Thomas
Pynchon
TĘCZA
NAD POLSKĄ
Wycie
przeszywa niebo na wskroś. Tak
brzmi pierwsze zdanie "Tęczy grawitacji". Aura katastrofy, którą ze
sobą niesie, utrzymuje się przez całą powieść. Czytelnik zdąży oswoić
się z tą niepokojącą tonacją, gdy w finale zorientuje się, iż stoi w tym
samym miejscu. Wycie jest odgłosem pikującej Rakiety. Książka kończy się,
gdy pocisk spada wprost na czytelnika...
Pierwsze
polskie tłumaczenie "Tęczy Grawitacji" Thomasa Pynchona wydano w
grudniu 2001 roku. "Gazeta Wyborcza" powitała książkę sugestią, iż
ukazała się 10 lat za późno. Czemu akurat 10? Najwyraźniej tyle wystarcza,
aby móc potraktować powieść - w geście w gruncie rzeczy małodusznie
umniejszającym - jako okaz archiwalny. W "Polityce" napisali, iż ten
nieudany eksperyment sprawia wrażenie niewartego zachodu bełkotu w "narkotycznym transie". Co już zupełnie nie przystoi gazecie, która
szczyci się posiadaniem na pokładzie felietonisty sławnego z wyznań
alkoholika. Nic tak nie służy dziełom sztuki jak niedookreśloność i stająca
w gardle kontrowersyjność. 30 lat od napisania "Tęcza Grawitacji"
pozostaje powieścią o porażającej sile. Gdy ukazała się w 1973 roku, porównywano
ją z "Ulissesem" Joyce'a i okrzyknięto arcydziełem postmodernizmu. Równie
dobrze wydać się mogła ciągnącą się do kresu nocy boską komedią, jako
zapowiedź epoki informacji i jej kontestatorskich taktyk, w latach 80. okazała
się Biblią generacji cyberpunk. Eksplorowano ją jako encyklopedię spiskowej
teorii dziejów. Jej duch towarzyszył "Z Archiwum X" i "Matrixowi".
Dziś, porwać może antyglobalistów z obozu "No Logo", jako przejmująca
wizja podboju świata przez wielkie korporacje. Osnową powieści są perypetie
Tyrone Slothropa, wywodzącego się z purytańskiego rodu, amerykańskiego
oficera, a potem dezertera. Okazuje się, iż jego erekcje pozostają w
osobliwym związku z eksplozjami "cudownej broni" Hitlera - rakiet V. Z
nadzieją odnalezienia SuperRakiety, Slothrop wędruje po, obejmującej po części
i Polskę, Strefie - okupowanych przez aliantów obszarach upadłej Rzeszy. To
miejsce bezprawia, płynnych granic, nerwowej wędrówki ludów, gry wywiadów i
czarnego rynku. Wizja Pynchona wynurza się z chaosu II wojny światowej,
koncentruje się jednak na tym, jak zawiązuje się w nim nowy ład, który
doszedł do głosu w latach 50. Spisał ją na przełomie lat 60. i 70. Obrazy
bombardowanego Londynu lat 40. natchnione są atomowymi lękami Zimnej Wojny.
Odcisnął się też na "Tęczy" współczesny jej wzlot i upadek
kontrkultury lat 60. Powieść jest wypadkową wibracji najbardziej przełomowych
30 lat XX wieku - ich historii, przemian obyczajów, nauki, filozofii, sztuki,
mitów i... mroków podświadomości.
600
STRON DO KOŃCA ŚWIATA: WIBRACJE CHAOSU
Buuum!
l na tym można by poprzestać. Ponoć jednak przed śmiercią staje przed
oczami całe życie. Owe 600 stron - gęstej, jakby siliła się na
odwleczenie katastrofy - prozy Thomasa Pynchona wzbudza agonalny taniec tworzących
cywilizację Zachodu emocji, znaków i idei.
Nie
ma żadnego posiania, nie ma domu, są tylko miliony ostatnich chwil... nic więcej.
Nasze dzieje to suma ostatnich chwil.
"Tęcza"
jest ekspresją świata, z którego zniknął boski porządek, a rozwój nauki
doprowadził do tego, iż jęła głosić niepewność. Duchowość rozprasza
się, ucieka w sekciarstwo, perwersję, lęk: przybiera postać paranoi.
