Rzeczpospolita - 2000.26.08

 

DYSKUSJA - CZY ZMIERZCH INTELIGENCJI?

 

 

Zaręczam, że Judymowie, Siłaczki i Gajowcy istnieją dziś w Polsce

 

 

BOGUMIŁ LUFT

Perypetie etosu służby

 

Esej Bohdana Cywińskiego czytałem dwa razy - gdy tylko się ukazał oraz po lekturze polemik i listów w reakcji na postawione w nim tezy. Za drugim razem uderzyła mnie jego prostota, w zestawieniu z bogactwem uczonych wywodów polemistów. Żywię obawę, że w gruncie rzeczy Cywiński wyraża po prostu frustrację inteligenta, który głęboko wiązał cały sens swego życia z heroiczną, bo - jak się zdawało - beznadziejną walką o wolną Polskę, inteligenta, który ma poważny kłopot ze znalezieniem dla siebie w niespodzianie niepodległym kraju takiej roli, która nadawałaby życiu sens na miarę patetycznego napięcia z czasów walki. Dlatego właśnie maluje w swym tekście przesadnie czarny obraz obecnej Polski i jej sytuacji międzynarodowej, czyni odkrycie, że krajowi grozi stoczenie się w otchłań, by wreszcie ochoczo zakrzyknąć: Bracia, na koń! Ojczyzna w niebezpieczeństwie! Taki zabieg złudnie przywraca utracone poczucie sensu istnienia.

Depozytariusze dziejowej misji

Żyjemy w epoce dramatycznych przemian rzeczywistości i mentalności, w wielkim historycznym kotle, w którym ludzie poszukują dla siebie miejsca. Nawet wtedy, gdy szukają pieniędzy i bogactwa, jest to często forma poszukiwania czegoś głębszego: sensu życia, odbieranej przez dziesięciolecia godności. W okresach tak wielkich przemian ludzie zwykle szukają po omacku, bo nie ma jednoznacznych wzorów radzenia sobie z rzeczywistością. Można by powiedzieć, że to są właśnie owe patologiczne czasy, a nie owa nienormalna - jak chcą niektórzy polemiści w dyskusji nad tekstem Cywińskiego - epoka braku niepodległości. Nawet bowiem dziś, nie mówiąc o XIX wieku, większość narodów świata żyje w braku pełnej suwerenności, wolności, stabilizacji politycznej i materialnej. Stan walki o przetrwanie to sytuacja, z którą musiało się zmierzyć i z którą konfrontuje się po dziś dzień wiele społeczeństw, wytwarzając bogactwo mechanizmów i narzędzi obrony. Fenomen polskiej inteligencji i jej roli w historii to była właśnie specyficzna polska reakcja na tę klasyczną sytuację.

Dlatego nie sposób się zgodzić z sugestią niektórych polemistów, że był to fenomen nienormalny, który zdrowiejący organizm powinien odrzucić. Pozostając przy metaforyce medycznej, powiedzieć można, że było to zjawisko nie patologiczne, lecz fizjologiczne. Faktem jest jednak, że dziś żyjemy od lat kilku w sytuacji zgoła odmiennej, w której mechanizmy walki o coś, co długo nazywano narodową sprawą, a co w istocie oznacza troskę o wspólne dobro społeczeństwa, w którym się żyje - muszą być odmienne niż w czasach, gdy w tym dziele tak wielką rolę odgrywała inteligencja.

Nie oznacza to, że sytuacja, w której żyjemy, jest wolna od niebezpieczeństw. Nie oznacza też, by ów etos służby był niepotrzebny. Nośnikiem tego etosu bywają szeroko pojęte elity wielu żyjących w wolności i dobrobycie narodów. Więcej, etos ów jest w jakiś sposób wpisany w zasady funkcjonowania państw demokratycznych i jego drastyczny brak w postawach żyjących tam ludzi zagraża politycznemu i społecznemu ładowi.

Ta nowa sytuacja nie oznacza nawet tego, by zniknąć musiała całkowicie specyficzna forma etosu służby, jaką wypracowała tradycja polskiej inteligencji. Trafnie pisze o tym Janusz A. Majcherek, wskazując, że w tworzącym się etosie polskiej klasy średniej dają się dostrzec ślady etosu inteligenckiego. Być może więc, tak jak etos szlachecki naznaczył świat wartości polskiej inteligencji, podobnie inteligencja, jako kulturowy fenomen polskiego życia narodowego, naznaczy choćby po części świat wartości nowo powstającej elity ludzi aktywnych w strukturach państwowych, gospodarce, kulturze, działalności obywatelskiej. Nic bowiem do końca nie ginie z doświadczeń zbiorowych i wypracowywanych w ich toku mechanizmów funkcjonowania.

