...To sprawa fantastyczna, mroczna sprawa współczesna, w stylu naszego stulecia, kiedy się ludzkie serce zmąciło; kiedy się szermuje frazesem, że krew "odświeża", kiedy się głosi życie ułatwione. Mamy tutaj książkowe rojenia, mamy tutaj serce rozjątrzone teorią; widoczne tu jest zdecydowanie się na pierwszy krok, ale zdecydowanie się osobliwego autoramentu: człowiek się zdecydował, ale tak jakby runął z wysokiej góry, jakby spadł z dzwonnicy; poszedł popełnić zbrodnię jakby nie na własnych nogach. Zapomniał przymknąć drzwi za sobą, a zabił; dwie osoby zabił - dla teorii. Zabił, a pieniędzy wziąć nie potrafił, co zaś zdążył porwać, to ukrył pod kamieniem. Nie dość mu było, że zniósł katusze, kiedy siedział za drzwiami, a do drzwi się dobijali, targali za dzwonek; nie, on potem, wpółprzytomny, idzie do pustego już mieszkania, żeby przypomnieć sobie ten dzwonek, żeby raz jeszcze doświadczyć lodowatych dreszczy wzdłuż kręgosłupa... Pewno, można to ostatecznie tłumaczyć chorobą, lecz mamy i coś lepszego: zabił, a poczytuje siebie za człowieka uczciwego, gardzi ludźmi, paraduje jak biały anioł...
*** Fiodor Dostojewski - Bracia Karamazow - DIABEŁ. ZMORA IWANA FIODOROWICZA
... - Doprawdy, gniewasz się na mnie za to, że nie nawiedziłem cię w czerwonej aureoli, "grzmiąc i błyskając", z osmolonymi skrzydłami, a właśnie zjawiłem się w tak skromnej postaci. Jesteś dotknięty, po pierwsze, w swoim uczuciu estetycznym, a po drugie, w ambicji: jak do tak wielkiego człowieka mógł przyjść taki pospolity diabeł? Nie, w tobie jednak płynie ta romantyczna struga, którą tak wyśmiewał już Bieliński. Cóż robić, młodzieńcze! Ot, zamierzałem, wybierając się do ciebie, zjawić się dla żartu w postaci dymisjonowanego rzeczywistego radcy stanu, który służył na Kaukazie, ma gwiazdę Lwa i Słońca na fraku, ale bałem się naprawdę, że mnie pobijesz za to tylko, że śmiałem przypiąć Lwa i Słońce, a nie przyczepiłem przynajmniej Gwiazdy Polarnej lub Syriusza. A ty wciąż swoje, że jestem głupi.
*** Fiodor Dostojewski - Bracia Karamazow - Legenda o wielkim inkwizytorze
...Czyż natura ludzka tak została stworzona, żeby odrzucić możliwość cudu i w takich strasznych momentach życiowych, momentach zasadniczych, najpoważniejszych i najtrudniejszych duchowych wyborów być zdaną jedynie na decyzje wolnego serca? Tak, wiedziałeś, że Twój bohaterski czyn zostanie utrwalony w księgach, że dotrze w głąb wieków i do ostatnich krańców ziemi, żywiłeś tę nadzieję, że naśladując Ciebie człowiek również zostanie z Bogiem, że nie wybierze, nie będzie domagał się cudu. Nie wiedziałeś natomiast, że ledwo tylko człowiek odrzuci cud, odrzuci też natychmiast Boga, ludzie bowiem szukają nie tyle Boga, ile cudów. A ponieważ człowiek nie jest w stanie obejść się bez cudów, bardzo szybko stworzy sobie nowe, już własne cudowności i zacznie im pokłon oddawać: wierzyć w cudowną moc znachorów czy umiejętności wiejskich czarownic, i to chociażby nie wiem jakim był buntownikiem, heretykiem czy bezbożnikiem.
*** FIODOR DOSTOJEWSKI - BIESY - U TICHONA (Spowiedź Stawrogina)
...W ciągu tych czterech czy pięciu dni, które minęły od tamtego czasu, ani razu nie widziałem jej z bliska, rzeczywiście bardzo zmizerniała. Twarz jakby się jej wydłużyła, a czoło na pewno miała rozpalone. Oczy jej stały się jeszcze większe, patrzyła nimi na mnie nieruchomo, jak mi się początkowo wydawało, z jakąś tępą ciekawością. Siedziałem w kącie kanapy, przyglądałem się jej nie ruszając się z miejsca. Wówczas niespodziewanie poczułem znów przypływ nienawiści. Niezwykle szybko zauważyłem, że się mnie nie boi, co mogło być wywołane gorączką. Jednakże gorączki nie miała. Nagle zaczęła kręcić główką jakby z jakimś wielkim wyrzutem, po czym niespodziewanie podniosła swoją malutką piąstkę i zaczęła mi nią wygrażać. W pierwszej chwili ów gest wydał mi się śmieszny, lecz później stał się nie do zniesienia. Wstałem i zbliżyłem się do niej. Na twarzy jej malowała się rozpacz, której wprost nie można sobie wyobrazić na obliczu dziecka. Wciąż wygrażała mi swoją piąstką i wciąż ruch jej głowy wyrażał wyrzut.
*** Stanisław Cat Mackiewicz - Dostojewski
...Dostojewski czyta swoich Biednych ludzi Grigorowiczowi, także literatowi, swemu byłemu koledze ze szkoły inżynierów, z którym obecnie mieszka razem w jednym mieszkaniu. Teraz następują rozkosze pierwszego tryumfu. Grigorowicz jest zachwycony, biegnie do poety Niekrasowa i u Niekrasowa wobec kilku osób odczytuje rękopis Dostojewskiego. Wszyscy są zachwyceni, olśnieni. Grigorowicz przybiegł do Niekrasowa wieczorem, teraz jest już późna noc, koniec maja czy początek czerwca, czyli że noc jest biała, czytać w pokoju można nie zapalając światła. Grigorowicz powiada: "Dobrych uczynków nie należy odkładać, chodźmy zaraz powinszować Dostojewskiemu." Niekrasow Dostojewskiego nie zna, lecz wraz z Grigorowiczem idą do niego, budzą go, a gdy zmieszany, zdziwiony, zaskoczony siada na łóżku, winszują mu arcydzieła. Potem Niekrasow poszedł do domu, Grigorowicz do łóżka, ale Dostojewski za to wstał z łóżka i długo, długo, do samego ranka chodził po pokoju od ściany do ściany. Przeżywał chwilę powinszowań - od pierwszych słów swoich gości, od chwili, w której zrozumiał, o co chodzi, aż do wyjścia Niekrasowa z pokoju. Gdy kończył to sobie wspominać, to zaczynał od początku. Już dzwoniły na ulicach różne dzwonki, już hałasował ruch uliczny, darli się przekupnie, rozpoczynał się skwar, a Dostojewski wciąż chodził, nie mogąc się otrząsnąć z wrażenia.
*** Bohdan Urbankowski - "Dostojewski - dramat humanizmów"
...Strachow:
"Podłości pociągały go i przechwalał się nimi. Opowiadał mi Wiskowatow, że chwalił mu się, iż (...) w łaźni maleńką dziewczynkę, którą przyprowadziła mu guwernantka. Charakterystyczne jest przy tym, że przy zwierzęcej pożądliwości nie miał żadnego gustu, nieczuły był na powab i piękno kobiecości."
Grigorowicz:
"...był kiedyś na procesie o zgwałcenie 10-letniego dziecka. Po rozprawie poszedł za dziewczynką - zdziwiony jej dziecinną dorosłością i tym, że wraca sama - zwabił ją do siebie cukierkami i odbył z nią stosunek..."
Fariesow:
"... zwierzał mi się, że uwiódł guwernantkę i namówił ją do przyprowadzenia uczennicy, którą także..."
*** JÓZEF SMAGA - "FIODOR DOSTOJEWSKI - ŻYCIE I TWÓRCZOŚĆ"
...Polskiego czytelnika nieprzyjemnie uderza niechęć Dostojewskiego do naszego narodu. Rzecz należy widzieć w szerszym kontekście, bowiem o "kwestii polskiej" można tu mówić z podobnym uzasadnieniem jak o francuskiej, niemieckiej, angielskiej czy żydowskiej. Niechęć autora Biesów do innych nacji jest konsekwencją bezgranicznej miłości, jaką obdarzył własny naród. Była to miłość absolutna i niepodzielna, dlatego dla innych pozostała najwyżej obojętność, najczęściej jednak - agresywna antypatia. Szczególnie drastyczna jest jego antypatia do Niemców, poświadczona listami z zagranicy, widoczna również w Zbrodni i karze, gdzie wszystkie Niemki (Gertruda Resslich, Amalia Lippewechsel, Daria Francewna, Luiza Iwanowna) to albo osoby już z racji swego narodowego "obciążenia" tępe i głupie, albo bezwzględne, przebiegłe i zdemoralizowane. Niemiec, Niemka to tradycyjnie symbol głupoty, chciwości i arogancji.
*** Natalia Modzelewska - Pisarz i miłość
...Wróćmy do wspomnień pani Awdotii: "W naszym kółku należało wystrzegać się młodych literatów, tych bezlitosnych szyderców, Dostojewski zaś jakby naumyślnie prowokował ich swoją popędliwością i pychą, już samym tonem dając do zrozumienia, jak dalece góruje nad nimi talentem. No i wzięli go na języki... Zwłaszcza Turgieniew umiał wciągać Dostojewskiego do polemiki i doprowadzać do pasji, tak że ten tracił panowanie nad sobą i zaczynał wygadywać bzdurne opinie, które kpiarz potem z lubością rozpowiadał. Dostojewski zrobił się straszliwie podejrzliwy, bo pewien jego przyjaciel powtarzał mu wszystko, co pod jego nieobecność mówiono u nas o nim i o jego powieści... Dostojewski zaczął każdego posądzać, że zazdrości mu talentu, w słowach najzupełniej niewinnych dopatrywał się chęci ubliżania jemu i jego powieści. Przychodził do nas już rozjątrzony, czepiał się każdej okazji, by wylać na swoich krzywdzicieli całą złość, która go zatruwała. Ci z kolei, zamiast okazać wyrozumiałość dla człowieka chorego, przewrażliwionego - wyszydzali go, doprowadzając tym do jeszcze gorszego rozjątrzenia."
*** Ryszard Przybylski - Dostojewski i "przeklęte problemy"
...Za lojalność wobec racjonalistycznej etyki Dostojewski płacił posądzeniem o sceptycyzm religijny. Płacił zresztą chętnie. Tak bardzo zależało mu bowiem na ukazaniu "ciemnych ścieżek'' etyki laickiej, moralności bez Boga. I jeśli prawosławny pozytyw Dostojewskiego łatwo powitać dziś wyrozumiałym uśmiechem, to trudno przejść bez niepokoju i przerażenia obok racjonalistycznego systemu etycznego Raskolnikowa. Zbyt bliski jest on moralności współczesnego dwudziestowiecznego człowieka zarówno tam, gdzie zniewala celnym teoretycznym argumentem, jak też i tam, gdzie ociera się o zbrodnię. Raskolnikow zapoczątkował bowiem epokę "laickiego tragizmu", który stał się jednym z głównych problemów literatury naszego stulecia. W końcu przecież dla wierzących bez wahania w prawdę Objawienia "rachunek Raskolnikowa" nie stanowi istotnego zagadnienia. Jest on udręką ludzi, dla których etyka jest tylko i wyłącznie sprawą rozumu. Dlatego powieść ta stała się księgą rozpaczy dopiero dla tych pokoleń, które zrozumiały i odcierpiały antynomie systemu moralnego bez Boga. I wszystko wskazuje na to, że nadal w każdej epoce powieść ta burzyć będzie naiwne przekonanie, iż laicka etyka jest systemem prostym, radosnym, nie obarczonym ciężarem rozdartych sumień i "przeklętych problemów".
MICKIEWICZ
*** Roman Kaleta - O Ksawerze Deybel
...pamiętnikarska notatka Seweryna Goszczyńskiego z dnia 21 VII 1858 r.: "Wczoraj słyszałem od Łąckiego, że Ksawera (Deybel, a dziś Mainardowa) pisała do Władysława Mickiewicza w tej treści: »Mąż mój jest bez miejsca, jesteśmy w niedostatku, mamy troje dzieci, żądam od ciebie 2000 fr. na wychowanie dziecka twojego ojca«.
Miała ona to dziecię w r. 1847 i rozpuszczono, że ojcem był Mickiewicz; to pewna, że jakiś czas chowało się w domu Mickiewicza"...
*** Bohdan Urbankowski - Xawera czyli Poeta w szponach "demonicznej Żydówki"
...20 maja 1848, pod nieobecność poety, odbyło się zebranie Koła, o którym Chodźko doniósł Mickiewiczowi do Rzymu. Podczas tego zebrania Towiański, rzucał klątwy i groźby na działalność Mickiewicza we Włoszech - Xawera zarzucona takimiż klątwami i groźbami nakłaniana była do wyjścia za mąż za brata Iwanowskiego. Konrad Górski, który pisze o tych scenach w pracy "Mickiewicz - Towiański", komentuje rzecz następująco:
Dochodzimy tu do najprzykrzejszej karty w życiorysie Mickiewicza osłanianej milczeniem przez wielu historyków literatury, rozgłoszonej przez Boya. Chodzi o potomstwo, które Mickiewicz miał spłodzić z Xawerą. Do poszlak, które by ograniczały owe potomstwo do jednej córki, jeszcze wrócimy, a na razie wyprowadźmy jeszcze jeden hipotetyczny wniosek: Xawera widocznie oczekiwała wtedy dziecka, a Towiański dla uniknięcia skandalu kompromitującego grono jego wyznawców, pragnął to dziecko zalegalizować, wydając ją za mąż za Iwanowskiego.
*** Bohdan Urbankowski - Czy Towiański był szpiegiem?
...Przesłane (8/20 stycznia 1842) do szefa III Wydziału wyjaśnienie Mikołaja Kisielowa, charge d'affaires ambasady w Paryżu (nawiasem mówiąc, przyjaciela Mickiewicza z Petersburga), zaskakuje dość lekkim potraktowaniem sprawy. Wynika z niego, iż ambasada została już wcześniej powiadomiona o działalności Towiańskiego, ale nie uważano, by fakty graniczące z obłędem warte były, by zaprzątać nimi uwagę Ministra Imperium.
*** Sławomir Koper - Kobiety w życiu Mickiewicza
...Specyficzną rolę w życiu sekty odgrywały kobiety, a Karolinę Towiańską (żonę mistrza) podejrzewano nawet o kierowanie ruchem. Zygmunt Krasiński zauważył, że pod jej nieobecność Towiański "wracał do dawnego stanu mierności. Ile razy był z nią razem i mieszkał, odzyskiwał swoją potęgę". Krasiński stwierdził nawet, że to "ona wszystko widzi, nie on". Nie mniejszy wpływ na Sprawę wywierała siostra Karoliny - Anna Guttowa. Obie panie były nieustannym źródłem intryg, wygrywając ambicje poszczególnych wyznawców. A u schyłku 1841 roku w Paryżu pojawiła się kolejna kobieta mająca odegrać znaczący wpływ w życiu sekty. Była nią Ksawera Deybel. Jej nazwisko przez dziesiątki lat zakrywała zmowa milczenia. Zadecydowały o tym dzieci wieszcza (szczególnie Władysław Mickiewicz), skutecznie eliminując wszelkie jej ślady z życia ojca. Podobnie postępowali przyjaciele poety, pozwalając, aby imię Ksawery zniknęło z korespondencji i pamiętników. Praktycznie aż do trzeciej dekady ubiegłego stulecia nazwisko Deybel znali tylko najlepsi znawcy epoki, ale nawet oni wspominali o Ksawerze wyłącznie w prywatnych rozmowach. Dopiero Tadeusz Boy-Żeleński oficjalnie przypomniał o jej istnieniu (Brązownicy), czego do dzisiaj nie potrafią mu wybaczyć bardziej pruderyjni badacze.
*** Manula Kalicka - Mickiewicz Adam nie odmawiał
Polityka - 2009-12-19
...Całą tę włoską sielankę zakłóca wybuch powstania listopadowego. Wieszcz narodowy powinien walczyć. Mickiewicz chce niby jechać do powstania. Jedzie. Długo. Zwiedzając po drodze, oglądając kaskady, podziwiając Rafaela. Dojeżdża. Ale nie do Polski - do Paryża. I znowu niby jedzie, jednak jakoś bez przekonania. Ciągle coś mu przeszkadza... To ma wieźć broń, to chcą mu jakąś misję powierzyć. Może zatrzymują, by go ocalić? Nie wiemy. W końcu jednak rusza. Dojeżdża do Wielkiego Księstwa Poznańskiego - ale właśnie zamknięto granice tak szczelnie, że ani się przedostać. Próbuje, ale bez rezultatu. Czekając na zmianę sytuacji, wędruje po okolicznych dworach, wszędzie witany, fetowany. Spotyka się ze swoim bratem, rannym w powstaniu, i uwodzi kobiety. Wiele kobiet. Najważniejszą z nich była Konstancja Łubieńska, bardzo piękna, oczywiście mężatka, matka pięciorga dzieci, kobieta niewątpliwie z klasą. Konstancja zakochuje się, chce rzucać męża, z dużym trudem udaje się jej to wyperswadować. Jak ślicznie napisał o tym Łubieński: "Łubieńska chciała dla niego poświęcić wszystko, on nie miał nic dla niej do poświęcenia poza sobą. A siebie było mu trochę szkoda...".
*** Jan Walc - Architekt arki - IMPERIUM KONTRATAKUJE
...I oto ów romantyczny kochanek, który w swojej przedrosyjskiej karierze zdołał raz zakochać się nieszczęśliwie i raz uwieść żonę prowincjonalnego doktora, zanudzoną na śmierć kowieńską codziennością, ląduje z wyroku Nowosilcowa w samym środku odeskiego karnawału. O najgłośniejszej kochance Mickiewicza z tego okresu tak pisze Ksawery Pruszyński: Może więcej znaczyło, że była Rzewuska de domo, wnuczka hetmana targowickiego, siostra Henryka Rzewuskiego, niebawem autora "Listopada" i "Pamiątek Soplicy", no i pani Hańskiej, słynnej pani Hańskiej, w której miał zakochać się aż do ślubu Balzac. Rzewuscy byli w starej Polsce arystokracją najbłękitniejszą, magnaterią całą gębą, wobec których wszelakie hrabiny Sobańskie, nie mówiąc już o Puttkamerowych i zgoła nie wspominając o zacnych Wereszczakach, miały się jak sroki do pawi.
*** Rzym koło Nowogródka - z Tomaszem Łubieńskim rozmawia Paweł Goźliński (Adam Mickiewicz)
Gazeta Wyborcza - 16/10/1998
...Jedna z uczestniczek moich zajęć na Uniwersytecie Warszawskim napisała przekonującą pracę na temat motywów kabalistycznych w "Dziadach". Ale do zrobienia takiej interpretacji matka Mickiewicza nie jest w ogóle potrzebna. Jeżeli jej przodkowie byli frankistami, to co z tego ma wynikać? Barbara Mickiewiczowa była katoliczką, bardzo głęboko wierzącą. Zresztą i tak nie ma i nie będzie bezpośrednich dowodów na jej frankistowskie pochodzenie. Owszem, żyli na Litwie Majewscy - frankiści, ale nie wiadomo, czy oni w ogóle byli krewnymi Barbary. Mnie się wydaje, że nie. Matka Mickiewicza była po prostu córką ekonoma, zaś frankiści to byli jednak zwykle ludzie wykształceni, materialnie dobrze sytuowani.
GOMBROWICZ
*** Joanna Siedlecka - Jaśnie panicz (młodość Witolda Gombrowicza)
...Wymyślali sobie od ciemnych sług i jaśnie panów. A bywało - rzucała w niego poduszką albo czymś, co akurat wpadło pod rękę. Gonił ją wtedy, gdy złapał - bili się, szarpali, kuksali. Choć powtarzał zawsze, że gdy sługa podniesie rękę na swego pana - ręka jej uschnie, pan natomiast straci przez to dotknięcie swoją błękitną krew. Przepadnie jego wyższość. Pobili się na przykład, gdy wyszło na jaw, że czekoladki, którymi ją poczęstował, okazały się środkiem przeczyszczającym! I żeby to jeszcze zachował się tak tylko wobec niej. Nie ukrywał jednak, że poczęstował nimi znajome panienki od Platerówny, z którymi wybrał się na spacer do Ogrodu Saskiego. Doszły tylko do Placu Piłsudskiego...
*** Agnieszka Stawiarska - Życie uczuciowo-erotyczne Witolda Gombrowicza
...W wyznaniu Gombrowicza uczynionym w Testamencie uderzają słowa: "dziewki najniższej kategorii - ale nie prostytutki". Co to oznacza? Prawdopodobnie to, że bohaterkami przygodnych "spięć" były kobiety brzydkie, nieatrakcyjne. Tylko ich się nie bał. Obsesja na punkcie brzydoty fizycznej pojawia się z ogromną częstotliwością w jego utworach. Katasia z Kosmosu - kobieta ze zdeformowaną wargą, jest chyba najbardziej uderzającym przykładem. Kępiński przytacza we wspomnieniach opowieść przyjaciela o erotycznej przygodzie w ziemiańskim dworze z jakąś panienką brzydką, a nawet odrażającą.
Motyw rozpaczliwego, pokątnego uwodzenia "sług do wszystkiego", które zresztą z reguły nie dochodzi do skutku, stał się kanwą młodzieńczego opowiadania Na kuchennych schodach. Bohater tego opowiadania, Filip, jest wytwornym urzędnikiem MSZ, subtelnym i słabym młodzieńcem. Ponieważ wstydzi się swych dziwnych skłonności, żeni się z kobietą "stanowiącą zupełne antidotum sługi". Ale obcując z nią, ma wrażenie, że przebywa stale we "wrogiej, oziębłej krainie". Sługi zaś wzruszają go swą naturalnością, abnegacją, zwierzęcą prostotą. "Idzie, poruszając siedzeniem, stawia niemrawo grube, krótkie łydy, gołe w lecie, a zimą w grubej, białej, bawełnianej pończosze". Filip ma ogromne trudności z nawiązaniem z nimi kontaktu. Budzi nieufność, "prymitywną dumę" albo wręcz wesołość prostych kobiet - jest bowiem lękliwy i nerwowy. "Musiało być we mnie coś podjudzającego, co działało jak czerwona płachta na ich organ śmiechu".
Nieodgadnioną wciąż zagadką jest kwestia, co WG robił przez pierwsze lata w Argentynie, z czego żył? Podobno głodował... Kilka lat później dostał posadę w banku, jeszcze później nabył maszynę do wyrobu plastikowych duperelków - wytwarzał figurki Jezusa i Maryji, i z tego żył. Ale jak żył w Argentynie zaraz po 1939?
Odpowiedź daje nam książka Reinaldo Arenasa "Zanim zapadnie noc. Autobiografia" wydana w Polsce w 2004. W polskiej wersji książki czytamy, iż dwaj emigranci Virgilio i Witold: zostali przyjaciółmi i kompanami w podrywie i przygodach erotycznych.
Na tym kończą się, w polskim wydaniu aluzje w kwestii erotycznych przygód Gombrowicza w Argentynie. W wydaniu angielskim książki Arenasa jednak czytamy: Gombrowicz, jak powiadał Virgilio, był wtedy bardzo przystojny; żeby przeżyć, został męską prostytutką w buenosajreńskich łaźniach, gdzie pozwalał się pieprzyć za parę groszy.
I dalej: Wedle Virgilia jego polski przyjaciel trafił kiedyś na Argentyńczyka z ogromnym penisem; człowiek ów zapłacił z góry i zdecydowanie chciał Witolda wypieprzyć - i tak oczywiście zrobił. Ale, mówił Virgilio, uszkodził odbyt Gombrowicza w takim stopniu, że Witold wrócił do domu bardzo krwawiąc. Virgilio napełnił wannę ciepłą wodą, rozebrał przyjaciela, i pomógł mu wejść do wanny, żeby złagodzić ból. Jak twierdził Virgilio, Gombrowicz spędził w wannie dwa dni, aż jego rana zaczęła się goić.
Reżyser Franco de Peńa twierdził, że wśród argentyńskich przyjaciół WG krążyła pogłoska o zbiorowym gwałcie, jakiego ofiarą padł nasz pisarz na wycieczce w portowej dzielnicy...
Najbardziej znanym w kulturze polskiej przykładem cenzurowania relacji i dokumentów jest działalność syna wielkiego Adama - Władysława Mickiewicza. Wyśmiewane przez Boya brązownictwo dotyczyło jednak Wieszcza, architekta narodowej arki. Aż tu nagle, po ponad 100 latach podobne cenzorskie zabiegi zastosowano wobec pisarza ciężko pracującego całe życie by ową arkę zdekonstruować. Wieszcz czy anty-Wieszcz, każdy Wielki staje się w Polsce Mistrzem Wielkim Polskim Geniuszem Gombrowiczem Głośnym z "Transatlantyku", którym można się pochwalić całemu światu. Casus biografii Kapuścińskiego pióra Artura Domosławskiego, która została zaatakowana przez przedstawicieli pokolenia gombrowiczowskiego, ludzi wychowanych na książkach WG dowodzi, że reguły rządzące polską mentalnością pozostają równie archaiczne jak w wieku XIX.
Trzeba wskazać palcem - za ocenzurowanie drastycznego akapitu z książki Arenasa odpowiada tłumaczka Urszula Kropiwiec i wydawnictwo Świat Literacki. Ciekawe jednak, co by było, gdyby i tłumaczka i wydawnictwo zaryzykowało publikację drastycznego fragmentu? Zapewne odbyłby się zwykły seans potępienia, może nawet sam arcybiskup Życiński rozkwiczałby się moralnie: nikczemny atak, haniebna podłość, łajdacka nikczemność, obyczajowa dzika lustracja w wykonaniu ludzi małych itd. itp.
Nie ma chyba drugiego kraju, gdzie istniałaby taka przepaść między tym co publiczne a tym co prywatne.
*** Magdalena Miecznicka - Wzajemne nienawiści pisarzy
Dziennik - 11 kwietnia 2009
...Za komuny nienawiści o podłożu politycznym były tłumione nie przez dobry obyczaj, lecz zwyczajnie przez cenzurę. Stanisław Dygat pozostawał w bliskiej przyjaźni z Tadeuszem Konwickim, z którym codziennie wymieniał złośliwości na temat kolegów, których oceniał jako koniunkturalistów. Siłą rzeczy uwagi te nie mogły mieć szerszej publiczności. Co prawda, jak się później okazało, miały - bo spisywali je panowie z SB, która podsłuchiwała pisarzy. Oto próbki z wypowiedzi Dygata przytoczone przez Joannę Siedlecką w książce "Kryptonim »Liryka«. Bezpieka wobec literatów": "Iwaszkiewicz i Andrzejewski są nie tylko świadectwem rozpaczliwie niskiego poziomu literatury, ale też myślenia w tym kraju", "Cenzura zabroniła oddania »Miazgi« do druku. Bardzo słusznie, bo to jedna wielka grafomania", "Kisiel to cymbał, grafoman bez odrobiny talentu, a w muzyce jeszcze gorszy", "Adolf Rudnicki to grafoman, zarozumialec, dostał się do literatury tylko dzięki partii i rządowi", no i jeszcze: "Kazimierz Kutz jest cwaniakiem i karierowiczem". "Ale i ich zażyłość została narażona na szwank przez »Kalendarz i klepsydrę«, w której to książce Konwicki przedstawił zachwycający, lecz złośliwy portret przyjaciela. Dygat się obraził i już się nie odzywał" - wspomina Jerzy Pilch.
IWASZKIEWICZ
*** Jarosław Iwaszkiewicz - Dzienniki 1911-1955
...Wczoraj przy kolacji w hotelu Moskwa mieliśmy kłopot. Chociaż nie było jeszcze późno, nic już w kuchni nie było z potraw widniejących na karcie. Władysław G. upierał się, żeby dostać antrykot, ale antrykotu nie było. Kelner powiedział nam, że jest tylko antrykot z kury. Kazaliśmy sobie więc dać po antrykocie.
Czekaliśmy dość długo. Po chwili takiego czekania towarzysz W. powiedział:
- Ciekawy jestem, jak może wyglądać antrykot z kury? Jak można zrobić antrykot z kury? To musi być bardzo małe?
Na tym opowiadanie powinno się skończyć. Wróciwszy do numeru hotelowego, chciałem tylko zanotować w dzienniku:
"Kto nie wie, jak wygląda antrykot z kury, nie może rządzić państwem".
Ale po namyśle powstrzymałem się. To byłoby zbyt snobistyczne. Wydawałoby [się], że jest w tym pogarda dla nowych ludzi, ale tu bynajmniej pogardy nie ma.
Niezwykły incydent z antrykotem czyli z: mięsem z kością z przedniej górnej części tuszy wołowej lub cielęcej; płat tego mięsa; także: surowy lub smażony kawałek tego mięsa.
Iwaszkiewicz funkcjonuje latami w systemie stalinowskim jako urzędowy literat, pomija milczeniem represje, tortury. Pierwszym wpisem w "Dzienniku" kiedy dystansuje się do PRL jest scena z antrykotem. Dygnitarz komunistyczny nie wie, co to antrykot z kury! Jakże to bolesne dla Iwachy!!!
Przypadek Iwaszkiewicza to dziwaczne połączenie wyrafinowania artystycznego z instynktownym konformizmem, przekonaniem, iż rolą artysty jest znalezienie "mecenasa", kimkolwiek by on był. Przed wojną służba dla sanacji, po wojnie PRL-owi. W świetle "Dziennika" zupełnie śmieszne są miłoszowe dywagacje o "heglowskim ukąszeniu". Tu mamy po prostu wygodne życie, wdzięczność za wysokie nakłady, za wyjazdy zagraniczne, za wreszcie zaspokojoną pychę pisarską...
*** Jarosław Iwaszkiewicz - Dzienniki 1956-1963
...Do Bieruta miałem zawsze wielkie zaufanie - i przykro mi było, że w ostatnich latach wycofał się jak gdyby od kontaktów z nami, pracownikami kultury. Wierzyłem mu bardzo. Śmierć jego sprawiła na mnie bardzo silne wrażenie, pogrzeb - wspaniały. Te tłumy, które przesuwały się przed trumną, tłumy prawdziwego, do dziś cierpiącego proletariatu, dla którego on był symbolem i nadzieją. Zamęt w kraju po jego śmierci ogromny i nikt nie ma jego autorytetu. Żaden Korboński nie zasmaruje jego rozwagi i mądrości. Mogą na niego zwalać wszystko jak na Stalina - mój osobisty stosunek do niego, bardzo osobisty, nigdy się nie zmieni. Myślę, że nie bez racji trumna jego była przykryta narodowym sztandarem.
*** Iwaszkiewicz - Artysta, działacz, pan
...O dorobku i postawie Iwaszkiewicza dyskutowali na łamach marcowego numeru paryskiej "Kultury" Konstanty Jeleński i Gustaw Herling-Grudziński. Obaj zgodzili się co do roli Stawiska w czasie okupacji, ale później już się różnili. Jeleński w tym dwugłosie Iwaszkiewicza bronił, Herling raczej atakował, wspominał na przykład, jak to Iwaszkiewicz "na jakimś penklubowym kongresie, jeszcze w czasach stalinizmu; natychmiast po przywitaniu oświadczył w obecności pozostałych członków delegacji polskiej, że widywanie się ze mną jest niedopuszczalne". Z ust Herlinga padały określenia, które przylgnęły do Iwaszkiewicza na długo: "serwilizm", "naturalny instynkt dworzanina", "filozofia mandaryna". Herling wyjaśniał, na czym miałby polegać "naturalny instynkt dworzanina": "zasmakował stopniowo w swoich tytułach, dostojeństwach i godnościach, [...] z dumą obnosił swoje ordery, [...] przechwalał się, iż Gierek zabrał go ze sobą do Breżniewa". W sumie więc rola Iwaszkiewicza, tak to oceniał Herling, polegała na "użyczeniu pewnego kulturalnego splendoru nowemu ustrojowi".
*** Krzysztof Tomasik - PIERWSZY HOMOSEKSUALISTA PRL-U
...Jeszcze przed śmiercią pisarza pogląd na jego działalność wyrabiały sobie kolejne osoby: Gustaw Herling-Grudziński widział w nim zdrajcę, Czesław Miłosz oportunistę, a Kot Jeleński Konrada Wallenroda. Natomiast Zygmunt Mycielski eksponował w swoich zapiskach kwestię łapczywości na wszelkie zaszczyty i funkcje: "Jarosławowi zawsze mało. Chciałby mieć Nagrodę Nobla. Chciałby być ekscelencją, ministrem, ambasadorem, dostać jeszcze dużo orderów. W końcu nie on jeden. Znałem wielu takich. Nie wystarczy mu, że napisał dużo bardzo pięknych wierszy, że JEST poetą" (30 VII 1978). Jednocześnie Iwaszkiewicz jest też polskim pisarzem najsilniej utożsamianym z homoseksualizmem, ta kwestia pojawiała się w związku z nim częściej niż w przypadku innych twórców. I to zarówno w międzywojniu, jak i później. Powstawały nawet na ten temat dowcipy, różne wersje jednego z nich przypominali sobie po latach Mieczysław Grydzewski i Jan Lechoń: "Historię z Jarosławem znam w innej wersji. Jadą samochodem. Szofer zatrzymuje się. Co się stało? - pyta Jarosław. Przejechało chłopca - odpowiada szofer. A czy ładny? - pyta Jarosław" (2 IX 1950).
*** JAN WALC - Mefisto z kwiatem glicynii
...W przeciwieństwie do grupy kolegów z kawiarni "Pod Picadorem", pisma Pro arte et studio, a później Skamandra, Jarosław Iwaszkiewicz nie zdobył sobie szczególnej popularności ani powodzenia swoimi tekstami literackimi, co rzucało się szczególnie w oczy na tle błyskotliwych karier pozostałych skamandrytów. Któryś z nich rzucił później bonmot: w Skamandrze było nas czterech i Jarosław Iwaszkiewicz, jak to piąte koło u woza. W pisanych później wspomnieniach żali się Iwaszkiewicz niejednokrotnie, że na skutek złośliwych plotek rozpowszechnianych przez Lechonia i Słonimskiego był przez lata uważany za osobnika pozbawionego inteligencji i talentu. W tej sytuacji - iście wzorem balzakowskich bohaterów - postanowił Iwaszkiewicz ufundować swoją karierę na starannie zaplanowanym małżeństwie, żeniąc się w roku 1922 z Anną Lilpopówną, córką i dziedziczką Stanisława Lilpopa, jednego z najbogatszych fabrykantów warszawskich. Kiedy kilkanaście lat później Anna Iwaszkiewiczowa dziedziczyła majątek po swoim ojcu - wyceniano go w milionach dolarów. Cena, za którą gotów był sprzedawać się Lucjan de Rubempre, została poważnie przebita.
*** ANDRZEJ KRAJEWSKI - Mieszkanie, papier, czasem mały samochodzik - JAROSŁAW IWASZKIEWICZ I WŁADZA LUDOWA
Rzeczpospolita - 25.05.2002
...Wielkie ambicje prezesa ZLP dostrzegał Leszek Prorok. Jego zdaniem Iwaszkiewicz nie mógł darować Jerzemu Andrzejewskiemu udziału w tworzeniu KOR, ponieważ usłyszał pogłoski, iż represje przeciw autorowi "Popiołu i diamentu" pomogą mu zdobyć Nagrodę Nobla. A była to jedyna rzecz, której zawsze pragnął i której nigdy nie otrzymał. Jak wielkie było to marzenie, świadczy reakcja odnotowana przez Tadeusza Kwiatkowskiego, gdy władze ZSRR przyznały prezesowi ZLP w roku 1969 Leninowską Nagrodę Pokoju. "Nie mogę odmówić, ale spadło to na mnie jak nieszczęście" - skarżył się autor "Sławy i chwały", uważał bowiem, iż moskiewskie zaszczyty osłabiają jego szansę na Nobla.
*** Bohdan Korzeniewski - Książki i ludzie
...Z upływem wielu lat nie zatarło się we mnie uczucie żałości, jakiego wówczas doznałem. Nie było ono ani litością, która się rodzi na widok cudzego upośledzenia, a więc i własnej wyższości, ani nawet zwyczajną ludzką solidarnością we wspólnej niedoli. Z mojej żałości, dokuczliwej jak tępy ból, przebijało zdumienie, że los dla wielu ludzi na ziemi bywa zawsze jednakowo bezlitosny. Nie chce zelżyć swojej srogiej ręki nawet wtedy, kiedy zmienia się historia. Zastępuje bowiem jednych ciemiężycieli innymi. Jeszcze bardziej pozbawionymi miłosierdzia.
*** MAŁGORZATA SZEJNERT - Sława i Infamia - ROZMOWA Z BOHDANEM KORZENIEWSKIM - cz. 1
...Pod koniec 1940 roku zaczęły docierać do Warszawy te straszne wieści o "Heimkehrze". Donoszono mi, że na Kurpiach, w Myszyńcu i koło Myszyńca, dzieją się jakieś dziwne rzeczy, że pojawiły się tam oddziały wojska polskiego i polska policja w pełnym uzbrojeniu. Że te oddziały napadają na polskie wsie, łapią mieszkańców, strzelają do nich, biją na oczach rodzin, wpychają do eleganckich samochodów wojskowych i wywożą w nieznanym kierunku. I że to się filmuje. Tak, strzelano, podpalano, bito. Wszystko to było prawdziwe. Robiono w ten sposób film propagandowy służący Niemcom. To były sekwencje ukazujące okrucieństwo Polaków wobec Niemców wołyńskich. Statyści byli darmowi i nie wiedzieli nawet, że są statystami. Akcja filmu toczyła się w 1939 roku. Miała odpowiednio usposabiać do Polaków Niemców przebywających w Polsce. Zaangażowano bardzo dobrą austriacką aktorkę Paulę Wessely. Dano jej rolę anielskiej córki niemieckiego lekarza, społecznika, który leczy chłopów za darmo. Dobrzy, bezinteresowni, serdeczni ludzie. Ale burmistrz wołyńskiego miasteczka urządza prowokację, podburzona ludność napada na dom dobroczyńcy, kamienuje, przyjeżdża polska policja, następują rozprawy z poczciwą ludnością niemiecką, dantejskie sceny. Biedaczka Wessely czołga się po podłodze i widzimy podkuty but wymierzony w jej twarz. Naprawdę straszne jest jednak to, że ten but tkwi na nodze polskiego aktora, Józefa Kondrata, który zaangażował się do tego filmu.
*** MAŁGORZATA SZEJNERT - Sława i Infamia - ROZMOWA Z BOHDANEM KORZENIEWSKIM - cz. 2
...W Narodowym szło od lat "Wesele" w reżyserii Hanuszkiewicza. W roli Żyda występował Janusz Kłosiński, dobry aktor, którego lubiłem. Karny członek partii. Więc kiedy władze potrzebowały aktora, który poparłby w telewizji decyzję o stanie wojennym, zaproponowały to jemu. Zgodził się, nie przewidział, że skazuje się na śmierć aktorską. Gdyby dopisała mu wyobraźnia, pewnie by tego nie zrobił, bo lubił grać. Więc był tym karczmarzem w "Weselu". Niewielka rola, bardzo dla publiczności niewygodna. Widownia wyraźnie się obawiała, że manifestacja przeciw aktorowi, który gra Żyda, może być wzięta za antysemityzm. A po różnych polskich doświadczeniach nikt tego nie chciał. Czułem fizycznie ten moment wahania. Ktoś się jednak zdecydował i zaklaskał, przełamując to zawieszenie. Kłosiński zmartwiał. Był ledwie przytomny. Zagłuszono go całkowicie. Spotkaliśmy się oczami. Siedziałem bardzo blisko, w drugim rzędzie.
*** Komedianci. Rzecz o bojkocie
...- I to przy okazji tego spektaklu wydarzyło się coś, czego dawniej w teatrach nie było. Wyklaskiwanie. U Ciebie było po raz pierwszy - to też historia. Wiem, że miało to swoją drugą stronę medalu. Czy nie można było jakoś tego aktora ochronić?
- Wszyscy, cały zespół, mieliśmy taki odruch, bo to było okrutne. Cały zespół z tyłu sceny, bo "Wesele" szło na obrotówce i widzieliśmy, jak przy tym morderczym klaskaniu, wraz z Bogu ducha winnym Janczarem w roli Czepca, wykrzykiwali swoje kwestie coraz głośniej. Kiedy dobrnęli do końca, Janczar, nieprzytomny, uciekł za kulisy, a Kłosiński został i... czekał na drugie wejście. Zobaczyłem jego twarz i przestraszyłem się. Był blady jak trup i twarz mu się dosłownie rozeszła. W odruchu obronnym zaproponowałem, że następne wejście opuścimy. Ale on powiedział: "Nie, jestem zawodowcem". I wszedł znów pod pręgierz, a kiedy zszedł, podałem mu rękę, choć, oczywiście nie pochwalałem jego wypowiedzi w telewizji. Nie wiem, czy to zauważył, był nieprzytomny. A gdyby umarł? Jako aktor umarł właśnie wtedy i nie raz myślałem, że ten człowiek zapłacił niewspółmierną cenę.
*** Fałszywy mag świątyni teatru - rozmowa z Krystianem Lupą (Jerzy Grotowski)
Dziennik - 4 kwietnia 2009
...Kiedy studiowałem w łódzkiej filmówce, mój przyjaciel opowiedział o swoich wrażeniach ze spotkania z Grotowskim podczas jakiejś dyskusji otwartej. Po powrocie z Indii wszedł właśnie w swój okres hipisowski. Mówił bardzo cicho, w zgodzie z manierą najbardziej zaawansowanych i wykształconych hipisowskich guru. Ten antyekspresyjny sposób bycia miał oddziaływać na publiczność następująco: jeśli pragniesz się czegoś dowiedzieć, weź to sam ze mnie. To po co w ogóle rozmowa? Uściśnijmy sobie ręce, dotknijmy się, pozbądźmy się wzajemnych podejrzeń. Moja nieufność wobec Grotowskiego zaczęła się, jak widać, od motywów powierzchownych. Przeszkadzał mi ów wielki wysiłek, jaki wkładał w kreowanie swojego image’u. Grotowski nigdy mnie nie przekonywał jako człowiek. Bodaj w filmie "Pełen guślarstwa obrzęd świętokradzki" widziałem zapis jego wypowiedzi. Paląc papierosa, opowiadał o swojej metodzie. Była to ekspresja kogoś skupionego bardziej na sobie niż na swoich myślach. Mało tego, odczuwałem jakąś pogardliwą wrogość do potencjalnego adresata, ton kogoś "obsesyjnie niedocenionego", ton w jakim wypowiadamy zdanie: "Czy pan wie, kto ja jestem?".
*** Jerzy STUHR - Grotowski i apostołowie
...Ryszard Cieślak wziął grupę po mnie i prowadził jakieś zajęcia. Po pół roku mogłem przyjechać. Spotykam tę moją grupę, chcę kontynuować przerwane zajęcia. Patrzę na nich, a to jest piętnaście kompletnie rozregulowanych osobowości. Z jednej strony, mają zalążki podstaw, jakie im dałem - najprostszych kroków, logiki każdego gestu - a z drugiej - widać, że osiągnęli pseudowyzwolenie wewnętrzne - w dziewięćdziesięciu procentach ocierające się o histerię sceniczną i skrajny ekshibicjonizm. Byli jak rozregulowane zegarki, które coś pokazują, mają jakiś mechanizm, ale pozbawione są dyscypliny. Pytam się: "Dzieci, co wyście robili?". Oni: "Cudowne rzeczy na łące, z miednicą z winem na środku". Ryszard kazał im całą noc leżeć na golasa na trawie, a na środku postawił miednicę z winem. Całą noc mieli się czołgać do tej miednicy, żeby się punktualnie o piątej rano razem napić. Zgranie tego wszystkiego wymagało niemałego wysiłku i precyzji. Łąka miała 600-700 metrów.
*** Eustachy Rylski - ARINA TIMOFIEJEWNA
...Noc w lesie nie musi być miła, trzeba gdzieś przycupnąć. Jermołaj zaproponował niedaleki młyn. Pokazał się parobek, zawołał gospodarza. Młynarz, mężczyzna wielki, brzuchaty, o byczym karku i dłoniach jak bochny chleba, najstraszniejszy rodzaj rosyjskiego chama, wolny chłop, który się dorobił, proponuje nocleg w chacie. Pan wybiera bróg nad rzeką, prosi o słomę, jedzenie, samowar. Zjawia się żona młynarza Arina Timofiejewna, już nie młoda jak na tamte czasy, tuż po trzydziestce, wysoka, szczupła, krucha, zgrabna ze śladami wielkiej urody na wschodniej twarzy. Jermołaj ją zagaduje o to, o tamto, czy wódki by nie wyniosła, ogórków, kiszonych rydzów. Arina spełnia prośbę, a potem przysiada na wiązce słomy, opiera łokcie na kolanach, ujmuje twarz w dłonie i zastyga w smutku i wzniosłości. Zadaje pytania, odpowiada, jest spokojna, uprzejma, oględna, pogodzona z losem i ze sobą samą, absolutnie samotna wobec wsi, męża, młyna, Rosji i tych dwóch przypadkowych wędrowców, którzy o świcie odejdą.
*** Maksym Gorki - Moje uniwersytety
...Filolog ów czytał książki nawet na ulicy: idzie chodnikiem, zasłoni twarz książką i potrąca ludzi. Zwalony z nóg przez tyfus głodowy, leżąc w gorączce na poddaszu, krzyczał:
- W moralności powinny być harmonijnie stopione elementy wolności i przymusu - harmonijnie, har-har-harm...
Wrażliwy, na wpół chory wskutek chronicznego niedojadania, wyczerpany uporczywym poszukiwaniem niewzruszonej prawdy, nie miał żadnej radości życia prócz czytania książek i kiedy wydawało mi się, że pogodził sprzeczności dwóch tęgich umysłów, jego miłe, ciemne oczy zapalały się dziecinnym, szczęśliwym uśmiechem. W jakieś dziesięć lat od czasu mojego pobytu w Kazaniu spotkałem go w Charkowie; po powrocie z Kemu, gdzie przebywał pięć lat na zesłaniu, znów studiował na uniwersytecie. Wydawało mi się, że żyje on w mrowisku sprzecznych myśli; pożerany przez gruźlicę, próbował pogodzić Nietzschego z Marksem; chwytając mnie za ręce zimnymi, lepkimi palcami, pluł krwią i charczał:
- Nie sposób żyć bez syntezy!
Umarł w tramwaju w drodze na uniwersytet.
*** MAKSYM GORKI - ROSYJSKIE OKRUCIEŃSTWO
...Wydaje mi się, że najbardziej jaskrawą cechą moskiewskiego narodowego charakteru jest właśnie okrucieństwo, tak jak humor - angielską. To specyficzne okrucieństwo - to jednocześnie wymyślona z zimną krwią miara dla określenia wytrwałości i oporu w cierpieniu, jakie może osiągnąć człowiek; swego rodzaju próba życiowej siły. Najciekawszą cechą rosyjskiego okrucieństwa jest jego diabelska finezja, powiedziałbym, wyszukana estetyka. Nie sądzę, by te osobliwości można objaśnić takimi słowami jak "psychoza", "sadyzm" lub podobnymi. W istocie rzeczy niczego one nie wyjaśniają. Następstwo alkoholizmu? - Jednak nie myślę, żeby rosyjski lud był mocniej zatruty alkoholem niż inne narody europejskie. Chociaż trzeba przyznać, że wpływ alkoholu na psychikę Rosjanina jest szczególnie fatalny, gdyż lud nasz odżywia się gorzej niż inne. Mówię tutaj nie o okrucieństwie, które pojawia się sporadycznie, jako wybuch chorej bądź perwersyjnej duszy. To wyjątki, które zajmą lekarza-psychiatrę: mówię tutaj o masowej psychologii, o duszy narodu, o zbiorowym okrucieństwie.
*** NINA BERBEROWA - Maksym Gorki
...Już pierwszego wieczoru spędzonego u Gorkiego zrozumiałam, że ten człowiek należy do innej części inteligencji niż ludzie, których znałam dotychczas.
