Res Publica - marzec 2001 r.
Ewa Bieńkowska
Dwie Francje. O terroryzmie intelektualnym
Lista błędów zachodnich intelektualistów jest pokaźna i dość dobrze znana. Ich wrażliwość lgnie tam, gdzie zarysowuje się miraż nowego społeczeństwa, radykalnie sprawiedliwego i równego, wytwarzającego inny typ człowieka i stosunków ludzkich.
Myśl nasza we współczesnych pokoleniach ma pewną szczególną właściwość. Znamienne rysy umysłu polskiego - jasność, trzeźwość, realizm, które tak wybitnie występują u pisarzy naszych we wszystkich dobach dziejowych, zupełnie nie ujawniają się dziś w naszym sposobie traktowania najdonioślejszych zagadnień bytu narodowego. Sprawy narodowe są przedmiotem, wobec którego tracimy trzeźwość, jasny sąd, logikę, do którego nie przykładamy tej miary i wobec którego przeciętny wykształcony Polak przestaje być człowiekiem realnym, dzisiejszym, nowoczesnym.
Roman Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka (wydanie z roku 1907)
Pod sam koniec XIX wieku, który nas wszystkich uformował, pojawia się nowa grupa ludzi, wyniesiona przez polityczne wydarzenia i stająca się główną niezależną instancją opiniodawczą. To klasa intelektualistów, która we Francji skrystalizowała się wokół słynnej "sprawy Dreyfusa", zdobywając za jednym zamachem i własną tożsamość grupową, i pełnomocnictwa moralnego koryfeusza. We współczesnej historii Francji uważa się, że sprawa Dreyfusa to akt narodzin intelektualistów jako świadomej siebie zbiorowości i od tej chwili widać ich wzrastającą rolę w społeczeństwie. Podkreśla się zarazem, że w tej funkcji - moralnego przewodnika - stanowią oni przede wszystkim specjalność francuską. Oczywiście, inne kraje też mają intelektualistów - i to wybitnych - zabierających głos w ważnych zbiorowych kwestiach. Lecz w przekonaniu samych Francuzów tylko we Francji tworzą oni grupę tak zwartą, przenikniętą poczuciem własnej misji i tylko tutaj spotykają się z takim posłuchem.
Intelektualiści narodzili się więc w cieniu czy też w ponurym świetle pewnego sądowego skandalu - będzie to miało wpływ na ich dalsze dzieje. Ale kim są ludzie, którzy rzucają się wtedy do walki o podeptaną niewinność i co nadaje im tak wysokie upoważnienia? Są dość różnorodnym zbiorowiskiem jednostek, najczęściej należą do wolnych zawodów bądź są powiązani ze środowiskiem artystycznym. To pisarze, dziennikarze, adwokaci, profesorowie. To oni będą tworzyli moralną elitę umacniającej się dopiero francuskiej demokracji. Ich zasługą była intuicja, że sprawa nie ma żadnych podstaw rzeczowych, że oskarżenie kapitana Dreyfusa jest prawną i etyczną niegodziwością, w sprzeczności z zasadami państwa prawa, co w ówczesnym - i do dziś żywym we Francji - języku przekładało się na "ideały republikańskie". Już szczególny moment narodzin grupy wskazuje na dwie cechy. Po pierwsze, jej przedstawiciele czują się jak obóz postępu przeciwstawiony militarno-klerykalnemu obozowi obskurantyzmu. Po drugie, pełnią w społeczeństwie funkcję czujek wypatrujących niebezpieczeństwa. Z czasem ta postawa zaostrzy się do granic obsesji. Zło (można je określić jako antypostępowe, antynowoczesne, antydemokratyczne, antyrepublikańskie) potencjalnie znajduje się wszędzie - należy być zawsze czujnym. Światopogląd intelektualnej elity zostanie opanowany przez opozycję: oni i my. Oni to nieprzyjaciele nowoczesnych wartości, postępu, ideałów rewolucji francuskiej.
