniejszego artykułu wiele wskazuje na to, iż była to dramatyczna hucpa, w której wziął udział Hrynkiewicz i jego "kumple" od kieliszka - Bondorowski, który z Hrynkiewiczem dokonywał rozbojów rabunkowych, oraz Birkner, który chyba tylko wskutek namolności Hrynkiewicza przydzielił mu gestapowca. Co nie zmienia tego, iż skutkiem owej hucpy było aresztowanie przez gestapo i śmierć kilku ludzi.

Dla Spychalskiego owa hucpa była wielkim sukcesem, o czym świadczy to, iż zawartość archiwum Kupeckiego w marcu 1944 r. zabrał ze sobą do Moskwy.

W komunistycznych więzieniach

W państwie komunistycznym nikt nie może czuć się bezpiecznie. Żadne zasługi nie chronią przed więzieniem czy nawet stryczkiem.

Wiosną 1944 r. Hrynkiewicz ponownie nawiązał bezpośredni kontakt ze Skonieckim i Ritterem. Znów przez kilka miesięcy działał na rzecz wywiadu radzieckiego. W styczniu 1945 r. zostaje ciężko ranny. Zapada na gangrenę i czasowo jest sparaliżowany. Przechodzi trzy operacje, których efektem jest amputacja lewej nogi.

Przewieziono go do Moskwy i umieszczono w Pierwszym Komunistycznym Szpitalu Wojskowym pod opieką - jak napisał - "pierwszorzędnych specjalistów". Tam wrócił do zdrowia i po trosze zaleczył rany. Dość szybko został przeniesiony na oddział - jak sam to ujął - "dla psychiczno-nerwowych", gdzie spędził kilka miesięcy. Prawdopodobnie nie był to wynik szykan - szpital opuścił bowiem na własną prośbę. Wiele wskazuje na to, że Hrynkiewicz przeszedł załamanie nerwowe.

Z Moskwy do Polski wrócił na początku września 1945 r. W styczniu następnego roku miał iść do szpitala na kolejną operację (pozostałe w ciele odłamki powodowały chroniczne zapalenia). Jednak pod koniec grudnia aresztowało go NKWD.

Z notatki polskiego Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego sporządzonej we wrześniu 1955 r. na podstawie "informacji radzieckich organów" wynika, że 30 października 1946 r. Hrynkiewicz został skazany na pięć lat więzienia. "Akt oskarżenia w sprawie Hrynkiewicza podaje, że on, będąc agentem radzieckiego wywiadu, uchylał się od wykonywania powierzonych mu zadań i kontakt swój z radzieckim wywiadem wykorzystywał dla interesów faszystowskiej organizacji Miecz i Pług".

Zwalczanie polskiego podziemia niepodległościowego - m.in. poprzez podjętą w tym celu współpracę z gestapo - uczyniło zeń po wojnie człowieka wielce niewygodnego. Wiedział dużo - znał kulisy działań przestępczych, znał ludzi, widział i sam stosował metody, jakimi posługiwały się służby radzieckie na terenach polskich. Józef Światło tłumaczył na falach Radia Wolna Europa: "Jak zwykle w takiej sytuacji wywiad sowiecki umywa ręce. Agent, który swoją robotę zrobił, jest niewygodny, przestaje dla nich istnieć. I wobec tego Hrynkiewicz siedzi w więzieniu".

Z radzieckiego więzienia do Polski powrócił w październiku 1948 r. Tutejszy aparat bezpieczeństwa zainteresował się jego osobą w związku z rozpoczęciem śledztwa w sprawie rzekomej "prowokacji w kierownictwie PPR". Pierwszy protokół jego przesłuchania nosi datę 25 października 1948 r. Miał być jednym ze świadków oskarżenia w przygotowywanym procesie Spychalskiego. Na końcu tej układanki zaplanowanej przez kierownictwo MBP miało się znaleźć nie tylko uwięzienie samego Gomułki (co zresztą nastąpiło 2 sierpnia 1951 r.), ale także jego proces pokazowy. W tej sytuacji wszelkie, choćby tylko pozorne dowody powiązań Spychalskiego i Gomułki z Niemcami były dla oskarżycieli niezwykle przydatne.

