Sylwia Frołow

Bolszewicy i apostołowie

Osiem portretów

2014

 

(...)

 

Maksym Gorki

 

Mistrz i dyktatorzy

 

 

Rewolucja jest rewolucją jedynie wtedy, gdy wyzwala naturalną i potężną ekspresję twórczej siły ludu. Jeśli jednak jest po prostu uwolnieniem ludzkich instynktów nagromadzonych przez lata niewolnictwa i ucisku, wówczas nie można mówić o rewolucji, lecz o zwykłym buncie nienawiści i nikczemności.

Maksym Gorki, Niewczesne rozważania

 

 

Pewien dwudziestojednoletni młodzieniec pracujący na kolei pisze w kwietniu 1889 roku list do najsławniejszego pisarza w Rosji, Lwa Tołstoja. Pisze w imieniu większej grupy pracowników kolei, choć wypowiada się w pierwszej osobie.

 

Lwie Nikołajewiczu!

Byłem u Pana w Jasnej Polanie i w Moskwie; powiedziano mi, że Pan jest chory i nie może mnie przyjąć.

Postanowiłem do Pana napisać. Chodzi o taką sprawę: kilku pracowników Kolei Grazje-Caryńskiej, między innymi niżej podpisany, urzeczeni myślą o samodzielnej fizycznej pracy i życiu na wsi, postanowili zająć się rolnictwem. Jednakże, chociaż wszyscy pobieramy pensje (przeciętnie po trzydzieści rubli na miesiąc), osobiste nasze oszczędności są znikome i trzeba by bardzo długo czekać, zanimby urosły do sumy niezbędnej na założenie gospodarstwa.

Toteż postanowiliśmy uciec się do Pana o pomoc:

Pan ma dużo ziemi, kt[ó]ra, jak powiadają, leży odłogiem. Prosimy, żeby Pan nam podarował kawałek ziemi.

Ponadto, oprócz pomocy czysto materialnej, liczymy, że Pan nam nie odmówi pomocy moralnej, liczymy na Pańskie rady i wskazówki, które ułatwiłyby nam pomyślne osiągnięcie celu; liczymy na to, że Pan nam nie odmówi i da nam swoje książki: Spowiedź, Moja wiara i inne, których sprzedaż jest zakazana.

 

Wielki pisarz wówczas nie odpisał. Co mógł sobie pomyśleć o odważnym, by nie rzec: bezczelnym, młodzieńcu?

Rok później ów młokos pisze do kolejnego wielkiego pisarza, Antona Czechowa. Wręcz go poucza, co winno być rolą literatury.

 

Doprawdy, przyszedł okres potrzeby bohaterstwa: wszyscy chcą czegoś pobudzającego, barwnego, czegoś, wie Pan, co by nie było podobne do życia, lecz było od niego wznioślejsze, lepsze, piękniejsze. Trzeba koniecznie, żeby literatura współczesna zaczęła trochę upiększać życie, i z chwilą gdy to zacznie, życie stanie się piękniejsze, to znaczy ludzie będą żyć szybciej, barwniej.

 

Młodzieniec nazywa się Aleksiej Maksymowicz Pieszkow. Zdąży osobiście poznać obu wielkich pisarzy. Przyjmą go do swego grona, dostrzegając nie tylko jego butę młodości, ale i wielce obiecujący talent. Starczy kilku lat, by przejął po nich miano mistrza. W Rosji ogłoszą go człowiekiem instytucją. Lecz jego czas nastanie w najgorszych czasach - kiedy wiek srebrny naprawiacze świata przekują w wiek żelazny. Ze wszystkich sił nowy mistrz będzie próbował literaturą upiększać życie. Jednak ono za nic nie będzie chciało stać się piękniejsze. Aby ocalić wiarę w moc sprawczą literatury, mistrz sięgnie po wzniosłe kłamstwo.

Gorzkie uniwersytety

Od początku drogi pisarza krzyżowały się z drogami dyktatora, z prądem rzeki Wołgi. Zaczynając od Niżnego Nowogrodu, przez Kazań i Astrachań. Tyle że dyktator wywodził się z dosyć zamożnego domu szlacheckiego, który zagwarantował mu miłość rodzicielską i dobrą edukację. Bez większego wysiłku mógł więc ukończyć gimnazjum oraz studia jako syn inspektora oświaty Ilji Uljanowa, nie martwiąc się o pieniądze na naukę. Tymczasem pisarz, pozbawiony opieki rodzicielskiej, bity przez dziadka, zmuszony od najmłodszych lat do ciężkiej pracy fizycznej, zdążył sięgnąć dna. Dlatego po latach pisarz w prywatnych rozmowach będzie nazywał dyktatora "szlachetką", który traktuje lud jak rudę do przerobu, bo nie ma o nim zielonego pojęcia. Dyktator z kolei zawsze będzie pisarza cenił, zdając sobie sprawę, jaką moc ma jego sława w świecie i jakie niebezpieczeństwo ona ze sobą niesie. Dlatego w pewnym momencie dyktator uzna, iż lepiej pozbyć się pisarza z kraju.

Aleksiej Maksymowicz Pieszkow urodził się w 1868 roku w Niżnym Nowogrodzie, mieście malowniczo położonym nad dwiema rzekami - Wołgą i Oką. W domu mieszczańskim o rzemieślniczym rodowodzie, bo jego ojciec Maksym Sawwatiewicz był stolarzem, a matka Warwara Wasiljewna Kaszyrina - córką dosyć zamożnego farbiarza, wydaną za mąż bez miłości. Kiedy Aleksiej miał trzy lata, ojciec zmarł na cholerę. Stało się to w Astrachaniu, gdzie rodzina przeprowadziła się na jakiś czas. Owdowiała matka szybko wyszła ponownie za mąż, a nie czując silnego związku emocjonalnego z synem, oddała go pod opiekę swoich rodziców. W ten sposób Aloszka trafił pod dach apodyktycznego Wasilija Kaszyrina, który wszystko załatwiał za pomocą pięści i rózgi, targany złością z powodu nagłego bankructwa. Dosyć szybko bowiem utracił dorobek całego życia, z zamożnego farbiarza stając się bezrobotnym starcem. Znęcał się nad żoną Akuliną oraz nad wnukiem, którego chciał wyprowadzić na ludzi, jak twierdził. Przyszły pisarz dobrze zapamiętał sposób, w jaki edukował go dziadek.

 

Miałem sześć czy siedem lat, kiedy mój dziadek zaczął mnie uczyć czytania i pisania. Było to tak: pewnego wieczora dziadek wydostał skądś cieniutką książeczkę, trzepnął nią o swoją dłoń i o moją głowę i powiedział wesoło:

- No, gębo kałmucka, siadaj do abecadła.

 

Po czym zaczęła się intensywna nauka, która dzisiaj może nam zjeżyć włos na głowie.

 

Zapamiętałem cały alfabet w ciągu trzech dni i oto nadszedł okres sylabizowania - układania słów z liter. [...] Owa plątanina sylab męczyła mnie strasznie, mózg szybko się nużył i przestawał pracować, plotłem komiczne brednie i sam się z nich zaśmiewałem, a dziadek walił mnie po karku albo bił rózgami [...] albo targał za włosy, aż dostawałem bólu głowy.

 

Że po takich metodach pedagogicznych chłopak był w stanie pokochać książki - uznać można za cud. Ale być może ten cud wpłynie kiedyś na jego przekonanie, że tylko pracą można naprostować człowieka. I dlatego pobłogosławi sołowiecki gułag.

W latach 1876-1878 Alosza uczęszczał do szkoły parafialnej dla miejskiej biedoty, zdążył jeszcze zdać do trzeciej klasy, kiedy jego matka zmarła na gruźlicę. Już jako dziewięciolatek musiał zacząć na siebie zarabiać. Zajęciem dosyć podłym: zbierał szmaty i gwoździe, czasem też kradł drewno składowane na brzegu Wołgi. A po śmierci matki dziadek zadecydował, że czas, aby chłopak (miał jedenaście lat...) poszedł między ludzi. To oznaczało koniec edukacji i początek ciężkiej pracy. Był kolejno chłopcem na posyłki w sklepach, pracowniach i warsztatach, następnie pomywaczem na statku rzecznym, statystą w budzie jarmarcznej i pomocnikiem nadzorcy budowlanego. Jednocześnie czytał. Czytał jak szalony. I chciał koniecznie zdobyć wykształcenie. W 1884 roku przeniósł się do Kazania, gdzie pragnął wstąpić na uniwersytet. Niestety, wciąż zdany wyłącznie na siebie, nie był w stanie pogodzić nauki z pracą, zwykle dorywczą i wyczerpującą. Mimo to po latach napisze: "fizycznie urodziłem się w Niżnym Nowogrodzie, duchowo - w Kazaniu. Kazań to najulubieńszy z moich uniwersytetów". Ale w tym wyznaniu nie szło o uczelnię. Jego uniwersytetem stały się radykalne kółka młodzieżowe, w dużej mierze narodnickie.

Pieszkow urodził się w Niżnym Nowogrodzie, w którym na świat przyszło dwoje starszego rodzeństwa Włodzimierza Ułjanowa, zwanego później Leninem - Anna i Aleksander. Potem mały Pieszkow z rodzicami przeniósł się do Astrachania, z którego wywodził się Ilja Uljanow, ojciec przyszłego dyktatora. Podczas pobytu Aloszy Pieszkowa w Kazaniu studentem tamtejszego uniwersytetu został Wołodia Uljanow. Był to pamiętny 1887 rok. W maju starszy brat Wołodii został powieszony za próbę zamachu na cara. W grudniu Wołodia wziął udział w demonstracji studenckiej, za co został wydalony z uczelni.

A dokładnie 12 grudnia 1887 roku Aleksiej Pieszkow, niedoszły student zatrudniony jako pomocnik w piekarni, pracując przez czternaście godzin na dobę, kupuje na kazańskim bazarze zardzewiały rewolwer, z którego oddaje do siebie strzał. Pozostawia list: "Za winowajcę mojej śmierci proszę uważać niemieckiego poetę Heinego, który wymyślił ból zębów w sercu". Mało kto pojmuje, o co temu chłopakowi chodzi... I na wszelki wypadek list zostaje przekazany do władz cerkiewnych, które wszczynają śledztwo. Tymczasem niedoszły samobójca opuszcza szpital po dziesięciu dniach. Kula przebiła płuco, które już do końca życia nie będzie sprawne, ale chłopak żyje i szybko dochodzi do siebie. Przynajmniej fizycznie. Bo psychicznie wciąż jest na skraju depresji. Nękany przez śledczych grozi, że powiesi się na drzwiach klasztornych. Dają mu więc spokój, lecz zostaje na siedem lat wykluczony z Cerkwi. To akurat jego najmniejsze zmartwienie.

Przyszły dyktator Lenin po wydaleniu go z uniwersytetu wrócił do rodzinnego majątku Kokuszkino. Niedługo potem jego matka kupiła w Ałakajewce osiemdziesiąt hektarów ziemi. Tam Uljanowowie osiedli i tam Wołodia zaczął intensywnie przygotowywać się do studiów na Uniwersytecie Petersburskim.

Jednocześnie pochłania dzieła Nikołaja Czernyszewskiego, Nikołaja Dobrolubowa, Nikołaja Niekrasowa i Karola Marksa. I już planuje, jak naprawić ten opanowany przez samodzierżawie świat.

A przyszły pisarz targany jest w tym czasie egzystencjalnymi wątpliwościami.

 

Widziałem, że niemal w każdym człowieku, kanciasto i byle jak obok siebie stłoczone, tkwią sprzeczności nie tylko słów i czynów, ale i uczuć; ich kapryśna zmienność szczególnie ciążyła mi na sercu. Dostrzegałem tę zmienność również w samym sobie i to było jeszcze cięższe do zniesienia. Pociągało mnie wszystko naraz: kobiety i książki, robotnicy i wesoła studenteria, ale nigdzie nie mogłem nadążyć i żyłem "ni tu, ni ówdzie", kręcąc się jak bąk, a czyjaś niewidzialna, ale mocna ręka dotkliwie podcinała mnie niewidzialnym biczykiem.

 

Aleksiej Pieszkow chce całkowicie wejść w lud. Wchodzi, płynąc z prądem Wołgi do wsi Krasnowidowo. Na tę podróż namawia go narodowolec Michał Romans. Obaj przybywają do wsi z idealistycznym przekonaniem, że lud rosyjski nosi w sobie gen socjalizmu, a więc powszechnej sprawiedliwości. Rozczarowanie przychodzi bardzo szybko. Pieszkow z przerażeniem odkrywa prawdę o ludzie - że jest dziki, bezwzględny i całkowicie zdemoralizowany. Że potrafi być jednocześnie agresywny jak wściekły pies i potulny niczym baranek. Że chodzenie do cerkwi nie przeszkadza ludowi w piciu i bezwstydnym parzeniu się (w tym kazirodczo). I że lud potrafi zabić z błahego powodu.

Wchodząc między lud, Pieszkow chciał odnaleźć Człowieka. Gdyż przekonany był, że Człowiek brzmi dumnie. Spotkał coś pomiędzy zwierzem a biesem... Po latach napisze:

 

W mojej młodości szukałem z uniesieniem tego człowieka po całej rosyjskiej ziemi i nie znalazłem go. Zawsze natrafiałem tylko na grubiańskiego realistę, chytrego wieśniaka, który udaje głupiego, gdy wydaje mu się to korzystne. Z natury swej ten chłop nie jest głupi i on o tym doskonale wie. Utworzył wiele smutnych pieśni, wiele surowych, dzikich i krwawych legend, wymyślił tysiące przysłów, w których wyraził swoje twarde życiowe doświadczenie.

On wie, że "sam mużyk nie durak", tylko "mór jak owca" i że "świat mocny jak potok, a głupi jak świnia". On powie: "Nie bój się czorta, a bój się człowieka" i "bij swoich, bój się obcych" Nie ma respektu przed prawdą: "Prawdą się nie najesz" - powie.

 

Lud rosyjski zaczyna przyszłego pisarza napawać odrazą. Jednak z pięknych idei pisarz zrezygnować nie chce. Zaczyna podziwiać Lwa Tołstoja i marzyć o założeniu kolonii tołstojowskiej. Do tego stopnia, że wyrusza do Jasnej Polany, aby oddać hołd "świętemu mężowi" i być może osiąść w jego pobliżu. Lecz Tołstoja nie zastaje. Powraca w rodzinne strony i zatrudnia się jako kancelista. Wciąż ma chorą duszę. Czuje, że będąc na dnie, musi namacalnie dotknąć tego dna, by móc go zrozumieć i później opisać. Dlatego zaczyna błąkać się po drogach Rosji niczym bosiak - włóczęga symbolizujący los ludzki. Włóczy się pośród złodziei, prostytutek, lumpów, robotników, pustelników i żebraków. To oni stają się nauczycielami jego kolejnych uniwersytetów. Naukę od nich wynosi gorzką. Kiedy decyduje się zostać pisarzem, już wie, jaki przybrać pseudonim - "Gorki".

Wielki Maksym

Zaczyna od wierszy, w których stawia przeklęte pytania: "Co robić?" i "Jak żyć?" Potem sięga po prozę - opowiadania, nowele, felietony w nowogrodzkich pismach. Ma niewątpliwy talent podsycany życiowym doświadczeniem. Podczas gdy inni pisarze muszą wyjść ze swoich wież z kości słoniowej, aby poczuć rzeczywistość, on jest samą rzeczywistością - wypisaną na słowiańskiej twarzy. Władysław Chodasiewicz, uznany po latach przez Gorkiego za najlepszego poetę srebrnego wieku, będzie wspominał, że "[Gorki] wszystkich beletrystyków podejrzewał o fałszowanie rzeczywistości. Traktując literaturę po części jako coś w rodzaju informatora o sprawach bytowych, wpadał w prawdziwą wściekłość, kiedy zauważył uchybienie wobec faktów". Bo Gorki fakty znał z doświadczenia.

Teraz już potrafi siec i uwodzić słowem. Do tego jest samoukiem, co dodaje mu romantycznego uroku. Zaczyna ubierać się na czarno - w rubaszkę przepasaną rzemieniem, szarawary, buty z wysoką cholewą i kapelusz z szerokim rondem. Włóczykij. A że jest bardzo wysoki, ten image wywołuje jeszcze lepsze wrażenie. Interesuje się nim mieszkający w Niżnym Nowogrodzie uznany pisarz Władimir Korolenko. Próbuje zaprezentować szerszej literackiej grupie, głównie środowisku petersburskiemu. Ale na razie bez skutku. Lecz zbliża się odpowiedni czas, przełom XIX i XX wieku, który żegna uznanych, a wita nowo przybyłych. W latach 1898-1899 zostają wreszcie wydane w wersji książkowej utwory Maksyma Gorkiego, pod wspólnym tytułem Szkice i opowiadania, w trzech tomach. Zwykle debiut młodego pisarza to tysiąc egzemplarzy w pierwszym wydaniu. Tym razem wydawca zdecydował się od razu na trzy tysiące. I słusznie. W tym czasie wciąż podziwiany przez Gorkiego Lew Tołstoj wydaje Zmartwychwstanie, uznane symbolicznie za ostatnią wielką powieść XIX wieku. A nadchodzący wiek XX miał należeć do takich jak Maksym Gorki. On sam ogłosił nowe założenia w opowiadaniu pod tytułem O pewnym poemacie. Oświadczył w nim, że: "potrzebne są takie słowa, które zabrzmiałyby jak dzwon na trwogę i, wstrząsając, pchnęły naprzód". Dostrzega go również Anton Czechow. Ceni, ale i krytykuje, chociażby już głośne Pieśń o zwiastunie burzy i Pieśń o Sokole.

 

Wiem, powiecie mi - polityka! Ale co to za polityka? Naprzód, bez strachu i zwątpienia - to jeszcze nie polityka. A dokąd naprzód - nie wiadomo?!

Jeśli wzywa się naprzód, trzeba wskazać cel, drogę, środki. Samym szaleństwem mężnym w polityce nigdy i niczego jeszcze nie dokonano!

 

Mimo tych zastrzeżeń Maksym Gorki już zdążył znaleźć swoje miejsce wśród literatów. I nie ma zamiaru siedzieć na tym miejscu spokojnie. Niejaki Piekar donosił w listopadzie 1899 roku w liście wysłanym z Petersburga do Zurychu:

 

Przyjechał do Petersburga Gorki. Kółko literackie obnosiło się z nim przez dwa tygodnie. Podobno się nudził, dusił i pluł z obrzydzenia na całą tę pospolitość [...]. Kiedy nadarzyła się okazja, głośno naurągał na to wszystko, czemu u nas zazwyczaj kadzono. Wszyscy nasi literaci, cała nasza inteligencja zrobiła na Gorkim, który jest człowiekiem nowym w tym środowisku, wrażenie równie burżuazyjnej, zaśniedziałej i pospolitej, jak najniższe doły społeczne.

 

W 1901 roku zostaje współudziałowcem spółki wydawniczej Znanije *[W imieniu tegoż wydawnictwa Gorki w niedługim czasie podejmie współpracę ze Stanisławem Brzozowskim, wysoko ceniąc jego talent. Niestety, z chwilą gdy polski pisarz zostanie oskarżony o bycie szpiegiem ochrany, zerwie z nim kontakt i przestanie wspomagać finansowo. Zrobi to w 1908 roku pod wpływem Lenina, który go ostrzeże, że ma w środowisku donosiciela.]. Zaczyna przewodzić grupie pisarzy skupionych wokół wydawnictwa. Grupa ta nazywana jest Gwiazdozbiorem Wielkiego Maksyma lub, przez bardziej złośliwych, Podmaksymowikami *[Podmaksymowiki, czyli grzybki żyjące pod pniem dużego grzyba Maksyma.]. Należą do niej tacy pisarze jak Iwan Bunin, Aleksander Kuprin, Leonid Andriejew czy Stiepan Skitalec. No właśnie - Maksym już stał się wielki.

Jest jednocześnie coraz bardziej wywrotowy i niebezpieczny dla władz. Trzykrotnie aresztowany i zwalniany ze względu na gruźlicę, w 1902 roku zostaje wybrany na członka honorowego Rosyjskiej Akademii Nauk. Reaguje na to sam car, Mikołaj II. Z najwyższym oburzeniem każe anulować ten wybór. W ramach protestu wobec rozkazu carskiego zrzekli się wówczas swoich tytułów w Akademii pisarze Czechow i Korolenko.

A więc Aleksiej Pieszkow, teraz znany już jako Maksym Gorki, w wieku trzydziestu czterech lat staje się mistrzem. Wielu jest o tym przekonanych. Bo on uderza mocno w literackie struny i sięga po wartości najważniejsze. W głośnym dramacie Na dnie oświadcza, że "Kłamstwo to religia niewolników i panów", a "Prawda - jest bogiem wolnego człowieka". Ta sztuka zdobywa europejskie sceny. Z nią i kolejne jego utwory, w dużej mierze dzięki Wydawnictwu Rosyjskiej i Północnej Literatury, założonemu w Berlinie przez Aleksandra Parvusa i Juliana Marchlewskiego, a więc ludzi z socjaldemokracji.

Równolegle z szeroką działalnością literacką i społeczną mistrz wiedzie życie prywatne. W 1896 roku poznaje o dwa lata starszą Jekatierinę Pawłowną Wołżynę. Jest korektorką w samarskiej gazecie. Szlachcianka z miasta Sumy, ładna i mądra, szybko podbija serce pisarza. 30 sierpnia 1896 roku biorą ślub. W następnym roku przychodzi na świat ich syn Maksym. Rok później córeczka Katia. Do 1903 roku mieszkają w jego rodzinnym mieście. Ale coś im się nie układa.

Sercem pisarza zaczyna władać druga kobieta. Mistrz odnajduje swoją Małgorzatę.

Boska Maria

Naprawdę jego przyszła Małgorzata nazywała się Maria Fiodorowna Jurkowska i pochodziła z artystycznej rodziny. Ojciec, Fiodor Fiodorow Jurkowski był dyrektorem i głównym reżyserem Teatru Aleksandrowskiego w Petersburgu. Matka, Maria Lelewoj-Jurkowska - aktorką tegoż teatru, tak jak jej siostra Nadieżda Jurkowska. A córka, która otrzymała imię po matce i w domu wołano na nią Maszeńka, od najmłodszych lat zapowiadała się na atrakcyjną, uzdolnioną artystycznie dziewczynę. Wychowywały ją trzy niezwykłe kobiety: babcia, matka i bezdzietna siostra. Wszystkie trzy o ciekawych urodach i osobowościach, przy tym czerpiące z życia wszystko to, co może czerpać dzięki swym walorom kobieta. Umiejętności te przekazały Maszeńce.

