Bezpośrednie spotkania z UFO

ANTONIO Villas BOAS - 1957.10.15

 

 

Wzięcie Antonia Villasa Boasa jak wiele opisanych w tej książce jest pod pewnym względem wyjątkowe. Jego wyjątkowość tkwi w tym, że jest jednym z niewielu, a jednocześnie pierwszym znanym przypadkiem, w którym doszło do aktu prokreacji z istotą pozaziemską. Przypadek ten ujrzał światło dzienne dzięki nieżyjącemu już wybitnemu brazylijskiemu badaczowi problemu NOLi doktorowi Olavo T. Fontesowi i dziennikarzowi Joao Martinsowi, autorowi szeregu artykułów poświęconych NOLom, które ukazały się w prasie brazylijskiej.

W czasie kiedy miało miejsce to wzięcie, Anotnio Villas Boas miał 23 lata i pracował wraz z dwoma braćmi na rodzinnej farmie położonej w pobliżu Sao Francisco de Sales w stanie Minas Gerais niedaleko granicy ze stanem Sao Paulo. Oprócz tych braci miał jeszcze trzy siostry, które mieszkały w okolicy, oraz dwoje innego rodzeństwa, które wcześnie zmarło. Był właśnie okres upraw i jego praca polegała w tym czasie głównie na oraniu pól nocą; w dzień pracę tę wykonywali najemni pracownicy. Był przystojnym kawalerem i cieszył się dobrym zdrowiem.

Historia ta zaczęła się 5 października 1957 roku. Tego dnia w ich domu odbywało się przyjęcie i w związku z tym wszyscy domownicy poszli spać później niż zwykle, to jest około godziny dwudziestej trzeciej. Antonio spał razem w jednym pokoju z bratem Joao. Ponieważ było gorąco, postanowił otworzyć okiennice. Okno ich pokoju wychodziło na pole. Kiedy je otworzył, zobaczył, że środek pola oświetlony jest jasnym srebrzystym światłem, znacznie jaśniejszym od światła Księżyca. Rozejrzał się wokoło, ale nigdzie nie dostrzegł jego źródła. Wyglądało to, jak gdyby ktoś z góry oświetlał tamto miejsce jakimś ogromnym reflektorem. Na niebie nie było jednak nic, skąd mogłoby pochodzić. Zawołał brata chcąc mu je pokazać, ale z natury sceptyczny Joao skwitował to, mówiąc mu, żeby lepiej poszedł spać. Widząc obojętność ze strony brata, zamknął okiennice i położył się do łóżka. Nie mogąc zasnąć z drążącej go ciekawości, po jakimś czasie otworzył znowu okiennice. Światło w dalszym ciągu oświetlało tamto miejsce. W pewnym momencie zaczęło wolno przesuwać się w kierunku okna. Odruchowo zamknął szybko okiennice z takim hukiem, że obudził przy tym brata, który zdążył już do tego czasu zasnąć. Obaj patrzyli w milczeniu na prześwitujące między listewkami światło, które po pewnym czasie zgasło i już więcej nie pojawiło się tej nocy.

Kolejne zdarzenie miało miejsce prawie dwa tygodnie później, 14 października. Było to mniej więcej między godziną 21.30 a 22.00 - Antonio nie wiedział, która była wtedy dokładnie godzina, ponieważ nie miał ze sobą zegarka. Razem z bratem orał pole. Nagle nad jego północnym skrajem dostrzegł bardzo jasne światło - tak jasne, że od patrzenia na nie bolały oczy. Kiedy je zobaczył, już tam było i miało wielkość koła samochodowego. Znajdowało się na wysokości około stu metrów, miało jasnoczerwony kolor i oświetlało duży obszar ziemi. Przypuszczał, że otacza jakiś obiekt, było jednak tak jaskrawe, że nie był w stanie tego ustalić. Zaproponował bratu, aby poszedł tam razem z nim, ale brat odmówił, w związku z czym poszedł sam. Gdy zbliżył się do światła, światło z ogromną prędkością przeleciało nad południowy skraj pola i zatrzymało się. Zawrócił więc i ruszył za nim. Kiedy znowu zbliżył się do niego, wróciło na swoją pierwotną pozycję nad północy skraj pola. Ten sam manewr powtarzał się jeszcze wielokrotnie. Gdzieś po dwudziestym razie Antonio zmęczony zrezygnował i wrócił do brata. Światło wisiało nieruchomo w powietrzu przez kilka minut wypuszczając od czasu do czasu w różnych kierunkach wąskie smugi światła w kolorze zachodzącego słońca. I potem zgasło. Antonio nie był pewny, czy tak się właśnie stało, czy też światło szybko odleciało, ponieważ w czasie kiedy składał relację ze swojego wzięcia, nie pamiętał, czy patrzył wówczas na nie cały czas, czy też odwrócił na chwilę głowę.

