Tajemnice księdza Niewęgłowskiego

 

 

 

14.12.2023

W wieku 82 lat zmarł ksiądz Wiesław Niewęgłowski, wieloletni duszpasterz środowisk twórczych.
Ksiądz Wiesław Niewęgłowski urodził się 11 lipca 1941 w Zbuczynie na Podlasiu. W latach 1961-1966 studiował na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, a w roku 1970 ukończył Metropolitalne Seminarium Duchowne w Warszawie. W tym samym roku otrzymał święcenia kapłańskie.
W roku 1974 został duszpasterzem w kościele świętej Anny w Warszawie, a od roku 1975 był inicjatorem i organizatorem Tygodni Kultury Chrześcijańskiej. Ksiądz Wiesław Niewęgłowski był krajowym Duszpasterzem Środowisk Twórczych i inicjatorem budowy kościoła środowisk twórczych świętych Brata Alberta i Andrzeja Apostoła przy placu Teatralnym w Warszawie oraz w latach 1999-2012 jego pierwszym rektorem.

 




Jacek Dehnel

15 grudnia 2023

Był rok 1996 lub 1997, brałem udział w wystawie sztuki katolickiej w Belgii i Warszawie, i wtedy zetknąłem się z księdzem X. który zaproponował, że mi zrobi wystawę w podziemiach swojego kościoła.
Po wystawie ksiądz zaprowadził mnie na bok (z dala od moich rodziców, których przy okazji poznał): był pod sześćdziesiątkę, mały, siwy, raczej pękaty, z twarzą rumianą jak połeć. I zaczął mnie namawiać, że jak chciałbym kiedyś przyjechać do Warszawy, żeby pochodzić po muzeach, to on mieszka w samym centrum, mogę u niego mieszkać, nie ma problemu, zaprasza, zawsze mogę przyjechać, on się mną zaopiekuje.
Kiepsko wycelował. Jeśli chciałem przyjechać do Warszawy, to mogłem zatrzymać się u rodziny, a gdybym nie mógł, to rodzice zapłaciliby mi jakiś pokój. Nie uciekałem z domu, nie zostałem wyrzucony z domu. Byłem nieodpowiednim szesnastolatkiem czy siedemnastolatkiem, żeby mnie otoczyć taką „opieką”.
Nikomu nie powiedziałem o tej rozmowie, choć czułem, że jest obleśna i ma obleśne cele. Albo może właśnie dlatego.
Parę lat później studiowałem już w Warszawie, chciałem pójść do muzeum, to szedłem. Któregoś dnia zobaczyłem tam ks. X. Szedł po salach muzealnych, coś komuś wyjaśniając namaszczonym tonem mędrca. Chłopak miał lat szesnaście, może siedemnaście. Po całym nim było widać, że jest z biedniejszej rodziny. Rodziny, której nie stać na to, żeby go wysłać do Warszawy. Któremu mogła odpowiadać taka opieka.
I nagle wszystko było jasne; nie dam głowy, ale myśmy chyba nawet nie wymienili „dzień dobry”, nawet ukłonu, wystarczyło moje spojrzenie na nich i najpierw ksiądz X. zrobił się czerwony, a potem ten chłopak, któremu mogłem tylko współczuć. Momentalnie. Nigdy więcej żadnego z nich nie widziałem.
Mnie nic się nie stało. Wobec mnie nie popełniono żadnego nadużycia - bo byłem, w przeciwieństwie do tego chłopaka, chroniony losem wyciągniętym na loterii życia. Ale ta obleśna rozmowa we mnie siedziała latami.
I dziś, kiedy przypadkiem dowiedziałem się, że ten odrażający satyr nie żyje, ku mojemu największemu zdumieniu poczułem jakąś ulgę. W ogóle nie byłem na to przygotowany, nie wiedziałem, że to we mnie jakkolwiek siedzi. Ale siedziało. Mimo, że to była tylko jedna obleśna, lepka, ośliniona rozmowa. Żadnego dotyku, właściwie nic.
Nie mogę sobie wyobrazić, co czują prawdziwe ofiary.
Gryź ziemię, stary capie.

 

Jacek Dehnel - Skontaktowało się ze mną kilka osób, z różnymi historiami, nie tylko dotyczącymi tego księdza; skontaktowały się ze mną osoby, które opisały różne naprawdę straszne rzeczy o nim, przy czym nie zawsze dotyczy to tego typu wykorzystywania, ale maluje go w bardzo ponurych barwach.