Hrynkiewicz miał tego świadomość. "W wyniku jakiejś strasznej afery - mówił w celi więziennej - i moralnie, i fizycznie rozdeptano mnie i deptano przez długie trzy lata [w ZSRR]. Wróciłem do kraju, powiedziano mi, iż powinienem zrozumieć, iż jedno to jest problem polityczny [rzekoma zdrada okupacyjnego kierownictwa PPR], a drugie to - ja [rzeczywiste działania Hrynkiewicza]. Zdaję sobie sprawę, że problem polityczny powinien być rozgryziony i to jest ta wielka sprawa, moja zaś jest maleńka i nieważna w porównaniu, jednak dla mnie jest sprawą mego życia lub śmierci, no i poza tym istnieją granice wszelkiej wytrzymałości".

Hrynkiewicz był doświadczonym komunistą, więc ze zrozumieniem przyjmował to, że "bieg śledztwa może wymagać" jego "ścisłej izolacji". Rozumiał swoją rolę - elementu układanki, przedmiotu, a nie podmiotu sprawy. Był jednak chory. Napisał więc do ministra bezpieczeństwa: "Zwracam się do Was z prośbą, by materiał, jaki jest potrzebny Wam, był wzięty ode mnie w najbliższym czasie, oraz o decyzję w mojej sprawie". Świadom lub nie, że w jego celi zainstalowany jest podsłuch, mówił dosadnie: "Nie mam do nikogo ani żalu, ani pretensji. Wiem, że w tym układzie stosunków, jakie zrobili, byłem im niewygodny, w Moskwie raz genialnie załatwili, choć tam w spokoju, bez znęcań się i ubliżań, a ci poprawiają w coraz to bardziej fantastyczne pomysły". Nie szczędził cierpkich słów swoim niedawnym towarzyszom: "Sprawa, którą można było załatwić w partii w 1945 r. bez niczego, dziś urasta do fantastycznych rozmiarów. Ja początkowo się załamywałem, ale przez te pięć lat wyprostowałem się, a im bardziej oni tworzą pomysły najbardziej fantastyczne, ja tylko bardziej się wyprostowuję. Wszystko, co oni w Polsce robią [partia], to jest do wszystkiego podobne, tylko nie do marksizmu".

"Nie widzę nic w swej działalności - żalił się Hrynkiewicz - co by przyniosło jakikolwiek uszczerbek PPR czy ZSRR, czy obozowi demokratycznemu w Polsce, jeśli mogłem wyrządzić jakieś szkody, to wbrew mej woli, nieświadomie i tylko w tym wypadku, gdy w spisach nazwisk otrzymanych od Spychalskiego dla przekazania do gestapo mogli znajdować się pepeerowcy lub demokraci, dotychczas to wykluczałem, teraz nie wiem. Niewątpliwie w mojej pracy jest cały szereg błędów i wyskoków, których powinienem był uniknąć, lecz w żadnym wypadku nie przyniosły one najmniejszej szkody PPR czy ZSRR. (...) Lecz zrobiono ze mnie zdrajcę i wroga, ukrzywdzono mnie najbardziej, jak tylko można ukrzywdzić komunistę". Miał poczucie, że uratuje go jedynie cud: "Nie czuję się winnym! Czuję się ofiarą sytuacji! (...) Wiem, że było wiele wypadków, gdzie Stalin sięgnął po akta sprawy kogoś z aresztowanych i zlikwidował sprawę, ale to trzeba być szczęściarzem, a ja zawsze byłem ofiarą".