Sprawa Dreyfusa stała się rzeczywiście mitem założycielskim całej grupy w takim sensie, jak to opisują antropologowie. Nie przestaje być przywoływana jako symbol, jako sposób legitymizacji. Bezkompromisowe stanowisko Zoli, uparte starania obrońców Dreyfusa dokonały wtedy rzeczy bez precedensu. Zmusiły do ugięcia się ogromny aparat polityczno-prawno-wojskowy, wymusiły przywrócenie wolności i honoru niewinnemu. Ta pierwsza potyczka intelektualistów był to prawdziwy triumf moralny godny przeniesienia do legendy. Kłopot w tym, że tak czysta sytuacja już się nie powtórzy. W XX stuleciu ich zmagania będą zaprawione tyloma ingrediencjami, że bilans, jaki dziś możemy sporządzić, nie jest oczywisty. Klasyczny przykład to zawołanie, które mobilizuje ich, począwszy od lat trzydziestych: walka z faszyzmem. Cel był wzniosły - lecz nie wolno zapominać, że szedł w parze (prócz nielicznych wyjątków) z zaślepieniem i kompromisami wobec innej odmiany totalitaryzmu. To ważny casus, ponieważ od końca II wojny światowej po dzień dzisiejszy antyfaszyzm stał się dla intelektualistów głównym motorem działań i wyznacznikiem tożsamości. I zobaczymy jeszcze dalej, jaki użytek będzie czyniony z tego hasła.
Intelektualiści o intelektualistach
Od co najmniej piętnastu lat (odkąd obserwuję Francję z bliska) intelektualiści nie tylko działają, angażują się. Również pasjonują się własną historią i definicją. Pokaźna jest liczba publikacji poświęconych genezie, istocie, analizie klasy intelektualnej. Są tu syntezy historyczne, monografie poszczególnych postaci, wyczerpujące tysiącstronicowe słowniki. Jeśli jest jakieś zjawisko nowoczesnej Francji przebadane najbardziej gruntownie, to są to intelektualiści - jej specjalność, jej duma. Zauważmy (bez złych intencji), że jest w tym fenomenie coś narcystycznego, cecha rzadziej występująca w innych grupach społecznych. To intelektualiści piszą o intelektualistach, intelektualiści analizują intelektualistów w chwalebnym zamiarze zrozumienia siebie, uchwycenia własnej genealogii i meandrów historycznej drogi. Czyżby czuli, że stanowią zagadkę dla samych siebie?
Wśród dzieł ostatniego dziesięciolecia na ten temat znajdują się obiektywne studia, zaprawione wszakże poczuciem solidarności badającego z przedmiotem badań. Są i bezkrytyczne apologie (jak głośna przez moment książka Bernarda-Henry'ego Lévy'ego nadająca z dumą całemu stuleciu etykietkę "wieku Sartre'a"). Zdarzają się i akty oskarżenia, do niedawna rzadkie - nie jest łatwo wyłamać się z poczucia grupowego, porwać na polityczne tabu. Podczas ostatniego Salonu Książki w Paryżu anonimowi czytelnicy (nie krytycy i nie media) zgotowali sukces książce zatytułowanej
Terroryzm intelektualny dziennikarza Jeana Sévillia. Została wyprzedana pierwszego dnia. Lecz gdy wydawca w rekordowym tempie wypuścił nowy nakład, rzecz przestała ludzi interesować - znalazłam stos egzemplarzy drzemiących w księgarni. Ale książka miała znaczenie sygnału. W połowie roku 2000 rozgorzał nowy i tak ważny dla francuskiej demokracji spór o sens intelektualnego zaangażowania. Tym razem jest to polemika na temat moralnych i umysłowych nadużyć intelektualistów nadających ton dzisiejszym mediom.
"Terroryzm intelektualny" to mocny zwrot. Czy we Francji, przysłowiowym kraju wolności, żyjemy pod terrorem opinii niedużego środowiska? Środowiska, które narzuca swój punkt widzenia poprzez prasę, telewizję, radio, przez książki i promocyjne wokół nich zabiegi, przez ciągle nowe manifesty, listy otwarte z dziesiątkami podpisów, demonstracje uliczne, mające na celu wymuszenie na władzach odpowiednich kroków? Ci głośni, ruchliwi, wszechobecni, zawsze ustawieni przed mikrofonem i kamerą mają wspólną cechę: są intelektualistami lewicowymi, kontynuują wzory Woltera, Zoli, Sartre'a. To na historycznych zakrętach ujawnia się logika funkcjonowania historii i przyczyny jej moralnej dwuznaczności.