 

Raf Halik - W mojej miejscowości "chodzenie do księdza" czasem było po to by dostać fajne kolonie parafialne albo ochłapy z darów z zachodu. Były to lata 90te i w wielu domach nawet wyjazd na kolonie to było coś. Pamiętam, że wielu chodziło na te różne kółka, spotkania, a nawet wręcz łaziło za księdzem by mieć lepszą bluzę i pojechać na wakacje a nie jak zazwyczaj na żniwa do babci. Wszyscy gdzieś wiedzieli, że te przysługi dla biednych dziewczyn i chłopaków muszą zostać jakoś odpłacone. Nie pamiętam by były jakieś skandale seksualne, ale pamiętam taką zasadę by "na parafię" nie łazić, bo można było coś dostać, ale coś za coś. Było coś niedopowiedzianego wiszącego w powietrzu odnośnie tego "coś za coś". Nikt tego nie nazywał po imieniu, ale instynktownie się wyczuwało, że ten układ niesie wiele zagrożeń. Nawet wiele dzieciaków z religijnych domów nie wchodziło w zbyt spoufałe konszachty z księżmi

 

Leszek Talko - Współczuję bardzo. Ze mną identyczna rozmowę miał ksiegarz jak miałem 14 lat. Szukałem książek Philipa Dicka a on mamił mnie ze może załatwić i ma dużo w domu. Tyle że nie mam pojęcia jak facet się nazywał. Ale jakbym wiedział to bym napisał. W końcu oni wszyscy mogli działać bo było nam wstyd i głupio. A teraz są z honorami grzebani a gdybyś napisał to przynajmniej nie byłoby tej pompy że kolejny zasłużony odszedł do Pana.

 

Izabela Morska - Taka opieka często odpowiada rodzinie. Jesli rodzina jest biedna, to gotowka i prezenty od księdza naprawdę pomagają powiazać koniec z końcem. Można opłacić rachunki, świadczenia za mieszkanie, postawić obiad na stole. A jeśli kobieta jest po rozwodzie, to na przykład dostaje posadę sprzątaczki na plebanii, a jej syn staje się ulubieńcem księdza, no i wtedy to jest naprawdę los wyciągnięty na loterii życia, gdyż opcją przeciwną jest utrata tej posady. Takie sytuacje wykorzystywał prałat Jankowski z Gdańska, który też lubował się w luksusie, a poza tym, jak to się dziś o nim mówi, naprawdę lubił służyć pomocą. Za niewdzięczność zaś - kąsał.

 

Donata Rapacka - No niestety to była chyba tajemnica poliszynela. Pamiętam, co opowiadał mój nieżyjący ojciec, który jako dziennikarz bywał w latach 80. w Duszpasterstwie Środowisk Twórczych: że ksiądz Wiesław "lubi chłopców". Dla mnie samej to zawsze była postać odrażająca, a jeszcze ten przepych w złym stylu. Zadziwiające, że w swoim czasie "kupowali to" ludzie kultury , inteligenci wydawałoby się zupełnie nie kościółkowi.

 

Hanna Margolis - Nie wiem, czy wszyscy wiedzieli, ale bardzo wielu. Ja słyszałam już od wielu ludzi teatru w latach 80., co robił w czasach stanu wojennego. I nic, żadnych konsekwencji. I my tu sobie grzecznie dyskutujemy, a on z honorami będzie pochowany w jakim dobrym miejscu, starsi twórcy czapki z głów ściągną. Był od elit specjalistą.

 

Valentine Moon - Najgorsza jest niemoc. Ty "chroniony losem wyciągniętym na loterii życia", inni już niekoniecznie - słabsi, wykorzystani przez obleśnych typów - gdzie z założenia, z tych ich dogmatycznych wywodów - winni opiekować się człowiekiem i sobą dawać przykład.
Przyglądam się człowiekowi stricte od dawna i staram się w człowieku dostrzegać/doszukiwać człowieka... w tych historiach człowieka nie ma już od dawna. Najgorsza jest niemoc właśnie i przyzwolenie - bezczelne przyzwolenie na takie postępowanie i "ochrona" obleśnych typów.

 

Jacek Dehnel - Ależ on był bardzo ludzki, arcyludzki. Znalazł sobie niszę i żerował.

 

Valentine Moon - Z naciskiem na "arcy" i podług jego "norm" - rzygał człowieczeństwem.

 

Urszula Szabłowska - Niech mu ziemia betonem zbrojonym będzie, dziadowi wrednemu. Czy "środowiska twórcze" okryły się stosowną żałobą?

 

Piotr Wachowski - Nie potrafiłem nigdy zrozumieć fascynacji tym gościem. Nawet u niewierzących i osób dalekich od tej instytucji.

 

Aleksandra Sulikowska Bełczowska - Ja kiedyś dostałam jakąś nagrodę i posadzili mnie koło tego księdza, to patrzył na mnie ze szczerym obrzydzeniem, zapewne z powodu płci, jak i starego wieku 30 moich wtedy lat. Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia.