Czy lubi Gogola? Hmm, tak, oczywiście... ale lubi także Jełpatiewskiego - obu uważa za "realistów" i dlatego obaj są porównywalni i można jednego z nich przedkładać nad drugiego. Czy lubi Dostojewskiego? Nie, nienawidzi Dostojewskiego. Powiedział mi to pierwszego wieczoru naszej znajomości i powtarzał potem wielokrotnie.
- Czy pani czytała Ogurcowa? - zapytał mnie też wtedy. Nie, nie czytałam Ogurcowa. Oczy mu zwilgotniały: wiele się podówczas po Ogurcowie spodziewał. Tajemniczego Ogurcowa nigdy nie przeczytałam.
*** Sylwia Frołow - Mistrz i dyktatorzy
...Nowy dyktator, Józef Stalin, właśnie rozpoczyna nowe porządki. Jak sam twierdzi: w imię leninowskich zasad. Najpierw pozbywa się rywala, czyli Lwa Trockiego, zmuszając go do emigracji (w 1928 roku). Potem każe rozstrzelać czekistę Jakowa Blumkina, który ośmielił się spotkać z wygnańcem (w 1929 roku). Po czym zaczyna się właściwy prolog - walka z tak zwanym szkodnictwem. Pierwszą w tej walce jest "sprawa szachtyńska", czyli wykrycie organizacji kontrrewolucyjnej burżuazyjnych specjalistów w Donbasie, oskarżonych o uprawianie szkodnictwa społecznego. Drugą "sprawa Partii Przemysłowej", czyli Związku Organizacji Inżynierów - głównego ośrodka szkodnictwa gospodarczego. Trzecią rozpracowanie Chłopskiej Partii Pracy - jako największego szkodnika w rolnictwie. W obronie inżynierów odzywają się ludzie ze świata. Pod protestem widnieją nazwiska takich sław jak Albert Einstein i Tomasz Mann. Reaguje także mistrz... Czy pisze protestacyjny list do kremlowskiego dyktatora? Ależ skąd! Bez pardonu odpowiada w liście otwartym protestującym sławom: "władza robotnicza i chłopska zabija swoich wrogów jak wszy". Koniec, kropka.
LITERACKIE POKOLENIE "bruLionu"
dziś prawie nikt o tym zjawisku nie pamięta, ale wydaje mi się, że warto przypomnieć, albowiem wynikają pewne istotne konkluzje:
dla MEDIÓW - podatne są one na różne "kulturalne" mody i potrafią je rozdmuchać do niepojętych rozmiarów. Kto dziś bowiem pamięta, że poeci Świetlicki i Podsiadło byli nadzieją na nowych Skamandrytów Polski lat 90-tych?
dla Młodocianych Twórców - lubią oni kreować swą twórczość na zasadzie skandalu i pławią się w blasku fleszy. Ale po paru latach mocno są zdumieni wegetacją na śmietniku, co budzi w nich jakże słuszną frustrację i przekonanie o spiskowej teorii dziejów. Oj pani Masłowska, trzeba uważać!
*** Krzysztof Varga i Paweł Dunin-Wąsowicz - "Parnas Bis. Słownik literatury polskiej urodzonej po 1960 roku"
Gazeta Wyborcza - 1995.11.10
...To życie w bruździe, wymykanie się rozpoznaniom krytycznym i ocenom, jest jednym z powodów, dla których bardzo trudno jest porównać dokonania młodej literatury z twórczością pisarzy starszych generacji. Ale pytanie, czy lepsza jest Gretkowska czy Andrzejewski (albo jeszcze lepiej, bo i takie pytanie mi kiedyś postawiono: Świetlicki czy Szekspir) jest absurdalne także z jeszcze jednego powodu. Otóż, jak dotąd, pokolenie "bruLionu" nie ujawniło ambicji na nieśmiertelność (a publiczne oświadczenie jednej z młodych pisarek, że należy jej się Nobel, do dziś jest przedmiotem żartów wśród rówieśników).
Czyżby Manuela taka ambitna?
*** Fragmenty książki Jarosława Klejnockiego i Jerzego Sosnowskiego "Chwilowe zawieszenie broni. Zarys twórczości tzw. pokolenia "bruLionu" (1986-1996)"
Gazeta Wyborcza - 1996.16.10
Opisany jest tu kontekst wystąpienia "bruLionu" - potworne znudzenie Obywatelską Troską, jaką wykazywać musieli artyści w latach 80-tych. "bruLionowcy" mieli być powtórką tych, co wiosną nie Polskę, lecz wiosnę ujrzeli.
DYSKUSJA O LITERATURZE LAT 90-tych
*** MARIAN STALA - "Coś się skończyło, nic się nie chce zacząć"
Tygodnik Powszechny, nr 2/2000
...Dzisiejsze rozczarowanie nową poezją jest (a raczej: powinno być) faktem równie zastanawiającym, jak euforia sprzed paru lat. Wskazuje ono, iż w odczuciu wielu czytelników poeci urodzeni w latach sześćdziesiątych nie zdołali zrealizować swego zasadniczego celu, nie potrafili unieważnić dokonań swoich poprzedników i nadać swemu własnemu stylowi (swym własnym stylom) piętna czegoś koniecznego, dominującego, nie dającego się ominąć...
*** JULIAN KORNHAUSER - "Po festiwalu złudzeń"
Tygodnik Powszechny, nr 4/2000
...Wszechwładny kult młodości, tak zrozumiały pod koniec epoki realnego socjalizmu i na początku nowej drogi, stawał się glejtem do sławy. Nie koniec na tym. Wiatr w żagle poczuli także krytycy. Jak nigdy do tej pory, niemal zaraz po starcie zapowiadaczy nowego, zaczęły ukazywać się książki analizujące i interpretujące ich zbiory wierszy i powieści. Powstało ponad dwadzieścia takich minisyntez. Świadczyłoby to o przełomowym znaczeniu nowej literatury. Ale przecież tak nie jest.
*** JAROSŁAW KLEJNOCKI - "Pejzaż z Wisielcem"
Tygodnik Powszechny, nr 6/2000
...Zamiast życia - życie na niby (choć wygodne i w miarę dostatnie). Zamiast niepokoju - poczucie bezpieczeństwa. Życie literackie i życie literatury zamienia się tymczasem w grę. Zawsze oczywiście było nią w pewnym stopniu. Ale teraz pozostaje już tylko gra.
>> bruLion <<
subiektywny wybór paru tekstów
Coś do śmiechu, czyli jak się robiło literaturę w PRL-u a konkretnie - Orientację Poetycką "Hybrydy"
*** Wojciech Wencel - Gdzie są chłopcy z tamtych lat?
Nowe Państwo
...W latach 70. Koperski i Waśkiewicz życzliwie śledzili "wstępowanie" kolejnego "pokolenia" literatów - tak zwanej Nowej Prywatności - znów raczej nieobecnego w historii literatury, choć środki użyte do jego promocji były ogromne. Wiele miejsca poświęcały nowej literaturze pisma Student i Nowy Medyk (wkładka Młoda Sztuka ). Ukazywały się Okolice - miesięcznik Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy, wydawany przez ZSMP z myślą głównie o literatach ze wsi i małych miasteczek. Waśkiewicz zasłynął jako wydawca serii opasłych antologii Debiuty poetyckie , której kolejne tomy ukazywały się co roku, gromadząc po dwa wiersze wszystkich debiutantów minionych dwunastu miesięcy, a także ich wypowiedzi w ankiecie Czy debiut zmienił moją sytuację literacką? Wkrótce też Orientację zastąpiło pismo o równie atrakcyjnym tytule Integracje. W każdym jego numerze drukowano utwory kilkudziesięciu poetów, z którymi redaktorzy-animatorzy współtworzyli w późnym Peerelu zamknięty obieg czytelniczy: kolejnych "młodych" gorąco namawiano do kupowania za zaliczeniem pocztowym wszystkich możliwych publikacji specjalizujących się w wydawaniu Integracji i dzieł ZSMP-owskich twórców Młodzieżowej Agencji Wydawniczej.
*** Książki i ludzie - rozmowy Barbary N. Łopieńskiej
... - Lubiła Pani Gombrowicza?
- On nie był do lubienia. Myśmy się przyjaźnili i żarli. Wśród garstki jego znajomych w Argentynie byłam jego chłopcem na posyłki. Dużo mi mówił o swojej wielkości, ale jakoś tam szło. Widywaliśmy się dwa razy w tygodniu. Kiedy wracałam z tego prania do domu, bardzo byłam zadowolona, że "Vitoldo" przychodzi. Krótko mówiąc, był jedną z rozrywek, ale też przyczyną zawracania głowy - ciągle chciał się z kimś procesować, trzeba było być świadkiem, ktoś go chciał bić albo on chciał bić kogoś. Przychodził do mnie i mówił: idź do kuchni, a ja ci ukradnę parę książek. I kradł. Potem nie zostawiałam go samego w pokoju.
Rozmowy Barbary Łopieńskiej ukazywały się w miesięczniku "Res Publica Nowa" w latach 1994-1996. Zostały przedrukowane w książce, prócz jednej. Adam Michnik obraził się, jak Jarosław Kaczyński i stanowczo zabronił publikowania wywiadu ze sobą. Czemuż, ach czemuż? Odpowiedź na dole.
*** Pies na książki - z Adamem Michnikiem rozmawia Barbara N. Łopieńska
Res Publica Nowa - 1996
... - Jak to się stało, że ma pan tak strasznie dużo książek?
- Kupowałem, a sporo kradłem.
- Mówi pan, że nie można książki wyrzucić, a ukraść można?
- Nie można. To jest chamstwo. Ostatnie chamstwo. Ale ojciec mojej koleżanki był ministrem leśnictwa i przemysłu drzewnego i dostawał za darmo wszystko, co wychodziło. Część kradłem, a część wynosiłem. Kradłem to, co chciałem mieć, a wynosiłem na przykład wydawnictwa naukowo-techniczne i wymieniałem w księgarni książkę o smarach do parowozów na Hegla czy Kieniewicza.
*** RABINDRANATH TAGORE W WARSZAWIE - Wielkie przyjęcie w Polskiej Akademii Literatury
...Wielki piewca dżungli indyjskiej okazał się bardzo wesołym kompanem. Tagore chwalił bardzo wódki Baczewskiego oraz piwo grodziskie. Lekkie zdziwienie wywołało, że w pewnym momencie dr Szapiro w imieniu wielkiego piewcy zaproponował grę w trzy karty. Jest to podobno zwyczaj indyjski. Uproszono więc prezesa Grubera, aby zechciał zagrać partyjkę ze znakomitym gościem z kraju tygrysów i węży. Prawdziwą niespodzianką było, że nad ranem Tagore, tańcząc z sekretarką Polskiego Klubu Literackiego, Stellą Olgiert, odezwał się nagle po polsku: "Uj dziś, dziś" i zaczął przytupywać. I cóż się okazało? Jak wyjaśnił nam usłużny dr Szapiro, Tagore jako dziecko poznał w Indiach komiwojażera Rabinowicza, z którym bardzo się zaprzyjaźnił. Rabinowicz nauczył go po polsku i namówił, aby zechciał odwiedzić Syreni gród.
*** Tomasz Zbigniew Zapert - Stanisława Grochowiaka noc z Białą Damą
Rzeczpospolita - 05.02.2011
...Grochowiakowa afirmacja katolicyzmu nie przeszkadzała notablom partyjnym - szczególnie tym o chrześcijańskich korzeniach - aczkolwiek podczas popijawy w "Nowej" (ul. Mokotowska): "Józef Lenart rzucił się na Staszka ze słowami »Ja nie mogę znieść twego stosunku do partii!«, niemal doszło do rękoczynów". "Chcemy go przygarnąć, a on taki kolczasty" - nie kryli rozczarowania towarzysze proponujący mu akces do PZPR. Niewątpliwie miał negatywny stosunek do partii, lecz nie werbalizowało się to w jego twórczości. "Cień politycznej poprawności rzuca na nią jednak poemat o Salvatore Allende oraz powieść »Karabiny«, krytykująca antykomunistyczną partyzantkę. Czy to był trybut dla władzy ludowej doceniającej nietuzinkowego literata? Na przykład kawalerką przydzieloną z puli ministra Józefa Tejchmy. Miał tam pisać kolejne wiersze, powieści, dramaty, słuchowiska, scenariusze...".
*** Gustaw Herling-Grudziński - Dziennik pisany nocą. 1971-1972
...W Marsa Matruh, dobrze znanym żołnierzom Brygady Karpackiej popełnił samobójstwo jedyny koń Beduina po śmierci swego pana: podczas choroby Beduina stróżował koło namiotu odmawiając żarcia, natychmiast po pochówku wbiegł na wierzchołek stromego wzgórza i skoczył w przepaść. W latach wojny, na pustyni irackiej, do rejonu zakwaterowania naszej baterii przyniesiono ledwo urodzonego szczeniaka, przypuszczalnie podrzutka z sąsiedniej osady arabskiej. Nie wiadomo było jak go karmić, aż wpadłem na pomysł przerobienia nakłutej prezerwatywy na smoczek, który napełnialiśmy rozcieńczonym słodkim mlekiem skondensowanym. Ja też, wprowadziwszy tym sposobem szczeniaka już od pieluszek na drogę życia świadomego, nadałem mu imię Żulik. Był uroczym pieskiem, rozpieszczaną przez wszystkich żołnierzy maskotą baterii. W Egipcie zabroniono nam go wziąć na statek idący do Włoch: jak oszalały kołował po oddalającym się nadbrzeżu portowym. W parę miesięcy później zjawił się w naszej baterii na przedpolach Monte Cassino. Po kampanii włoskiej odkomenderowano mnie do Rzymu; odtąd ojcował Żulikowi niepodzielnie plutonowy P., który zdaje się wyjechał z nim w końcu do Polski. Wyniosłem z wojny tylko dwie pamiątkowe fotografie: Żulika na masce "łazika" i Sosnkowskiego dekorującego mnie w Anconie. Obie straciłem w jakiejś karczemnej burdzie, piło się wtedy w Rzymie na umór.
*** Gustaw Herling-Grudziński - Dziennik pisany nocą. 1973-1979
...Przewieziono go do Bazylei 8 stycznia. Zanim do tego doszło, leżał w swoim turyńskim pokoju i pisywał nieczytelne karteczki. Sygnował je Cezar, Dionisos, Władca Świata. A także - Ukrzyżowany. W dniu wyjazdu stawiał opór, nie chciał rozstać się z "ukochanym" gospodarzem. Ubłagano go prezentem: szlafmycą pana Fino. I w tej szlafmycy jechał na turyński dworzec, jak błazen zbiegły z cyrku. W Bazylei, obawiając się publicznego skandalu na dworcu, wmówiono mu że jest podróżującym incognito księciem i musi przez tłum przejść w milczeniu z wagonu do karety.
W marcu umieszczono go w zakładzie dla chorych umysłowo w Jenie. Jego wypełniana codziennie karta kliniczna za okrągły rok, do marca 1890 roku, jest przejmująca w swej monotonii: zjadł własne ekskrementy, wypił własną urynę, wysmarował się własnymi ekskrementami, wybił szybę w oknie...
*** GUSTAW HERLING-GRUDZIŃSKI - Nocne łowy
...Odtąd dziewczyna odmieniła się zupełnie. Nie spieszyła się jak przedtem po zupę do kuchni, ale wróciwszy z bazy, goniła się po zonie do późnej nocy jak nieprzytomna kotka w okresie marcowego parzenia. Miał ją, kto chciał, pod pryczą, na pryczy, w separatkach techników, w składzie ubrań. Ilekroć mnie spotykała, odwracała głowę, zaciskając konwulsyjnie usta. Raz tylko, gdy zaszedłszy przypadkowo do składu kartofli na bazie, przyłapałem ją na kartoflisku z brygadierem 56., garbatym pokurczem Lewkowiczem, wybuchnęła spazmatycznym płaczem i wracając wieczorem do zony, tamowała łzy dwiema drobnymi piąstkami. Spotkałem ją w roku 1943 w Palestynie. Była już zupełnie starą kobietą. Zmęczony uśmiech na pomarszczonej twarzy odsłaniał szczerby w spróchniałych zębach, a przepocona koszula drelichowa pękała od dwóch obwisłych piersi, wielkich jak u karmiącej matki.
Stanisław Cat Mackiewicz
*** Stanisław Cat Mackiewicz - Europa in flagranti
...Przeczytałem ostatnio dwie rozprawy o Brzozowskim, Stawara i Miłosza. Różnię się zasadniczo z obydwoma tymi inteligentnymi ludźmi. Obydwaj wychodzą z założenia, że udział Brzozowskiego w prowokacyjnej sieci policji cesarsko-rosyjskiej jest kłamstwem i oszczerstwem. Na zeznania Bakaja wzruszają ramionami i solidaryzują się z tymi pogłoskami, które sugerują, że kiedy się ma sprzeczne z sobą zeznania agenta rosyjskiej policji i literata polskiego, to należy wierzyć nie Rosjaninowi, lecz Polakowi. Natychmiast obydwaj przyznają, że Brzozowski zdefraudował w młodości pieniądze publiczne, do czego się zresztą przyznał. Mam wrażenie, że historię rosyjskiego ruchu eserów, biografię Burcewa i rolę Bakaja znam. Do Burcewa, wybitnego esera, zgłosił się Bakaj, agent policji śledczej, wypowiedział przed nim "pokajanje", skruchę, że się zajmował pracą tak paskudną i w charakterze ekspiacji powiadomił Burcewa o znanych mu prowokatorach pracujących z ramienia policji politycznej w różnych stronnictwach politycznych, między innymi wydał w ten sposób Brzozowskiego. Ten, kto tak jak ja studiował w swoim czasie gruntownie te wszystkie makabryczne historie, ten nie może mieć źdźbła wątpliwości co do szczerości Burcewa i szczerości Bakaja. Temu ostatniemu nie mogło zależeć na jakichś intrygach przeciw Brzozowskiemu. Od środowisk polskich był zupełnie oddalony. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że Brzozowski był prowokatorem. Rehabilitowanie jego jest historycznym błędem.
*** Stanisław Cat Mackiewicz - Kto mnie wołał, czego chciał...
...Dziwne były stosunki na emigracji powojennej. Jedna pani, żona naszego byłego ministra pełnomocnego, była dozorczynią klozetu w jednym z klubów. Syn jej, bardzo dystyngowany młodzieniec, grał z królewną Małgorzatą w tenisa. Anglicy zupełnie nie dopuszczali Polaków do jakiejkolwiek wykwalifikowanej pracy. Całe społeczeństwo angielskie spychało nas do mycia naczyń u Lyonsa lub do innych prac zbyt paskudnych, aby mieć amatorów wśród Anglików. Było kilka polskich kawiarń i restauracji. Wszędzie kelnerkami były panie z inteligencji. W Klubie Marynarzy przez pewien czas usługiwała pani o nazwisku rodziny, która w XVIII w. była najbogatszą rodziną nie tylko w Polsce, lecz w Europie całej.
*** Stanisław Cat Mackiewicz - Klucz do Piłsudskiego
...Żydzi polscy, litewscy, ukraińscy, palestyńscy stanowią oazy Żydów wyjątkowych. Tutaj są właśnie miasta o większości żydowskiej, tutaj naród żydowski zbliża się do typu normalnego narodu, posiada swoje klasy niższe. Żydem normalnym nie jest bynajmniej Żyd narodowy wyznania mojżeszowego, żyjący wśród innych Żydów i obserwujący swą odrębność narodową. Żydem normalnym, Żydem typowym, nomadą żydowskiego geniuszu jest Żyd zasymilowany, tkwiący w jakimś innym społeczeństwie, Żyd będący jednocześnie Francuzem, Anglikiem czy Niemcem. Geniusz żydowski nie objawia się bynajmniej w Herzlach, Nachumach Sokołowach czy Żabotyńskich, jednym słowem w wodzach odrębności żydowskiej, lecz w takich ludziach, których rzekomo tylko pochodzenie łączyło z żydostwem, którzy do swojej żydowskości nie mieli żadnego sentymentu, a czasami nawet niechęć i pogardę, w takich ludziach jak Heine, Marks, Disraeli lub Tuwim, w ludziach całkiem zasymilowanych. Przed Chrystusem jeszcze na Krymie na cmentarzach greckich były nagrobki żydowskie z napisami nie hebrajskimi, lecz greckimi. Na cmentarzach rzymskich nagrobki żydowskie miały napisy znowuż nie hebrajskie, lecz łacińskie. Żydzi przejmowali zawsze języki, wiarę, obyczaje narodów, wśród których żyli, ale oto narody te umierały, a Żydzi istnieją ciągle. Wspaniały, prawdziwie wybrany naród - asymiluje się świetnie i nie asymiluje się nigdy. Niemiec, Polak, Francuz, przeniesiony do innego kraju, w drugim, trzecim pokoleniu traci swoje narodowe cechy, staje się obywatelem tego kraju, w którym mieszka, i nawet wyglądem fizycznym upodabnia się do ludności, wśród której przebywa. Żyd zawsze pozostaje Żydem. Cóż bardziej niemieckiego niż Lorelei Heinego? Gdy ją napisał, twierdzono, że to jakaś autentyczna niemiecka klechda. A jednak jakże żydowski jest Heine. Geniusz żydowski polega na uzyskiwaniu obcej narodowości bez tracenia swojej.
*** Stanisław Cat Mackiewicz - Odeszli w zmierzch
...Aby zaostrzać skalpel, który rani, wspomnijmy tu jeszcze opowiadanie Czechowa Rezydenci albo może lepiej Pieczeniarze. Nędzarz chłop ma starego psa i starego konia, obu półżywych ze starości. Prosi na kredyt trochę owsa dla konia. Sklepikarz jest człowiekiem o dobrym sercu, daje mu owsa, ale radzi odprowadzić konia i psa do hycla. Potem kilka scen wspólnego głodu, i wreszcie słyszymy uderzenie obuchem, które zadaje oprawca ukochanemu staremu koniowi i ukochanemu staremu psiemu przyjacielowi.
Znowu śnieg, sanki dorożkarskie i dorożkarz. Dostał wiadomość, że syn jego zmarł. Próbuje się zwierzać różnym pasażerom swej dorożki. Nie może znaleźć współczujących słuchaczy. Wszyscy go zbywają, śpieszą się, chcą się z nim rozstać; czytelnik rozumie, że wylewy starego dorożkarza krępują ich i nudzą. I wreszcie dorożkarz głęboką nocą odprowadza swoją szkapę do stajni, obejmuje ją za szyję i powiada jej, że umarł mu syn.
- Gdybyś miała źrebaczka i ten źrebaczek zdechł, przecież szkoda, prawda? - mówi.
Klacz dmucha mu na zsiniałe od mrozu ręce.
*** Stanisław Cat Mackiewicz - Był bal
...Prezydent Sadi Carnot został zamordowany przez włoskiego anarchistę Caserio w Lugdunie w 1894 roku. Na jego miejsce wybrany został drugi człowiek tak samo o honorowym nazwisku orleańsko-republikańskim p. Casimir Perier, ale ten po roku miał dość prezydentury i zrezygnował. Na jego znowuż miejsce obrano Feliksa Faure, osobistość majestatyczną, bardziej pewną swej godności i bardziej z niej dumną niż wszyscy monarchowie Europy łącznie z sułtanem jegomościa. "My, panujący" - mówił do króla Belgów. Umarł w dniu 16 lutego 1899 roku jeszcze jako prezydent, jeszcze w Pałacu Elizejskim w tak nieszczęśliwy sposób, że mu zesztywniały palce we włosach bardzo ładnej malarki, która całkiem naga, klęczała przed jego fotelem, wtuliwszy piękną główkę w obnażone uda ekscelencji. Pogrzeb był uroczysty; marszałek senatu wygłosił nad trumną długie przemówienie, w którym użył zwrotu: "I był szczęśliwy aż do ostatniej chwili swego życia". Mowa była oficjalna i jako taka oczywiście nudna, lecz to spostrzeżenie zwróciło uwagę żałobnych słuchaczy swoją trafnością.
Tadeusz Boy Żeleński
*** Tadeusz BOY Żeleński - PSYCHOLOGIA
...Spędziłem młodość w epoce, w której życie codzienne było bardzo skomplikowane. I szalenie wstydliwe. Na przykład, kiedy ktoś był z wizytą, a zachciało mu się siusiu, o ile nie gorzej. Sytuacja bez wyjścia; zwłaszcza kiedy wśród domowych były same panie. Gość wolałby się pod ziemię zapaść niż spytać się jak i gdzie. Zapytać pokojówki też nie podobna bez zwrócenia uwagi; zresztą naraziłby się na to, że pokojówka uda się do pani domu, zawiadującej kluczem od sanktuarium, położonego w drugim końcu podwórza. A świeca, a zapałki? To było zupełnie nie do pomyślenia, raczej umrzeć. Wyjść, uciec to była jedyna droga; też niełatwa: trzeba się było żegnać, wytrzymać długie certowanie: "Ależ nie puścimy, zaraz będzie kolacja, żartuje pan, mowy nie ma." Impertynencja! Aby się wydostać, gość, który na przemian robił się czerwony i blady, musiał się uciekać do przemyślnych chwytów psychologicznych, nastrojowych. Przybierał postać człowieka dziwnego, fantasty, który się rządzi kaprysem, Hamleta, który ma ataki niewiary w ludzi; rzucał półsłówka z sardonicznym grymasem, wreszcie, ku zdumieniu obecnych, wypadał nagle.
*** Tadeusz BOY Żeleński - UROCZY ZNACHOR
...Lutosławski poznaje w Madrycie (1886) młodą pannę, wcale już głośną poetkę hiszpańską *[Zofia Casanova (ur. 1862)]. Na drugi dzień po poznaniu, ona ofiarowuje mu swoją książkę, on dopisuje po polsku pod jej dedykacją: "Ta kobieta będzie moją żoną." Od tej pory traktował ją jak przeznaczoną sobie, jak swoją oblubienicę, narzucił jej niejako tę wiarę. Ale nie była to miłość w zwykłym znaczeniu. "To jakiś tajemniczy mus mnie wołał, niepodobny do miłości ani do pożądania... Od samego początku nigdy nie wyrażałem najmniejszej wątpliwości, że musi się stać tylko to, co ja sam zechcę. Nie pytałem się wcale o zgodę, tylko arbitralnie objawiałem wyrok nieodwołalny i zaraz pisałem o celu, mianowicie o powołaniu do życia syna, który by czegoś mógł dokonać dla Polski. Przytaczałem widzenie Księdza Piotra, ukazujące mu bohatera narodowego, urodzonego z matki obcej. Wprawdzie sobie nie mogłem przypisywać krwi dawnych bohaterów, bo nigdy w historii nie napotykałem żadnej wzmianki o moich przodkach, lecz przecież każdy polski szlachcic czuł się równy dawnym wojewodom. Więc mogłem i ja spełnić wróżbę księdza Piotra, spełniając zarazem wróżbę osobistą. Nawet imię miałem gotowe dla syna..."
*** Tadeusz BOY Żeleński - MÓJ DEBIUT W PSYCHIATRII
...Wyszedłem z rozpaczą w duszy, jak wygwizdany aktor. "Klapa!", myślałem sobie. Stanąłem w oknie w sieni i melancholijnie patrzałem z drugiego piętra na dziedziniec wawelski. Naraz słyszę, że drzwi się otwierają, i kątem oka widzę, że major zagląda i podchodzi do mnie. Czy żal mu się mnie zrobiło, czy zląkł się, że pacjent może z okna się rzucić i wpakować go w jakąś kabałę, dość, że złagodniał. Zaczął mówić do mnie z dobrocią, uspokajać etc. Na to ja rozpłakałem się jak bóbr, rzuciłem mu się w ramiona, zacząłem go całować po rękach, oskarżać siebie o niewdzięczność, że on był dla mnie tak dobry jak ojciec, a ja mu się tak źle wypłaciłem etc. Czech głaskał mnie po głowie, ja oplatałem się o niego kurczowo i tak cackaliśmy się dobrą chwilę, niczym Romeo i Julia. Wszystko to była oczywiście symulacja, ale wciąż w jakimś transie, w natchnieniu. Podobnego uczucia doznawałem później nieraz, kiedy zacząłem pisać wiersze. W końcu, kiedy nie mogłem utulić się w płaczu, major rzekł, aby mnie pocieszyć, że to nawet dobrze to, co się stało, że owa scena właśnie rzuca wiele światła na mój stan, że odegra ważną rolę w orzeczeniu etc. "To już dobrze", pomyślałem, pocałowałem go przemocą w same usta, choć się bronił, i poszedłem do wspólnej izby.
*** Tadeusz BOY Żeleński - FORTEPIAN STACHA
...Dziwny to był człowiek ten Gabryelski. Kiedy się nad nim po latach zastanawiam, nic o nim nie wiem. Coś w nim musiało być nie wyżytego, zahamowanego. W ówczesnych naszych stosunkach, które tak dotkliwie zubożały sferę działania każdego człowieka, tak ciasne granice zakreślając możliwościom i energii, pełno tłukło się takich nie wyładowanych talentów, wokacji, może nawet zboczeń, które dziś, tak czy owak, znalazłyby swoją drogę, a które wtedy tylko męczyły swego właściciela. On nie umiał się uporządkować z samym sobą. Student filozofii niemieckich uniwersytetów, wydał małą broszurę pt. Czym filozofia jest, a czym będzie, którą zdemaskowano jako dziecinny plagiat z popularnego niemieckiego podręcznika. W życiu lubił wygłaszać paradoksy, kryć histeryczny niemal entuzjazm i chorobliwą nadczułość pod maską zimnego Anglika, epatować oryginalnością. Ubierał się znakomicie, z dyskretną ekscentryczną elegancją. Przez kilka lat miał burzliwy stosunek z głośną aktorką: przywiedziona do rozpaczy jego angielską flegmą, artystka chwyciła raz zapaloną lampę (naftową) i tą lampą wypędziła go w nocy w koszuli na schody. Gabryelski zadzwonił do pierwszych drzwi z brzegu i przedstawił się zdumionemu gospodarzowi najspokojniej w świecie: "Jestem Zdzisław Gabryelski, właściciel składu fortepianów, czy nie mógłby mi pan pożyczyć na chwilę spodni?"
*** Tadeusz BOY Żeleński - Ksiądz Pirożyński
...Dziełko o. Pirożyńskiego przywodzi mi jedno wspomnienie. Podczas wojny miałem przez jakiś czas powierzony jeden z oddziałów fortecznego szpitala Nr 7 w Krakowie, pomieszczony w gmachu Akademii Sztuk Pięknych. Otóż jednego dnia zaraportowano mi, że ksiądz, który z urzędu odwiedzał chorych, przyniósł pod habitem młotek i poodbijał wstydliwe części wszystkim gipsowym posągom znajdującym się w sieni i w korytarzach. Nie darował nawet boginiom i ich nadobnym wzgóreczkom! Wojna szalała, sale były pełne rannych, ludzkość przechodziła gehennę, ale księżulo interesował się tylko tym jednym... Ten ksiądz ze swym młotkiem wydaje mi się symbolem; odzwierciedla psychikę całej kasty. Ci detektywi niemoralności sami nie zdają sobie sprawy, do jakiego stopnia przeżarci są niezdrowym erotyzmem. Czy przeciętny ksiądz strzeże celibatu czy nie, sprawa płci jest dla niego nieustającą obsesją, zboczeniem, chorobą. Przesłania mu cały świat.
*** Tadeusz BOY Żeleński - PAŃSKI KRAKÓW
...Rozmawiałem raz o teatrze ze starym krakowskim clubmanem Szymberskim, nie pogodzonym z nowoczesnością chwalcą dawnych czasów. Była mowa o Trzcińskim. "Et, co to za dyrektor! - żachnął się Szymberski. - Żadnego posłuchu, porządku. Koźmian to był dyrektor. Pamiętam, raz nieboszczyk Artur Potocki mówi do mnie: «Szymbersiu, idziemy za kulisy.» Poszliśmy. A Sobiesław, młody smyk wówczas, który bardzo nie lubił, kiedyśmy tam zachodzili, krzyczy na cały głos: «Łóżek dawajcie! Panowie idą!» Ja na skargę do Koźmiana. Koźmian każe wołać Sobiesława. I dopieroż go zrugał: «Ty durniu jeden (powiada) powinieneś sobie za zaszczyt uważać, że przyjaciele moi tu przychodzą. Przeproś zaraz. A teraz ruszaj precz.» To był, panie, dyrektor!", zakończył z entuzjazmem Szymberski.
*** Aleksander Wat - Mój wiek
...Znowu jeden z punktów, który na pozór wydaje się, że powinien był odpychać od komunizmu, a który intelektualistów (mnie w tym wypadku, ale ja mówię zbiorowo, bo przykładów analogicznych mógłbym przytoczyć mnóstwo, aż po dzisiejsze czasy) niesłychanie fascynował i przyciągał. Mianowicie, całe to okrucieństwo. Cała ta krew przelana za rewolucji, ten straszny Pilniak. Ten Gołyj god. Ta dzicz, która wyszła na wierzch, to wszystko przemawiało za komunizmem. Bo skoro trzeba płacić tak straszną cenę... Ale wiesz, ta krew w abstrakcji, ta krew nie widziana, krew po drugiej stronie muru, jak pisze Pascal o tej stronie rzeki. Krew po tamtej stronie rzeki przelana - jak czysta i wielka musi być sprawa, dla której przelewa się tyle krwi, i to krwi niewinnej. To szalenie pociągało. Ta wielka cena rewolucji, która tu doprowadza liberałów, sowietologów. Któregoś dnia obudziłem się i wyszedłem z komunizmu - to daje pewien wgląd w psychologię intelektualną. Oczywiście, poza tym, że sprawa musi być bardzo wielka, skoro tyle niewinnej krwi się przelewa, skoro tyle ofiar... tu jest jeszcze jedna rzecz, bo zakłada milcząco, że kto przelewa? Nadzieja świata, ludzie, do których się ma najwyższe i bezwzględne zaufanie.
*** ARTUR DOMOSŁAWSKI - KAPUŚCIŃSKI NON-FICTION
Fragmenty książki usunięte przez wydawcę wskutek procesu wytoczonego przez wdowę.
KIEŚLOWSKI, CZYLI NIC?
*** Jerzy Pilch - KONDUKT UPOJNY
...Idą, tupocą, krzyczą i śpiewają. A na czele w kiry spowity mistrz ceremonii Tadeusz Sobolewski kroczy. Kroczy Sobolewski posępnymi kroki, w żałobny tamburynek piachami zajadle wali, pioruny złowrogich spojrzeń śle obojętnemu narodowi, a głos jego dudni: W Moskwie retrospektywa twórczości jest? Jest. W Rzymie retrospektywa twórczości jest? Jest. W Nowym Jorku retrospektywa twórczości jest? Jest. A u nas? I wibruje to pytanie w białej jak sam żywioł wstydu ciszy. A u nas? O jasny gwint, a u nas Lary Flynt! - słychać głos przychodzącego do przytomności narodu. Ale i tak jest za późno, oni idą dalej, bo i tak by szli. Idą i go niosą. Są z nim.
*** FILIP ŁOBODZIŃSKI - KIEŚLOWSKI, CZYLI NIC
NEWSWEEK POLSKA - 10.04.2011
...Jednoznacznie ekstatyczne opinie na temat naszego reżysera zaczęły się w Polsce pojawiać masowo w ślad za laudacjami zagranicznych twórców tak różnych, jak Stanley Kubrick i Ouentin Tarantino. Gdy wznieśli hymny na cześć twórcy "Trzech kolorów", zawstydziliśmy się, że oto marnujemy talent na naszej zrodzony ziemi i dopiero świat musi go nam ukazać. Śmierć Kieślowskiego sprawiła, że głosy krytyczne przycichły. Tegoroczne publikacje i wydarzenia jubileuszowe dowodzą, że ucichły chyba na amen. Zamiast rozmowy o Kieślowskim mamy akademię pod pomnikiem i ekumeniczne rekolekcje wokół filmowego przesłania. Jakby rzecz dotyczyła papieża Jana Pawła II, skarbu narodowego, a nie artysty, który przemawia we własnym imieniu.
*** Adam Kożuchowski - Salonowy prosty człowiek - Mija sto lat od śmierci Lwa Tołstoja
Polityka - 2010-11-20
...Kiedy pisał swoje największe arcydzieła - "Wojnę i pokój" oraz "Annę Kareninę" - wiele elementów jego światopoglądu było już ukształtowanych. Już wtedy pisarz uważał za śmiesznych głupców polityków, uczonych i lekarzy, a otaczający ich szacunek za godny politowania, nowomodny przesąd. Jedni interpretatorzy jego twórczości pomijają te poglądy dyskretnym milczeniem, inni dopatrują się w nich humanistycznej głębi - oczywiście przy zastrzeżeniu, że nie należy ich brać dosłownie. Sam Tołstoj jednak tak właśnie je pojmował i był w tym tak konsekwentny, że z czasem nabrał gruntownej odrazy do wszystkiego poza pracą fizyczną i życiem "w zgodzie z naturą" - a więc także i do literatury. "Życie ludzi wykształconych i bogatych nie tylko stało się dla mnie odrażające, ale straciło wszelki sens. Jakże zazdrościłem chłopom ich braku wykształcenia, ich analfabetyzmu!" - wspominał swój duchowy przełom. Przez wiele lat nie pisał nic poza artykułami piętnującymi otaczającą go rzeczywistość i wzywającymi np. do pomagania głodującym chłopom oraz czytankami dla chłopskich dzieci w założonej przez siebie szkole. Odmawiał wartości wszelkiej sztuce, której celem było coś więcej niż szerzenie moralności - tak jak on sam ją pojmował - i która była choć trochę trudna w odbiorze. Chyba żadnemu z jego biografów nie udało się dociec, ile było w tym prowokacji, a ile szczerości.
*** ANNA ŻEBROWSKA - Gniazdo - ZJAZD TOLSTOJÓW
Gazeta Wyborcza - 28/11/2002
...Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, a rodzajów patologii rodzinnej nie policzył nikt. Lew Tołstoj i jego najbliżsi byliby wdzięcznym obiektem badawczym dla kliniki psychiatrycznej, ale ponieważ nie zwrócili się o pomoc - skończyło się tym, czym się skończyło. Nad ranem 28 października 1910 roku 82-letni Tołstoj w towarzystwie lekarza domowego chyłkiem opuszcza dom. Nie ma się gdzie podziać i przeziębia się na śmierć w wagonie IV klasy. Umierając po kilku dniach w domku naczelnika stacyjki Astapowo, ani razu nie wzywa żony, więc dzieci ukrywają, że przyjechała. Na kadrach ówczesnej kroniki filmowej Sofia Andriejewna, stojąc na palcach, zagląda przez szybę do wnętrza pokoju.
"7 listopada. O 6 rano Lew Nikołajewicz umarł. Mnie wpuszczono dopiero wtedy, gdy stracił przytomność. Okrutni ludzie, nie dali mi się pożegnać z mężem... Pretekstem tej ucieczki było jakoby to, że nocą przeszukiwałam jego papiery. A ja, chociaż weszłam na minutę do gabinetu, nie ruszyłam żadnego świstka, i w ogóle żadnych papierów na biurku nie było" - napisała we wspomnieniach.
*** TADEUSZ KLIMOWICZ - Pożar serca - 16 smutnych esejów o miłości, o pisarzach rosyjskich i ich muzach - cz. 1
(Puszkin, Dostojewski, Tołstoj, Czechow)
...Pod koniec lat siedemdziesiątych Tołstoj osiąga najwyższy stopień wtajemniczenia - już wie, jak żyć. W przekładzie na prozę codzienności oznaczało to, iż "stał się nietowarzyski, ponury, drażliwy, często wszczynał z mamą spory o zupełne głupstwa; dawniej wesoły, pełen życia przewodnik i przyjaciel zmienił się w naszych oczach w surowego kaznodzieję i oskarżyciela". Wszystkie opisane przez syna objawy wskazują oczywiście na syndrom misjonarza, na który zapadają najczęściej twórcy (Dostojewski, Sołżenicyn) ogarnięci obsesją zbawienia ludzkości. Ich słowa i gesty ociekają patosem, nie mogą się zdobyć na spojrzenie z dystansu na świat i samych siebie, nie potrafią się uwolnić od - jak to powiedział Josif Brodski -"[...] konieczności traktowania serio otaczającej rzeczywistości [...]", obca im jest sztuka ironii i zwłaszcza jej siostry - autoironii.
*** TADEUSZ KLIMOWICZ - Pożar serca - 16 smutnych esejów o miłości, o pisarzach rosyjskich i ich muzach - cz. 2
(Majakowski, Bułhakow, Mandelsztam, Cwietajewa)
...W roku 1926 dopadła Osipa Mandelsztama impotencja twórcza (wiersze miały powrócić w październiku trzydziestego roku w Tyflisie, w drodze powrotnej z Armenii), pozostało mu więc jedynie pisanie czułych słówek w kolejnych listach (np. 24 lutego 1930: "Kochany mój pisklaczku, Nadik malutki! Ciężko mi bez Ciebie, ale wstyd mi się skarżyć. To nic, kochana") i poszukiwanie wciąż nowych doznań erotycznych. Pogodzony już z homoseksualizmem żony (zapewne wziął sobie do serca jej dewizę życiową: "Jestem pewna jednego: nie można żyć razem, jeśli został zagubiony wewnętrzny związek [...]"), uczynił go ważnym elementem nowych praktyk seksualnych - teraz kobietom, które pożądał proponował grę miłosną we troje. "Kiedyś spóźniłam się na tramwaj - pisze powszechnie dziś ceniona literaturoznawczyni i memuarystka Emma Gerstein - i zostałam u nich na noc. [...]. Tego wieczoru Osip Emiliewicz stał się nieoczekiwanie agresywny, zaczął mnie niedwuznacznie napastować, podczas gdy Nadia mocno roznegliżowana skakała naokoło, nie zapominając jednak czujnie i wyczekująco obserwować, co nastąpi dalej. Ale dalej nic nie nastąpiło. Moja obojętność, brak reakcji, całkowita niechęć do uczestniczenia w tej grze, rozgniewały nie na żarty Osipa Emiliewicza". Mniej więcej po roku doszło do podobnej sceny: znów odjechał ostatni tramwaj, znów nieplanowany wcześniej nocleg, znów podniecony gospodarz i znów "nie" gościa. Zniecierpliwiona kolejną jej odmową, Nadieżda zaczęła opowiadać o ich wspólnej znajomej, "potrafiącej nocą zachować się przyzwoicie". Jeszcze przy innej okazji poeta zaproponował zaszokowanej tym podobno Emmie seans sadomasochistyczny.
*** TADEUSZ KLIMOWICZ - Pożar serca - 16 smutnych esejów o miłości, o pisarzach rosyjskich i ich muzach - cz. 3
(Boris Pasternak, Anna Achmatowa, Władimir Wysocki, Wieniedikt Jerofiejew)
..."Spróbujmy rozpatrzyć - pisze już cytowany Epsztejn - składniki mitu Wieni. Staje przed nami, ma się rozumieć, bohater wysoki, gibki, postawny, ten, który oczarowywał dosłownie wszystkie kobiety. Pozwalał im siebie wielbić, otaczał się «kapłankami», które sypały kwiaty na jego łoże. I jeszcze jedna cecha bohatera - pił, ale się nie upijał, wychodził zwycięsko ze wszystkich pojedynków z rutynowanymi pijakami: oni już leżą pod stołem pijani w trupa, a on, trzeźwiuteńki, jest czysty jak szkło. Wewnętrzna subtelność, delikatność, schludność. No i, ma się rozumieć, talent, mądrala, erudyta, który pamiętał setki dat i wierszy, język miał ostry jak nikt i zdobył światową sławę swoim poematem. Z drugiej strony - nędza i nieład, relegacje ze wszystkich uczelni, na których w imponującym stylu zaczynał studia, praca przy kopaniu rowów i układaniu kabli, tułaczka, niezdolność osiągnięcia czegokolwiek w życiu, nieprzytomne pijaństwo, brak bielizny, zagubienie rękopisów, dowodu osobistego, maltretowanie najbliższych, rak gardła. I twórcza impotencja: ów poemat, napisany bodaj dla zabawienia przyjaciół, pozostał jego łabędzim śpiewem. Te właśnie sprzeczności wzmagają naszą potrzebę mitu, racjonalnie bowiem nie sposób ich pogodzić. Skoro to taki talent, dlaczego nie pisał? Skoro taki mądrala, to dlaczego ideę «zrzutki na flaszkę» przedkładał nad wszelkie pozostałe idee? Skoro dumny był z Rosji, dlaczego mało się nią interesował i ścierpieć nie mógł patriotów? Skoro tak lubił wszelką systematyzację, dlaczego żył chaotycznie? Skoro był schludny, dlaczego chodził w łachach? Skoro był delikatny, dlaczego pozwalał sobie na chamstwo?"
Autor zwraca uwagę na niejasne motywacje kobiet wiążących się z artystami, pisarzami. Często ambicją owych pań jest wejście do "historii literatury" nie bramą tryumfalną, lecz boczną furtką. I są sukcesy np. Nadieżda Mandelsztam, której już nie sposób oddzielić od Osipa.
Mamy obecnie w Polsce dwie "wdowy narodowe", które chętnie korzystają z przywileju "wdowieństwa", rozpychają się łokciami, przecinają wstęgi, nawet w zastępstwie zmarłego piszą wstępy do książek. To oczywiście panie: Kapuścińska i Herbertowa. Obie za życia "drogich małżonków" pomiatane, teraz błyszczą w świetle fleszy.
Ktoś kiedyś złośliwie powiedział, że wdowy po artystach winno się palić na stosach pogrzebowych wraz z ciałami mężów...
*** Tadeusz Klimowicz - Przewodnik po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicach (1917-1996)
...Pewien reżyser został w 1964 r. aresztowany za to, że tańczył twista. Udało mu się uniknąć obozu, a w uzasadnieniu wyroku skazującego go na więzienie napisano: "Nie jesteśmy przeciwni nowoczesnym tańcom, ale są dwa sposoby ich tańczenia: zachodni i nasz, socjalistyczny". Ulubieniec tłumów, salonowy kontestator Jewgienij Jewtuszenko już nie musiał ukrywać swoich kosmopolitycznych ciągotek konfekcyjnych. Tak zapisał się w pamięci Wojciecha Żukrowskiego: "Kiedy Jewtuszenkę spotkałem w Libanie, nie mógł się powstrzymać, aby z młodzieńczą przechwałką nie oświadczyć, że ma na sobie wyłącznie zagraniczne ciuchy, począwszy od niemieckiego kapelusza ze sznureczkiem, po włoski płaszcz ortalionowy i paryskie buty", oraz petersburskiej poetki Jeleny Ignatowej (ur. 1947, od 1990 na emigracji, początkowo w Niemczech, a następnie w Izraelu): "Los zetknął mnie z Jewtuszenką w 1976 r. w CDL [Centralnyj dom litieratorow] na wieczorze poświęconym pamięci Nikołaja Rubcowa - poety, którego znałam. W sali wisiała ogromna jego fotografia, na której były dokładnie podretuszowane podarte buty Koli, nędzny płaszcz i nawet kapelusz wyglądał jak nowy. Pod fotografią w prezydium rozlokowali się luminarze literatury moskiewskiej. Z nimi było wszystko w porządku; ich teraz retuszować nie trzeba: są dobrze ubrani, odżywieni, fotogeniczni. Przewodniczył Jewgienij Jewtuszenko. «Garnitur - tysiąc dolarów!» - szepnął mi jeden z poetów".
Sławomir Mrożek "Dziennik"
*** Roman Pawłowski - Kompleks polski
Gazeta Wyborcza - 2010-10-05
...Im gorzej idzie mu z własnym pisaniem, tym większą jego zawiść i wściekłość budzi twórczość innych. Hesse? Jest głupi z tym swoim "Wilkiem stepowym". "Fizycy" Dürrenmatta "przypominają suchą bułę, którą człowiek zjada i nie ma czym popić". "Zdarzenie w Vichy" Arthura Millera to "śmieć teatralny". Ionesco - grafomania i bełkot. Jego obsesją staje się Harold Pinter, brytyjski dramatopisarz i rówieśnik. Recenzja w londyńskim "Timesie", w której "Tango" porównano z "Powrotem do domu", nie daje mu spokoju. 12 listopada 1965 r. pisze niemal z płaczem: "Chciałbym pognębić Pintera, chciałbym mieć wielki sukces światowy". Marzy, "żeby tak za trzy tygodnie najdalej nową wielką sztuką w Pintera trzasnąć", i wyobraża sobie, pół żartem, pół serio, jak jego wielki rywal "w dalekim Londynie cały spłakany łamał pióro i ulegając mojej mocy, oddawał mi pierwszeństwo, a na Broadwayu już by się boksowali o prawa do moich utworów".
