Sławomir Koper

Kobiety w życiu Mickiewicza

2010

 

(...)

 

Choroba Celiny

Mickiewicz przybył nad Jezioro Genewskie. Stanowisko otrzymał bez większych problemów, zaproponowano mu godziwą pensję, a ceny w Szwajcarii były bardziej przystępne niż nad Sekwaną. I w chwili kiedy wydawało się, że rodzina poety osiągnie wreszcie stabilizację finansową, z Paryża dotarły informacje o poważnej chorobie Celiny. Adam natychmiast powrócił do domu, gdzie zorientował się, że jego życie rodzinne legło w gruzach.

W rodzinie Szymanowskich już wcześniej zdarzały się dewiacje psychiczne - Celina pod tym względem nie była wyjątkiem. Pierwsze symptomy (depresję) zauważono u dziewczyny po śmierci matki, później, już w Paryżu zadziwiała czasami otoczenie swoją nadpobudliwością. Dziwiono się jej nieumiarkowanemu pociągowi do klejnotów, zgorszenie budził fakt używania czasami (na mieście) męskiego stroju. To ostatnie można zresztą przypisać wpływowi George Sand, natomiast upodobanie do ozdób miało się stać jednym z objawów jej choroby. Prawdopodobnie Celina przekazała schorzenie jednemu ze swoich potomków - syn Jan zmarł w klinice dla obłąkanych.

Zachowały się relacje świadków opisujących zachowanie Celiny tuż przed wybuchem choroby. Zauważano u niej nadzwyczajne podniecenie, chorobliwe podekscytowanie ("gada, co ma na sercu, a czego by nie śmiała będąc zdrową"). Żona wieszcza traciła kontakt z rzeczywistością, już w lipcu 1838 roku Adam starał się o wizytę u jednego z paryskich neurologów. Do ostrego ataku choroby doszło kilka tygodni po urodzeniu drugiego dziecka.

Celina całkowicie traciła świadomość, zachowywała się agresywnie, w maniakalny sposób zmieniała ubiór. Czasami chorej wydawało się, że jest Matką Boską, wówczas godzinami improwizowała modlitwy, objawiała tajemne prawdy, przekonując otoczenie, że zbawi Polskę, emigrację i lud Izraela.

Otoczenie wiązało chorobę z niedawnym urodzeniem drugiego dziecka (syna Władysława), przypominano, że pewne zaburzenie Celina przejawiała już po pierwszym porodzie:

"[...] w niedzielę jego nadobna małżonka - pisał Eustachy Januszkiewicz - dostaje coś w rodzaju zapalenia mózgu, czy z moralnych, czy fizycznych przyczyn, nie wiadomo, karmi swego syna, być więc może, że pokarm uderzył w głowę, potem jest nieco temperamentu silnego, a nieobecność męża bicie krwi podwaja! Potem jeszcze egzaltowana do rzeczy religijnych, jednym słowem, że dziś ma pewien stopień obłąkania - zdaje się być natchnioną; ona zbawi ludzkość, Polskę i wszystkich niedowiarków do wiary powoła".

Przerażenie wzbudzały popisy wokalno-instrumentalne Celiny. Eustachy Januszkiewicz ze zgrozą wspominał zaśpiewaną z własnym akompaniamentem Wilię - utwór męża do muzyki matki:

"Co to za śpiew straszny! Łzy miała w oczach, a taki ogień w duszy, iż się zdawało, iż ta pierś wydawszy ostatnią nutę rozłamie się i pęknie".

"Uderzenie pokarmu w głowę" wydaje się depresją popołogową, nie można wykluczyć również elementów schizofrenii cyklotymicznej. Pomiędzy bajki natomiast można włożyć opinię o wpływie na chorobę braku kontaktów seksualnych z mężem. Zapewne atak przyspieszyła nieobecność Adama (chora wielokrotnie go wzywała), ale brak seksu nie odegrał tutaj większej roli. Celina nie była przecież nimfomanką. Zapewne jednak opinia Januszkiewicza była odbiciem pogłosek krążących wśród paryskich Polaków.

W obłędzie Celiny przejawiały się tęsknoty i nadzieje polskiej emigracji, pomieszane z wątkami z literatury romantycznej. Uniesienia religijne, elementy mesjanizmu, bohaterowie na miarę zbawców i odkupicieli. Celina przekroczyła granicę jawy i literatury, uznała świat poezji za realny - poczuła się bohaterką romantycznych wizji. Przypominała Marię z Nie-Boskiej komedii Zygmunta Krasińskiego. Bohaterka dramatu popadła w obłęd z powodu kompleksu niekochanej żony, odrzucanej przez męża poetę. Tylko że Maria z dramatu Krasińskiego była postacią literacką, a Celina Mickiewiczowa realnie żyjącą kobietą - żoną i matką.

Dramatyczną relację zawierają pamiętniki Antoniego Ostrowskiego odnalezione niedawno przez Elżbietę Wichrowską. To najobszerniejsza relacja na temat choroby żony wieszcza i dlatego zasługuje na przytoczenie w obszernym fragmencie:

"Pan Adolf Zaleski, oficer polski, leżał dosyć wielką chorobą tknięty. [...] Po bezsennej nocy zaczął drzymać nad rankiem, gdy wchodzi do niego pani Mickiewiczowa; żadnego nie miała obuwia, włosy jej rozpuszczone, spojrzenie mocne i pełne ekspresji, a w ręku szkatułka. Zdziwiony tą aparycją że tak rzekę, o godzinie piątej z rana i pomimo deszczu z wiatrem pomieszanego, pozdrawia panią Mickiewiczowa która do niego tymi słowy przemawia:

- Adolfie, jesteś chorobą, smutkiem, tęsknotą zdjęty, a nie masz matki lub siostry, która by pocieszyła twe serce. Przychodzę do Ciebie, by łzy twe otrzyć, rozjaśnić twe czoło, zdrowie ci powrócić. Biedny, od lat nie usłyszałeś głosu żadnej Polki, lecz teraz raduj się, jestem Mickiewiczowa.

Tu zatrzymała się i otworzywszy szkatułkę, wydobyła z niej szmatę i zaczęła nią twarz Zaleskiego obcierać. Potem [...] pokazała druga szmatę krwią własną zbroczoną i znów twarz chorego tarła mówiąc, iż własną krew przelała dla dobra tego Polaka. Wszystko spokojnie znosił Zaleski, nie mogący się ruszyć, i pani Mickiewiczowa zaczęła mu potem nogi trzeć. Co skończywszy, uklękła przed łóżkiem i mówiła że:

- Nieszczęścia nasze skończone, wracamy na łono Ojczyzny, oto modlitwa, którą przebłagałam nieba, zamyślam ją kazać wydrukować, a zysk [przekazać - S.K.] na zapłacenie długów przez Polaków poczynionych [...] na zakupienie rynsztunku wojskowego. Tobie zaś oryginał, a nadto krzyżyk zrobiony ż drzewa wziętego w Olszynce.

To rzekłszy odmówiła, zawsze klęcząc, modlitwę tak zbawienną i powiedziała:

- Teraz wstań i chodź, jesteś zdrowym.

To powiedziawszy, zamyślała wyjść pani Mickiewiczowa, lecz Zaleski, nie chcąc jej wypuścić w tym stanie, powiedział jej, że uzdrowionym wstanie pod jednym warunkiem, to jest, że pani Mickiewiczowa wróci do siebie włożywszy obuwie i włosy uczesawszy.

- Lecz nie mogę tego dokonać, gdyżem ślub wzięła, że [...] w takim ubraniu pójdę i powrócę, gdyż pod tą racją tylko zdrowie odzyskasz - rzekła pani Mickiewiczowa. Na to Zaleski:

- Pani przysięga spełniona, jestem zdrów, więc niech pani mnie usłucha.

To usłyszawszy, pani Mickiewiczowa włożyła pantofle Zaleskiego i wiele jeszcze pocieszeń podawszy, wyszła, a przez drogę klękała i kłaniała się przechodzącym".

Przerażająca scena. Celina jest uzdrowicielką, wysłannikiem Mesjasza, bojowniczką o Polskę, a na dodatek jeszcze kapłanką i czarownicą. Zwróćmy uwagę na jej rozpuszczone włosy i bose stopy. Do tego jeszcze nacieranie chorego własną krwią, zapewne menstruacyjnego pochodzenia. Improwizowane modlitwy, magia, mesjanizm i Bóg wie, co jeszcze. A przede wszystkim straszliwa choroba kobiety, żony wieszcza i matki dwojga małych dzieci.

Julian Ursyn Niemcewicz za przyczynę choroby uważał "egzaltację religijną, litość nad tylą nieszczęśliwych ziomków, może też i ostatni niedostatek". Wydaje się, że ta ostatnia przyczyna, (skrzętnie na ogół pomijana przez badaczy) odegrała znaczącą rolę w szaleństwie Celiny. Mickiewicz nie potrafił zapewnić rodzinie minimum egzystencji, nie sprawdzał się w roli męża i ojca. Cóż z tego, że troskliwie opiekował się małą córeczką, skoro brakowało pieniędzy na codzienne potrzeby? Dopiero bowiem, kiedy domownikom zajrzało w oczy widmo głodu, rozpoczął poszukiwania stałego zajęcia. A psychika kobiety nie mogła wytrzymać ciągłej troski o przyszłość swoich potomków. Ile można żyć poetycką sławą męża? Przecież uznanie czytelników nie zagwarantuje dachu nad głową ani wyżywienia rodzinie.

Mickiewicz niezwłocznie przybył z Lozanny i podjął odpowiednie decyzje. Małżonka wymagała specjalistycznej opieki i w grudniu została przewieziona do zamkniętego Domu Zdrowia w Vanves pod Paryżem. Poeta nie kwalifikował się do samotnej opieki nad małymi dziećmi, a sytuacja finansowa (koszt leczenia żony) uniemożliwiał wynajęcie właściwych osób. Półrocznym Władysławem zajęła się Maria Platerowa, a nieco starszą Marią - Aleksandra Wołoska. Wieszcz wynajął mały pokoik przy ulicy świętego Mikołaja, gdzie samotnie spędzał czas. Nie zdradzał swojego miejsca pobytu - wiedziało o tym zaledwie kilka osób. Wychodził wyłącznie w celu odwiedzenia dzieci lub wysłania korespondencji do chorej żony (lekarze zakazywali odwiedzin).

Jak zwykle Mickiewicz sprawdził się w chwilach próby. Zachowały się jego listy do żony, niezwykle piękne, pełne uczucia:

"Byłem w tych dniach bardzo smutny. Mówiono mi, że jesteś podniecona, że wołasz uporczywie o dzieci i o mnie. Droga Celino, w ten sposób nie zobaczymy się prędko. Będę ci powtarzał w każdym liście, że masz być tylko spokojna i posłuszna, jeżeli chcesz wrócić do domu. Czyż nie możesz przeczekać kilka dni spokojnie? czy nie wiesz, że od twego spokoju zależy twoje zdrowie? [...].

Dzieci są zdrowe, Władzio ukończył właśnie szósty miesiąc. Zajmuję się wiele moimi sprawami, spodziewam się, że po twym wyzdrowieniu będziemy mieli byt spokojny i szczęśliwszy niż kiedykolwiek".

Poeta nie konfabulował, rzeczywiście podejmował starania, aby utrzymać pracę w Lozannie. Prowadził korespondencję z władzami uczelni, prosił o pomoc znajomych. Za Adamem wstawiali się Czartoryscy i Chlustinowie, a generał Mycielski interweniował nawet u posła szwajcarskiego w Paryżu. Zabiegi przyniosły sukces - stanowisko profesora literatury łacińskiej miało pozostać nieobsadzone do czasu, aż żona poety wyzdrowieje.

"Projekt szwajcarski - pisał Stefan Witwicki do Józefa Zaleskiego - może jeszcze przyjdzie do skutku, z czego bym się bardzo cieszył; właśnie pisał do Lozanny i spodziewa się, że to się ułoży. Tymczasem nikogo nie chce widzieć, nic teraz nie czyta, niczym się nie zajmuje, chyba że gra w szachy z Zanem albo je sam sobie ustawia. Bywa także u dzieci. Żony, od czasu jak tam jest, nie widział ani razu, bo nie wolno, miewa wiadomości przez doktora; przed kilku dniami było gorzej, wczoraj mówił mi, że znów lepiej, słowem zmiany nie ma".

Jednakże były to zbyt pesymistyczne przypuszczenia, Celina Mickiewiczowa powoli dochodziła do zdrowia. Stefan Witwicki pisał pod koniec stycznia, że "teraz ma być całkiem dobrze, ale doktor każe czekać do marca, wtedy dopiero ma się pokazać, czy choroba całkowicie odeszła".

Wiosną wszystko było już na dobrej drodze. Władze uczelni w Lozannie wyraziły zgodę na objęcie przez Adama obowiązków od nowego roku akademickiego, a tuż przed Wielkanocą Celina powróciła do domu. Wydawało się, że choroba pozostała tylko złym wspomnieniem.

"[...] Mickiewiczowa zupełnie a zupełnie - pisała Klementyna Hoffmanowa - do zdrowia przyszła; była parę miesięcy w Domu Zdrowia w Vanves i tam uleczyli ją doskonale. Teraz jest tak dobrze, jak tylko życzyć można, i nawet dziwnie wypiękniała, do malowania jest i do opisu. Smutna bardzo, wszystkim bliższym mówi sama o przebytej słabości i inaczej być nie może, to samo jest dowodem zupełnie odzyskanego rozumu".