Dom zawsze był pełen znamienitych osobowości Petersburga - ludzi kultury i nauki, w tym wielu dziwaków i odszczepieńców o porywczych charakterach lub szalonych głowach. Maszeńka dzięki temu wyrastała na światową kobietę, otwartą na nowinki i najnowsze prądy. W tym czasie kultowym portrecistą stał się Ilja Riepin. Każdy, kto chciał coś w Rosji znaczyć, starał się o to, by zaistnieć na jego płótnie. Maszeńce przydarzyło się to kilkakrotnie od najmłodszych lat, gdyż zaczęła mu pozować już jako dziecko. A potem, w wieku piętnastu lat, została jego modelką podczas pracy nad ilustracjami do Gościa kamiennego Aleksandra Puszkina. Donna Anna otrzymała rysy zalotnej Maszeńki.

Maria ukończyła gimnazjum i petersburską szkołę dramatyczną, bo chciała pójść w ślady rodziców. Scena była jej domem od zawsze. A teraz w wieku osiemnastu lat stała się zawodową aktorką. Nie za wysoka, ale proporcjonalna, z ładną buzią, z ognistym temperamentem i wyjątkowym seksapilem. Miała też duże zdolności muzyczne - wybitny słuch i dobry głos. Z łatwością więc przykuwała uwagę widzów. I zaczęła być oblegana przez wielbicieli. Mogłoby się zdawać, że tak nowoczesna dziewczyna chętnie podda się tym urokom, pozostając na długo w stanie wolnym. Otóż nie. Maszeńka zdążyła wybrać już sobie kandydata na męża. Trudno powiedzieć, co nią kierowało. Czy potrzeba szybkiego założenia rodziny? Raczej nie. Prędzej potrzeba opuszczenia rodzinnego domu i wybicia się na niezależność. Tę, jak się Maszeńce zdawało, mógł jej zapewnić tylko mąż o wyrobionej pozycji zawodowej i majątkowej. Postawiła na Andrieja Aleksandrowicza Żelabużskiego, starszego od niej o osiemnaście lat. Był inspektorem kolejowym, głównym kontrolerem Kolei Kurskiej i Niżgorodzkiej, a jednocześnie członkiem Towarzystwa Sztuki i Kultury oraz Zarządu Rosyjskiego Towarzystwa Teatralnego. A więc urzędnik z artystyczną duszą. Dlatego pozwolił młodziutkiej żonie kontynuować aktorską karierę.

Urodziła Andriejowi dwoje dzieci, Jurija i Katię. Po czym Żelabużski został wydelegowany do Tyflisu *[Dzisiejsze Tbilisi.]. Tam oboje natychmiast nawiązali stosunki z miejscowym środowiskiem artystycznym i Maszeńka zaczęła grać na deskach tyflińskich teatrów. Trwało to pięć lat. W Gruzji też przyjęła sceniczny przydomek "Andriejewa", od imienia męża. Kiedy skończył mu się inspektorski kontrakt, wyjechali do Moskwy.

Marii, wciąż rozwijającej się aktorce, nic lepszego nie mogło się przydarzyć. Tu bowiem działa od 1898 roku Moskiewski Artystyczny Teatr Akademicki (MchAT) założony przez dwie niezwykłe osobowości - Konstantina Stanisławskiego i Władimira Niemirowicza-Danczenkę. Ona po przyjeździe do Moskwy najpierw wstępuje do konserwatorium i bardzo szybko dostaje angaż w Mchacie. Staje się czołową aktorką tego teatru.

Mistrz, milioner i Małgorzata

Zyskuje sławę w środowisku moskiewskiej bohemy. Zaczyna też mieć poglądy polityczne. Coraz bliżej jej do socjalistów, a konkretnie do moskiewskiej grupy esdeków, czym wzbudza oburzenie wśród moskiewskich elit. Ale to jej nie zraża. Wręcz na odwrót, bo ma przekorną duszę i lubi walczyć. Płynie pod prąd opinii swego środowiska. Gra w proletariackich sztukach Gorkiego i czyta Kapitał Marksa. Zaczyna współczuć ludowi i nienawidzić cara, co jednocześnie nie przeszkadza jej utrzymywać stosunki towarzyskie z Jelizawietą Fiodorowną, siostrą carycy i żoną wielkiego księcia Siergieja Romanowa, czyli gubernatora Moskwy.

Dla partii w tej sytuacji może być niezwykle przydatna. Zaprzyjaźnia się z nią bolszewik Leonid Krasin, ulubieniec Lenina, jego ekspert od finansów i materiałów wybuchowych. Człowiek o dwóch twarzach. Z jednej strony, elegancki inżynier, brylujący na salonach bawidamek o niezwykłym uroku osobistym, który przyjaźni się z artystami i milionerami, nakłaniając ich do łożenia na partię. Z drugiej strony, inicjator akcji ekspropriacyjnych i zapalony konstruktor bomb. Według Lwa Trockiego marzyła mu się bomba wielkości orzecha. Krasin chętnie współpracuje z każdym, kto może "produktywnie" wykorzystać jego wynalazki. I tak w 1906 roku dostarczył eserom maksymalistom swe najnowsze dzieło, którym wysadzili w powietrze dom ministra spraw wewnętrznych Piotra Stołypina.

Leonid Krasin i Maria Andriejewa tworzą fantastyczny duet. Inżynier i aktorka. Oboje dosyć zwariowani, trochę ekscentryczni, atrakcyjni z wyglądu. Świetnie się rozumieją i działają w tym samym środowisku. Znają wszystkich, wszyscy uwielbiają Andriejewą. Swoim urokiem ta kobieta wamp jest w stanie zaczarować niemal każdego mężczyznę. Dzięki niej wiele męskich zamożnych kieszeni otwiera się na rzecz socjaldemokratów. A ona sama pomaga opozycjonistom, załatwiając im dokumenty i szukając pracy. W jej domu mogą zjeść i liczyć na nocleg. Uczestniczy także w kolportażu nielegalnej prasy oraz w pracach Czerwonego Krzyża, w którym działa żona Maksyma Gorkiego, Jekatierina Pawłowna.

Tymczasem w jej życiu prywatnym pojawia się rysa. Poszerza się z dnia na dzień. Maria przestała kochać męża. On początkowo był o nią zazdrosny, ale dosyć szybko znalazł na to lekarstwo - inną kobietę. Maria też ma kochanka, został nim korepetytor syna Jurija. Ostatecznie małżonkowie decydują się na rozstanie.

Jednym z dyrektorów MchAT-u jest w tym czasie milioner romantyk Sawwa Morozow, mecenas sztuki i dobroczyńca teatru. Stanisławski powie o nim: "Teatr rosyjski znalazł swojego Morozowa, jak sztuka doczekała się swego Trietjakowa" *[Paweł Trietjakow (1832-1898) - przedsiębiorca i kolekcjoner sztuki, wraz z bratem Siergiejem założyciel Galerii Trietjakowskiej w Moskwie.]. Morozow to postać nieprzeciętna. W swoich fabrykach robotnicom zapewnia płatne urlopy macierzyńskie, zdolnym funduje stypendia na naukę i zatrudnia u siebie prześladowanych za nieprawomyślność. Przekazuje też pieniądze na wydawanie esdeckich pism, jak "Iskra" "Nowaja Żyzń" i "Walka" i bierze udział w ich nielegalnym kolportażu w Rosji. Na deski MchAT-u wprowadza proletariackie sztuki Maksyma Gorkiego... Z przekonania jest prawdziwym socjalistą. Z tego powodu ma wieczne zatargi z matką, starowierką z wyznania i właścicielką pakietu kontrolnego Towarzystwa Nikolskiej Manufaktury, zasadniczą, władczą kobietą, uważającą syna za niespełna rozumu - co w końcu doprowadzi do ograniczenia jego prawa do dysponowania majątkiem rodzinnym. A to z kolei wpędzi go w depresję... Był nadwrażliwcem.

Milioner romantyk zakochuje się w Marii. Dalsze wypadki wskazują ponoć na to, że rozkochała go w sobie na polecenie partii, a dokładniej Krasina przy błogosławieństwie Lenina. Niekoniecznie musiało tak być. Maria żądna była komplementów i podarunków. A tych "zakochany Sawwuszka", jak o nim mówiła, jej nie szczędził. W każdym razie są ze sobą, co tym bardziej umacnia jej pozycję w teatrze, na który on szczodrze łoży, i na moskiewskich salonach. Ku rozpaczy żony Morozowa Zinaidy oraz jego matki. Lecz Maria nie poczuwa się do winy wobec tych dam. Wręcz na odwrót - ma pretensje do Zinaidy, że przeszkadza ich wielkiej miłości...

Krytycy teatralni i dziennikarze rozpływają się w zachwytach nad grą Andriejewej. Ale drugi z założycieli teatru, Niemirowicz-Danczenko, wprowadza na deski MchAT-u aktorkę Olgę Knipper, swoją byłą uczennicę i obecnie żonę Antona Czechowa. Okazuje się zdolniejszą aktorką od Marii. Głębia jej gry przyćmiewa zalety atrakcyjnej koleżanki. Zaczynają się kłopoty oraz intrygi. Najpierw doprowadzają do niezdrowej atmosfery w dyrektorskich gabinetach - Morozow przestaje się odzywać do Niemirowicza-Danczenki. Przechodzą obok siebie sztywni, nadęci, nawet bez zdawkowego "dzień dobry". Potem Andriejewa zaczyna oskarżać Stanisławskiego, że uznał ją za aktorkę banalną. On jej z kolei zarzuca romans z Morozowem, który jest przyczynkiem wszystkich konfliktów. W końcu Andriejewa odchodzi z MchAT-u w 1904 roku, z trzaskiem drzwi. Wraz z nią odchodzi i Sawwa Morozow. A ona pisze jeszcze do Stanisławskiego: "Teatr Artystyczny przestał być dla mnie najważniejszy. Nie mogę dłużej pozostawać tam, gdzie święcie i gorąco wierzyłam, że służę idei... Ja nie chcę być braminem i pokazywać, że służę swojemu bogu w jego kościele, kiedy wiem, że służę idolowi". W sprawę jest również zaangażowany Maksym Gorki, i staje po stronie Andriejewej. Z nim i Morozowem Maria postanawia otworzyć własny teatr. Ma do nich dołączyć ze swoją trupą aktorka Wiera Komissarżewska, również sprzyjająca esdekom. Niestety, plany spalają na panewce. Dlatego ostatecznie Maria postanawia poświęcić się polityce.

Obu kochanków, czyli Morozowa i Gorkiego, poznała jednocześnie - w 1900 roku. Z Gorkim na początku była to tylko znajomość oparta na jej wielkim szacunku do mistrza, w którego sztukach grywała i którego przekonania podzielała. Potem napisze: "Nasza przyjaźń coraz mocniej krzepła, wiążąc nas wspólnotą poglądów, przekonań i interesów. Stopniowo zaczęłam wchodzić w jego przedsięwzięcia, znałam wielu stojących bliżej lub dalej niego. Przysyłał do mnie ludzi z Niżnego z prośbami, aby ich ustawić, zrobić to lub co innego... Byłam dumna z jego przyjaźni, zachwycona nim bezwarunkowo". A jego reakcja podczas pierwszego spotkania w Sewastopolu, gdzie poznał ich ze sobą Czechow, była niezwykle spontaniczna: "Diabli wiedzą! Diabli wiedzą, jak pani wspaniale gra!" - wykrzykiwał, jednocześnie obcałowując jej dłoń.

Załóżmy, że przez dwa lata ich znajomość opierała się na jej szacunku i jego zachwycie - wyłącznie. Jednak w 1903 roku Morozow znalazł należący do kochanki egzemplarz poematu Człowiek Gorkiego z taką oto dedykacją: "U autora tego poematu jest twarde serce, z którego ukochana kobieta może zrobić obcasy dla swoich pantofelków". Sawwa już nie miał wątpliwości... Mimo to wciąż trwał przy ukochanej. Do tego stopnia, że zapisze jej pieniądze ze swojej śmiertelnej polisy, sto tysięcy rubli, w czeku na okaziciela.

W 1903 roku Gorki rozstał się z żoną, choć nigdy oficjalnie rozwodu nie otrzymał. Maria rozwiodła się z Żelabużskim, po czym oddała dwójkę swoich dzieci pod opiekę siostry, by całkowicie poświęcić się pisarzowi. Jemu w tym czasie zmarła córeczka Katia. To nie zbliżyło go do żony, wręcz przeciwnie. On chce być obcasem w pantofelku Marii. A Maria oświadcza: "Dopiero teraz czuję, jak mocno przez całe życie byłam skrępowana i jak bardzo było mi ciasno". Na co dzień mistrza czule nazywa Aloszą. Wyjeżdżają razem do Kuokkali w Finlandii. Tam przez jakiś czas wiodą rajskie życie wśród licznego grona bliższych i dalszych krewnych oraz przyjaciół. Jurij Annienkow wspomina, że Gorki uwielbiał organizować zabawy kostiumowe. Sam się przebierał i malował sobie twarz. Biegał z dziećmi po pokojach i korytarzach folwarku, gdzie mieszkali, prowokując do tego również dorosłych. Wieczorem grano w kręgle i puszczano fajerwerki. I tylko raz wtedy stracił humor, a nawet zapłakał - w dzień śmierci Antona Czechowa, 15 lipca 1904 roku.

Choć płakać to tak w ogóle lubił. Zwłaszcza podczas lektury. Rozczulał się nad własną twórczością i nad twórczością innych. Niejeden był przekonany, że stał się wybrańcem mistrza. Bo jego dzieło wywołało na twarzy Gorkiego łzy. Ale te łzy wywoływało dzieło niekoniecznie dobre. Sam fakt, że powstało, było dla mistrza wystarczającym cudem aktu twórczego. Dlatego płakał. Władimir Majakowski dla żartu ogłosił drukiem, że sprzeda tanio kamizelkę oblaną łzami Maksyma Gorkiego...

Dziewczyna, rewolucja i śmierć

Pół roku później dochodzi do wypadku. Maria jest ze swoim Aloszą w ciąży. Ale jeszcze przez jakiś czas grywa na scenach - raczej podrzędnych teatrów. W Rydze podczas spektaklu wpada do otwartego luku i doznaje poważnych urazów. Nie dość, że traci dziecko, to jeszcze przechodzi zapalenie otrzewnej. Cudem przeżywa, w dużej mierze dzięki Sawwuszce Morozowowi, który towarzyszy jej w chorobie i opłaca opiekę. Choć w gorączce Maria wzywa Aloszę...

W tym czasie historia zaczyna przyspieszać. Najpierw wybucha wojna rosyjsko-japońska. Potem zaczyna się rewolucja - prologiem "krwawej niedzieli" *[9 stycznia 1905 roku Stowarzyszenie Rosyjskich Robotników Fabrycznych na czele z mnichem Gaponem, niosąc ikony i krzyże oraz wznosząc religijne pieśni, udało się pod Pałac Zimowy z robotniczą petycją do cara i zapewnieniem lojalności. Pokojową demonstrację spotkały salwy z broni ostrej. Według oficjalnych danych zginęło na miejscu dziewięćdziesiąt sześć osób, raniono trzysta trzydzieści trzy, z czego zmarły kolejne trzydzieści cztery osoby. Nieoficjalnie mówiono nawet o tysiącu zabitych.] z 9 stycznia 1905 roku. Dwa dni wcześniej Gorki staje na czele delegacji mającej nakłonić ministrów spraw wewnętrznych Siergieja Wittego i Piotra Światopełka-Mirskiego do negocjacji z demonstrantami. Nic to nie pomaga. I dochodzi do masakry... Stojący na czele demonstracji z 9 stycznia mnich Gieorgij Gapon musi gdzieś się ukryć. Znajduje schronienie w mieszkaniu Gorkiego, potem ucieka w przebraniu za granicę. A pisarz zanotuje w liście do Jekatieriny Pieszkowej, z którą mimo rozstania utrzymuje przyjacielskie kontakty: "Zginęli ludzie - lecz nie pozwól, by spędzało Ci to sen z powiek - jedynie krew może odmienić barwy historii". Potem zmieni stosunek do przelewu krwi. Za dwanaście lat, podczas kolejnej rewolucji, mistrz uzna, że przelew krwi to czysta przemoc, bunt nienawiści i nikczemności. Nic więcej.

Dwa dni później Gorki jedzie do Rygi zobaczyć się z chorą Marią, zostaje aresztowany i przewieziony jako więzień do Twierdzy Pietropawłowskiej pod zarzutem przynależności do "kongresu rewolucyjnego". Jest już na tyle znany, że w jego obronie stają nie tylko twórcy i intelektualiści rosyjscy, również sympatyzujące z ruchami lewicującymi postaci Zachodu, we Francji, Włoszech i w Anglii. A Morozow wpłaca za niego dziesięć tysięcy rubli kaucji... Mistrz wychodzi na wolność w lutym.

W maju dochodzi do kolejnej tragedii. Po rodzinnym konflikcie Morozowów i decyzji matki, że odsuwa syna Sawwę od decyzji dotyczących ich fabryk i majątku, milioner doznaje poważnego wstrząsu psychicznego i wyjeżdża na wypoczynek do Francji. W tym czasie Gorki z Andriejewą wczasują w Jałcie. A w Cannes często bywa u Morozowa inżynier Krasin - wszak jest jego przyjacielem, jednocześnie też dyrektorem należącej do klanu Morozowów elektrowni. 26 maja 1905 roku Sawwa Morozow strzałem w serce popełnia samobójstwo *[Siostrzeniec Morozowa, Nikołaj Szmit, właściciel wielkiej fabryki mebli, też był esdekiem. W 1905 roku zorganizował strajk we własnej fabryce (sic!), za co wylądował w więzieniu, gdzie dwa lata później popełnił samobójstwo (wątpliwości wokół przyczyn śmierci są podobne jak w przypadku Morozowa). Publicznie twierdził, że majątek przepisał partii, lecz po otwarciu testamentu okazało się, iż dziedziczą go dwie siostry Nikołaja. Tu również zadziałała pomysłowość Krasina. Siostry były mocno nieurodziwymi pannami na wydaniu, więc podesłał im dwóch przystojnych bolszewików. Młodsza Jelizawieta była brzydsza, dlatego Lenin docenił wyjątkowe poświęcenie oddelegowanego do niej towarzysza Wiktora Taratuty, twierdząc, że to człowiek niezastąpiony, bo "nie cofnie się przed niczym"...]. Żona potem zezna, że siedziała w swoim pokoju, gdy usłyszała wystrzał. Kiedy wbiegła do pokoju męża, zobaczyła go leżącego w kałuży krwi. Ujrzała też uchylone okno. Twierdziła, że przez to okno zdążyła dostrzec uciekającego mężczyznę. Natychmiast rozeszły się plotki, że to był Krasin. Czy rzeczywiście miał coś wspólnego ze śmiercią milionera - nie wiadomo. Podobno Maria Andriejewa na wieść o śmierci byłego kochanka zachowała się jak "królowa po stracie błazna" - tak o jej reakcji wyraził się jeden ze znajomych, naoczny świadek, Nikołaj Burienin. W każdym razie Maria otrzymuje pieniądze ze śmiertelnej polisy Morozowa. Po opłaceniu podatku oddaje je do partyjnej kasy. Nie na darmo od samego Lenina dostanie przydomek "towarzysz Fenomen". Fenomenalnie przyczyniała się partii.

Emigracja

Maria poznała osobiście twórcę dyktatury proletariatu jakiś czas temu, przez Krasina. Teraz po raz pierwszy ma okazję uścisnąć mu dłoń mistrz, w Petersburgu, a dokładniej w redakcji "Nowej Żyzni" - jak donosi Andriejewa, towarzysząca mistrzowi podczas tego spotkania. Ten uścisk to początek zażyłości na kolejne lata. Drugim z dowodów coraz silniejszego związku pisarza z dyktatorem jest wstąpienie Gorkiego w szeregi Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji (sdprr) w listopadzie 1905 roku. Trzecim - pomysł Lenina, aby mistrz, znany już w świecie, wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Tam miałby agitować na rzecz esdeków i zbierać pieniądze. Gorki zgadza się, ale zaznacza, że ma z nim jechać "przyjaciółka i towarzyszka Marusia", którą uważa już za żonę. Dla Lenina to podwójna gratka. Pisarz i aktorka, intelekt i kobiecy czar... idealne połączenie. Wyjeżdżają w lutym 1906 roku.

Początkowo witani są przez Amerykanów hucznie. Mark Twain przemawia na bankiecie wydanym na cześć rosyjskiego pisarza. Lecz okazuje się, że w Stanach media, miast zająć się ich przekonaniami, zaczynają się skupiać na ich życiu prywatnym - że Gorki wciąż formalnie jest mężem Jekatieriny Pawłowny, a Maria Fiodorowna to tylko kochanka, na dodatek rozwódka z dwojgiem dzieci... Ponoć w ślad za nimi udali się do Stanów agenci ochrany i to oni zajęli się rozpowszechnianiem tych rewelacji. W takim razie precyzyjnie uderzyli w strunę amerykańskiej pruderii. Pisarz zostaje ogłoszony bigamistą, aktorka - kobietą upadłą. Są wytykani palcami na ulicy i wyrzucani z hoteli. Słyszą: "Tu nie Europa!". W efekcie para musi wracać. Jednak w Rosji jest niebezpiecznie. Tym bardziej że ochrana już wie, iż w moskiewskim mieszkaniu kochanków Leonid Krasin produkował w grudniu 1905 roku bomby. I tym bardziej że pisarz zaczął pisać mocno nieprawomyślną powieść Matka, która natychmiast trafiłaby na indeksy w carskiej Rosji. Dlatego zmieniają kierunek. Jadą na Capri, gdzie jest sprzyjający klimat. A mistrz przecież cierpi na gruźlicę.

Ponoć w pobliżu tej włoskiej wyspy na Morzu Tyrreńskim Odyseusz usłyszał syrenie śpiewy, które go uwiodły i wydłużyły powrót na Itakę. Szczególnie hołubiona przez dwóch cesarzy rzymskich, Augusta i Tyberiusza, którzy tu mieli swoje wille, Capri stała się potem natchnieniem dla wielkich. Iwan Turgieniew w liście do pisarza Daniłowskiego nazywa Capri prawdziwym Kościołem Matki Natury. "Wiedz, iż wierzę w to, że nowe pokolenie rosyjskiej inteligencji wybierze wyspę Capri na miejsce pielgrzymek, i kto wie, czy z czasem nie zobaczymy tam silnej rosyjskiej kolonii składającej się z malarzy i pisarzy". Turgieniew napisał to w 1871 roku. Czy Gorki znał jego list? Trudno powiedzieć. W każdym razie trzydzieści pięć lat później wypełnił to proroctwo. Mistrz i jego Małgorzata osiedli w raju, tworząc tu kolonię dla inteligencji i... rewolucjonistów.