Następnego dnia wieczorem, 15 października, Antonio orał pole sam. Noc była chłodna, a bezchmurne niebo iskrzyło się gwiazdami. Dokładnie o godzinie 1.00 dostrzegł nagle na niebie czerwoną gwiazdę, która stopniowo rosła. Po niedługim czasie okazało się, że jest to zbliżający się z ogromną prędkością świecący jajowaty obiekt. Nadleciał tak szybko, że Antonio nie zdążył nawet pomyśleć, co zrobić. Obiekt zatrzymał się nad traktorem na wysokości około 50 metrów i oświetlił go jasnoczerwonym światłem. Było tak jasne, że na ziemi nie było widać światła rzucanego przez reflektory traktora.

Antonio poczuł narastający strach i pomyślał o ucieczce. Nie mógł jednak zdecydować się, czy uciekać traktorem, który w porównaniu z tym obiektem był śmiesznie wolny, czy pieszo, co również nie wróżyło powodzenia z uwagi na spulchnioną ziemię utrudniającą bieg i grożącą złamaniem nogi. Kiedy się tak wahał, obiekt ruszył poziomo do przodu i zatrzymał się na chwilę w odległości od 10 do 15 metrów od traktora, po czym zaczął wolno opuszczać się ku ziemi. Zanim jednak wylądował, Anotnio zdołał dostrzec, że obiekt był pojazdem w kształcie wydłużonego jajka, wokół którego rozmieszczone były purpurowe światła. Z przodu znajdował się duży reflektor, z którego wydobywało się owo czerwone światło, które po raz pierwszy ujrzał na niebie. Kilka metrów nad ziemią spod pojazdu wysunęły się trzy teleskopowe wsporniki z okrągłymi łapami na końcach. Z przodu wystawały trzy metalowe iglice. Antonio nie potrafił określić, jakiego były koloru, ponieważ otaczała je czerwonawa poświata w tym samym odcieniu, co światło głównego reflektora. Na górze obiektu znajdowało się coś, co wirowało z ogromną prędkością i emanowało na początku taką samą poświatę, która zmieniła kolor na zielony w miarę zbliżania się pojazdu do ziemi. Antonio przypuszczał, że ta zmiana koloru była również związana ze zmniejszeniem się prędkości obrotowej wirującej części, która wyglądała jak talerz lub spłaszczona kopuła. Nie umiał powiedzieć, czy ta część miała rzeczywiście taki kształt, czy było to jedynie wrażenie wywołane przez jej ruch obrotowy, jako że nie przestała wirować ani przez moment, nawet kiedy pojazd stał na ziemi.

Kiedy dziwny pojazd był kilka metrów nad ziemią, Antonio uruchomił silnik traktora i zaczął uciekać. Nie ujechał jednak daleko, bowiem po kilku metrach silnik, ku jego wielkiemu zdziwieniu i przerażeniu, zgasł, a wraz z nim światła reflektorów. Niewiele się namyślając otworzył drzwi kabiny i zeskoczywszy na ziemię, ruszył pędem przed siebie co tchu, uciekając jak najdalej od obiektu. Po kilku krokach został jednak pochwycony za rękę.

Istota, która złapała go za rękę, sięgała mu do ramion i miała na sobie dziwne ubranie. Zdesperowany odepchnął ją z całej siły, w wyniku czego puściła go i straciwszy równowagę upadła na plecy w odległości dwóch metrów od niego. Nim zdążył zrobić krok do przodu, zaatakowały go trzy dalsze, dwie z boków i jedna z tyłu. Złapały go za ręce i nogi i podniosły do góry uniemożliwiając mu jakąkolwiek obronę. Ich uścisk był tak silny, że mógł się tylko wiercić. Zaczął wołać o pomoc, przeklinać je i żądać uwolnienia. Na nic się to jednak nie zdało. Wypowiadane przez niego słowa wzbudziły jedynie ich zainteresowanie i to do tego stopnia, że ilekroć się odzywał, przystawali i nie zwalniając ani trochę uścisku patrzyli z zaciekawieniem na jego twarz. Ta reakcja trochę go uspokoiła, lecz nie na tyle, aby przestał się wiercić.

Spoczywający na wspornikach pojazd znajdował się na wysokości około dwóch metrów nad ziemią. Prowadzące do wnętrza drzwi otwierały się od góry do dołu i tworzyły mostek, z którego końca zwisała do ziemi wąska, mogąca z trudem pomieścić jednocześnie dwie osoby, elastyczna drabinka wykonana z tego samego srebrzystego metalu, co reszta statku. Po obu jej bokach biegły poręcze grubości "kija od miotły", które jak stwierdził, były również elastyczne i prawdopodobnie wykonane z łączonych elementów. Wnieśli go do góry z wielkim trudem, gdyż chwytał przy lada okazji za poręcze i za każdym razem musieli się zatrzymywać, aby oderwać od nich jego dłonie. Dodatkową trudność stanowiło dla nich jego szamotanie się, które sprawiało, że drabinka kołysała się na boki.