Lista błędów zachodnich intelektualistów jest pokaźna i dość dobrze znana. Od końca ostatniej wojny i utrwalenia się dwóch bloków aż do upadku komunizmu sowieckiego mogliśmy śledzić kolejne zaangażowania: na rzecz Moskwy, Chin, Wietnamu Północnego, Czerwonych Khmerów, Kuby, Chile, guerrilli południowoamerykańskiej. Nie warto tego na nowo komentować. Ich wrażliwość lgnie tam, gdzie zarysowuje się miraż nowego społeczeństwa, radykalnie sprawiedliwego i równego, wytwarzającego inny typ człowieka i stosunków ludzkich.
Dlaczego zachodnim elitom umysłowym, wnioskując z ideowych wyborów, tak trudno utożsamić się ze społeczeństwem, które przyznaje im przecież wyjątkowe przywileje, i dlaczego marzą stale o czymś z gruntu innym? Coś stało się w Europie w momencie przełomu romantycznego: zerwanie przymierza między jednostką a otaczającym światem, Bóg i ludzie postawieni przez poetów w stan oskarżenia o to, że świat jest taki, jaki jest, a nie jaki być powinien. Ideologia radykalnej transformacji (marksowskiej czy fourierowskiej) była punktem dojścia romantyzmu politycznego.
"Terroryzm intelektualny" zaczyna w pełni karierę w drugiej połowie lat czterdziestych, gdy utrwala się stan zimnej wojny. Jego dalsze dzieje odbijają zakręty polityczne następnych dziesięcioleci. Gdy intelektualiści wychodzą wreszcie z zaczadzenia stalinizmem, dzieje się to z rytualnym zaklęciem, że choć napaść wojskowa na Budapeszt i Pragę jest czymś niedopuszczalnym, ideały komunizmu pozostają aktualne. Oddzielna historia to reakcja we Francji na dzieła Aleksandra Sołżenicyna, przebijające się z niezwykłym trudem przez barierę argumentu, że reakcyjność poglądów pisarza rzuca cień na wiarygodność jego świadectwa. Wpływ
Archipelagu Gułag okazał się jednak decydujący. Od tego momentu coś się załamało - komunizm, tak jak go realizowano na pokaźnej części planety, przestał być dopuszczany na intelektualne salony.
Po rozczarowaniach Rosją Sowiecką czekały na intelektualistów inne zadania. Walka z kolonializmem i pochwała nowych reżymów tworzonych przez ludy wyzwolone, które - jak w Afryce Północnej, dotąd pod panowaniem Francuzów
- w krótkim czasie zdewastują ziemię, zaprowadzą terror i zepchną ludność do poziomu nędzy. Zaangażowanie na rzecz "Trzeciego Świata" odbywa się w imię ekspiacji win "białego człowieka" - zwłaszcza gdy można tam popierać tendencje rewolucyjne, zwalczające imperializm amerykański. Miraż nowego społeczeństwa, skompromitowany w systemie sowieckim, czeka na usytuowanie w innych częściach świata, a z racji kolejnych rozczarowań często zmienia położenie geograficzne (Chiny, Wietnam, Kambodża, Kuba..., w roku 1980, na krótko, nawet Polska spod znaku "Solidarności"). Płynące lata, gromadzone informacje i doświadczenia nie skłaniają do rewizji stanowiska, do szukania błędu w metodzie, która doprowadziła do tylu kompromitacji. Strategia intelektualistów polega raczej na wycofaniu się z terenów, które okazały się podminowane, i szukaniu nowych obszarów dla umiejscowienia pasji.
Niezmierzone pole działania otwiera się niespodziewanie blisko. W miarę wysychania egzotycznych źródeł lewicowego marzenia intelektualiści poświęcają energię społeczeństwu, w którym żyją. Książka Jeana Sévillia podaje przykłady, sięga wstecz do paroksyzmu maja 1968 i jego skutków dla dzisiejszej Francji. Autor sporządza listę aktualnych działań: walka na rzecz imigracji i otwarcia granic przed ludnością spoza Europy; zwalczanie idei narodu, uznanego za twór moralnie i historycznie skompromitowany, zdolny jedynie do wzniecania krwawych konfliktów i ustanawiania kontroli; głoszenie wyzwolenia seksualnego jako najwyższego spełnienia jednostki, w imię którego należy podważać tradycyjny model rodziny i przeciwstawiać się rządowi, gdy ten nieśmiało próbuje odpowiedzieć na demograficzny deficyt kraju. A nade wszystko utrzymać czujność wobec wszelkich form zła czających się w zakamarkach rzeczywistości.