Pierwsza reakcja - zachwyt. "Tutaj jesteś odurzony, głupiejesz i niczego nie jesteś w stanie zrobić. Tylko patrzysz i się uśmiechasz" - dzielił się Gorki wrażeniami listownie z Leonidem Andriejewem. A Bunin we wspomnieniach zanotował takie oto słowa mistrza: "Gdybym był Bogiem, zrobiłbym sobie pierścionek, w który wprawiłbym Capri". Początkowo z Marią zamieszkali w hotelu Quisisana, następnie przenieśli się do willi Spinola, po wysiłkach Marii, aby zapewnić mistrzowi jak najlepsze warunki do pracy. Sam Gorki domagał się sprowadzenia pianina.

Robi się o nich głośno we Włoszech, prowadzą dom otwarty, do którego może zajrzeć każdy. Uwielbiają ruch i gwar, gościć i zabawiać przyjaciół, podobnie jak w Kuokkali. Zaczynają się przepowiedziane przez Turgieniewa pielgrzymki. Z jednej strony intelektualistów, kolegów Gorkiego po piórze, na czele z Iwanem Buninem, i artystów na czele z Fiodorem Szalapinem, który daje głośne wieczorne koncerty ściągające pod taras willi miejscowych. Z drugiej strony - ludzi prześladowanych przez carski reżim. Maria poświęca się całkowicie oczekiwaniom mistrza. Nie tylko dba o jego zdrowie i wygody. Staje się również sekretarką, menedżerką i tłumaczką jego dzieł, bo zna biegle kilka języków. Jednocześnie zapewnia odpowiedni komfort życia przybywającym wciąż do nich gościom. A że podobnie jak mistrz jest osobą szalenie towarzyską, sprawia jej to w naturalny sposób przyjemność. Jest tylko jeden problem. Gorki nie zerwał kontaktów z żoną Jekatieriną Pieszkową. Pisze do niej regularnie, nazywa w listach "przyjaciółką". Dla Marii to bolesne. Obwinia o tę sytuację Jekatierinę. "Mogłaby wreszcie dać nam spokój..." - komentuje do znajomych.

Nie tylko rosyjscy milionerzy mieli słabość do rewolucjonistów. Kiedy Gorki wpada na pomysł założenia na Capri szkoły partyjnej dla robotników, wspomaga go w tym pomyśle syn Friedricha A. Kruppa, właściciela niemieckiego koncernu stalowego. Mistrz utrzymywał kursantów na swoim wikcie i opierunku w hotelu Blaesus, gdzie sam w tym czasie mieszkał. Wśród bajecznych widoków śródziemnomorskiej przyrody przywieziona z Rosji młodzież, specjalnie wyselekcjonowana przez rejonowe komitety partyjne, łykała rewolucyjne nauki przekazywane im przez bliskich mistrzowi ludzi. On sam wykładał historię literatury, Anatolij Łunaczarski - historię filozofii, Aleksander Bogdanow - ekonomię, a Michaił Pokrowski - krótki kurs historii Rosji. Ich ambicją było też wydanie piętnastotomowej encyklopedii robotniczej. Do tego spacery, łowienie ryb, gra w szachy (potem Gorki napisze, że Lenin po każdej przegranej obrażał się jak dziecko)... No i odmienność poglądów całej kapryjskiej grupy wobec stanowiska dyktatora proletariatu, z którym autor Matki mocno polemizował. Miejscowi rybacy dobrze sobie zapamiętali sceny ich wiecznych kłótni, zwłaszcza podczas długich spacerów, które Lenin zawsze lubił. Szybkim krokiem potrafił nawet wchodzić na Monte Solaro. Kapryjczyków jako głosicieli "religii pracy" uznał za heretyków i nazwał "bogostroicielami", ponieważ rezygnowali z materialistycznej teorii poznania na rzecz mistycyzmu. A sam Gorki próbował wytłumaczyć Leninowi, że pod pojęciem "Boga" rozumie ograniczenie zwierzęcego egoizmu w człowieku, czyli - sumienie. Ten "mistyczny socjalizm" był religią bez Boga, ubóstwiał fizyczne i duchowe zdolności człowieka. Lecz dyktator proletariatu nie owijał w bawełnę - dla niego była to bzdura. Czepucha...

Do tego włoskiego raju trafia również polski rewolucjonista - Feliks Dzierżyński. Po ucieczce z Syberii schorowany musi nabrać sił. Wysłany przez partię na urlop do Włoch, trafia na Capri z początkiem 1910 roku.

Tam po raz pierwszy poznaje się osobiście z Gorkim. Jest oczarowany pisarzem. A że sam jest po świeżych wstrząsach sercowych *[W sierpniu 1909 roku Feliks Dzierżyński zbiegł z syberyjskiego zesłania. Kiedy dotarł do Warszawy, dowiedział się od swej ukochanej, Sabiny Feistein, że jej siostra Michalina popełniła samobójstwo. Zrobiła to z miłości do niego... miłości niespełnionej, bo przecież kochał Sabinę. Potem Feliks z Sabiną jadą do Berlina. Tam on dostaje od wierchuszki partyjnej urlop z nakazem udania się gdzieś na kurację leczniczą. Wybiera Capri. Chce, aby Sabina jechała z nim. Lecz ona nie może się otrząsnąć po śmierci siostry. Feliks jedzie sam i czuje się bardzo samotny. Z Capri będzie słał do Sabiny listy miłosne, w których się jej oświadczy.], z wdzięcznością stwierdza, iż mistrz potrafi "tak zaduszewnie" z nim rozmawiać. Andriejewa również okazuje mu serce. Oboje z Gorkim są polskim esdekiem zachwyceni. Ta przyjaźń przetrwa lata, mimo że światopoglądowo Dzierżyński opowie się po stronie Lenina. W listach słanych z wyspy do polskich towarzyszy napisze, że nie trzeba sugerować się oceną Gorkiego co do pewnych spraw partyjnych, bo nie jest on politykiem. A jednocześnie z pełną sympatią stwierdzi: "Gorki to romantyk partii, kapłan najwyższy ludu i dlatego może on jest podług mnie Kolosem" No i oboje z Andriejewą "są dla mnie dalszym ciągiem morza i wyspy - bajki, którą śnię". Dzierżyński zachwyca się specyfiką włoskiego kurortu, a że Gorki przywykł każdego gościa uraczyć miejscowym zwyczajem, to i jego prowadzi na to niecodzienne dla cudzoziemca widowisko. "Przedwczoraj byłem na górze Tiberio, widziałem, jak tańczyli tarantellę - pisze zachwycony przedstawieniem polski rewolucjonista. - I słów mi braknie, by oddać, co przeżyłem". W kolejnym liście donosi o wycieczce łodzią:

 

Z jednej strony ogromny, skalisty kolos wyspy, z drugiej Zatoka Neapolitańska, półkolem wyrzeźbiona panorama - Sorrento, Wezuwiusz, Neapol, tam w dali Ischia. Na łódce nie widać było żywej gry barw morza, tylko odblask światła dziennego. [...] I oto jesteśmy w grocie. Podnoszę się i... zamieram. Chyba gdzieś w głębi ukryte światło oświetla przezroczystą toń wód. W górze i kątach przyczaiła się ciemność - bezsilna, pokonana, na wieki przykuta do skał, bo od wody idzie siła straszna, zwycięska i władcza swą jasnością.

 

To spotkanie rewolucyjnego pisarza z zawodowym rewolucjonistą pośród piękna żywiołu przypieczętuje ich związek na zawsze - związek ze służbami Łubianki. Ale w tej chwili ani jeden, ani drugi nie mają o tym pojęcia.

Raj pozostaje rajem. Lecz między mistrzem a jego Małgorzatą zaczyna być źle. Powodem jest Warwara Wasiljewna Tichonowa, która z mężem Aleksandrem, pisarzem współpracującym z mistrzem w "Prawdzie" i "Nowej Żyzni", zaczyna przyjeżdżać na Capri. Kobieta po przejściach, która z pierwszego męża ma syna, a z drugim jest od niedawna. Zostaje przez jakiś czas na wyspie - w roli gospodyni domu Gorkich i nie tylko... Mistrz ma wciąż słabość do płci pięknej. Nigdy z żadną kobietą nie zrywa ostatecznie, ale też nie odmawia sobie nowych znajomości. Dwa lata później Warwara urodzi córeczkę Ninę. Formalnie dziewczynka jest oczywiście dzieckiem Tichonowa. Ale wszyscy widzą uderzające podobieństwo do Gorkiego.

Maria, w chwili gdy dostrzega, że coś łączy mistrza z Warwarą, uznaje, iż czas się rozstać, przynajmniej na jakiś czas. W1912 roku wyjeżdża do Rosji.

Tuż przed burzą

Andriejewa natychmiast po przekroczeniu granicy państwa carów przeszła pod stały nadzór ochrany. Chciała wrócić na scenę. Niestety, z racji przekonań i działalności rewolucyjnej nie wolno jej było grać w teatrach moskiewskich. Mogła pojawić się co najwyżej na scenach Kijowa i Odessy. Wystąpiła gościnnie w MChA-cie, w Samotnikach Georga Hauptmanna - sztuce, która kiedyś przyniosła jej sławę. Stanisławski chciał jej pomóc i przekonał tajną policję, że jest w jego teatrze niezbędna. Teraz mogła potwierdzić swój talent jako dojrzała, czterdziestopięcioletnia kobieta. I potwierdziła. Jednak miejsca dla niej na stałe w Mcha-cie nie było. Głównie z powodu innych aktorek, które zbuntowały się wobec gwiazdorskich zachowań Marii. O tak, lubiła gwiazdorzyć... Więc przez kolejne lata grała w teatrach Konstantina Mardżanowa, Nikołaja Sinielnikowa i Konstantina Niezłobina. Tam pozwalano jej być królową.

Zainteresowała się także rozwijającą się kinematografią. Jej syn Jurij Żelabużski został reżyserem i operatorem. Jako jeden z pierwszych nakręcił wystąpienie Lenina. Na szczęście Maria miała również dochody z tantiem dzieł Gorkiego jako jego tłumaczka. Wciąż też była jego menedżerką. Z Rosji miała nad nim pieczę na Capri.

A mistrz też decyduje się na powrót do ojczyzny. Po ogłoszeniu przez Mikołaja II amnestii z okazji trzechsetlecia domu Romanowów. I osiada w miasteczku Mustamiaki, pod Petersburgiem - wraz z Marią. Działa przede wszystkim literacko. Zakłada pismo "Letopis" i wydawnictwo Parus. I w pełnej okazałości demonstruje kolejny swój wielki talent - do odkrywania talentów. Jak wspomina Chodasiewicz: "Szczególnie lubił pisarzy młodych, początkujących: podobała mu się ich nadzieja na przyszłość, ich marzenie o sławie. Nawet tych bardzo słabych, w oczywisty sposób nierokujących żadnej nadziei, nigdy nie próbował zawstydzić: burzenie iluzji uważał za bluźnierstwo". W "Letopisie" przecierali swe szlaki Władimir Majakowski i Siergiej Jesienin. A jednym z jego największych odkryć był Izaak Babel, który trafił do poczekalni w piotrogrodzkim *[W 1914 roku decyzją cara Mikołaja II Petersburg został przemianowany na Piotrogród, aby nazwa nie kojarzyła się zbyt niemiecko. Niektórzy wciąż będą w rozmowach i listach stosować tradycyjną nazwę.] mieszkaniu mistrza w 1915 roku. "Serce mi się tłukło i zamierało - wspomina to pierwsze spotkanie Babel. - W redakcyjnej poczekalni zebrało się najdziwniejsze towarzystwo, jakie sobie tylko można wyobrazić: wielkie damy i tzw. 'bosiacy', telegrafiści z Arzamasu, sekciarze-duchoborzy i trzymający się na uboczu robotnicy, bolszewicy-konspiratorzy"Gorki wziął kajecik Babla i kazał mu przyjść po odpowiedź za trzy dni. "Droga pisarza, szanowny panie pistolet, usiana jest gwoździami, przeważnie dużych rozmiarów. Chodzić po nich trzeba będzie boso, krwi ubędzie dosyć i z każdym rokiem będzie ona ciec coraz obficiej..." - powiedział mistrz na kolejnym spotkaniu. Nie mógł wiedzieć, że mówi do tego, który będzie chodził po szczególnie wielkich gwoździach.

Zbliżał się czas burzy. Jeszcze w 1913 roku Lenin napisał do Gorkiego, że: "Wojna między Rosją a Austrią byłaby dla rewolucji rzeczą niesłychanie pożyteczną, ale szanse, że Franciszek Józef i nasz Mikuś sprawią nam taką przyjemność, są nikłe". Mistrz pragnął rewolucji społecznej, jednakże do wojny miał inny stosunek. Kiedy już nie było wątpliwości, że Rosja wdała się w konflikt, który ogarnie całą Europę, odpisuje w ponurym tonie liderowi bolszewików: "Jedna rzecz jest jasna: wkraczamy w pierwszy akt ogólnoświatowej tragedii". A potem, w drugim roku wojny, zawoła z rozpaczą w liście do Jekatieriny Pawłowny: "Cóż się stało z Wiekiem Dwudziestym! Cóż się stało z Cywilizacją!".

Rewolucja

Mistrz pragnął rewolucji, a jednocześnie się jej bał. Wiedział bowiem doskonale, że jego rewolucja to walka kultury z anarchią. Jednak rzeczywistość weźmie górę nad ideą, anarchia pokona kulturę - i rządzić zaczną żywioł z chaosem. Dlatego z chwilą wybuchu rewolucji lutowej zabrakło mu entuzjazmu. 28 lutego 1917 roku socjalista Nikołaj Suchanow (późniejszy autor wiernych kronikarsko Zapisków o rewolucji w siedmiu tomach) odwiedził Gorkiego w jego piotrogrodzkim mieszkaniu na Kronwierskim Prospekcie. Potem wspominał:

 

Przez godzinę z zegarkiem w ręku warczał i zrzędził na chaos, bałagan, ekscesy, przejawy ignorancji politycznej, i dziewczyny wożące się po mieście Bóg wie dokąd i Bóg wie czyimi samochodami - i przewidywał, że ruch prawdopodobnie legnie w gruzach z powodu naszego azjatyckiego barbarzyństwa.

 

29 lutego Gorki pisze do Jekatieriny Pawłowny:

 

Zbyt wielu ludzi błędnie przypisuje rewolucyjny charakter czemuś, co w rzeczywistości jest niczym więcej jak brakiem dyscypliny i organizacji ze strony mas [...]. Więcej w tym absurdu niż heroizmu. Zaczęło się rozkradanie. Co stanie się potem? Nie wiem... Poleje się krew, znacznie więcej niż kiedykolwiek dotąd.

 

Nie mylił się. Krew zaczęła się lać. A on w tej chwili nie chce, by historia zmieniała barwy pod wpływem przelewu krwi. I postanawia dać głos. To wciąż jest głos bliższy bolszewikom, ale jednak stawiający im kontrę. Tym głosem miało być powołane w marcu 1917 roku pismo "Nowaja Żyzń" (niejako reaktywacja pisma esdeckiego sprzed lat), zdecydowanie bardziej na prawo od demagogicznej "Prawdy". I rzeczywiście na łamach "nż" mistrz pokaże niepowtarzalne oblicze proroka, który obserwuje, wyciąga wnioski, grzmi i ostrzega. Nie tylko wbrew bolszewikom. Również wbrew innym pisarzom i poetom, których romantyczny wir rewolucyjny porwał i zaczarował. Jego nie zaczarował.

Bolszewicy w tym czasie agitują. Porewolucyjny rząd nie daje sobie rady z nową sytuacją, co jest im na rękę. Stosują proste chwyty, nawet chwyty poniżej pasa. Bo teraz starczy biedakowi wcisnąć do ręki dziesięć rubli, by krzyczał: "Precz z Rządem Tymczasowym!" i "Cała władza w ręce Rad!". Anarchia staje się sprzymierzeńcem bolszewików, a więc "wojna pałacom, pokój chatom", "grab zagrabione"... Mistrz widzi to inaczej. 18 czerwca pisze do Jekatieriny Pawłowny: "Dzisiejsza demonstracja była pokazem bezradności lojalnych sił demokratycznych. Manifestowali tylko 'bolszewicy'. Gardzę nimi i nienawidzę ich coraz bardziej. Prawdziwi rosyjscy idioci".

Na łamach "Nowej Żyzni" publikuje regularnie swoje Niewczesne rozważania - ostre, potępieńcze, demaskujące sytuację w Rosji. Nie mógł znieść rozprzestrzeniającej się od 1916 roku pornografii, której tematem była rodzina carska i Rasputin *[Zwłaszcza wśród żołnierzy na froncie popularne stały się obrazki pornograficzne przedstawiające Rasputina z carycą i carównymi.]. Mistrz uważał to za rozbudzanie najniższych instynktów motłochu. Nie mógł znieść demolowania - niszczenia dworów z ich bibliotekami i dziełami sztuki, co było czystym aktem barbarzyństwa. Nie mógł znieść antysemityzmu, który rewolucja jeszcze podsyciła, co najprostszą drogą prowadziło ku pogromom. I stawał w obronie aresztowanych Romanowów, którzy teraz grali rolę kozłów ofiarnych składanych na rewolucyjnym stosie. Głośno krzyczał przeciwko samosądom, linczom stającym się widokiem codziennym ulicy. A zwłaszcza przeciwko bestialskiemu mordowaniu duchownych prawosławnych, na których lud teraz skupił całą swoją wściekłość za wieki poniżenia *[Chociaż z drugiej strony doskonale sobie Gorki zdawał sprawę, gdzie leży przyczyna takich zachowań. Z czasów "wchodzenia w lud" zapamiętał pewną scenę: młoda kobieta została oskarżona o cudzołóstwo. Za namową popa chłopi rozebrali ją do naga i zaprzęgli niczym konia do wozu. Potem zaczęli chłostać batem, a pop odliczał razy.]. Bo w tym wszystkim dostrzegał mistrz wyłącznie demoralizację i całkowity upadek kulturowy, uwolnienie nagromadzonych przez setki lat niewolnictwa instynktów. Do czego to mogło doprowadzić? Wyłącznie do klęski Rosji.

Miał rację. Tyle że tej jego racji nie słuchano. Lewica robiła swoje, a prawica mu nie ufała. "Jako figura polityczna - jest niczym" - wyrokowała w marcu 1917 roku związana z prawymi eserami Zinaida Gippius.

Kiedy bolszewicy szykowali się do ostatecznego ataku i przejęcia władzy w Rosji, Gorki nie ustawał w proroczych ostrzeżeniach. Dokładnie na tydzień przed bolszewickim puczem wieścił: "Jeśli powstanie wybuchnie, rozpalą się wszystkie najgorsze instynkty tłumu, ludzie będą zabijać się wzajemnie, nie potrafiąc stłumić zwierzęcej głupoty". Lecz dla Włodzimierza Iljicza nie stanowiło to większego problemu. Wszak od lutego posługiwał się argumentem anarchii. Nawoływał z trybuny: "Idźcie do banków i napełnijcie sobie kieszenie pieniędzmi!" Bo żył w przekonaniu, że wprowadzenie dyktatury proletariatu na tyle pociągnie za sobą masy, iż te siłą historycznej konieczności same wejdą na drogę cnoty. Tymczasem Gorki znał lud i wiedział, do czego jest zdolny. Dlatego o liderze bolszewików wyrażał się tak: "Życie w całej swej złożoności jest Leninowi nieznane. On nie zna zwykłych ludzi. Nigdy wśród nich nie żył". Oświadczył też na łamach "Nowej Żyzni", iż Lenin nie jest wszechmocnym czarownikiem, jak go wielu postrzegało, lecz tanim kuglarzem. Po latach w wizji Michaiła Bułhakowa uprawiającym sztuczki w cyrku kuglarzem będzie Woland. Małgorzata spotka u niego Abbadonę - szczupłą postać w okularach. To Trocki, który stanie na czele Armii Czerwonej i przeobrazi się w boga wojny.

Lenin i Trocki - obaj w tej chwili dla mistrza są "anarchokomunistami ze Smolnego". Cynicznie podsumuje wyznaczoną przez nich ludowi rosyjskiemu rolę: "I oto ten głupi, ciemny, organicznie skłonny do anarchizmu naród obecnie powołany został do roli przywódcy świata, Mesjasza Europy".

Mistrz stawia ostre oskarżenia, ale w chwili przejęcia przez bolszewików władzy jednak czuje się mocno zagubiony. Najlepiej to ilustruje Zinaida Gippius. Dokładnie 7 listopada 1917 roku, a więc po akcji nocnego puczu, kilka osób ze środowiska literackiego spotyka się w piotrogrodzkim mieszkaniu. Proszą Gorkiego o interwencję w sprawie obalonych ministrów z rządu Aleksandra Kiereńskiego. On się zżyma, twierdzi, że organicznie nie może rozmawiać z tymi łajdakami (Leninem i Trockim). I co ma do powiedzenia, to mówi na łamach "Nowej Żyzni". Na co odzywa się Gippius: "żadne artykuły w 'Nowej Żyzni' nie odgrodzą pana od bolszewików, 'łajdaków', wedle pańskich słów; powinien pan odejść z tej kompanii".

 

[Gorki] Wstał i głucho wyszczekał:

- A jeśli... odejść... to z kim być?

Dmitrij [Mereżkowski, mąż Gippius] żywo zareagował:

- Jeśli nie ma co jeść - czy należy jeść ludzkie mięso?

