Gazeta Wyborcza - 17/10/1997
Grażyna KURYŁŁO
Trzepak na Krupniczej
Ulotnił się smak czerwonej polewki, dygacików waniliowych, kotta po francusku, kisiela po katolicku
Jan Polewka urodził się wraz z Domem Literatów - w roku 1945. Dzisiaj scenograf, dyrektor teatru Groteska, ma w głowie przedstawienie. Bal literacki. Literaci tańczą, piszą, kłócą się. Przebierają w różne stroje, bo moda się zmienia, jak muzyka, literatura i ściany w mieszkaniach. Wszystko w tempie oglądania albumu ze zdjęciami. Bez dat. Anegdoty z 52 lat dziejów smutnej dziś kamienicy.
Mrożek pali przeszłość
Sławomir Mrożek opuszcza Krupniczą w roku 1960. Koło trzepaka pali swoje rękopisy i rysunki. Podwórko pokrywają zwęglone strzępy. Chudy, ubrany na czarno, poprawia ogień drewnianą tyczką. Wiele lat później wyjaśni Janowi Polewce: - Spaliłem wtedy przeszłość.
Brandysowie na Zachód
Otwinowscy, Ewa i Stefan, i Brandysowie, Maria i Kazimierz, w marcu 1945 roku przyjeżdżają z Warszawy do Krakowa, na Krupniczą, po czterech dniach podróży wagonem towarowym. Cały ich dobytek w worku papierowym. - Wszyscy mieliśmy świerzb. Staś Dygat ogłosił, że nie będzie się leczył, bo jeszcze nikt od tego nie umarł - opowiada Ewa Otwinowska.
Otwinowscy mieszkają z Brandysami. - Staś Dygat, zazdrosny o na- szą przyjaźń, pisał na drzwiach "Brandysowie na Zachód" - na wzór sloganu "Inżynierowie na Zachód" - i udawał, że to my napisaliśmy - opowiada Ewa Otwinowska.
Stanisław Dygat na Krupniczej czeka na druk "Jeziora Bodeńskiego" - wspomnień z niemieckiego obozu dla cudzoziemców. Gdy idzie po zaliczkę, wciąga, modne w Krakowie, spodnie zamiatające ziemię.
Kazimierz Brandys wyda na Krupniczej powieść o swym dzieciństwie "Drewniany koń". Potem będzie krążyło o nim powiedzonko: "dupa dęta od rejenta". - Był synem rejenta - tłumaczy Ewa Otwinowska. W tym samym roku wyjdzie powieść o walce Warszawy z okupantem "Miasto niepokonane". Późniejszy autor "Matki Królów", wysoki i szczupły, nosi bluzę angielskiego oficera; innej nie ma.
Ewa Otwinowska, ta ze zdjęć, ma kok i ciągle pali.
- Damesy - drogie papierosy, miały złoty ustnik. Tańsze były Płaskie - cygarety dla woźniców. W czasie wojny paliłam skręty. Dziś najlepsze są R1.
W pierwszym po wojnie kapeluszu na głowie jest dumna i zamyślona. W wielkim czarnym berecie z elegancką antenką wygląda na pensjonarkę. Tak wystrojona, na zdjęciu z roku 1946, czyta z mężem "Echo Krakowa". Otwinowski, prezes Związku Literatów Polskich w Krakowie, kruczoczarny, smagły i w białej koszuli. Tym razem bez obowiązkowej aktówki pod pachą i bez czarnego kapelusza z szerokim rondem. Wiele lat później pani Ewa sprawi sobie czarny skórzany płaszcz. Prezes, owszem, da sobie zrobić zdjęcie z żoną w modnym ciuchu. - Ale powiedział, że wyglądam jak radziecka strażniczka - wspomina wdowa.