To on jest wszystkiemu winien

W maju 1950 r. do więzienia MBP trafił także dawny zwierzchnik Hrynkiewicza gen. Spychalski - członek Biura Politycznego PPR, a potem PZPR, wiceminister obrony narodowej, zastępca naczelnego dowódcy Wojska Polskiego ds. polityczno-wychowawczych. O tym, że gromadzą się nad nim chmury gradowe, wiedział już od połowy 1948 r. W prywatnej rozmowie zwierzył się swojej byłej sekretarce i kochance: "Towarzysze radzieccy od dawna nie mają do mnie zaufania. [Dymitr] Wozniesieński [ówczesny zastępca szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego] kazał u mnie w gabinecie założyć podsłuch".

Nie mylił się. Jeszcze w marcu 1948 r. ambasador ZSRR w Warszawie Wiktor Lebiediew przesłał na ręce Wiaczesława Mołotowa na poły prywatny list, w którym uczynił ze Spychalskiego jedną z pierwszoplanowych postaci grupy "zainfekowanej polskim szowinizmem". Wedle tej opinii Spychalski miał się kierować nieskrywanym "uczuciem nienawiści do ludzi radzieckich".

Po kilkunastu miesiącach oskarżenia przybrały dużo groźniejszy charakter. W początkach lipca 1949 r. - niespełna rok przed aresztowaniem Spychalskiego - Lebiediew pisał do ministra spraw zagranicznych ZSRR Andrieja Wyszyńskiego: "Nawet jeżeli nie wszystko zostało jeszcze udowodnione, to dowodów jest tak dużo, że moim zdaniem trudniej będzie udowodnić niewinność Spychalskiego niż jego winę". W połowie grudnia 1949 r. Spychalskiego zesłano na "banicję" - został kierownikiem technicznym Centralnego Biura Projektów we Wrocławiu. Pozostawiono mu jeszcze ochronę, był wszak do listopada członkiem Biura Politycznego - ale ta ochrona od dawna współpracowała z odpowiednią komórką MBP.

Po kilku miesiącach trafił do tajnego więzienia dla działaczy komunistycznych wysokiego szczebla.

W więzieniu spędził sześć lat. Podobnie jak Hrynkiewicz do końca pozostał komunistą. I jeden, i drugi zostali zrehabilitowani na fali Października '56. Działalność Hrynkiewicza uznana została za patriotyczną.

Jednakże po 1956 r. nie tworzyli już wspólnego środowiska - ani politycznego, ani nawet towarzyskiego. Zarówno Ritter, jak i Skoniecki oraz Hrynkiewicz pozostali w bezpośrednich powiązaniach, zależnościach i związkach z różnymi strukturami wywiadu radzieckiego.

Spychalski wrócił do elity władzy komunistycznej. Po Październiku '56 ponownie został wiceministrem, a potem ministrem obrony narodowej. Od marca 1959 r. zasiadał też w Biurze Politycznym. 7 października 1963 r. otrzymał stopień marszałka Polski. W kwietniu 1968 r., po dymisji Edwarda Ochaba, został przewodniczącym Rady Państwa. 15 grudnia 1970 r. brał udział w zebraniu zwołanym przez Gomułkę, w trakcie którego milcząco zaakceptował decyzję o użyciu broni przeciw strajkującym robotnikom na Wybrzeżu.

Gdy odsuwano go od władzy, odżyły w nim dawne lęki. Mieczysław Rakowski - wówczas redaktor naczelny tygodnika "Polityka" - zapisał w swym dzienniku pod datą 23 grudnia 1970 r., że Spychalski "wpadł w histerię. Krzyczał, że on wie, dlaczego go wyrzucono. »Chcecie urządzić nowy proces, chcecie posadzić mnie na ławie oskarżonych tak, jak to już raz było«. Następnie zaczął oskarżać Gomułkę. Krzyczał: »To on jest wszystkiemu winien«".





ROBERT SPAŁEK - ur. 1971 r., historyk, pracownik Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Warszawie. Zajmuje się głównie dziejami komunistów w Polsce w latach 1944-56 oraz opozycją polityczną lat 1976-89. Doktorant prof. Jerzego Eislera.