Gazeta Wyborcza - 16/11/2000
Michaił Bułhakow
ANNA ŻEBROWSKA
MISTRZ I MIŁOŚĆ
Kłamały wszystkie żony Bułhakowa. Przemilczały we wspomnieniach, że nienawidził bolszewików, służył w białej armii i chciał emigrować. Kłamały jego siostry i badacze. Mówili, że to dla dobra pisarza
Pierwszą żonę rzucił w sposób obrzydliwy! Gdybym miała oceniać pisarzy na podstawie ich morale: Bułhakow byłby przestępcą - profesor Marietta Czudakowa, bułhakoznawczyni o światowej renomie, ścisza głos do szeptu. - Zostawił tę biedną Tatianę z początkiem roku 1924, gdy przyjęto do druku "Białą Gwardię", pojawiała się więc nadzieja na sukces i dobrobyt. Pomagał jej trochę finansowo, czasem nietaktownie przekazywał pieniądze przez drugą żonę, Lubow Biełozierską, ale mógł powiedzieć: "W tym miesiącu nic ci nie dam, musiałem zapłacić za skrobankę Luby". Nie chciał mieć dzieci, uważał, że ma złe geny.
Pijemy herbatę w byłej komunałce w centrum Moskwy, gdzie w latach 20. Bułhakow z żoną Tatianą zajmowali jeden z pokojów. Uroki wspólnej egzystencji sprawiły, że w "Mistrzu i Małgorzacie" ulokował tu diabelski sztab Wolanda. Od kilku lat w "niedobrym mieszkaniu" mieści się Fundacja im. Bułhakowa, której motorem jest profesor Czudakowa.
Marietta Omarowna ma szerokie kości policzkowe Azjatki i niespożytą energię. Jako młody naukowiec w największej radzieckiej Bibliotece imienia Lenina opracowywała archiwa pisarza. W dziale rękopisów jej ręką skatalogowanych jest 69 kartonów, każdy zawiera 20 - 30 teczek tematycznych. Przy okazji tej pracy nieźle poznała wszystkie trzy żony Bułhakowa, z Tatianą wręcz się zaprzyjaźniły. Uważa, że ta wspaniała, delikatna istota zasługiwała na znacznie lepszy los.
Tasia, tyfus, morfina
Młodzieńczą miłość Bułhakowa i Tatiany Łappy uwieńczył w kwietniu 1913 roku ślub w cerkwi Nikoły Dobrego w Kijowie. Byli szczęśliwi i lekkomyślni - student medycyny i wychowana w cieplarnianych warunkach córka naczelnika izby skarbowej z Saratowa. Ojciec uwielbiał słuchać, jak grała na fortepianie i niechętnie patrzył na jej wyjazdy do Kijowa, gdzie w zaprzyjaźnionej z jego siostrą rodzinie Bułhakowów - inteligenckiej, lecz niebogatej i nierównej mu statusem - dorastał nerwowy, szczupły, przezroczystooki blondyn. Jakby przeczuwał, że ten młokos złamie życie jego ukochanej Tasi. Po latach Tatiana przywoła z pamięci obrazek: rozbierając się upuszcza niechcący futro, matka mówi: "Nie schylaj się, służąca podniesie! Nie wiadomo jeszcze, jak ci się życie ułoży. Korzystaj, póki możesz".
Życie ułożyło się ciężko: wojna, rewolucja, ubóstwo, choroby. Długo byli nierozłączni: kiedy Michaił w lazaretach polowych odpiłowywał zgangrenowane kończyny żołnierzy, Tasia jako siostra miłosierdzia podtrzymywała je. Kiedy przytłoczony odpowiedzialnością lekarza ziemskiego w guberni smoleńskiej szukał zapomnienia w morfinie - wyrywała go ze szponów nałogu.
- Lata 1916-1917 w wiejskiej lecznicy były dla Tatiany straszne - kontynuuje Marietta Czudakowa. - Opowiadała mi, jak w śnieg, w deszcz wyganiał ją do apteki w pobliskim miasteczku, jak wracała z płaczem, bo nie chciano jej sprzedać narkotyku. O niczym innym nie mógł już myśleć, będąc na głodzie rzucił w nią rozpalonym prymusem. Cud wyleczenia zawdzięczał żonie: zamiast morfiny dodawała do zastrzyków coraz więcej wody destylowanej i w ten sposób uratowała go. Niektórzy badacze pisali, że opowiadanie "Morfina" nie zawiera cech autobiograficznych. Akurat!
Uratowała go też we Władykaukazie, gdzie służył w białej armii jako lekarz, pisał antybolszewickie felietony i zimą 1920 roku zachorował na tyfus. Biali ustępowali pod naporem Armii Czerwonej, ale wezwani lekarze uprzedzili ją, że jeśli ewakuuje się wraz z nieprzytomnym mężem - pochowa go parę kilometrów dalej. Po wyzdrowieniu miał do niej pretensje, że posłuchała lekarzy. "Jesteś słabą kobietą" - powtarzał z przyganą i przegrywając w wista lub bilard, zastawiał w lombardzie jej złotą biżuterię.
Na fotografii Tatiana ma otwartą twarz i wyraziste, wierne oczy. Nie jest to twarz kobiety słabej, raczej zbyt oddanej. Po rewolucji sprzedawała na rynku swoje sukienki, by kupić coś do zjedzenia. W Moskwie próbowała zarabiać jako modystka, w ich jedynym pokoju pojawiły się klientki. "O nie, to przeszkadza mi pisać!" - stwierdził. Nie pozwolił jej pójść do pracy, bo wracał o różnych porach i nie lubił być sam. W gości, na wieczory literackie chodził bez niej. Siedziała w domu, gotowała, sprzątała, podstawiała mężowi miednicę z gorącą wodą, gdy nocą od pisania cierpły mu ręce i nogi. "Taśka jest prawdziwym zuchem" - chwalił ją w listach do rodziny. "Głupia jesteś, nic nie rozumiesz" - zareagował, kiedy skrytykowała odczytany jej fragment "Białej Gwardii". W jego utworach prawie nie zaistniała. "Białą Gwardię" dedykował drugiej żonie.
