Gazeta Wyborcza - 28/04/1995

 

 

MARIUSZ SZCZYGIEŁ

Zapisz choćby nic

 

 

 

Spadki zwykłe: dom, pole, mieszkanie. Nie wiadomo, ilu Polaków co roku zostaje spadkobiercami. Ile to rocznie pieniędzy? GUS nie zbiera takich danych. Jaką część spraw rozpatrywanych przez sądy stanowią sprawy spadkowe? Sądy nie prowadzą statystyk.

 

Ludzie są skłonni mówić i robić rzeczy, których nigdy by się nie dopuścili, gdyby nie spadł na nich cios w postaci spadku.

Celina W. walczy z siostrą.

Toczy bój o część po zmarłym ojcu w kamienicy po ich dawno zmarłej matce. - Z niej był niezły kurwiszon - spokojnie przedstawia matkę Celina W., a siedzimy pod portretem Papieża, pod Jezusem na krzyżu i pod Maryją na deseczce z brzozy. Kamienica stoi w Krakowie, Celina W. ma 67 lat, była fryzjerką. Odznaczona na "40-lecie PRL". Młodsza siostra mieszka na parterze, ona na piętrze. Ojciec zastrzegł w testamencie: "Młodszą córkę wydziedziczam, była do mnie wrogo nastawiona". Część ojca przypadłaby Celinie W., ale siostra zaskarżyła testament. Procesowały się 17 lat. (Słownie: siedemnaście). W końcu zawarły przed sądem ugodę: "strony dokonują zgodnego podziału spadku...", co oznacza, że nawet strych jest formalnie podzielony: "Celina W. będzie użytkowała stronę południową, Pelagia T. - północną". Teraz Celina W. żałuje ugody i pisze do Rzecznika Praw Obywatelskich: - Część siostry należy się tylko mnie!

Proszę, by poszukała dokumentów.

- Nie, nie - protestuje. - Najpierw opowiem panu, jak siostra powstała. Bo to ważne dla sprawy.

Wytrzeszczam oczy.

- Widziałam osobiście, jak siostra powstawała. Zobaczyłam matkę z sąsiadem w łóżku. Mówiłam to ojcu, ale nie wierzył. Przed śmiercią dopiero, jak siedem lat moja siostra go nie odwiedziła, choć miała do przejścia tylko osiemnaście schodów, powiedział: wiesz Celunia, to chyba nie jest moja córka.

Każda z sióstr ma swoich lokatorów. Ciężko im administrować kamienicą, bo nie rozmawiają ze sobą od jedenastu lat.

Celina W.: - Ona tacha po schodach na strych jakieś dechy. Wybija nimi szybę na klatce. Nie wstawia jej. I wiatr hula, bo ja też nie wstawię.

- Doprowadzicie kamienicę do ruiny - mówię.

- Nie, prędzej siostrę doprowadzę. Ona idzie na strych o czwartej rano i skacze mi po suficie.

- Jak?

- A nad moim mieszkaniem skacze. Dochodzi do tego jeszcze jej miauczenie, chrząkanie i walenie.

Członek i wóz konny

Sprawa Józefa D. z Podolan, poczta Śladków - idealna do katalogu zachowań okołospadkowych. Opis nadszedł do Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Rodzeństwo D. odziedziczyło dom. Zdaniem siostry, brat zniechęca ją do wspólnego korzystania ze spadku jeszcze przed sądowym podziałem budynku. Używał już do tego wozu konnego i własnego członka.

"Działał na mnie i jednym, i drugim. Ale członek narusza mi tylko godność osobistą, a sytuacji prawno-majątkowej i tak nie zmieni" - napisała do prokuratury 54-letnia siostra.

Józef D. w swojej wersji wydarzeń: "Prokuratura stwierdziła, że przemocą zastawiłem wozem konnym wejście do wspólnego domu. Wóz ten mam po ojcu. I ojciec całe życie go tak stawiał, to dlaczego nagle teraz wóz zaczął przeszkadzać? Prokurator wyeksponował, że uderzyłem siostrę kijem w rękę. Tymczasem to właśnie siostra niosąc w tym dniu pranie, w gniewnym uniesieniu mówiąc, że ten wóz jej przeszkadza, próbowała pchnąć go po pochyłości i chwyciła za koniec dyszla, okuty blachą i mocno zużyty, i przecięła sobie naskórek dłoni. Na jakiej podstawie prokurator stwierdził, że otarcie naskórka w obrębie jednego gospodarstwa rolnego, gdzie takie otarcia są częste - stanowi zagrożenie społeczne? Chciała mnie podać do prokuratury za moje wyciąganie »członka«, gdy jednak zażądano opłaty w postępowaniu cywilnoprawnym, bardzo szybko się wycofała. Przeciwniczka dokonuje różnych działań, bo ma czworo dzieci i tylko pół domu".

Bliski pieniądz

Skąd się bierze psychoza spadkowa?

- Kiedy nagle pojawia się wizja spadku, a więc łatwego pieniądza, ludzie wpadają w szczurzy wyścig. Dlaczego brat ma być lepszy ode mnie i dostać więcej? Z bogaczami, których nie znam i są gdzieś daleko, nie będę się ścigał. Ale brata znam. Zawsze był głupszy i mniej pracowity. Amerykański pisarz - prześmiewca, Kurt Vonnegut, mawia: "Większość ludzi do niczego w życiu nie dojdzie". To podstawowa prawda o człowieku - mówi psycholog społeczny Anna Titkow. - Przy perspektywie spadku, to właśnie zbytnia bliskość pieniądza powoduje, że ludzie stają się kimś innym.

