Życie
z dnia 2001-06-13
Andrzej
Chąciński
Nasza mała
destabilizacja - 1
"Współczesność" była, podobnie jak dużo później "brulion", pismem
jednego pokolenia - pokolenia "odwilży"
Jeżeli
metody działania partii w środowisku literackim w latach 1949–56 w Polsce
zostały przez historyków dość dokładnie opisane, to o sposobach,
stosowanych przez nią w okresie po 1956 roku wiemy nie tak dużo. Wydaje
się, że po objęciu władzy przez wypuszczonego z więzienia Gomułkę
działacze PZPR-u nabrali przekonania, że uda im się wychować tzw. "pisarzy
zaangażowanych", którzy jednocześnie byliby "zaangażowani" i tworzyli
dzieła wysoko oceniane przez czytelników: cecha, której pisarzom w
poprzednim okresie nie udało się osiągnąć. Recepty, jak uzyskać taki wynik
partia jednak nie miała. Zresztą, w momencie dojścia Gomułki, w 1956 roku,
w biurach odpowiedzialnych za te sprawy instancji partyjnych panował
bałagan. Nie oznaczało to zresztą, że uznano, iż partia może się wyrzec
kontroli nad twórczością literacką. Dzisiaj tego rodzaju dążenia mogą
wydawać się nam śmieszne, jednak czterdzieści lat temu do sprawy nadzoru
nad działalnością prasy, literatury, a także innej twórczości
artystycznej, ludzie sprawujący władzę odnosili się ze specjalną troską.
Uważali, że jeden dobrze napisany wiersz albo opowiadanie, jeżeli w
odpowiednim czasie trafi do czytelników, może spowodować społeczny
niepokój lub coś jeszcze gorszego.
Na krótkiej smyczy
Bardzo
ciekawe były sposoby oddziaływania na najmłodszą generację literatów,
zrzeszonych w działających przy Związku Literatów tzw. "Kołach młodych". O
tym, że istniała jakaś metoda postępowania w tej dziedzinie, świadczą
decyzje, jakie podejmowano po opanowaniu względnego chaosu w latach
1956–57. Dużo wysiłku włożono w to, aby niespokojne i trudne do opanowania
środowisko literackiej młodzieży poddać wymaganej przez partię
dyscyplinie. Starano się pacyfikować powstałe spontanicznie w miesiącach
"odwilży" grupy literackie, a wydawane na kolanie periodyki zamykać lub
neutralizować. Przykładem mogą być losy członków grupy literackiej
"Współczesność", zorganizowanej w oparciu o działające przy warszawskim
Oddziale Związku Literatów "Koło młodych". Sprawa dotyczy nie tylko
ugrupowania, ale i pisma pod tym samym tytułem. "Koła młodych"
posiadały w latach 1955–57 w Związku Literatów pozycję niewiele różniącą
się od statusu Komisji Rewizyjnych, Zarządów czy Komisji Stypendialnych.
Działania ich zarządów, jak i sprawy, którymi żyły koła, były kontrolowane
przez zarządy oddziałów i nadzorujące je instancje partyjne. W teorii
członkiem "Koła młodych" mógł zostać każdy młody kandydat, który
przedstawił parę utworów, świadczących, że zainteresowany zajmuje się
literaturą. Chodziło o jakieś zaczątki wartości literackich, które w tych
utworach powinny były występować. O tym, jak w latach przed
"Październikiem" wyłaniano kandydatów do "Kół młodych" wiemy mało. Marek
Hłasko, który debiutował dwa lata wcześniej niż pisarze ze
"Współczesności", pisze, że do przedstawiciela związku został skierowany
za pośrednictwem "Trybuny Ludu". Współpracował z nią jako tzw.