Codzienny ład organizują ekonomia i technika: określają tempo i funkcjonalność,
w którym rozmywają się i mieszają tradycyjne wartości. Wycie, które
przeszywa niebo, to przede wszystkim skowyt jednostki udręczonej w tym świecie.
Cóż innego, jeśli nie wrzenie emocji, sprawiło, iż powieść wyszła z
akademicko-artystowskiego getta i jęła wieść drugi, bujniejszy żywot
undergroundowej wyroczni.
Diagnoza,
jaką wystawia cywilizacji Zachodu "Tęcza", jest bezlitosna, ale wolna
od czczej rozpaczy i łzawego eskapizmu. Życie w Systemie jest jak jazda po
bezdrożach autokarem kierowanym przez maniaka gnanego myślą o samobójstwie...
choć właściwie facet jest sympatyczny i opowiada dowcipy przez głośniki.
Sarkazm
jest dobrą próbką tonacji "Tęczy" Z jego grymasów wyłania się męstwo.
W bezpośrednim kontakcie "Tęcza" jest również popisem szalonego
dowcipu w duchu - ze wszech miar niepoprawnych, jeśli idzie o seks, narkotyki i
czarną groteskę - undergroundowych komiksów lat 60. i najwyższych lotów
zabawy w literaturę: od maestrii stylu po błyskotliwość parodii i anegdoty.
"Tęcza" bombarduje nas, ale nie po to, by paraliżować. Chaos, który
wznieca, działa jak pobudzająca szczepionka. Siła ludzkiego wycia urasta
bowiem do buntowniczej wibracji. Zrobiliście z tego świata piekło. Pokażę,
jak ono wygląda - zdaje się mówić Pynchon. Nic w tym nowego, ale poraża
konsekwencja, z jaką "Tęcza" realizuje ten
program. Pynchon tworzy wedle reguł świata, w którym żyje. Natchnieniem i
metodą są dlań odkrycia chemii i fizyki kwantowej, cybernetyka i teoria
informacji. Bezlitosny wymiar katastrofy wynika właśnie stąd, iż znajduje
ona uzasadnienie w beznamiętnych regułach nauki. Człowiek w tym świecie ma
zostać zaprogramowany jak funkcjonalne kółko maszyny. Pierwiastek ludzkiej
indywidualności - nazbyt nieobliczalny, aby dopasował się ściśle do
takich reguł - musi wydać się wobec tego czymś szalonym. l Pynchon przemawia
głosem szaleńca - "Tęcza" jest dziełem rozwibrowanym paranoiczną
podejrzliwością i schizofrenicznym rozszczepieniem. Nie jest to jednak bełkot.
Dzięki misternej konstrukcji, Pynchon rozprasza się w swym dziele i
przyjmuje wiele punktów widzenia. Pokazuje równocześnie, że od szaleństwa
nie są wolni inżynierowie ładu. Ich klęska w wojnie przeciw nieporządkowi
wynika z tych samych, naukowych przesłanek, którymi się kierują. Projekt
ładu może wydać się zaćmieniem. Żyjemy w nieustającej agonii kolejnych
porządków. Entropia - fizyczny proces rozpraszania energii - zostaje
wyniesiona przez Pynchona do rangi zasady władającej światem. Cierpimy w dwójnasób
- w owym rosnącym na skalę kosmiczną nieuporządkowani i w opresji wojennej
dyscypliny, jaką narzuca walcząca z nim cywilizacja.
Znajomość
naukowo-technicznych podstaw powojennego nowego ładu - gdzie wiedza = władza -
sprawia, że Pynchon może stawać się jego sabotażystą. W jego powieści pełno
jest aktów sabotowania i omijania Systemu. Są jeszcze inne częstotliwości,
powyżej i poniżej widocznego pasma.
Już
sama forma "Tęczy" staje w gardle tradycyjnie nastawionemu odbiorcy. Z
samych tych względów oswojenie z poetyką komiksu czy muzycznego kolażu
ery techno okazuje się wielkim sprzymierzeńcem lektury. Pynchon
Pynchon
nie buduje zatem systemu. Daje czytelnikowi gęsto skompresowane informacje.