W tym miejscu nie może zabraknąć opinii wiernego wielbiciela żony poety - Leonarda Niedźwieckiego:

"Wczoraj widziałem panią Mickiewiczowa. Krasa w niej tak świeża, tak panieńska, że ani znaku, że mężatka, a przecież już drugie dziecię ma. Wszystko w niej tak kształtne, tak lube, tak ponętne, że aż serce rwie się do niej, a zdaje się być tak dobrą, że całe, całkowite szczęście męża stanowić musi. Doprawdy, rozkosz bierze patrzeć na nią i chętka znaleźć taką".

Pan Leonard, jak przystało na mężczyznę, skoncentrował się na urodzie Celiny, natomiast Hoffmanowa (jak to kobieta) użalała się nad losem Adama. Zauważyła, że "ten cios ujął mu zdrowia, a może i życia na lat kilka, tak uczuł go żywo". Ze zdziwieniem komentowała zachowanie wieszcza podczas choroby żony:

"Nigdy sobiem nie wystawiała, żeby on tak mocno był do niej przywiązany, w żadnym romansie takich dowodów miłości małżeńskiej nie opisano, jak on jej dawał i daje. Godny uwielbienia człowiek - dusza jego równa się rozumowi i talentom".

Słowa pani Klementyny potwierdzają opinię, że Mickiewicz sprawdzał się w trudnych, ekstremalnych sytuacjach. Szkoda tylko, że okazywał żonie miłość wyłącznie wówczas, kiedy jej nie było w pobliżu.

Lozanna

W czerwcu Mickiewiczowie spakowali swój niewielki dobytek i we czwórkę ruszyli do Szwajcarii. Adam ponownie musiał przejść procedury kwalifikacyjne (zmieniły się władze uczelni), ale bez problemu podołał wyzwaniu. Wynegocjował również wyższe uposażenie (3000 franków rocznie), rodzina wynajęła parter pięknej wilii Beau-Sejour. Było to wspaniałe mieszkanie - najlepsze z tych, z których Mickiewiczowie korzystali. Poeta pracował z reguły w ogromnym, oszklonym salonie, którego okna wychodziły na ogród i dolinę nad Jeziorem Genewskim. Według wspomnień córki artysty, Mickiewicz szczególnie lubił wieczorami obserwować burze nad jeziorem, a odległe ośnieżone szczyty tworzyły niezapomnianą scenerię.

Wynajęcie mieszkania kosztowało 1000 franków rocznie, a służąca 120. Pozostawało zatem sporo pieniędzy na codzienne wydatki i po raz pierwszy Mickiewiczowie nie musieli troszczyć się o finanse. Adam miał zaledwie sześć godzin wykładów tygodniowo, wolny czas spędzali w pięknej alpejskiej okolicy, urządzali też dłuższe wycieczki. Wieszcz znów zaczął pisać - powrócił do pierwszej części Dziadów (!!!) - powstało wówczas kilkadziesiąt wersów. Napisał również kilka pięknych wierszy, znanych obecnie jako Liryki lozańskie. Prawdopodobnie traktował jednak nowo powstałe utwory wyłącznie jako ćwiczenie poetyckie, mające ułatwić mu powrót do dawnej sprawności. Żaden z sześciu wierszy nie został za jego życia opublikowany, zachowały się wyłącznie w brulionach, a właściwie na pojedynczych kartkach papieru. Autografy są poplamione atramentem, pokreślone niezrozumiałymi liniami, brakuje podziału na strofy, zdarzają się błędy ortograficzne. Ale pozostają dowodem, że talent Mickiewicza jeszcze nie wygasł, a pobyt w Szwajcarii dawał nadzieję, że Adam niebawem powróci do formy poetyckiej. Niestety Liryki lozańskie są właściwie ostatnim dowodem geniuszu wieszcza, albowiem od tej pory nie napisał już nic godnego uwagi.

Pod Alpami czasami Adama nachodziły dziwne pomysły. W styczniu 1840 roku zwierzał się Zaleskiemu z zaskakującego zamiaru:

"[...] jak będę miał pieniądze i literaturę i książki porzucę, na wsi osiądę i będę muzyki komponował. Zamiar dawny. Tylko że nikt a nikt w mój talent muzyczny nie wierzy. Obaczymy, kto ma rację".

Dobrze, że nikt nie musiał osądzać talentu kompozytorskiego Adama. Mogło to być niełatwe.

Wykłady Mickiewicza cieszyły się ogromną popularnością. Zajęcia przypominały "ogień, który, ledwo rozpalony, płonął i błyszczał sam z siebie, buchał, grzmiał czasem, ale nie zatrzymał się nigdy". Adam z reguły przynosił tekst wykładu, ale z niego nie korzystał, albowiem, jak "zobaczył publiczność, zapalał się i zamiast czytać, zaczynał gadać i gadał całą lekcję".

Niestety, pomimo stabilizacji finansowej Celina Mickiewiczowa źle się czuła nad Jeziorem Genewskim. Narzekała na osamotnienie, brak polskiego towarzystwa, miała wrażenie, że otaczają obcy, wrogi świat. Złorzeczyła nawet na brak polskiej służącej:

"Życzylibyśmy nadzwyczajnie - pisała do siostry - mieć jakąś godną zaufania Polkę [...], której by można powierzyć dzieci i gospodarstwo [...], żebyś też wiedziała moja droga, jak to ciężko żyć, nie mając ani familii, ani nikogo, komu można powierzyć dzieci w przypadku słabości lub wyjścia z domu, tak mi się to już sprzykrzyło, że koniecznie chciałabym temu zaradzić. Cudzoziemki brać nie chcemy, gdyż nasze dzieci i tak niestety chowają się za granicą. [...] Adama praca nie tak męczy, jak się tego spodziewał, nic by nam nie brakowało, gdybyśmy mieli nadzieję choć was kiedy zobaczyć, ale do tego tak daleko, że na samo wspomnienie chce się płakać".

Pani Celina spodziewała się trzeciego dziecka i ciąża negatywnie wpływała na jej zdrowie psychiczne. Wyrażała przekonanie o fatalnych skutkach miejscowego klimatu na zdrowie dzieci (?) - podobno miał przyczyniać się do chorób tarczycy, skóry itp. Obawy te podzielał również Mickiewicz, ale poeta jeszcze bardziej martwił się stanem psychicznym żony. Zauważył, że jest "samotniej sza niż w Paryżu i zaczyna tęsknić do krewnych i znajomych, których przychylność nie zawsze umiała ocenić".

Mickiewicz złożył ofertę objęcia katedry języków słowiańskich przy College de France w Paryżu (miano ją właśnie utworzyć). Pamiętał, że utrzymanie w Paryżu jest bardziej kosztowne niż pod Alpami, ale troska o rodzinę przeważyła. Był przygotowany do porzucenia Akademii Lozańskiej, uwielbienia słuchaczy, godziwych dochodów i wygodnego domu. Również i jego Szwajcaria rozczarowała, narzekał, że Lozanna jest "nudnawa", a jej mieszkańcy jak "wykuci z granitu skał alpejskich" - chłodni, ociężali i nieruchomi.

Ciekawe informacje na temat decyzji Mickiewiczów zawierają wspomnienia ich znajomych z Lozanny: Jana Scovazziego i Ludwika Melegari. Według ich relacji, Celina tłumaczyła poecie, że w Paryżu "będzie mógł oddać jeszcze usługi naszej Polsce, a tu żyje jak pustelnik". Pani domu nie ograniczała się wyłącznie do wątku narodowego, przypominała, że "Cezar zginął, ponieważ nie słuchał żony". Melegari, wtrącając się do dyskusji, sugerował raczej przykład imiennika poety, "naszego pierwszego ojca, któremu zgubna była rada żony".

Władze uczelni nie chciały jednak tracić utalentowanego wykładowcy. Przyznano Mickiewiczowi tytuł profesora zwyczajnego i poważnie podniesiono pensję (o 500 franków). Pomimo to poeta zadecydował o powrocie do Paryża. W maju 1840 roku Celina urodziła kolejne dziecko (córkę Helenę) i Adam poważnie obawiał się nawrotu choroby. Rodzina opuściła ostatecznie Lozannę 7 października, aby nad Sekwaną rozpocząć właściwie życie od nowa.

Zaledwie jednak zdążyli wynająć mieszkanie przy ulicy Amsterdamskiej 1, nastąpił nawrót choroby Celiny. Tym razem był on krótkotrwały i pod koniec miesiąca pani Mickiewiczowa powróciła do zdrowia. Stanowił jednak groźne ostrzeżenie i niepokojącą prognozę na przyszłość. Żona poety nie została skutecznie wyleczona i w każdej chwili można było się spodziewać kolejnego ataku.

Tymczasem Adam rozpoczął wykłady w paryskim College de France. Zajęcia wieszcza okazały się sensacją - wieszcz mówił błyskotliwie, poetycko, używając dziesiątków przenośni, obrazów, porównań. Do tego jeszcze inteligentny (zupełnie nowy nad Sekwaną) dobór tematów. Po raz pierwszy w Paryżu słuchacze mogli zapoznać się z dorobkiem Słowian, Mickiewicz nie pomijał oczywiście bliskiej mu literatury rosyjskiej.

"W chwilach wolnych - pisał jeden z francuskich studentów - uczęszczam na wspaniałe wykłady pana Mickiewicza, streszczam lekcje tego profesora, który jest najznakomitszym ze wszystkich, jakich słyszałem. Odkrywa on nam świat ludów słowiańskich zupełnie nowy i ozdabia swoje poglądy filozoficzne świetnymi wyrażeniami poetycznymi".

Zajęcia cieszyły się tak dużą popularnością, że czasami brakowało wolnych miejsc dla wszystkich chętnych:

"Byłem na tym samym kursie razem z panią Sand, która słucha dwóch ostatnich lekcji; a na drugiej stała cały czas, ponieważ się spóźniła. Przychodzi ona ze sławnym pianistą Chopinem i wraca jego powozem".

Zachwycony Victor Cousin, były minister oświaty, pisał na łamach prasy:

"Kiedym prosił o 5000 franków na utworzenie w Kolegium Francuskim nowej katedry, poświęconej językowi i literaturze słowiańskiej, napotkałem na zarzuty różnego rodzaju. Gdzież one są dzisiaj wobec świetnego i uczonego wykładu pana Mickiewicza? Sądzę, żem oddał przysługę Francji".

Wraz z nadejściem wiosny przyszły kolejne ataki choroby Celiny, a decydujący zdarzył się w lipcu. Powróciły poprzednie symptomy, powiększone tym razem o ataki szału. Chora straciła zupełnie kontakt z otoczeniem, uważała się za wybraną do wielkich czynów. Szczegółów choroby niestety nie znamy, zadbały o to dzieci Celiny i Adama. Władysław Mickiewicz i jego starsza siostra (Maria Gorecka) po śmierci rodziców skrupulatnie zniszczyli wszelkie relacje stawiające rodzinę w niekorzystnym świetle. Do tego zaliczyli chorobę matki, we wspomnieniach córki nie można odnaleźć żadnej informacji, że schorzenie miało charakter choroby psychicznej. Dokładnie ocenzurowano relacje z epoki oraz korespondencję rodziców. Na szczęście rodzeństwo nie zdołało dotrzeć do wielu źródeł rękopiśmiennych, które przetrwały do naszych czasów. Należały do nich cytowane listy Eustachego Januszkiewicza, Klementyny Hoffmanowej, pamiętnik wojewody Ostrowskiego.

Adam Mickiewicz w ostatnich dniach lipca ponownie oddał żonę do zakładu w Vanves. Dzień później do drzwi Mickiewiczów zapukał niedawno przybyły z Litwy niewysoki szlachcic. Był to Andrzej Towiański - w życiu Adama rozpoczynała się zupełnie nowa epoka...

Księżniczka izraelska

Andrzej Towiański

Litewski prorok trafił na właściwy czas i miejsce. Emigracja polska nad Sekwaną miała za sobą lata rozczarowań (klęska powstania listopadowego, nieudana wyprawa Zaliwskiego, stłumienie spisku Konarskiego), w polityce europejskiej panowała równowaga, nic nie zapowiadało wojny pomiędzy mocarstwami. Sprawa polska wydawała się pogrzebana na zawsze, a powrót emigrantów do kraju niemożliwy. W zniechęconym środowisku duże szanse powodzenia miał mistyczny ruch religijny, odwołujący się do cudownego rozstrzygnięcia sprawy polskiej.

Nauka proroka spod Wilna idealnie wpisywała się w ówczesne nurty religijne. We Francji działała w tym czasie sekta Miłosierdzia Bożego założona przez Pierre'a-Michela Vintrasa. Członkowie ruchu wyznawali poglądy zbliżone do Towiańskiego, zresztą z czasem część z nich przyłączyła się do mistrza. Intrygujące poglądy głosił również polski Żyd Krystian Albrecht, nauczający, że Pismo Święte poświęcone jest wyłącznie terenom polskim. Arka Noego osiadła po potopie na górze Lanckorony, Hebron to Kraków, Abrahama i Sarę pochowano na Wawelu, a Jezus Chrystus urodził się w Krzeszowicach. Biorąc to pod uwagę, nie powinno dziwić, że ów prorok trafił wreszcie do zakładu dla obłąkanych.