Mechanizmy te jednak muszą się przekształcać, bo inaczej nie są w stanie odpowiedzieć na wyzwania świata, który zmienia się nie do poznania. Polska inteligencja była zresztą nie tylko nośnikiem etosu służby, ale w mentalności znacznej części jej przedstawicieli występowały również wątki, które obecnie uznać można za szczególnie szkodliwe. Poczucie bycia depozytariuszem dziejowej misji rodziło skłonność do elitaryzmu owocującego często z trudem ukrywaną pogardą wobec reszty społeczeństwa. Ofiarności inteligentów w życiu publicznym towarzyszyła niekiedy swoista abnegacja w życiu prywatnym, z materialną kulturą życia codziennego włącznie. Pogarda dla spraw materialnych i szczególne skupienie na sprawach ducha, dawały wprawdzie odporność na skorumpowanie, ale również (jednak! - wbrew twierdzeniom części dyskutantów) podejrzliwość i niechęć wobec pieniądza, działalności gospodarczej i ludzi, którzy się tą działalnością trudnią. Inteligenckie zamiłowanie do dzielenia włosa na czworo było miłe podczas "nocnych Polaków rozmów", ale rodziło skłonność do tracenia czasu i nie ułatwiało energicznego działania.

Najlepiej by więc było, by ta forma narodowej elity, którą była inteligencja, po prostu bez zbędnego hałasu stopniowo znikła jako społeczne zjawisko, przekazując to, co ma najlepszego do przekazania elicie nowej. Do opisu tej sytuacji nadaje się ewangeliczna przypowieść o ziarnie, które jeśli nie obumrze, nie wyda plonu.

Utracony monopol na przywódczą rolę

Wszystko, co powyżej, może być pomocą do pogodzenia się z nieuniknionym. Inteligencja jest bowiem na najlepszej drodze do zniknięcia ze społecznej mapy Polski. Proces owego znikania trwa już od dwudziestu lat i wiąże się ściśle z historią ruchu "Solidarności".

Ze swych pierwszych wyjazdów na Zachód, w pierwszej połowie lat 70. pamiętam między innymi zdziwienie, jakie przeżyłem we Francji zauważając, że w tamtejszym świecie moich rówieśników codzienna przyjaźń studenta z młodym robotnikiem jest czymś jak najbardziej normalnym. Ludzie tych różnych społecznych kręgów razem jeździli na wakacje, razem bawili się, wspólnie uprawiali różne hobby, dyskutowali o polityce. Czuło się, że nie ma między nimi dostrzegalnej bariery. W Polsce nie była to wówczas norma. Kręgi inteligencji były na tyle zamknięte, że nawet koledzy ze studiów, pochodzący z nieinteligenckich rodzin, mieli wyraźne kompleksy.

Powodem była strategia władz komunistycznych, mających interes w dzieleniu społeczeństwa, dzięki czemu przedwojenne jeszcze podziały społeczne konserwowały się skuteczniej, niż w demokratyzującej się Europie Zachodniej. Czy jednak nie przyczyniało się do tego również, właściwe dla znacznej części inteligentów, zamiłowanie do przestawania we własnym, elitarnym gronie i nieufność do prymitywów, których trzeba by dopiero oświecić, gdyby partia na to pozwoliła.

Ów stan wzajemnej nieufności pogłębiły wydarzenia Marca '68, gdy władze zdołały zmanipulować znaczne kręgi robotników przeciw inteligencji, a potem Grudnia '70, gdy - przy niemal całkowitej obojętności inteligencji - robotnicy starli się z tymi władzami. W tej sytuacji wydarzeniem najwyższej rangi było powstanie Komitetu Obrony Robotników, inteligenckiego środowiska, które podjęło akcję pomocy represjonowanym po wydarzeniach w Radomiu i Ursusie w czerwcu 1976 roku. Okazało się to tylko wstępem do przełomu, który dokonał się w sierpniu 1980 roku i w następnych miesiącach, gdy doszło w masowej skali do spotkania inteligentów z resztą społeczeństwa.

Było to zwycięstwo strategii, przyjętej przez najaktywniejszą część inteligencji, według najlepszych wzorów etosu służby, ale i koniec mitu o monopolu tejże inteligencji na przewodzenie narodowej sprawie. Symbolem walki o polską wolność stał się nie autorytet moralny z kręgu poetów, publicystów czy profesorów, ale zwykły elektryk. W jego osobie i w osobach wielu innych działaczy "Solidarności" spoza kręgów inteligenckich ujawniło się, że ów etos służby zdołał przeniknąć do szerszych kręgów społecznych.