Kiedy weszli do środka statku, stwierdził, że znajduje się w niewielkim kwadratowym pomieszczeniu - jakby przedsionku, którego gładkie metalowe ściany odbijały białe fluorescencyjne światło emanujące z osadzonych w stropie wzdłuż krawędzi ścian małych kwadratowych lamp. Nie wiedział, ile ich było, ponieważ zaraz po wejściu istoty postawiły go na podłodze. W tym samym czasie zamknęły się drzwi wejściowe unosząc się do góry. Były tak szczelnie dopasowane, że kiedy się zamknęły, nie było widać, gdzie są, mimo iż wewnątrz było jasno jak w dzień. Wyglądało, jakby spoiły się ze ścianą w jedną całość. Jedynie przymocowana do nich drabinka wskazywała ich położenie. To było wszystko, co zdołał dostrzec w przedsionku, ponieważ jedna z pięciu towarzyszących mu istot pokazała mu gestem ręki, aby przeszedł do następnego pomieszczenia przez otwarte drzwi znajdujące się w ścianie przeciwległej do głównego wejścia. Nie wiedział, czy te drzwi były już otwarte, kiedy wniesiono go do przedsionka, czy otwarty się potem, ponieważ nie patrzył w tym czasie w tamtym kierunku. Nie mając wyboru postanowił nie sprzeciwiać się i zastosować się do polecenia.

Opuściwszy w asyście istot przedsionek, wszedł do następnego pomieszczenia, które było większe i oświetlone w ten sam sposób. Miało półowalny kształt i takie same srebrzyście połyskujące ściany. Uważał, że znajdowało się w centrum statku, ponieważ przez jego środek przechodziła szeroka na końcach i wąska w środku kolumna. Była okrągła i wyglądała masywnie. Wydało mu się oczywiste, że to wspierający strop element konstrukcyjny, a nie dekoracyjny. Wbrew jego mniemaniu należy raczej przypuszczać, że miała ona raczej związek z obracającą się kopułą. Jedynym wyposażeniem wnętrza był dziwnie ukształtowany stół otoczony taboretami. Zarówno stół, jak i taborety wykonane były z tego samego białego metalu i zwężały się ku podłodze, przy czym stół łączył się z nią bezpośrednio, zaś taborety z wspartym na trzech wspornikach pierścieniem umożliwiającym im obracanie się.

Przez dłuższy czas stał w miejscu przytrzymywany za ręce przez dwie istoty. Trzy pozostałe stały obok. Wszystkie razem oglądały go i rozmawiały o nim. Wprawdzie wydawane przez nie dźwięki w niczym nie przypominały ludzkich, to jednak była to ponad wszelką wątpliwość mowa. "Te chrząknięcia były wydawane wolno; nie były ani wysokie, ani niskie; niektóre były dłuższe, inne krótsze, niekiedy w tym samym czasie było ich kilka, innym razem przechodziły w trele. Przypominały zwierzęce warknięcia, spośród których nie można było wyróżnić żadnej sylaby ani nic, co by przypominało jakieś słowo". Dźwięki te tak bardzo różniły się od tych, jakie słyszał do tej pory w swoim życiu, że nie potrafił ich nawet w przybliżeniu zimitować.

Kiedy "warczenie" istot ustało, doszedł do wniosku, że pewnie uzgodniły plan działania, co znalazło potwierdzenie w tym, co nastąpiło potem. Cała piątka zbliżyła się do niego i zaczęła go rozbierać. Stawiał opór chcąc im to utrudnić. Protestował i obrzucał je wyzwiskami. Oczywiście nie rozumiały go, ale przerywały co chwilę i patrzyły na niego, jak gdyby chciały dać mu w ten sposób do zrozumienia, że są łagodne i nie chcą mu zrobić krzywdy. Mimo iż używały w stosunku do niego siły, starały się nie zadawać mu bólu oraz uważały, aby nie porwać mu ubrania. Wprawdzie rozerwały mu koszulę, ale nie był pewny, czy nie była naderwana wcześniej.

W końcu istoty rozebrały go do naga, co go śmiertelnie przeraziło, gdyż nie wiedział, po co to zrobiły. Po chwili podeszła do niego jedna z istot niosąc w ręce coś, co wyglądało jak gąbka, i zaczęła rozprowadzać nią po całym jego ciele jakąś ciecz. Gąbka była bardzo delikatna w dotyku, zaś ciecz gęsta, przejrzysta jak woda i bez zapachu. Z początku pomyślał, że ta ciecz to jakiś olejek, ale kiedy zobaczył, że nie nadaje jego skórze błyszczącego połysku, uznał, że to musi być coś innego. Wewnątrz statku było zimno, zimniej niż na zewnątrz. Kiedy go rozebrano, zaczął drżeć z zimna. Pokrywająca jego ciało ciecz, sprawiła, że poczuł jeszcze większe zimno i zaczął jeszcze bardziej drżeć. Nie trwało to jednak długo, gdyż ciecz szybko odparowała bądź została wchłonięta i w rezultacie uczucie zimna przestało mu dokuczać.