Andrzej Towiański był rówieśnikiem i krajanem Adama - urodził się w zamożnym domu szlacheckim w Antoszwińcach pod Wilnem. Ukończył prawo na Uniwersytecie Wileńskim - studiował nawet w tym samym okresie co Mickiewicz. W 1828 roku przeżył przełom religijny - podczas modlitwy w wileńskim kościele Bernardynów uświadomił sobie powołanie misyjne i obowiązek naprawy świata. Jedenaście lat później przeżył kolejne objawienie, a po roku następne. Tym razem wydarzenia przebiegały w spektakularny sposób: podobno na niebie pojawił się biały krzyż zwrócony ku zachodowi, a Matka Boska wskazała (nie wiadomo: gestami, słowami, czy tekstem na niebie) Francję jako cel misji.

Towiański z energią przystąpił do działania. Akcję misyjną rozpoczął jeszcze w rodzinnych stronach, gdzie jednak nie osiągnął spodziewanych efektów. Skierowano go nawet na przymusowe badania (psychiatryczne?, kościelne?), co pogrążyło ruch w oczach opinii publicznej. Nieco więcej sukcesów odniósł w Petersburgu, gdzie wśród jego wyznawców znalazł się malarz Walenty Wańkowicz (autor m.in. Mickiewicza na Judahu skale).

"[...] cichy, i skromny, i chłodny - pisał o Wańkowiczu doktor Stanisław Morawski - ożeniwszy się z Ordzianką, malutką ale dziwnej rafaelowskiej piękności panienką w Petersburgu wmówił w siebie, szturchając się kułakami pod boki, że jest i że być musi natchnionym artystą-poetą. Ciągle sobie różnymi najdziwaczniejszymi wyobrażeniami mózgi podsmalał, aż na koniec bez nauki, bez przygotowania w jakiegoś mistyka przeszedł i tysiące głupstw w życiu potocznym i domowym narobiwszy, z dobrą i piękną żoną się swoją rozstał i na towiańszczyźnie skończył. Chciało mu się koniecznie wspólności żon, a na to właśnie jego żona, choćby zapewne lepiej wyjść mogła, zgodzić się nie chciała i jak wariatowi pięknymi swoimi oczyma patrzyła mu w oczy".

"Wspólnotę żon" wypominają prorokowi spod Wilna niemal wszyscy jego współcześni oponenci. Nie należy jednak tych oskarżeń traktować dosłownie, w XIX stuleciu niemal każdy nowo powstały ruch społeczny czy religijny obwiniano o dewiacje obyczajowe. Wystarczy przypomnieć rozważania Ignacego Rzeckiego na temat socjalizmu (i wspólnoty żon) w Lalce Bolesława Prusa.

Wobec miernych efektów akcji misyjnej w Petersburgu mistrz poszedł za wskazaniami niebios. Pozostawił majątki w rękach dzierżawców, dzieci (aż pięcioro) ulokował w zaprzyjaźnionych domach i wraz z żoną (i najstarszym synem) bryczką ruszył na zachód. Na początku odwiedził Poznań:

"Tu już udawał się za posłańca bożego - pisał niechętny mu Andrzej Gołębiewski - starał się robić zwolenników, zwłaszcza między kobietami: formował je w towarzystwo na pewnych przepisanych przez niego zasadach, namawiał, żeby spowiadały u niego i wyjawiały mu sekrety rodziców, braci, kochanków. Ostatnia ta okoliczność mocno kilka kobiet oburzyła i wykryła nie tylko niedorzeczność, ale nawet złe zamiary posłańca bożego. Wszystko się zerwało - musiał wyjechać z Poznania".

Warto bliżej przyjrzeć się opiniom na temat metod działania Andrzeja Towiańskiego w tym czasie. Apologeci mistrza przez wiele lat opowiadali o jego ogromnej wrażliwości na ludzką niedolę, przysparzającej mu zwolenników. Czasami jednak przybierało to karykaturalne formy:

"Pamiętam, jak raz matka moja - wspominał Edward Wołodko - wróciwszy z jakiejś podróży, opowiadała o spotkaniu z Towiańskim i o następującej przygodzie, której była świadkiem. Mróz był trzaskający. Towiański spotkał na drodze zziębłego biedaka, uniesiony przeto litością zdjął kożuch z własnego furmana i odział nieszczęśliwego. Furman tymczasem dzwonił z zimna zębami w ciągu paru mil drogi [...]".

Empatia Towiańskiego nie ograniczała się wyłącznie do bezdomnych. Uczniowie mistrza przytaczali (całkiem poważnie) jego opowieści:

"Zwoszczyk [dorożkarz - S.K.] w Petersburgu żądał dubeltowej zapłaty za kurs; pojechałem z nim więc na policję. Dyżurny zaraz powalił Zwoszczyka pięścią, kopnął nogą, chciał batożyć, co powstrzymałem. Odtąd zwoszczyk był moim przyjacielem [...]".

W równie zadziwiający sposób Towiański miał zdobywać przyjaciół w Wilnie:

"Introligator oprawił mi źle książki, a żądał złotych polskich dziesięć zapłaty; pojechałem więc do policmajstra w Wilnie, ten uwięził natychmiast introligatora; chodziłem do winnego co dzień, później co tydzień, lecz że trwał w złem, więc zapomniałem. Aż jednego dnia ze strażą więzienną przybywa do mnie w prośby introligator. Uczęstowałem go i odtąd był moim przyjacielem".

Adam Towiański przyjechał do Paryża z gotowym planem postępowania. Jako doskonały socjotechnik wiedział, że kluczem do sukcesu jest pozyskanie dla ruchu kogoś o powszechnie uznawanym autorytecie. Jego wybór padł na Mickiewicza, którego osoba mogła zalegitymizować działalność misyjną. Sytuacja rodzinna poety sprzyjała Towiańskiemu - choroba Celiny otwierała przed prorokiem możliwości działania.

Mistrz okazał się doskonale przygotowany do spotkania z Mickiewiczem. Przebywając w Petersburgu, odwiedzał Malewskich, a w Dreźnie poznał dobrze Antoniego Odyńca. Trudno chyba o lepszy dobór informatorów, a na dodatek w Poznaniu spotkał jeszcze Konstancję Łubieńską. Dlatego poeta był szczerze zdziwiony, że "prosty litewski szlachcic, który mnie nigdy nie znał i nie widział, przychodzi i powiada mi takie rzeczy o mnie samym, o których Bóg tylko jeden i ja wiedzieć mogłem".

Andrzej Towiański posiadał rzadką umiejętność - potrafił powiedzieć każdemu rozmówcy coś, co mogło go poruszyć. Z łatwością wmówił Adamowi, że poeta w swoich poprzednich wcieleniach był "zakonnikiem znanym z surowości i męczeństwa. Był Dziewicą Orleańską. Był prorokiem przed Jezusem Chrystusem".

Towiańskiego można uważać za szarlatana czy wręcz chorego psychicznie wizjonera, ale należy podziwiać jego skuteczność. Adam opowiadał po latach synowi, że podczas pierwszej rozmowy mistyk długo mówił o "dobrej nowinie", aż wreszcie zobowiązał się do uzdrowienia Celiny. I to zadecydowało. Mickiewicz uwierzył prorokowi spod Wilna i wbrew woli lekarzy odebrał chorą z kliniki. Pani Mickiewiczowa w stanie zupełnego obłędu stanęła przed mistrzem w podparyskim Nanterre:

"W salonie zebrało się kilka osób - wspominał wieszcz - nie te, które uwiadomiłem, ale przypadkowo nadeszłych. [...]. Celina twarz miała jak z gipsu, wzrok osłupiały, była w paroksyzmie choroby. Towiański zbliżył się do niej, wziął ją za ręce, szepnął parę słów tak cicho, żem ich nie usłyszał. Celina padła na kolana, a wstawszy zaczęła ściskać męża i dzieci. Wzruszenie obecnych było nadzwyczajne".

Nie wiadomo do dzisiaj, co litewski prorok powiedział do Celiny, nie zanotowano również jej pierwszych słów po odzyskaniu świadomości. Przez najbliższe tygodnie pani Mickiewiczowa pozostała w Nanterre, przechodząc pod okiem mistrza regularną psychoterapię. Do końca życia miała jeszcze przeżywać nawroty choroby, ale symptomy już nigdy nie powróciły z poprzednią siłą.

Mickiewicz uznał uzdrowienie żony za dowód nadprzyrodzonej mocy Andrzeja Towiańskiego. Natychmiast stał się gorliwym wyznawcą nauki mistrza, rozwinął ożywioną propagandę, poszukując nowych zwolenników. Zachwycony pisał do Józefa Bohdana Zalewskiego:

"Skoro ten list przeczytasz, upadnij na kolana i dziękuj Panu. Wielkie tu dzieją się rzeczy, Emigracja już połączona. Śpiesz zaraz, zaraz, zaraz, do nas, abyś serce twe pocieszył, rozradował, okwiecił, ozielenił. U mnie w domu kwiaty i wiosna, i w sercu, i w duchu [...]. Więcej mi pisać nie wolno.

 

Słowiczku mój! a leć, a piej!

Na pożegnanie piej

Wylanym łzom, spełnionym snom!

Skończonej piosnce twej.

 

Bo wyszedł głos i padł już los,

I tajne brzmienie lat

Wydało płód! i stał się cud!

I rozraduje świat.

 

Koło Sprawy Bożej

Dwudziestego siódmego września 1841 roku odbyła się w paryskiej katedrze Notre Dame msza święta dla Polaków (przybyło około dwustu osób). Po jej zakończeniu Towiański przemówił ze stóp ołtarza do zebranych. Jego nauka była zadziwiającym zbiorem dogmatów chrześcijańskich, elementów filozofii Wschodu z bieżącymi doktrynami politycznymi. Prorok wtajemniczał wiernych w zasadę reinkarnacji istnień ludzkich: tłumaczył wielokrotność żywotów przeszłych i przyszłych każdego człowieka. Przewidywał możliwość degradacji form istnienia aż do kształtów zwierzęcych czy wręcz roślinnych (w przyszłości używał tego argumentu wobec opornych wyznawców). Inną zasadą głoszoną przez mistrza był dogmat nieustającej walki dobra ze złem, rządzącej całym światem ducha i materii. Określał to jako ścieranie się kolumn jasnych i ciemnych, zawłaszczających człowieka do zła lub wspierającego go w dobrych uczynkach. Zwycięstwo dobra połączone z odnową moralną miało umożliwić wyznawcom cudowny powrót do kraju.

Do swojej nauki litewski prorok wplótł jeszcze żywy wśród Polaków kult rodziny Bonapartych, pomieszany z ideologią panslawizmu (jakby żywcem wyjętą z carskiej propagandy). Łącznie stanowiło to kompletny chaos ideologiczny, który chyba tylko sam Towiański ogarniał.

Zebranych w katedrze ogarnęła konsternacja, słuchacze nie mogli zrozumieć, w jaki sposób przyjęcie nauki prelegenta ma im umożliwić powrót do kraju. Kiedy Towiański padł na kolana, wznosząc żarliwą modlitwę, część słuchaczy wyszła, nieliczni przyłączyli się do mistrza, a większość stała w milczeniu. I tak miało już pozostać. Niektórzy oddawali się bez reszty Sprawie (tak swój ruch nazywał Towiański), część uważała proroka za obłąkanego, a inni za heretyka. Z dotychczasowego otoczenia Adama tylko Celina i Stefan Zan przyjęli naukę mistrza.

Pierwszego czerwca 1842 roku powołano Koło Sprawy Bożej - wśród założycieli nie zabrakło oczywiście Mickiewicza (sekta liczyła wówczas siedemnastu członków). Do Koła przystępowano po rozmowie z Towiańskim lub Mickiewiczem - na ich osobistą decyzję. Symbolem członkostwa stał się medalik wręczany nowo przyjętym przez mistrza lub "brata wieszcza" (oficjalny tytuł Mickiewicza).

Cytowany już Antoni Ostrowski podejrzewał, że założyciele sekty (z Mickiewiczem na czele) zapadli na bliżej nieokreśloną chorobę psychiczną:

"Rozważać więc niebawem rozpoczęto, czy przypadkiem Mickiewicz długim a domowym nieszczęściem wiadomej żony jego choroby nękany, sam jako poeta imaginacji najżywiej pełen, nerwy mając rozterlikane, osłabione i materią duchowi wystarczyć i podołać nie mogący, czy przypadkiem - mówię - nie uległ i on pewnemu rodzajowi monomanii, wariacji kwalifikującej go bardziej do szpitala obłąkanych nędzarzy aniżeli na kapłana i opowiadacza nowej jakowejś politycznej wiary, ugruntowanej na mistycyzmie, proroctwach i objawieniu. Już bowiem coraz głośniej o tym twierdzono, że się on bardziej do nadprzyrodzonego rzeczy położenia, jak do wiadomości odebranych w zwykłych ludzkich drogach odwoływał. Rozeszły się nawet były wnet wyegzagerowane wieści, iż nie tylko Mickiewicz, lecz nawet pułkownik Gorecki na głowę zachorował. Sięgano aż po Izydora Sobańskiego, trzeciego z rzędu apostołów przyjętej na się misji. Tu nie mogliśmy sobie w tym najszczególniejszego odgadnąć wypadku, jak to być może, aby trzech razem było do tego stopnia otumanionych, trzech razem, i to na chorobę umysłową jednego rodzaju zapadniętych".