Moraliści i wieszcze
To pewne, że intelektualiści nie są dzisiaj rewolucjonistami i nie idzie im o zniszczenie tego kształtu życia, w którym tylu innych (a pewnie po cichu i oni sami) odnajduje smak istnienia. Oburzają się na krzywdy, w które obfituje nasz świat, i pragną położyć kres przynajmniej temu bezprawiu, które dochodzi do ich wiadomości i porusza ich wrażliwość. Z politycznego punktu widzenia ich główną cechą jest nieliczenie się z zasadą odpowiedzialności (co czyni prawie niemożliwym porozumienie między nimi a pragmatyczną lewicą, gdy ta doszła do władzy). Oto mają przed sobą fakt krzyczący o pomstę do nieba (w przeszłości kolonializm; obecnie sytuacja nielegalnych imigrantów). Domagają się natychmiastowej zmiany bez względu na społeczne konsekwencje. Za ich żądaniami nie stoi solidna wiedza, pogłębiona analiza zjawiska, refleksja o sytuacji, którą żądana zmiana wywoła dla wszystkich zainteresowanych stron. Widzenie świata jest punktowe, skupione w całości wokół sprawy będącej przedmiotem walki. Liczy się zasada moralna, coraz bardziej odpolityczniona, coraz bardziej transcendentalna, rozstrzygająca w ich oczach o uniwersalnym sensie ludzkości - oraz żądanie natychmiastowej interwencji. Myślenie polityczne wyparowało całkowicie z tej wizji. Łatwo sobie wyobrazić, jak to lekceważenie dla polityki może okazać się groźne w skutkach.
Moralizm klasy intelektualnej mógłby świadczyć o ewangelicznym stosunku do społeczeństwa, gdyby ta inspiracja była bliska ludziom odcinającym się najczęściej od dziedzictwa chrześcijańskiego. Zanik zmysłu politycznego, pogarda dla polityki jako sztuki długodystansowego, kompromisowego odpowiadania na trudne i zawikłane sytuacje świadczą o nowym barbarzyństwie. Barbarzyństwie myślowym i moralnym, polegającym na zupełnym nieliczeniu się z rzeczywistością. Z żywymi ludźmi, ich losami, pragnieniami i interesami, z całą złożoną grą świata ludzkiego. Złożoność rzeczywistości zostaje roztopiona w łatwym sentymentalizmie, z którego wyłowić można luźne przekonania: jest źle, gdy jedni są zbyt bogaci, a drudzy zbyt biedni, gościnność wobec obcych to najważniejsza cecha ludzka.
Dwudzielna wizja świata stanowi jeden ze składników samookreślenia intelektualistów. Ci, którzy nie podzielają właściwych poglądów, nie są dyskutantami, z którymi warto polemizować za pomocą rzeczowych argumentów. Nie warto się nawet starać o przeciągnięcie ich na swoją stronę. Są zepchnięci w ciemności zewnętrzne za pomocą słów-stygmatów, piekących jak hańba, choćby jak faszyzm. Wbrew podstawowym rygorom pojęciowym terminem "faszyzm" traktowane są postawy antynowoczesne i konserwatywne, te zwłaszcza, które wraz z przyspieszeniem cywilizacyjnym obserwuje się wśród mas. Postawy populistyczne, nacjonalistyczne, obrona tradycji i obyczaju, lęk przed tym, co przyniesie przyszłość. Strach przed naruszeniem dawnych ram życia, zachwianie poczucia bycia u siebie wywołane tempem zmian, ruchliwością nowoczesnego świata. Strach przed napływem cudzoziemców, zwłaszcza spoza naszego kręgu cywilizacyjnego. Faszystowski okazuje się lud - żyjący w dotkniętych bezrobociem ośrodkach przemysłowych, na prowincjach o słabych szansach rozwoju, w miasteczkach, gdzie przywiązanie do regionalnego i lokalnego obyczaju jest ciągle żywe. Zadaniem intelektualistów jest antyfaszystowska czujność - to słowo wchodzi do nazwy licznych komitetów zmobilizowanych do walki. Jeśli czytać ich artykuły, książki i manifesty, Europa jest znowu w stanie zagrożenia brunatną dżumą. Jest teatrem zmagań ciasnej, wylęgającej nienawiść, zaściankowości - i szerokich perspektyw powszechnego braterstwa.