Następnie w asyście trzech istot został poprowadzony w kierunku zamkniętych drzwi znajdujących się w ścianie naprzeciwko tej, na której znajdowały się poprzednie drzwi. Pokazywały mu gestami rąk, aby szedł za nimi, i pochrząkiwały od czasu do czasu. Idąca przodem istota pchnęła coś na środku składających się z dwóch połówek drzwi, które otworzyły się odchylając się na boki jak drzwiczki prowadzące do saloonu. Drzwi sięgały od podłogi do sufitu i w górnej części nosiły świecący jasnoczerwony napis. Efekt świetlny napisu był taki, że Antonio odniósł wrażenie, iż wystaje on z powierzchni drzwi na około pięć centymetrów. Był to jedyny napis, jaki dostrzegł wewnątrz statku. Tworzące go znaki w niczym nie przypominały znanych mu liter.

Wszedł wraz z dwiema istotami do małego czworokątnego pomieszczenia oświetlonego tak samo, jak poprzednie. Kiedy znaleźli się w środku, drzwi zamknęły się za nimi. Obejrzawszy się za siebie Antonio stwierdził ze zdziwieniem, że nie może ich dostrzec. Ściana, na której się znajdowały, była gładka jak trzy pozostałe. Po chwili te same drzwi otworzyły się i do środka weszły dwie dalsze istoty niosąc w rękach dwie dość grube, z wyglądu gumowe, czerwone rury ponad metrowej długości. Do jednego końca miały przymocowane szklane z wyglądu pojemniki w kształcie kielicha, do drugiego zaś niewielkie dysze w kształcie filiżanek. Stojąca obok istota nacisnęła dziwną rurę rękoma, zapewne wypychając z niej powietrze, i przyłożyła dyszę z boku do jego podbródka. Widział, jak pojemnik na końcu rury napełnia się krwią. Kiedy napełnił się do połowy, zmieniono rurę i dyszę drugiej przyłożono z przeciwnej strony podbródka. Tym razem krew ściągano, aż pojemnik napełnił się po brzegi. W czasie kiedy miał przytknięte dysze do podbródka, nie czuł ani bólu, ani kłucia, a jedynie to, że jego skóra jest zasysana. Dopiero potem te miejsca zaczęły go piec i zauważył, że skóra jest w nich zdarta. (W czasie kiedy doktor Fontes badał Antonia 22 lutego 1958 roku, na bokach jego podbródka znajdowały się dwie okrągłe blizny średnicy kilkunastu milimetrów). Po tych zabiegach wszystkie cztery istoty wyszły zostawiając go samego na ponad pół godziny.

W pomieszczeniu nie było żadnych sprzętów poza stojącą w centrum dużą kanapą, niewygodną do leżenia z uwagi na pokaźne wybrzuszenie w środku. Kiedy po pewnym czasie przysiadł na niej zmęczony, stwierdził, że jest miękka, jak gdyby była wykonana wewnątrz z gąbki. Równie miękki był pokrywający ją gruby szary materiał. Siedząc na kanapie poczuł dziwny duszący, przyprawiający o mdłości zapach. Obejrzał ściany i na wysokości głowy zauważył wystające z nich metalowe rurki z zaślepionymi końcówkami, w których znajdowały się maleńkie otwory. Ich wygląd kojarzył mu się z sitkami pryszniców. Z otworów wydobywał się szary dym, który rozpływał się w powietrzu. Właśnie on był źródłem tego duszącego mdłego zapachu. Nie umiał powiedzieć, czy dym zaczął wydobywać się z dysz, jeszcze zanim wszedł do pomieszczenia, czy dopiero po jego wejściu. Stężenie zapachu wzrosło do tego stopnia, że w pewnym momencie nie mógł wytrzymać i zwymiotował w rogu pomieszczenia. Zaraz potem oddech wrócił mu do normy, lecz nadal odczuwał mdłości. Wprawiony w przygnębienie tą sytuacją, czekał w nadziei, licząc, że coś się zaraz stanie, i dla zabicia czasu zaczął analizować wygląd istot starając się go zapamiętać.

