Bezpośrednie spotkania z UFO
BETTY ANN ANDREASSON - 1967.01.25
Przypadek Betty Andreasson jest chyba najciekawszy spośród wszystkich, jakie opisano w literaturze ufologicznej. Zawiera tak wiele fascynujących informacji, że Raymond E. Fowler poświęcił mu w całości aż trzy książki *[Niniejszy przypadek nie jest zamknięty i kontakt Betty z tymi istotami trwa nadal. Z informacji, którą otrzymałem od niej, a następnie od Fowlera, wynika, że Fowler napisał trzecią książkę poświęconą tej sprawie noszącą tytuł The Watchers, która ma się ukazać w USA w połowie roku 1990.]. Dodatkową atrakcją tej całej sprawy są niespotykane u pozostałych wziętych znakomite zdolności rysunkowe Betty Andreasson, dzięki którym szczegółowo zilustrowała swoje zdumiewające przeżycie, ułatwiając w ten sposób innym ludziom jego wyobrażenie sobie.
Jej wzięcie miało miejsce w roku 1967, jednakże minęło aż dziesięć lat, zanim ujrzało światło dzienne i to dzięki zbiegowi okoliczności. W związku z tym nasuwa się niepokojące pytanie: Jak wiele wzięć drzemie jeszcze zablokowanych w umysłach anonimowych świadków? Nikt oczywiście tego dokładnie nie wie, niemniej wśród badaczy tego zagadnienia panuje dość zgodny pogląd, że to, co do tej pory odkryto i zbadano, to zaledwie wystający z wody wierzchołek góry lodowej.
Przez siedem lat mgliste strzępy tego mrożącego krew w żyłach przeżycia przenikały do świadomości Betty zarówno w snach, jak i na jawie. Przez cały czas ciążyło jej to bardzo i momentami była zrozpaczona, nie wiedząc, jak wytłumaczyć te ulotne dręczące obrazy.
Kiedy w roku 1974 znany tygodnik The National Enquirer zwrócił się z apelem do swoich czytelników o nadesłanie relacji naocznych świadków obserwacji NOLi w celu poddania ich badaniu przez zespół naukowców, Betty odpowiedziała nań bez wahania. Opisała szczegółowo, co pamiętała, z nadzieją, że ta niepokojąca zagadka zostanie w końcu wyjaśniona. W odpowiedzi otrzymała typowy list mówiący, że The National Enquirer nie jest zainteresowany jej przypadkiem, co wprawiło ją w przygnębienie i pozbawiło nadziei na wyjaśnienie tego, co przytrafiło się jej i jej rodzinie.
W sierpniu 1975 roku natknęła się w lokalnej gazecie na artykuł poświęcony Center for UFO Studies. Była w nim między innymi mowa o tym, że przewodniczący tej organizacji, dr J. Allen Hynek, prosi wszystkich, którzy widzieli NOLe, o nadesłanie raportów na ten temat. Nie mając nic do stracenia napisała do niego list, wyrażając w nim zadowolenie, że jest w końcu ktoś, kto zajmuje się badaniem NOLi. Niestety i tym razem spotkało ją rozczarowanie. Jej list trafił do kartoteki Hyneka i przeleżał tam zapomniany wiele miesięcy, i leżałby tam jeszcze dłużej, gdyby nie MUFON's Humanoid Study Group (Grupa MUFON-u Do Badań Humanoidów), która zwróciła się do CUFOS o udostępnienie wszystkich posiadanych informacji na temat bliskich spotkań trzeciego stopnia w celu przeprowadzenia analizy komputerowej wszystkich znanych przypadków tego typu.
W wyniku dyskusji grupa doszła do wniosku, że przypadek Betty Andreasson wygląda na tyle interesująco, że warto go szczegółowo zbadać. Ponieważ miał miejsce w stanie Massachusetts, o jego zbadanie zwrócono się do badaczy MUFON-u z tego terenu. W rezultacie badanie zgodził się przeprowadzić Jules Vaillancourt, który przystąpił do niego w styczniu 1977 roku.
Już we wstępnej fazie okazało się, że do osiągnięcia celu konieczne jest odblokowanie pamięci Betty. Jules Vaillancourt wraz ze wspomagającymi go osobami postanowił w tym celu poddać Betty i jej córkę Becky, która była świadkiem tego zdarzenia, hipnozie. O jej przeprowadzenie poproszono mającego duże doświadczenie zawodowe w tej dziedzinie znanego specjalistę drą Harolda Edelsteina kierującego New England Institute of Hypnosis (Instytut Hipnozy Nowej Anglii), a także wykładającego w trzech college'ach i współpracującego z kilkoma prawnośledczymi agencjami. Był to jego pierwszy kontakt z badaniem NOLi. Jego przyjazna osobowość oraz zdolność wnikliwej obserwacji ludzkiego zachowania pozwoliła mu szybko zdobyć zaufanie Betty i Becky, co nie było ławę, biorąc pod uwagę fakt, że obie obawiały się zupełnie poważnie hipnozy.
Betty i Becky okazały się bardzo podatne na nią i po kilku wstępnych seansach wystarczało kilka minut, aby wprowadzić je w głęboki trans.
W badaniu oprócz Julesa Vaillancourta i dra Harolda Edelsteina bezpośredni udział brali jeszcze: Joseph Santangelo, David Stanton, Peter Neurath, Virginia Neurath, Deborah Vaillancourt, Mary Ellen Brady, Nancy McLaughlin i Fred R. Youngren. Począwszy od ósmej sesji do tego zespołu dołączył przejmując jego kierownictwo Raymond E. Fowler, a od dwunastej - David Webb. Łącznie w okresie od 3 kwietnia do 28 lipca 1977 roku odbyło się czternaście sesji.
Zdecydowana większość informacji składających się na opis tego wzięcia została uzyskana w czasie hipnozy. Mimo wielokrotnego wracania do tych samych epizodów kolejne opisy składane przez Betty oraz przeżywane przez nią stany emocjonalne były identyczne. Jak powiedział jeden z wyżej wymienionych badaczy, było to jak słuchanie tych samych fragmentów nagrania odtwarzanego na magnetofonie. Co by jednak nie sądzić o hipnozie i wiarygodności relacji składanych w jej trakcie, ten fakt przemawia dodatkowo na korzyść historii opowiedzianej i ponownie przeżytej przez Betty Andreasson. W świetle ogromnej liczby wzięć, jakie ujrzały światło dzienne w późniejszych latach, wiarygodność tej historii staje się trudna do podważenia.
Mając siedemnaście lat Betty Andreasson, wówczas Betty Aho, wyszła 23 czerwca 1954 roku za dwudziestojednoletniego Jamesa Andreassona. Po roku urodziła się im Becky, a zaraz potem dalszych sześcioro dzieci - kolejno: James, Mark, Scott, Todd, Bonnie i Cindy.
W roku 1966 Andreassonowie przenieśli się do położonego w północnej części Massachusetts South Ashburnham, gdzie kupili dom mogący swobodnie pomieścić ich liczną rodzinę. Dwa dni przed świętami Bożego Narodzenia, 23 grudnia 1966 roku, mąż Betty uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu i trafił na wiele miesięcy do szpitala, co postawiło ją w trudnej sytuacji życiowej. Z pomocą pośpieszyli jej rodzice, Waino i Eva Aho.
25 stycznia 1967 roku był ciepłym dniem niosącym zapowiedź wczesnej wiosny. Leżący do niedawna na ziemi śnieg prawie już zniknął i wieczorem tego samego dnia zaczęła tworzyć się mgła.
Około godziny 18.35, kiedy już wszystkie dzieci były przebrane w piżamy i oglądały telewizję, nieoczekiwanie zaczęło migotać światło i po chwili zgasło zupełnie, pogrążając cały dom w ciemności. Przestraszone dzieci pobiegły do kuchni do Betty. Kiedy się tam znalazły, dostrzegły razem z nią za oknem pulsujące pomarańczowoczerwone światło. Betty uspokoiła je i zaprowadziła z powrotem do pokoju. W tym samym czasie do kuchni udał się jej ojciec, aby zobaczyć, co się tam dzieje. Widok, jaki ukazał się jego oczom, kiedy wyjrzał na podwórze przez okno w spiżarni, zdumiał go niezmiernie. W oświadczeniu, które złożył w tej sprawie, napisał między innymi: "Te stwory, które widziałem za oknem domu Betty, wyglądały jak świąteczni przebierańcy. Myślałem, że założyli sobie na głowy jakieś maski, żeby wyglądać jak ludzie z Księżyca. To było zabawne, jak skakali jeden za drugim - jak koniki polne. Kiedy zobaczyli, że na nich patrzą, zatrzymali się... ten z przodu spojrzał na mnie i poczułem, że robi mi się jakoś dziwnie. To wszystko, co wiem..."
Becky, która na żądanie Betty wróciła do pokoju zaraz po pierwszych błyskach zagadkowego światła, dostrzegła za oknem w kuchni jakąś ciemną sylwetkę. Nagle zgasło i to światło i w tej samej chwili cała rodzina Betty, oprócz niej, zastygła w bezruchu tracąc przy tym jednocześnie świadomość.
Po chwili światło w domu zapaliło się z powrotem i przez zamknięte drewniane drzwi prowadzące z kuchni na werandę weszły cztery istoty. Przeszły przez nie, jak gdyby ich tam nie było. Poruszały się jedna za drugą tuż nad ziemią nierównomiernym szarpanym ruchem pozostawiając za sobą swój mglisty, stopniowo niknący obraz. Będąc głęboko wierzącą katoliczką Betty zinterpretowała to ich przeniknięcie przez drzwi w kategoriach religijnych, mówiąc: "Myślę, że to aniołowie, ponieważ właśnie Jezus potrafił przechodzić przez drzwi, ściany, a także chodzić po wodzie. To na pewno oni..."
Istoty, które stanęły przed nią, w najmniejszym stopniu nie przypominały swoim wyglądem tradycyjnego wizerunku aniołów. Miały humanoidalne kształty i były do siebie podobne jak dwie krople wody, z wyjątkiem jednej, która była nieco wyższa od pozostałych. Miały ogromne gruszkowate głowy, które w porównaniu do reszty ciała były znacznie większe od naszych, i około jednego metra i dwudziestu centymetrów wzrostu. Ubrane były w szczelnie opinające ciała identyczne, połyskujące ciemnoniebieskie uniformy. Opinająca tułów górna część kombinezonu wyglądała u dołu, gdzie łączyła się ze spodniami, jakby była lekko podwinięta. W poprzek niej biegła szeroka niebieska szarfa. Podobnie łączyły się z dość wysokimi butami spodnie. Cały kombinezon przypominał nieco wyglądem strój płetwonurka. Na lewych ramionach nosili emblemat przedstawiający ptaka z rozpostartymi skrzydłami. Zakończone trzema palcami bez paznokci dłonie były nie osłonięte. Podobnie jak one nie osłonięte były także głowy. Skóra na dłoniach i głowach miała szary, gliniasty kolor. Całkowicie pozbawione owłosienia głowy miały mongoidalne rysy, wśród których szczególnie wyróżniały się nienaturalnie duże jasne, lekko zamglone oczy nie posiadające ani tęczówek, ani źrenic. Szczeliny oczne podobnie jak u niektórych typów azjatów były zwrócone zewnętrznymi końcami ku górze. W miejscu nosa znajdowało się nieznaczne wybrzuszenie z dwiema dziurkami u dołu. Usta tworzyły krótką wąską kreskę. Z całą pewnością nie wyglądali jak aniołowie.
Kiedy najwyższa z istot spojrzała na Betty, jej lewe oko zaczęło przesuwać się ku górze obracając się wokół wewnętrznego końca szczeliny ocznej, która zwężała się jednocześnie podczas tego ruchu. Betty stała jak sparaliżowana, czując zarazem, jak ogarnia ją niezwykły spokój. Ta emanująca od istot aura przyjaźni sprawiła, że przestała się bać.
Zaraz potem ta sama istota przedstawiła się Betty, zwracając się do niej po imieniu, jako Ouazgaa. Zarówno ta, jak i wszystkie pozostałe rozmowy Betty z tymi istotami odbywały się za pośrednictwem telepatii.
Na samym początku rozmowy Ouazgaa wyciągnął do Betty rękę, na co Betty zareagowała, pytając ich, czy chcą jeść. Kiedy przytaknęli jej nieznacznie, podeszła do lodówki i wyjęła z niej trochę jedzenia, a następnie patelnię z kuchenki, po czym zaczęła przygotowywać jakąś mięsną potrawę. Widząc to istoty powiedziały: "Nie możemy jeść pokarmu, który nie jest palony". Niewiele się namyślając Betty zaczęła palić potrawę. Kiedy znad kuchenki uniosły się kłęby dymu, tajemniczy przybysze cofnęli się zaskoczeni i sprostowali wcześniejszą myśl, mówiąc: "To jedzenie nie nadaje się dla nas. Nasz pokarm jest traktowany ogniem - wiedza palona ogniem. Masz jakiś pokarm tego typu?"
Pod wpływem wiary religijnej Betty pomyślała w tym momencie o biblii i przeszła w ich asyście do przylegającego do kuchni pokoju, gdzie znajdowały się jej dzieci i matka, którzy unieruchomieni w różnych pozach wyglądali, jak gdyby czas zatrzymał się dla nich. Podeszła do stolika, wzięła z niego biblię i podała ją Quazgaa'owi, który w zamian wręczył jej niewielką, cienką, niebieską książkę.
Ouazgaa położył biblię na dłoni i powiódł drugą ręką nad nią. Tuż zaraz na biblii Betty pojawiły się jej duplikaty, nieco od niej grubsze. Podał je stojącym z tyłu, którzy wzięli je od niego z zainteresowaniem i zaczęli przeglądać strona po stronie. Wszystkie strony duplikatów były lśniąco białe - nie zadrukowane. Po chwili przestali je oglądać i wówczas Betty przystąpiła do przeglądania książki, którą otrzymała od nich.
W tej samej chwili Becky odzyskała świadomość. Zobaczyła swoją matkę z niebieską książką w ręku w towarzystwie istot oraz telewizor, który zwrócił jej uwagę ze względu na mglisty, ledwie widoczny obraz na ekranie, który wyglądał, jak gdyby miał wyłączony kolor i był przygaszony. Ouazgaa najwidoczniej wyczuł, że Becky odzyskała świadomość, bo powiódł wzrokiem po jej rodzeństwie i babci i zatrzymał go na niej. Po chwili wpatrywania się w nią ponownie powiódł wzrokiem po wszystkich, lecz tym razem w odwrotnej kolejności, i zaraz potem umysł Becky z powrotem pogrążył się w mroku. Przez tę krótką chwilę Becky zdołała jednak przyjrzeć się wyraźnie istotom. Podany przez nią opis ich wyglądu zgadzał się dokładnie z opisem i rysunkami wykonanymi przez Betty.
W czasie kiedy Becky odzyskała świadomość, Betty przeglądała otrzymaną książkę. Trzy pierwsze strony były czyste, na następnych natomiast znajdowały się jakieś rysunki, które niewiele jej mówiły. Dopiero później zorientowała się, że przedstawiały poszczególne części statku, do którego ją zabrano.
Skończywszy ją oglądać zapytała ich, co tu robią. Odrzekli jej, że przybyli tu, aby nieść pomoc, i zapytali ją, czy pomoże im w tym dziele. W odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób może im w tym pomóc, poprosili ją, aby udała się z nimi. Na kolejne jej pytania odpowiadali tą samą uprzejmą prośbą o to, aby udała się z nimi. Ta prośba była tak natrętna i zniewalająca, że mimo obaw o rodzinę zgodziła się w końcu pójść z nimi.
Jeden z osobników powiedział jej, aby stanęła tuż za nim. Kiedy to zrobiła, poczuła jakby coś zassało ją w tamto miejsce. Pozostali stanęli za nią i w tym samym momencie wszyscy razem ruszyli do przodu sunąc kilkanaście centymetrów nad ziemią. (Przez cały czas pobytu w towarzystwie istot Betty poruszała się niezmiennie w ten sam sposób i mimo iż w niektórych fragmentach relacji będzie mowa o przechodzeniu z miejsca na miejsce, należy pamiętać, że odbywało się to właśnie w ten sposób). Miała dziwne uczucie, że jej ciało nic nie waży. Przeszli przez zamknięte drzwi i znalazłszy się na podwórzu przed domem, zatrzymali się przed jakimś nieznanym wysoko sklepionym okrągłym obiektem wspartym na podporach. Widok ten wzbudził w niej niepokój. Wyglądało na to, że Quazgaa odbierał jej stan emocjonalny, ponieważ powiedział jej chcąc ją uspokoić, żeby mu zaufała i spojrzała na statek, którego dół w tej samej chwili stał się przeźroczysty, jak gdyby był wykonany ze szkła, dzięki czemu mogła dokładnie zobaczyć, co jest wewnątrz. Kilka elementów, które tam dostrzegła, było identycznych z tymi, które widziała wcześniej w niebieskiej książce. Były tam trzy lub cztery - Betty nie pamiętała dokładnie - jakby baryłkowate kręgle wykonane z czegoś, co wyglądało jak szlifowane szkło. Z szyjki każdego kręgla, mniej więcej w połowie jej długości, wystawało ramię, na którego końcu znajdowało się usytuowane poziomo jakieś kółko. Owe kółka toczyły się po otaczającej kręgle rurze wypełnionej jakąś szarą substancją. Dolne, kuliste części kręgli emanowały pulsujące światło, które "momentami było zarazem czerwone, niebieskie, zielone, a nawet białe".