Nowak kontra Nowak

Przeciętna sprawa spadkowa trwa w sądzie do dwóch lat. W sądach na południu kraju szukałem sprawy nieprzeciętnej.

Umarła Ewa Nowak, gospodyni domowa bez matury. Zostawiła: obrazy Fałata, Tetmajera, Kossaka i 20 innych, do tego dywany, porcelanę, sztućce, ośmioletniego synka i męża - profesora na UJ.

Syn dorósł, pozwał ojca.

Profesor miał dwie następne żony i córkę. Syn, doktor na wyższej uczelni, wyraził w sądzie obawę: "Majątek matki mojej może rozmyć się w rękach trzecich".

Sąd zaczął dzielić "masę spadkową" Ewy Nowak - 21 lat po jej śmierci - w roku 1985, a skończył w 1993. Akta mają 771 stron.

Strona 8: Odroczenie sprawy. 78-letni profesor dostał zawału: "Powodem stresy spowodowane przez ten gorszący proces".

Strony 31-42: Profesor udowadnia synowi serię pomyłek, np.: "Ten chłopiec żąda, a myli dywan 3 na 4 m, podając go jako perski, a jest to maszynowy dywan wiedeński".

Strony 74-97: Profesor przedstawia wstrząsające zestawienie pt. "CO W L. 1976-81 ZOSTAŁO JUŻ PRZEZ SYNA WZIĘTE":

- taca,

- fotografia matki,

- 2 butelki koniaku francuskiego,

- utrzymanie syna od VI 76 do VII 80 (od uzyskania dyplomu do dnia ślubu) ok. 48 miesięcy akonto ok. 2500 zł = ok. 120 000 zł,

- koszty śniadania ślubnego (godz. 12.00-15.00) dla 18 osób = 8000 zł,

- pożyczka 40 dol. na dywan z Pewexu,

- płaszcz zimowy,

- okulary czeskie = 60 koron,

- komplet noży czeskich = 120 koron.

I tym podobnie, linijka pod linijką.

"W świetle mojego zestawienia ujawnia się groteskowość pozwu syna" - pisze profesor. "On już dostał wszystko. O nim to chyba napisał Szekspir: »O ileż więcej jadu, aniżeli zęby żmii ma w sobie dziecko niewdzięczne«".

Strony 197-205: "A po skończeniu studiów syn brał od babci pożyczki. I sprawił sobie kosztowne dobra: meblościankę, magnetofon »Grundig« i dwa koce kupione w Żywcu. Do tego matka moja, a jego babka, przepisała mu 1/4 swego domku".

Strony 268-271: "Mój drogi Ojcze, babcia mogła zapisać 1/4 domku komu tylko chciała, nawet UFO, zapisała go jednak mnie i nie ma to żadnego związku z tą sprawą. A koszty »śniadania ślubnego«... cóż, tak naprawdę chodzi o zimną płytę: trwała dwie godziny, a nie trzy, w przerwie między ślubem kościelnym a cywilnym. Płaszcz kupiłem za swoje, noży czeskich nie otrzymałem..." Itd.

Strony 331-360: Nowa lista. "SUMUJĘ INACZEJ, CO DAŁEM SYNOWI:

1. Nazwisko - w wypadku młodego człowieka najcenniejsze;

2. Zdrowie - leczyłem syna z gruźlicy;

3. Wykształcenie aż do stopnia doktora;

4. Posadę asystenta;

5. Mieszkanie - zawdzięcza je mojej pozycji na uniwersytecie;

6. Skłonienie babki do zapisania 1/4 domku;

7. Rzeczy o wartości 970 tys. zł;

8. Grobowiec na 12 osób".

Strony 402-481: Biegły usiłuje wycenić obrazy po Ewie Nowak pół roku. Sześć razy nie zostaje wpuszczony do mieszkania. W styczniu, bo żona profesora jest sama; w lutym, bo malują mieszkanie; w marcu, bo profesor nie skonsultował wizyty z pełnomocnikiem; w kwietniu, bo nie znał wcześniej nazwiska biegłego; w maju, bo żona wyjechała na wczasy; w czerwcu, bo profesor cierpi na korzonki. Siódmego razu nie ma - biegły wyjeżdza na urlop. Z każdej nieudanej wizyty biegłego przybywa w aktach pięć dokumentów.

Strona 540: Biegli wyceniają przedmioty na podstawie fotografii, dostarcza je syn.

Strona 549: Profesor wpada w panikę, prosi, by sąd ustalił, kto robił zdjęcia w jego domu i kiedy. Są fachowe. "Ktoś musiał wpuścić fachowca do domu potajemnie pod nieobecność gospodarzy".

Strona 588: "Skoro moja zmarła żona zajmowała się synem osiem lat, a ja po jej śmierci lat 20, proszę, aby Sąd przyjął kryterium czasowe: 1/4 Jej majątku dla syna, 3/4 dla mnie. Proponuję ugodę".

Strona 590: Syn się godzi pod warunkiem, że profesor do trzech zaproponowanych obrazów doda siedem.