Wszystkie ubrane były w ściśle przylegające do ciała kombinezony z grubego, ale miękkiego szarego tworzywa z czarnymi paskami. Na wysokości szyi kombinezony łączyły się z hełmami z takiego samego tworzywa, które wyglądało na nieco sztywniejsze i było wzmocnione z przodu i z tyłu cienkimi metalowymi paskami. Jeden z nich miał trójkątny kształt i znajdował się na wysokości nosa. Hełmy zakrywały całą twarz z wyjątkiem oczu, w miejscu których znajdowały się dwie soczewki podobne do używanych w okularach. Za nimi widać było jasnoniebieskie oczy, które wydawały się być nieco mniejsze od naszych - mógł to być jednak efekt wywołany przez soczewki. Górna część hełmów była tak wysoka, że wyglądało, jakby ich głowa była dwa razy większa od ludzkiej. Antonio przypuszczał, że mieli coś na głowach pod hełmami, lecz nie było tego widać. Z wierzchu hełmów, z samego środka, wychodziły trzy srebrzyście połyskujące rury "nieco cieńsze od węża używanego w ogrodach do podlewania roślin". Wszystkie trzy biegły do tyłu i w dół. Środkowa łączyła się z kombinezonem na wysokości klatki piersiowej w linii kręgosłupa, dwie pozostałe symetrycznie pod łopatkami. W miejscu gdzie się łączyły z kombinezonem, nie było widać żadnego wybrzuszenia, które sugerowałoby, że łączą się tam z jakimś pojemnikiem lub urządzeniem. (W późniejszej rozmowie z Antoniem doktor Fontes zwrócił na to uwagę i powiedział, że nie rozumie, jak wobec tego istoty oddychały w tych szczelnych kombinezonach, skoro nie miały na sobie żadnych pojemników, na co Antonio odrzekł, że nie wie, jak to wytłumaczyć i że po prostu opisuje to, co widział).

Rękawy kombinezonów również ściśle przylegały do ciała i biegły aż do przegubów dłoni, gdzie łączyły się z grubymi pięciopalczastymi rękawicami. Antonio zauważył, że rękawice były tak sztywne, że uniemożliwiały im zginanie palców w taki sposób, aby mogły dotknąć nimi powierzchni dłoni. Nie przeszkadzało im to jednak trzymać go mocno w czasie, kiedy nieśli go do statku i kiedy pobierali od niego krew.

Na wysokości piersi nosili czerwone odblaskowe tarcze "wielkości plasterka ananasa", z których wychodził srebrzyście połyskujący pasek łączący się u dołu z szerokim ciasno opinającym talię pasem. Nigdzie na kombinezonie nie było widać nic, co by przypominało kieszenie oraz guziki.

Podobnie jak reszta kombinezonu nogawki również szczelnie przylegały do ciała bez jakichkolwiek zmarszczek. W dolnej części łączyły się bez żadnych przerw z butami stanowiąc z nimi jedną całość. Buty różniły się trochę od naszych. Miały podeszwę grubości od pięciu do ośmiu centymetrów, która z przodu była wygięta do góry. Były prawdopodobnie luźne, ponieważ stopy były dużo mniejsze od nich. Mimo ich dużych rozmiarów, chód istot był swobodny. Ogólnie jednak poruszały się trochę sztywno.

W kombinezonie wszystkie, z wyjątkiem jednej, były równe wzrostem z Antoniem, choć w rzeczywistości mogły być niższe z uwagi na wysokie hełmy. Ta jedna, która była niższa, nie sięgała mu nawet do podbródka. Wszystkie wyglądały na bardzo silne.

Hałas, który dobiegł od strony drzwi, wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał w tamtym kierunku i ku swojemu ogromnemu zdumieniu zobaczył wchodzącą przez drzwi kobietę. Była całkowicie naga i - jak stwierdził - piękna, choć różniła się od kobiet, które znał. Miała białą skórę i jasne, jak po utlenieniu, gładkie, gęste włosy sięgające jej do połowy szyi, zakręcone na końcu do wewnątrz, oraz duże, wydłużone, lekko skośne niebieskie oczy. Jej nos był nieduży i prosty. Kształt jej twarzy był tym, co najbardziej rzucało się w oczy, z uwagi na wysokie kości policzkowe. W dół od nich twarz zwężała się ostro ku spiczastemu pobródkowi tworząc dość regularny trójkąt. Usta miała bardzo wąskie i ledwie widoczne. Uszy były podobne do ludzkich, lecz nieco mniejsze. Pod pachami i na łonie miała krwistoczerwone włosy. Według jego kryteriów jej ciało było piękne; była smukła, miała jędrne piersi, wąską talię, szerokie biodra, masywne uda, małe stopy, długie smukłe ręce i palce z normalnymi paznokciami. Była dużo niższa od niego i sięgała mu głową zaledwie do ramion. (Zmierzywszy Antonia, który miał metr i sześćdziesiąt cztery centymetry wzrostu, doktor Fontes ustalił, że jej wzrost wynosił około metra i trzydziestu pięciu centymetrów). Antonio przypuszczał, że ta kobieta była tą istotą, która jako pierwsza złapała go za ramię.