"korespondent terenowy". W każdym razie, wydaje się, że w werbowaniu
nowych członków "Kół Młodych" brały udział redakcje, "organizacje
społeczne", a także na pewno związki zawodowe. Kandydaci na nowych
"inżynierów dusz ludzkich" byli przez władze starannie sprawdzani i
selekcjonowani... W 1955 roku sytuacja zaczęła się jednak zmieniać. Na
fali nowych inicjatyw społecznych, dyskusji o roli partii w kraju i ruchów
reformatorskich również Związek Literatów musiał przestać być hermetyczną,
odciętą od społeczeństwa organizacją i musiał przystosować się do
panującego powszechnie nastroju. Znalazło to również odbicie w
działalności "Kół młodych". Sala zebrań na I piętrze Związku Literatów w
Warszawie na Krakowskim Przedmieściu zapełniła się młodymi kandydatami na
ludzi pióra, którzy parę miesięcy wcześniej chyba nie śmieliby przekroczyć
progów tego lokalu. Od starszych członków koła różnili się między innymi
wyglądem, w tym sensie, że np. członków zarządu cechowała urzędnicza
schludność, a ci byli jacyś niedomyci, szarzy, źle ubrani. Ważniejsze
jednak było coś innego. Podczas gdy członkowie zarządu i osoby z nimi
związane zarówno w swoich utworach, jak i w ustnych wystąpieniach nie
zapominali o wtrąceniu paru zdań o społecznej roli literatury i ogólnym
określeniu "po czyjej stoją stronie", ludziom, którzy ostatnio zasilili
koło, tego rodzaju zachowanie nie przychodziło do głowy. Zdarzało się
nawet, że się uśmiechali, kiedy np. któryś z członków zarządu wygłaszał
kanoniczne zdanie, w rodzaju: "uważam, że literatura powinna
odzwierciedlać przemiany w społeczeństwie socjalistycznym i głośno mówić o
osiągnięciach, które dokonano". Podobnie było, jeśli chodzi o sympatie
literackie. Młodzi prozaicy wiedzę o warsztacie pisarskim starali się
czerpać z lektury pisarzy amerykańskich, których kilka utworów, na czele z
twórczością Hemingwaya było dostępnych w księgarniach. Podczas dyskusji
padały nazwiska Caldwella, Steinbecka, Dos Passosa... Jeden z
nowoprzybyłych określił się nawet jako wielbiciel twórczości Edgara Allana
Poe...
Uciekając przed czystką
Zarząd "Koła młodych"
okazywał krytyczny stosunek do nowoprzybyłych. Najgorzej widziany był
autor kilku opowiadań - Leszek Szymański. Trudno obecnie powiedzieć, czym
ściągnął na siebie antypatię grupy, rządzącej dotąd kołem. Czy swoim
wyraźnym zainteresowaniem prozą angielską i amerykańską? Czy przeczytaniem
dwóch czy trzech opowiadań, napisanych "pod" Edgara Allana Poe? Z zebrania
na zebranie atmosfera panująca w kole stawała się coraz trudniejsza do
zniesienia. Piszę - "z zebrania na zebranie", ponieważ częstokroć
wybuchały na nich gwałtowne dyskusje, podczas których lekceważąco
odnoszono się do "realizmu socjalistycznego" i tak śmiało poruszano
przemilczane dotąd tematy, że prowadzący czuł się w obowiązku przypominać
zebranym, że pewien umiar w wypowiedziach ich obowiązuje. W końcu przyszło
coś, co niektórzy uznali, że musiało nadejść. Zarząd zapowiedział, że
wśród członków koła przeprowadzi weryfikację. Jako powód podano, że
"poziom utworów niektórych członków koła jest zbyt niski, by można było
uznać, że ich autorzy w przyszłości zostaną pisarzami". W rzeczywistości
jednak weryfikacja była wymierzona przeciwko kilku nowoprzybyłym. W ich
liczbie pewnie również przeciwko Leszkowi Szymańskiemu. Uznano go za
przywódcę grupy "niesfornych". Szymański na tę groźbę zareagował
deklaracją: "Weryfikacja? Dobrze. To my założymy grupę literacką! I
niedługo zaczniemy wydawać pismo". Wypowiedź na temat wydawania pisma