Strona 604: Profesor znajduje swoją narzeczoną sprzed 53 lat. 78-letnia była narzeczona jest koronnym świadkiem, mówi: "Na zaręczyny otrzymałam od profesora Nowaka pierścionek z szafirem i 16 brylantami oraz 11 obrazów. Zaręczyny zerwałam w 1936 r. z mojego powodu a ojciec mój odesłał pierścionek i obrazy". A więc część kolekcji profesora powstała przed ślubem i nie może stanowić dorobku Ewy Nowak.

Strony 617-650: Sąd ustala wreszcie dokładny skład spadku po profesorowej.

Strona 653: Profesor: "Jak można???!!! »Huculska dziewczyna« - obraz Axentowicza otrzymany przeze mnie od mego ojca na pamiątkę nadania mi tytułu profesora nadzwyczajnego - nie stanowi »współwłasności« mojej z Ewą Nowak, gdyż profesorem zostałem JA, a nie ona. Ona nie miała nawet matury.

Strona 672: Komornik zabezpiecza rzeczy w domu profesora.

Strona dalej: Profesor umiera.

Strona 677: Do sprawy przystępują: trzecia żona i małoletnia córka.

Strony 683-689: Pomysł trzeciej żony. Może dawna narzeczona przypomni sobie tytuły poszczególnych obrazów, które profesor dał jej w 1936 r. na zaręczyny. Ale między stroną 653 a 683 minęły dwa lata i narzeczona leży już bez ruchu w Zakładzie Specjalnym dla Chorych "Caritas". Nie ma szans, aby wypowiedziała choć słowo.

Strony 703-717: Spadek po Ewie Nowak - podzielony.

Strony, których jeszcze nie ma: "Hucułka" wchodzi w skład nowego spadku. Po profesorze. Do podziału staną: syn, trzecia żona i córka z trzeciego małżeństwa.

Tylko krew ma znaczenie

O spadkach, których nie mogą dostać - ludzie piszą do Rzecznika Praw Obywatelskich.

Zły adresat. Większość skarg załatwiana jest odmownie: RPO interweniuje wtedy, gdy wszystkie możliwości postępowania cywilnego są wyczerpane, łącznie z rewizją nadzwyczajną. Chyba że rzecznik stwierdzi rażące naruszenie prawa przez organy zajmujące się sprawą. - Z reguły w sądach postępowania spadkowe toczą się prawidłowo - mówi dyrektor Barbara Szcześniak z Biura RPO.

Jej biuro czyta wszystkie listy. - Jak widzę sprawy spadkowe - wzdycha pani dyrektor - to mnie mdli. Od tych potworności. Nawet córce powiedziałam: "Dobrze, że mam cię jedną, nie będzie kłopotów po mojej śmierci".

Niedawno nadszedł list od dzieci marynarza. Sprzedały wspólny spadek po ojcu - rozklekotany, drewniany domek, nie nadający się do podziału. Kupiła go biedna wielodzietna rodzina. Teraz dzieci piszą do rzecznika, że ta rodzina musiała pewnie znaleźć właściwy spadek po ojcu - jakiś skarb. Powód podejrzeń: rodzina z domku od jakiegoś czasu lepiej się ubiera ("chodzili w ortalionach, teraz w kożuszkach"). Co robić? - pytają.

Największymi przegranymi w sprawach spadkowych są konkubenci. Np: "Żyliśmy bez ślubu przeszło 41 lat. Wszelkie papiery i wszystko, co z nim związane posiadam ja. Również telegram ze szpitala, gdzie umarł nieprzewidzianie, przyszedł na moje nazwisko, gdyż podał mnie jako najbliższą. Dwa miesiące po jego śmierci dostał czek, odszkodowanie za pracę w Niemczech. Czy jestem spadkobiercą tego czeku, bo Niemcy twierdzą, że spadkobierca może dostać?".

Polski kodeks cywilny przyjmuje, że nie ma spadków bezdziedzicznych. Zawsze musi znaleźć się spadkobierca, choćby - skarb państwa. Jeśli zmarły nie napisał testamentu, dziedziczenie odbywa się na podstawie prawa spadkowego (na podstawie ustawy, dlatego mówimy "dziedziczenie ustawowe"). Dla dziedziczenia z ustawy decydujące są więzy krwi, a nie więzy faktyczne. 41 lat pożycia bez ślubu nie ma tu żadnego znaczenia. W pierwszej kolejności spadek należy się dzieciom i małżonkowi zmarłego. Jeśli nie ma dzieci - małżonkowi, rodzicom i rodzeństwu.

Cztery hektary nadziei

Przed Danutą Kołacz z Krakowa krewni zataili fakt, że jest spadkobierczynią gospodarstwa rolnego. - Trzeba rozsławić na cały świat, jak mnie sierotę oszukali - mówi przez telefon i płacze.

51 lat temu, gdy Danuta Kołacz miała rok, gestapo zabrało jej matkę. Ją wzięła do siebie siostra mamy.

- Dzieci swoje wykształciła, a do mnie: idź i pracuj. Zaraz po siódmej klasie wyjechałam od niej i zostałam kelnerką w Rybniku, w kawiarni "Kaprys". Od tego czasu nigdy już u nich nie byłam ani oni u mnie. Nie było sensu, bo mnie nie kochali. W kawiarni poznałam męża i przepracowałam życie, aż dostałam zawału. Mamy jedną córkę, renty i jesteśmy biedaki z drugiej grupy. Zaczęliśmy na rencie rozmyślać, jak to było z matką. I męża sprawa zaniepokoiła: matka twoja była ze wsi, a ludzie na wsi zawsze coś mają. Pojadę do twojej wioski i sprawdzę w księgach wieczystych. Pojechał. I jest! Mama miała cztery hektary. Przywłaszczył je sobie ze 40 lat temu jej brat, a moją osobę zataił na zasadzie rodzinnej zmowy. Napisałam do rodziny zrozpaczona, oddajcie spadek, ale nie odpisują.