Podeszła do niego wolno w milczeniu z wyrazem twarzy sugerującym, że czegoś chce. Stanąwszy przy nim objęła go nieoczekiwanie rękoma i zaczęła pocierać czołem jego twarz kręcąc głową na boki. Wykonując osobliwe ruchy przywarła do niego całym ciałem. Nie czuł nic, co by przypominało perfumy, a jedynie naturalny kobiecy zapach.

Wkrótce drzwi zamknęły się i zostali sami. Stojąc w objęciach kobiety, która ruchami ciała dawała mu do zrozumienia, czego chce, poczuł nagłą chuć. Ta cała sytuacja wydała mu się nieprawdopodobna. Uznał, że przyczyną tego nagłego podniecenia seksualnego była ciecz, którą natarto jego ciało. Wzrosło ono tak szybko i do tego stopnia, że stracił kontrolę nad sobą, co mu się nigdy wcześniej nie zdarzyło, i nie zważając na nic złapał ją, i odbył z nią stosunek płciowy, podczas którego zachowywała się jak normalna kobieta. Po stosunku wyglądała na zmęczoną i szybko oddychała. Antonio był nadal chętny i postanowił posiąść ją po raz drugi, ale odtrąciła go, dając mu przy tym do zrozumienia, że już zrobili, co mieli zrobić. To jej zachowanie szybko ostudziło jego zapędy. Stwierdził, że potraktowano go jak ogiera zarodowego. Był zły z tego powodu, ale szybko się z tym pogodził. Ostatecznie spędził miłe chwile. Mimo iż kobieta podobała mu się, przyznał, że nie zamieniłby na nią żadnej Ziemianki, ponieważ lubił z kobietami rozmawiać, a zwłaszcza lubił takie, z którymi potrafił znaleźć wspólny język. Co więcej niektóre chrząknięcia, które słyszał w trakcie stosunku, wywołały w nim niesmak i wrażenie, że obcuje ze zwierzęciem. Zauważył, że ani razu nie pocałowała go, za to w pewnym momencie otworzyła usta, jakby miała to zrobić, lecz zamiast tego ugryzła go lekko w podbródek.

Wkrótce po tym, jak się rozdzielili, otworzyły się drzwi. Na progu stanął jeden z czterech pozostałych członków załogi i zawołał kobietę. Zanim wyszła, obróciła się jeszcze w jego stronę i wskazała na swój brzuch, po czym pokazała na niego i jakby uśmiechając się, na sufit.

Zaraz po jej wyjściu wszedł ten sam osobnik niosąc w ręku jego ubranie i pokazał mu, żeby się ubrał. Nałożywszy je w milczeniu sprawdził kieszenie i stwierdził, że poza zapalniczką niczego nie brakuje. Nie miał jednak pewności, czy to oni ją zabrali, czy wypadła mu, kiedy się szamotał, dlatego też nie protestował z tego powodu.

Następnie przeszli razem do poprzedniego pomieszczenia, gdzie na taboretach siedziało trzech pozostałych członków załogi, oprócz tej kobiety, i konwersowało ze sobą, a właściwie warczało. Ten, który wszedł z Antoniem, przyłączył się do nich, zostawiając go samego na środku pomieszczenia obok stołu. Wszyscy czterej byli cały czas w kombinezonach.

Doszedłszy do wniosku, że nie zrobią mu krzywdy, przestał odczuwać strach. Czekając, aż uzgodnią swoje sprawy, rozejrzał się po pomieszczeniu starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. W pewnej chwili dostrzegł na stole obok nich sześcienne pudełko ze szklanym z wyglądu wieczkiem, pod którym widać było tarczę przypominającą tarczę budzika. Na niej znajdowała się wskazówka i czarny znak w miejscu odpowiadającym szóstej godzinie. Podobne znaki były w miejscu dziewiątej i trzeciej godziny. Miejsce dwunastej godziny zajmował natomiast rząd czterech mniejszych. Nie miał pojęcia, co one oznaczają. Z początku myślał, że ten przyrząd był zegarem, ponieważ jeden z osobników spoglądał nań od czasu do czasu, ale kiedy po dłuższym czasie zorientował się, że wskazówka nie zmieniła położenia, zmienił zdanie.

Następnie wpadł na pomysł, aby to zabrać ze sobą, doszedł bowiem do wniosku, że musi coś stamtąd wziąć, aby mieć dowód, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Przyrząd ten nadawał się świetnie do tego celu. Miał nadzieję, że podarują mu go, kiedy zobaczą, że jest nim zainteresowany.

Zbliżył się wolno do nich i widząc, że nie zwracają na niego uwagi, chwycił go obydwiema rękami i podniósł. Był ciężki; ważył ponad dwa kilogramy. Nie zdążył jednak mu się nawet dokładniej przyjrzeć, bowiem jedna z istot zerwała się jak błyskawica na równe nogi i odepchnąwszy go na bok, wyrwała mu go z rąk ze złością i postawiła na stole z powrotem w to samo miejsce.