wydawała się tak fantastyczna, że w pierwszej chwili nikt jej poważnie nie
potraktował. Na razie zorganizowano grupę literacką. Na listę wpisało się
parę osób, należących do "Koła młodych", a także paru szkolnych kolegów
Szymańskiego. Idea "grupy" wydaje się, że wyraźnie "chwyciła". Nie
było jasne, jaki miało to przybrać kształt. Może zbiorowej próby
znalezienia miejsca dla utworów członków koła w jakimś piśmie? Może
uzyskania poparcia dla koła ze strony Ministerstwa Kultury? W atmosferze,
jaka w tym okresie panowała w kraju, nawet zarząd koła rozumiał, że trzeba
coś zacząć robić... Jakiś czas później, podczas zebrania koła,
Szymański zwrócił się do zebranych o składanie na jego ręce tekstów do
pierwszego numeru pisma. W krótkim komunikacie przekazanym kolegom
oświadczył, że uzyskał z cenzury zezwolenie na wydanie "jednodniówki" pod
tytułem "Współczesność", która z czasem zostanie przekształcona na
ukazujące się regularnie pismo. Pieniądze na druk i papier grupa literacka
"Współczesność" otrzymała od Zarządu Głównego Związku Literatów,
"Materiały" do numeru złożyli prawie wszyscy członkowie "Koła Młodych",
nie wyłączając zarządu, dotąd tak krytycznie nastawionego wobec
Szymańskiego. Do grupy tej należeli: Andrzej Jasiński, Sławomir Kryska,
Eugeniusz Kabatc, Magda Leja, Monika Kotowska. Naczel- nym redaktorem
"pisma" został Leszek Szymański, a w najwęższym "zespole redakcyjnym"
znaleźli się Roman Śliwonik, Jerzy Siewierski i niżej podpisany.
Wystąpienie
Pierwszy numer pisma ukazał się na początku
października 1956 roku. Na temat tego, czy "Współczesność" jest pismem,
czy tylko jednodniówką, w Urzędzie Kontroli Prasy wybuchł spór między
cenzorem a przedstawicielami redakcji. Cenzor zakwestionował cyfrę "Nr 1",
umieszczoną obok tytułu. Stwierdził, że "Nr 1" sugeruje, iż
"Współczesność" jest pismem, na co nie było zgody. "Nr 1" jednak pozostał,
dzięki usunięciu z już zatwierdzonego składu części daty wydania
pierwszego numeru pisma. W pierwszym numerze "Współczesności",
niezależnie od toczonych wcześniej sporów, swoje utwory zamieścili prawie
wszyscy członkowie "Koła młodych". Fragmenty prozy opublikowali członkowie
zarządu: Eugeniusz Kabatc i Magda Leja. Wiersz na pierwszej stronie
opublikował Roman Śliwonik, a na innych stronach znalazły się utwory W.
Albińskiego, J. Bestera, M. Zakrzewskiego, J. Bolka. J. Barańskiego i Z.
Sawko. Autorami opowiadań, zamieszczonych w numerze, byli: Monika
Kotowska, Andrzej Chąciński, Jerzy Siewierski i Leszek Szymański. Dział
krytyki reprezentował poeta Jan Wyka z opublikowanym na pierwszej stronie
esejem pt. "Uwagi o najmłodszej poezji", Leszek Szymański - szkicem o
twórczości F. S. Fitzgeralda i Andrzej Dobosz rozprawą o sztuce
"Lorenzaccio" Alfreda de Musset. W sensie publicystycznym najważniejszym
tekstem był artykuł redakcyjny pt. "O sytuacji młodych". Czytamy w nim, co
następuje: "Bo ile razy do roku można wydrukować się np. w 'Nowej
Kulturze' ? Raz najwyżej i to przy bardzo sprzyjających
okolicznościach... Polityka redakcyjna pewnych pism redaktorów działów
poezji doprowadza do apatii, jak na przykład w 'Po prostu'
, gdzie wiersze jako towar niechodliwy, zaakceptowany w końcu do druku,
ginie w drodze do drukarni". Stosując do sprawy dzisiejsze kryteria
można by powiedzieć, że był to po prostu sygnał członków pewnej grupy
zawodowej, upominającej się o wydanie jej zezwolenia na podjęcie nauki
zawodu i zaniechanie stosowania kryteriów politycznych podczas rekrutacji.