Wojewoda Ostrowski niebawem jednak przekonał się, że założyciele sekty nie postradali zmysłów i znajdują się w całkiem dobrej kondycji psychicznej:

"[...] ani Mickiewicz, ani Gorecki nie chorują na obłąkanie, że z tej strony que [ich] lekarz egzaminował i po długim wpatrywaniu przekonał się, że są przy zdrowych zmysłach. A więc cóż onym być może? - pomyślałem sobie. Chyba że sami zwiedzeni, zmamieni drugich zwodzą i mamią a co najszkodliwsze na pewnych tułaczów polskich wywierać poczęto wrażenie [...]".

Antoni Gorecki nie wytrzymał jednak długo w sekcie, podejrzewając Towiańskiego o manipulację:

"[...] Gorecki odstąpił od tej sprawy, przestał bowiem wierzyć w prawdziwość tej misji, a to przy dyskutowaniu broszury, jaką Towiański zapowiedział po mszy, że wkrótce wydrukuje. W tej dyskusji Towiański ustąpił swego na uwagę zrobioną przez Mickiewicza, szło o redakcję tego pisma, co spowodowało Goreckiego do zrobienia tej uwagi, że jeśli Towiański ma misję od Boga to to, co napisał pierwej, powinno pozostać i nie zmieniać podług żądania Mickiewicza, gdyż Pan Bóg się nie myli i nie poprawia, że zaś Towiański misji od Boga nie ma i odstąpił od całej sprawy, o czym też wszystkim znajomym powiedział".

Wygląda na to, że litewski prorok wystąpił z pismem, które rzekomo podyktował mu Bóg, ale Mickiewicz zaproponował, aby poprawić najbardziej rażące błędy gramatyczne i ortograficzne. A tego nie mógł znieść Antoni Gorecki, porzucając mistrza i jego uczniów.

Powstanie sekty z niechęcią przyjęły władze francuskie. Proroka podejrzewano o działalność agenturalną na rzecz Rosji i były ku temu powody. Wyjechał przecież z kraju za zgodą władz carskich, zabierając ze sobą znaczne środki finansowe. W podróży towarzyszyła mu żona i dziecko, niebawem bez problemów dołączył do niego szwagier z małżonką. Głosił ideologię panslawizmu, bliską carskim politykom. Co prawda niebawem skonfiskowano jego litewskie majątki, ale mistrz specjalnie się tym nie przejął. Francuzi nie chcieli jednak ryzykować i w lipcu 1842 roku prorok został wydalony z kraju.

Andrzej Towiański osiadł początkowo w Brukseli, potem przeniósł się do Szwajcarii. Jego zastępcą w Paryżu został Mickiewicz, wprowadzający do życia sekty własne innowacje. Oskarżano go (nie bez powodu) o despotyzm i fanatyczne szerzenie kultu mistrza. Czasami nawet dawał do zrozumienia, że przywódca jest nowym "Słowem wcielonym"!!! W korespondencji z prorokiem używał wyłącznie tytulatury "Mistrzu i Panie".

Listy Towiańskiego odczytywano i komentowano na zebraniach Koła. A nie było to łatwe zadanie, mistrz pisał w sposób wyjątkowo mało komunikatywny. Oto próbka jego nauki:

"Gotowość do dzieła kapłana nowego przybytku na obudzenie życia ducha zależy. Jego liczba pięć. Cztery żywoty odbył - piąty ma odbyć - pobudź jego do takiego w części jęku dla Pana, jakie sam masz. Jest wyróżniony, niech pobudza ducha do służby".

Takie przesłanie faktycznie mógł przyjąć tylko człowiek, który zbawiciela Polski nazwał "czterdzieści i cztery".

Ksawera Deybel

Specyficzną rolę w życiu sekty odgrywały kobiety, a Karolinę Towiańską (żonę mistrza) podejrzewano nawet o kierowanie ruchem. Zygmunt Krasiński zauważył, że pod jej nieobecność Towiański "wracał do dawnego stanu mierności. Ile razy był z nią razem i mieszkał, odzyskiwał swoją potęgę". Krasiński stwierdził nawet, że to "ona wszystko widzi, nie on". Nie mniejszy wpływ na Sprawę wywierała siostra Karoliny - Anna Guttowa. Obie panie były nieustannym źródłem intryg, wygrywając ambicje poszczególnych wyznawców. A u schyłku 1841 roku w Paryżu pojawiła się kolejna kobieta mająca odegrać znaczący wpływ w życiu sekty. Była nią Ksawera Deybel.

Jej nazwisko przez dziesiątki lat zakrywała zmowa milczenia. Zadecydowały o tym dzieci wieszcza (szczególnie Władysław Mickiewicz), skutecznie eliminując wszelkie jej ślady z życia ojca. Podobnie postępowali przyjaciele poety, pozwalając, aby imię Ksawery zniknęło z korespondencji i pamiętników. Praktycznie aż do trzeciej dekady ubiegłego stulecia nazwisko Deybel znali tylko najlepsi znawcy epoki, ale nawet oni wspominali o Ksawerze wyłącznie w prywatnych rozmowach. Dopiero Tadeusz Boy-Żeleński oficjalnie przypomniał o jej istnieniu (Brązownicy), czego do dzisiaj nie potrafią mu wybaczyć bardziej pruderyjni badacze.

Ksawera Deybel nie była przelotną znajomością poety - mieszkała z wieszczem przez dziesięć lat, urodziła mu dziecko (a może dwoje). I dlatego nie można jej pominąć w galerii Mickiewiczowskich kobiet i fałszować życia prywatnego Mickiewicza. A to, że Adam przez całą dekadę mieszkał pod jednym dachem z żoną i kochanką (płodząc im na zmianę dzieci), stanowi zupełnie oddzielny problem. Żałować można tylko dzieci poety (tych legalnych i z nieprawego łoża), wychowujących się w rodzinie dysfunkcyjnej, o wyraźnych cechach patologicznych.

Ksawera (właściwie Anna) Deybel urodziła się w 1818 roku w Wilnie, jej rodzice byli właścicielami pensji dla dziewcząt. W młodych latach zapewne widywała czasami Mickiewicza - nauczycielem na pensji był Tomasz Zan, przebywała tam również słynna Felicja Micewiczówna. Następnie Ksawera została nauczycielką śpiewu i przez pewien czas mieszkała w tym charakterze u Puttkamerów w Bolciennikach. W ramach dalszej nauki (a może poszukiwania pracy?) wyjechała do Petersburga, gdzie poznała Malewskich. To prawdopodobnie oni polecili dziewczynę Celinie Mickiewiczowej, poszukującej guwernantki dla swoich dzieci. Wyjazd do Paryża miał być dla panny Deybel również okazją dla podniesienia swoich kwalifikacji wokalnych.

Nad Sekwaną Ksawera stała się fanatyczną wyznawczynią nauki Towiańskiego. Zachwyt mistrza wzbudzały jej stany ekstatyczne, podczas których widywała "około głowy Towiańskiego gwiazd dwanaście". Zdecydowanie przodowała w tym wśród braci, albowiem Ferdynand Gutt widział gwiazd zaledwie "siedem, a Mickiewicz trzy czy podobno już tylko jedną". Liczba gwiazd widzianych wokół głowy mistrza odgrywała ogromną rolę, znacznie większą niż popisy Gutta, który "miewał konwulsje na dwanaście tempów i polował na fruwającego ducha [...]".

Zachowało się do dzisiaj zdjęcie Ksawery Deybel - oglądamy kobietę o przeciętnej urodzie, niedorównującej pod tym względem Celinie. Była niewysoka, jej niski wzrost musiał od razu zwracać uwagę. Można tak wywnioskować z Chóru duchów izraelskich Juliusza Słowackiego (a poeta przecież do wysokich nie należał):

 

Panna Dejbelka

osoba niewielka!

ta chodzi

i zwodzi

bez węża

gdy pan Bóg spuści męża.

 

Ksawera posiadała jednak "to coś", czego zdjęcie sprzed półtora wieku nie może przekazać. Bliżej nieokreśloną emanację kobiecości, seksapil, powodujący, że mężczyźni tracili dla niej rozsądek. Jedną z cech jej aparycji było nieprawdopodobne, przeszywające rozmówcę spojrzenie. Zofia Szymanowska (siostra przyrodnia Celiny) wspominała, że "wzrok tej kobiety, utkwiony [...] z siłą tak przenikającą", że wzbudzał poważny "niepokój". Podobno nawet sam mistrz nie mógł wytrzymać spojrzenia swojej wyznawczyni i polecił, aby podczas audiencji zasłaniała oczy. Ale to, co jednych przerażało, innych (oczywiście mężczyzn) doprowadzało do zmysłowego szaleństwa. Każdy kontakt z dziewczyną miał podtekst erotyczny, a panna Deybel emanowała aurą seksualnej dostępności. A w zamkniętym środowisku zdominowanym przez samotnych mężczyzn miało to ogromne znaczenie.

Ksawera uchodziła za osobę o dużym temperamencie, niektórzy z towiańczyków zostali jej partnerami seksualnymi (prawdopodobnie Ferdynand Gutt - szwagier Towiańskiego, na pewno - Seweryn Pilchowski). Jej wiernym wielbicielem był Stefan Zan (brat Tomasza), przez wiele lat bezskutecznie starający się o jej rękę. Jednak największą rolę w jej życiu intymnym odegrał "brat wieszcz". Adam przecież "przepadał za plemieniem niewieścim" i nie zwykł przepuszczać podobnych okazji.

Związkowi poety i guwernantki patronował sam mistrz. W małżeństwie Mickiewiczów nie działo się wówczas najlepiej i prorok uznał, że jego najważniejszy wyznawca powinien odczuwać komfort erotyczny. Nie na darmo zauważył (w rozmowie z Sewerynem Goszczyńskim), że "nikt tak nie gardzi Adamem jak Celina, bo go zna lepiej niż kto inny. Używa go tylko za narzędzie swojej dumy, swego górowania". A Ksawera miała być w domu "brata wieszcza" nie tylko jego kochanką, ale również agentką kontrolerem i emisariuszem Sprawy.

Towiański przejawiał czasami oryginalne poglądy na temat wierności małżeńskiej - uważał, że dla dobra ruchu należy ignorować drobiazgi (według niego) bez znaczenia. Ciekawą ilustracją przekonań mistrza jest wypowiedź jednej z adeptek ruchu - Zofii Komierowskiej:

"Mówiąc o małżeństwie moim, powiedział mi, że z powodu zbyt wielkiej różnicy wieku między nami [małżonkami - S.K.] uwalnia mnie zupełnie od wierności małżeńskiej, której zresztą ani Bóg, ani Kościół od nikogo nie wymaga [podkreślenie - S.K.]; mam tylko uważać, aby duch tego, który zajmie w moim sercu miejsce męża, był czysty i wolny; co powiedziawszy zrobił znak krzyża świętego na moim czole [...] i gorący pocałunek na twarzy mojej składając [...]".

Panna Deybel otrzymała medalik Koła trzy miesiące wcześniej przed Celiną, zajmowała również wyższą pozycję w hierarchii sekty. Celinę uważano za "stary Izrael", natomiast Ksawerę za "księżniczkę izraelską". Warto porównać te dwa określenia, a idąc dalej, dodać jeszcze: Ksawera "księżniczka", a Celina "mebel".

W tym czasie Adam wygłaszał zastanawiające poglądy na temat rozwiązywania problemów małżeńskich. Czy wpływ na ich ewolucję miały konflikty z Celiną? Niewykluczone.

"Pułkownik Kamiński [Michał Kamieński - S.K.] dziwne miewał halucynacje, które sprowadzał natchnieniami umysłu swego, pobożnymi pieśniami. Miał zwyczaj, a raczej postanowił sobie dwie godziny dnia każdego wyśpiewywać Psalmy Dawida, każąc żonie towarzyszyć sobie na fortepianie. Wyobraził sobie, że przód nim był pułkownikiem Kamińskim, przepędził jedno życie na oborze i spełniał funkcje krowy. Toteż głos jego był tak ryczący, że żona wzbraniała się mu towarzyszyć fortepianem. Mąż sprowadził Mickiewicza, a mistrz powagą swoją wręczył Kamińskiemu laskę grubą, mówiąc: «Daję ci moc nieposłuszną żonę do uległości tym kijem przyprowadzić». Były płacze w domu i aż krewny żony, p. Jakub Malinowski, musiał łagodnie pomiarkować męża".

Ciekawe, czy podobne metody "brat wieszcz" stosował wobec własnej małżonki?

Początkowo Celina była zadowolona z panny Deybel. Pisała do siostry:

"Wierzaj mi, moja droga, że mój sposób życia nie jest tak trudny, jak ci się zdaje; dziś nawet nie podobna by mi wrócić do dawnego po łaskach, które Bóg zesłał na nas. Xawera mi jest wielką pomocą, ale nade wszystko zmiana w życiu i w gustach zniewoliła mnie do tego, żeby szukać szczęścia tam, gdzie ono jest istotne, a nie tam, za czym świat się ubiega".

Czyżby nie zauważyła romansu własnego męża z guwernantką? A może jeszcze wówczas kontakty Adama i Ksawery nie przekroczyły pewnych granic? Przecież mieszkali we trójkę (plus dzieci) pod jednym dachem, obracali się w niewielkim środowisku towiańczyków, gdzie nic nie mogło się ukryć. Prawda może okazać się jednak o wiele bardziej szokująca. Wydaje się, że Celina początkowo akceptowała romans męża z "księżniczką izraelską". Była przecież całkowicie podporządkowana Towiańskiemu, uważała, że prorokowi zawdzięcza uzdrowienie. Skoro mistrz popierał romans "brata wieszcza" z siostrą Deybel, to wierna wyznawczyni Sprawy musiała się z tym pogodzić. Poza tym wierzyła, że odepchnięcie jej przez proroka spowoduje natychmiastowy nawrót choroby.