 

Z władzą i przeciw władzy

Mistrz czuje się zagubiony. W przeciwieństwie do Marii Andriejewej, która odnalazła swoje miejsce w nowej Rosji bardzo szybko, bo już po rewolucji lutowej. Powołany wówczas nowy rząd, pod kierownictwem księcia Gieorgija Lwowa, szukał rozpaczliwie specjalistów. Nie mogli to być ludzie związani z carem, a więc zaczęto szukać w kojarzonych z demokracją i socjalizmem środowiskach. W ten sposób trafiono do Marii, z jednej strony aktorki, z drugiej bolszewiczki. Otrzymała propozycję objęcia stanowiska przedstawiciela Wydziału Artystyczno-Oświatowego Miejskiej Dumy w Piotrogrodzie. Po rewolucji październikowej przydzielenie jej podobnych stanowisk było już tylko formalnością. Została komisarzem Wydziału Teatrów i Widowisk Piotrogrodu. Szczególnie skupiła się na przeobrażeniu Wielkiego Teatru Dramatycznego, ale organizowała także wyjazdy trup aktorskich z przedstawieniami dla żołnierzy na froncie. Została również ekspertem w Komisji Ochrony i Rejestracji Dzieł Sztuki i Zabytków, której patronował Maksym Gorki. Od lat zaangażowana w zdobywanie pieniędzy dla partii i tym razem wykazała się wyjątkową gorliwością. Najbardziej wartościowe dzieła Ermitażu w liście do Lenina nazwała "cennym chłamem", za który można by za granicą wziąć niezłe pieniądze w mocnej walucie... W ten sposób popłynęła z prądem futuryzmu. Bo nie kto inny jak znany jej dobrze poeta Majakowski ogłaszał właśnie, że: "Czas, by kule podziurawiły muzea"... Majakowski mógł sobie futurystycznie poszaleć. W przypadku Marii trochę te zapędy dziwią, biorąc pod uwagę choćby fakt, że wraz z Gorkim ratowali wielkiego księcia Gawriła Romanowa, prezesa Akademii Sztuki.

Maria popadła też w konflikt z Olgą Dawidową Kamieniewą (żoną Lwa Kamieniewa i siostrą Lwa Trockiego), która stanęła na czele podlegającego Ludowemu Komisariatowi Oświaty Wydziału Teatralnego (teo). Maria uważała, że jej należy się to stanowisko. Poniekąd słusznie, bo miała po temu odpowiednie wykształcenie i doświadczenie zawodowe. W przeciwieństwie do Kamieniewej - technika dentystycznego. Ale za tą drugą obstawał Łunaczarski, wówczas komisarz oświaty, który ponoć od dawna darł z Marią koty (od czasu pobytu na Capri). Gorki pisał do Jekatieriny Pieszkowej na temat Łunaczarskiego, że "to postać zarazem komiczna i tragiczna. Wszyscy jemu podobni bolszewicy stali się odrażająco godni politowania i żałośni". Śmiało mógł wyrażać swe poglądy do wciąż formalnej żony, która od lat związana była ze środowiskiem eserów, bo myślała dokładnie tak samo.

W tym czasie też Jekatierina reaktywowała z Wierą Figner Polityczny Czerwony Krzyż (Pompolit), by wspomagać więźniów politycznych, pilnując ich prawa do wizyt, rozmów i paczek oraz starając się o uwolnienie chorych. Dużą rolę odegrała tu bliska zażyłość Jekatieriny z Dzierżyńskim, który zawsze darzył ją sympatią. Otwarta, bezkompromisowa, z dużą rezerwą podchodziła do poczynań bolszewików. A oni ją szanowali, bo miała charyzmę.

Mistrz oburzał się na Łunaczarskiego za takie traktowanie Marii, a jednocześnie drażniło go zbyt silne jej powiązanie z nową władzą. Wszak była komisarzem ludowym. Pisarz Konstantin Fiedin wspominał, że któregoś razu, goszcząc u Gorkiego, był świadkiem pewnej sceny. Maria właśnie wróciła z jakiegoś partyjnego posiedzenia. Przyniosła mistrzowi fiołki. Rzucił bukiecikiem i warknął: "Możesz je sobie zjeść!". Ponoć zaczęła gwiazdorzyć na stanowisku jak na scenie. O manierach nowej pani komisarz opowiada Zinaida Gippius. Choć należy przy tym zaznaczyć, że wspomnienia Zinaidy są przesycone bardzo negatywnymi emocjami, więc mogą być też przesadzone. W każdym razie w Dziennikach napisała o Andriejewej:

 

Ma dwa automobile i przyjeżdża codziennie do swego ministerstwa, do zarekwirowanego pałacyku na Litiejnym - "na audiencje".

Na audiencję wyczekują godzinami i aktorzy, i pisarze, i malarze. Jej się nie spieszy. Pewnego razu malarz z wielkim nazwiskiem, D-ski, który po długim oczekiwaniu doczekał się wreszcie zaszczytu wejścia do ministerialnego gabinetu, zastał tam panią komisarz zajętą niezwykle... szewcem. W żaden sposób nie mogła wytłumaczyć owemu paskudnemu szewcowi, jakich potrzebuje obcasików. Ujrzawszy D-skiego, z królewskim zniewalającym urokiem zawołała: "Ach, otóż i artysta! Proszę narysować mi obcasik do moich bucików!".

 

Biorąc pod uwagę fakt, że i sam Gorki swego czasu chciał stać się obcasikiem w jej pantofelku, można przyjąć duże prawdopodobieństwo tejże historii.

Tymczasem mistrz, już jakiś czas temu ochrzczony "zwiastunem burzy", konfrontuje swoje proroctwa z rzeczywistością. Choć twierdzi, że organicznie nie znosi tych łajdaków, to jednak musi z nimi pertraktować - w imię wyższych celów. Zaczyna walczyć o przetrwanie inteligencji popadającej wraz z całym społeczeństwem w coraz większą porewolucyjną biedę. Wciąż wypowiada się na łamach "Nowej Żyzni", informując o tragicznej sytuacji - a to słynnego profesora fizyki, a to sławnego kompozytora, a to wybitnego poety czy zasłużonej lekarki... Słowem, w imieniu tych, którzy przymierali głodem. Apelował o przydział racji żywieniowych i mieszkań dla nich. W domu byłego kupca Jelisiejewa w Piotrogrodzie utworzył niejako przytułek dla pisarzy, powołał też Komitet na rzecz Poprawy Bytu Uczonych (kubu), z czasem również zorganizował Dom Artystów. Powołał jednocześnie wydawnictwo Wsiemirnaja Litieratura, gdzie publikowano klasykę - tanio i w miarę możliwości w dużych nakładach. W ten sposób z jednej strony edukował maluczkich, z drugiej dawał pracę wielu pisarzom, dziennikarzom, naukowcom i artystom. Mogli dzięki temu zarabiać jako redaktorzy, korektorzy i tłumacze. Otworzył dla nich również swoje mieszkanie przy Konwierskim Prospekcie. I przygarniał ludzi prosto z ulicy. Oprócz tych, którzy zostali tam na stałe jako zabłąkane porewolucyjne owieczki, bywali w jego mieszkaniu i ci z drugiej strony barykady, a więc sprawujący władzę bolszewicy. Doszło w końcu do dosyć kuriozalnej sytuacji. Schronił się u niego wielki książę Gawrił Konstatynowicz Romanow z żoną i ukochanym buldogiem. Chcąc nie chcąc, musieli zasiadać przy jednym stole z Glebem Bokijem, zastępcą piotrogrodzkiej Czeki, Anatolijem Łunaczarskim czy Leonidem Krasinem, którzy wpadali tu towarzysko. Bywał i Lenin. Wszystko razem sprawiało wrażenie jakiegoś szaleństwa z krainy baśni i koszmaru. We wspomnieniach Chodasiewicza mistrz wówczas przypominał "uczonego Chińczyka: jedwabny czerwony szlafrok, pstrokata czapeczka, wystające kości policzkowe, duże okulary na czubku nosa, książka w dłoni". Był niczym Noe dowodzący arką, na której pokładzie rozmawiano o głodzie i wojnie domowej, a on "bębnił palcami w stół i, patrząc ponad głową rozmówcy, mówił: 'Tak, tak, źle się sprawy mają' ". Podczas gdy na zewnątrz przewalały się tumany rewolucyjnej grozy, tu panował klimat bezpiecznej, przytulnej enklawy.

Ludzie zaczęli Gorkiego zasypywać listami - rozpaczliwymi, błagającymi o pomoc, interwencję w wielu sprawach, w tym o zwolnienie bliskich z więzień Czeki czy wręcz o darowanie życia skazanym na wyrok śmierci. Walczył w ich imieniu - bardzo często z pozytywnym skutkiem. I nie bał się stawiać mocnych zarzutów wobec człowieka, nad którego problemami natury sercowej nachylał się pod lazurowym niebem Capri, a który teraz stanął na czele krwawego urzędu. Pisał wprost do Dzierżyńskiego: "Wszystkie te aresztowania postrzegam jako akt barbarzyństwa, jako celowe niszczenie najznakomitszych umysłów kraju i oświadczam, że za sprawą tego rodzaju działań radziecki reżim uczynił sobie ze mnie wroga".

Po latach Anna Achmatowa powie, że wielu Gorkiego szczerze nienawidziło, lecz tylko dzięki niemu mogli ten koszmar okresu czerwonego terroru i wojny domowej przeżyć.

W kręgu piekła. Asasello, Mura i inni

Jego wrogiem numer jeden stał się Grigorij Zinowjew, stojący na czele Komun Północy przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych Obwodu Północnego. Pan i władca Piotrogrodu, wykazujący się większą bezwzględnością niż moskiewska Łubianka. Nie na darmo właśnie tu, w byłej stolicy, na początku września 1918 roku, a więc z chwilą wprowadzenia czerwonego terroru, doszło do rozstrzelania pięciuset dwunastu osób i wzięcia w charakterze zakładników kolejnych pięciuset. Stało się to pod wpływem wydarzeń z 30 sierpnia. Najpierw eser Leonid Kannegisser tego dnia zabija szefa piotrogrodzkiej Czeki Moisieja Urickiego (który według opinii Zinowjewa był za miękki na to stanowisko). A wieczorem w fabryce Michelsona kule dosięgają Lenina, poważnie go raniąc. W tej sytuacji Piotrogród winien był dać innym miastom przykład - nie z nami takie numery. Zinowjew już miał się o to postarać. Dysponował łamami "Piotrogrodzkiej Prawdy", gdzie głównie coś ogłaszał, nakazywał, zabraniał i wszystkich zastraszał. Bardzo szybko wziął sobie na cel Gorkiego oraz krąg mu najbliższych ludzi. To jego decyzją 16 lipca 1918 roku zamknięto "Nową Żyzn" jako wrogą wobec bolszewickiej władzy. Kiedy wybuchła rewolucja, Zinowjew był chudy jak patyk. W czasie wojny domowej i głodu odżywiał się na tyle dobrze, że dostał wręcz przydomek Rumowa Babka. Od stóp do głów był zaprzeczeniem haseł głoszonych przez socjaldemokratów. W wizji Bułhakowa najpewniej pasowałby do Asasella - brzydala z ekipy Wolanda, z wystającym kłem i rozbitym binoklem.

Jak pisał Chodasiewicz:

 

Nie wiem kiedy, dlaczego i jak to się stało, że Gorki i Zinowjew weszli na wojenną ścieżkę [...]. Tak czy inaczej, kiedy jesienią 1920 roku przeprowadziłem się z Moskwy do Petersburga, nie wyglądało na to, żeby toczyła się między nimi jawna wojna, choć Zinowjew, jak tylko mógł, starał się szkodzić Gorkiemu. Dlatego aresztowanym, o których uwolnienie zabiegał Gorki, często groził znacznie gorszy los, niż gdyby pozostawił ich samym sobie. Na polecenie Zinowjewa przechwytywano żywność, opał i odzież, które Gorki z wielkim trudem zdobywał dla uczonych, pisarzy i malarzy, i przekazywano nie wiadomo jakim instytucjom.

 

U Gorkiego zbierali się komuniści wrogo nastawieni do Zinowjewa. Dla kamuflażu tak organizowano ich spotkania, aby sprawiały wrażenie zwykłych towarzyskich imprez z alkoholem.

Gorki skarżył się na szefa piotrogrodzkiej rkl do Lenina, jeździł w jego sprawie do Moskwy. Ale niczego nie mógł wskórać. Za najdrastyczniejsze działania Zinowjew był co najwyżej upominany - i dalej robił swoje. Trudno się więc dziwić, że wzajemna niechęć mistrza i władcy Północy narastała, jeżeli Gorki pisał do Zinowjewa wprost: "Odrażające zbrodnie, jakie popełniliście w Petersburgu w ostatnich kilku tygodniach, okryły reżim hańbą i wzbudziły powszechną nienawiść oraz pogardę dla jego tchórzostwa".

Latem 1919 roku w mieszkaniu mistrza przy Konwierskim Prospekcie pojawiła się kolejna osoba. Niezwykła, tajemnicza, piękna - natychmiast wzbudziła zainteresowanie wszystkich lokatorów. Zdążyła przeżyć odsiadkę na moskiewskiej Łubiance i w piwnicach przy piotrogrodzkiej Gorochowej. Zaszczuta i wynędzniała, kolejno korzystająca z gościny u różnych znajomych, ostatecznie została przyprowadzona przez pisarza Kornieja Czukowskiego przed oblicze mistrza. Miała tu przebywać jakiś czas, jak wszyscy rezydenci jego mieszkania, powiększonego o drugie za ścianą, którą trzeba było wyburzyć. Nowa lokatorka została na długie lata, stając się kolejną partnerką mistrza. Uważano ją za trzecią żonę Maksyma Gorkiego. On sam poświęci jej ostatnią swoją powieść, Życie Klima Samgina.

Nazywała się Maria Ignatiewa Zakriewska, po mężu dyplomacie Benckendorff, a dla bliskich po prostu -Mura. Przed I wojną światową mieszkała w Berlinie, gdyż mąż był jednym z sekretarzy w ambasadzie rosyjskiej. Po wybuchu wojny przyjechała do Petersburga/Piotrogrodu i zaczęła pracować jako siostra miłosierdzia w szpitalu kierowanym przez baronową Warwarę Ikskul, barwną i znaną osobę, swego czasu na równi honorowaną zarówno przez koronowane głowy, jak i przez rewolucjonistów. Mura utrzymywała też bliskie stosunki z ludźmi z ambasady brytyjskiej. Szczególnie z Robertem Bruce'em Lockhartem, po rewolucji październikowej pełniącym funkcję ambasadora i w tej roli przeniesionym na placówkę do Moskwy. Został jej kochankiem, dlatego Mura wyjechała do nowej stolicy wraz z nim. W 1918 roku mąż Mury został zamordowany, a kochanek oskarżony o działalność agenturalną. Tak zwany spisek Lockharta stał się głośną sprawą. Mura również została na jakiś czas aresztowana i poddana przesłuchaniom, ją dosyć szybko zwolniono, jemu za szpiegostwo groziła kara śmierci. Ale był dla Łubianki cennym nabytkiem. Dlatego został wymieniony na radzieckiego ambasadora w Londynie Maksyma Litwinowa, który również w Wielkiej Brytanii został oskarżony o szpiegostwo. Mura odwiedzała kochanka w więzieniu. Kiedy padła decyzja, że Robert ma być wymieniony i odesłany do Wielkiej Brytanii z zakazem wjazdu do Rosji, ona została całkiem sama i bez dachu nad głową. Postanowiła wyjechać do Piotrogrodu, gdzie mogła liczyć na pomoc przyjaciół.

Znała doskonale język angielski, niemiecki i francuski. A więc mogła zostać tłumaczką - tak przynajmniej uważała. Lecz jej toporność w języku rosyjskim powodowała, że utworów z tych języków na ojczysty tłumaczyć nie mogła. Czukowski zaproponował jej pracę w biurze Wsiemirnej Litieratury. Tęskniła za dwojgiem swoich małych dzieci, które z opiekunką przebywały na terenie Estonii. Dlatego chciała zbiec za granicę, do nich. Złapana bardzo szybko, trafiła na miesiąc do aresztu na Gorochowej. Dzięki interwencji Maksyma Gorkiego wypuszczona, została kolejnym lokatorem mieszkania przy Konwierskim Prospekcie.

Maria Andriejewa zajmowała wówczas duży pokój gościnny, ale z racji piastowanych funkcji często wyjeżdżała. Wtedy pojawiała się Warwara Tichonowa z dziećmi - i tylko na czas jej nieobecności. Bo zdecydowanie nie darzyły się z Marią sympatią. Co jakiś czas zjeżdżała z Moskwy też Jekatierina Pieszkowa. Trzy kobiety mistrza, każda na swój sposób przez niego kochana, a przynajmniej traktowana jak prawdziwa przyjaciółka. Teraz do ich grona miała dołączyć kolejna. Ta czwarta szybko odnalazła się w nowej sytuacji, biorąc sprawy w swoje ręce. Przede wszystkim objęła nadzór nad kucharką i pokojówką, które musiały obsługiwać tak liczne grono. Ktoś winien był im wydawać konkretne polecenia i okazało się, że Mura potrafi to wyśmienicie. Jako była żona dyplomaty wprowadzała porządek na poziomie światowej ogłady. Przyjeżdżający w odwiedziny z Moskwy syn mistrza żartobliwie nazwał ją "kierownikiem gospodarczym". A jego matka zaakceptowała u boku byłego męża dużo szybciej Murę niż Marię. I nawet się polubiły. Mura została też sekretarką mistrza, dbając o jego korespondencję, rękopisy, przepisując mu teksty na maszynie bądź tłumacząc z języków obcych. Miała duże powodzenie wśród mężczyzn. Zabiegali o jej względy odwiedzający Gorkiego Aleksander Błok i Jewgienij Zamiatin. Kiedy przyjechał w 1920 roku do Rosji zafascynowany komunizmem Herbert George Wells, autor Wojny światów i Wehikułu czasu, również zauroczył się Murą (później zostaną kochankami). Obdarzeni dużym poczuciem humoru mieszkańcy z Konwierskiego lubili żartować: a co tam Zamiatin czy jakiś tam Wells, w naszej Murze nawet hydraulik się zakochał!

Niestety, zainteresował się nią także wszechwładny nad Newą Zinowjew. Ale w innym charakterze. Uznał ją za najbardziej niebezpieczną personę na Konwierskim Prospekcie, podejrzewaną o szpiegostwo, i to podwójne, bo na rzecz Wielkiej Brytanii oraz Niemiec. Stała się doskonałym dla niego pretekstem do urządzania rewizji w domu Gorkiego. Mistrz znowu musiał interweniować w Moskwie.

"Maria Fiodorowna stopniowo i z wielkim taktem ustępowała pola w obowiązującej dotychczas hierarchii rodzinnej, Mura zaś stopniowo i z wielkim taktem nawiązała z nią jak najlepsze stosunki" - wspomina poetka Nina Berberowa, żona Chodasiewicza. Zważywszy na charakter Marii, trudno sobie wyobrazić, że tak łatwo mogłaby ustąpić pola rywalce. Zrobiła to, ponieważ sama już była zainteresowana kimś innym. W jej kręgu pojawił się bowiem pewien wielce interesujący mężczyzna. Nazywał się Piotr Piotrowicz Kriuczkow, był o siedemnaście lat młodszym od niej niepraktykującym adwokatem i został teraz sekretarzem pani komisarz. Przystojny, dbający o ubiór i z dużą słabością do jedwabnych skarpetek, pasował idealnie do jej wymagań. Zamieszkał w pokoju obok, bardzo szybko zaczął towarzyszyć Andriejewej w wielu wyjazdach.

Nadszedł rok 1920. W życiu Marii okazał się znaczący podwójnie. Bo oprócz pojawienia się atrakcyjnego kochanka naznaczony został też wyjątkowym wydarzeniem. Otóż tego roku pani komisarz zagrała swoją ostatnią rolę aktorską. Na scenie Wielkiego Teatru Dramatycznego w Piotrogrodzie została Desdemoną w szekspirowskim Otellu. Miała wówczas pięćdziesiąt dwa lata, więc ta rola może trochę zdumiewać, nawet w przypadku bardzo zdolnej aktorki. Dojrzała kobieta po przejściach wcielająca się w samą niewinność, bezpodstawnie posądzoną o zdradę... Nowy kochanek oczywiście gości na premierze i jest zachwycony rolą Marii.

A syn mistrza, Maksym Pieszkow, przez bliskich zwany Maksem, wówczas dwudziestoletni chłopak, wstępuje właśnie do moskiewskiej Czeki. Zostaje kolejno instruktorem przysposobienia obronnego i kurierem. Jak wspomina Chodasiewicz:

 

Był dobrym chłopcem, wesołym, zgodnym. Bardzo lubił bolszewików, ale nie z powodu przekonań politycznych, tylko dlatego, że wyrósł wśród nich, a oni zawsze go rozpieszczali. Mówił wprawdzie: "Włodzimierz Iljicz", "Feliks Edmundowicz", ale wolałby nazywać ich "wujkiem Wołodią" "wujkiem Feliksem".

 

Dlatego pisarz Wiktor Szkłowski zacznie o nim mówić "sowiecki książę". Umysłowo Maks zatrzymał się na etapie trzynastolatka, który głównie zafascynowany jest szybkimi samochodami, filmami kryminalnymi i westernami, dobrym alkoholem oraz kolekcjonowaniem znaczków. Kilka lat później w Sorrento będzie opowiadał Chodasiewiczowi o pracy w Czeka: "Ciekawe to było, wie pan, jak diabli. Bywało, że w nocy zwalamy się - dzieńdoberek! Kiedyś wyłapaliśmy tych waszych eserów [...]. Wtedy Feliks Edmundowicz podarował mi kolekcję znaczków - zabrali ją jakiemuś burżujowi na rewizji". Ojciec kochał tego dzieciaka nieprzytomnie, widząc jednocześnie jego infantylizm. Często mówił o nim "osioł" i wściekł się, gdy chłopak wstąpił w szeregi Czeki. Bo dla Maksa było to jak udział w westernie - posiadanie broni i paradowanie w skórzanej kurtce. Sam Chodasiewicz ostatecznie rozstał się z mistrzem z powodu pracy Maksa na Łubiance. Podczas jakiejś sprzeczki wytknął Gorkiemu syna czekistę. A ten, samemu będąc na Maksa złym, w takiej sytuacji poczuł się w ojcowskim obowiązku stanąć w jego obronie. To jednak historia, która wydarzy się dopiero za pięć lat w Sorrento.

Na razie mamy Rosję okresu wojny domowej, gdzie koszmar dnia codziennego zaczyna przybierać na sile. Głód w wielkich miastach powoduje, że władza zwraca się do wsi o pomoc... Lecz ta niewiele ma do zaoferowania. Władza postanawia więc wysłać do chłopów uzbrojone oddziały robotnicze w celu rekwizycji zboża na chleb dla miast. Tyle że oddziały robotnicze nie widzą różnicy pomiędzy zapasem ziarna na mąkę a tym na przyszłoroczny siew. Rozkazem była rekwizycja, więc rekwirowały. Na skutek nie trzeba było długo czekać. Konfiskata ruszyła też w parze z suszą lata 1921 roku. Najgorzej zacznie cierpieć Powołże. Dojdzie do aktów kanibalizmu...

