"Ex Libris" nr 48, marzec 1994

 

Kinga Dunin

LITERATURA POLSKA CZY LITERATURA W POLSCE?

 

Literatura polska to patos, nuda i troska. A więc po pierwsze - jest świętością, którą nieśliśmy przez dzieje, widząc w niej sens i szansę ocalenia narodowej tożsamości. Po drugie - są to utwory, których nikt nigdy by nie przeczytał, gdyby nie został do tego zmuszony oraz zastępy obsługujących je Bladaczek, mających zawsze na podorędziu jakieś ważkie pytania: "Jakiego koloru wstążki miała Jagna na weselu?" i "Dlaczego nie wzrusza, skoro wielkim poetą był?". I po trzecie - odkąd pamiętam, literatura polska przypomina chorego, nad którym pochylamy się z lękiem i troską, dopytując się: "Co ci dolega? Czy jeszcze żyjesz?"

Jak widać, problemem jest zarówno wczoraj, jak i dziś literatury, sposób zaś, w jaki łączy ona przeszłość z teraźniejszością, przypomina zachowanie oszalałego kota uporczywie kręcącego się w pogoni za własnym ogonem. Cały święty kanon literatury miałby bowiem sens, gdyby istniała jego żywa kontynuacja, gdyby wmuszana dziatwie w szkole wiedza była nauką kodu potrzebnego do rozszyfrowywania istniejących kulturowych sensów. Pochłonięta jednak kontemplacją swego obolałego ogona polska literatura współczesna nie jest w stanie wejść w kontakt z rzeczywistością. Widząc, jak patos więdnie w oparach nudy, nie ma odwagi oprzeć się na tradycji ani się od niej oderwać, tak jakby nie chciała zostawić jej na lodzie. Wikła się przez to w typowe błędne koło: tradycja nie ma sensu, bo nie ma kontynuacji, zaś kontynuacja bezsensownej tradycji jest niemożliwa. Kanon można by reanimować tylko wtedy, gdyby był korzeniem żywej kultury, na razie jednak kwiat współczesnej literatury jakoś nie chce zakwitnąć na obumarłej gałęzi. Jeśli miałabym zdiagnozować stan chorej, powiedziałabym, że cierpi na ciężką nerwicę. Oto jej objawy: narcyzm i brak obrazu własnej tożsamości. Wpatrzona tylko w siebie, nieszczęsna literatura polska miota się pomiędzy skrajnie wyidealizowaną wizją swoich powinności ("ach, jaka jestem czysta i piękna") a samodeprecjacją ("jestem głupia, brzydka i nikt mnie nie kocha"). Ten typowo neurotyczny splot prowadzi do odcięcia się od wszelkiej rzeczywistości, utraty kontaktu ze społecznym zapleczem, jest samonakręcającą się maszynką produkującą nieadekwatne kulturowo reakcje.

A jaka jest rzeczywistość? Odkąd zniknęła oficjalna cenzura, a książka stała się w dużej mierze towarem rynkowym - oferta wydawnicza jest coraz bardziej zróżnicowana, czytelnictwo zaś wzrosło. Jeśli nie będziemy używać określenia "literatura" w sposób wartościujący - rezerwując je tylko dla książek, które uznajemy za godne tego miana - lecz potraktujemy termin ten najszerzej - pomieszczając w nim wszelką produkcję literacką, a także paraliteracką (filozofia, psychologia, poradniki, literatura faktu itp.) - zapewne zgodzimy się, że trudno mówić o upadku literatury w Polsce. Ciągle jeszcze czytamy - jedni mniej, drudzy więcej, jedni to, inni owo. Ale właśnie taka literatura naprawdę istnieje i funkcjonuje. Jest częścią symbolicznej kultury i to jest właśnie rzeczywistość, z którą pora nawiązać jakiś kontakt. Braki polskiej literatury nie wynikają bowiem z tego, że nie opisała PRL, nie rozliczyła się z komuną czy też nie jest w stanie opisać codziennych problemów właściciela "szczęk". Problem polega na tym, że straciła ona kontakt z książkami, które czytają Polacy, a w końcu książki pisze się o innych książkach.

Wypowiadający się w imieniu polskiej literatury strażnicy świętego ognia mają także wypaczoną wizję odbiorcy. Z jednej strony jest to POLAK (z samych dużych liter) spragniony jak kania deszczu narodowych prawd na swoją miarę, z drugiej strony, gdy przeciętny czytelnik ideału tego nie spełnia, okazuje się on zwykłym chamem, który czyta tylko Ludluma i Harlequina, a więc książki, na które wystarczy po prostu machnąć ręką.

Oczywiście Polacy, jak wszyscy, potrzebują klasycznej rozrywkowej literatury: romansu, science fiction, sensacji, kryminału, popularnej powieści obyczajowej, horroru. Ale również w tej dziedzinie istnieje ogromne zróżnicowanie i może należy uświadomić sobie, że najlepsze pozycje mistrzów popularnych gatunków, takich jak Le Carré, King czy Ursula LeGuin, są naprawdę lepszą literaturą niż pozytywistyczne nowelki w stylu Janka Muzykanta. I jeśli ktoś jest w stanie je czytać oraz rozumieć, to wcale nie jest takim strasznym prymitywem; kultura też na tym nie cierpi. Odbiorcy literatury doprawdy nie dzielą się na coraz węższą elitę chłonącą Miłosza i straconych dla prawdziwej kultury prostaczków. Warto również zastanowić się, co oznacza dwunaste wydanie Przebudzenia de Mello w twardych okładkach, i w ogóle zainteresowanie rozmaitymi pozycjami z pogranicza kontrkultury, filozofii i psychologii. Może potrzeba sensu w życiu nie sprowadza się wcale do chęci zrozumienia doświadczeń komunizmu? Może Polaków bardziej dziś interesuje buddyzm?