Nie po to, by szukali w nich sensu, ale by posłużyli się nimi wedle własnej
woli. Dryfując w sferze "pomiędzy", stara się przy tym Pynchon
wygrywać dla nas to, co inne, nieme, wykluczone. Nie tylko poprzez opis, czy katalogowanie,
ale też zmieniając percepcję odbiorcy:
Nasilają się zmiany dynamiki. Nieuchwytne skoki głośności, zagęszczanie nut (...) po chwili meloman zaczyna słyszeć pauzy zamiast nut - ucho dostraja się w taki sam sposób, jak oko patrzące na zdjęcie z rozpoznania lotniczego, gdzie leje po bombach wyskakują na plan pierwszy. Ten opis koncertu stanowi doskonałe wprowadzenie w wibrującą prozę Pynchona - pisarza wielce muzykalnego. W jednej z najsłynniejszych scen "Tęczy" (bo jest zaraz na początku) - zduplikowanym w "Trainspotting" nurkowaniu w kiblu, głusi krytycy dostrzegają tylko to, że Murzyni, a wśród nich młody Malcolm X, chcą zgwałcić Slothropa. Tymczasem wpleciony tu został jeden z najpiękniejszych literackich hołdów dla rebelianckiego Czarnego jazzu. W knajpie grają tęskną piosenkę o indiańskiej dziewczynie. Grany kawałek jest jeszcze jednym kłamstwem, ukrywającym zbrodnie białej rasy. Ale co to? Czyżby spisek indiańskich duchów? Pada wieść, że w NYC gra Charlie Parker. "Prorok", który wykorzenia nieskończenie, bez charakteru retuszowany "odurzający kicz" kołysanek z sal koncertowych i fal radiowych.
Charlie
Parker pokazuje, jak można wykorzystać najwyższe dźwięki akordów do
rozbicia linii melodycznej na... litości, co to, kurwa jest karabin
maszynowy, czy co człowieku on chyba ma bzika trzydziestodwójki (...).
Do najbardziej niezwykłych cech "Tęczy" należy fakt, iż została ona mocno osadzona na gruncie nauk ścisłych i techniki. Z rzadką u pisarzy biegłością Pynchon porusza się po obszarze najnowszej fizyki i chemii. Ich odkrycia pozwoliły rozszczepić materię do tego stop nią, iż można nią swobodnie manipulować. Powstało tworzywo sztuczne - jedna z obsesji "Tęczy" - ostateczny wyraz uzurpowanej władzy człowieka nad światem. Najczęściej pożądaną właściwością było moc - pierwsza z triady cnót Plastyczności: Moc, Wytrzymałość i Biel (...) jakże często brano je za nazistowskie hasła. Ta moc wykorzystana podczas Wojny rozpętała totalny chaos. Nowy ład zimnowojennych lat 50. wyznaczają cybernetyka i powiązana z nią teoria informacji, działające w imię opanowania chaosu, którego nieuniknioną obecność ogłosiła równocześnie fizyka kwantowa.
Jedną
z inspiracji "Tęczy" była rozprawka "Cybernetyka i społeczeństwo"
amerykańskiego matematyka Norberta Wienera. Proklamuje ona doniosłość
cybernetyki jako nauki o sprawowaniu kontroli nad maszynami i społeczeństwem.
Jak pisze Wiener: Najlepiej jest unikać wszelkich wątpliwych terminów
opartych na zasadzie błędnego koła, takich jak "życie", "dusza",
"witalizm", a wypowiedzi na temat maszyn ograniczyć do stwierdzenia, że
nie ma powodu, dla którego nie miałyby przypominać istot ludzkich w tym, że
są wysepkami malejącej entropii w obrębie systemu, w którym entropia ma
tendencję do wzrastania. W podobny tonie przemawia jedna z najbardziej
odstręczających kreatur "Tęczy", Pointsman - psycholog behawioralny ze
szkoły Pawłowa, dla którego psychika ma czysto fizjologiczne podstawy. W "Cybernetyce" układ nerwowy porównany jest do maszyny cyfrowej: można
go programować. Stanowiąc nowy ład, inżynierowie społeczni i pawłowiści
dążą, by wykluczyć zeń przypadek, charyzmę, marzenia.