- Gdy Tatiana wypomniała mu, że ani linijki tej powieści nie napisał przy Biełozierskiej, wymyślił fantastyczny wykręt: "Bo ona mnie poprosiła, żebym to jej zadedykował. Swoim mógłbym odmówić, obcej - nie". Tylko mężczyzna jest zdolny do takiej logiki! - Marietta aż klaszcze w dłonie.
Diabeł istnieje!
Ściany domu pokrywa kilka warstw graffiti. W latach siedemdziesiątych wielbiciele Bułhakowa pisali na klatce schodowej ołówkiem, nieśmiało drapali lamperię gwoździem. "Diabeł istnieje!", "Małgorzato, zadzwoń do Mistrza, telefon 425-65-82", "Śmierć warta jest tego, by żyć. Miłość warta jest tego, by czekać"- głoszą stare napisy. Gdy wynaleziono spray, pojawiły się rysunki. Wszystkie dotyczą "Mistrza i Małgorzaty". U wejścia kot Behemot odgrywa wcieloną bezbronność: "Nikomu nie przeszkadzam, reperuję prymus!". Pod sufitem nieznany artysta sportretował Wolanda w aksamitnym berecie. Ma niepozbawioną urody twarz i kłujące spojrzenie Księcia Ciemności. Sylwetka w kraciastej dżokejce i zakazana gęba z jednym kłem to oczywiście Korowiow i Asasello. Uff, chyba im się nie naraziłam.
Nieczysta siła znalazła sobie przystań nie byle gdzie - w secesyjnej kamienicy czynszowej, którą starzy moskwianie jeszcze dziś nazywają "domem Pigit". Właściwie są to dwie kamienice; okna bardziej eleganckiej, z balkonami i wykuszami, wychodzą na śródmiejską obwodnicę Sadowoje Kolco, czyli Pierścień Sadowy. Całe pierwsze piętro zajmował tu właściciel, fabrykant Pigit (papierosy Dukat). Wyżej mieszkał malarz Piotr Konczałowski, dziadek reżyserów filmowych Andrieja Konczałowskiego i Nikity Michałkowa, u którego bywali Fiodor Szalapin, Siergiej Prokofiew, Aleksy Tołstoj.
W kamienicy od podwórza, zbudowanej w formie podkowy, wynajmowali mieszkania dyrektorzy solidnych firm, lekarze, adwokaci, inteligencja. U scenografa Gieorgija Jakułowa zbierała się moskiewska bohema, recytowali wiersze imażyniści ze złotowłosym Jesieninem na czele. Dyskretne gniazdko w jednej z pracowni artystycznych uwił sobie milioner Riabuszyński.
Na podwórze zarówno wówczas, jak i dzisiaj prowadzi brama długa jak tunel. Asfalt wymaga remontu, brama błaga o zamiecenie, śmietniki - o dezodorant. A przecież, jak wspominają mieszkańcy, był tu podjazd równy jak stół, w centrum podwórza biła fontanna, strugi wody zraszały ukwiecone klomby... Komu to u diabła przeszkadzało?
Komunałka numer 50
Po rewolucji wysiedlono fabrykanta i "elementy obce klasowo", inteligentom dokwaterowano robotników z sąsiedniej drukarni i bezdomnych lumpów. Salony poprzecinały głuche ściany, eleganckie mieszkania zmieniły się w komunałki ze wspólną kuchnią, łazienką i wiecznie cieknącym WC.
Właśnie takim jesienią 1921 roku zobaczył dom Pigit Michaił Bułhakow. Miał za sobą koszmar wojny domowej i bezskuteczne próby przedarcia się z mienszewickiej Gruzji do Konstantynopola. Dwaj jego młodsi bracia po rewolucji emigrowali do Francji. W rodzinnym Kijowie sympatie Bułhakowa dla białych były zbyt znane i początkujący pisarz zdecydował się przyjechać do Moskwy, "bez pieniędzy, bez rzeczy, by zostać w niej na zawsze" - jak wyznał w autobiografii.
Pokój, w którym zameldowali się z żoną, należał do szwagra. Wkrótce szwagier wyjechał do Kijowa i Bułhakow toczył batalie z administracją i sąsiadami, by ich nie wysiedlono. Wygrał i w nagrodę uczestniczył w życiu kolektywu.
"O siódmej wieczorem wyrwałem Nataszę z rąk jej małżonka, piekarza Wołodi. Nie waż się jej bić!" - "A co, przecie to moja żona" - itd. O ósmej, kiedy zabrzmiał znowu dziarski matelot i Anula puściła się w tany, żona powiedziała mi, wstawszy z kanapy: "Dłużej nie wytrzymam. Rób co chcesz, ale musimy się stąd wyprowadzić" ("Jezioro samogonu", tłum. Andrzej Drawicz).
Nim przeniósł się do innej komunałki, napisał tu dziesiątki felietonów i powieść "Biała Gwardia". Zakamuflowany adres lokalu podał w "Mistrzu i Małgorzacie": Sadowa 302 bis, mieszkania 50, drzwi otwiera naga ruda wiedźma Hella. W rzeczywistości jest to Pierścień Sadowy 10, szósta klatka od podwórza, numer mieszkania się zgadza. Drzwi obecnej Fundacji im. Bułhakowa prawie się nie zamykają. Infernalne lokum jest - o ironio losu! - jednym z najbardziej przyjaznych miejsc w Moskwie.
Herbata dla nieposiadających
Zanim się o tym przekonasz, wędrowcze, musisz zahaczyć o piekiełko rzeczywistości. Na suficie zioną dziury po odpadłym tynku i widać gnijące belki strychu. To nieczyste siły z merostwa pożałowały decyzji o przekazaniu mieszkania Fundacji i nie remontują dachu. Lokatorzy domu patrzą nieżyczliwie: "Może dla innych jest to miejsce kultu, ja widzę tylko wstrętne bohomazy i wycieczki podejrzanych młokosów" - koścista aktywistka komitetu blokowego ma twarz bułhakowowskiej Annuszki, zaraz rozleje olej, jakiś Berlioz poślizgnie się i wpadnie pod tramwaj. Komitet wymógł na administracji malowanie klatki schodowej i "Annuszka" pilnuje, jak robotnicy ustawiają rusztowania. Za kilka dni słynne graffiti przejdą do historii, a dziurawy dach komitetowi nie przeszkadza.