Filozof Alain Finkielkraut jest jednym z tych, co zachowali trzeźwość i zmysł krytyczny - od lat z rosnącym niepokojem obserwuje manowce swoich współbraci. Bo jest niepokojące, gdy opiniodawcza klasa społeczeństwa, twórcy jego kultury, jego nauczyciele i pośrednicy w dostępie do świata idei zatrzaskują się w przestrzeni skrajnych opozycji, sobie przyznając rolę anielską, a szerokim masom (i niepodporządkowanym jednostkom) przypisując czarne instynkty, zdolne w każdej chwili przerodzić się w dyktaturę. Finkielkraut mówi o manicheizmie i katastrofizmie, które sięgają zapewne głębiej, w pozaracjonalny wymiar duszy i jej trudne dopasowywanie się do realności, a są źródłami owych postaw. Intelektualiści francuscy stali się wieszczami. Dwa wydarzenia, które w roku 2000 wstrząsnęły środowiskiem, rozpętując ideologiczno-moralistyczną burzę, ilustrują fenomen: wejście partii nacjonalistycznej do rządu austriackiego; ujawnienie rzekomego antysemityzmu u pisarza francuskiego, znanego z nonkonformizmu i dezynwoltury. Dwa przykłady, jak daleko można doprowadzić zasadę, że ten, którego poglądy nie zgadzają się z naszymi, uosabia czyste zło, zagrożenie dla świata. W jaki sposób warstwa zamknięta w manichejskim i katastroficznym widzeniu świata potrafi spełniać funkcję będącą racją jej bytu, funkcję rozumienia? Jak przy takim schematyzmie można rozpoznać rzeczywistość?
Radykalizm czystości
Zastanawia powrót hasła walki z faszyzmem, które stało się w ostatnich latach czymś w rodzaju rytualnego zawołania. Polityczne meandry okresu powojennego tłumaczą tu wiele. Zauważmy, że lata osiemdziesiąte, przynosząc ocknięcie z komunistycznego zaczadzenia, otworzyły ideową próżnię. Została zakwestionowana "terrorystyczna" idea zaangażowania, a intelektualiści lewicowi odżegnywali się masowo od Sartre'a. To wtedy miało miejsce krótkie zainteresowanie elit francuskich liberalizmem anglosaskim, szybko zarzucona wyprawa w stronę politycznej i ekonomicznej doktryny liberalizmu. Patrząc wstecz, z perspektywy następnego dziesięciolecia, rozumiemy, że było to świadectwem zachwiania, utraty pewności siebie wobec widowiska, jakie przedstawiał dogorywający komunizm. Zachwianie okazało się chwilowe - klasa intelektualna odzyskała szybko równowagę, włącznie z poczuciem spoczywającej na jej barkach misji. Idea antyfaszyzmu odżywa w podobnej roli, jaką spełniała na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Wtedy była legitymizacją "obozu postępu" i wymuszała czołobitność wobec imperium stalinowskiego. Dzisiaj, zapełniając ideową próżnię, uświęca nowych bojowników słusznych spraw i pozwala na moralne unicestwienie tych, co mają inne zdanie.
Socjolog Pierre-André Taguieff, autor prac o skrajnej prawicy, atakowanych przez lewicowych kolegów, pisze jako bystry obserwator o "maksymalizmie radykalnej lewicy". "Wymaga ona coraz więcej oznak i dowodów konformizmu ideologicznego, antyfaszystowskiej czystości, antyrasistowskiego radykalizmu. Czerpie z tego własny styl: oskarżycielski moralizm, styl denuncjacji lub zgoła donosu. Nienawiść manichejska bywa nienasycona.
Jej aksjomat można formułować w ten sposób: każdy pozorny antyfaszysta to faszysta, który jeszcze siebie nie odkrył i którego inni jeszcze nie zdemaskowali". Wśród faszystów nowego chowu mogą znaleźć się zwolennicy państwa narodowego, niechętni integracji europejskiej, obrońcy rodziny czy tacy, co twierdzą, że filmy pornograficzne nie powinny być wyświetlane w zwykłych kinach (to również jedna z nowszych afer, w której próbowano zmobilizować opinię publiczną przeciw cenzurze krępującej ekspresję artystów). W obecnym kontekście światowym antyfaszyzm (nowej formuły) splata się z wrogością wobec globalizacji i modelu amerykańskiego, przyczyn wszelkiego zła na naszej planecie. Zastanawiające, że w epoce, gdy pluralizm kultur, wiar, sposobów życia stał się wartością najwyższej wynoszoną, to, z czym intelektualistom najtrudniej się pogodzić, to wielość poglądów na podstawowe sprawy naszego zbiorowego bytu.