W
imię ochrony przed "szatanem chaosu" Wiener lansuje technokratyczne
zarządzanie, gdzie człowiek traktowany jest jak maszyna. Teoria informacji
zapowiada jednak kolejną, wzbierającą od środka systemu katastrofę: do
sprawnej organizacji ładu potrzeba informacji - nadmiar informacji zmienia się
w chaos. Relacja pomiędzy chaosem a ładem traci swą jednoznaczność.
Pynchon przypomina o tym na każdym kroku:
To,
co wydaje się destrukcją jest w istocie kształtowaniem przestrzeni torowisk
do innych potrzeb (...) Dla ludzi obdarzonych szczególnym słuchem muzycznym
dysonans jest wyższą formą konsonansu.
Na
moim, zdobytym w antykwariacie, polskim egzemplarzu "Cybernetyki i społeczeństwa
z 1961 roku (wyd. II, 10 000 egz.) widnieje zdecydowany podpis: "To
moje!!!". A właściciel podpisał się jako generał brygady Wojska
Polskiego. Ja, dla potomności podkreśliłem ołówkiem taki pasus:
Fakt,
że nie potrafimy przetelegrafować struktury człowieka z jednego miejsca do innego,
wydaje się wynikiem trudności technicznych, a zwłaszcza zachowania żywego
organizmu w czasie fok radykalnej jego rekonstrukcji. Sama koncepcja jest w
wysokim stopniu do przyjęcia.
Psychotyczny
prorok i generał? Pynchon lubuje się w wynajdywaniu - jakże licznych -
przypadków tego rodzaju flirtów. W "Tęczy" przywołuje całą paradę
reżyserów wyobraźni, wynalazców i społecznych inżynierów. Bierze ich
idee i bawi się w badanie wynikających z nich konsekwencji.
l w tym procesie kryje się entropia. Następstwa owych odkryć i zamysłów
ulegają degeneracji - nauka zanurza się w przestrzeń mitu i przesiąka perswazyjną
ideologią. Szczególnie frapuje autentyczna postać Wernhera von Brauna, który
konstruował rakietową broń dla Hitlera, a potem stał się pionierem
amerykańskiego programu kosmicznego i gwiazdą familijnych programów
popularnonaukowych produkowanych przez koncern Disneya.
Entropia to ówczesna obsesja Pynchona. Jej rozpraszające działanie dostrzega Pynchon - z iście paranoicznym zacięciem - także w kulturze, na rynku, w psychice. Obserwuje społeczeństwo pełne stygnących układów zamkniętych. Jego symbolem jest paranoja - dzięki niej jednostka stawia siebie w centrum wydarzeń - choćby za cenę brnięcia w chorobliwe urojenie i alienację: Jak widać, paranoja może być u Pynchona najbardziej zwięzłym podsumowaniem losów całego gatunku ludzkiego. Paranoik postrzega świat jako arenę zorganizowanego przeciw niemu spisku. I chociaż Pynchon nie omieszkał nadać swej powieści paranoicznej atmosfery, szaleństwo jego bohaterów znajduje podstawy w ich losach. Oto Tyrone Slothrop - arcyparanoik, w dzieciństwie poddawany był deprogramującym eksperymentom inżynierów-pawłowistów. "Tęcza" to najlepsza - encyklopedyczna wręcz - powieść o kontroli i ujarzmianiu jednostek we współczesnym społeczeństwie. Patrząc przez wyniesiony z mechaniki kwantowej pryzmat mikroświata, Pynchon kataloguje praktyki mikrowładzy.
O
mikrowładzach pisał Foucault, twierdząc, że nowoczesna władza "zewsząd
się wyłania" jako sieć rozproszonych dyscyplinujących technik.
Najgłośniejszym
z licznych skandali wokół "Tęczy" było cofnięcie przyznanej książce
nagrody Pulitzera. Tłumaczono to jej "niezrozumiałością i obscenicznością".