Jednak warto przypomnieć, że w "Kole młodych" było parę osób, które
cieszyły się zaufaniem kierownictwa partyjnego. Jedni wchodzili w skład
zarządu, inni figurowali na liście szeregowych członków. Przyszłe
wydarzenia wykazały, że mimo zmian, jakie miały miejsce w Polsce w latach
1956–57, nie przestali uważać, że to właśnie oni są predystynowani do
nadawania tonu środowisku literackiemu... Do kiosków pierwszy numer
"Współczesności" trafił w październiku 1956 roku. W sensie technicznym był
zrobiony "na kolanie". Makietę przy pomocy Leszka Szymańskiego i niżej
podpisanego wykleił redaktor techniczny z "Expressu Wieczornego" Andrzej
Korczak. Numer został wydrukowany w drukarni na ul. Smolnej, na maszynach
płaskich, w nakładzie 2300 egzemplarzy. Jak Szymańskiemu udało się
uzyskać zezwolenie na dalsze wydawanie pisma, nie wiemy. To, że takie
zezwolenie uzyskał, wynika z faktu, że w dniu 21 listopada 1956 roku
ukazał się drugi numer "Współczesności". Wydanie numeru umożliwiła
subwencja Ministerstwa Kultury i Sztuki w wysokości 20 tys. złotych.
Sprawą tą osobiście interesował się minister Karol Kuryluk. W numerze
poza materiałami publikujących dotąd autorów znalazł się wiersz młodego
krakowskiego poety Ireneusza Iredyńskiego pt. "Gdzie" oraz poety z
warszawskiego "Koła młodych" Andrzeja Jasińskiego pt. "Zbyt często". W
dziale krytyki autor ukrywający się za literami "B.A.C. " zamieścił esej
pt. "O Hemingwayu, czyli próba detronizacji". W dziale prozy na uwagę
zasłużyły opowiadania dwóch autorów: Aleksandra Minkowskiego "Dla dobra
sprawy" i Eugeniusza Kabatca pt. "Czerwona wyspa samotności". Redaktor
starał się, aby "Współczesność" stała się trybuną pisarzy różnych
orientacji politycznych. Dwaj ostatni autorzy już wtedy byli znani w
środowisku literackim jako reprezentujący kierunek lewicowy.
Pierwsze kłopoty
O tym, że zarówno w poezji, jak i w
publicystyce starano się ustosunkować do spraw nurtujących społeczeństwo
polskie, świadczył artykuł "Zamiast manifestu" oraz wiersz Romana
Śliwonika pt. "Węgrom". W utworze tym, zamieszczonym na pierwszej stronie,
czytamy: "Słuchaliśmy tyle lat/ huku młotów/ kujących pęta/ oczy nasze
wybielał lęk/ że nie zerwą ich ludzkie ręce/ pod olbrzymią pokrywą
milczenia/ szept ochrypły rozkrwawiał usta...". Był to komentarz
twórców pisma do wiadomości o bliskim upadku powstania węgierskiego.
Parę dni później grupie literackiej "Współczesność" zezwolenie na
wydawanie pisma odebrano. Jak się można było spodziewać, przyczyną decyzji
było wydrukowanie wiersza poruszającego sprawę powstania węgierskiego.
Wśród członków zespołu wydającego pismo zapanowała konsternacja. W
przeważającej liczbie osoby związane z pismem były przekonane, że szansa
na dalsze wydawanie pisma została zmarnowana. Nastroje pesymistyczne
przeważały. Okazją do podjęcia starań o zwrot odebranego zezwolenia
okazała się rozpoczęta w styczniu 1957 roku kampania wyborcza do Sejmu, a
ściśle mówiąc spotkania kandydatów na posłów i przywódców partii z
ludnością Warszawy. Podczas jednego z takich spotkań, na wiecu w Sali
Kongresowej Pałacu Kultury, Leszkowi Szymańskiemu udało się dostać do
odpoczywającego po przemówieniu Władysława Gomułki i zreferować prośbę o
zwrot zezwolenia. Na sali poza Szymańskim był również obecny Eugeniusz
Kabatc. Zaskoczony Gomułka udzielił krótkiej reprymendy Szymańskiemu, po
czym jednemu z sekretarzy KC polecił załatwić sprawę. Parę dni później
zezwolenie na wydawanie pisma zwrócono. Jeszcze parę lat później
partyjni pisarze, w osobach Jerzego Putramenta i Kazimierza Koźniewskiego
nie mogli darować Szymańskiemu "bezczelnego" zachowania wobec przywódcy
partii. Putrament napisał: "... po którymś spotkaniu z Gomułką do
prezydium przedostał się mydłek i kanciarz, niejaki L. S. (Leszek
Szymański), podszedł bez cienia skrupułów do Gomułki i znienacka zażądał
papieru na pismo młodzieżowe. Zaskoczony Gomułka się zgodził. Stąd wzięła
się 'Współczesność' ". Nie wiadomo, dlaczego Putrament
napisał, że chodziło o papier, a nie o zezwolenie. Zresztą wierność
szczegółom nigdy nie była jego mocną stroną.