Poprosiła Quazgaa'ę, aby objaśnił jej to, co jej pokazał. Odparł jednak, że jest tu po to, aby pokazać jej co innego. Po tych słowach dolna część obiektu stała się z powrotem nieprzeźroczysta. Następnie Quazgaa stanął twarzą do obiektu i podniósł lewą rękę. W tej samej chwili w jego powłoce pojawił się otwór prowadzący do jego wnętrza.
Ponownie wszyscy razem stanęli rzędem z Betty w środku i stopniowo unosząc się do góry wpłynęli do wnętrza obiektu, do pomieszczenia w kształcie ćwiartki kuli. Drzwi, gdy tylko je minęli, zasunęły się za nimi automatycznie, opuszczając się w dół.
Quazgaa i czterej towarzyszący mu osobnicy zostawili Betty w rogu pomieszczenia i odeszli na bok. Jakiś czas rozmawiali ze sobą rzucając od czasu do czasu na nią przelotne spojrzenia, po czym dwaj niżsi wyszli przez jedne z dwóch drzwi znajdujących się w ścianie naprzeciwko głównego wejścia.
Kiedy drzwi zasunęły się za nimi, Ouazgaa podszedł do zniecierpliwionej Betty i podprowadził ją do tych, którzy z nim zostali. Powiedział do nich, że musi pójść się przygotować. Po tych słowach jeden z nich stanął przed nią zwracając się do niej plecami, drugi zaś za nią.
Przeszli razem w prawy róg pomieszczenia, gdzie z cichym szumem otworzyły się drzwi unosząc się do góry. Tuż za drzwiami, które zamknęły się od razu za nimi, weszli na dość strome skręcające łukiem w lewo schody. Usytuowane na końcu schodów drzwi opuściły się tym razem w dół odsłaniając wejście do jakiegoś okrągłego pomieszczenia. To, co Betty zobaczyła wewnątrz, nie przypominało nic znanego i było tak dziwne, że miała dużo kłopotu z opisaniem tego słowami. Zrelacjonowała to następująco:
"I widzę to... hm, pudło czy też ławę i, hm, widzę tam coś jeszcze. To jest, hm, czerwone i czarne. Jest czarne z czerwoną obwódką. Sądzę, że to są jakiegoś rodzaju lustra. [Łagodnie.] Nie wiem. Wygląda na to, że są także, hm, w tym okrągłym pomieszczeniu, jakieś duże fałdy, jakby okna. Prowadzą mnie nadal [westchnienie] prowadzą mnie dalej na drugi koniec... prowadzą mnie tam dalej. Teraz się zatrzymują i ja razem z nimi... Ci dwaj, którzy mnie prowadzili, odchodzą. Mówią, że będzie mi tu dobrze przez jakiś czas. [...] Stoję tam i rozglądam się na boki, tam... na ścianie jest jakiś motyw w kształcie liścia, hm, tam na górze z kolei jest jakaś rzecz podobna do... wygląda jak jakaś balustrada, ale nią nie jest. Całe to pomieszczenie ma kształt zbliżony do kopuły... Na prawo są motywy przypominające liście... ze sterczącymi z nich pąkami, są tu także jakieś osłony... i różne znaki... Z boku stoi ta skrzynia i... i... Nie lubię czuć się tak skrępowana. Jedyne, co mogę, to poruszać głową i patrzeć. Wygląda na to, że w jakiś sposób kontrolują moje ciało i dlatego tkwię tu nieruchomo, jak gdyby w jednym miejscu i hm... [...] Staram się zobaczyć, co jeszcze tam jest. Nie widzę, co jest za mną, ponieważ nie mogę się obrócić. Widzę tam złote, hm, tamte złote rzeczy... ten sznur i, hm, coś w rodzaju rolki. [...] Mogliby się pośpieszyć. Jestem już zmęczona tym czekaniem tu... Robi się jaśniej. Rozjaśniają to wnętrze... [Łagodnie.] Co to? Widzę coś, co... zastanawia mnie, czy to wysuwa się ze ściany, czy też... co?... Otworzyli coś, wsunęli to, to coś, co wygląda jak jakaś kamera fotograficzna. [Łagodnie.] Nie wiem, co to jest, wiem tylko, że robi się tutaj jaśniej... ach dużo jaśniej".
Po chwili wrócili ci dwaj, którzy zostawili Betty samą w pomieszczeniu. Zbliżając się do niej szybowali w powietrzu nisko nad podłogą nie poruszając nogami. Powiedzieli jej, aby poszła z nimi. Jak przedtem jeden z nich stanął przed nią, a drugi za nią. Weszli szybując nad podłogą do dużej rury srebrzystego koloru, która okazała się być windą. Zjechali na niższy poziom i weszli do kolejnego okrągłego pomieszczenia.
Na wprost wejścia do windy w pewnej odległości od niego znajdowało się coś, co Betty określiła jako "właz", co z wyglądu przypominało zamknięte pomosty na lotniskach. Powierzchnia tej prostokątnej jakby rury była pokryta postrzępionymi liniami, które kojarzyły się Betty z wichrem i błyskawicami. W chwili kiedy Betty wychodziła z windy, ów "właz" wysunął się ze ściany opadając skośnie ku podłodze. Kiedy po pewnym czasie Betty wracała przez to pomieszczenie, "właz" był schowany z powrotem w ścianie.
Wyszedłszy z windy Betty została skierowana w stronę oświetlonej od góry strumieniem jaskrawego światła platformy. Istoty poprosiły ją, aby weszła na nią. Spytała ich, co to takiego i czy to będzie bolało. Wyjaśnili jej, że to jest urządzenie czyszczące, i zapewnili, że to nie będzie bolało.
Platforma, gdy tylko Betty na niej stanęła, uniosła się do góry. Jakiś czas stała skąpana w cieniutkich strużkach jaskrawobiałego światła, po czym platforma opuściła się na poprzednią wysokość.
Z urządzenia czyszczącego Betty została zaprowadzona w pobliże drzwi, za którymi znajdowało się niewielkie czworościenne pomieszczenie, z jedną ścianką w kształcie spłaszczonej kopuły. Idąca z przodu istota powiedziała Betty, aby tam weszła i przebrała się w wiszące wewnątrz ubranie w kształcie fartucha z krótkimi rękawami i krótkimi rozcięciami po bokach i z tyłu w dolnej części. Biegnące z przodu przez całą jego długość rozcięcie łączone było u góry srebrzystą klamrą. Biały materiał, z którego było wykonane, był miękki i gładki.
Aczkolwiek niechętnie Betty rozebrała się i włożyła ten strój, który mimo iż nie wyglądał na długi, sięgał jej aż do kolan. Wyszła z przebieralni i na prośbę tej samej istoty, co poprzednio stanęła między nią, a drugą. Mimo uspokajających zapewnień istoty, która wydawała jej polecenia, że nic złego się jej nie stanie, Betty czuła strach przed tym, co ją czeka, i modliła się w duchu, co wprawiło w zdumienie tę istotę.
Została zaprowadzona do przyległego pomieszczenia, które kształtem przypominało kopułę. Na pierwszy rzut oka było bardzo przestronne i jasno oświetlone. Betty nie dostrzegła jednak nigdzie ściśle określonego źródła światła. Wyglądało, jakby światło emanowało zewsząd. Z wyjątkiem czegoś w rodzaju podłużnej skrzyni lub biurka wewnątrz nie było niczego więcej. Na jednym z boków prostopadłościanu Betty dostrzegła coś, co wyglądało jak tablica kontrolna. Poczuła mrowienie na plecach, kiedy przyszło jej na myśl, że to może być stół operacyjny.
Po niedługim czasie do środka wszedł Ouazgaa w towarzystwie nieco niższych od siebie osobników ubranych tak samo, jak on w połyskujące biało-srebrzyste stroje. Poszedł do niej i powiedział, że wszystko będzie dobrze, po czym jakaś siła uniosła ją do góry i położyła na stole. Mimo iż nie była do niego niczym przytwierdzona, nie mogła się poruszyć. Zaniepokojona zapytała Quazgaa'ę, co chce zrobić, na co Ouazgaa odparł jej, że chce ją zmierzyć pod względem światła.
Wziął jakiś przedmiot przypominający wyglądem wachlarz z czymś w kształcie tulipana na końcach obu zewnętrznych prętów i zaczął machać nim nad nią.
- Nie zrozumiałaś mnie - powiedział do niej. - Nie rozumiesz pewnych rzeczy... Tu są jakieś plamy, które stąd pochodzą... Nie jesteś całkowicie wypełniona światłem.
- Wierzę, że jestem wypełniona światłem! - zaprotestowała Betty. - Wierzę... Wierzę, że jestem wypełniona światłem!
- Musimy zmierzyć cię fizycznie - odpowiedział.
- Powiedziałeś mi, że nie będziesz musiał mnie mierzyć fizycznie... że w przeszłości zmierzyliście już fizycznie innych i mnie już nie będziesz musiał z powodu tego światła.
- Musimy jednak z powodu tych plam, które w nim są.
- Czy to będzie bolało? - spytała. - Myślałam, że będziesz mnie mierzyć tylko pod względem światła.
Betty próbowała sprzeciwić się temu badaniu, ale szybko poczuła, że robi się jej słabo. W pewnym momencie spostrzegła w ręku Quazgaa'i kilka cienkich elastycznych srebrzystych igieł, z których jedną Ouazgaa wetknął w jej lewą dziurkę nosa. W czasie wsuwania jej tam przekłuł jakąś chrząstkę lub błonę, ponieważ Betty usłyszała w tym momencie wewnątrz głowy odpowiedni dźwięk, który nasunął jej to skojarzenie.
Igła sprawiała jej ból i zaczęła utyskiwać z tego powodu. W odpowiedzi na to Ouazgaa położył jej na czole dłoń i po chwili ból ustał. W tym samym czasie podszedł do niego jeden z asystujących mu osobników z białą rolką z nawiniętą na nią postrzępioną na końcu brązową taśmą. Taśma przypominała papier i tkaninę zarazem. Asystent odwinął kawałek taśmy i obaj spojrzeli na nią. Przez chwilę dyskutowali o czymś nie spuszczając z niej oczu, po czym asystent zwinął ją z powrotem i odszedł.
Następnie Quazgaa powoli wyjął igłę z nosa Betty. Ku swojemu zdumieniu zobaczyła, że na jej końcu znajduje się jakaś kulka z maleńkimi kolcami na powierzchni. Była pewna, że nie było jej na końcu igły, kiedy Quazgaa wsuwał ją jej do nosa.
Ouazgaa i asystujący mu osobnicy stanęli razem w pewnej odległości od Betty i wszczęli dyskusję. Kiedy skończyli, podeszli do niej i oznajmili jej, że muszą przeprowadzić jeszcze badanie na płodność. Betty z miejsca ogarnęło przerażenie na myśl o ewentualnym bólu i zaczęła protestować. Jej protest na nic się jednak nie zdał.
Ouazgaa rozchylił jej strój na brzuchu i wsunął do jej pępka igłę podobną do tej, którą przedtem wsunął jej do nosa. Ponownie położył dłoń na jej czole, aby uśmierzyć ból, i zaczął wodzić igłą wewnątrz brzucha cały czas rozmawiając ze swoimi asystentami. Miała kłopoty z interpretacją telepatycznych przekazów, zwłaszcza tych, które nie były adresowane do niej, i zrozumiała jedynie, że brakuje jakichś części lub coś w tym rodzaju. (Niedługo po urodzeniu Cindy Betty trafiła do szpitala z podejrzeniem raka. Szczegółowe badanie wykazało konieczność przeprowadzenia operacji, która okazała się bardziej skomplikowana, niż przypuszczano, główne dlatego, że Betty była w czwartym miesiącu ciąży. Ponieważ stan jej zdrowia wykluczał doniesienie ciąży do porodu, wycięto jej macicę).
Ouazgaa przerwał badanie i podszedł do swoich asystentów. Po krótkiej naradzie postanowili przeprowadzić jeszcze jeden test. Na tę myśl Betty zaszlochała i zaprotestowała gwałtownie. Ouazgaa wrócił do niej, wyjął jej igłę z pępka i ponownie podszedł do swoich asystentów.
Betty odebrała wrażenie, że stara się ich przekonać, aby na tym zakończyć badanie, ale tamci uporczywie nalegali. W końcu wrócił do niej i uspokoił ją, zapewniając ją, że ten test będzie bezbolesny.
Po tych słowach z sufitu nad nią wysunęło się i opuściło nad jej łono jakieś urządzenie, które widziane od dołu przypominało wyglądem olbrzymie oko. Po chwili wróciło na swoje poprzednie miejsce w suficie.
Po krótkiej konsultacji ze swoimi asystentami Ouazgaa oznajmił Betty, że jej badanie dobiegło końca. Stanął wraz z nimi obok niej i w pewien sposób pomachał nad nią rękoma powtarzając tę czynność kilkakrotnie. Nagle jej ciało przeszło bezwiednie do pozycji siedzącej, a następnie uniosło się nad stołem, po czym zaczęło płynąć w powietrzu w kierunku drzwi. Kiedy dotarło do nich, w jednej chwili wyprostowało się i zajęło miejsce pomiędzy tymi samymi dwiema istotami, które wprowadziły ją do tego pomieszczenia. Ta z przodu poprosiła ją, aby poszła z nimi.
Wrócili do pomieszczenia, z którego poprzednio przyszli, i podeszli do przebieralni. Betty weszła do środka i przebrała się w swoje ubranie.
Kiedy wyszła, czekające na nią na zewnątrz istoty ponownie poprosiły ją, aby poszła z nimi, i niemal w tymi samym czasie nie czekając na jej odpowiedź sprawiły, że ta sama niewidzialna siła wciągnęła ją między nie. Wszyscy razem popłynęli tuż nad podłogą ku drzwiom usytuowanym po przeciwnej stronie przebieralni. Minąwszy je wpłynęli do jakiegoś korytarza, który przypominał podziemny tunel metra. Prawdopodobnie w tym momencie opuścili pokład NOLa. W rzeczy samej Betty nie była tego pewna, ponieważ nie było tego wyraźnie widać. Z wymiarów NOLa należy jednak wywnioskować, że to nastąpiło właśnie w tym momencie.
Kiedy wpłynęli do tunelu, na końcu którego znajdował się oświetlony wylot, Betty spostrzegła, że unoszą się nad jakimś czarnym pasem o szerokości niewiele ponad dwadzieścia centymetrów przywodzącym na myśl tor. Przez cały czas, kiedy znajdowała się między istotami, bardzo mocno ciążyła jej głowa - tak bardzo, że z trudem utrzymywała ją pionowo.
Tunel kończył się w jasno oświetlonym pomieszczeniu w kształcie przeciętego na pół wzdłuż osi, usytuowanego poziomo, cylindra. Wzdłuż jego bocznych ścian stały w szeregu obok siebie fotele - po cztery z każdej strony - wykonane z czegoś, co wyglądało jak szkło. Wszystkie z wyjątkiem jednego osłonięte były odpowiednio wyprofilowanymi, dostosowanymi do ludzkich sylwetek, pokrywami. Stanowiące jedną całość półkoliste ściany i sklepienie utworzone były z przylegających do siebie gładkich srebrzystych rur. Nad trzema fotelami stojącymi razem w szeregu z tym bez pokrywy umieszczone były obrotowe lampy na srebrzystych wysięgnikach wystających pionowo zza foteli przypominające w pewnym stopniu uliczne latarnie. Pokrywy tych foteli były odchylone do góry. Usytuowane po przeciwnej stronie cztery fotele miały w pokrywach - które były dla odmiany opuszczone - na wysokości głowy po trzy otwory, obok których znajdowały się zakończone dyszami trzy elastyczne, przeźroczyste, wychodzące z sufitu przewody. Ponadto każda pokrywa tych foteli połączona była w najwyższym punkcie z sufitem dwoma innymi przewodami.
Kiedy Betty dotarła z istotami do tego pomieszczenia, została poproszona, aby usiadła w jednym z foteli z lampą u góry. Czuła, że jest w jakiś sposób pod ich kontrolą, ponieważ mimo iż nie miała na to ochoty, zgodziła się. Ich łagodne nalegania wywoływały w niej iluzoryczne wrażenie wolnego wyboru, który za każdym razem okazywał się zgodny z ich życzeniami. Jej wola była jakby zahipnotyzowana potężnym wpływem, który leżał poza zasięgiem jej kontroli.
Kiedy usiadła w jednym ze wskazanych foteli, jego pokrywa opadła wolno w dół i szczelnie przylgnąwszy do niego odcięła ją od otoczenia. Ogarnął ją nagle strach, że się udusi, jednak szybko stwierdziła, że do wnętrza napływa powietrze i może oddychać bez trudu. W pewnym momencie odniosła wrażenie, jakby do środka zaczęto wpuszczać coś zimnego, co opisała następująco: "Czuję, jakby robiło się coraz zimniej! Jest zimno. Jest bardzo zimno... Czuję, jak... czuję, jak gdyby wilgoć była wysysana ze mnie... Jest wciąż zimno. Cała wilgoć wychodzi ze mnie. Jest mi zimno".