Ewa Otwinowska przyjaźni się z Jerzym Andrzejewskim. W dzień ślubu pisarza kradnie go pannie młodej na cały dzień, ale nie ma z nim zdjęcia. - Za to mój mąż ma - pokazuje. Panowie stoją przy oknie w klubie. Andrzejewski - smutny blondyn w małych okularach na nosie. Zawsze przyzwoicie ubrany, pachnący dobrą wodą kolońską. Pyta znajomych, czy w takim a takim kolorze mu do twarzy. Na Krupniczej pisze powieść, zatytułowaną roboczo "Zaraz po wojnie", którą drukuje mu w odcinkach "Odrodzenie". W wydaniu książkowym Czytelnika będzie to już "Popiół i diament".
Kruczkowski pod lampą
Tadeusz Kwiatkowski, sekretarz ZLP, podpatruje i wysłuchuje. Wyda później wspomnienia: "Panopticum" i "Niedyskretny urok pamięci".
Oschły Leon Kruczkowski zadziwia pisarzy tym, że dopisuje ostatni akt do nie dokończonej sztuki Stefana Żeromskiego "Grzech". Pożycza od Kwiatkowskiego lampę kwarcową do opalania i nawet nie dziękuje, co sobie sekretarz zapamięta.
Artur Marya Swinarski pierwszy w kamienicy wydaje tomik wierszy, "Przekleństwo morza". Ma zwyczaj gorszyć sąsiadów opowiastką o rozkoszach, jakie daje mu pieszczenie młodziutkiego chłopca.
Drobny Ignacy Nikorowicz, 20 lat starszy od Szaniawskiego, co chwila prosi, aby "pomóc temu staruszkowi", który w nie ogrzewanym pokoju pisze "Dwa teatry". Po prapremierze sztuki, w 1946 r., Szaniawski dostaje nagrodę literacką miasta Krakowa, a pan Ignacy codziennie pyta po teatrach, czy wystawią jego przedwojenną sztukę "W gołębniku".
Do cyrku
Przystojny, z wąsikiem, Marian Promiński opuszcza kamienicę na parę miesięcy i przeprowadza się do cyrku. Chce prawdziwie opisać życie cyrkowców. W roku 1953 wydaje powieść "Cyrk przyjechał". W ubikacji, wspólnej z Arturem Sandauerem, surowym krytykiem literatury, Promiński pisze: "Eurypides nie szczał pod kolumną". Sandauer odpisuje: "I nie zatykał ujścia wielkim kawałem papieru gazetowego".
Wojciech Natanson, krytyk pisma "Listy Teatralne", puka do oblubienicy - jasnowłosej poetki Anny Świrszczyńskiej. Nosi kapelusz na oczy i przyklejone dla niepoznaki brodę i wąsy. Nachodzi poetkę zbyt często, i to w porze, gdy ta, jak mówi się w kamienicy, rozmawia z aniołami - układa strofy. W roku 1946 Teatr Stary wystawi sztukę poetki "Orfeusz". - Halina Mikołajska, która tam grała, była jeszcze uczennicą - wspomina Ewa Otwinowska.
Tymczasem dozorca kradnie krytykowi teatralnemu "Gazety Krakowskiej" Jerzemu Boberowi marynarkę. Zostawia spodnie. Swinarskiemu ginie budzik, zniszczona kołdra, burka fornalska, którą dostał od Otwinowskiego. W obrabowanym pokoju odnajduje się za to zamknięty piesek dozorcy. Stróż zostaje zesłany karnie na ziemie zachodnie, gdzie wkrótce dorabia się samochodu.
Kelnerki z bożej łaski
W "czworakach literackich", zwanych przez Gałczyńskiego "Domem 40 Wieszczów", a przez złośliwców domem rozpusty, pisarskie żony: Maria Brandysowa, Ewa Otwinowska i Zofia Brezowa prowadzą stołówkę z wielkim piecem. Jadalnia ma ciężkie stoły i krzesła o wysokich oparciach, przypominających konfesjonały. Brezowa i Otwinowska stoją za barem. Brandysowa, duża kobieta, biega z tacami. Dygat woła do niej: "Garcon, gateau!".