W rzeczy samej, znaleźć można w "Tęczy", podany z fetyszystycznym
przepychem, katalog dewiacji seksualnych. Konsumpcja gówna, którego wszędzie
tu pełno, orgie sado-maso, akty pedofilii i wszelkiego molestowania. Sięga to
niekiedy czarnej groteski. Nade wszystko jednak, ta wywichnięta, pełna
agresji seksualność stanowi tu - jakby wylewające się z podświadomości -
odbicie przemocy, której doświadcza jednostka w społeczeństwie. Katalog ów
przeplata się z drugim, nie mniej perwersyjnym, przynoszącym opisy tresury i
ujarzmienia, czy po prostu "prania mózgu", które wnoszą: armia,
klinika medyczna, instytuty naukowe, kultura masowa i rynek. Wśród owych
opresji znajdujemy: biurokratyczną obsesję klasyfikowania i statystyk,
wszelkie techniki masowej perswazji i propagandy, modyfikujące człowieka
teorie naukowe i kliniczne praktyki.
Czyż
skalpel i sonda nie są równie ozdobnymi i eleganckimi przedłużeniami
penisa, jak bicz i laska?
I
tak magia znana szamanom na równinach od zarania dziejów, zaczyna teraz
funkcjonować w trybie politycznym.
Programowanie świata,
ukierunkowana na określone cele ingerencja w jego poszczególne struktury
jest u Pynchona zestawiana z ezoterycznymi tradycjami magii, alchemii i kabały.
Geniusze nauk ścisłych, wywiadowcy-manipulatorzy, szefowie korporacyjnych zarządów
i wywrotowi agenci informacji miewają mistyczne wglądy, usiłują kontaktować
się w światach astralnych z "biurokracją po drugiej stronie".
W
"Tęczy" pełno jest nawiązań do archetypowych symboli i motywów
czerpanych z kręgu mitów, religii i kultury. Pynchon eksploruje
przede wszystkim mitologię grecką i germańską oraz mistykę żydowskiej
Kabały i purytański system moralny amerykańskich protestantów. Wiele miejsca
poświęca artystycznym
ideologiom "niemieckiego ducha": od Beethovena, poprzez Rilkego i Hessego
na ekspresjonistycznym kinie kończąc. Ich znaki zestawia
z krzykliwą współczesną mitologią kultury masowej: ikonami pop,
komiksami, szlagierami.
W
aurze karnawałowej maskarady owe mityczne motywy o podświadomej sile i uświęcone
tradycją znaki poddane zostają drapieżnej parodii. Bajka o Jasiu i Małgosi służy
za scenariusz sado-masochistycznej orgii. Zamieszanie wokół szansonisty-idola,
Franka Sinatry przyrównane jest do upadłych dionizejów. W świecie znaków i
symboli tworzących system kultury Zachodu również zachodzą rozpraszające
procesy płynności i wymieszania. Pynchon zaciekle tropi jałowy eskapizm i
perswazyjne ideologie, jakie przenikają wzloty ducha i wyobraźni. Tak
zaciekle, jakby egzorcyzmował swe własne demony.
Dla
dzisiejszych antyglobalistów "Tęcza" okaże się niedoścignioną wizją
totalnego koncernu. Opisując "megakartet" IG Farben, daje Pynchon
popisowe wydanie spiskowej teorii dziejów. Z paranoicznych oparów wynurza się
jednak przenikliwe studium polityki korporacji, która konsekwentnie wciela w
praktykę techniki cybernetycznego zarządzania. Wypada tu przywołać drugie
dzieło z epoki, które wywarło wpływ na "Tęczę" - wydaną w
1947 roku pracę Richarda Sasuly "IG Farben". Autor przedstawia tam
dzieje niemieckiego koncernu chemicznego IG Farben, który wsparł nazistów i
jeszcze po dojściu do władzy Hitlera kooperował z amerykańskimi
biznesmenami.
W
wizji Pynchona pączkujący o międzynarodowe filie IG Farben tworzy totalną
strukturę, pilniejszą niż narodowe państwa - temat eksploatowany potem przez
cyberpunk. Pojawia się sugestia, iż polityka jest spektaklem, za którym kryje
się wojna toczona pod dyktando potrzeb techniki. Potęga koncernu zbiega się
z ideą Rakiety: sztuczne tworzywa produkowane przez IG mają zastosowanie przy
jej budowie. Jedną z macek megakartelu jest
Sandoz: szwajcarska firma medyczna, gdzie wysyntetyzowano LSD. Samo IG produkuje
narkotyk, onirynę. W jej laboratoriach trwa poszukiwanie środka, który usuwałby
ból, nie powodując uzależnienia. Kryje się za tym pasja, by "kontrolować
uzależnienie".