Po pewnym czasie, który wydawał się Betty bardzo długi, pokrywa fotela uniosła się i istoty zbliżyły się do niej. Skinęły na nią i wówczas ku swojemu zdumieniu uniosła się do góry i w pozycji siedzącej poszybowała w kierunku foteli po przeciwległej stronie, których pokrywy były teraz podniesione. Opadła wolno na jeden z nich, po czym została poinformowana, że zostanie zanurzona w cieczy. Ogarnął ją strach, że utonie, i zaczęła gwałtownie protestować. Istoty zapewniły ją jednak, że nic jej nie grozi. Po tych słowach pokrywa fotela opadła łagodnie w dół.
Przez usytuowane na wysokości twarzy otwory w pokrywie wsunęły do jej ust i dziurek nosa dysze, którymi zakończone były zwisające z sufitu trzy przeźroczyste przewody, i powiedziały jej, żeby zamknęła oczy i nie otwierała ich, dopóki jej nie powiedzą.
Zaraz potem z dwóch pozostałych przewodów wychodzących z sufitu i połączonych z pokrywą dokładnie nad głową polała się na nią obfitą strugą szara ciecz. Kiedy wypełniła całe wnętrze fotela, Betty zaczęła odczuwać bardzo przyjemne wibracje, które działały na nią bardzo odprężająco. Towarzyszące jej do tej chwili uczucie ociężałości zniknęło bez śladu. W pewnym momencie w czasie trwania tych kojących wibracji powiedzieli jej że zaraz dadzą jej coś do picia i poprosili ją, aby to połknęła, zaznaczając, że to konieczne. Była to mniej więcej łyżka stołowa gęstego słodkiego płynu, który wpłynął do jej ust przez ustnik. Z zadowoleniem stwierdziła, że smakuje dobrze przypominając nieco smakiem syrop od kaszlu.
W końcu po jakimś czasie wibracje ustały i otaczający ją płyn wypłynął z wnętrza fotela, po czym fotel otworzył się. Była cała mokra. Wraz z ustaniem wibracji i wypłynięciem płynu wróciła ociężałość; ciążyły jej szczególnie dłonie i stopy.
Kiedy na sygnał istot otworzyła oczy, zobaczyła, że mają na głowach czarne kaptury. Jedna z nich pochyliła się lekko do przodu i dotknęła czegoś na fotelu. Jakby w odpowiedzi na to ręce Betty zrobiły się lżejsze.
Poprosiły ją, aby poszła z nimi, i niemal w tej samej chwili ta sama siła, co poprzednio pomogła jej wydostać się z fotela i wessała ją między nie. Wolno sunąc nad czarnym torem udali się w kierunku przeciwnym do tego, z którego przyszli. Minęli drzwi na końcu pomieszczenia i wpłynęli do jakiegoś nie oświetlonego niedużego ciemnego tunelu. Jedynym w nim źródłem światła były wydzielające nikłą srebrzystą poświatę kombinezony istot, które w połączeniu z matowoczarnymi kapturami nadawały istotom niesamowity bezgłowy wygląd. Dzięki tej poświacie Betty mogła stwierdzić, że tunel był jakby wyciosany w skale i przypominał nieco chodnik w kopalni węgla oraz że po drodze mijali wloty do innych podobnych tuneli.
Po pewnym czasie tunel zaczął się lekko wznosić do góry i wkrótce dotarli do jakiejś przegrody wyglądającej jak szyba lub lustro. Nie zwalniając ani trochę przeniknęli przez nią, jak gdyby jej nie było, i wpłynęli do jakiejś czerwonej przestrzeni. "Ta czerwień wyglądała jak światło podczerwone - wyjaśniła później. - Wibrowała. To było jak jakaś wibracja rozchodząca się za pośrednictwem powietrza. [...] Ta cała atmosfera jest czerwona, wibrująco czerwona... Także ich ubrania wyglądają czerwono. Jedynie nakrycie ich głów ma wygląd czarno-czerwony. [...] Wszędzie wokoło jest czerwono. [...] Wszystko było czerwone z wyjątkiem tego toru, nad którym nisko szybowaliśmy. Był ciemnego koloru, jakby czarny, lecz z czerwonym odcieniem".
Biegnący w prostej linii przed nimi czarny tor prowadził w pewnej odległości od wlotu między dwoma prostopadłościennymi budynkami z dużymi prostokątnymi otworami w ścianach. Obok tych budynków, na ścianach oraz w otworach znajdowała się duża liczba jakichś istot, które wydawały się Betty pod pewnymi względami podobne do małp. W rzeczy samej podobieństwo tych istot do małp było bardzo umowne. Miały wprawdzie po dwie cienkie górne i dolne kończyny zakończone czterema szerokimi palcami każda, wyrastające z tułowia podobnie jak ręce i nogi u małp i ludzi, to jednak nie miały głów. Zamiast nich z górnej części tułowia w miejscu szyi wyrastało u nich dwoje dużych oczu - każde na oddzielnej odnóżce - które mogły się poruszać w dowolnym kierunku niezależnie od siebie. Groteskowy wygląd tych istot napawał Betty przerażeniem.
Zapytała towarzyszące jej istoty, co to za stworzenia, ale nie otrzymała odpowiedzi.
Minąwszy ciąg budynków ze stworzeniami zbliżyli się do jakiejś kolistej przegrody i przeniknąwszy przez nią bez oporu wpłynęli do przestrzeni wypełnionej zieloną atmosferą. Owo przejście z czerwonej do zielonej atmosfery dokonało się nagle, jak gdyby były one oddzielone od siebie gigantyczną taflą szkła. Zielona przestrzeń była większa od czerwonej i różniła się od niej wyglądem. W czerwonej przestrzeni znajdował się jedynie ląd, budynki i te stworzenia, zaś w zielonej coś w rodzaju morza i roślin oraz wiele innych obiektów, z których większość trudno jej było opisać z braku odpowiedników w naszej rzeczywistości. W przeciwieństwie do czerwonej przestrzeni widoczność w zielonej była doskonała we wszystkich kierunkach, mimo iż Betty odniosła wrażenie, że całą atmosferę przenika jakaś lekka mgiełka.
Zaraz po minięciu przegrody między obiema strefami towarzyszące Betty istoty zdjęły z głów kaptury. Tor, nad którym sunęli, wznosił się w tej strefie stopniowo do góry biegnąc w dalszej części nad wąskim skrawkiem lądu otoczonego wodą. Rozglądając się na boki Betty stwierdziła ze zdziwieniem, że chociaż całą przestrzeń wypełniała zielona atmosfera, widzi każdy kolor wyraźnie. Nie potrafiła określić, czy te kolory odczuwała lub odbierała myślami, czy po prostu widziała.
Kiedy dotarli do miejsca, w którym ich tor krzyżował się z innymi, zatrzymali się, aby przepuścić coś białego, czego nie potrafiła opisać.
W dole pod nią znajdowała się jakaś piramida, która widziana z góry miała u podstawy kształt połowy czteroramiennej gwiazdy przeciętej wzdłuż linii łączącej wierzchołki przeciwległych ramion. Wszystkie trzy naroża piramidy były białego koloru, zaś jej wierzchołek wieńczyła rzeźba przedstawiająca ludzką głowę z charakterystycznym staroegipskim nakryciem głowy jak u posągu sfinksa w Gizie. Jej twarz stanowiła kombinację rysów męskich i żeńskich. Daleko za piramidą na horyzoncie znajdowało się miasto z mnóstwem kopuł, wieżowców i estakad, które przypominało twory wyobraźni malarzy science fiction.
Wkrótce ruszyli dalej wciąż się wznosząc. W pewnym momencie dotarli do miejsca, w którym znajdowały się zawieszone w powietrzu gigantyczne konstrukcje w kształcie różnoforemnych przeźroczystych kryształów mieniących się pełną gamą barw w promieniach silnego światła oświetlającego je z przeciwległej strony. Ich wygląd wzbudził w Betty lęk.
Minęli je i zatrzymali się przed źródłem owego jaskrawego światła, po czym towarzyszące jej istoty odeszły na bok zostawiając ją samą. Stojąc tam i czekając na dalszy bieg zdarzeń, Betty dostrzegła wyłaniający się ze światła wizerunek ogromnego ptaka oraz poczuła stopniowy wzrost temperatury.
Ptak miał ponad cztery metry wysokości, wygląd orła, brązowawe upierzenie i białą głowę osadzą na nieco wydłużonej szyi. Był żywy. Kiedy wyłonił się w całości ze światła, przesłonił je sobą. Stał w jego promieniach otoczony unoszącymi się wokół złotymi pyłkami. Temperatura wokół Betty wciąż rosła i wkrótce stała się trudna do zniesienia - do tego stopnia, że Betty przeżywając ponownie ten epizod w trakcie hipnozy zaczęła w pewnym momencie z trudem oddychać i w końcu krzyczeć z bólu drżąc przy tym silnie całym ciałem.
W chwilę potem skwar zaczął słabnąć i kiedy zrobiło się na tyle znośnie, że Betty mogła otworzyć oczy i ponownie obserwować, co dzieje się wokół niej, zobaczyła że nie ma już przed nią ptaka i że w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał, płonie teraz jakiś niewielki ogień. Czuła jednocześnie unoszący się w powietrzu jakiś słodki drażniący zapach. Patrzyła, jak ogień stopniowo przygasa wydzielając czerwoną poświatę, a następnie zamienia się w kupkę szarego popiołu z żarzącymi się w nim węglikami. Zaczęła ponownie cała drżeć, lecz tym razem z zimna. Kiedy żarzące się w popiele węgliki dopaliły się, wypełzła z niego duża gruba szara glista
i niemal w tym samym czasie Betty usłyszała z prawej strony (towarzyszące jej istoty stały z lewej strony) przemawiający do niej donośny grzmiący głos, który wydał się jej być mieszaniną bardzo wielu głosów. Zwracając się do niej po imieniu, głos powiedział:
- Zobaczyłaś i usłyszałaś. Czy rozumiesz?
- Nie, nie rozumiem, co to znaczy - odrzekła. - Nie wiem nawet, po co tu jestem.
- Wybrałem cię - odpowiedział głos.
- W jakim celu wybrałeś mnie? - zapytała.
- Wybrałem cię, aby pokazać ci ten świat.
- Czy jesteś Bogiem? - zapytała z ciekawością. - Czy jesteś Panem Bogiem?
- Ukażę ci się, kiedy nadejdzie twój czas - odpowiedział wymijająco głos.
- Czy jesteś Jezusem Chrystusem? Poznałabym mojego Pana, Jezusa.
- Miłuję cię. Bóg jest miłością i ja cię kocham.
- Dlaczego mnie tu przyprowadzono? - zapytała ponownie.
- Ponieważ cię wybrałem - odrzekł jak przedtem głos.
- Czemu nie chcesz mi powiedzieć dlaczego i po co?
- Jeszcze nie nadszedł odpowiedni czas. Wkrótce nadejdzie.
- To prawda. Wierzę w Boga i wierzę w Jezusa Chrystusa. Sławię Boga, sławię Boga, sławię Boga. Nic nie może zrobić mi krzywdy. Nic nie jest w stanie mnie przestraszyć. Wierzę w Jezusa Chrystusa.
- Wiemy o tym, dziecino - odrzekł głos. - Wiemy o tym, dziecino, że wierzysz. To właśnie dlatego zostałaś wybrana. Teraz odeślę cię z powrotem. Nie bój się... Miej się dobrze. Twój strach sprawia, że czujesz to wszystko. Nigdy nie zrobię ci krzywdy. To właśnie twój strach jest tym, co sprawia, że czujesz to wszystko. Mogę cię uwolnić, ale to ty sama musisz się uwolnić od tego strachu poprzez mojego syna.
Ta rozmowa choć mętna i nie wyjaśniająca niczego sprawiła, że Betty zaczęła płakać ze szczęścia przekonana, że rozmawiała z samym Bogiem. Wywołała ona także konsternację wśród ekipy badającej przypadek Betty. Wszyscy doszli do zgodnego wniosku, że jej kontekst religijny wynikł z bardzo głębokiej wiary Betty. Uznali, z czym trudno się nie zgodzić, że istoty posłużyły się jej wiarą, aby ją uspokoić i zaspokoić jej ciekawość, a nade wszystko, aby za jej parawanem ukryć prawdziwe intencje, których z sobie tylko znanych powodów nie chciały i nie chcą ujawnić. Zrodziła nawet obawy o pogorszenie się zdrowia psychicznego Betty, lecz przeprowadzone w tym czasie odpowiednie testy rozwiały je.
Nie ulega wątpliwości, że to, co przedstawiono Betty, było zobrazowaniem śmierci i narodzin mitycznego Feniksa *[Cytowana przez Raymonda E. Fowlera Encyklopedia Colliera (Collier Encyclopedia) pod hasłem "Feniks" podaje następujący opis: Legendarny ptak, który buduje sobie sam stos pogrzebowy, a następnie odradza się ze swojego popiołu. Był czczony w starożytnym Egipcie, był płci męskiej i miał piękne czerwono-złote upierzenie; jak mówiła legenda żył 500 lat, a nawet dłużej. Pod koniec życia budował gniazdo z gałązek drzewa benzoesowego, które następnie podpalał. Ulegał spaleniu wraz ze swoim gniazdem. Z powstałego popiołu wypełzała glista, z której wyrastał nowy Feniks. Encyklopedia Colliera dodaje jeszcze, że Feniks był jednym z najbardziej znaczących symboli sztuki i literatury wczesnego chrześcijaństwa oznaczającym nieśmiertelność i zmartwychwstanie.] Z wielu pytań, jakie nasuwają się w tym miejscu, jedno jest szczególnie godne uwagi: Czy powstanie mitu o Feniksie było wynikiem przeżycia przez kogoś w starożytności podobnego wzięcia dokonanego przez te same istoty, czy też te istoty zaczerpnęły ten mit z ludzkiej mitologii i zaadoptowały go do swoich celów? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie i chociaż ta pierwsza możliwość wydaje się mniej prawdopodobna, to jednak biorąc pod uwagę fakt, że ludzkość jest obserwowana i być może nieodczuwalnie przez nas manipulowana przez przedstawicieli różnych cywilizacji od niepamiętnych czasów, nie da się jej wykluczyć.
Kiedy pokaz śmierci i narodzin Feniksa dobiegł końca, towarzyszące Bet-ty istoty zbliżyły się do niej i jak przedtem stanęły przed i za nią, po czym wszyscy razem ruszyli w drogę powrotną. Minęli gigantyczne konstrukcje w formie kryształów, które nie mieniły się tym razem kolorami, gdyż nie było już tego jaskrawego światła, i poszybowali dalej wzdłuż tego samego czarnego toru zawieszonego swobodnie w powietrzu bez żadnych elementów podtrzymujących.
Betty przez całą drogę uważnie obserwowała wygląd zielonej strefy starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Przed przegrodą oddzielającą zieloną i czerwoną strefę towarzyszące Betty istoty nałożyły na głowy kaptury. Nie zatrzymując się wszyscy razem wkroczyli do ponurej z wyglądu czerwonej strefy. Stamtąd do wyciosanego w skale mrocznego tunelu, a następnie do półcylindrycznego pomieszczenia z fotelami.
W pomieszczeniu istoty zdjęły kaptury i odłożywszy je na bok uniosły Betty za pomocą nieznanej siły i posadziły w różniącym się od pozostałych fotelu bez pokrywy, który miał z przodu prawego oparcia jakieś przyciski oraz metalowe paski wtopione w górne powierzchnie obu oparć i siedzenie. Jedna z istot wcisnęła dwukrotnie jeden z przycisków, w wyniku czego ciało Betty podskoczyło dwa razy jak porażone prądem.
Następnie druga z istot dotknęła czegoś na ścianie obok drzwi i Betty uniosła się znad fotela, i poszybowała na drugą stronę w kierunku fotela immersyjnego, gdzie tak samo jak poprzednio została zanurzona na jakiś czas w dziwnej szarej wibrującej gęstej cieczy oraz poczęstowana trochę większą dawką orzeźwiającego syropu. Stamtąd została przeniesiona w ten sam sposób naprzeciwko, do kolejnego fotela. Wbrew jej obawom tym razem wpuszczono do jego wnętrza ciepłe powietrze, które osuszyło ją. W chwilę potem pokrywa uniosła się i fotel obrócił się ku górze, zaś znajdująca się nad fotelem lampa wygięła się ku dołowi oświetlając Betty purpurowym światłem z jasnymi strużkami, które stopniowo przeszło w róż.
Kiedy istoty skończyły proces "obróbki" Betty, wyjęły ją z fotela i przeniosły nad tor. Jedna z nich stanęła przed nią, druga zaś zdjęła z walcowatych postumentów dwie kule różnej wielkości wypełnione białym światłem i stanęła za nią, po czym ruszyli do wyjścia. Minęli krótki korytarz, gdzie znajdowała się obudowa cylindrycznej windy, i weszli do pomieszczenia z urządzeniem czyszczącym, gdzie się zatrzymali. Betty spytała je wówczas, na co czekają, na co odpowiedziały jej, że Quazgaa chce z nią rozmawiać. Wkrótce do środka wszedł Quazgaa w srebrzystym uniformie. Podszedł do Betty, wyciągnął ku niej ręce i położył je na jej ramionach patrząc jej prosto w oczy. Jego głowa miała, jak to określiła Betty, nieco owadzi wygląd ze względu na szeroko otwarte ogromne oczy, z których jedno było całkowicie białe, a drugie czarne.