W tej sytuacji mistrz ponownie musi zareagować. Wystosowuje apel Do wszystkich ludzi dobrej woli, dzięki któremu zostaje powołany Pomgoł, czyli Komitet ds. Pomocy Głodującym. W jego skład weszły siedemdziesiąt trzy ważne osoby z kręgów inteligencji. Gorki apeluje także do świata. Najszybciej odpowiedź dają Stany Zjednoczone, a konkretnie - organizacja American Relief Administration (ara), kierowana przez Herberta Hoovera. Niestety, z chwilą podpisania umowy rządowej z ara część członków rodzimego Komitetu oskarżono o działalność kontrrewolucyjną. Na osobisty rozkaz Lenina szef Czeki Dzierżyński w sierpniu aresztował trzech członków Pomgołu, w tym byłych ministrów w rządzie Kiereńskiego. Lenin bowiem zażądał przymknięcia wszystkich członków niekomunistów. Gorki był tą decyzją wstrząśnięty. Ale nic nie mógł zrobić. "Jego wstyd i złość nie miały granic - wspomina Chodasiewicz. - Spotkawszy Kamieniewa w kremlowskiej stołówce, powiedział do niego ze łzami: Zrobiliście ze mnie prowokatora. Coś takiego jeszcze mi się nie przydarzyło".

To prawdopodobnie ostatnia kropla, która przelała kielich goryczy. Mistrz postanawia opuścić kraj. Właściwie nikogo ta decyzja za bardzo nie dziwi. Sam Lenin od jakiegoś czasu namawiał go na taki krok. Twierdził, że w Europie, w dobrym sanatorium mistrz będzie mógł się leczyć i dużo więcej pracować. A w Rosji leczenie kiepskie i z pracy nici. Tylko bezsensowne przelewanie z pustego w próżne... Co dokładnie wódz miał na myśli? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że chciał się mistrza pozbyć. I udało się.

Proszę wyjechać

Gorki zaczyna chorować. Ma wysoką gorączkę. To jeszcze jeden powód, aby wyjechać do lepszego klimatu. Najpierw decyduje się na wyjazd Mura. Tęskni za dziećmi, które przebywają w Tallinie z opiekunką. Otrzymuje pozwolenie na wyjazd osobiście od Dzierżyńskiego (w Tallinie jest przesłuchiwana przez tamtejszą policję, która podejrzewa ją o... szpiegostwo na rzecz Rosji bolszewickiej). Jest styczeń 1921 roku. Po niej wyjeżdża Maria ze swoim sekretarzem Kriuczkowem - do Berlina, w charakterze przedstawiciela handlowego. Maks też dostał nominację na kuriera handlowego w Berlinie. Czekał z niecierpliwością na tę nominację, bo właśnie miał zamiar się żenić. Młoda, piękna narzeczona oczekiwała od przyszłego męża poczucia stabilizacji. Prędzej mógł jej to zapewnić w Niemczech niż w ciągle krwawiącej Rosji, gdzie każdy dzień przynosił kolejne tragiczne wieści.

Potem nadchodzi straszny sierpień. Najpierw umiera Aleksander Blok - 7 sierpnia. Gorki zdążył jeszcze wywalczyć dla niego wizę wyjazdową na leczenie za granicą. Ale dotarła do adresata dzień po jego zgonie. Mistrz walczy także o ułaskawienie Nikołaja Gumilowa, aresztowanego 3 sierpnia za udział w spisku antyrządowym *[Nikołaj Gumilow, mąż Anny Achmatowej, był pierwszym pisarzem skazanym na rozstrzelanie za udział w antybolszewickim spisku Piotrogrodzkiej Organizacji Bojowej Władimira Tagancewa. Owszem, był przeciwnikiem nowej władzy, ale w tym spisku nie brał udziału.]. Schorowany, mimo gorączki, do ostatniej chwili próbuje poetę uratować. Jedzie do Moskwy, aby rozmawiać bezpośrednio z Leninem. Na próżno. Apeluje do Dzierżyńskiego z innymi intelektualistami - że to wielki poeta. Na próżno. Ponoć szef Łubianki odpowiada, iż trudno czynić wyjątek dla poety, kiedy rozstrzeliwuje się wszystkich innych... 24 sierpnia wyrok śmierci zostaje wykonany. W bezsilnych emocjach łapią Gorkiego ataki krwawego kaszlu. Po powrocie z beznadziejnej misji znowu musi położyć się do łóżka. Doskonale już wie, że to czas, by wyjechać. 16 października 1921 roku rusza na emigrację.

Przez Helsingfors *[Dzisiejsze Helsinki.] do Berlina, gdzie przebywali jego bliscy. A także wydawca jego dzieł w Europie Zachodniej, Iwan Pawłowicz Ładyżnikow, właściciel wydawnictwa Mieżdunarodnaja Kniga. Przy nim Gorki mógł się poczuć finansowo bezpieczny. A Zachód wciąż wystawiał Na dnie i wciąż czytał Dzieciństwo. Przyjeżdżała do Berlina również Jekatierina Pawłowna, zamieszkiwała u zatrudnionego w Knidze Michaiła Nikołajewa, który był przed długie lata jej partnerem. Mura w tym czasie zdążyła w Estonii wyjść za mąż za zubożałego barona Nikołaja Budberga. Ten związek gwarantował jej jako baronowej Budberg swobodne poruszanie się po Europie. A więc trzy kobiety Gorkiego przebywały w tej chwili w trzech związkach: Maria z Kriuczkowem, Mura z Budbergiem, a Jekatierina z Nikołajewem. A i tak mistrza nie opuszczały. Wszystko zostawało w rodzinie.

On sam ma ucho nastawione na ojczyznę. Tam wciąż dzieją się złe rzeczy. Wojna domowa została zakończona, a mimo to prześladowania nie ustały. Szczególnie zaznaczył się w tym względzie 1922 rok. Bo dyktator najpierw musiał ustąpić pola na froncie ekonomicznym. Jego decyzje doprowadziły do całkowitej ruiny gospodarki rosyjskiej. W końcu sam się otrząsnął i ogłosił Nową Politykę Ekonomiczną (nep). Dawało to oddech rynkowi, ale jednocześnie mogło otworzyć drogę przeciwnikom politycznym. Dlatego wódz uznał, że na innych polach należy mocno ściągnąć cugle. 1922 rok stał się symbolem polowania na wrogów ludu.

Najpierw zajęto się eserami, czyli bezpośrednimi rywalami na niwie politycznej. Aresztowano ich cały Komitet Centralny i urządzono procesy pokazowe. Po nich przyszła kolej na Cerkiew, która wciąż mogła sprawować rząd dusz, zasiewając w nich religijny zamęt. Trzecim wrogiem okazali się inteligenci - głośno krytykujący władzę. Szczególnie ta ostatnia grupa działała na dyktatora jak płachta na byka. Lenin znał doskonale moc słowa i siłę myśli. Nie mógł sobie na coś takiego pozwolić. Jeszcze w 1919 roku pisał do Gorkiego w ramach polemiki z jego usilną walką o przetrwanie inteligencji:

 

Kadry intelektualne ze środowiska robotników i chłopów rosną w siłę i wzmacniają się w walce o obalenie burżuazji i jej popleczników, inteligentów, sługusów kapitału, mieniących się mózgiem narodu. W istocie rzeczy to nie mózg, lecz gówno.

 

I do kogo to pisał? Do człowieka, który powtarzał niczym mantrę, że "nie można żyć bez twórców rosyjskiej kultury, tak jak nie można żyć bez duszy". No i co z tego? Jeżeli mistrz mógł wyjechać z kraju, to i inni krzykacze mogą... W sierpniu 1922 roku ludzie Dzierżyńskiego przygotowali listę antyradzieckiej inteligencji, wraz z jej charakterystykami. We wrześniu pierwszą grupę załadowano w piotrogrodzkim porcie na pokład niemieckiego statku pasażerskiego, który miał wypłynąć do Szczecina; później zostanie ochrzczony "statkiem filozofów". Lista deportowanych liczyła sto dwadzieścia znamienitych nazwisk. Będą kolejne transporty. Gorki śle gorące protesty. A jednocześnie po cichu przyznaje, że wyrzuconym za granicą będzie lepiej.

Rok 1922 był symboliczny również ze względu na dalsze losy i decyzje samego mistrza. Utworzono wówczas na terenie całej Rosji sto trzydzieści dwa obozy pracy przymusowej, w których przetrzymywano sześćdziesiąt tysięcy więźniów. A w grudniu minęło pięć lat od czasu powołania Ogólnorosyjskiej Nadzwyczajnej Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem (WCzK). Dzień 20 grudnia ogłoszono Dniem Czekisty. Na placu Czerwonym Dzierżyński przyjmował defiladę swych wiernych oddziałów. Ten krąg "skórzanych ludzi" - jak napisze o czekistach Borys Pilniak - już do końca życia mistrza będzie jego kręgiem. A nawet po śmierci...

Przychodzi kolejny rok spędzany przez Maksyma Gorkiego w Berlinie. Nawiązuje tam kontakty z emigracyjnymi gazetami. Stara się o możliwość ich wejścia na rynek rosyjski. Chodasiewiczowi jednocześnie donosi w liście:

 

Nadieżda Krupska i jakiś M. Sperański zakazali czytania: Platona, Kanta, Schopenhauera, Wł. Sołowiowa, Taine'a, Ruskina, Nietzschego, L. Tołstoja, Leskowa, Jasińskiego (!) i wielu podobnych heretyków. [...] Pod wpływem pierwszego impulsu zacząłem pisać do Moskwy wniosek o zrzeczenie się obywatelstwa rosyjskiego. Cóż więcej mógłbym zrobić, gdyby to bestialstwo miało okazać się prawdą?

 

Chodasiewicz we wspomnieniach ironizuje z tego postanowienia. Bo widzi, że mistrz niby straszy, ale tego nie robi. Poza tym Gorki twierdzi, że zrobi to, jeśli bestialstwo miałoby okazać się prawdą, a więc jeśli to prawda, że zakaz ten został zawarty w specjalnie wydanych na tę okoliczność Wskazówkach. A przecież Chodasiewicz był dwa miesiące wcześniej świadkiem, jak w berlińskim wydawnictwie przekazano Murze Wskazówki, by dała je Gorkiemu. To znaczy, że doskonale znał ich treść.

Niedługo potem Mura wytłumaczy to zachowawcze postępowanie mistrza Chodasiewiczowi w bardzo prosty sposób: "Dla dobra Aleksego Maksymowicza i całej rodziny nie wolno skłócić go z bolszewikami, wręcz przeciwnie, wszelkimi sposobami powinniśmy łagodzić sytuację. To konieczne, abyśmy wszyscy mogli żyć w spokoju". Co oznaczało owo życie w spokoju? Dochód, przynajmniej dziesięć tysięcy dolarów rocznie, potrzebny na utrzymanie rodziny i licznych rezydentów wokół mistrza. Sam Zachód takiej kwoty by nie zagwarantował. Gwarantowali ją czytelnicy w Rosji. A tą przecież władali bolszewicy. W dużej mierze gwarantowali ją również sami bolszewicy: Kreml bowiem opłacał mistrza sporymi kwotami.

21 stycznia 1924 roku umiera Włodzimierz Lenin. Gorki natychmiast siada do napisania wspomnień o wodzu, prawdopodobnie pod wpływem pragmatycznie myślących Mury i Jekatieriny Pawłowny. Wyraża się o nim z głębokim szacunkiem, ale i dystansem oponenta. Po wspomnienia zgłasza się z Berlina Kriuczkow i przekazuje je dalej, do Moskwy. Tam cenzura robi swoje. Ukazują się w Rosji jako apoteoza wielkiego wodza rewolucji.

Sorrento

Syn Maks szczególnie nalegał, aby rodzina przeprowadziła się do Włoch. Tam chciał sobie uwić romantyczne gniazdko ze świeżo poślubioną Nadieżdą Aleksiejewną Wwiedeńską, przez bliskich nazywaną Timoszą. Gorki decyduje się więc na Sorrento. Przez Pragę i Marienbad dociera tu wiosną 1924 roku. Atmosfera domu i miejsca bliźniaczo przypomina czasy pobytu na Capri - po prostu życie w raju, do którego przybywają pielgrzymki z Rosji oraz intelektualny światek Europy Zachodniej. Odwiedzający go w willi Il Sorino malarz i scenograf Jurij Annienkow wspomina:

 

[...] spędziłem kilka dni u Gorkiego w Sorrento, w białej willi na skraju urwiska, nad olśniewająco niebieskim i cudownie przejrzystym morzem. Lazurowe powietrze miało tu taki smak, że chciało się nim nie tylko oddychać, ale także pić je, łykać i żuć. Gorki w chabrowej koszuli z odpiętym kołnierzykiem, w lnianych spodniach i sandałach na bosych nogach był jak dawniej przyjazny, żartobliwy i wesoły.

Łaziliśmy po ogrodzie, polegiwaliśmy na leżakach i zażywając dolce far niente, gawędziliśmy o Pirandellu, o białych żaglach na horyzoncie, o Wołdze i Michale Aniele.

 

A Chodasiewicz ten czas wspomina tak:

 

[Wieczorami] Tańczyliśmy przy gramofonie, Maksym pajacował, układaliśmy szarady, potem zaczynały się chóralne śpiewy. Jeśli Aleksy Maksymowicz upierał się i długo nie chciał iść spać, intonowano "Słońce wschodzi i zachodzi". Z początku błagał: "Przestańcie, diabły kosmate". W końcu jednak wstawał i przygarbiony szedł na górę.

 

Mistrz uwielbiał też włoskie święta, co mu pozostało z czasów Capri - zawsze przepełnione muzyką, furkotem chorągiewek i hukiem fajerwerków. Bawił się podczas nich, radował... lecz od czasu do czasu zmieniał wyraz twarzy. Nagle posępniał. W liście do Chodasiewicza z 13 lipca 1925 roku napisał: "A u nas? [w Rosji] - myślę sobie. I - proszę wybaczyć! - z zazdrości bierze mnie taka wściekłość, że prawie do łez; i ból, i źle itd.".

Tymczasem zjeżdżająca z Moskwy Jekatierina Pawłowna dawała wprost do zrozumienia, że jej rola w ojczyźnie znacznie wzrosła. Że liczą się z nią i na Kremlu, i na Łubiance. Pod jej wpływem syn Maks również zaczął tęsknić za powrotem. Znowu chciał do wujka Feliksa... który podobno obiecał mu samochód. "To bym sobie pojeździł!" - oświadcza radośnie podczas spaceru z Chodasiewiczem, po czym zaczyna naśladować jazdę samochodem, prawą ręką przyciskając niewidoczny klakson... Jak dziecko.

Ale 20 lipca 1926 roku wuj Feliks umiera. Gorki pisze spontaniczny list do Jakuba Haneckiego. Ten z kolei przekazuje list "Prawdzie", która go szybko publikuje.

 

Jestem zupełnie oszołomiony zgonem Feliksa Edmundowicza [...]. W latach 18-21 poznałem go bardzo dokładnie, kilka razy rozmawiałem z nim o bardzo drażliwych tematach, często obarczałem go rozmaitymi kłopotami, a dzięki jego duchowej wrażliwości było zrobione bardzo dużo dobrego. Zmusił mnie do przywiązania i szacunku. I dlatego zupełnie rozumiem tragiczny list Katarzyny Pawłowny [...], która pisze do mnie: "Nie ma już najlepszego człowieka, nieskończenie drogiego każdemu, kto go znał". - Boję się o was, drodzy towarzysze. Mieszkając tu, lepiej się rozumie to, co czynicie, i głębiej się ocenia każdego z was. W duszy niepokój i ciężar. Nie, jakże nieoczekiwaną, jak nie na czasie i jak pozbawioną wszelkiego sensu jest śmierć Dzierżyńskiego. Diabli wiedzą co!

 

Jadąc na światowy kongres pisarzy, zawita Gorki na chwilę do Warszawy. Tam będzie szukał brata Dzierżyńskiego, Ignacego, by koniecznie przekazać mu ważną informację. Powie mu, że nie wierzy w naturalną śmierć Feliksa. Rycerz rewolucji został zabity przez... no właśnie, przez kogo? Grupę Stalina albo grupę Trockiego, a może przez ludzi Zinowjewa...? Czort znajet! W każdym razie umarł ostatni uczciwy, który działał w imieniu dobra. Nawet czyniąc zło... Wśród grupy kremlowskich politykierów był wyjątkiem, do końca walczącym o ideały. Gorki to wiedział i dlatego nie mógł uwierzyć w jego naturalną śmierć.

Bo wtedy jeszcze mistrza ogarniały wątpliwości. Bo wtedy jeszcze wiedział, że Kremlowi nie wolno zaufać. Ale trzy lata później...

Gorzki lek na szkodniki

Dwudziestego czerwca 1929 roku do małego, leżącego u stóp Kremla sołowieckiego portu przybił statek "Gleb Bokij". Całą scenę z góry obserwowali w oczekiwaniu więźniowie. Zamiast cichych, wychudzonych skazańców, którzy z reguły schodzili z pokładu "Gleba Bokija" na ląd wysypała się grupa zdrowych i pełnych energii mężczyzn w towarzystwie jednej kobiety. Idąc po nabrzeżu, prowadzili ożywioną rozmowę i gestykulowali. Na pochodzących z tego dnia fotografiach widnieją ludzie w mundurach, wśród nich kilku ważnych czekistów, z Glebem Bokijem we własnej osobie. Jeden z nich, z wielkimi wąsami, górujący wzrostem nad resztą, ubrany był zdecydowanie skromniej - miał płaską robotniczą czapkę i zwykły płaszcz. Był to pisarz, Maksym Gorki.

Wymieniona w grupie jedyna kobieta ubrana była w skórzaną kurtkę, skórzane bryczesy, oficerki i skórzaną czapkę. Młoda, ładna, wyraźnie naśladująca styl czekistowski - była to Timosza, synowa pisarza; "żywy symbol GUŁagu ramię w ramię z rosyjską literaturą" - skomentuje po latach Aleksander Sołżenicyn.

Wsiedli do klasztornej bryczki zaprzężonej w konia. Ruszyli na obchód wyspy. W katowni na Górze Siekierskiej na tę okoliczność zorganizowano "Czytelnię prasy". Należało pokazać pisarzowi, że edukacja więźniów idzie pełną parą. Mistrz, wchodząc do czytelni, trochę zdziwiony zauważył, że część czytających więźniów trzyma gazety do góry nogami... To był ich niemy sygnał do pisarza: to nie tak, wielki Aleksieju Maksymowiczu! Czy zrozumiał? Podszedł do jednego i przekręcił płachtę gazety. Ten niemy spektakl widziała cała wizytująca grupa. No i co z tego?... Wokół baraków zasadzono drzewa, na chwilę, bez korzeni, więc po kilku dniach zwiędły, ale wtedy gości już na Sołowkach nie było. W każdym razie podczas wizyty robiły miłe wrażenie. Wewnątrz baraków pojawiła się na pryczach czysta pościel, a w stołówce obrusy na stole i kwiaty. Na ten widok pisarz podobno burknął: "Nie lubię parad"... Chciał osobiście porozmawiać z więźniami. Pilnowano, aby podchodzili do niego tylko wybrańcy. Sam wskazał na czternastolatka. Odszedł z nim na czterdzieści minut. Wrócił z wilgotnymi oczami. Później napisze w eseju poświęconym tej wizycie, że podczas odwiedzin młodocianych przestępców jeden z nich wręczył mu list protestacyjny. "W odpowiedzi pozostałe dzieci zaczęły 'głośno wyć', nazywając kolegę 'skarżypytą' ". Według niektórych czternastolatek został potem rozstrzelany za bezczelną próbę dywersji. Jednak mistrz już o tym nie wiedział...

Ta wizyta nie mogła przejść bez echa. Pisarz musiał dać wyraz swoim wrażeniom. Dlatego na łamach (nomen omen) "Naszych Osiągnięć" opublikował esej pt. Sołowki. Konkludował w nim:

 

Przyglądając się współczesnym "społecznie niebezpiecznym" nie mogę się powstrzymać, by nie dostrzec, że bez względu na wielkie trudności, których doświadczają w swym dźwiganiu się wzwyż, rozumieją oni konieczność bycia społecznie pożytecznym. Oczywiście jest to rezultatem warunków, w których ich umieszczono.

 

Ponoć później zanotował w prywatnym notesie: "Jak pies wszystko rozumiem, a jednak milczę". Czy rzeczywiście milczał? Esej zakończył jednoznacznym stwierdzeniem: "Moim zdaniem podsumowanie jest jasne. Takie obozy jak Sołowki są potrzebne".

Nowy dyktator, Józef Stalin, właśnie rozpoczyna nowe porządki. Jak sam twierdzi: w imię leninowskich zasad. Najpierw pozbywa się rywala, czyli Lwa Trockiego, zmuszając go do emigracji (w 1928 roku). Potem każe rozstrzelać czekistę Jakowa Blumkina, który ośmielił się spotkać z wygnańcem (w 1929 roku). Po czym zaczyna się właściwy prolog - walka z tak zwanym szkodnictwem. Pierwszą w tej walce jest "sprawa szachtyńska", czyli wykrycie organizacji kontrrewolucyjnej burżuazyjnych specjalistów w Donbasie, oskarżonych o uprawianie szkodnictwa społecznego. Drugą "sprawa Partii Przemysłowej", czyli Związku Organizacji Inżynierów - głównego ośrodka szkodnictwa gospodarczego. Trzecią rozpracowanie Chłopskiej Partii Pracy - jako największego szkodnika w rolnictwie. W obronie inżynierów odzywają się ludzie ze świata. Pod protestem widnieją nazwiska takich sław jak Albert Einstein i Tomasz Mann. Reaguje także mistrz... Czy pisze protestacyjny list do kremlowskiego dyktatora? Ależ skąd! Bez pardonu odpowiada w liście otwartym protestującym sławom: "władza robotnicza i chłopska zabija swoich wrogów jak wszy". Koniec, kropka.

Skąd taka odmiana mistrza? Ten, który przeciwstawiał się przemocy. Ten, który nie mógł się pogodzić z porewolucyjnymi decyzjami Lenina i Trockiego, nazywając ich łajdakami. Walczący z oprawcą Zinowjewem... Teraz nie tylko godzi się na kłamstwa Stalina, ale sam je sygnuje nazwiskiem i słowem.