Drugim aktem samolikwidacji przywódczej roli inteligencji była działalność rządu Tadeusza Mazowieckiego, najbardziej inteligenckiego spośród gabinetów III Rzeczypospolitej. To wtedy, z godną podziwu konsekwencją i ze świadomością dokonywania trudnego dzieła dla wspólnego dobra Polaków, stworzono podstawy wolności gospodarczej i reguł gry, które - według ówczesnych, słusznych mym zdaniem oświadczeń - pozwoliły zrealizować głęboko etyczny cel: wydobyć ekonomię spod przekleństwa komunistycznego kłamstwa. Można ubolewać, że skorzystały z tego w dużej skali osoby bardzo od etosu służby odległe, ale sugestia Cywińskiego, że osiągnięcia w dziedzinie gospodarczej mają wyłącznie "biznescwaniacy", jest grubą przesadą. Faktem jest jednak, że powstała nowa elita gospodarcza o dużym wpływie na życie narodu. Faktem jest też, że składa się ona w małym stopniu z osób z klasycznych kręgów inteligenckich.

Klasyczna inteligencja straciła narzędzia realizowania etosu służby poprzez sprawowanie przywódczej roli. Wprawdzie w ostatnich dwudziestu latach PRL-u ani nie była bogata, ani nie dysponowała politycznymi wpływami, ale za to cieszyła się w społeczeństwie znacznym autorytetem. Dziś większy autorytet mają ci, którzy zwracają na siebie uwagę tym, co zrobili, niż ci, którzy coś wymyślili i powiedzieli. Zwłaszcza że od kiedy mówić można wszystko bezkarnie, słowo przestało być czynem i robi mniejsze wrażenie.

Dorobkiewicze lub nawet brzydziej

Do czego konkretnie sprowadzają się propozycje Bohdana Cywińskiego dla polskiego inteligenta? Otóż do tego, by włączył się w pracę w strukturach państwowych i w ramach szeroko pojętych działań społeczeństwa obywatelskiego. Dodatkowe wezwanie - do wzięcia odpowiedzialności za "obronność Polski" - jest trochę niejasno sformułowane. Jeśli chodzi o to, by młodzież z inteligenckich rodzin masowo zasiliła szeregi studentów szkół oficerskich, to jest to pomysł oryginalny i bardzo słuszny. W wielu krajach NATO korpus oficerski stanowią w większości ludzie naprawdę dobrze wykształceni i kulturalni, a przede wszystkim przeniknięci etosem służby w stopniu większym, niż reszta społeczeństwa. I tak być powinno.

Natomiast co do postulatu zasadniczego, to wyważa on drzwi, które już dziesięć lat temu zostały uchylone, a to, że nie są (i być może nie będą już nigdy) szeroko otwarte, to na skutek faktu, że bardzo wielu inteligentów stroni od służby publicznej. Trzeba jednak mocno niedowidzieć, by nie zauważyć, że wielu najklasyczniejszych inteligentów już od początku lat 90. rozpoczęło pracę w różnych strukturach państwowych lub działalność obywatelską w fundacjach i stowarzyszeniach, niekiedy z dobrymi rezultatami. To jednak, że nasze państwo nie jest wcale aż tak słabe, niewydolne i nieporadne, jak ocenia Cywiński, to nie tylko ich zasługa. To z kolei, że w państwie tym pod wieloma względami dzieje się nie najlepiej, a jakość klasy politycznej nie budzi entuzjazmu, to częściowo ich - inteligentów wina.

Zaręczam jednak, że Judymowie, Siłaczki i Gajowcy istnieją dziś w Polsce. Spotykałem ich wielokrotnie i jako dziennikarz, i jako - przez ponad sześć lat - urzędnik państwowy. Nie mogę pojąć, jakim sposobem Bohdan Cywiński - jak się zdaje - ich nie spotkał. Donoszę więc, że działają w centralnych i samorządowych strukturach państwa oraz organizacjach pozarządowych, że odnoszą sukcesy i że niekoniecznie są powszechnie wyśmiewani. Materialnie powodzi im się gorzej niż ludziom biznesu, ale lubią to, co robią. Że nie jest ich wielu? A czy kiedykolwiek stanowili ruch masowy?

Trudno mi zrozumieć, dlaczego wśród dziedzin, którymi winni zająć się inteligenci, pomija Cywiński sferę biznesu. Czyżby traktował ją z góry jako owo "brudne i chamskie targowisko", na którym poruszać się wolno tylko "biznescwaniakom"? To bardzo poważny błąd. Prowadzenie własnych przedsiębiorstw lub taka czy inna praca menedżerska w cudzych, to również dużej wagi działalność publiczna i ludzie etosu służby powinni się nią zainteresować.