Następnie powiedział jej: "Musisz na jakiś czas zapomnieć o tym, dziecino" - po czym przekazał jej coś w rodzaju posłania. Było ono mętne, bardzo ogólnikowe i nie mówiło w zasadzie nic, o czym byśmy nie wiedzieli. Było to nawoływanie do tolerancji, życia w pokoju i w harmonii z przyrodą.
Kiedy skończył i jego twarz powróciła do pierwotnego wyglądu, zaprowadził ją do pomieszczenia, gdzie znajdowało się wyjście na zewnątrz statku, które otworzyło się, gdy tylko tam weszli. Dwie inne niż przedtem istoty stanęły przed i za nią i razem w trójkę wypłynęli na zewnątrz. Obie trzymały w rękach owe wypełnione białym światłem kule; ta, która zajmowała pozycję z przodu, większą, druga zaś - mniejszą. Większa kula miała średnicę od dwudziestu do dwudziestu pięciu centymetrów, mniejsza natomiast od dziesięciu do piętnastu.
Na zewnątrz panowała gęsta mgła. Wszyscy razem wpłynęli do domu Betty w ten sam sposób, w jaki z niego wcześniej wyszli. Zatrzymali się na chwilę w kuchni, a następnie przeszli do pokoju dziennego. Jedna z istot została tam razem z Betty, druga zaś zaczęła kolejno ożywiać trwających w zastygłych pozach członków jej rodziny i pozaprowadzała ich do łóżek nie odblokowując jednak ich świadomości.
Czekając, aż to się skończy, Betty dostrzegła w pewnej chwili leżącą na stoliku niebieską książkę, którą dał jej Quazgaa w zamian za biblię, i spytała istotę, która została razem z nią, czy może ją obejrzeć, ale mimo kilkakrotnego powtórzenia pytania nie otrzymała od niej odpowiedzi. Po niedługim czasie, skończywszy rozlokowywanie rodziny Betty w łóżkach, wróciła druga istota trzymając w jednej ręce swoją białą kulę, a w drugiej coś, co wyglądało jak płonąca zielona świeca. Betty zapytała ją, jak się nazywa. W odpowiedzi ów osobnik przedstawił się jej jako Joohop. Po krótkiej rozmowie z Betty, na koniec której powiedział jej podobnie jak Quazgaa, że będzie musiała zapomnieć o tym przeżyciu, zawiódł ją do sypialni. Kiedy rozebrała się i wpełzła do łóżka, pochylił się nad nią i pomachał ręką nad jej twarzą. Zanim zapadła w sen, usłyszała jeszcze jakiś furkot dochodzący zza sypialni Becky. Następną rzeczą, jaką pamiętała, było to, że obudziła się rano z dobrym samopoczuciem. Nie pamiętała jednak nic ze swojego przeżycia.
16 lipca 1977 roku odbyła się kolejna, dwunasta, sesja, podczas której planowano dowiedzieć się coś więcej na temat podarowanej Betty przez Quazgaa'ę niebieskiej książki. Nim jednak do tego przystąpiono, zagadnięto ją na początku o przekazane jej posłanie, w wyniku czego wydarzyło się coś, co zdumiało wszystkich obecnych w gabinecie dra Edelsteina. Cofnięta w stanie hipnozy do momentu, w którym Ouazgaa przekazywał jej posłanie, Betty nieoczekiwanie "przeskoczyła" samorzutnie do chwili, w której odbywał się właśnie seans hipnotyczny. Jej twarz skrzywiła się, a ciało naprężyło. Wyglądało, jak gdyby zmagała się z kimś lub czymś, co próbowało przejąć nad nią kontrolę. W końcu przemówiła:
Oni... kontrolują... różne... rzeczy... Mieszkają... w... niebie... Ich... możliwości... są... nieograniczone... [Westchnienie.] Mogą... sprawić... że... myśli... się... o... jednym... a... robi... co... innego... Nie lubię, kiedy kontrolują moje słowa!
JOSEPH SANTANGELO: Jesteś nadal w pokoju dziennym i rozmawiasz z nimi?
BETTY: Wiem, że tam jestem, ale zarazem jestem tutaj.
DAVID WEBB: Czy czujesz, że oni właśnie w tej chwili kontrolują twoje słowa?
BETTY: Tak. I nie lubię tego. Nie lubię także kontrolowania moich rąk. [Westchnienie.] Och, moje ręce!
JOSEPH SANTANGELO: Czy oni w jakiś sposób oddziaływują na twoje ręce?
BETTY: Tak i nie lubię tego.
JOSEPH SANTANGELO: Co oni robią takiego z twoimi rękoma?
BETTY: Nie wiem. Robią to samo, co wtedy.
JOSEPH SANTANGELO: Obezwładniają je?
BETTY: Tak.
JOSEPH SANTANGELO: Czy mogłabyś, Betty, opisać to uczucie?
BETTY: Prawie nie czuję kończyn. Są tak zdrętwiałe, że ich nie czuję. Czuję się tak, jak gdybym była do czegoś przywiązana.
Było to to samo uczucie, jakiego doświadczyła, kiedy leżała unieruchomiona na stole badawczym wewnątrz NOLa. Jej zmaganie się z tym stanem było bezskuteczne. To, co ją kontrolowało, miało nad nią zdecydowaną przewagę. W czasie tych zmagań zaczęła nagle bezwiednie mówić w nieznanym języku. Wyglądało, jak gdyby ktoś obcy przemawiał poprzez nią. Cała ta wypowiedź trwała około 35 sekund, zaś jej przybliżony zapis w transkrypcji angielskojęzycznej przedstawia się następująco:
Oh-tookurah bohututah mawhulah duh duwa ma her duh okaht turaht [westchnienie] nuwrlahahtutrah aw-hoe-hoe marikoto tutrah etrah meekoh-tutrah etro indra ukreeahlah [westchnienie].
FRED YOUNGREN: Co mówisz do nas, Betty?
BETTY: Po prostu to mówię. Nie wiem, co mówię do was.
FRED YOUNGREN: Powtarzasz to, co mówią do ciebie?
BETTY: Nie wiem, co to znaczy. Po prostu mówią to do mnie. Nie wiem, co mówią.
Betty ponownie zaczęła mówić w nieznanym języku, a na koniec:
BETTY: Baza trzydzieści dwa... Baza trzydzieści dwa... [Westchnienie.] Baza sygnałowa trzydzieści dwa.
FRED YOUNGREN: Betty, czy mogłabyś powiedzieć nam coś więcej na ten temat? Czy to odnosi się do jakiejś liczby czy miejsca?
BETTY: [Łagodnie.] Nie wiem. [Łagodnie do siebie.] Czy to jakieś miejsce? Czy to jakieś miejsce? Zakrzywienie, zakrzywienie. Sombleado. Gwiazda Seeso. Sombleado. Gwiazda Seeso.
Znowu zaczęła mówić w nieznanym języku - jeszcze dziwniejszym niż poprzednio. Kiedy skończyła, jako pierwszy zapytał ją David Webb.
DAVID WEBB: Betty, czy to jest jakiś przekaz skierowany do nas?
BETTY: Nie wydaje mi się, aby on pochodził z tej książki. Sądzę, że pochodzi skądinąd.
FRED YOUNGREN: Czy to posłanie zostało ci przekazane? Czy może jest to nowe posłanie?
BETTY: Nie, to nie było wtedy. To musiało zostać przekazane teraz.
FRED YOUNGREN: Czy czujesz, że jesteś aktualnie z nimi w kontakcie?
BETTY: Nie wiem, chociaż czuję, że z moimi rękoma dzieje się to samo, co wtedy. Z nogami również.
DAVID WEBB: Czy jest coś, Betty, co chcą, abyśmy właśnie teraz zrozumieli?
BETTY: [Chwila przerwy.] Tak.
DAVID WEBB: Czy wiesz, o co chodzi? Możesz nam to powiedzieć?
BETTY: [Przerwa.] To coś, co dotyczy naukowców, którzy muszą pogrzebać przeszłość.
FRED YOUNGREN: Powiedz coś więcej. Powiedz nam coś więcej!
BETTY: Istnieje jednostajny nurt. Istnieją fale, które są wysyłane. Istnieją także stare mury, które należy zburzyć.
DAVID WEBB: Czy możesz powiedzieć nam coś więcej?
FRED YOUNGREN: Czy to odnosi się do jakichś formuł, które ci przekazali, czy do czegoś innego?
BETTY: To coś innego, coś, co dotyczy okrążania równiny. Okrążać równinę, R, Ó, W, N, I, N, Ę. Och... Liczyć trzy i cztery, liczyć trzy i cztery. Liczenie trzy i cztery jest bardzo ważne.
FRED YOUNGREN: Czy możesz nam powiedzieć, do czego odnosi się to trzy i cztery?
BETTY: To odnosi się do jakichś drzwi, które mają zostać otwarte. Och, moje ręce!
JULES VAILLANCOURT: Betty, wymieniłaś gwiazdę Seeso. Czy to jest miejsce?
BETTY: Tak.
JULES VAILLANCOURT: Czy ono znajduje się w naszej galaktyce?
BETTY: Nie.
DAVID WEBB: Czy jest to miejsce, z którego pochodzą?
BETTY: Nie.
DAVID WEBB: Co to oznacza dla nich?
BETTY: To oznacza jakieś dwa i jakieś cztery oraz zero, zero, nad linią zero, zero, zero, nad linią zero, zero, nad linią... i tak bez końca!
DAVID WEBB: Czy powiedzieli ci, Betty, czy wymienili kiedykolwiek nazwę miejsca, z którego pochodzą?
BETTY: Nie potrafię jej wymówić.
DAVID WEBB: Czy pokazywali ci jakąkolwiek mapę?
BETTY: Jedyne, co widzę, to jakaś linia biegnąca prosto w dół oraz... raz, dwa, trzy, cztery, pięć linii. To coś jakby [przerwa] zamkniętego w okrąg. Nie mam pojęcia, co to jest.
W pewnym momencie Betty po raz kolejny zaczęła mówić w nieznanym języku.
FRED YOUNGREN: Czy to jest jakieś posłanie skierowane do nas, Betty?
BETTY: Szukacie... nie... tam... gdzie... należy... Prostota... otaczająca... was... wokoło... Powietrze... którym... oddychacie... woda... którą... pijecie... [westchnienie] ogień... który... was... ogrzewa... ziemia... która... was... leczy... Prostota... prochy... rzeczy... które... są... nieuniknione... traktowane... jako... coś... oczywistego... Moc... w nich... zawarta... która... jest... przeoczana... Pomyślcie... co... sprawia... że... możecie... żyć? Prostota.
DAVID WEBB: Czy to, co mówisz, Betty, mówisz sama? Czy też jest to twoja interpretacja przeznaczona specjalnie dla nas?
BETTY: Nie. To, co wam mówię, nie pochodzi ode mnie.
DAVID WEBB: Co z twoimi rękoma i nogami? Co czujesz?
BETTY: To okropne uczucie... to, co się dzieje z moimi rękoma... to ich ciążenie w dół.
DAVID WEBB: Czy czujesz, że te istoty posługują się tobą?
BETTY: Tak, czuję to. [Łagodnie.] Ale nie mam pojęcia, jak to robią.
DAVID WEBB: Co chcą, abyśmy jako poszukiwacze prawdy teraz zrozumieli?
BETTY: Prawdę... wolność... miłość... abyście zrozumieli ludzką nienawiść... aby móc się od niej uwolnić.
DAVID WEBB: Czy starają się ochraniać ludzi przed nimi samymi? Czy to prawda?
BETTY: I nie, i tak. Nie, ponieważ... ponieważ światem człowieka interesują się inne światy. Człowiek... jest... bardzo... arogancki... i chciwy... sądzi... że wszystkie światy... krążą... wokół... niego.
DAVID WEBB: Ale nie wszyscy ludzie tak uważają.
BETTY: Tylko... dlatego... że... istnieje miłość.
FRED YOUNGREN: Czy ta niebieska książka pomoże nam zrozumieć to posłanie?
BETTY: Ta... książka... byłaby... dla... was... tak... samo... niezrozumiała... Najpierw... musicie... zrozumieć... owe proste formy... które... tkwią... w was... samych... Człowiek... jest... zarozumiały... ponieważ... jego... wyobraźnia... tworzy... rzeczy... zawiłe.... i mętne... pełne... buty... której... źródłem... jest... jego... własny... wizerunek.
FRED YOUNGREN: Czy te istoty chcą, abyśmy zrozumieli? Czy Quazgaa chce, abyśmy zrozumieli?
BETTY: Quazgaa... jest... tylko... oficjalnym oficerem... w... służbie... klanu... podobnie... jak... wielu... innych.
DAVID WEBB: Co to za klan?
BETTY: Powiedzieli, że to nie zostanie na razie ujawnione.
JULES VAILLANCOURT: Gdzie jest Seeso?
BETTY: Daleko, daleko, za, dwadzieścia cztery zero, zero, zero, zero, zero, zero, zero, zero, zero, zero, zero, zero, zero. Nie wiem jak dużo zer.
JULES VAILLANCOURT: To dwadzieścia cztery zero, zero, ciąg zer. Czy to w milach, metrach, czy latach świetlnych?
BETTY: To jest w "przejaśnieniach słonecznych".
JOSEPH SANTANGELO: Co oznacza termin "przejaśnienia słoneczne"?
BETTY: Jak sądzę, to jest coś, co dotyczy ciemności, która pozostaje po eksplozji słońca lub coś innego. Nie wiem. [Niepewnie.] Nie chcą mi powiedzieć.
FRED YOUNGREN: Czy te istoty mogą przybyć tu znowu?
BETTY: Podróżują bez ograniczeń. Podróżują swobodnie przez całą Ziemię.
DAVID WEBB: Mogą podróżować wewnątrz Ziemi?
BETTY: Tak, ich gęstość różni się znacznie, mają jednak metale, których nie mogą przenikać. Muszą mieć te metale.
DAVID WEBB: Czy te metale znajdują się wewnątrz Ziemi?
BETTY: [Łagodnie.] Niektóre z nich.
DAVID WEBB: Czy również z tego powodu są tutaj?
BETTY: Hm... nie. Ale niektóre metale znajdujące się wewnątrz Ziemi wystarczą do przeniesienia Człowieka tam, gdzie oni przebywają. Kiedy przybywają do swojej określonej stacji, są w stanie wydobywać rudy z tej planety, aby móc odbyć dalszą podróż.
DAVID WEBB: Czy mogą podróżować wewnątrz Ziemi? Jak długo?
BETTY: Od początku czasu.
JOSEPH SANTANGELO: Naszego czasu?
BETTY: Tak.
DAVID WEBB: Mogą swobodnie podróżować poprzez gwiazdy?
BETTY: Niektóre.
DAVID WEBB: Czy te gwiazdy znajdują się w pobliżu Słońca i Ziemi?
BETTY: Tak, ale oni są poza.
DAVID WEBB: Co masz na myśli mówiąc "poza"?
BETTY: Za naszym są inne, ale oni znajdują się na innej płaszczyźnie. W cięższej przestrzeni.
DAVID WEBB: Co masz na myśli mówiąc "cięższa przestrzeń"?
BETTY: Znajdują się w cięższej przestrzeni od naszej.
JOSEPH SANTANGELO: Dlaczego są ograniczeni do pewnych gwiazd, a do innych nie?
BETTY: Dlaczego my jesteśmy ograniczeni do Ziemi oraz w stanie udać się do pewnych gwiazd, a do innych nie?
JOSEPH SANTANGELO: Czy to jest odpowiedź, czy jeszcze jedno pytanie?
BETTY: To jest odpowiedź i pytanie.
JOSEPH SANTANGELO: Czy oni mają wrogów tak jak my, Betty?
BETTY: Jest jedna planeta, która jest wroga, ale również wielu ludzi jest wrogami i to dlatego, że nie rozumieją.
JOSEPH SANTANGELO: Masz na myśli ludzi na Ziemi?
BETTY: Tak.
DAVID WEBB: Betty, czy wiele klanów i ras z różnych planet odwiedza aktualnie Ziemię?
BETTY: Tak.
DAVID WEBB: Ile?
BETTY: Siedemdziesiąt.
DAVID WEBB: Siedemdziesiąt różnych planet czy ras?
BETTY: Ras.
DAVID WEBB: Czy te rasy współpracują ze sobą?
BETTY: Tak, z wyjątkiem tej jednej agresywnej.
JOSEPH SANTANGELO: Zatem przybywają z różnych planet? Nie przybywają z tej samej planety? Czy dobrze myślę?
BETTY: Częściowo. Niektóre pochodzą z rzeczywistości, w których nie możecie ujrzeć ich ukrytych miejsc. Niektóre z samej Ziemi.
JOSEPH SANTANGELO: Z samej Ziemi?
BETTY: Tak. Jest takie miejsce na Ziemi, o którym nie wiecie.
DAVID WEBB: Czy zostałaś zabrana na ich rodzinną planetę?
BETTY: [Długa pauza, po czym ledwie słyszalny głos.] Zostałam zabrana do wysokiego miejsca, wyższego niż ich rodzinna planeta.
DAVID WEBB: Masz na myśli ważniejszą planetę, tak?
BETTY: To nie jest planeta, to jest miejsce.