Gdy jednak pokonasz, gościu, demoniczne schody, przywita cię uśmiech i zapraszający gest. Możesz obejrzeć ekspozycję rzadkich fotografii Bułhakowa i wieczorem posłuchać kameralnego koncertu, a możesz też usiąść w fotelu, odpocząć, poczytać książkę. Napis na butli-skarbonce: "Wstęp pięć rubli (dla posiadających)" oznacza, że jeśliś nieposiadający, tym bardziej masz prawo postawić w kuchni czajnik na gazie i zaparzyć sobie herbatę. Alosza, etatowy pracownik Fundacji, i pomagające mu społecznie dziewczyny podsuną ci cukiernicę i precelki. Bułhakow uwielbiał gorącą herbatę i dobrze wiedział, co znaczy być bez grosza.
- Nie mamy przedmiotów związanych z pisarzem - wyjaśnia Czudakowa. - Zachowane pamiątki jego żona Tatiana oddała do muzeum w Kijowie. Tutaj pragniemy stworzyć muzeum cywilizacji radzieckiej. W każdym pokoju inne dziesięciolecie, lata dwudzieste nawiązywałyby do Bułhakowa i ówczesnej Moskwy.
Na razie dziury w suficie zamaskowano nieskomplikowaną dekoracją. WC tradycyjnie przecieka. Od zrudziałych tapet odwracają uwagę obrazy. Artyści wszystkich krajów ślą - nieproszeni - swoje impresje na temat dzieł pisarza. Najlepsze płótna Marietta Omarowna wykupiła za honoraria z odczytów zagranicznych. Przypadkowe meble - ktoś podarował przedwojenną szafę, ktoś inny fotel i lustro - sprawiają, że panuje atmosfera przeprowadzki, niepewności jutra. Jak wówczas...
Dzisiaj odejdę
"Na ścianach wisiały stare afisze, wycinki z gazet, cudaczne napisy. Bułhakowowi marnie się wiodło, chodził zgarbiony, wznosił oczy ku niebu i pytał: >>Kiedyż to się skończy<<. Chował złote ruble na czarną godzinę i innym radził robić to samo. Pracował w >>Gudku<<, przeklinając zarazem jego redaktora naczelnego. Czytał nam swoje utwory o jakimś narkomanie i o doktorze - było to bardzo nudne i rozwlekłe. Odwiedzał mnie i Stonowa niemal codziennie. Lubiliśmy go słuchać - opowiadał mistrzowsko, złośliwie, dowcipnie" - taki opis pokoju i jego gospodarza zostawił popularny w latach dwudziestych pisarz Jurij Slozkin.
Nie wiadomo dokładnie, który to był pokój. Tatiana po latach twierdziła, że drugi po prawej stronie korytarza, Slozkin - że trzeci. "Pokój jest paskudny, sąsiedztwo także" - napisał Bułhakow w liście do siostry. Po roku dorobił się kompletu mebli i reumatyzmu w obu kolanach.
- Przed rozstaniem z Tatianą wyprowadzili się do mieszkania numer 34 w tym samym domu, też wspólnego. Najwidoczniej nosząc się z zamiarem porzucenia żony, chciał ją zostawić w lepszych warunkach - mówi Marietta.
- Nie był więc podlecem - konstatuję z ulgą.
- Nie, ale namiętność przeważyła. W dzienniku zanotował: "Bardzo podnieca mnie Luba". Pewnego dnia powiedział Tatianie: "Wiesz, dzisiaj odejdę od ciebie". "Jak chcesz" - odparła pokornie. "Zabiorę książki". "Weź, co chcesz". Spakował większość książek, trochę mebli i odjechał. - Jak pani to przeżyła? - spytałam Tatianę. "Długo chorowałam. Coś się dziwnego ze mną stało: miałam wrażenie, że czoło mi się rozrosło i sięga aż do drzwi. Leżałam, nie mogłam podnieść się z łóżka".
Musiała jednak wstać i żyć dalej. Ponieważ siedziała przy mężu - nie miała legitymacji związkowej, więc nie mogła otrzymać lepszej pracy. Przy budowie kolei pchała taczki z kamieniami, nie dawała rady, płaciła, by wykonano za nią normę. Sąsiedzi w komunałce, po stwierdzeniu, że jest samotna i uległa, mocno ją terroryzowali i w końcu przesiedlili do piwnicy.
Skąpa korespondencja Bułhakowa z tamtego okresu świadczy, że jemu też nie było łatwo. Zaszokowana rodzina milczała, przyjaciele wzywali do opamiętania. Siostra Wiera odwiedziła go w nowym mieszkaniu i ostentacyjnie zignorowała kolejną panią jego serca. "Wyjechała, nie zamieniwszy ze mną nawet dwóch słów. Michaił był zmieszany" - zanotowała Lubow Biełozierska. "Sobie niczego nie życzę, prócz śmierci. Tak dobrze idą moje sprawy" - wyznał w liście do swego wydawcy w maju 1924 roku.
Tatiana z czasem ponownie wyszła za mąż. "Kisielgof był lekarzem, ale człowiekiem zupełnie nie z jej sfery - wzdycha Marietta. - Pod koniec lat trzydziestych wywiózł ją pod Irkuck, po wojnie zamieszkała nad Morzem Czarnym".
Z początkiem roku 1940 umierający Bułhakow wysłał siostrę po Tasię: chciał przed śmiercią prosić byłą żonę o wybaczenie. Tatiany nie było już w Moskwie.
- Nigdy go nie przeklinałam - powiedziała Marietcie Czudakowej wiele lat później. - Wiedziałam, jaki jest przesądny. Wielokrotnie powtarzał: "Bóg mnie za ciebie ukarze".
