Res Publica Nowa

 

W Warszawie

 

Jerzy Pilch

Ekspres InterCity

 

Miasto staje się twoje, kiedy przestajesz je zauważać.

 

Nie widzę już ulicy Pańskiej, którą chodzę do redakcji "Polityki", nie widzę Świętokrzyskiej, którą dochodzę do Nowego Światu, którego także już nie widzę. Na pamięć wchodzę do moich księgarń, do mojej kawiarni i do mojej pralni. Pałac Kultury, pod którym mieszkam i obok którego dzień w dzień przechodzę, chyba w końcu wyleciał w powietrze, nie widzę go wcale.

1. Miasto staje się twoje, kiedy przestajesz je zauważać. Chodzisz na pamięć swoimi szlakami i pozostałe przestrzenie nie ciekawią cię zupełnie. Nie opuszczasz swojej dzielnicy, nie opuszczasz swojej ulicy (układu najbliższych ulic), nie wychodzisz z domu. Jak nie wychodzisz z domu, to jesteś na miejscu, jak jesteś na miejscu, to jesteś u siebie - w swoim mieście.

W Warszawie mieszkam od ładnych kilkunastu miesięcy. Nawet jeśli odliczyć niezbędne dla ciągłości życia przerwy, wyjazdy, ferie i zapaści, i tak wyjdzie w bilansie spory szmat czasu - rok bez mała, a może nawet rok z okładem. Rok, nie wyrok, ale rok to jest wystarczająca dawka czasu by się dobrze uplasować w przestrzeni, a nawet - tak jest - by się zakorzenić.

2. Rozmaici frajerzy nieustannie mnie pytają: Jak możesz żyć w Warszawie? Jak mogłeś się przenieść z narkotycznego i fantastycznego Krakowa do Warszawy - miasta bez wyrazu? Przecież masz swoje piękne i osobne miejsce na ziemi, opiewaną w twych utworach Wisłę - tam powinieneś być i żyć. Na wszystkie te i inne, zawsze wariantowo podobne, pytania odpowiadam teraz globalnie. Po pierwsze, nie jestem pierwszym w dziejach człowiekiem, który przeniósł się z Krakowa do Warszawy. Przenosiny z Krakowa do Warszawy mają swoją wyrazistą tradycję, specjalnie tradycja ta widoczna jest w kulturze, nie bez satysfakcji w tradycję tę wchodzę. (O ewentualnych szczegółach i analogiach, o tym na przykład, że Kisiel był ściśle w moim wieku, jak się przeniósł z Krakowa do Warszawy, mógłbym mówić długo.) Po drugie, jestem człowiekiem wystarczająco intensywnie zakorzenionym w swoim miejscu na ziemi - jest to faktycznie Wisła - by zachować w sobie ciekawość dla paru innych miejsc na ziemi. Otóż ja nie muszę drogą kupna nabywać kawałka łąki w Bieszczadach czy Sudetach i nie muszę następnie dawać temu kawałkowi pola nominacji ma moją własną, najlepiej mitologiczną "małą ojczyznę". Nie muszę, ponieważ swój kawałek pola, swoje stare domy, stare sady i stare ogrody my mamy od pokoleń. Pochodzę z miejsca tak wyrazistego i jestem tak nim naznaczony, że zmiana, na przykład przenosiny do Warszawy, jest uzasadniona, a nawet, choćby dla zwykłej higieny umysłowej, wskazana. Jako prosty - w głębi duszy - synek z Wisły pławię się w stołecznym rozmachu i na samą myśl, iż ja - prosty synek z Wisły - jestem teraz mieszkańcem Warszawy, doznaję podniecenia. Po trzecie, dobrze mi się w Warszawie pracuje, napisałem tu parę rzeczy, parę jeszcze rzeczy - jestem absolutnie i niezabobonnie pewien - tu zrobię. W Krakowie pod koniec prawie nic mi nie wychodziło i dalej jestem bliski przyznania racji pewnemu mojemu przyjacielowi, który zwykł mawiać: Kraków dobre miasto, ale na emeryturę. Być może również Wisła to jest dobre miejsce na emeryturę, Warszawa w żadnym wypadku. Warszawa nie tylko jest kiepskim miejscem na emeryturę, Warszawa także szczęśliwie zabija w człowieku wszelkie (a miewałem takie) instynkty emerytalne. Jeśli teraz powiem, że Warszawa działa na człowieka odmładzająco, może w takiej frazie zabrzmieć banał i żenada. Nic wszakże na to nie poradzę, budzę się na ulicy Śliskiej, słyszę dochodzący do mnie na dwunaste piętro potworny łoskot ronda ONZ i jestem bardzo inspiracyjnie ożywiony.

3. Nie lubię podróżować. O niechęci do podróżowania pisałem tu i ówdzie, o niechęci do podróżowania dałem już parę przekonywujących linijek. Powtarzam zatem raz jeszcze: nie lubię podróżować. Może to jest powód, dla którego tak błyskawicznie i tak intensywnie zaadaptowałem się w Warszawie. Bo ja po prostu nie lubię podróżować. Jak już gdzieś jadę, to najchętniej nie ruszałbym się z miejsca, do którego dojechałem. Rok temu z okładem wsiadłem w Krakowie do pociągu, dojechałem do Warszawy i nie ruszam się z miejsca.

4. Miasto staje się twoje, kiedy przestajesz je zauważać. Nie widzę już ulicy Pańskiej, którą chodzę do redakcji "Polityki", nie widzę Świętokrzyskiej, którą dochodzę do Nowego Światu, którego także już nie widzę. Na pamięć wchodzę do moich księgarń, do mojej kawiarni i do mojej pralni. Pałac Kultury, pod którym mieszkam i obok którego dzień w dzień przechodzę, chyba w końcu wyleciał w powietrze, nie widzę go wcale. Na pamięć wchodzę do mojego sklepu spożywczego i na pamięć krążę po podziemiach Dworca Centralnego. Tak jest: rymuj mój, uskrzydlony rondem ONZ, języku! To jest mój rewir, moja Warszawa niewidzialna, im bardziej niewidzialna, tym bardziej moja.

5. Pisałem już w "Polityce" o nieposkromionych uczuciach, jakie budzi we mnie Dworzec Centralny; teraz piątą strofę kończę konfesją jeszcze bardziej osobistą: Namiętnie krążę labiryntem tutejszych podziemi, uwielbiam zwłaszcza zjeżdżać ruchomymi schodami na peron pierwszy i czekać na przyjazd ekspresu InterCity. Pociąg pojawia się na dworcu punktualnie co do minuty. Ona jest. Wysiada z wagonu, widzi mnie i biegnie w moim kierunku. Słyszę stukot obcasów. Tak. Łoskot ronda ONZ i stukot obcasów na peronie pierwszym Dworca Centralnego - rzeczy wielkie i ostateczne. Miejsca zaś, w których dzieją się rzeczy wielkie i ostateczne, też stają się wielkie i ostateczne. "Jakże wielka (i ostateczna) jest Warszawa, ile domów, ile ludzi...".                                       

Jerzy Pilch - pisarz, felietonista. Ostatnio opublikował książkę Bezpowrotnie utracona leworęczność.