Odepchnięty cofał się, aż poczuł na plecach ścianę. Stanął przy niej i nie mając nic do roboty obejrzał ją dokładnie. Pociągnął po niej paznokciami chcąc sprawdzić jej twardość. Kiedy się przekonał, że jest bardzo twarda i paznokcie nie zostawiają na jej gładkiej powierzchni żadnego śladu, stanął spokojnie i czekał.

Rozglądając się po pomieszczeniu dostrzegł w jego przedniej części drzwi, przez które nie przechodził. Były lekko uchylone i dobiegały zza nich odgłosy jakiejś krzątaniny. Pomyślał, że jest tam ta kobieta, ponieważ pozostali członkowie załogi byli razem z nim w tym samym pomieszczeniu. Po usytuowaniu tych drzwi doszedł do wniosku, że za nimi znajduje się prawdopodobnie pomieszczenie pilota.

W końcu jeden z osobników wstał i gestem ręki pokazał mu, żeby poszedł za nim. Pozostali nawet nie spojrzeli na niego. Przeszli do przedsionka, gdzie znajdowały się drzwi prowadzące na zewnątrz statku, które były już otwarte, kiedy do niego weszli. Zamiast na drabinę Antonio został wprowadzony na platformę opasującą statek prawie dookoła. Była wąska, ale można było iść po niej dość swobodnie. Skierowali się ku przodowi statku. Pierwszą rzeczą, która zwróciła jego uwagę, był prostokątny solidnie wyglądający element wystający z boku statku. Po jego drugiej stronie znajdował się identyczny. Antonio stwierdził, że gdyby nie ich niewielkie rozmiary, można było wziąć je za skrzydła wspomagające lot. Wyglądały, jakby mogły się poruszać w górę i w dół. Było to jednak jedynie jego przypuszczenie, ponieważ kiedy później statek odlatywał, nie zauważył, żeby się ruszały.

Przeszli trochę dalej i wówczas towarzyszący mu osobnik pokazał mu wspomniane już trzy iglice sterczące poziomo z przodu statku - dwie po bokach i jedną w środku. Były tego samego kształtu i tej samej długości - bardzo grube u podstawy i ostre na końcu. Antonio nie umiał powiedzieć, czy były wykonane z tego samego metalu, co statek, ponieważ jarzyły się czerwonawym światłem, jak gdyby były rozgrzane. Mimo tego jarzenia nie czuć było od nich żadnego ciepła. Tuż nad miejscami, w których łączyły się z powierzchnią statku, znajdowały się źródła światła. W przeciwieństwie do środkowego, które było ogromne, oba boczne były niewielkie. Wszystkie trzy wysyłały takie same czerwonawe światło. Wzdłuż całego obwodu statku, tuż nad platformą, usytuowany był ciąg małych kwadratowych lamp podobnych z wyglądu do tych, które oświetlały pomieszczenia.

Antonio przypuszczał, że iglice stanowiły element urządzenia napędowego, bowiem kiedy statek startował, ich jaskrawość wzrosła do tego stopnia, że ich światła nie można było odróżnić od światła głównego reflektora.

Z przodu pomost kończył się przed dużym, otaczającym półkolem przód statku, jakby wtopionym w jego powłokę, oknem. Oglądane z zewnątrz było matowe.

Obejrzawszy przód statku przeszli na jego tył, który był bardziej wydęty. Zanim tam doszli, zatrzymali się po drodze na chwilę i "przewodnik" Antonia wskazał na ogromną, wirującą u góry kopułę. Była otoczona zielonkawą poświatą i obracała się powoli. Wydzielany przez nią dźwięk przypominał odgłos odkurzacza. Kiedy później statek zaczął startować, jej prędkość obrotowa wzrosła do tego stopnia, że przestała być widoczna, a emanowane przez nią światło stało się bardzo intensywne i zmieniło kolor na jasno-czerwony. Jednocześnie jej dźwięk przeszedł w głośne buczenie.

Minęli drzwi wejściowe i doszli do miejsca, "w którym w normalnym samolocie znajduje się ogon". Znajdował się tam usytuowany pionowo podłużny element przegradzający pomost. Był jednak niski i sięgał Antoniowi zaledwie do kolan. Na wysokości pomostu po jego obu stronach znajdowały się wypukłe grube podłużne czerwone światła. Przypominały światła samolotu z tą jednak różnicą, że nie migotały. Antonio uważał, że ten przegradzający pomost element był czymś w rodzaju steru.

Kiedy skończyli oglądać tył statku, wrócili do drzwi wejściowych. Przewodnik Antonia wskazał na drabinę i dał mu gestem ręki znać, aby zszedł po niej. Znalazłszy się na ziemi Antonio spojrzał do góry. Jego przewodnik stał w miejscu patrząc na niego. Po chwili wskazał na siebie, potem na ziemię i następnie na niebo w kierunku na południe. Na koniec dał znać Antoniowi, aby się oddalił, i wszedł do środka statku.