Książki, które są czytane - od tych najprostszych, po najbardziej wyrafinowane - poza rozrywką dostarczają odbiorcy symboli, znaków kulturowych, za pomocą których porządkuje on swój świat. Czy nam się to podoba, czy nie, arsenał tych znaków znacznie wykracza poza szlachcica z szabelką, rozdartą sosnę, a od złego zomity z czasów stanu wojennego większą nośność ma, jak się zdaje, kosmita (Däniken!). Oczywiście można to wszystko uznać za śmiecie niepotrzebnie zamulające polskie umysły, dla mnie jednak to właśnie jest prawdziwa kultura Polaków. Możliwe, że dziś w większej mierze należy do niej - wsparty filmem - obraz amerykańskiego farmera na tle pola kukurydzy (niedługo nadejdzie kryzys i ruszy on rozklekotaną ciężarówką do Kalifornii zbierać pomarańcze) niż Boryna, biegnący przez pole w śmiertelnym gieźle. Prawda literacka to nie tylko prawdopodobieństwo fikcji, to także fikcja, którą uznajemy za prawdę. I trudno coś na to poradzić, że prawdziwy wydaje się nam agent CIA w pogoni za gangsterem, a funkcjonariusz UOP w tej samej roli jest jakiś nienaturalny. Elementy polskiej rzeczywistości w małym stopniu zostały przerobione na znaki. No, może z wyjątkiem Pałacu Kultury - to udało się Konwickiemu. Dlatego też przed polską literaturą stoi bardzo trudne zadanie. Kostiumy ze starego kuferka nie nadają się do opisu rzeczywistości (na przykład próba romantycznej heroizacji stanu wojennego skończyła się wielkim obśmianiem.) Z drugiej strony, elementów realnie istniejącego świata nie udało się przerobić na symbole. Można winić za to komunizm, jednocześnie jednak należy pamiętać, że symbole tworzą pewną strukturę, są ze sobą powiązane. Nie uda się odbudować języka polskiej literatury opierając się jedynie na Mickiewiczu, musi powstać w zgodzie ze znakami rzeczywiście rozumianymi i odczuwanymi przez czytelnika.

W tej sytuacji tylko spokój może nas uratować. Bez względu na to, jak przebiegać będzie dalej choroba literatury polskiej, będzie istniała literatura w Polsce i kultura Polaków - nasza własna mozaika złożona z bardzo różnych kamyczków. Mają szansę znaleźć się w niej również książki pisane przez pisarzy polskich (i wiele z nich się znajduje). Przestańmy jednak uważać, że literatura polska musi istnieć. Nie musi. Nawet jeśli zniknie i tak będzie w Polsce istniała jakaś literatura. Każdy będzie mógł sobie coś wybrać z ogromnej światowej oferty, a ten, kogo brzydzi życie w globalnej wiosce, kupi sobie w antykwariacie Kraszewskiego.

Oczywiście na obraz kultury nie wpływa jedynie rynek sterowany przez odbiorcę, ale również opiniotwórcze pisma i grupy kształtujące literackie gusty. I tu też powinna nastąpić zmiana. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy wystarczy nam dobra literatura, czy też koniecznie musi być ona polska. Może nie jest ważne, czy Polacy będą czcili Konopnicką, ważne zaś, żeby lubili dobre książki, niezależnie od narodowości ich autorów, aby umieli je czytać i rozumieć. Kształtowanie odbiorcy nie może polegać na nieustannych pretensjach, że nie reprezentuje właściwego poziomu i nie czyta do poduszki romantyków. Dość też łkania pisarzy, że nikt nie chce ich wydawać, a to spowoduje upadek polskiej kultury. Niech piszą dobre książki (taka to już profesja). Można nawet czasem udzielić im wsparcia finansowego, byleby nie odbywało się to pod hasłem ratowania substancji narodowej.

Pora już uznać fakty: istnieje literatura w Polsce tylko w pewnej części polska i ona stanowi nasz świat odniesienia, nią też trzeba się zajmować. Literatura obca czytana przez Polaków powinna zostać uznana za integralną część kultury, tak też powinna być badana i analizowana. Stanowi ona istotną część naszego świata, a nie jedynie jakiś dziwny, nic nie znaczący dodatek. Ponadto to, co czyta się w Polsce, wcale nie jest przypadkowe: często sprawdzone na świecie hity tu się nie sprzedają, a mało znani pisarze stają się obiektem kultu. Co z tego, że nie piszą po polsku? My i tak przerabiamy ich na własne kopyto, choć może dobrze byłoby, gdyby krytyka umiała bardziej ich oswoić, odnieść do polskich doświadczeń społecznych i historycznych. Wpatrzeni w ideał nieistniejącej literatury narodowej, w jakiś mityczny, wymyślony twór, gotowi jesteśmy przegapić tworzącą się nową jakość - otwartą, uniwersalistyczną kulturę w Polsce.

A co z literaturą polską? Pozwolę sobie na koniec na zaprezentowanie wersji optymistycznej. Może kiedy uda nam się zrozumieć i zaakceptować kulturę Polaków taką, jaka ona jest, a nie jaką powinna być, kiedy polscy pisarze będą pisać książki (zamiast tworzyć literaturę), nagle odkryjemy, że mamy wspaniałą literaturę polską i warto nawet sięgnąć do Norwida, żeby umieć się nim w pełni cieszyć.









LITERATURA NARODOWA?