Szybko bankrutują. Każdy chce "na borg" - na zapiskę. W roku 1956 stołówka będzie miała malowidła w stylu Picassa na ścianach. Trzy lata później pani Muszka od rachunków urządzi tu przytułek dla zwierzaków. - Pilot zagranicznej delegacji pyta mnie, czy jest kot. Pan Kott, mówię, nie mieszka tu. On na to, że potrzebne jest zwierzę kot, bo na szafie, pod sufitem, siedzi mysz - opowiada Maria Litwinowicz, zwana Muszką.
Codziennie na ganku od kuchni karmi koty i psy. - Kalaf, owczarek nizinny, przed zamknięciem stołówki musi dostać kąsek na pożegnanie. Nie daj Boże o tym zwyczaju zapomnieć. Kalaf "zrobi wtedy Rejtana". - Pani Muszko - mówi prezes Otwinowski - nie żądam od pani takiego jedzenia, jakie podaje pani hrabiemu Miączyńskiemu, ale przynajmniej takiego, jakie daje pani psom.
Pani Muszka poda prezesowi, tuż przed jego śmiercią w klubie związku, ostatnią szklankę wody. Potem będzie się mówić, że pełnił funkcję dożywotnio.
W roku 1983 odbywa się tu stypa po pisarzach. Związek Literatów Polskich rozpada się na tzw. neozlep i nielegalne Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. Odtąd członkowie Stowarzyszenia nie będą mogli jeść obiadów w stołówce.
Wódka na głowę
Broszkiewiczowie, Gałczyńscy, mieszkają razem. W Wigilię rwetes. Pani Ewa, studentka medycyny, myje głowę wspólną wigilijną wódką, bo wody zabrakło. Gałczyński wrzeszczy. Broszkiewiczowa owija dywanem męża w slipach. To prezent pod choinkę dla Ewy Boberowej, która cieszy się z podarunku, myśli, że to kołdra z Unry. Potem tańce. Broszek, tak go zwą, pożycza od żony buty na obcasie. Podrywa kobiety na powiedzonko: "jestem mały, ale za to wstrętny". - I udawało mu się, ale kiedyś pożalił mi się, że kosza dała mu Wisława Szymborska - mówi Ewa Broszkiewiczowa.
Gałczyński w roku 1946 przywozi na Krupniczą wysoką, smutną kobietę. Poetkę. Drzwi otworzy czarnooka żona Natalia. Mistrz w czarnym berecie, wojskowych spodniach i skórzanej kamizelce zostawia towarzyszkę w korytarzu i idzie na słówko ze ślubną. Oboje wyrzucają "lewiznę" z domu. Potem Konstanty, tworząc w "Przekroju" najmniejszy teatrzyk na świecie - "Zieloną Gęś", robi ze swej przyjaciółki Hermenegildę Kociubińską.
Dygaciki waniliowe
Pierwszy sylwester po wojnie. Literaci w kreacjach z paczek Unry śpiewają kuplety "Unra-Unra". Dygat i Otwinowski tańczą kujawiaki "realistyczne" i "psychologiczne". Dygat ma złote warkocze i udaje wiejską tancerkę. Otwinowski nie musi udawać - to prawdziwy artysta. Gdy żona Ewa choruje na grypę, nie pozwala wzywać lekarza i tańczy dla niej.
Literaci rozkoszują się "obiadami literackimi". Jedzą "czerwoną polewkę" albo "kotta po francusku". Na deser "dygaciki waniliowe" lub "kisiel katolicki". Po obiedzie kawa na kredyt u pani Ludmiły z kawiarni Lili na Grodzkiej. Mają swój stolik pod oknem wychodzącym na obskurne podwórko. Ciasno tu i siwo od dymu. Chodzą też do Egerii - kawiarni, którą otworzył Zbigniew Mehoffer, syn sławnego malarza, w swoim ogrodzie. Wchodzi się do niej przez podwórko czworaków literackich.