Trzy trudne pytania
Ten szybki rzut oka na intelektualną "scenę" francuską nasuwa wiele pytań. Po pierwsze, jak to się dzieje, że intelektualiści lewicowi zdobyli tak silną pozycję? Pozycję, która pozwala im ważyć na opinii publicznej, zapewnia obecność w środkach przekazu, głos ich czyni tak donośnym, że każde wystąpienie, podejmowane od razu przez media, przekształca się w ewenement? Autor
Terroryzmu intelektualnego oburza się ich wszechobecnością w ważnych organach przekazu, lecz jego analizy nie sięgają głębiej. Odsuwając pokusy wyjaśnienia "spiskowego", przyczyn zjawiska należy szukać w historii Francji. W warunkach rodzenia się republiki pod koniec XIX wieku w kręgach socjalistycznych i radykalnych, przeciw prawicy monarchistycznej i klerykalnej. We wstrząsie roku 1940, zawieszenia broni z Niemcami hitlerowskimi i wprowadzenia władzy Pétaina, do której stosunek podzielił dramatycznie Francuzów. W trudnej politycznie i moralnie sytuacji po wyzwoleniu, która oznaczała dyskredytację konserwatywnej prawicy i wyniesienie antyfaszystów do rangi jedynych reprezentantów wartości. Trzeba pamiętać, że tło tego obrazu zajmuje ruch komunistyczny, który natychmiast przejął na własne konto moralny sens zwycięstwa nad Hitlerem.
Zapewne ten splot historyczny, którego jeszcze dalszym emocjonalnym źródłem jest rewolucja francuska, fundament nowoczesnego poczucia narodowego, ten splot sprawił, że (poza momentami kryzysowymi) funkcje opiniodawcze przejęła w tym kraju lewica. Wcześniej specjalistka od retoryki wiecowej, dziś panująca w mediach, które świetnie się sprawdzają jako wehikuł czarno-białej wizji świata. Dlatego niecodzienną postacią w tym pejzażu jest myśliciel prawicowy - zarazem powszechnie uznany autorytet w sprawach publicznych. Wystarczy przypomnieć Raymonda Arona, w którym na początku lat osiemdziesiątych intelektualiści odkryli (na krótko) tego, kto ocalił honor ich klasy, oraz Jean-François Revela, mniej głośnego, lecz bardziej znienawidzonego. Szybko jednak Francja lewicowa powróciła do przekonania, że lepiej było mylić się z Sartre'em, niż mieć rację z Aronem.
Drugie pytanie - a gdzie są inni - ci, którzy nie uczestniczą w jarmarku idei? Którzy trzymają się z dala od licytacji postępowości, szerokości horyzontów, zwalczania przesądów - szantażu moralnego, którego celem jest niedopuszczenie przeciwnika do dyskusji? Są przecież we Francji intelektualiści, dowolnej orientacji politycznej, których główny tytuł do chwały to osiągnięcia naukowe, pisarskie, artystyczne. Publiczność niewiele albo nic o nich nie wie, ponieważ nie dają się poznać jako bojownicy słusznych spraw, nie piszą demaskujących artykułów i nie podpisują manifestów. Czasami przy okazji własnych poszukiwań zabierają głos w głośnych sporach w sposób wyważony, badając racje za i przeciw i nie przyjmując do wiadomości dogmatów środowiska. Przywołajmy tu nazwisko François Fureta, historyka przedwcześnie zmarłego. Jego prace napełniają otuchą. Dotykają miejsc newralgicznych dla francuskiej klasy intelektualnej: rewolucji francuskiej, "iluzji komunistycznej" jako ideologicznych perypetii wypełniających minione stulecie. Warto też podkreślić jego mądry głos w polemikach o dopuszczalności bądź niedopuszczalności stosowania paraleli między komunizmem i nazizmem, polemikach, którymi w ostatnim roku mijającego wieku intelektualiści przypieczętowali swój powrót do lewicowego dogmatu. O innych, tych mniej widocznych, którzy faktycznie budują dziś kulturę francuską, należałoby oddzielnie napisać.