Zresztą są tacy wśród biznesmenów, a to, że są bogatsi od Siłaczek, to nie znaczy, że zasługują na pogardę. Tworzą bowiem pożyteczne wartości materialne i niekiedy z troską dają zatrudnienie innym ludziom. Najwyższy czas, żeby oni, a nawet ich mniej idealistycznie nastawieni, ale obiektywnie tworzący kosztem dużej pracy rzeczywistość gospodarczą koledzy, przestali się "po polsku" nazywać "dorobkiewicze lub nawet brzydziej". Więcej nawet - nazywający ich w ten sposób i myślący tak o nich inteligenci mogliby być w służbie państwowej nieco niebezpieczni, bo groziłoby, że swymi decyzjami przyniosą uszczerbek dobru wspólnemu.

Faktem jest natomiast, że zarówno w gospodarce, jak w służbie państwowej na różnych szczeblach oraz w działalności obywatelskiej, pojawiło się wiele osób, które zakwalifikować jako inteligentów trudno, a które pojmują swą pracę mniej lub bardziej jako służbę. Zaangażowania tego podjęli się w toku przemian, które - jak już się rzekło - odebrały inteligencji monopol na przewodzenie narodowej sprawie. Etos tych ludzi po części ukształtowały owe "mity i wartości inteligencji". Po części jednak pochodzi on z innych źródeł, przede wszystkim z działalności wychowawczej Kościoła. A także - jak sądzę - ze zdrowego rozsądku, który wielu ludziom nakazuje dostrzec, że dobro wspólne jest także ich dobrem. Nie można też pominąć egoistycznej satysfakcji, jaką odczuwają niektórzy ludzie, czyniąc coś dobrego dla ogółu. Domniemuję, że takowa była również udziałem Judymów i Siłaczek.

Odrębną kwestią są wykształceni już rzeczywiście w inny sposób młodzi profesjonaliści, którzy inteligentami w dawnym rozumieniu oczywiście nie są, choć tworzą istotne dobro dla wszystkich. Etos profesjonalisty, to etos kompetentnej i twórczej pracy. Profesjonaliści przeważnie kochają nie tylko pieniądze, ale również ową twórczą aktywność, a to, że zarabiają zwykle dużo, nie wydaje mi się niemoralne. To między innymi oni, mięso armatnie biznesu, swoją wielką pracą sprawiają, że nasze życie staje się inne, jednak lepsze, bardziej atrakcyjne i dające stopniowo coraz więcej możliwości wszystkim.

Kto wywiezie śmieci

Tak dochodzimy do sedna sprawy. Otóż bezinteresowność niejedno ma imię, a poza tym nie jest jedyną cnotą, która gwarantuje, że ludzie, których działalność odgrywa szerszą społeczną rolę, będą skutecznie działać dla dobra kraju. Bezinteresowność też niekoniecznie inne cnoty warunkuje. Ponadto etos inteligencki nie jest jedynym etosem, w którym występuje pojęcie służby. Faktem jest, że cnota jest słaba i warto poszukiwać sposobów na to, by etos służby wzmacniał się w Polsce, a nie ulegał erozji pod wpływem ludzi nieuczciwych i cynicznych. Tu intuicja Bohdana Cywińskiego jest słuszna. Jest to jednak kwestia innej dyskusji, bo rzecz w niewielkim stopniu dotyczy roli tradycyjnej polskiej inteligencji.

Między innymi dlatego, że etos inteligencki związany był silnie z walką o narodową niepodległość. Dziś jej utwierdzenie wiąże się z czymś, co Cywiński w najwyższym stopniu lekceważy - z uczestnictwem Polski w dziele tworzenia wspólnoty zachodniego świata (z tej tezy wyśmiewać się jest dziś w środowisku inteligenckim modniej niż z Judymów i Siłaczek). Inteligent gotów był oddać życie w beznadziejnej walce zbrojnej albo za darmo leczyć biednych ludzi i uczyć biedne dzieci. Ale czy podjąłby się za porządne wynagrodzenie kompetentnego i uczciwego zorganizowania ekologicznej likwidacji śmieci w swojej gminie? A to są m.in. standardy świata, ku któremu idziemy i ku któremu iść powinniśmy, bo - mimo wszystkich swych słabości - to jest jednak lepszy świat, wciąż pobudzający wyobraźnię i nadzieję ludzi w znacznie liczniejszych krajach, które tak luksusowych problemów nie mają.






Czy zmierzch inteligencji?