Na głośnych biesiadach z alkoholem siedzą tu zazwyczaj krakowskie "cyce", bogate snoby. Nie dają spać Jerzemu Zawieyskiemu, więc bosy, w rozchełstanej koszuli krzyczy z balkonu: "Ja was pozabijam". Rzuca rękopisami. Potem, w czarnym sombrero kryjącym łysinę, przeprasza. Swoją sztuką "Mąż Doskonały" Zawieyski otwiera pierwszy po wojnie sezon w Starym Teatrze. Rok później, w 1946, na małej scenie tego teatru jego dramat "Rozdroże miłości" przyciągnie wielką publiczność.
Cudowny długopis
Jan Kott przyjeżdża z Paryża na wieczorek do literatów z magicznym przedmiotem, długopisem. Pisarze obmacują przejęci to cudo.
Gałczyński na Krupniczej pisze "Zaczarowaną dorożkę" i, pod pseudonimem Karakuliambro, felietony dla "Przekroju" pt. "Listy z fiołkiem". W mieszkaniu, na ścianie, obok dmuchanego krokodyla i dorożkarskiej lampy, sentencje: "Literatura byłaby ostatecznie niezłym zajęciem, gdyby nie to pisanie". Pije po kilkanaście kaw dziennie. Gdy siedzi w "Przekroju", popija wódeczkę - flaszkę ukrywa w pojemniku na wodę, w redakcyjnej toalecie.
Stefan Otwinowski pracuje wieczorami. Latem zasłania szczelnie okno i zapala starą lampę biurową z zielonym kloszem. Pisze w blokach rysunkowych. Nie przeszkadza mu, że ciągle ktoś wchodzi i o coś pyta.
W roku 1946 wydaje dwa utwory o wojnie: powieść "Czas nieludzki" i dramat "Wielkanoc", za który otrzyma Nagrodę Ziemi Krakowskiej.
- A po codziennym spacerze wracał do domu z pomysłem na kolejny felieton do rubryki "Notes krakowski" w "Życiu Literackim" - wspomina wdowa.
Ewa Otwinowska pisze opowiadania. Pod pseudonimem, w tajemnicy przed mężem, wysyła jedno na konkurs "Życia Literackiego" i wygrywa. Po śmierci prezesa wydaje zbiory: "Trzy Panie u Podnóża Gór" i "Nasz dom w ogródku".
Jerzy Broszkiewicz starannie kaligrafuje. W zeszytach lub na kartkach. Co wieczór czyta głośno ponętnej i rudej do czerwoności żonie to, co napisał. Debiutuje powieścią "Oczekiwanie", za którą dostaje w 1948 roku Nagrodę Ziemi Krakowskiej. Potem, w roku 1951, rozgłos przynosi mu powieść o Fryderyku Chopinie "Kształt miłości".
Tadeusz Kwiatkowski jeździ z wieczorami autorskimi. W pegeerze koło Krakowa podchodzi do niego chłop w średnim wieku. Pyta, czy też może pisać książki, bo niedawno skończył kurs dla analfabetów.
Waza Goeringa
W wesele Kwiatkowskiego, w październiku 1945 roku, dom literatów huczy jak nigdy. Na stole 16 kaczek. Izabela Czajka Stachiewiczowa (natchnienie pisarzy dwudziestolecia, kapitan Wojska Polskiego, zawsze w mundurze) przywozi kryształową wazę, z której ponoć pił marszałek Goering. Chrzest Moniki Kwiatkowskiej, w roku 1946, jest skromny i bez pamiątkowej fotografii.
- Poprosiłem kolegę ze studiów, świeżo wyświęconego księdza Karola Wojtyłę. Przyszedł na Krupniczą tuż przed odjazdem pociągu, bo wyjeżdżał na studia do Włoch. Miał małą walizeczkę, którą żona niechcący potrąciła. Wysypały się dwie kromki chleba z kawałkami słoniny, cały prowiant na podróż - opowiada Tadeusz Kwiatkowski.