Już od 1927 roku zaczął dawać wyraźne sygnały, że chciałby powrócić do ojczyzny. Powodów było kilka. Z jednej strony, poczucie samotności na emigracji, gdzie dominowali Rosjanie z przekonaniami antybolszewickimi. A im więcej on nawiązywał stosunków z wierchuszką kremlowską, tym bardziej oni od niego się odsuwali. Z drugiej strony, zanikająca na Zachodzie sława, co wiązało się z mniejszymi dochodami. Z trzeciej - próżność wielkiego pisarza. Kreml i Łubianka wyczuły to wszystko doskonale. A Władysław Chodasiewicz przepowiedział dwa lata wcześniej, tuż po ostatnim spotkaniu z Gorkim: "Nobla mu nie dadzą, Zinowjewa usunie się z drogi. I wtedy on wróci do Rosji". Do tego zaczęto kusić Aleksieja Maksymowicza obietnicami, że stanie się największym autorytetem narodowym i pierwszym specjalistą w zakresie kultury. Człowiekiem instytucją! Oczywiście wiązało się to z wysokimi honorariami, zaszczytami i, w ramach dowodu wdzięczności rzecz jasna, okazałymi posiadłościami, które bolszewicy przejęli po carskich burżujach. Mistrz poszedł na to wszystko jak mucha na lep.

Od 1928 roku zaczyna głośne objazdy po Związku Radzieckim. Wszędzie witany jest owacjami, których nie powstydziłby się dwadzieścia lat wcześniej Lew Tołstoj *[Rosja łącznie doczekała się trzech wieszczów obwożonych hucznie pociągiem po kraju. Po Lwie Tołstoju i Maksymie Gorkim tym trzecim jest Aleksander Sołżenicyn. W 1994 roku postanowił wrócić z emigracji - na tyle głośno, aby cały świat się o tym dowiedział. Najpierw samolotem z usa przyleciał do Władywostoku, gdzie przesiadł się na pociąg, w całości wynajęty dla niego i jego świty, aby w ten sposób dojechać do Moskwy. Podróż trwała dwa miesiące i była filmowana przez bbc. Satyryk Jurij Tejch skomentował to wydarzenie rysunkiem: horodniczy Borys Jelcyn zwraca się do stojących obok: "Zaprosiłem panów w celu zakomunikowania im arcyniemiłej nowiny: jedzie do nas Sołżenicyn!".]. W pociągu ma zapewnioną salonkę, a w niej sprowadzane z Egiptu ulubione papierosy. Miasto jego urodzenia, Niżny Nowogród, przemianowano na Gorki, tak samo główną ulicę w Moskwie Twerską. MchAT, do tej pory imienia Czechowa, teraz stał się teatrem imienia Gorkiego. Inne teatry również, jak i ulice, statki, samoloty... Jak zwykle ironiczny Karol Radek, czyli nadworny kremlowski Behemot, który dopiero co powrócił do łask, zaproponował nawet, aby cały porewolucyjny okres dziejów Rosji nazwać Maksymalnie Gorzkim... Ale największą przyjemność sprawił mistrzowi nowy dyktator decyzją o otwarciu Instytutu Literackiego imienia Gorkiego, w którym mieli się kształcić utalentowani pisarze. Kult mistrza w ojczyźnie, specjalnie podsycany przez samego Stalina, który chce mieć wielkiego pisarza w złotej klatce, rośnie w przyśpieszonym tempie. On sam te triumfalne objazdy opisuje w cyklu reportaży Po Związku Radzieckim.

Czy mogłoby być lepiej? Co w języku Józefa Stalina oznaczało lepiej? Tylko gorzej. Ale mistrz już dawno zatracił proroczą zdolność. Zaćmiła ją próżność. A tę trzeba było jakoś podbudować ideologicznie. A więc jako zwolennik nauki i postępu zaczyna wierzyć w marksizm jako wyraz szlachetnych marzeń idących w parze z prawidłowościami historycznymi. Teraz twierdzi, że kultura "to zorganizowana przez rozum przemoc nad zoologicznymi instynktami ludzi". Rewolucja i lata porewolucyjne to była przemoc w czystej postaci, ta zoologiczna. Nowe czasy pod wodzą Stalina gwarantowały natomiast porządek, czyli zorganizowaną przez rozum przemoc nad instynktami. Ten porządek miał być wprowadzany za pomocą resocjalizacji, a więc przekuwania zła w dobro i społeczną przydatność. W praktyce oznaczał łagier i pracę ponad ludzkie siły pod okiem uzbrojonych strażników. Mistrz jednak nie do końca chciał przyjąć do wiadomości prawdę tejże praktyki. Dlatego zaczął posługiwać się wzniosłym kłamstwem. Zresztą prawdą brzydził się od lat. Już w 1893 roku napisał opowiadanie o wzniosłym czyżyku, który kłamał, i dzięciole będącym nikczemnym miłośnikiem prawdy. Potem w sztuce Na dnie opowie o wędrowcy Łuce, który uwodzi biedaków kłamstwem z litości... A Rosja lat trzydziestych wciąż potrzebowała litości.

Bo dyktator miał już zaplanowane wszystko: skończyć z NEP-em raz na zawsze, zlikwidować opozycję, szkodnictwo i wrogów władzy radzieckiej (patrz: osobistych). Aby nie zostać okrzykniętym zbrodniarzem, musiał czymś te zamiary przykryć, nadać im bardziej ludzkie rysy. Kult Maksyma Gorkiego nadawał się do tego idealnie. Gorzki lek na wszystko! Lek opakowany we wzniosłe kłamstwo.

Dwie prawdy

Od jakiegoś czasu korespondencja mistrza ze Stalinem stawała się intensywna. Dyktator mógł przed pisarzem popisywać się erudycją i znawstwem literatury. Rzeczywiście czytał dużo, wręcz połykał książki. Miał potrzebę uznania wśród inteligencji i słabość do ludzi pióra. Kto mógłby lepiej ocenić jego możliwości i oczytanie niż sam mistrz? A przy tym - z kim by można się tak dzielić uprzejmościami jak nie ze sławnym pisarzem? Stalin pisze do Gorkiego w 1930 roku:

 

Niedawno wróciłem z wypoczynku. Wcześniej, podczas zjazdu, z powodu gorączki w robocie, nie pisałem do Was. Oczywiście to nie w porządku. Ale powinniście mi przebaczyć. Teraz inna sprawa - teraz mogę pisać. Wygląda na to, że jest możliwość odkupienia grzechu. Zresztą: "jak nie pogrzeszysz - nie pożałujesz, jak nie pożałujesz - nie dostaniesz rozgrzeszenia"...

Sprawy u nas idą nieźle. Ciągniemy ten wóz, choć oczywiście skrzypi, ale jednak ciągniemy do przodu. I w tym cała rzecz. [...] Kiedy zamierzacie przyjechać do ZSRR?

 

Na co mistrz mu odpowiada:

 

Kriuczkow przywiózł mi Wasz list, dziękuję za pozdrowienia. Bardzo się cieszę, że przez lato zdążyliście wypocząć. [...] Czuję, że nadchodzi czas, by zwieźć swoje stare kości do ojczyzny. Zdrowie podczas lata poprawiło się. Utrzymuję srogi reżim. Przyjadę na Pierwszego Maja.

 

Jednocześnie utrwalana była więź z Łubianką. Dzierżyńskiego lubili wszyscy w rodzinie mistrza. Kiedy zmarł, szybko jego miejsce w ich świadomości zajął Gienrich Jagoda. Również pochodzący z Niżnego Nowogrodu i powiązany szczególną historią rodzinną z samym Gorkim *[Ten związek dotyczy Zinowija Michaiłowicza Swierdłowa, czyli brata Jakowa Swierdłowa i kuzyna Gienricha Jagody. W 1902 roku Gorki usynowił go. Chłopak wykazywał się talentem aktorskim, chciał studiować w moskiewskiej szkole teatralnej, ale jako Żyd nie mógł się w Moskwie osiedlić. Dlatego przyjął prawosławie, a Gorki został jego ojcem chrzestnym, dając mu od razu i nazwisko. W 1904 roku Zinowij Pieszkow emigrował do Kanady, potem do usa i Włoch, gdzie pomieszkiwał u Gorkiego na Capri. Miał już wtedy żonę i córkę, które też przyjęły nazwisko Pieszkow. Po wybuchu I wojny światowej wstąpił we Francji do Legii Cudzoziemskiej. W bitwie pod Verdun stracił prawą rękę. Miał niezwykłe zdolności językowe, dlatego został dyplomatą i przedstawicielem Francji kolejno w Rumunii, Japonii, Chinach, Rosji i Mandżurii. W chwili wybuchu wojny domowej stanął po stronie białych, współpracując z syberyjskim rządem admirała Kołczaka i armią generała Wrangla. W 1920 roku emigruje wraz z Wranglem do Francji i organizuje pomoc humanitarną dla Rosji. Potem, wciąż jako żołnierz Legii Cudzoziemskiej, służy w Maroku i krajach Lewantu. Otrzymuje stopień pułkownika. Po wybuchu II wojny światowej wyjeżdża do Londynu i tam wstępuje do francuskiego ruchu oporu. Walczy w Afryce, gdzie dostaje stopień generała. Po wojnie jako szef misji francuskiej generał Zinowij Pieszkow zostaje wysłany do Japonii i Chin. Był przyjacielem Charles'a de Gaulle'a i często występował w jego imieniu. Zmarł w Paryżu w 1966 roku.]. Nie wiadomo dokładnie od kiedy, ale sekretarz i kochanek Marii Andriejewej, Piotr Kriuczkow, był współpracownikiem służb, człowiekiem gpu w najbliższym kręgu Gorkiego, zwerbowanym w odpowiednim czasie. Prawdopodobnie na bieżąco informował swoich szefów o tym, co dzieje się w domu pisarza. Niewykluczone, że i Maria miała w tym swój udział. Oboje byli wierni mistrzowi, a z drugiej strony odpowiednio doceniani za swą służbę przez Kreml. Łączyli przyjemne z pożytecznym.

Środowisko pisarzy też było gotowe przyjąć Gorkiego z otwartymi ramionami. W Rosji Radzieckiej królowało bowiem Rosyjskie Stowarzyszenie Pisarzy Proletariackich (rapp), którego głównym celem było dławienie wszelkich porywów twórczych. Na jego czele stał Leopold Awerbach, szwagier Jagody i jednocześnie mąż córki byłego sekretarza Lenina, Władimira Boncz-Brujewicza. A więc wspierany przez Łubiankę i legendę twórcy bolszewizmu, miał pełnię władzy nad inżynierami dusz. Ci natomiast liczyli na to, że kulturę, a zwłaszcza literaturę przejmie w dużej mierze Gorki, który jest za pan brat z władzą, jednocześnie będąc jednak wysokiej miary pisarzem. Do głowy by im wtedy nie przyszło, że za cztery lata będzie jeszcze gorzej. Że zaczną marzyć o powrocie zdegradowanego Awerbacha...

W Rosji mistrz bywa coraz częściej. Do 1933 roku każdego lata. Dostał już dom po przedrewolucyjnych milionerach Riabuszyńskich, na ulicy Nikitskiej 6 w Moskwie, oraz daczę na Krymie - przepiękną willę Tesseli (po rodzinie Rajewskich) - oraz drugą w Gorkach pod Moskwą (po Sawwie Morozowie...). Kiedy ponownie odwiedził go Herbert Wells, podziwiając niezwykle szerokie marmurowe schody, którymi mistrz poprowadził go do swego gabinetu na piętrze, powiedział: "a ja pamiętam, jak pan mieszkał na Konwerskim. O ileż tamten dom był skromniejszy... Niech sam pan powie, czy to źle być pisarzem proletariackim?". Na co Gorki zatrzymał się w pół kroku i z twarzą oblaną rumieńcem wstydu odpowiedział: "Ten dom dał mi w prezencie mój naród"...

A nie po to naród się wysilał i hołubił, by pozwolić na ciągłe wędrówki mistrza tam i z powrotem po Europie. Należało wreszcie dać temu kres. Póki bowiem mieszkał Gorki w faszystowskich Włoszech, było to akceptowane, bo Stalin dobrze dogadywał się z Mussolinim. Lecz z chwilą dojścia do władzy w Niemczech Hitlera zaczęto naciskać na Aleksieja Maksymowicza, że czas na stałe osiąść w ojczyźnie. Posłuchał. W 1906 roku główna bohaterka Matki, Pelagia Własowa, prorokowała:

 

Wszyscy będą mieć serca otwarte, czyste, pozbawione zawiści i gniewu. Życie stanie się służbą człowiekowi, który wzniesie się na wyżyny [...]. Żyć będą wtedy dla prawdy, swobody i piękna.

 

W 1932 roku mistrz, niczym prokurator Judei Poncjusz Piłat, napisze do Wasilija Grossmana:

 

Autor powiada: "pisałem prawdę". Powinien by sobie postawić dwa pytania: jedno - jaką? drugie - po co? Wiadomo, że istnieją dwie prawdy, że na naszym świecie przeważa ilościowo podła i brudna prawda przeszłości, zaś na pohybel jej - narodziła się i rośnie inna prawda.

 

W imię tej nowo narodzonej prawdy mistrz decyduje się wrócić do ojczyzny. Nową prawdę nazwie "Prawdą socjalizmu".

Wielki powrót

Wraca w samą porę. Bo dyktator właśnie planował pobłogosławić najważniejszą budowę zsrr - Kanał Białomorski, symbol wielkości kraju i jego genialnego wodza. Kanał łączący Morze Białe z Bałtykiem miał osiągnąć długość ponad dwieście dwadzieścia kilometrów, w tym pokonać litą skałę granitową, ciągnącą się przez trzydzieści siedem kilometrów. Miał otrzymać piętnaście zapór, czterdzieści dziewięć tam i dziewiętnaście śluz. I stać się wielkim osiągnięciem! Na miarę nowego imperium! Nikt bowiem w ówczesnym Związku Radzieckim już nie pamiętał, co mówił przed laty Karol Marks - że wielkość budowli wodnych jest miarą despotyzmu władcy.

Na tym nieuprzemysłowionym terenie, bez odpowiedniego sprzętu, najlepszymi robotnikami okazali się więźniowie. Mogli kuć skały najprymitywniejszymi narzędziami, przez wiele godzin dziennie niezależnie od pogody i pory roku. A że praca była na tyle ciężka, iż mogli stracić życie... nie stanowiło to większego problemu. Wszak byli kryminalnym marginesem, a praca mogła być ich przepustką do raju, czyli szansą na resocjalizację i powrót na łono społeczności radzieckiej. A poza tym ludiej u nas mnogo... Sołżenicyn w Archipelagu skomentuje:

 

[...] byłoby niesprawiedliwie porównywać z egipskimi piramidami tę najbardziej barbarzyńską konstrukcję XX wieku, ten transkontynentalny kanał, zbudowany z pomocą łomów i taczek: toć piramidy budowane były w całym majestacie im współczesnej techniki! Nasza zaś technika pochodziła sprzed czterdziestu wieków!

 

Kanał według założeń Kremla miał powstać w ciągu dwudziestu miesięcy. I nosić imię Józefa Stalina. Jako najważniejszy symbol pracy i resocjalizacji poprzez pracę musiał być pobłogosławiony przez tego, który od lat opiewał kult pracy - Maksyma Gorkiego. Kto wpadł na ten pomysł? Prawdopodobnie Jagoda, zastępca szefa ogpu, odpowiedzialny za całą budowę. Urząd z Łubianki stał się najważniejszym symbolem przewodnictwa pracy. Nad świetlicą zorganizowaną na placu budowy widniał napis: "Niech żyje przewodnia rola ogpu!".

Ukończono prace nad Kanałem w sierpniu 1933 roku. Przez dwadzieścia jeden miesięcy pracowało tam sto siedemdziesiąt tysięcy więźniów i "specprzesiedleńców". Około dwudziestu pięciu tysięcy straciło życie. W nagrodę za ukończenie wielkiego dzieła zwolniono 12 484 - tych, którzy przeżyli. Jako pierwszy przemierzył Kanał na parowcu Stalin w towarzystwie Jagody. Jako drugi miał nadpłynąć Gorki w asyście czołówki rosyjskich pisarzy - łącznie stu dwudziestu ludzi pióra! A więc kolejny "żywy symbol GUŁagu ramię w ramię z rosyjską literaturą", no i spotkanie inżynierów budowlanych z inżynierami ludzkich dusz. Byli tam m.in. Aleksy Tołstoj, Borys Pilniak, Walerij Katajew, Wiktor Szkłowski, Wsiewołod Iwanow, Michaił Zoszczenko, Dmitrij Światopełk-Mirski, Siergiej Bułatow, Aleksander Tichonow i Bruno Jasieński. Efektem ich wizyty będzie książka pod tytułem Kanał imienia Stalina, złożona z trzydziestu sześciu tekstów, pod redakcją Maksyma Gorkiego, Leopolda Awerbacha i Siemiona Firina (ten ostatni to zastępca naczelnika GUŁagu). Sam mistrz opatrzył tę książkę - sporych rozmiarów i z wytłoczonym wizerunkiem Stalina na oprawionej w płótno okładce - wzniosłym wstępem. Według założenia miała być częścią zaprojektowanej przez Gorkiego większej serii pod tytułem Historia fabryk i przedsiębiorstw.

Zaczyna się opowieścią samego mistrza, pod ostentacyjnym tytułem Prawda socjalizmu. Otóż mistrz udowadnia tu, na czym owa prawda polega: że w ciągu dwudziestu miesięcy kraj dostał tysiąc przekutych z bandziorów wysoko wykwalifikowanych budowniczych. Dzięki czemu? Dzięki dyscyplinie. A więc dyscypliną ujarzmimy każdego! I nawet najgorszego szkodnika przekujemy w przodownika pracy!

Druga część to Kraj i jego wrogowie, głównie poświęcona strasznym warunkom w więzieniach carskich, ale nie tylko, bo później mamy też do czynienia z opowieścią o więzieniach europejskich i amerykańskich, gdzie siedzi się w ciemnych, wilgotnych celach bez możliwości pracy... Na przykład o Polsce zamieszczono informację, że ma dwieście trzy więzienia bez żadnych warsztatów. Zilustrowana została ta część na samym początku zdjęciem wąskich zakratowanych okien na ścianie budynku więziennego, pod którą stoją trumny. Zdjęcie podpisano: "Tam, za granicą, trzymają jeszcze w takim więzieniu Dimitrowa i Telmana, tam jeszcze grożą takim więzieniem najlepszym synom klasy robotniczej, tam wciąż zamierzają w takie więzienie wtrącić nasz wolny kraj - pierwszy oddział światowej rewolucji". To oczywiście miało dowodzić, że w ZSRR więźniowie mają o niebo lepiej. Ponieważ dostali szansę na pracę - i to na świeżym powietrzu... Trzecia część zatytułowana jest GPU, inżynierzy, projekt. Otwiera ją duży portret Gienricha Jagody... Potem pojawiają się portrety inżynierów, każdy z nich podpisany podobnie jak ten: "Inżynier N. I. Chrustalew, były szkodnik. W 1932 wyznaczony na głównego inżyniera Biełomostroja. W 1933 roku nagrodzony Orderem Czerwonego Sztandaru Pracy". Szkodnicy przekuwani przez dzielnych czekistów w przodowników pracy. Brawo! Na zdjęciach są też konie pociągowe w chomątach i podpis: "Wśród koni także byli przodownicy swego gatunku". Brawo raz jeszcze!

Łącznie czternaście rozdziałów, zakończonych podsumowaniem mistrza pod tytułem Pierwsza próba. "Poznając swój kraj, swój lud, poznajemy swoją siłę - dumnie oświadcza. - To utalentowani i genialni ludzie - nie mniej niż organizatorzy tegoż eksperymentu, a czym rozleglejszy eksperyment, tym człowiek staje się większym".

Trudno uwierzyć, żeby pisarze mieli przyjąć ten koszmar z pełną aprobatą. No nie przyjęli. Każdy z nich miał swój osobisty powód, aby udawać zachwyt. Taki Wiktor Szkłowski na przykład w ten sposób liczył na możliwość uwolnienia siedzącego w łagrze brata. Z kolei Aleksander Awdiejenko, pisarz dużo gorszego sortu, bez żenady potem się chwalił: "Jedliśmy i piliśmy to, na co mieliśmy ochotę, i tyle, ile zapragnęliśmy. Wędzoną kiełbasę. Ser. Kawior. Owoce. Czekoladę. Wino. Koniak. Nie musieliśmy za nic płacić". Jednymi powodował strach o siebie i najbliższych, drugimi - chęć podlizania się i karierowiczostwo, wizja lepszych przydziałów oraz spotkań autorskich. Co powodowało mistrzem? Wiara w resocjalizację. Przekonanie, że "zło nie stało się gorsze od tego, jakie było zawsze" za to dobro jest teraz "tak dobre, jakim nigdy i nigdzie jeszcze nie było".

Książka ukazała się w następnym roku. Kłopot w tym, że trzy lata później większość tych, którzy widnieją w niej w roli bohaterów, na czele z szefem ogpu Gienrichem Jagodą, naczelnikiem GUŁagu Matwiejem Bermanem, Siergiejem Firinem i Łazarem Koganem, jego zastępcami, oraz towarzyszącym Gorkiemu w redakcji Awerbachem, zostaną uznani za zdrajców i wysłani pod ścianę. Z tego też powodu książkę natychmiast zaczęto wycofywać z bibliotek i użytku publicznego. Prywatni jej posiadacze na wszelki wypadek sami się jej pozbywali - paląc... Ocalało niewiele egzemplarzy. Sołżenicyn, pisząc Archipelag GUŁag, korzystał już z egzemplarza uszkodzonego, z wyciętymi portretami nowych wrogów ludu.

Jeden z czołowych pisarzy rosyjskich odmówił wyjazdu na otwarcie Kanału. Jako jedyny z listy tych, którzy mieli jechać. Nazywał się Michaił Bułhakow. W 1926 roku był często wzywany na przesłuchania. Ludzie z Łubianki zarekwirowali mu wtedy Dziennik. Przez trzy lata rozpaczliwie próbował go odzyskać. W podaniu do Ludowego Komisarza Oświaty pisał: "Konfiskata Dziennika uniemożliwia mi kontynuowanie pracy nad powieścią, niemającą żadnych odniesień do polityki, zniweczyła poza tym wszystkie moje literackie plany na ten i przyszły rok". Mistrz wówczas stanął w jego obronie. Dziennik oddano pisarzowi w 1929 roku. Bułhakow natychmiast Dziennik spalił. Ale na Łubiance zachowała się kopia, która światło dzienne ujrzała w latach dziewięćdziesiątych. A więc Woland miał rację - rękopisy nie płoną... Mistrz w 1931 roku napisze do Stalina:

 

Bułhakow dla mnie ani brat, ani swat i nie mam najmniejszej chęci go bronić. Ale jest utalentowanym literatem, a takich mamy niewielu. Nie ma sensu robić z nich "męczenników za ideę". Wroga należy albo zniszczyć, albo reedukować. W tym przypadku jestem za reedukacją.