A miłość była tuż-tuż
Dom Pigit od Patriarszych Stawów dzieli kilka minut spaceru. Z Pierścienia Sadowego trzeba skręcić w lewo, w Małą Bronną, a tam już nogi same zaniosą człowieka ku rzadkiej w centrum Moskwy oazie zieleni. Patriarsze Stawy - to w rzeczywistości jeden duży staw i okolony starymi drzewami, zawsze pełen ludzi, skwer. Osłoniętą kamiennymi ścianami przestrzeń jesienne słońce nagrzało niczym patelnię. Jak w dniu, gdy na jednej z ławek literaci Berlioz i Bezdomny wdali się w spór z diabłem, za który pierwszy zapłacił odciętą przez tramwaj głową, drugi - schizofrenią.
- Jasne, że to znamy, przerabialiśmy na lekcji. Fajna historia, ale mało prawdopodobna! - trójka uczniów pobliskiej szkoły (kolczyki w uszach, nosie, brwiach) wlazła z nogami na ławkę, bo nie boją się ani diabła, ani milicjanta.
Po Pierścieniu Sadowym wte i wewte pędzi sześć rzędów samochodów, na Patriarszych panuje atmosfera rozleniwienia i kanikuły. Tramwaje od dawna tędy nie jeżdżą, czasem zrobi rundę młodzież na rolkach. Staruszka drobi aleją, młodzi ojcowie pchają wózki. Rybacy moczą kije, oferując cherlawe rybki łaciatemu kuzynowi Behemota. Kot obwąchuje zdobycz i pogardliwie zostawia ją wronom. Budka z napojami chłodzącymi jest dziś minibarem - napoje zimne, gorące, zapiekanki, hot dogi. Sprzedawczyni ani myśli obrażać się na zamówienia klientów - konkurencja rozstawiła stoliki nad samym stawem. Tylko toaleta publiczna jest bezkonkurencyjna i o siedemnastej bezlitośnie zamyka wonne podwoje.
Tymczasem życie na Patriarszych kipi jeszcze długo po zachodzie słońca. Inteligencja w sojuszu z klasą robotniczą rozpiera się na ławkach i popija tanie piwo Bałtika. Pracowicie krąży kobieta z wielką torbą, zbiera puste butelki. Im później, tym więcej zakochanych par - randki są tradycją Patriarszych. Wiosną 1924 roku Michaił Bułhakow umawiał się tu z Lubow Biełozierską.
"Wszystkie najważniejsze rozmowy odbywaliśmy na Patriarszych Stawach - napisała we wspomnieniach. - Zwłaszcza jedna z nich, w której Michaił - człowiek niezwykle skryty - otworzył nagle serce, rozbroiła mnie i zmieniła moje antymałżeńskie nastawienie. Postanowiliśmy się pobrać".
Poznali się w styczniu 1924 na wieczorze literackim. Powiedziała mu, że jest podobny do Szalapina, tylko te lakierki z żółtymi - hi, hi - jak kurczęta wierzchami... "Gdyby elegancka i wyperfumowana dama wiedziała, z jakim trudem je zdobyłem, nie śmiałaby się" - zaprotestował słabo i momentalnie połknął haczyk. Biełozierska, efektowna brunetka o żywym spojrzeniu czarnych oczu, ekstancerka, wróciła z Berlina wraz z dużą grupą literatów - reemigrantów, wśród których był jej mąż. W zgrzebnej rzeczywistości komunizmu wojennego wyglądała jak egzotyczny kwiat i rozpaczliwie oglądała się za jakąś oranżerią - małżeństwo się jej rozpadło, została bez środków do życia.
"Niegłupia, praktyczna kobieta, która wiele widziała i pozostawiła w Niemczech swą miłość, przyglądała się wszystkim mężczyznom, którzy pomogliby jej urządzić się na przyszłość. Zapowiadał się romans z Jurijem Potiechinem (wrócił z emigracji wcześniej), nie udał się; zamieniła parę ciepłych słów także ze mną. Bułhakow trafił się w samą porę" - trzeźwo ocenił Biełozierską cytowany już Jurij Slozkin.
Minęło pięć wiosen i na Patriarszych Stawach, jeszcze przed rozwodem z Biełozierską, Bułhakow czarował Jelenę Szyłowską. Przyzwyczajenie czy genius loci? "Wyobraź sobie, siedzą na ławce, jak my teraz, dwaj literaci"... - snuł opowieść o peregrynacjach diabelskiej kompanii. Zapamiętała, że było to w maju, podczas pełni księżyca. W ówczesnej wersji utwór nazywał się "Konsultant z kopytem" i nie zawierał wątku miłości Mistrza i Małgorzaty. A miłość była tuż-tuż.
Ja też, siedząc na Patriarszych Stawach, prowadziłam nieobojętne rozmowy.
Damulka
Badacze twórczości Bułhakowa nie lubią jego drugiej żony. Może dlatego, że w ostatnich latach życia, unieruchomiona w łóżku przez chorobę, Lubow Biełozierska przyjmowała wielbicieli pisarza i snuła na wpół legendarne opowieści, nadając im wagę faktów. Mimo to jej wspomnienia, przy całej stronniczości autorki, wiele wyjaśniają. Przede wszystkim to, że Bułhakow rozpaczliwie potrzebował Muzy.
- Miał po prostu bzika na punkcie silnej, fascynującej kobiety, szukał takiej zarówno w literaturze, jak i w życiu - potwierdza Czudakowa. - Zawróciła mu w głowie opowiadając o Paryżu, którego nigdy nie widział. A była tam raptem tancerką w knajpkach, zawód niewiele szlachetniejszy od dziewczyny ulicznej.
