Więzienne spotkanie z niemieckim zbrodniarzem

 

Teraz trzeba opowiedzieć historię, którą zrozumiałem dopiero dużo później, dzięki Gajce. Otóż w kwietniu 1968 roku zaprowadzili mnie do celi, gdzie siedział łysy człowiek w okularach, wydawał się być buchalterem - był nawet wysoki, ale zgarbiony, skurczony i przez to mały. Nazywał się Otto.

- Jestem skazany na dożywotnie więzienie za zbrodnie wojenne - powiedział.

Mówił wyraźnie, pełnymi zdaniami, w których był zawsze podmiot i orzeczenie, niesłychanie poprawną polszczyzną.

- Przepraszam, pan jest Polakiem?

- Nie, Niemcem.

- Jak to się stało, że pan tak świetnie mówi po polsku? W więzieniu się pan nauczył?

- Nie. Ja byłem do swojego zadania przygotowany w 1936 roku. 

Tu błysk przypomnienia:

- Czy pan był zastępcą szefa gestapo w alei Szucha?

Skinął głową bez stówa. Pamiętam, mówiłem do swojego śledczego, kapitana Opalińskiego, że siedząc z tym Otto i wychodząc od niego na przesłuchania myślę sobie: jak to dobrze, że przesłuchuje mnie pan, a nie on, gdyby tak pan siedział ze mną w celi, a ja chodziłbym do niego, Matko moja, pewno wszystko bym mu opowiedział, a panu nie powiem nic.

Charakter Otta dobrze ilustruje takie zdarzenie. Nad spacernikiem siedzi klawisz i patrzy na nas. Nagle widzę - leży pudełko zapałek, ale w takim miejscu, że jak się pochylę, to ten z góry mnie zobaczy. Więc przesuwam je lekko nogą w prawo, przy czym ruch nogi musi być bardzo ostrożny, musi wyglądać naturalnie. Robimy pełny obrót. Za chwilę przesunę pudełko jeszcze bardziej pod mur, a następnym razem pochylę się i podniosę je. W tym momencie Otto staje - jak najdalej od muru, tak, żeby klawisz dobrze go widział - i podnosi rękę do góry, jak w pozdrowieniu Heil Hitler. Ale nie jest to pozdrowienie, on po prostu zwraca uwagę na siebie. Zgodnie z regulaminem nie odzywa się, podnosi rękę i wskazuje na to pudełko od zapałek. Wracamy do celi i ja wściekły mówię do niego:

- Co zrobiłeś? W tym pudełku mógł być gryps. 

A on patrzy na mnie jak zbity pies i mówi:

- Takie są przepisy regulaminu. Proszę mi wybaczyć.

Siedzieliśmy w najgorszej celi, w pawilonie XII na samym dole, od strony kuchni, jej okno - dwa metry od okna celi, smród i wentylator, taki chamski, blaszany, który pracował całą noc i okropnie warczał. Poprzednio po wyjściu z więzienia pojechaliśmy z Gajką do Kir i potok tak huczał w nocy, że w ogóle nie można było spać. Jak ten wentylator warczał, to wydawało mi się, że jestem w Kirach i było pięknie, i smutno, i strasznie. Wszyscy usnęli. Zapaliłem papierosa i w tym samym momencie Otto też zapalił i mówi:

- Zbrodniarz wojenny. A czy wojna nie jest zawsze zbrodnią. Jest, musi być. Jeśli chce się zwyciężyć, trzeba zastosować wszelkie dostępne środki, inaczej skazuje się własny naród na klęskę. Czy pan może sobie wyobrazić większą zbrodnię? Czy mam panu opowiadać, co Sowieci robili z naszymi jeńcami wojennymi?

- A wy - mówię - z ich jeńcami?

- My chcieliśmy doprowadzić do tego, aby jak najszybciej podpisali konwencję genewską w sprawie jeńców, ale oni tego nie chcieli. A mam panu opowiadać, jak Rosjanie zachowywali się na terenach okupowanych?