 

Czy szło tylko o reedukację? Mistrz jednak wciąż czuł się odpowiedzialny za swoje środowisko. Wiedział, że może więcej niż inni. Że jego akurat towarzysz Stalin może posłuchać. Prosił, aby nie karano pisarzy krytykujących jego zbyt silne związki z Kremlem. Załatwił przez kuriera dyplomatycznego chińskie zioła dla chorującego Michaiła Szołochowa. Zdobył pozwolenie na wyjazd do Francji na emigrację Jewgienijowi Zamiatinowi. Walczył o to, by posądzony o szpiegostwo na rzecz Wielkiej Brytanii Dmitrij Światopełk-Mirski nie został zesłany do łagru. Buntował się przeciwko nagonce na Dmitrija Szostakowicza oskarżonego o zbytnio estetyzujące kompozycje. Wstawił się za Bułhakowem, który rozpaczliwie szukał pracy. Przekonał Stalina, aby ten zapewnił mu etat w MChacie. Wszak najważniejsza wciąż była dla niego kultura! A więc nie do końca stał się tresowanym niedźwiedziem z kółkiem w nosie, co mu przepowiadał wieloletni przyjaciel francuski, Romain Rolland.

Rok 1934

A co się dzieje z Marią Andriejewą? Ależ jest! Cały czas jest u boku mistrza. Wciąż związana z Komisariatem Handlu Zagranicznego, pracuje w Kusteksporcie zajmującym się eksportem i importem wyrobów rękodzieła artystycznego. Do ojczyzny Maria wraca nawet szybciej niż Aleksy Maksymowicz. Z nią wraca też kochanek Piotr Kriuczkow. Oboje przygotowują grunt na huczny powrót mistrza. Piotr w niedługim czasie zostanie sekretarzem Gorkiego. I to sekretarzem, który będzie miał zdecydowanie większy wgląd w notatki, rękopisy i korespondencję mistrza niż poprzedni sekretarze. Dlaczego? To się później okaże. A teraz Maria, podobnie jak Aleksiej Maksymowicz, ma sześćdziesiąt sześć lat. Jest więc leciwą, choć dobrze trzymającą się starszą panią, która nadal ma sentyment do sceny. Grać już nie może. Lecz zajmować się młodymi utalentowanymi ludźmi owszem. Otrzymuje stanowisko dyrektora Domu Naukowca, które będzie piastować długo, bo aż do samej emerytury w 1948 roku. To jej daje możliwość artystycznego wyżycia się. Organizuje spotkania autorskie, dyskusje naukowe, warsztaty twórcze dla dzieci. A jej najważniejszym osiągnięciem jest udostępnienie pomieszczeń Domu Naukowca dla studia teatralnego Aleksieja Dikiego, aktora i reżysera, którego znała jeszcze z MchAT-u. Dzięki temu ma poczucie, że wciąż może uchodzić za artystkę.

Rok 1934 staje się dla kręgu mistrza rokiem szczególnym. Planowano wówczas zwołanie I Wszechzwiązkowego Zjazdu Pisarzy. Gorki miał być honorowym przewodniczącym, a w programie było przedstawienie założeń socrealizmu - nowego obowiązującego literaturę programu. Jednak niedługo przed zjazdem wydarzyło się coś...

Wraz z mistrzem powrócił do Rosji syn, z żoną Nadieżdą i dwiema córeczkami, Marfą (urodzoną w 1925 roku w Sorrento) i Darią (urodzoną w 1927 roku w Neapolu). Timosza była wyjątkowo piękną kobietą. Córka wybitnego moskiewskiego profesora urologa i przyjaciółka córki Szalapina miała zainteresowania artystyczne. Dobrze malowała, co zbliżyło ją do Maksa, również zajmującego się rysunkiem. Oboje tworzą atrakcyjną parę, wzbudzającą zainteresowanie, jak i zawiść... Po latach Anna Achmatowa powie: "Nasze czasy zdecydowanie obrodziły w hasła przyszłych tragedii. W ten sposób widzę jedno kobiece imię zapisane wielkimi literami na afiszu: timosza". Sam Gorki mówi o niej z dumą, że w ich domu pojawiła się "ładna roślina". Przydomek Timosza też nadał synowej on, bo w chwili ich poznania miała krótkie włosy sterczące spod czapki. Mistrz zauważył, że tak sterczą włosy woźnicom, których kiedyś w Rosji nazywano Timofiejami. Stąd Timosza. Rozejdą się plotki, iż podkochiwał się w niej. Możliwe, biorąc pod uwagę jego słabość do kobiet. Ale nie tylko on. Teściowa, czyli Jekatierina Pawłowna, będzie utyskiwać, że we Włoszech trudno przejść z Timoszą ulicą. Bo nie tylko nosiła krótkie włosy, również je rozjaśniała, co wzbudzało zachwyt miejscowych ragazzi wołających za nią: "blondyna!". A w domu Gorkiego gości było na pęczki. Też im wpadała w oko.

Skąd pomysł, aby z teściem udać się na Sołowki w 1929 roku? I to w stroju, który jednoznacznie kojarzył się ze skórzaną czekistką? Niewątpliwie był to pomysł jej męża Maksa, który wciąż czując sentyment do Łubianki, związał się blisko z Gienrichem Jagodą. Zabrakło wuja Fela, pojawił się wuj Gienia. To Maks prawdopodobnie wprowadzi na stałe Jagodę do domu ojca, który mógł do niego czuć sympatię jako do krajana z Niżnego Nowogrodu i krewnego usynowionego Zinowija Swierdłowa-Pieszkowa. Wizyty Jagody w domu Gorkich mają potrójny kontekst. Z jednej strony, oznaczają bezpośrednią kontrolę nad działaniami pisarza, którą sprawuje zastępca szefa ogpu, bo i ranga obserwanta najwyższa. Z drugiej strony, oznacza to i dla Jagody prestiż, bo kontakt z największym pisarzem jest również dla niego nobilitacją intelektualną. Z trzeciej strony, była to po prostu możliwość przyjemnej biesiady z odpowiednio zastawionym stołem. No i... uroda synowej gospodarza domu, na którą Jagoda, znany z podbojów sercowych, natychmiast zwrócił uwagę. Przynosił bukiety kwiatów, zaglądał głęboko w oczy, choć Timosza na to nie zwracała uwagi. Mógł tym bardziej sobie na to pozwolić, bo Gorki zaczął go autentycznie lubić. A on podbechtywał jeszcze ten ich emocjonalny związek. Pisał: "Tak bardzo chciałbym się z Wami spotkać... Oczywiście nie jest to łatwe, jak sądzę, zupełnie zapomnieliście o swoim 'intymnym przyjacielu'. [...] Timosza też mnie martwi - zupełnie o mnie zapomniała". Na co mu odpisywał Gorki: "Bardzo do was przywykłem, staliście się dla mnie bliskim człowiekiem i nauczyłem się was cenić. Bardzo lubię ludzi waszego pokroju, których jest przecież tak niewielu".

O jaki pokrój ludzi szło? Tych, którzy z ludzi robili Ludzi... Wszak to Jagoda był realizatorem wielkiej idei przekuwania szkodników w przodowników pracy. Zajmował się również przekuwaniem bezprizornych z bandytów w junkrów komunizmu. Walkę z bezdomnością dzieci przejął w spadku po Dzierżyńskim.

I tak jak on współpracował z Antonem Makarenką, w którego komunach dziecięcych odbywało się to przekuwanie. Gorki podziwiał Makarenkę, odwiedzał te komuny i patrzył z zachwytem na skutki resocjalizacji pracą... To zdecydowanie wzbudzało w nim jeszcze większą sympatię do Jagody.

Tymczasem Maks żyje na wysokiej stopie. Wciąż emocjonalnie zatrzymany na etapie nastolatka jeździ motorami i samochodami, ścigając się po rosyjskich drogach. Dużo pije, a sytuacja piciu sprzyja.

Musi często pełnić honory w imieniu ojca. Kiedy ten czuje się źle, posyła syna na państwowe uroczystości. W ten sposób Maks wciąż uczestniczy w hucznych akademiach i przeróżnego rodzaju oficjałkach, gdzie należy wznosić toasty - za Stalina, za Woroszyłowa, za Mołotowa, za ojczyznę, za proletariat... Stakan za stakanem robi z Maksa alkoholika. Ojciec zerka na to ponuro, ale i wciąż z wyrozumiałością wobec syna osła, którego przecież bardzo kocha. Nadchodzi maj 1934 roku.

Tego dnia, czyli 2 maja, tuż przed wizytą w domu Jagody jako ostatnia widziała Maksa podobno Irina Kalistratowna Gogua - jego przyjaciółka od najmłodszych lat, córka mienszewików związanych z Jekatieriną Pawłowną. Przyjechał do Iriny w rozpiętej na piersi białej koszuli w niebieską kratkę, z podwiniętymi rękawami, chociaż było dosyć chłodno. Powiedział jej, że wpadł tylko na chwilę, bo w samochodzie czeka na niego sekretarz Jagody Paweł Butanow i że jadą do podmoskiewskich Gorków. Na co Irina zareagowała uwagą: "Zwariowałeś? Jest zimno!". Odpowiedział beztrosko, w swoim zwyczaju: "Chyba widzisz, że jestem spocony. Mam nadzieję się trochę przewietrzyć...". Według Iriny w Gorkach, gdzie pojawił się również Kriuczkow, podpity Maks poszedł nad rzekę i przespał na zimnym piasku trzy godziny.

Według starszej córki Maksa, Marfy, wrócił do domu podpity i mama, czyli Timosza, oświadczyła, że jeśli jeszcze raz wróci w takim stanie, rozwiedzie się z nim. Obrażony poszedł do parku, tam siadł na ławce i zasnął. Znalazła go śpiącego niania Marfy i Darii.

Spał w samej koszuli, marynarka wisiała na drzewie... Niania zabrała go zziębniętego do domu nad ranem. Według jeszcze innej wersji, do parku zaciągnął go Kriuczkow i zostawił śpiącego na ławce. Celowo lub nie... wszyscy wiedzieli, że się nie lubią. Maks często o sekretarzu ojca mówił ironicznie: "kici, kici" i był zły, że ojciec finansowo ma większe zaufanie do sekretarza niż syna. W każdym razie Jekatierina Pawłowna przebywała wówczas z wnuczkami w daczy Tesseli na Krymie. Dostała od Kriuczkowa telegram, w którym zawiadamiał, że Maks ma zapalenie, i poprosił ją, by szybko wracała. Nie wiedziała, o jakie zapalenie chodzi, ale natychmiast się spakowała i ruszyła do Gorków. Dopiero na miejscu okazało się, że to zapalenie płuc. Leżący w łóżku Maks na jej widok powiedział: "Oj, mamo, jak dobrze, że jesteś. Nie pozwól, żeby mnie tak strasznie kłuło...".

10 maja umiera szef Łubianki Wiaczesław Mienżyński - na zawał serca, 11 maja umiera Maksym Pieszkow - na zapalenie płuc. Tego dnia dzwoni do Iriny Gogui jego matka, Jekatierina Pawłowna. Przekazuje straszną wiadomość. Irina nie chce wierzyć. Jak to? Przecież był u niej kilka dni temu... dokładnie dziewięć. Uśmiechnięty, w rozchełstanej koszuli, bardzo się spieszył na spotkanie...

Natychmiast zaczęto szemrać, że ktoś do tej śmierci przyłożył rękę. I do śmierci Mienżyńskiego również. Ale kto? Niedługo winni zostaną wskazani. Na razie Stalin pisze do zrozpaczonego Gorkiego: "Razem z Wami smucimy się i przeżywamy nieszczęście, które tak nieoczekiwanie i dziko zwaliło się na nas wszystkich. Wierzymy, że Wasz niezłomny gorkowski duch i wielka wola pokonają to ciężkie doświadczenie".

Z powodu tej śmierci należy odłożyć I Zjazd Pisarzy. Ale w końcu musi się odbyć, w sierpniu. Honorowy przewodniczący ogłosi na zjeździe zasady socrealizmu, stwierdzając, że dzieło sztuki powinno mieć realistyczną formę i socjalistyczną treść, zgodną z ideami marksizmu i leninizmu. A sekretarz kc Andriej Żdanow podkreśli, że literatura musi bezwzględnie "służyć jako agitacyjno-propagandowy instrument". Wszyscy będą bić gromkie brawa. Choć w głębi duszy mają wątpliwości. Izaak Babel zanotuje: "Zjazd przebiega drętwo, jak carska parada, i w tę paradę, rzecz jasna, nikt za granicą nie wierzy. A nasza prasa wypisuje głupoty o 'ogromnym natchnieniu delegatów' ".

Zrozpaczonemu mistrzowi proponuje się też wycieczkę parostatkiem jego imienia po Wołdze. Z brzegu można łatwo dojrzeć wysokiego mężczyznę, który ciężko wspiera się o balustradę na pokładzie i smutno ćmi papierosa za papierosem. Lecz mało kto go z brzegu widzi. Bo przybrzeżne wsie są wyludnione po ostatniej klęsce głodu. Niebieskie oczy mistrza błędnie wodzą po falach. Ta podróż ponoć związana jest też ze znaczącym incydentem. Jak opowiadała Walentina Chodasiewicz, bratanica Władysława, wraz z mistrzem płynąć miała synowa Timosza, a więc młoda wdowa, i nowo wybrany szef Łubianki - Jagoda. Jagoda chciał mieć kajutę obok Timoszy. Ta nie wyraziła zgody, więc się obraził i zrezygnował z podróży.

To jednak nie koniec tragicznego 1934 roku. Będzie jeszcze finał. 1 grudnia w leningradzkim Pałacu Smolnym niejaki Leonid Nikołajew zabija strzałem w głowę Siergieja Kirowa, członka politbiura i sekretarza komitetu leningradzkiego, który w byłej stolicy zastąpił na stanowisku Zinowjewa. Dla Stalina sytuacja idealna, aby rozprawić się z rywalami do sukcesji po Leninie - Lwem Kamieniewem i właśnie Grigorijem Zinowjewem, wcześniej tworzącymi z gensekiem triumwirat, później opowiadającymi się po stronie Lwa Trockiego. Jest w tym i motyw Maksa Pieszkowa.

Mistrz podczas swoich dwóch pierwszych przyjazdów do zsrr widywał się bowiem z Kirowem często i lubił go. W książce o Kanale Białomorskim też został uwieczniony jego duży portret, wielkości portretu Jagody. W 1934 roku jako prezes jubileuszowego Komitetu Puszkinowskiego Gorki powiadomił Kirowa, że został członkiem władz tegoż Komitetu. Wysyła też ponoć w kwietniu do Leningradu na spotkanie z Kirowem syna, w jakiejś ważnej misji. Ten jednak nie zdąży się spotkać z szefem komitetu leningradzkiego, bo zostanie natychmiast wezwany z powrotem do Moskwy... Śmierć Kirowa stanie się idealnym pretekstem do rozpętania masowych represji. Jeszcze 6 grudnia gazety obwieszczają, że zabójca to z pewnością białogwardzista - z tych, co to przenikają do zsrr z Polski, Litwy i Finlandii. Ale już 16 grudnia następuje całkowita zmiana toku oskarżenia. Nagle okazuje się, że zostają aresztowani Kamieniew i Zinowjew, a następnego dnia "Prawda" ogłasza, że zabójstwo Kirowa zostało zlecone przez zinowjewowską antypartyjną grupę. Że śmierć Kirowa zacznie być kojarzona również ze śmiercią syna Gorkiego - to bardzo dobrze! Wpasuje się bowiem idealnie w plan przygotowywanych represji.

Siedem śmierci z ósmym znakiem zapytania

Jagoda przychodzi do mistrza z propozycją, aby ten napisał do "Prawdy" tekst potępiający terror indywidualny. Oczywiście ma dotyczyć zamachu Nikołajewa, ale z odpowiednim kontekstem, czyli wskazaniem palcem na jego zleceniodawców, zinowjewowców. Gorki natychmiast orientuje się, w czym rzecz. I odpowiada Jagodzie: "Ja potępiam nie tylko indywidualny, ale państwowy terror również!". W tym momencie jego związki z aresztowanym Kamieniewem były szczególne. Obaj patronowali wydawnictwu Academia, które wydało Biesy Fiodora Dostojewskiego. 20 stycznia 1935 roku na łamach "Prawdy" pojawia się krytykujący to przedsięwzięcie tekst Dawida Zasławskiego pod tytułem Uwagi czytelnika. Literacka zgnilizna. Pisze w nim: "kontrrewolucyjna inteligencja zawsze ciągnęła do dostojewszczyzny". Nie było w tym momencie wątpliwości, kto jest tą inteligencją - Kamieniew. Ale i... Gorki. Na takie oskarżenie mistrza jeszcze rok temu Stalin by nie pozwolił.

28 stycznia Zinowjew pisze do Gorkiego list z aresztu. To, że mu na to pozwolono, też daje do myślenia. "Szczerze powiedziawszy, już dawno wydawało mi się, że nie cieszę się Waszą sympatią. Ale przecież pisze do Was wielu ze zrozumiałych przyczyn... Więc pozwólcie i mnie, w tej chwili jednemu z najbardziej nieszczęśliwych ludzi na świecie, zwrócić się do Was". Gorki za nim się nie wstawił. Jednak dyktator być może liczył na to, że mistrz tak właśnie zrobi. Byłby to doskonały haczyk *[25 sierpnia 1936 roku (a więc już po śmierci Gorkiego) Kamieniew i Zinowjew w tzw. pierwszym procesie moskiewskim otrzymują wyrok śmierci, wykonany jeszcze tego samego dnia. Ich los podzielają najbliżsi. Świadkami egzekucji są: szef nkwd Jagoda i jego zastępca Nikołaj Jeżow. Po śmierci Jagody, wśród jego pokaźnej kolekcji zdjęć i filmów pornograficznych oraz damskiej odzieży przeznaczonej dla ogromnej rzeszy kochanek, znaleziono kule wyjęte z głów Kamieniewa i Zinowjewa. Przejął je w ramach pamiątki Jeżow, po którego śmierci z kolei zostały znalezione w szufladzie jego biurka. Co zrobił z nimi następca, czyli Ławrientij Beria, już nie wiadomo.].

Potem mistrz stara się o paszport. Chce wyjechać na jakiś czas do Włoch. To już druga lub trzecia taka próba kończąca się odmową. Po co wam Włochy? - dziwi się Stalin. Nasz Krym nie wystarczy? Zdecydowanie stosunki między pisarzem a dyktatorem ulegają już wówczas ochłodzeniu. Dyktator, w towarzystwie Klimienta Woroszyłowa, Wiaczesława Mołotowa i Łazara Kaganowicza, zawita w domu mistrza w Gorkach 3 lipca 1935 roku, z okazji przyjazdu Romaina Rollanda. Będzie to jego ostatnia wizyta towarzyska.

Młody Aleksiej Maksymowicz Pieszkow zapewniał Antona Czechowa, że z chwilą gdy literatura zacznie upiększać życie, stanie się ono piękniejsze, a ludzie zaczną żyć szybciej i barwniej. W 1935 roku dyktator był przekonany, że to życzenie właśnie się dokonało. "Życie stało się lepsze, towarzysze, życie stało się weselsze" - oświadczył, co zaczęło powszechnie obowiązywać jako hasło wypisywane na transparentach.

W kwietniu 1936 roku Maksym Gorki pisze list do Aleksandra Kosariewa, sekretarza generalnego kc Wszechzwiązkowej Leninowskiej Ligii Młodych Komunistów, w którym pisarzy nazywa półpisarzami i oskarża ich o to, że żyją jak pająki i borsuki, a u każdego z nich własna pajęczyna i własna nora... Głównie uderza w naczelnego "Października" Fiodora Panfierowa - że prowadzi bezideową i kompletnie próżniaczą politykę pisma. Wie, iż rozwścieczy tym Stalina, bo wszyscy naczelni teraz działają z jego namaszczenia, a Panfierow od zeszłego roku polemizuje z mistrzem na łamach. Może z czystym sumieniem polemizować, bo dyktator nawet już nie odbiera telefonów od Aleksieja Maksymowicza. Gorki przestał być lekiem na wszystko.

I rozchorował się, 1 czerwca 1936 roku. Wstępna diagnoza lekarska wykazała u mistrza grypę. Ciężką. Musi cały czas leżeć w łóżku. Między 6 a 17 czerwca ponoć dostawał do lektury egzemplarze gazet drukowanych specjalnie dla niego, w których brakowało informacji o jego stanie zdrowia. W tych ogólnodostępnych te informacje przekazywano regularnie, co później wywoła spekulacje, że odgórnie wiedziano o zbliżającej się śmierci i w ten sposób przyzwyczajano do tego faktu naród. W drugim tygodniu choroby nie mógł już leżeć, więc siedział w fotelu. Tylko w takiej pozycji był w stanie oddychać. Również nie mógł mówić; porozumiewał się z otoczeniem na migi. Stalin o jego agonii został powiadomiony przez Kriuczkowa. Jak opowiada Timosza, przyjechał w towarzystwie Mołotowa i Woroszyłowa. A tuż przed ich wizytą pielęgniarka zaaplikowała Gorkiemu zastrzyk z kamfory. Pomógł na tyle, że mistrz był w stanie z dyktatorem zamienić kilka zdań, a nawet wypić kieliszek szampana. Następnego dnia wstał, pochodził po pokoju i zagrał z bliskimi w karty. Po czym znowu odwiedził go Stalin, pooglądał sobie leki stojące na nocnym stoliku, poprzestawiał buteleczki i odjechał. A niedługo potem Gorki stracił przytomność i zmarł. Wersja Jekatieriny Pawłowny jest trochę inna. Kiedy było już bardzo źle - wspomina - przyjechał Stalin. Stanął tylko w progu pokoju, po czym kazał podać sobie wino i wypił za zdrowie pisarza.

Zgon nastąpił 18 czerwca. Mistrz miał wówczas sześćdziesiąt osiem lat. Dwa dni później ogłoszono komunikat lekarski, według którego grypa "skomplikowała się w dalszym biegu choroby katarem górnych dróg oddechowych i kataralnym zapaleniem płuc" z powodu "chronicznego porażenia serca i naczyń, szczególnie płucnych, w związku z dawnym procesem gruźliczym". Oczywiście cała Rosja okryła się żałobą, wstrząśnięta tą niepowetowaną stratą. Hucznie wyprawiono pogrzeb, na który zjechały sławy literackiego świata. Mistrz z honorami został złożony w niszy muru Kremla. I ta śmierć, jak wcześniej jego syna, mogła Stalinowi się przydać.