- Czy cztery hektary zmieniłyby teraz pani życie? - pytam.

- Jedni mówią, że za hektar 80 milionów można dostać.

- Wyobraźmy sobie, że dostaje pani ten spadek, sprzedaje hektary i nagle trzyma w dłoni pieniądze. Na co je pani wydaje?

W słuchawce słychać płacz.

- Nie mogę powiedzieć... Naprawdę, nie mogę tego powiedzieć przez telefon.

Mijają cztery dni, przychodzi list. W kopercie zdjęcie uśmiechniętej dziewczyny na krakowskim Rynku. Dopisek: "To moja jedyna córka. Na nią bym wydała".

Gdy dziewczyna miała 13 lat, wpadła w nerwicę. Trafiła do szpitala. "Tam dopuszczono się na córce leczenia hormonalnego, o którego groźnych skutkach nas nie poinformowano. Gdy poszła tam, miała 48 kg, po tym eksperymencie waga jej wynosiła 75. Na wiele lat została oszpecona, upokorzona, zohydzona. Wyszła ze szpitala jako stuprocentowy inwalida I grupy, który nie rozpoznaje swoich rodziców i nie wie, jak się nazywa. Wiemy już, że terapia hormonalna nie była niezbędna. Jesteśmy prostymi ludźmi i lekarze uznali, że szczegóły leczenia nie powinny nas interesować. Teraz walczymy z nimi, tracimy majątek. Dlatego tak bardzo myślę o tym spadku".

Poprosiłem kancelarię adwokacką "Kleiber i Rostafińscy" w Warszawie o opinię, czy Danuta K. ma szansę na hektary po matce.

- Wątpimy - odparli. - Najprawdopodobniej upłynął termin zasiedzenia nieruchomości przez brata matki: 30 lat, jeśli mamy do czynienia z zasiedzeniem w złej wierze. Po tym terminie nie można już dochodzić swych praw.

Samotni bogacze

Czasem spadek nadchodzi z zagranicy.

Wydział Spadków MSZ - jedyna placówka zajmującą się sprowadzaniem spadków zagranicznych. Oczywiście, spadkobierca może ten urząd pominąć, ale wiąże się to z ryzykiem oszukania przez pośredników albo z dużymi kosztami utrzymania pełnomocnika rodziny w kraju zmarłego. Załatwianie sprawy spadkowej za granicą trwa, średnio, trzy lata. Wycenia się nieruchomość, szuka kupców, organizuje sprzedaż, pokrywa długi zmarłego (po-datkowe, ale i te u dentysty).

Jedynie załatwianie spadków przez MSZ zwalnia zainteresowanych z podatku. MSZ pobiera opłatę od 3 do 10 proc. masy spadkowej, zależnie od tego, czy konsulat korzystał z pomocy adwokata czy nie.

W roku 1993 wydział sprowadził dla Polaków 24 mln dol., w 1994 - 21 mln dol.

Przez te dwa lata państwo z opłat konsularnych otrzymało 2 mln 300 tys. dol. - W naszym wydziale ujawniła się bolesna prawda - mówi kierownik Grażyna Stecka-Rabiej. - Bardzo wiele osób, które wyjechały z Polski, na obczyźnie nie ułożyło sobie życia. Do śmierci były samotne.

Jeśli nieznani są spadkobiercy samotnego emigranta, MSZ daje ogłoszenie do prasy o poszukiwaniu krewnych.

Były kierownik wydziału, Stanisław Bańbuła, przypomina sobie wizytę ośmiu chłopów z Podhala w sprawie spadku kilku milionów dolarów po Polaku - analfabecie, który w Stanach miał trzech sekretarzy, a nikogo bliskiego.

Zdarza się, że na wiadomość o spadku krewni w Polsce przynoszą sfałszowane akty zgonu innych spadkobierców. Na przykład po spadek 700 tys. dolarów przyjechała kobieta z Kraśnika, która przywiozła zeznanie notarialne, sporządzone w obecności dwóch świadków, że jej rodzeństwo nie żyje. W tym samym mieście mieszkała jeszcze jej siostra i dwóch braci.

Spadkobiercy ze środowisk wiejskich stosują często własne normy etyczne. Uważają na przykład, że krewny, który na łożu śmierci nie podał dziadkowi szklanki wody, nie ma prawa do spadku. Pomijają go przy składaniu oświadczenia, chociaż za fałszywe zeznania grozi kara do pięciu lat więzienia.

My, właściciele Teksasu

Spadki dzielimy na:

a) rzeczywiste,

b) urojone.