Przytoczone powyżej obszerne fragmenty zaskakującego dwunastego seansu hipnotycznego zawierają, jak to widać, szereg ciekawych - mimo iż miejscami zupełnie niezrozumiałych, graniczących z absurdem - informacji. Chociaż trudno posądzać Betty o wymyślenie tego wszystkiego, to jednak nie da się całkowicie wykluczyć możliwości, że ten dialog odbywał się z jej podświadomością. Biorąc jednak pod uwagę całość przypadku Betty można przyjąć, że ta rozmowa z tymi istotami via Betty mogła rzeczywiście mieć miejsce.
Nieoczekiwany przebieg tej sesji sprawił, że ustalenie dalszych losów niebieskiej książki odłożono do następnej. Odbyła się ona tydzień później 23 lipca 1977 roku. Ustalono wówczas, że dwa dni po wzięciu Betty pokazała ją Becky w tajemnicy przed innymi członkami rodziny, kiedy Becky opowiedziała jej o śnie, jaki wtedy miała. Betty powiedziała jej, że to nie był sen, że to, co widziała, wydarzyło się naprawdę, po czym wspólnie obejrzały książkę.
Książka składała się z około czterdziestu kart. Trzy pierwsze były lśniąco białe i nie zadrukowane. Dopiero czwarta była zapisana; pokrywały ją wcześniej wspomniane rysunki i ciągi dziwacznych symboli, które nie przypominały żadnego ziemskiego pisma, niczego, co Betty do tej pory widziała.
Z początku Betty nie rozumiała znaczenia tych symboli, ale stopniowo niektóre z nich zaczęły nabierać dla niej sensu. Zapytana o ich znaczenie, stwierdziła, że nie może jego podać, ponieważ nie potrafi przełożyć go na słowa.
Betty otrzymała książkę na dziesięć dni z zaleceniem nie udostępniania jej nikomu. Przez cały ten czas trzymała ją w szafce pod pudełkiem, bacząc, by nikt jej stamtąd nie wziął. Przejęła się tym tak bardzo, że zrezygnowała z cośrodowych zakupów, aby nie tracić jej z oczu. Po dziesięciu dniach książka zniknęła bez śladu.
Ostatnią sesję, która odbyła się 28 lipca 1977 roku, poświęcono na wyjaśnienie różnych szczegółów i niejasności, które wynikły w czasie poprzednich sesji.
Fred Youngren przypomniał wówczas między innymi Betty, że w czasie jednej z wcześniejszych sesji wspomniała o planecie, z której pochodzą te istoty, i że miała wtedy kłopot z wymówieniem jej nazwy. Poprosił ją, aby raz jeszcze spróbowała ją wymówić, lecz niestety mimo usilnych starań nie udało się jej tego zrobić, ponieważ nazwa była stosunkowo długa i składała się prawie wyłącznie z samych spółgłosek. W dalszej części rozmowy Fred Youngren zapytał ją, kiedy ją usłyszała. Nie przypuszczał, że to pytanie otworzy jej przypadek na nowo. Betty odpowiedziała mu krótko: "Kiedy tam byłam". Ta odpowiedź wywołała niemałe poruszenie wśród osób zgromadzonych w gabinecie dra Edelsteina, bowiem wcześniej ustalono, że miejsce, do którego ją zabrano, nie było ich rodzinną planetą. Szybko ustalono, że było to przed rokiem 1967. Betty nie potrafiła jednak powiedzieć, w którym roku ani ile miała wtedy lat.
W związku z tą sprawą stało się jasne, skąd wzięła się maleńka kulka, którą Quazgaa wyjął jej z nosa. Także kilka niejasnych opisów, które Betty podała w czasie poprzednich sesji, nie pasujących do opisu całego wzięcia, nabrało znaczenia. Tych kilka spornych szczegółów stało się automatycznie dodatkowym potwierdzeniem przypuszczenia, że Betty przeżyła przed rokiem 1967 jeszcze jedno wzięcie.
Postanowiono to od razu zbadać, jednak Betty zaczęła przeżywać tak silny strach, że dr Edelstein musiał przerwać seans hipnotyczny. Uzgodniono wówczas z Betty powrócenie do tej sprawy, kiedy będzie odpowiednio do tego przygotowana psychicznie. Los jednak sprawił, że rozwikłanie tej zagadki odwlekło się mocno w czasie i przypadło w udziale komu innemu.
Po dwuletnim okresie separacji ze swoim mężem, która nastąpiła za obopólną zgodą, Betty postanowiła w roku 1977 rozwieść się z nim. W czasie kiedy trwało badanie jej przypadku, czyniła odpowiednie przygotowania do tego celu, które polegały między innymi na znalezieniu nowego domu. Postanowiła przenieść się na Florydę, gdzie mieszkała jej siostra. Miała wyjechać tam zaraz po zakończeniu ostatniej sesji, lecz kilka dni przed zaplanowanym terminem do szpitala trafił jej chory na raka ojciec, który zmarł zaraz potem 27 sierpnia w następstwie szoku po dializie nerek. Pogrzebawszy go wyjechała w końcu do siostry razem z matką i dwiema córkami.
Nie chcąc być dla swojej siostry ciężarem zatrudniła się zaraz po przyjeździe jako kelnerka w miejscowej restauracji, gdzie za pośrednictwem swojej nowej przyjaciółki, Katherine, która pracowała tam jako kucharka, poznała Roberta Lucę. To ich spotkanie było dość osobliwe i nietrudno odnieść wrażenie, że zostało przez "kogoś" zaplanowane.
Bob Luca odbywał właśnie razem ze swoim przyjacielem, Eddie'm, planowaną wspólnie przez nich przez ponad rok podróż po Stanach Zjednoczonych. Jej trasa prowadziła między innymi przez Oregon, Kalifornię, Teksas i stamtąd z powrotem do Connecticut. W ich planie nie było Florydy, lecz z jakiegoś nieznanego powodu zdecydowali się w ostatniej chwili zahaczyć o nią.
Mieszkała tam siostra żony Eddie'ego. Była nią właśnie Katherine. Zatrzymali się u niej. Podczas kolacji Katherine opowiedziała im o Betty i jej przygodzie z NOLem. Gdy tylko Bob usłyszał to, powiedział Katherine, że musi go z nią poznać, ponieważ chce z nią o tym porozmawiać.
Betty przystała na propozycję spotkania z Bobem bez oporów. Po wstępnym zapoznaniu się w restauracji, gdzie pracowała, umówili się na obiad. Podczas obiadu Bob opowiedział jej o swojej obserwacji NOLi i związanej z nią trzygodzinnej luce w czasie i zapytał ją, czy może mu pomóc w tej sprawie. Ta luka w czasie nasunęła jej przypuszczenie, że Bob podobnie jak ona przeżył wzięcie. Obiecała mu pomóc i w tym celu zadzwoniła do Raymonda Fowlera, który wstępne rozpoznanie przypadku Boba zlecił miejscowemu badaczowi terenowemu w Connecticut.
Ich spotkanie odbyło się wkrótce po powrocie Boba do domu - 19 października 1977 roku. Ustalono wówczas, że jadąc w czerwcu 1967 roku z domu do Hammonasset Beach Bob dostrzegł około godziny 10.30 na bezchmurnym niebie jakieś dwa duże obiekty w kształcie cygar, z których wyleciały dwa mniejsze. Jeden z nich odleciał w kierunku New Haven wyprzedzając oba cygara, drugi zaś zbliżył się do niego opadając wolno w dół jak zeschły liść. W odległości około pół kilometra od niego zniknął mu w pewnym momencie z pola widzenia kryjąc się za drzewami. Bob zapamiętał, że pomyślał wówczas: "Lecą po mnie!"
Następną rzeczą, którą zarejestrowała jego świadomość, był jego przyjazd do Hammonasset Beach około godziny 14.00, czyli trzy godziny później niż powinien. Wstępny seans hipnotyczny przeprowadzony 3 grudnia ujawnił, że Bob został wzięty na pokład tego obiektu, zmuszony do rozebrania się i poddany jakiemuś badaniu na czymś w rodzaju stołu. Istoty, które go wzięły, miały nieproporcjonalnie duże łyse głowy z ogromnymi oczyma *[Z prywatnej korespondencji z Betty (Andreasson) Luca dowiedziałem się, że te istoty wyglądały tak samo, jak te, z którymi ona sama miała do czynienia, z wyjątkiem czerwonego uniformu wykonanego z połyskującego, przypominającego metal materiału oraz umieszczonego na piersi emblematu przedstawiającego coś w rodzaju błyskawicy.].
Wcześniej jednak, wieczorem 19 października zaraz po wstępnym wywiadzie, Bob zadzwonił do Betty i opowiedział jej o nim dziękując jej przy tym za pomoc. W pewnym momencie ich rozmowę przerwał jakiś męski pełen wściekłości głos, który przemówił do nich w jakimś niezrozumiałym języku. Betty od razu poznała, że to nie był człowiek. Poczuła silny niepokój i omal nie rozpłakała się, ponieważ głos powiedział jej, że coś "zostało zrobione" i "coś jest skończone". Zaraz potem dał się słyszeć odgłos "uruchamiania jakiejś ciężkiej maszyny", który wkrótce ucichł. Ponownie rozległ się ten sam rozzłoszczony głos, po nim znowu ów odgłos maszyny i potem po raz kolejny głos. Czując niepokój Betty, Bob zaproponował jej przerwanie rozmowy i odłożyli słuchawki.
Dwadzieścia cztery godziny później niepokój Betty "zmaterializował się". Krótko przed północą 20 października w wypadku samochodowym zginęli jej dwaj synowie, dwudziestojednoletni James i siedemnastoletni Todd.
Betty jest głęboko przekonana, że śmierć jej synów była karą za jej zgodę na udzielenie pomocy Quazgaa'owi i jego ekipie w ich dziele niesienia pomocy Ludzkości. Ten głos według niej należał do kogoś, komu się to nie podobało, kto następnie spowodował tę śmierć. Czuła, że została wciągnięta w wir jakiejś ponadnaturalnej walki dobra ze złem stając się w ten sposób jej ofiarą. Czy ta interpretacja Betty jest słuszna, czy między tymi dwoma zdarzeniami istnieje rzeczywiście związek, czy też był to zwykły zbieg okoliczności - nie wiadomo. 21 sierpnia 1978 roku Betty Andreasson i Bob Luca pobrali się i po miodowym miesiącu spędzonym na Florydzie osiedlili się na stałe w Connecticut.
Minęły blisko dwa lata, zanim doszło do drugiego etapu badania jej przypadku mającego ustalić przebieg jej wcześniejszego wzięcia. Przez prawie cały czas od chwili zakończenia pierwszego etapu Betty utrzymywała stały kontakt z Raymondem Fowlerem, informując go na bieżąco o wszystkich niezwykłych zdarzeniach, jakie miały i mają do dziś dnia miejsce w jej domu, które potocznie zalicza się do zjawisk typu poltergeist, mających w jej przypadku niewątpliwie związek z jej wzięciem. Raymond Fowler nie mógł wcześniej przystąpić do drugiego etapu, ponieważ jego zespół z pierwszego zaraz po wyjeździe Betty na Florydę rozpadł się, a on sam zajął się pisaniem książki na ten temat, a po jej ukazaniu się - jej promocją. Wróciwszy z promocyjnego tournee obejmującego szereg miast na terenie całych Stanów Zjednoczonych, w których wygłaszał prelekcje oraz udzielał wywiadów w radiu i telewizji na temat przypadku Betty, napisał kolejną książkę na podobny temat Casebook of a UFO Investigator (Notatnik badacza NOLi).
W marcu 1980 roku zwrócił się do zamieszkałego w Connecticut badacza CUFOS, Richarda Nycza, o pokierowanie drugim etapem. Jako hipnotyzera wybrano magistra psychologii, Freda Maxa, który współpracował z różnymi lekarzami w tamtym regionie i miał już spore doświadczenie w tej dziedzinie. I chociaż nie miał wcześniej żadnych kontaktów z osobami mającymi jakiekolwiek przeżycia związane z NOLami, to jednak zgodził się chętnie na współpracę jako płatny konsultant.
Pierwsza sesja odbyła się 17 marca 1980 roku. Niestety, Richard Nycz nie mógł w niej uczestniczyć i w związku z tym Fred Max musiał przeprowadzić ją sam przy współudziale swojej żony Beryl. W czasie tej sesji hipnozie został poddany Bob. Przyniosła ona ogromną niespodziankę, bowiem zupełnie przypadkowo okazało się, że jego kontakt z NOLami miał po raz pierwszy miejsce latem roku 1944, kiedy miał pięć lat. Wówczas to siedząc po południu w ogrodzie na huśtawce dostrzegł w odległości około pięciu metrów od siebie kulę światła i usłyszał w głowie jakiś głos mówiący do niego.
Kolejna, druga sesja, która odbyła się tydzień później 24 marca, została ponownie poświęcona Bobowi. Max przeznaczył ją na ustalenie dalszych szczegółów tego przeżycia. Chciał się przede wszystkim dowiedzieć, co głos powiedział mu wówczas, lecz mimo wielu różnych wybiegów nie udało mu się tego osiągnąć ze względu na niezwykle silną blokadę psychiczną zabraniającą Bobowi mówienia komukolwiek o tym, co usłyszał.
Również i w tej sesji Richard Nycz nie mógł uczestniczyć. Obawiając się, że z kolejnymi sesjami może być podobnie, Fowler zadzwonił 25 marca do jednego z najlepszych badaczy CUFOS, oficera policji Larry'ego Fawcetta i poprosił go o pokierowanie badaniem. Fawcett zgodził się bez wahania i począwszy od czwartej sesji przeprowadzonej l kwietnia uczestniczył we wszystkich pozostałych.
W trakcie czwartej i piątej sesji hipnozie poddano zarówno Boba, jak i Betty. Badanie Boba koncentrowało się na ponownej próbie przełamania psychicznej blokady w jego umyśle, co mimo różnych zabiegów i śledczego doświadczenia Fawceta niestety zakończyło się fiaskiem, oraz jego drugim kontakcie z NOLem, to jest wspomnianemu wcześniej wzięciu z czerwca 1967 roku, którego szczegółowy opis zmuszony jestem jednak pominąć z uwagi na to, że przypadek Boba nie jest tematem tego rozdziału.
Badanie Betty rozpoczęło się od trzeciej sesji, która odbyła się nazajutrz po drugiej, 25 marca. Wprowadziwszy Betty w trans hipnotyczny Max poprosił ją, żeby przeniosła się pamięcią do dnia, kiedy po raz pierwszy zobaczyła NOLa. Tak postawione pytanie przyniosło nieoczekiwany rezultat. Betty pamiętała świadomie, że kiedy była nastolatką, widziała na niebie jakąś tajemniczą "bańkę", i w związku z tym spodziewano się, że przeniesie się właśnie do tego okresu, tymczasem jej pamięć przeniosła się do roku 1944, kiedy miała siedem lat. Na podstawie audycji radiowych, jakie nadawano w tym czasie, które zapamiętała, ustalono, że był to sierpień. Nie wiadomo, czy jej obserwacja miała miejsce tego samego dnia, co Boba, niemniej zbieżność pory roku jest zastanawiająca.
Owego dnia siedziała jak zwykle w swoim ulubionym miejscu zabaw - małej budzie skleconej przez jej brata i jego kolegów ze starych desek, ustawionej nieopodal domu rodzinnego. Jedząc krakersy i czekając na swoją koleżankę Didi dostrzegła w pewnym momencie jasną kulkę wielkości trzmiela krążącą wokół jej głowy i brzęczącą jak pszczoła. Kulka okrążyła ją pięć lub sześć razy i osiadła na jej czole między brwiami. Była zimna. W chwilę potem Betty poczuła dziwne mrowienie w głowie i stopniowo narastającą obezwładniającą senność, pod wpływem której odchyliła się wolno do tyłu i położyła na ziemi. Kiedy tylko dotknęła jej plecami, usłyszała wewnątrz głowy jakiś głos, który był mieszaniną wielu głosów mówiących jednocześnie niczym chór. Głos zwrócił się do niej po imieniu i powiedział jej, że rozwija się prawidłowo, że wkrótce będzie szczęśliwa i że przygotowują jej coś do pokazania. Odniosła wrażenie, że nastąpi to za pięć lat, że zostanie wówczas zabrana w jakieś miejsce, gdzie będzie mogła zobaczyć i odczuć Jedynego. Powiedzieli jej, żeby się tego nie bała, że to nie będzie bolało i że odwiedzą ją jeszcze, zanim to nastąpi. Na zakończenie głos oświadczył jej, że z tego całego zdarzenia pamiętać będzie jedynie "pszczołę" krążącą wokół jej głowy i zapadnięcie w sen.
Z uwagi na niezwykle silną blokadę psychiczną Maxowi nie udało się ustalić, w jaki sposób i gdzie zniknęła kulka. Betty pamiętała jedynie, że kiedy się ocknęła, Didi była przy niej. Z miejsca poskarżyła się jej, że użądliła ją pszczoła, lecz Didi uspokoiła ją, zapewniając ją, że musiało się jej przewidzieć, ponieważ we wskazanym miejscu na jej czole nie było najmniejszego śladu, który by to potwierdzał. Gwoli ścisłości, nie było tam żadnego śladu.
Było to pierwsze zagadkowe zdarzenie w życiu Betty, które miało niewątpliwy związek z następnymi, jakie ją czekały.
Kolejny kontakt Betty z tymi istotami wypłynął na światło dzienne 7 kwietnia podczas piątej sesji hipnotycznej. Nie wiedząc, czego oczekiwać, Max przezornie poprosił ją, aby przeniosła się w czasie do momentu, kiedy po raz kolejny zobaczyła NOLa. Podobnie jak poprzednim razem Betty nie potraktowała tego polecenia dosłownie, uważając, że Maxowi i Fawcettowi chodzi o obserwację bezpośrednio związaną z nieznanymi istotami.