Sporo przy niej napisał - "Psie serce", sztuki "Dni Turbinów", "Mieszkanie Zojki", "Szkarłatną wyspę", "Ucieczkę"... Na fotografiach wyfiokowana Luba pokazuje w uśmiechu ostre ząbki drapieżnika. Taka damulka nie będzie kucharką, sprzątaczką, pielęgniarką męża. Zresztą Bułhakow otrzymywał akurat tantiemy autorskie za inscenizacje, przeprowadzili się do oddzielnego, trzypokojowego mieszkania i wynajęli pomoc domową. Seksowna żona przekształciła adres Wielka Pirogowska 35a - parter byłej willi kupieckiej z widokiem na klasztor Nowodziewiczy - w salon literacki. Wspólne pożycie zapamiętała jako nieustającą zabawę. Wizyty aktorów MChAT-u i kolegów po piórze, kolacje w klubie artystów "Krużok", bilard i szermierka słowna z Majakowskim, wyjazdy na Krym, do Gruzji... "Bułhakow pisze szybko, jakby salwami" - krótko kwituje pracę męża, za to rozwodzi się nad jego zaletami towarzyskimi: wymyślał szarady, urządzał seanse spirytystyczne, rozgrywał jednoosobowo całe spektakle, pisał do niej listy w imieniu licznych kotów i psów, które trzymała.
"Nie chcemy takiej mamy
Wrzucimy ją do jamy"
- Szanujący się Kot. PS Tata położył się spać" - takie "protest songi" znajdowała, wracając nad ranem do domu. Tymczasem w drugiej połowie lat dwudziestych w życiu pisarza wiele się zdarzyło. W maju 1926 roku GPU zrobiło w jego mieszkaniu rewizję, konfiskując rękopis powieści "Psie serce" i dziennik (zwrócono je później dzięki interwencji Gorkiego). Sztuki "Dni Turbinów" i "Mieszkanie Zojki" odniosły niewiarygodny sukces, na "Turbinach" ludzie głośno szlochali, Stalin oglądał spektakl co najmniej piętnaście razy, na "Mieszkaniu Zojki" był siedem razy. Jednocześnie ruszyła lawina ortodoksyjnej krytyki. "Złośliwy paszkwil na rewolucję październikową", "wykwit neoburżuazji, opluwający klasę robotniczą zatrutą, choć bezsilną śliną", "reakcjonista" - czytał autor o sobie i swoich utworach. Podliczył później, że na 301 recenzji - 298 utrzymanych było w prokuratorskim tonie. Pod koniec lat dwudziestych wrogowie "bułhakowszczyzny" zatriumfowali.
"Donoszę ci, bracie, że moja sytuacja jest niepomyślna. Wszystkie moje sztuki są w ZSRR objęte zakazem wystawiania i nie będzie wydrukowana ani linijka prozy. W roku 1929 dokonało się moje pisarskie unicestwienie... W żadnym wypadku nie przesyłaj mi jednak wyrazów pociechy ani współczucia, żeby nie denerwować mojej żony" - to fragment listu do zamieszkałego we Francji brata.
Jednocześnie Bułhakow pisze do Gorkiego, Stalina, rządu. Prosi o pracę lub zgodę na emigrację. Nim 18 kwietnia 1930 roku, w kilka dni po samobójstwie Majakowskiego, Stalin wykona pamiętny gest - zadzwoni do Bułhakowa i "załatwi mu" angaż w Mchacie - z domu trzeba wyprzedawać co cenniejsze rzeczy. Pozbawiony wszelkich dochodów pisarz gotów jest przyjąć posadę stróża. W tym samym czasie jego małżonka utrzymuje konia i z zapałem uczęszcza na lekcje jazdy wierzchem.
- Z jej strony nie było to wielkie uczucie - Czudakowa stawia kropki nad i. - Chyba go także zdradzała - wpadł mu do ręki list, z którego wynikało, że ma kochanka.
Nie wiadomo kiedy w Bułhakowie pękła jakaś struna. Być może było to w dniu, gdy jak zwykle zapełniał papier równym, lekko ukośnym pismem, a Lubow paplała przez telefon, wiszący nad jego biurkiem. Zwrócił jej uwagę, że przeszkadza mu pisać i usłyszał szydercze: "Nie jesteś Dostojewskim!".
Dla pięknej Jeleny był więcej niż Dostojewskim, był - Mistrzem.
Znajomy szalet
"Za mną, czytelniku!". Już wiesz, że skręcając z domu Pigit na lewo, dojdziesz do Patriarszych Stawów. Jeśli jednak skręcisz w prawo, w stronę stacji metra Majakowska, zobaczysz masywną bryłę Teatru Satyry. To przebudowane Variete, w którym Woland urządził seans czarnej magii. Obok teatru jest ogród letni - tędy administrator Variete Warionucha śpieszył do organów śledczych z raportem i podejrzanymi telegramami. Ogród nosi nazwę Akwarium, wciąż są tu bufety, estrada, i nawet opisany w książce szalet publiczny. W nim to szatańska dwójka - Behemot z Asasellem - obiła gorliwemu administratorowi facjatę i zmusiła go do posług w charakterze wampira. Niestety, niepomni tamtej historii administratorzy Teatru Satyry zachowują się jak Warionucha sprzed duchowego przełomu: patrzą wilkiem, kłamią, że nie ma biletów i niegrzecznie zatrzaskują okienko.
Za to do Domu Gribojedowa można wejść swobodnie, tylko w powieści był on dostępny wyłącznie dla posiadaczy legitymacji pisarskiej. Ech, i tylko w powieści funkcjonowała tu wspaniała restauracja, a w niej przepiórki po genueńsku, dewolaje, sandacze au naturel i wszystko za pół darmo.
- Co dobrego dostanę na ciepło?
Bufetowa w Instytucie Literackim imienia Gorkiego (książkowe "Gribojedowo", naprawdę - Dom Hercena) patrzy na mnie współczująco. Na ciepło serwują tu blade ze wstydu parówki, frytki drugiej świeżości i popielatą kawę. Elitarna uczelnia, przycupnięta na bulwarze Twerskim 25, na tle rozbudowującej się wokół Moskwy wygląda ubogo i staromodnie. Trawniki nieskoszone, liście niezgrabione, Hercen na pomniku - zafrasowany.