Metalowa drabina uniosła się, po czym tworzące mostek drzwi zamknęły się stając się niewidoczne. Światło wysyłane przez iglice, główny reflektor i wirującą kopułę zaczęło jaśnieć wraz ze wzrostem obrotów kopuły. Statek zaczął unosić się powoli pionowo do góry. W tym momencie zaczęły chować się teleskopowe wsporniki. Kiedy się schowały, spód statku był tak gładki, jak gdyby ich tam nie było.

Kiedy statek osiągnął wysokość od 30 do 50 metrów, zatrzymał się na kilka sekund. W tym czasie otaczające go światło stało się jeszcze intensywniejsze, zaś kopuła zwiększyła obroty zmieniając przy tym barwę światła na jaskrawoczerwoną. Nagle statek zmienił kierunek (w tym właśnie momencie Antonio dostrzegł, że domniemany ster przesunął się w bok), wydał głośny dźwięk i przechyliwszy się lekko w bok, poleciał jak pocisk na południe niknąc z pola widzenia w ciągu kilku sekund.

Następnie Antonio wrócił do traktora i spojrzał na zegarek. Była godzina 5.30. Na pokład statku wniesiono go o godzinie 1.15, zatem na jego pokładzie przebywał przez cztery godziny i piętnaście minut.

Spróbował włączyć silnik, ale nie udało mu się. Zajrzał pod maskę i odkrył, że jeden z przewodów prowadzących do akumulatora jest odłączony. Ponieważ przewód nie mógł się odłączyć sam, doszedł do wniosku, że musiała to zrobić któraś z istot, aby na wszelki wypadek uniemożliwić mu ucieczkę traktorem.

Wrócił do domu i położył się spać. Spał do południa. Wstał z łóżka wypoczęty i zjadł obiad. Następnej nocy spał niespokojnie i budził się co chwilę z krzykiem. Ilekroć zapadał w sen, zaczynała mu się śnić jego przygoda. Wstał z łóżka przed świtem i nie mogąc znaleźć sobie miejsca, chodził tam i z powrotem paląc papierosa za papierosem. Był zmęczony i cały obolały. Bolała go głowa i stracił apetyt. Przez cały dzień mdliło go. Mimo tych dolegliwości udał się na pole i zmierzył odległości między śladami pozostawionymi przez obcy statek. Na podstawie pomiarów oszacował, że statek miał około dziesięciu metrów długości i siedmiu szerokości w najszerszym miejscu. Kolejna noc nie różniła się od poprzedniej. Tej nocy ustąpił ból głowy, ale za to zaczęły go piec oczy. Nazajutrz pieczenie oczu przybrało na sile i w końcu zaczęły łzawić. Trzeciej nocy spał normalnie. Przez cały następny miesiąc cierpiał wręcz na nadmierną senność. Nawet w dzień zdarzało mu się zapaść nagle w krótką drzemkę, niejednokrotnie w trakcie rozmowy. Przez cały ten czas utrzymywało się pieczenie i łzawienie oczu. Nudności ustąpiły trzeciego dnia. Ósmego dnia podczas pracy uderzył się przedramieniem kalecząc je. Następnego dnia rana zaczęła ropieć i swędzieć. Kiedy zagoiła się, utworzyła się wokół niej purpurowa otoczka. Po kilku kolejnych dniach podobne ropiejące i swędzące rany pojawiły się samoczynnie na przedramieniach i nogach. Kiedy zagoiły się po kilkunastu dniach, wokół nich pozostały podobne purpurowe otoczki.

Piętnastego dnia po obu stronach nosa pojawiły się prawie symetryczne żółtawe plamy, które zniknęły samoczynnie również po kilkunastu dniach.

W wolnych chwilach Antonio sporządził z drewna model statku i wraz z listem, w którym zrelacjonował swoje przeżycie, wysłał go w listopadzie do Joao Martinsa przeczytawszy jeden z jego artykułów poświęconych problemowi NOLi w O Cruzeiro. Joao Martins skontaktował się z doktorem Fontesem i wspólnie razem zaprosili Antonia do Rio de Janeiro wysyłając mu pieniądze na podróż. Spotkanie odbyło się 22 lutego 1958 roku. Historia opowiedziana przez Antonia zrobiła na nich ogromne wrażenie i wydała się im przy tym tak niezwykła, że w obawie przed atakami ze strony sceptyków nie zdecydowali się jej wówczas opublikować. Ujrzała światło dzienne dopiero po kilku latach dzięki raportowi innego wybitnego brazylijskiego badacza problemu NOLi, doktora Waltera Buhlera.

 

* Ryszard Z. Fiejtek "Bezpośrednie spotkania" 1991