W odpowiedzi na polecenie Maxa jej pamięć przeskoczyła do lata 1949 roku, kiedy miała dwanaście lat. I tym razem nie udało się ustalić dokładnej daty. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, ponieważ powszechnie wiadomo, że dzieci nie przywiązują wagi do dat i nie zawsze wiedzą, jaki jest dzień i miesiąc w danym momencie, zwłaszcza małe dzieci. Mieszkała wówczas razem z rodzicami w Westminster w stanie Massachusetts.
Pewnego dnia bawiąc się z rówieśnikami nieopodal zagajnika w pewnym momencie opuściła ich i pobiegła w stronę pobliskiego pagórka, aby poszukać tam zastawionej obok nory pułapki, która w nie wyjaśniony sposób zginęła stamtąd, co stwierdziła ze zdziwieniem, kiedy była tam poprzednim razem, chcąc sprawdzić, czy się coś w nią złapało. Zbliżywszy się do nory ze zdumieniem i przerażeniem dostrzegła wynurzające się z niej dziwne zwierzę. Wyjęła z kieszeni kilka kamieni i zaczęła kolejno rzucać nimi w nie. Żaden z kamieni nie dotarł jednak do celu, gdyż w pewnej odległości od nory zatrzymywały się w powietrzu, jak gdyby napotykały na jakąś niewidzialną przeszkodę, i opadały na ziemię. Po chwili Betty zobaczyła, że to nie zwierzę, lecz jakaś humanoidalna postać.
Humanoid wyglądał identycznie jak Ouazgaa i jego pomocnicy z dwiema różnicami: miał od osiemdziesięciu od dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu i przedziwny jednoczęściowy uniform okrywający ciało od szyi do stóp.
Przednia część uniformu na wysokości klatki piersiowej pokryta była usytuowanymi poziomo dużymi owalnymi przyciskami umieszczonymi jeden pod drugim w dwóch rzędach po trzy w każdym. Oba rzędy rozdzielał pokryty jakimiś symbolami i liniami duży owal, w środku którego znajdował się niewielki otwór. Owe symbole były bardzo podobne do tych, które Betty widziała w podarowanej jej przez Quazgaa'ę niebieskiej książce. Ponadto każdy przycisk miał inny kolor. Kolory przycisków w prawym rzędzie licząc od góry do dołu były następujące: czerwony, pomarańczowy i żółty - i odpowiednio w lewym rzędzie: zielony, niebieski i purpurowy.
Stanąwszy na wprost Betty humanoid nacisnął purpurowy przycisk, powodując wylecenie z otworu w środkowym owalu maleńkiej świetlistej kulki, identycznej jak ta, którą Betty widziała poprzednim razem, kiedy miała siedem lat. Kulka zbliżyła się do niej i tak samo, jak wtedy osiadła na jej czole w tym samym miejscu.
Betty z miejsca poczuła ogarniającą ją senność i wolno osunęła się na usłaną liśćmi ziemię kładąc się na wznak. Zaraz potem wszystko zaczęło jej wirować w głowie i usłyszała ten sam, co wtedy głos.
LARRY FAWCETT: Co słyszysz?
BETTY: To ten sam głos. Powiedział, że nadszedł czas i żebym zachowała spokój. I znowu czuję to wirowanie w głowie, i ponownie mówią tę samą śmieszną rzecz. Ale tym razem jest jeszcze jeden głos i słyszę go wewnątrz głowy. Ta mała osoba mówi do mnie, ale nie widzę, żeby poruszała ustami. Mówi razem z tym głosem, który wydobywa się z tej maleńkiej kulki światła.
FRED MAX: Słyszysz teraz dwa różne głosy, czy tak?
BETTY: Acha. Jeden z tych głosów to mieszanina wielu głosów.
FRED MAX: O czym one mówią?
BETTY: O mnie.
FRED MAX: Konkretnie.
BETTY: Sprawdzają mnie i mówią jeszcze jeden rok.
FRED MAX: Jeszcze jeden rok? Co to znaczy?
BETTY: Nie wiem.
FRED MAX: Czy mówią, że jakaś część ciebie jeszcze nie dojrzała lub coś w tym rodzaju?
BETTY: Powiedzieli po prostu: "Ma jeszcze jeden rok".
FRED MAX: Rozumiem. Zadawałaś im jakieś pytania?
BETTY: Zapytałam: "Jak wyszedłeś z tej nory?" I odpowiedzieli: "Dlaczego umieściłaś tam pułapkę na zwierzę?" Odparłam na to: "Nie wiem". Potem powiedzieli, że dowiem się o Jedynym.
FRED MAX: Czy zapytałaś ich, co mają na myśli mówiąc jedyny.
BETTY: Tak.
FRED MAX: I co odpowiedzieli?
BETTY: Powiedzieli, że przygotowują dla mnie jakieś rzeczy, które mam zobaczyć, że to może pomóc ludziom w przyszłości.
Na koniec głos powiedział Betty, że zapomni całe to zdarzenie, co doprowadziło do zabawnej sytuacji, kiedy Max zapytał ją, co było potem, nawiązując do niego.
FRED MAX: [...] I co było potem?
BETTY: Po prostu stoję obok tej nory rozglądając się za moją pułapką. I nie mogę jej znaleźć. Przypuszczam, że musiało ją zabrać jakiś zwierzę. Coś musiało ją odciągnąć.
FRED MAX: Innymi słowy, założyłaś pułapkę w miejscu, z którego wyszła ta istota?
BETTY: Co? [Betty sprawia wrażenie, jakby nie wiedziała, o czym mówi Max.]
FRED MAX: W porządku, co było potem? Co czujesz?
BETTY: Mam jakieś dziwne uczucie w palcach. Bolą mnie palce. Jestem przed tą norą. Nie mogłam znaleźć mojej pułapki, więc poszłam w głąb zagajnika.
FRED MAX: No i?
BETTY: Po prostu lubię chodzić do tego zagajnika i obserwować wszystko, co tam jest.
FRED MAX: Odkąd to robisz?
BETTY: Odkąd przenieśliśmy się do Westminster. Uwielbiam to.
FRED MAX: Pozwól, że zapytam cię, czy ostatnio zdarzyło się coś niezwykłego?
BETTY: Nie, nic z wyjątkiem zaginięcia mojej pułapki.
FRED MAX: Czy ta mała istota pomagała ci jej szukać?
BETTY: Jaka mała istota?
FRED MAX: Czy ta świetlista kulka pomogła zobaczyć ci to, czego szukałaś?
BETTY: Nie wiem. Co masz na myśli?
Ta niezwykle silna blokada psychiczna sprawiła, że Maxowi i Fawcettowi nie udało się ustalić, podobnie jak w przypadku poprzedniej obserwacji, w jaki sposób i gdzie oddaliła się istota.
W czasie tej sesji w pomieszczeniu, w którym się odbywała, doszło do dziwnego zdarzenia. W pewnym momencie, w czasie kiedy Betty była w transie hipnotycznym, Fawcett zauważył na zasłonie okiennej jakieś dziwne białe światło wielkości dziesięciocentówki. Z początku pomyślał, że to światło uliczne padające przez okno lub odbicie od jakiegoś przedmiotu znajdującego się wewnątrz pomieszczenia. Kiedy stwierdził, że to nie odbicie, zaakceptował swoje pierwsze przypuszczenie, uznawszy, że to zapewne światło jakiegoś reflektora samochodowego, i ponownie skoncentrował swoją uwagę na badaniu Betty. Po kilku minutach spojrzał z ciekawości w tamto miejsce. Zagadkowe światło wciąż tam było. W tej samej chwili, kiedy powiedział o nim pozostałym osobom, zniknęło. Zaniepokojony podszedł do zasłony i odsunął ją. Okazało się wówczas, że nie ma za nią żadnego okna, lecz pomalowana na biało ściana.
Kolejne trzecie przeżycie Betty związane z NOLem, do którego przeniosła się pamięcią na polecenie Maxa jeszcze w czasie tej samej sesji, miało miejsce przeszło rok później jesienią 1950 roku, również w Westminster. Zaczęło się w chwili, gdy Betty wchodziła rano schodami biegnącymi na zewnątrz domu. Ujrzała wówczas nad pobliskim wzgórzem coś, co określiła jako „ogromny księżyc", który rósł stopniowo w jej oczach przybliżając się do niej. W chwilę potem poczuła, że nie może się ruszyć, po czym stwierdziła, że stoi w jakimś pomieszczeniu. Wszystko wokół było białe. Szybując tuż nad podłogą spowitą we mgle do pomieszczenia wpłynęły i zbliżyły się do niej niewielkie, mierzące od 70 do 90 centymetrów wzrostu istoty, które z wyjątkiem jaskrawobiałego stroju i niskiego wzrostu nie różniły się wyglądem od tych, które uprowadziły ją w roku 1967 z domu w South Ashburnham.
Istoty powiedziały jej, aby się nie bała, i zapewniły ją, że nie zrobią jej krzywdy, co ją nieco rozluźniło. Aby ją jeszcze bardziej uspokoić, dodały, że jej ojciec wie o tym. Było to oczywistym kłamstwem, z czego zdawała sobie doskonale sprawę, niemniej nie przywiązała do tego wagi, uznając, że jest to bez znaczenia. Następnie oświadczyły jej: „Zabierzemy cię w pewne miejsce. Zabierzemy cię do domu". Zdziwiona tymi słowami odparła: "Jestem w domu!" - i w odpowiedzi usłyszała jedynie: "Nie bój się. Nie obawiaj się, wszystko będzie dobrze".
Jedna z istot podniosła rękę i Betty ogarnęła senność. Jak przez mgłę widziała, jak razem z nimi wpływa do innego pomieszczenia, wewnątrz którego było bardzo zimno. W samym środku stało coś w rodzaju dużej emanującej białe światło skrzyni, na której ułożono ją za pomocą nieznanej siły. W chwilę potem z unoszącej się nad Betty mgły opuścił się na pewną wysokość, nie dotykając jej, identyczny prostopadłościan. W tym momencie poczuła, że jest unieruchomiona. Dwie istoty niosące przed sobą po jednej emanującej białe światło kuli wielkości piłki do koszykówki podeszły do niej i stanęły z nią w jednej linii - jedna za jej głową, druga zaś na wprost stóp. Trzecia istota zdjęła jej z nóg buty i skarpetki i przyłożyła coś do jej pięt. Po tych czynnościach istoty oddaliły się zostawiając ją samą.
Wkrótce potem z mgły wyłoniły się cztery identyczne urządzenia w kształcie złączonych ze sobą pod kątem prostym dwóch beczułek. Wszystkie cztery były oddalone od siebie w tej samej odległości i były tak usytuowane względem siebie, że tworzyły naroża kwadratu leżącego w jednej płaszczyźnie z ciałem Betty. Ich "dna" były zwrócone do siebie i z ich powierzchni wychodziły po cztery identyczne promienie - dwa ciągłe, purpurowy i niebieski, i dwa białe przerywane - które wraz z tymi urządzeniami tworzyły zamknięty obwód.
Pracy tych urządzeń towarzyszyło cały czas ciche buczenie. W tym samym czasie oba prostopadłościany i obie kule zawieszone swobodnie w powietrzu przez te istoty w jednej linii z jej ciałem zmieniły barwę i zaczęły emanować pulsujące zielone światło, które przyprawiło ją o lekki ból głowy.
Po niedługim czasie to pulsujące światło przeszło z powrotem w jednostajną biel oraz wróciły dwie istoty. Zabrały obie kule i podniosły na pierwotne miejsce górny prostopadłościan, a następnie w ten sam sposób, co poprzednio, nie dotykając jej, zdjęły ją znad dolnego prostopadłościanu i postawiły w pionowej pozycji.
Gdy tylko Betty stanęła na nogach, jedna z istot zdjęła jej z pięt to coś, co jej wcześniej do nich przyłożyły, i powiedziała jej, aby poszła z nią.
Spowici mgłą podeszli do drzwi i weszli do ciemnego pomieszczenia, gdzie czekały na nich takie same z wyglądu, lecz dużo wyższe istoty. Przywitały się z nią i powiedziały jej, że odbędzie przejażdżkę. Po tym oznajmieniu uniosły ją zdalnie do góry i ułożyły na olbrzymim kole, które wyglądało, jakby było wykonane ze szkła, jednak w dotyku przypominało gumę. Przez całą jego powierzchnię biegł wewnątrz niego rząd równoległych względem siebie faliście ułożonych przewodów, wewnątrz których migotały różnokolorowe jasne światełka. Między tymi przewodami usytuowane były w dość dużych odstępach od siebie niewielkie otwory.
Jedna z wyższych istot podeszła do Betty i założyła jej na twarz coś w rodzaju uzdy, której celem było przypuszczalnie unieruchomienie języka i zapobiegnięcie jego zapadnięciu się do gardła w czasie przemieszczania się statku. "Uzda" utrudniała jej oddychanie i przez krótką chwilę wywoływała nawet reakcje wymiotne.
W górze nad dyskiem Betty dostrzegła przeźroczystą kopułę. Wkrótce obraz za nią zaczął wolno wirować. Została zroszona padającymi z góry kropelkami wody. Zaraz potem z tyłu za kopułą opuściło się na pewną wysokość jakieś światło i wywołało powstanie wokół Betty tęczy.
Statek stopniowo przyśpieszał, sprawiając, że Betty zapadła się coraz głębiej w galaretowaty dysk.
W czasie seansu hipnotycznego ciało Betty, a zwłaszcza jej twarz, zachowywało się tak, jak gdyby właśnie w tym momencie Betty była poddawana oddziaływaniu tego przyśpieszenia. W rezultacie mówienie przychodziło jej z trudem.
Po pewnym czasie oczom Betty ukazała się powierzchnia wody. Statek przystanął jakby na moment, po czym wleciał w środek ogromnego wiru.
W tym momencie Max zakończył seans. Podczas rozmowy, która miała potem miejsce, Betty dostrzegła w pewnej chwili, przez ułamek sekundy, obok fotela Maxa mglistą sylwetkę jednej z niższych istot, zaś pozostałe osoby usłyszały dziwny wysoki dźwięk.
Nie da się stwierdzić jednoznacznie, czy ta istota, którą Betty ujrzała, rzeczywiście tam się pojawiła, czy też była to jakaś pohipnotyczna sugestia pozostawiona w jej umyśle przez te istoty. Bezsporny jest jednak fakt usłyszenia przez wszystkich razem tego dźwięku i raczej mało prawdopodobna wydaje się tu możliwość wystąpienia zbiorowej halucynacji słuchowej.
Kolejna sesja, podczas której Betty relacjonowała dalszy ciąg tego wzięcia, odbyła się tydzień później, 28 kwietnia.
Lecąc w głąb wirującej wodnej otchłani odnosiła wrażenie, że to woda przesuwa się obok niej, zaś statek stoi w miejscu. W pewnej chwili wszystko stanęło w miejscu, po czym statek zaczął przemieszczać się w przeciwnym kierunku. Niedługo potem wyleciał z wody i wleciał do gigantycznego, wypełnionego emanującym zewsząd jasnym światłem, kolistego tunelu, który biegł łukiem i wyglądał, jakby był wydrążony w bryle lodu. Jego powierzchnię pokrywały ogromne lodowe stalaktyty i stalagmity.
W pewnej odległości od siebie z przodu Betty dostrzegła stojące pod ścianą po lewej stronie szklane z wyglądu prostopadłościany. Były ustawione gęsto obok siebie w pionowej pozycji. Kiedy przelatywała obok nich, z przerażeniem dostrzegła, że wewnątrz znajdują się ludzie w zastygłych pozach. Ten fragment relacji Betty zdumiał wszystkich i Fred Max wypytał ją o to szczegółowo.
FRED MAX: Jesteś nadal w tym statku i patrzysz przez to okno, i widzisz ludzi, tak? Możesz ich jakoś opisać?
BETT Y: Po prostu... wygląda tam jak stojący człowiek.
FRED MAX: Mogłabyś go opisać?
BETTY: Ma... hm, nie wiem, po prostu, ma takie sterczące włosy.
FRED MAX: Ile może mieć w przybliżeniu lat?
BETTY: Ma mniej więcej tyle, ile mój szwagier. Dźwiga na plecach worek.
FRED MAX: Ile lat ma twój szwagier?
BETTY: Nie wiem.
FRED MAX: Trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt?
BETTY: Nie, chyba gdzieś koło dwudziestu.
FRED MAX: Czy ten człowiek jest typu kaukaskiego?
BETTY: Co to jest typ kaukaski?
FRED MAX: Czy ten człowiek jest białej rasy?
BETTY: Tak.
FRED MAX: Jak jest ubrany?
BETTY: Ma śmieszną koszulę wyglądającą jak dziewczęca bluzka i workowate spodnie. W tych rzeczach są wszyscy ludzie. Jest tam nawet Indianin.
FRED MAX: Ubrany jak ci z westernów?
BETTY: Tak.
FRED MAX: Powiedz mi, czy ci ludzie sprawiają wrażenie, jakby byli w ruchu?
BETTY: Nie.
FRED MAX: Mają normalne kolory jak żywi ludzie?
BETTY: Tak.
FRED MAX: Innymi słowy, nie wyglądają, jakby byli martwi?