Lepiej wiedzie się suterenie mistrza w zaułku Mansurowskim pod numerem 9. Większość kamieniczek wykupiły już firmy prywatne i z pietyzmem je odrestaurowały. Piętrowy drewniany domek czeka widać na swoją kolej. Mieszkańców przesiedlono, zwiezione na podwórko pryzmy desek ochrania żelazna brama. Okna sutereny prawie wrosły w ziemię. To tutaj mistrz pisał powieść o Piłacie i czekał na Małgorzatę; tu, zaszczuty przez krytyków, wrzucił rękopis do kominka; stąd wreszcie, wygnany przez donos, trafił do kliniki psychiatrycznej.
Bułhakow dobrze znał tę suterenę: mieszkał w niej zaprzyjaźniony scenograf Siergiej Topleninow z żoną Marią Niestierienko. Areszt Topleninowa w roku 1929 zbiegł się z kryzysem małżeńskim pisarza.
- Marusia Niestierienko była kobietą o ogromnym wdzięku - pijemy z Mariettą trzecią herbatę, co nastraja do zwierzeń. - Opowiadała mi, że nawet w trudnych czasach niemal co wieczór zbierała się u niej spora kompania. Żartowano, grano w karty. Dobrze po północy wszyscy się żegnali i wychodzili. "A po chwili Misza wracał, pukał do drzwi, i ja go wpuszczałam". Widocznie był to czas, gdy Jelena Szyłowska obiecała mężowi, iż zerwie z kochankiem i nie widywali się. O, przy Jelenie Siergiejewnie nie było mowy o skokach w bok!
Pojedynek o wiedźmę
"Pierwsza żona jest od Boga, druga od ludzi, trzecia - od diabła" - mawiano w moskiewskim światku pisarskim. W przypadku Bułhakowa porzekadło sprawdziło się w stu procentach. Jelena Szyłowska lekko zezowała, co jest nieodłączną cechą wiedźm, i diabelnie trudno było ją zdobyć. Nie w sensie fizycznym - tu nie napotkał oporu. Już idąc w lutym 1929 roku na ostatki do znajomych, gdzie miał być uwielbiany przez nią pisarz Bułhakow, wiedziała, co się stanie. Szła z mężem - generałem Armii Czerwonej, Bułhakow także był z żoną, ale przy stole siedzieli obok siebie i widzieli tylko siebie. Kiedyś to się nazywało z francuska coup de foudre, dziś wiadomo: banalna zgodność feromonów. Nie przeszkodziło nawet to, że Jelena była Żydówką, a Bułhakow, wyrosły w ortodoksyjnym środowisku prawosławnym, miewał napady antysemityzmu.
- Nie był to biologiczny antysemityzm - o poglądach pisarza Czudakowa napisała całą rozprawę. - "Biała Gwardia" zaświadcza, że współczuł mordowanym przez petlurowców Żydom. Ale Żydzi, obsługujący zwycięskich bolszewików, rozpierający się po rewolucji w lożach Teatru Wielkiego, budzili jego żywą niechęć.
Pół roku później Jelena wyjechała do sanatorium, a stęskniony Bułhakow zapisał zeszyt utworem-wyznaniem "Tajnemu przyjacielowi". Rękopis stał się później kanwą powieści "Zapiski nieboszczyka". Na drodze zakochanym stanęli jednak żywi: synowie wybranki oraz jej mąż. Generał Szyłowski zapowiedział żonie, że może odejść, ale dzieci jej nie odda. Wezwał rywala na rozmowę i w pewnym momencie sięgnął po rewolwer. "Nie może pan zabić bezbronnego człowieka, co do pojedynku - jestem do usług" - odparł blady Bułhakow.
Do pojedynku nie doszło, lecz kochankowie ugięli się. Jelena dała mężowi słowo honoru, iż więcej nie spotka się z Bułhakowem. Przez dwadzieścia miesięcy nie odbierała telefonów ani listów, nie wychodziła sama z domu. Oboje byli przekonani, że to koniec, oboje pogodzili się faktem, że ich miłość nie ma przyszłości... W dniu, kiedy po raz pierwszy pojawiła się na ulicy bez mężowskiej opieki, spotkała Bułhakowa i zamiast "Dzień dobry" usłyszała: "Nie mogę bez ciebie żyć". "Ja także" - odparła.
W roku 1957 w wywiadzie dla rosyjskiej radiostacji za granicą powiedziała: "Zrozumiałam, że to mój los, niezależnie od wszystkiego, niezależnie od tragedii rozstania z rodziną. Zdecydowałam się na nią, bo bez Bułhakowa życie nie miałoby dla mnie sensu ani usprawiedliwienia".
Pisarz listownie zawiadomił Szyłowskiego o ich decyzji i tym razem to generał ustąpił. Pobrali się w październiku 1932 roku i zamieszkali z młodszym synem Jeleny. Ci, którzy ich odwiedzali, zapamiętali: piwne oczy kobiety i niebieskie mężczyzny lśniły szczęściem. "Byłem samotny i miałem przeciwko sobie cały świat. Teraz jesteśmy we dwójkę i nic mi nie jest straszne" - powiedział jej po ślubie. W rzeczywistości cierpiał na silną nerwicę i okresowe depresje, miał lęk przestrzeni, samotności, bał się wychodzić z domu. Lusia, Lusieńka, jak ją nazywał, odprowadzała go i przyprowadzała z teatru. Uszyła mu czarną aksamitną czapeczkę mistrza, którą zakładał siadając do pisania i w której lubił się fotografować.
"Nadpobudliwość i przejawiająca się u niego czasami złośliwość ustąpiły. Można było pomyśleć, że jego sytuacja zmieniła się diametralnie na lepsze, niebezpieczeństwa zniknęły i życie weszło w spokojne koleiny - napisał Siergiej Jermolinski, przyjaciel ostatnich lat życia Bułhakowa. - Nic takiego się nie stało, ale pojawił się - dom. Dom, gdzie każdego dnia, o każdej godzinie czuł, że nie jest nieudacznikiem, tylko pisarzem, który nie ma prawa wątpić w swoje powołanie, i w swoje trwałe, niezależne od ludzi władzy, miejsce na ziemi".