Trzecie pytanie: co dziś wiemy o "Francji głębokiej"? Migawkowe zdjęcia sondaży nie dają żadnego wyobrażenia. Nagabywanym ludziom podsuwa się gotowy język i sieć pojęć - nie jest pewne, czy sami ujęliby w nich swoje doświadczenia. Kartka wyborcza jest dokumentem skomplikowanym, wypadkową wielu niezbyt zbornych względów. Inaczej głosuje się do parlamentu, inaczej do miejscowych samorządów, jeszcze inny odruch rządzi wyborem kandydata na prezydenta republiki.
Dwa światy
Prawdziwą troską jest utrwalenie się podziału na dwie Francje, między którymi została przecięta więź wzajemnego rozumienia i które dryfują coraz dalej od siebie. Entuzjaści coraz ściślejszej integracji europejskiej - i ci, co nie wierzą w przyszłość bez państwa narodowego; zwolennicy otwarcia granic przed biedą i nieszczęściem innych kontynentów - i tacy, co widzą w tym groźbę destabilizacji Europy i świata. Ludzie przeświadczeni, że odziedziczony wzór rodziny, z rolą matki i ojca skupionych wokół zadań wychowawczych, przygotowania dziecka do wejścia w życie, ciągle ma niezastąpioną wartość - i ci, co głoszą jego przezwyciężenie, zastąpienie płynnymi związkami, w których płeć partnerów nie ma znaczenia.
Sytuacja tych dwóch społeczności zamieszkujących jeden kraj nie jest symetryczna. Do jednej należą szpalty dzienników, głos i obraz dochodzący pod strzechy, wielkie słowa celujące w tych, co wieczorem włączają telewizory, oddzielanie dobra od zła, nazywanie groźby, przeciw której trzeba się mobilizować. Do drugich należy codzienność, konstruowanie materialnych i technicznych podstaw tego kraju. Również nieustanny kompromis między tym, co odziedziczone i w czym wyraża się poczucie tożsamości - a tym, co narusza nawyki i obyczaje i co jednak musi być przyjęte, by życie nie stanęło w miejscu: między tradycją i nowoczesnością.
Równowaga kraju bierze się z tej sztuki kompromisu, zdolności ludzi do pogodzenia dawnych potrzeb i nowych wymagań, do cywilizowania nowości przez włączenie jej w krąg kultury życia powszedniego, którą to mniejszość Francja (jak inne kraje Europy) cyzelowała przez stulecia. Radość życia w tym kraju płynie z instynktownej mądrości, której mocą jego mieszkańcy (a czuje się to silniej w prowincjach niż w Paryżu) trwają z uporem nadal.
Ta druga Francja z pewnością stanowi większość. Lecz czy zdoła się długo oprzeć fenomenalnej sile sfery informacyjnej, tej niematerialnej potędze, która wciska się wszędzie i uparcie, nieprzerwanie kształtuje myślenie i percepcję? Nie jest zagrożeniem to, że Francja jak długa i szeroka posłucha swoich mentorów i przystąpi do obozu postępu w jego najnowszej wersji. Obawę budzi stała kompromitacja, dyskredytacja rzeczy, które stanowią sens istnienia zwykłych ludzi (duma z własnego narodu, rodzina, obyczaj lokalny). To nie kropla drążąca skałę, to huraganowy ostrzał artyleryjski. Jak nie poddać się oszołomieniu, jak nie poczuć się odrzuconym z powodu własnych przekonań? Co przeciwstawić gigantycznej misji dezorientacji? To pytanie otwiera dopiero pole refleksji. Przesłanki znaleźć można u tych, których pasjonuje przeszłość i teraźniejszość Francji. U najciekawszych - i najmniej hałaśliwych - przedstawicieli francuskiej klasy intelektualnej. U historyków, antropologów, badaczy sztuki, form mentalności i obyczaju.
Ewa Bieńkowska - eseistka, pisarka, tłumaczka. Ostatnio ogłosiła książki Co mówią kamienie Wenecji i Spór o dziedzictwo europejskie.
INTELEKTUALIŚCI