Najsłynniejsze spadki urojone w Polsce, to spadki po Tadeuszu Kościuszce i Ludwiku Dębickim. Bohaterom Stanów Zjednoczonych rząd USA w XVIII i XIX w. przyznał ziemię, o którą upomniała się rodzina w PRL. Listy od potomków Kościuszki w MSZ wkładano w teczki, a teczki układano w stosy, wielkie jak stodoły. Starania o legendarny spadek po generale Dębickim opisała w 1977 roku Małgorzata Szejnert ("My właściciele Teksasu", "Ekspres Reporterów"). Chciałem dziś spotkać ludzi żądnych fortun swych dalekich przodków. Postanowiłem pobudzić potencjalnych spadkobierców, na przykład Kazimierza Pułaskiego, także bohatera USA.

Prezydent Bush prosi o spokój

"Poszukuję spadkobierców po Kazimierzu Pułaskim. Łączmy się" - napisałem w ogłoszeniu.

Odpowiedziały 24 osoby. Już piąte pokolenie po K.P. stara się o amerykański spadek.

Liczy na niego 280 osób z rodziny.

Potomek Halina Dąbrowska z Chełma, laborantka w przychodni:

- Czwarty rok prowadzę korespondencję z ambasadą, ta ambasada to odpowiada bezczelnie, a przecież moja kuzynka z Ameryki coś ze spadku dostała, powiedziała tak kiedyś do rodziny.

Potomek Genowefa W. z Grodziska, emerytka: "Proszę o załatwienie przyznania mi spadku po Pułaskim. Gdyby się nie dało, może być po kim innym".

Potomek Jacek Puławski, rolnik z Lubelskiego: - Cholera, "w" się przyplątało w ramach dziejów i teraz mogę zostać na lodzie.

Potomek Jolanta Tacakiewicz z Nysy, malarka: - Ja na nic nie liczę, ale to tkwi w rodzinie.

Jolanta Tacakiewicz przysyła kopię pamiętnika, pisanego przed wojną przez brata jej babki, malarza Władysława Jarockiego: "Generał wojsk amerykańskich, który zginął w bitwie pod Savannah w 1779 roku, Kazimierz Pułaski, otrzymał od Washingtona w darze za zasługi terytoria, na których stoi dzisiaj przeszło połowa miasta Chicago. Zostały one zakupione przez miasto, a pieniądze wpłacano w depozyt dla rodziny Pułaskich do Banku Państwowego USA".

Wuj Jarockiego nazywał się Nasierowski i był w grupie czterech adwokatów, którzy działali w specjalnym związku spadkobierców, utworzonym ok. 1850 roku, ale związek niewiele zdziałał:

"Zebrano duży zbiór wyciągów metrykalnych. Niestety w czasach powstania 1863 r. i złączonych z tym zsyłek, rabunków, rewizji po dworach naszych w zaborze rosyjskim - zbiór się zdekompletował i trzeba by zacząć na nowo, a po katastrofie 1863 r. nie było na to energii".

Spadek zmienił życie macochy Władysława Jarockiego: "Żona mego ojca, pani Józefina, w 1902 r. zebrawszy trochę dokumentów wyjechała pospiesznie do USA, mając przed sobą marzenia o złotym runie. Wpadła w próżnię".

280 potomkom przewodzi dziś Bogdan Szymański, 73-letni rencista, były urzędnik Miejskiej Rady Narodowej z Lublina. Pomaga mu Zofia Stachurska, księgowa.

- Tak na dobre to staramy się od jakichś trzydziestu lat - informują.

Prostują: - Pułaskiemu przyznano po śmierci ziemię, ale nie w Chicago, tylko w Waszyngtonie nad Potomakiem.

Pani Zosia: - Zdaje się, że na tej naszej ziemi stoi teraz Biały Dom.

Pan Bogdan: - My się staramy o wiele więcej, niż Pułaski dostał, bo procenty narosły. Obliczamy na około 58 mln dolarów.

Pismo z ambasady polskiej w Waszyngtonie potwierdza: uchwała Kongresu USA z 1780 roku zarządziła wypłacenie każdemu generałowi walczącemu w wojnie o niepodległość 850 akrów ziemi. Prawa do ziemi potwierdził Departament Stanu w 1845 roku.

Potomkowie z Lublina napisali list do prezydenta Busha.

Odpisał urzędnik wydziału ds. polskich w Departamencie Stanu: "Prezydent prosił mnie, aby Państwu odpowiedzieć. Obawiam się, że ani Departament Stanu USA, ani żadna inna agencja rządowa nie ma możliwości zapewnienia Państwu 58 mln dolarów".

Urzędnik skierował myśli potomków na inne tory: "Chciałbym zwrócić uwagę, że od chwili wprowadzenia w Polsce stanu wojennego - USA, poprzez szereg prywatnych agencji, dostarczyło ponad 130 mln dol. jako pomoc humanitarną na potrzeby ludzi w Polsce, łącznie z tymi, którzy należeli do »Solidarności« przed jej zdelegalizowaniem". W podpisie: David R. Pozorski.

Pani Zosia: - Oooo, do naszych rodzin te dobrodziejstwa charytatywne nie doszły.

Pan Bogdan: - Amerykanie przy każdej okazji lubią się szczycić Kazimierzem. A zapominają o jego bliskiej rodzinie. Rodzina ta, nie bacząc na ciężkie czasy, wysłała mu 100 tys. lirów w złocie jako pomoc, bo Washington mu żołdu nie płacił.

Pani Zosia: - Po co przyznali taką ziemię? Skoro Pułaski był bezdzietny i nie miał kobiety.

Pan Bogdan: - Ja ci powiem Zosia, przyznali, bo myśleli, że nikt się nie upomni.