Spełnia
ją "nowy narkotyk", istniejący tytko w filmie: po jego zażyciu człowiek
traci zdolność przekazywania swych odczuć - nikt nie wie skąd wzięć
towar - "narkotyk znajduje człowieka, a nie odwrotnie". Jeden z geniuszy
badań rynkowych bryluje tu tezą, iż "konsumenci potrzebują poczucia
grzechu". Z drugiej strony Pynchon wspomina o "zimnym
pragmatyzmie" realnej polityki Imperium Brytyjskiego, pod którego egidą
na linii Indie - Chiny kwitł handel opium. Ucieleśnieniem IG jest jeden z jej
głównych technologów - chemik, pawłowista i cybernetyk - Laszlo Jamf -
postać o "bezbarwnej, plastikowej wszechobecności". To ten sam, który
podczas klinicznych badań torturował małego Slothropa. Kieruje nim tęsknota
wyjścia poza życie, w stronę nieograniczoności. Eksperymentując z
uszkodzonymi pierścieniami molekuł, Jamf tworzy mutację oniryny - narkotyk,
który produkuje paranoję. Związki rynku i narkotyków są w "Tęczy"
wielopłaszczyznowe - łączy je to, iż prowokują płynność i wymieszanie.
W anegdocie o katastrofie na niemieckim rynku kokainy mowa o
tym, jak nie sposób zdobyć nadmanganianu potasu, który jest "kamieniem probierczym" pozwalającym odróżnić narkotyk od białego
proszku. Nadmanganian zużywany jest przez przemysł zbrojeniowy. Gdy go zabrakło
wszystko, co wyglądało podobnie, stało się więcej warte, niż sama
kokaina - nic nie było już rzeczywiste. Takiego "kamienia
probierczego", miary brakuje całemu światu "Tęczy", którym rządzi
destrukcyjne pomieszanie, jest ono jednak równocześnie podstawą
funkcjonowania rynku, który sam się stwarzał, od wewnątrz, stwarzał własną
logikę, rozpęd styl. Znajdujemy tu echa myśli Simmla, wedle którego moc
elastyczności i wymienialności pieniądza rozproszyła metafizyczny fundament
kultury Zachodu. Nowoczesny koncern jest maszyną doskonale przystosowaną do
tych warunków firmą bez fabrycznej ojczyzny, bez konkretnego oblicza i
tradycji. Rynek, inżynieria społeczna, technika stwarzają podstawy
nowego ładu, który przyrównany jest do złowrogiego Imperium. To System,
w którym nie ma miejsca dla marzycieli
Branie bez dawania, postulał, by "produktywność" i "dochody" zwyżkowały z upływem czasu; System odbiera reszcie Świata ogromne ilości energii, żeby jego mały desperacki wycinek wykazywał stały przyrost.
Brak miary i miara pozostają w równie płynnej relacji, jak ład i chaos, ludzka miara -powoływana na drodze wykluczania tego, co inne - narzuca bowiem nierównowagę rozpraszającą ład, którego ma strzec. To zakwestionowanie oczywistości gry przeciwieństw znajduje podsumowanie w przenikającym całą powieść wątku poszukiwania SuperRakiety. Okazuje się - cóż za absurd - że w sercu upadłej Rzeszy krąży, skuteczniejsze niż dywizje SS, Schwarzkommando. Oddział czarnoskórych Herrerów, którzy przywiezieni zostali z niemieckich kolonii w Afryce, a teraz przygotowują się do odpalenia SuperRakiety!