Nowe twarze
Tu
warto przypomnieć, że żadna z osób zakładających "Współczesność" nie miała
w tym okresie na swoim koncie więcej niż kilku opublikowanych opowiadań
lub wierszy. Podobnie daleko było im do debiutu w postaci wydania książki.
Jeśli zaś chodzi o Szymańskiego, to był on zarówno autorem pomysłu
założenia grupy i wydawania pisma, jak również osobą, która w różnych
urzędach "wychodziła" zezwolenia na wszystko, co dotąd zrobiono.
Zaskoczeni urzędnicy wysokiej rangi w Ministerstwie Kultury, w cenzurze i
innych urzędach zgadzali się na jego "żądania", nie będąc pewnymi, czy za
jego plecami nie stoi ktoś ważny. Sytuacja w Polsce była ciągle niepewna,
wielu wysokich urzędników spodziewało się zwolnienia, więc tym łatwiej
przychodziło im podejmować ryzykowne decyzje. "Współczesność"
zaczynała się tymczasem rozwijać. Z miesiąca na miesiąc do składającego
się z ośmiu osób zespołu zaczęli dołączać nowi ludzie. Ich nazwiska, jako
"stałych współpracowników", znalazły się w stopce pisma. Byli to autorzy,
którzy zgłosili gotowość stałego drukowania swoich tekstów we
"Współczesności". A więc: Jerzy Łojek z artykułami "Cat" o Stanisławie
Auguście", "Ja Klaudiusz - czyli psychologiczny mechanizm dyktatury";
Zbigniew Irzyk z tekstem pt. "O literaturze fantastycznej" i "Szarganie
świętości" (o twórczości Z. Nałkowskiej); Jerzy Krzysztoń z opowiadaniem
pt. "Lekarz obozowy"; Jan Zbigniew Słojewski, jako autor "Wywiadu z Ojcem
Pirożyńskim"; Andrzej Brycht z "Wierszami", a później opowiadaniem pt.
"Balbina". Z dawnych współpracowników nie zerwał kontaktu z pismem
Aleksander Minkowski, drukując w numerze 6. z 1957 r. opowiadanie pt.
"Ławka pod akacjami". Pod koniec roku swe artykuły zaczęli zamieszczać we
"Współczesności" Piotr Wierzbicki i Tomasz Burek. Pismo zamieściło
również żałosny z perspektywy czasu, ale w tamtym okresie mogący uchodzić
za interesujący, spór między Anatolem Sternem a Antonim Słonimskim,
toczony częściowo na łamach "Współczesności". Słonimski w "Nowej Kulturze"
określił Sterna jako "starego lisa, grafomana", który znowu tak jak przed
wojną gromadzi wokół siebie grono naiwnych i niezorientowanych, pragnących
uzyskać "przepustkę na Parnas". Stern posługując się cytatami z
przedwojennych "Wiadomości Literackich" zarzucił Słonimskiemu pisanie
nieprawdy i antysemityzm. Pożytecznym dla interesów pisma było nawiązanie
przy pomocy artykułów Sterna do tradycji polskich futurystów. W
numerze 6 (maj 1957) na pierwszej stronie zamieszczono kilka wierszy
Mirona Białoszewskiego. Oto jeden z nich: "Interes I": "... Skup
sztucznych nóg z patentem/ Przedsiębiorca - ortodoks, twierdzi/ "Kalwini
mają jedno oko/ ale ja im nie wprawię"/ po cichu/ wstawia zęby baptystom/
(mówią: metodystom)". Andrzej Brycht zaproponował druk swoich wierszy,
mówiących o pracy w kopalni w okresie stalinowskim. Wiersze, przygotowane
do druku w numerze 7. "Współczesności", zdjęła cenzura. Zamiast tych,
redaktor zdecydował zamieścić inne wiersze Brychta. Oto jeden z nich:
"Urodziłem się w poczekalni dworcowej pełnej kurew, alfonsów i glin/
siedzę okrakiem na szynach onanizując wyobraźnię/ czekam na pociąg, który
utnie mój czas". Po wydrukowaniu tych wierszy kilkanaście pism
opublikowało komentarze w stylu: "oj, młodzi, źle się bawicie! Uważajcie!