*** Andrzej Horubała - Żartowniś się nadyma
Rzeczpospolita - 26-10-2010
...Jak stać się mędrcem? Mrożek, zdając sobie sprawę, że startuje w tym wyścigu dość późno, postanawia nadąć się przez naczytanie. Rzuca się łapczywie na księgi wielkich myślicieli dawnych i nowych wieków, umieszcza w "Dzienniku" potężne wielostronicowe cytaty z mistrzów i stara się zrobić z nich element swego życia wewnętrznego. Opatruje je więc komentarzami, które mają uczynić z niego partnera największych: Nietzschego, Kierkegaarda, Junga, Sartre'a... Co z tego, że panowie ci nie korespondują w żaden sposób z problematyką wewnętrzną Mrożka, że to nie życie duchowe czy intelektualne twórcy "Tanga" popycha go do lektur, ale wyłącznie wola stania się klasykiem... Mrożek męczy i siebie, i - obecnie - czytelnika wielgaśnymi wypisami z często przebrzmiałych dzieł. Chce wielkości.
*** ANDRZEJ DOBOSZ - Kartki z dziennika (Stefan Chwin)
...Obcując z tymi zapiskami, tak znacznie przewyższającymi swym rozmiarem książeczkę Jak powstał "Doktor Faustus", można zauważyć, że wielkość pisarza wzrasta w miarę udziału w coraz to wspominanych bankietach.
"Na bankiecie w ambasadzie szwajcarskiej rozmawiam z hrabiną Kościelską. Żartuję sobie lekko z wszelkich nagród literackich, śmieję się głośno. Po chwili widzę, że wszyscy na mnie patrzą. Zazdroszczą mi swobody".
Przyjęcie w "Parisienne" nad jeziorem Genewskim: "Osobna sala z długim stołem na dwadzieścia osób, biały obrus, kwiaty i zastawa, a na stole kartoniki z nazwiskami". Przyjęcie u księżnej Sayn von Wittgenstein. "Hrabina przedstawiła Stefcię zgromadzonemu towarzystwu ruchem dość pobieżnym". Kolacje w Pałacu Prezydenckim: "Przypatrujemy się wszystkiemu leniwie, żrąc frykasy z kuchni Prezydenta...".
*** STANISŁAW ROSNOWSKI - Zapis niemocy - "Dzienniki" Marii Dąbrowskiej
POLITYKA - 31 sierpnia 1996
...Wchodzi w życie "czytelnikowskie" ("Nie bez wstrętu i melancholii przejęłam tą rolę błazna demokracji" 12.12.46). Zawiść wobec Nałkowskiej, złośliwości wobec kolegów. Czuje wstręt do nawiedzonych propagandzistów literackich piszących peany na cześć Rosji. Zarazem - jak często w dziennikach - świat porusza się wokół egotyzmu autorki: "Nie jestem już dla nikogo ośrodkiem życia. Jeśli nie zdołam uratować się sama - nie pomoże mi już nikt na świecie" (21. 9.46). Rząd jest "załgany", ale zarazem "możliwe, że taki system jak obecnie przyniesie Polsce istotne korzyści. Możliwe, że Polska nie ma dziś lepszej szansy, że nie ma w ogóle innej szansy istnienia. Bywają takie chwile w życiu narodów. Ale po co udawać, że system jest inny?" (12.1.47). Nie znosi BBC, oburzona na "Zakazane piosenki". Wstrętem napawa ją przedwojenna elita na spotkaniu z Bierutem: "tłuste i zadowolone trupy zasiadły do wesołej biesiady życia na dymiącym jeszcze pobojowisku" (14.2.47). Niepohamowane poczucie, że Europa się kończy, że grozi eksterminacja, i że Polska jest w rękach Żydów. Ma pretensje, że nowe władze pielęgnują jedynie martyrologię żydowską, przykładem skandalicznie antypolska jej zdaniem pierwsza wersja "Ulicy Granicznej", w której Polacy są pokazani wyłącznie w roli niemieckich kolaborantów.
*** Tomasz Łubieński - NORWID WRACA DO PARYŻA
..."Miejcie odwagę przyznać - pisze Janowi Koźmianowi, który drukuje Norwida, chociaż niechętnie - że nie ja ciemno piszę, ale wy ciemno czytacie". Zresztą na wszelką krytykę, wnikliwą albo głupią, złośliwą czy przyjacielską, reaguje alergicznie; obraża się, żali, wykłóca. Brak mu wobec własnej twórczości, bardziej jeszcze wobec jej odbioru, wszelkiego dystansu, ponieważ staje się ona dla Norwida kwestią życia i śmierci, a także, mniej górnie, sprawą egzystencji fizycznej, dosłownego bytowania artysty, który pragnąłby spełniać swoje powołanie czy, jak to woli, wykonywać zawód, do którego został powołany. I właśnie dla jakiegoś zabezpieczenia, które obroniłoby Norwida przed troską o jutro i pojutrze, a także pozwoliło pojechać do Włoch czy na kurację do wód, potrzebny jest mu sukces wyraźny, i to natychmiast, nie gdzieś przyszłościowo, bezterminowo. Więc walczy o swoje powodzenie obsesyjnie i bezskutecznie. Kiedy Koźmian pisze mu grzecznie, "nie zniżam się do pochwał", i ta formuła - nie jest, być może, całkiem szczera - dotyka Norwida tak boleśnie, że cytuje ją wzburzony w kilku listach. Nie hamuje wybuchów "pychy artystowskiej", które przeplatają się z naiwną przebiegłością albo niby-uniżonością, spod której niemalże ostentacyjnie przeziera źle maskowane zniecierpliwienie, a wszystko to sprawia niekorzystne wrażenie. Nie potrafi znieść pokornie albo przynajmniej dyskretnie ukryć głodu literackiego zwycięstwa. Nikt nie mówi, żeby miał się pogodzić z porażką, ale niepotrzebnie jeszcze sam, przez swoje awantury korespondencyjne i dziwaczne zachowanie, powiększa jej rozmiary. I ludzie, których interesuje, zaczynają ostrzej przyglądać się tak niedawno jeszcze zniewalającej osobowości, charakterowi, poglądom Norwida.
*** Cnoty nie stracić, majątek zyskać - rozmowa z Janem Gondowiczem o dziejach nagród literackich
Gazeta Wyborcza - 2010-10-03
...W Polsce Noblem się żyje i na Nobla umiera. Andrzejewski celował w Nobla chyba od debiutu. Może dlatego przed wojną zaczął od cnotliwo-perwersyjnej imitacji Mauriaca, strasznego "Ładu serca", idealnego debiutu przyszłego wielkiego moralisty. Potem zmienił priorytety na rzecz Nagrody Stalinowskiej, ale na krótko. Po czym odkrył uroki alegorii, rzecz jasna nowoczesnych, jak na ten przykład powieść złożona z dwóch zdań. Gdyby go nagrodzono, Nobla dostałby półplagiator, bo te "Bramy raju" są niczym innym jak rozbudowaną genialną nowelą Marcela Schwoba "Krucjata dziecięca". Andrzejewski musiał przeczytać ją w "Chimerze", ale znał rodaków i wiedział, iż w Polsce nikt nic nie pamięta, zwłaszcza po upływie 60 lat.
*** AGATA TUSZYŃSKA - PORA BIGOSU, PORA INTYMNA
Gazeta Wyborcza - 06/05/1999
...O salonie Ireny Krzywickiej, istniejącym w latach 1955-1962, wiele osób ma dużo do powiedzenia. Jacek Kuroń napisał, że był to jedyny salon godny swego miana w dziejach powojennej Warszawy. Leopold Tyrmand stworzył literacki portret salonu, a raczej pamflet, w swojej powieści "Życie towarzyskie i uczuciowe". Żaden z nich nie znalazł się nigdy wśród gości Ireny Krzywickiej. Jan Garewicz, jej kuzyn, pojawiał się tam regularnie. Pamięta salon jako "targowisko próżności", gdzie przychodzono, aby otrzeć się o sławy kolejnych sezonów.
*** ANNA BIKONT, JOANNA SZCZĘSNA - TOWARZYSZE NIEUDANEJ PODRÓŻY
Borowski, ofiara stalinowskiego terroru, i Andrzejewski, przedwojenny żarliwy katolik, Konwicki, partyzant z wileńskiej AK, i Ważyk, świadek sowieckich zbrodni na Wschodzie. Dlaczego tak wielu polskich pisarzy poszło na służbę komunistycznej władzy?
I jak później od komunizmu odchodzili?
*** Andrzej KLOMINEK - GAŁCZYŃSKI W "PRZEKROJU"
Gazeta Wyborcza - 07/04/1995
...Był rok 1948, 7 listopada, Gałczyński w gronie polskich pisarzy zaproszonych do ZSRR stał pod mauzoleum Lenina. Wielka chwila, nawet dla małowiernych, a cóż dopiero dla zapalonego neofity, który dotarł tu "po latach błądzeń" i ogląda na placu Czerwonym defiladę zwycięskiej Armii Radzieckiej. Gałczyński chłonie wzrokiem scenerię mogącą przyprawić o zawrót głowy. W pewnej chwili przechyla się do ucha stojącego obok kolegi-literata i mówi: "Przepraszam. Czy pan może jeszcze dwa razy bez wyjęcia?".
*** Grażyna KURYŁŁO - Trzepak na Krupniczej
Gazeta Wyborcza - 17/10/1997
...Na jednym z zebrań partyjnych pewien robotnik szuka argumentu, aby udowodnić, że dobry artysta musi mieć pochodzenie robotnicze: - Spójrzcie na twarz towarzysza Polewki, nie ma w niej ani śladu inteligencji, a jednak tworzy, i to po marksistowsku. Gdy Polewka zostaje prezesem oddziału ZLP, czatuje pod drzwiami ubikacji, żeby przyłapać autora wierszyków ściennych: "Tutaj każdy sobie siurka ze swojego Jalu Kurka" albo "Tu w spokoju co niedziela czytam felieton Kisiela". Po wielu godzinach stania na warcie kontroluje ściany toalety. Odnajduje list do siebie: "Ej, Polewka, nie bądź Sławoj, pod wychodkiem nie wystawoj". To Ludwik Flaszen, krytyk literacki "Życia Literackiego", przechytrzył wartownika i wlazł przez okno.
*** Joanna Szczęsna - Grottger by tego nie namalował (Stanisław Dygat)
Gazeta Wyborcza - 07/02/1998
...Jego bon-moty, riposty, przygody, anegdoty, żarty, skandale, a także mniej lub bardziej prawdziwe plotki o nim, jego dworze, salonie, jego pożyciu małżeńskim z Kaliną Jędrusik, romansach jego, romansach jej obiegały swego czasu Warszawę. Charakteru był kapryśnego, usposobienia zmiennego, bywał podejrzliwy, wybuchowy, drażliwy, łatwo przechodził od uwielbienia do nienawiści, toteż wielu z jego przyjaciół doświadczyło niełaski, obrazy, odtrącenia.
*** MAGDALENA GROCHOWSKA - Wezwani, by umrzeć - POECI CZASU WOJNY
Gazeta Wyborcza - 07/08/2004
...Mapę Imperium Słowiańskiego Konfederacja Narodu wydała w październiku 1941 r. Czerwona plama rozlewa się na pół Europy: od Finlandii po Bałkany, od Szczecina po skolonizowaną Syberię. Egzemplarz, który oglądam, należał do Tadeusza Gajcego. Tekst na odwrocie mapy głosi, że między Niemcami a Rosją nie ma miejsca na słabą Polskę. Duch nowych czasów pcha narody w kierunku bloków plemienno-politycznych. Polacy "stworzą moc wprzęgniętą w służbę nieegoistycznie pojętego dobra". W pierwszym etapie budowy imperium należy włączyć w obszar państwa polskiego Białoruś - kraj narodowościowo niewykrystalizowany. Zawrzeć unię z Ukrainą - dla jej własnego dobra - w obronie przed Rosją. Zapewnić Polsce dostęp do Morza Czarnego, zajmując Besarabię i Bukowinę zamieszkane przez ludność bez świadomości narodowej. Rozgromić Rosję, korzystając z jej wyczerpania. Językiem urzędowym imperium będzie - "celem uproszczenia stosunków" - język polski. Imperium jest "narzędziem naszej wiekowej misji".
*** Anita Bialic, Katarzyna Bik - Ja chciałbym być poetą... (Andrzej Bursa)
Gazeta Wyborcza - 21/11/1997
...Guentner jest przekonany, że talent Bursy rodził się z buntu. Bruno Miecugow, dziennikarz i literat: - Był przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Przeciw Kościołowi, instytucjom społecznym, redakcji i środowisku. Nie przylgnął do żadnej grupy literackiej, mimo że Adam Włodek - opiekun Koła Młodych przy Związku Literatów Polskich - cenił go. Bursa czuł się jednak niedowartościowany przez środowisko. Chodził od redakcji do redakcji i roznosił wiersze.
*** MONIKA PIĄTKOWSKA - Ślad wierszy na moich plecach (Rafał Wojaczek)
Gazeta Wyborcza - 24/12/1998
...Stycznia nie było przy śmierci Rafała. - Ale nikogo przy nim nie było. To się zdarzyło w jego pokoju na Śniadeckich. 12 maja 1971. Zapisał na skrawku gazety nazwy wszystkich proszków, które zażył. Rano gospodyni weszła, bo przyszedł list. Rafał siedział oparty plecami o ścianę. Już nie żył. Teresa: - Potem wielu próbowało pójść w jego ślady. Jeden wyskoczył z tramwaju na zakręcie. W garniturze, z teczką. Taki niby drugi Wojaczek. A tylko sobie pobrudził marynarkę. Śmierć Rafała tylko dla niego była finałem. Dla innych niczego nie zakończyła.
*** ANNA BIKONT, JOANNA SZCZĘSNA - PAN MARIAN OD SZWOLEŻERÓW (Marian Brandys)
Gazeta Wyborcza - 23/12/1994
...Do Włoch z kolei pojechał jako wysłannik "Czytelnika" i "Przekroju". - Widziałem się z senatorami komunistycznymi, wspaniałymi ludźmi, oglądałem Annę Magnani i Vittorio de Sikę przemawiających na Piazza del Popolo, i wszyscy oni opowiadali, jak Ameryka chce ich uzależnić. Jedyny, który twierdził inaczej, to był radca handlowy naszej ambasady. Mówił: "Panie, oni tu walą wielkie pieniądze, sam pan zobaczy, jak to będzie wyglądało za dziesięć lat". Ale potem on uciekł z pieniędzmi ambasady. I komu miałem wierzyć? Upewniłem się, że jestem na właściwej drodze.
*** MAGDALENA GROCHOWSKA - LULEK (Leon Schiller)
Gazeta Wyborcza - 10/01/2002
..."Chleba! Chleba!" - skandują nędzarze w trzeciej części "Nie-Boskiej komedii" w czerwcu 1926 roku. W dramacie Zygmunta Krasińskiego to tylko pół linijki tekstu. W inscenizacji Schillera - 20 minut obrazu. I galeria podejmuje ten okrzyk. Stroje współczesne, przywódcy rewolucji noszą skórzane kurtki bolszewickie. Czarne tło; tłum tańczy wokół szubienicy, miota się na scenie, szturmuje bramę. Od bramy prowadzą wzwyż stopnie. Tłum się na nie wdziera. Galeria klaszcze i szaleje, parter krzyczy: - Cicho, komuniści! Potem gazety piszą, że widownią wstrząsnął dreszcz, że przebiegła przez teatr błyskawica solidarności, że groza idąca ze sceny była niemal realna.
*** MAGDALENA GROCHOWSKA - Odchodził jak Lear (Kazimierz Dejmek)
Gazeta Wyborcza - 01/02/2003
...Później wystawia "Dialogus de Passione", opowieść o męce Jezusa na podstawie siedemnastowiecznych tekstów. Chrystusa - na osiołku, upadającego, klęczącego, krzyżowanego i bitego - grają rzeźby. - Pamiętam, jak zrodził się ten pomysł - opowiada Piotr. - Ojciec powiedział: markowanie bicia będzie tylko śmieszne, trzeba bić naprawdę. Mieczysław Kalenik, biczownik w warszawskiej wersji przedstawienia: - Mieliśmy opory, jak to - bić? Dejmek krzyczy: wal, to jest drewno! Więc waliłem Chrystusa w twarz żelazną rękawicą. Ktoś bił łańcuchem, kopał. Aż czuliśmy fizyczne zmęczenie. Z widowni rozlegały się krzyki: "Nie bij!".
*** MAGDALENA GROCHOWSKA - Coraz wyżej i wyżej (Konrad Swinarski)
Gazeta Wyborcza - 16/08/2003
...- Dwa narody miały swoją siedzibę w sercu i umyśle Swinarskiego, tę rzecz się wstydliwie przemilcza - mówił w filmie o Swinarskim Erwin Axer. - Ja widzę Konrada jako Niemca, który się zakochał w Polsce i którego kultura polska zdobyła, i widzę w nim Polaka, który podzielał szereg polskich przesądów dotyczących Niemców, a jednocześnie bez tych Niemiec nie mógł się obejść. Jego umiejętność zobaczenia na nowo, z taką siłą, naszej literatury romantycznej to efekt obcości. Chłopak wychowany w atmosferze niemieckiej spojrzał na tę literaturę świeżym okiem.
*** MAGDALENA GROCHOWSKA - Tam cię zmielą jak w młynku do kawy (GUSTAW HOLOUBEK)
Gazeta Wyborcza - 17/07/2004
...Wielkiej Improwizacji oni właściwie nigdy nie próbowali - opowiada reżyser Maciej Prus, asystent Dejmka podczas realizacji "Dziadów" jesienią 1967 roku. - Któregoś dnia, gdy stanęły na scenie niedokończone dekoracje, Holoubek przyjrzał się im i zażartował: "Gramy jak na klepisku", bo były gołe deski, "To ja powinienem zagrać trochę z chłopska...". Zaczął zaciągać, parodiował tak przez dwa wiersze, oparł się na kolanie i... zaczął mówić. Było nas czworo na widowni. Od tamtej chwili wierzę w metafizykę teatru, wierzę, że Holoubka musiały słuchać nawet puste krzesła. Jego interpretacja była prosta jak czytanka dla dzieci. Jasna i przejrzysta. Na koniec krzyknął z rozpędu: "...żeś ty nie ojcem świata, ale.../ Carem!", to "carem" w oryginale krzyczy szatan, i zapadła cisza. Asystentka płakała.
*** MAGDALENA GROCHOWSKA - Ja broczę krwią (TADEUSZ ŁOMNICKI)
Gazeta Wyborcza - 07/12/2000
...Opowiedział Andrzejowi Wajdzie, jak "fantastycznie" przemawiał w KW i jakie zebrał "brawka". I jaki wściekły był sekretarz Kępa, któremu prawie nie klaskali. Wajda do dziś nie wie, czy pod tą opowieścią kryła się autoironia, czy satysfakcja Łomnickiego.
Aktor Adam Ferency odwozi Łomnickiego z Teatru Na Woli do PWST na Miodową, jest druga połowa lat siedemdziesiątych. - Oni rozkradają Polskę! - Łomnickiemu łzy płyną po twarzy. Ferency mówi dziś, że łzy były prawdziwe. Ale nie ma pewności co do rozpaczy.
- Lubił powtarzać: "Nie macie pojęcia, jak Gierek mnie kocha". Wiedział, że naraża się na śmieszność. Dlaczego tak mówił? - zastanawia się Joanna Szczepkowska, aktorka. (W 1972 r. złożył Gierkowi wyrazy uznania za "pozytywny klimat", jaki partia stwarza dla poszukiwań twórczych. Towarzyszyli mu Holoubek, Kutz, Kawalerowicz...)
*** MAGDALENA GROCHOWSKA - Barchan i koronka (Janusz Warmiński)
Gazeta Wyborcza - 12/12/1998
...Pomimo cenzury system PRL w pewnym sensie sprzyjał atrakcyjności teatru - mówi Władysław Kowalski. - Ludzie chcieli usłyszeć, że ustrój jest zły. Czy graliśmy klasykę, czy sztukę współczesną wszystko się widzowi kojarzyło z polityką. Im więcej aluzji wypowiadał aktor, tym lepszą - zdaniem publiczności - tworzył kreację. A władza podlizywała się aktorom, zależało jej na nas, bo to my nieśliśmy słowo w lud. Poklepywała nas po plecach, chciała kupić i często kupowała przydziałami na mieszkania i małe fiaty. Jednocześnie mówiła: przecież macie teatry Warmińskiego, Axera, Huebnera, więc nie przesadzajcie z tym zamordyzmem.
*** MAGDALENA GROCHOWSKA - W uścisku Komandora (Bohdan Korzeniewski)
Gazeta Wyborcza - 16/04/2005
...Obok list rozstrzelanych zakładników wisiały na słupach afisze rewii i tandetnych przedstawień: "Moczmy nogi", "Ząb, zupa, dąb!", "Cacko z dziurką"... Jeszcze przed wywózką do obozu Korzeniewski poinformował władze ZASP o tajnych zarządzeniach okupanta dotyczących propagandowej roli teatrzyków zaakceptowanych przez Niemców. Swoim repertuarem miały wykazać, że Polacy to naród zwyrodniały. Latem 1940 r. na zebraniu z udziałem Schillera, Jaracza, Adwentowicza, Wiercińskiego, sekretarza ZASP Dobiesława Damięckiego i Stanisławy Wysockiej Związek zakazał aktorom występów w jawnych teatrzykach. Zezwolił jedynie na recytacje i śpiew w kawiarniach. Zajęli się handlem; pracowali w kawiarniach. Ale około dwustu osób w Generalnej Guberni nie respektowało zarządzenia ZASP. Prócz "aktorskiego pospólstwa" - jak mawiał Korzeniewski - byli też wielcy sceny: Kazimierz Junosza-Stępowski, Jerzy Leszczyński, Józef Węgrzyn, Adolf Dymsza, Maria Malicka...
*** Józef Hen - Tadeusz, Stachu i Dagny (Boy, Przybyszewski)
Gazeta Wyborcza - 19/06/1998
...Bo Dagny kochała wciąż tego łajdaka męża. "To zwykła szuja - powie o nim Sewer-Maciejowski, który niedawno przekazał mu z ochotą swój tygodnik - najczarniejszy szubrawiec, który wszystko za gotówkę sprzeda, nawet swoją ubóstwianą Dagny". Przybyszewski jeździ do Lwowa, gdzie ma w tym czasie równolegle dwa romanse: z malarką Anielą Pająk, matką Stanisławy Przybyszewskiej, późniejszej autorki Dantona, i z
Jadwigą Kasprowiczową, którą potem zabierze "kochanemu Jasiowi". Malarka wspomaga go pieniędzmi, wiedząc o tym, że jest ta druga.
*** Krzysztof Miklaszewski - Stodoła, błoto i radziecki skrzypek (Tadeusz Kantor)
Gazeta Wyborcza - 08/12/1995
...- To Pan jest tym skrzypkiem radzieckim? - pyta Kantor spoglądając na artystę już mocno przerażonego. Kiwa on też głową, boleśnie ten epitet przeżywając, kiedy Kantor się upewnia: - To dobrze nawet, że jest pan skrzypkiem r a d z i e c k i m.
Brodski zdaje się nic nie rozumieć.
- Wie pan, że w Polsce się niczego nie załatwi bez strachu! Polacy muszą się zawsze kogoś bać, do jasnej cholery! - dywaguje Kantor, wylewając wodę z buta.
- Ale skoro już pan jest tym skrzypkiem radzieckim, to niechże pan zmusi tę swołocz, żeby tu podjechała!!
*** Dorota Szwarcman - Testament Paderewskiego
Gazeta Wyborcza - 17/01/1997
..."Ujemnie zaciążyła na karierze politycznej swojego męża czasu jego premierostwa w 1919 roku - pisze Adam Grzymała-Siedlecki, który znał ich oboje. - Huczało wtedy w Warszawie i poza Warszawą, huczało zdumieniem, czasami nawet zgorszeniem, a najczęściej rozbawieniem (bezmyślnym, niestety) nad jaskrawymi wystąpieniami
»pani Heleny«. Potrafiła z domowym interesem albo nawet z jakąś swoją nerwową pretensją wtargnąć do gabinetu Paderewskiego, gdzie on odbywał oficjalną konferencję z ministrami czy z posłami; potrafiła być demonstracyjnie niegrzeczna dla ludzi poważanych, stale, a nawet jakby z odrazą, traktując pozycję męża jako jakiś niepotrzebny epizod ich życia".
*** Stanisław Manturzewski - Dlaczego Reymont uciekał przed Boryną?
Gazeta Wyborcza - 13/02/1998
...Epizod kolejowy trwał prawie trzy lata: wcześniej zaliczył Reymont karierę krawca (w 17 roku życia uszył frak dyplomowy!), zakochał się w aktorce, przyłączył się do wędrownej trupy teatralnej, grywał małe rólki w nędznych sztukach w Łęczycy, Przasnyszu, Skierniewicach - "Fantazje na temat miłości", "Chata za wsią", tańczył na scenie, występował nawet w... cyrku. Grał właściwie za darmo - z miłości do tej aktorki... Na kolei zaczepił się, żeby nie umrzeć z głodu, dosłownie, nie jest to frazes ani przenośnia - w czerwcu 1892 roku ląduje w skierniewickim szpitalu z rozpoznaniem: "głodowe zapalenie żołądka..."
*** ANNA ŻEBROWSKA - MISTRZ I MIŁOŚĆ (Michaił Bułhakow)
Gazeta Wyborcza - 16/11/2000
...Pierwszą żonę rzucił w sposób obrzydliwy! Gdybym miała oceniać pisarzy na podstawie ich morale: Bułhakow byłby przestępcą - profesor Marietta Czudakowa, bułhakoznawczyni o światowej renomie, ścisza głos do szeptu. - Zostawił tę biedną Tatianę z początkiem roku 1924, gdy przyjęto do druku "Białą Gwardię", pojawiała się więc nadzieja na sukces i dobrobyt. Pomagał jej trochę finansowo, czasem nietaktownie przekazywał pieniądze przez drugą żonę, Lubow Biełozierską, ale mógł powiedzieć: "W tym miesiącu nic ci nie dam, musiałem zapłacić za skrobankę Luby". Nie chciał mieć dzieci, uważał, że ma złe geny.
*** Anna Żebrowska - Śmierć Wysockiego
Gazety Wyborczej - 23/01/1998
...W Marinie Vlady kochali się w ZSRR wszyscy mężczyźni, od podrostków do zgrzybiałych starców, jej filmy biły kasowe rekordy. W roku 1967 przyjechała do Moskwy na festiwal filmowy i trafiła na spektakl Taganki "Pugaczow". Wysocki miał w nim pięciominutowy, namiętny monolog - nic więcej o nim nie wiedziała. Podczas wspólnej aktorskiej kolacji natychmiast się oświadczył (tak samo jak poprzednim żonom). Była tą, która pokazała mu świat i uchroniła przed większymi nagonkami ze strony władzy. By ułatwić sobie kontakty z mężem, wstąpiła do Komunistycznej Partii Francji. Każdy atak na Wysockiego groził odporem z jej strony i - międzynarodowym skandalem.
*** ANNA ŻEBROWSKA - NIEJASNA POLANA (Literatura w ZSRR)
Gazeta Wyborcza - 10/02/2000
...Jakkolwiek było, po wojnie Fadiejew mało pisał, tęgo pił. Pod presją krytyki przerobił powieść "Młoda Gwardia" w duchu ideologicznych gniotów, dwóch innych nie dokończył. Po zmianie koniunktury politycznej zdegradowano go w roku 1954 z funkcji sekretarza generalnego Związku Pisarzy i członka KC. Słał do KC listy, lecz nie zaszczycano go odpowiedzią. 13 maja 1956 roku strzelił sobie w serce w sypialni na piętrze willi. Zebrani na dole domownicy nie zwrócili uwagi na wystrzał, "podłogi się rozsychają", powiedział ktoś. Ciało znalazł 11-letni syn Misza, gdy poszedł zawołać ojca na obiad.
*** ANNA ŻEBROWSKA - PANCERNIK MOSFILM
Gazeta Wyborcza - 19/09/2002
...Po Pyriewie dyrektorem Mosfilmu został były trębacz z Teatru Wielkiego Władimir Surin. Miał absolutny słuch na nowatorstwo: wyławiał najlepszy moment filmu i żądał jego wycięcia. W "Lecą żurawie" chciał usunąć epizod śmierci bohatera: padające ciało i korony drzew, które zakręciły się w obiektywie - scena weszła do klasyki światowej. Po nim mianowano generała Nikołaja Sizowa, byłego szefa wydziału kryminalnego milicji. Sekretarce wydawał polecenie: "Proszę wprowadzić reżysera!" i nie miał elementarnego wykształcenia humanistycznego. - Zażądał ode mnie zmiany końcówki filmu "Jegor Bułyczow i inni" - mówi Siergiej Sołowiow. - Odpowiedziałem delikatnie, że to nie mój pomysł, tak napisał Gorki. - "Gdyby Gorki żył - o zmianach scenariusza rozmawiałbym z nim. A ponieważ Gorki umarł - rozmawiam z panem! Wykonać!". Pomogła dopiero uwaga, że Gorki korespondował z Leninem i ten zaakceptował końcówkę. Anegdotą stała się opinia Sizowa na kolaudacji filmu Nikity Michałkowa "Pięć wieczorów", że bohater jest źle ubrany. "Nikita, po co mu ten kapelusz i długi płaszcz? Nasi ludzie się tak nie noszą. Przebierz go!". W dodatku naczalstwo było bardzo cnotliwe. Sceny łóżkowe aktorzy grali w piżamach i podkoszulkach. Szef Goskina Aleksiej Romanow przed skierowaniem filmu na ekrany uprzedzał: "Jeśli jest tam golizna - nie będę tego nawet oglądał". W Związku Radzieckim seksu nie było.
*** Wiktor Jerofiejew - Jerofiejew kontra Jerofiejew (Metafizyka zbieżności nazwisk)
...Jerofiejewa poznałem w windzie. Patrzył wprost przed siebie. Ja patrzyłem sobie pod nogi. W milczeniu jechaliśmy w górę. Dla obu nas było jasne, że jest lepszy ode mnie pod każdym względem. Był bardziej wysoki, bardziej przystojny, bardziej wyprostowany, bardziej szlachetny, bardziej doświadczony, bardziej śmiały, bardziej stylowy, bardziej śmiały duchem. Był nieskończenie bardziej utalentowany niż ja. Był moim idolem, bożyszczem, fotografią, wyciętą z francuskiego czasopisma, kultowym autorem ulubionej książki. Jechaliśmy windą w niewysokim bloku, w dzielnicy-blokowisku. Patrząc przed siebie powiedział:
- Chyba powinieneś zmienić nazwisko, czy jak.
Odruchowo spojrzałem mu prosto w twarz. Nie powinienem był tego robić. Stał w palcie, w czapce na bakier, co nadawało mu ciut zuchowaty wygląd, pięknie kontrastujący ze szczelnie zapiętą białą koszulą i wczesną siwizną. Jego oblicze wyrażało lekką pogardę i lekkie okrucieństwo, wystarczające jak na tak drobną ofiarę.
*** Adolf Rudnicki - Głowa Persa
...Zimno mi się robi, gdy czasami wejdę do kawiarni, gdzie młodzi artyści czekają. Na co czekają? Mają jednego boga: swoje ja. I mają jedno pragnienie: wyrzucić go z siebie. To, co noszą w sobie, m u s i być podane światu, musi znaleźć ujście. Świat ma milion twarzy, ale bez ich twarzy nie ma on żadnej. Wyjść z ciemności! Wyjść z nicości! Jeśli są imiona na świecie, któż ma większe prawo do nich? Za cenę swojego słowa, za cenę swojego rzekomo słowa ugną się. Te istoty są cudownie młode i wszystkie oszustwa świata raz jeszcze będą na nich wygrane. Ci aniołowie powtórzą wszystkie zbrodnie świata, o których dzisiaj nie wiedzą nic. To, co wiedzą, sprowadza się do pustej wiedzy słów, do skorup, w środku nie ma nic. Uczucia przyjdą potem, klęski przyjdą potem, a bez nich wszystko puste. Nie wiedzą nic, ostatnie rzezie odbyły się bez nich, a gdzie ich rzezie? Są niewinni i piszczą za tym, aby wejść w swoją winę, bez której nie ma życia, na tym polegają wszystkie nieporozumienia między pokoleniami. Są czyści, są biali i nie mogą znieść tej właśnie bieli własnej. Ileż zabójstw dokonają, nim sami będą zabici! Zimno mi się robi, kiedy wchodzę do kawiarni. Czekają...
*** Tadeusz Konwicki - O krytykach
...Szacunek musi budzić także gatunek krytyka wściekłego. Krytyk wściekły jest wściekły charakterologicznie. Jeśli znielubi ciebie od pierwszego wejrzenia, to żebyś później same Księgi pielgrzymstwa rodził, to i tak go nie udobruchasz, nie rozchmurzysz, nie rozśmieszysz. Przeciwnie, każdy twój mizerny sukcesik będzie go coraz silniej rozwścieczał. Każdy ochłap, który ci życie upuści na podłogę, on będzie przyjmował jako osobistą zniewagę. Pogrążając się w grobie, pokaże ci jeszcze mimicznie, żeś grafoman.
*** Melchior Wańkowicz - O grafomanach tragicznych
...Pilniak opowiadał mi, że do Związku Pisarzy Radzieckich pielgrzymowali z najdalszych krańców ludzie obciążeni nieraz kilogramowymi rękopisami, czasem pierwsze partie drogi robiąc renami albo barkami wodnymi. Przychodzili po radę, ocenę, pomoc. W większości wypadków były to utwory nie nadające się do druku. Niedoszły pisarz ze skruszonymi wszystkimi nadziejami życia wychodził na schody. Związek mieścił się na pierwszym piętrze. Biedak był półprzytomny z rozpaczy. Na załamaniu schodów na półpiętrze była ubikacja. Wchodził do niej i wieszał się. Kiedy to powtórzyło się kilkakrotnie, władze Związku kazały dorobić klucz, aby zamknąć i te ostatnie drzwi dla finału pasji pisarskiej.
*** Jacek Dehnel - Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu
...A jednak, jest to wielkość nierozpoznana (poza netem przynajmniej), wielkość
zatajona. Jakie są przyczyny tego zatajenia? Krytyka. Sobieraj i pozostałe
postaci z tej wyjątkowej strony, rozdają ciosy na prawo i lewo: fotografie Nan
Goldin i zdaniotwórstwo Masłowskiej to wtórne i desperackie akty
bezpłodnych przeciętniaków, słabo wyedukowanych, pozbawionych smaku i
umiejętności warsztatowych; późna twórczość Miłosza nadaje się raczej
do kosza niż na półkę; Szekspir, Bach, Mozart, Mickiewicz, Słowacki,
Witkacy i Chmielewska to pozytywni grafomani; Mahler to kuglarz i
muzyczny kabotyn, Joyce to grafoman i nudziarz, Masłowska i
Podgórnik posiadając towarzyskie umocowanie, zasrywają świat literatury
nieudolnymi, wulgarnymi odchodami dla ćwierćinteligentów - no bo dla kogo
innego? Świetlicki, Gretkowska, Tokarczuk, Huelle odczuwają wewnętrzny
przymus pisania nieistotnych pierdół powstaje więc całe mnóstwo
przeciętnego, pseudointelektualnego bełkotu albo nudziarstwa aspirującego do
wielkiej sztuki. Z kolei, w innym zestawie, Tokarczuk, Masłowska, Pilch i
Sasnal to przeciętniaki i miernoty.
*** Zbigniew Masternak - O wydalaniu poezji czyli próby kariery literackiej
...Przyjrzawszy się z szacunkiem olbrzymiej liczbie książek, myślałem, jak prężnie działa jego oficyna. Niecierpliwie czekałem, co powie.
- Dotychczas wydaliśmy... - wydawca jakby nieco się zawahał - dwa tomiki... - wyciągnął z szuflady biurka dwie niewielkie, białoczarne broszurki. Podał mi je z niepewną miną. - Tu jest zbiorek księdza z naszej parafii. Ksiądz wciela się w nich w rolę duchowego przewodnika, prawdziwego mistrza na drogach modlitwy i samodoskonalenia... Wezwanie do doskonalenia się - oto przesłanie tej poezji. Udała się ta książka, nieprawdaż?
Patrząc na pakowy papier i rozlewający się druk, potwierdziłem bez przekonania. Ale pocieszyłem się, że początki nigdy nie są łatwe - na przykład jako piłkarz zaczynałem grać w tenisówkach, na łące za domem, do tego szmacianą piłką - aż przyszedł czas na lepszy sprzęt i miejsce do gry.
*** STANISŁAW BARAŃCZAK - KSIĄŻKI NAJGORSZE
..."A przecież i ja nie tak dawno pisałem tylko o litości dla spragnionej kury, dla prosiaka walącego się pod ścianą w mroku wyschniętych bebechów, natomiast trzy tygodnie temu na posiedzeniu Egzekutywy KW PZPR w Krakowie, poświęconemu zaopatrzeniu w wodę, włączyłem się w sprzeciw wobec minimalizmu programowego w tym problemie".
"Na naszych oczach runęła mitologizacja chłopa polskiego w wydaniu kieszonkowym".
"Zasłony dymne wytwarzają ci, którzy z przysłowiowego rękawa wytrzepują na poczekaniu zgrabne odpowiedzi lub naukowo rozwodzą się, czeszą cynicznym grzebieniem".
"[...] biurokracja ma to do siebie, że mnoży się jak koty przy pełnej misce, jeśli nie przetnie jej się dopływów. Więc niech gminy po kolei stracą listki figowe braku uprawnień. Nawet za cenę bolesnego ślizgania się".
"A ileż dziur powstaje w nadbudowie w wyniku przypalania lub przepalania szybkobieżną euforią. Wydłużony krok nie zaowocuje tam, gdzie plącze się myślenie".
*** JEAN-CLAUDE CARRIERE, UMBERTO ECO - NIE MYŚL, ŻE KSIĄŻKI ZNIKNĄ
...Kolejnym przykładem vanity press (choć można by wymieniać wiele innych tego rodzaju publikacji) jest książka, którą posiadam: Dictionnaire biographique des Italiens contemporains *["Słownik biograficzny współczesnych Włochów"]. Otóż aby w słowniku tym figurować, trzeba za to zapłacić. Znaleźć tam można na przykład następującą wzmiankę: "Pavese Cesare, urodzony 9 września 1908 roku w Santo Stefano Belbo, zmarły w Turynie 26 sierpnia 1950 roku", z dopiskiem: "Tłumacz i pisarz". Koniec. Następnie natrafia się na dwie bite strony poświęcone Paolizziemu Deodatowi, o którym nikt nigdy nie słyszał. Wśród tych słynnych anonimów najznamienitszym jest chyba niejaki Giulio Ser-Giacomi, autor tysiącpięciusetstronicowego tomiska, zawierającego jego korespondencję z Einsteinem i Piusem XII. Są to wyłącznie listy, które ów pan pisał do obu tych osób, ponieważ oczywiście żadna z nich nie odpowiadała na nie.
*** Henryk Dasko - O jakości tłumaczeń Roberta Stillera
...Lolitę Stiller zgwałcił. W nieopierzonym podówczas jeszcze "Ex Librisie" pisałem o skandalicznym braku poszanowania dla języka oryginału, pogardzie dla szlifu nabokovowskiej frazy, niedopuszczalnej plebeizacji tekstu rodem z Mechanicznej pomarańczy. Pan Stiller nie podjął jakiejkolwiek merytorycznej dyskusji, a jego odpowiedzią na krytyczną recenzję był stek inwektyw w wywiadzie prasowym. Niedawno przeczytałem powtórnie polską wersję Lolity; autor przekładu popełnia tam rzeczy niespotykane. Zasłoną miłosierdzia należałoby okryć "gwiazdy i glabzdry jadowitych zwierzątek, szelest potencjalnych wężów, potrząsanie faflami, pobyt u czubków, ubawy, kolesiów, geszefciarza (w oryginale: businessman), jechanie wyżyłowanym, grzdyle, wizganie, spluweczki, traki, popkorny, snikersy" i dziesiątki podobnych kwiatków, od których Nabokov, pedantycznie uwrażliwiony na jakość przekładów swoich książek, przewraca się w grobie. Ale jeżeli u Nabokova żona klepie mrukliwego męża po podbródku, a u Roberta Stillera "robi milczkowi gli gli pod brodą", to przy najlepszej woli nie sposób znaleźć kotary, która podobne brednie zasłoni.
Andrzej Żuławski
*** Andrzej Żuławski - Nie muszę się, k..., z nikim liczyć - wywiad
Dziennik - 25 kwietnia 2009
...Jezus, Maria! Romy Schneider opowiadała mi, że jej matka jako kochanka Goebbelsa była skreślona i nie mogła po wojnie grać w Austrii, to ona Romkę zaprowadziła do tych starych producentów, do łóżek, żeby mała grała! Dwunastoletnią Romkę! I Romy mi to opowiedziała po pijaku, płacząc, że jej życie sentymentalne, uczuciowe zostało zdemolowane w wieku lat dwunastu. To skądinąd nie jest w kinie niezwykłe, przecież co przeżyła Joan Crawford? Matka zrobiła z niej uliczną kurwę.
*** Andrzej Żuławski - Do więzienia? Proszę bardzo - wywiad
Rzeczpospolita - 14.05.2011
...Nie bywasz.
A gdzie mam bywać? Na tzw. salonach? Salon to było miejsce podejmowania interesujących gości. Dziś tym salonem jest promocja nowej pasty do zębów, nowych perfum. To tam schodzą się dzisiaj celebrysie i celebryśki. I co, ja mam pójść tam razem z nimi? No i z kim mam bywać? Telewizja to rodzaj domowego magla, z którego dowiadujemy się o wszystkim ważnym, a zwłaszcza nieważnym. Ludzie telewizji to właśnie bohaterowie tego magla, którzy z kimś się zeszli albo kogoś rzucili i to ma nas wpędzać w stan ekscytacji. Namawiasz mnie, bym bywał razem z nimi?
*** ŻUŁAWSKI. PRZEWODNIK KRYTYKI POLITYCZNEJ - wywiad-rzeka z Andrzejem Żuławskim - CZĘŚĆ 1
...Francuzi są narodem o wiele mniej racjonalnym niż Polacy. Dam panu przykład, który często cytuję. Jak to jest możliwe, żeby na przestrzeni kilku tygodni czy miesięcy na tym samym balkonie na placu Zgody ten sam tłum oklaskiwał marszałka Petaina, największego kolaboracjonistę w całej Europie - Francja wówczas wydała dekrety antyżydowskie o wiele ostrzejsze od norymberskich - a w kilka tygodni potem generała de Gaulle'a, którego tenże Petain zasądził na karę śmierci? Na tym samym balkonie, ten sam tłum! Jeszcze strzały było słychać w mieście. To jest naród totalnie nieracjonalny. Oni mają tylko jedną racjonalność: to jest naród chłopski, to jest chłopstwo niebywale dobrze zorganizowane, każdy sobie rzepkę skrobie, ale w sposób niebywale zorganizowany. A Polacy mówią, że są narodem chłopskim. To nieprawda, Polacy są narodem wiejskim a nie chłopskim. To znaczy, że tu nikt każdy sobie. Wieś to jest taka bezładna kupa, co zawodzi w kościele i działa razem. Wieś to jest Lepper. W Polsce wieś to jest element najbardziej kołtuńsko-aspołeczny, w sensie budowy państwa. We Francji to jest najbardziej państwowotwórcza część narodu.
*** ŻUŁAWSKI. PRZEWODNIK KRYTYKI POLITYCZNEJ - wywiad-rzeka z Andrzejem Żuławskim - CZĘŚĆ 2
...Wybrałem taką dziewczynę [Iwonę Petry] - przypadkowo znalezioną, ale instynkt mnie tknął - która ma w sobie bardzo poważny rys obłąkaństwa, szaleństwa. Ona sobie do dzisiaj absolutnie nie umie dać rady w społeczeństwie. Jest inteligentna, pisze bardzo interesujące opowiadania, one są nieco autystyczne, ale są. Myśli, jest bardzo ładna, nigdy nie miała problemów ze znalezieniem bogatych narzeczonych, ale żyła dosyć dziwacznie. Nigdy nie miała cienia oporów przed graniem tego, tylko dostała scenariusz, przeczytała. Zapytałem: "Czy panią coś razi, czy czegoś... - A skąd, proszę". I tak zagrała - proszę. Linda jej się bał, bo nigdy nie było wiadomo, co ona zrobi. I jak grała takie sceny, gdzie ona go opanowuje na korytarzu, gdy wracają do domu, to on przecież miał takie siniaki, podbite oko potąd [pokazuje], był jak ze skóry obdarty. To przekraczało normy zachowania uporządkowanego, ułożonego, grzecznego człowieka. Taką ją zobaczyłem i pomyślałem, że tylko ona może to grać. Absolutnie tylko ona. Gdyby była lepiej chroniona przed Ciemnogrodem, przed dewotkami, przed kretynami w tym kraju, to może na końcu lepiej by na tym wyszła albo wyjechała gdzieś. A tutaj spadły na nią wszystkie te hieny, że "Boże, pornografia! Czy ona to naprawdę robiła?". No skądże, ale my tak myślimy! Do dzisiaj bardzo żałuję, że nie umiała się temu oprzeć, że zachowywała się wyjątkowo nielojalnie. Niby zrozumiała, że nastąpiło jej piętnaście minut i pomyślała, że jeżeli ona w tych piętnastu minutach stanie po stronie tej ciemnej masy i powie, że jest pierwszą ofiarą tego straszliwego filmu i tego łotra, który nie wiem, co z nią zrobił, to będzie lepiej. Otóż nie było lepiej, i do dzisiaj ta dziewczyna nie istnieje, po prostu. To jest wielka szkoda. Bo gdyby takie zjawisko się pojawiło w Ameryce, to ona by grała w trzech filmach rocznie przez następnych dziesięć lat, bo oni tego właśnie szukają.
Marek Hłasko
*** Rafał A. Ziemkiewicz - Homokariera Marka Hłaski
Rzeczpospolita - 09-01-2010
...Że Marek Hłasko kleił się do mężczyzn, nie miałbym mu za złe, bo jestem, wbrew pozorom, człowiekiem tolerancyjnym. Gdyby tylko kleił się, bo go naprawdę do nich ciągnęło, bo go tak akurat Pan Bóg poskręcał. Ale Hłasko homoseksualistą, by tak rzec, naturalnym, nie był; po ucieczce z Polski obraca się już wyłącznie wśród normalnych mężczyzn i uwodzi tylko kobiety. Jego związki z prominentnymi pederastami, jak ich w owych czasach prostolinijnie nazywano, służyły wyłącznie karierze. Co zabawne, idol i wzór Hłaski, James Dean, jak dopiero dziś się pisze, też zrobił karierę przez łóżka paru możnych hollywoodzkich perwersów - widać wyczuł swój swego, bo wiedzieć o tym wtedy Hłasko nie mógł.
Rzecz jasna, wszystko to ohyda, jawna podłość i haniebne oszczerstwa, jakby to skomentował każdy szanujący się autorytet moralny. Jednak Hłasko to nie pierwszy i nie ostatni literacki młodzieniec szukający przepustki do kariery przez łóżko homoseksualisty z pisarskiego Parnasu. Przypomnę legendarny już cytat z "Dziennika" Iwaszkiewicza: Każda epoka ma swój styl nawet w drobiazgach i w innej epoce nie można pewnych rzeczy realizować. Mogłem w maju 1936 roku chędożyć Czesia Miłosza w mickiewiczowskiej celi Konrada u Bazylianów w Wilnie. Była cudowna noc z księżycem i słowikami. Rzecz nie do pomyślenia w roku 1824 ani 1954. Gdzie teraz Mickiewicz? Gdzie Miłosz, gdzie Iwaszkiewicz?