Ostatnia szansa
W styczniu 1932 roku rząd zezwolił na wznowienie "Dni Turbinów". Utwór mógł wystawiać tylko jeden teatr w kraju, MChAT, ale Bułhakow jakby zawziął się, że przezwycięży złą passę. Pisał wszystko, cokolwiek zamawiano: sztuki, scenariusze filmowe, libretta oper dla Teatru Wielkiego, adaptował Moliera, Gogola, Cervantesa... Równolegle pracował nad "Mistrzem i Małgorzatą", piąty wariant powieści ukończył w roku 1937, szósty i siódmy w roku 1938, poprawki wariantu ósmego dyktował żonie niemal do śmierci.
2 października 1935 roku Jelena Bułhakowa zanotowała w dzienniku: "Radosny wieczór! Misza czytał >>Iwana Wasiljewicza<< u nas w domu. Reżyser Gorczakow wycierał łzy ze śmiechu, MChAT chce natychmiast przystąpić do pracy nad sztuką. Kolacja upłynęła wesoło".
Komedię "Iwan Wasiljewicz zmienia zawód" Teatr Satyry wycofał w roku 1936 po próbie generalnej. W latach sześćdziesiątych Leonid Gajdaj nakręcił według niej film, który stał się ekranowym hitem. Sztuka o Molierze "Zmowa świętoszków", entuzjastycznie oklaskiwana, zeszła ze sceny MChAT-u po siedmiu spektaklach wskutek napastliwej recenzji "Prawdy". Sztukę o Puszkinie "Ostatnie dni" wystawiono po śmierci autora. W ciągu czternastu ostatnich lat życia Bułhakow nie zobaczył w druku nawet linijki swego tekstu.
W grudniu 1939 roku kraj miał obchodzić 60-lecie Stalina i dyrekcja MChAT-u poszukiwała stosownego utworu. Nazwisko Bułhakowa gwarantowało, iż nie powstanie płaski panegiryk. Pisarz uznał, że to ostatnia szansa, by zaistnieć. Na próbach czytanych sztukę "Batum", o młodzieńczych latach wodza, przyjęto wspaniale. Dobrej recenzji spodziewano się również z KC partii - w większości teatrów szły już lizusowskie gnioty.
Mimo upału dzień 14 sierpnia 1939 roku zaczął się szczęśliwie: Bułhakow z żoną i ekipą artystów MChAT-u wsiedli do pociągu Moskwa-Kutaisi. Teatr delegował ich do Gruzji, by na miejscu zapoznali się z realiami przyszłej inscenizacji. W przedziale wzniesiono kielichy za pomyślność przedsięwzięcia. Depesza o odwołaniu wyjazdu, a zatem i premiery, dogoniła ich po dwóch godzinach podróży, na stacji w Sierpuchowie. Bułhakowowie dojechali do Tuły i stamtąd wrócili do Moskwy taksówką. W samochodzie pisarz zaciągnął firanki, skarżąc się na bóle oczu. Był to pierwszy atak nerczycy, na którą w wieku 48 lat zmarł jego ojciec. Tyle samo miał Bułhakow.
Przewidział, że będzie ciężko umierał. Uprzedził o tym Jelenę zaraz po wyznaniu jej miłości, poprosił, by go nie oddawała do szpitala. Roześmiała się: rozmawiała ze zdrowym, niespełna czterdziestoletnim mężczyzną. "Przysięgnij, że będę umierał na twoich rękach" - powtórzył poważnie, więc wciąż się śmiejąc - przysięgła.
Po drugim ataku, gdy nerki odmówiły pracy i gwałtownie zaczął ślepnąć, lekarze dawali mu trzy dni życia. Przeżył jeszcze pół roku, okresowo tracąc wzrok i mowę, straszliwych cierpień nie koiły nawet potężne dawki narkotyków.
Zachowały się fotografie zrobione na miesiąc przed śmiercią: wychudły pisarz na łożu boleści uśmiecha się, pozorując beztroskę, na ustach Jeleny także błądzi uśmiech, ale jej spojrzenie... Z taką rozpaczą Małgorzata patrzyła zapewne na spalony rękopis Mistrza.
"Przykro patrzeć na nią, choć stara się być bardzo opanowana - pisała siostra Jeleny, Olga Bokszańska, do zamieszkałej w Rydze matki. - Znając ich miłość, poetycką, wspaniałą, niepodobną do wszystkich zwyczajowych wyobrażeń o miłości małżeńskiej, wiem, że to dla niej strata bezpowrotna i niezastąpiona".
Bułhakow zmarł 10 marca 1940 roku. Tydzień później wdowa po pisarzu podjęła starania o wydanie jego sztuk. W roku 1946 przez kremlowską krawcową udało się jej przekazać list do sekretarza Stalina, Poskriobyszewa. Oddzwonił z niejasną obietnicą. Pomyślnie zakończyła się dopiero szósta czy siódma próba, podjęta już w czasie chruszczowowskiej odwilży.
Żelazna wdowa
- Jakim cudem "Mistrz i Małgorzata" ukazał się w latach sześćdziesiątych? Przecież można było przetrzymać rękopis aż do pierestrojki, jak Płatonowa, Grossmana i innych - pytam Mariettę podczas zwiedzania klatki schodowej domu Pigit.
Profesor Czudakowa, niczym czwarta żona i spadkobierczyni mistrza, ze znawstwem komentuje co ciekawsze rysunki. Fotograf Wojtek, nie bacząc na ponurą minę sąsiadki-aktywistki, robi ostatnią dokumentację graffiti. "Annuszka" nadal pilnuje robotników, którzy szpachlują ściany i zabierają się do malowania parteru.
- Po prostu Jelena Siergiejewna nie odstępowała Konstantina Simonowa, póki nie wymógł u władzy zgody na druk - odpowiada. - A jaką zmyślną grę prowadziła z kręgami szowinistycznymi - ona, Żydówka - by przekonać naszą konserwę literacką, iż Bułhakow jest "ich" człowiekiem! "Gdyby Stalin nie zabronił wystawienia >>Batumu<<, Misza miałby inną biografię", powtarzała mi jeszcze w roku 1969. Nie chciała słyszeć, że ten słaby utwór zepsułby wizerunek pisarza.