- Ale to wy tę wojnę wywołaliście - mówię.

- Poprzednią też, pan powie, że my, ale wojny toczą się nieustannie. Był taki czas w historii, kiedy wojen nie było. Pax romana. Rzym podbił niemal cały ówczesny świat. I zapewnił wszystkim ludziom swego imperium warunki swobodnego rozwoju. W porządku, w pokoju. Był to czas wspaniałego rozkwitu kultury, nauki, gospodarki, handlu, poszanowania obyczajów, rodziny, władzy. Dopiero pieniądze to zniszczyły - lichwa, operacje finansowe. Wszystko, co wyrasta z żydowskiego ducha. Dlatego Rzym musiał upaść.

Powtarzam z pamięci, jest to ubogie, pozbawione blasku, jaki nadawał swoim słowom ten wyschnięty staruszek. Ożywił się. uniósł na łokciu i opowiadał z prawdziwym zauroczeniem o złotym wieku ludzkości. Wreszcie powiedział to, co od samego początku było dla mnie jasne:

- Właśnie taki pokój na świecie był naszym celem i dla tego celu poświęciliśmy wszystko.

- Wierzy pan, że cel uświęca środki?

- Nie, ale pan wie tak samo dobrze jak ja, że jeśli chce się coś osiągnąć, to musi się zapłacić. Także cnotą. Nie można przeżyć życia w walce zachowując cnotę. Im więcej ma się do osiągnięcia, tym więcej trzeba zapłacić. A to była wojna na śmierć i życie.

Usiadł na skraju łóżka, pochylił się, opuścił te swoje małe nóżki i oczy mu błyszczały. Nie widział już teraz śmierdzącej celi, nie słyszał wentylatora za oknem. Chyba nawet nie wiedział, do kogo mówi.

- Czy ktoś, kto tego nie robił, wie, co to znaczy torturować człowieka? Przecież nikt z nas nie był sadystą, sadystów natychmiast wysyłano na wschodni front. Proszę mi wierzyć, wolałbym zdychać w polowym szpitalu na gangrenę niż torturować. To jest prawdziwe zabijanie człowieka w sobie, powolne zabijanie. Tak, to prawda, nagle zabija się wszystko i to sprawia radość. Ale później się rzyga i rzyga, nic nie pomaga. I człowiek jest trzeźwy, mimo litrów wypitej wódki. Naprawdę wolałbym być na wschodnim froncie, ale taki był rozkaz führera. Rzygałem i płakałem, ale musiałem. Nie chciałem uciec w chorobę, a mogłem. Ani do szpitala wariatów, chociaż byłem już chory psychicznie. Tak, wiem lepiej niż ktokolwiek inny na świecie - cel nie uświęca środków. Ale za zwycięstwo trzeba zawsze zapłacić. Przegraliśmy i jako przegranych sądzili nas ci, którzy zachowywali się zupełnie tak samo jak my. Trudno, przegraliśmy. Widać nie byliśmy Rzymianami. Reichsführer Himmler mówił: musimy przez to wszystko przejść, ponieść największy ciężar - my, uczciwi, porządni ludzie. To my musimy ich wszystkich zabić, taka jest cena, którą musimy zapłacić za zwycięstwo.

Otto zamilkł i później się już do mnie nie odezwał. Wstydził się tego, co powiedział?

Minęły dni i kazano mu się pakować, przyjechał prokurator z RFN, żeby go przesłuchać. Otto stanął przy drzwiach i powiedział:

- Do widzenia, panowie - wyciągnął rękę.

Mówiłem już, jak moi koledzy z celi opowiadali sobie razem dowcipy antysemickie i jak na nich skoczyłem krzycząc: - On zabił pięć milionów ludzi. Teraz wszyscy w celi odwrócili się tyłem, nikt go w ogóle nie widział. I stał ten zgarbiony staruszek z wyciągniętą ręką. Ja akurat leżałem na pryczy, wbrew przepisom. Zerwałem się i podałem mu rękę. Wyszedł.