Niewielka liczba źródeł (Władysław Mickiewicz jednak sumiennie wykonał swoje zadanie) uniemożliwia odtworzenie przebiegu wypadków. Z zachowanych informacji wynika jednak, że związek poety z Ksawerą nie przebiegał bezproblemowo. Dziewczynę adorowali (a właściwie napastowali) inni towiańczycy, sam mistrz ubolewał, że jego szwagier, zapominając o własnej żonie, "duchem u nóg jej leżał". Czy jego zabiegi przyniosły efekty, tego nie wiadomo, ale Ksawera nie odrzuciła Seweryna Pilchowskiego (urodziła mu dziecko). Czy wówczas trwał również jej związek z wieszczem? Czy Adam i Seweryn jednocześnie byli kochankami panny Deybel? Dokładnych faktów zapewne nigdy nie ustalimy, ale intymne życie "księżniczki izraelskiej" wpłynęło na fatalną opinię towianizmu wśród współczesnych. Zapewne stąd brały się rewelacje o "wspólnocie żon" czy przydzielaniu braciom kobiet przez mistrza. A w rzeczywistości chodziło o kilku mężczyzn, rywalizujących o względy jednej kobiety. Ale wśród tych mężczyzn był przecież "brat wieszcz" - najwybitniejszy polski poeta.

Problemy z Pilchowskim nie ograniczały się wyłącznie do rywalizacji o wdzięki siostry Deybel. Brat Seweryn postanowił zająć miejsce Mickiewicza w Kole i przekonał do tego wielu współwyznawców (nawet Stefana Zana). Wyzwał również poetę na pojedynek - najwierniejsi uczniowie proroka mieli rozwiązać konflikt w sposób właściwy dla polskiej szlachty. Nie rywalizacją na klątwy, nie rzucaniem uroków, tylko zwykłą, ręczną robotą. Zapewne w tym sporze nie chodziło wyłącznie o przewodnictwo religijne, na konflikt nałożyła się sprawa "księżniczki izraelskiej". Mickiewicz wyzwanie przyjął, a Celina zażądała dla siebie roli sekundanta! Najwyraźniej okazywała już wówczas zazdrość o siostrę Deybel.

Było to chyba jedyne wyzwanie w życiu Adama, które zakończyło się pojedynkiem. Nie konflikt o Karolinę Kowalską, Marię Puttkamerową czy Konstancję Łubieńską, ale właśnie rywalizacja o względy Ksawery. Z enigmatycznych źródeł (Władysław Mickiewicz!) wynika, że w tym czasie Mickiewicz przechodził jakąś tajemniczą chorobę połączoną z krwawieniami (hemoroidy?).

Mógł to być efekt rany odniesionej w walce z Pilchowskim, chociaż ostatecznej pewności nigdy mieć nie będziemy.

Przy osobie brata Seweryna warto się chwilę zatrzymać. Dzielny ułan z powstania listopadowego (walczył na Wołyniu) uchodził w kraju za wielbiciela wesołej zabawy przy kielichu i kartach. Pozbawiony na emigracji ulubionych rozrywek, kompletnie zagubiony przystąpił do towiańczyków. Nie był to zresztą jedyny żołnierz w szeregach sekty. Michał Kamieński (ów miłośnik katowania żony laską) otrzymał za udział w powstaniu Złoty Krzyż Virtuti Militari, a poeta Seweryn Goszczyński zasłynął udziałem w ataku na Belweder. Teraz ich życie wypełniały problemy Koła Sprawy Bożej, dobrych i złych duchów, identyfikacji poprzednich wcieleń...

Niezależnie od działalności w sekcie towiańczyków, Mickiewicz nadal pracował jako wykładowca w College de France. Prowadzone przez niego zajęcia wciąż cieszyły się ogromnym powodzeniem, sala nie mogła czasami pomieścić słuchaczy. Władze francuskie obserwowały jednak profesora z coraz większym niepokojem. Adam wykorzystywał wykłady do głoszenia nauki Towiańskiego, wprowadził rozważania o wędrówce dusz, o kolumnach duchów kierujących ludzkością etc. Do tego jeszcze dochodziły wypowiedzi o Napoleonie jako o wielkim duchu, który zgrzeszył pychą, i o trzech narodach wybranych: francuskim, polskim i żydowskim. Policja otrzymywała niepokojące raporty o egzaltacji słuchaczek, mdlejących na zajęciach:

"[...] wielki amfiteatr przepełniony. Wiele Francuzów miesza się z jego rodakami. Egzaltacja na ostatniej lekcji była nadzwyczajna. Jedna prosta kobieta znajdująca się przy katedrze straciła przytomność; inna kobieta rzuciła się na kolana krzycząc: Niech żyje Adam Mickiewicz! Reszta pań polskich (było ich trzydzieści) była bardzo wzruszona".

Jeden ze słuchaczy wspominał Adama podczas wykładu:

"Wysoki, blady, chudy, całkiem czarno ubrany, Mickiewicz nosi na twarzy znamię moralnego cierpienia, uśmierzonego gorejącym mistycyzmem. Oczy, których wzrok przytłumiony i jakoby zamglony kryje się prawie zawsze pod długimi powiekami, głowa rozczochrana, z lekka pochylona w tył, to widocznie człowiek natchniony. Zabiera głos. Głos ten niski, głuchy, będzie za chwilę tak przenikający, że trudno znieść jego doniosłość. Głos ma energiczny i umiarkowany, wymowę poważną, uroczystą, przecinaną przybieraniem póz i milczeniami".

Kiedy w treści wykładów pojawiły się krytyczne uwagi pod adresem Kościoła, rząd Ludwika Filipa nie mógł już milczeć. Mickiewicz atakował "prawie wszystkie punkta katolickiej religii, [...] traktował świętych jak swych kolegów". W parlamencie francuskim rozgorzała dyskusja na temat "nowej Ewangelii" głoszonej za państwowe pieniądze, a do tego jeszcze ten kult Napoleona... Mickiewicz musiał poprosić o półroczny płatny urlop i więcej już nigdy nie powrócił do zajęć. Ostatni wykład poświęcił oczywiście wygnańcowi ze Świętej Heleny.

Ofensywą towianizmu niepokoili się nie tylko politycy Ludwika Filipa. Kiedy władze kościelne zakazały udzielania towiańczykom sakramentów, "brat wieszcz" znalazł rozwiązanie. Skoro odmówiono ślubu kościelnego małżonkom Łąckim (posiadali tylko cywilny), to osobiście udzielił im sakramentu! Stąd już niedaleka droga do niezależnych od Kościoła (pomysł Mickiewicza) chrztów i pogrzebów. Ale jak mogło być inaczej, skoro niektórzy bracia głosili, że sam mistrz jest sakramentem!

Duchowa spółka

Życie członków sekty przypominało kiepski teatr z histerycznymi aktorami na scenie. Rywalizacja wewnątrz grupy, nadużycia moralne, zwykłe kabotyństwo. Sceny objawień, ekstatycznych uniesień i proroczych snów. Publiczne przykłady samokrytyki (wręcz spowiedzi), obnażania własnych problemów, oskarżeń rzucanych pod adresem innych wyznawców. A wszystko to wygłaszane w specyficznym języku, dziwacznej nowomowie towiańczyków: "ataki złego", "mąt", "słabości", "kopanie w korycie". I chociaż członkowie Koła coraz bardziej izolowali się od reszty emigrantów, to jednak do Sprawy dołączali nowi adepci (liczba wyznawców sięgnęła blisko stu osób).

A w samym środku tego zamieszania rozwijał się romans "brata wieszcza" z siostrą Deybel. Nie był to jednak prozaiczny związek pracodawcy z guwernantką - Adam uznał Ksawerę za osobę mu przeznaczoną, z którą zawarł "spółkę duchową". Po raz pierwszy od lat (a może jedyny raz w życiu) odczuwał całkowite zespolenie z kobietą: fizyczne, intelektualne, religijne. Podobno oboje mieli wrażenie, że są połówkami tej samej duszy (ciała chyba również). Wbrew bowiem oficjalnym opiniom poety, wątek erotyczny odgrywał ogromną rolę w ich związku. Władysław Bełza zauważył, że Adama "pociągało w Ksawerze coś jakby chorobliwego, co zakrawało na...". No właśnie, na co? Na nimfomanię? A może po prostu "księżniczka izraelska" potrafiła dać Mickiewiczowi satysfakcję seksualną, jak żadna inna kobieta wcześniej?

Ksawerze nie wystarczała zresztą już tylko "spółka duchowa" i więź erotyczna. Bełza wspominał, że kiedy "Adam wychodził z domu [...], Ksawera zarzucała również szal na siebie i brała go na oczach żony pod rękę i wychodzili razem". Co w ten sposób chciała osiągnąć? Okazać Celinie swoją uprzywilejowaną pozycję? Upokorzyć oficjalną żonę? Czy też publicznie pokazywać się na mieście ze swoim partnerem?

Celina przez pewien czas akceptowała sytuację, pisała, że czuła się wówczas wyłącznie "narzeczoną" Mickiewicza (żoną była oczywiście Ksawera). Na pewno decydował o tym wpływ mistrza, swoją rolę odgrywała również pozycja siostry Deybel w Kole. Analizując listy Celiny do Adama (pisane w pięć lat po pojawieniu się Ksawery w ich domu), można jednak zauważyć rozpaczliwą walkę kobiety o odzyskanie męża, o zmianę swojej roli w rozpadającym się związku. Celina marzyła o pozycji podobnej do siostry Deybel i wcale nie chodziło jej o sprawy czysto fizyczne. Pragnęła jedności duchowej z Adamem, wspólnoty mającej doprowadzić ją do pozycji "żony brata", co w nowomowie towiańczyków oznaczało małżonkę.

"[Mistrz - S.K.] mówił mi wiele o Tobie, o drogach naszych, które są tak powiązane i spojone, jak pięć palcy u ręki, której jeden palec zbolały odbiera moc i władzę. Ja dotąd, mój drogi Adamie, byłam dla Ciebie tym palcem, wyznaję to z żalem i bólem, ale odtąd moim usiłowaniem i pracą chcę być dla Ciebie gwiazdą jasną i odsługiwać Ci za dwanaście lat Twoich ofiar i krzyża".

Piękne słowa, które mogą wyjść wyłącznie spod pióra zakochanej kobiety. Ale Mickiewicz w tym czasie miał już odmienne poglądy na ich małżeństwo. W rozmowie z Aleksandrem Chodźką wygłaszał zadziwiające teorie:

Dziś celem małżeństwa musi być wzajemne zbawienie dusz, to jest, aby mąż i żona tym żyli, jak ją podnosić, uszlachetniać, zamienić to w chleb powszedni. Inaczej małżeństwo będzie piekłem. Z człowiekiem innych niż ty celów podróżować nie można, za kilkanaście godzin znudzi ciebie; a cóż dopiero z żoną, która by nie sympatyzowała z celami twoimi. Stąd to wszystkie klęski tak często dzisiaj narzekających małżeństw; na pozór dobrze, a wewnątrz piekło. Tam tylko doskonałe jest małżeństwo, gdzie jest ciągła obopólna duchowa praca.

Głównym obowiązkiem żony jest utrzymywać zawsze czysty ton prawdy. Jej organizacja fizyczna, ciaśniejszy krąg jej obowiązków, wszystko, co ją otacza, Bóg w miłosierdziu i mądrości swojej tak urządził, że kobiecie łatwiej w tym tonie utrzymywać się.

Mężczyzna roztarga się łatwiej, już to z natury swojej, już z natury działań, do których jest powołany. Wróciwszy do domu roztargniony, w jednym spojrzeniu żony, w kilku jej słowach, czasem w samym jej głosie ma znaleźć kamerton, który go wróci do prawdziwego tonu. Takie tylko małżeństwo jest małżeństwem w duchu, inna, prócz takiej, żona jest tylko nałożnicą".

Poeta najwyraźniej uważał Celinę za nałożnicę, a Ksawerę za prawowitą małżonkę. W rozmowie z Armandem Levy zauważył, że "prawdziwym małżeństwem jest to, które łączy połowy pary przeznaczonej dla siebie przez Opatrzność; ono jedno daje środki dopełnienia naszego powołania tu na padole. Wszystkie inne osłabiają nas". Ale wbrew głoszonym teoriom, Mickiewicz nie unikał środków "osłabiających". Podczas związku męża z Ksawerą Celina Mickiewiczowa urodziła wieszczowi dwoje dzieci! A Ksawera w tym czasie również dwoje i jeszcze jedno Sewerynowi Pilchowskiemu. Jak na "duchową spółkę" to całkiem niezły wynik.

Tłem do prywatnego życia poety jest historia towianizmu; jego zawirowań, zaburzeń i rozłamów. Panslawizm głoszony przez mistrza przechodził w rusofilstwo - pojawiła się doktryna o wyrównaniu wzajemnych grzechów Polski i Rosji. Do Paryża przyjechał były filareta Aleksander Chodźko, obecnie rosyjski dyplomata. Stał się zagorzałym zwolennikiem Sprawy, a kontakt z nim nasunął Towiańskiemu i Mickiewiczowi pomysł na pozyskanie dla sekty cara Mikołaja I!!!