Na dowód, że miał się kto upomnieć, Bogdan Szymański wyciąga wielką jak dywan genealogię rodu: 800 osób.

Pracował nad nią rok z adwokatem. Jeździli od wsi do wsi, szukając metryk. Pułaski miał dziesięcioro rodzeństwa, ale trzy siostry były bezdzietne, bo poszły do zakonu. Pani Zosia i pan Bogdan pochodzą od brata Kazimierza - Antoniego. -Antoś niemile był widziany w rodzinie, bo został oficerem w carskim wojsku - dodają.

Pytam, czy można sfotografować genealogię.

- Chętnie. Pójdziemy do lepszego mieszkania i można tam zrobić zdjęcie - mówi żona pana Bogdana.

- Jak to do lepszego mieszkania? - dziwię się. Siedzimy na parterze domku rodziny Szymańskich, dokąd jeszcze iść?

- A bo my tu na dole mieszkamy w gorszym, a na piętrze mamy ładniejsze mieszkanie, z lepszymi meblami. Na co dzień się go nie ogrzewa, chodzi się tam na święta, czy jak rodzina przyjedzie...

"NIEPOCZYTALNA AKCJA UGRUPOWANIA WESOŁKÓW I EPIGONÓW ARYSTOKRACJI W POLSCE" - pokazują oszczerczy artykuł, jaki ukazał się o nich w polonijnej komunistycznej gazecie z Detroit "Głos Ludowy".

"Grupa tych kretynów podaje się za potomków K. Pułaskiego. Pewnego dnia oddział ułanów zajedzie przed Biały Dom i wymachując szabelkami w stronę prezydenta Nixona zacznie wołać: »Oddaj nam naszą ziemię«".

Pan Bogdan: - My sądzimy, że Amerykanie muszą płacić na wysokim szczeblu, aby tej sprawy nie ruszać. Gdy będzie zjednoczenie Europy, sprawę przekażę prawnikom niemieckim, oni to ruszą i pozwą rząd USA.

- Dlaczego niemieckim? - pytam.

- Nie wie pan? Bo Niemcy będą o wszystkim we wspólnocie decydować.

Sąd Najwyższy USA w 1981 roku oddalił roszczenia spadkobierców.

Pani Zosia: - Widział pan, jak jest w "Dynastii". Jak się tam wzajemnie podkopują, oszukują, kręcą.

Pan Bogdan kiwa głową: - Taaak, to jest Ameryka.

Brat bratu szablę oddaje

Sprawa spadku po Kazimierzu Pułaskim komplikuje się.

Generał stronił od kobiet. Jak piszą historycy, zapamiętywał się w szermierce. Miał przyjaciela, Stanisława Kozłowskiego. Byli oficerami jednego pułku. Wyjeżdżając do Ameryki spisali testament "na przeżycie" - gdyby któryś zginął, drugi przejmuje jego majątek.

Kazimierz zginął pierwszy. I tak do spadku po Pułaskim stają "boczni spadkobiercy" generała Kozłowskiego, bo ten również stronił od kobiet.

Potomek Zbigniew Jaworski z Krakowa, inżynier w Telekomunikacji Polskiej SA: - Mam dokument!

Ma kopię "Aktu na przeżycie", przywiezioną jego rodzinie przed wojną z Waszyngtonu. Pułaski z Kozłowskim zawarli akt u podprefekta powiatu brzesko-kujawskiego. Jest to testament i zarazem świadectwo przyjaźni:

"Zawsze chcemy żyć razem - o ile będzie możebnym - i zawsze być z wiedzą bliscy siebie. Gdyby który z nas był chory, ranny, w niewolę zabrany lub w innym nieszczęściu, to drugi brat ma mieć w nim troskę (...). Gdyby który z nas umarł, pozostały brat (...) zabiera po nim wszelkie papiery, zbroje, rynsztunki, wojskowe konie i jakiby majątek pozostawał ruchomy i nieruchomy po zmarłym na swoją własność...".

Inż. Jaworski: - Przed wojną moja ciocia, ziemianka z Poznańskiego, wysłała do Ameryki adwokata - już niemal wygrał sprawę. Ale wybuchła wojna, a potem okupacja radziecka i już nie chcieliśmy wygrać tej sprawy, żeby nie trzeba było komunistom nic dawać. Wyszedłem z tym dopiero przy Mazowieckim.

- Na co teraz liczy pana rodzina? - Choćby na pół promila z depozytu, resztę ofiarujemy Polsce.

- To beznadziejna sprawa - mówię.

- Na razie satysfakcją jest poczucie, że to ONI są NAM WINNI.

Aktorom na dentystę

Niesprawiedliwości losu koryguje testament.

To jedyny pewny sposób na obdarowanie po śmierci osoby, która nie dostałaby nic, bo nie jest spadko-biercą ustawowym.

Testament piszemy, gdy dziedziczenie ma odbiegać od normy.

Marilyn Monroe zapisała część majątku swojej psychoterapeutce. Truman Capote - swemu kochankowi. Albert Einstein - gosposi. ("Wszystkie moje ubrania i rzeczy osobiste").

Ryszarda Hanin zmarła dwa lata temu. Była samotna. Swój majątek zapisała Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. Chciała, aby przyszli aktorzy nie mieli kłopotów z zębami, strunami głosowymi czy polipami w nosie. Zastrzegła, że pieniądze mają być przeznaczone tylko na leczenie studentów. Powstał fundusz pomocy, nawet na kosztowne operacje.