W 1936 Miłosz miał lat 25 i był nikim, Iwaszkiewicz zaś wszystkim.
*** Jerzy Urban - Cienias w teatrze cieni
NIE - 06/2010
...Jak wszyscy inni, ceniłem sobie bardzo towarzystwo Marka Hłaski. Cała Warszawa była w zalotach. Marek mógłby leniwie siedzieć, przyjmować hołdy i tylko robić losowanie, z kim spośród dziewczyn lub pisarzy i krytyków pójdzie dziś do łóżka. A jednak ten pieszczoch był w życiu towarzyskim pracowity. Po pierwsze słuchał ludzi i wszystko zapamiętywał. Jako pisarz karmił się bowiem opowiadanymi mu lekturami, przygodami, anegdotami. W knajpach uczył się też, jak mówią pijaczkowie, jak cipy, jak milicjanci. Po drugie Hłasko wiedział, że za kult swoim wyznawcom należy płacić. Każdego wieczoru urządzał z siebie teatr dla swojego towarzystwa i na ogół wystawiał spektakl premierowy. Jego nocną sceną była głównie tancbuda Kameralna. To zjadał szklankę. To policzkował dziewczyny kwiatem. Raz przyszedł z dużą forsą i rozrzucał banknoty po całej knajpie. Nie to, żeby czyniąc wrażenie już nieprzytomnego, potem nie chodzić od stolika do stolika, aby żądać zwrotu. Forsa i za socjalizmu wywoływała u pijaków ataki przytomności. Kiedy indziej, pamiętam, Hłasko przyprowadził do "Kamery" młodziutką sekretarkę z biur filmowych na Puławskiej. Do trzeciej flaszki opowiadał, jaka jest piękna i że rano wezmą ślub. Po kolejnych ćwiartkach pytał kumpli, skąd taka wstrętna kurwa mu się przypętała, i finał: - Wynoś się, szmato! Nie dam ci na taryfę. A ona łkała, że aż bolało nas w środku od śmiechu. Wszystko to było bardzo dla mnie rozrywkowe, ale jak długo można chodzić do jednego i tego samego teatru? Jako widz Hłaski począłem odczuwać nudę. A przy tym mam tę skazę, że będąc pijakiem, alkoholików nie znoszę.
*** Andrzej Gass - Hłasko: pożeracz kieliszków
Focus Historia - 01/12/2009
...Prawdopodobnie niektóre sytuacje Hłasko aranżował. W powieści Andrzejewskiego "Idzie skacząc po górach" ("i podpierając się chujem" - dopełniał tytuł Janusz Szpotański, czyniąc aluzję do seksualnych preferencji autora) Hłasko występuje jako pisarz Marek Kostka. Na przyjęciu gryzie w ucho krytyka. To powtórzenie gestu Stawrogina z "Biesów" Dostojewskiego, ulubionej książki Hłaski. Podobno ukąszony został Jarosław Iwaszkiewicz, redaktor naczelny "Twórczości", zafascynowany Hłaską, którego nazywał w listach "drogim Maruniem" i słał mu samolotem z Moskwy róże. Rój homoseksualistów wokół Hłaski to temat na inną opowieść. Jeden z nich, Henryk Bereza, powiedział Andrzejowi Czyżewskiemu, że prawdziwa biografia Hłaski będzie mogła powstać dopiero za 50 lat. Żadna z kobiet Hłaski nie pisała do niego tak pięknych listów jak oni. Choćby Wilhelm Mach: "Ukochany, Ukochany Marku mój, Przyjacielu, Bracie najdroższy, najbliższy mi na świecie Człowieku, Światło moje, radości moja i smutku", itd., itd. (Barbara Stanisławczyk, "Miłosne gry Marka Hłaski")
*** Roman Śliwonik - PORTRETY Z BUFETEM W TLE - Edward Stachura
...Nagle w tej mordowni dworcowej Sted wypatrzył dwóch ludzi pijących piwo, których znał. Byli wymięci na twarzach i szaty mieli wymięte, znać było, że to podróżni. Sted zaczął ich przywoływać; jak się okazało, byli to jego znajomi z Lublina, mieszkali razem w akademiku.
- Grałem z nimi w Lublinie w pokera, są słabi, wygrywałem z nimi, jak chciałem - szeptał Sted.
Cała trójka ucieszyła się ze spotkania, Stachura spytał, czy jeszcze grają, bo my wracamy właśnie z nocnego pokera. Powiedzieli, grają i wracają z dużej gry w Sopocie. Na dowód jeden z nich wyjął rulon pieniędzy, przy którym rulon Steda był mały.
Ze Stachury na widok pieniędzy buchnęło około tysiąca słońc i miliony pomniejszych promyczków Prawie oszalał. Zresztą z całej trójki biło radosne światło, nie wiem, może wszyscy pokerzyści świata tak świecą, a może tylko ci, którzy wygrywają i mają pieniądze.
*** Przesławne lanie! - Markowski kontra Libera!!
...Tuż przed napaścią Markowski miał powiedzieć do Libery: - Gdyby to było w innych czasach, to bym pana wyzwał na pojedynek i zabił. Wszystko zaczęło się od literackiej debaty na łamach Dziennika. Uczestniczyli w niej m.in. Libera oraz Anna Burzyńska, kierownik literacki krakowskiego Teatru im. Słowackiego, prywatnie żona Markowskiego. Czas przed odjazdem pociągu do Krakowa Burzyńska spędziła w towarzystwie Libery, który prezentował jej swoje poezje. Wrażeniami z wizyty u pisarza podzieliła się z mężem, ten zaś bez skrupułów wyszydził Liberę na łamach Tygodnika Powszechnego [w felietonie Rozmowa z Wielkim Pisarzem]. Gdy zaatakowany Libera dal odczuć Burzyńskiej swe niezadowolenie, wzburzony Markowski zapowiedział zemstę. Wtargnął na spotkanie zespołu z dyrekcją teatru i Liberą, by brutalnie raz jeszcze zaatakować pisarza. Tym razem jednak przeszedł od słów do czynów. Po gwałtownej wymianie zdań i Markowski podszedł do Libery i z całej siły uderzył go w twarz. Po czym wyszedł, pozostawiając osłupiały zespół teatru oraz mdlejącą małżonkę.
...To, co najbardziej irytuje w postawach artystów, to fałszowanie społecznych ról. Politycy nie mogą mieć udziałów w prywatnych firmach. Dziennikarze mają zakaz pozyskiwania reklam. Ci, co się szanują, nie występują w nich. Tymczasem aktorzy grają rolę podwójną. Zdobywają szacunek publiczności i mediów jako artyści i ludzie wrażliwi, po czym dyskontują popularność z precyzją księgowych - biorąc się do reklamy czy prowadzenia restauracji. W ciągu dnia są twarzami rynkowych marek, a wieczorem mówią ze sceny Szekspira czy Moliera. Dochodzi do schizofrenii. Pewna aktorka zgodziła się być twarzą wielu produktów. Tak wielu, że sonda miesięcznika "Press" udowodniła, iż mało kto pamięta, co reklamuje. Pewnie siebie i łatwość pozyskiwania pieniędzy. Spotkałem też aktora, który przy autoryzacji powiedział, bym nie przysyłał mu zapisu rozmowy na skrzynkę w sieci, którą promuje - bo rzadko kiedy działa.
...Wisława ma lat osiem lub dziewięć, kiedy w ręce wpada jej romans grozy. Tytułu nie pamięta, może dlatego, że sczytany przez kolejne pokolenia dojrzewających panienek egzemplarz nie miał ani okładki, ani strony tytułowej, pamięta za to uniesienie, z jakim pochłaniała książkę, i rozpacz, że rzecz cała zbliża się do końca. Wtedy to postanowiła napisać własną powieść. Przypomniała o tym pisząc z sympatią o "Italczyku albo konfesjonale czarnych pokutników" Ann Radcliff: "Zabrałam się do tego energicznie, zaostrzyłam ołówek i otworzyłam czysty zeszycik. Nad imieniem bohaterki nie musiałam się zastanawiać, miałam je gotowe. Z jakiegoś czasopisma zapamiętałam obrazek podpisany "Idylla w ogrodzie". Była tam para zakochanych na tle krzaka róż, ale ja zrozumiałam, że Idylla to imię dziewczyny. Pierwsze zdanie powieści brzmiało więc tak: "Piwnooka Idylla już od świtu wpatrywała się w choryząt, z którego wychodził listonosz z listem od narzeczonego..." Potem zaczynała się od razu żywa akcja. Ktoś zaszedł Idyllę od tyłu i czyjaś ohydna łapa położyła się ciężko na jej ramieniu. Tu niestety z niejasnych przyczyn tekst się urywał. No i już nigdy się nie dowiem, co było dalej".
...Przyjaciele odwiedzający Szymborską w redakcji zapamiętali, że do biurowej szafy przyczepiała pineskami co bardziej efektowne płody domorosłych poetów. Niestety nikt nie zachował w pamięci żadnego z nich. Ale my mamy swoich faworytów: "Rosjanin ciężko pracuje, / ale gorącą herbatę z samowara pije. / Hiszpan się boi, / ale na rogatym byku jedzie. / Grek w cichobiegach chodzi. / Dla Francuza do gorącej kawy / ciastko zjeść nie zaszkodzi. / Niemiec ze swego ciężkiego cylindra / na głowie jest zadowolony. / Czech się uśmiecha / i cieszy z tego, bo jest wyzwolony. / Polska się na to godzi". (Komentarz Szymborskiej: "No i jak tu się mamy nudzić na redaktorskim krzesełku"). "Siedziałam 15 lat na stołku poetyckim w »Życiu Literackim« i mam dosyć" - pisała na kartce do Jerzego Zagórskiego z 25 października 1971. - Teraz śnią mi się nie tylko niemieckie łapanki, ale i poeci z walizkami sonetów".
...Rozmarzyły nas te zgrabne, pełne dwornej afektacji wierszyki. Gdybyśmy mieli zamek z przyległościami, piastowałaby Pani urząd nadwornej poetessy, opiewała przykrość płatka róży, na którym siedzi muszka nieproszona, i chwaliła nas za to, że subtelnymi palcami spędzamy brzydulę z czarownego kwiecia. Oczywiście poeta, który by nam wypomniał otrucie bigosem dwunastu stryjów, siedziałby wówczas w lochu jako beztalencie. A najdziwniejsze, że wierszyk o róży mógłby być arcydziełem, natomiast wiersz o stryjach kiepski... Tak, tak, muzy są amoralne i kapryśne. Czasem sprzyjają błahostkom.
...Otóż pewien łabędź zakochał się w pewnej gęsi. Łabędź był państwowy i należał zapewne do ministra, a gęś, wstyd powiedzieć, była zwykła, wiejska, co najwyżej pegeerowska. Na domiar złego łabędź był żonaty i oboje z żoną stanowili jedyną parę właścicieli oraz mieszkańców stawu. Jak do tego doszło, że trafiła tam gęś, nie wiem. Może była w podróży służbowej, a może wlazła z ciekawości lub żeby się później przechwalać przed innymi gęsiami? Pewne jest tylko, że któregoś dnia zaczęła pływać po lśniącej powierzchni ministerialnego stawu. I w tym momencie, o tej godzinie narodził się wielki dramat.
...Kot Iwan jako dziecko wcale nie przypominał koteczka z obrazkowych książeczek. I dziś, kiedy osiągnął wiek dojrzały, wcale nie jest podobny do normalnych kotów. Kot Iwan jest rodem z Leśnej Podkowy. Pytałem kilkakrotnie Marysię Iwaszkiewiczównę o jego rodowód. Bardzo zmieszana przyznawała się skwapliwie, że jego ojcem był słynny bandzior podwarszawski, kot Bazyli. Ale ja podejrzewam, że mama Wani, chowana w lasach, miała jakiś niedobry romans ze żbikiem albo nawet rysiem. Bo patrzcie, jak wygląda kot Wania. Przede wszystkim ma wcale nie okrągłą, ale mocno pociągłą i chudą twarz. Nad tą twarzą bardzo męską, bardzo surową, zupełnie wyzutą z kociej dobroci i wręcz okrutną, sterczą do góry uszy dość długie, spiczasto zakończone, bez mała z pędzelkami, co to sami wiecie, a ja rozumiem. Oczy ma Wańka jaskrawoseledynowe, może raczej jak siarka i w tych oczach nie uświadczysz współczucia ani serdeczności. Cała postać jest dość olbrzymia, raczej przerażająca, nogi tak grube, jak moje ręce w przegubach. W każdym razie kot Iwan najczęściej budzi podziw i grozę.
Nie chcę nikogo straszyć, ale coś mi podpowiada, że za lat powiedzmy 20 z obfitej twórczości literackiej Konwickiego w pamięci pozostanie "Mała Apokalipsa" i ...kot Iwan.
...Główny temat Babla, ekstatyczna aprobata życia, zderza się tu z surowym wymogiem prawdy. Pisząc o dramatycznych nawet zdarzeniach czasów pokoju, można kręcić, dobierać punkt widzenia, przedstawiać drobne epizody, stylizować. Realność wojny przygniata. Jej prawdą jest coś jeszcze bardziej nagiego od prawdy. To, co tak zachwycało Ernsta Juengera: "Zwierzęcość wznosi się z głębi duszy jak tajemnicze monstrum". ...Zastanawiał się, dlaczego Lee zwróciła się przeciwko niemu. Dlaczego zeznała na korzyść Gore'a, którego nie lubiła. "Pytanie, dlaczego mnie zdradziła, stanowi jedną z największych zagadek świata, niczym te posągi z Wyspy Wielkanocnej" - powiedział. Kiedy nie odpowiedziała na jego telefon, namówił Liz Smith, żeby do niej zadzwoniła i zażądała wyjaśnień. Liz spełniła jego prośbę, a potem przytoczyła odpowiedź Lee. "Jestem zmęczona tym, że Truman stara się wykorzystywać moją sławę" - powiedziała. "I wiesz, Liz, co to za spór? To tylko sprawa dwóch pedałów". Truman byłby bardziej zdumiony, gdyby uderzył w niego piorun. W bezsenne noce przewracał się z boku na bok i zadawał sobie pytanie, co takiego zrobił, że ją obraził. Taka odpowiedź, prawdopodobnie ta jedna jedyna, nigdy nie przyszłaby mu do głowy. Po prostu pedał! On, który poświęcił wiele miesięcy pracy, żeby pomóc jej zostać aktorką, on, który jak głupi wychwalał ją w niezliczonych artykułach i wywiadach. "Na Boga, uratowałem tej dziewczynie życie" - mówił. A teraz, kiedy jej potrzebował, zignorowała go. Był dla niej tylko jakimś pedałem, czyli kimś, kogo, gdy już nie jest potrzebny, można wyrzucić jak zmiętą papierową chusteczkę.
...Nela, która miała trzeźwe spojrzenie na kontakty Artura z jego rodziną, wspominała jeden z takich przypadków: "Córka Maryli była utalentowaną skrzypaczką - dobrą, ale nie wybitną; przesłuchiwali ją Isaac Stern i Henryk Szeryng. Razem z mężem pianistą przyjechała do Paryża, gdzie Artur zaopiekował się nimi; stwierdził, że mąż jest także utalentowany, ale nie wybitnie. W końcu wyrzuciłam ich oboje z domu, ponieważ Artur dawał im setki dolarów miesięcznie, oni natomiast i tak oczerniali go przed ludźmi i oskarżali o zaniedbywanie rodziny w Polsce. Nie miałam strzelby, żeby ich zastrzelić, więc powiedziałam: »Precz!«. Nie mogłam znieść niesprawiedliwości". Rubinstein nie znosił nagabywania o pieniądze. W liście do jednego z siostrzeńców zauważył ironicznie, że od trzydziestu lat ze strony rodziny nie otrzymał niczego poza "roszczeniami do jego portfela". Gorzko wypominał, że nigdy nie otrzymał żadnego sygnału zainteresowania jego życiem czy muzyką, natomiast musiał znosić ciągłe prośby o pieniądze. I nikt nie traktował go jako człowieka, ale jako "krewnego z pieniędzmi".
...W "Pamiętniku Teatralnym" można przeczytać, ze Irena Eichlerówna zrezygnowała z roli Pani Rollinsonowej, bo nie mogła wytrzymać szamotaniny Dejmka, który, nie wiedząc, jak zagrać część tekstu, do ostatniej chwili zwlekał z próbami. - Zapamiętałem to zupełnie inaczej, a powód rezygnacji pani Eichlerówny nie najlepiej o niej świadczył. Przyszła na pierwszą próbę, otworzyła torebkę i wyjęła z niej kajecik. I z tego kajecika odczytała swoją rolę. Połowa tekstu nie była Mickiewicza. Dejmek wysłuchał tego z najwyższym zdumieniem i zapytał: "A co pani czyta, pani Leno, bo to nie jest tekst Mickiewicza?" Eichlerówna powiedziała, że jest, i dodała, że korzysta z wydania - dziś dokładnie już nie pamiętam - z połowy XIX wieku. Dejmek na to: "Proszę pani, ale ja dysponuję wydaniem Ossolineum, najbardziej wiarygodnym, w którym nie ma tego, co pani napisała w kajeciku". Po tej rozmówce ogłosił przerwę. Szedłem z panią Leną do bufetu, kiedy zapytała: "Co ten parobek ode mnie chciał?". Już było wiadomo, że następnego dnia nie przyjdzie na próbę. Tak się też stało. I to jest skomplikowany obraz naszej gwiazdy, która żyła przedwojenną sławą i zapachem ciała reżysera Aleksandra Węgierki. Na antypodach Dejmka.
...Wywiad z Adamem Hanuszkiewiczem, który we wrześniu tego roku nagrał na wideo Maciej Kowalewski i pokazał w ubiegłym tygodniu w Teatrze na Woli, jest z kilku powodów niezwykły. Reżyser od 2004 roku, kiedy utracił ostatecznie dyrekcję Teatru Nowego, nie udzielał wywiadów, nie pokazywał się w telewizji. Tą rozmową przerywa kilkuletnie milczenie. Można by się spodziewać, że będzie to jakiś artystyczny testament, rodzaj przesłania do potomnych. Ale nie. Podczas trwającego 50 minut filmu Hanuszkiewicz opowiada te same co zawsze anegdoty z sobą w roli głównej. Jak wprawił w podziw światowej sławy choreografów swoją choreografią do "Romea i Julii". Jak zadziwił Rosjan swoim komediowym odczytaniem "Trzech sióstr". Jednak sposób, w jaki mówi, i kontekst rozmowy nadają starym opowieściom nowy sens. Mówi z trudem, powoli dobierając słowa, robiąc pauzy na nabranie oddechu. Odczytuje fragmenty starych recenzji, pozytywnych i krytycznych. Pochwały Marii Janion i Krystiana Zimermana oraz złośliwości Jana Koniecpolskiego i Marty Fik. Tym razem nie są to już przechwałki starzejącego się narcyza, ale podszyta rozpaczą walka o przetrwanie w ludzkiej pamięci.
...Andrzej Łapicki: Można się zastanawiać, co by było, gdyby Elka została w Polsce. Grasowałaby jeszcze przez dziesięć lat. Potem byłaby starą aktorką. Pełno jest takich w Teatrze Polskim czy w Narodowym. Przechodzą przez scenę. Ona kiedyś mogła zagrać Holly Golightly ze "Śniadania u Tiffany'ego", jakiś małżeński dramat psychologiczny, ale nie Lady Makbet. Nikt nie uwierzyłby w Lady Makbet, która mówi dyszkantem.
...Ten Aktor był kiedyś sławny ogólnopolsko, dostawał najważniejsze nagrody. Zagrał w kilkudziesięciu filmach. Grał i reżyserował w najlepszych teatrach. Porfiry Pietrowicz ze "Zbrodni i kary" i Jurgen Stroop z "Rozmów z katem" to był on. Albo wrażliwiec, albo bandyta - dwie role stworzone dla niego. To przez moje niebieskie oczy - mówił znajomym w Mieście. Ale od lat jego sława to już było wspomnienie, jeszcze tylko kilka telewizyjnych seriali łączyło go z masową widownią. Przez ostatnie miesiące Aktor był na zwolnieniu lekarskim z posady Dyrektora Teatru, bardzo pił. Nie spał w ogóle albo tylko spał. Do znajomych z Miasta przychodził nocami. I było w nim coś niewypowiedzianego przy kuchennym stole nocą - mówią - jakby chciał rąbnąć w ten stół i zawołać: ja jeszcze, kurwa, żyję! I teraz wam pokażę!
Bywał koszmarny, taka jest prawda, niestety. Gustaw Holoubek zamówił u niego jakiś sedes z marmuru kararyjskiego (a może wykładzinę w clo), Jaś wziął zaliczkę na surowiec i zniknął, zawalił fatalnie terminy... Ewie Kuklińskiej zrobił gorszy numer: wdarł się na krzywego ryja do lokalu, gdzie odbywała ucztę weselną (za poręczeniem nieszczęsnego Fillera) i ni stąd, ni zowąd po drugiej wódce ogarnął go małpi rozum, zaatakował kondukt weselny sękatą lagą!
...Oficjalna wiadomość w prasie, że zmarł 11 listopada 1988 roku ukazała się dopiero 15 listopada, a więc z czterodniowym opóźnieniem. Zmarł po prostu "na melinie", na kilkudniowej pijackiej imprezie, na której nikt długo nie zauważył, że nie żyje, myślano, że padł i śpi. W końcu jednak ktoś go trącił, poczęstował piwem. Jasiu, napijesz się? - spytał i dopiero wtedy zauważył, że nie żyje. Tak że podana oficjalnie data jego śmierci, 11 listopada 1988 czyli siedemdziesiąta rocznica odzyskania niepodległości, nie jest stuprocentowo pewna. Może stało się to dzień wcześniej lub później?
..."Naród-bogonośca". To naród rosyjski. Bóg wyznaczył mu "szczególną służbę" zawierającą się w jego historii i we wszystkich przejawach jego życia. Tylko on może zbawić świat dzięki temu, iż "niesie w sobie nieskażoną naukę Chrystusa". Pojęcia "rosyjski" i "prawosławny" są jednością (poglądy metropolity petersburskiego Ioanna, 1993).
...Zewsząd sypały się pochwały. Ten entuzjastyczny ton zmącił młody poeta Stanisław Barańczak, drukując recenzję z tomiku poetki w 3 numerze "Nurtu" z roku 1967 pod winietą Z nowości literatury dziecięcej. Ironicznie traktując Iłłakowiczównę jako poetkę dla dzieci, a jej wiersze jako rymowanki dziecinne, pisał: "To pewne, że obok rozwoju estetycznego i intelektualnego - a przecież do takiego rozwoju muszą nieuchronnie powieść te nieskomplikowane zadania, jakie Iłłakowiczówna swoim młodym czytelnikom stawia - autorka Szeptem potrafi zapewnić współczesnemu dziecku coś, o co dzisiaj niezmiernie trudno: spokój nerwów i pogodę ducha. Nie ulega przeto wątpliwości, że niezależnie od takich czy innych założeń Szeptem jest nader wartościową pozycją literatury dla najmłodszych." Barańczak udał zdziwienie, że wiersze te ukazały się nie w "Naszej Księgarni" specjalizującej się w literaturze dziecięcej, ale w "Czytelniku", i to w pięknej serii, w której poprzednio wydano Grochowiaka i Brzękowskiego. "Ten niezbyt zrozumiały fakt może stać się przyczyną licznych nieporozumień. Pocieszmy się jednak, że nawet jeśli Szeptem kupi przez pomyłkę bezdzietny dorosły, książeczka ta pięknie wydana stanie się z pewnością ozdobą jego biblioteki" - zakończył.
...Nie traktuję Nagrody Nobla poważnie. Rok za rokiem dają ją jednemu kompletnie nie istniejącemu pisarzowi za drugim. Amerykańscy pisarze, którzy ją otrzymali - przecież to się w głowie nie mieści: Sinclair Lewis, Pearl Buck. Dali ją Hemingwayowi. W porządku. Dali ją Faulknerowi. W porządku. Ale Saul Bellow? Zresztą, chodzi nie tylko o Amerykanów. Wszystkie ich nominacje są, ogólnie rzecz biorąc, beznadziejne. Nagroda Nobla dla Camusa to przecież kpina. Za co mu ją dali? Za Obcego? Za kilka zbiorków esejów? Lubiłem Camusa tak, że bardziej już chyba nie można, lecz jeżeli istniał kiedykolwiek absolutnie przeciętny pisarz, był nim Camus.
...Wokulski po dziś dzień uchodzi za postać tragiczną - i to jest przyczynek do niezamierzonego komizmu zbiorowości polskiej i naszej śmieszności w oczach innych narodów. Co jest tragicznego w facecie, który mając rozum, rozliczne talenty, wiedzę i nawet pieniądze, nie jest w stanie niczego zrobić porządnie i do końca? Przypomnijmy, bohater powieści wraca z Bułgarii wiosną 1878 roku, a już jesienią następnego roku "wszystkie jego ruchomości, począwszy od sprzętów, skończywszy na powozie i koniach, nabył hurtem Szlangbaum za dosyć niską cenę". Ten sam Henryk Szlangbaum, dawniej subiekt u Wokulskiego, przejmuje też jego interesy: zarówno sklep, jak i spółkę do handlu z Rosją oraz znajomości wśród arystokracji. Z perspektywy Nalewek Wokulski okazuje się "lalką" w rękach żydowskiej plutokracji, której nieświadomie przeciera drogę na warszawskie salony. Te dwa środowiska: zamożnych fabrykantów i kupców żydowskich oraz polską arystokrację i szlachtę herbową, już wtedy łączy obopólny interes (a wkrótce połączą je także związki małżeńskie). Polega on na utrzymaniu post-feudalnej struktury społecznej, w której o możliwościach awansu nie decydują zdolności, lecz przynależność do warstwy rządzącej, jak byśmy dziś powiedzieli: trzymającej władzę. Innymi słowy - pochodzenie, czyli dostęp do kapitału (kulturowego i/bądź finansowego).
...W gronie dziwaków poczesne miejsce zajmował "krytyk muzyczny". Drukował recenzje w "Ruchu Muzycznym". Czytałem je i nadziwić się nie mogłem, że tak przepiękne frazy pisał czytelnik wyglądający jak kloszard. Biała koszula była biała z nazwy. Garnitur nie przypominał garnituru. Właściciel stroju do wizerunku z upodobaniem dodawał agresywny antyfeminizm. Krytyk ów niechęć do obecności kobiet w jego życiu praktykował w prosty sposób: nie życzył sobie, żeby zamówione przez niego materiały wydawały mu bibliotekarki. W szczególności czasopisma "Kłosy" nie mógł wziąć z ręki kobiety. Stał i spokojnie czekał przy ladzie na bibliotekarza.
...Byłoby dobrze, gdybyśmy mówili o mistrzach czy autorytetach w sferze bardziej duchowej niż rynkowej. I tu przykład Wajdy i Pendereckiego jest wymowny. Mnie nie boli Zemsta, natomiast boli mnie, kiedy Wajda mi mówi, że mówi o rzeczach ważnych, że przygląda się naszej współczesności i tak dalej. Ten mentorski ton Wajdy! Te kaznodziejskie bajdy Wajdy stają się zakalcem naszej tak społecznej, jak artystycznej dyskusji. Dla mnie byłoby dużo sympatyczniejsze, gdyby powiedział: zrobiłem rzecz dla rozrywki i dla pieniędzy. Penderecki pisze muzykę, ale potem mówi, że on tą muzyką naucza świat, że pragnie swoją muzyką kulturę wyprowadzić z kryzysu, także i tego etycznego.
...W 2002 roku na wystawie w nowojorskim New Museum of Contemporary Art można było zobaczyć "Kloakę", wypełniającą całe pomieszczenie mechaniczną instalację belgijskiego rzeźbiarza Wima Delvoye'ego, która miała przedstawiać działanie systemu trawiennego człowieka. Dwa razy dziennie z jednej strony instalacji wkładano talerz pełen jedzenia z manhattańskiej restauracji, które następnie przechodziło przez skomplikowaną plątaninę rur i kadzi, gdzie za pomocą komputera poddawano je działaniu enzymów, kwasów i bakterii. Mniej więcej dzień później, z drugiego końca rzeźby wydobywała się brązowa substancja, która do złudzenia przypominała ludzkie odchody.
*** Andrzej Chąciński - Nasza mała destabilizacja cz. 2
*** Andrzej Chąciński - Życie Andrzeja Brychta
...Po sześciu tygodniach skróconego okresu rekruckiego Brycht podjął pracę na pierwszej szychcie w kopalni Wanda-Lech w Nowym Bytomiu. Zjeżdżał codziennie o 3.30 nad ranem z butelką kawy zbożowej zatkaną korkiem z gazety, ćwiartką chleba i "dodatkiem pracującym", 10 dekagramami kiełbasy, na głębokość ośmiuset metrów, najniższy poziom gazowej, zalewanej wodą kopalni. Wraz z nim - był ładowaczem, wrzucającym jednym zamachem szufli 20 kilogramów urobku na wózek - darło tę samą ścianę trzech zawodowych górników i ośmiu żołnierzy wyrokowców. W ciągu dwóch miesięcy z dwudziestu ludzi, z którymi dzielił salę noclegową, trzech zginęło pod ziemią. Z podziemnego chodnika wyciągnął go boks.
...Sandra, reklamowana na okładce wizerunkiem nagiej, związanej sznurem kobiety, nosiła podtytuł "powieść kryminalna". W istocie z kryminałem niewiele miała wspólnego, Brycht napisał niskiego lotu utwór pornograficzny. Jego protagonistką była młoda, naiwna i łasa na dobra materialne Polka w Kanadzie, z zawodu pielęgniarka, padająca ofiarą Żydów - gangsterów, gwałcicieli, zboczeńców. Nie całkiem zrozumiały wątek, w którym pojawiał się siedemnastowieczny obraz holenderskiego malarza, skradziony z europejskiej galerii, nie miał większego znaczenia. Stanowił pretekst do stukilkudziesięciostronicowej litanii obscenów. Negatywnym bohaterem książki uczynił Brycht miliardera Herscha Lipshitza. Ten międzynarodowy macher i aferzysta, z upodobania gwałciciel, uprawiał ów proceder przy pomocy wspólników o nazwiskach Cohen i Aronson. W Sandrze powtarzają się sceny brutalnych, zbiorowych gwałtów, pełne okrucieństwa katowanie kobiet, wymyślne morderstwa. W podziemiach imponującej willi Lipshitza znalazła się kaplica, a w niej trumna, w której Lipshitz nie tylko gwałci, ale również kopuluje z nieboszczykami. Mąż Sandry okazuje się jego nieślubnym, zrodzonym w efekcie kolejnego gwałtu, synem, z którym Lipshitz "zaczął żyć, kiedy chłopak miał dwanaście lat. Kochał go tak, jak najlepszą kochankę".
*** Robert Krasowski - Czekając na odwilż, czyli umysł nadal zniewolony (Andrzej Walicki)
*** Maciej Urbanowski - Śmierć radykała (Stanisław Brzozowski)
*** Ostatni wywiad z Januszem Szpotańskim, autorem "Towarzysza Szmaciaka"
...A kto się Słonimskiemu przeciwstawiał?
*** Cezary Gmyz - Poeta Pegaza (Marcin Świetlicki)
*** Andrzej Rafał Potocki - Stoczony do poziomu literata (Sergiusz Piasecki)
...Edycja
"Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy" stała się kluczem, który w 1937
roku otworzył autorowi drzwi od celi najcięższego zakładu karnego
przedwojennej Rzeczypospolitej - Świętego Krzyża. - Byłem w więzieniach sześć
razy - przyznawał po latach. - W sumie odsiedziałem 14 lat. Po raz ostatni
jedenaście lat bez przerwy. Piasecki został skazany na karę śmierci
prawomocnym wyrokiem wileńskiego sądu doraźnego za dwa napady rabunkowe z
bronią w ręku.
*** Jacek Wakar - Śmieszy, tumani... (Daniel Olbrychski)
...Może największą rolą Olbrychskiego w kinie Wajdy
jest Karol Borowiecki z "Ziemi obiecanej". To on pociąga za sznurki w
przedsięwzięciu trójki przyjaciół. To on wydaje rozkaz strzelania do
robotników. *** Odszedł pisarz, pozostał salon - Polska kultura po śmierci Gustawa Herlinga-Grudzińskiego
...Tymczasem twórczość promowana przez salon zdominowany
przez fatalny sojusz barbarzyńcy z dzikusem, splecionych wulgarną więzią
wzajemnej pogardy i fascynacji, jest - i zawsze będzie - dokładnym przeciwieństwem
twórczości witalnej, której doskonałym symbolem stał się Szekspir.
Salonowy styl wysoki, ceniący wyrafinowanie, jest z zasady swojej zmanierowany
i pusty, na kształt "Zeszytów Literackich", w iście nekrofiliczny
sposób celebrujących swoje - bynajmniej nie parnasowe, raczej po prostu tchórzliwe
- "oddalenie od życia". ...Rozczarowany zahamowaniem politycznych przemian i moralną niemocą literackiej
odwilży w Polsce, zaczął przywiązywać coraz większą wagę do prawdy o Rosji, jaką
opowiadała "inna Rosja", niepokorna i nielegalna, Rosja prześladowanych
rękopisów i "samizdatu". Z niekłamanym entuzjazmem powitał "Doktora Żiwago"
Borysa Pasternaka. Darzył podziwem przywracane pamięci dzieła Babla i
Mandelsztama, Bułhakowa i Płatonowa.
*** Zbigniew Żbikowski - Kapitan martwej armii (Paweł Jasienica)
...Po ośmiu tygodniach aresztu Jasienicę prowadzą z celi do
komendanta. Czeka na niego szef Wydziału Politycznego UB. - Wyjdzie pan na
wolność, zobaczymy, czy to się ojczyźnie opłaci - mówi do niego ubek.
Uwolniony Jasienica wraca do publicystyki. Dalej pisze artykuły polemiczne i
reportaże, jak te o odbudowie Politechniki Gdańskiej i zagospodarowywaniu Ziem
Odzyskanych. Niebawem jednak, w styczniu 1950 roku, wykonuje niezrozumiały
zwrot - niespodziewanie opuszcza "Tygodnik Powszechny" i przechodzi do
czasopisma Stowarzyszenia PAX. ...Jeszcze w latach 80. w niektórych
opracowaniach dotyczących powojennego piśmiennictwa powtarzano, że
"Popiół i diament" Jerzego Andrzejewskiego należy do najlepszych
powieści, jakie ma literatura polska po roku 1945. Nawet ci, którzy
postanowili zdemaskować tę powieść jako dzieło wysoce szkodliwe i bez mała
agenturalne, zachwycali się powabem i skutecznością trucizny.
*** Krystian Brodacki - Człowiek filmu (Józef Szczepański)
...- Poręba wymyślił, że w scenie, w której Niemcy niosą
na kocu zastrzelonego Hubala, ten nagle dochodzi do siebie, wyciąga rewolwer
(który nie wiem jakim cudem wciąż ma przy sobie) i zabija jednego z Niemców...
Absurdalne! Udało mi się przekonać Porębę, by zrezygnował z tego pomysłu.
*** Mateusz Wyrwich - PÓŁPORTRET BEZ KANALII (Jacek Kaczmarski)
...Pierwszy program Jacka
Kaczmarskiego w wolnej Polsce - "Wojna postu z karnawałem" - w 1992
roku podzielił jego dawnych zwolenników na wrogów i przyjaciół. Część
odbiorców i krytyków uznała ten program za antykościelny. Odpowiadając na
te zarzuty, Kaczmarski wykręcał się opowiastkami filozoficznymi. Kluczył. Złośliwi
komentowali: Rozpił się i nie panuje nad sytuacją. Inni byli bardziej
wyrozumiali: Kilka lat poza krajem pozbawiło go wyczucia Polski. ...Śpiewanie przez Gintrowskiego wierszy Herberta poecie początkowo się nie
podobało. Z czasem jednak zaakceptował je i obdarzył twórczość Gintrowskiego
uznaniem. Zaprzyjaźnili się. Dla kompozytora poeta stał się duchowym mistrzem.
Herbert dla Gintrowskiego "tekściarzem", jak podpisał się na jednej z kartek do
Gintrowskiego: "Zbigniew Herbert - tekściarz Gintrowskiego".
...Aczkolwiek, bądźmy sprawiedliwi, potrafi zdobyć się i na takie zdania: "Pan
Stanisław, pan Stanisław powtarzałem w duchu i tak tych słów dotykałem, jak kot
dotyka łapą kłębka wełny".
*** Tomasz Zbigniew Zapert - Narodowiec w kulturze (Stanisław Piasecki)
...W stolicy powstało opus vitae
Piaseckiego - tygodnik "Prosto z mostu". Rozwinął się on z
literackiego dodatku dziennika "ABC" w roku 1935. Pierwszy nakład
wynosił 6 tysięcy egzemplarzy. Po czterech latach wzrósł pięciokrotnie.
"Prosto z Mostu" stało się najpoczytniejszym społeczno-polityczno-kulturalnym
periodykiem polskim międzywojnia.
*** Krzysztof Górski - WYPISAĆ TAMTEN CZAS (Marek Nowakowski)
...Zanim zaczął pisać, miał jeszcze parę istotnych doświadczeń.
Pracował cztery miesiące na dole w kopalni Rybnickiego Zjednoczenia Węglowego.
Miał tam wypadek: złamany palec. Kopalnia to była dobra szkoła. Ciekawe doświadczenie,
ciekawi ludzie, zewsząd. Mieszkali w pięcioosobowych pokojach w hotelu górniczym.
*** Ucieczka w antyk - wywiad z Zygmuntem Kubiakiem
*** Literaci feudalni - rozmowa z Zygmuntem Kubiakiem
*** Zdzisław Zblewski "Leksykon PRL"
*** Gdzie się podziały białe skarpetki? - Moda przełomu dekady
...Szczególnie starannie wybrano nazwisko bohatera. Tego
"drapieżnika spotykanego w mieszanych kompleksach leśnych na terenie Polski" -
jak czytamy w encyklopedii przyrody - "cechuje przebiegłość, inteligencja i
szybkość w działaniu", a więc niezbędne atrybuty pogromcy wszelkiego rodzaju
przestępstw. ...Mijały lata, a dzieci wyśmiewanych "kulturowych półproduktów" zdobyły
wykształcenie i wdarły się na szczyty społecznej hierarchii. A społeczeństwo
masowe stało się ostoją stabilnej demokracji. Nawet ludzie stojący najniżej w
hierarchii osobistej kultury okazali się wystarczająco cywilizowani, by
zrozumieć i docenić demokratyczne reguły. I sprawiły to cywilizacyjna
działalność kultury masowej oraz rosnąca zamożność, które pozwoliła zrealizować
masowe marzenia.
...W naszym kraju jestem persona non grata, głównie z
powodu mojego okropnego charakteru. Np. Olgę Tokarczuk wszyscy lubią, bo jest
miła, z nikim się nie awanturuje. Ja natomiast bez przerwy się z kimś kłócę, bo
kiedy czuję, że coś jest niesprawiedliwe, to nie zwracam uwagi, jakie mogę
ponieść konsekwencje, tylko idę o tę sprawiedliwość się wykłócać.
...Na drugi dzień po Gdyni zadzwonił do mnie Piotr Szulkin, reżyser bardziej
doświadczony ode mnie, starszy, o większym dorobku, i powiedział, że kiedy
artysta wrażliwy przechodzi przez próg dojrzałości, to samotność staje się jego
naturalnym środowiskiem. Zamiast mnie pocieszyć powiedział, żebym się do tego
przyzwyczaił, bo tak już będzie. Lata temu w Łagowie, kiedy czekałem na wyjście
widzów z "Historii kina w Popielawach", coś jeszcze bardziej zasmucającego
powiedział mi Marek Piwowski: że u nadwrażliwców z każdym kolejnym filmem ten
proces się pogłębia. To nie jest dobra nowina. Ponieważ źle to znoszę, być może
przyjdzie mi wkrótce zmienić zawód...
...Jednak mimo tych ostrzeżeń to właśnie mama, oboje rodzice, poza słowami,
przekazali mi potężną dawkę miłości do świata, dzięki której jestem człowiekiem
o sercu gotowym do miłości i odważnym.
...Aktor sam dla siebie jest centrum świata. Czyta gazetę - wypadek pod Częstochową, a on już jest konduktorem niosącym pomoc innym (śmiech). Tu forma odgrywa znacznie większą rolę niż treść. Zresztą tak jest na całym świecie i jak czytam, że Hugh Grant nie ma zbyt wiele do powiedzenia, to wcale mnie to nie dziwi. Aktor jest od tego, by mówić cudzym tekstem, choć czasami myli mu się on z rzeczywistością. Kiedy w 1980 roku grałem Wysockiego i krzyczałem "Polacy do broni, do broni!", to wydawało mi się, że zaraz to wszystko ruszy, a ja sprowokuję powstanie. Nic dziwnego, aktorom miesza się pod sufitem.
...Wyspiański słabł coraz bardziej. Wybrał się jeszcze - po raz ostatni - do Krakowa zobaczyć "swój teatr" na placu św. Ducha. Przyjechał własną karetą. Nie miał jednakże siły wejść do wnętrza gmachu i dostać się na pierwsze piętro, do gabinetu słynnego aktora, dyrektora tegoż teatru, Ludwika Solskiego. Wniesiono go tam. Wkrótce przejażdżki, nawet krótkie, na wieś, stały się niemożliwe. Teraz chory używał jedynie inwalidzkiego wózka, popychanego ręcznie, dopóki jeszcze miał władzę w rękach. Poruszał się tylko po podwórzu. Doszło niebawem do tego, że musiał pozostawać stale w łóżku. Ale nawet wtedy usiłował coś robić - rysować. Ponieważ palce mu ropiały i puchły dłonie, lekarze robili mu specjalne opatrunki z waty i bandaży, wzmacniając to deszczułkami, by umożliwić mu rysowanie. Nie na długo... Jedyną opiekunką chorego była wówczas ciotka Joanna Stankiewiczowa, która - pogniewana dotąd śmiertelnie z Teofilą - wdarła się niemal przemocą do mieszkania swego ukochanego siostrzeńca i usługiwała mu do końca jego życia. Przygotowywała kleiki, podawała zmieloną szynkę, napoje. Teofila nie widziała potrzeby cackania się z mężem. Uważała, że jedynie kieliszek spirytusu z pieprzem może postawić nieszczęśnika na nogi. Sama zresztą "wzmacniała się tym lekiem" kilka razy dziennie. Nie miała czasu na "ceregiele", musiała doglądać gospodarstwa i dzieci.
...Lista błędów zachodnich intelektualistów jest pokaźna i dość dobrze znana. Od końca ostatniej wojny i utrwalenia się dwóch bloków aż do upadku komunizmu sowieckiego mogliśmy śledzić kolejne zaangażowania: na rzecz Moskwy, Chin, Wietnamu Północnego, Czerwonych Khmerów, Kuby, Chile, guerrilli południowoamerykańskiej. Nie warto tego na nowo komentować. Ich wrażliwość lgnie tam, gdzie zarysowuje się miraż nowego społeczeństwa, radykalnie sprawiedliwego i równego, wytwarzającego inny typ człowieka i stosunków ludzkich. ...Z tych oparów krystalizuje się jednak pewien konkret, a mianowicie rozczarowanie do marksizmu, wywołane przez "Archipelag Gułag" Sołżenicyna opublikowany we Francji w 1973 roku. "Zawdzięczam Sołżenicynowi więcej niż większości socjologów, historyków i filozofów, którzy przyglądali się losom Zachodu przez ostatnie trzydzieści lat. Wystarczyło, by Sołżenicyn przemówił, i wszyscy obudziliśmy się z dogmatycznego snu" - pisał BHL. Ale zanim on sam się obudził, słońce stało już wysoko na niebie. Dała tutaj o sobie znać pewna cecha narodowa Francuzów. Nad Tamizą sowa Minerwy nie rozpościera skrzydeł o zmierzchu, tylko nazajutrz koło południa. Przy całym francuskim chic intelektualne i polityczne nowinki docierają tam późno. Hegel zyskał uznanie w Paryżu dopiero w latach 30. XX wieku - i to za pośrednictwem emigranta z Rosji (Alexandre'a Kojeve'a). Freud skarżył się, że Francja stawia opór psychoanalizie - opór ten został przezwyciężony dopiero w latach 50. Wreszcie mimo głęboko zakorzenionych tradycji socjalistycznych we Francji - a może właśnie z ich powodu - Marksem zainteresowano się tam dopiero w drugiej połowie XX stulecia. Jeśli wierzyć BHL, wiadomości o stalinizmie przybyły do Francji dopiero w latach 70., czyli ze sporym opóźnieniem w stosunku do reszty Europy i Ameryki Północnej.
...W całym świecie zachodnim nie było wówczas ani jednego - akcentuje Nina Berberowa - wybitnego pisarza, który opowiedziałby się "po naszej stronie", który zaprotestowałby przeciwko prześladowaniom inteligencji w ZSRR, przeciwko represjom, przeciwko sowieckiej cenzurze, aresztowaniom, procesom, zamykaniu czasopism, przeciwko żelaznym zasadom realizmu socjalistycznego - za niepodporządkowanie się którym unicestwiano fizycznie rosyjskich pisarzy. Starsze pokolenie - Wells, Shaw, Rolland, Mann - opowiadało się całkowicie za "nową Rosją", za "interesującym eksperymentem", likwidującym "potworności caratu", za Stalinem przeciwko Trockiemu, podobnie jak za czasów Lenina opowiadało się przeciw innym przywódcom rosyjskich partii politycznych.
...Artykuł rozpoczynał się od stwierdzenia, że "wielu przedstawicieli nauk ścisłych, zwłaszcza fizyków, uparcie trzyma się dogmatu, który narzuciła kulturze zachodniej długoletnia hegemonia myśli postoświeceniowej". Na ów dogmat - wyjaśniał dalej autor - składa się pogląd, że świat zewnętrzny istnieje niezależnie od poznających go ludzi, a nauka może odkryć rządzące nim prawa. Tymczasem nauka - brzmiała główna teza artykułu - to tylko jeden z wielu równie prawomocnych "dyskursów" lub "narracji". Jej odkrycia nie mają waloru obiektywnej prawdy. Prawa przyrody są w gruncie rzeczy produktem warunków społecznych i wyrazem dominujących ideologii.
...Luce Irigaray, wielka kapłanka ruchu, potępiła Einsteinowskie E = mc2 jako
"seksistowskie równanie", ponieważ "przyznaje uprzywilejowany status
prędkości światła kosztem innych prędkości, które są nam konieczne do życia".
W podobnym duchu oprotestowała "uprzywilejowanie mechaniki ciała sztywnego w
porównaniu z mechaniką cieczy, a w istocie niezdolność nauki do rozwiązania
problemu turbulentnego przepływu, kojarzenia płynności z kobiecością.
Podczas gdy mężczyźni posiadają organy płciowe, które wystają i stają się
sztywne, kobiety mają otwory, z których wypływa krew menstruacyjna oraz płyny
pochwowe. [...] Z tej perspektywy nie budzi zdziwienia fakt, że nauka nie
potrafiła opisać turbulencji. Problemu turbulentnego przepływu nie można
rozwiązać, ponieważ pojęcia dotyczące cieczy (i kobiet) zostały sformułowane
w taki sposób, że nieuchronnie muszą pozostawić niewyartykułowane fragmenty".
...Za moich czasów Paryż był intelektualną stolicą świata. Dziś schodzi na margines międzynarodowych debat. Francuscy intelektualiści nadal podnoszą od czasu do czasu temperaturę, jednak światło, którym świecą, pochodzi z odległego, może już zgasłego słońca. Co symptomatyczne, młodzi, ambitni Francuzi i Francuzki uczęszczają dziś do École Nationale d'Administration - wylęgarni przyszłych urzędników. Albo idą do szkół biznesu. Młodzi normaliens są jak zawsze znakomici, ale odgrywają niewielką rolę w życiu publicznym (ani Finkielkraut, ani Glucksmann, Bruckner czy Kristeva nie ukończyli École Normale). Szkoda. Intelektualny szlif nie był jedynym atutem Francji, ale - jak język, inny jej zanikający walor - był czymś wyróżniającym. Czy służy Francuzom, że stają się tacy jak my, trochę tylko gorsi?