BETTY: Nie.
FRED MAX: Czy jest w nich zatem coś, co by wskazywało, że są wypchani?
BETTY: Nie.
FRED MAX: Dlaczego?
BETTY: Nie wiern, po prostu nie wyglądają, jakby byli wypchani. Za każdym z nich jest coś w rodzaju dekoracji, ale jest ona nieco mniej wyraźna.
FRED MAX: Co masz na myśli mówiąc dekoracja? Jakiego jest koloru?
BETTY: W przypadku tego człowieka z workiem jest to wyschnięta trawa czy coś w tym rodzaju. Wygląda, jakby znajdował się na polu.
FRED MAX: Zaczekaj chwileczkę. Czy każdy z tych ludzi ma inną dekorację?
BETTY: Tak.
FRED MAX: W porządku. Innymi słowy, każdy człowiek ma odpowiednio dobraną dekorację?
BETTY: Nie wiem.
FRED MAX: Jaką dekorację ma ten Indianin?
BETTY: Wokół niego są skały i jakieś krzaki, nie wiem, to nie jest takie rzeczywiste, jak ci ludzie.
FRED MAX: Czy to wygląda jak ludzie zamrożeni w lodzie?
BETTY: Tak, wyglądają, jakby byli w lodzie i stoją nieruchomo.
FRED MAX: W porządku, ilu różnych ludzi widzisz teraz? Inaczej mówiąc, czy widzisz kilku różnych ludzi?
BETTY: Tam jest całe mnóstwo ludzi.
FRED MAX: Czy jest tam ktoś, kto wygląda na kogoś, kogo już widziałaś?
BETTY: Nie. Ci ludzie tam są ubrani śmiesznie i staroświecko.
FRED MAX: Jak gdyby pochodzili z różnych okresów czasu?
BETTY: Tak.
FRED MAX: Wiem, że to zabrzmi głupio, ale czy są tam jacyś ludzie, którzy wyglądają, jakby pochodzili z przyszłości? Którzy mają na sobie ubrania, których tu u nas nikt jeszcze nie szył?
BETTY: Nie wiem.
FRED MAX: Innymi słowy, materiały, których jeszcze nie widziałaś, lub sposób łączenia poszczególnych części ubrań, jak na przykład nasze zamki błyskawiczne... mogą mieć coś bardziej zaawansowanego. Czy mają coś, co sprawia wrażenie czegoś bardziej zaawansowanego od tego, co widziałaś do tej pory u zwykłych ludzi?
BETTY: Nie, nie widzę nic takiego.
FRED MAX: Czy wyglądają, jakby patrzyli na to samo, jeśli w ogóle na coś patrzą?
BETTY: Och, po prostu stoją tam. Jest kilku, którzy siedzą, ale ich krzesła są słabo widoczne.
FRED MAX: Są tam jakieś dzieci?
BETTY: Tak.
FRED MAX: Jak młodzi są według ciebie najmłodsi ludzie, których widzisz?
BETTY: Powiedziałabym... hm, niemowlęta.
FRED MAX: A czy widzisz jakichś starych ludzi?
BETTY: Nie.
FRED MAX: Widzisz murzynów?
BETTY: Tak, widzę także Chińczyków, po prostu są tam wszyscy różni ludzie.
FRED MAX: Czy mogłabyś określić liczbę tych prostopadłościanów?
BETTY: Nie, jest ich dużo. Ta rzecz [statek] po prostu wolno przemierza ten lodowy tunel i są tam ci wszyscy różni jakby zamrożeni ludzie. Jest tam nawet pies i kot, a także inne zwierzęta. Jest tam tego całe mnóstwo, ale niestety nie jestem w stanie dostrzec wszystkiego.
Kiedy statek mijał ten odcinek tunelu, do pomieszczenia, w którym znajdowała się Betty, weszła jedna z wyższych istot. Podniosła jej ręce i obejrzała palce i dłonie, po czym położyła je z powrotem i zdjęła z jej twarzy "uzdę". Powiedziała do Betty: "Wychodzimy" - i Betty uniosła się do góry. Przyjąwszy pionową pozycję, Betty poszybowała za istotą ku drzwiom. Minąwszy je znaleźli się w ciemnym mglistym nieprzyjemnym otoczeniu, które napełniło Betty strachem.
Przemierzyli pewien odcinek drogi, po czym prowadząca Betty istota zeszła na bok zostawiając ją samą. Sunąc dalej do przodu Betty dostrzegła nieopodal siebie sylwetki trzech innych identycznych istot. Za ich plecami znajdowało się kilka metalowych z wyglądu, dużych dysków. Zarówno te istoty, jak i obiekty były słabo widoczne z powodu mgły.
Środkowa istota zbliżyła się do niej, uniosła na chwilę do góry rękę i Betty poszybowała za nią. Najwyraźniej z powodu tej mgły powietrze było mocno przesiąknięte wilgocią. Po niedługim czasie zatrzymali się i Betty usłyszała w głowie: "Jesteś już coraz bliżej, wiesz". Nie bardzo wiedząc o czym mowa, zapytała: "Bliżej czego?" W odpowiedzi usłyszała: "Bliżej domu".
Po pewnym czasie dotarli do miejsca, gdzie znajdowało się urządzenie przypominające kształtem w pewnym stopniu skorupę małży. Było wykonane jakby z kilku warstw szkła odbijającego światło jak lustra. Towarzysząca Betty istota uniosła ją do góry i ułożyła na dolnej pokrywie. Kiedy górna pokrywa opadła zamykając ją w środku i po krótkiej chwili otworzyła się znowu, Betty stwierdziła ze zdziwieniem, iż znajduje się w jakimś jasno oświetlonym miejscu. Była zachwycona jego pięknem. Obok czekała na nią tym razem jedna z niskich istot. Wyjęła Betty ze środka unosząc ją do góry i postawiwszy ją w pionowej pozycji, powiedziała jej, aby stanęła na grubych przeźroczystych klockach zaokrąglonych z przodu i z tyłu.
Betty miała kłopot z opisaniem tego, co tam zobaczyła, ponieważ nic podobnego nie istnieje na Ziemi. Powiedziała, że wyglądało to w przybliżeniu jak wykonany ze szkła, odtworzony w najdrobniejszych szczegółach las z całym bogactwem flory i fauny. Wszystko był pogrążone w bezruchu.
Idąc w asyście tej istoty przez ów las Betty dotknęła w pewnym momencie motyla. Motyl napełnił się stopniowo swoimi naturalnymi kolorami: czarnym, niebieskim i zielonym - i polatał przez chwilę, po czym zaczął tracić kolory i zatrzymał się w miejscu. Wkrótce zniknął i w tym samym miejscu pojawił się błysk biało-niebieskiego światła, z którego spadła kropla czegoś przeźroczystego, jakby wody. Spadając kropla przeobraziła się w takiego samego, jak na początku przeźroczystego motyla. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund.
Identycznie było z kwiatami, których dotknęła. Czuła nawet zapach, który wydzieliły w trakcie krótkiej chwili ożywienia.
Betty zapytała istotę, dlaczego każda dotknięta rzecz ożywa na krótką chwilę. Istota nie wyjaśniła jej tego, stwierdzając jedynie lapidarnie, że zrozumie to, kiedy znajdzie się w domu, i dodała, że "dom jest tam, gdzie jest Jedyny". Na pytanie o to, kim on jest, odpowiedziała wymijająco: "Zbliżamy się do domu, gdzie jest Jedyny".
Wkrótce dotarli do ogromnej przeźroczystej kuli. Betty została wessana do jej wnętrza i kula ruszyła wzdłuż tunelu biegnącego pod przeźroczystą ziemią.
Kiedy kula zatrzymała się, Betty ponownie znalazła się w jasno oświetlonym otoczeniu, gdzie wszystko było również wykonane z przeźroczystego szkłopodobnego materiału. Na zewnątrz czekała na nią kolejna niska istota. Nie mogąc się ruszyć, musiała zaczekać, aż będzie wolno jej wyjść. Kiedy w końcu opuściła kulę, została poproszona o podniesienie nóg. Wówczas przylegające do jej stóp przeźroczyste klocki odpadły.
Razem z tą istotą poszybowała tuż nad ziemią w kierunku ogromnej szklanej ściany, wewnątrz której znajdowały się olbrzymie wrota wykonane jakby z nałożonych na siebie grubych tafli szkła, z których każda następna zdawała się być węższa od poprzedniej. Zatrzymali się obok nich i eskortująca ją istota powiedziała: "Teraz wejdziesz w te wrota, aby zobaczyć się z Jedynym. Nie bój się".
Po tych słowach Betty doświadczyła czegoś, co w literaturze psychotronicznej określane jest jako OBE lub OOBE *[Oba te skróty pochodzą od słów "out of the body experience" oznaczających "doświadczenie z przebywania poza ciałem".].
BETTY: I stoję tam i wychodzę z siebie! Jest mnie dwie! Jest mnie dwie!
FRED MAX: Patrzysz na siebie?
BETTY: Acha.
FRED MAX: Czy czujesz, jakbyś była w dwóch ciałach?
BETTY: Nie. To tam jest jak, hm...
FRED MAX: Jak co?
BETTY: To tam wygląda jak bliźniaczka. Jest nieruchoma jak tamci ludzie, których widziałam w tamtych lodowych prostopadłościanach.
FRED MAX: Innymi słowy, twoja nieruchoma kopia.
BETTY: Tak.
FRED MAX: W porządku. Widzisz już tego Jedynego?
BETTY: Jedynego? Nie.
FRED MAX: W porządku, kontynuuj.
BETTY: Zbliżam się do tych wrót i ta mała istota mówi: "Teraz wejdziesz w "Wielkie Wrota" i ujrzysz blask Jedynego". I stój, twarzą w twarz tymi wrotami. [Pauza połączona z konsternacją.] Już me jestem tam. Nie wiem, gdzie jestem.
FRED MAX: Co chcesz przez to powiedzieć? Gdzie teraz jesteś?
BETTY: Nie wiem.
Nie mogąc dowiedzieć się od Betty, gdzie się znalazła zaraz po tym, jak stanęła przed "Wielkimi Wrotami", Max zakończył sesję.
Przez dwie następne sesje, które odbyły się kolejno 10 i 15 maja, starał się ustalić, co Betty zobaczyła i przeżyła za "Wielkimi Wrotami". Mimo wielu najróżniejszych zabiegów jego wysiłki spełzły na niczym. Każdą z tych prób Betty kwitowała stwierdzeniem, że nie może powiedzieć, co tam jest. Jedynym, czego zdołano się dowiedzieć, było to, że jest tam niewypowiedzianie pięknie, co nawet odmalowywało się na jej twarzy, ilekroć była przenoszona pamięcią w stanie hipnozy do tego momentu, oraz że tego, co tam jest, nie da się w żaden sposób opisać słowami. Nie zdołano się nawet dowiedzieć, kim lub czym jest Jedyny. Było ewidentne, że wspomnienia tego epizodu zostały z jakichś względów bardzo skutecznie zablokowane w jej umyśle.
Dając w końcu za wygraną Max powiedział jej, aby przeniosła się do następnego epizodu swojego przeżycia, o którym może już mówić. Był nim moment wyjścia zza "Wielkich Wrót". Wbrew jej oczekiwaniu nie było tam tej niskiej istoty, lecz trzech wysokich białoskórych ludzi o niebieskich oczach i blond włosach. Były to jedyne w pełni ludzkie z wyglądu istoty, które Betty zobaczyła podczas tego wzięcia. Były bose i ubrane w sięgające aż do ziemi identyczne lśniąco białe szaty przypominające wyglądem nocną koszulę. Dwie z nich trzymały w rękach coś, co wyglądało jak gałązka palmy lub paproci.
Człowiek, który czekał na Betty u wrót, zaprowadził ją w pobliże szklanej "muszli" podobnej do poprzedniej. Bez słowa ułożył ją na dolnej pokrywie i opuścił górną, która niemal natychmiast uniosła się z powrotem do góry.
Jej oczom ukazał się widok zupełne inny od tego, jaki widziała przed zamknięciem "muszli". Ponownie znalazła się w tej samej ciemnej, ponurej mglistej przestrzeni. Obok "muszli" czekała na nią jedna z wyższych istot w ciemnoszarym uniformie, która wyjęła ją ze środka i zabrała ze sobą. Nieopodal unosiły się -swobodnie w powietrzu tkwiąc nieruchomo w miejscu pogrążone we mgle takie same, co poprzednio dyski. Wierzchołek jednego z nich obracał się wokół swojej osi błyskając wokoło czerwono-pomarańczowym światłem.
Sunąc wolno do przodu minęli je i dotarli do jakiejś ściany, w której znajdowały się usytuowane obok siebie na tej samej wysokości trzy identyczne prostokątne otwory, przez które wpadało jasne światło. Przelecieli kolejno za sobą - najpierw istota, potem Betty - przez pierwszy z boku i opadli wolno na dno jasno oświetlonego tunelu, który podobnie jak poprzednie wyglądał, jak gdyby był wydrążony w gigantycznej bryle lodu. Wewnątrz stało przy ścianie kilka niższych istot ubranych w białe uniformy. Jedna z nich trzymała w ręku długi emanujący niebiesko-białe światło pręt i dotykała nim jakiegoś kamienia tkwiącego w ścianie, wyglądającego jak ogromny szafir. Jak się okazało po bliższym przyjrzeniu się, obcinali nim jego kawałki.
Na tym Max zakończył drugą ze wspomnianych sesji. Kolejna miała miejsce tydzień później 22 maja. Wśród kilku dodatkowych obserwatorów uczestniczących w niej było dwóch lekarzy.
Opuściwszy tamto miejsce Betty i jej przewodnik poszybowali dalej tunelem. Po jakimś czasie dotarli do jasno oświetlonego pomieszczenia w kształcie kuli ściętej mniej więcej na wysokości jednej trzeciej średnicy. Jej mieniąca się wszystkimi kolorami gładka ściana i strop wykonana była z czegoś, co wyglądało jak wypolerowany węgiel. Na samym środku podłogi stało dziwne srebrzyste urządzenie. Miało kształt dwóch ułożonych poziomo przecinających się w środku pod kątem prostym krótkich walców wtopionych w kulę o nieco większej średnicy, której górny wierzchołek był ścięty na takiej wysokości, że powstała w ten sposób kolista powierzchnia miała średnicę zbliżoną do średnicy walców. Ze środków den walców wystawały dość długie srebrzyste pręty z przeźroczystymi kulkami na końcach. Oprócz nich na dnach walców znajdowało się jeszcze po pięć przylegających do ich obrzeż, rozmieszczonych symetrycznie względem siebie okręgów. W środku każdego z nich znajdował się jeszcze jeden mniejszy.
Tuż za nimi do pomieszczenia weszła jedna z niskich istot niosąc przed sobą niewielki czworościan z kawałkiem szafirowego kamienia wewnątrz. Na znak dany jej głową przez wyższą istotę ustawiła czworościan na środku górnej powierzchni urządzenia i zdjęła jego pokrywę, pod którą znajdowała się szara galaretowata substancja uformowana na jego kształt. Następnie podniosła górną powierzchnię urządzenia, która okazała się być górnym dnem przeźroczystego cylindra. W tym samym czasie z otworu w stropie opuścił się identyczny cylinder i na pewnej wysokości nad urządzeniem zetknął się z dolnym. Niemal w tej samej chwili ze środka urządzenia wystrzelił w górę wzdłuż osi cylindra prosto w kamień cienki snop purpurowego światła. Kamień ściemniał i zapłonął purpurowym płomieniem, spalając otaczającą go galaretę, z której zaczął unosić się szarobiały dym w kształcie iglastych gałązek. Zaraz potem Betty poczuła roznoszący się w powietrzu zbliżony do nafty zapach.
Po tym pokazie Betty została zabrana z powrotem tą samą drogą do ciemnej mglistej strefy z dyskowatymi obiektami. Wierzchołek jednego z nich nadal wirował, dolna część również, lecz w przeciwnym kierunku. Kiedy zbliżyli się do niego, dolna część zatrzymała się i otworzyło się wejście. Wnętrze było oświetlone jasnym światłem.
Wpłynąwszy do środka, Betty została zaprowadzona do wystającego nieznacznie ze ściany urządzenia przypominającego wyglądem do pewnego stopnia przód automatu do zręcznościowych gier komputerowych. U dołu lustrzanego czarnego ekranu znajdował się wysunięty nieco do przodu pulpit, na którym umieszczone były obok siebie dwa półkoliste ciągi różnokolorowych przycisków - po pięć w każdym. Począwszy od kciuka miały następujące kolory: purpurowy, niebieski, zielony, żółty i czerwony. Obok ekranu wisiała swobodnie w powietrzu świetlista kulka. Z podłogi na wprost urządzenia wystawało odchylone lekko do tyłu oparcie w kształcie rynienki odpowiednio wyprofilowanej na biodra i nogi. Betty została poproszona o zajęcie miejsca w tym urządzeniu.
BETTY: I powiedział mi, abym położyła palce na tych rzeczach. Zrobiłam tak, jak powiedział, i wówczas zaświeciły się. Kiedy to zrobiłam, wyleciała stamtąd mała świetlista kulka. Powiedział, że mam ją obserwować. Obserwuję tę białą kulkę. Porusza się we wszelkich możliwych kierunkach, tam i z powrotem, do góry... Hop! Zmieniła barwę na czerwoną i zatrzymała się. Znowu rusza w górę i znowu jest biała. Powiedział, abym ją obserwowała. Obserwuję ją, podczas gdy ona porusza się po całym tym miejscu. Och! Zrobiła się żółta.