". Opublikowane w następnym numerze opowiadanie Brychta pt. "Balbina"
wzbudziło jednak duże zainteresowanie w środowisku literackim.
Publikujący w tym okresie w piśmie "Za i Przeciw" Stanisław
Grochowiak, który później sam miał wejść do
redakcji pisma, tak oceniał "Współczesność": "autentyczna młoda grupa
literacka z własnym pismem i kolosalnym hałasem. Z miejsca chcę przyznać,
że życzę 'Współczesności' wszystkiego najlepszego, jako że
naprawdę jest młoda...".
W czynie społecznym
Mimo dużego
zainteresowania, jakim cieszyło się pismo, redakcja borykała się z coraz
większymi przeciwnościami. Honorariów autorom nie wypłacano, poza jakimiś
drobnymi sumami wypłacanymi tylko tym, o których redaktor wiedział, że są
w naprawdę trudnej sytuacji materialnej. Byli też autorzy odbierający
honorarium w postaci 20 egzemplarzy pisma, które następnie rozsprzedawali
wśród znajomych. (Autor niniejszego artykułu był dobrze zorientowany w
sytuacji pisma, ponieważ w tym okresie sprawował "de facto" funkcję
sekretarza redakcji). Organizowano sprzedaże uliczne "Współczesności". Do
jednej akcji, szczególnie udanej, wynajęto nawet samochód z megafonem.
Najwięcej kłopotów było z uiszczeniem opłat za druk i papier w
drukarniach. Piszący te słowa pamięta nieustanne próby dodzwonienia się do
przedsiębiorstwa "Ruch" w sprawie przekazania pieniędzy za sprzedany
numer. I czekanie na podliczenie liczby zwrotów. Bo na tej podstawie można
było określić sumę, jaka z kolportażu wpłynie do redakcji. Lokalem
redakcji był duży pokój w mieszkaniu Leszka Szymańskiego przy ulicy
Ludnej. W mieszkaniu był telefon, co miało duże znaczenie. Ojciec Leszka
był wyższej rangi urzędnikiem w Ministerstwie Poczt i Telegrafów.
Gdzieś późną jesienią 1957 roku liczba osób, kontaktujących się z
redakcją, zaczęła wyraźnie maleć. Mniej tekstów wpływało też od
współpracowników. W rozmowach toczonych w redakcji padały pytania: "jak
długo można pracować bez wynagrodzenia?". Parę osób zaczęło na stałe
pracować i do pisma zaglądało tylko w soboty lub w niedziele. Po
podsumowaniu, które zrobiono przy końcu grudnia, okazało się, że w 1957
roku zespołowi udało się wydać osiem numerów, co - jeżeli wziąć pod uwagę
warunki, w jakich się ukazywały - było dobrym rezultatem. W sensie
merytorycznym "Współczesność" przy końcu roku 1957 można było określić
jako mocne pismo. Zawdzięczało to pracy zespołu i dużej grupy
współpracowników, bezinteresownie zasilających redakcję tekstami. A
najważniejsze było to, że w grupie tej było parę osób dysponujących
rzeczywiście dobrymi piórami. Ich teksty u jednych wywoływały zachwyt, a u
innych wściekłość, co znaczyło, że mocno poruszały czytelników. Natomiast
w sensie możliwości technicznych i finansowych "Współczesność" była w
niewesołej sytuacji. Po prostu brakowało pieniędzy na dalszą działalność.