Kiedy myślę o czasie spędzonym w Normale Supérieure, przypomina mi się inżynier (absolwent École Polytechnique będącej odpowiednikiem Normale w naukach ścisłych), którego król wysłał w 1830 r. do Anglii, by obserwował próby Rakiety George'a Stephensona na nowo otwartej linii kolejowej Manchester - Liverpool. Francuz siedział przy torach, robiąc obszerne notatki, a mała, solidna lokomotywa ciągnęła sprawnie pierwszy w świecie pojazd szynowy tam i z powrotem między oboma miastami. Po starannym przeliczeniu poczynionych obserwacji przesłał wnioski do Paryża. "To niemożliwe - pisał - taka rzecz nie może działać". Oto prawdziwy francuski intelektualista.
...Komunizm pociągał mianowicie Althussera cieleśnie, by nie rzec - uwiódł erotycznie. To wspomnienia z ogrodu dziadka, zapach wina, skór, siana, grzybów, jagód, końskiej uryny, kukurydzy, oliwy i gnoju, ciężar drewnianych bali przesyconych żywicą i dźwiganych w pocie czoła na własnym karku spowodował, że Althusser pokochał marksizm i leninizm, odkrywając w nich prymat ciała, wyższość muskułów nad zwojami mózgu, przewagę robotniczych mięśni nad zjełczałą myślą spekulatywną. Przepocona koszula proletariusza (wąchana oczywiście wewnętrznym zmysłem) oddziałała na Althussera silniej niż kapcie Kanta.
..."Tel Quel" to był najdziwaczniejszy kwartalnik towarzyski i umysłowy w historii powojennej Francji. Ostatnie pismo, które duchowo promieniowało na całą Europę, choć blask ów zanadto okazał się czerwony. Sollers wręcz nieprzyzwoicie zalatywał bolszewicką machorką, zmieszaną co prawda z Chanelem, a kiedy miłość do Związku Sowieckiego przestała się opłacać, to grupa "Tel Quel" ukochała ostrą zupę po pekińsku, a majonez doskonale związała z maoizmem.
...John Gray był w latach 70. wschodzącą gwiazdą brytyjskiej Nowej Prawicy. Ten filozof polityki i wychowanek Oksfordu wypisywał istne poematy prozą na cześć wolnego rynku, raz po raz przemierzał Atlantyk, by ładować akumulatory libertarianizmu u klasyków amerykańskiej myśli prawicowej, a potem, jak wspomina jego wieloletni przyjaciel, do późnej nocy zamęczał kolegów swoimi wizjami nadchodzącej utopii "anarcho-kapitalistycznej". ...W rok po przejęciu władzy przez Hitlera młody Cioran z zapałem świętował nazistowską, neopogańską dramaturgię: "Lubię hitlerowców ze względu na ich kult irracjonalności, ich pochwałę witalności jako takiej (...) bez zahamowań i kontroli". A w pół roku potem, po wycieczce do Monachium, Cioran posunął się jeszcze dalej. "Nie ma dziś na świecie polityka, który budziłby we mnie większą sympatię i podziw niż Hitler (...) Hitler wypełnił walki polityczne gwałtowną pasją i zdynamizował duchem mesjanizmu całą dziedzinę wartości, sprowadzoną przez demokratyczny racjonalizm do banału i frazesu. Zmęczeni tyloma prawdami, które nie wzniecają płomienia, wszyscy potrzebujemy mistycyzmu".
...Nieprawdą jest, że Rumuni to jedyny naród, który nie wydał świętych - przekonywał Eliade. Właśnie "religia śmierci" i "męczeństwo" legionistów miały temu przeczyć. Niczym typowy średniowieczny święty, chrześcijański asceta i działający pod patronatem św. Michała Archanioła rycerz, jawił się w oczach Eliadego rozstrzelany z wyroku sądu Corneliu Codreanu.
...Sto lat później Sołżenicyn, duchowy spadkobierca Dostojewskiego, zrozumiał - a była to iluminacja, którą w postromantycznej Rosji przeżyło wielu twórców - że jest kimś więcej niż pisarzem. Został więc Misjonarzem niosącym ludzkości nowy ład moralno-ekonomiczny, Nauczycielem Narodu znającym odpowiedzi na wszystkie pytania i rozwiewającym wszystkie wątpliwości, Guru - czy może zgodnie z tradycją prawosławną Starcem - uczącym sztuki życia, niepodważalnym Autorytetem Moralnym dla zdeprawowanej przez komunistów Rosji i zbrukanej przez liberałów cywilizacji zachodniej.
...Czytanie w toalecie niektórym kojarzy się z zakazem. W domu pisarki Jeanette Winterson nie wolno było czytać niczego poza Biblią. Ubikacja była na zewnątrz i mała Jeanette wymykała się do niej czytać książki potajemnie. Z kolei Olga Tokarczuk opowiada, że u niej w domu czytało się i czyta się wszędzie: przy jedzeniu, w łóżku i w toalecie. Ona sama nie dość, że tego nie zabrania synowi, to wręcz go zachęca, żeby wykorzystywał na czytanie każdy wolny moment. Wiele osób przyznaje się do nałogu: "W pracy uciekam do toalety, żeby poczytać", "Wystarczy mi nawet ulotka na szamponie, byle co. Jestem uzależniona od czytania". Dla nałogowych czytaczy pożywką są wszelkie instrukcje obsługi, ulotki, spisy inwentarza, cokolwiek, byleby składało się ze słów. Jedni czytają reklamówki z Makro, inni komiksy własnych dzieci, jeszcze inni nie wyobrażają sobie toalety bez półki na książki i starannie kompletują jej zawartość.
...Do czego sprowadzała się idea sztuki nazistowskiej? Ścisłej recepty twórczej nie było, w czym także widać zbieżność ze sztuką realizmu socjalistycznego. Zalecenia zawarte w mowach polityków z trudem dawały się przełożyć na język sztuki, jak np. rada Hitlera podczas ceremonii otwarcia Domu Sztuki Niemieckiej, by w malarstwie używać tylko takich barw, jakie występują w naturze. O tym, co wolno, a czego nie wolno było malować, orzekali nazistowscy decydenci, a gust Hitlera miał tutaj spore znaczenie. Kiedy führer w czerwcu 1937 roku zobaczył to, co jury wybrało na "Wielką wystawę sztuki niemieckiej", wściekł się i wszystko pozmieniał wedle swego mniemania. O "wielkiej sztuce przyszłości" wypowiadał się bardzo ogólnie. Za to precyzyjnie potrafił powiedzieć, czego w niemieckiej sztuce nie chce. Na otwarciu wystawy 18 lipca 1937 roku wygłosił agresywne przemówienie - jedno z najbardziej zajadłych - przeciwko sztuce nowoczesnej. Zapowiedział walkę z pozostałościami po "kulturalnym rozkładzie", zaatakował "handlarzy i handelek". Realistyczną sztukę naśladowania natury przeciwstawił "zdegenerowanej" deformacji. Sztukę, która zrozumiała jest sama przez się - sztuce, która wymaga nadętej instrukcji obsługi, by usprawiedliwić swoje istnienie.
CZY POTRZEBNA NAM LITERATURA NARODOWA?
...Literatura polska to patos, nuda i troska. A więc po pierwsze - jest świętością, którą nieśliśmy przez dzieje, widząc w niej sens i szansę ocalenia narodowej tożsamości. Po drugie - są to utwory, których nikt nigdy by nie przeczytał, gdyby nie został do tego zmuszony oraz zastępy obsługujących je Bladaczek, mających zawsze na podorędziu jakieś ważkie pytania: "Jakiego koloru wstążki miała Jagna na weselu?" i "Dlaczego nie wzrusza, skoro wielkim poetą był?". I po trzecie - odkąd pamiętam, literatura polska przypomina chorego, nad którym pochylamy się z lękiem i troską, dopytując się: "Co ci dolega? Czy jeszcze żyjesz?"
...Głosiciele - jak exlibrisowa autorka - poglądów, że być może do prawdziwej kultury czy literatury Polaków w większej mierze należy obraz amerykańskiego farmera na tle pola kukurydzy w Kalifornii, niż obraz biegnącego przez polskie pole Boryny w śmiertelnym gieźle, są w jakiś sposób - nie wiem czy świadomie - kontynuatorami poglądów i haseł
internacjonalistycznych lansowanych w niedalekiej przeszłości przez komunistyczne partie, zmienili oni tylko barwę swych sztandarów i kierunek ze wschodniej na zachodnią adoracji.
...Dlatego też w polskich warunkach wyczerpanie się dawnego, romantycznego modelu literatury i rozpad inteligencji jako grupy społecznej stanowiącej naturalną jej publiczność, jest procesem o dużym stopniu ryzyka, niosącym ze sobą wiele zagrożeń. Zgoda - jest on nieuchronny, jego przyczyny nie leżą tylko w logice naszej własnej, narodowej historii, lecz w historii Europy i całej zachodniej cywilizacji. Jednak specyfika związku między kulturą narodową i kulturą wysoką oznacza, że załamanie się pierwszej w automatyczny sposób wystawia na niebezpieczeństwo drugą. Jeśli więc zbyt pochopnie, bez najmniejszego żalu i chwili refleksji odrzuca się przeszłość, to najzwyczajniej w świecie wylewa się dziecko z kąpielą.
...Z tekstu Odojewskiego wynika, że poczuł się osobiście dotknięty słowami Kingi Dunin. Stąd zapewne w jego artykule mało eleganckie uwagi ad personam, choć od niego właśnie można by oczekiwać więcej grzeczności w traktowaniu przeciwnika - co więcej, kobiety - w dyskusji dotyczącej bądź co bądź kultury. Stąd też, jak sądzę, atak nie tylko na sam artykuł, ale i na "Ex Libris", zarzucanie pismu zarówno reklamowanie ton zagranicznego chłamu, jak i nowomowy.
...Dziś, w sytuacji przełomu w kulturze, musi oczywiście dokonać się przeobrażenie owej tradycji, radykalne przekształcenie rodzimego kanonu. Ale to zadanie, z którego krytyk nie powinien wyłgiwać się, wołając po prostu - jak to czyni Kinga Dunin - że nie ma co zawracać sobie głowy Konopnicką. Konopnicką pewnie nie; ale Gombrowiczem, Witkacym?
Mit polskiego narodu, który raz wybrał i to zupełnie jednoznacznie, jest tak samo dobry jak mit narodowej literatury polskiej. Bardzo możliwe, że ta, jak twierdzi Gawin, powszechnie odrzucona asymilacja jednak zachodziła, tworząc podwaliny pod otwartą i uniwersalną kulturę. Dlatego też (jak wiadomo siła reakcji odpowiada sile akcji) kanon narodowy zawsze wymagał tak żarliwej obrony. Pawiem narodów byłaś i papugą! A teraz jesteś służebnicą... Ameryki?! Jak długo jeszcze będziemy to powtarzać?
...W tym drugim wypadku paradoks polega jednak na tym, że kultura masowa wchłania w siebie niczym czarna dziura wszelkie zjawiska pojawiające się na jej obrzeżach, anektując ich terytoria na rzecz "przemysłu kulturowego" w takiej czy innej postaci. To dzięki niemu właśnie w księgarniach Paryża, Londynu czy Amsterdamu paperbackowe wydania Platona i Joyce'a leżą obok Conan Doyle'a i Mastertona, modne staje się czytanie filozofów jak Derrida czy Foucault, wydawanych w masowych nakładach i tanich edycjach, a ostatnia powieść Camusa staje się natychmiast bestsellerem.
...Pisarze przeceniani Tych musi być siedmiokroć więcej niż niedocenianych, odpustowe imitacje z plastyku grają rolę wielkich ryb literatury, uchodzą za łososie, szczupaki, okonie, do sztucznych karasków nie ma co się dobierać, tego i owego wydmuchanego szczupaka warto wskazać palcem: Czesław Miłosz (sporadyczny poeta, mierny prozaik, biegły eseista, na Nobla może wystarczyć, na prawdziwą wielkość za mało), Kazimierz Brandys (beletryzujący publicysta, artysta eleganckich pozorów, literat na potrzeby magazynów kulturalnych), Tadeusz Konwicki (autor kilku ważnych książek po roku 1956, później konfesje czułych serc męskich dla dusz niewieścich, postsentymentalizm polski), Marek Nowakowski (świetny
nowelista lat sześćdziesiątych, później tytan udawania, że pisze jak dawniej, niestety, tylko na ilość)
...Idzie jednak o to, że bez ludzi rodem z Żeromskiego, bez ośmieszanych tylekroć Siłaczek, Judymów i Gajowców, ta cała Polska okaże się przestrzenią nie do zniesienia, brudnym i chamskim targowiskiem, z którego niedobitki ludzi uczciwych i przyzwoitych będą musiały uciekać. Rzeczywista wartość Polski będzie proporcjonalna do tego, ilu się w niej okaże ludzi służby. Biznes cwaniacy będą w niej tylko ciężarem.
...Pozostają jednak niedobitki zbędnej już dziś społecznie grupy. Jak zawsze, w momentach wielkich historycznych przełomów, trafiają się ludzie zagubieni, niepogodzeni z nową rzeczywistością, w której nie potrafią znaleźć sobie miejsca. Ludzie ci rozpamiętują swoją niegdysiejszą rolę i mitologizują ją. Kultywują także nostalgię za minionymi czasami, kiedy to podobno rozkwitały wspaniałe cnoty i przeciwstawiają ją spodlonej teraźniejszości. Tak więc inteligencji nie ma, ale straszą jej upiory, które, jak to upiory, zachowały wyłącznie negatywne charakterystyki swojego minionego życia.
...Normalne społeczeństwo rozwiniętego Zachodu - to społeczeństwo klasy średniej. Pragnienie normalności i harmonijnego rozwoju dla polskiego społeczeństwa wymaga nie tylko afirmacji, ale także promocji klasy średniej. Dla większości polskich inteligentów teza taka brzmi jednak nie tylko obrazoburczo, ale prowokacyjnie.
...Polska inteligencja była zresztą nie tylko nośnikiem etosu służby, ale w mentalności znacznej części jej przedstawicieli występowały również wątki, które obecnie uznać można za szczególnie szkodliwe. Poczucie bycia depozytariuszem dziejowej misji rodziło skłonność do elitaryzmu owocującego często z trudem ukrywaną pogardą wobec reszty społeczeństwa. Ofiarności inteligentów w życiu publicznym towarzyszyła niekiedy swoista abnegacja w życiu prywatnym, z materialną kulturą życia codziennego włącznie. Pogarda dla spraw materialnych i szczególne skupienie na sprawach ducha, dawały wprawdzie odporność na skorumpowanie, ale również (jednak! - wbrew twierdzeniom części dyskutantów) podejrzliwość i niechęć wobec pieniądza, działalności gospodarczej i ludzi, którzy się tą działalnością trudnią. Inteligenckie zamiłowanie do dzielenia włosa na czworo było miłe podczas "nocnych Polaków rozmów", ale rodziło skłonność do tracenia czasu i nie ułatwiało energicznego działania. Najlepiej by więc było, by ta forma narodowej elity, którą była inteligencja, po prostu bez zbędnego hałasu stopniowo znikła jako społeczne zjawisko, przekazując to, co ma najlepszego do przekazania elicie nowej.
...Wielkie fortuny po 1989 roku powstawały często w wyniku uwłaszczenia nomenklatury, wykorzystywania luk prawnych - często specjalnie tworzonych, wyzyskiwania poufnych informacji o zmianach prawa celnego, walutowego, podatkowego czy zwyczajnego przemytu. Kolejny etap kreowania fortun, który potrwa jeszcze jakiś czas, to przepompowywanie pieniędzy podatników (via budżet, fundusze celowe i procesy prywatyzacyjne) do prywatnych kieszeni.
...Gdy kilka lat temu w niedocenionej książce "Gdańsk i Ateny" Bronisław Świderski zarzucił polskiej inteligencji antydemokratyczną postawę - poczułem się dotknięty. Autor dowodził, że kształtująca się po 1989 roku nowa elita solidarnościowa, szczególnie ta wywodząca się jeszcze z czasów demokratycznej opozycji, dziedziczy tradycję polskiej inteligencji. Jej charakterystyczną cechą jest swoisty patriarchalizm i antydemokratyczne nastawienie, negujące w praktyce przekonanie, że każdy obywatel ma równe prawo do udziału w rządach, a zwłaszcza prawo do zabiegania o poparcie społeczne i kandydowanie w wyborach. Gdy - na ogół niespodziewanie w polskiej historii - realizowało się wolne państwo, walcząca o równe prawa dla ludu inteligencja - dowodził Świderski - natychmiast zaczynała patrzeć z góry na wszystkich nie-inteligentów. Wszak była nauczycielem i przewodnikiem "ludu", i to jej należał się udział we władzy. I teraz też uważa, że rządzenie powinno przypaść w udziale zasłużonym w walce o wolność i niepodległość inteligentom. Inteligenckie myślenie zakładało, iż wyzwolony lud sam z siebie powinien powierzyć władzę zasłużonym autorytetom moralnym.
Poniżej niezwiązane z dyskusją teksty "twardego inteligenckiego" nurtu
...Polska inteligencja po 1989 roku znalazła się w sytuacji szczególnej próby. Uległo zachwianiu i zostało podane w wątpliwość miejsce w społeczeństwie, jej wiodąca rola i poczucie misji niesionej przez pokolenia. Coraz wyraźniej i ostrzej można dostrzec upadek autorytetu tej grupy, zmniejszenie prestiżu, minimalizowanie znaczenia.
...Dla inteligenta nie ma już miejsca nie tylko w wyniku katastrof i ustrojowego przemiału i wszystkich związanych z tym dyslokacji, których sobie nie życzył. Których nikt sobie nie życzył. Eliminuje go dodatkowo zły smak, histeria, ryk epoki. W tych warunkach nie miał żadnych możliwości zachowania autorytetu. Jego zmiennik przynależny do white collars z natury swej i samej definicji do żadnego autorytetu pretendować nie chce i nie może.
...Jedno jest pewne - inteligent z głodu nie umrze, bo zawsze coś wymyśli. Tylko jak inteligent może patrzeć na 40 mln Polaków, wiedzieć, że są wśród nich wybitni, spokojnie czerpać z cywilizacji europejskiej, jeśli TV i gazety upewniają go, że krajem rządzą ludzie z selekcji negatywnej? Nie tak miało być. "Drżyj o życie w kraju przemienienia/z wirusem: Bądź zdrowy, młody i bogaty,/ Albo idź się utop" - pisze w wierszu "Podróże do Polski" Elżbieta Juszczak, poetka z Koszalina, członek ZLP. "Alergia na polityków, zgranych/jak ostatnia dolarówka w tym samym westernie,/bezczelnych jak włoska mafia,/niedorozwiniętych jak wiosna w marcu" - dobija w "Alergiach". Syn poetki, maturzysta, uczy się za zamkniętymi drzwiami pokoju i czeka na Unię Europejską jak na szansę. Poetka uczy polskiego w szkole i przed studiami syna pewnie wyjadą do Warszawy. Koszalin jest za duszny dla studenta i dla poety.
...Ćwiczenia z antropologii kulturowej na jednym z największych uniwersytetów (tym razem nie w Warszawie). Mówi Marta, prowadząca zajęcia: - Przyzwyczaiłam się już, że w 30-osobowej grupie nikt nie potrafi znaleźć północy na mapie, a kiedy ktoś powie, że Inkowie mieszkali w Chinach, nikt go nie poprawi. Ostatnio jednak mnie zaskoczyli. Po kolokwium mieli wypełnić ankietę, w której mnie ocenią. Kiedy przeczytałam im pytania do kolokwium, jeden ze studentów powiedział: "Niech pani zmieni pytania na łatwiejsze, bo inaczej wystawimy pani bardzo złą ocenę".
...Wiem także, iż tak oklaskiwane przez niektórych naszych, związanych z centralnymi władzami ekonomistów, masowe wykupywanie różnych polskich zakładów często wcale nie wiąże się z podnoszeniem polskiej produkcji, ale jej zduszaniem, aby stwarzać rynek dla towaru przywożonego z zewnątrz. I że duża część wbudowującego się w nasz kraj przemysłu obcego, to zaledwie wszelkiego rodzaju montażownie (długo mógłbym wyliczać, czego to się w Polsce nie montuje), zatrudniające minimalną liczbę pracowników, gdy tymczasem w tej samej branży zduszonej przez obcy produkt, tysiące ludzi idzie na bruk.
...Co od debiutu do dziś jest dla pana najważniejsze w tym, co pan pisze? Myślę, że pisanie prawdy o ludziach i życiu. Książką, która w jakiś sposób ukształtowała całą moją tak zwaną drogę pisarską, jest "Cudowna melina". Jak wiadomo, w życiu piszącego są różne okresy. Tę krótką powieść łączę z okresem PRL-u. Wtedy była to dla mnie bardzo ważna książka. Podsumowałem w niej doświadczenia z pracy na budowach, wykorzystałem obserwacje z życia na prowincji. Pisałem o postawach ludzkich, o zakłamaniu, o zbudowanej przez propagandę fasadzie i o rozdźwięku między tą fasadą a rzeczywistością.
...Z czego się bierze obecne rozczarowanie? Moim zdaniem, w 1989 roku za dużo było ludzi zaślepionych, którym wydawało się, że dokonujemy skoku z królestwa konieczności do królestwa wolności. Niczego takiego nie może być w żadnej materii społeczno-ekonomicznej. W przypadku tak gwałtownych przełomów należy raczej czuwać nad bezpiecznym przejściem instytucjonalnym. Weźmy przykład polskiego życia kulturalnego. Perspektywa jego upadku po roku 1989 była całkiem realna. Do załamania dawnego modelu uczestnictwa w kulturze, które nastąpiło już pod koniec PRL-u, dołożyła się rewolucja technologiczna; mogła pomóc kulturze narodowej, ale mogła też ją pogrzebać. Jeszcze w 1990 roku nikt w Polsce poważnie nie myślał o internecie. I co się stało? Dzisiaj to jedno z podstawowych mediów służących kulturze. A Polska jest krajem kwitnącym rozmaitymi inicjatywami kulturalnymi.
...Gnidy zamieszkują głównie stolicę Polski oraz niektóre większe miasta wojewódzkie. Największymi skupiskami gnid są Warszawa i Kraków. Gnidy skupiają się na uniwersytetach oraz w innego typu wyższych uczelniach, w prezydiach, komitetach, sekretariatach wydziałów oraz instytutach Polskiej Akademii Nauk, w instytutach naukowych podległych poszczególnym ministerstwom, w związkach twórczych oraz w prasie, głównie w redakcjach tygodników oraz miesięczników literacko-społecznych. Gnidy występują wśród najmłodszych, średnich wiekiem i wśród najstarszych, wśród aryjczyków i wśród Żydów, wśród katolików i wśród ateistów. Gnidy - od pewnego poziomu intelektualnego wzwyż - występują wszędzie, rodzą się w każdym pokoleniu, w każdej grupie społecznej, rasowej i światopoglądowej. Stąd imponująca mnogość ich odmian.
...Oto Hugo Kołłątaj, którego słusznie dziś czcimy. Jeden z twórców Konstytucji 3 Maja, jeden z organizatorów powstania kościuszkowskiego, czołowy ideolog Obozu Reform, gorący patriota i niemal symbol niezniszczalnego dążenia Polaków do niepodległości, za które zapłacił ośmioletnim pobytem w austriackim więzieniu po klęsce insurekcji kościuszkowskiej. Kołłątaj miał w swej biografii fragmenty, które uprawniają historyka, by zaklasyfikował autora "Listów anonima" do gatunku protoplastów gnidy. I tak na przykład, kiedy w trakcie wojny polsko-rosyjskiej szala zwycięstwa przechylać się zaczęła zdecydowanie na rzecz Rosji, Kołłątaj nie tylko skutecznie skłaniał króla Stanisława Augusta do podpisania konfederacji targowickiej, ale i sam do Targowicy zgłosił akces. Wprawdzie dwa dni później wyjechał z Warszawy na emigrację, wprawdzie wnet przystąpił do organizowania sprzysiężenia patriotycznego, wprawdzie jego gest nie miał żadnego praktycznego znaczenia, a Targowica pozbawiła go i tak majątków i beneficjów - to jego podpisu pod dokumentem targowiczan nie da się z kart historii usunąć. Wielu - wśród nich Walerian Kalinka - osądziło Kołłątaja bardzo surowo. Aleksander Świętochowski w swej "Genealogii teraźniejszości" powiadał o Kołłątaju, że "dbał nade wszystko o swoją posadę, o swoje majątki i dochody. Gdy te zostały zagrożone, napisał tajemne przystąpienie do Targowicy i wyjechał za granicę w nadziei, że mu się uda przyjaciół oszukać, nieprzyjaciół przejednać i dobra odzyskać". Dalej cytuje Świętochowski opinię ambasadora rosyjskiego: "Kołłątaj wyjechał do Krakowa i stara się przyłączyć do naszego stronnictwa. Każdy może go kupić".
...Niańki mają wielkie skłonności futurologiczne. Uznały one, że już wszyscy tradycyjni przeciwnicy opozycji zostali pokonani i że szukając prawdziwych przeciwników, trzeba wybiegać wzrokiem w przyszłość. Komuniści już się w Polsce właściwie nie liczą. Gnidy to formacja na wymarciu. Naprawdę groźni są "narodowcy" i "niepodległościowcy" (ci z opozycji). Niańki już dzielą skórę na niedźwiedziu, martwią się o to, aby ona nie wpadła w niepowołane ręce.
"Salon" i "antysalon" w III RP
...Większość środowiskowych alternatyw dla inteligenckiego środowiska określanego trochę na wyrost - z ironiczną intencją - mianem salonu (uważam, że jedynym salonem, do którego uczęszczałem, były spotkania u Mariana Brandysa, ale tam się niczego nie załatwiało), tworzą jednak ludzie o ambicjach politycznych. Tymczasem tamta strona - inteligencka, uniwersytecka - skupiona jest na inteligenckich zainteresowaniach, zawodach i instytucjach. One mogą być przez kogoś od czasu do czasu mobilizowane dla jakiejś sprawy, ale w gruncie rzeczy to środowisko trwa w trochę innym wymiarze i na czym innym się koncentruje.
...Był taki numer "Pulsu" o zbrataniu się Adama z Jaruzelskim, do którego napisałem mocny tekst, krytyczny wobec Michnika, ale jednocześnie nadal jakoś tam serdeczny. W końcu ja widzę też jego zalety. I ta piękna przeszłość... I rzeczywiście po wydaniu tego numeru "Pulsu" podczas jakiejś wystawy Michnik dostrzegł mnie w tłumie. Nagle drgnął jak generał, który podejmuje ważną decyzję na polu bitwy. Podszedł w moją stronę i ostentacyjnie przywitał się z trzema osobami stojącymi obok, by pokazać, że mnie ręki nie poda. Ale teatr! Bardzo mnie to rozbawiło.
...Im bardziej nieudana demokracja, tym bujniej kwitnie antysystemowa myśl. Także w Polsce, na gruzach polityki realnej rozkwitła myśl antysystemowa, a przynajmniej antysystemowa poza. Trudno powiedzieć, kto jest winien modzie na antysystemowość. Być może Legutko, Krasnodębski, Rymkiewicz czy Burek woleliby na samym początku być krytykami wewnątrzsystemowymi, ale polski Weimar taką krytykę niespecjalnie tolerował. Choćby Legutko - na początku tylko trochę bardziej konserwatywny od przeciętnego polskiego liberała, tylko trochę bardziej od przeciętnego polskiego liberała skłonny do antypeerelowskich rozliczeń, ale za to znacznie bardziej od przeciętnego polskiego liberała zachodniocentryczny, lepiej znający zachodnie życie intelektualne, dyskusje ideowe, języki. A jednak został nazwany przez profesora Jacka Kurczewskiego, znanego socjologa, wicemarszałka Sejmu I kadencji z ramienia Kongresu Liberalno-Demoratycznego "filozofem skinów". I to na łamach miesięcznika "Res Publica Nowa". A jednak został oskarżony o antysemityzm - i to na publicznym forum rady naukowej Instytutu Filozofii i Socjologii PAN - tylko dlatego że polemizował wcześniej z Zygmuntem Baumanem, nie odnosząc się do jego pochodzenia czy nawet biografii, ale wyłącznie do jego jak najbardziej aktualnych filozoficznych poglądów.
...Pamiętam pewną odmowę pracy na wysokim stanowisku w administracji uzasadnianą tym, że osiągane na nim zarobki nie pozwalają utrzymać trzyosobowej rodziny. Ale gdyby dało się znaleźć jakąś spółkę Skarbu Państwa, to bardzo chętnie… Pamiętam stwierdzenia, że porządny dom pod Warszawą powinien mieć 300 - 400 metrów powierzchni, bo mniej to straszne dziadostwo. Albo prezentowanie przed kolegami swoich świeżo zakupionych zachodnich limuzyn w ten sposób, że to są "bezpieczne, rodzinne samochody". Prawicowy obóz "rodziny na swoim" to był koniec myślenia o społeczeństwie, to był koniec społeczeństwa. W AWS - i to w naszym, młodszym i średnim pokoleniu - koledzy, którzy wchodzili do polityki od strony środowisk i stowarzyszeń religijnych, natychmiast pytali, gdzie można zarobić więcej niż kilka tysięcy złotych, szukali dla siebie rad nadzorczych. To było parcie na lepsze fuchy ludzi, których przed rokiem 1997 w polityce i życiu publicznym nie było. Pamiętam, że byłem wtedy zapraszany przez moich prawicowych i religijnych kolegów na "robocze lunche" w Sheratonie. Nie chciałem wpadać do Sheratona, bo po pierwsze, źle się tam czułem, a po drugie, uważałem ostentacyjne bogactwo, ostentacyjną konsumpcję za obciach. Jeden z kolegów tłumaczył mi wówczas: "Należymy do elity i powinniśmy jadać w najbardziej ekskluzywnych lokalach". Dla mnie to było nie do przyjęcia.
...Jarosławie! Pan jeszcze coś jest winien Bratu! Dokąd idziecie? Z Polską co się będzie działo? O to nas teraz pyta to spalone ciało I jest tak że Pan musi coś zrobić w tej sprawie Niech się Pan trzyma - Drogi Panie Jarosławie
...Jarosław Marek Rymkiewicz jest enfant terrible "salonu", ale jednocześnie gwiazdą. Kiedy w roku 2003 otrzymuje nagrodę Nike za "Zachód słońca w Milanówku", finansową część sponsorowanej przez Agorę nagrody przyjmuje, jednak nie pojawia się na uroczystej gali, a jego dość pogardliwy manifest odczytują skrępowane szefowe wydawnictwa Sic! Sam Rymkiewicz publikuje natomiast wiersz, którego podmiot liryczny fantazjuje na temat skąpanego we krwi "trupa Michnika" i "trupa Rywina". Cała inteligencka Warszawa powtarza też sobie anegdotę, jak to po opublikowaniu przez "Gazetę Wyborczą" wywiadu, w którym Michał Głowiński, kolega Rymkiewicza z IBL, oburzał się na marzenia o "wieszaniu zdrajców", sam autor "Wieszania" witał wchodzących na radę naukową IBL kolegów, odbierając od nich płaszcze ze słowami: "Proszę o okrycie, bo ja tu wieszam komunistów".
...Wencel ogląda zdjęcia trupów: pięknej dziewczyny rozkrojonej piłą przez Ukraińców, umęczonego chłopczyka, zabitych przez bezpiekę żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych. Poetyckimi konceptami stara się nadać sens swoim dziwacznym medytacjom, a to nawiązując do Fra Angelice a to wieńcząc utwór jakąś przewrotną puentą. Ale przecież to oglądanie fotek ma w sobie coś z chorej fascynacji. Drobiazgowy opis poćwiartowanego ciała dziewczyny, link do pocztówki ze zdjęciem jej zwłok umieszczony na blogu Wencla... I tak jak Jarosław Marek Rymkiewicz kazał w swym głośnym utworze przemówić spalonym zwłokom Lecha Kaczyńskiego, wieńcząc tym samym drogę znaczoną esejami i wierszami z Milanówka, tak i Wencel oddaje się cały we władzę estetyki śmierci i rozkładu.
...Oto Wojciech Wencel, poeta, który od pieczeni nie stroni, który publicznie się uskarża, że nie jest nagradzany w wyniku politycznego spisku, w takie uderza tony: "być żołnierzami powstania ojczyzny, tej ziemskiej, biało-czerwonej, ale przede wszystkim ojczyzny niebieskiej (...). Być gotowym umrzeć w każdej chwili, (...) gotowość na śmierć, która znosi ziemskie ograniczenia, jest warunkiem absolutnej wolności. (...) Pozdrawiam was, bracia w Chrystusie, żeglarze czasu jesiennego. Do zobaczenia na morzu!". A nie jest to wcale nowe czy rzadkie, w końcu w wierszach Wencla podobne histerie: "jeszcze Polska nie zginęła póki my giniemy (...) gdy przestaną nas hartować strzałem w potylicę (...) mroźny wiatr ze wschodnich kresów wciąż nam wieje w plecy" i tak dalej, i tak dalej.
...Warto się nad jego wierszami pochylić, by pojąć całą obłąkańczą filozofię Polski jako kraju, który aby być Polską, musi obligatoryjnie doświadczać krwawych łaźni, tylko zabity Polak bowiem według tej filozofii jest prawdziwym Polakiem. Weźmy frazy z wiersza "In hora mortis", gdzie gdański poeta pisze: "a im bardziej bezsensowny twój zgon się wydaje/ tym gorętsze składaj dzięki, że jesteś Polakiem/ naród tylko ten zwycięża razem ze swym Bogiem/ który pocałunkiem śmierci ma znaczoną głowę". Początek tego wiersza zaś brzmi jak nowy, podziemny naturalnie, początek polskiego hymnu: "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my giniemy/ póki nasi starsi bracia wędrują do ziemi". Doprawdy, tylko ten, kto zginie od strzału w potylicę, jedynie ten, kto traci życie w katastrofie lotniczej, a więc ginie bohatersko i męczeńsko, ma prawo do bycia Polakiem? Tylko Polak rozstrzelany bądź poległy w boju godzien jest polskości? Czy jedyną drogą do zbawienia jest "owinąć się w całun biały i czerwony"? Gdybym wierzył w Boga, tobym się pomodlił o uleczenie Wencla.
...Najskuteczniejsza z pseudomodernistycznych strategii pisarskich jest niestety tą najmniej dostępną debiutantom. To strategia glamour, czyli pisanie celebryckie. Nie mam tu na myśli książek sygnowanych nazwiskami Cichopek czy Ibisz, ale na przykład "Good Night Dżerzi" Janusza Głowackiego, o której sprzedaży zadecydował fakt, że pisarz celebryta, znany z licznych wywiadów dla "Vivy!" i podobnych pism, napisał powieść o innym pisarzu celebrycie, równie dobrze znanym czytelnikom tychże pism. Powtórce książki celebryty Głowackiego o celebrycie Wałęsie z trzecim jeszcze celebrytą, Wajdą w tle, też można wróżyć sukces. Ale i tu trzeba spełnić dodatkowy warunek: proza "glamour" musi być doskonale wyprana z literackich właściwości, sklejona ze sterylnie wypreparowanych z kolorówek klisz i banałów. Mająca z pozoru wszelkie dane na porównywalny sukces powieść Manueli Gretkowskiej "Trans" aż tak dobrze się nie sprzedała. Po części zapewne dlatego, że Andrzej Żuławski ma mniejszą siłę promocyjną od Kosińskiego, a USA od Francji, ale chyba przede wszystkim z tego powodu, iż była książką zbyt literacką.
...Gdyby nie salon, toby świat w pełni wreszcie docenił Ziemkiewicza, który na to jak mało kto zasługuje, który swoją heroiczną publicystyką wprawia salon w drżenie, a co najmniej wkurza. Taki wszak tytuł nosił wywiad rzeka z Ziemkiewiczem, który się dość niedawno ukazał, mianowicie "Wkurzam salon", nie wiem, czego w tym tytule jest więcej: odwagi czy skromności. No bo jeśli jednak Ziemkiewicz nie wkurza wcale salonu, jeśli salon po prawdzie Ziemkiewicza lekceważy, jeśli salon go zlewa? Trzeba mieć naprawdę świetne samopoczucie, by z taką odwagą powiedzieć, że się wkurza jakiś dziwny byt publicystyczny bardziej niż realny, może prawdziwsze byłoby wyznanie Ziemkiewicza "Salon mnie zlewa?". Bo przecież z taką obsesją o salonie pisać może tylko ktoś, kto czuje się do niego niesprawiedliwie nieprzyjęty, kto do rzeczonego salonu aspirował, ale oświadczyny zostały odrzucone, znamy taką emocję, to jest emocja zbadana, opisana i dość częsta, niejedyny Ziemkiewicz na nią cierpi.
...W ogóle, zdaje się, świat Polski podzielony jest już wyłącznie na patriotów smoleńskim i relatywistów antysmoleńskich; uparte powtarzanie, że są dwie Polski i dwa polskie narody a właściwie jeden polski prawdziwy, a drugi antypolski zaprzański, przynosi rezultaty. Nasz dobry Tatar łapie nawet jednego z lemingów sikającego na znicze pod krzyżem (wątek chętnie w prawicowej publicystyce przywoływany), ale nagle pojawia się znajomy tajniak, który sikającego każe puścić wolno, bo takie są wytyczne - tajniacy chronić mają sikających przed fanatykami spod krzyża. Nic dziwnego, że Tatar jest wstrząśnięty tym przyzwoleniem na sikanie. Natomiast sikanie na znicze i modlących się ludzi wzbudza entuzjazm relatywistów. Cytuję: "Podlej baby, lej po nich, szczaj na krzyż, niech zakwitnie!", a do protestujących patriotów: "Stul pysk, dewocie!". W ogóle motłoch wznosi porażające okrzyki: "Chcemy Barabasza!" "Jest krzyż, jest impreza!" oraz "Na pohybel bigotom!" tudzież "Niech wypierdalają ze swoim krzyżem do kościoła!".
...Miłość własna Łysiaka jest już tak dojmująca, że okrutnie go musi od tej miłości własnej boleć ręka. Miłość Łysiaka do Łysiaka jest tak szaleńcza, że nawet nie waha się rozprawiać z pisarzami, którzy mu należytych hołdów nie składają, na ten przykład z Rafałem Ziemkiewiczem się krwawo Łysiak rozprawia. Jakoby Ziemkiewicz kiedyś wyznawcą był Łysiaka, a potem zajumał mu temat "michnikowszczyzny". Wszak to nie kto inny jak Łysiak pierwszy salon i michnikowszczyznę zdemaskował, oburza się Łysiak, a Ziemkiewicz nawet w swoich książkach o inspiracji Łysiakiem nie wspomina, tylko sławę zagarnia. To nikt inny jak Łysiak ze straceńczą odwagą przeciwko salonowi wystąpił, przypomina Łysiak, pisząc o Łysiaku w trzeciej osobie - kolejny dowód na szaleństwo tu znajduję. W sumie, zdaje się, po nic Łysiakowi czytelnicy i słuchacze, skoro Łysiak sam ze sobą rozmawia i sam się namiętnie czyta.
...Stefan Staszewski, były politruk, a późniejszy dysydent, w rozmowie z Teresą Torańską ("Oni") swego zaangażowania w komunizm bronił posługując się właśnie przykładem Andrzejewskiego: "Taki - powiem brutalnie - intelektualista, humanista i katolik, to co, nie wiedział, co robi? Przez nikogo nie zmuszany, nie przynaglany, przyszedł do nas dobrowolnie, wstąpił do partii i nie dlatego, że ktoś go do tego nakłaniał, tylko dlatego, że akceptował racje tej partii, jej program. Mało tego, że wstąpił. On chciał w tej partii odgrywać aktywną rolę, chciał racje tej partii wyłożyć i przekonać innych, że ta partia ma słuszność. Nie wiem, jak pani odczytuje po latach jego 'Popiół i diament', ale jest powieścią, która - za przeproszeniem - miała między innymi przekonać naród do tego reżimu i powiedzieć, że strzelano z obydwu stron, a Maciek był ofiarą pomyłek, nieporozumień. Komu Andrzejewski przyznał w niej rację, historyczną rację? Maćkowi? Nie, Szczuce, proszę pani, komuniście. Andrzejewskiego o to nikt nie prosił, jak nie prosił o broszurę 'Partia i twórczość pisarza'. Więc pytam, czy pisarz, moralista i katolik, człowiek wyrosły z niepodległościowej tradycji polskiej, który przez całą okupację był związany - nie walczył, ale był związany - z obozem niepodległościowym, londyńskim i przeszedł do partii, a więc na drugą stronę, paląc za sobą mosty - bierze na siebie odpowiedzialność za błędy tej partii czy nie? I nie oszukujmy się, zastanawiając: wiedział czy nie wiedział. Wiedział".
...Niewątpliwie ogromny wpływ na Czesława Miłosza wywarł młody filozof Tadeusz Kroński. Przyszły noblista poznał go w latach 30. w domu Bolesława Micińskiego. W połowie okupacji - Miłosz pisze, że w 1943 r. - Kroński przekonał go, że nie ma i nie będzie powrotu do międzywojennej Rzeczypospolitej, że tamta Polska skończyła się raz na zawsze. A po wojnie ten "Tygrys" (tak nazywał go Miłosz) pisał do przyjaciela: "My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji (...) Poza tym - wylicza nadawca listu - zdławiony powinien być antyintelektualizm polski, romantyzm, sentymentalizm, ksenofobia, katolicyzm... ". No, zadania na lata całe!
...W lecie 1976 roku Słonimski zmarł w wyniku obrażeń, jakich doznał w wypadku samochodowym. Wśród ośmiuset osób, które przybyły na cmentarz katolicki w Laskach, byli i Jarosław Iwaszkiewicz, i Jakub Berman. SB przejęła później list do Pawła Hertza, w którym Iwaszkiewicz pisał: "Śmierć Antoniego była dla mnie czymś okropnym - i ten straszny pogrzeb. Szlochająca Marysia Brandysowa, Maryna i Jerzy Zagórscy przystępujący do komunii. Berman i Zabłudowski śpiewający »Jeszcze Polska nie zginęła« nad grobem, do którego nie chciała wejść trumna. I to, co potem wypisywał Czeszko, ten łotr Sandauer i Kijowski, jest raczej obrazą pamięci Antoniego. Chcę napisać tylko wspomnienie młodości, bardzo kochałem tego prawdziwego przyjaciela. A potem rozdzieliły nas najgorsze rzeczy, jakie mogą być: ideologia i doktryny". Na liście dopisane zostało esbecką ręką: "Ale z niego faryzeusz".
...Zamieszanie wokół "Kapuścińskiego non-fiction" i pozew sądowy Alicji Kapuścińskiej przypominają głośne w historii przypadki retuszowania dzienników pisarzy, niszczenia ich korespondencji czy pisania niemających nic wspólnego z faktami biografii, czy raczej hagiografii. Milan Kundera w "Nieśmiertelności" (wydanie polskie PIW, Warszawa 1995) przypomina fascynującą historię "poprawiania" listów Goethego przez ich adresatkę - żonę poety Bettinę von Arnim, z domu Brentano. W 1835 r. na nowo napisane listy twórcy "Fausta" (i swoje oczywiście też) wydała w książce pod tytułem "Korespondencja Goethego z dzieckiem". Przez prawie 100 lat nikt nie zakwestionował autentyczności tej korespondencji, a Anna Dostojewska zamazywała wszystkie te fragmenty dziennika męża, które - jej zdaniem - źle świadczyłyby o mężu. A Nikita Struve, wydając monografię Osipa Mandelsztama (Londyn, 1990), nie mógł się, widać, oprzeć poczuciu dumy, skoro poinformował czytelników, że jego tezy zyskały pełną aprobatę Nadieżdy Mandelsztam, która "do samej śmierci nie przestawała dzielić się z nami danymi archiwalnymi i radami". Artur Domosławski też pospieszył z podziękowaniami dla Alicji Kapuścińskiej, ale na nic mu się to nie zdało. Mleko zostało rozlane. A warszawka zatrzęsła się z oburzenia: "Rysiek dawał mu listy polecające, Alicja w dobrej wierze udostępniła mężowskie archiwum, a tu taki szpas". Ano szpas jest i niekoniecznie, a na pewno nie w pierwszym rzędzie, dotyczy on związków autora "Cesarza" ze służbami specjalnymi.
...Obrażał ludzi, wygadywał głupstwa i świństwa, wdawał się w bójki i karczemne awantury - także przed kamerami telewizyjnymi, za co nie ponosił niemal żadnych konsekwencji. W 1969 roku kandydował na stanowisko burmistrza Nowego Jorku, ale na ten pomysł wpadł grubo wcześniej, w listopadzie 1960 roku. Urządził z tej okazji przyjęcie, na którym spił się jak bela, pobił z dwoma zaproszonymi jajogłowymi, Jasonem Epsteinem i George’em Plimptonem, a gdy żona zwróciła mu uwagę na niestosowność zachowania, dwukrotnie uderzył ją scyzorykiem, w brzuch i plecy. Napisał potem wiersz, bo zdarzało mu się i poetyzować, ze słowami: "Dopóki posługujesz się nożem/ Pozostało w tobie trochę miłości".
...O tym, że w drugiej połowie lat 70. pił ostro, Capote przyznał się, ale dużo później. Dwukrotnie przeszedł wtedy kuracje odwykowe, nieskuteczne. W 1983 r. zatrzymała go policja za jazdę pod wpływem alkoholu. Przed sądem wystąpił gustownie ubrany: w bardzo eleganckiej koszuli i marynarce oraz szortach i sandałach. To wszystko było jeszcze, od biedy, śmieszne, bo wyzywające i drażniące opinię publiczną, niezwykle ciekawą tego, co Capote robi, co powiedział, jak się zachował, kogo znów obraził itd. Gorzej, że znajdowano go nieprzytomnego na korytarzach domu, gdzie mieszkał, że dostawał ataków padaczki, o których mówił, że to napady charakterystyczne dla... zapalenia opłucnej. Całkiem źle zrobiło się z nim, gdy zaczął rzucać się na ludzi, mieć ataki niepohamowanej agresji. 25 sierpnia 1984 roku zmarł w Los Angeles - na miesiąc przed swoimi 60. urodzinami. Christopher Isherwood był ostatnim mówcą podczas ceremonii pogrzebowej. Powiedział tylko kilka słów, po czym szczerze się roześmiał.
...Najsłynniejszy rysunek kontestacji zachodniej (ja poznałem go jako zdjęcie we francuskim magazynie z 1972 r.) - to dwa kopulujące nosorożce, a nad nimi hasło: MAKE LOVE NOT WAR. Tak zachodni kontestatorzy walczyli z militaryzmem. Nieco później Krauze zrobił obrazek-nalepkę na studencką FAMĘ-74: dwa ptaki kopulujące "twarzą w twarz", PTAKI JAK LUDZIE. To znowu, czy może jeszcze, zabawa formą. W maju '81 w "itd" dał Mleczko najlepszy rysunek z tej serii przedstawiający nosorożca na żyrafie: OBYWATELU, NIE PIEPRZ BEZ SENSU. Od tygodnia trzymam ten obrazek na biurku i przyznaję, zafascynowany pomysłem (kogo, nawiasem mówiąc, symbolizuje jedno zwierzę, a kogo drugie?) nie od razu spostrzegłem, że jest to także pierwszorzędnie narysowane. Żyrafa gwałcona przez nosorożca ma taki "wyraz twarzy", jaki powinna mieć: zaskoczony, zażenowany, przerażony i... trochę jednak erotyczny. Po nosorożcu także widać, że wpakował się w sytuację, która go, łagodnie mówiąc, przerasta. Czy wyobrażacie sobie państwo taką scenę narysowaną przez Lipińskiego? Albo Lengrena?