FRED MAX: Jakiej jest wielkości?
BETTY: Mała. Wielkości tych do gry w kulki. Zrobiła się żółta. Czuję, jakby moje palce przyssały się do tych rzeczy. Znowu robi się biała. Powiedział, abym ją śledziła wzrokiem. Robię to, a ona porusza się w różnych kierunkach. Och, bolą mnie trochę oczy. Teraz jest zielona. Zatrzymuje się. Zaczyna mnie ogarniać senność. Ponownie jest biała i ponownie mówi mi, abym ją śledziła. Och, zatrzymuje się. Robi się niebieska i z powrotem biała, i...
Po tym niewątpliwie teście przewodnik Betty powiedział jej, że teraz coś jej da i powiódł ją do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie na wpuszczonej w ścianę półce leżały szklane z wyglądu kuleczki i igiełki. Dodał, że jest już przygotowana i że "to jest to, co otrzyma".
Została zdalnie ułożona na wznak na stole w kształcie prostopadłościanu. Do pomieszczenia weszły jeszcze trzy dalsze istoty w srebrzystych uniformach. Stanęły wokół niej. Jedna z nich położyła na jej czole rękę, druga zaś rozwarła jej powieki i wyjęła z oczodołu oko.
Przeżywając ten epizod pod hipnozą Betty głośno krzyknęła w tym momencie z bólu. W chwilę potem Max zakończył tę sesję. Tydzień później 29 maja rozpoczął od tego samego momentu.
FRED MAX: W porządku, odpręż się. Zamknij oczy. Bardziej, coraz bardziej, jeszcze bardziej i jeszcze. Chcę, abyś teraz wróciła do pewnego momentu. Powiedziałaś mi, że wyjęli twoje oko, prawda? Nie mylę się? Wyjęli twoje oko?
BETTY: Tak. Moje prawe oko.
FRED MAX: W porządku. A jak to zrobili?
BETTY: Nie wiem. Przypuszczam, że palcami.
FRED MAX: Rozumiem. A co zrobili, kiedy twoje oko było na zewnątrz? Czujesz się dobrze. Przeszłaś to bez problemów.
BETTY: Wzięli długą, bardzo długą igłę. Świetlną igłę.
FRED MAX: Co masz na myśli mówiąc "świetlna igła"?
BETTY: Cała się świeciła. Jasna, biała świetlna igła. Na jej końcu znajdowała się jedna z tych maleńkich szklanych rzeczy. Wsunęli tę igłę do mojej głowy przez to miejsce, z którego wyjęli oko, i czuję ją z tyłu głowy.
FRED MAX: Czy ta igła dotykała cię, czy tylko oświetlała wnętrze?
BETTY: To jasne światło. Widzę w tamtym miejscu jasne światło.
FRED MAX: Jak je widzisz?
BETTY: Nie wiem, widzę je jednak w środku.
FRED MAX: Czujesz coś?
BETTY: Tę igłę. Wsunęli ją w dół. Czułam, jak posuwa się malutkimi skokami. Wsunęli ją i wyciągnęli trochę, a potem z powrotem wsunęli przesuwając ku górze. W pobliże oczu, gdzieś po środku między nimi.
FRED MAX: Mówią coś do ciebie lub może cię uspokajają?
BETTY: Po prostu kładzie swoją rękę na moim czole - to wszystko.
FRED MAX: Czy cię uspokaja?
BETTY: Acha. Po prostu wsunęli ją tam i czułam jak coś się tam porusza. Och! Wszędzie wokoło widzę wszystkie jasne kolory.
FRED MAX: Widzisz to przez tę oświetloną stronę?
BETTY: Po prostu w głowie. Widzę wszystkie jasne kolory. Wyciągają tę świetlną igłę i są teraz tam na górze z dwóch stron. Mają jakieś długie stalowe igły, które trzymają skierowane na moją głowę. Teraz zabierają je i odkładają tam. Wracają i wkładają moje oko na swoje miejsce! Oooooch! Leżę tam przez chwilę, po czym unoszą mnie.
FRED MAX: W porządku. Widzisz teraz normalnie?
BETTY: Tak.
FRED MAX: Gdzie było twoje oko, kiedy było wyjęte? Pokaż mi palcem wskazującym prawej ręki.
BETTY: Tu. [Wskazała na górną część policzka.]
Po zdjęciu ze stołu operacyjnego Betty została rozebrana z dżinsowych spodni i ubrana w coś w rodzaju krótkiej spódnicy z kilkoma rozcięciami biegnącymi przez całą jej długość aż do pasa. Potem polecono jej klęknąć z wyciągniętymi przed siebie rękoma na coś, co w bardzo dużym przybliżeniu przypominało z wyglądu wydłużoną miskę wypełnioną po brzegi szarą galaretowatą substancją. Z przodu tego urządzenia wystawały niewielkie szkłopodobne i srebrzyste pręciki zakończone świecącymi się różnymi kolorami zgrubieniami.
Kiedy Betty uklękła na nim, uniosło się na pewną wysokość na grubej masywnej przeźroczystej kolumnie przechylając się jednocześnie do tyłu pod ostrym kątem. Następnie odłączyło się od kolumny, uniosło się jeszcze wyżej i zawisło swobodnie w powietrzu. W tym samym czasie wystające z przodu pręciki wsunęły się do wnętrza urządzenia, zaś wyciągnięte ręce Betty automatycznie uniosły się pionowo do góry nad głowę.
Zsunięto jej rajstopy do wysokości ud i wsadzono coś ostrego do kręgosłupa. Nie widziała, co to było. Ponieważ przesuwało się to wzdłuż niego do góry, aż dotarło do tylnej części głowy, wysunęła przypuszczenie, że mogła to być jedna z tych igiełek, które pokazano jej wcześniej. (Kiedy pokazywano jej półkę z kulkami i igiełkami, powiedziano jej tylko, że zostanie to jej dane, nie precyzując, którą z tych rzeczy, czy też obie. Nie można więc wykluczyć możliwości, że implantowano do jej organizmu obie te rzeczy.)
Urządzenie, na którym klęczała, opuściło się na szkłopodobną kolumnę, a następnie na ziemię. Naciągnięto jej rajstopy i przeniesiono na stół operacyjny kładąc ją na brzuchu z wyciągniętymi wzdłuż głowy rękoma. Jedna z istot trzymała w ręku jakiś przedmiot w kształcie przeźroczystej rurki, wewnątrz której znajdował się mogący się w niej swobodnie przesuwać metalowy walec zakończony z jednej strony cieniutkim pręcikiem z kulką na końcu i trzema podobnymi z drugiej strony. Przesuwała nim nad jej plecami wzdłuż kręgosłupa wywołując w nim niezbyt przyjemne uczucia. W tym samym czasie wokół jej głowy stały cztery inne istoty trzymając w rękach przedmioty w kształcie dość grubych walców o zaokrąglonych końcach, z których bocznych powierzchni pokrytych światełkami i nieznanymi symbolami wystawały długie ostre igły. Końce igieł skierowane były na jej głowę i wywołały w niej dziwne uczucie. Odniosła wrażenie, jakby coś po niej krążyło. Następnie istoty przeszły w okolicę stóp i przyłożyły coś ostrego do jej pięt, jakby coś w nie wstrzykując. Ponownie podeszły w pobliże głowy i skierowały na nią igły.
Po chwili spojrzeli na swoje przyrządy i nie spuszczając z nich oczu odeszli na bok. Następnie zdjęli ją ze stołu i postawili na nogach. Nałożyli jej spodnie, zdjęli spódniczkę i wrócili z nią do poprzedniego pomieszczenia, gdzie po raz drugi posadzili ją za urządzeniem testującym.
BETTY: [...] I znowu położyli moje palce na tych rzeczach. Tym razem moje palce spoczywały na białych światłach. Nie były to już te kolorowe światła. I... hop!
FRED MAX: Co?
BETTY: To białe światło jest tam, ale szybko przybiera barwę purpurową. Wykonuje te same ruchy tam i z powrotem, w górę i w dół, oraz kręci się w koło. Przybiera białą barwę, która następnie przechodzi w niebieską, po czym wykonuje ten sam cykl ruchów. Tym razem światła pod moimi palcami są białe, nie mają tamtych kolorów. I nagle to białe światło jest tam znowu. Przechodzi w zieleń i wykonuje te same ruchy tam i z powrotem, tam i z powrotem. Muszę je śledzić i od tego bolą mnie oczy. Potem zmienia znowu kolor, wykonuje to samo, aż w końcu po czerwieni zatrzymuje się. Jedna z nich mówi, abym mocniej nacisnęła kciukami. Naciskam kciukami i na czarnym ekranie... purpurowy obraz i nie wiem, co to jest.
Na purpurowym ekranie zaczęły ukazywać się bardzo szybko zmieniające się obrazy przestawiające krajobrazy, ludzi i kombinacje różnych symboli. Zmieniały się tak szybko, że Betty miała trudności z ich zapamiętaniem. W końcu ekran zgasł i mogła odjąć palce od przycisków.
Po chwili usłyszała: "Już niedługo wrócisz do domu". Po tych słowach została wyjęta z urządzenia i przetransportowana do następnego pomieszczenia, gdzie znajdowała się jakaś pionowo ustawiona przeźroczysta rura rozszerzająca się lekko ku górze. Składała się z dwóch połówek. W chwili kiedy wpłynęli do tego pomieszczenia, przednia połówka z ciągiem kresek i symboli odchyliła się do góry jak pokrywa, po czym Betty została wstawiona do środka i zawieszona swobodnie w powietrzu tuż nad ziemią. Na głowę nałożono jej przeźroczysty kulisty hełm przypominający kształtem nieco kaski szermierzy z wycięciem na tylną część głowy i szyję. Z przodu znajdowały się na jego powierzchni zgrubienia, z których wystawały maleńkie pręciki zakończone kuleczkami świecącymi się różnokolorowymi światełkami.
Po nałożeniu jej hełmu przednia pokrywa opadła zamykając ją w środku. Zaraz potem całe wnętrze wypełniła szara gęsta ciecz. Kiedy po niedługim czasie ciecz wypłynęła stamtąd, do środka zaczęło wlatywać ciepłe powietrze, aby ją osuszyć. W tym samym czasie do jej uszu dobiegł wysoki przenikliwy dźwięk oraz zaczęła odczuwać rosnące ciążenie dłoni i stóp, które w pewnym momencie zaczęło sprawiać jej ból.
Kiedy suszenie jej dobiegło końca, przednia pokrywa uniosła się. Jedna z istot podeszła do niej, zdjęła jej z głowy hełm i zaprowadziła ją do ciemnego pomieszczenia, gdzie znajdowało się opisane wcześniej galaretowate koło. Ułożyła ją na nim i nałożyła jej na twarz "uzdę". Została spryskana wodą i koło zaczęło szybko wirować wokół swojej osi stopniowo przyśpieszając. Po pewnym czasie zatrzymało się.
W tym momencie Max zakończył tę sesję. Dalszy ciąg powrotu Betty zrelacjonowała podczas następnej, ostatniej sesji, która odbyła się 11 czerwca. Zaraz po jej rozpoczęciu okazało się, że ze względu na silną blokadę psychiczną nie można ustalić, w jaki sposób Betty opuściła statek po przybyciu na Ziemię niedaleko swojego miejsca zamieszkania. Pamiętała jedynie, że po zatrzymaniu się koła znalazła się w towarzystwie trzech istot, dwóch niskich i jednej wyższej. Niskie trzymały w rękach świetliste kule i zajmowały miejsce z tyłu za nią, wyższa zaś - przed nią. Z tyłu w niedużej odległości za nimi stał kulisty statek z kilkoma prętami wystającymi z górnej powierzchni.
Kiedy sunęli do przodu tuż nad ziemią podskakując jak koniki polne, w pewnym momencie niespodziewanie ich drogę przeciął bażant wystraszając idącą z przodu istotę. Zatrzymali się na chwilę, po czym ruszyli dalej. Gdzieś z oddali dobiegł Betty odgłos przejeżdżającego pociągu.
Wkrótce zatrzymali się ponownie obok pobliskiego zalewu. Idąca z przodu istota oznajmiła Betty, że teraz zapomni to, co przeżyła. Powiedziała jej, aby usiadła na brzegu. Niskie istoty podeszły do niej bliżej i stanęły obok niej po jednej stronie wyciągając ku niej kule.
W tym miejscu w umyśle Betty znajdowała się kolejna blokada psychiczna. Następną rzeczą, którą pamiętała, było to, że w dalszym ciągu siedziała nad brzegiem zalewu obserwując otaczającą przyrodę. Była zupełnie sama. Tak zakończyło się jej pierwsze w chronologicznym porządku wzięcie.
Na koniec Max próbował jeszcze dowiedzieć się, co istoty powiedziały jej przed odejściem, lecz jego próby mimo wielu wybiegów zakończyły się fiaskiem.
Dalszą część sesji przeznaczono na ustalenie bez wdawania się w szczegóły, czy pomiędzy rokiem 1950 i 1967 oraz po roku 1967 Betty miała jeszcze jakieś kontakty z tymi istotami.
Okazało się, że leżąc którejś jesiennej nocy w 1955 roku w łóżku z mężem, Jamesem Andreassonem, została zbudzona przez jakiś wołający ją po imieniu natarczywy męski głos. Temu wołaniu towarzyszył jej ból rąk. Całe to zdarzenie nie trwało długo, lecz było na tyle niezwykłe, że napełniło ją strachem.
Kolejne jej niezwykłe przeżycie miało miejsce sześć lat później we wrześniu 1961 roku. W pewnym momencie, kiedy przecierała w domu mokrą szmatą podłogę, usłyszała jakiś dziwny dźwięk, którego nie potrafiła jednak bliżej określić. Odłożyła szmatę na bok i wyszła z domu. Szła jak w transie, czując, jakby jakaś tajemnicza siła ciągnęła ją ku sobie. Weszła do pobliskiego lasu, gdzie po niedługim czasie dotarła do ogromnego głazu, obok którego stała dziwna istota. Wyglądała tak samo, jak te, które Betty spotkała poprzednimi razy, lecz mając zablokowane wspomnienia tamtych przeżyć nie mogła oczywiście sobie tego skojarzyć. Stąd też jej zdziwienie wywołane widokiem tej istoty było w pełni uzasadnione.
Istota powiedziała jej, aby się nie bała i trwała w swojej wierze, że czeka ją jeszcze wiele przeżyć, że wiele rzeczy zostanie jej ujawnionych, których dotąd nie widziała ani nie słyszała, i że spotka ją także trochę przykrości, które jednak przezwycięży dzięki swojej miłości do Boga. Oznajmiła jej, że rozwija się dobrze i ma odegrać ważną rolę w walce dobra ze złem reprezentowanym przez aniołów pragnących zguby Człowieka. Powiedziała jej jeszcze wiele inny h rzeczy, których nie rozumiała, a które dane jest jej z czasem zrozumieć. Na koniec dodała, że zapomni to zdarzenie, i pożegnawszy ją słowami: "Pokój niech będzie z tobą" - odprawiła ją do domu.
Cała wypowiedź istoty miała wyraźny podtekst religijny. W związku z tym nasuwa się pytanie, czy te istoty wykorzystały głęboką wiarę religijną Betty do przekazania jej pewnych treści, aby mogła je w tej postaci łatwiej zrozumieć i zaakceptować, czy też aniołowie, o których mówi Biblia, mają jakiś związek z tymi istotami? Na obecnym etapie badań tego aspektu zjawiska NOLi, to jest wzięć, nie sposób odpowiedzieć na to pytanie.
Poproszona o przeniesienie się do następnego przeżycia Betty przeszła do 25 stycznia 1967 roku, kiedy miało miejsce jej drugie wzięcie przedstawione szczegółowo na początku rozdziału.
Ponieważ zostało ono już wcześniej dokładnie zbadane, Max polecił jej przenieść się do następnego przeżycia. Wydarzyło się ono w roku 1975, w czasie kiedy Betty była w sypialni. Nie ustalono jednak jego przebiegu, ponieważ zaczęła odczuwać silny niepokój i dotkliwy ból rąk. Szybko stało się oczywiste, że ten ból został zaprogramowany jako blokada mająca zapobiec ujawnieniu jej dalszych przeżyć, co znalazło potwierdzenie w jej słowach: "Nie mogę przenieść się dalej. Oni nie chcą, abym przeniosła się dalej. Bolą mnie ręce!"
Nie chcąc sprawiać jej więcej bólu Max wyprowadził ją z transu kończąc w ten sposób drugi etap badania jej przypadku.
Podobnie jak wiele innych, nie opisanych w tej książce, przypadek Betty ma charakter ciągły, to znaczy jej kontakt z tymi istotami trwa nadal. Jak przebiegał po roku 1967, będzie można dowiedzieć się z trzeciej książki Raymonda Fowlera poświęconej tej sprawie, która ma się ukazać latem roku 1990.
Kiedy przypadek Betty po raz pierwszy ujrzał światło dzienne, wzbudził niemało emocji w środowisku ufologów. Dziś jednak będąc jednym z kilkuset zbadanych traktowany jest jako klasyczny i stanowi swego rodzaju punkt odniesienia dla innych.
* Ryszard Z. Fiejtek "Bezpośrednie spotkania" 1991