Nowy patron
O tym, że Szymański kontaktował się z PAX-em,
koledzy wiedzieli jeszcze w czasach "Koła Młodych". Był laureatem, chyba
drugiej, nagrody w konkursie na opowiadanie o Mickiewiczu, ogłoszonym
przez wydawnictwo PAX. W PAX-ie poznał np. Brychta, któremu zaproponował
druk wierszy, a później opowiadań we "Współczesności". Toteż autor
niniejszego artykułu nie zdziwił się, kiedy pewnego dnia, chyba w styczniu
1958 roku, usłyszał ze strony Szymańskiego: "Co byś powiedział na to, żeby
'Współczesność' zaczęła wychodzić w PAX-ie?". Odpowiedź
była natychmiastowa: "Stracimy nasz charakter! PAX nie pozwoli na to, żeby
pismo było takie, jakie było dotąd". "No, nie wiem - odparł Szymański -
PAX potrafi być tolerancyjny". Kilka dni później rozpoczęły się
rozmowy z kierownictwem PAX-u. W tym samym czasie niżej podpisany poprosił
Szymańskiego o skreślenie z listy zespołu, wydającego pismo
"Współczesność"... Pierwszy numer "paxowskiej" "Współczesności" ukazał
się 28 lutego 1958 roku. Obok tytułu widniał numer 11., co świadczyło, że
nowy wydawca postanowił zachować dawną numerację. Nowa "Współczesność" nie
była gorsza od poprzedniej, wydawanej jako niezależne pismo. Dla
czytającego było jasne, że PAX nie chce stracić tej grupy
współpracowników, którzy w ostatnim okresie związali się z redakcją.
Wynikało to z doboru nazwisk już w pierwszym numerze. Poza zamieszczonym
na pierwszej stronie wywiadem z Arturem Sandauerem, w numerze ukazało się
opowiadanie Andrzeja Brychta pt. "Blit"; eseje: Tomasza Burka pt.
"Tragedia naszego miasta" i Piotra Wierzbickiego "Pawlikowska wśród
poetów"; a także artykuł Wojciecha Janickiego pt. "Kartki o rówieśnikach".
Leszek Szymański wydrukował w numerze opowiadanie pt. "Podwieczorek u
Wernera". Od czasu przejęcia przez PAX "Współczesność" zaczęła
wychodzić jako dwutygodnik. Poza przysłanym przez stowarzyszenie
sekretarzem redakcji tylko redaktor naczelny uzyskał status stałego
pracownika. Jako lokal redakcji przydzielono pokój w biurze Stołecznego
Oddziału PAX-u. Dla współpracowników ważne było to, że pismo zaczęło
płacić autorom pełne honoraria. Jak można się było spodziewać, w sprawie
kwalifikowania materiałów do druku najwięcej miał do powiedzenia sekretarz
redakcji Józef Szczawiński, członek Stowarzyszenia PAX, zawodowy
dziennikarz. Na liście członków kolegium miejsca Andrzeja Chącińskiego,
Andrzeja Delinikajtisa, Jerzego Prokopiuka i Jerzego K. Siewierskiego
zajęli: Kazimierz Augustowski, Zenon Komender, Henryk Krasowski, Iwo
Płachecki i Józef Szczawiński. Wszyscy nowi członkowie kolegium należeli
do Stowarzyszenia PAX. W "paxowskiej" "Współczesności" ukazało się w
ciągu czterech miesięcy kilka ciekawych artykułów: w numerze 13. esej J.
Z. Słojewskiego pt. "Czarne skrzydła", w numerze 14. artykuły Romana
Zengela, Tomasza Burka i Marka Ruszczyca, w numerze 15. wywiad z Jerzym
Zawieyskim, przeprowadzony przez Zbigniewa Irzyka i Jerzego Czajkowskiego.