List Koła do cara przedstawiono braciom na jednym z cyklicznych spotkań. Po jego odczytaniu zapadła cisza - nawet ludzie ogarnięci obłędem mistycznym nie potrafili się pogodzić z adresem do gnębiciela Polski. Mickiewicz, ratując sytuację, oznajmił:

"«Bracia! Dziś ukazał mi się duch Aleksandra I, cesarza Rosji, i prosił, aby bracia zanieśli modły do Boga na jego intencję». A Juliusz S., antagonista Mickiewicza, w którym odezwała się żyłka polska, podnosi głos po mistrzu: «A mnie, bracia, ukazał się duch Stefana Batorego i prosił, abym przestrzegł, iżby bracia za żadnym nie modlili się Moskalem!». Mickiewicz na to porywa silnie za ramię Juliusza Słowackiego, przywodzi go do drzwi i wypędza słowami: «Poszoł won, durak!»".

Juliusz Słowacki ostatecznie zerwał ze Sprawą a Mickiewicz nie zrezygnował z wysłania listu do cara. Korespondencję miał zawieźć Seweryn Pilchowski, który zgłosił się na ochotnika. Kiedy jednak otrzymał zebrane na ten cel pieniądze, przypomniał sobie o dawnych upodobaniach. Zygmunt Krasiński odnotował z satysfakcją:

"Pilchowski, pierwszy chłop, co miał iść daleko na wędrówkę, pozostał w miejscu. Tylko 5000 franków, otrzymanych od Chodźki i innych na pielgrzymstwo, roztrwonił na wino szampańskie. Za to od Mistrza zdegradowany - panna Deybel też zdegradowana".

Dlaczego Krasiński umieścił wiadomość o degradacji Pilchowskiego razem z informacją na temat "księżniczki izraelskiej"? Czyżby Ksawera brała udział w hulankach byłego ułana?

Siostra Deybel rzeczywiście popadła w niełaskę. Celina z radością donosiła Helenie Malewskiej, że "panny Deybel już u nas nie ma". Nie na długo jednak.

Pilchowski wystąpił z Koła Sprawy Bożej, otrzymał amnestię carską, przeszedł na prawosławie i powrócił do kraju. Natomiast Ksawera ponownie związała się z Mickiewiczem. I kiedy Towiański przekazał władzę w Kole Karolowi Różyckiemu ("bratu wodzowi"), to stanęła po stronie Mickiewicza. Co ciekawe, Celina popierała jeszcze wówczas mistrza. Nie na darmo przecież prorok okrzyknął Ksawerę szatanem, co pani Mickiewiczowa musiała aprobować. Konfliktu w Kole nie udało się już zażegnać, nie pomógł nawet w tym pobyt Adama u mistrza w Szwajcarii. Wieszcza poddano wówczas ordynarnemu szantażowi psychicznemu, w którym celowała Karolina Towiańska. Oznajmiła poecie, że objawiła jej się jego zmarła matka, zapowiadając śmierć w ciągu trzech dni w przypadku braku zmiany poglądów.

Mickiewicz potraktował z całą powagą rewelacje Towiańskiej. Zdania jednak nie zmienił, sporządził testament i czekał na śmierć. Kiedy jednak trzy dni minęły, spakował się i powrócił do Paryża. Nie przejął się również groźbami mistrza Andrzeja (sugerował mu wyjątkowo nikczemne kolejne wcielenie). Stanął na czele secesjonistów (dwadzieścia dwie osoby z Ksawerą na czele) i spokojnie prowadził działalność sekty. Ale już bez mistrza i jego wszechwładnych kobiet.

Rozłamu w Kole nie mógł darować Mickiewiczowi Towiański. W rozmowie z Januszkiewiczem twierdził, że Adam jest gorszy niż car Mikołaj. Mówił, że "rękę moją lewą dam chętnie na spalenie, byle tylko furie trapiły dziś Adama". Secesja Mickiewicza musiała rzeczywiście zrobić na litewskim proroku wrażenie, skoro proponował na ofiarę własną rękę. W innym przypadku zadowoliłby się zapewne kończyną jednego ze swoich wyznawców.

"Księżniczka izraelska" powróciła do mieszkania Mickiewiczów. Cała trójka zamieszkała ponownie pod jednym dachem, chociaż Ksawera nie ukrywała niechęci wobec dzieci Celiny i Adama. Nawet wieszcz wspominał, że były przez nią zaniedbywane, a panna Deybel otwarcie przyznawała, że ich nie lubi.

W domu poety (przeprowadzili się wówczas ze względów oszczędnościowych pod miasto, do dzisiejszej dzielnicy Batignolles) mieszkały nie tylko dzieci Mickiewiczów. Nie wiadomo, czy Ksawera zabrała tam ze sobą córkę Pilchowskiego (Klarę), ale wychowywała się tam na pewno Andree, córka "księżniczki izraelskiej" i "brata wieszcza".

Seweryn Goszczyński wspominał, że w czerwcu 1849 roku Mickiewicz wyjechał do Nanterre. Widział tam osobiście Ksawerę, która przyjechała na wieś odbyć połóg. Rok później do mieszkania Mickiewiczów wprowadziła się przyrodnia siostra Celiny, Zofia Szymanowska, i spotkała Ksawerę z dzieckiem na ręku. Tym dzieckiem była zapewne mała Andree.

Nie wiadomo natomiast, kiedy na świat przyszedł Emanuel, drugie dziecko Adama i Ksawery. Prawdopodobnie chłopiec urodził się nieco później, albowiem brakuje wcześniejszych wzmianek na jego temat. Możliwe, że był zatem najmłodszym z potomków wieszcza. Ostatni bowiem syn Adama i Celiny (Józef) urodził się w 1850 roku i zapewne był nieco starszy od Emanuela.

Małgorzata Fuller

Jakby tego było mało, w 1847 roku poeta nawiązał znajomość z Małgorzatą Fuller - amerykańską dziennikarką i pisarką. Inteligentna i urodziwa panna przyjechała z Londynu do Paryża, aby posłuchać wykładów Adama w College de France. Zajęcia już wówczas zawieszono i pannie Fuller pozostały tylko ich wersje wydawnicze. Wysłała Mickiewiczowi tom poezji Ralpha Emersona (o którym wspominał na swoich prelekcjach), on w zamian odwiedził ją w jej mieszkaniu. Spotykali się przez kolejne dni regularnie - poeta wywarł ogromne wrażenie na dziennikarce zza oceanu. Fascynacja objęła jednak obie strony - Adamowi zaimponowała ta trzydziestosześcioletnia panna, sawantka i emancypantka, całkowicie odmienna od kobiet, z którymi w tym czasie dzielił życie. Fascynująca osobowość, kobieta, która w swojej ojczyźnie zdobyła uznanie jako krytyk literacki i organizatorka bostońskich konserwatoriów dla kobiet. A teraz jeszcze okazała się wielbicielką Adama. Ale czy widziała w Mickiewiczu tylko europejskiego intelektualistę, wielkiego poetę (ewentualnie jeszcze interesującego mężczyznę)? Wydaje się, że panna Fuller uważała Adama za osobę predysponowaną do znacznie większych wyzwań.

"Osoba lat trzydziestu kilku - opisywał Małgorzatę Aleksander Chodźko - blondynka, tylko oczy ma czarne i w oczach tylko pozostało życie [...]. Umie po grecku, po łacinie, i prawie wszystkie języki europejskie. Miała przeczucia i widzenia; wierzy, iż w życiu przyszłym będzie mężczyzną i teraźniejsza epoka jest epoką wyzwolenia kobiety. Pojęcia jej o małżeństwie i wiele idei o życiu i przeznaczeniu człowieka są pojęcia i idee zupełnie zgodne ze Sprawą, zdaje się stamtąd wzięte. Przyjaciółka Emersona i współwydawcy dziennika zrobiła ślub niewychodzenia za mąż, czuje, że kobieta i mężczyzna posłany do dokonania nowej epoki jest już na ziemi i cel przybycia jej do Europy jest znalezienie tego posłańca Bożego".

Ich paryska znajomość trwała zaledwie dziesięć dni. Małgorzata (świeżo po zawodzie miłosnym) okazała się mało odporna na urok wieszcza. Wyjechała do Włoch, ale regularnie ze sobą korespondowali. Zwierzała się wówczas przyjaciółce:

"Pytasz, czy kocham M.? Odpowiem, porusza mnie jak muzyka albo najpiękniejszy krajobraz, serce me bije radością, że on również od razu poczuł piękno we mnie. Gdy byłam z nim, byłam szczęśliwa i jak dotąd urok był tym silniejszy, że przez całą drogę z Paryża czułam się tak, jakbym życie zostawiła za sobą - gdybym poszła za głosem uczucia, wróciłabym w jednej chwili, nie oglądając Włoch. Wciąż nie wiem, ale jutro pokocham może jeszcze bardziej; nigdy dotąd nie kochałam żadnego człowieka w ten sposób...".

Zaginęły listy panny Fuller do wieszcza, a korespondencja Adama jest wolna od wyznań miłosnych czy erotycznych. Ale czy mógł pisać w inny sposób? Miał przecież wystarczająco wiele problemów z Celiną i Ksawerą, a cała emigracja huczała od plotek na temat jego prywatnego życia. Coś jednak musiało się wydarzyć, kilka miesięcy później po spotkaniu z poetą w Rzymie Małgorzata rozpaczała w liście do przyjaciółki:

"Strata dwóch kolejnych listów od człowieka, którego najbardziej na świecie kochałam, przerwała związek w czasie, gdy mógłby stać się trwały".

Co miała na myśli panna Fuller? Czyżby Mickiewicz złożył oficjalne wyznanie albo deklarację? Przecież ten człowiek miał wówczas legalną żonę (którą uważał za nałożnicę) i kochankę (którą uważał za żonę). Czyżby zamierzał porzucić obie albo uległ chwili słabości? Ale pisał do panny Fuller mniej więcej raz w miesiącu, a dwa zaginione listy oznaczały okres około dziewięćdziesięciu dni (koniec maja - początek sierpnia 1847 roku). Nie mogła to być zatem decyzja podjęta pod wpływem chwilowego nastroju.

Małgorzata Fuller poznała we Włoszech markiza Giovanniego d'Ossoli i została jego kochanką. Według oficjalnej wersji wydarzeń, w grudniu poczęli dziecko, urodzone we wrześniu 1848 roku w Rieti. W tym miejscu zaczynają się jednak wątpliwości, albowiem istnieje hipoteza, że w newralgicznym czasie (połowa grudnia) Małgorzata wyjechała potajemnie do Paryża, gdzie spotykała się z Mickiewiczem. Jeżeli byłaby to prawda, to Adam niemal w tym samym czasie zostałby ojcem trójki dzieci, z których każde miało inną matkę.

Bez względu na to, czy rzeczywiście doszło do grudniowego romansu w Paryżu (wraz z jego konsekwencjami), to spotykali się wiosną 1848 roku w Rzymie. W zamęcie rewolucji Wiosny Ludów Adam oderwał się od spraw towianizmu: odbył spowiedź u księdza Jełowickiego (trwała podobno aż siedem godzin), poznał słynną Makrynę Mieczysławską. Został przyjęty na audiencji przez papieża Piusa IX, przed którym wystąpił z mową uznaną przez wielu za skandaliczną. Przede wszystkim zajął się jednak organizacją polskiego legionu do walki z Austrią. Wieczne Miasto opuścił 10 kwietnia, przed wyjazdem poszedł jeszcze porozmawiać z Małgorzatą. Nie zastał jej w domu, pozostawił więc kartkę z zaproszeniem do Paryża. Jednak więcej już nie mieli się zobaczyć. Ostatni ich kontakt listowy zdarzył się jesienią 1849 roku - Małgorzata pisała do Adama z Florencji, gdzie osiadła wraz z markizem d'Ossoli i dzieckiem, po upadku Rzymu zdobytego przez Francuzów.

Wkrótce po tym panna Fuller (a właściwie już d'Ossoli) zdecydowała się na powrót do Ameryki. Rodzina zaokrętowała się na statek, który nigdy nie dotarł do portu przeznaczenia. Cała trójka zginęła w katastrofie morskiej u brzegu Fire Island. Ciała pisarki ani rękopisu jej książki o włoskiej rewolucji nigdy nie odnaleziono. Były tam zapewne informacje na temat Mickiewicza, a może sugestie na temat związku, jaki ich łączył. Amerykańscy badacze jej twórczości podkreślają bowiem wpływ wieszcza na ich rodaczkę w jej ostatnim okresie życia.

Epilog

Jeszcze jedna panna Szymanowska

W marcu 1850 roku przyjechała z Drezna do Paryża przyrodnia siostra Celiny - Zofia Szymanowska. Utalentowana plastycznie dziewczyna miała zamiar poświęcić się studiom malarskim, z radością przyjęła też zaproszenie od żony wieszcza. Po latach nie ukrywała jednak obaw przed zamieszkaniem w domu Mickiewiczów:

"Gdy objawiłam zamiar życzliwym znajomym, zaczęli mi najmocniej odradzać; powiadali, że gdy znajdę się pośród żywiołów dziwnych, niewytłumaczalnych, jakie towianizm w domu Mickiewicza zaszczepił, utracę wszelką swobodę, zaniecham nauki, jakiej się poświęciłam, co gorsza, zobaczę i usłyszę tam niejedną osobę, które nowe niby i wyższe idee do najniemoralniejszych czynów prowadzą. To mi mówiły kobiety starsze, godne ze wszech miar szacunku i wiary; miałam dowody ich dla mnie życzliwości, więc mogłam im zaufać [....]".