Czym jest Rakieta u Pynchona? Czym tylko kto zechce. Powieść, która od pierwszego zdania zawisa groźnie nad czytelnikiem, by w końcu nań spaść, jest przecież Rakietą. Powieść jako rakieta? A czemu nie. Analizując prozę Marcela Prousta, Gilles Deleuze sformułował teorię powieści-maszyny: Logosowi, którego sens należy odkryć we wszystkim, do czego należy, przeciwstawia się antylogos, maszya i maszyneria, której sens (wszystko czego zapragniecie) zależy wyłącznie od funkcjonowania, to zaś od oderwanych kawałków. Dzieło sztuki nowoczesnej nie stwarza problemu sensu, lecz wyłącznie problem użytkowania. To rytuał podjęty w powadze, choć z ryzykiem, iż okaże się pustym gestem? Wybujała sublimacja dandyzmu? Operacja niczym z magii chaosu (Kiedy podejmuje się pewne działania, pewne sprawy się zdarzają)? Deleuze zdaje się iść dalej. Dopiero, gdy znacząca treść lub idealne znacznie ustępują miejsca wielorakości fragmentów i chaosowi, a formy subiektywne chaotycznej i wielorakiej bezosobowości, dzieło sztuki nabiera właściwego sensu, to znaczy wszystkich sensów, których spodziewać się można po jego funkcjonowaniu. Z owych rozważań wywodzą się idee, które uczyniły z Deleuze'a guru generacji cyberpunk i awangardy techno. Proklamując wolną od hierarchii strukturę kłącza i wojenne strategie nomadów, jął wzywać Deleuze do tworzenia "nowych maszynerii" produkujących sensy. Odnieść to można także do "Tęczy" - rakietowej maszyny literackiej epoki mechaniki kwantowej i informacji. Taka konstrukcja pozwala Pynchonowi na skuteczną nawigację pomiędzy ruinami dawnych oczywistości i na ostateczną konsekwencję. W finale powieść, wraz z czytelnikiem, zostaje rozproszona w eksplozji. Wcześniej rozprasza się także jej główny bohater. Pynchon wymazuje dzieło, tak jak swą tożsamość. Pisarz maniakalnie dba o anonimowość. W swej kolejnej powieści, wydanym w 17(!) lat po "Tęczy", "Vineland" składa swoisty hołd francuskiemu filozofowi. Mowa tam o The Vomitores, heavymetalowej grupie, która na włoskim weselu wykonuje kawałki z "Italian Wedding Fake Book" - dzieła autorstwa Gillesa Deleuze'a i Felixa Gauttari'ego. W rzeczywistości duet Deleuze-Gauttari stworzył cykl "Kapitalizm i schizofrenia". Głosili tam, iż Wałęsający się schizofrenik jest na pewno lepszym wzorem, niż rozciągnięty na kozetce neurotyk. Ich wyzwolony ze społecznych stłumień Schizo opisany został równocześnie z pynchonowskim paranoikiem.
Dzieło sztuki okazuje się po prostu maszyną, która organizuje chaos, nie tworząc równocześnie systemu, który uzurpowałby pretensje do sensu i całości. Rozdartego świata nie można scalić. Machina Pynchona nawiguje po nim, czerpiąc napęd z iskrzeń na jego przetartych szwach, z wirów ziejących w jego szczelinach, ze złuszczeń żrących oficjalne fasady. Swą funkcjonalność opiera na ich płynnych i nieokreślonych relacjach. Nie przekonuje i nie ustanawia, a raczej dryfuje na fali budzonej przez rozchwiania rzeczy zdawałoby się ustalonych.
Czyżby miało to być naszą kondycją, przed którą nie ma ucieczki? Jak w takim razie można użytkować tę powieść? Może posłużyć jako rodzaj nauki jazdy w warunkach nieufności, niepewności i nadmiaru? Pynchon stara się sprostać tęsknocie by uporać się z nieprzystającymi do siebie kawałkami świata, a równocześnie demaskując wszelkie mity całości, mierzy się z rozczarowaniem wobec bankrutujących idei. Lot jego Rakiety napędzanej tymi niepokojami, niezależnie od finału, jest imponujący. l prawdziwie wznosi. Najlepiej budować własną Rakietę. Choćby miał to być wehikuł wyobraźni. Ważne, by funkcjonował, wynosząc w swym ruchu Wasze sensy.
Cytaty
T.
Pynchon "Tęcza Grawitacji" tłum. Roberta Sudół
G.
Deleuze "Proust i znaki" tłum. Michał Paweł Markowskij
N.
Wiener "Cybernetyka a społeczeństwo" tłum. Olgierd Wojtasiewicz