- Rysia za życia nic nie wspominała o tym projekcie - mówi Andrzej Łapicki, rektor PWST. - Wiedziałem, że to osoba dobrego serca, ale byliśmy bardzo zaskoczeni, że aż tyle tego jest...

- Ile pani Hanin zostawiła?

- Dużo. Ale podawanie sumy byłoby wobec zmarłej niestosowne. W każdym razie pomoc studentom finansujemy wyłącznie z odsetek od pozostawionej gotówki.

Jako pies i nie pies

W 1977 r. w Ameryce Sandra West, milionerka z Beverly Hills zapisała swemu szwagrowi posiadłość wartości 3 mln dol., pod jednym warunkiem: pochowa ją w koronkowej sukni za kierownicą Ferrari z opuszczonym wygodnie oparciem siedzenia.

Spoczęła jak chciała, a szwagier, by odstraszyć złodziei zalał samochód ze zmarłą betonem.

Czy w Polsce realizację testamentu można uzależnić od takich życzeń?

- Tak - dowiaduję się w Sądzie Rejonowym w Warszawie. - Ale spadkodawca powinien ustanowić wykonawcę testamentu, który dopilnuje wykonania woli.

Testamentem można wydziedziczać niegodnych, ale jeśli po zmarłym zostają: żona, mąż, dzieci albo rodzice nie można ich całkowicie zostawić na lodzie.

Gdyby im niczego w testamencie nie zapisano, muszą dostać tzw. zachowek od osoby, która dziedziczy. Na przykład, jeśli pominięte dziecko spadkodawcy jest małoletnie, należy mu się ustawowo aż dwie trzecie wartości jego ustawowego udziału spadkowego. Jest to ochrona bliskich przed pominięciem, znana już w starożytnym Rzymie.

W Wielkiej Brytanii pewien gentleman zapisał majątek żółwiowi, a w 1989 roku pewna dama zapisała 2,76 mln funtów swemu owczarkowi niemieckiemu, całkowicie zaś pominęła męża.

Czy w Polsce pies może dziedziczyć?

I jak pies poradziłby sobie z wypłatą zachowku pominiętemu małżonkowi?

Sędzia Sądu Rejonowego w Warszawie Monika Nowicka: - Pies jako zwierzę nie ma zdolności prawnej, nie jest podmiotem praw i obowiązków, a więc nie może dziedziczyć. Spadek dziedziczyłby ustawowo mąż.

Owszem spadkodawca może wyznaczyć wykonawcę testamentu, któremu poleci powołanie biura do opieki nad psem, ale do jakiego stopnia możliwe jest obciążenie kogoś takim poleceniem? Trzeba by się nad tym zastanowić.

Pisać wyraźnie!

Testament trzeba napisać własną ręką. Musi zawierać podpis, powinien - datę. Nie potrzeba do tego świadków.

Prawo nie określa, na czym ma być napisany. Sąd uznał za ważną ostatnią wolę spisaną przez gospodynię domową między wierszami przepisu na sos. Czytało się tak: "Zważyć pomidory. Jeśli umrę pierwsza, wszystko zapisuję mężowi...".

Ważne jest, by pisać wyraźnie. Sędzia Tomasz Ślęzak z Katowic pokazuje testament na kartce poplamionej herbatą. Autor bazgrał. Treść testamentu przepisana na maszynie wyglądała mniej więcej tak: St. KOWa-LS//Xi DaJ0ę MO-J/J/ M/-///)X; ((/E/c'.

W sądzie przypuszczano: zmarły chciał dać "mieszkanie" albo "nieruchomość", albo "majętność". Testament trzykrotnie oddawany był do analizy grafologicznej. Za każdym razem specjaliści wydawali identyczny werdykt: tego nie można odczytać. - Niestety - mówi sędzia - nie będziemy mogli uznać zapisu za ważny.

Najbardziej pewny i trudny do podważenia jest testament spisywany u notariusza. W biurze notarialnym Joanny Gieryszewskiej-Sobolak w Warszawie spisuje się kilka testamentów miesięcznie. W biurze Józefa Ortonowskiego - więcej niż kilka. - Bo mam kancelarię na parterze, więc ludzie starsi nie muszą wchodzić po schodach - tłumaczy swoje powodzenie notariusz.

Czy teraz, gdy więcej ludzi dysponuje większymi pieniędzmi niż w socjalizmie, częściej pisze się testamenty?

Notariusze mówią, że trudno im to stwierdzić. Prywatne kancelarie notarialne pojawiły się dopiero po roku 1989, przedtem testamenty można było spisywać tylko w jednej sekcji Państwowego Biura Notarialnego. Nie wszyscy spadkodawcy chcieli to robić, bali się, że państwo wejrzy w ich majątek.

Miłosierdzie gminy

Student z Radomia sprzedał obrączkę, którą mu ojciec ofiarował przed śmiercią:

"Jestem w sytuacji beznadziejnej, bo ojciec zapisał mi pół bliźniaka. Urząd Skarbowy w Radomiu wyznaczył podatek 11 mln zł od spadku. Matka moja ma milion sto renty, a ja po ojcu 800 tys. Zapłaciliśmy z obrączki, ale jeszcze zostało osiem milionów. Co robić? Owe pół domu to dla mnie cios. Jeszcze nigdy nie zarobiłem żadnych pieniędzy, a zrezygnować ze studiów dla podatku nie mogę, bo wezmą mnie zaraz do wojska i to nie zlikwiduje mi płatności. Mam 22 lata i siwe włosy".