Pierwszym, który natychmiast położył łapę na dokumentach i zapiskach Gorkiego, był Jagoda. Czytał zaciekle wszystko, co udało się zgarnąć z szuflad mistrza. W końcu z rezygnacją westchnął: "Ile by wilka nie karmić, i tak będzie tylko na las patrzył"... Za dwa lata to on właśnie, "intymny przyjaciel", zostanie oskarżony o to, że osobiście wilka otruł.

Łącznie wersji śmierci Maksyma Gorkiego powstało siedem. Skrzętnie policzył je Gustaw Herling-Grudziński i opisał w eseju poświęconym pisarzowi.

Pierwsza - śmierć naturalna, czyli że nadeszła na skutek paraliżu serca i dróg oddechowych od lat schorowanego, cierpiącego na gruźlicę i niedoczynność jednego płuca pisarza, który wciąż w wieku sześćdziesięciu ośmiu lat palił jak smok. Ta wersja obowiązywała przez dwa lata. Choć oczywiście w kuluarach mówiono różnie.

Druga - zabójstwo, oficjalnie pojawiła się w marcu 1938 roku. Wówczas to odbywał się trzeci proces moskiewski. Na ławie oskarżonych zasiadło dwudziestu jeden bolszewików, na czele z Nikołajem Bucharinem i Aleksiejem Rykowem, jako członkami Bloku Prawicy i Trockistów. Jednak największą sensacją tegoż procesu był ktoś inny... dotychczasowy kat - Gienrich Jagoda. Dlaczego teraz zasiadł w ławie oskarżonych? Poprzednie dwa procesy, zwłaszcza sprawa Kamieniewa i Zinowjewa, odbiły się głośnym echem w świecie. Zarzucono prowadzącym sprawę prokurowanie wyssanych z palca dowodów winy. Stalin się przejął, napisał do Biura Politycznego list: "Jagoda okazał się zupełnie niezdolny do zdemaskowania Trockistowskiego i Zinowjewowskiego bloku". To jeszcze nie wszystko. Trzeba było natychmiast przygotować oskarżenie lepsze od tych, które prokurował Jagoda. Rzeczywiście okazało się imponujące. Dwaj lekarze, Leo Lewin i Ignatij Kazakow, na sali rozpraw oświadczyli, że na polecenie Jagody otruli Mienżyńskiego, Kujbyszewa, Gorkiego i jego syna Pieszkowa. Wszak Mienżyński stał na drodze Jagody do objęcia pełni władzy na Łubiance, a synowa Gorkiego była jego kochanką, więc musiał pozbyć się rywala. Poza tym Maks Pieszkow był człowiekiem bezużytecznym, który wywierał zły wpływ na ojca. Inni świadkowie dodali, że Jagoda szykował zamach na Kirowa oraz swego następcę Jeżowa - nasączając zasłony w jego gabinecie trującą substancją.

Sam Jagoda na procesie oświadcza w sprawie śmierci Gorkiego:

 

Od dłuższego czasu Centrum organizacji prawicowo-trockistowskiej starało się wywrzeć wpływ na Gorkiego i odciągnąć go od ścisłej współpracy ze Stalinem. W tym celu Kamieniew, Tomski i inni związali się z Gorkim. Ale nie osiągnięto żadnych realnych rezultatów. Gorki pozostał wierny Stalinowi, był zagorzałym zwolennikiem i obrońcą jego linii politycznej. [...] Gdyby Gorki pozostał przy życiu, podniósłby przeciw nam głos protestu .

 

Potwierdzili to inni oskarżeni: Rykow, Bucharin i Biessonow. A sekretarz Jagody - Bułanow - wskazał konkretnych wykonawców wyroku na Gorkim: byli to lekarze kremlowscy, profesor Pletniew i doktor Lewin, oraz Piotr Kriuczkow. On akurat nie do końca mówił o otruciu. Według jego wersji lekarze z sekretarzem Gorkiego robili wszystko, aby ten się rozchorował, by potem go nie leczyć w prawidłowy sposób. Jak twierdził w mowie oskarżycielskiej prokurator Andriej Wyszyński: "Jagoda wysunął sprytny pomysł: spowodować śmierć z przyczyn naturalnych, w wyniku choroby [...]. Wywołać w osłabionym organizmie jakąś infekcję [...], pomagać nie choremu, ale zarazkom". A więc śmierć druga to mord typu "medycznego".

15 marca 1938 roku Jagoda i Kriuczkow zostają rozstrzelani. Lekarze otrzymują wyroki dwudziestu pięciu lat więzienia.

Śmierć trzecia - w 1940 roku w Woroneżu ukazuje się zbiór artykułów i wspomnień o Stalinie. Sekretarz Josifa Wissarionowicza, Aleksander Poskriebyszew wraz z Borysem Dwinskim napisali do tej antologii szkic Nauczyciel i przyjaciel człowieczeństwa, w którym powraca się do wersji śmierci naturalnej.

Śmierć czwarta - w 1951 roku na łamach "Prawdy" ukazał się tekst Herberta Morrisona, brytyjskiego ministra spraw zagranicznych, który miał ogłosić, że w zsrr istnieje wolność prasy, a zrobił coś dokładnie odwrotnego. Dlatego redakcja musiała dodać komentarz, dla kogo wolność słowa nie istnieje w Rosji. Wśród złoczyńców, agentów obcych wywiadów i terrorystów wymieniono również morderców, którzy otruli Gorkiego. Konkretnych nazwisk nie podano.

Śmierć piąta - obchodzona dokładnie tego samego roku, co śmierć czwarta. Bo mijało piętnaście lat od chwili zgonu pisarza. Fetowano rocznicę głośno, rozpisując się na łamach wielu gazet. Ale nigdzie nie napomykając o dziwnych okolicznościach śmierci. Czyli - ponownie wersja śmierci naturalnej.

Śmierć szósta - w 1952 roku pojawia się na rynku wydawniczym drugie wydanie Wielkiej Encyklopedii Sowieckiej. A w niej stoi: "18 czerwca 1936 roku zabrakło Gorkiego. Zamordowali go wrogowie ludu z prawicowo-trockistowskiej organizacji, agenci imperialistów, z którymi tak mężnie walczył. Nieco wcześniej, w roku 1934, uśmiercili oni syna Gorkiego, Maksyma Pieszkowa" ".

Śmierć siódma - w 1954 roku na łamach mienszewickiego "Socjalisticzeskowo Wiestnika", wówczas ukazującego się w Nowym Jorku, opublikowano tekst niemieckiej socjaldemokratki Brigitte Gerland pt. Kto otruł Gorkiego? Kilka miesięcy wcześniej Gerland została zwolniona, na mocy amnestii po śmierci dyktatora, z łagru w Workucie. Pisze w nim, że jedną z najciekawszych osób, które poznała w obozie, był blisko osiemdziesięcioletni lekarz Dmitrij Dmitriewicz Pletniew. Pracowała z nim w 1948 roku w obozowym szpitalu jako sanitariuszka. Opowiadał jej wtedy, oczywiście w najgłębszej tajemnicy, że:

 

[...] nieufny despota na Kremlu bał się otwartego wystąpienia sławnego pisarza przeciw reżimowi. I jak zawsze, w stosownej chwili, wymyślił najbardziej skuteczny środek. Tym razem była nim bombonierka - tak, jasnoróżowa bombonierka, przewiązana jedwabną wstążeczką. Leżała na nocnym stoliku przy łóżku Gorkiego, który lubił częstować odwiedzających go gości. Wkrótce po jej otrzymaniu obdarował szczodrze czekoladkami dwóch pielęgniarzy i zjadł sam kilka. Po godzinie wszyscy trzej poczuli dotkliwe bóle żołądkowe, a w godzinę później nastąpiła śmierć.

 

Kiedy z końcem lat osiemdziesiątych XX wieku otwarto archiwa rosyjskie, okazało się, że profesor Pletniew przebywał w więzieniu w Orle i 11 września 1941 roku został rozstrzelany wraz z grupą tam osadzonych, bo w chwili gdy armia niemiecka zaczęła podchodzić pod bramy miasta zarządzono ewakuację. Nikt jednak nie chciał wziąć odpowiedzialności za więźniów, wciąż noszących status wrogów ludu.

Kim więc był człowiek, który w workuckim łagrze opowiedział historię z bombonierką? Czy w ogóle Gerland taką historię usłyszała...?

Sześć kobiet Gorkiego

Stalin oszczędzał kobiety. A przynajmniej nie szły tak szybko pod ścianę jak mężczyźni. W przypadku kobiet Gorkiego potwierdzić tę zasadę można w stu procentach. Czas wielkiej czystki przeszedł właściwie obok nich. Wciąż były chronione, to znaczy trzymane pod kloszem i jednocześnie kontrolowane.

Maria Fiodorowna Andriejewa - w chwili śmierci mistrza szefuje w moskiewskim Domu Uczonych. Ma sześćdziesiąt osiem lat, jest stateczną starszą panią o wciąż ładnych rysach twarzy. Roztacza wokół siebie aurę legendy. Przez tyle lat będąc tak blisko mistrza, teraz może propagować jego pośmiertny kult. Organizuje spotkania poświęcone jego pamięci. Sama na tych wieczorkach obficie wspomina. Co czuła w chwili, gdy dotarła do niej wiadomość, że Kriuczkow zamordował Gorkiego? Jeden kochanek zabił drugiego? Szekspirowska historia, idealnie nadająca się do odegrania na scenie. Pod warunkiem, że odegrano by ją wyłącznie na scenie. Lecz ta historia wydarzyła się naprawdę. Wielki mistrz zmarł, a jego sekretarz został oskarżony o doprowadzenie go do śmierci, za co stanął pod ścianą... Do końca Maria mieszkała w domu przy Drugim Kołobowskim Piereułku. W chwili gdy armia niemiecka podchodziła pod Moskwę, była ewakuowana wraz z Domem Uczonych do Kujbyszewa. Po zakończeniu wojny pozostała moskwiczanom w pamięci jako elegancka starsza pani codziennie przechadzająca się samotnie po ulicy Kropotkińskiej. Za wieloletnią pracę organizatora dostała Order Lenina i Order Pracy Czerwonego Sztandaru. Zmarła 8 grudnia 1953 roku. A więc zdążyła przeżyć dyktatora, choć ledwie o kilka miesięcy. Pochowana jest na cmentarzu Nowodziewiczym.

Jekatierina Pawłowna Pieszkowa - miała w Rosji wyrobioną pozycję. Zapamiętana jako działaczka Czerwonego Krzyża w okresie I wojny światowej. Kierowała w tym czasie komisją ds. dzieci w Towarzystwie Pomocy Ofiarom Wojny i organizowała oddziały poszukujące dzieci pozostałych za linią frontu. W porewolucyjnej Rosji członkini Politycznego Czerwonego Krzyża, który pomógł wielu uwięzionym politycznym. Wiele zawdzięczali jej również Polacy. To ona organizowała ich powrót w latach 1919-1920 do ojczyzny, w tym wymianę jeńców wojennych po wojnie polsko-bolszewickiej. To do niej w czasach czerwonego terroru zaczęli pisać rozpaczliwe listy uwięzieni rodzice w sprawie swoich osieroconych dzieci, a także dzieci w sprawie represjonowanych rodziców. Pomagała. Najpierw apelowała do Dzierżyńskiego, potem Mienżyńskiego i Jagody. Wszyscy kolejni szefowie Łubianki podziwiali ją i darzyli sympatią. Kiedy odważnie oświadczała Jagodzie, że ktoś został niewinnie osadzony, potrafił jej przyznać rację i powiedzieć: "Chyba rzeczywiście przesadziliśmy...". Stalin jej nienawidził, ale i nie miał odwagi ruszyć. Jej wnuczka Marfa była najbliższą przyjaciółką córki dyktatora - Swietłany. Raz podczas obiadu Stalin zapytał kilkuletnią Marfę: "Jak tam żyje twoja starucha?" Dziewczynka nie wiedziała, o kogo chodzi. Dopiero Swietłana nachyliła się jej do ucha i szepnęła: "On pyta o twoją babcię"... Czerwony Krzyż działał do 1937 roku, a formalnie został zamknięty 15 lipca 1938 roku. Potem uwięzieni nie mogli już liczyć na żadną pomoc... W Państwowym Archiwum Federacji Rosyjskiej (garf) zachowały się niezwykle przejmujące listy ludzi wołających do Pieszkowej o pomoc w latach dwudziestych i trzydziestych. Z chwilą gdy kolejny szef Łubianki Jeżow zlikwidował Pompolit i zapieczętował jego dom przy ulicy Kuźniecki Most, już niewiele mogła. Została wówczas konsultantem archiwum po mężu w Instytucie Światowej Literatury imienia Gorkiego przy Rosyjskiej Akademii Nauk. Długo żyła. Przeżyła kolejno śmierć córeczki, syna i męża. Do końca blisko związana z wnuczkami i prawnukami, zmarła w 1965 roku. Syn Berii, Sergo, mąż jej wnuczki Marfy, napisał o niej: "opowiedziała mi i mojemu ojcu wiele interesujących historii. Była obecna na procesie Jagody w marcu 1938 roku.

W chwili gdy go oskarżono o zamordowanie Gorkiego, Jagoda spojrzał w jej stronę i zrobił przeczący ruch głową". Sergo też mówił o niej "niezwykła kobieta". 

Maria Ignatiewna Budberg (Mura) - z chwilą gdy Gorki na stałe powrócił do Rosji, wyjechała do Londynu. Oficjalnie była już partnerką Herberta Georgea Wellsa, który chciał wziąć z nią ślub. Ale się nie zgodziła. Jednocześnie miała pieczę nad archiwum Gorkiego, które pozostało po jego wyjeździe z Sorrento. Najważniejsze papiery, korespondencję pisarza z niezwykłymi i zwykłymi ludźmi, spakowała do walizki i wywiozła do Londynu. W 1935 roku Gorki osobiście zażądał zwrotu tychże dokumentów. W tej sprawie do Mury pojechała Jekatierina Pawłowna, lecz nic nie wskórała. Jednak wiosną następnego roku, za pośrednictwem ludzi z nkwd, którzy z ramienia Stalina kontaktowali się z Murą i obiecali jej podróż do Moskwy i z powrotem na ich koszt, uległa i korespondencję oddała. Była również na pogrzebie mistrza, mieszkając wtedy u jego synowej Timoszy, z którą się przyjaźniła. Potem Timosza powie, że Mura nauczyła ją eleganckich manier. Ten pobyt w zsrr zrodził plotki, że baronowa jest agentką nkwd. A więc agentką potrójną, bo przecież wcześniej podejrzewano ją o działanie na rzecz Niemiec i Wielkiej Brytanii. Mówiono o niej "Mata Hari z Rosji". Dobrze ją znało dwóch członków słynnej Piątki z Cambridge *[Piątka z Cambridge - siatka brytyjskich szpiegów, którzy zostali zwerbowani przez nkwd w środowisku Uniwersytetu w Cambridge. Piątka działała w latach 1939-1950.] - Donald Maclean i Guy Burgess. Ten drugi opowiadał, że Mura "uwielbia pić alkohol w dużych ilościach, ale pod warunkiem, że to jest gin". Odwiedzali ją często w jej domu. Była agentką lub nie - dowodów wprost na to nie ma do dzisiaj.

W ostatnich latach życia zajęła się pisarstwem. Wydała książkę i napisała dwa scenariusze filmowe adaptacji sztuk Czechowa, Mewy w reżyserii Sidneya Lumeta (1968) i Trzech sióstr w reżyserii Laurence'a Oliviera i Johna Sichela (1970). Zmarła w 1972 roku. Wicepremier w rządzie Davida Camerona, Nick Clegg, to prawnuk jej siostry Aleksandry Zakriewskiej.

Timosza - piękna synowa mistrza cieszyła się olbrzymim powodzeniem wśród mężczyzn. Podkochiwał się w niej pisarz Aleksy Tołstoj, pisarz Wsiewołod Iwanow i marszałek Michaił Tuchaczewski. A miała przy tym wyjątkowego pecha. Krążący w jej orbicie mężczyźni bowiem kończyli tragicznie. Wszyscy. Najpierw mąż Maks. Potem szef Łubianki za to, że zabił jej męża i teścia. A prawda jest taka, iż to sam dyktator zabiegał o jej względy. I być może zachody czynione przez Jagodę to było urabianie terenu dla niego. Że starsza córka Timoszy została najbliższą przyjaciółką córki Stalina, z pewnością nie było przypadkiem. Bo w kręgu cierpiącego na manię prześladowczą dyktatora przypadków nie mogło być. Stalin lubił przywozić Swietłanę do Marfy osobiście, zawsze przy tym obdarowywał Timoszę kwiatami. Jednoznacznie dawała mu do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana. Zrozumiał. Odpuścił. Na zasadzie psa ogrodnika. Była przez jakiś czas związana z Iwanem Luppolem, dyrektorem Instytutu Wojennej Literatury. Pojechali razem do jego domu pod Tbilisi. Tam on został aresztowany, a ona samotnie powróciła do Moskwy. Potem profesor został skazany na karę śmierci zamienioną na dwadzieścia lat łagru, w którym zdążył przeżyć ledwie rok. Związana była przez jakiś czas z Mironem Mierżanowem, nadwornym architektem Stalina (podobno został aresztowany w jej domu, na oczach córki). Represjonowany od 1943 roku, pracował jako więzień w szaraszkach, gdzie poznał Aleksandra Sołżenicyna. W 1953 roku miała wyjść za mąż za inżyniera Władimira Popowa, który dla niej rzucił córkę Michaiła Kalinina. Też został aresztowany. Wtedy Timosza oświadczyła: "Żaden więcej mężczyzna nie wejdzie do mojego domu".

Zajęła się prowadzeniem muzeum Gorkiego. Wciąż malowała. Portrety znanych, którzy bywali w kręgu mistrza, namalowane przez nią zdobiły ściany muzeum. Zmarła w 1971 roku.

Marfa Pieszkowa - starsza wnuczka Gorkiego jako siedmioletnia dziewczynka została przedstawiona swojej rówieśnicy Swietłanie, córce Stalina. Marfa straciła tatę, Swieta mamę *[Matka Swietłany, Nadieżda Alliłujewa, 9 listopada 1932 roku popełniła samobójstwo.]. Od tej pory stały się nierozłącznymi przyjaciółkami, przez kilka lat siedzącymi w tej samej ławce szkolnej.

Swietłana uczyła się doskonale, a ja kiepsko, więc pomagała mi - wspomina Marfa. - Kiedyś latem byłyśmy razem na Krymie na daczy Stalina. Obie miałyśmy pstro w głowie. Łaziłyśmy po dachach. Ścigałyśmy się na rowerach. Kiedyś postanowiłyśmy wykąpać się podczas sztormu. Wróciłyśmy całe posiniaczone. Chowałyśmy się przed ochroniarzami.

Ale potem nastąpił zgrzyt, i to już na całe życie. Obie kochały się w tym samym chłopaku. Był nim syn Ławrientija Berii, Sergo. W przeciwieństwie do ojca bardzo przystojny chłopak, niezwykle mocno emocjonalnie związany z piękną matką. Nina Beria z kolei traktowała Swietłanę niemal jak córkę, ale jednocześnie bardzo się bała jej kontaktów z synem. Dobrze wiedziała, jak obsesyjnie zazdrosny o córkę jest Stalin. Tymczasem Marfa okazała się być piękną, sympatyczną, dobrze ułożoną dziewczyną. Kiedy Swietłana dowiedziała się, że Marfa poślubi Serga, poszła do jego matki i powiedziała, że wnuczka Gorkiego ma gruźlicę, którą odziedziczyła po dziadku. To nie była prawda... I zaczęła demonstracyjnie obnosić się ze swoją urazą. Marfa powtarzała do męża: "ona jest podobna do swojego ojca, czy ty tego nie widzisz?". Widział, lecz bał się reagować. Swietłana wydzwaniała do ich domu. Słysząc głos Marfy, natychmiast rzucała słuchawką. Wtedy Sergo pytał żony: "Znowu dzwoniła ta ruda bestia?...". Swietłana w tym czasie miała męża i dziecko. Lecz swoim przyjaciołom z dzieciństwa nie mogła wybaczyć zdrady. Wręcz oświadczała Sergowi: "Nie chciałeś mnie, to wyszłam za Żdanowa *[Chodzi o Jurija Żdanowa, syna Andrieja.]"...

Kiedy w 1953 roku aresztowano Berię, jego żona i syn zostali osadzeni najpierw w areszcie domowym, potem w więzieniu w Lefortowie i Butyrkach. Marfa pozostała w domu z małymi dziećmi. Po zwolnieniu w następnym roku Sergo zmienił nazwisko na panieńskie matki - Gegeczkori. Natomiast Marfa wciąż była Pieszkowa i takie nazwiska dostały też dzieci: Nina, Nadieżda i Siergiej. Syn Berii z wykształcenia był inżynierem. Pozwolono mu pracować w zawodzie, ale daleko poza Moskwą. Na dziesięć lat osiadł w Swierdłowsku. Potem przeniósł się do Kijowa i został bardzo cenionym specjalistą inżynierii rakietowej. Marfa odwiedzała go przez jakiś czas, lecz ich związek się rozpadł. Choć przyjaźń pozostała.

Młodsza wnuczka Daria, zawsze w domu uważana za weselszą od siostry, została aktorką. Weszła na stałe do obsady Teatru imienia Jewgienija Wachtangowa na słynnym Arbacie w Moskwie. Zagrała też w paru filmach. Mężem Darii był znany aktor, Aleksander Grawe, również wieloletni aktor Teatru Wachtangowa, z licznymi rolami kinowymi na koncie. Ich syn Maksym jest dyplomatą. Córka Jekatierina - aktorką. Dzieci Darii noszą imiona po dziadku i prababci. A nazwisko po słynnym pradziadku - Pieszkow.

W krótkometrażowej Appassionacie Daria zagrała własną babcię Jekatierinę Pawłowną. To był 1963 rok, babcia jeszcze żyła i została zaproszona na czytanie scenariusza. Bardzo obruszyła się przy scenie, kiedy Lenin wychodzi z domu Gorkiego i żegna ją słowami: "Do widzenia, miła Jekatierino Pawłowna". Powiedziała, że jej relacje z Leninem zawsze były złożone, więc nigdy by się do niej nie zwrócił per "miła". Dlatego bardzo prosi o zmianę tej sceny. Reżyser obiecał to zrobić. Nie zrobił. Jeszcze raz musiało zwyciężyć doniosłe kłamstwo.





Maksym Gorki