Czy mu przebaczyłem? Otto nigdy nie opowiedział mi tego, co w gruncie rzeczy w jego historii było najważniejsze - dlaczego dostał dożywocie, on jeden z większych zbrodniarzy wojennych? Ano dlatego, że był dyspozycyjnym świadkiem. UB przejęło kancelarię gestapo w alei Szucha i mogło sobie śmiało wpisywać w blankiety dowolne nazwiska, oskarżając AK-owców, że byli konfidentami gestapo. A Otto po prostu przybijał to wszystko mówiąc:

- Pan był konfidentem gestapo, to jest pański pseudonim, widziałem się z panem tego i tego dnia.

Nie powiedziałem mu, że o tym wiem i nie zapytałem go, jak się do tego ma jego pax romana. l to jest ważniejsze niż fakt, że mu podałem rękę. Bo podałem i pomyślałem sobie: od tej pory podam rękę każdemu. Czy mu przebaczyłem? Jest w "Posłaniu pana Cogito" Herberta, wierszu, który kocham, fragment:

i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy,

przebaczać w imieniu tych, których zdradzono o świcie

Oczywiście nie w mojej jest mocy przebaczyć panu Otto. Ja mu nie przebaczyłem, ja po prostu nie byłem wyznaczony na jego sędziego. Ja go tylko miałem wysłuchać. Tego ostatniego dnia podałem mu rękę. Może dlatego, że jestem słaby. A może dlatego, że nie podając mu ręki odrzuciłbym go, a tego mi czynić nie wolno.

Opowiedziałem tę historię Gajce. Było lato. Siedzieliśmy na balach przycumowanych przy ujściu Czarnej Hańczy do Wigr zmęczeni długim pływaniem. Gajka powiedziała, że to jest przecież dokładnie to samo, co mówią o sobie komuniści. Przede wszystkim utopia, wizja ładu realizującego wszelkie wartości, ładu, który zniesie całe zło świata. Należy mu więc poświęcić wszystko, także siebie całego wraz ze swoją czystością moralną. A skoro poświęcam siebie, to wolno mi poświęcać bliźnich. Być ofiarą i być katem to jest tożsame, bo być katem to dać siebie w ofierze. Konieczne są te dwa składniki, utopijny cel i samopoświęcenie, one usprawiedliwiają wszystko, każdą zbrodnię. Gajka powiedziała jeszcze coś, co już od dawna kołatało mi się po głowie: że w imię wielkich idei ludzie popełniali nieskończenie więcej zbrodni niż dla swoich namiętności.

Jacek Kuroń "Wiara i wina. Do i od komunizmu"

 

 

 

 

Alfred Otto - jedna z najbardziej złowrogich postaci warszawskiego Gestapo. Syn niemieckiego kolonisty spod Łodzi. Wyemigrował do Niemiec. Przed wojną pracownik berlińskiej policji kryminalnej. Od listopada 1939 r. do chwili wybuchu powstania, funkcjonariusz Gestapo w Warszawie. Od 1931 r. członek NSDAP. Przez pewien czas prawdopodobnie pracownik referatu IV A 3 c. Miał na koncie spore sukcesy w walce z podziemiem. Odegrał czołową rolę w rozbiciu Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej, rozpracowywał szefa wywiadu Delegatury Rządu na Kraj, Tadeusza Myślińskiego oraz Bolesława Kozubowskiego, szefa kontrwywiadu warszawskiego okręgu AK, ps. "Mocarz". Wiosną 1943 r. SS-Unterstrurmführer Otto znalazł się w kierownictwie specjalnego referatu warszawskiego Gestapo, który miał zająć się rozpracowaniem czołowych osobistości (Spitzenfunktionäre) polskiego podziemia. Otto po wojnie ukrywał się w Paczkowie. Został jednak rozpoznany. W 1955 r. toczył się jego proces przed Sądem Wojewódzkim m. st. Warszawy.

* Jacek Wilamowski, Włodzimierz Kopczuk "Tajemnicze wsypy. Polsko-niemiecka wojna na tajnym froncie", 1990 r.