Stara altana
Wacek Kisielewski i Jasiek Polewka - pierwszy niemowlak na Krupniczej - chodzą wpatrywać się w długodystansowca Emila Zatopka zwanego "czeską lokomotywą". Często przechodzą przez siatkę do ogrodu Mehoffera, by poskakać na dachu starej altany. Pracują tu dwie małe wytwórnie: guzików i prezerwatyw. Nagle z domu wyskakuje Zbigniew Mehoffer - adwokat i myśliwy. Mierzy do łobuzów.
Jerzyk i Wacek Kisielewscy mówią wszystkim "dzień dobry" i kłaniają się w pas. - Jerzyk, jak idzie z mamą na targ, to wiadomo, że zamiast jednego kalafiora pani Kisielewska musi kupić dwa, bo chłopiec w drodze do domu zjada warzywo na surowo - przypomina sobie pani Muszka.
Wacek, gdy podrośnie, zacznie chodzić na tandetę po modne ubrania. Marynarki ze złotymi guzikami, mokasyny i białe skarpetki. Będzie najmodniejszym chłopakiem w Krakowie. Ojciec za to ubiera się przeważnie w wiatrówkę i pionierki i spina nogawki, żeby się nie wplątały w szprychy roweru. Czasem na jakąś okoliczność włoży garnitur, ale buty zawsze sznurowane.
Ej, Polewka, nie bądź Sławoj
Adam Polewka, tuż po wojnie naczelnik wydziału propagandy w urzędzie wojewody, codziennie rano krytykuje w radiu "mieszczańską kołtunerię". Dostaje za to anonimowy wyrok śmierci. W roku 1955 wydaje cykl felietonów "Kocham i nienawidzę", piętnuje ciemnotę i zacofanie. Jest niewielkiego wzrostu, trochę przygarbiony. W zimie nosi wielką baranią czapę. Wszystkich namawia na wstąpienie do partii.
Gdy Kisielewski powiedział głośno: "Stalin jest po prostu głupi", Polewka broni go przed sądem koleżeńskim. Kisiel tłumaczy, że pies na Boga szczekać może. Polewka podejmuje - trzeba wybaczyć oskarżonemu, bo siebie przedstawia w roli psa, a Stalina w roli Boga. Polewka ukocha sobie Ewę Otwinowską, bo sama pali w piecu. Gdy Kwiatkowski i Kern parkują swoje samochody pod kamienicą - Polewka wywiesza na balkonie starą podartą kołdrę.
Na jednym z zebrań partyjnych pewien robotnik szuka argumentu, aby udowodnić, że dobry artysta musi mieć pochodzenie robotnicze: - Spójrzcie na twarz towarzysza Polewki, nie ma w niej ani śladu inteligencji, a jednak tworzy, i to po marksistowsku.
Gdy Polewka zostaje prezesem oddziału ZLP, czatuje pod drzwiami ubikacji, żeby przyłapać autora wierszyków ściennych: "Tutaj każdy sobie siurka ze swojego Jalu Kurka" albo "Tu w spokoju co niedziela czytam felieton Kisiela". Po wielu godzinach stania na warcie kontroluje ściany toalety. Odnajduje list do siebie: "Ej, Polewka, nie bądź Sławoj, pod wychodkiem nie wystawoj". To Ludwik Flaszen, krytyk literacki "Życia Literackiego", przechytrzył wartownika i wlazł przez okno.
Po śmierci towarzysza Polewki, w roku 1956, literaci będą pełnić wartę honorową przy jego trumnie. Potem będą spacerować po parku im. Polewki. Popiersie patrona stanie całkiem blisko kościoła oo. Misjonarzy, bo podobno towarzysz Polewka służył tu do mszy jako ministrant. Po latach popiersie Polewki znika. Park traci partyjnego patrona, zostaje nim święty Wincenty a Paulo.
Skombinować muzeum
Ryszard Sadaj, przez pięć lat robotnik w kopalni Siarkopol, autor pięciu powieści, prezes oddziału ZLP w latach 1992-93, kończy karierę literacką vademecum "Kto jest kto w Galicji" i zatrudnia się w biurze nieruchomości. Ma pomysł: marynarka Kisielewskiego, krzesło, na którym siedział Broszkiewicz. Jakieś muzeum by się skombinowało.