Urząd Skarbowy zwalnia z podatku na wniosek gminy. Gmina nie wyraziła zgody. Interweniował Rzecznik Praw Obywatelskich ("RPO zna problemy związane z niedostosowaniem podatku od spadków i darowizn do poziomu dochodów ludności"). Prośbie rzecznika Zarząd Miasta Radomia uległ.

Wszystkie gminy w Polsce w roku 1994 dostały ponad 429,5 mld zł z podatków od spadków.

W dochodach Rudy Śląskiej podatek ten, to nic nie znacząca wielkość ok. 3 proc. (2 mld zł). W dochodach Gdyni - ok. 2 proc. (3 mld zł).

- Marginalna sprawa - sumuje skarbnik miasta. - Unia Polityki Realnej walczyła u nas mocno, by prezydent miasta umorzył ludziom te podatki. Podjęliśmy uchwałę, aby ulżyć wszystkim spadkobiercom, ale Naczelny Sąd Administracyjny ją uchylił, jako niezgodną z ustawą o zobowiązaniach podatkowych. Stosujemy indywidualne zwolnienia.

Do najbogatszych - wprost

Czy Polacy, którzy zgromadzili majątki, zaczęli pisać testamenty?

W USA nawet 25-letni biznesmeni na wypadek swej śmierci sporządzają zapis ostatniej woli. Często w ciągu długiego życia zmieniają go wielokrotnie. Testament jest także próbą pokierowania biznesem zza grobu.

Importer kombajnów z Niemiec, właściciel 1200 ha w Poznańskiem jest po czterdziestce, dopisuje mu zdrowie. - Na taki temat nie dopuszczę do rozmowy z szefem - zapewnia pracownik w biurze biznesmena. - Nie będzie to mogło być tematem do dyskusji.

Właściciel dużej przetwórni ryb w Gdańsku, 50 lat: - Pytanie jest bezczelne. Co pan mi śmierci życzy?

Testament kojarzy się pytanym biznesmenom źle. Nie z zabezpieczeniem majątku, ale z niespodziewanym końcem kariery. Psychologowie dowodzą, że jednak napisanie testamentu zmniejsza lęk i oswaja myśl o umieraniu.

Michał Skipietrow, prezes zarządu i właściciel dużego pakietu akcji Mostostalu-Export, lat 56, myśli o testamencie coraz częściej. - Testament jest interwencją. Jeśli rodzina nie żyje w zgodzie i mogłaby się po śmierci ojca poróżnić, interwencja jest niezbędna. Ja mam dwoje dzieci, kocham je i żadnego nie wyróżniam. Dam im po równo - zapewnia prezes Skipietrow.

Krzysztof Habich, właściciel i udziałowiec kilkunastu firm (najbardziej znana: World Leasing zajmuje się doradztwem podatkowym): - Myślałem, ale nie o swoim testamencie. Dostałem zlecenie: znaleźć klientowi takie rozwiązanie, aby jego spadkobiercy zapłacili jak najniższy podatek. Przecież kapitał nie może bez szwanku przejść na syna po śmierci ojca, tylko przez podatek maleje. Ojciec ma fabrykę, dziedziczy ją syn, który biednieje, bo musi pozbyć się dwudziestu tokarek na podatek. Ogranicza się w ten sposób rozwój kapitałów rodzinnych. Dziecku trzeba przekazać majątek, a nie krzywdę.

Krzysztof Habich radzi więc: - Tak jak idziemy z testamentem do notariusza, idźmy też do doradcy podatkowego! Istnieje metoda niemalże całkowitego ominięcia podatku od spadku...

Systemu chronienia spadku nie chce zdradzić: - Sam dla siebie go potrzebuję.

Zapisać nic

Są także osoby, które myślą, że nie mają nic.

To nieprawda. Każdy ma bliskie sercu drobiazgi i może sprawić, aby po jego śmierci nie znalazły się w śmietniku. Piszmy testament.

Czy jest nam obojętne, kto zabierze listy od naszej pierwszej miłości? Czy z jedynej rzeczy, uratowanej po naszym dziadku, który zginął w obozie - szalika - synowa ma zrobić ściereczkę? A co z zeszytem, w którym nieżyjąca babcia notowała przepisy świąteczne?

Synowie uznają go za makulaturę, ale kuzynka ze szkoły gastronomicznej weźmie za bestseller. Jej zapiszmy zeszyt. Jeśli wstydzimy się oddać dzieciom nasz intymny pamiętnik, zapiszmy go przyjacielowi z dzieciństwa. Jedyny pierścionek - tej wnuczce, która pierwsza wyjdzie za mąż... Itp.

Psycholog Anna Dodziuk zapewnia, że jeśli poświęcimy choć trochę czasu na uporządkowanie spraw związanych ze śmiercią, będziemy mieć spokojniejszą głowę do zajmowania się życiem.

Największa suma, jaką otrzymał przez Wydział Spadków MSZ jeden spadkobierca, to milion dolarów. Odziedziczył je ksiądz.

Pewien rolnik napisał ostatnią wolę kredą na drzwiach stodoły. Po wyjęciu z zawiasów przedstawiono je w sądzie.