...Zapamiętałem jednak dokładnie występ Walerego Druzina, leningradczyka, redaktora różnych ważnych czasopism. Na krótko przedtem był w Polsce, gdzie zrobił swym obyczajem i liberalizmem najlepsze wrażenie. "Europejczyk!" - ocenił go zwięźle Z. Teraz Druzin jakby zwolnił rytm imprezy. Wstał, założył okulary, wyjął notes i niespiesznie go kartkując oświadczył, że, niestety, musi się zgodzić ze słowami przedmówcy: zaraza rewizjonizmu bardzo się u Polaków rozpleniła. "No właśnie! - tu z satysfakcją znalazł właściwą kartkę. - Na przykład! Kiedy byłem w Polsce, dwunastego kwietnia krytyk Stawar powiedział mi, że Gorki to słaby pisarz". Pauza, szelest kartek, namysł. "A znowu trzynastego... nie, czternastego kwietnia krytyk Fedecki źle się, proszę towarzyszy, wyraził o socjalistycznym realizmie..." Naiwny, zerknąłem w tym momencie na Surkowa, czekając, że powie coś w rodzaju: no, nie, Walery Pawłowiczu, dajcie spokój, co to ma do rzeczy. Dostrzegłem kiwanie głową z poważną aprobatą. Reszta też kiwała zgodnie, bez emocji; wszystko szło jak należy. O donosach wiedziałem już sporo, ale publiczny raport donosiciela traktowany jako normalna, zebraniowa procedura słyszałem po raz pierwszy. Ciarki mnie przeszły. Spojrzałem po sąsiadach-Polakach: czuli to samo. Śmiać się odechciało. Demonstrowano nam, gratis, mechanizm klasycznej, sowieckiej zbiorowej nagonki. Jeszcze się łudziłem, że to będzie dyskusja i któryś z nich powie: no, owszem, ale z drugiej strony... Albo: moim zdaniem ci Polacy nie są tacy źli... Resztki naiwności spadały ze mnie błyskawicznie; głosy były zestrojone, jeden podniecał drugiego, przekazywano sobie pałeczkę w klimacie świętego oburzenia, którego wysokie tony bywały podszyte histerią. Potem się dowiedziałem, że ta lekcja odbywała się według reguł szkoły leninowskiej: zbijać nie argumenty przeciwnika, a jego samego - z nóg, wszelkimi chwytami.
...Dawni znajomi opowiadają, że odwróciła się od nich, nie przyjmuje niezapowiedzianych wizyt. - Nawet nie wiem, gdzie mieszka - mówi Zbigniew Wodecki. - Pół świata z Ewką objechałem. Była fajna. Pogadała, pożartowała. Ostatnio rozmawialiśmy z 7 lat temu. Potem telefon odbierał jej impresario. Nie chciała rozmawiać z nikim. Poukładała sobie świat według własnych zasad. Zawsze była jedyna w swoim rodzaju. Grzegorz Miecugow w 2004 r. chciał ją zaprosić do programu: - Przez 45 minut żaliła się, że czuje się odrzucona przez środowisko, które rozsiewa plotki, jakoby kiedyś donosiła SB na kolegów. Mówiła, że nie może pracować jako artystka, czuje się zaszczuta jako człowiek. Narzekała, że nikt nie pozwala jej tego publicznie powiedzieć. "Ja to pani proponuję!", zripostowałem. Kazała zadzwonić za pół roku. Tak zrobiłem, ale usłyszałem zdecydowane "nie".
...Romuald Karaś: "Brycht mówił, że zazdrości mi, bo idę przez życie małymi kroczkami, on natomiast wielkimi szusami. Teraz właśnie robi szus kolejny - próbuje zakotwiczyć się w Polsce, ponieważ zakochał się w swojej synowej, odbił ją własnemu synowi. Chciał zdobyć jakieś mieszkanie, zaproponowałem mu więc, żeby wstąpił do spółdzielni, którą akurat zakładałem - byłem wówczas prezesem Oddziału Warszawskiego ZLP. Zapisał się, ale po tylu latach pobytu na Zachodzie nie miał nawet na wpisowe!" Próbował zarabiać, grając w karty na pieniądze, pisząc szybkie, sensacyjne książki pod pseudonimami, między innymi dla Władysława Huzika, który miał własne wydawnictwo, dla "Roju". Chciał robić "szmal" i o tym tylko mówił, co było jeszcze wtedy niepopularne, rzadkie. Książki przeszły bez echa, nie miał grosza, mieszkania, po kilku wywiadach zainteresowanie jego powrotem wygasło. Były nowe czasy, nowi ludzie, mało kogo już interesował. Każdy come back pisarski jest bardzo trudny i rzadko się udaje. Wielki, zwalisty, woził swą malutką, filigranową synową starym, rozklekotanym "maluchem", gruchotem. Najczęściej do Himilsbacha, na jego działkę w Karolinie. Basica była wściekła, bo oczywiście pili. Bardzo przybity, załamany, już tylko wspominał. Miał co. Nie udało się zakotwiczyć, wrócił do Kanady.
...Od 17.30 do 18.10 przebywała u figuranta Monika. Porządkując mu bibliotekę, wspominała, że słyszała ostatnio o jego spotkaniu z Iwaszkiewiczem, który chwalił mu się kupionym właśnie małym fiatem z wieloma częściami zagranicznymi; angielskimi, włoskimi, francuskimi, co Słonimski miał skwitować stwierdzeniem: "Ale pedał jest jednak polski". Słysząc to, roześmiał się i nadmienił, że krążą różne jego dowcipy, przyznaje się jednak wyłącznie do dobrych.
...Musieli zdobyć zaufanie partii, bo dostali broń. Niektórzy "nie ukrywali zatkniętych za pas naganów" - pamięta pisarz Tadeusz Drewnowski, wówczas student łódzkiej polonistyki i działacz Życia. Było to środowisko "bezwzględnie internacjonalistyczne, bojowe, a nawet terrorystyczne". Walczyło z "reakcją". Leszek Kołakowski: - Strzelano do nas. Strzelało się z obu stron. Ale nikogo nie zabiłem, nie korzystałem z pistoletu. Trudno się wcielić w tamte czasy... "Gdy szli w pochodzie pierwszomajowym, wykrzykiwali: zet-a-em-pe, zet-a-em-pe, zamp, zamp, zamp! i podnosili zaciśnięte pięści. Ich symbolem był dla mnie Jerzy Jedlicki, wybitnie inteligentny i głęboko ideowy. Intrygowało mnie, w co tacy inteligentni ludzie wierzą i dlaczego" - wspomina w "Karcie" (3/91) profesor socjologii Hanna Świda-Ziemba.
Miłosz
...Wyniosłe milczenie i spokój nie zawsze będzie łatwo poecie zachować... Tymczasem artykuł kreślący jego sylwetkę ukazuje się w "Preuves", zaś majowa "Kultura" pod nadtytułem Moje credo poetyckie przynosi pięć wierszy oraz obszerny szkic Nie, z którego można odczytać lęk autora przed "zaszeregowaniem", potrzebę postąpienia na przekór emigracyjnym oczekiwaniom. W znamiennym czasie przeszłym przedstawia się tu Miłosz: "byłem cenionym polskim poetą i tłumaczem (...). Moje nazwisko literackie było wymawiane z szacunkiem, moja kariera literacka była zapewniona", i zaraz dodaje: "służyłem lojalnie mojej ludowej ojczyźnie, starając się według najlepszego mego rozumienia wypełniać moje obowiązki (...) cieszyłem się, iż półfeudalna struktura Polski została złamana, że robotnicza i chłopska młodzież zapełnia uniwersytety, że została przeprowadzona reforma rolna (...). Miałem więc powody, aby trzymać się nowej Polski zmierzającej ku socjalizmowi i tak było do czasu, gdy postanowiono mnie (...) ochrzcić. Wtedy powiedziałem: »Nie«".
Alfa to Jerzy Andrzejewski, Beta - Tadeusz Borowski, Gamma - Jerzy Putrament, Delta - Konstanty Ildefons Gałczyński.
...Delta zawsze potrzebował mecenasa. Teraz znalazł wreszcie mecenasa naprawdę hojnego: państwo. Cokolwiek teraz napisał, przynosiło mu obfite dochody. Jego pióro było zaiste złote: każdy ruch piórem na papierze - Delta pisał wielkimi zdobnymi literami na długich rulonach papieru - przymnażał mu większych niż kiedykolwiek dawniej korzyści. Entuzjazm słów, bez którego Delcie trudno było egzystować, również znajdował teraz dobre zastosowanie. Nie było już "falangi" ani podnieconego przeciwko mniejszościom narodowym tłumu. Ale była odbudowa kraju, którą pochwalili wszyscy, i było zaspokojenie pychy narodowej przez uzyskanie terytoriów na Zachodzie, które należały poprzednio do Niemiec. Tych elementów należało użyć w propagandzie, przy ich pomocy zwalczając powszechną nienawiść do narzuconego z zewnątrz rządu. Wiersze Delty były zawsze, z natury, pogodne, niezależnie od tego, co opisywał. To już było dobrze. Napełniał je teraz treścią optymistyczną: obrazami odbudowy i szczęśliwej przyszłości - to było jeszcze lepiej.
...Ketman napełnia dumą tego, kto go praktykuje. Wierzący dzięki temu osiąga stan trwałej wyższości nad tym, którego oszukał, chociażby ten ostatni był ministrem czy potężnym królem; dla człowieka, który stosuje wobec niego Ketman, jest on przede wszystkim biednym ślepcem; został pozbawiony dostępu do jedynie prawdziwej drogi i nawet tego nie podejrzewa; natomiast ty, obdarty i przymierający głodem, z pozoru drżący u stóp zręcznie zmylonej potęgi, masz oczy pełne światła; kroczysz w blasku przed twymi nieprzyjaciółmi. Szydzisz z nieinteligentnej istoty; rozbrajasz niebezpieczną bestię. Ileż uciech jednocześnie!"
...To Zosia rządziła finansami, obraził się więc na nią za śmieszne, jego zdaniem, honorarium, choć wiedział dobrze o sytuacji "Kultury". Wynajął już nawet adwokata. Po jego awanturze coś mu jeszcze dodała, uznał to jednak za zniewagę, odmówił przyjęcia, przekazał na szkołę ukraińską i wymusił, abyśmy odnotowali to na łamach! Od tego czasu dokuczał Zosi w sposób niewyszukany, skandaliczny, dzwonił np., opowiadał szmoncesy, a któregoś dnia, gdy się upił, po prostu ją kopnął i nawet nie próbował potem przepraszać, twierdził, że bardzo dobrze, powinna znać swoje miejsce! - Oczywiście - kontynuuje wzburzony Jerzy Giedroyc - przyzwyczailiśmy się do scen najróżniejszych, bo pił Hłasko, Kisiel, na drugi dzień wracaliśmy jednak do serdecznych stosunków, z zawziętym Herbertem było to jednak niemożliwe. Zerwaliśmy więc w końcu zupełnie. Mimo to przyjeżdżał nadal, wyłącznie jednak do Józia Czapskiego, "żołnierza i patrioty", jak pokrzykiwał. Wtaczał się hałaśliwie i demonstracyjnie "na pięterko", a gdy wychodził - oczywiście po alkoholu - zatrzymywał się jeszcze na werandzie, gdy siedziałem sam albo z Zosią, stawał w drzwiach i jeszcze nam wymyślał! Wolałbym jednak tego nie powtarzać, tak że to wszystko było bardzo przykre i nieprzyjemne. Musiało się skończyć.
...Dla mnie, podobnie jak dla wielu czytelników, najbardziej szokujące z pani ustaleń dotyczyło "kombatanckiej" przeszłości poety, której cały humbug ujawniło pismo z Londynu, ze Studium Polski Podziemnej: "Przykro nam, ale w naszych archiwach nie natrafiono na ślad informacji potwierdzającej przynależność Zb. Herberta do AK". Wcześniej odpisało mi podobnie Koło byłych Żołnierzy AK oddziału w Londynie. Oczywiście, nie mają wszystkiego, nie można więc wykluczyć, że - być może - Herbert otarł się o konspirację, przeniósł np. jakąś gazetkę. Nie znalazłam jednak cienia dowodu na to, że był w Armii Krajowej, skończył podchorążówkę, do której powoływano najlepszych, że był w Kedywie. Żaden z jego lwowskich rówieśników, szkolnych kolegów, uczestników najróżniejszych form i barw konspiracji, zupełnie go w tym świecie nie kojarzył. Podobnie jak i w podkrakowskich Proszowicach. Z jego nazwiskiem nie spotkał się też żaden z ekspertów lwowskiej i krakowskiej konspiracji, choćby legendarny prof. Jerzy Węgierski, któremu Herbert nie odpisał, gdy prosił go o informacje dla przygotowywanego "Słownika lwowskiej konspiracji".
...Jego śmierć nie zaskoczyła mnie, ale mimo to bardzo ją przeżyłam, brałam środki uspokajające, spałam całymi dniami, nie chciałam się obudzić. Żałowałam, że nie spoczął w Laskach, które tak lubił, miałby ciszę, spokój. Nie czytam "Zeszytów Literackich", ale pokazano mi jego przykry wiersz o mnie, którego jednak za życia nie wydrukował. Że tkam na zwęglonych krosnach, że to już pusty peron, że skończone. I to prawda, dlatego już nie boli. To pisał ktoś inny, kogo nie znałam, nie rozumiałam, o kim też czasem różnie myślałam, bo jednak źle się zestarzał - roztył, rozpił, obrażał po pijanemu ludzi. Ale już nie był mój. Mój Zbyszek był inny: młody, szczupły, uroczy, skromny, nie palił; pił, ale bez przesady. I dał mi to, co najlepsze - swoją pierwszą miłość.
...Ja widziałem, jak malowano kolektywnie obraz (szkoła sopocka), na którym było bardzo dużo postaci, i to się nazywało Rok 1905. Nie malowali Świerczewskiego i nie malowali Bieruta, słowem mniejsze zło. Jeden z nich w czasie pracy mówił: Julek, skończyłeś już z tą mordą? To przesuń się, bo buty będę malował. - Tak właśnie było, i u Tyrmanda znajdzie się więcej anegdot. Andrzejewski starał się kiedyś wytłumaczyć, że dla niego komunizm był nocą pascalowską... Nie bardzo wiem, czy on wtedy pamiętał Pascala, czy tak był pod wpływem Żdanowa, że zapomniał, kim był Pascal. No, nie podszywajmy się pod metafizykę, nie nadymajmy się, mówmy o rzeczach prymitywnych językiem prymitywnym. Stare konie świetnie wiedziały. Pani, która napisała Noce i dnie, uważana za najlepszą polską pisarkę, mówiła zatroskana, że to nowe dziecko (prl) coraz bardziej podobne jest do sąsiada. Ale byłem na takim jubileuszu, kiedy przyszli do niej ludzie, przebrani za górników, i słyszałem, jak powiedziała, że dzięki Polsce Ludowej doznała radości wielkich nakładów.
...Dlaczego pan wystąpił w 1948 roku ze Związku Literatów? Z powodu kłamstwa. Zatrąbiono na socrealizm. Nie miałem żadnych szans wydania tego, co pisałem w tym czasie, i prawdopodobnie uprzedziłem tylko wyrzucenie mnie ze Związku. Było tak: zabrano mnie na akcję niszczenia "kułaków" Przychodziły po prostu bojówki tak zwanych robotników, którzy nie byli robotnikami, i rabowały dobytek wrogów klasowych. Zabierano wszystko. Zboże ładowano na furmanki, które stały potem na śniegu i deszczu, zboże niszczało, to była ekonomiczna cena historycznego eksperymentu. Ja jako literat chodziłem z taką bojówką, bo chciałem zobaczyć i wiedzieć, jak to jest naprawdę, nie w gazetach. Chciałem się przekonać, kto ma rację. Duch dziejów czy zdrowy ludzki rozsądek. I sumienie. ...Poszli we trójkę na kolację do państwa Carpenterów, którzy między innymi tłumaczyli Herberta. Tam bardzo mocno pili. I oczywiście rozmawiali o Polsce. Bo wtedy ciągle się rozmawiało o Polsce. Wreszcie, kiedy już byli mocno pijani, Miłosz zaczął te swoje prowokacje o przyłączeniu Polski. Myślę, że dla żartu drażnił się ze Zbyszkiem. Ubóstwiał żartować, a wiedział, że Zbyszek jest w takich sprawach bardzo pryncypialny. Nieskończenie poważnie przeżywał cały dramat Polski od wybuchu wojny. Wszystko, co jakkolwiek godziło w jego uczucia do kraju, w jego oczach przybierało specjalne rozmiary. I wtedy nastąpił wybuch. Zbyszek eksplodował. Nie wiem, co Czesławowi powiedział, ale kiedy od Carpenterów wyszli, Janka nie chciała już więcej Zbyszka u siebie gościć. Zrobił wtedy jakieś straszne faux pas. Chyba dokładnie żaden z nich tego nie pamiętał, bo byli pijani. Ale zadra została i po latach zaczęto z niej robić polityczny użytek.
...Sam wybór "Wyborczej", a więc gazety, którą Herbert pryncypialnie odrzucał przez lata i deklarował, że nie chce mieć z nią nic do czynienia, na miejsce zwierzeń jego żony o nim właśnie, budzić musi co najmniej wątpliwość. Sytuacja ta prowokuje wrażenie, że skoro poeta nie dał się przełknąć za życia, to najbardziej wpływowe medium w naszym kraju próbuje uczynić to po jego śmierci, jako nieświadomy instrument wykorzystując wdowę po nim. Jednak to ci, którzy mieli wątpliwości na temat tego typu zabiegów wobec zmarłego, odsądzeni zostali od czci i wiary. W liście do redakcji "Rzeczpospolitej" Józefa Hennelowa z "Tygodnika Powszechnego" oburza się na Zdorta uznając krytykę zachowania wdowy za brak szacunku wobec jej męża. Zgodnie z tą interpretacją żona ma pełne prawo do decydowania nie tylko o tym, co i jak można czytać z dorobku jej męża, ale i o tym, jakie jego postawy mają być uznane za niebyłe. Tego podobno wymaga szacunek dla poety. Bardzo specyficznie pojęty to szacunek.
...A gdyby "Przesłanie Pana Cogito" nazwać "Pan Cogito nadyma się wielkimi słowami"? Czemu nie? Pan Cogito często bywał postacią pełną dystansu wobec siebie. I taki tytuł dla kultowego tekstu korespondowałby dobrze z wymową "Pana Cogito o cnocie" czy "Potwora Pana Cogito", gdzie doskonale ukazano bezsilność wobec bezkształtnego wroga i śmieszność osobników starających się walczyć o sens. Wszelkie Bądź wierny. Idź; masz mało czasu trzeba dać świadectwo; idź wyprostowany wśród tych co na kolanach - stałyby się przykładem podniosłych wezwań, nic nieznaczących wobec pustki codzienności, przykładem napuszenia i egzaltacji. Ale przecież patos graniczący z tromtadracją, wspięcie się na najwyższy diapazon w finale tomiku "Pan Cogito" były najwyraźniej celem Herberta, który miał talent i zamiłowanie do różnych na wpół aforystycznych zbitek słownych. I tym talentem szczodrze szafował. Ludzie chcą pieśni, motta dla swych działań, ruch społeczny potrzebuje haseł, człowiek musi wzruszać się swoimi szlachetnymi dążeniami. I temu służą niektóre nieudane modlitwy, okołokościelne pieśni, fragmenty wierszy, finały powieści, hymny.
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę idź wyprostowany wśród tych co na kolanach wśród odwróconych plecami i obalonych w proch ...Bądź wierny Idź
...Zbyszek nigdy nie zmienił języka swojej poezji. Nawet wiersze z "Raportu...", powstające w najgorszym okresie stanu wojennego, mówiły o rzeczywistości nie wprost, także włączały tamte wydarzenia w rozumienie przez niego całej historii, stosunku człowieka do losu, naszych zobowiązań. Ale w pewnym momencie zaczęło się używanie Herberta do bezpośrednich celów politycznych i upraszczanie jego poezji. Najwyraźniej to widać we wstępie do wywiadu Adama Michnika z Herbertem, przeprowadzonego w roku 1980. Później Michnik napisał esej o poezji Herberta, zamieszczony w "Dziejach honoru w Polsce", w którym sprowadzał tę poezję niemal wyłącznie do funkcji politycznej, do patriotycznego i politycznego świadectwa. Pamiętam, jak dostałem - w Wolnej Europie - do recenzji książkę Michnika. Nie chciałem jej pisać, bo byłaby to recenzja krytyczna, a Michnik był przecież wówczas prześladowany przez władze. Najbardziej uderzyła mnie w tym eseju naciągana interpretacja Herberta jako pisarza jednowymiarowego, politycznego.
...W jednym z późniejszych wywiadów telewizyjnych komentował swoją wypowiedź dla "Hańby domowej": "Ja swoją sławę czy niesławę zawdzięczam Jackowi Trznadlowi, który zrobił ze mną wywiad... Dlaczego ja napisałem tę brutalną w końcu wypowiedź? W tym wywiadzie powiedziałem to, czego przedtem nie mówiłem. Dlaczego nie mówiłem? Z pewnej taktyki życiowej. Miałem małą nadzieję, że wywołam jakąś dyskusję" (te słowa Herberta można znaleźć w ostatnim filmie Zalewskiego). Jeszcze w liście do Stanisława Barańczaka, napisanym w sierpniu i ogłoszonym we wrześniu 1990 w "Gazecie Wyborczej", pisał: "Jackowi Trznadlowi powiedziałem w wywiadzie, który dość pochopnie nazywasz niesprawiedliwym, a jest tylko brutalnym... ". Przez następnych kilkanaście lat nie miał Herbert ani jednej wypowiedzi w rodzaju: "żałuję tego wywiadu".
...Pamiętam, w latach dziewięćdziesiątych, kiedy przyszedłem do niego do domu, pokazał mi wiersz w maszynopisie pod tytułem "Chodasiewicz". Przeczytałem do połowy i zaskoczony powiedziałem: "Ależ Zbyszku, to nie jest wiersz o Chodasiewiczu, lecz o Miłoszu". Na co on rozjaśnił się, tak jak rozjaśnia się autor, który widzi, że czytelnik odgadł jego intencję twórczą.
...Czyli około 4 milionów obywateli żyło w warunkach dobrych, bardzo dobrych, choć nie luksusowych jak na Zachodzie. Była to przede wszystkim nomenklatura, ale także wolne zawody, lekarze, adwokaci, inżynierowie oraz ponad wszystko ustanowiona przez reżim elita pisarzy, artystów, plastyków, muzyków. Zarabiali oni więcej niż nomenklatura i do tego towarzyszyły im liczne przywileje w postaci wyjazdów zagranicznych, willi etc., nie mówiąc już o odznaczeniach w rodzaju Budowniczy Polski Ludowej, które wpływały na i tak już świetne emerytury. Pogrzeb zwykle na koszt państwa. Reszta, znakomita reszta, rzędu 33 milionów, żyła w niedostatku i nędzy. Chłopi mieszkali w przedpotopowych chałupach, poziom ich higieny był zatrważający. Często (ale nikt nie pokwapił się z ankietą, ostatecznie zwalczono tę plagę społeczną za pomocą setek tysięcy kursów) - byli i są to analfabeci. Ten szczegół należy wziąć pod uwagę w dyskusjach o poezji. Robotnicy mieszkali w osławianych hotelach, które tak zdumiały Ważyka, że rąbnął poemat. Warunki życia w tych prymitywnych jaskiniach były nieludzkie, lub może, aż nadto ludzkie - alkoholizm, prostytucja, kradzieże i morderstwa. Wyczerpanych fizycznie, upokorzonych moralnie pchano do różnych akcji współzawodnictwa i obdarzano odznaczeniami i pseudogodnościami. Byli to synowie rolników, nie wykształceni, ani zawodowo, ani ogólnie. Nadzieja mieszkania w większości przypadków była fikcyjna, a ich zarobki poniżej zaspokojenia prymitywnych potrzeb.
...Nie ulega wątpliwości, że to właśnie Herbert był w stanie wojennym poetą najważniejszym. Mimo że jak sam zauważył potem: "Jeśli dobrze pamiętam, nie napisałem niczego o generale, bo to nie mój genre". Jednak podstawowy zarzut wobec Herberta pod koniec lat 80. brzmiał: autor "Raportu z oblężonego miasta" to poeta nieznośnej patriotycznej pozy. Krytyk literacki Tadeusz Komendant, promujący z ogromną zawziętością pseudoawangardowych prozaików związanych z miesięcznikiem "Twórczość", powołał w roku 1988 "Ligę Obrony Poezji Polskiej przed Herbertem". Inicjatywa ta spodobała się redaktorom pisma "brulion", podziemnego pisma pokolenia dwudziestoparolatków. Zaprosili Komendanta na dyskusję o Herbercie ("Kamienny posąg komandora", "brulion" nr 10, wiosna 1989). Komendant oświadczał, że Herbert jest odpowiedzialny za konformizm poezji polskiej lat 60. (nie sposób powiedzieć, na czym, poza własną niechęcią do Herberta, opierał to przekonanie), z kolei reprezentanci "brulionu", przybrani w pseudonimy X i Y twierdzili, że Herbert to rzetelny poeta środka, choć często "ociera się o grafomanię". Y-grekowi najbardziej nie podobał się "Raport z oblężonego miasta": "To jest próba przekształcenia gówna w marmur" (kiedy Herbert wyda "Elegię na odejście" jeden z "brulionowych" poetów napisze: "Obojętne, z jakiego punktu zadawałoby się tej książce pytania, odpowiedzi będą tak samo mało interesujące i - ostatecznie zbliżone do banału").
...Najbardziej symptomatyczne i jednocześnie kompromitujące dla polskiego środowiska jest to, że nawet nie próbowano z Herbertem polemizować, ale unieszkodliwiano go rozpowiadaniem o nich rozmaitych okropnych rzeczy, które miały dowodzić, że z nim rozmawiać nie warto. Wedle tych opinii Herbert nie do końca wiedział, co mówi. A nie wiedział, bo albo wpadł w złe towarzystwo prawicowców, którzy namieszali mu w głowie, albo był nieżyciowym dziwakiem, albo nie rozumiał nowych czasów i logiki demokracji, albo był pięknoduchem odizolowanym od rzeczywistości, albo wreszcie po prostu zwariował. Jedno zresztą łączyło się z drugim. Skoro zwariował, to oczywiście staje się zrozumiałe, że przestawał w niestosownym towarzystwie ludzi z prawicy; a skoro przestawał w niestosownym towarzystwie ludzi z prawicy, to wynikało stąd ponad wszelką wątpliwość, że zwariował. Jeśli zaś czepiał się Miłosza, to też oznaczało, że musiał być wariatem, bo przecież tylko wariat może się czepiać Miłosza. Mechanizmy rządzące środowiskiem inteligenckim są groźne, i nie ma ludzi, którzy byliby przez nimi bezpieczni. Pewien mój znajomy słusznie zauważył, że Herbert wydawał się być postacią, której zmarginalizować nie sposób, a jednak i jemu dano radę - oczywiście nie całkowicie, ale w stopniu i tak zdumiewającym.
...Zbigniew Herbert: "Michnik jest manipulatorem. To jest człowiek złej woli, kłamca. Oszust intelektualny. Ideologia tych panów, to jest to, żeby w Polsce zapanował 'socjalizm z ludzką twarzą' . To jest widmo dla mnie zupełnie nie do zniesienia. Jak jest potwór, to powinien mieć twarz potwora. Ja nie wytrzymuję (...), ja uciekam przez okno z krzykiem".
...Sporą część tych lat Adam Michnik przesiedział w więzieniu. W przeciągu niemal dwu dekad był jedną z osób najczęściej i najdłużej represjonowanych przez komunistyczną władzę. Zawsze siedział za sprawę dobrą i słuszną; za swoje przekonania i działalność. Był czołową postacią opozycji demokratycznej. Świadomie wybrał taki los, ponosząc konsekwencje wielkiej odwagi, która w tamtych czasach miała rys zgoła straceńczy. Ryzykował wiele i za tę niezłomną postawę płacił cenę niemałą. Takiego właśnie Michnika darzył szczerą przyjaźnią i szacunkiem Zbigniew Herbert. To jego tytułował "moim najukochańszym przyjacielem". Dopiero późniejsza, tak poetę gorsząca ewolucja poglądów redaktora "Gazety Wyborczej", doprowadziła do dramatycznego i definitywnego rozejścia się niegdysiejszych, serdecznych druhów.
...Mimo jednak antyakowskiego nachylenia "rozrachunków inteligenckich" (a także literatury partyjnej, na przykład Odwety Kruczkowskiego) nawet w projałtańskim Popiele i diamencie Armia Krajowa była traktowana z umiarkowanym szacunkiem i jeśli nawet mit AK został w latach pięćdziesiątych poddany brutalnej propagandowej degradacji, tylko go to wzmocniło. Po roku 1956, gdy mitologia kresowo-wileńska (Konwicki), a także - paradoksalnie - dwulicowa apoteoza podziemia w prozie Bratnego przydały mu nowych barw, legenda AK dla wielu pisarzy stała się jedną ze "stref chronionych". Nic zatem dziwnego, że Herbert - jak wspomina Giedroyc - zrobił Miłoszowi "dziką awanturę", "kiedy Miłosz użył, u siebie w domu, określenia >>bandyci z AK<<". Nie znaczyło to, że mit "świętego konspiratora" nie był poddawany rewizjom (na przykład Wakacje kata Gierałtowskiego, Koralowce Strzeleckiego). Nie osłabiało to jednak samej legendy, która odżyła z całą mocą w 1981 roku, wspierając mitologie "Solidarności" i oporu po 13 grudnia. W okresie powojennym miały jednak miejsce co najmniej trzy radykalne przekroczenia legendowej wizji AK: sprawa Butów Szczepańskiego, Do piachu Różewicza oraz Nie trzeba głośno mówić Mackiewicza.
...Pod tytułem "Żarłocy znakomici w Polsce" czytamy:
U ks. Świdrygiełły trwał obiad sześć godzin i najmniej sto trzydzieści potraw zawierał... Gamrat, biskup krakowski, później arcybiskup gnieźnieński zjadał na jeden raz 12 kapłonów... Niejaki Bohdan, rządca dóbr czudnowskich, zjadał na śniadanie skopową pieczeń, gęś, dwa koguty, pieczeń wołową, ser i trzy chleby, przytem wypijał dwie miary miodu; obiad zaś jego składał się z dziesięciu porcyj wołowiny i kilku porcyj cielęciny i baraniny; po nich spożywał kapłona, gęś, prosię, pieczeń wołową, skopową i wieprzową... Pewien szlachcic z województwa malborskiego, wstawszy od obiadu, zjadał kopę jaj twardych albo pięć kuropatw...
...We wszystkich bez wyjątku ludzkich kulturach i cywilizacjach walka człowieka z człowiekiem odgrywała zasadniczą rolę. Jesteśmy jednak dostatecznie rozumni, żeby wiedzieć, że dla naszego okrucieństwa musimy mieć jakieś usprawiedliwienie i zawsze je sobie znajdujemy. Historia ludzkiej myśli aż się roi od takich usprawiedliwiających różne potworności wywodów. Aztekowie okrutnie mordujący swoje ofiary mówili sobie, że muszą to robić, by ugłaskać bogów i uchronić świat przed zawaleniem sklepienia niebieskiego. Z kolei mordujący Azteków Hiszpanie powoływali się na swoją ewangelizacyjną misję. Uprawiali ludobójstwo w imię Chrystusa.
O degrengoladzie materialnej i intelektualnej polskiej nauki i uczelni
...Sezon teatralny 1946/1947. Kraków. Na scenie Teatru Kameralnego TUR premiera "Wariatki z Chaillot" Jeana Giraudoux. W roli tytułowej - Maria Dulęba, wybitna aktorka, współtwórczyni historycznej Reduty. Wielki sukces, wspaniałe recenzje. "Trybuna" zleca więc swemu recenzentowi rozprawić się z tym owocem zgniłej, zachodniej dramaturgii. Ten chlasta nie tylko burżuazyjną ideologię autora, z rezerwą odnosi się też do kreacji Marii Dulęby. Kiedy wypociny Jana Alfreda Szczepańskiego (podpisującego się Jaszcz) czytano na głos w teatrze, jeden z aktorów nie wytrzymał: - Ja go chyba zabiję! Wtedy Andrzej Szczepkowski dodał: - A ja napiszę mu nagrobek. I rzucił: Tu leży Jaszcz, Przechodniu - naszcz!
...Rzekła pani raz do chłopca w Tuluzie: "Czemu rżniesz mnie tak marnie, łobuzie?" On jej na to: "O, pani, Choć szacunek mam dla niej, Na zbyt wielkim pracuję tu luzie".
...Kto mi powie, że Masaje martwią się, gdy spłodzą łotra, temu wnet obetnę jaje u Świętego z Pawłem Piotra.
Smutki pokolenia czterdziestolatków aktualnie kasujących forsę, ale z nostalgią wspominających lata młodzieńczej kontestacji
FRONDA - autorzy i historia pisma
Gdy sześć lat temu ukazał się pierwszy numer "Frondy" z podtytułem "kwartalnik poświęcony", nikt nie mógł przypuszczać, że oto powstaje wpływowe środowisko opiniotwórcze. Tym bardziej że twórcami pisma byli dwaj dwudziestokilkuletni ludzie.
*** KUBA WOJEWÓDZKI GRA W TEATRZE
Wisława Szymborska
*** ANNA BIKONT, JOANNA SZCZĘSNA - Pamiątkowe rupiecie, przyjaciele i sny
Gazeta Wyborcza - 1997.18-19.01
*** Anna Bikont Joanna Szczęsna - WISŁAWA SZYMBORSKA - Piętnaście lat w "Życiu Literackim"
*** WISŁAWA SZYMBORSKA - POCZTA LITERACKA czyli jak zostać (lub nie zostać) pisarzem
*** Tadeusz Konwicki - Łabędzie
*** Tadeusz Konwicki - Kot Iwan
*** Jan Gondowicz - Koń rydzy ("Dziennik 1920" Izaaka Babla)
"Nieszczęściem Babla jest, że to nie żołnierz. Trafiwszy między nas, poczuł się oszołomiony, przerażony - i to dziwne, chorobliwe wrażenie inteligenta znalazło odbicie w »Armii Konnej«" - klarował Gorkiemu, a więc licząc się ze słowami, autentyczny bolszewicki "swój człowiek" Wsiewołod Wiszniewski.
*** Truman Capote i bogacze
*** Król życia - Artur Rubinstein
*** Kazimierz Dejmek i "Dziady"
*** Adam Hanuszkiewicz
*** ELŻBIETA CZYŻEWSKA
*** Marcin Kołodziejczyk - Śmierć Aktora Pokoleniowego (Edward Żentara)
Polityka - 14 czerwca 2011
*** Stanisław Manturzewski - RONDO HIMILSBACHA
Gazeta Wyborcza - 27/02/1998
*** Joanna Siedlecka - Jan Himilsbach
*** Mentalność rosyjska - Słownik
*** Agnieszka Baranowska - Perły i potwory
*** Lawrence Grobel - Rozmowy z Capote'em
*** Aleksander Kaczorowski - My z Wokulskiego
*** Marek Michalski - Poczęty w Bibliotece - Wspomnienia "barmana" ze starego BUW
*** Mistrz superstar?
Res Publika - styczeń 2003
*** PATRICK J. KIGER - Nie z każdego jaja będzie Kolumb - ZŁOTY WIEK PRZECIĘTNOŚCI
Los Angeles Times - 7.03.2004
Historia pisma "Współczesność"
*** Andrzej Chąciński - Nasza mała destabilizacja cz. 1
Życie - 2001-06-13
...Andrzej Brycht zaproponował druk swoich wierszy, mówiących o pracy w
kopalni w okresie stalinowskim. Wiersze, przygotowane do druku w numerze 7.
"Współczesności", zdjęła cenzura. Zamiast tych, redaktor
zdecydował zamieścić inne wiersze Brychta. Oto jeden z nich: "Urodziłem
się w poczekalni dworcowej pełnej kurew, alfonsów i glin/ siedzę okrakiem na
szynach onanizując wyobraźnię/ czekam na pociąg, który utnie mój
czas". Po wydrukowaniu tych wierszy kilkanaście pism opublikowało
komentarze w stylu: "oj, młodzi, źle się bawicie! Uważajcie! ".
Opublikowane w następnym numerze opowiadanie Brychta pt. "Balbina"
wzbudziło jednak duże zainteresowanie w środowisku literackim.
Życie - 2001-06-21
...Jedną z pierwszych inicjatyw nowego zastępcy redaktora naczelnego było
przeprowadzenie przy włączonym magnetofonie dyskusji wybranych członków
zespołu na temat decyzji pozostania na Zachodzie pisarza Marka Hłaski. Od
udziału w dyskusji nie można było się uchylić. Niektórzy jej uczestnicy
dopiero w czasie nagrania zdali sobie sprawę, że Lenart, starając się
szeroko omawiać sytuację Hłaski, próbuje uzyskać po kolei od każdego z
uczestników dyskusji, wyrażone w tej albo innej formie, potępienie decyzji
pisarza. W rozmowie padło parę ostrych sformułowań. Jeden z uczestników
powiedział: "Hłasko przez swoją decyzję przekreślił swoje
pisarstwo". Z innych ust padło: "Hłasko popełnił jednoznaczny
akt polityczny, nasze ustosunkowanie się do tego rodzaju aktu powinno też być
jednoznaczne".
Życie - 2001-05-17
...Czy Brychtowi ktoś powiedział, że w taki sposób powinien
przedstawić czytelnikom sylwetki Giedroycia, Herlinga-Grudzińskiego i
Kisielewskiego? Trudno znaleźć odpowiedź na to pytanie. Jednak wydaje się,
że bliższe prawdy może być stwierdzenie, iż reportaże nie były pisane pod
dyktando. Ich autor chciał działaczom partii pokazać, do czego jest gotowy.
Do działań podobnych do tych, które wykonał dwanaście lat wcześniej, kiedy
po dwutygodniowym pobycie w Monachium powiedział: "pojechałem, zobaczyłem
i przy...doliłem".
*** HENRYK DASKO - Nie ma miłości szczęśliwej (Andrzej Brycht)
Gazeta Wyborcza - 19/08/1999
*** Henryk Dasko - Andrzej Brycht - finał
Życie - 2002-06-29
...Walicki nie zgodził się z Herbertem czy Herlingiem-Grudzińskim, że
intelektualiści zaangażowali się w komunizm ze zwykłego oportunizmu.
Podobnie jak Miłosz dostrzegł w tym intelektualną chorobę. Bardzo dobrze
poznał środowisko najsilniej komunizujące - warszawskich filozofów. Zarówno
tych od Schaffa, którzy trwali u boku partii co najmniej do końca lat 60., jak
też rewizjonistów - Baczkę, Kołakowskiego oraz ich mentora - Krońskiego. I
dostrzegł u nich ideowy autentyzm. Widział jak ci młodzi hunwejbini wykańczają
Tatarkiewicza, słyszał, że Baczko przychodził na seminarium Kotarbińskiego
w mundurze, ale obok agresji i woli robienia kariery dostrzegł także szczerość.
Życie - 2001-04-19
...Nie chodzi mi tutaj o zagadkę przyczyn śmierci Brzozowskiego - gruźlica,
to pewne, ale może też straszliwe kłopoty materialne pisarza, oskarżenia o
współpracę z Ochraną (do dziś wiadomo jedynie na pewno o młodzieńczym
"sypnięciu", po którym następowały dalsze kontakty, co do których
charakteru do dziś dnia nie mamy pewności), których konsekwencją była
dwukrotna, mordercza w gruncie rzeczy, podróż z Florencji do Krakowa na
"sąd partyjny", a może też poczucie osaczenia, niezrozumienie,
swego rodzaju bojkot, jaki towarzyszył pisarzowi w ostatnich latach życia?
Życie - 2001-10-15
Przed wojną Irzykowski, ośmieszył go w
"Beniaminku". I on nienawidził Irzykowskiego, kłamał na jego temat.
A po wojnie napadł na niego Sandauer. Stary Sandał to była przedziwna postać. Zachowywał się bardzo przyzwoicie w
okresie stalinowskim. Ale potem doszedł do wniosku, że wszyscy byli
stalinowcami i czyhali na jego życie. A w końcu postanowił robić karierę. I
robił ją na wszystkich. Wszystkich napadał bez wyjątku. Napadł nawet na
swego ukochanego Gombrowicza, że to pedryl... Popierał tylko tę banalistkę
Wisławę Szymborską.
Życie - 2001-02-23
...Skończyło się dzieciństwo.
Baczność - mówi Pani.
Napiszemy felieton do
kolorowego
pisemka. To doprawdy jest
zajęcie dla prawdziwych
mężczyzn. I poprowadzimy
telewizyjny program kulturalny.
Mieliśmy tonąć, jednak utrzymamy
się na powierzchni. I skończyło
się dzieciństwo.
Życie - 2001-04-14
Życie - 2000-12-22
Dziś bohater w interpretacji Olbrychskiego budzi podziw i przerażenie. To człowiek
w pełni świadomy swej siły, gotowy dla swych interesów i swoiście
pojmowanych zasad popełnić wszystkie bezeceństwa. "Ja nie mam nic, ty
nie masz nic..." - powtarzają Borowiecki, Welt i Baum. Jest w nich siła i
bezwzględność w drodze do celu. Ale to, co najważniejsze, czai się w
spojrzeniu Borowieckiego - Olbrychskiego: namiętność marzeń o wielkiej
fortunie, ale też przeraźliwe zimno i determinacja, gdy zrozumie, jaką trzeba
zapłacić cenę.
Życie - 2000-10-19
*** Tomasz Burek - Profil z chimerą - Twórczość Gustawa Herlinga-Grudzińskiego
Życie - 2001-04-05
Życie - 2001-04-14
*** Dariusz Nowacki - Naprawdę mniej niż popiół ("Popiół i diament" Jerzego Andrzejewskiego)
Życie - 2001-05-31
Życie - 2001-04-27
Życie - 2001-06-08
*** Pan Bóg dał mi odrobinę talentu (Przemysław Gintrowski)
Życie - 2001-06-22
*** Żongler z Hamburga (Janusz Rudnicki)
Życie - 2001-03-29
Tłumaczy go tylko fakt, iż jest pisarzem chorym
na polskość. Pisząc o swojej Polsce, pisze w rzeczywistości o swojej pozycji w
Niemczech, gdzie zapewne nie było mu łatwo, przynajmniej na samym początku.
Proza Rudnickiego jest projekcją gastarbeitera, który ma głowę na karku, jest
inteligentny, wykształcony i nie może patrzeć na hołotę, która wszędzie psuje mu
opinię.
Życie - 2001-07-19
Życie - 2001-06-15
Życie - 2000-09-14
...Kiedy bardzo późno zdołałem wreszcie wyjechać do Paryża - byłem
tam po raz pierwszy w dopiero w latach 80. - szukałem książek moich
ulubionych autorów. I w tych bardziej popularnych, bardziej uczęszczanych księgarniach,
na przykład w dzielnicy łacińskiej, niczego nie było. Żadnej książki
Bremonda, Maritaina. Tamto wszystko umarło. Tego wszystkiego, czym ja żyłem,
już nie było. Nie interesują się tym. Moim zdaniem to jest wielka strata i
może to wszystko kiedyś powróci, ale teraz to odeszło.
Życie - 2001-01-11
...Nie interesuję się ani literaturą Polski Ludowej, ani
jej dzisiejszą kontynuacją. Nie chcę wymieniać nazwisk autorów, zwłaszcza
ludzi już nieżyjących. Ale musi mnie pan zrozumieć. Jest np. pisarz, który
stał się sztandarowym liberałem, a ja pamiętam jego zdanie z czasów
stalinowskich, a chyba nawet z początku epoki gomułkowskiej, że tępienie
przesądów religijnych jest takim samym obowiązkiem higienicznym jak tępienie
wszy i pluskiew.
Życie - 2000-11-18
...Dupa - treść słynnego transparentu niesionego podczas
manifestacji ulicznej w Sopocie w trakcie odbywającego się tam w sierpniu
1956 I Festiwalu Muzyki Jazzowej. Po latach ścisłej cenzury nie
tylko politycznej, ale także obyczajowej napis szokował swoją
"bezkompromisowością" i stanowił wyraz przemian zachodzących
w środowisku młodzieżowym.
Życie - 2000-09-23
...U progu nowych, rynkowych czasów stanęliśmy
przyodziani od stóp do głów w dekatyzowany turecki dżins, tzw. marmurek. Ten
rozchwytywany na bazarach towar przywożony był przez zaradnych pionierów
wolnego handlu kursujących regularnie pomiędzy Polską a Istambułem już
przez całą drugą połowę lat 80. Emblematyczną zaś postacią dla naszych
wczesnokapitalistycznych, szybkich geszeftów był człowiek w białych
skarpetkach. Szły owe skarpetki zwykle w parze z mokasynami z dyndającymi frędzelkami,
a uzupełnieniem stroju były przykuse spodnie, zwężane ku dołowi i ściągana
w pasie kurtka, skórzana, najczęściej turecka.
*** Tomasz Zbigniew Zapert - Prawdziwa historia życia kapitana Żbika
Życie - 2002-03-30
Komiksowy kapitan łapał zatem in flagranti imperialistycznych
agentów, unieszkodliwiał międzynarodowych przemytników brylantów, aresztował
rolnika, którego zazdrość o kobietę skierowała na drogę zbrodni, rozbił gang
cyrkowców z zawodu, a włamywaczy z zamiłowania, poskromił bandę "gitowców"
terroryzującą pewną szkołę, położył kres działalności grupy złodziei kolejowych,
odzyskał wartościowe znaczki pocztowe i rzeźby.
*** Robert Krasowski - Pochwała kultury masowej
Życie - 2001-09-10
Artyści znani, ale cuś niezadowolnieni
*** Maria Nurowska - Skoro mnie pokochali... - wywiad
Rzeczpospolita - 2000.11.25
Wielu ludzi zazdrości mi sukcesu. To, co mam, zawdzięczam
własnej pracy. Nikt mi niczego nie podarował, na przykład "Tango dla trojga" w
Polsce krytyka zlekceważyła, była jedna poważna recenzja. W Niemczech piszą o
"genialen berblendtechnik" w tej książce i o tym, że to "meisterhaft geknpftenn
buch". Teraz "Niemiecki taniec" ukazał się w Polsce i funkcjonuje na rynku. I
nic - cisza.
*** JAN JAKUB KOLSKI - To ja jestem główny nurt - wywiad
Trybuna, 4-5 X, 2003
*** Krzysztof Majchrzak - Nie polskie, nie srolskie, tylko człowiecze - wywiad
Gazeta Wyborcza - 02-11-2003
To jest poważna gra. Bo tu chodzi
o miłość. Artysta bez miłości nie ma prawa przemawiać do ludności miejscowej ani
zagranicznej. Bo wtedy wszystko, co robi, jest toksyczne i szkodliwe.
Tak
jak toksycznie zadziałał reżyser Marek Koterski, przewodniczący tegorocznego
jury w Gdyni. Co on narobił z tym werdyktem! Na jednym z piękniejszych
festiwali, jakie się dotychczas zdarzyły!
*** Marek Kondrat - spowiedź winiarza - wywiad
Dziennik - 2007-04-21
*** MARIA ZIÓŁKOWSKA - WYBITNI LUDZIE TEŻ LUDZIE - ich dziwactwa, kaprysy, nałogi i odchylenia
INTELEKTUALIŚCI
wybór tekstów, który nie dyskryminuje żadnej opcji politycznej. I pozostaje tylko pytanie, skąd u jajogłowych i z prawicy i z lewicy taka chorobliwa skłonność do wiary w utopię. Szczególnie taką, której urzeczywistnienie musi się dokonać za cenę rozlanej krwi.
*** Ewa Bieńkowska - Dwie Francje. O terroryzmie intelektualnym
Res Publica - marzec 2001 r.
*** Russell Jacoby - Bernard-Henri Lévy i dylematy zachodniej lewicy
DZIENNIK - 14 lutego 2009
*** KRZYSZTOF MASŁOŃ - Niewidzialnie oświeceni
Rzeczpospolita - 1999.02.13
*** Andrzej Łodyński - Wojny naukowe
Gazeta Wyborcza 22-23/05/1998
*** FRANCIS WHEEN - Spece od rozbiórki rzeczywistości (postmodernizm)
*** Tony Judt - Paryż był wczoraj
Gazeta Wyborcza - 2010-07-12
*** Krzysztof RUTKOWSKI - PASAŻ KRYMINALNY
Louis Althusser
Gazeta Wyborcza 11/08/1992
*** Krzysztof RUTKOWSKI - PASAŻ Z GRZYWKĄ
Philippe Sollers
Gazeta Wyborcza 18/04/1995
*** Corey Robin - O dwóch takich, co skręcili w lewo
John Gray - Edward Luttwak
Gazeta Wyborcza 09-10/06/2001
Po upadku muru berlińskiego Gray zmienił front.