W roku 1965 miesięcznik "Nowyj Mir", mimo protestów MChAT-u, wydrukował "Zapiski nieboszczyka" (prototypy bohaterów były w teatrze aż nadto czytelne). Na najważniejszą powieść autora demokratom zabrakło jednak siły przebicia. Maszynopis "Mistrza i Małgorzaty" Jelena Bułhakowa przekazała dobrze widzianemu przez partię pismu "Moskwa". Mimo skrótów i cięć cenzuralnych, publikacja zagrzmiała jak wybuch wulkanu. W dwadzieścia sześć lat po śmierci narodził się zupełnie nowy Bułhakow, nieoczekiwany i wstrząsający. Stwierdzenie "Rękopisy nie płoną" weszło do języka kilku pokoleń.
"Żelazna wdowa" nie poprzestała na tym sukcesie: jadąc do Francji, zaszyła pod podszewkę płaszcza maszynopis "Psiego serca". Kilkadziesiąt kartek, własnoręcznie - dla zachowania tajemnicy - przepisanych na starej maszynie. Skonfiskowany w roku 1926 przez tajną policję utwór właściwie nie istniał, nie wolno było nawet wymieniać jego tytułu. Ona go wskrzesiła.
Wyobrażam sobie, że pojawiła się na lotnisku elegancka, ze starannym makijażem. (Gdy Bułhakow żył, nawet do śniadania siadała umalowana, obwieszona biżuterią i wystrojona jak do teatru - bardzo to lubił). Serce waliło jej jak młot, ale jeszcze bardziej bała się, że nienaturalne fałdy płaszcza lub rumieniec zdenerwowania zniweczą cały plan. Nobliwa starsza pani - nie, skądże - figlarna wiedźma Małgorzata zacisnęła zęby i rozciągnęła usta w łagodnym uśmiechu. Podała paszport, patrząc celnikowi prosto w oczy, i po chwili bez przeszkód szła do samolotu.
Gdy "Psie serce" ukazało się na Zachodzie, Jelena Bułhakowa wystąpiła w prasie radzieckiej z kategorycznym protestem przeciw "samowolnej publikacji, dokonanej wbrew jej woli i z naruszeniem praw autorskich zmarłego męża". Marietta dowiedziała się prawdy dopiero po jej śmierci, od kuzyna zmarłej.
- Kłamały wszystkie żony Bułhakowa - podsumowuje Czudakowa. - Przemilczały we wspomnieniach, że nienawidził bolszewików, z przekonań był monarchistą, służył w białej armii i chciał emigrować. Kłamały jego siostry, kłamali badacze. Wszyscy powtarzali, że to dla dobra pisarza. Wytknęłam wiele takich faktów w rozszerzonym wydaniu swojej książki "Życie Michaiła Bułhakowa". Książka jeszcze nie wyszła, a już słyszę: "Po co pani wspomina o antysemityzmie Bułhakowa? Jaki pożytek z informacji, że był morfinistą?" A ja, proszę pani, uważam, że prawda nie może być bezużyteczna.
Epilog z Annuszką
Jesienne słońce przegląda się w zwróconych ku zachodowi oknach domu Pigit, a na studziennym podwórzu malarz pociąga szarą farbą rysunki na fasadzie budynku. Czarnego kota o szmaragdowym spojrzeniu, zepsuty prymus, czułe wyznania i domorosłe sentencje filozoficzne pokrywa wzorowa szarość.
- Przecież to nie na zawsze! - Czudakowa przerywa moje westchnienia żalu i uśmiecha się promiennie. Nie do mnie jednak, do obiektywu. Co tam tytuł profesora, dla rasowej kobiety najważniejsze - to ładnie wyjść na zdjęciu. - Nowe pokolenia zostawią tu własne autografy - dodaje rześko i na pożegnanie częstuje mnie historią skrótów w pierwszym wydaniu powieści.
Był przełom lat 1966-1967, KC partii niespodziewanie zachował się jak biblijny Piłat - umył ręce i polecił redakcji miesięcznika "Moskwa" samodzielnie zdecydować, co w książce jest cenzuralne, a co nie. Zadanie spadło na zastępcę redaktora naczelnego. Uwinął się szybko i oprócz drugiej części "Mistrza i Małgorzaty" w tym samym numerze pisma zmieścił własne dzieło "Listopad w Londynie" - o beznadziei emigracji. Po Moskwie poszła fama, iż redakcyjne maszynistki płaczą rzewnymi łzami, gdy grafoman na urzędzie wykreśla całe rozdziały Bułhakowa.
- Los zetknął mnie po latach z owym Borysem Jewgieniewiczem przy jednym stole w domu wczasowym. Poczekałam na odpowiedni moment i spytałam go wprost o tę publikację. Zaskoczony potwierdził, że miał z cenzury carte blanche, a jak z niej skorzystał - widać było w druku... Miał chłop pecha, wszedł do historii literatury nie własną twórczością, lecz skrótami w cudzej książce - kończy Marietta Omarowna i po energicznym uścisku dłoni wraca do Fundacji pisać podania o remont dachu.
Za bramą szumi Pierścień Sadowy, pobliski bar "Behemot" kusi zapachem odmrażanej pizzy. Strudzony malarz ulatnia się po angielsku i ja też zbieram się do odejścia, gdy senne podwórze zalewa potok jazgotliwych pretensji. To "Annuszka", to jej koronna scena. Z wyschniętej piersi dobywa się głos jak dzwon, chude ramię bezsilnie wygraża nieobecnemu malarzowi i kamiennej fasadzie domu. Nic dziwnego: na rozgrzanym murze farba schnie momentalnie i spod przepisowej szarości, niczym biblijne MANE, TEKEL, FARES, wyłania się czarne kocurzysko. Nikomu nie przeszkadza, łypie bandyckim okiem.