Treść wywiadu świadczy, że już w pierwszych numerach, ukazujących się pod
szyldem PAX-u, "Współczesność" zaczęła zmieniać kierunek. Na pytania, czy
opisy scen erotycznych w opowiadaniach Marka Hłaski wpływają destrukcyjnie
na młodego czytelnika, Jerzy Zawieyski odpowiedział tymi słowami: "Hłasko
jest bardziej złożony, niż się wydaje. Opinie o jego opowiadaniach są
powierzchowne i nieraz krzywdzące. Autor 'Pętli' jest
pisarzem bardzo utalentowanym...". Nie zgadzając się z opinią pisarza
redakcja zamieściła obok wywiadu oświadczenie, w którym m. in. czytamy:
"Redakcja nawiązując do części wypowiedzi pana Jerzego Zawieyskiego uważa,
że twórczość Hłaski wywiera jednak destrukcyjny wpływ na młodego
czytelnika. Bowiem widzenie rzeczywistości u Hłaski sprowadza się do
negacji...". I jeszcze parę zdań w podobnym tonie. Wcześniej we
"Współczesności" nie ukazywały się artykuły negatywnie oceniające
twórczość Hłaski. Odwrotnie - twórcy, należący do grupy "Współczesność",
uważali go za starszego kolegę, który - gdyby zgodził się we
"Współczesności" drukować swoje utwory - zostałby przyjęty w piśmie z
otwartymi ramionami...
Partia zazdrości
Któregoś dnia w
połowie czerwca 1958 roku piszący te słowa znalazł w drzwiach swojego
mieszkania kartkę od Leszka Szymańskiego. "Zadzwoń do mnie" - napisał
Szymański. "Mam ci do powiedzenia coś bardzo ważnego". Godzinę
później, kiedy spotkaliśmy się przy wejściu do gmachu przy skrzyżowaniu
Alej Jerozolimskich i Nowego Światu, uśmiechając się z zażenowaniem,
Szymański powiedział: Postawili ultimatum, że albo "Współczesność"
odejdzie od PAX-u, albo odbiorą zezwolenie na wydawanie pisma. Jeżeli
odejdziemy, warunki do wydawania pisma będziemy mieli zapewnione. To
nieładnie w stosunku do PAX-u, ale co robić? Tobie, ponieważ nie byłeś w
PAX-ie, będzie łatwiej rozmawiać w Komitecie Centralnym. Cieszę się, że
udało mi się ciebie znaleźć! Rozmowa w KC trwała krótko. Od
instruktora Wydziału Prasy usłyszeliśmy: "Zgłosicie się do dyrektora
Herbsta z przedsiębiorstwa "Ruch", a on wam wszystko załatwi... W tym
dniu rozpoczął się nowy okres w życiu "Współczesności"... Jak się
wydaje, partia uważnie obserwowała działalność grupy i pisma
"Współczesność". O tym, że w 1957 roku pismo nabrało znaczenia wiedziano
choćby z wypowiedzi innych organów prasowych. W następnym roku pewnie
dalej przyglądano by się walce o przetrwanie grupy zapaleńców i być może
pozwolono by na ich zejście ze sceny w wyniku niezapłacenia kolejnego
rachunku w drukarni. Tymczasem grupa, zamiast rozproszyć się i umrzeć
"śmiercią naturalną", znalazła sobie nowego protektora. Wydaje się, że
dopiero w tej sytuacji w KC zaczęto zastanawiać się, jak wobec niej
postąpić. Pozwolenie na to, żeby licząca parędziesiąt osób grupa ludzi
piszących znalazła się w zasięgu wpływów stowarzyszenia religijnego, nawet
akceptowanego przez władze, uznano za politycznie niepożądane. Odebranie
zezwolenia na wydawanie pisma, w ówczesnej sytuacji uznano za krok zbyt
gwałtowny. Postanowiono więc skierować pismo do nowego, partyjnego
wydawcy, a zmiany, które już wtedy chciano w piśmie przeprowadzić, odłożyć
na później. Taki to splot wydarzeń spowodował, że w czerwcu 1958 roku
pismo uzyskało wydawcę w postaci Biura Wydawniczego "Ruch" i kilka etatów
dla swoich pracowników. Jego twórcy jednak dalej nie mogli czuć się
bezpieczni. Ich prawdziwe kłopoty i wynikające z nowej sytuacji zagrożenia
były jeszcze przed nimi.
|