*** Vladimir Tismaneanu - W czeluści zwanej wiek XX
Emil Cioran
Gazeta Wyborcza 24-25/06/1995
*** ZBIGNIEW MIKOŁEJKO - Niewidomy w Jassach
Mircea Eliade
Gazeta Wyborcza - 14-16/08/1998
*** Tadeusz Klimowicz - Sołżenicyn - ostatni sprawiedliwy
Aleksandr Sołżenicyn
Gazeta Wyborcza - 05-12-2003
*** Justyna Sobolewska - A Ty co czytasz w toalecie?
Dziennik - 22 grudnia 2007
*** DOROTA JARECKA - Jak Hitler walczył ze "sztuką zdegenerowaną"
Mówią Wieki - 11/2003
*** Kinga Dunin - LITERATURA POLSKA CZY LITERATURA W POLSCE?
"Ex Libris" nr 48, marzec 1994
*** Włodzimierz Odojewski - CZY LITERATURA POLSKA JEST NIEPOTRZEBNA?
"Tygodnik Powszechny" nr 14 - 3.04.1994
*** Dariusz Gawin - KŁOPOTY Z LITERATURĄ
"Ex Libris" nr 49, marzec 1994
*** Henryk Dasko - CO SIE STAŁO Z PISARZAMI
"Ex Libris" nr 51, maj 1994
*** Jerzy Sosnowski - BLADACZKA W KRAINIE LEGUINÓW
"Ex Libris" nr 50, kwiecień 1994
*** Kinga Dunin - Polska krytyka literacka czy krytyka literacka w Polsce?
"Ex Libris" nr 53, czerwiec 1994
*** Maciej Swierkocki - KULTURA HOT DOGA, CZYLI KOMPLEKS POLSKI
"Ex Libris" nr 54, czerwiec 1994
*** Pisarze niedocenieni - pisarze przecenieni - ANKIETA "KULTURY"
Kultura, nr 7-8, 1992
Na łamach "Rzepy" toczyła się ważka dyskusja
Czy zmierzch inteligencji?
Pewnie za lat 10 nikt już nie będzie rozumiał o co szło dyskutantom, więc czas był najwyższy na pewne podsumowanie może bolesnego, ale przecież koniecznego zaniku "cywilizacji kompleksu polskiego".
*** Bohdan Cywiński - Inteligencji nekrologi przedwczesne
Rzeczpospolita - 2000.22.04
*** Bronisław Wildstein - Przeciw skansenowi
Rzeczpospolita - 2000.13.05
*** Janusz A. Majcherek - Nowe elity na nowe czasy
Rzeczpospolita - 2000.15.07
*** BOGUMIŁ LUFT - Perypetie etosu służby
Rzeczpospolita - 2000.26.08
*** Lesław M. Kula - Przekleństwo zwichniętej struktury społecznej
Rzeczpospolita - 2001.17.02
*** IRENEUSZ KRZEMIŃSKI - Odrzucona misja Unii Wolności
Rzeczpospolita - 2001.21.07
*** Anna Karoń-Ostrowska - Inteligencki rachunek sumienia
"Rzeczpospolita" - 1996.12.03
*** Zbigniew Florczak - Niby są, a jednak ich nie ma
"Rzeczpospolita" - 1995.11.04
*** MARCIN KOŁODZIEJCZYK - Dzień literata
Polityka - 45/2002
*** Adam Leszczyński - Tresowanie inteligenta
Gazeta Wyborcza - 2011-06-13
*** Włodzimierz Odojewski - Kraina spraw nie załatwionych
"Rzeczpospolita" - 1997.26.07
*** Kłopoty z cudem - wywiad z Kazimierzem Orłosiem
"Rzeczpospolita" - 2001.09.01
O III RP można też mówić z optymizmem
*** Andrzej Mencwel - Bronię Trzeciej Rzeczypospolitej - wywiad
FAKT EUROPA - 29.09.2004
*** Piotr Wierzbicki - Traktat o gnidach
*** ADAM MICHNIK - Gnidy i anioły
*** Piotr Wierzbicki - Spór z niańkami
*** Tomasz Łubieński - Nowy salon bywa gorszy od starego - wywiad
"EUROPA" - Dziennik - 2007-06-30
*** Tomasz Jastrun - Rodzina pod presją - rozmowa
"EUROPA" - Dziennik - 6 grudnia 2008
*** Cezary Michalski - Złudny urok antysystemowości
"EUROPA" - Dziennik - 10 stycznia 2009
*** Rafał Matyja - Jak ideologia "rodziny na swoim" zabiła polską prawicę - wywiad
"EUROPA" - Dziennik - 7 marca 2009
*** Jarosław Marek Rymkiewicz - Do Jarosława Kaczyńskiego
Rzeczpospolita - 21-04-2010
*** CEZARY MICHALSKI - Rymkiewicza zemsta na Polakach
Wprost - 1 sierpnia 2010
*** Andrzej Horubała - Patriotyzm w trupim pyle
*** Jacek Dehnel - Powstańcy kanapowi
Polityka - 11-17.05.2011
*** Krzysztof Varga - Wencel Walczący, czyli poezja smoleńska
Gazeta Wyborcza - 17.11.2011
*** Rafał A. Ziemkiewicz - Jak zostać pisarzem w III RP
Uważam Rze - 2012-04-23
*** Krzysztof Varga - Rafalski, odwagi! czyli Ziemkiewicz heroiczny
Gazeta Wyborcza - 2012-05-10
*** Krzysztof Varga - Sikanie na znicze, czyli Wildstein wymiata
Gazeta Wyborcza - 09.10.2012
*** Krzysztof Varga - Pisarz wyklęty czyli schiza Łysiaka
Gazeta Wyborcza - 06.11.2012
*** Krzysztof Masłoń - Pisane w czyśćcu (JERZY ANDRZEJEWSKI)
Rzeczpospolita - 19.04.2003
*** Krzysztof Masłoń - Nie uciec nam od losu (Czesław Miłosz)
Rzeczpospolita - 21.08.2004
*** Krzysztof Masłoń - Upiory z kamienicy Johna
Rzeczpospolita - 05-12-2008
*** Krzysztof Masłoń - Zerwane przedstawienie "Króla Ryszarda"
Rzeczpospolita - 26-02-2010
*** Krzysztof Masłoń - Ekscentryczny Norman Mailer
Rzeczpospolita - 17.11.2007
*** Krzysztof Masłoń - Wzlot i upadek Trumana Capote'a
Rzeczpospolita - 18.02.2006
*** Maciej Parowski - Ostatni komik Peerelu (Andrzej Mleczko)
*** Andrzej Drawicz - Pocałunek na mrozie
*** Aneks "lustracyjny" do "Pocałunku na mrozie" Andrzeja Drawicza
*** Ewa Demarczyk - Gdzie odleciał Czarny Anioł?
*** JOANNA SIEDLECKA - WYPOMINKÓW CIĄG DALSZY
*** Joanna Siedlecka - Kryptonim "Liryka" - Słonimski, Dygat, Konwicki
*** Lidia Ostałowska - Mord w oranżerii (Leszek Kołakowski)
Gazeta Wyborcza - 1996/12/31
*** Andrzej Franaszek - Miłosz. Biografia
*** Czesław Miłosz - Zniewolony Umysł
(ALFA - CZYLI MORALISTA, BETA - CZYLI NIESZCZĘŚLIWY KOCHANEK, GAMMA - CZYLI NIEWOLNIK DZIEJÓW, DELTA - CZYLI TRUBADUR)
HERBERT
*** Joanna Siedlecka - Pan od poezji. o Zbigniewie Herbercie
*** Krzysztof Masłoń - Pomniki lubią tylko gołębie - rozmowa z Joanną Siedlecką, autorką książki o Zbigniewie Herbercie
Rzeczpospolita - 21.12.2002
*** Joanna Siedlecka - Halina Misiołkowa i Zbigniew Herbert
*** "Hańba domowa" - Jacek Trznadel
WYPLUĆ Z SIEBIE WSZYSTKO - rozmowa ze Zbigniewem Herbertem (9 lipca 1985)
*** Herbert nieznany. Rozmowy
Jednej z kobiet pracujących "u kułaka", Malcowej, również zabrano zboże. Ona strasznie rozpaczała. Co można począć w takiej sytuacji? Dać tej Malcowej cetnar zboża, bo zima, ona z dzieckiem, bez tego zginie. Zgłosiłem się do organizatora akcji i chciałem napisać reportaż, żeby tylko jej dali ten worek zboża. Wytłumaczono mi, że nie rozumiem dialektyki historii. Potem doszła do mnie wiadomość, że Malcowa się powiesiła.
Odkleiłem fotografię. Odesłałem legitymację do Związku. Poszedłem na dno.
*** PANI HERBERT - z Katarzyną Herbert rozmawia Jacek Żakowski
Gazeta Wyborcza - 30/12/2000 - 01/01/2001
*** BRONISŁAW WILDSTEIN - POŚMIERTNE UBEZWŁASNOWOLNIENIE
Rzeczpospolita - 16.03.2001
*** Andrzej Horubała - Czytając Herberta nieodświętnie
Rzeczpospolita - 19-07-2008
*** HERBERT - 3 wiersze
"Przesłanie Pana Cogito", "Potęga smaku", "Raport z oblężonego Miasta"
...Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
Sprawa "prawicowego uprowadzenia Herberta w latach 90-ych"
*** Zawsze z tymi, których biją - rozmowa ze Zdzisławem Najderem i Krzysztofem Karaskiem o Zbigniewie Herbercie
"Życie" - 2001.20.01
*** Jacek Trznadel - Zbigniew Herbert na miarę "Wyborczej"
"Życie" - 2001.11.01
*** ZAPAMIĘTAŁEM HERBERTA UŚMIECHNIĘTEGO - rozmowa z prof. Jackiem Trznadlem, pisarzem i literatem, o spotkaniach ze Zbigniewem Herbertem w trzecią rocznicę śmierci poety
"Życie" - 2001.13.07
*** Spór o Herberta - Jak brutalna była Herbertowska diagnoza PRL-u i w jaki sposób ją unieważniano
"Życie" - 2001.11.01
*** Prawdziwy "kaskader literatury" - Zbigniew Herbert zasługuje na to miano bardziej niż obdarzani nim w PRL-u Stachura czy Bruno-Milczewski
"Życie" - 2000.23.11
*** Ryszard Legutko - Herbert pokonany
"Życie" - 2000.12.08
*** Obywatel poeta - Film dokumentalny Jerzego Zalewskiego o Zbigniewie Herbercie
"Życie" - 2001.27.01
*** Herbert i Michnik - Po emisji filmu Jerzego Zalewskiego "Obywatel Poeta"
"Życie" - 2001.30.01
*** Stefan Chwin - Strefy chronione - Literatura i tabu w epoce pojałtańskiej
Res Publica - październik 1995
*** JULIAN TUWIM - CICER cum CAULE CZYLI groch z kapustą - PANOPTICUM I ARCHIWUM KULTURY
*** "Drapieżna małpa" - ze Stanisławem Lemem rozmawia Jacek Żakowski
Gazeta Wyborcza - 1994.19-20.02
*** Anna Bikont - "Szczęściarz na pięciu etatach"
Gazeta Wyborcza - 1998.06-07.06
*** Anna Bikont, Joanna Szczęsna - Uroki roztaczane przez niektóre zwłoki
Gazeta Wyborcza - 10/04/1998
*** Anna Bikont, Joanna Szczęsna - Żyje sobie limeryk w Krakowie
Gazeta Wyborcza - 23/12/1997
*** JOANNA SZCZĘSNA - MOSKALIKI
Gazeta Wyborcza - 04/11/1999
*** Piotr Bratkowski - "Skowyt po Ginsbergu"
Gazeta Wyborcza - 1997.12-13.04
*** O dwóch takich z... - Grzegorz Górny, Rafał Smoczyński
"Życie" - 2000-12-15
Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że zjawisko powyższe można już uznać za niebyłe. Skoro tak, to pozwalam sobie zamieścić cokolwiek chaotyczny wybór źródłowy.
KAŁUŻYŃSKI
*** Tadeusz Sobolewski - Kałużyński
Kino - nr 11/2004
*** Daniel Passent - Zygmunt przez duże "Z"
Polityka - 16-10-2004
...Kałużyński tymczasem zniknął, wszelki ślad po nim zaginął, aż po kilku dniach otrzymaliśmy telefon, że znajduje się w szpitalu w Tworkach. W redakcji zapanowała konsternacja. Nie była to redakcja taka jak dziś, pełna ludzi młodych i wesołych. "Polityka" zajmowała wówczas specjalne miejsce, w stopce redakcyjnej i na łamach (obok gołowąsów, jak my) pojawiały się czołowe nazwiska w partii i w kraju. Zatroskani towarzysze zebrali się na obradach kolegium i wysłali do szpitala delegację w składzie Andrzej Wirth, germanista, profesor, znawca Brechta, oraz niżej podpisany, który niewiele rozumie, ale jako beniaminek nie ściągnie na siebie gniewu Zygmunta. Tak się też stało. W domu bez klamek pacjent Kałużyński przyjął nas ciepło, wyjaśnił, że wracając ze Stowarzyszenia Dziennikarzy na ulicy Foksal, które było wówczas miejscem spotkań dziennikarzy, poczuł się źle, podszedł do milicjanta i poprosił o pomoc. Odwieziono go na komisariat, a następnie do szpitala.
*** Daniel Passent - Delegacja do Pruszkowa
POLITYKA - 22 marca 1997
...Tak dotarliśmy do szpitala, gdzie otwierano przed nami kolejne drzwi bez klamek, aż trafiliśmy do pokoju, w którym nasz drogi kolega siedział na łóżku, ubrany w szpitalną piżamę i sandały. Strój ten zresztą mnie nie zaskoczył, gdyż Kałużyński - jako przeciwnik mieszczaństwa we wszystkich jego przejawach - zawsze ubierał się po swojemu. Sprawiał wrażenie jednego z najbardziej zdrowych oraz inteligentnych pacjentów, ale kto wie? Zeznał od razu, że ponieważ kierownictwo redakcji nie pozwoliło mu obok artykułu Szydłowskiego zamieścić swojej odpowiedzi, skoro jest takim nikim, komu nie pozwala się na obronę własnej czci i przekonań, to już niech o nim piszą jak najgorzej, co też i zapewnił, odpowiednio uzupełniając przed wydrukowaniem artykuł Szydłowskiego.
*** Filmowcy w matni bezpieki - Zygmunt Kałużyński (TW Literat)
...Oto esbecka notatka z 23 stycznia 1964 roku:
Ford procesuje się z Zygmuntem Kałużyńskim o opiekę nad nieletnim dzieckiem tego ostatniego (żona Kałużyńskiego obecnie mieszka z Fordem). Kiedy obaj opuścili w październiku 1963 roku gmach sądów na Lesznie, doszło między nimi do ostrej sprzeczki, w której Ford dopuścił się rękoczynów. Kałużyński przewrócił się na jezdnię z okrzykiem "Ratunku, ten Żyd mnie bije". Świadkowie zajścia, którzy wskutek okrzyków Kałużyńskiego chcieli na miejscu rozprawić się z Fordem, widzieli, jak ten kopal leżącego. Przybyła milicja spisała protokół i skierowała sprawę Forda do kolegium orzekającego.
*** NA BETONIE - z ZYGMUNTEM KAŁUŻYŃSKIM ROZMAWIA DARIUSZ ZABOREK
Gazeta Wyborcza - 11/09/2003
...Po latach w Amsterdamie kolega zaprosił mnie do siebie na kolacyjkę. Pokazuje szafkę, w której stoją figurki o muzealnej wartości z wielkich firm tworzących artystyczną porcelanę. Mówi: "To stoi tutaj 300 lat i nic się nie stłukło". Dla mnie było to największe przeżycie tej podróży. Bo ja byłem z tego świata, gdzie wszystko się stłukło, wszystko rozleciało, nic nie było. Byłem żołnierzem Armii Krajowej nie dlatego, żeby mi się to podobało, tylko musiałem. Doszedłem do wniosku, że w stosunku do kolegi związanego uczuciowo z szafką 300-letnią miałem bez porównania większą swobodę w opiniowaniu, co jest wartościowe. Gdyby mu próbowali naruszyć te figurki, on naraziłby życie, żeby je ocalić. A ja bym pozwolił stłuc.
Wojciech Kałużyński w swej biografii ZK wykazał, że wszystkie jego opowieści o udziale w kampanii 1939 r. i podziemiu były czystym wymysłem. Kałużyński był niewątpliwym mitomanem i jest w tym jakiś urok. Oczywiście facet, który ucieka do psychiatryka bojąc się procesu o zniesławienie a w czasie bijatyki z Aleksandrem Fordem krzyczy wniebogłosy "Ratujcie mnie, ten Żyd mnie bije" - ktoś taki nie ma prawa nosić broni, nikt przy zdrowych zmysłach nie przyjąłby go do konspiracji. Co w takim razie ZK robił w latach 1939-45? Raz w chwili szczerości zdarzyło mu się napisać, że był tak przerażony, że całą okupację przesiedział w mieszkaniu swego zamożnego wuja i czytał intensywnie książki. Tak więc ZK był odważny w gębie i pisaniu ale w życiu był przerażonym człowieczkiem, co tłumaczy wiele szczegółów jego życiorysu.
*** ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI - PRALNIA PODŚWIADOMOŚCI POLAKÓW
..."Wesele" jakby czekało na kino. Ten dramat napisany prawie wiek temu jest prekursorski i, o ile wiem, nie ma odpowiednika w literaturze scenicznej. Mianowicie, jego bohaterem jest "podświadomość zbiorowa", wprowadzona do nauki psychologii dopiero przez Junga i jego szkołę, jako rozszerzenie podświadomości według Freuda, ograniczającej się do osobistych urazów indywidualnych. Jung stwierdził, że każdy posiada, prócz prywatnego, dodatkowy krąg podświadomości, w którym tkwią pojęcia społeczne jego otoczenia, narodu, epoki, choćby nie zastanawiał się nad nimi i udawał sam przed sobą, że ich nie uwzględnia: a jednak działają w jego życiu wewnętrznym. Otóż treścią "Wesela" jest nic innego, jak ujawnienie się "podświadomości zbiorowej" uczestników.
*** ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI - KINO POLSKIEGO EROTOMANA
...Charakterystyczny w tym względzie był debiut Tadeusza Konwickiego "Ostatni dzień lata" z 1958 roku: na opuszczonej plaży Jan Machulski usiłował porozumieć się z Ireną Laskowską, ale zupełnie im się to nie udawało, i tylko od czasu do czasu na niebie ukazywał się przelatujący samolot, niby symbol wszystkich historyczno-wojennych przeszkód w owym smutnym antyflircie. Ten kameralny skromny film, z dwiema zaledwie osobami, miał zaskakujące powodzenie, a to dlatego, że wyrażał problem pokolenia: barierę rozdzielającą pragnących się kochać. Konwicki wracał do tego tematu: typowa w jego filmach była scena, gdy "on" zbliża się do "niej", lecz do niczego nie dojdzie, bo nagle towarzysz partyzant wzywa do oddziału, brygadier zawiadamia, że trzeba pospiesznie wyładować wagony itp. Wilhelm Mach tak streszczał twórczość Konwickiego: amant już decyduje się mieć coś wspólnego z amantką, rozpina sobie, ale z rozporka wypadają puste łuski z karabinu maszynowego.
*** Zygmunt Kałużyński - Panna Nikt (Wajda), Szamanka (Żuławski)
...Otóż patrzmy, co się dzieje. Prof. Płażewski proponuje Pannę Nikt do "Paszportu Polityki" jako osiągnięcie roku. I oto co czytamy w prasie wielonakładowej: "Wajda w dobrej formie reżyserskiej, z pasją atakuje współczesną cywilizację", "mówi o styku dwóch epok, dwóch światów" ("Gazeta Wyborcza", 28.X.96). W "Kinie" głębinowa analiza: Wajda nie przeniósł na ekran powieści, lecz "zrobił w istocie własny film". W "Tygodniku Powszechnym" jest mowa o "przepięknym, poetycznym obrazie", Wajda jest tu "skupiony, oszczędny, analityczny", "potrafi być myślicielem, moralistą, dydaktykiem i kaznodzieją". W "Życiu" czytamy o "demaskatorskiej pasji". "Wajda proponuje rozmowę na temat ważnych wartości", powiada "Rzeczpospolita". Czytam i wstydzę się, że ja też jestem dziennikarzem. Chociaż, przepraszam! "Z kalejdoskopowym bezładem mieszają się błahostki, pretensjonalności, fałszywy patos, tandetny demonizm... płaski, błahy, pozbawiony gustu film... Zamiast triumfalnego poloneza Wajdy z Panną Nikt oglądamy kacze tango." Jedyna podobna wypowiedź. Dał ją recenzent "Kuriera Wolskiego" nr 21, podpisujący się skrótem "ber". Nieznany kolego! Proszę przyjąć uścisk dłoni starego kinomana.
*** Zygmunt Kałużyński - Dalsze dzieje grzechu
Polityka - 39/2002
...Wywiad aktorki Grażyny Długołęckiej ukazał się w "Przeglądzie Tygodniowym" 14 kwietnia 1999 r. Nosił tytuł "Koszmar »Dziejów grzechu«" i odnosił się do filmu według powieści Żeromskiego, nakręconego w 1975 r. w reżyserii Borowczyka, z Długołęcką w roli głównej. Wspomina ona swój udział jako jej najbardziej dramatyczny wstrząs życiowy. "Spotkanie z Borowczykiem jest historią chorego seksualizmu, który trafił akurat na mnie... Chciał mnie rozbierać w scenach, które wcale do tego nie upoważniały. Nie potrafił zapanować nad swoimi emocjami... Próbował zmusić mnie, abym robiła rzeczy, na które się nie zgadzałam". "Chciał widzieć, jak rozkładam nogi. Zaczynając film byłam czystą, młodą dziewczyną z tysiącami kompleksów, kończąc byłam wystraszonym strzępem. Schudłam 14 kilogramów... Przeżywałam osobisty psychiczny dramat. Wychowana przez siostry urszulanki miałam mentalność zakonnicy i żyłam ze ściśniętymi nogami. Rozkładanie ich na planie w obecności reżysera niszczyło wszystko, co było we mnie czyste. Borowczyk z niebywałą złością sączył mi w ucho wulgarne słowa, straszył mnie i obrażał".
*** Zygmunt Kałużyński - W sprawie zaczepek na ulicy
Polityka - 32/1999
...Malarz Marian Trzebiński, który przedstawia się jako regularny klient pań do dyspozycji, zapisał w pamiętnikach: "Ty, zabawimy się w dzikich ludzi?" Uniłowski opisuje osobę o wydatnych pośladkach, która wyklaskiwała się po nich z wypowiedzią następującą: "Będziemy dziś katować to dupsko?" Przykład ten powtarza Hłasko. Nie pamiętam już kto - zdaje się, dramatopisarz Krzywoszewski - opowiada, że spotkał propozycję ze strony osoby pochodzenia starozakonnego, mówiącej niegramatycznie: "Pójdziemy na dupie?", na co odpowiedział: "Nie jestem akrobatą", jednak kolega, z którym był, skarcił go za tę replikę jako arogancką i Krzywoszewski przyznał, że istotnie zachował się niegrzecznie.
*** Zygmunt Kałużyński - Film kryminalny
...Gatunek ma swoje typowe sytuacje i odnajdujemy je w Chinatown: oto detektyw prywatny, wyspecjalizowany w sprawach matrymonialnych, z pewną przeszłością. Był policjantem, ale nie powiodło mu się, zginęła przez niego kobieta, którą chciał daremnie uratować (słyszymy o tym tylko mętnie) i zginie inna po raz drugi, już w Chinatown, na naszych oczach, bo takie jest obowiązkowe FATUM GATUNKU: powtórzenie losu! Detektyw jest zimny, spokojny, regularny: każdemu klientowi zgłaszającemu się radzi najpierw, wbrew własnemu interesowi, by wrócił do domu i pogodził się z małżonkiem, którego chce śledzić. Nikt go w tym punkcie nie słucha i tym lepiej dla nas, bo nie byłoby dramatu: oto zgłasza się dama, która podejrzewa męża. Okazuje się - bo musi się okazać - że była fałszywa, podstawiona, nie o zdradę szło, lecz o łajdactwo narastające jak kula śniegowa, aż do wymiarów potworności, i które wreszcie przerasta siły bohatera, a może w ogóle ludzkie.
FILM
*** Alicja Helman - Film gangsterski (Dawno temu w Ameryce)
...W filmie Sergia Leone odpowiedź na pytanie, czy rzeczywiście zbrodnia nie popłaca, jest szczególnie perfidna. Patsy i Cockeye giną młodo, zgodnie z najbardziej elementarnymi kliszami gatunku - w rezultacie zdrady, zastrzeleni na ulicy. Noodles płaci całym swoim dojrzałym życiem, ale przecież nie za udział w zbrodniach, lecz raczej za brak konsekwencji w swoim oddaniu się złu. Często działa powodowany lojalnością, przyjaźnią, miłością, szacunkiem dla wspomnień, bezwiednym może respektowaniem zasad nie mających miejsca w anty-świecie. Max prawdopodobnie "skończy źle", choć już jako człowiek stary, w dosycie władzy, posiadania i sukcesów, ale był on zawsze gotów na wszystko i gdy przyjaźń stanęła mu na drodze, przekreślił ją. Film Sergia Leone - jak większość filmów gangsterskich - toczy się "w kręgu zła", nie ma tu walki między dobrem i złem ani między bezprawiem a prawem. Siły prawa i porządku reprezentowane są okazjonalnie przez raczej groteskowe figury policjantów, którzy sami ich nie przestrzegają. Pojęcie "normy moralnej", które w nielicznych filmach reprezentuje dom rodzinny bądź postać matki bohatera, tutaj może istnieć tylko domyślnie, ulokowane poza opowiadaniem. Młodociani bohaterowie żyją na ulicy, nie wiemy, jakie są ich domy, wiemy tylko, że nie są do nich przywiązani, że uosabiają dla nich nudę, ubóstwo, brak perspektyw.
*** Anita Has-Tokarz - Horror w literaturze współczesnej i filmie
...W roku następnym "The Daily Mail" opublikował rejestr pięćdziesięciu dwóch zakazanych filmów grozy, tj. video nasties (ang. nasty - wstrętny, przykry, złośliwy). Na liście, która w późniejszym okresie była systematycznie aktualizowana i poszerzana o nowe tytuły, znalazły się m.in.: The Driller Killer (1979, Abel Ferrara) opowiadający o wielokrotnym mordercy, który dokonuje rzezi przy użyciu wiertarki; Night of the Demon (1980, James C. Wasson), gdzie pojawiają się sceny drastycznych - ukazywanych w dużych zbliżeniach - kastracji, a także obrazy brutalnych tortur (np. mężczyzny biczowanego własnymi jelitami); Nightmare Island (1981, J. S. Cardone) zawierający barbarzyńską scenę, w której kobieta zostaje zadźgana widłami; Diabelski nieboszczyk (1982, Sam Raimi) ukazujący bestialski gwałt, którego dokonują upiorne drzewa; Nekromantic (1987, Jórg Buttgereit), gdzie są obecne liczne obrazy nekrofilii.
*** Krzysztof Varga - A gdzie smok? Czyli dla PISF-u sąd ostateczny
Gazeta Wyborcza - 16.10.2012
...Nieszczęściem filmu "Bitwa pod Wiedniem" jest nie tylko to, że zasadniczo o bitwie nie opowiada, ale to, że mimo iż jest dziełem włoskiego reżysera Martinellego, że po prawdzie jest produkcją zagraniczną, z dość umiarkowanie eksponowanym udziałem polskim, osobliwie gwiazd polskiego kina, to i tak uznany został za kolejny kuriozalny wybryk polskiej kinematografii. Mówiąc ściśle: ten włoski supergniot jest niestety kolejnym straszliwym polskim filmem historycznym, przy którym "Ogniem i mieczem", a nawet "Quo vadis" jawią się jako perfekcyjne ekranizacje kanonicznych dzieł naszej literatury.
*** Lech NIEDZIELSKI - Kabaret Pasikowskiego
Gazeta Wyborcza - 1994.29.06
...Z jednej więc strony mamy upojoną hukiem strzelaniny, zachłyśniętą litrami ekranowej krwi publiczność półanalfabetów, dla których doszukiwanie się przyczynowo-skutkowych związków między poszczególnymi masakrami jest stratą czasu, dobrą dla jajogłowych, żydowskich pedałów, a nie dla zwartej społeczności tych swoistych git-ludzi; z drugiej zaś - kipiącego żądzą robienia filmów Pasikowskiego, który, rozładowując jakieś własne ciężkie jak ołów kompleksy, już przy kręceniu pierwszej sadystycznej sceny doznaje szczytowania i traci kontrolę nad dalszym przebiegiem pracy na planie.
*** Mirosław Przylipiak, Jerzy Szyłak - KINO NAJNOWSZE
...Scena z Jankiem Wiśniewskim, choć najmocniejsza, nie była jednak jedyną profanacją świadomości historycznej Polaków. W innej ze scen pokazane jest niezwykle naturalistycznie torturowanie łącznika obcej grupy przestępczej. Torturujący, Polak, mówi do katowanego po niemiecku, a bijąc i kopiąc zwisającego głową w dół człowieka, słucha z walkmana muzyki klasycznej. Przypomina się tu natychmiast scena torturowania z Ostatniego etapu Wandy Jakubowskiej (oparta zresztą na sugerowaniu, a nie pokazywaniu bicia), gdzie zawieszonego na wykręconych do góry rękach człowieka przy dźwiękach muzyki z adapteru biją esesmani. Kontekst jest zresztą jeszcze szerszy, obejmuje bowiem świadomość martyrologii Polaków w czasie II wojny światowej, mordowanych i torturowanych przez Niemców. Tymczasem tutaj to Polak, pokrzykując po niemiecku i słuchając muzyki, bestialsko morduje człowieka o wschodnich rysach twarzy.
W innej scenie Psów postać grana przez Marka Kondrata każe wejść swojej ofierze ("Słaby") do bagażnika i tam do niej strzela. Kiedy oprawca odchodzi na bok, sądząc, że "Słaby" nie żyje, ten wydostaje się z bagażnika i próbuje uciec. Podobieństwa sytuacyjne do okoliczności śmierci księdza Jerzego Popiełuszki są ewidentne. Ponadto, scena ta odnoszona była również do sceny zabójstwa otwierającego Popiół i diament, tyle że tam strzelali ideowi bojownicy, antykomuniści, a tu - pospolici przestępcy. Ideał sięgnął bruku.
*** Sebastian Łupak, Anita Zuchora - Klątwy w Dolinie Węży
Wprost - 12/2012
...Sprawa "Big Love" i "Kac Wawa" to oczywiście nie pierwsza w polskim kinie odsłona potyczek między krytykami i filmowcami. W wywiadzie w 2008 r. Krzysztof Zanussi żalił się na niezrozumienie, które spotykało go ze strony nieżyjącego już Zygmunta Kałużyńskiego: "Z Kałużyńskim mieliśmy przez całe życie pewien rodzaj konfliktu. On mi próbował przyprawić gębę". Kałużyński o Zanussim mawiał Zanudzi, proponował, żeby po filmach "Constans" i "Iluminacja" nakręcił film "Ejakulacja", nazywał kino moralnego niepokoju "jednym wielkim oszustwem". A w 2003 r. na pytanie, dlaczego niektórzy filmowcy czują się przez niego pokrzywdzeni, odpowiadał: "Dlatego że oni wykonują pewną rolę. Robią filmy i żądają od nas, żebyśmy zapłacili za bilet, który kosztuje, jeśli się nie mylę, 15 zł, czyli proponują nam interes. A ja mam prawo ocenić interes. Jeżeli mi ktoś proponuje garnek za 5 zł, ja mu daję te 5 zł, a okazuje się, że w garnku jest dziura, to uważam, że to interes, który mogę skrytykować. Reprezentuję konsumentów, którzy chodzą do kina i pytają mnie jako krytyka o wartość towaru".
*** Maria Kornatowska - NURT MORALNEGO NIEPOKOJU
...Echa socrealizmu były w kinie moralnego niepokoju wyjątkowo silne. Najlepszym świadectwem Człowiek z żelaza Andrzeja Wajdy - dzieło par excellence socrealistyczne, zbudowane według klasycznych kanonów tego kierunku. Mimo że wiele cech młodej kultury rodziło się w wyraźnej opozycji do epoki stalinowskiej i poststalinowskiej, wydaje się, że proces wyzwalania się z określonego sposobu myślenia przebiegał bardzo powoli i jakby pokrętnie. Tylko kolory się zmieniały, schematy pozostały takie same. Co gorsza nie ulegał radykalnym przeobrażeniem ładunek intelektualny zawarty w owych schematach. Okazało się, że kino społeczne nie potrafi znaleźć swojej formuły, że nie jest łatwo wyjść poza ilustracyjność moralizatorskiej opowiastki i perswazyjny ton agitki.
*** Maria Komatowska - Eros i film
...Schlesinger, jak zwykle sentymentalny, Gold, jakby lekko ironiczny, odsłaniają mroczne rejony homoseksualnego środowiska. Dyskryminacja i ostracyzm społeczny tworzą wokół niego trudną do przekroczenia barierę. Rzeczywistość nie przedstawia się wcale tak różowo, jak to malują rzecznicy ruchu gaysów. Miejscem spotkań i zawierania znajomości bywają wielkomiejskie dworce i podrzędne bary. Miłość uprawiana jest pośpiesznie, chyłkiem, w publicznych ubikacjach, w podejrzanych ciemnościach sal kinowych. Obecność tzw. marginesu - wszelkiego rodzaju mętów i elementów przestępczych - nader duża. Gra nierówności wyjątkowo drastyczna. Starzy i bogaci deprawują młodych chłopców. Młodzi szantażują i okradają, a często mordują starych i bogatych. Szerzy się prostytucja, bo właściwie ona w swych rozmaitych postaciach stwarza możliwość zaspokojenia seksualnych potrzeb. Ouentin Crisp, kiedy zawodzi go nadzieja na romantyczną miłość, zażenowany i głęboko zawstydzony, choć niewolny od masochistycznej ekscytacji, idzie na ulicę. Na ulicy "podrywa" przygodnych kochanków Daniel z Niedzieli, przeklętej niedzieli. Zawsze łączy się to z ryzykiem: groźbą gwałtu, rabunku lub pchnięcia nożem w plecy. Los, jaki dosięgnął Pasoliniego, to jeden z rozdziałów tego dramatu.
*** Adam Garbicz - Przewodnik osiągnięć filmu fabularnego - Podróż piąta - 1974-1981 - cz. 1
...Faye Dunaway wyjątkowo przekonująco wyraża tragiczną sytuację, którą Evelyn skrywa za maską eleganckiego spokoju, zaś zimna diaboliczność Johna Hustona w scenach, gdy wyjaśnia się, czyje są okulary w sadzawce (wobec czego Jake już wie, kto jest sprawcą zbrodni), szczególnie zaś w finale, gdy Noah ogarnia szponami Christine, bezbronną i krańcowo zrozpaczoną nad ciałem matki, należą do najbardziej przerażających wizji triumfu cynicznego zła; większość specjalistów horrorów może tylko marzyć o takim skondensowaniu grozy.
*** Adam Garbicz - Przewodnik osiągnięć filmu fabularnego - Podróż piąta - 1974-1981 - cz. 2
...Alvarez kończy z hipokryzją i wykłada, jak się karuzela kręci: oczywiście, że sprzedawało się narkotyki, bo forsa była potrzebna na zwalnianie aresztowanych, a ci potrzebni jako źródło informacji. Trzeba też brać łapówki od gangsterów, aby osłabiać ich czujność i wchodzić z nimi w bliższe kontakty; a poza tym detektywi masowo popełniali krzywoprzysięstwo w sądach i powszechnie zakładali nielegalne podsłuchy, bo przepisy uniemożliwiają sensowne zakładanie legalnych; w ogóle zaś, to przecież prokuratura chyba wie, że aby zamknąć jakąś grubą rybę, trzeba mu najpierw ukraść całą grubą forsę, bo inaczej kupi sobie kaucję, oskarżyciela, sędziego i zwolnienie warunkowe. Nikt nie jest czysty. Także informator wymiaru sprawiedliwości Ciello, na którego on, Alvarez, nic nie ma, bo z nim nie pracował - ale Levy to miałby coś na pewno. Tylko że on odmawia zeznań. Bill Mayo zaś w ogóle już nic nie powie, bo popełnił samobójstwo.
*** CEZARY WIŚNIEWSKI - Spójrz na siebie, Dawidzie Aaronson!
(DAWNO TEMU W AMERYCE - ONCE UPON A TIME IN AMERICA)
FILM
..."Dawno temu w Ameryce" to moralitet; film podejmuje uniwersalny, odwieczny temat sztuki, jakim jest dwoistość natury ludzkiej, tragiczny konflikt dobra i zła mający nieskończoną ilość masek i wersji. W samym istnieniu tego konfliktu, a nie w jakimkolwiek jego rozstrzygnięciu, upatruje Leone przyczynę nędzy i klęski jednostki. Sam motyw społeczny - prawda, że potraktowany bardzo ostro, z wyraźną pasją oskarżycielską - określa jedynie sytuację wyjściową dla losu bohaterów. Leone nie wierzy w możliwość odmiany tego losu. Pogoń Maxa za pieniędzmi i władzą, Dawida za miłością i przyjaźnią, Debory za sławą i społecznym awansem - wszystko to kończy się porażką, okazuje drogą donikąd, do zagadkowego uśmiechu w narkotycznym śnie, który kończy film. Być może jedyną nadzieją pozostaje bezlitosne zgłębienie własnej kondycji moralnej i społecznej. "Spójrz na siebie, Dawidzie Aaronson!" - woła z pogardą i żalem Deborah; 46 lat później ona także patrzy na własną twarz w lustrze...
*** BOŻENA JANICKA - Uwiedziony (PUŁKOWNIK REDL)
FILM
...Redl jest już wtedy po drugiej stronie, nie ma możliwości odwrotu ani ucieczki. Przeszedł swój Rubikon, przyjmując awans. Ma teraz "dla dobra państwa decydować za innych", "szukać chętnych do współpracy", "działać w łonie wroga". W praktyce wygląda to mniej podniośle: podwładni werbują zwykłych kapusiów, on sam wrzaskiem wymusza zeznania, są też trupy i fałszywe raporty: "podejrzany popełnił samobójstwo". Atmosfera się zaciemnia, zagęszcza, wreszcie zaczyna się gra, w której Redl położy życie. Następca tronu żąda od niego zmontowania akcji, która "ukaże wroga", da "poczucie zagrożenia", sprawi, że "armia okrzepnie". Redl nawet wtedy nie ma odruchu, by przetłumaczyć sobie te frazesy na normalny język: sterroryzować, zastraszyć. Nie wiemy już, czy to jest dawny wierny Redl, który myślenie scedował na zwierzchność, czy nowy, cyniczny drań, który nie cofnie się przed niczym. Niewykluczone, że on sam nie wie również. Ocknie się dopiero, kiedy zorientuje się, że to jego upatrzono na ofiarnego kozła. Usłyszymy - za późno - gorzkie wyznanie: "mając czterdzieści lat, przyznać się do wyboru złej drogi?", "tamto, czego przysiągłem bronić, nie istnieje" i "najlepiej byłoby strzelić sobie w łeb".
*** IRENEUSZ DEMBOWSKI - WIELKI OBYWATEL - Orson Welles
FILM
...Był postacią ekscentryczną, cudownym dzieckiem, którym pozostał przez całe życie. Czy był również wielkim filmowcem? Jest to pytanie, które dziś można postawić. Imał się wszystkiego, do wszystkiego czuł się zdolny, uwierzył w swój geniusz, jak geniusz "się nosił". Znana jest anegdota (życie Wellesa składa się z samych anegdot), według której przybywszy na spotkanie autorskie, zaskoczony niewielką frekwencją, odezwał się w te słowa: "Panie i Panowie! Jestem dyrektorem teatru na Broadwayu, a także reżyserem teatralnym. Jestem aktorem sztuk dramatycznych. Piszę scenariusze i reżyseruję filmy, jestem także aktorem filmowym, piszę słuchowiska radiowe i sam je reżyseruję. Jestem aktorem, spikerem i prezenterem radiowym. Jestem także muzykiem - gram na skrzypcach i na fortepianie. Jestem również niezłym malarzem i rysownikiem. Piszę wiersze i powieści, jestem wydawcą, jestem także prestidigitatorem i magikiem. Czyż nie jest dziwne, że jest tu tak wiele mnie a tak mało was?"
*** Grażyna Stachówna - Odrobina przyjemności, czyli o filmach rozkosznych
KINO
...Film rozkoszny kończy się zawsze happy endem. To oczywiste - widzowie muszą wyjść z kina pokrzepieni. Dawka kinowego optymizmu powinna zostać zwieńczona zapewnieniem o trwałości ustalonego w filmie porządku, o wadze przyjętych pryncypiów, o możliwości szczęścia. Happy endy mają jednak czasem wydźwięk wyraźnie ironiczny, są jak kandyzowana wisienka na czubku tortu - konwencjonalne i nieprawdziwe, ale przy tym śliczne, pożądane i akceptowane. W filmie rozkosznym nie obowiązuje kategoria serio rozumianego prawdopodobieństwa, nie trzeba troszczyć się o wiarygodność prezentowanego świata i przedstawianych ludzi. Nie znaczy to, że wszystko jest w nim zmyśleniem, bajdą czy sennym fantazmatem. Wprost przeciwnie, filmy rozkoszne bywają mocno zakorzenione w tzw. realiach, jednak wypełniająca je dobrotliwa ironia pozwala i nadawcom, i widzom uzyskać przyjemny dystans do ekranowego świata, nasilić wrażenie iluzji z równoczesną wiarą w jej istnienie.
*** OSKAR SOBAŃSKI - Lęk przed śmiercią samotną (WNIEBOWSTĄPIENIE)
FILM
...Kiedy "Wniebowstąpienie" pojawiło się po raz pierwszy na ekranach kin powierzchowni krytycy orzekli, że jest to swoista transpozycja losów Chrystusa i Judasza. Chrystusem był oczywiście cierpliwy i niezłomny wobec cierpienia Sotnikow; Judaszem - jego towarzysz, z którym schwytany został przez policję, kiedy we dwóch poszukiwali żywności dla otoczonego w lasach partyzanckiego oddziału. To takie proste: zdradził, więc Judasz. Tymczasem film Łarisy Szepitko nie jest aż tak prosty. Są tu oczywiście ewangeliczne odnośniki, nawet charakteryzacja Borysa Płotnikowa przywodzi na myśl ikony z Chrystusem o płonących oczach. Czym był jednak motyw Judasza w misterium Odkupienia? Judasz był tylko narzędziem Opatrzności - dzięki niemu spełniło się to, co postanowił Bóg. Ale w misterium występuje jeszcze inna postać, tym razem obdarzona wolną wolą: Symeon ben Jona, rybak z Galilei, zwany Kefasem - Opoką. Najbliższy i obdarzony najgłębszym zaufaniem uczeń, który w noc po pojmaniu Chrystusa po trzykroć go się zaparł, ogarnięty lękiem o własne życie. Towarzysz Sotnikowa nazywa się przecież Rybak. Jest odważny i silny, jest zapalczywy, jest silniejszy od swego towarzysza, ratuje go z pierwszej opresji, tak jak Kefas bronił Chrystusa w ogrodzie Geth Szemanim. A potem zapiera się wszystkiego, o co walczył wraz z Sotnikowem - i jak Kefas opłakuje gorzko swoje odstępstwo.
*** ZBIGNIEW LENGREN - Ostatni taper niemego kina
FILM
...Zanim w wąskiej, dusznej salce kina "Corso" przygasły nagie żarówki, nim na brudnawym ekranie przeleciał "deszcz" blanku, do stojącego pod ekranem podniszczonego pianina podchodził muzyk. Dobrze już starszy, chudy, ubrany w wyświecony staromodny anglez i sztuczkowe spodnie. Opierając się jedną dłonią o pianino kłaniał się publiczności. Zawsze mu trochę współczułem, bo temu uprzejmemu gestowi towarzyszyły gwizdy i śmiechy publiki, która widać nie gustowała w muzycznych uwerturach i jak najprędzej zobaczyć chciała swych ekranowych bohaterów. Muzyk, zwany przez bywalców "Corsa" wujem-szpilerem, zdawał się nie zrażać tym przywitaniem, bo zawsze z tą samą godnością składał swój ukłon; śledził jednak przy tym bacznie spod oka czy nie leci w jego kierunku ogonek od śledzia, lub końcówka pasztetówki. Trzeba jednak przyznać nieco sprawiedliwości publice, bo gdy wujo-szpiler usiadł do pianina tyłem do widowni, żaden już pocisk nie śmiał poszybować w jego stronę. Tom Mix też nigdy by nie strzelił w plecy.
*** Michał Chaciński, Konrad Wągrowski - Biegnij Blady, Biegnij czyli legenda Blade Runnera
esensja.pl
...Oczywiście na planie zdarzały się również piękne momenty - nie mogło być inaczej przy realizacji filmu, który dzisiaj porusza widza prawie każdą sceną. Dla realizatorów całość obrazu pozostawała tajemnicą, ale końcowa scena - rozmowa Batty'ego z Deckardem przed śmiercią - była zrozumiała. Monolog replikanta miał być początkowo znacznie dłuższy, ale Rutger Hauer przekonał Scotta, że to błąd. Reżyser zgodził się wypróbować jakąś krótszą wersję. W rezultacie Hauer powiedział tylko dwa-trzy zdania ze skryptu, a dalej improwizował: "Wszystkie te... chwile... znikną w czasie... jak łzy w deszczu.... Pora umierać". Po wyłączeniu kamery członkowie ekipy rozpłakali się na planie.
*** Michał Chaciński - Klasyka pod lupę: Jak Kubrick stworzył ekranowy mit
esensja.pl
...Są w historii kina filmy wielkie, genialne, które jednak nie miały szczęścia do swoich czasów i na długie dekady zniknęły z pamięci widzów. Czasami po długich latach oddawana im jest sprawiedliwość przez jakiegoś wpływowego wielbiciela, który doprowadzi do rehabilitacji filmu (jak w przypadku "Podglądacza" Michaela Powella, uratowanego przez Martina Scorsese), czasami samo studio posiadające film zdecyduje się pod naciskiem krytyków na wydobycie go z sejfu (jak zdarzyło się z "Zawrotem głowy" i "Oknem na podwórze" Hitchcocka czy "Przeżyliśmy wojnę" Johna Frankenheimera), innym razem niestety dalej czekają na rehabilitację, czy nawet choćby tylko na skompletowanie zaginionych fragmentów (jak "Wspaniałość Ambersonów" Wellesa). Są też jednak filmy, które trafiają w swój czas i zupełnie poza kontrolą swoich twórców, czasem wręcz wbrew ich woli, stają się wydarzeniami wykraczającymi poza granice kina - rewolucjonizują formę, modyfikują gatunki, zmieniają oblicze kina i stają się symbolem kulturowym. Kubrick trafił ze swoim filmem w taki czas. Aby to zrozumieć, musimy jednak rozpocząć od przyjrzenia się kolejno sytuacji trzech kluczowych elementów, związanych z "2001: Odyseją kosmiczną" - sytuacji Hollywood, sytuacji kina SF i sytuacji Kubricka w przededniu realizacji filmu.
*** Marek Haltof - Stare i nowe w "Pikniku pod Wiszącą Skałą"
...Motywy seksualne są w filmie Weira stale obecne. Dyrektorka szkoły, pokazana z żabiej perspektywy, która podkreśla jej dominację i władzę, informuje uczennice, że mogą zdjąć w buszu rękawiczki i ostrzega je, że skała jest "niezwykle niebezpieczna". Dziewczyny, ostrzega dyrektorka, powinny zachowywać się rozsądnie na obszarze znanym z jadowitych węży, groźnych mrówek i innych niebezpieczeństw. Po wydarzeniach na skale ludzie z sąsiedniego miasteczka mówią, że "musiał to być ktoś z innego miasta. Nikt tutaj nie zrobiłby czegoś takiego." Lekarz badający Irmę potwierdza, iż ta jest "nienaruszona". Pani Appleyard jest przekonana, że zna rozwiązanie tajemnicy. W końcówce filmu, kiedy rozmawia z Mademoiselle Dianne de Poitiers (Helen Morse) o swojej zależności od Miss McCraw, wspomina rzekomy gwałt: "Jak ona mogła pozwolić sobie, by być porwaną, zgubioną, zgwałconą z zimną krwią jak jakaś głupia uczennica". Kiedy Irma (lecz nie jej gorset) zostaje odnaleziona, pani Appleyard stwierdza: "To gorzej, że tylko jedna została znaleziona".