Tadeuszowi Kwiatkowskiemu zdjęcia zajmują kilka szafek. Sporą kupkę wozi w samochodzie.
Ewa Broszkiewiczowa, docent psychiatrii, ma całe pudło fotografii. Nad łóżkiem wisi Broszek. W garniturze, z włosami do tyłu. Wygląda bardzo młodo. Coś pisze.
Jan Polewka zdjęcia ojca dał bratu. Sobie zostawił szafę wypchaną książkami. W jego dyrektorskim gabinecie w teatrze Groteska wisi plakat duetu Marek i Wacek. Bronisława Ożóg, całe życie gospodyni domowa, trzyma stół i stołek, z którymi przyjechała na Krupniczą. I zbiorek wierszy męża z roku 1945. - Andrzej Wajda zrobił mu okładkę, bo mąż uczył go w szkole w Radomiu - pokazuje książkę wdowa. Fotografię organistówki w Nienadówce, gdzie Ożóg mieszkał z rodzicami, zaznaczyła zakładką z papieru toaletowego. Bronisław Maj, poeta, naczelny pisma literackiego "NaGłos", chowa w domu szklankę, z której pił wodę Czesław Miłosz, gdy przyjechał do literatów. Właścicielka jednej czwartej kamienicy o muzeum nawet nie chce słyszeć. Krzyczy: "literatom nigdy!". Uważa, że pili i łajdaczyli się, sama widziała. W dawnym klubie urządzi aptekę.
Różyczki jak ja
Do Karoliny Surówki - dla wszystkich: Loli - drobnej, z cienkimi długimi włosami, trzeba się wspinać po skręconych jak sprężyna schodach. I nie dochodzi się do nieba, ale do dusznej izby pomalowanej na bordo. Na stole wetknięte za ramkę świętego obrazka zdjęcie Stefana Otwinowskiego. W kryształowej popielniczce różaniec. Była woźną, gońcem i szatniarką literatów. Całe życie samotna. Nie poszła ani za milicjanta, ani za elektryka, choć przystojny. Ani za pana Władka, który śpiewał. 5 czerwca 1997 roku pani Lola kończy 91 lat. Na stole trzy skromne różyczki. - Podobne do mnie - mówi jubilatka. Źle się czuje. Połyka kawałek postnego chleba i pije rozpuszczoną w herbacie polopirynę. Zawiązuje chustkę na głowie, bo z pola wieje. Powtarza, że lepiej umrzeć młodo. - Ten dom umiera razem z nami - dodaje. O śmierci mówi, że kiedy przyjdzie, to Pan Bóg jeden wie. Książki od pisarzy zostawi w spadku takiej jednej z rodziny. I perukę, którą zakładała na sylwestra. Dwadzieścia sukienek i wszystkie buty. Nieważne, w której sukni ją pochowają - wszystkie są tak ładne jak ta biała plisowana z bistoru. Byle spocząć na wiejskim cmentarzu pod Krakowem, gdzie leżą koleżanki.
Pani Otwinowska pali przeszłość
Ewa Otwinowska chce przed śmiercią spalić stare fotografie. Na podwórku, pod trzepakiem, w ognisku. Zostawi tylko te z mężem. Książki sprzeda bukiniście, który wyprzedaje bibliotekę oddziału.
W styczniu 1945 roku powstał krakowski oddział Związku Literatów Polskich. Literaci otrzymali od władz przydział na kamienicę przy ul. Krupniczej 22. W czasie wojny był tu niemiecki hotel dla pracowników urzędu naftowego. Literaci urządzają w kamienicy biura związku, bibliotekę, stołówkę oraz mieszkania dla pisarzy i ich rodzin. W 1995 roku zarząd nad całym domem przejmuje właścicielka jednej czwartej kamienicy. Związek wyprowadza się. Stołówka zostaje zamknięta. Magazyny z książkami opróżnione. Dom nie nazywa się już Domem Literatów, choć nadal mieszkają w nim rodziny pisarzy.