 

Tomasz Majewski

15 grudnia 2023

Wczoraj umarł ksiądz, Duszpasterz itd itd, kiedyś celebryta. Nazwijmy go "P." Poznałem go w czasach głębokiego stanu wojennego. Prowadził religię dla szkół średnich. To był taki obszar wolności w tych nieciekawych czasach. Na niedzielne msze odprawiane przez P. chodziła ‘Cała Warszawa’.
Dyskusje z zajęć religii przeniosły się na przestrzeń prywatną. Wpadałem do P. od czasu do czasu na herbatę, aż zrobiła się z tego taka psychoterapia z elementami pana boga i kulturowych vibów. Później relacja przerodziła się w przyjaźń, a nawet zacząłem się u P. spowiadać. Nie dziwiło mnie przy tym, że czasami wchodząc lub wychodząc do/od P. mijałem się z innym wychodzącym/wychodzącym chłopakiem. Postrzegałem ich jako takich samych jak wg. nazewnictwa P. ‘synów duchowych’. Wtedy obieg informacji był bardzo ograniczony i skojarzenia nie iskrzyły z taką prędkością jak dzisiaj w dobie internetu. Zresztą skąd u człowieka, który ‘całował się z papieżem’ miałyby być jakieś złe intencje.
Trochę mi się wydało dziwne, gdy któregoś razu na powitanie niby policzek w policzek P. trzymał głowę prosto i celował ustami w moje usta, po czym narzekał, że witam się jak francuscy chłopcy. Któregoś razu w drzwiach minąłem jak mi się wówczas wydawało dziwnego chłopaka. Dziwnego z perspektywy mojej bańki, niezłego w tamtych czasach statusu, a to był po prostu biedny chłopak, chyba nie z miasta (wtedy to było widać). P. powiedział, że to jakiś ubek który się go czepia. Wątpliwości zaczęły migotać, jednak wciąż nie przebijały się w pełni do świadomości. P. był silną osobowością o wysokiej randze z racji na stan duchowy, pozycje w ‘Warszawskim’ świecie, pozycję w hierarchii kościelnej.
Zacząłem studiować, rzadziej bywałem u P., co powodowało jego wyrzuty o ‘olewaniu’ go. Powitania były cały czas dziwne - walka by był policzek policzek, a nie usta usta… W końcu któregoś razu P. zaproponował jak to on nazwał bliskość fizyczną, której potrzebę tłumaczył swoim stanem duchownym, brakiem realnego kontaktu z ludźmi. Było to pokrętne, odmówiłem i coraz bardziej docierało do świadomości, ale znowu nie było takiego tematu w przestrzeni społecznej, więc nie było wyraźnego zakończenia znajomości. Spotkałem P. jeszcze kilka razy, nawet rozmawialiśmy, że ‘nic takiego’ się nie stało, nawet chciałem ostatnio do niego pojechać by oczyścić głowę, bo jednak głowa oberwała, ale niestety nie zdążyłem.
Taki ‘to make a long story short’. Taki mój głos ofiary, dzisiaj jestem tego świadomy i chociaż nie doszło do kontaktu fizycznego, to psychiczne manewry P. wyraźnie odznaczyły się w mojej przestrzeni psychicznej. Piszę to w imieniu innych ofiar P., które na pewno są i z racji na głębszą relację mogą się wstydzić i milczeć. Pisze to także dlatego, że oficjalna wersja w mediach jest o P. - wielkim kapłanie, mądrym duchownym, wielkim Polaku itd itp. Tymczasem skłonności P. były powszechnie znane, przewijały się w żartach. Jedyne co zrobiono to zgrabnie przemilczano i jak tylko P. osiągnął wiek emerytalny, odesłano go w strony rodzinne. Piszę dla równowagi, bo piszą kurie, diecezje, parafie, stowarzyszenia i inne .pl i przyklepują wstyd i dramat ofiar. Chyba bym tego nie pisał gdyby te wszystkie wspomniane krzykaczki skorzystały z okazji do milczenia.


 

Tomasz Jakubowski - Wiedziały i tolerowały nie tylko elity. Na gwałt reagowano, na pobicia też (choć dużo mniej), a na takie czyny nie. Rodzice elitarni i inni (jeśli byli) mówili "nie chodź tam" lub "nie spotkaj się z nim sam na sam", ale - niezależnie od tego, że księża cieszyli się w wuj większym zaufaniem - po prostu to tolerowano. W latach 90., gdy z powodu bezkarności przybrało to skalę działania wręcz systemowego, gazety zaczęły o pedofilii pisać, powoli piętnować. Ale i tak w dużo mniejszym stopniu dotyczyło to kleru. Jak się sięgnie do archiwum NIE (kiepski przykład, ale chyba najlepszy) widzi się tego rozwój.
Afery - tak. Pedofilia - dużo rzadziej. A potem, spory skok.
Myślę, że jeszcze wielu ludziom ujdzie to na sucho i spoczną zapamiętani jako świetni artyści i wrażliwi ludzie, jak pewien znany reżyser filmowy, którego policja dupnęła na Centralnym, jak nagabywał, i którego wypuściła, "bo to przecież znany reżyser". Potem nagle zaczął wyjeżdżać na festiwale za wschodnie granice. Wszyscy w środowisku wiedzieli i wiedzą. Jest stary, wkrótce umrze. Pochowamy z honorami. Jego i wielu jemu podobnych.