*** Tomasz Jopkiewicz - Syberiada
...Recenzent "Głosu szczecińskiego" Bogusław Gierlicki postawił sprawę zaskakująco otwarcie: Następuje naruszenie spoistości wiejskiej wspólnoty a następnie całkowity jej rozkład. Z każdą dekadą ubywa na wsi mężczyzn a przybywa grobów na pobliskim cmentarzu. Wiatr wielkiej historii rozsypuje drewniane domostwa. W latach sześćdziesiątych jedynymi strażniczkami tradycji wsi są już ubrane w czerń stare kobiety. Lata ostatnie wjeżdżają do wsi z niewinnością barbarzyńcy, który kierując chwacko gąsienicowym ciągnikiem wywala ocalałą w dziejowym zamęcie drewnianą bramę. Dzieło rąk swoich pradziadów.
*** Plebiscyty "Najlepsze filmy wszech czasów"
...Zmiany preferencji są w tegorocznych rezultatach zdecydowanie widoczne. W opinii krytyków (powtórzmy: tych zaproszonych przez "S & S") tylko 6 głosów zabrakło, by "najlepszym filmem wszech czasów" uznać "Zawrót głowy" Hitchcocka. Jest to doskonały film sensacyjny, ale żeby zaraz najlepszy twór filmowego artyzmu w ogóle? Dokonuje się chyba powolne przemieszczanie akcentów. Widać to w przypadku pierwszych części "Ojca chrzestnego" Coppoli (1972-74), który nie pojawił się jeszcze w 1982, a w 1992 tylko w liście reżyserów, gdy obecnie wskoczył na IV miejsce u krytyków i II u reżyserów. Ci ostatni obdarzyli ponadto IV miejscem widowiskowego "Lawrence'a z Arabii" Leana (1962), a VI "Wściekłego byka" Scorsesego (1980), który nawet wśród filmów tego twórcy trudno uznać za najlepszy.
To wdarcie się Hollywood na czołowe miejsca listy artystycznych osiągnięć stulecia oznacza niewątpliwie zwrot wielu krytyków (zwłaszcza młodszego pokolenia): od nowatorstwa i oryginalności ku przyzwyczajeniom przeciętnego widza żwawo zaspokajanym przez show-biznes według rezultatów niezliczonych rynkowych marketingów. Omawiając ankietę w imieniu "Sight & Sound" Ian Christie pisze z nutką żalu, że poprzednie plebiscyty dość jednoznacznie wskazywały na lata 20., a potem 60. jako na lata rozkwitu sztuki filmowej, w których dominowało "słowiańskie", jak pisze, pojęcie kina autorskiego. Dziś nie wskazują.
*** KSIĘGA FILMU. FAKTY I OSOBLIWOŚCI
...Czterdzieści lat po ukazaniu pierwszego symulowanego stosunku seksualnego w filmie Ekstaza (Extase, Czechosłowacja 1933) widownia mogła obejrzeć prawdziwy - w scenie miłosnej Julie Christie i Donalda Sutherlanda w Nie oglądaj się teraz (Don't Look Now, W. Brytania/Włochy 1973). Od tej pory kilku jeszcze parom przydarzyło się zapomnieć na planie filmowym. Byli to: Gerard Depardieu i Miou Miou w Walcujących (Les Valseuses, Francja 1974), Jessica Lange i Jack Nicholson w Listonosz zawsze dzwoni dwa razy (The Postman Always Ring Twice, USA 1981), Maud Adams i Bruce Dem w Tatuażu (Tatoo, USA 1981) oraz Beatrice Dalie i Jean Hughes Anglade w Betty Blue
(Francja 1986). W większości przypadków można to usprawiedliwić chwilowym uniesieniem.
Tak sobie myślę, że w tym globalnym pośpiechu i zalewie intelektualnej tandety umykają nam prawdziwe skarby duchowej refleksji. Prezentuję garść cennych przemyśleń znanego obieżyświata i bywalca festiwali filmowych Krzysztofa Zanussiego, powstałych z okazji odniesienia zasłużonego sukcesu w egzotycznym Bangladeszu.
*** KRZYSZTOF ZANUSSI - Odpowiedź Matki Teresy
Polityka - nr 09/1999
*** KRZYSZTOF ZANUSSI - Podróż, do której nie doszło
Polityka - nr 06/2004
Ale co tam Bangladesz! Ostatnio Zanussi przechwala się (!) zaproszeniem do jury na festiwalu filmowym w Kazachstanie!
*** KRZYSZTOF ZANUSSI - O KRYTYCE FILMOWEJ
Niezwykły popis artystycznego narcyzmu reżysera Zanudzi. O jednym z najciekawszych krytyków filmowych mówi: Kałużyński, krytyk na usługach partii... był człowiekiem wszetecznym i dziennikarzem wszetecznym... Kałużyński miał wielkie pragnienie destrukcji, on chciał świata, w którym wszystko by było rozrywką, w którym nie ma żadnych wartości. Słodka jest zemsta po latach... O negatywnych recenzjach w czasach PRL mówi: Władza już nie chciała bronić pewnej hierarchii w sztuce, której dawniej broniła nawet wtedy, kiedy ta sztuka nie służyła jej bezpośrednio. Prawdziwa kampania nienawiści przeciw Boskiemu zaczęła się jednak za demokracji: wolna prasa na całym świecie uprawia zwalanie z piedestału, deptanie autorytetów. Komuno wróć?
Jakoś tak się przyjęło, że kino polskie to Wajda i Zanussi. Wajda, wiadomo. To człowiek na miarę Mickiewicza, Prusa, Miłosza, tyle że z innej branży. Ale czemu Zanussi? Zrobił kilka dobrych filmów lata temu, wykreował się na autorytet moralny i zamęcza nas wszystkich dobrymi radami.
Narzekanie na to, że tak go w Polsce nie lubią to wielka przesada. Bo gdzie poza Polską
można znaleźć kraj, w którym wieczorami chadza się na Dworzec Centralny a
za dnia bryluje w telewizji i tłumaczy czym są prawdziwe wartości?
*** Kazimierz Kutz - MARZEC 1968
...Kazio Kutz poszedł własną drogą, wyjechał na Śląsk. I co ja obserwowałem. Moczarowcy potrzebowali jakiegoś symbolu w filmie, jakiegoś chrześcijanina skrzywdzonego przez Żydów. Człowieka z ludu, którego wykończyła czy uniemożliwiła mu karierę "warszawka". Kazio został wyniesiony przez nich na rękach, prezydował jakimś gremiom, jakimś konwentyklom, zjazdom etc. I stał się, pewnie nie z własnej woli, przywódcą tych ruchów, które miały uwolnić naszych artystów chrześcijan od tzw. żydków, szeroko rozumianych, nie tylko rasowo, ale jako formacja kulturalna.
*** Zygmunt Kałużyński - "Znikąd donikąd", "Linia" - reż. Kazimierz Kutz
...Tak więc treścią Linii jest, czy raczej wypadłoby powiedzieć, ma być ocena działalności Michała Gorczyna, pierwszego sekretarza w okolicy niewymienionej z nazwy: "wszędzie w Polsce". Oto, co mu się zarzuca: sprowadza skądinąd dobrych specjalistów, zamiast posłużyć się miejscowymi partaczami; zmusza współpracowników, by się dokształcali, mimo że są już w wieku dojrzałym; nie liczy się z tutejszymi układami towarzyskimi i nie brata się na salonach. Poza tym jego metody samowolne: wybiera się niespodziewanie w teren i zaskakuje urzędników gminnych, że zamiast siedzieć w biurze, zaprawiają się w gospodzie. I wreszcie - sprawa osobista! Tak jest. Ten Katon, żonaty od lat trzynastu, zakochał się w lekarce tutejszego szpitala, ona zaś w nim i oto, co powiada on na ten temat: "dzięki tej miłości dojrzałem, nie jestem już gburem przebranym za dygnitarza, lecz stałem się człowiekiem".
Kałużyński, krytyk zawsze oskarżany o proreżimowość ocenia z niesmakiem właśnie proreżimową tendencyjność filmów Kutza.
Mamy oto kolejny dowód na to że tzw. "życie publiczne" jest w Polsce przede wszystkim sztuką robienia dobrego wrażenia i ustawiania się w odpowiednim układzie towarzysko-politycznym. Prawie wszyscy zapomnieli, że Kutz w latach 1968-80 był artystą proreżimowym i to do tego stopnia pro, że film Znikąd donikąd o oddziale akowskim walczącym z komunistami po 1945 r. określić można śmiało jako ostatnie dzieło stalinowskie, powstałe 20 lat po upadku socrealizmu. Siedlecka w Kryptonimie "Liryka" daje cytat z podsłuchanej w 1974 rozmowy Konwickiego i Dygata: Kutz jest cwaniakiem i karierowiczem. Jego bierna postawa nie wynikała z tego, że nie chciał się nigdzie pchać, co było sympatyczne, ale nie potrafił po prostu się przebić. Gdy znalazła się ku temu okazja, natychmiast zmienił skórę i ubrał się w mundurek filmowca prześladowanego przez Żydów, samorodnego talenciku, którego Hager, Kawalerowicz, gnoili przez 20 lat, i runął do boju. Zapomniał, że to ja (Konwicki) biłem go młotkiem w głowę, żeby nie robił rzeczy, których nie rozumie, tylko film o Śląsku, swojej ojczyźnie. Oczywiście nie wiedziałem, że będą to rządowe torty, bo "Sól ziemi czarnej" zrobił jak powinien, ale "Perła w koronie" już była na obstalunek.
Wajda wstrzymuje katyński projekt Glińskiego
*** Wywiad z Robertem Glińskim, reżyserem filmu "Cześć, Tereska"
Stopklatka - 18 października 2000
*** Ewa Winnicka - Westerplajta - Jak nie udało się nakręcić "Westerplatte"
Polityka - 31 maja 2011
...Okazało się, że głównym pirotechnikiem będzie brat pana Urbonasa, który właśnie zaczynał się uczyć tego fachu. Wybuchy w filmie wojennym są ważne, a kolejność odpalania ładunków kluczowa dla zdrowia aktorów. Niestety, ładunki wybuchały przypadkowo. Na przykład zamiast za plecami, to przed nosem kaskadera Tomasza Krzemienieckiego. Dużo szczęścia mieli aktor Mirosław Baka oraz operator Waldemar Szmidt: scenę strzelaniny mieli przetrwać dzięki tzw. szybom cukrowym, które bezpiecznie eksplodują, kiedy się do nich strzela. Ponieważ producent zamontował w oknach zwykłe szyby, po odpaleniu ładunków w powietrzu bryzgały kawałki szkła. Aktor został tylko niegroźnie draśnięty. Już dziesiątego dnia ekipa zaczęła wątpić, czy producent superprodukcji, szczególnie ze strony litewskiej, traktuje ją zupełnie serio. Zwłaszcza gdy rozeszła się plotka, że za pieniądze filmowe kupił sobie autobus, który wykorzystywał komercyjnie. Trwogę wzbudziły informacje, że na Litwie ma zobowiązania finansowe i agresywnych wierzycieli.
*** Iwona Torbicka, Piotr Żytnicki - Czy powstanie "Syberiada polska"?
Gazeta Wyborcza - 2011-04-11
...Słowiński tłumaczył aktorom, że nie może zapłacić, bo nie dostał pieniędzy z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Ale w piśmie PISF-u do "Gazety" czytamy, że pierwsza rata dotacji - prawie 3 mln złotych - trafiła na konto jego firmy w grudniu 2010 r. Co się z nimi stało? W PISF-ie nie wiedzą, bo Słowiński nie rozliczył się z wydatków. Powinien przedstawić umowy, rachunki i zapłacone faktury. Jeszcze tego nie zrobił. Po kilku miesiącach zdjęć zrezygnował z pracy w "Syberiadzie" ceniony w środowisku kierownik produkcji Jerzy Rutowicz. - Nie mogłem znieść pogardliwego stosunku Słowińskiego do ludzi. Powtarzał, że film to biznes, a w biznesie czeka się na pieniądze. Pamiętam taki moment podczas pracy w Sanoku, że Zaorski wyjął własne pieniądze, bo brakowało na dokończenie zdjęć - opowiada Rutowicz.
Ex Libris
- kiedyś w Sieci, dziś już nie.
*** Piotr Siemion - MAŁY KSIĄŻĘ (o "Madame" Antoniego Libery)
Ex Libris 12/1998
...Madame, jakże pani jest sentymentalna. Jakże się pani wspina na paluszki, by dorównać Czarodziejskiej górze, tej starszej opowieści o inicjacji w dorosłość i historię. Z jakim zaparciem usiłuje pani przy tym stać się historycznym freskiem o niedawnych lecz dawnych latach, które upływały pod badawczym wzrokiem sekretarza Gomułki i premiera Cyrankiewicza z portretów po obu stronach państwowego godła nad tablicą szkolną.
*** Piotr Siemion - BOSKIE BUENOS (o "Światowidzu" Manueli Gretkowskiej)
Ex Libris 10/1998
...Cały zbiór nosi tytuł Światowidz, ale mógłby się nazywać jakoś inaczej, i też by było dobrze, jako że jest Światowidz książką niezobowiązującą. Więcej tam o zgubionej kosmetyczce i śmierdzącym słoniu na rynku w Figo-Fago niż o febrze, polach minowych i skorpionach. Autorka, trochę nastolatka z plecakiem, ale trochę już czterdziestka w białych dżinsach, z biletem powrotnym w kieszeni stąpa przez bazar pełen egzotycznych bulw i niezrozumiałej kląskającej mowy albo zagląda do przedsionka świątyni, gdzie Budda, jak porządny Budda, uśmiecha się do niej tajemniczo.
*** Piotr Siemion - PERSPEKTYWY ROZWOJU MAŁYCH MIASTECZEK (Andrzej Stasiuk - Dukla)
Ex Libris 5/1998
...Czego Stasiuk nie mówi, to tego, że Dukla jest cmentarzyskiem. Czyta się Duklę jak Sklepy cynamonowe po Shoah - na tyle długo po Shoah, że zatarły się ślady Demiurga i Księgi nad wzgórzami i chałupinkami, i jest tylko to, co jest, zima, odpust, wino w sklepie, las stoi tam, gdzie stał. Po miejscowych Żydach został popiół i mur synagogi, po banderowcach fundamenty chałup i osmolone belki cerkiewki. Po nich, nieobecnych, przyszedł inny świat.
*** Kinga Dunin krytykuje
Ex Libris
Kilka tekstów i recenzji Kingi Dunin. Bez ładu i składu to skomponowałem.
Recenzje przenikliwe, ostre, piękne. Szczególnie uderzająca jest recenzyjka (!) tomu Naszej świętej Krowy z Berkeley.
*** Manuela Gretkowska - KABARET METAFIZYCZNY, fragment
Wydawnictwo WAB
...- Beba, będąc cudem natury - bezlitośnie kontynuował Giugiu - czyli mając dwie łechtaczki, pragnie poślubić mężczyznę o dwu członkach. Skoro w Paryżu żyje Beba o dwóch łechtaczkach, czemu by nie miał gdzieś żyć upragniony przez nią mężczyzna. Tym bardziej że natura stworzyła już kangura - zwierzę obdarzone dwoma pokaźnymi narządami kopulacyjnymi.
Całkiem nie z Ex Librisu, ale to Odkrycie Kingi
Czytaj młodzieży polska, takie dzieła zachwalano koło ROKU 1989 przerażonej NOWYMI CZASY publiczności.
Ech, gdzie te czasy, kiedy Gretkowską przedstawiano jako bluźnierczynię i czołową pisarkę feministyczną. Pozostała z tej legendy tylko cena - 13 złotych!!!
*** Włodek Goldkorn - DZIĘKUJĘ GEN. MOCZAROWI
Ex Libris 02/1998
...Tak się też ma sprawa z polską kulturą po Marcu. I z pokoleniem ludzi (wówczas młodych), którzy mieli szczęście być z Polski wyrzuceni. Generał Moczar i jego ludzie chcieli odizolować kulturę polską i Polskę od Zachodu, tymczasem zbudowali most na Zachód. A także sprawili, że mogłem żyć normalnie.
...Centralna postać, pani Seidenman, jest uosobieniem tego typu Żyda, który jest najdroższy sercu znacznej liczby polskich liberałów. ...ani nie wygląda, ani nie zachowuje się jak Żydowka, ani nawet specjalnie się za nią nie uważa. "Złotowłosa piękność o błękitnych oczach i szczupłej figurze" (...) Jej serce "przepełnia wdzięczność dla losu, że uczynił ją Polką".
...Jest to kosmopolita, który postanowił uczestniczyć swoim pisarstwem w budowie nowej Europy, postanowił jakoś budować mosty. Wiec powyciągał i świństewka Żydom i Polakom, pokazał paru dobrych Niemców, a nawet napisał wyjątkowo hołdowniczy i duszoszczipatielnyj artykuł na temat von Stauffenberga, któremu kiedyś w Polsce jakąś tablicę odsłonięto dzięki inicjatywie lokalnej mniejszości niemieckiej. Pretensje poety Śliwonika. O poecie tym po raz pierwszy i ostatni usłyszano na przełomie lat 50/60. Redaktorzył w pisemku "Współczesność" i drukował zamordystyczną poezję. Dziś powraca by wymierzyć sprawiedliwość światu widzialnemu.
Ostatnio doszły mnie słuchy o kryminalnych wyczynach
Śliwonika w Spatifie czasach prl-owskich. Pobił on innego poetę,
Swena Czachorowskiego
doprowadzając go kalectwa. Swen resztę życia spędził w łóżku, nie publikował już
żadnych wierszy.
Jakiś czas temu usłyszałem w TOK FM, iż rycerze politycznej poprawności w USA wzięli pod lupę Massachusetts Institute of Technology, 6 uczelnię amerykańską w rankingu. Okazało się, że na tej jakby nie było politechnice studiuje 5% kobiet. Nie zważając, że Wilson opublikował swoją "Socjobiologię" już w 1975 r. rozpoczęto akcję afirmatywną. Owa akcja, jak wiadomo polega na przyjmowaniu kandydatów z kiepskimi wynikami egzaminów SAT, ale posiadającymi "pochodzenie" etniczne, rasowe, płciowe. Po pewnym czasie wskaźnik studiujących kobiet doszedł do... 45%. Czujecie ten klimat kochani, tu jakiś pajac wykłada teorię superstrun, a na sali siedzą same dyskryminowane kobitki i robią sobie pazurki lakierem. Tak giną imperia...
...Nie wiem dokładnie, jakie zajęcia odbywają się na warszawskim wydziale "Gender Studies"; na wszystkich jednak wydziałach o tej nazwie, jakie znam, polegają one, po pierwsze, na pełnym oburzenia oskarżaniu kultury zachodniej, w tym nauk ścisłych, o systematyczne, zakodowane nawet w języku, jakim się posługujemy, poniżanie, wykluczanie, zniewalanie, lekceważenie i prześladowanie kobiet; po drugie, na próbach zmieniania języka przez fiat, by dopasować go do ideologii "nowego oświecenia"; po trzecie, na wykładaniu postmodernistycznej feministycznej teorii literackiej, która z kolei polega na reinterpretacji ludzkich działań według tezy, że płeć tłumaczy wszystko.
...Lecz patriarchat trzyma się mocno. W Ameryce tylko 11,4% profesorów zwyczajnych z dożywotnio zapewnionym stanowiskiem (tenure) to kobiety; czy wiedziała Pani o tym? Jedenaście procent! To zdumiewające. Moim zdaniem jest to wynik oddziaływania patriarchatu. Dopóki powszechnie uważa się za oczywiste, że w dziedzinie intelektualnej najwyższe pozycje przypadają mężczyznom, dopóty mężczyźni, którzy pragną zniesienia patriarchatu, powinni unikać obejmowania eksponowanych stanowisk w dziedzinie feminizmu. W przeciwnym razie znaczyłoby to, że nie rozumieją, o co w feminizmie chodzi.
...Ja naprawdę zazdroszczę Andrzejowi Stasiukowi, który mógł powiedzieć, że zmarszczki na jego twarzy oznaczają dojrzałość, bo jego doświadczenie zostało wypisane na twarzy. Moje zmarszczki będą najwyżej oznaczać, że się zużyłam. Tego, że mógł napisać opowiadanie, w którym stara kobieta krzyczy: "Bóg jest chłopem". Tego, że może przedstawiać wizję erotyzmu taką, jaka mu się podoba, gdzie mężczyźni są hiperseksualni, a kobiety pijane albo milczące. Nie musi się tłumaczyć, dlaczego jego bohaterowie, mężczyźni, jakby to rzec, uprzedmiotawiają kobiety.
...Julia Kristeva np. mówi o ujawnieniu się języka matriarchalnego (przedlogicznego). Językiem matriarchalnym mówią: dziecko, wariat, eksperymentator, awangardowy poeta. Sugeruje się, że racjonalność (logocentryzm) to żywioł męski, pojawienie się zatem takich zjawisk literackich, jak strumień świadomości, pisanie automatyczne, wyczulona na szczegół proza poetycka, kryzys fabuły itp. oznacza wzrost żywiołu kobiecego w literaturze.
Swoją drogą jakie to straszne, że o XIX-wiecznych trendach feministycznych i antyfeministycznych w polskiej literaturze mają świadczyć jakieś przerażające powieścidła Orzeszkowej i Kraszewskiego.
...Na poznańskiej historii sztuki około dziewięćdziesiąt procent studentów to kobiety, niemalże odwrotnie jest wśród wykładowców, wśród których znajduje się tylko jedna kobieta. Struktura ta odzwierciedla podział na mistrzów i uczennice. Mistrzowie bowiem potrzebują kobiecego zwierciadła, zachwytu, cichego uwielbienia. Także wśród doktorantów dominują mężczyźni. Panuje pogląd, że lepiej ich przyjmować, bo kobiety rodzą dziecko i nie kończą doktoratu, albo przedłużają jego pisanie. Wychowaniem dziecka wciąż jeszcze w naszym społeczeństwie obciążona jest kobieta. Niestety, problem radzenia sobie jednocześnie z domem i karierą nie dotyka lub dotyka w małym stopniu mężczyzn mających dzieci. Kobietom, które próbują łączyć rolę matki z rolą naukowca, wyraźnie daje się do zrozumienia, że tych rzeczy połączyć się nie da. Sama, starając się o urlop macierzyński przy drugim dziecku, usłyszałam: "albo nauka, albo dzieci, na coś trzeba się zdecydować." O podobnych reakcjach pisze w swym tekście Anna Kohli i zwraca uwagę, jak często kobiety, mające dzieci, muszą zrezygnować z kariery. W ten sposób macierzyństwo staje się czynnikiem hamującym lub uniemożliwiającym karierę kobiet na wyższych uczelniach. Jedna z moich znajomych, po doktoracie, nie została zatrudniona na uniwersytecie. Stwierdziła, że i tak nie mogłaby podjąć tej pracy, bo ktoś musi utrzymać rodzinę i męża naukowca. Przerwa innej, spowodowana dłuższym okresem zajmowania się dzieckiem, poskutkowała utratą zainteresowania ze strony promotora oraz w efekcie nieobronioną pracę doktorską.
...Jutta Brückner proklamując kino pornograficzne związków "współzależności pomiędzy seksualnością a językiem, seksualnością a wiedzą, seksualnością a spojrzeniem" postuluje pokazanie "cielesnego szczęścia i zmysłowości, choćby zniekształconej, całego ciała". Rezygnując przy tym z wymiaru czysto wzrokowego, feministyczna estetyka porno powinna być nastawiona na inne, bogatsze formy percepcji. Pamiętając, że "zmysłowość, o której tu mowa, tkwi bardziej w przestrzeniach między obrazami, aniżeli w nich samych", spełniając postulat "somnambulizmu", o którym mówi Irigaray, pornograficzne filmy robione przez kobiety uchylają zamknięte dotąd przed nami drzwi, abyśmy mogły "nie tylko czuć, lecz także widzieć". Kobiecy język filmu pornograficznego, jak i język przeżywania kobiecej seksualności w ogóle, pozostaje w sferze projektów. Jedną z podstaw jego tekstualnych wyznaczników są stosowane dzisiaj w analizach filmowych teorie pisania kobiecym ciałem, jak ecriture feminine. Feministyczne koncepcje przerywają obieg wymiany i akumulacji "towarów" (takie rozumienie pornografii formułuje Jutta Brückner i Luce Irigaray), który odbywa się w tradycyjnej pornografii i pokazują twórczą rolę kobiecego libido, obecną w kulturze i przekształcającą jej paradygmat.
...Wariatki trudno poważnie traktować. W tej roli obsadziły się zresztą same. Nie można przecież brać na serio publicznych zapewnień Kazimiery Szczuki, że prowadziła teleturniej "Ostatnie ogniwo", by obalać patriarchalną strukturę w programie. Ten przerost formy nad treścią w wypowiedziach polskich feministek stał się już anegdotyczny. Wśród studentów socjologii Uniwersytetu Warszawskiego krąży dowcip, że profesor Magdalena Środa nawet w kształcie paczki papierosów potrafi zobaczyć objawy dyskryminacji kobiet. O Manueli Gretkowskiej, pisarce i założycielce Partii Kobiet, opowiada się natomiast w Warszawie, że kiedy jechała samochodem i mijające ją "szowinistyczne świnie" błyskały do niej światłami, była przekonana, że to zemsta za głoszone poglądy. Do głowy jej nie przyszło, że po prostu zapomniała włączyć świateł. Do historii polskiego feminizmu przejdzie anegdota o społecznym wyobcowaniu Kazimiery Szczuki. Na jednej z imprez zorganizowanej w domu naczelnego "Krytyki Politycznej" Sławomira Sierakowskiego krążyła ponoć kilka minut naokoło dwóch lesbijek z popegeerowskiej wsi, aż w końcu mocno podekscytowana wypaliła: - Boże, wy naprawdę mieszkacie w pegeerze?
Feministki salonowe czyli intelektualistki-skandalistki z show-biznesu
...Życie ją mocno wtedy doświadczyło. Przyjechałam do Paryża, gdy Manuela już wróciła do Polski, ale wśród emigracji nadal krążyły legendy o tym, w jakiej nędzy żyła - mówi zaprzyjaźniona z nią Jolanta Kilian z poznańskiego Teatru Ósmego Dnia - po tym, jak zostawił ją mąż, nie miała w nikim oparcia. Sprzątanie w tanich hotelach, podmywanie staruszek, dziwne i krótkotrwałe zajęcia. Wyjeżdżając z Polski pod koniec PRL z hasłem "strzelaj lub emigruj", absolwentka filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego nie miała pojęcia, że w Paryżu przeżyje tak ciężkie chwile. Gretkowska to niewątpliwie kobieta po przejściach. Można zrozumieć jej skandale i parcie na szkło. Gdyby nie odniosła "sukcesu" mogłaby całe życie podmywać staruszki w Paryżu.
...W nobliwej instytucji naukowej, jaką jest IBL, doktorantka Kazimiera Szczuka spotyka się z dość powszechną krytyką. - Przynosi mierne referaty, które sprawiają wrażenie wypracowań pisanych na kolanie i nie spełniają rygorów naukowości - mówi jeden z pracowników naukowych, prosząc o zachowanie anonimowości. - Jej zainteresowania odbiegają od typowej aktywności badacza literatury. A jednak do sprawozdania rocznego IBL wpisano jako osiągnięcie jej książkę o aborcji "Milczenie owieczek". - Delikatnie mówiąc, jako pracownik naukowy Szczuka jest kompletną pomyłką - uważa docent Borkowska. - Kazia potrafi być dowcipną, miłą, uroczą koleżanką, jednak w życiu naukowym instytutu jest nieobecna. Blokuje etat i nie bardzo wiemy, do czego jej to potrzebne.
Podobno wielkim marzeniem Kazi jest to, by opinia
publiczna uznała ją za następczynię Marii Janion. Jak na razie się na to
nie zanosi.
Fragmenty 27, 29, 30. Co się stało z odcinkiem 28, pojęcia nie mam.
...W Polsce trwa obecnie nagonka na jednego z najwybitniejszych pisarzy polskich - Łysiaka. O tym, iż Łysiak jest jednym z najwybitniejszych pisarzy polskich, można dowiedzieć się z wywiadu z Łysiakiem, który opublikowała "Gazeta Polska". Z tego samego źródła pochodzą informacje o nagonce na Łysiaka. "Od kilku miesięcy nie było prawie tygodnia - powiada w wywiadzie Łysiak - żebym nie oberwał w którymś z mediów. Myślę, że potrwa to jeszcze długo". Istotnie. Wystarczy wziąć do ręki jakąkolwiek gazetę, by zorientować się, że nie ma tam ani słowa o Łysiaku. Łysiak jest w każdej gazecie i na każdej stronie przemilczany. Nagonka ta powtarza się w każdym numerze każdego dziennika, tygodnika i miesięcznika. Nie nagonka, a prawdziwa obława na Łysiaka trwa w radiu i telewizji. W Łysiaka wymierzone są wszystkie audycje muzyczne i sportowe. Łysiaka nie przypadkiem nie ma w Randce, w ciemno i nie ślepym trafem nie zwycięża on w Kole fortuny. O Łysiaku z premedytacją nie mówi się w Wiadomościach, a prognoza pogody jest zawsze nie dla niego. Spikerki specjalnie robią miny prześladujące Łysiaka, a reklamy blokują przeznaczony dla Łysiaka czas antenowy.
...Jak powstaje krytyk literacki? Podstawowe i rzecz jasna stare pytanie brzmi: czy w ogóle istnieje ktoś taki, kto został krytykiem literackim, ponieważ marzył o tym od dziecka? Czy jest ktoś taki, kto od urodzenia pragnął zostać krytykiem teatralnym? Czy w ogóle można celem życia uczynić pragnienie bycia recenzentem sztuki obojętnie jakiej? Zapewne nie, ale to, że nie, nie musi być źle. Rozumowanie moje w żadnym wypadku nie zmierza w sławetnie trywialnym kierunku, wedle którego krytycy literaccy są niespełnionymi pisarzami, krytycy teatralni niespełnionymi reżyserami, krytycy filmowi niespełnionymi filmowcami. Rozumowanie moje nie zmierza w tym jałowym kierunku, tym bardziej że - bez żadnych wątpliwości - krytykiem zostaje się - tak jest - z niespełnienia. A rzecz w tym, jak niespełnienie to zostaje użyte, sfunkcjonalizowane, zwaloryzowane, przekute i przetopione w prawdziwe pisarstwo krytycznoliterackie. (W końcu spełnionym pisarzem też się zostaje głównie z niespełnienia). Osobiście bardziej mnie ciekawi "krytyk z niespełnienia" niż "krytyk z urodzenia". Tym bardziej że ten drugi w przyrodzie nie występuje wcale.
...Buła jest śmierdzielem. Wszystko, co nosi, jest za ciasne, bez koloru i wybłyszczone. Ciągnie się za nim smród stęchłego tłuszczu i niemytych organów. ...Czas po wojnie wyrzucił Jurka na margines. Uczył się w gimnazjum ojców marianów na Bielanach, szkole z internatem, stanowiącej azyl dla młodzieży z wydziedziczonego ziemiaństwa, miejskiego patrycjatu. Potem było, jak było. Siedział w więzieniu za jakiś wyskok, junak w hufcach Służby Polsce, trzyletnia służba w marynarce wojennej. Mieszkał w sublokatorskich pokoikach. Żył z dnia na dzień. Karmił wyobraźnię przeszłością. Zagończykami z Dzikich Pól, rębajłami ze szlacheckich sejmików, hulankami i oryginałami z albeńskiego kręgu księcia Karola Radziwiłła "Panie Kochanku", bohaterami powstań narodowych, po wojnie walczącymi z komuną, Młotem, Zaporą, Szarym, Nurtem. Nabrał cech człowieka podziemia, wojny. Nosił się w andersowskich battledressach i oficerkach, trzaskał obcasami jak zawodowy rotmistrz, nogi miał nieco pałąkowate, co stwarzało pozory wieloletniego zespolenia z wierzchowcem.
...Duda-Gracz lubi się powoływać na polskość (arte-polskość?)
swoich obrazów, a nowobogacka publika najwyraźniej uważa, iż malowane olejnymi
farbami karykatury to absolutnie coś najlepszego, na co stać polskich malarzy.
Beksiński - zainspirowany zachodnimi okładkami książek science-fiction - mozolnie,
z dbałością o iluzję, maluje infantylne wizje zjawisk nadprzyrodzonych, fantastycznych
ruin, potworów. Jego ambicją jest dostarczenie widzowi emocji pokrewnych tym,
jakich doznaje się oglądając kasety video z amerykańskimi horrorami. Pretensjonalny
typ artystowski (czyli "Jestem Wielkim Artystą") w ramach ARTE POLO prezentuje
Franciszek Starowieyski. Już sam strój mistrza - szyja opleciona kolorową chustką
- wywołuje piorunujące wrażenie na widzach...
...Gitowcy nie są jednak po prostu tylko grupą przestępczą. Można mówić raczej o tym, że świat przestępczy służy im inspiracją i dostarcza wzoru dla rytuału i języka. Subkultura gitów pojawiła się jako odrębne i rozpoznawalne zjawisko na początku lat 70-ych. Głównie w dużych miastach i gł. w środowiskach robotniczych. Stosunkowo najwięcej gitów rekrutowało się spośród uczniów szkół zawodowych, przyzakładowych. Chcąc podkreślić swoją grupową tożsamość gitowcy ubierali się w ortalionowe, lekkie kurtki z kołnierzem z włóczkowego ściągacza (tzw. szwedki) oraz spodnie zaprasowane na kant. Nosili krótkie włosy lub fryzury "na małpę". Ważną rolę (podobnie jak u skinheadów) odgrywał tatuaż, zwł. kropki na dłoniach i palcach oraz na twarzy. Najważniejszym znakiem rozpoznawczym była kropka przy lewym oku (tzw. cyngwajs). Inne to np. kropka na zewnętrznej stronie dłoni między kciukiem i palcem wskazującym, która oznaczała związek nosiciela ze środowiskiem złodziei, czy kropka na czole między brwiami, która oznaczała, że nosiciel jest "świrem" (wariatem), czyli kimś, kto nie cofnie się przed żadnym czynem. Gitowcy tworzyli niewielkie, kilkunastoosobowe społeczności, akcentujące silny związek ze swoim miejscem zamieszkania. Im węższy krąg i bliższa okolica, tym ściślejsza więź.
Kto przeczytał do samego końca może śmiało nazwać się prawdziwym postmodernistą.
Ale znowuż na mieście mówią, że postmodernizm dawno niemodny.
My Polacy zawsze 10 lat za Murzynami...
Ezry Pounda przygoda z faszyzmem
...Henry Ford to jeden z tych amerykańskich antysemitów, z którymi Pounda łączy coś więcej nie tylko powierzchowne podobieństwo. Pound zawsze wyrażał się o nim pochlebnie, a w "Canto LXXIV" na półce zacnego burmistrza miasta Wörgl obok Dantego i Heinego pojawia się autobiografia Forda. W latach 1920-1922 na łamach "The Dearborn Independent", tygodnika Henry'ego Forda, ukazała się seria artykułów antyżydowskich. Biografowie Forda tak oto scharakteryzowali tę serię: "Główną tezą artykułów jest istnienie międzynarodowego spisku Żydów, których tajne przywództwo dąży do rozpętania wojny, rewolty i chaosu i zniszczenia wszystkich poza wyznawcami Mojżesza w celu przejęcia kontroli nad światową polityką, handlem i finansami". Kiedy czytamy o "tajnym przywództwie" rasy, przypomina się stosunek Pounda do "Wielkich Żydów" i Meyera Anselma. Podobnie jak Pound, redaktorzy "The Dearborn Independent" twierdzili, że nie występują przeciw Żydom
...Włodzimierz Majakowski, Louis Aragon, Pablo Neruda, Jean Paul Sartre, Zygmunt Bauman, Mieczysław Jastrun, Władysław Broniewski, Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Wisława Szymborska, Czesław Miłosz, Adam Schaff, Tadeusz Kroński... Ta lista naprawdę nie jest listą proskrypcyjną, to raczej lista chwały, znajdują się przecież na niej tuziny noblistów i setki rektorów wyższych uczelni (a nie jedynie Heidegger, znany wszystkim studentom filozofii i omijany w uliczkach Hadesu).
...Spotykali się najczęściej w mieszkaniach Za Żelazną Bramą. To były małe mieszkania, stali więc stłoczeni, a na podłodze, między nogami dorosłych, przeciskały się na czworakach dzieci. Pewnego dnia ja też zeszłam na czworaki pomiędzy dzieci i w pewnym sensie tam zostałam. Rozumiałam już, o czym mówią, ale przeszkadzały mi kombatanckie żale po roku 1968, który stanowił dla nich, jak to nazywają socjologowie, przeżycie pokoleniowe. Wtedy, w roku 1972, 1973, 1974 o Komitecie Obrony Robotników nie było jeszcze mowy. Nie mieli nadziei na nic. Stali więc w tym ścisku, wymieniając poglądy, wyobrażenia, nadzieje, prognozy. I żony. Rodziły się potem dzieci, właśnie te, które na początku wieczoru plątały się między nogami stojących, a później zasypiały gdzie popadło. Nikt się nimi nie zajmował. Zaczęło mnie to wreszcie oburzać. Któregoś wieczoru zdałam sobie sprawę, że już nie akceptuję tego stylu życia. Wzięłam się za opróżnianie popielniczek, uprzątanie stert brudnych talerzy, mycie szklanek. Przestałam słuchać, miałam za złe. Po prostu - Wdowa Mozart.
...Pewnego wieczoru wróciłam do domu jak zwykle zmęczona, zła, niechętna do rozmów, po jakimś niepowodzeniu. Ona: - Był tu ten twój kolega, ten Józuś. Ale on dziwny chłop. Żony nie ma, dzieciów nie ma. A już starawy. Dziwny jakiś, gotować umie. Ja (zła): - Pani Honorato, niech mi pani da spokój, to pedał. Ona: - A co to pedał? Ja: - O matko! No, taki chłop, co z chłopem śpi!
Dwa poetyckie życiorysy artystyczno-polityczne
...1951 rok. Czesław Miłosz, poeta i dyplomata PRL, wybiera wolność. Przyszłego noblistę atakuje reżimowa prasa. 4 listopada najostrzejszy atak w "Trybunie Ludu" przypuszcza Antoni Słonimski. Zarzuca Miłoszowi: "Godzisz w budowę fabryk, uniwersytetów i szpitali, wrogiem jesteś robotników, inteligentów i chłopów (...) Cieszy cię każde zło, bo to twój żer, bo płatny jesteś, aby je odszukiwać i rozgłaszać. Wrogiem jesteś naszej teraźniejszości, ale co cię przeraża najbardziej, to nasza przyszłość. Wiesz, że wykonanie planu sześcioletniego uczyni z Polski wielki i silny kraj socjalistyczny".
...Po śmierci Tuwima od napisania epitafium uchylił się nie tylko Wierzyński. Hemar napisał, że poeta "Sławił swoimi strofami Stalina, w plugawym pendant do swoich dawnych wierszy o Piłsudskim". A Grydzewski spierał się z tymi, którzy rozpaczali nad nagłą utratą przyjaciela. "Ja tego przyjaciela utraciłem osiem lat wcześniej" - mówił ze łzami w oczach. Poza wszystkim Tuwim umarł w nieodpowiednim momencie. Tuż po śmierci Stalina. Nad jego grobem przemawiał premier Cyrankiewicz, a ciało wystawiono w sali Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Mariusz Urbanek: "Umarł w najgorszym okresie i na długo zapamiętany został właśnie z tego okresu".
*** Marcin Świetlicki - zapis czatu
- Za chwileczkę. Po prostu więzienie jest jednak w twoim życiu, a więc i pisaniu, bardzo ważne.
- W tej chwili już nie jest aż tak ważne, ale wtedy, oczywiście, zmieniło moją osobowość. Utwardziło mnie. Zdecydowanie nabrałem cech mężczyzny. Wcześniej byłem chłopakiem, chciałem mieć długie włosy i chciałem być ładny. Patrzyłem w lusterko i podobałem się sam sobie. A jak już wyszedłem, to byłem zupełnie kimś innym. Właściwie dopiero wtedy stałem się tym chuliganem, do czego predestynowało mnie całe moje życie.
Moje cytaty i notatki z przeczytanych książek
*** Kinga Dunin - KILKA SKOŚNYCH REFLEKSJI NA MARGINESIE DWÓCH TEKSTÓW WŁODKA GOLDKORNA, OBCHODÓW TRZYDZIESTEJ ROCZNICY WYDARZEŃ MARCOWYCH ORAZ ARTYKUŁU ANDRZEJA SZCZYPIORSKIEGO "MARZEC I POLACY"
Ex Libris 03/1998
*** Dyskusja internetowa o Szczypiorskim i "Początku"
Ex Libris 04/1998
*** Roman Śliwonik - "O terroryzmie literackim"
Magazyn Literacki
FEMINIZM!!!
oczywiście w takiej wersji, jak mi odpowiada
*** Agnieszka Kołakowska - "Brygady politycznej poprawności"
Rzeczpospolita - 2000.01.29
*** FEMINIZM JEST POLITYCZNY
Teksty Drugie
*** "Literatura jest rodzaju męskiego" - wywiad z Izabelą Filipiak
Magazyn Literacki
*** Jerzy Sosnowski - Joyce była kobietą, czyli dlaczego nie lubię pojęcia "literatura kobieca"
Magazyn Literacki
No nie mamy Dostojewskiego. No mamy podrzędną kulturę.
*** Agata Araszkiewicz - Kobieta w pornografii: feministyczne sprzeczności
OŚKa - Biuletyn
*** Luiza Łuniewska, Jolanta Molińska - Skandalistkom dziękujemy
Newsweek - 14/2008
*** Maja Narbutt - Manuela się wciela (Manuela Gretkowska)
Rzeczpospolita - 23.12.2006
*** Maja Narbutt - Kobieta upadła, wydanie poprawione (Kazimiera Szczuka)
Rzeczpospolita - 25.03.2006
*** Jerzy Pilch - "Bezpowrotnie utracona leworęczność"
Tygodnik Powszechny
*** Felietony (niektóre) Jerzego Pilcha z "Polityki"
*** Maria Nowakowska-Majcher - Robaki
Rzeczpospolita - 2002.02.16
Buła jest świntuchem. Wiesię klepał codziennie w pupę. Ja jestem za chuda, więc Buła paluchuje mój biust.
- Przyjąłem, bo chodziła i narzekała - punktuje paluchem moją pierś. - Ale najmniejsza awantura i wont.
- Ależ nigdy w życiu, panie dyrektorze - zarzekam się.
Ktoś doniósł mu, że każde z nas ma wyższe wykształcenie. Mamy w tym swój interes, więc przyjmujemy, że on się na swój sposób stara. Klepanie i paluchowanie jest na razie jedynym tego wyrazem.
Dwa miesiące nienawidziłam Buły. Było tak do dnia, w którym poznałam kawałek jego prawdy. Przechodziłam akurat Aleją Róż, kiedy Buła lokował w samochodzie swoją rodzinę. Najmłodsze z trojga jego dzieci cierpi na zespół Downa.
*** Marek Nowakowski - Nekropolis 2
*** SŁOWNICZEK ARTYSTYCZNY "RASTRA"
"Raster"
*** Mirosław Pęczak - Mały słownik subkultur młodzieżowych
*** Rafał Księżyk - Thomas Pynchon "Tęcza Grawitacji"
*** CHARLES BEREZIN - "Ezra Pound - poezja i polityka"
LITERATURA NA ŚWIECIE, nr 1 (162), 1985
*** Cezary Michalski - Klatka Ezry
"ARCANA", NR 6/1999
Żaden z nich nie znalazł się jednak, ani na chwilę, w klatce Ezry. W klatce Ezry znaleźli się jedynie Céline, Hamsun, Brasillach, Drieu la Rochelle; intelektualiści kolaborujący z nazizmem lub faszyzmem. Znaleźli się tam wyłącznie dlatego, że nazizm i faszyzm przegrały. Zatem, czy wydane na nich wyroki mają cokolwiek wspólnego ze sprawiedliwością? Czy nie stają się tylko odwróceniem zbrodni nazizmu, z którym współpracowali, dokonywanych w czasie, kiedy siła znajdowała się po jego stronie?
*** Krystyna Janda - Eliza i profesor Higgins
*** Krystyna Janda - Ona się za nas modli, czyli pani Honorata
*** PIOTR LISIEWICZ - FALSET PROROKA (Antoni Słonimski)
"Niezależna Gazeta Polska" - 2 czerwca 2006 r.
*** PIOTR LISIEWICZ - STWORZONY LEWĄ RĘKĄ (Julian Tuwim)
"Niezależna Gazeta Polska" - 5 maja 2006 r.
*** Hodujmy róże! - rozmowa z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem o zdrowych i zatrutych źródłach XX-wiecznej polskiej literatury
"Życie" - 2001.18.01
...Gdzieś na początku XX wieku młody poeta, Bolesław Leśmian, napisał wiersz
"Róża" (drugi wiersz "Sadu rozstajnego") ze słynnym
wersem - "Ja nigdy nie zakwitam". Gdzie jest ten młody poeta, który
mógłby teraz uzyskać taką perspektywę i napisać taki wiersz - pytający,
czy świat istnieje i jak istnieje. Może gdzieś jest, może gdzieś się przed
nami ukrywa. Ale to, co naocznie tutaj widzimy - to jest przerażająca pustka.
W Polsce od wielu lat nie pojawiła się nowa i płodna myśl w dziedzinie
krytyki literackiej. Co tu mówić o dziełach, kiedy myśli nie ma.
Ależ Mistrzu! jest taki poeta, zapraszam na:
Gazeta.pl
*** Jestem z marginesu - wywiad z Maciejem Maleńczukiem
Robert Capa - Normandia - 1944 r.
Timothy O'Sullivan - Bitwa pod Gettysburgiem - 1863 r.
*** Szumy, zlepy, ciągi...
Zagłada australijskiej Lekkiej Brygady Kawalerii pod Galipoli, kilka cytatów z "Paragrafu 22",
straty ZSRR w II wojnie światowej, sprawa Nieczajewa, pogrzeb Dostojewskiego, czy Niemcy chcieli
utworzenia polskiego rządu kolaboracyjnego w 1939 r., "Sztuka i Naród" - pismo i polityka
*** Szumy, zlepy, ciągi - cz.II
Dane nt. produkcji uzbrojenia dla państw walczących w II wojnie św., jak wzrastał poziom picia wódy w Polsce
od 1925 r., dlaczego polscy żołnierze kochają Stalina i Hitlera, dlaczego autorytaryści wierzą w Boga, Kozły Ofiarne - dlaczego?
*** Szumy, zlepy, ciągi - cz.III
Sprawa polska a Noc Kryształowa, kalendarium dziejów Żydów w Polsce od 1876 r., stosunek ugrupowań politycznych Polski
XX wieku do mniejszości narodowych, obóz pracy w Jaworznie
*** Szumy, zlepy, ciągi - cz.IV
Co myślał przedwojenny redaktor Giedroyc o Żydach, Góralski Legion SS (!), stosunki polsko - żydowskie w USA w latach 1918 - 1921, antysemityzm międzywojenny w II RP
*** Szumy, zlepy, ciągi - cz.V
Marek Hłasko - buntownik czy grymaśny maminsynek, Fryderyk Nietzsche
nawołuje do masakry garbusów i mieszczan, "List filozoficzny" Piotra Czaadajewa,
stalinowskie wiersze Jana Brzechwy, prawdziwe fakty z życia Janosika, wzięcie w Emilcinie,
Kacper Hauser, kurlandzkie imperium kolonialne w XVII w., czy III Rzesza mogła zwyciężyć?