Takie opinie krążyły wówczas o Adamie i jego otoczeniu. A redagowanie lewicowej gazety ("Trybuna Ludów") podczas europejskiej Wiosny Ludów dodatkowo zaszargało mu opinię. Mało że heretyk, mało że kobieciarz, to jeszcze radykał i jakobin. To wystarczało, aby zrazić do poety znaczną część polskiego społeczeństwa.

Warto przytoczyć w dłuższym fragmencie (z niewielkimi skrótami) wspomnienia Zofii Szymanowskiej z pierwszej wizyty w domu Mickiewiczów. Po kilkunastu latach przerwy ponownie zobaczyła siostrę, a po raz pierwszy w ogóle poetę:

"[...] na wstępie do domu Mickiewiczów uderzył mię jakiś nieład powszechny, zaniedbanie, rozprzężenie jakieś. To pierwsze wrażenie było, wyznaję, przykre dla mnie; ale mnie nie zniechęciło, tylko umocniło w zamiarze, by pośród wszystkiego, co mię otoczyć miało, odosobnić niejako, by zachować własną swobodę i spokój życia właściwy. Po tym ogólnym pierwszym wrażeniu doznałam następnie wrażeń pojedynczych; główne były następujące: Mickiewiczowa, którą widziałam wtedy jakby po raz pierwszy, miała na całej swojej osobie głównie cechę zaniedbania, przygnębienia, co na mnie wywarło jakiś obawliwy smutek, a wyznaję szczerze, nie obudziło zaufania do starszej siostry; bo w jej wejrzeniu, ruchu i całej postaci znalazłam potwierdzenie zdania ogólnego, jakoby umysł jej pozostawał błędny od owej pamiętnej choroby; przecież radość, z jaką mnie powitała, okazała mi braterskie jej dla mnie uczucia i pociągnęła mnie ku tej biednej siostrze.

Widok Mickiewicza na razie też nie obudził bezwarunkowej u mnie sympatii; pierwsze spojrzenie, jakie na mnie zatrzymał, uderzyło mnie jakąś siłą badawczą egzaminującą; zdało mi się, jakby on chciał mnie na wskroś przeniknąć; i w tej chwili powstało we mnie draśnięte uczucie własnej niejako wartości; postanowiłam w duchu mieć się na baczności, by zachować we wszystkim wolę, zdanie i czucie własne - nawet wobec tego człowieka, którego wielkość uznawałam, a poświęcenie dla ojczyzny czciłam w nim i byłabym chciała naśladować, gdybym miała siły i pole ku temu. Pośród dzieci Mickiewicza najstarsza córka Marynia jedna zrobiła na mnie odrębne, a miłe wrażenie: wyczytałam w jej jasnym spojrzeniu sympatię szczerą dziecięcą: reszta jej rodzeństwa, tj. siostra i bracia, wydali mi się całkiem zaniedbani: zdało mi się w nich widzieć dzieci natury - ale natury jakiejś dzikiej, mętnej, tu znowu stanęło mi na myśli, co słyszałam przed przybyciem do Paryża, że Mickiewiczowie, idąc za teorią Towiańskiego, zostawili dzieci na łasce Bożej, jak to mówią, nie zajmując się wcale rozwinięciem ich umysłów ani jakimkolwiek kształceniem [...].

Obok tych pierwszych wrażeń, o których wyżej mówiłam, wspomnieć muszę jeszcze o jednym najsilniejszym może; to wrażenie wywarła na mnie kobieta obca, to jest nie należąca do rodziny Mickiewicza - a jednak zajmująca w jego domu jakieś odrębne stanowisko: zwano ją Xawerą. Opiszę tutaj szczegółowo pierwsze moje z nią spotkanie, bo zejście się z tą kobietą w domu Mickiewicza uważam za fakt ważny: z mojego bowiem chwilowego z nią zbliżenia się wynikły wszystkie dalsze okoliczności. Pomimo wstrętu, muszę tu wywołać to i wiele innych wspomnień; idzie o objaśnienie smutnej przeszłości.

Po pierwszych z rodziną Mickiewicza powitaniach siostra moja poprowadziła mię do przeznaczonego dla mnie pokoju; był on na górze, nad jej pokojem. Mając iść na schody, rzuciłam okiem w górę i zobaczyłam na przedsionku stojącą kobietę z dzieckiem na ręku; spotkałam wzrok tej kobiety, utkwiony we mnie z siłą tak przenikającą, że uczułam niepokój jakiś ze wstrętem dla tej kobiety połączony. Jednej chwili stanęły mi na myśli przestrogi owych starszych kobiet: zobaczysz tam i usłyszysz ludzi, których idee, niby nowe i wyższe, do najniemoralniejszych czynów prowadzą. To ostrzeżenie przypomniał mi pierwszy widok Xawery - a świadczę się sumieniem moim, że nikt mi przed przybyciem do Paryża o Xawerze nie mówił; nie tylko więc nie wiedziałam, że ją u Mickiewicza zobaczę, ale niewiadoma mi była egzystencja tej kobiety na świecie. Tutaj najlepiej dowodzę, jak dalece bezstronną i ostrożną w sądzeniu być chciałam; pomimo wstrętu, jaki obudził we mnie widok Xawery, gdy siostra przedstawiła mi ją jako przyjaciółkę domu, podałam jej rękę szczerze, serdecznie i z pewnym wewnętrznym wyrzutem postanowiłam zatrzeć pierwsze uczucie niechęci mimowolnej. Uderzyło..."

Niestety, w tym miejscu pamiętnik Zofii Szymanowskiej urywa się, jego dalszą, najbardziej interesującą nas część zniszczył po latach Władysław Mickiewicz. Jaka szkoda! Ile ważnych informacji o towianizmie, Mickiewiczach, Ksawerze Deybel i jej dzieciach przepadło na zawsze. Syn wieszcza dołożył ogromnych starań, aby wejść w posiadanie pamiętnika zmarłej ciotki, którego treść uważał za szkodliwą dla pamięci ojca.

Przytoczony fragment jest praktycznie jedynym dowodem, że w marcu 1850 roku "księżniczka izraelska" mieszkała jeszcze u Mickiewiczów. Chociaż niektórzy badacze sugerują, że dziecko (trzymane przez Ksawerę na rękach) było jednym z potomków Celiny, to nie można się z tym zgodzić. Mickiewiczowie mieli wówczas pięcioro dzieci i to zapewne o nich wspominała panna Zofia we wcześniejszym fragmencie wspomnień (Marynia oraz bez wymieniania imion: jej siostra i bracia). Najmłodsze z nich miało pięć lat i raczej nie kwalifikowało się już do noszenia na rękach. Natomiast córka Ksawery i Adama (Andree) urodziła się kilka miesięcy wcześniej i to właśnie ją widziała Zofia na rękach "księżniczki izraelskiej". Wielu badaczy usiłowało zdyskredytować relację Szymanowskiej, zarzucano, że Zofia widziała tak wiele, ale nie wspomniała o ciąży u siostry. Warto jednak przypomnieć, że Józef Mickiewicz urodził się dopiero 20 grudnia 1850 roku, a panna Szymanowska przyjechała do Mickiewiczów przed Wielkanocą (wypadała w dniu 31 marca). Ciąża u kobiet trwa z reguły dziewięć miesięcy i nawet specjaliści od literatury romantycznej powinni o tym pamiętać.

Zofia Szymanowska zajęła się dziećmi poety (oczywiście tymi legalnymi). Nie wiemy, jak długo mieszkała jeszcze z rodziną Ksawera Deybel, trwało to zapewne jeszcze przez jakiś czas, albowiem zdążyła jeszcze urodzić wieszczowi kolejne dziecko (chyba że miało to miejsce wcześniej, jeszcze przed narodzinami Andree). Z listu jednej z wyznawczyń Sprawy wynika, że Ksawera śpiewała na spotkaniu w domu Mickiewiczów w 1853 roku. Czy jeszcze wtedy tam mieszkała, tego niestety nie wiadomo.

Z czasem Zofia Szymanowska znalazła się całkowicie pod urokiem wieszcza. Pełna zachwytu pisała:

"Kto poznał bliżej Mickiewicza, wie, ile razem mądrości, dobroci, czucia głębokiego znajdowało się w rozmowie jego najprostszej na pozór. Słuchając go, coraz więcej uczuwać zaczęłam, że sposób mój życia obecny jest jakiś niemoralny, że znajdując się blisko takiego człowieka powinnością moją, powinnością dotąd niejako zasłaniałam oczy przed tym światem. Następnie i z siostrą obcowanie zmieniło pierwsze dla niej uczucie; im dłużej z nią byłam, tym wyraźniej wyczytałam na twarzy jej wyryte cierpienia; nie widziałam też, z jakim wysiłkiem chodziła po domu, by ile możności pełnić obowiązki matki i żony, a widno było, że jej sił nie stawało, a nigdy skargi od niej nie usłyszałam na los taki ciężki".

Czyżby siostra żony zaczynała darzyć Adama uczuciem? Biorąc pod uwagę późniejsze wydarzenia, nie jest to wcale wykluczone.

Zofia Szymanowska nawiązała dobry kontakt ze starszą córką Mickiewiczów, wówczas już kilkunastoletnią panienką. Młodsze dzieci nie przepadały jednak za nią, szczególnie zaś nie lubił ciotki Władysław Mickiewicz. Ale kto chciałby być oceniany jako dziecko "natury jakiejś dzikiej, mętnej", pozostawione "na łasce Bożej". A na dodatek jako osobnik, którego rodzice nie zajmowali się rozwinięciem jego umysłu "ani jakimkolwiek kształceniem"?

Zofia dała się poznać jako zajadły przeciwnik towianizmu - prowokowała konflikty z odwiedzającymi dom członkami sekty. Adam do końca życia nie odwrócił się całkowicie od Sprawy, czego jego młoda szwagierka nie potrafiła zrozumieć. Miała tutaj poważnego sojusznika - Marynia Mickiewiczowa nienawidziła z całej duszy towianizmu z panną Deybel na czele.

Śmierć Celiny

Tymczasem w pobliżu wyrzuconej z domu "księżniczki izraelskiej" pojawił się francuski wielbiciel Mickiewicza - Edmund Mainard. Został jej kochankiem, ale Ksawera odrzuciła jego oświadczyny. Miała nadzieję na inne rozwiązanie swojej sytuacji życiowej - Celina Mickiewiczowa śmiertelnie zachorowała.

Żona wieszcza zapadła na chorobę nowotworową i z wolna przegrywała walkę ze schorzeniem. W tym czasie panna Szymanowska przebywała przez dłuższy czas w Warszawie i obowiązki wobec chorej przejął na siebie poeta wraz z najstarszą córką. Adam potrafił stanąć na wysokości zadania w sytuacjach ekstremalnych, szkoda tylko, że cierpliwości (albo woli) nie starczało mu na codzienne życie. Szczerze podziwiał umierającą żonę, opowiadał później, że konała z "pogodą i męstwem żołnierza".

"Smutno upłynęły dni letnie - wspominała Maria Mickiewiczowna - smutniej jeszcze początek jesieni. Mama już prawie nie opuszczała łóżka i coraz dotkliwsze cierpienia wyniszczały ją. Stoi mi jeszcze dotąd w oczach, jak raz, korzystając z pięknej pogody i jasnego słońca, przesunęliśmy Mamę na fotelu do sali jadalnej, bladą już bardzo, ale zawsze śliczną".

Choroba czyniła coraz większe postępy, lekarze nie dawali już żadnej nadziei:

"Bolesne są kryzysy mamy, choć już nie tak częste i nie tak straszne jak dawniej. Teraz mama prawie codziennie rano wstaje i siedzi aż do południa. Ale o drugiej, czasem o pierwszej, boleści wracają i biedna Mama męczy się okropnie aż do obiadu. Wieczory są dość spokojne, noce zwykle dobre, choć musi jeszcze Mama brać pigułki na sprowadzanie snu".

Pomoc Zofii stała się jednak niezbędna i jesienią 1854 roku panna Szymanowska zamieszkała ponownie u Mickiewiczów. Ostatnie Boże Narodzenie Celina spędziła w łóżku, próbowała jeszcze chodzić, ale koniec był już bliski. Na początku marca 1855 roku chora Celina poprosiła Adama o rozmowę w cztery oczy, żądając, aby sprecyzował, ile jeszcze pozostało jej czasu. Poeta nie odmówił i powiedział żonie prawdę - według opinii lekarzy śmierć powinna nastąpić w ciągu trzech dni. Celina podziękowała i zajęła się ostatnimi przygotowaniami. Wezwała księdza, spędziła noc na rozmowie z najstarszym synem, pobłogosławiła pozostałe dzieci, rozdała swoje rzeczy. Na koniec poprosiła do siebie męża i siostrę - relację z tej sceny znamy wyłącznie ze wspomnień Zofii Szymanowskiej, spisanych trzy lata później:

"[...] gdy raz ja z Adamem stanęliśmy nad nią ona, utraciwszy już mowę, wyciągnęła ku nam ręce; ja przejęta jedynie myślą niesienia jej jakiejkolwiek ulgi, chciałam ją podeprzeć, jak już wprzódy kilkakrotnie; ale Adam odezwał się mówiąc: Ona chce, ażebyśmy podali sobie ręce. Ja, nie pojmując, w jakim celu ani nie odgadując woli Celiny, odrzekłam: Po cóż by to? mylisz się panie Adamie, Celina pragnie abyśmy ją unieśli. Wtedy ona biedna, widząc, że jej nie zrozumiałam, lub sądząc, że nie zgadzam się, zamknęła oczy i opuściwszy ręce, leżała długą chwilę bez ruchu; odstąpiłam od łóżka, by siąść trochę dla wypoczynku. Po niejakim czasie Celina otworzyła oczy, a skinieniem ręki przywołała mnie i Adama, znów wskazała gestem i wyraźniej niż przedtem, żebyśmy sobie ręce podali; ja zaczęłam teraz dopiero rozumieć jej życzenie, a gdy oniemiała i nieruchoma ze wzruszenia i bólu stałam nie podnosząc ręki, Adam rzekł: To ostatnia wola umierającej - na koniec podałam mu rękę w milczeniu - ona krzyż nakreśliwszy palcem na spojonych dłoniach naszych wkrótce skonała. Nie potrafię określić uczuć, jakie mną w owej chwili miotały; powiem tylko, iż przyjęłam jako wolę Boga tę nową, a tak niespodziewaną dla mnie przyszłość i uważałam odtąd związek mój z Adamem jako święty dla mnie obowiązek".

Umierająca chciała, aby jej młodsza siostra poślubiła poetę. Czy kierowała się w ostatnich chwilach życia interesem dzieci, czy też pragnęła zablokować małżeństwo męża z panną Deybel? Jedno nie wykluczało drugiego, wiedziała przecież, że "księżniczka izraelska" nie lubiła jej dzieci. Natomiast małżeństwo wieszcza z Zofią gwarantowało stabilizację i opiekę nad potomstwem.

Celina zmarła 5 marca 1855 roku. Ksawera przez kilka tygodni oczekiwała na deklarację Adama, ale ten nie zdecydował się na oświadczyny. Czyżby "spółka duchowa" przestała go interesować? A może wydarzyło się coś ważnego, o czym nie wiemy? Nie znamy przecież okoliczności, w jakich Ksawera opuściła dom Mickiewiczów. Na pewno jednak to nie pamięć o zmarłej żonie powstrzymała Adama przed poślubieniem panny Deybel. W tym czasie pisał bowiem do Konstancji Łubieńskiej, podsumowując swoje dwudziestoletnie małżeństwo:

"Te ostatnie chwile jej wytłumaczyły po części zagadkę tylu lat bolesnych. Można powiedzieć, że w chwilach tych rozłąki połączyliśmy się po raz pierwszy. Jakoż przyrzekła mi, że będzie mnie ciągle pomagać i być ze mną. Czemuż tego nie było za życia!".

Adam najwyraźniej nie uznawał teorii, że o zmarłych mówi się wyłącznie dobrze albo nie mówi wcale. Co więcej, dodał, że przechodził z żoną "istne tortury". To dlaczego jednak nie zerwał wcześniej małżeństwa? Przecież prawodawstwo francuskie znało instytucję rozwodów, a partnerka ze "spółki duchowej" była w pobliżu.

Tragedia Ksawery Deybel

Panna Deybel nie chciała jednak dłużej czekać z unormowaniem swojej sytuacji życiowej. Kilka tygodni po śmierci Celiny poślubiła w Paryżu Edmunda Mainarda. Pan młody pracował już wówczas w policji i rodzina przeniosła się do Tuluzy. Nie wiadomo, czy Mickiewicz był na ślubie swojej dawnej partnerki.

Adam okazywał zainteresowanie losem dzieci, które miał z Ksawerą. Przesyłał niewielkie kwoty pieniężne na ich utrzymanie ze swojej skromnej pensji bibliotekarza (było to zresztą jego obowiązkiem). Zachował się list poety do komisarza Mainarda, napisany pod koniec czerwca tego roku. Jest oficjalny, utrzymany w poważnym tonie, ale można zauważyć troskę o rodzinę byłej kochanki (szczególnie zaś o dzieci):

"Po Pańskim milczeniu sądzę, że nie masz mi nic ważnego do doniesienia. Myślę, przecież, że Pańskie położenie, chociaż monotonne, jest dość, zwłaszcza gdy masz nadzieję, że się poprawi. W moim położeniu zanosi się na zmianę. Miałem pewne widoki otrzymania urlopu i odbycia podróży na Wschód. Nie zostało to dotychczas załatwione, jednakże sprawa jest jeszcze możliwa. W każdym razie będziesz Pan miał o tym wiadomość przed wakacjami. Spodziewam się, że dzieci mają się dobrze i klimat Tuluzy służy im [podkreślenie - S.K.]. Ja wiele nacierpiałem się wskutek bezsenności, teraz przeciwnie, czuję się senny i ociężały. Ten stan jest znośniejszy niż stan długiego rozdrażnienia, które mię dręczyło. Na ogół zdrowie moje jest lepsze.

Proszę do mnie napisać lub jeśli Pan jesteś zbyt zajęty, polecić, by mi doniesiono szczegóły o Pańskim położeniu i sposobie życia [podkreślenie - S.K.]".

Adam nie poślubił panny Szymanowskiej, chociaż szwagierka zgłaszała gotowość do małżeństwa. Kto wie, czy to zresztą ona nie była inicjatorką przedśmiertnej prośby Celiny? Na dodatek Mickiewicz umieścił najmłodszego syna (z małżeństwa z Celiną) u zaprzyjaźnionej rodziny Falkenhagen-Zaleskich, i to niebawem po śmierci matki. Wówczas Mickiewicz nie miał jeszcze sprecyzowanych planów wyjazdu na Wschód i chłopcem mogła zająć się ciotka, podobnie jak starszym rodzeństwem. Józio miał przecież już blisko pięć lat i nie był niemowlęciem. Jednak Adam wybrał dla najmłodszego syna zaprzyjaźnioną rodzinę, gdzie zresztą codziennie go odwiedzał. Pani Falkenhagen-Zaleska niedawno straciła własne dzieci i zapewniła chłopcu prawdziwe domowe ognisko. A wieszcza ogarniały coraz gorsze przeczucia i nie chciał, aby jego ulubieniec pozostał pod opieką szwagierki. Kto wie, może nigdy nie wybaczył jej niechęci do towiańczyków i Ksawery. Panna Szymanowska była przecież inteligentną i atrakcyjną kobietą, a na dodatek niezłą gospodynią.

Adam Mickiewicz opuścił Paryż 11 września 1855 roku. Udał się do Marsylii, skąd miał popłynąć do Konstantynopola. Dwa dni wcześniej w pracowni Michała Szweycera wykonano jego ostatnią fotografię. Oglądamy na niej twarz starego człowieka, zmęczonego życiem. Adam trzyma w ręku solidny kij, nie odłożył go nawet do fotografii. Stwierdził, że tak będzie lepiej, albowiem "tu, w emigracji, to my dziady jesteśmy". Więcej już Paryża ani swoich dzieci nie zobaczył, zmarł w Konstantynopolu 26 listopada 1855 roku. Do dzisiaj nie udało się ustalić przyczyn jego śmierci, dla naszej opowieści nieważne jest, czy była to cholera, problemy gastryczne czy też trucizna. Zwłoki wieszcza sprowadzono do Paryża i pochowano u boku żony, na cmentarzu Montmorency.

Zofia Szymanowska wyjechała niebawem do Włoch, gdzie wyszła za mąż za poetę Teofila Lenartowicza. Jej jedyne dziecko (synek) zmarło w dzieciństwie, a malarka, wyniszczona gruźlicą, umarła w wieku czterdziestu pięciu lat. Pozostało po niej kilka obrazów (w tym Adama i jego rodziny oraz autoportret) i fragmenty pamiętnika. Istniał on jeszcze w całości w 1890 roku, a jej mąż, który miał okazję go czytać, twierdził, że Zofia opisała w nim "rzeczy skandaliczne - brudy i paskudztwa łajdakerii towiańszczyków, dowody bezrządu, paskudzenia się z nierządnicą Deybel, długa i haniebna historia". W liście do Józefa Ignacego Kraszewskiego napisał, że Zofia "widziała tę podłą towianicę [Ksawerę - S.K.] i jej spłodzone z Adamem dziecko". Dalej wspominał już o dzieciach poety z nieprawego łoża w liczbie mnogiej.

Niestety, Adam Wołyński (kolejny posiadacz pamiętnika) uległ presji Władysława Mickiewicza i przekazał wspomnienia Zofii synowi wieszcza. Nie miał wątpliwości, jaki los spotka dokument, wiedział, że Władysław zniszczy pamiętnik:

"[...] ludzie cię obwiniają, że dokumenta fałszujesz przez obcinanie i przerabianie ustępów, które ci się nie podobają, że dokumenty pożyczone do odpisania zatrzymujesz, a właścicielowi oddajesz udatne facsimilia z nadwyrężonym tekstem, że w swoich publikacjach naciągasz jedne fakta, inne zupełnie pomijasz milczeniem".

Szkoda, że wspomnienia Zofii Szymanowskiej już nie istnieją, wiedzielibyśmy dzisiaj więcej o towianizmie i Ksawerze Deybel. Ocalała z nich tylko początkowa część, którą przywłaszczył sobie (chwała mu za to!) Józef Ignacy Kraszewski. Spalono również listy panny Deybel do wieszcza, a uczynił to ich ówczesny posiadacz Władysław Bełza - oczywiście na życzenie najstarszych dzieci poety.

"Księżniczkę izraelską" widywano wraz z mężem na spotkaniach towiańczyków jeszcze w 1863 roku. Pięć lat wcześniej napisała do Władysława Mickiewicza list z żądaniem alimentów. Wspominał o tym niezrównany kronikarz towianizmu - Seweryn Goszczyński:

"Wczoraj słyszałem od Łąckiego, że Ksawera Deybel, a dziś Menardowa, pisała do Władysława Mickiewicza w tej treści: mój mąż jest bez miejsca, jesteśmy w niedostatku, mamy troje dzieci, żądam od ciebie 2000 franków na wychowanie dziecka twojego ojca. Miała ona to dziecię w roku 1847 i rozpuszczono, że ojcem jego jest Mickiewicz, to pewna, że jakiś czas chowało się w domu Mickiewiczów [podkreślenie - S.K.] ".

Władysław Mickiewicz ugiął się przed żądaniami Ksawery - można tak wywnioskować z reakcji jego starszej siostry bardzo tym zgorszonej. Maria Mickiewiczówna (później Gorecka) do końca życia nienawidziła Ksawery, nazywając ją "niecną dziewką", "kwintesencją sprośności", "istotą plugawą i jadowitą". A los okazał się dla "księżniczki izraelskiej" wyjątkowo okrutny. Jej mąż stracił pracę (za sympatię dla towianizmu) i zginął zasztyletowany gdzieś pod mostem w Paryżu. Dwoje jej dzieci zmarło w dzieciństwie, a zrozpaczona matka nie miała pieniędzy nawet na całun dla synka, grzebanego w zbiorowej mogile. Tym razem Władysław Mickiewicz odmówił pomocy, najwyraźniej empatii starczyło mu tylko na krótki czas.

"Diablica towianizmu" zmarła w kompletnej biedzie, opuszczona i zapomniana przez wszystkich. Kobieta, którą nasz największy poeta uznawał za jedyną, właściwą towarzyszkę życia, nie ma nawet grobu. Chciała zostać żoną "brata wieszcza", partnerką przywódcy religijnego ruchu odnowy moralnej, a pozostała po niej wątpliwa sława "wampa towianizmu". Rola, która zupełnie ją przerosła i zniszczyła. Teofil Lenartowicz napisał po lekturze pamiętnika Zofii Szymanowskiej, że Mickiewicz był wyjątkowo nieszczęśliwym człowiekiem. Ale pociągnął za sobą w nieszczęście dwie kochające go kobiety: Celinę i Ksawerę.

Nie mógł natomiast narzekać na swój los Andrzej Towiański. Żył jeszcze wyjątkowo długo, zmarł w roku 1878, mając blisko osiemdziesiąt lat (w tym samym czasie zmarła jego żona i szwagierka). Do końca życia mieszkał w Szwajcarii, utrzymując się z datków wiernych oraz pieniędzy przesyłanych przez dzieci pozostawione swojego czasu na Litwie. Pod koniec życia stał się podobno straszliwym łakomczuchem i nawet jeżdżąc na spacer, zabierał ze sobą w woreczkach przymocowanych do peleryny paczki cukierków i owoców kandyzowanych. Według jednej z relacji łakomstwo stało się przyczyną jego śmierci, albowiem miał umrzeć na skutek przejedzenia... Rzekomo (według tej samej relacji) na starość napastował również nocą służące w domu dziewczęta, skutkiem czego opuszczały kolejno pracę. Ile w tym prawdy, tego zapewne nigdy nie ustalimy. Natomiast sekta towiańczyków miała przeżyć mistrza, nowych wyznawców ruch znalazł głównie we Włoszech. Jako gmina kontemplacyjno-mistyczna, skierowana na doskonalenie wewnętrzne i rozwijanie duchowych możliwości, towianizm miał przetrwać jeszcze przez wiele lat.

Nie wiadomo, jak potoczyły się losy dzieci Ksawery i Adama. Ostatnia informacja o Andree Mainard (nosiła nazwisko przybranego ojca) pochodzi z 1861 roku. Córka Andrzeja Towiańskiego wspominała, że rudowłosa panienka sprawiła na niej bardzo rezolutne wrażenie. Dalsze losy Andree są nieznane i zapewne na zawsze takie pozostaną.





MICKIEWICZ